[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ninerl Tar Vatherain
-Być może masz rację, Ulrichu...- powiedziała cicho.- Blizny i ból mnie nie przerażają.- uścisnęła dłoń szlachcica.
Zakręciło się jej w głowie i opadła na krzesło.
Po dwóch jeszcze kolejkach, Ninerl nie za bardzo wiedziała, gdzie jest. Oparła głowę na ramieniu Gildirila i starała przetrwać. Otoczenie nieco wirowało.
Później nie wiedziała, jak znalazła sie w łóżku i w czyim.
Następnego dnia głowa bolała ją straszliwie. Było jej niedobrze. Podnosząc się z łóżka ledwie zdążyła pochylić się nad miską i zwymiotować samą żółcią i śliną. Otarła usta dłonią i spróbowała się napić wody. Nic z tego... podrażniony żołądek gwałtownie zaprotestował.
Zeszła powoli na dół. Usiadła ciężko na krześle, opierając głowę na dłoni.
Luca trajkotał jak zwykle. Ninerl słuchała go w miarę uważnie. Gdy dotarł do Weissebrucku, powiedziała:
- Ale my już tam byliśmy... ktoś mógł nas zapamiętać. I w dodatku te trupy i walka, na pewno przyciągnęły czyjąś uwagę. To niebezpieczny kierunek. Może wybrać przeciwny? Tęsknię za lasem i otwartą przestrzenią- dodała.
-Być może masz rację, Ulrichu...- powiedziała cicho.- Blizny i ból mnie nie przerażają.- uścisnęła dłoń szlachcica.
Zakręciło się jej w głowie i opadła na krzesło.
Po dwóch jeszcze kolejkach, Ninerl nie za bardzo wiedziała, gdzie jest. Oparła głowę na ramieniu Gildirila i starała przetrwać. Otoczenie nieco wirowało.
Później nie wiedziała, jak znalazła sie w łóżku i w czyim.
Następnego dnia głowa bolała ją straszliwie. Było jej niedobrze. Podnosząc się z łóżka ledwie zdążyła pochylić się nad miską i zwymiotować samą żółcią i śliną. Otarła usta dłonią i spróbowała się napić wody. Nic z tego... podrażniony żołądek gwałtownie zaprotestował.
Zeszła powoli na dół. Usiadła ciężko na krześle, opierając głowę na dłoni.
Luca trajkotał jak zwykle. Ninerl słuchała go w miarę uważnie. Gdy dotarł do Weissebrucku, powiedziała:
- Ale my już tam byliśmy... ktoś mógł nas zapamiętać. I w dodatku te trupy i walka, na pewno przyciągnęły czyjąś uwagę. To niebezpieczny kierunek. Może wybrać przeciwny? Tęsknię za lasem i otwartą przestrzenią- dodała.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa i Luca
Luca podniósł prawą brew słuchając Ninerl.
- O nie, ja nie zamierzam wybierać się w podróż przez Drakwald. Nie jesteś stąd, Ninerl, więc powiem ci, że to miejsce niezbyt dobre na podróżowanie. Podczas swoich podróży i interesów nasłuchałem się sporo o tym lesie – pełnym mutantów, zwierzoludzi i tym podobnych. Za żadne skarby mnie tam nie wyciągniecie, zwłaszcza że spodziewamy się z Castinąą dziecka. Nie będę narażał ich życia... – twarz Orlandoniego przybrała poważny wyraz. - Myślę, że Weissbruck to dobry wybór. Minęło sporo czasu, nie sądzę by ktoś nas tam pamiętał... Choć oczywiście ruszymy tam, gdzie wybierzecie, byle nie przez Drakwald. - mruknął spoglądając badawczo na Castinęę.
Kobieta uśmiechnęła się do Tileańczyka.
- Dobrze wiesz, że pójdę za tobą wszędzie, ale chyba aktualnie będziesz kręcił nosem, jeśli zechcę walczyć, co? Dlatego wolę tak jak mówisz, wybrać się tam, gdzie spokojniej i nie kusić losu. Poza tym możemy się wyszykować, wtedy byliśmy jak banda obszarpańców, teraz mamy za sobą dwa tygodnie odpoczynku i zapewne wyglądamy i prezentujemy się znacznie lepiej...
Orlandoni skinął jej głową. Jak zwykle mógł na nią liczyć. Spojrzał po chwili na towarzyszy.
- Jak więc widzicie wybieramy Weissbruck jako miejsce spokojne i możliwe bez żadnych niespodzianek. Podejrzewam, że nie odmówicie racji kobiecie w ciąży, prawda, przyjaciele? Muszę dbać o własne dziecko i ukochaną, a chyba nie zamierzacie pakować nas w kolejne kłopoty? Prawda, skarby? - odwrócił się do Castinyy. Liczba mnoga jakiej użył nie była tu pomyłką.
Mina kobiety mówiła dość jasno, iż czuje się z lekka wykorzystywana, ale po chwili tylko się uśmiechnęła.
- Myślę, że nie będzie aż tak źle, a sprawę warto dociągnąć do końca. Zrobić coś dobrego i prawego... nawet zaczyna mi się to podobać - stwierdziła spokojnie.
Może i nie znali się długo, ale Luca poznał ją na tyle dobrze, by doskonale wyczuć w jej głosie ten dziwny sposób odzywania się. Zmarszczył brwi i spojrzał na nią.
- Jeśli chcesz to możemy ruszyć nawet do Luccini, Cas... Z chęcią przedstawił bym cię swoim dziadkom, a ty pewnie mnie swoim rodzicom... Póki co jednak Weissbruck wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem. Gdy dotrzemy tam, zastanowimy się co dalej. Czy ruszać dalej, w kierunku Talabeklandu, czy odwiedzić Wiitgendorf... Proponowałbym jednak nie wybiegać myślami tak daleko naprzód. Ostatnie wydarzenia pokazały nam, że planowanie na dłuższą metę się nie sprawdza... - spojrzał na Castinęę zastanawiając się jakie myśli przebiegają przez jej uroczą główkę.
- No dobrze, niech będzie - zaśmiała się. - Pójdziemy tam, a potem wrócimy do naszego kraju, zgoda?
Spojrzała się na niego w taki uroczy błagalny sposób, chyba tęskniła za domem, choć go nie pamiętała.
Luca uśmiechnął się ciepło, chwytając ją za dłoń. Uwielbiał ten jej wyraz twarzy – taki ciepły i delikatny. Jego serce się radowało.
- Oczywiście, nie ma miejsca jak dom, kochanie... – ucałował ją w dłoń. - Co zatem sądzicie, przyjaciele? - zwrócił się do towarzyszy. - Naszym zdaniem warto znów odwiedzić Weissbruck i tam się wybieramy. Mamy nadzieję, że będziecie nam towarzyszyć...
Luca podniósł prawą brew słuchając Ninerl.
- O nie, ja nie zamierzam wybierać się w podróż przez Drakwald. Nie jesteś stąd, Ninerl, więc powiem ci, że to miejsce niezbyt dobre na podróżowanie. Podczas swoich podróży i interesów nasłuchałem się sporo o tym lesie – pełnym mutantów, zwierzoludzi i tym podobnych. Za żadne skarby mnie tam nie wyciągniecie, zwłaszcza że spodziewamy się z Castinąą dziecka. Nie będę narażał ich życia... – twarz Orlandoniego przybrała poważny wyraz. - Myślę, że Weissbruck to dobry wybór. Minęło sporo czasu, nie sądzę by ktoś nas tam pamiętał... Choć oczywiście ruszymy tam, gdzie wybierzecie, byle nie przez Drakwald. - mruknął spoglądając badawczo na Castinęę.
Kobieta uśmiechnęła się do Tileańczyka.
- Dobrze wiesz, że pójdę za tobą wszędzie, ale chyba aktualnie będziesz kręcił nosem, jeśli zechcę walczyć, co? Dlatego wolę tak jak mówisz, wybrać się tam, gdzie spokojniej i nie kusić losu. Poza tym możemy się wyszykować, wtedy byliśmy jak banda obszarpańców, teraz mamy za sobą dwa tygodnie odpoczynku i zapewne wyglądamy i prezentujemy się znacznie lepiej...
Orlandoni skinął jej głową. Jak zwykle mógł na nią liczyć. Spojrzał po chwili na towarzyszy.
- Jak więc widzicie wybieramy Weissbruck jako miejsce spokojne i możliwe bez żadnych niespodzianek. Podejrzewam, że nie odmówicie racji kobiecie w ciąży, prawda, przyjaciele? Muszę dbać o własne dziecko i ukochaną, a chyba nie zamierzacie pakować nas w kolejne kłopoty? Prawda, skarby? - odwrócił się do Castinyy. Liczba mnoga jakiej użył nie była tu pomyłką.
Mina kobiety mówiła dość jasno, iż czuje się z lekka wykorzystywana, ale po chwili tylko się uśmiechnęła.
- Myślę, że nie będzie aż tak źle, a sprawę warto dociągnąć do końca. Zrobić coś dobrego i prawego... nawet zaczyna mi się to podobać - stwierdziła spokojnie.
Może i nie znali się długo, ale Luca poznał ją na tyle dobrze, by doskonale wyczuć w jej głosie ten dziwny sposób odzywania się. Zmarszczył brwi i spojrzał na nią.
- Jeśli chcesz to możemy ruszyć nawet do Luccini, Cas... Z chęcią przedstawił bym cię swoim dziadkom, a ty pewnie mnie swoim rodzicom... Póki co jednak Weissbruck wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem. Gdy dotrzemy tam, zastanowimy się co dalej. Czy ruszać dalej, w kierunku Talabeklandu, czy odwiedzić Wiitgendorf... Proponowałbym jednak nie wybiegać myślami tak daleko naprzód. Ostatnie wydarzenia pokazały nam, że planowanie na dłuższą metę się nie sprawdza... - spojrzał na Castinęę zastanawiając się jakie myśli przebiegają przez jej uroczą główkę.
- No dobrze, niech będzie - zaśmiała się. - Pójdziemy tam, a potem wrócimy do naszego kraju, zgoda?
Spojrzała się na niego w taki uroczy błagalny sposób, chyba tęskniła za domem, choć go nie pamiętała.
Luca uśmiechnął się ciepło, chwytając ją za dłoń. Uwielbiał ten jej wyraz twarzy – taki ciepły i delikatny. Jego serce się radowało.
- Oczywiście, nie ma miejsca jak dom, kochanie... – ucałował ją w dłoń. - Co zatem sądzicie, przyjaciele? - zwrócił się do towarzyszy. - Naszym zdaniem warto znów odwiedzić Weissbruck i tam się wybieramy. Mamy nadzieję, że będziecie nam towarzyszyć...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Ninerl się zdenerwowała. I wcale go to nie zdziwiło, miała do tego prawo... Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to on właśnie powinien wykazać trochę inicjatywy i pocieszyć elfkę. Ale... No właśnie, ale. Terapeuta z niego był żaden. Zaraz, zaraz, co powiedziała ostatnia kobieta, z którą był? "Jesteś zimnym draniem bez serca"... Czy jakoś tak, nie pamiętał, ale miał wrażenie, że to było jeszcze poprzetykane tysiącem pomniejszych żalów. No cóż, zdarza się. Wolał się nie odzywać, bo pewnie chlapnąłby coś, co jeszcze bardziej podrażniłoby Ninerl...
***
Ranek był paskudny, tak jak się zresztą spodziewał. Bolała go głowa i ogólnie czuł sie raczej niespecjalnie. Dobrze, że melodia grana przez barda była spokojna i koiła nerwy, w przeciwnym razie Gildiril by chyba wyszedł z siebie i stanął obok. Teraz mieli do obgadania plan, co robić dalej. Nie ulegało wątpliwości, że trzeba było się zwijać, bo ludzie z Altdorfu zaczynali węszyć w mieście. I właśnie, co dalej? Prawdę mówiąc, Gildirilowi to było obojętne. Nie miał domu, do którego chciałby wrócić. Middenheim było dla niego za ciasne... Pozostał mu los tułacza, który przy okazji wykiwa jeszcze sporo ludzi. Teraz trzeba było wybrać drogę, którą pójdą...
Drakwald. Na sam dźwięk tego słowa Gildirilowi zjeżyły się włosy ciele. Wciąż pamiętał... Kilkanaście lat temu podjął się eskorty jakiegoś bogatego i nierozsądnego kupca... Który uparł się, by przejechać przez Drakwald. Doigrał się... Połowa eskorty zginęła, a Gildiril cały czas ma paskudną bliznę na plecach po tej przygodzie. Szkoda gadać. Spojrzał po towarzyszach. Luca mówił dość sensownie, a do tej pory na razie na rozbijaniu kultu źle nie wyszli... To była dobra okazja, by zarobić trochę pieniędzy. Materialistyczne podejście, ale za coś żyć trzeba było.
-Na mnie możesz liczyć, Luca... Jest jeszcze sporo kultystów, którym trzeba skopać tyłki... A ja i tak nie mam gdzie iść- Wszystko dobrze, ale co potem? Może podświadomie Gildiril odkładał chwilę, w której zostanie sam, bo nie ma pomysłu na przyszłość? To się jeszcze okaże... O ile dotrwa do końca tej wędrówki w jednym kawałku...
Ninerl się zdenerwowała. I wcale go to nie zdziwiło, miała do tego prawo... Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to on właśnie powinien wykazać trochę inicjatywy i pocieszyć elfkę. Ale... No właśnie, ale. Terapeuta z niego był żaden. Zaraz, zaraz, co powiedziała ostatnia kobieta, z którą był? "Jesteś zimnym draniem bez serca"... Czy jakoś tak, nie pamiętał, ale miał wrażenie, że to było jeszcze poprzetykane tysiącem pomniejszych żalów. No cóż, zdarza się. Wolał się nie odzywać, bo pewnie chlapnąłby coś, co jeszcze bardziej podrażniłoby Ninerl...
***
Ranek był paskudny, tak jak się zresztą spodziewał. Bolała go głowa i ogólnie czuł sie raczej niespecjalnie. Dobrze, że melodia grana przez barda była spokojna i koiła nerwy, w przeciwnym razie Gildiril by chyba wyszedł z siebie i stanął obok. Teraz mieli do obgadania plan, co robić dalej. Nie ulegało wątpliwości, że trzeba było się zwijać, bo ludzie z Altdorfu zaczynali węszyć w mieście. I właśnie, co dalej? Prawdę mówiąc, Gildirilowi to było obojętne. Nie miał domu, do którego chciałby wrócić. Middenheim było dla niego za ciasne... Pozostał mu los tułacza, który przy okazji wykiwa jeszcze sporo ludzi. Teraz trzeba było wybrać drogę, którą pójdą...
Drakwald. Na sam dźwięk tego słowa Gildirilowi zjeżyły się włosy ciele. Wciąż pamiętał... Kilkanaście lat temu podjął się eskorty jakiegoś bogatego i nierozsądnego kupca... Który uparł się, by przejechać przez Drakwald. Doigrał się... Połowa eskorty zginęła, a Gildiril cały czas ma paskudną bliznę na plecach po tej przygodzie. Szkoda gadać. Spojrzał po towarzyszach. Luca mówił dość sensownie, a do tej pory na razie na rozbijaniu kultu źle nie wyszli... To była dobra okazja, by zarobić trochę pieniędzy. Materialistyczne podejście, ale za coś żyć trzeba było.
-Na mnie możesz liczyć, Luca... Jest jeszcze sporo kultystów, którym trzeba skopać tyłki... A ja i tak nie mam gdzie iść- Wszystko dobrze, ale co potem? Może podświadomie Gildiril odkładał chwilę, w której zostanie sam, bo nie ma pomysłu na przyszłość? To się jeszcze okaże... O ile dotrwa do końca tej wędrówki w jednym kawałku...

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Ninerl uścisnęła jego dłoń.
- Blizny i ból... czym byłaby droga do celu, gdyby nie one? - powiedział jeszcze tylko, bo Ninerl nie wyglądała jakby chciała, lub była w stanie dalej o tym rozmawiać. Ale przypomniało mu się coś. - Dawno temu pewien człowiek powiedział mi mądrą rzecz. Mówił, że dobry żołnierz jest uparty jak osioł. I że zatrzymać go może tylko i wyłącznie jego własna śmierć... Gotfryd mu chyba było, swój chłop swoją drogą...- powiedział i pociągnął duży łyk trunku - Umarł następnego dnia. A szkoda. No, ale zdrowie!
***
„Przeklęty niech będzie ten co wymyślił wstawanie rano…” to było pierwsze co przyszło Ulrichowi do głowy, gdy w końcu zwlókł się z łóżka. W pierwszej chwili zakręciło mu się trochę w głowie. Pomyślał wtedy, że kiedyś da się zabić przez tego kaca. Westchnął i powoli zaczął się ubierać. „Ubiór” to dla de Maara także szpada i reszta rynsztunku – bez niego czuł się jak nagi. Rzucił jeszcze okiem na nowy nabytek. Trochę go ta broń kosztowała… ale w końcu będzie wszystko tak jak należy. „W końcu rajtar musi mieć pistolet!” pomyślał i umieścił go za pasem. Ciekawe po co, skoro proch i kule były w torbie podróżnej?
Siedział teraz przy stole w głównej izbie i próbował coś zjeść. Niestety pokarm się mocno stawiał i w końcu Ulrich musiał poprzestać na wodzie. Kiwnął głową, gdy Luca się przysiadł. Już po chwili pozostali do nich dołączyli. Było chyba lepiej niż wczoraj… to znaczy, wszyscy zapewne mieli strasznego kaca, ale wczorajsza „uroczystość” była po prostu potrzebna. Dla rozluźnienia, bo wkrótce będzie trzeba znów gdzieś wyruszyć. Chyba nawet Ninerl czuła się lepiej. O ile z ciężkim kacem można czuć się dobrze... Wierzył, że ta rana to za mało, żeby złamać kogoś kto walczy jak ona.
Ulrich cieszył się na myśl, że już wkrótce opuszczą Bogenhafen. Nawet lubił spokój, ale jak długo można nic nie robić? No i pora coś w końcu zarobić, bo bez pieniędzy nawet Ulrich długo nie pożyje…
Pochylił się nad mapą, którą sprezentował im Luca. Sam najchętniej ruszyłby do tego Wittgendorfu. Nieładnie zostawiać niedokończone sprawy. A Ulrich wciąż pamiętał śmiech tego wielkiego czegoś, wtedy w magazynie. Trafiając do tej tajemniczej kobiety z listu można na dobre wyplenić zło. W końcu węża najlepiej zabić ucinając mu głowę!
- Myślę, że warto byłoby wybrać się do Wittgendorfu. Siły Chaosu mają to do siebie, że nie rezygnują łatwo. I możliwe, że będą chciały wywrzeć na nas zemstę. Ja osobiście porządnie bym się wkurzył, gdyby ktoś mi przeszkodził w od dawna planowanym przedsięwzięciu… Pamiętajcie, że podpadliśmy nie ludziom, a czemuś gorszemu. - uniósł brwi i spojrzał po pozostałych – Ale Weissbruck… - spojrzał na Orlandoniego a potem szybko przeniósł wzrok na Castinę – Odradzałbym pobyt tam, zwłaszcza w twoim stanie Castino. Pamiętacie jeszcze tego stwora na barce, prawda? Nie chcę nikogo teraz straszyć, ale ostatnio tylko dzięki Gunterowi nie zginęło tam małe dziecko… - zaakcentował to ostatnie słowo i zamilkł na moment, po czym wskazał palcem na mapie Bogenhafen i przesunął go traktem na południe do Ubersreik - A co myślicie o tym? Kawał drogi, ale… tam jeszcze nie byłem! - uśmiechnął się. Szkoda byłoby, gdyby teraz kompania się rozpadła. Chociaż prędzej czy później „rodzice” będą musieli się zająć sobą. Ulrich nie wyobrażał sobie jak można wychowywać dziecko w drodze… No, ale do tego jeszcze trochę chyba mieli czasu. – No i jak? Będziemy podróżować w miarę bezpiecznie, na granicy lasu… a do Wittgendorfu będzie bliżej.
Ninerl uścisnęła jego dłoń.
- Blizny i ból... czym byłaby droga do celu, gdyby nie one? - powiedział jeszcze tylko, bo Ninerl nie wyglądała jakby chciała, lub była w stanie dalej o tym rozmawiać. Ale przypomniało mu się coś. - Dawno temu pewien człowiek powiedział mi mądrą rzecz. Mówił, że dobry żołnierz jest uparty jak osioł. I że zatrzymać go może tylko i wyłącznie jego własna śmierć... Gotfryd mu chyba było, swój chłop swoją drogą...- powiedział i pociągnął duży łyk trunku - Umarł następnego dnia. A szkoda. No, ale zdrowie!
***
„Przeklęty niech będzie ten co wymyślił wstawanie rano…” to było pierwsze co przyszło Ulrichowi do głowy, gdy w końcu zwlókł się z łóżka. W pierwszej chwili zakręciło mu się trochę w głowie. Pomyślał wtedy, że kiedyś da się zabić przez tego kaca. Westchnął i powoli zaczął się ubierać. „Ubiór” to dla de Maara także szpada i reszta rynsztunku – bez niego czuł się jak nagi. Rzucił jeszcze okiem na nowy nabytek. Trochę go ta broń kosztowała… ale w końcu będzie wszystko tak jak należy. „W końcu rajtar musi mieć pistolet!” pomyślał i umieścił go za pasem. Ciekawe po co, skoro proch i kule były w torbie podróżnej?
Siedział teraz przy stole w głównej izbie i próbował coś zjeść. Niestety pokarm się mocno stawiał i w końcu Ulrich musiał poprzestać na wodzie. Kiwnął głową, gdy Luca się przysiadł. Już po chwili pozostali do nich dołączyli. Było chyba lepiej niż wczoraj… to znaczy, wszyscy zapewne mieli strasznego kaca, ale wczorajsza „uroczystość” była po prostu potrzebna. Dla rozluźnienia, bo wkrótce będzie trzeba znów gdzieś wyruszyć. Chyba nawet Ninerl czuła się lepiej. O ile z ciężkim kacem można czuć się dobrze... Wierzył, że ta rana to za mało, żeby złamać kogoś kto walczy jak ona.
Ulrich cieszył się na myśl, że już wkrótce opuszczą Bogenhafen. Nawet lubił spokój, ale jak długo można nic nie robić? No i pora coś w końcu zarobić, bo bez pieniędzy nawet Ulrich długo nie pożyje…
Pochylił się nad mapą, którą sprezentował im Luca. Sam najchętniej ruszyłby do tego Wittgendorfu. Nieładnie zostawiać niedokończone sprawy. A Ulrich wciąż pamiętał śmiech tego wielkiego czegoś, wtedy w magazynie. Trafiając do tej tajemniczej kobiety z listu można na dobre wyplenić zło. W końcu węża najlepiej zabić ucinając mu głowę!
- Myślę, że warto byłoby wybrać się do Wittgendorfu. Siły Chaosu mają to do siebie, że nie rezygnują łatwo. I możliwe, że będą chciały wywrzeć na nas zemstę. Ja osobiście porządnie bym się wkurzył, gdyby ktoś mi przeszkodził w od dawna planowanym przedsięwzięciu… Pamiętajcie, że podpadliśmy nie ludziom, a czemuś gorszemu. - uniósł brwi i spojrzał po pozostałych – Ale Weissbruck… - spojrzał na Orlandoniego a potem szybko przeniósł wzrok na Castinę – Odradzałbym pobyt tam, zwłaszcza w twoim stanie Castino. Pamiętacie jeszcze tego stwora na barce, prawda? Nie chcę nikogo teraz straszyć, ale ostatnio tylko dzięki Gunterowi nie zginęło tam małe dziecko… - zaakcentował to ostatnie słowo i zamilkł na moment, po czym wskazał palcem na mapie Bogenhafen i przesunął go traktem na południe do Ubersreik - A co myślicie o tym? Kawał drogi, ale… tam jeszcze nie byłem! - uśmiechnął się. Szkoda byłoby, gdyby teraz kompania się rozpadła. Chociaż prędzej czy później „rodzice” będą musieli się zająć sobą. Ulrich nie wyobrażał sobie jak można wychowywać dziecko w drodze… No, ale do tego jeszcze trochę chyba mieli czasu. – No i jak? Będziemy podróżować w miarę bezpiecznie, na granicy lasu… a do Wittgendorfu będzie bliżej.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ninerl Tar Vatherain
Wysłuchała Ulricha i powiedziała:
- Ulrich ma rację. Bezpieczniej dla nas będzie udać się Wittgendorfu. Możemy się dowiedzieć czegoś ciekawego, a ten stwór... Teraz nawet nie byłabym w stanie go zaatakować. Poza tym ktoś może szukać Adolphusa, pamiętajcie. Ja jestem za Wittgendorfem. Luca, pomyśl wreszcie logicznie, a zwłaszcza teraz - Ninerl westchnęła. Potem dodała:- A poza tym kultyści...- z gardła dziewczyny wydobył się niemal warkot- Jeśli zainteresowali się nami, to na pewno już znaleźli twojego znajomego, Luca. Im dalej się będziemy od niego trzymać, tym bezpieczniej dla niego.A przypomnij sobie, ze niedaleko leży Altdorf, w którym nie powitają nas mile. Rodziny szlachetków pewnie już wysłały pościg za nami- stwierdziła.
[i} - A te lasy... zapewniam was, że Ziemie Cienia nigdy nie były bezpiecznym miejscem. Trafiliście w lesie na mantykorę? Lub głodnego gryfa? Albo na hydrę? Na przykład?[/i]- dodała sceptycznie- Pewnie nie... zwierzęcych ludzi jest o wiele łatwiej zabić niż hydrę. A przecież nie mamy wchodzić w głąb lasu.- była ciekawa czy tym razem kupiec nareszcie uruchomi swoją zdolność przewidywania. I czy znowu się obrazi...
Powrót do Weissenbrucku był dla Ninerl czystym idiotyzmem, pakowaniem się prosto w paszczę białego lwa.
-A ty, Gildirilu? Może wreszcie byś się wypowiedział jakoś konkretniej? Każdy z nas jest ciekawy, co sądzisz na temat celu podróży. Podobno jesteś dobry w tych hm... brudnych? nieczystych... brudnych interesach czy sprawach. Podziel się z nami swoim doświadczeniem- była ciekawa, czy mężczyzna coś z siebie wydusi.
Wysłuchała Ulricha i powiedziała:
- Ulrich ma rację. Bezpieczniej dla nas będzie udać się Wittgendorfu. Możemy się dowiedzieć czegoś ciekawego, a ten stwór... Teraz nawet nie byłabym w stanie go zaatakować. Poza tym ktoś może szukać Adolphusa, pamiętajcie. Ja jestem za Wittgendorfem. Luca, pomyśl wreszcie logicznie, a zwłaszcza teraz - Ninerl westchnęła. Potem dodała:- A poza tym kultyści...- z gardła dziewczyny wydobył się niemal warkot- Jeśli zainteresowali się nami, to na pewno już znaleźli twojego znajomego, Luca. Im dalej się będziemy od niego trzymać, tym bezpieczniej dla niego.A przypomnij sobie, ze niedaleko leży Altdorf, w którym nie powitają nas mile. Rodziny szlachetków pewnie już wysłały pościg za nami- stwierdziła.
[i} - A te lasy... zapewniam was, że Ziemie Cienia nigdy nie były bezpiecznym miejscem. Trafiliście w lesie na mantykorę? Lub głodnego gryfa? Albo na hydrę? Na przykład?[/i]- dodała sceptycznie- Pewnie nie... zwierzęcych ludzi jest o wiele łatwiej zabić niż hydrę. A przecież nie mamy wchodzić w głąb lasu.- była ciekawa czy tym razem kupiec nareszcie uruchomi swoją zdolność przewidywania. I czy znowu się obrazi...
Powrót do Weissenbrucku był dla Ninerl czystym idiotyzmem, pakowaniem się prosto w paszczę białego lwa.
-A ty, Gildirilu? Może wreszcie byś się wypowiedział jakoś konkretniej? Każdy z nas jest ciekawy, co sądzisz na temat celu podróży. Podobno jesteś dobry w tych hm... brudnych? nieczystych... brudnych interesach czy sprawach. Podziel się z nami swoim doświadczeniem- była ciekawa, czy mężczyzna coś z siebie wydusi.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
W końcu, po dość długiej debacie wybraliście trasę dalszej wędrówki – Weissbruck. Co prawda Gunter, Ninerl i Ulrich nie byli do końca przekonani, czy jest dobry pomysł, lecz w końcu zgodzili się na to rozwiązanie. W końcu stamtąd zawsze można ruszyć do Wittgendorfu. Po sowitym obiedzie, spakowawszy się, postanowiliście wreszcie wyruszyć.
Po kilku godzinach wyczerpującego marszu, powoli zapadała noc. Tego wieczora, brnąc w strugach ulewnego deszczu po rozmokłym trakcie z Bogenhafen do Weissbrucku, dochodziliście do wniosku, że ta podróż nie była jednak pomyślnym przedsięwzięciem. Przed dwoma dniami jeszcze wydawało się, że wyjścia nie będzie, dodatkowo pogoda była ładna a i Morrslieb wrócił do swego normalnego rozmiaru. Za szybko się to wszystko zmieniało! Teraz w środku lasu parliście przed siebie, pragnąc jedynie znaleźć jakieś schronienie. Szum rzeki z jednej strony, upiorne wycia, ba!, zbliżające się upiorne wycia z głębi lasu i przecinające co chwile niebo błyskawice tylko popędzały. Zrezygnowani, powoli traciliście nadzieje na dach nad głową, zwłaszcza, że droga stawała się powoli całkowicie nieprzejezdna. Nagle, w świetle kolejnej błyskawicy ujrzeliście zabudowania.
Pokrzepieni na duchu ruszyliście w ich stronę. Otoczone czterometrową palisadą budynki, okazały się zajazdem zwącym się "Człowiek w kapturze". Brama jednak była zamknięta, mimo iż w karczmie paliły się światła. Szukając jakiegoś innego sposobu na wejście do środka dojrzeliście ścieżkę, prowadzącą do znajdującego się niedaleko promu. Tratwa znajdowała się przy tym brzegu, nijak teraz można było z niej skorzystać. Niedaleko znajdował się też mały budynek. Bliższe oględziny ukazały otwarte drzwi, a także wyraźne ślady walki wewnątrz. Meble były poprzewracane i nie było śldu po znajdującym się zazwyczaj w takim miejscu przewoźniku. Ślady krwi sugerowały, że ktoś wywlókł stąd jakieś ciało.
Dalsze przeszukiwanie okolicy ujawniło furtę, prowadzącą z karczmy do promu, otwartą zresztą. Czym prędzej weszliście do środka, nieugięci w swym poszukiwaniu ciepłego i suchego schronienia. Karczma była dość mała, na zabudowania składał się jeszcze przylegający do niej budynek mieszkalny, wozownia i stajnia. Z tej ostatniej słychać było przerażone odgłosy koni, które dopiero po jakimś czasie się uspokoiły. Burze denerwowały zwierzęta, ale żeby aż tak?
Drzwi karczmy były zamknięte, lecz odgłosy zabawy ze środka dowodziły, że jest tam kilka osób. Gdy zapukaliście nagle wszystko ucichło, słychać było jedynie odgłosy szurania krzesłami. Dopiero po minucie czy dwóch dało się usłyszeć dźwięk rozsuwanych rygli, a w drzwiach stanął strasznie tęgi osobnik. Trochę niezdarnie ukrywając zaskoczenie, zaprosił was jednak do środka. Izba była prawie pusta, przy palenisku, w którym wesoło trzaskały drwa siedział jedynie postawny człowiek o długich, czarnych włosach, ubrany w strój strażnika dróg. Po chwili głośne łupnięcie na tyłach odwróciło waszą uwagę a do izby wszedł osobnik z nieco wyłupiastymi oczami i zaczął zmywać podłogę. Gruby karczmarz natomiast nerwowymi ruchami zaczął szarpać i skręcać swój fartuch, patrząc na was badawczo.
-Karczma jest pełna, gości z dyliżansu my musieli do snu ułożyć! Śpio na górze, izb wolnych ni ma! Nie chce mieć pod dachem dzisiaj żadnych dżentelmenów - łowców przygód, bardzo dziękuję.
No cóż, chyba nie byliście tu mile widzianymi gośćmi dzisiejszego wieczora. Ale czy komuś się uśmiechało ponowne wyjście na zewnątrz?
Po kilku godzinach wyczerpującego marszu, powoli zapadała noc. Tego wieczora, brnąc w strugach ulewnego deszczu po rozmokłym trakcie z Bogenhafen do Weissbrucku, dochodziliście do wniosku, że ta podróż nie była jednak pomyślnym przedsięwzięciem. Przed dwoma dniami jeszcze wydawało się, że wyjścia nie będzie, dodatkowo pogoda była ładna a i Morrslieb wrócił do swego normalnego rozmiaru. Za szybko się to wszystko zmieniało! Teraz w środku lasu parliście przed siebie, pragnąc jedynie znaleźć jakieś schronienie. Szum rzeki z jednej strony, upiorne wycia, ba!, zbliżające się upiorne wycia z głębi lasu i przecinające co chwile niebo błyskawice tylko popędzały. Zrezygnowani, powoli traciliście nadzieje na dach nad głową, zwłaszcza, że droga stawała się powoli całkowicie nieprzejezdna. Nagle, w świetle kolejnej błyskawicy ujrzeliście zabudowania.
Pokrzepieni na duchu ruszyliście w ich stronę. Otoczone czterometrową palisadą budynki, okazały się zajazdem zwącym się "Człowiek w kapturze". Brama jednak była zamknięta, mimo iż w karczmie paliły się światła. Szukając jakiegoś innego sposobu na wejście do środka dojrzeliście ścieżkę, prowadzącą do znajdującego się niedaleko promu. Tratwa znajdowała się przy tym brzegu, nijak teraz można było z niej skorzystać. Niedaleko znajdował się też mały budynek. Bliższe oględziny ukazały otwarte drzwi, a także wyraźne ślady walki wewnątrz. Meble były poprzewracane i nie było śldu po znajdującym się zazwyczaj w takim miejscu przewoźniku. Ślady krwi sugerowały, że ktoś wywlókł stąd jakieś ciało.
Dalsze przeszukiwanie okolicy ujawniło furtę, prowadzącą z karczmy do promu, otwartą zresztą. Czym prędzej weszliście do środka, nieugięci w swym poszukiwaniu ciepłego i suchego schronienia. Karczma była dość mała, na zabudowania składał się jeszcze przylegający do niej budynek mieszkalny, wozownia i stajnia. Z tej ostatniej słychać było przerażone odgłosy koni, które dopiero po jakimś czasie się uspokoiły. Burze denerwowały zwierzęta, ale żeby aż tak?
Drzwi karczmy były zamknięte, lecz odgłosy zabawy ze środka dowodziły, że jest tam kilka osób. Gdy zapukaliście nagle wszystko ucichło, słychać było jedynie odgłosy szurania krzesłami. Dopiero po minucie czy dwóch dało się usłyszeć dźwięk rozsuwanych rygli, a w drzwiach stanął strasznie tęgi osobnik. Trochę niezdarnie ukrywając zaskoczenie, zaprosił was jednak do środka. Izba była prawie pusta, przy palenisku, w którym wesoło trzaskały drwa siedział jedynie postawny człowiek o długich, czarnych włosach, ubrany w strój strażnika dróg. Po chwili głośne łupnięcie na tyłach odwróciło waszą uwagę a do izby wszedł osobnik z nieco wyłupiastymi oczami i zaczął zmywać podłogę. Gruby karczmarz natomiast nerwowymi ruchami zaczął szarpać i skręcać swój fartuch, patrząc na was badawczo.
-Karczma jest pełna, gości z dyliżansu my musieli do snu ułożyć! Śpio na górze, izb wolnych ni ma! Nie chce mieć pod dachem dzisiaj żadnych dżentelmenów - łowców przygód, bardzo dziękuję.
No cóż, chyba nie byliście tu mile widzianymi gośćmi dzisiejszego wieczora. Ale czy komuś się uśmiechało ponowne wyjście na zewnątrz?
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ninerl Tar Vatherain
- No niech wam będzie ten Weissenbruck- prychnęła rozdrażniona.- Nie wybiorę się sama do Wittgendorfu, jestem zbyt łatwym łupem. Jesteście mi potrzebni- powiedziała obojętnym tonem.- No i jeszcze Castiina jest w ciąży...
-Wyruszamy od razu? To ja idę się pakować... żeby zdążyć- dodała zgryźliwie i poszła na górę.
Przez następne trzy godziny miała ochotę rozerwać swój plecak. Wcześniej pakowanie było czynnością, która zabierała jej niewiele czasu, a ale teraz... Pomagając sobie zębami, jakoś w końcu zawiązała troczki plecaka. Prawa ręka była na szczęście o wiele bardziej zręczna niż dwa tygodnie temu. Westchnęła, zirytowana. Jej spojrzenie padło na łuk. Co ma z nim zrobić? Będzie jej tylko zawadzał.
"Może dać go Gildirilowi. Przynajmniej go wykorzysta" pomyślała ze smutkiem.
Zawiesiła na ramieniu kołczan i chwyciła łuk. A potem poszła poszukać mężczyzny. Wkrótce go znalazła.
- Nie przeszkadzam?- zapytała cicho- Chciałam... właściwie...- jakoś zabrakło jej słów. Za chwilę powiedziała, zakłopotana:
- Chciałam ci go dać- włożyła mu w dłoń łuk. Z czarnego drewna i rogu, wdzięcznie wygięty i okuty stalą, był na pewno dobrą bronią. Refleksyjny- tak się nazywało taki łuk, podwójnie gięty.
Miała wrażenie, że właśnie oddaje kawałek siebie. Może to nie był magiczny ani potężny oręż, ale służył jej dobrze i niezawodnie. Zdjęła z ramienia kołczan i podała mu. Obciągnięty ciemną skórą z wytłoczonymi szarawymi runami i pełen czarnopiórych strzał na pewno przyda się mężczyźnie.
- Może chociaż tobie się przyda... Ja ... już go nie potrzebuję...- powiedziała gorzko i spuściła głowę.
W końcu ruszyli. Plecy Ninerl obciążał plecak, a pas z mieczem był zawieszony na lewym boku. Czuła się dziwnie, chociaż z drugiej strony napłynęła ulga, że opuszczają to przeklęte miasto.
Wyszli poza miasto, a ona z lubością wciągnęła świeże powietrze. Nareszcie! Bez smrodu ludzkich siedzib.
Pogoda się popsuła. Ninerl, owinięta dokładnie płaszczem i z kapturem na głowie, była dziwnie szczęśliwa. Mimo deszczu i błota.
- Wspaniale! Zupełnie jak w Nagarythe- stwierdziła.
Poczuła niepokój dopiero, gdy usłyszała wycie.
-Coś poluje. Chyba... co to może być?- zapytała Gildirila i Ulricha.
W każdym razie, cokolwiek by to nie było, nie należało zostawać tu dłużej. W świetle błyskawicy pojawiły się jakieś budynki, widać przydrożny zajazd. Ruszyli w tamtym kierunku.
Obejrzeli dokładnie mieszkano przewoźnik. A Ninerl zaniepokoiły ślady krwi.
-Ktoś go zabił. Ciekawe kto? Tylko czemu zajazd jest zamknięty?- zapytała podejrzliwie. Coś tu było nie tak...
W końcu udał im się wejść na podwórze karczmy. Ninerl słyszała przeraźliwie rżenie koni. Były śmiertelnie wystraszone. Ale czemu? Nie powinny się aż tak denerwować.
-Słyszycie to?- szepnęła- Zwierzęta się niepokoją. Gildiril, może sprawdzimy co się dzieje?- zapytała mężczyznę.
Za chwilę potem drzwi od karczmy wreszcie się otworzyły. Wnętrze było dziwne. Karczmarz tak gruby, że Ninerl zastanawiała sie jak on może chodzić. Zabełkotał coś o gościach z dyliżansu.
Ścisnęła za dłoń Gildirila.
- Sprawdźmy co z końmi. Niepokoi mnie to- szepnęła cichutko, by tylko on to usłyszał. Nadal nie zdjęła kaptura z twarzy.
- Zaraz wracam. Zgubiłam sztylet przy wejściu. Pomożesz mi go poszukać?- powiedziała do mężczyzny i wyszła, nie czekając na niego.. Oczywiście, to był oczywistym kłamstwem. Nic nie zgubiła, ale po co obcy mają wiedzieć, gdzie idzie.
Konie ją niepokoiły. Nie wiedziała czemu, ale dopóki nie uzna, że wszystko jest w porządku, to nie będzie w stanie zasnąć.
- No niech wam będzie ten Weissenbruck- prychnęła rozdrażniona.- Nie wybiorę się sama do Wittgendorfu, jestem zbyt łatwym łupem. Jesteście mi potrzebni- powiedziała obojętnym tonem.- No i jeszcze Castiina jest w ciąży...
-Wyruszamy od razu? To ja idę się pakować... żeby zdążyć- dodała zgryźliwie i poszła na górę.
Przez następne trzy godziny miała ochotę rozerwać swój plecak. Wcześniej pakowanie było czynnością, która zabierała jej niewiele czasu, a ale teraz... Pomagając sobie zębami, jakoś w końcu zawiązała troczki plecaka. Prawa ręka była na szczęście o wiele bardziej zręczna niż dwa tygodnie temu. Westchnęła, zirytowana. Jej spojrzenie padło na łuk. Co ma z nim zrobić? Będzie jej tylko zawadzał.
"Może dać go Gildirilowi. Przynajmniej go wykorzysta" pomyślała ze smutkiem.
Zawiesiła na ramieniu kołczan i chwyciła łuk. A potem poszła poszukać mężczyzny. Wkrótce go znalazła.
- Nie przeszkadzam?- zapytała cicho- Chciałam... właściwie...- jakoś zabrakło jej słów. Za chwilę powiedziała, zakłopotana:
- Chciałam ci go dać- włożyła mu w dłoń łuk. Z czarnego drewna i rogu, wdzięcznie wygięty i okuty stalą, był na pewno dobrą bronią. Refleksyjny- tak się nazywało taki łuk, podwójnie gięty.
Miała wrażenie, że właśnie oddaje kawałek siebie. Może to nie był magiczny ani potężny oręż, ale służył jej dobrze i niezawodnie. Zdjęła z ramienia kołczan i podała mu. Obciągnięty ciemną skórą z wytłoczonymi szarawymi runami i pełen czarnopiórych strzał na pewno przyda się mężczyźnie.
- Może chociaż tobie się przyda... Ja ... już go nie potrzebuję...- powiedziała gorzko i spuściła głowę.
W końcu ruszyli. Plecy Ninerl obciążał plecak, a pas z mieczem był zawieszony na lewym boku. Czuła się dziwnie, chociaż z drugiej strony napłynęła ulga, że opuszczają to przeklęte miasto.
Wyszli poza miasto, a ona z lubością wciągnęła świeże powietrze. Nareszcie! Bez smrodu ludzkich siedzib.
Pogoda się popsuła. Ninerl, owinięta dokładnie płaszczem i z kapturem na głowie, była dziwnie szczęśliwa. Mimo deszczu i błota.
- Wspaniale! Zupełnie jak w Nagarythe- stwierdziła.
Poczuła niepokój dopiero, gdy usłyszała wycie.
-Coś poluje. Chyba... co to może być?- zapytała Gildirila i Ulricha.
W każdym razie, cokolwiek by to nie było, nie należało zostawać tu dłużej. W świetle błyskawicy pojawiły się jakieś budynki, widać przydrożny zajazd. Ruszyli w tamtym kierunku.
Obejrzeli dokładnie mieszkano przewoźnik. A Ninerl zaniepokoiły ślady krwi.
-Ktoś go zabił. Ciekawe kto? Tylko czemu zajazd jest zamknięty?- zapytała podejrzliwie. Coś tu było nie tak...
W końcu udał im się wejść na podwórze karczmy. Ninerl słyszała przeraźliwie rżenie koni. Były śmiertelnie wystraszone. Ale czemu? Nie powinny się aż tak denerwować.
-Słyszycie to?- szepnęła- Zwierzęta się niepokoją. Gildiril, może sprawdzimy co się dzieje?- zapytała mężczyznę.
Za chwilę potem drzwi od karczmy wreszcie się otworzyły. Wnętrze było dziwne. Karczmarz tak gruby, że Ninerl zastanawiała sie jak on może chodzić. Zabełkotał coś o gościach z dyliżansu.
Ścisnęła za dłoń Gildirila.
- Sprawdźmy co z końmi. Niepokoi mnie to- szepnęła cichutko, by tylko on to usłyszał. Nadal nie zdjęła kaptura z twarzy.
- Zaraz wracam. Zgubiłam sztylet przy wejściu. Pomożesz mi go poszukać?- powiedziała do mężczyzny i wyszła, nie czekając na niego.. Oczywiście, to był oczywistym kłamstwem. Nic nie zgubiła, ale po co obcy mają wiedzieć, gdzie idzie.
Konie ją niepokoiły. Nie wiedziała czemu, ale dopóki nie uzna, że wszystko jest w porządku, to nie będzie w stanie zasnąć.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa i Luca
W końcu doszli do porozumienia i wybrali kolejny cel podróży – Weissbruck. Dobrze, bo Luce nie chciało się już szukać kolejnych argumentów na to, że właśnie tam trzeba wyruszyć. Przy obiedzie, który jadł z Castinąą w pokoju, powiedział, wspominając przykazania kapłanek Shalyi:
- Od tej pory nie narażasz się na żadne niebezpieczeństwa, rozumiesz, skarbie? Jesteś w ciąży i teraz jesteście dla mnie najważniejsi. Nie pozwolę żebyście mieszali się w walkę czy inne karkołomne rzeczy. Teraz musisz mieć spokój i nie zajmować się ryzykownymi sprawami. Postaram się was chronić najlepiej jak potrafię.
Słuchając tego wywodu zakrztusiła się i spojrzała na mężczyznę jakoś tak dziwnie.
- No ale ja walczę na dystans, tylko z tym demonem miałam wpadkę, a tak to bez zadrapania wychodziłam ze wszystkich potyczek, czyż nie?
- Nieważne, czy walczysz na odległość czy nie. Ten demon wystarczająco mi nerwów zszargał. To się już więcej nie powtórzy. – rzucił Luca, tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Dlatego masz się nie angażować w żadne zbrojne przedsięwzięcia i basta. Zależy mi na waszym bezpieczeństwie, kochanie. Nie narażaj się, proszę... - odłożył widelec i położył dłoń na jej dłoni.
- Ale... Ale jak ktoś będzie chciał cię zabić, to nie licz, że będę stała i się temu biernie przyglądała - prychnęła.- Rzucenie nożem nie kosztuje wiele wysiłku... Póki co koniec tematu, w nagłej potrzebie będę interweniować i zajęty walką mnie przed tym nie powstrzymasz - stwierdziła uśmiechając się szeroko.
„Jeszcze się okaże, skarbie...”, pomyślał Orlandoni a w jego głowie zrodził się pewien pomysł. Uśmiechnął się do swej damy i rzekł spokojnie.
- Jestem przeciwny temu, żebyś się narażała, ale widzę że cię nie przekonam... Musielibyśmy się kłócić, żebyś w końcu zrozumiała że racja jest po mojej stronie – puścił jej oczko. - a tego też nie chcę. Więc dobrze, niech będzie tak jak mówisz. Ranald czuwa nade mną, więc pewnie nie będziesz miała zbyt wielu powodów do interwencji. – uśmiechnął się krzywo patrząc jej pewnie w oczy. Chyba znów miał na nią ochotę.
Castinaa uśmiechnęła się tylko, najwyraźniej zadowolona z takiego obrotu sprawy. Zebrawszy się po obiedzie do wymarszu, Luca podszedł do Ninerl i poprosił ją na bok, tak by nikt nie słyszał ich rozmowy. Pozostali widzieli jedynie jak przemytnik gestykuluje rękoma szepcząc coś elfce i czasami spoglądając w kierunku pozostałych. W końcu oboje wrócili i ruszyli w drogę.
(monolog Orlandoniego poszedł do Ninerl na PW)
Gdy w końcu się ściemniło, z lasu zaczęły dobiegać niepokojące odgłosy, a deszcz ograniczył widoczność, Luca próbował rozluźnić atmosferę tym, co potrafił robić najlepiej – gadaniem. Opowiadał różne historyjki ze swego życia, choć nie sądził by ktokolwiek ich słuchał. W końcu usłyszał od swojej kobiety soczyste „Zamknij gębę, Luca”, więc się zamknął. Właściwie nie dziwił się jej reakcji, przez całą drogę była jakaś podirytowana i stroiła fochy odkąd wyruszyli z Bogenhafen. No cóż, była przy nadziei – tym tłumaczył sobie Tileańczyk zachowanie ukochanej.
- Zachciało się iść... w taką kurwa pogodę... Ostatni raz... się go posłuchałam... Cholerne Imperium, cholerna jesień... Cholerny deszcz... - mruczała pod nosem. - Jak zwykle wszystko przez ciebie, Orlandoni.
Luca się nie odezwał, nie było sensu – w tym momencie działał na nią jak czerwona płachta na byka. Zresztą, w obecnej chwili mało było rzeczy które by tak na nią nie działały. Luca siedział cicho jak mysz pod miotłą i od czasu do czasu łypał okiem na Castinęę, wyczekując kiedy w końcu dostanie po pysku. Wtedy w końcu dotarli do jakiejś karczmy. W całym tym pomieszczeniu nie pasowało mu kilka rzeczy, a i przeczucie czegoś nieoczekiwanego i niebezpiecznego nie opuszczało przemytnika od samego początku, jak tylko dotarli w to dziwne miejsce. Fakt znalezienia opuszczonej chaty przewoźnika, razem ze śladami walki i krwią nie wróżyło nic dobrego. Po wejściu do środka dziwne uczucie nasiliło się znacznie. Ręka Tileańczyka mimowolnie sama zawiesiła się na chwycie jednego z pistoletów. I wtedy odezwała się Castinaa. Orlandoni jeszcze nie widział jej w takim stanie.
- Jak, kurwa, nie ma wolnych miejsc? Kobietę w ciąży na ulewę wyrzucisz, ty chuju, złamasie jeden?!
- No i to by było na tyle jeśli chodzi o kulturalne powitanie... - rzucił ironicznie Luca i nie czekając na zaproszenie rozsiadł się wygodnie na ławie. Zrzucił z siebie mokry płaszcz, rozłożył wokół bagaże. Jeśli karczmarz nie chce ich pod swym dachem, bardzo proszę, niech wyrzuci przemocą grupę zbrojnych. A najpierw niech spróbuje wyrzucić cholernie wkurzoną kobietę w ciąży, gotową zrobić komuś kuku za kawałek ciepłego kąta i strawy. Tileańczyk życzył mu powodzenia.
- Gospodarzu, nie radzę ci zadzierać z tą oto niewiastą. – powiedział wskazując rozjuszoną Castinęę. Kobieta wyglądała jakby zaraz miała roznieść w pył całą tę drewnianą budę. - Miała naprawdę zły dzień, jak i my wszyscy, więc chyba nie wyrzucisz nas na zewnątrz? A jeśli masz ciepłą strawę zostawimy u ciebie sporo brzęczących monet. Niech będzie grzane wino i jakiś szaszłyk na początek. Chętnie zaś prześpimy się tutaj, w gościnnej izbie. Ulrichu - zwrócił się do rajtara. - Niech ci się odwdzięczę za wczorajszą butelczynę. Stołujesz się dzisiaj za moją kiesę. - chwilę potem zwrócił się do gospodarza, znów zawieszając dłoń na pistolecie. - Nie będziemy przeszkadzać. A, tak przy okazji. Gdzie się podział przewoźnik? W jego domu widać było ślady walki i krew... Chyba nie wygonisz gospodarzu dam, zwłaszcza że jedna jest w stanie błogosławionym, na dwór, gdzie ulewa i bandyci?
Ten cały zajazd coraz mniej mu odpowiadał. Spojrzał po towarzyszach, im również chyba nie podobało się to wszystko za bardzo.
W końcu doszli do porozumienia i wybrali kolejny cel podróży – Weissbruck. Dobrze, bo Luce nie chciało się już szukać kolejnych argumentów na to, że właśnie tam trzeba wyruszyć. Przy obiedzie, który jadł z Castinąą w pokoju, powiedział, wspominając przykazania kapłanek Shalyi:
- Od tej pory nie narażasz się na żadne niebezpieczeństwa, rozumiesz, skarbie? Jesteś w ciąży i teraz jesteście dla mnie najważniejsi. Nie pozwolę żebyście mieszali się w walkę czy inne karkołomne rzeczy. Teraz musisz mieć spokój i nie zajmować się ryzykownymi sprawami. Postaram się was chronić najlepiej jak potrafię.
Słuchając tego wywodu zakrztusiła się i spojrzała na mężczyznę jakoś tak dziwnie.
- No ale ja walczę na dystans, tylko z tym demonem miałam wpadkę, a tak to bez zadrapania wychodziłam ze wszystkich potyczek, czyż nie?
- Nieważne, czy walczysz na odległość czy nie. Ten demon wystarczająco mi nerwów zszargał. To się już więcej nie powtórzy. – rzucił Luca, tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Dlatego masz się nie angażować w żadne zbrojne przedsięwzięcia i basta. Zależy mi na waszym bezpieczeństwie, kochanie. Nie narażaj się, proszę... - odłożył widelec i położył dłoń na jej dłoni.
- Ale... Ale jak ktoś będzie chciał cię zabić, to nie licz, że będę stała i się temu biernie przyglądała - prychnęła.- Rzucenie nożem nie kosztuje wiele wysiłku... Póki co koniec tematu, w nagłej potrzebie będę interweniować i zajęty walką mnie przed tym nie powstrzymasz - stwierdziła uśmiechając się szeroko.
„Jeszcze się okaże, skarbie...”, pomyślał Orlandoni a w jego głowie zrodził się pewien pomysł. Uśmiechnął się do swej damy i rzekł spokojnie.
- Jestem przeciwny temu, żebyś się narażała, ale widzę że cię nie przekonam... Musielibyśmy się kłócić, żebyś w końcu zrozumiała że racja jest po mojej stronie – puścił jej oczko. - a tego też nie chcę. Więc dobrze, niech będzie tak jak mówisz. Ranald czuwa nade mną, więc pewnie nie będziesz miała zbyt wielu powodów do interwencji. – uśmiechnął się krzywo patrząc jej pewnie w oczy. Chyba znów miał na nią ochotę.
Castinaa uśmiechnęła się tylko, najwyraźniej zadowolona z takiego obrotu sprawy. Zebrawszy się po obiedzie do wymarszu, Luca podszedł do Ninerl i poprosił ją na bok, tak by nikt nie słyszał ich rozmowy. Pozostali widzieli jedynie jak przemytnik gestykuluje rękoma szepcząc coś elfce i czasami spoglądając w kierunku pozostałych. W końcu oboje wrócili i ruszyli w drogę.
(monolog Orlandoniego poszedł do Ninerl na PW)
Gdy w końcu się ściemniło, z lasu zaczęły dobiegać niepokojące odgłosy, a deszcz ograniczył widoczność, Luca próbował rozluźnić atmosferę tym, co potrafił robić najlepiej – gadaniem. Opowiadał różne historyjki ze swego życia, choć nie sądził by ktokolwiek ich słuchał. W końcu usłyszał od swojej kobiety soczyste „Zamknij gębę, Luca”, więc się zamknął. Właściwie nie dziwił się jej reakcji, przez całą drogę była jakaś podirytowana i stroiła fochy odkąd wyruszyli z Bogenhafen. No cóż, była przy nadziei – tym tłumaczył sobie Tileańczyk zachowanie ukochanej.
- Zachciało się iść... w taką kurwa pogodę... Ostatni raz... się go posłuchałam... Cholerne Imperium, cholerna jesień... Cholerny deszcz... - mruczała pod nosem. - Jak zwykle wszystko przez ciebie, Orlandoni.
Luca się nie odezwał, nie było sensu – w tym momencie działał na nią jak czerwona płachta na byka. Zresztą, w obecnej chwili mało było rzeczy które by tak na nią nie działały. Luca siedział cicho jak mysz pod miotłą i od czasu do czasu łypał okiem na Castinęę, wyczekując kiedy w końcu dostanie po pysku. Wtedy w końcu dotarli do jakiejś karczmy. W całym tym pomieszczeniu nie pasowało mu kilka rzeczy, a i przeczucie czegoś nieoczekiwanego i niebezpiecznego nie opuszczało przemytnika od samego początku, jak tylko dotarli w to dziwne miejsce. Fakt znalezienia opuszczonej chaty przewoźnika, razem ze śladami walki i krwią nie wróżyło nic dobrego. Po wejściu do środka dziwne uczucie nasiliło się znacznie. Ręka Tileańczyka mimowolnie sama zawiesiła się na chwycie jednego z pistoletów. I wtedy odezwała się Castinaa. Orlandoni jeszcze nie widział jej w takim stanie.
- Jak, kurwa, nie ma wolnych miejsc? Kobietę w ciąży na ulewę wyrzucisz, ty chuju, złamasie jeden?!
- No i to by było na tyle jeśli chodzi o kulturalne powitanie... - rzucił ironicznie Luca i nie czekając na zaproszenie rozsiadł się wygodnie na ławie. Zrzucił z siebie mokry płaszcz, rozłożył wokół bagaże. Jeśli karczmarz nie chce ich pod swym dachem, bardzo proszę, niech wyrzuci przemocą grupę zbrojnych. A najpierw niech spróbuje wyrzucić cholernie wkurzoną kobietę w ciąży, gotową zrobić komuś kuku za kawałek ciepłego kąta i strawy. Tileańczyk życzył mu powodzenia.
- Gospodarzu, nie radzę ci zadzierać z tą oto niewiastą. – powiedział wskazując rozjuszoną Castinęę. Kobieta wyglądała jakby zaraz miała roznieść w pył całą tę drewnianą budę. - Miała naprawdę zły dzień, jak i my wszyscy, więc chyba nie wyrzucisz nas na zewnątrz? A jeśli masz ciepłą strawę zostawimy u ciebie sporo brzęczących monet. Niech będzie grzane wino i jakiś szaszłyk na początek. Chętnie zaś prześpimy się tutaj, w gościnnej izbie. Ulrichu - zwrócił się do rajtara. - Niech ci się odwdzięczę za wczorajszą butelczynę. Stołujesz się dzisiaj za moją kiesę. - chwilę potem zwrócił się do gospodarza, znów zawieszając dłoń na pistolecie. - Nie będziemy przeszkadzać. A, tak przy okazji. Gdzie się podział przewoźnik? W jego domu widać było ślady walki i krew... Chyba nie wygonisz gospodarzu dam, zwłaszcza że jedna jest w stanie błogosławionym, na dwór, gdzie ulewa i bandyci?
Ten cały zajazd coraz mniej mu odpowiadał. Spojrzał po towarzyszach, im również chyba nie podobało się to wszystko za bardzo.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Słowa Ninerl podziałały na niego jak płachta na byka. -Jeśli chcesz wiedzieć, co o tym wszystkim sądzę- zaczął -Tak naprawdę to mógłbym to wszystko rzucić w cholerę... Ale ja zawsze kończę to, co zacząłem. A przez Drakwald nie mam zamiaru jechać... To zdecydowanie nie jest moje ulubione miejsce- Szczerze wątpił, czy Ninerl ta odpowiedź usatysfakcjonuje. -Nie wycofam się, nie po tym wszystkim- dodał jeszcze.
***
Spojrzał na Ninerl nieco zaskoczony. Widział, że było jej przykro i ciężko jej było rozstać się ze swoim łukiem. To był naprawdę smutny widok... -Dziękuje, Ninerl, postaram się zrobić z niego dobry użytek- powiedział -I... Chciałbym cię przeprosić za moje zachowanie. Naprawdę ci współczuję i podziwiam, że mimo wszystko chcesz dalej działać... Ja pewnie bym się złamał... Powinienem cię wesprzeć, a zachowałem się jak zwykła świnia, wybacz mi to- urwał. Kto by pomyślał. że kiedyś powie coś takiego? Jeszcze można by było przypuszczać, że odezwało się w nim sumienie... Takie prawdziwe, a nie z czystego wyrachowania.
***
-Dobrze, chodźmy... Coś niedobrego wisi w powietrzu- Ninerl miała rację. Działo się coś niepokojącego... W ogóle, trudno było pojąć to wszytko, co było związane z tym miejscem. Jakieś wycie, zwłoki, niegościnny karczmarz... To wszystko wyglądało bardzo podejrzanie, a jeszcze nie osiągnęli celu podróży. Wychodząc razem z elfką słyszał jeszcze awanturę, jaką Orlandoni i Castinaa urządzili gospodarzowi. Byli bardzo zdenerwowani... Gildiril zaśmiał się w myślach, bo kobieta w ciąży wydała mu się nagle świetnym argumentem w większości dyskusji.
-Uważajmy- szepnął do Ninerl -Ta cała okolica jest jakby wyjęta z jakiegoś koszmaru- Elf położył dłoń na rękojeści miecza. Nonsensem wydała mu się ta sytuacja, ale teraz wolał być ubezpieczony nawet w razie wyjrzenia za róg. Choroba zawodowa...
Słowa Ninerl podziałały na niego jak płachta na byka. -Jeśli chcesz wiedzieć, co o tym wszystkim sądzę- zaczął -Tak naprawdę to mógłbym to wszystko rzucić w cholerę... Ale ja zawsze kończę to, co zacząłem. A przez Drakwald nie mam zamiaru jechać... To zdecydowanie nie jest moje ulubione miejsce- Szczerze wątpił, czy Ninerl ta odpowiedź usatysfakcjonuje. -Nie wycofam się, nie po tym wszystkim- dodał jeszcze.
***
Spojrzał na Ninerl nieco zaskoczony. Widział, że było jej przykro i ciężko jej było rozstać się ze swoim łukiem. To był naprawdę smutny widok... -Dziękuje, Ninerl, postaram się zrobić z niego dobry użytek- powiedział -I... Chciałbym cię przeprosić za moje zachowanie. Naprawdę ci współczuję i podziwiam, że mimo wszystko chcesz dalej działać... Ja pewnie bym się złamał... Powinienem cię wesprzeć, a zachowałem się jak zwykła świnia, wybacz mi to- urwał. Kto by pomyślał. że kiedyś powie coś takiego? Jeszcze można by było przypuszczać, że odezwało się w nim sumienie... Takie prawdziwe, a nie z czystego wyrachowania.
***
-Dobrze, chodźmy... Coś niedobrego wisi w powietrzu- Ninerl miała rację. Działo się coś niepokojącego... W ogóle, trudno było pojąć to wszytko, co było związane z tym miejscem. Jakieś wycie, zwłoki, niegościnny karczmarz... To wszystko wyglądało bardzo podejrzanie, a jeszcze nie osiągnęli celu podróży. Wychodząc razem z elfką słyszał jeszcze awanturę, jaką Orlandoni i Castinaa urządzili gospodarzowi. Byli bardzo zdenerwowani... Gildiril zaśmiał się w myślach, bo kobieta w ciąży wydała mu się nagle świetnym argumentem w większości dyskusji.
-Uważajmy- szepnął do Ninerl -Ta cała okolica jest jakby wyjęta z jakiegoś koszmaru- Elf położył dłoń na rękojeści miecza. Nonsensem wydała mu się ta sytuacja, ale teraz wolał być ubezpieczony nawet w razie wyjrzenia za róg. Choroba zawodowa...

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ninerl Tar Vatherain
***
Słowa Gildirila zupełnie ją zaskoczyły. Podniosła głowę i popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
Potem uśmiechnęła się i powiedziała:
- Nie musisz mnie przepraszać- wyciągnęła dłoń i dotknęła jego policzka-Bez przesady z tym podziwem. Po prostu robię, to co powinnam... Tak jak mnie nauczono, tak jak każe tradycja mojej rodziny.- zakłopotana swoją reakcję, zdjęła dłoń- W każdym razie mam nadzieję, że podoba ci się mój dar.
***
- Racja-mruknęła, odpowiadając mężczyźnie- Z tym wszystkim jest coś nie tak... To co robimy? Najpierw oglądamy dokładnie stajnie? Czy od razu do nich wchodzimy?- wyjęła sztylet. Musi sobie koniecznie kupić noże na wzór Castiiny- nimi może rzucać.
Poprosi później kobietę o parę lekcji.
-Myślę, że nie warto się rozdzielać. We dwójkę jesteśmy bezpieczniejsi.- dodała cicho.
***
Słowa Gildirila zupełnie ją zaskoczyły. Podniosła głowę i popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
Potem uśmiechnęła się i powiedziała:
- Nie musisz mnie przepraszać- wyciągnęła dłoń i dotknęła jego policzka-Bez przesady z tym podziwem. Po prostu robię, to co powinnam... Tak jak mnie nauczono, tak jak każe tradycja mojej rodziny.- zakłopotana swoją reakcję, zdjęła dłoń- W każdym razie mam nadzieję, że podoba ci się mój dar.
***
- Racja-mruknęła, odpowiadając mężczyźnie- Z tym wszystkim jest coś nie tak... To co robimy? Najpierw oglądamy dokładnie stajnie? Czy od razu do nich wchodzimy?- wyjęła sztylet. Musi sobie koniecznie kupić noże na wzór Castiiny- nimi może rzucać.
Poprosi później kobietę o parę lekcji.
-Myślę, że nie warto się rozdzielać. We dwójkę jesteśmy bezpieczniejsi.- dodała cicho.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Tak więc w drogę! Co prawda, nie do końca tam wolał wybrać się Ulrich, ale przynajmniej coś w końcu postanowili. No i od zbyt długiego siedzenia we względnie bezpieczny mieście, może się człowiekowi niedobrze zrobić. „Nareszcie!” Ulrich nie mógł się doczekać aż w końcu wyruszą… gdziekolwiek.
Kichnął przeraźliwie. Trzeba przyznać, że pogodę sobie na podróż nienajlepszą wybrali. Rzeczywistość trochę różniła się od tego co Ulrich rozumiał przez „podróżujących poszukiwaczy przygód.” W opowieściach jakoś nigdy nie pada… Ci, co opowiadają te wszystkie historie, chyba nigdy jeszcze poważnie nie podróżowali. No, ale przecież nie są z cukru, nie rozpuszczą się… Ulrich przelotnie pomyślał jak takie podróże zniesie jego rynsztunek, ale zaraz przestał się martwic. Zamiast tego wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą i skupiał się na tym, żeby szybko stawiać kolejne kroki. Ledwie słyszalny przez deszcz głos Ninerl odwrócił jego uwagę od tej jakże skomplikowanej czynności.
- Wspaniale! Zupełnie jak w Nagarythe.
Spojrzał na nią tylko trochę dziwnie spod kaptura, ale nie skomentował tego. "Jak gdzie?!"
- Wilki wyją jakby kto je ze skóry obdzierał, psia ich… Nic dziwnego w taką pogodę… - mamrotał na wpół do siebie – Ku*wa, kto wymyślił, żeby iść akurat teraz, akurat tędy?! – powiedział głośniej i westchnął ledwie słyszalnie, bo deszcz wszystko zagłuszał.
- No w sam czas! – powiedział, gdy zobaczył zabudowania. Ale radość nie trwała długo. Zamknięta brama się do tego przyczyniła. Oczywiście, nie aż tak jak te ślady krwi… Ulrich poczuł niepokój, a dłoń powędrowała do rękojeści szpady. „Tu był trup, a tam palą się światła? Nikt nic nie zauważył? Co to w ogóle jest?!” myślał i marszczył czoło. Trzeba przyznać, że los wybrał sobie paskudny moment na głupie żarty…
Kiedy w końcu znaleźli się w środku, de Maar odetchnął z ulga. Najwidoczniej pospieszył się trochę, bo zaraz karczmarz dał im do zrozumienia, żeby sobie poszli. Przysłuchiwał się rozmowie i uśmiechnął się na słowa Orlandoniego.
-…Niech ci się odwdzięczę za wczorajszą butelczynę…
- Miło z twojej strony przyjacielu. – powiedział i odwrócił się do karczmarza – Dobrze mówi. Nie ma co się pieklić. Strudzeni tylko jesteśmy i chętnie spoczniemy na jakiś czas w tym przybytku. To co mówią o tych, tak zwanych, „łowcach przygód” to mocno przesadzone słowa…
Ciągle czuło się coś dziwnego w atmosferze. Jakby właścicielowi przeszkadzali nowi goście. Może rzeczywiście… w końcu ostatnio co lokal to większe pobojowisko za sobą zostawiali. Ale plotki chyba nie roznoszą się tak szybko…
Tak więc w drogę! Co prawda, nie do końca tam wolał wybrać się Ulrich, ale przynajmniej coś w końcu postanowili. No i od zbyt długiego siedzenia we względnie bezpieczny mieście, może się człowiekowi niedobrze zrobić. „Nareszcie!” Ulrich nie mógł się doczekać aż w końcu wyruszą… gdziekolwiek.
Kichnął przeraźliwie. Trzeba przyznać, że pogodę sobie na podróż nienajlepszą wybrali. Rzeczywistość trochę różniła się od tego co Ulrich rozumiał przez „podróżujących poszukiwaczy przygód.” W opowieściach jakoś nigdy nie pada… Ci, co opowiadają te wszystkie historie, chyba nigdy jeszcze poważnie nie podróżowali. No, ale przecież nie są z cukru, nie rozpuszczą się… Ulrich przelotnie pomyślał jak takie podróże zniesie jego rynsztunek, ale zaraz przestał się martwic. Zamiast tego wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą i skupiał się na tym, żeby szybko stawiać kolejne kroki. Ledwie słyszalny przez deszcz głos Ninerl odwrócił jego uwagę od tej jakże skomplikowanej czynności.
- Wspaniale! Zupełnie jak w Nagarythe.
Spojrzał na nią tylko trochę dziwnie spod kaptura, ale nie skomentował tego. "Jak gdzie?!"
- Wilki wyją jakby kto je ze skóry obdzierał, psia ich… Nic dziwnego w taką pogodę… - mamrotał na wpół do siebie – Ku*wa, kto wymyślił, żeby iść akurat teraz, akurat tędy?! – powiedział głośniej i westchnął ledwie słyszalnie, bo deszcz wszystko zagłuszał.
- No w sam czas! – powiedział, gdy zobaczył zabudowania. Ale radość nie trwała długo. Zamknięta brama się do tego przyczyniła. Oczywiście, nie aż tak jak te ślady krwi… Ulrich poczuł niepokój, a dłoń powędrowała do rękojeści szpady. „Tu był trup, a tam palą się światła? Nikt nic nie zauważył? Co to w ogóle jest?!” myślał i marszczył czoło. Trzeba przyznać, że los wybrał sobie paskudny moment na głupie żarty…
Kiedy w końcu znaleźli się w środku, de Maar odetchnął z ulga. Najwidoczniej pospieszył się trochę, bo zaraz karczmarz dał im do zrozumienia, żeby sobie poszli. Przysłuchiwał się rozmowie i uśmiechnął się na słowa Orlandoniego.
-…Niech ci się odwdzięczę za wczorajszą butelczynę…
- Miło z twojej strony przyjacielu. – powiedział i odwrócił się do karczmarza – Dobrze mówi. Nie ma co się pieklić. Strudzeni tylko jesteśmy i chętnie spoczniemy na jakiś czas w tym przybytku. To co mówią o tych, tak zwanych, „łowcach przygód” to mocno przesadzone słowa…
Ciągle czuło się coś dziwnego w atmosferze. Jakby właścicielowi przeszkadzali nowi goście. Może rzeczywiście… w końcu ostatnio co lokal to większe pobojowisko za sobą zostawiali. Ale plotki chyba nie roznoszą się tak szybko…
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa, Ulrich, Luca, Gunter (karczma)
Gruby karczmarz jedynie wzruszył ramionami.
- Bandyty grasują po lasach. Zaginął dziś rano, stąd Hans tutaj. - kiwnął na człowieka przy palenisku- To jak idzieta sobie wreszcie?
Staliście w progu, dość niezdecydowani. Na zewnątrz lało się z nieba, pioruny zaś co chwilę przecinały niebo, zagłuszając upiorne wycie dobiegające z pobliskiego lasu. Przystojny, czarnowłosy strażnik dróg kiwnął na was, przyglądając się bacznie.
- Właśnie, bandyci grasują, dlatego tu jestem. Zresztą, co tu robicie w nocy, w taką ulewę, hm?
W przeciwieństwie do karczmarza nie okazywał oznak wrogości, przyglądał się wam jednak bacznie. W końcu to wy mogliście zabić przewoźnika, a on albo był tu sam, albo jego towarzysze już spali.
Gdy wreszcie rozsiedliście się przy stole, a markotny i wyraźnie niezadowolony z tego faktu karczmarz udał się za bar, gdzie ze znudzoną miną zaczął niedbale nalewać trunki do niezbyt czystych kufli, po czym prawie rzucił je na wasz stół. Mamrocząc coś w stylu "Pewno zjeść też coś chceta" odszedł na zaplecze. Strażnik zaś przyglądał się wam jeszcze przez chwilę.
- Okolice się niezbyt bezpieczne zrobiły ostatnio. Pytam skąd i dokąd idziecie dla bezpieczeństwa. Każdy może być bandytą, nawet te piękne panie, które są z wami.
Skinął głową lekko i uśmiechnął się. Był przystojny, jednak lekkie zmarszczki na jego twarzy były dobrze widoczne. Musiał mieć dobrze ponad trzydzieści lat.
- Karczmarz ostatnio trochę nerwowy jest, musicie mu to wybaczyć. Pomarudzi, ale zaraz poda i ciepłą strawę.
Strażnik pociągnął ze swego kufla. W tym momencie pomywacz z wyłupiastymi oczkami skończył robotę, wrzucając szmatę do wiadra, w którym woda zabarwiła się na ciemny kolor i również zniknął na zapleczu.
Ninerl, Gildiril (stajnia)
Śladów poza domkiem przewoźnika nie było. Ulewa była zbyt duża, by jakieś mogły sie ostać. Podążyliście by sprawdzić kolejne budynki. Zamknięta na kłódkę wozownia otworzyć się nie dała, stajnia zaś już jak najbardziej. Wystraszone konie rzuciły się do ucieczki, jednak Ninerl udało się je zatrzymać po kilku krokach. Coś tu jednak musiało być nie tak. Boksy, prócz koni, nie zawierały nic. Do sprawdzenia został więc tylko stryszek, na który wdrapaliście się najciszej jak mogliście.
Zapach, a raczej smród na stryszku spowodował, że natychmiast zwiększyliście czujność. Przeszukując siano, odnaleźliście... zwłoki. Zakrwawiony, kilkunastoletni chłopak w stajennym stroju. Po bliższym przyjrzeniu się, dojrzeliście wygryzioną dziurę w jego szyi. Krzywiąc się szukaliście dalej, odnajdując wyjście na dach. Krew na belkach tuż obok sprawiła, że wyglądaliście na zewnątrz bardzo ostrożnie. Nic jednak nie dojrzeliście. Dach był śliski, lejący z nieba deszcz ograniczał widoczność. Można było co prawda wyjść na zewnątrz, ale była duża szansa, że spadniecie na dół. Coś było jednak w pobliżu, czuliście to nad wyraz dobrze.
Gruby karczmarz jedynie wzruszył ramionami.
- Bandyty grasują po lasach. Zaginął dziś rano, stąd Hans tutaj. - kiwnął na człowieka przy palenisku- To jak idzieta sobie wreszcie?
Staliście w progu, dość niezdecydowani. Na zewnątrz lało się z nieba, pioruny zaś co chwilę przecinały niebo, zagłuszając upiorne wycie dobiegające z pobliskiego lasu. Przystojny, czarnowłosy strażnik dróg kiwnął na was, przyglądając się bacznie.
- Właśnie, bandyci grasują, dlatego tu jestem. Zresztą, co tu robicie w nocy, w taką ulewę, hm?
W przeciwieństwie do karczmarza nie okazywał oznak wrogości, przyglądał się wam jednak bacznie. W końcu to wy mogliście zabić przewoźnika, a on albo był tu sam, albo jego towarzysze już spali.
Gdy wreszcie rozsiedliście się przy stole, a markotny i wyraźnie niezadowolony z tego faktu karczmarz udał się za bar, gdzie ze znudzoną miną zaczął niedbale nalewać trunki do niezbyt czystych kufli, po czym prawie rzucił je na wasz stół. Mamrocząc coś w stylu "Pewno zjeść też coś chceta" odszedł na zaplecze. Strażnik zaś przyglądał się wam jeszcze przez chwilę.
- Okolice się niezbyt bezpieczne zrobiły ostatnio. Pytam skąd i dokąd idziecie dla bezpieczeństwa. Każdy może być bandytą, nawet te piękne panie, które są z wami.
Skinął głową lekko i uśmiechnął się. Był przystojny, jednak lekkie zmarszczki na jego twarzy były dobrze widoczne. Musiał mieć dobrze ponad trzydzieści lat.
- Karczmarz ostatnio trochę nerwowy jest, musicie mu to wybaczyć. Pomarudzi, ale zaraz poda i ciepłą strawę.
Strażnik pociągnął ze swego kufla. W tym momencie pomywacz z wyłupiastymi oczkami skończył robotę, wrzucając szmatę do wiadra, w którym woda zabarwiła się na ciemny kolor i również zniknął na zapleczu.
Ninerl, Gildiril (stajnia)
Śladów poza domkiem przewoźnika nie było. Ulewa była zbyt duża, by jakieś mogły sie ostać. Podążyliście by sprawdzić kolejne budynki. Zamknięta na kłódkę wozownia otworzyć się nie dała, stajnia zaś już jak najbardziej. Wystraszone konie rzuciły się do ucieczki, jednak Ninerl udało się je zatrzymać po kilku krokach. Coś tu jednak musiało być nie tak. Boksy, prócz koni, nie zawierały nic. Do sprawdzenia został więc tylko stryszek, na który wdrapaliście się najciszej jak mogliście.
Zapach, a raczej smród na stryszku spowodował, że natychmiast zwiększyliście czujność. Przeszukując siano, odnaleźliście... zwłoki. Zakrwawiony, kilkunastoletni chłopak w stajennym stroju. Po bliższym przyjrzeniu się, dojrzeliście wygryzioną dziurę w jego szyi. Krzywiąc się szukaliście dalej, odnajdując wyjście na dach. Krew na belkach tuż obok sprawiła, że wyglądaliście na zewnątrz bardzo ostrożnie. Nic jednak nie dojrzeliście. Dach był śliski, lejący z nieba deszcz ograniczał widoczność. Można było co prawda wyjść na zewnątrz, ale była duża szansa, że spadniecie na dół. Coś było jednak w pobliżu, czuliście to nad wyraz dobrze.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ninerl Tar Vatherain
Uchyliła wrota stajni i konie niemal ją stratowały.
-Gildiril, łapmy je!- krzyknęła cicho do mężczyzny. Samej udało się chwycić trzy konie, ledwie je utrzymywała. Uspokajała je głosem, czują jak dłoń zaczyna jej drętwieć. Gdy myślała, że zaraz je puści, konie zaparskały i przestały się szarpać.
- Co robimy z nimi? Do stajni nie wrócą... Podaj mi jakiś uwiąz, najlepiej kilka. -poprosiła. Gdy je dostała, przeciągnęła jeden przez kantary i poprowadziła konie nieco dalej od stajni. -Gildiril, pomożesz? Nie poradzę sobie. Trzeba je przywiązać do jakiegoś drąga. Niezbyt mocno- czuła napływający gniew na własną nieudolność.
Potem obejrzeli stajnię. W boksach nie było nic. Nic, oprócz kilku kupek świeżego gnoju.
-Coś jest nie tak.-szepnęła cicho- Powinna być słoma, stara czy świeża. Ale powinna. Gdzie obsługa stajni?
Smród krwi i zepsutego mięsa oderwał ją od tych rozmyślań. Powęszyła w powietrzu.
- Czujesz? To chyba dochodzi z góry- wskazała głową sufit- Idziemy sprawdzić?
Wspinała się po drabinie, trzymając w zębach sztylet. W końcu stanęła na sianie.
Wkrótce wyjaśniło się, gdzie jest obsługa stajni.
- Wygląda jakby, jakby... coś na nim żerowało...- powiedziała cicho- To niepokojące, ile stworzeń się żywi ludzkim mięsem?
Zaraz potem obydwoje dostrzegli krew na belkach. Jedna plama znaczyła też otwartą klapę na dach.
Dach był ciemny i śliski- nic nie widziała. Trzymała się mocno Gildirila.
-Coś chyba spłoszyliśmy. Jeszcze tutaj jest- szepnęła do jego ucha.- Ja tam nie idę, spadnę z dachu. Zwłaszcza teraz.
Stanęła z powrotem na sianie, czekając na mężczyznę. Gdy znalazł się z powrotem na sianie, powiedziała w tar-eltharinie:
-To dziwne. Ci ludzie w gospodzie podobają mi się coraz mniej . Nikt sie nie zatroszczył o konie, czemu? Nawet ich nie nakarmił. Chłopak został zagryziony. Widać zwierzęta wyczuwały drapieżnika, tylko jakiego? Domek przewoźnika pusty i ślady walki. Co robimy? Myślę, że warto uprzedzić towarzyszy i jeszcze powęszyć w okolicy. Zamykamy klapę? Może przynajmniej utrudnimy czemuś powrót. Co ty na to?- spojrzała w oczy krewniaka.
Uchyliła wrota stajni i konie niemal ją stratowały.
-Gildiril, łapmy je!- krzyknęła cicho do mężczyzny. Samej udało się chwycić trzy konie, ledwie je utrzymywała. Uspokajała je głosem, czują jak dłoń zaczyna jej drętwieć. Gdy myślała, że zaraz je puści, konie zaparskały i przestały się szarpać.
- Co robimy z nimi? Do stajni nie wrócą... Podaj mi jakiś uwiąz, najlepiej kilka. -poprosiła. Gdy je dostała, przeciągnęła jeden przez kantary i poprowadziła konie nieco dalej od stajni. -Gildiril, pomożesz? Nie poradzę sobie. Trzeba je przywiązać do jakiegoś drąga. Niezbyt mocno- czuła napływający gniew na własną nieudolność.
Potem obejrzeli stajnię. W boksach nie było nic. Nic, oprócz kilku kupek świeżego gnoju.
-Coś jest nie tak.-szepnęła cicho- Powinna być słoma, stara czy świeża. Ale powinna. Gdzie obsługa stajni?
Smród krwi i zepsutego mięsa oderwał ją od tych rozmyślań. Powęszyła w powietrzu.
- Czujesz? To chyba dochodzi z góry- wskazała głową sufit- Idziemy sprawdzić?
Wspinała się po drabinie, trzymając w zębach sztylet. W końcu stanęła na sianie.
Wkrótce wyjaśniło się, gdzie jest obsługa stajni.
- Wygląda jakby, jakby... coś na nim żerowało...- powiedziała cicho- To niepokojące, ile stworzeń się żywi ludzkim mięsem?
Zaraz potem obydwoje dostrzegli krew na belkach. Jedna plama znaczyła też otwartą klapę na dach.
Dach był ciemny i śliski- nic nie widziała. Trzymała się mocno Gildirila.
-Coś chyba spłoszyliśmy. Jeszcze tutaj jest- szepnęła do jego ucha.- Ja tam nie idę, spadnę z dachu. Zwłaszcza teraz.
Stanęła z powrotem na sianie, czekając na mężczyznę. Gdy znalazł się z powrotem na sianie, powiedziała w tar-eltharinie:
-To dziwne. Ci ludzie w gospodzie podobają mi się coraz mniej . Nikt sie nie zatroszczył o konie, czemu? Nawet ich nie nakarmił. Chłopak został zagryziony. Widać zwierzęta wyczuwały drapieżnika, tylko jakiego? Domek przewoźnika pusty i ślady walki. Co robimy? Myślę, że warto uprzedzić towarzyszy i jeszcze powęszyć w okolicy. Zamykamy klapę? Może przynajmniej utrudnimy czemuś powrót. Co ty na to?- spojrzała w oczy krewniaka.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
***
-Jest świetny...- powiedział Gildiril patrząc na łuk -Piękna robota, nie widziałem jeszcze niczego tak dobrego w Imperium... Tylko same graty zrobione z materiałów podejrzanego pochodzenia- Elf uśmiechnął się, chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu.
***
-I to szybko!- powiedział szybko do Ninerl, gdy konie rzuciły się do ucieczki. Na szczęście udało się je opanować... Ładnie by wyszli, jakby zwierzęta pognały w siną dal. Pomógł Ninerl przywiązać koniePotem sprawdzili stajnie. Pusto i spokojnie... Zbyt spokojnie. Zabrali się więc do penetracji stryszku. Tu już zdecydowanie coś nie grało. Smród... Smród zwłok małego chłopca z dziurą w szyi. -Na Asuryana- wyrwało się Gildirilowi. Nie zdarzało mu się powoływać na elfickich bogów, na żadnych zresztą się nie powoływał, ale ten widok naprawdę był wstrząsający. -Jasna cholera, co się tutał stało?- Elf zamyślił się na chwilę. -Bardzo dużo Ninerl, uwierz mi... Można by powiedzieć, że w Imperium nawet ludzie żerują na ludziach... Ale chyba nie do tego stopnia-
-Coś chyba spłoszyliśmy. Jeszcze tutaj jest. Ja tam nie idę, spadnę z dachu. Zwłaszcza teraz.
To dziwne. Ci ludzie w gospodzie podobają mi się coraz mniej . Nikt sie nie zatroszczył o konie, czemu? Nawet ich nie nakarmił. Chłopak został zagryziony. Widać zwierzęta wyczuwały drapieżnika, tylko jakiego? Domek przewoźnika pusty i ślady walki. Co robimy? Myślę, że warto uprzedzić towarzyszy i jeszcze powęszyć w okolicy. Zamykamy klapę? Może przynajmniej utrudnimy czemuś powrót. Co ty na to? powiedziała Ninerl. I zdecydowanie miała rację. Coś niedobrego znajdowało się w pobliżu -Masz rację, musimy koniecznie powiedzieć o tym innym... Coś za dużo tu trupów, a i żywi są mocno podejrzani...- podszedł do klapy i zamknął ją. Nie chciał kusić losu -Nie będziemy udawać bohaterów. Chodźmy odpocząć, na spokojnie się lepiej myśli... A mogę się założyć, że coś, czego szukamy, wcale nas szybko nie opuści...- Mówiąc to wyciągnął miecz i ruszył tuż za Ninerl, wypatrując ewentualnych zagrożeń... Aura nie była sprzyjająca. I nie chodzi tylko o pogodę...
***
-Jest świetny...- powiedział Gildiril patrząc na łuk -Piękna robota, nie widziałem jeszcze niczego tak dobrego w Imperium... Tylko same graty zrobione z materiałów podejrzanego pochodzenia- Elf uśmiechnął się, chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu.
***
-I to szybko!- powiedział szybko do Ninerl, gdy konie rzuciły się do ucieczki. Na szczęście udało się je opanować... Ładnie by wyszli, jakby zwierzęta pognały w siną dal. Pomógł Ninerl przywiązać koniePotem sprawdzili stajnie. Pusto i spokojnie... Zbyt spokojnie. Zabrali się więc do penetracji stryszku. Tu już zdecydowanie coś nie grało. Smród... Smród zwłok małego chłopca z dziurą w szyi. -Na Asuryana- wyrwało się Gildirilowi. Nie zdarzało mu się powoływać na elfickich bogów, na żadnych zresztą się nie powoływał, ale ten widok naprawdę był wstrząsający. -Jasna cholera, co się tutał stało?- Elf zamyślił się na chwilę. -Bardzo dużo Ninerl, uwierz mi... Można by powiedzieć, że w Imperium nawet ludzie żerują na ludziach... Ale chyba nie do tego stopnia-
-Coś chyba spłoszyliśmy. Jeszcze tutaj jest. Ja tam nie idę, spadnę z dachu. Zwłaszcza teraz.
To dziwne. Ci ludzie w gospodzie podobają mi się coraz mniej . Nikt sie nie zatroszczył o konie, czemu? Nawet ich nie nakarmił. Chłopak został zagryziony. Widać zwierzęta wyczuwały drapieżnika, tylko jakiego? Domek przewoźnika pusty i ślady walki. Co robimy? Myślę, że warto uprzedzić towarzyszy i jeszcze powęszyć w okolicy. Zamykamy klapę? Może przynajmniej utrudnimy czemuś powrót. Co ty na to? powiedziała Ninerl. I zdecydowanie miała rację. Coś niedobrego znajdowało się w pobliżu -Masz rację, musimy koniecznie powiedzieć o tym innym... Coś za dużo tu trupów, a i żywi są mocno podejrzani...- podszedł do klapy i zamknął ją. Nie chciał kusić losu -Nie będziemy udawać bohaterów. Chodźmy odpocząć, na spokojnie się lepiej myśli... A mogę się założyć, że coś, czego szukamy, wcale nas szybko nie opuści...- Mówiąc to wyciągnął miecz i ruszył tuż za Ninerl, wypatrując ewentualnych zagrożeń... Aura nie była sprzyjająca. I nie chodzi tylko o pogodę...

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Luca i Castinaa
Luca słysząc słowa strażnika uśmiechnął się krzywo i nim ten zdążył cokolwiek dodać, Tileańczyk dźwignął się z ławy dobywając broni. Dwa pistolety celowały prosto w mężczyznę. Widząc jego zdziwioną minę, Luca syknął:
- Rączki do góry, złamasie, tak żebym je widział. - chwilę potem rzekł do towarzyszy. - Przewoźnik nie żyje, a strażnik pije sobie piwko jak gdyby nigdy nic? Poza tym dlaczego taki wesoły, skoro ponoć na szlaku bandyci? Widziałem już takich przebierańców co się pod władzę podszywają na trakcie. Tutaj coś jest nie tak, a ja nie ufam temu skurczybykowi! - Luca nie opuszczał broni. - Gunter, Ulrich, zwiążcie go czymś. Zaraz zajmiemy się gospodarzem i jego pachołkiem a potem przeszukamy karczmę. Coś mi tu śmierdzi...
- Skarbie... - Castinaa westchnęła. - Tylko szybko. Jestem głodna, zmęczona i przemoczona. Bardziej niż bandyci może mi teraz zaszkodzić zapalenie płuc, a wtedy to cię powieszę i wypatroszę.
Nadal nie była w dobrym nastroju, a to co teraz wyprawiał jej partner jakoś nie robiło wrażenia na kobiecie. Spojrzała z obrzydzeniem na ujebany kufel, potem zajrzała do środka.
- Patrz, ktoś mi tu naszczał - mruknęła mocno niezadowolona.
- Już, skarbie, zajmiemy się tym najszybciej jak się da – rzucił Luca nie spuszczając strażnika z oka. - Jeśli się sprawa wyjaśni to sam nagrzeję nam wody na przyjemną kąpiel... – uśmiechnął się krzywo. - I z łaski swojej nie ruszaj się stąd gdy pójdziemy na obchód karczmy. Może być gorąco. - rzekł do niej dziwnie poważnym tonem.
- Mam tu siedzieć... i co? - zapytała. - No jak tam sobie chcesz.
Wzruszyła ramionami i podeszła do kominka. Przyjemne ciepło otuliło jej policzki, wyciągnęła dłonie w stronę ognia i po chwili odwróciła się tyłeczkiem do paleniska. Gdy płomienie zaczęły ją rozgrzewać, zamruczała zachwycona i zrobiła rozmarzoną minę.
- Jak to co? - rzucił Luca. - Będziesz grzać tyłek przy kominku. Tylko się nie zajmij, cóż to by była za strata dla świata. - uśmiechnął się szeroko puszczając jej oczko. - A gdy wróci Ninerl, zostaniecie tutaj obie i będziecie na nas czekać. Karczmarz też jest podejrzany, na górze może być ich więcej. Spróbuj się choćby odezwać – warknął do strażnika. - a rozwalę łeb. Z tej odległości twój mózg wymaluje ładny szlaczek na ścianie. - uśmiechnął się perfidnie. - Więc wiesz co robić, kotku? W razie gdybyśmy trafili na jakiś opór na górze i któryś by uciekł, to odpowiednio się nim zajmiecie z Ninerl.
- Taaak - odpowiedziała ziewając i szybko zasłoniła usta dłonią.
Ciepło tak przyjemnie rozchodziło się po jej ciele, że zaczynała się robić senna. Jednak miała zamiar pomóc swemu ukochanemu tak, jak ją poprosił. Usiadła niedaleko strażnika, miała jednocześnie wgląd na karczmarza i schody prowadzące na górę.
- Tylko się nie grzeb i uważajcie na siebie - powiedziała i wyjęła dwa ze swoich noży.
Luca błagalnie spojrzał ku niebiosom, kręcąc delikatnie głową. Najwyraźniej jego kobieta nic sobie nie robiła z tego, co miało tu miejsce. Orlandoni westchnął i gdy Gunter i Ulrich już związali strażnika, rzekł do Castinyy.
- Wy również uważajcie. Poczekamy aż zjawią się elfy i idziemy na górę. Jeśli w drzwiach od zaplecza pojawi się gospodarz, postarajcie się go obezwładnić, a jak będzie stawiał opór to ubijcie – spojrzał po towarzyszach. - Chłopaki, bierzcie broń i do roboty.
Luca słysząc słowa strażnika uśmiechnął się krzywo i nim ten zdążył cokolwiek dodać, Tileańczyk dźwignął się z ławy dobywając broni. Dwa pistolety celowały prosto w mężczyznę. Widząc jego zdziwioną minę, Luca syknął:
- Rączki do góry, złamasie, tak żebym je widział. - chwilę potem rzekł do towarzyszy. - Przewoźnik nie żyje, a strażnik pije sobie piwko jak gdyby nigdy nic? Poza tym dlaczego taki wesoły, skoro ponoć na szlaku bandyci? Widziałem już takich przebierańców co się pod władzę podszywają na trakcie. Tutaj coś jest nie tak, a ja nie ufam temu skurczybykowi! - Luca nie opuszczał broni. - Gunter, Ulrich, zwiążcie go czymś. Zaraz zajmiemy się gospodarzem i jego pachołkiem a potem przeszukamy karczmę. Coś mi tu śmierdzi...
- Skarbie... - Castinaa westchnęła. - Tylko szybko. Jestem głodna, zmęczona i przemoczona. Bardziej niż bandyci może mi teraz zaszkodzić zapalenie płuc, a wtedy to cię powieszę i wypatroszę.
Nadal nie była w dobrym nastroju, a to co teraz wyprawiał jej partner jakoś nie robiło wrażenia na kobiecie. Spojrzała z obrzydzeniem na ujebany kufel, potem zajrzała do środka.
- Patrz, ktoś mi tu naszczał - mruknęła mocno niezadowolona.
- Już, skarbie, zajmiemy się tym najszybciej jak się da – rzucił Luca nie spuszczając strażnika z oka. - Jeśli się sprawa wyjaśni to sam nagrzeję nam wody na przyjemną kąpiel... – uśmiechnął się krzywo. - I z łaski swojej nie ruszaj się stąd gdy pójdziemy na obchód karczmy. Może być gorąco. - rzekł do niej dziwnie poważnym tonem.
- Mam tu siedzieć... i co? - zapytała. - No jak tam sobie chcesz.
Wzruszyła ramionami i podeszła do kominka. Przyjemne ciepło otuliło jej policzki, wyciągnęła dłonie w stronę ognia i po chwili odwróciła się tyłeczkiem do paleniska. Gdy płomienie zaczęły ją rozgrzewać, zamruczała zachwycona i zrobiła rozmarzoną minę.
- Jak to co? - rzucił Luca. - Będziesz grzać tyłek przy kominku. Tylko się nie zajmij, cóż to by była za strata dla świata. - uśmiechnął się szeroko puszczając jej oczko. - A gdy wróci Ninerl, zostaniecie tutaj obie i będziecie na nas czekać. Karczmarz też jest podejrzany, na górze może być ich więcej. Spróbuj się choćby odezwać – warknął do strażnika. - a rozwalę łeb. Z tej odległości twój mózg wymaluje ładny szlaczek na ścianie. - uśmiechnął się perfidnie. - Więc wiesz co robić, kotku? W razie gdybyśmy trafili na jakiś opór na górze i któryś by uciekł, to odpowiednio się nim zajmiecie z Ninerl.
- Taaak - odpowiedziała ziewając i szybko zasłoniła usta dłonią.
Ciepło tak przyjemnie rozchodziło się po jej ciele, że zaczynała się robić senna. Jednak miała zamiar pomóc swemu ukochanemu tak, jak ją poprosił. Usiadła niedaleko strażnika, miała jednocześnie wgląd na karczmarza i schody prowadzące na górę.
- Tylko się nie grzeb i uważajcie na siebie - powiedziała i wyjęła dwa ze swoich noży.
Luca błagalnie spojrzał ku niebiosom, kręcąc delikatnie głową. Najwyraźniej jego kobieta nic sobie nie robiła z tego, co miało tu miejsce. Orlandoni westchnął i gdy Gunter i Ulrich już związali strażnika, rzekł do Castinyy.
- Wy również uważajcie. Poczekamy aż zjawią się elfy i idziemy na górę. Jeśli w drzwiach od zaplecza pojawi się gospodarz, postarajcie się go obezwładnić, a jak będzie stawiał opór to ubijcie – spojrzał po towarzyszach. - Chłopaki, bierzcie broń i do roboty.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Ulrich rozszerzył oczy ze zdziwienia. Kilka razy przeniósł wzrok od Tileańczyka do człowieka przy kominku i spowrotem. W końcu jakoś udało mu się zebrać w sobie i wydobyć z siebie głos.
- Co to ma do cholery być?! Nie można się już nigdzie w tym kraju spokojnie napić i najeść? Zawsze trzeba po drodze jakiś burdel robić, prawda? Ech...– westchnął, szturchnął Golema w ramię i zrobił kilka kroków w kierunku strażnika dróg. Pętając go jakimiś szmatami, co to akurat w pobliżu leżały, spojrzał na Orlandoniego i Castinę – Lepiej, żebyś miał rację co do tych przebieranek, bo jak to NAS wezmą za bandziorów, - „znowu,” pomyślał - to nie tylko z władzą będziesz miał problem… – mówił, nie zwracając uwagi na to, że słyszy go „jeniec.” Zdenerwowała go ta cała sytuacja. Po dniu ciężkiej drogi człowiek ma ochotę odpocząć… a tu takie coś się trafia. Ale jeśli ten człowiek rzeczywiście jest oszustem to należy go ukarać.
„No, ale jeśli nie jest? No, ale ta krew… prawdopodobnie jest. A jeśli nie?”
Był podenerwowany i zdecydowanie niezadowolony z obrotu sprawy. Czy Luca musiał od razy sięgać po broń? Więcej finezji… De Maar musiał być naprawdę zmęczony skoro w ogóle myśl o czymś takim jak „finezja” zaświtała mu w głowie. Dobył krótszego, lecz szerszego ostrza, które nosił przy boku i skinął głową.
- No dobra, załatwmy to szybko, a potem zobaczymy...
Ulrich rozszerzył oczy ze zdziwienia. Kilka razy przeniósł wzrok od Tileańczyka do człowieka przy kominku i spowrotem. W końcu jakoś udało mu się zebrać w sobie i wydobyć z siebie głos.
- Co to ma do cholery być?! Nie można się już nigdzie w tym kraju spokojnie napić i najeść? Zawsze trzeba po drodze jakiś burdel robić, prawda? Ech...– westchnął, szturchnął Golema w ramię i zrobił kilka kroków w kierunku strażnika dróg. Pętając go jakimiś szmatami, co to akurat w pobliżu leżały, spojrzał na Orlandoniego i Castinę – Lepiej, żebyś miał rację co do tych przebieranek, bo jak to NAS wezmą za bandziorów, - „znowu,” pomyślał - to nie tylko z władzą będziesz miał problem… – mówił, nie zwracając uwagi na to, że słyszy go „jeniec.” Zdenerwowała go ta cała sytuacja. Po dniu ciężkiej drogi człowiek ma ochotę odpocząć… a tu takie coś się trafia. Ale jeśli ten człowiek rzeczywiście jest oszustem to należy go ukarać.
„No, ale jeśli nie jest? No, ale ta krew… prawdopodobnie jest. A jeśli nie?”
Był podenerwowany i zdecydowanie niezadowolony z obrotu sprawy. Czy Luca musiał od razy sięgać po broń? Więcej finezji… De Maar musiał być naprawdę zmęczony skoro w ogóle myśl o czymś takim jak „finezja” zaświtała mu w głowie. Dobył krótszego, lecz szerszego ostrza, które nosił przy boku i skinął głową.
- No dobra, załatwmy to szybko, a potem zobaczymy...
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Günter Golem
Na nic zdały się protesty olbrzyma i tłumaczenie, że do Weissbrucku nie warto wracać. Ulrich i Ninerl też się wahali, lecz Luca pokierował dalszą dyskusją, w perfidny sposób wykorzystując argument z ciążą.
"Tak, jakby jakieś zawszone ciule nie mogły jej zarżnąć akurat w Weissbrucku..." - pomyślał prawie na głos, lecz w ostatniej chwili ugryzł się boleśnie w język.
- Ał... - syknął i przeklął na czym świat stoi. Usta wypełnił mu metaliczny posmak krwi.
* * *
Był wściekły. O tak, był bardzo wściekły. A nawet wścieklejszy niż mógłby być wściekły w innych okolicznościach. Zastanawiał się nawet, czy właśnie nie jest najwścieklejszym człowiekiem w Starym Świecie. A nawet dalej...
Człapał jak juczny osioł po kolana w błocie. Ciężar jego przerośniętego ciała powodował, że wlókł się w ogonie, sunąc po rozlazłym trakcie z gracją młodego żółwika. Z tą różnicą, że żaden żółwik nie mókł na deszczu tak jak on. I żaden, choćby był najbardziej oczytanym żółwikiem świata, nie miotał tak finezyjnymi przekleństwami, jak Günter Błotny Golem w tejże właśnie chwili.
W dodatku im bardziej klął, tym bardziej bolał go nadgryziony język. A im bardziej go bolało, tym wymyślniej klął. Błędne koło zatoczyło pięćdziesiąty tego dnia krąg...
Nie odezwał się słowem do towarzyszy nawet wtedy, gdy natchniona przez boga błota, ulewy i innych niesprzyjających okoliczności przyrody drużyna wpłynęła na strugach deszczu między zabudowania. W tej chwili myślał tylko o jednym - znaleźć się w suchym, ciepłym miejscu i mieć całą resztę świata w głębokim poważaniu.
Następujące po sobie minuty ukazały, że nawet takie małe osiedle zaszczyca drużynę wylewną nieuprzejmością. Pokraczny karczmarz uprzejmie oświecił awanturników, że nie są mile widziani w jego lokalu.
Pod wpływem perswazji i charyzmy Orlandoniego musiał jednak ustąpić. Uczynił to nad wyraz niechętnie, lecz perspektywa wejścia w konflikt z niezadowoloną drużyną, której miarą wściekłości była ponura mina Golema, przemówiła człowiekowi do rozsądku.
Elfy gdzieś znikły. Że też chciało im się błąkać w taką pogodę, pomyślał olbrzym. On nie miał zamiaru wychodzić z karczmy choćby na sekundę. Nie teraz i nie przez najbliższe kilka godzin.
Golem już miał wlać w siebie zawartość niedomytego kufla, kiedy poderwał go głos Luci. Olbrzym zerknął na Orlandoniego niechętnie, zgrzytnął zębami, lecz wstał od stołu i ciężko pomaszerował w stronę strażnika dróg. Z pomocą Ulricha zaczął krępować czarnowłosego człowieka.
[- Dawaj kawał jakiegoś sznura, parchaty głąbie - rzucił zniecierpliwionym głosem do karczmarza, wyraźnie zaskoczonego obrotem sprawy. - Co się gapisz? Ogłuchłeś? Mam ci ten kufel w dupę wsadzić?
Grubas spojrzał nerwowo za siebie, lecz wtedy Golem złapał go za fartuch i przyciągnął do siebie.
- Nie rób niczego głupiego. Nawet słowem nie piśnij albo ze skóry zdartej z twojej tłustej głowy zrobię sobie nowe kapcie. Zrozumiano? Masz siedzieć cicho i robić, co ci mówimy. - Olbrzym patrzył groźnie wprost w twarz karczmarza.
- A ty - rzucił ostro do osobnika o wyłupiastych oczach - siadaj na dupie i nie drgnij nawet palcem lewej stopy. Inaczej będziesz musiał nauczyć się chodzić na rękach, po tym jak zmiażdżę ci stopy i kolana. - Na potwierdzenie powagi ostatnich słów pogłaskał dłonią wymownie po okutej pałce. ]
- Przypilnujcie tych tutaj - powiedział do towarzyszy. Luca nadal celował do skrępowanego strażnika dróg, a Ulrich spoglądał groźnie na wystraszonego karczmarza. - Sprawdzę co dzieje się na piętrze.
Na wszelki wypadek wydobył zza pasa pałkę, a na lewą dłoń założył kastet. Skierował się na schody i zaczął ostrożnie wspinać się na górę, nasłuchując.
Na nic zdały się protesty olbrzyma i tłumaczenie, że do Weissbrucku nie warto wracać. Ulrich i Ninerl też się wahali, lecz Luca pokierował dalszą dyskusją, w perfidny sposób wykorzystując argument z ciążą.
"Tak, jakby jakieś zawszone ciule nie mogły jej zarżnąć akurat w Weissbrucku..." - pomyślał prawie na głos, lecz w ostatniej chwili ugryzł się boleśnie w język.
- Ał... - syknął i przeklął na czym świat stoi. Usta wypełnił mu metaliczny posmak krwi.
* * *
Był wściekły. O tak, był bardzo wściekły. A nawet wścieklejszy niż mógłby być wściekły w innych okolicznościach. Zastanawiał się nawet, czy właśnie nie jest najwścieklejszym człowiekiem w Starym Świecie. A nawet dalej...
Człapał jak juczny osioł po kolana w błocie. Ciężar jego przerośniętego ciała powodował, że wlókł się w ogonie, sunąc po rozlazłym trakcie z gracją młodego żółwika. Z tą różnicą, że żaden żółwik nie mókł na deszczu tak jak on. I żaden, choćby był najbardziej oczytanym żółwikiem świata, nie miotał tak finezyjnymi przekleństwami, jak Günter Błotny Golem w tejże właśnie chwili.
W dodatku im bardziej klął, tym bardziej bolał go nadgryziony język. A im bardziej go bolało, tym wymyślniej klął. Błędne koło zatoczyło pięćdziesiąty tego dnia krąg...
Nie odezwał się słowem do towarzyszy nawet wtedy, gdy natchniona przez boga błota, ulewy i innych niesprzyjających okoliczności przyrody drużyna wpłynęła na strugach deszczu między zabudowania. W tej chwili myślał tylko o jednym - znaleźć się w suchym, ciepłym miejscu i mieć całą resztę świata w głębokim poważaniu.
Następujące po sobie minuty ukazały, że nawet takie małe osiedle zaszczyca drużynę wylewną nieuprzejmością. Pokraczny karczmarz uprzejmie oświecił awanturników, że nie są mile widziani w jego lokalu.
Pod wpływem perswazji i charyzmy Orlandoniego musiał jednak ustąpić. Uczynił to nad wyraz niechętnie, lecz perspektywa wejścia w konflikt z niezadowoloną drużyną, której miarą wściekłości była ponura mina Golema, przemówiła człowiekowi do rozsądku.
Elfy gdzieś znikły. Że też chciało im się błąkać w taką pogodę, pomyślał olbrzym. On nie miał zamiaru wychodzić z karczmy choćby na sekundę. Nie teraz i nie przez najbliższe kilka godzin.
Golem już miał wlać w siebie zawartość niedomytego kufla, kiedy poderwał go głos Luci. Olbrzym zerknął na Orlandoniego niechętnie, zgrzytnął zębami, lecz wstał od stołu i ciężko pomaszerował w stronę strażnika dróg. Z pomocą Ulricha zaczął krępować czarnowłosego człowieka.
[- Dawaj kawał jakiegoś sznura, parchaty głąbie - rzucił zniecierpliwionym głosem do karczmarza, wyraźnie zaskoczonego obrotem sprawy. - Co się gapisz? Ogłuchłeś? Mam ci ten kufel w dupę wsadzić?
Grubas spojrzał nerwowo za siebie, lecz wtedy Golem złapał go za fartuch i przyciągnął do siebie.
- Nie rób niczego głupiego. Nawet słowem nie piśnij albo ze skóry zdartej z twojej tłustej głowy zrobię sobie nowe kapcie. Zrozumiano? Masz siedzieć cicho i robić, co ci mówimy. - Olbrzym patrzył groźnie wprost w twarz karczmarza.
- A ty - rzucił ostro do osobnika o wyłupiastych oczach - siadaj na dupie i nie drgnij nawet palcem lewej stopy. Inaczej będziesz musiał nauczyć się chodzić na rękach, po tym jak zmiażdżę ci stopy i kolana. - Na potwierdzenie powagi ostatnich słów pogłaskał dłonią wymownie po okutej pałce. ]
- Przypilnujcie tych tutaj - powiedział do towarzyszy. Luca nadal celował do skrępowanego strażnika dróg, a Ulrich spoglądał groźnie na wystraszonego karczmarza. - Sprawdzę co dzieje się na piętrze.
Na wszelki wypadek wydobył zza pasa pałkę, a na lewą dłoń założył kastet. Skierował się na schody i zaczął ostrożnie wspinać się na górę, nasłuchując.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
