[Freestyle Saga part 1] Detective Comics - Gotham

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Alucard »

Vai i uczynna lecząca innym kaca dziennikarka

Pukanie do drzwi... niczym młot kowalski tłuczący czaszke na setki maleńkich okruszków. James myślał, że zwariuje
-Proszę-Wychrypiał i chwycił się za czerep. Jeżeli przeżyje dzisiejszy dzień, to da rade wszystkiemyu. Spojrzał na zegarek./ 10.00
-O kurwa- jęknął. Tyle roboty a już prawie południe
-Tak?!-Powtrzył głośniej z wyraźna niechęcią.
Drzwi nieśmiało, acz dość głośno zaskrzypiały i po chwili pojawiła się w nich kawa oraz piwo, niczym biała flaga.
- Mogę? - od razu rozpoznał głos tej reporterki.
-Wchodź- Jeknął. Próbował bezskutecznie przypomniec sobie co też mógł wyrabiac poprzedniej nocy. Czemu, do jasnej anielki wszystkie drzwi musza skrzypieć?! Tak trudno o kilka kropel oleju?!
Zauważył piwo i wstał. Stary owłosiony facet w bokserkach sięgający po piwo podawane przez młodą dziewczynę. Widok iście komiczny.
Przupomniał sobie jak matka go doprowadzała do porządku po balangach.
"Głupieje na starość"-jęknął w duchu
Między jednym a drugił łykiem wydukał proste "Dzięki"
3 sekundy.. nie więcej... pusta puszka wylądowała s kącie a James opadł na fotel
- To się nazywa spust... - skwitowała starając się mówić jak najciszej. - Siekiery? Znaczy ten... kawy, panie Vai?
Postawiła dzbanek i dwa kubki na stoliczku, po chwili rozlała do nich rzeczywiście mocnej kawusi.
- Jakieś plany na dziś?
Sojrzał na czarny plyn i jęknął
-Nie kobieto. Dzisiaj nic oprócz piwa i mineralki. Plany? Hmmm... po pierwsze wytrzeźwieć, po drugie złapać ruska i spojrzeć jak sie trzyma bo musimy pogadać i wreszcie po trzecie, nie zginać. A tak poza tym to myśleć, palić i układac te jebane puzzle- zmarszczył czoło
-A ty? Nie wyglądasz na zadowoloną. Zły dzień?-Starał sie usmiechnąć. Pokazał tylko piekny zasób zmarszczek na zarośniętym pysku.
- Ech... Jak od rana szef dzwoni i budzi, to dzień chyba nie może być dobry, prawda? - odpowiedziała uśmiechając się szeroko. - Muszę na 15stą być pod... eee... chyba komisariatem i zrobić wywiad... eee... z tym... no... prokuratorem chyba. Cholera, że też sobie nie zapisałam.
-Rozumiem-Mruknął tonem mówiącym "spoko spoko, ale co nie to... ?"
-W takim razie powodzenia... i dzięki za browara. Pójde skocze po jakas wode i zrobie zakupy. Nie będę Ci lodówki obzerał-powiedział smętnym tonem. Może i miało zabrzmiec to zabawnie... ale brzmiało jakby stary człowiek oznajmił, że idzie sobie kupic trumne. Kac, kłopoty, zabójstwa... to był wybitnie zły dzień dla ex-policjanta
- To ma pan pecha, bo wczoraj specjalnie zrobiłam zakupy dla nas i tak już nie ma wiele miejsca - powiedziała uśmiechając się chytrze. - Są jeszcze dwie puszki, ja nie piję, więc niech się pan nie krępuje. Jakieś śniadanie, czy poczeka pan do 14stej?
Brzmiało to jakby był na jakiś wczasach w pensjonacie...
-Dobra dobra... Wyciągnął portfel i wyjął dwie zmięte studolarówki. Rzucił na stół. Niech chociaż dołoże się na jedzenie i opłaty. I nie słyszę "nie".
Odwrócił sie i zamknął drwi do pokoju.
-Miłego dnia... Lauro.

To był zły dzień. Dla niej i dla niego. Tylko ona sobie z tym radziła.
Vai jęknął i padł otępiały na fotel.
Zadzwonił do ruska.
"Wpadaj. Nie, nie ważne. Tak, spiesz się... i kup po drodze browary... ile? A jaki masz bagaznik?"
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: BlindKitty »

Ivan Dolvich

Nie poczytał sobie za wiele, bo za moment ten Amerykanin o czaszce miękkiej jak u kociątka zadzwonił skamląc o browary. Miał nadzieję, że ten tępak nie da się zbyt łatwo zabić Lime'owi. W końcu, gdyby to się zdarzyło, zostałby sam, a Vai mimo wszystko wygląda, jakby mu przynajmniej zależało. Może niekoniecznie wie jak się do tego zabrać, ale ma motywację.
Traktując telefoniczną instrukcję jako polecenie służbowe, natychmiast oderwał się od roboty i ruszył do GAZa. Ponieważ jednak znów był w swojej starej i powycieranej marynarce, to pewien że już w dniu dzisiejszym nie odwiedzi labolatorium, postanowił wrócić do domu i się przebrać.

Po kilkudziesięciu minutach miał nie tylko wreszcie jakieś normalne ciuchy na sobie - dżinsy tak stare, że wreszcie sensownie się zginały, czarny golf z długimi rękawami, szary prochowiec wyglądający jak wyjęty wprost z lat 20. - i stary już wtedy - no i nieśmiertelne skórzane rękawiczki. Wyglądały zaskakująco porządnie, ale tylko przez kontrast z resztą ubioru. Z walizką do której wrzucił kilka zmian ubrania i drugą, mniejszą, z włókna węglowego - zaskakująco niedopasowaną do niechlujnego wyglądu - wyszedł z mieszkania i wsiadł do samochodu.

Zatrzymując się po drodze w hurtowni i kupując cztery palety taniego piwa oraz skrzynkę wódki, dotarł wreszcie do domu Laury. Zaparkował przed domem, licząc na to że w garażu znajdzie się miejsce, i zadzwonił do drzwi, trzymając przy sobie mniejszą walizkę.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ouzaru

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Ouzaru »

Laura & Ivan

Nie przejęła się tym, że Vai ją wyprosił z pokoju, w sumie to tylko się lekko uśmiechnęła, że zrobił to tak kulturalnie. Może jednak ją lubił? Nie, wątpliwe... Podreptała do siebie, wzięła ubranie z poprzedniego dnia i czyste spodnie, wypuściła psa do ogródku za domem i poszła pod prysznic. Nie zajęło jej to dużo czasu, śpieszyła się, żeby jeszcze obiad zrobić. Na dziś planowała kurczaka w pomarańczach, dobre, ale czasochłonne, zwłaszcza jak trzeba było te cholerne owoce kroić i wyciskać.
Było blisko 11:30, gdy z kuchni wyciągnął ją dzwonek do drzwi.
- Kogo niesie? - zastanawiała się idąc korytarzem.
Za drzwiami stał Ivan, Laura doszła do wniosku, że chyba będzie musiała zabrać obu panów do jakiegoś sklepu z ciuchami, bo aż żal dupę ściskał, jak na nich patrzyła.
- O, witam, zapraszam - powiedziała otwierając szerzej drzwi. - Obiad będzie koło 14stej, ale jak jest pan już teraz głodny, to coś się pomyśli - dodała uśmiechając się łagodnie.

- Nie, nie jestem głodny, zaczekam do tej 14.00. Mam zamówienie Jamesa, gdybyś mogła, to połóż tę walizkę w miejscu, gdzie mam spać siedząc u ciebie, a ja zaraz zacznę przenosić to czego on chciał.
- Jasne! - odpowiedziała.
Wzięła do niego walizkę i zaniosła do pokoju, który był praktycznie obok Vai'a, dzieliła ich tylko łazienka i niewielka biblioteczka urządzona w starym stylu. Znaczy jakieś biurko dębowe, masa książek, dwa fotele i między nimi stolik z szachami. Sam pokój Ivana był podobny do tego, który zajmował ex-policjant. Miał duże i wysokie okno przesłonięte ciężkimi zasłonami, duże łóżko, fotel, biurko, stoliczek i dwa stare, ozdobne krzesła.
- Jak w jakimś pensjonacie - mruknęła Laura odkładając walizkę. - Że też ciotka nie zrobiła z tego hotelu...
Kobieta wyjrzała przez okno, w sumie jak się okazało, były to duże oszklone drzwi prowadzące do nieco zapuszczonego ogrodu, gdzie Mike z upodobaniem rozgrzebywał jakiś klomb kwiatów.
Wracając się do drzwi wejściowych, miała zamiar pomóc Ivanowi z tym zamówieniem, ale widząc go niosącego paletę piwa zaniemówiła.
- Eee... - wydukała z siebie patrząc się głupio. - Jak skończysz, to pokażę ci twój pokój...

Ivan tymczasem położył obok stołu w kuchni czwartą i ostatnią paletę osiemdziesięciu puszek.
- Dzięki. No, mam nadzieję, że tyle mu wystarczy, więcej nie udało mi się zmieścić w bagażniku, bo jeszcze mam tam walizkę i wódkę. Ale jak masz zamiar go tu trzymać, to dokup drugą lodówkę, bo chyba nie będziesz tego w basenie trzymać, a on nie wygląda na takiego co pija grzane piwo.
Mrugając ze zdziwienia oczami tylko niepewnie przytaknęła, w sumie nie spodziewała się czegoś takiego i nie była na to przygotowana.
- Eee... Chyba masz rację - odpowiedziała w końcu, kiedy pierwszy szok minął. - Ile ci jestem winna za to piwo?
Skoro Vai się uparł, żeby się dokładać i dał jej kasę, to teraz może to oddać Ruskowi i będzie chyba ok.

- Cztery stówy kosztowało. Ale to zdaje się szefu jest mi winien, nie ty, chyba że masz zamiar sama to wypić. Czekaj, pójdę po resztę i zaraz do ciebie wracam - powiedział i zniknął za drzwiami, po chwili wracając z walizką w ręce i skrzynką wódki pod pachą. Tą drugą postawił na stole. - To może pokaż mi gdzie mam mieszkać, zaniosę tam swoje ciuchy, dobra?
- Mhm - odpowiedziała i zaprowadziła go do pokoju.
Zniknęła na chwilę po portfel i jak wróciła, dała Ivanowi cztery setki, z czego dwie były mocno wygniecione. Widząc zdziwione spojrzenie, wyjaśniła:
- Vai chciał się dokładać, więc po prostu się dorzucam połowę i tyle.
Czuła się nieco niezręcznie, w sumie sama nie wiedziała, czemu to robiła. Taką miała naturę i tyle.
- Dobra, tu obok jest łazienka z prysznicem, a dalej w korytarzu z dużą wanną. Okno w twoim pokoju to drzwi na podwórko, jakbyś coś potrzebował, będę w kuchni.

- Super, dzięki. Lubisz drinki? Ja kiedyś chciałem być barmanem, parę przepisów dalej pamiętam. I nie wiem czy szukać nowych, czy nie mam dla kogo się wysilać, bo James na pewno tego nie doceni - puścił do niej oko, co spowodowało dziwaczne deformacje na pobliźnionej twarzy.
Nieco się zmieszała, ale dość szybko to zamaskowała uśmiechając się życzliwie.
- Nie mam zbyt mocnej głowy, ostatni raz piłam za czasów studiów i to tylko kilka razy, więc jeśli to nie będzie zbyt mocne, to chętnie - odpowiedziała szczerze. - Myślę, że będzie nam się całkiem dobrze razem mieszkało. Ty chciałeś być barmanem, a ja kucharzem, więc wyżywienie macie zapewnione. - tym razem to Laura puściła oczko do mężczyzny.

- No, i coś dla naszej białogłowy, żeby nie powiedzieć słabogłowy, znajdzie - wyszczerzył żółte, ale proste i mocne zęby - to ja na razie idę do siebie zagospodarować się w pokoju, powiedz Jamesowi, że piwo czeka.
- Pokój ma w sumie obok ciebie, o tutaj...

To mówiąc podeszła pod drzwi Jamesa i zapukała dość głośno.
- Panie Vai, przyszło pana zamówione piwo! - zawołała i odwróciła się do Ivana. - Ma strasznego kaca - powiedziała cicho i się zaśmiała odchodząc od drzwi.
Wróciła do kuchni, żeby w końcu zrobić ten obiad.
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Othe »

Laura & Henry

Pod schody komisariatu zajechała żółta taksówka, młoda kobieta zaciekawiona wyjrzała przez okno. Budynek nie był aż tak okazały, jak te w NY, ale miał w sobie więcej majestatu. No i był lepiej utrzymany. Co jakiś czas ktoś wchodził i wychodził, zbiegał lub wbiegał po schodach.
- Panie Trevorze? - zagadała Laura. - Wie pan, jak wygląda komisarz... eee... Henry?
- Tak, panienko - odpowiedział starszy kierowca i rozejrzał się. - O, tam siedzi, na schodach. I to prokurator, nie komisarz.
Idąc za wskazanym przez mężczyznę kierunkiem dojrzała owego prokuratora, najwidoczniej już na nią czekał. Syknęła, czyżby się spóźniła? Zegarek wskazywał 14:57... Prokurator? Ano tak, racja, mogła sobie zapisać...
Zapłaciła i wyleciała z taksówki. Jasne jeansy, fioletowa opinająca bluzeczka i jasna kurtka ładnie pasowały do blond młodej dziewczyny. Na szyi kołysał się identyfikator reporterki z uśmiechniętym zdjęciem, które było chyba robione, jak miała szesnaście lat. Wbrew pozorom było to nowe zdjęcie, tylko blondyna wyglądała jak dzieciak, kiedy się śmiała.
- Dzień dobry! - zawołała już z daleka i pomachała do mężczyzny pod filarem.
W ręku trzymała siatkę, a w niej jakieś pojemniczki...

Henry siedział na marmurowych schodach i dopalał papierosa, popijając kawą z papierowego kubka. Mijający go w milczeniu policjanci posyłali mu pełne współczucia spojrzenia. Od czasu do czasu ktoś zatrzymał się przy nim i powiedział kilka słów. Townshend kiwał wtedy głową, lecz nic nie odpowiadał.
Gdy żar dotarł do filtra prokurator wypstryknął go przed siebie, śledząc uważnie jego lot. Poluzował już i tak wiszący niechlujnie krawat, po czym wstał i otrzepał spodnie. Miał właśnie wrócić dokończyć przesłuchanie, kiedy usłyszał czyjeś donośne powitanie. Rozejrzawszy się po okolicy dostrzegł młodą kobietę biegnącą w jego kierunku.

Wbiegła szybko po schodach, jakimś cudem się przy tym nie zabiła, gdyż żwawo skakała po dwa lub trzy stopnie.
- Uff - westchnęła i wyciągnęła dłoń do mężczyzny. - Już jestem, przepraszam, że musiał pan na mnie czekać, ale byłam święcie przekonana, że byliśmy umówieni na piętnastą... Tylko proszę nic nie mówić panu Quinzel, bo jestem nowa i pewnie mnie zje żywcem za tę wpadkę - jęknęła i spojrzała się błagalnie. - Ach! Nie przedstawiłam się, gapa ze mnie! Laura Estell, ale pewnie pan prokurator już wie. Hmm... To co? Może przejdziemy się do parku na ławkę, żeby tutaj tak nie stać?

Prawnik gapił się na kobietę obojętnym wzrokiem. Spojrzał na jej wyciągniętą jasną dłoń, ale jego nawet nie drgnęła. Słysząc znajome nazwisko uniósł brwi.
- Wywiad, co? Od Quinzela... Niech spierdala - dodał szeptem zbliżając swoją nieogoloną twarz do jej buzi.
Po chwili ciszy przerywanej jedynie przyśpieszonym oddechem dziennikarki, odwrócił się na pięcie, szarpnął za klamkę. Wszedł go poczekalni i demonstracyjnie zamknął za sobą drzwi.

Przez dłuższą chwilę kobieta stała jak wryta. Patrzyła się tylko głupio na zamykające się drzwi i pewnie gdyby jej ktoś nie potrącił, stałaby tak do wieczora.
- Ale... - powiedziała do pustki i rzuciła się w stronę wejścia.
Z piskiem trampek wpadła na korytarz, ślizgając się chwilę w końcu złapała równowagę i dostrzegła prokuratora idącego kawałek dalej. Od razu pobiegła w jego kierunku.
- Przepraszam, ale czy zrobiłam coś nie tak? - zapytała doganiając go. - Miałam być tu chyba na piętnastą i zrobić wywiad, nie wiedział pan? Proszę się nie martwić, nie zabiorę dużo czasu i nie będę męczyć pytaniami. Nie jestem jak inni reporterzy...

Zaklął z cicha. Nie dość, że wszyscy gapią się na niego podszeptując sobie opowieść o tragicznej śmierci jego żony, to jeszcze gania za nim rozwrzeszczana hiena.
- Spieprzaj, suko - powiedział gniewnie. - Przekaż Quinzelowi i Brownowi, że jeszcze się z nimi policzę.
Niespodziewanie zatrzymał się i spojrzał jej w oczy.
- Swoją drogą, jak ty możesz spać po nocach?

Wpatrywała się w niego zupełnie nie rozumiejąc, co się tak właściwie dzieje. W jej oczach odbił się wyraz rozpaczy i strachu, przez chwilę zdawało się, że reporterka się rozpłacze.
- Ja... nie rozumiem - powiedziała drżąc lekko. - Nie znam żadnego Browna, dopiero się przeprowadziłam do Gotham i... jeśli powiedziałam coś nie tak, to przepraszam - wydukała z siebie z trudem.

Henry przez chwilę czuł, że reporterka może mówić prawdę. Miał ochotę uwierzyć tym błękitnym oczom, tej przyjaznej buzi. Ponad wszystko pragnął mieć kogoś po swojej stronie, móc przymknąć powieki, odpocząć. Trwało to zaledwie kilka sekund i była to najkrótsza rozprawa w życiu Townshenda. Wyrok: winna. Na wszelki wypadek.
- Daj mi spokój - uciął i zbliżył się do stalowych drzwi.
Wraz ze sporą grupą ludzi czekał na windę, obserwując wskazówkę na tarczy pokrytej numerami pięter.
Dzwonek, kawał blachy schował się w ścianie, a zebrani wgramolili do środka.
Zobaczywszy nie dającą za wygraną kobietę, która właśnie upchnęła się tuż przy nim, przeklął skupiając na sobie pełne oburzenia spojrzenia sekretarek.

c.d.n. (jutro)
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
Ouzaru

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Ouzaru »

Laura & Henry

Przecisnęła się przez tłum i stanęła obok niego. Zadarła nieco głowę do góry, by móc mu patrzeć w oczy i przysunęła się. Nie każdy musiał słyszeć ich rozmowę.
- Ja naprawdę nie zajmę dużo czasu, szef kazał zrobić tylko małą notkę, więc pięć minut i nie więcej. Obiecuję, że nie będę zamęczać pytaniami... no nawet w ogóle nie muszę się pytać - powiedziała błagalnie.

Henry zaczynał mieć serdecznie dość towarzystwa dziennikarki. Dotąd tylko słuchał jej piskliwego głosu, a teraz drażnił go także jej zapach. Najchętniej zrzuciłby ją razem z windą na samo dno piekła.
- Daj mi spokój... - westchnął i począł rozpychać się by zrobić sobie nieco miejsca, a tym samym oddalić się od kobiety.

Westchnęła i poszła za nim ku niezadowoleniu przebywających w windzie. Jakaś babka mruknęła coś z wyrzutem, gdy Laura ją lekko potrąciła. W końcu udało jej się do niego dojść, nudził ją ten pościg.
- Ja bym naprawdę chciała, ale dobrze pan wie, że nie mogę. Dopiero od trzech dni pracuję i nie chcę stracić posady, a szef wyraźnie mnie nie lubi...
Zapewne brzmiało to idiotycznie dla kogoś, komu zamordowano żonę, ale dziennikarka chyba w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy. Albo chciała być szczera.

- A co to mnie obchodzi, cholera?! Niech wywali cię na zbity pysk, mam to gdzieś! - wrzasnął. - Bezczelnie przychodzisz tutaj i zawracasz mi dupę myśląc, że jeśli pół Gotham pozna moją smutną historię, to od razu poczuję się lepiej. Czy ciebie pojebało? - zapytał już ciszej.

Aż się wzdrygnęła. Z początku zrobiła krok do tyłu, ale zaraz wpadła na kogoś plecami i nie udało jej się uciec przez rozzłoszczonym prokuratorem.
- Ja tylko wykonuję moją pracę, tak jak pan... I nie, nie sprawia mi ona przyjemności - mruknęła w odpowiedzi i zmarszczyła brwi.
Chyba chciała coś jeszcze dodać, ale darowała sobie. Odwróciła lekko głowę na bok, zacisnęła pięści i usta, toczyła ze sobą wewnętrzną walkę. Wzięła kilka głębszych wdechów, na chwilę przymknęła oczy.
- P... proszę, to dla pana... O... ode mnie - wyjąkała i podała mu siatkę z trzema pudełeczkami.
Po chwili wręczyła mu też swoją wizytówkę. Kilka ogromnych łez spłynęło jej z oczu na policzki, reporterka nie powiedziała już nic więcej, tylko odwróciła się i skierowała do wyjścia. Jednak dała za wygraną.
Dzwonek zadzwonił i potężne drzwi rozsunęły się na boki. Laura szybko wymknęła się z resztą ludzi i od razu poszła w stronę schodów, choć nawet nie wiedziała, na którym jest piętrze. Zbiegła na sam dół wzbudzając ogólną sensację i zaciekawienie mijanych ludzi, w końcu wydostała się przed budynek, wyjęła z kieszeni komórkę i drżącymi ze zdenerwowania dłońmi wystukała numer taksówkarza.

Townshend odruchowo chwycił reklamówkę, a chwilę potem wizytówkę. Z ulgą przyjął jej rezygnację. Ledwo opuściła windę, a już wcisnął guzik przyśpieszający zamknięcie drzwi. Wjechał na odpowiednie piętro i udał się do pokoju oficera prowadzącego sprawę. Gabinet był pusty, George pewnie jeszcze nie wrócił z przerwy.
Prawnik rzucił siatkę niedbale na kanapę, wizytówkę zgniótł i wyrzucił do kosza. Rozsiadł się w fotelu i zamknął oczy. Odetchnął głęboko.
Jeszcze raz.
Co tak pachnie?
Wstał i sięgnął po pudełeczka. Otworzył pierwsze z nich, najmniejsze, a ujrzawszy jego zawartość zdziwił się niepomiernie. Natychmiast zabrał się za pozostałe, by stwierdzić, że ma przed sobą pełen zestaw obiadowy. Ziemniaki z masłem i koperkiem, pierś kurczaka w sosie oraz kolorowa surówka. Rozerwał serwetki skrywające sztućce i skosztował mięsa. Słodko-kwaśne, palce lizać.
Spuścił głowę i przetarł twarz dłońmi. Spojrzał na posiłek i wstał. Zdjął z wieszaka elegancki, czarny płaszcz i przerzucił sobie przez ramię. Zanurzył rękę w śmietniku i wyciągnąwszy wizytówkę rozprostował ją. Na jednej stronie znajdował się napisany długopisem adres w Gotham, na drugiej przekreślony z Nowego Jorku.
Miał właśnie złapać za klamkę, ale drzwi otworzyły się i przed prokuratorem stanął komisarz George.
- Wrócę niedługo, mam sprawę - rzekł Henry. - Masz tu obiad, smacznego.
Wyszedł pozostawiając w pomieszczeniu zaskoczonego policjanta i pobiegł do windy. Była na parterze, a on nie chciał czekać. Ruszył w stronę klatki schodowej i zbiegł na dół galopem pełnym karkołomnych skoków. Wyskoczył przed budynek i rozejrzawszy się ujrzał znikającą w taksówce dziennikarkę.
Dobył z kieszeni kluczyki i wsiadł do zaparkowanego pod wejściem samochodu. Przekręcił stacyjkę i zdzielił radio włączając przypadkową stację. Zrobił niebezpiecznie szybki łuk na wstecznym, ku przerażeniu przechodniów i parkingowego.
Parsknął.

Taksówkarz nie jechał szybko, co chwilę tylko z troską spoglądał w lusterko i patrzył na ocierającą łzy Laurę. Zachodził w głowę, co się mogło stać, ale z doświadczenia wiedział, iż nie należy pytać. W końcu młoda kobieta wzięła kilka głębszych wdechów.
- Nienawidzę swojej pracy - burknęła i spojrzała się z nienawiścią na swój identyfikator.
Miała szczerą ochotę wywalić go za okno, przecież i tak ją zwolni.
- W Nowym Yorku pisałam o rzeczach miłych, jak ktoś kogoś uratował, zdjął kota z drzewa, czy dożył stu lat. A tutaj? Muszę zadawać nieprzyjemne pytania i wszyscy mnie nienawidzą, bo mają za jakąś hienę cmentarną!
Była zła, ba, nawet wściekła. Wyjrzała za okno i widząc bankomat poprosiła Trevora, by się na chwilę zatrzymał. Z portfela wyjęła jedną z kart, które zostały jej po cioci i wstukała kod. Chciała zobaczyć, ile jest na koncie, bo lodówka rzeczywiście się przyda.
Liczba, która została wyświetlona jakoś nie chciała się pomieścić w głowie reporterki.
- O, cholera jasna - szepnęła i poczuła, jak nogi się pod nią uginają.

Townshend z łatwością dogonił taksówkę. Jechał tuż za nią kilkanaście ulic, słuchając hip hopu i popalając papierosa.
Zerknął w wąski pasek lusterka. Czyjeś przekrwione oczy spoglądały na niego z niewypowiedzianym smutkiem.
A może to jego własne?
Zmienił się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin. Zmienił nie do poznania. Dziwiła go jego obojętność, jego niepamięć. Nie myślał o Lindzie, ani o maleńkiej Lisie, która gdzieś w Bostonie, u babciu, płakała w tęsknocie, której on nigdy nie uśpi. Wciąż pragnął zemsty, ale rozumiał już, że czeka go rozgrywka, której regułom może nie podołać.
Zobaczywszy wychodzącą z taksówki dziennikarkę, zaparkował przy samym bankomacie. Wyszedł z samochodu i narzucił płaszcz na ramiona. Niezauważony podszedł do niej i rzekł.
- Przepraszam.

Aż podskoczyła na dźwięk jego głosu i dosłownie usiadła z wrażenia. Szybko otarła ostatnią łzę i spojrzała się na niego zdziwiona. Widać było, iż jest w szoku... Już prędzej spodziewała się zobaczyć ducha swej ciotki, niż jego.
- N... nic się nie stało - wydukała po chwili dalej siedząc.
Spojrzała się w stronę taksówki i pomachała Trevorowi, że już idzie.

- Możemy zrobić ten wywiad, jeśli wciąż tego chcesz.
- Eee...
- stwierdziła i wstała otrzepując się.
Spojrzała na swój tyłek i westchnęła. Kolejne spodnie do prania.
- Ale tutaj, czy gdzie? - zapytała usiłując się połapać. - I czemu pan tak nagle zmienił zdanie? Najpierw mnie pan wyzywa i wyrzuca, a potem niemal na śmierć straszy... - stwierdziła uśmiechając się krzywo i zaśmiała się pod nosem.
Chyba jednak wcale nie była na niego zła ani nic.
- Tam - wskazał głową na kameralną kawiarnię po drugiej stronie ulicy. - Dlaczego zmieniłem? Załóżmy, że lubię domowe obiady.

c.d.n. (again...)
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Othe »

Laura & Henry

Obrazek

Mając zamiar spędzić choćby chwilę w kawiarni Joe’s Coffee Time, należało zaopatrzyć się w maskę gazową, albo spodziewać się, że prawdopodobieństwo wystąpienia raka płuc wzrośnie kilkukrotnie. Gesty papierosowy dym snuł się leniwie pomiędzy stolikami. Gdyby nie zawieszone pod sufitem wiatraki, z pewnością nikt nie byłby w stanie opuścić tego miejsca, nie potknąwszy się o ukryte we mgle krzesła.
Henry wyciągnął kolejnego Marlboro i odpaliwszy go srebrną zapalniczką zwrócił się do dziennikarki:
- Zamawiasz coś?

- Nie, chyba nie... - odpowiedziała i kaszlnęła kilka razy.
Przetarła oczy, które zaraz znowu zaszły łzami, tym razem przez dym. Wyjęła dyktafon i notes z przyczepionym do niego kudłatym długopisem, położyła na stoliku.
- Ja... nie mam pojęcia, o co się zapytać - przyznała niechętnie przygryzając dolną wargę. Wyraz zakłopotania na twarzy reporterki był nieco dziwny i zabawny.

Townshend rozsiadł się wygodnie na zamszowym fotelu. Wspierając się na łokciu, drapał się po brwi kciukiem dłoni, w której trzymał papierosa. Milczał przez dłuższą chwilę,
- A ja wezmę kawę - rzekł.- Masz zrobić ze mną wywiad, ale nie masz żadnych pytań, tak? Po raz pierwszy musisz rozmawiać z kimś, komu zabili bliską osobę?

Spuściła zawstydzona wzrok, lecz na jego bezpośrednie pytanie-stwierdzenie aż się poderwała i spojrzała na niego rumieniąc. Pokręciła przecząco głową.
- Właściwie to... nigdy, nawet o takich rzeczach nie czytam - powiedziała cicho.

- Słusznie. Szkoda, że ja czytałem. Pewnie nie musiałbym teraz stawiać żonie nagrobka.
Kiwnął głową do znajomej kelnerki. Odpowiedział mu smutny uśmiech ślicznej brunetki.
- Ona też już wie - mruknął, leniwie gasząc papierosa w ceramicznej popielniczce. - Powiedz mi, lepszy jest granit, czy marmur?

Usta jej lekko zadrgały, nie tylko nie patrzyła mu już w oczy, ale w ogóle na niego. Poruszyła się niespokojnie, niczym spłoszone i wystraszone zwierzę, zbyt spanikowane, żeby uciekać.
- Dlaczego pan to robi? - spytała cicho zawieszając wzrok na notatniku.

- Żebyś miała o czym pisać. O to przecież chodzi, nie? 'Prokurator Henry Townshend oszalał po stracie ukochanej'. Nieźle brzmi...

Skrzywiła się słysząc to, jakby znowu ją oskarżał o bycie kimś, kim nigdy nie była i nie chciała być.
- Szczerze to wolałabym zaprosić pana do siebie na kolację, żeby mieć pewność, że zje pan coś ciepłego i porządnego dzisiaj. Ale widzę, że nie warto tracić czasu, skoro jechał pan tyle za mną tylko po to, by się powyżywać - odpowiedziała wyjątkowo spokojnie, zdenerwowanie zdradzały tylko trzęsące się ręce. - Taksówkarz mnie znienawidzi... - mruknęła sięgając po komórkę.
Zdjęła swój identyfikator kładąc przed nim na stoliku i jednym ruchem zgarnęła rzeczy do torebki. Widać nie miała zamiaru się z nim użerać i zgrywać hieny.

- Powiedz mi - rzekł niewzruszony - czego oczekiwałaś? Co chciałaś usłyszeć?
Nachylił się w jej kierunku marszcząc czoło.

- Nie mam pojęcia - odpowiedziała zdenerwowana. - Że załatwimy to w kilku zdaniach, w parę minut. Pan powie co zaszło, ja to sobie nagram, potem zapiszę i wyślę szefowi.
Wzięła głębszy wdech.

- Czy gdybym powiedział ci, że twój szef miał swój udział w zabójstwie mojej żony, uwierzyłabyś mi? - zapytał świdrując ją spojrzeniem.

- Więc o to wtedy chodziło? - zapytała wstrząśnięta. - A ten Brown to kto? Ech, nie ma podstaw, żeby nie wierzyć...

- Jego kolega - odparł. - Widzisz, w Gotham rządy sprawują gangsterzy. Quinzel jest jednym z nich, ale to płotka. Za to Brown ma już poważną władzę. Radzę ci jak najszybciej zrezygnować z tej posady. Tak będzie bezpieczniej - dodał wstając.
Zdjął z oparcie swój płaszcz i narzucił na ramiona.
- Chodź, odwiozę cię do domu. Ale najpierw... - rzekł wyciągając do niej rękę. - Jestem Henry.

Jego słowa tak nią wstrząsnęły, że przez dłuższą chwilę tylko siedziała i patrzyła się to na niego, to na wyciągniętą w jej stronę rękę. W końcu poderwała się z miejsca zrzucając swoją torebkę z kolan. Mocno uścisnęła dłoń mężczyzny i uśmiechnęła się niepewnie, jakby nie wierząc w jego dobre intencje.
- Laura - rzuciła pośpiesznie. - Z posady nie mogę zrezygnować, aż pan James Vai nie złapie swojego przestępcy, obiecałam mu pomóc - odpowiedziała.
Szybko schyliła się po torebkę i zaraz wyszli z knajpki. Laura dyskretnie powąchała swoją kurtkę, śmierdziała papierosami na kilometr...
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Alucard »

James Vai


Jestem strasznie chory ojcze... jestem strasznie...

Obudził się z wrzaskiem. Pierwszy raz od wielu lat.
Obudził się ze śmierci... obudził się, gdy go mordowano...
facet w masce... z wyrwanymi rysami twarzy, bez oczu i ust...
Mr. Lime.

Ivan siedział niedaleko i popijał browara. Pogadali chwile, do niczego nie doszli, a potem James poszedł zapalić i musiałzasnąć nad basenem. W wodzie pływała znaczna ilosć rozmokłych petów.

... i śnił mu się koszmar...

Wstał szybko i porwał leżący obok i robiący za podgłówek płaszcz. Wziął browara, wypi jednym haustem i zwróciłsię do ruska.
-Idziemy kolego z czerwonego kraju. Musimy wreszcie to ruszyć. Czy z pomocą prawa, czy nie. Od razu mówię, że grubas nie będzie zadowolony.

Wyjął blache policyjną, której grubasowi nie chciał oddać w dniu wyrzucenia go z roboty, i rzucił ją na dno basenu. Spojrzał na spluwę. Walther... stary dobry Walther. Coby nie mówić, porządna spluwa. Zreszta swoją robote wykona doskonale- masywna, ciężka...ma postraszyć, nie zabić. Chociaż. Vai i tak juz prawie był trupem, więc czego sie tu bać. Jak go Lime nie dopadnie, to gruby posadzi na krześle. A nawet jeżeli pozwola mu dalej szwędać po mieście, nie będzie miał i tak za co żyć. Co to za życie zresztą.

-Pójdziemy,drogi przyjacielu, do pewnego redaktora naczelnego. A jeżeli nie "pójdziemy", to ja pójde. Na nim sie trop urywa,ale jak sie odpowiednio poszuka-odbezpieczył pistolet- to może znowu jakies ślady zauważymy.

Zapali Lucky Strike'a

-Kiepski jestem w przemowach... po prostu, jeżeli nic nam nie powie, spuści sie mu wpierdol... i chuj mnie obchodzi, że mnie obsmaruje w szmatławcu, czy nawet po policje zadzwoni. Jeżli nic nie wie, nic nie powie. Ostatni ślad sie urwie... ale jeżeli cos wie, cokolwiek, to pójdzie lawina.

Zebrał siędo wyjścia, gdy nagle cos mu zaświtało...
Kilka kawałków, które powoli się łączyły...

Naczelny, spadek.
Laura- dziennikarka widząca zbrodnie, będąca jako jedna z niewielu na przyjęciu niszowego aktora...
Gazeta w której... James przeprowadził wywiad...

-O kurwa- syknął. Póki co nie łączyło sie to niczym, ale jak na zbieg okoliczności zbyt wiele kawałków pasowało...
-Spieszymy się-warknał i trzasnął drzwiami.
Miał nadzieje, że rosjanin pójdzie z nim.

Wyciągnął stary telefon komórkowy i wystukał numer z wizytówki.

-Laura... musimy sie spotkać... teraz... Nie. To sprawa zycia i smierci. Nie kurwa, nie przesadzam...
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Ouzaru

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Ouzaru »

Laura & James

Prokurator z początku załączył głośniej radio, a ona się nie skarżyła na hałas, jednak gdy reporterce zaczęła dzwonić komórka, ściszył. Laura zdziwiła się widząc, kto do niej dzwoni. Chwilę patrzyła się ogłupiała na wyświetlające się 'James 'Vai'.
- Nie odbierzesz? - zapytał Henry obojętnie nie patrząc na nią i śmigając uliczkami.
Otrząsnęła się z szoku i szybko wcisnęła zieloną słuchawkę.
- Tak? Pan Vai? - zapytała. - Coś się stało?

- Wreszcie kurwa- warknął. - Od czego macie te kolorowe cacuszka? żeby wibrowały w kieszeni? Słuchaj... jak się nazywało to piśmidło, do którego wywiad ze mną robiłaś?
Nerwowo zaczął trzeszczeć palcami. Kilka chwil zdziwienia i w końcu odpowiedź. Te kilka sekund trwało cała wieczność. Może i trywialnie to brzmi, ale tak właśnie było. W aparacie zatrzeszczały słowa młodej reporterki...
- "Gotham Times" Marka Quinzela - odpowiedziała zdziwiona. - A czemu pan pyta?

- BINGO! - ryknął do telefonu. - Słuchaj, mała, zaraz tam będę... eee... w sumie kurna gdzie jesteś? - niepewnie zapytał. Moment i reporterka usłyszała wrzask:
- Gdzie ty się do cholery szlajasz?! Nie wiesz, że takie wyłażenie jest niebezpieczne? Niech ci sie coś, kurwa, stanie, to sobie nie wybaczę! Natychmiast daj adres. Będę za kilka chwil.

Zatkało ją i przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu, w końcu przystawiła słuchawkę do ucha, którą odsunęła, gdy James krzyknął.
- Spokojnie panie Vai, pan prokurator Townshend właśnie mnie odwozi do domu i będę za kilka minut. Mówiłam, że szef kazał mi dziś wywiad robić, byłam w komisariacie - szybko wyjaśniła usprawiedliwiając się jak przed ojcem.

- Jaki kurwa prokurator? Wdepnęłaś w coś? Powiedz mu, żeby cię nigdzie nie odwoził. Zaraz tam będę. Czy ty mnie w ogóle kurwa słuchasz? Raz byś zrobiła, co mówię - spienił się. Podskoczyło mu ciśnienie. - Czekaj, nie rozłączaj się... czekaj! Idę po piwo!
Usłyszała w telefonie łapczywe pochłanianie trunku i westchnięcie ulgi. Zgnieciona puszka po chwili uderzyła o coś, pewnie znowu rzucił ją w kąt pokoju.
- No... tego, powiedz mu, że jak coś, to ja jestem z policji. I masz tam na mnie czekać... nie, nie przyjmuje ale...
Przestał mówić.
- Eee... tego... szofer cię odwiózł? Bo ja i Ivan piliśmy. A pierdolić to, biorę taxi. MASZ TAM CZEKAĆ!!!

Patrzyła się osłupiała na wrzeszczącą słuchawkę i spojrzała przed siebie. Właściwie to już podjeżdżali pod dom. Nie rozumiała, co Jamesa ugryzło, może znowu był pijany?
- Panie Vai, spokojnie, nic się nie stało. Wywiad miałam zrobić z prokuratorem... - powiedziała powoli i bardzo spokojnie. - Ja już jestem pod domem, chce pan porozmawiać, to zapraszam do salonu...
Westchnęła, chyba go nie rozumiała.

Westchnął. Chwile potem zauważył wóz. Podszedł do drzwi. Laura powoli wygramoliła się z pojazdu. Chciała się pożegnać z jakimś kolesiem, ale masywny ex-policjant powiedział za nią "Ciao" i trzasnął drzwiami. Chwycił ją za mocno za ramię i poprowadził pod drzwi.
- Może mogłabyś mi powiedzieć czasami, gdzie się szwendasz? - oczy mu plunęły.
- Nie pomyślałaś, że oprócz tych twoich wywiadów są inne ważne sprawy? A gdyby cię sprzątnęli? Co bym, kurwa, miał...

"powiedzieć? zrobić?"
- W głowie miał mętlik.

- Słuchaj - warknął. - To twoja ostatnia taka akcja, jasne? A teraz powiedz mi, skąd się wzięłaś na statku, co miałaś napisać... a może wiedziałaś, co się stanie, co! - wrzasnął. - Skąd znasz tego Quincy czy jak mu tak jest? Wiesz coś o nim?

Chciała się wyszarpnąć z mocnego uścisku, ale na wszelki wypadek nawet nie próbowała. Dreptała szybko za rozwścieczonym Jamesem wysłuchując jego pokrzykiwań.
"Przecież mówiłam o tym wywiadzie..." - pomyślała, ale dyplomatycznie zatrzymała wszelkie wątpliwości dla siebie.
- Więc od początku - westchnęła. - Pisałam dla New York Times. Po śmierci cioci dostałam tutaj spadek, jej konto, mieszkanie i Mike'a do zaopiekowania się. Poprosiłam w pracy o przeniesienie, żeby uporać się ze wszystkim w Gotham, a że działo się tu ponoć dużo ciekawych rzeczy, to szef bez problemu mnie wcisnął do Gotham Times. Pana Quinzela, naczelnego, widziałam raz... pierwszego dnia, gdy mi dał identyfikator, potem już tylko dzwonił. Na statku byłam, bo miałam napisać artykuł ośmieszający starszego aktora, nie wiedziałam, że coś może się stać. Nie słyszałam wcześniej o tym Mr. Lime. Ale... - odwróciła się na chwilę w stronę wozu - prokurator, któremu wczoraj zamordowano żonę uważa, że w to morderstwo jest zamieszany mój naczelny i jakiś Brown.

- CO KURWA?! Teraz mi to mówisz? Od czego masz telefon! Mogłaś zadzwonić, napisać... co ty... co ty sobie wyobrażałaś? Teraz siedzisz na tyłku i się nie ruszasz. - wyciągnął pistolet i sprawdził naboje. Pełny magazynek...
- Albo nie. Jedziesz ze mną i ruskiem! IVAN, RUSZAJ SIĘ! Walimy do redakcji. Dzwoń po taksówkę!
Zapalił papierosa. Puścił ją na chwile tylko po to, żeby znowu ścisnąć jej ramie.
- Mam do pogadania z twoim szefem. Wprowadzisz mnie do redakcji. Potem, coby sie nie działo, masz nie wchodzić do gabinetu. Taksówkarz ma czekać. Niech nie gasi wozu. Może i przyjdzie nam stamtąd wiać. I nie pytaj sie o nic...

Laura była szczerze przerażona, zupełnie nie mogła pojąć, za co zebrał jej się taki opierdol i co Vai chciał zrobić. Może, skoro miał coś do naczelnego, powinni pojechać razem z Henrym? Mógłby chociaż wyjaśnić śmierć swojej żony...
- Nie tylko pan ma do pogadania z moim szefem, prokurator także, więc może niech jedzie razem z nami? - zapytała. - Po taksówkarza sama zadzwonię.
To mówiąc wyciągnęła komórkę i wykręciła numer do Trevora.
- Powiem prokuratorowi, żeby jechał z nami - powiedziała i nie było to pytanie o pozwolenie, tylko stwierdzenie. - Proszę mnie już puścić... to... boli.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: BlindKitty »

Ivan Dolvich

Vai świrował, a Ivan palił papierosa.
Czekał, obserwując tę dwójkę. Przyzwyczaił się do tego. Setki razy patrzył na bandę biegających i wrzeszczących Afgańczyków, celując do nich z Dragunowa. Za każdym razem kończyło się to tak samo.
Jego interwencją.

- Wyluzuj stary. Puść ją, bo będzie miała siniaki i nie będzie się chciała pokazać w kostiumie kąpielowym, a to będzie spora strata dla mojego zmysłu estetycznego. I pamiętaj że ty jesteś szefem, ale to ja mam za sobą dziesięć lat treningu walki wręcz i jakieś dwieście funtów masy. Chociaż czekaj, w Stanach wy to mówicie w kilogramach, tak? No to ponad dziewięćdziesiąt. Co przy okazji oznacza też że te pół piwa które wypiłem z nudów nie mając komu polewać czystej jest w moim organiźmie niewykrywalne. Idziemy do GAZa, nie będę powierzał swojego tyłka żadnemu zawszonemu pakistańskiemu taksiarzowi. A tym bardziej takiemu, którego ona zna - wskazał głową na dziennikarkę - dopóki sprawa z naczelnym się nie wyjaśni - dodał usprawiedliwiająco. Nie wierzył osobiście w jej winę, ale Matuszka Rosja nauczyła go, że dopóki nie ma dowodów niewinności, należy każdego mieć za winnego.
Na wszelki wypadek, po prostu.

Zawiązując na twarzy chustkę - arafatkę poszedł do garażu, odpalić samochód. Po chwili czekał na nich przed domem. Znów był nieuzbrojony, i mimo wszystko trochę go to irytowało, choć dawało też poczucie ulgi. Był wolny od broni... Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Aczkolwiek akurat tym razem chyba wolałby mieć jakąś przy sobie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Epyon »

Prokurator był trochę zdziwiony zachowaniem Vaia, a może to tylko przypadek sprawił, że jeszcze nie odjechał. Niedługo potem podeszła do niego Laura, a Townshend po krótkiej rozmowie zgodził się jechać z nimi. Najbardziej zdziwił go jednak bardzo znajomy prawie antyczny GAZ. Również kierowca okazał się jego starym znajomym. Bardzo pechowym znajomym. Ale przynajmniej mogli sobie zaufać, a po krótkiej relacji z ich pierwszego spotkania, również Vai był już wobec niego mniej podejrzliwy.

***

If you like to gamble, I tell you I'm your man
You win some, lose some, it's -all- the same to me
The pleasure is to play, it makes no difference what you say
I don't share your greed, the only card I need is...


Wieżowiec, w którym mieściła się redakcja The Gotham Times był naprawdę spory. Oczywiście gazeta zajmowała tylko kilka pięter, na samym szycie budynku.

Cała czwórka weszła do środka przez rozsuwane drzwi. Rozejrzeli się dookoła. Bardzo dziwnym zjawiskiem był brak bramek wykrywających metale. Mogliby wnieść tutaj cały arsenał, a nikt nawet by nie zauważył. Henry doskonale wiedział, dlaczego z nich zrezygnowano. W końcu kto przy zdrowych zmysłach chciałby zadzierać z mafią?

Za to wszędzie było mnóstwo kamer, co było równoznaczne z naprawdę dobrą ochroną, która więcej miała wspólnego ze zbirami niż pracownikami agencji ochroniarskiej.

Na 42., ostatnie piętro dostali się bez problemu. Gdy wyszli z windy poczuli gwałtowny przeciąg.

Wtedy się zaczęło.

Playing for the high one, dancing with the devil,
Going with the flow, it's all a game to me,
Seven or Eleven, snake eyes watching you,
Double up or quit, double stake or split


Najpierw usłyszeli dźwięk rozbijanej szyby. Ogromnej szyby. Prawie natychmiast dołączył do niego krzyk spadającego w dół redaktora naczelnego The Gotham Times.

Vai pomylił się już drugi raz w ciągu ostatnich kilku dni. To nie Quinzel był Mr. Lime. Ani żaden z jego mafijnych współpracowników. Były glina przeklinał jak nigdy dotąd, szukając ochrony za najbliższą kolumną i ciągnąc za sobą Laurę. Skryli się również Henry i Ivan. Sekundę potem wszystkie dźwięki zagłuszyła seria z karabinu maszynowego.

Po swojej prawej stronie mieli jedynie szkło, które ciągle trzeszczało pod wpływem wiatru i strzałów. W przeciwieństwie do banku, tutaj do ziemi dzieliło ich ponad 40 pięter. Po lewej natomiast dwie opcjonalne drogi ucieczki. Winda i schody pożarowe.

Laura wtuliła ręce w puszysty dywan, modląc się, by to był tylko sen. Zdała sobie sprawę, w co tym razem się wpakowała i zaczęła płakać. Przez chwilę kątem oka zobaczyła, kim jest Mr. Lime. Wcześniej widziała go zaledwie jeden raz. John, kamerdyner jej ciotki. Wydał się tylko jednym półsłówkiem, na które ona jak zwykle nie zwróciła uwagi...

Henry modlił się o ukojenie. Modlił się, by śmierć nadeszła szybko i bezboleśnie.

Szeryf odliczał sekundy. Do ostatniego, desperackiego ataku. Znajdował się najbliżej napastnika. Ale kule latające nad głową niszczyły cały plan.

Cóż, chyba pora postawić wszystko na jedną kartę...

You know I'm born to lose, and gambling's for fools,
But that's the way I like it baby,
I don't wanna live for ever,
And don't forget the joker!


A James Vai... Cóż, to on ich tu sprowadził. Teraz czuł tylko żal. Kolejna pomyłka.

Poświęcić się dla innych... Dla Laury...

Pushing up the ante, I know you've got to see me,
Read 'em and weep, the dead man's hand again,
I see it in your eyes, take one look and die,
The only thing you see, you know it's gonna be,
The Ace Of Spades
The Ace Of Spades


Nagle usłyszeli puste kliknięcie. Następne. Skończył się magazynek. Mr. Lime zaczął ładować, ale ręce mu się trzęsły...
Obrazek
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Alucard »

Wszystko działo sie tak szybko... aż do pewnego momentu.

KLIK

"Człowieku bez twarzy... wreszcie masz oczy"

KLIK

"Ojcze... byłem taki chory... ale teraz znalazłem lek. Znalazłem wybawienie"

KLIK

"Laura...
pierdolic Laurę. Niech zginie. Niech wszyscy zginą. Nic go nie obchodzą. Ważny jest tylko ON
Ten, który śnił mu sie po nocach
Ten, który nie pozwalal mu odpocząć
Ten, ktory zabił jego człowieczeństwo
Ten, który zmienił go w potwora
Najgorsza mara poalkoholowych snów
Z wyrwanymi z wrzaskiem rysami twarzy
Bez dłoni, śladów palcy
Bez nóg, śladów buta
Bez ust, śliny, niczego co da się zidentyfikować

I teraz jego krew... litry krwi splamia podłogę. Teraz wszystko to, co ukrywał rozleje się po posadzce, spływając w dół. 42 piętra w dół"


Reporterka patrzya na Vai'a. Śmiał się. Ślinił jak dziecko i smiał...

Klik...................................................................

..::CZAS SIE ZATRZYMAŁ::..

Uderzenie serca... uderzenie... uderzenie... Tak jak go uczyli. Licz do 3 szybkich uderzeń i rzuć się.
Mr. Lime stal w nieruchomej pozie. Zza osłony wyleciało ciało mężczyzny... kilka strzalów.

Trafił? Musiał trafić?
Mógł spudłować...

Obrót przez bark. Oparł cięzar ciała kucając na nodze. Mróżąc oczy ładował w sylwetkę...
Każdy nabój na wagę złota
Jak opętany, walił przed siebie. Kucał. Nieruchomo
Każdy nabój osobna modlitwą, przekleństwem, bluźnierstwem
Wystawiony na ostrzał. Nie interesowało go to. Śmierc mogła go teraz objąć... ważne, by wraz z nim objęła i jego
Każdy nabój złota zemstą za wszystkie noce
Tak jak myślał... nie potrafił ocalic tych, których kochał. Nie ocalił żony...
Każdy nabój osobistą vendettą
...syna. Przed samym sobą...
Każdy nabój wyciem po pijaku do księżyca
... jedynej kobiety od lat, na której mu zależało
Każdy nabój kwintesencja egoizmu
I cos pięknego w tym było. W tym skurwysyństwie, które krył w sobie. Dreszcz ekstazy...

Ostatnia łuska padła na ziemie...
Postać stała...
nieruchomo...

Vai rozłożył ręce.
Albo ona runie na twarz- albo on.
I dobrze, bo Ci, którzy nie wykorzystuja swojej szansy, nie zasługują nawet na godną smierć...
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Ouzaru

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Ouzaru »

Laura Estell

Jechała na tylnym siedzeniu razem z Jamesem i czuła się jak jakiś więzień jadący na przesłuchanie. Co chwilę to Henry, to Ivan spoglądali w lusterko i patrzyli się na nią, aura nieufności wisiała w powietrzu. Była całkowicie szczera, a jednak miała wrażenie, jakby się na nią za coś gniewali. Spuściła głowę i wzrok, westchnęła ciężko i przetarła twarz dłońmi.

Podjechali pod budynek, była tu już... trzeci raz? No jakoś tak by wypadało. Jedno spojrzenie ochrony na jej identyfikator i przeszli bez problemu. Wjechali na ostatnie piętro, Vai znowu trzymał Laurę, jakby się bał, że ucieknie? Przecież ona nic złego nie zrobiła. Gdy wyszli i poczuła przeciąg, zdziwiła się. Czyżby ktoś zostawił otwarte okno? Ale nie... było za wysoko, żeby...
- Ach! - reporterka zakryła usta dłonią i zamarła.
I szczęście, że nadal była w silnym uścisku dłoni Jamesa, bo to on ją pociągnął i ukrył za filarem. Strzały, potłuczone szkło... Przerażona nawet nie mogła krzyknąć, zaczęła płakać i martwić się, że nie wpuściła Mike'a do domu, ani mu nie dolała wody do miski, ani nie dołożyła jedzenia. Teraz pewnie ona zginie, a pies będzie się męczył.

Na chwilę strzały ucichły. Laura niepewnie podniosła głowę, którą do tej pory starała się jakoś zakryć rękoma. Rozejrzała się i zobaczyła, jak Vai wyskakuje i strzela do napastnika. Kiedy skończył, mężczyzna nadal stał, a ex-policjant rozłożył ręce na boki, jakby czekał na egzekucję. Nie rozumiała, co się dzieje, ani co sama robi. Wyskoczyła i rzuciła się staremu pijakowi na głowę przygniatając go sobą do podłogi.
- Zgłupiałeś James?! - warknęła mu do ucha. - Padnij i nie podnoś się!
Po chwili dotarło do niej, że teraz ona będzie jako pierwsza na celowniku. Zadrżała na całym ciele, ale za bardzo się bała, by się choć o centymetr ruszyć. Miała nadzieję, że pozostała dwójka coś zdąży zrobić, nim jej mózg zabarwi filar...
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: BlindKitty »

Ivan Dolvich

Townshand. Czy jak on tam miał na to nazwisko? Nieważne.
- Witaj staruszku - uśmiechnął się do prokuratora.

Krótka wymiana zdań na temat Laury trochę podbudowała jego ocenę jej osoby. Wydawało się że faktycznie miał rację i dziennikarka była całkowicie niewinna, ale wolał jeszcze się co do tego upewnić.

I faktycznie, ten psychol w wieżowcu zdecydowanie go do tego przekonał. Wielkie kawały tynku sypały się ze ścian, gdy wywalał serie z broni maszynowej. Słuch Ivana już nie był taki jak kiedyś, ciężko mu było ocenić, jaką dokładnie broń ma ten frajer. Ale to nieistotne.
W każdej kiedyś kończy się amunicja.
Wyciągnął rękę do James'a, otwierając usta, żeby poprosić o pistolet. Może to nie to co dobry karabin wyborowy, ale na ten dystans powinien dać radę.
*klik*
Vai wyskoczył, w ogóle nie zwracając uwagi na Rosjanina.

W tym momencie podziałało wyszkolenie. Długie lata wbijania w umysł jednej prawdy.
Strzel do człowieka, a odpowie ogniem. Rzuć w człowieka, a będzie próbował unikać.
Komandos poderwał dwa spore kawałki tynku z podłogi i wyskoczył zza muru. Psychol udający policjanta - bo nie wierzył żeby Vai kiedykolwiek mógł być dobrym gliną - próbował strzelać, bez zresztą większych efektów. Psychol który nawet nie próbował udawać zmieniał magazynek trzęsącymi się rękami.
*klik*
Walther ma maleńki magazynek.
Laura wyskakuje zza filaru.
Pierwszy kawał tynku opuszcza rękę Ivana, zmierzając w stronę Lime'a.
- Żryj to! - Rosjanin obiega go bokiem.
Drugi kawał tynku. Skok w bok.
Prawa ręka w przód, złap za lufę, pociągnij w dół.

Nadgarstek zmierza na spotkanie z ciężkim, wojskowym butem Ivana, którego twarz osłonięta chustką przyozdabia się maniakalnym uśmiechem.
Bo za chwilę to on będzie trzymał ten karabin.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Epyon »

Czy dosięgnę go na czas?

Nie mogę teraz myśleć o tym, jak się czuję. Skup się... widzę podwójnie... ale nie mogę sie zatrzymać... Nie mogę myśleć... Tylko biec. Biec.

I strzelać.

Boi się... ręce drżą z przerażenia. Ładuje wolniej niż się spodziewał, a to ratuje mi życie.

Laura.

***

Rosjanin wystrzelił zza kolumny tuż po tym, gdy Laura rzuciła Vaia na podłogę. Zwinnie przeskoczył nad nimi, jednak to trochę go spowolniło. Przez chwilę był pewny, że nie zdąży. Całe szczęście strzały z pistoletu trochę przestraszyły Mr. Lime'a. To dało mu okazję, by rzucić się na niego całym ciałem i przygwoździć do ziemi. Rozległ się jeden strzał.

Karabin wypadł z ręki mordercy...

... a kolejny kawałek tynku odpadł z sufitu pokrywając pyłem Laurę i Vaia.

***

Wyobrażałem sobie Mr. Lime'a jako szaleńczego manipulatora. Widziałem go pod postacią tysiąca demonów, potężnych, wszechmocnych i nieuchwytnych. W rzeczywistości jest mały i niepozorny.

Teraz pozwolę ranom zagoić się.

***

*Ding*

Winda wjechała na piętro i wyszli z niej ochroniarze.

Chwilę później cała czwórka opuściła budynek głównymi drzwiami, przeciskając się przez tłum gapiów. Gdzieś w oddali migały niebiesko-czerwone światła radiowozów. Nieważne. Mr. Lime'a czeka długa odsiadka.

Rozdział II. Aby zabrać bogatym...

Miesiąc później.

Rzymianie wierzyli, że takimi ludźmi jak ja opiekuje się Merkury, szybkonogi bóg złodziei.
-Tak łatwe...
Chroni ich przed nieszczęściem i ofiarowuje bogactwa.
-... że aż nie przystoi.

Drugi tydzień śmiałych kradzieży. Arystokracja żyje w strachu. Szczegóły o jedenastej.

Noc jest mrokiem. Cienista próżnia. Siedlisko skrywanego terroru. Noc to również... terkot zepsutych neonów i mdłe światło lamp. Próbują stanowić przeciwwagę dla mroku... I udaje im się to. Mrok wycofuje swe macki. Światło nie posiada się z radości. Oboje służą temu, kto wie jak korzstać z ich dobrodziejstw.

W nocy... Odnajdziesz światło, które przebija się przez ścianę ciemności... I mrok, który otacza wszystko i wszystkich.

Mam to, czego zawsze pragnąłem, teraz to widzę. Nie pieniądze i nie sławę. Nie. To... to rytm życia... rozsadzająca mnie energia. Po co komu narkotyki? Zresztą, to bez znaczenia... oby to uczucie trwało wiecznie.

***

-Znowu potrzebujemy twojej pomocy, Vai. Chodzi o te kradzieże. Bogaci zasiadają w radzie miasta, a skoro to na nich trafiło, zaczynają naciskać na nasz departament. Oczekują postępów. Mam w dupie ich narzekania, ale złodzieja i tak trzeba powstrzymać.
-Nie zajmuję się kradzieżami, nie jestem jakimś jebanym detektywem. - rzucił były glina stojący w cieniu, po czym dopił do reszty piwo.
-Od teraz tak, jeśli nie chcesz stracić roboty. Możesz sobie wziąć do pomocy ten zespół harcerek, z którym rozpracowałeś Lime'a.

-Pierdol się...

Cóż, w sumie ostatnio i tak było nieco za cicho...
Obrazek
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Alucard »

Zespół harcerek... dobre sobie...

Grubas jak zawsze był cyniczny,i jak zawsze kiedy starał pokazać światu jak go wszystko wali, stawał się żałosny...

Zespół harcerek... Z tym zespołem zdążył się już zgrać. Ten miesiąc po akcji z Limem sprawił, że zaprzyjaźnili się. Oczywiście prokurator stał nieco z boku a rusek trzymał lekki dystans, ale Laura nie miała już żadnych oporów- pozwoliła mu mieszkać u niej ile chciał, wypadali czasem na piwo, nawet grillowali.

A Vai mniej pił. I coraz mniej palił. Jakby to bezstresowe życie wypłukiwało z jego żył wszelakie toksyny.

Miasto jednak nie dawało mu spokoju. Wyciągnął teraz papierosa i odpalił. Spojrzał z politowaniem na grubasa.

-Dobra... Ale na moich warunkach. Po pierwsze, nie istnieje. Jeżeli ktoś pobije świadka, coś zwędzi itp. to NIE BĘDĘ TO JA. Masz się tym zająć. Po drugie, 40% hajsu teraz. Nie tak jak wcześniej, 25, ale 40. Potrzebuje pieniędzy. Po trzecie, cała dokumentacja i wszystkie dane jutro na moim biu0rku.- Grubas zgodziłby się na wszystko, byleby Vai wziął sprawę. Czemu? Kto go tam wie. Gdyby nie sprawa Lime'a, miałby 100-procentową skuteczność. No, ale i jego wkrótce rozgryźli. Cała czwórka.
-Pa kotku-Mruknął do grubego i splunał.

***

Wrócił do mieszkania. Laura, jak każda kobieta przesiadywała własnie w łazience pielęgnując swoje młode ciałko. Vai westchnał i rozwalił się na kanapie. Popijając piwko myślał, jak tu dorwać tego cwaniaka, kiedy weszła Laura. Zaspanymi oczkami przyjrzała się glinie.
-Hej.Masz może ochotę na dobry temat?
Patrzyła się na niego nieprzytomnie.
-Ok... pogadamy, jak się wyśpisz dziewczyno... harcerko raczej .-Usmiechnął się i poszedł do basenu. Nie ma to jak pływanie po długim ciężkim dniu.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Ouzaru

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Ouzaru »

Laura Estell

Przez kilka dni w ogóle nie mogła dojść do siebie po tym, co miało miejsce w budynku redakcji. Całe zajście opisała tylko pod warunkiem, że dostanie tydzień wolnego, odpoczynek był jej bardzo potrzebny. Temat, oczywiście, znalazł się na pierwszej stronie, a Laura na czas urlopu zaszyła się w swoim pokoju i praktycznie z niego nie wychodziła. Miała żal do 'współlokatorów', że jej nie ufali i każdego dnia dało się to wyraźnie odczuć, bo choć posiłki były szykowane na czas, kobieta mało się odzywała i zaraz gdzieś znikała.
Minął tydzień, trzeba było wrócić do pracy i wziąć się za siebie. Jedynym większym wyjściem było wybranie się na pogrzeb żony prokuratora... Czasami potem odwiedzała Henry'ego i pomagała mu przeglądać jakieś akta czy archiwa. Nadal był bardzo zdystansowany i zimny w stosunku do niej, czasami wręcz przerażający w swojej obojętności. Przywykła jednak do tego i nauczyła się nie zwracać uwagi na jego uszczypliwe komentarze.
Kontakty z Vai'em i Ivanem znacznie się poprawiły, były glina zdawał się wypoczywać pod jej dachem i nawet mniej pił i palił. Tak czy inaczej Laura systematycznie uzupełniała braki w jego lodówce z piwem i codziennie rano kładła na stoliku przy łóżku paczkę papierosów. Rosjanin pomagał kobiecie w zakupach i robił za szofera, gdy tylko potrzebowała się wybrać do miasta, a on akurat był w domu. Obaj panowie wprowadzili się już chyba na dobre.

Wczorajsza gra w karty, gdzie nagrodą było wypicie setki wódki, była dla Laury zupełnie nowym doznaniem i przeżyciem. Uparcie się broniła przed mocnym trunkiem, ale w końcu Ivan ją przekonał, że to nic strasznego i że może jej z tego zrobić drinka. Napój wyszedł mu tak bosko kolorowy i pyszny w smaku, że reporterka od razu złapała lepszy humor i dołożyła wszelkich starań, by znowu wygrać. Kolejny drink i już lekko bujała się na boki starając złapać i utrzymać pion. Mężczyźni spojrzeli po sobie zdziwieni, ale nie komentowali, tylko wrócili do gry. Vai odpalił papierosa, dym powoli sączył się, żar trawił bibułkę...
- Lauro? Lauro...? - wyrwało ją z zamyślenia i w końcu oderwała wzrok od palącego Jamesa. - Możesz mi podać piwo?
Na pytanie ex-policjanta skinęła lekko głową, wzięła puszkę, otworzyła i nim mu oddała, pociągnęła łyk krzywiąc się przy tym. Gorzki trunek trafił gardłem do żołądka.
- Ohyda - mruknęła.
Panowie znów wymienili spojrzenia i nie minęło dużo czasu, jak musieli zbierać Laurę z podłogi. Nie była w stanie ustać na nogach, więc o odprowadzeniu do pokoju nie było mowy. Przez ręce się przelewała niczym zdechła kałamarnica, w końcu Ivan po prostu przerzucił ją sobie przez ramię i zabrał. Na tyle delikatnie na ile umiał położył ją na łóżku, a ona zaraz zwinęła się w kłębek i zasnęła.

Ranek, który nastał w okolicach południa, był chyba najgorszym w jej życiu. Tysiące dźwięków atakowały wrażliwy słuch kobiety, światło raniło zmęczone oczy nawet wtedy, gdy mocno zaciskała powieki. I coś pulsowało jej pod czaszką, jakby jakiś wgryzający się w mózg obcy, który jednocześnie starał się wydostać na zewnątrz. Ostrożnie wstała i wyszła z pokoju, pogrążony w mroku korytarz i zimna posadzka były tym, co przyniosło chwilową ulgę.
- Woof! - stwierdził rozradowany widokiem reporterki Mike i zamerdał ogonem.
- Aaa... spierniczaj... Nie teraz... - jęknęła łapiąc się ściany.
Coś mokrego i zimnego otarło się o jej gołe stopy. Zmusiła się, żeby spojrzeć w dół i ujrzała obślinioną piłkę psa. Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie rozradowanego, merdającego ogonem i śliniącego się Amstaffa.
- Woof! Woof! - dalej zachęcał ją do zabawy nie dając za wygraną.
Kręcił się niespokojnie i przebierał łapkami w miejscu, tyłek mało mu nie odpadł od tego merdania. Kobieta zaklęła pod nosem i kopnęła piłkę. Ogromne psisko poleciało za nią ile sił w czterech łapach, ślizgając się przy tym na gładkiej posadzce. Laura ruszyła do łazienki...

Po jakiejś godzinie, kiedy już resztki strawionego alkoholu i kolacji zdobiły kanały Gotham, dziennikarka wypełzła na korytarz i udała się do salonu. Ku jej niezadowoleniu był tam już Vai i co gorsza, zaczął coś gadać.
- Hej. Masz może ochotę na dobry temat?
Patrzyła się na niego nieprzytomnie zbolałym wzrokiem.
- Ok... pogadamy, jak się wyśpisz dziewczyno... harcerko raczej - rzucił rozbawiony i minął ją w drzwiach.
- Idę po zakupy, pogadamy, jak wrócę - wybełkotała. - Nie czekaj na mnie, bo nie biorę taryfy tylko idę... Przyda mi się spacer...
Vai uśmiechnął się lekko, widok kogoś innego na kacu był po prostu rozkoszny, zwłaszcza tej trajkoczącej cięgle reporterki. Poklepał ją po ramieniu.
- Kefir, napij się kefiru - poradził oddalając się w kierunku basenu.
Nic nie odpowiedziała, tylko zwinęła kurtkę, portfel i wyszła.
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham

Post autor: Othe »

Laura i Henry

Jasne światła dużego sklepu drażniły młodą kobietę, szła powoli, ciężko opierając się o wózek sklepowy. Piszczący i skrzypiący przy każdym kroku, z zacinającymi się na zakrętach kółkami. Warknęła coś pod nosem i skręciła w alejkę z produktami mlecznymi.
- Kefir... kefir... kefir... - mruczała cicho przeglądając dziesiątki podobnych do siebie białych opakowań, które stały rządkami poukładane w chłodziarce.
Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, złapała się za bolącą głowę i przystanęła na chwilę. Blada i zmęczona. Nigdy więcej nie będzie pić z Ivanem, oj nie. Znowu dała się mu namówić, ale tym razem to już był ostatni raz.

Henry leniwie kroczył jasnymi ścieżkami hipermarketowego labiryntu. W jednej dłoni ściskał chleb, w drugiej kiełbasę. Po raz kolejny zapomniał koszyka.
Zatrzymywał się na wszystkich promocjach po kolei, częstował darmowym jogurtem, owsianką, kawą i sokiem. Obiecywał słodkim hostessom, że wykupi cały zapas reklamowanych przez nie produktów, lecz wcale nie miał takiego zamiaru. Chciał po prostu z kimś rozmawiać, a że był przystojny i świetnie ubrany, to te piękne jak z obrazka dziewczęta chętnie go zaczepiały.
Miał właśnie zwinąć koszyk jakiemuś staruszkowi żywo zainteresowanemu obniżką cen cebuli, kiedy wpadł na Laurę. Jej wygląd męczennika nie robił na nim większego wrażenia.
- Cześć - rzekł wrzucając zakupy do jej wózka.

Leniwie spojrzała się najpierw na niego, potem na zakupy, które wylądowały obok jej zapasu kefiru. Wzięła chleb i zapakowała do jakiejś reklamówki, żeby nie leżał w brudnym koszyku.
- Witaj - odpowiedziała uśmiechając się słabo. - Jak dzień mij...
- WŁAŚCICIEL SAMOCHODU O NUMERZE REJESTRACYJNYM...! - wrzasnął głośnik nad głową Laury i kobiecie aż się zrobiło ciemno przed oczami.
Jęknęła coś niezrozumiałego, ale na pewno było to przekleństwo i postąpiła kilka kroków do przodu, byle dalej od tej cholernej maszyny.

Korzystając z okazji, że udało mu się już skombinować transport, w dodatku legalny, prawnik wrzucał do wózka co popadnie. Był co prawda daleki od zakupowego szału, ale potrafił docenić uśmiech losu. Nie minęła chwila, a jego zakupy już przysypały zapas kefiru dziennikarki.
- Chodź na dziecięcy, bo chcę coś córce kupić - rzucił znikając za rogiem wyłożonym kartonami z mlekiem.

Kiwnęła powoli i ostrożnie głową, jej ruchy świadczyły o tym, iż zaraz może jej się urwać i ozdobić zawartość koszyka. Idąc trzymała się kurczowo rączki, ale dałaby wiele, żeby znowu być małą i móc jechać razem z zakupami. Westchnęła ciężko.
- Więc jak dzień mija... prokuratorze? - spytała powoli.
Jaskrawe kolory zabawek przypomniały jej tego drinka, co wczoraj Ivan zrobił i momentalnie zzieleniała na twarzy. Zwiesiła głowę stając w miejscu. Cała jej postawa mówiła: "Sam tam sobie idź, ja wolę spokojnie sobie tutaj umrzeć."

Henry obrzucił ją pełnym politowania wzrokiem.
- Urlop mam. Postanowiłem zrobić zakupy, a potem wpaść do was i trochę wypić - powiedział kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.
Stanął przed półką ozdobioną mozaiką różnokolorowych misiów.
- Którego kupić? - westchnął.

- Złośliwe bydlę - mruknęła pod nosem, może nawet zbyt głośno.
Spojrzała się po kolorowych pluszakach, ich jaskrawe barwy zaczęły tańczyć jej przed oczami, a pulsujący ból głowy tylko przybrał na sile. Wyciągnęła drżącą rękę i wskazała na pierwszego lepszego pluszaka.
- Tego zielonego - powiedziała. Był to jedyny kolor, którego nie zawierał ten cholerny drink. - Ma najładniejszy uśmiech - dodała szybko i spojrzała się tęsknym wzrokiem w kierunku wyjścia.

Townshend złapał wskazanego za głowę i cisnął do wózka. Nie żeby był usatysfakcjonowany argumentacją Laury. Po prostu wszystkie misie były dla niego bliźniaczo podobne.
- Chcesz coś jeszcze kupić? Może pójdziemy coś zjeść? Znam świetne miejsce, żeby leczyć kaca. Zakupy zostawimy u mnie w bagażniku. Później cię odwiozę. No, nie daj się prosić - nalegał.
Zwrócili się w kierunku kas. Co jakiś czas Henry zgarniał jakieś wydawałoby się przypadkowe przedmioty przysypując pluszaka ściśniętego w rogu koszyka. Śrubokręt, ogórek, piórnik, płyta cd, szklanka.
Ustawili się w kolejce, która wydawała się być najkrótsza, ale jak to zwykle bywa z najkrótszą kolejką, ktoś zaczął marudzić, zacięła się kasa, wymieniano rolkę do paragonu, a wszystkim zabrakło gotówki i musieli płacić kartą. Czas dłużył się niemiłosiernie.

Miała szczerą ochotę usiąść na środku sklepu i zacząć płakać. Co chwilę spoglądała na zawartość wózka i zastanawiała się, czy jej kefir to jeszcze żyje. Słowa prokuratora, a raczej ich sens, dotarły do niej z lekkim opóźnieniem.
- Dobra - odpowiedziała krótko.
Wyjęła portfel, zmierzyła fachowym wzrokiem zawartość koszyka, zajrzała na stan swojej gotówki i z westchnięciem wyjęła jedną z kart ciotki. Rozejrzała się. Za oknem radośnie świeciło słoneczko, a na stojaku obok kusząco uśmiechały się do Laury pary ciemnych okularów. Wzięła pierwsze z brzegu i rzuciła na samą górę zakupów.
- Daleko? - zapytała, gdy powoli zbliżali się do kasy.

- Kwadrans stąd - odparł wyładowując zakupy na taśmę i oddzielając metalowymi pałkami swoje od tych, które należały do dziennikarki.
- Kwadrans... przeżyję - mruknęła. - Siedź już cicho.
Zabrała 'ogranicznik' i morderczym wzrokiem uciszyła wszelkie protesty prokuratora.
- Tak będzie szybciej - jęknęła biorąc się za pakowanie zakupów do szeleszczących siatek, gdy kolejne 'piiip!' skanera wbijało cenę na rachunek kobiety.
Gdzie te czasy, gdy się nosiło materiałowe lub dziergane torby? Będzie musiała sobie taką sprawić na następnego kaca. Tfu! Nie będzie następnego! Kiedy już wszystko mieli spakowane, pomogła mu nieść kilka lżejszych siatek i zakładając ciemne okulary zaczęła pełznąć do auta.
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
Zablokowany