Płaszcz i Szpada

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Załoga uratowanego statku jednocześnie szczęśliwa uratowaniem życia rozwścieczona na piratów jak i zasmucona losem jaki spotkał ich martwych towarzyszy jak i ukochany statek. Beczka z winem kusiła lecz tylko najbardziej spragnieni się napili i to raptem kilka łyków, Wszystkich zaś przyciągnął widok jaki rozpościerał się przed nimi, większości podeszła do burty Jola tworząc przechył który kilku co trzeźwiej myślących wyrównało stając na unoszącej się części statku. Wszyscy wpatrywali się w statek który powoli lecz nie ubłaganie zmierzał ku miejscu gdzie zacumuje na wieki.

- Santiago już nigdy więcej nie zagra „Pod Falą”. Pewnikiem się ucieszą że skończy się jego fałszowanie...

- Jakie fałszowanie? On miał talent tylko ta cholerna gitara była nie nastrojona... przez ostatnie trzy lata...


Kilka osób prychnęło śmiechem i przez sekundę uśmiech można było dostrzec na twarzy innych lecz widok znikającego statku nie pozwolił im odciąć się od tragedii...

- Będzie trzeba pójść do Cataliny.... powiedzieć jej że....

Głos załamał się a nikt nie umiał znaleźć słowa pocieszenia dla kogoś kto będzie musiał powiedzieć żonie o śmierci męża... spojrzeć w oczy ich dzieci....

- Dość... to mój ostatni rejs... Margo mnie zabije jak spróbuje jeszcze raz wypłynąć, przeżyłem już dwa ataki piratów nie dam im trzeciej szansy...

- A czym się niby zajmiesz?
- Kuzyn ma tartak z dala od morza, zawsze przydadzą mu się silne ręce nie bojące się ciężkiej pracy...


Żaden z marynarzy nie odwrócił wzroku od tonącego statku nawet na chwilę. To tez nie dostrzegli jak hrabia Vilar don Almodovara stanął za nimi i z niemniejszym smutkiem i zarazem wściekłością patrzył na tonący okręt, jego okręt, który stał się jednocześnie grobowcem dla jego ludzi.

- Przeklęci Piraci... przeklęci po trzykroć! Nie znają honoru, nie znają miłosierdzia, mówili że jak się poddamy nikomu nie zrobią krzywdy, to nie ludzie to wściekłe bestie!

Ciężko było odmówić racji szlachcicowi widząc na własne oczy do czego dopuścili się piraci. Ciężko było znaleźć słowa tłumaczące takie bestialstwo, żeby związanych ludzi zostawić na tonącym statku i odpłynąć...

- Nic ich nie usprawiedliwia.. tchórze atakujące bezbronne statki nie mające w sobie ani krztyny honoru czy odwagi...

Głos Tristana cichy i spokojny wywołał pomruk aprobaty. Wszyscy wpatrywali się jak maszt przechyla się i ląduje w wodzie z głośnym pluskiem... jak statek zanurza się coraz głębiej coraz szybciej... by zniknąć w odmętach....


http://goniec.wrzuta.pl/audio/8NlN6NjpJ ... blota_stop
Uderz w bęben już bo nadszedł mój czas.
Wrzućcie mnie do wody na wieczną wachtę trza tam gdzie...

Sześć błota stóp, sześć błota stóp.
Dziewięć sążni wody i sześć błota stóp.

Ściągnijcie flagę w dół, uszyjcie worek mi.
Dwie kule przy nogach ostatni ścieg bez krwi no i...

Sześć błota stóp...

Ostatnia salwa z burt, po desce zjadę w mig.
Lecz najlepszy mundur nie musi ze mną gnić tam gdzie...

Sześć błota stóp...

Żegnacie bracia mnie ostatni już raz.
Ostatnie modły za mą duszą zmówcie wraz tam gdzie...

Sześć błota stóp...

Moje wolne miejsce i hamak pusty też.
Niech wam przypomina, że każdy znajdzie się tam gdzie...

Sześć błota stóp...

Na wachcie więcej już nie ujrzycie chyba mnie.
Kończę ziemską podróż, do Hilo dotrę wnet tam gdzie...

Sześć błota stóp...

Ląd daleko jest przed wami setki mil.
A mnie pozostało do lądu kilka chwil no i...

Sześć błota stóp...


Wszyscy wpatrywali się w miejsce gdzie zniknął okręt to też nikt nie zauważył jak de Tour podszedł do pani Kapitan i uścisnął jej rękę. Nikt nie widział jej wyrazu twarzy... nikt nie widział zaciśniętych w wąską kreskę ust, twarzy na której co chwile gościł rumieniec by zniknąć zostawiając trupią bladości.

- A Król Sandoval niemo że wysłać floty bo wszystkie siły idą na walkę z tymi cholernymi Montaignczykami.

Tristan Obrócił się w stronę Hrabiego przypatrując się mu lecz jego wzrok wnet powędrował po nad nim w stronę steru... hrabia zaś zaczął się odwracać w stronę w którą patrzył Tristan...

- Panie Hrabio... - don Almodovara obrócił się gwałtownie w stronę człowieka który praktycznie krzyknął im do ucha. - Widzicie jakaś szanse szybkiego zakończenia tej wojny?
Hrabia zlustrował spojrzeniem Tristana i najwyraźniej to co dojrzał albo mu się spodobało albo doprowadziło do wniosku że lepiej grzecznie odpowiedzieć, tudzież oba te wnioski nasunęły mu się na raz.

- Z tego co mi kuzyn mówił na froncie jest impas w chwili obecnej ani my nie możemy wyprzeć najeźdźcy ani oni nie mogą wejść w głąb naszego kraju. Zdaje się że tylko śmierci Le Emperora mogła by szybko zakończyć tą wojnę.

Hrabia uśmiechnął się na myśl o takim zakończeniu wojny i już chciał odejści, lecz bladziej uśmiechający się Tristan nie dał mu na to szansy.

- Panie hrabi a czy zechciałbyś przysiąść ze mną i opowiedzieć co nieco o sytuacji w Castilli. Od dawna nie mieliśmy żadnej wieści z kraju i bardzo jestem ciekaw co też się działo.

Wziąwszy pod ramię Hrabiego Tristan ruszył nim w stronę rufy sam zaś szlachcic wydał się tym lekko zaskoczony lecz nie oponował. Obaj mężczyźnie zasiedli na rufie z dala od reszty ludzi i z każdą chwilą ich sylwetki zmieniały z wpierw sztywnych do co raz bardziej naturalnych i rozluźnionych. Po dłuższej chwili obaj mężczyźni w o wiele weselszych humorach i znacznie lepszej komitywie rozstali się. Hrabia udał się pod podkład zaś Tristan podszedł do rodzeństwa.

- Jak tylko zacumujemy wraz z Vilarem udamy się do jego posiadłości niestety żadne argumenty go nie przekonywały i nie dał się od tego odciągnąć. Z kolei zgodził się by uroczystości odwlec o tydzień dwa byśmy w spokoju wypoczęli.

- Uroczystości?

- Tak uroczystości na części jego wybawców. I moja mała prośba...


Tristan pochylił się w stronę La Condessy i Sept Tour rozglądając się uważnie czy nikt ich nie podsłucha, na szczęście ocaleli z statku handlowego albo nadal wpatrywali się w miejsce gdzie zniknął ich statek tudzież z zapałem zabrali się za osuszanie beczki z winem.

- Zminimalizujcie ilości kłamstw... nie chciałbym wam pokrzyżować szyków tylko dlatego że nie spamiętałem wszystkich tych łgarstw jakie rozpowiadacie na prawo i lewo. Dobrze Siostrzyczko? – powiedział spoglądając na Hrabine po czym dodał przenosząc wzrok na Eugena- Braciszku?

Nagły huk sprawił że cała trójka z przestrachem obróciła się i każdy z nich zastygł z na wpół dobytą bronią. Jednak jedyne co dostrzegli to czerwona twarz marynarza niezdary który starał się podnieść z podkładu i zarazem wyplątać z lin o które zahaczył. Oddychając z lekką ulgą Tristan nim oddalił się od rodzeństwa wyszeptał w ich stronę ostatnia uwagę.

- I moja rada... zastanówcie się komu będziecie mogli zaufać...

Nim któreś z nich zdążyło zareagować Tristan oddalił się udzielić pomocy niezdarze a raczej pokierować całą akcją ratunkowa jaką starali mu się udzielić jego koledzy.
Reszta rejsu minęła nad podziw spokojnie. Jednak jak się okazało chwilka rozmowy sam na sam była wciąż uniemożliwiona przez załogą która rozpanoszyła się po statku. To też pod wieczór udało im się zawitać do portu, co wielu przywitało z ulgą. Jak się okazało krótka rozmowa między Hrabią a Tristanem zaowocowała niemym porozumieniem między tą dwójką jako iż nim się spostrzegli cała czwórka która uciekła z piekła Biskupa wnet znalazła się w karocy jadąc do posiadłości uratowanego Hrabiego. Hrabina z Eugenem zaś dostrzegli iż Tristan wyraźnie przejął stery w swoje ręce mając zarazem pełne poparcie uratowanego szlachcica jako iż im pozostawiono wypoczywanie we własnym gronie przy minimalnej obecności służby jak i samego Tristana. Jedynie Rainee była ich łącznikiem z wiecznie gdzieś się śpieszącym muszkieterem, jako że spali wspólnym pokoju w ciąż utrzymując że są małżeństwem. Zaś jej jedyne co udało się uzyskać od de Beauharnaisto to iż próbuje się uzyskać pomoc w wykonaniu zadania oraz to że potrafi zniknąć na całą noc. Sam Hrabia wraz z rodziną zaś skupieni byli na balu w myśl zasady my to zrobimy wy zaś wypoczywajcie i zdawało się że są skłonni udzielić trójce swych gości nieba.
Zmiana przyszła w dniu Balu na części wybawicieli. Z opowiadani zabieganej Hrabiny można było wywnioskować iż jedynie Dobry Król Sandoval nie zjawi się z pośród wielmoży Castilli na zapowiedzianej uroczystości. Bal zacząć ma się pod wieczór a że wszelkie kwestie przygotowawcze szerokim łukiem omijały bohaterów ci udali się w stronę salonu miejsca gdzie zwykli się spotykać w trójkę i zamartwiać się gdzie zniknął Tristan i czy są jeszcze jakieś powody dlaczego wszyscy są dla nich tacy mili i nie zadają zbędnych pytań oraz czemu tylko oni dziwią się wiecznej absencji Muszkietera. Spotkawszy Rainee w korytarzu wnet dowiedzieli się iż kolejną noc Kapitan spędził poza rezydencją. Wchodząc do salonu z burza spekulacji gdzie mógł teraz być niesforny Tristan dosłyszeli dziwny chropowaty dźwięk dochodzący z jednego z foteli ustawionego frontem do okna na wspaniałe ogrody hrabiego. Podchodząc ostrożnie w stronę fotela ujawniła wpierw czarne skórzane buty poczym brązowe spodnie i szpadę która rozwiała wątpliwości odnośnie osoby równo pochrapującej w fotelu. Tristan spał w najlepsze zaś jego strój wyraźnie sugerował iż nie dawno wrócił z miasta.
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 14 stycznia 2008, 10:59 przez Bortasz, łącznie zmieniany 1 raz.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Posiadłość hrabiego Vilar don Almodovara należała do tych ziemskich majątków, które położone niedaleko brzegu morza wprost nad wodami ujścia rzeki, łączyły w sobie walory estetyki z możliwościami obronnymi. Choć raczej można by powiedzieć, że łączyłyby, pod warunkiem, ze ktoś o ową obronę by zadbał. Tymczasem hrabia wydawał się raczej człowiekiem sztuki niż walki. Należał do stosunkowo niedawnej arystokracji, która przez kilka pokoleń wzbogaciwszy się na handlu uzyskała prawa szlacheckie, potem zaś nabyła majątek. Zamek kiedyś na pewno służył, jako twierdza, ale obecnie był zamieniony w luksusowa rezydencję. Owszem, może hrabia don Almodovara nie zaliczał się do elity Kastylii pod względem wpływów czy bogactwa, ale był człowiekiem zamożnym, poważanym i cieszącym się uznaniem sąsiadów. Toteż na wieść, że przygotowuje bal, wielu okolicznych baronów i szlachty postanowiło odpowiedzieć pozytywnie na jego uprzejme zaproszenie. Także wielu przebywających chwilowo w tym rejonie kraju oficerów i urzędników królewskich postanowiło się pojawić. Nie ma się co dziwić, hrabia, chociaż nieco sybaryta, nie organizował takich imprez często, podobnie nie czynili tego okoliczni panowie. A na takiej prowincji, jak ta część Kastylii, to właśnie bale stanowiły największą atrakcję życia towarzyskiego.

Obrazek

Główną część pracy podczas przygotowań wzięła na siebie hrabina Alora. Ta młoda dama, córka niezwykle zamożnego, niedawno uszlachconego kupca wyszła za hrabiego stosunkowo niedawno. Lubiła zapewne spotkania towarzyskie bardziej niż pan mąż i teraz z zapałem zabrała się za organizację przyjęcia. A przecież nie chodziło o wydanie po prostu poleceń służbie. Samo napisanie zaproszeń, rozesłanie ich, dobór potraw, sprowadzenie muzykantów oraz igrców, a nawet jakiegoś teatru, wymagały sporo zachodu i planowania. Jednak hrabina widocznie cieszyła się tym zajęciem, bo jej młoda twarzyczka co wieczór na kolacji, kiedy wszyscy spotykali się przy stole, okazywała wielkie zadowolenie.

Elena i Eugene nie wiedzieli co robi Tristan. Wiadomo było, ze bardzo zaprzyjaźnił się z hrabią i znika gdzieś na cale noce. W jakim celu? Cóż, to była jego sprawa. Przecież oni także mieli swoje tajemnice. Obydwoje nie wierzyli, że Tristan byłby w stanie poświecić ich dla realizacji planu Zakonu. Zresztą, takich ludzi do Zakonu nie przyjmowano. Mieli nawet ochotę zapytać go o to, jak widzi ta sytuację, ale niezbyt wypadało im to robić. Poza ogólnikami. No bo obydwoje spodziewali się, ze Tristan, którego wszak nic z Rainee nie wiązało, błyskawicznie uwinął się znalazłszy sobie kochankę. Jak go więc można zapytać o to? Widać kawaler de Beauharnais należał do ludzi łatwo zdobywających sobie zaufanie innych, bo i hrabia, i teoretyczna kochanka, i zresztą inni także oddawali mu pełne uszanowanie. Wprawdzie to nie to, że ktoś lekceważył Hrabinę i barona, ale byli oni odstawieni jakby na drugi plan. Odpoczywali, spacerowali, leczyli się. Było to im bardzo potrzebne. Zresztą Tristan także oberwał w lewe ramię. Wydawało się, ze mocno, ale widocznie, rana, chociaż zapewne bolesna, zasługiwała ledwo na miano skaleczenia i po dobrym opatrzeniu goiła się świetnie. Pewnie dlatego Tristan nie spędzał czasu na kuracji, ale swoich tajemnych wyprawach. Rana Eugene natomiast była długa, lecz płytka. Także goiła się należycie, natomiast nieco inaczej było z Hrabiną. Wprawdzie ona nie odniosła poważnej rany na ciele, ale na duszy bardzo wielką. Siniaki, małe ranki, ślady po uderzeniach szpeciły jeszcze kilka dni jej ciało, ale w końcu zniknęły. Wydawało się, patrząc na nią, że jest piękną, młodą kobietą o ponętnych kształtach, kuszących męskie oko. Tak, tak było rzeczywiście. Przynajmniej na zewnątrz. Wyleczona, umyta i wypacykowana przez najlepszych miejscowych kosmetyków i fryzjerów Hrabina niewątpliwie gasiła urodą inne kobiety. Biło z niej nie tylko naturalne piękno, ale i wdzięk, zapadający głęboko w serca panów, podkreślony starannym niewieścim wykształceniem. Elena bowiem była wychowywana przez najlepszych nauczycieli, jakich tylko mogła dostarczyć Kastylia. Nic więc dziwnego, że w sztuce konwersacji, etykiety oraz innych kwestiach potrzebnych szlachciance celowała, okazując wielką swobodę charakteryzująca prawdziwe damy. Istotne jednak było szczególnie to, że biła od niej żywotność oraz duma nieczęsto spotykane wśród kobiet. Czuło się, iż ma się do czynienia nie ze zwykła szlachcianką, ale kobietą pełną witalności, honoru i godności, która jako swojego partnera nie zaakceptuje nikogo, kto również nie posiadałby tych cech. Wedle Eugene, suknia bardzo jej pasowała, chociaż czasem, gdy byli sami, narzekała na jej nieużyteczność. Tyle, że suknie nie robi się po to, żeby skakać w nich po masztach, czy też jeździć po męsku na koniach. Eugene miał jednak wrażenie, chociaż może było to złudzenie, iż nawet Hrabina skrycie cieszy się nieco z faktu, że ubiera się jak prawdziwa kobieta, jak dama ze świata elity, któremu rzeczywiście przynależała. Niemniej, przy tych wszystkich wspaniałościach jej urody i obycia Eugene mógł dostrzec smutek i złość wyzierającą z oczu piratki. Nie ujawniały się one często, ale czasem, niczym błysk wspomnienia tortur zadawanych jej przez biskupa, oczy miotały błyskawice, a usta, jeszcze przed chwilą rozkosznie wygięte zgodnie z dworską modą, lekko uchylone, wykrzywiały się nerwowo mnąc jakieś przekleństwo. Wtedy Eugene dawał jej chwilę spokoju lub po prostu brał jej drżącą dłoń i trzymał starając się przekazać dziewczynie swój spokój i siłę. Jakiś czas mijał, Hrabina zaś uspokajała się i znowu odzyskiwała humor. Mimo swojego losu była wszak dalej młodą kobietą, a jej żywy umysł i ciało wręcz wymuszały aktywność na swojej właścicielce nie pozwalając jej utonąć w przykrych wspomnieniach.

Rzeczywiście, na jej tle Eugene prezentował się słabo. Wprawdzie on także miał pewne doświadczenia dworskie oraz nauki, ale zawsze był bardziej żołnierzem niż dworakiem, bardziej inteligentem, niżeli bywalcem bali. Pewnie, że umiał tańczyć, ale nie czuł się w tym specjalnie mocny spędziwszy wiele lat na najemniczych ścieżkach, gdzie takie przyjęcia były zarezerwowane niekiedy dla kapitana oddziału, ale na pewno nie dla niego. Toteż skrycie poprosił Elenę o kilka lekcji przypominających i wieczorem z zapałem ćwiczyli. Zresztą Hrabina uznała, ze jej także przyda się powtórka, gdyż na pirackim statku uroczystości wyglądają zgoła inaczej i oprócz standardowych rozrywek, typu pijaństwo oraz zabawianie się z zaproszonymi dziwkami, nie oferują innych zabaw. Szczęśliwie, najbardziej modnym tańcem dworskim był pochodzący z Albionu kontredans, w którym akurat nie występowały skomplikowane kroki, lecz szczególny nacisk był położony na przestrzenny układ tańca, na wzory i figury, które tancerze, poruszając się, kreślili na parkiecie. Symultaniczne zbliżanie się do partnera, poruszanie w tył, w przód, na boki tak, żeby zachować stałą odległość, ukłony i obroty, czasem przy dotknięciu dłoni partnera, a czasem bez, oraz łańcuszki, to wszystko w trybie przyspieszonym przypominała sobie Hrabina i, w mniejszym stopniu, baron.

Obrazek

Był ranek. Wieczorem miał się odbyć bal, a większość zaproszonych gości już się zjawiła zajmując albo któryś z pokoi zamkowych, albo wynajmując miejsce w gospodzie w pobliskim miasteczku. Eugene miał już przygotowany strój, w którym miał udać się na bal. Rzecz jasna, był to dar hrabiego, który z prawdziwie kastylijską gościnnością starał się przyjąć tych, którzy mu pomogli. Był to elegancki, lecz nie wyróżniający się ekstrawagancja ubiór składający się z seledynowych spodni i fraka oraz białych rajtuz i koszuli ozdobionej masą koronek. Do tego dochodziły trzewiki i to już było wszystko, co potrzebował modny mężczyzna by bez obaw pokazać się na przyjęciu.

Ale z paniami było inaczej. Stroje damskie należały do niezwykle kunsztownych dzieł, które nie tylko szyło się długo, ale i zakładało wyłącznie przy pomocy służby. Przez kilka dni pobytu u hrabiego, Elena korzystała tylko z pomocy Rainee, zarówno przy ubieraniu się, jak i przy kąpieli, nie chcąc okazywać swojego pokiereszowanego ciała nikomu innemu. Jednak po wygojeniu się ran ubierała ją garderobiana. Zresztą, przed balem Rainee musiała także zadbać o swoją garderobę. Eugene martwił się jednak nie tylko o jej strój, lecz także ozdoby. Podczas gdy Tristan zajmował się swoimi sprawami, on dogadał się co do sprzedaży jola uzyskując za niego całkiem ładną sumkę. Bądź co bądź byli bohaterami i burmistrz pobliskiego miasteczka, który nabył statek, nie chciał za bardzo kantować ludzi, którzy uratowali paru jego znajomych. Toteż wykazał się, może nie tyle hojnością, co uczciwością, dając Eugene dobrą cenę, a potem ułatwiając kontakty ze złotnikiem. Eugene bowiem w tajemnicy przed Eleną postanowił sprawić jej prezent w postaci klejnotów, które mogłaby założyć na bal. Przecież nie chodziło nawet o jakieś oszałamiające klejnoty, lecz gustowne drobiazgi, które podkreśliłyby niebanalną urodę Hrabiny.

Zastanawiał się długo i z rozmysłem wybierał komplet na bal. Przede wszystkim dlatego, że tutaj, na prowincji, projekty dużych pracowni złotniczych ze stolicy, które tworzyły całe bogate garnitury, były rzadko spotykane. No i nie były tak ładne, jakby chciał.

Obrazek

Garnitur z diamentami oprawnymi w srebro nie był może szalenie bogaty, ale brylanty świeciły własnym blaskiem i Eugene uznał, że Hrabinie będzie do twarzy. Naszyjnik miał odkreślać smukłość i delikatność szyi dziewczyny. Siłą rzeczy więc musiał być sam kunsztownie oprawiony raczej niż wielki. Kolczyki zaś miały być oprawą dla oczu Eleny. Połączenie czystości kamieni i zieleni oczu będzie przyciągać spojrzenia.

Do tego doszedł gustowny pierścień zdobiony niewielkim diamentem oraz bransoleta, które dopełniały całości. Były tylko oprawą dla urody Eleny, dokładnie tak, jak zamyślił baron. Zresztą, tak radził złotnik, który podzielił się z Eugene swoimi uwagami na temat obowiązującej dworskiej mody.

Obrazek

Obrazek

To miała być dla niej niespodzianka i kiedy Eugene wręczył jej puzderko z biżuterią mocno się zdziwiła: co jest w środku. Chciała coś powiedzieć, ale chyba straciła właśnie rezon, tym bardziej, ze owa paczka została jej wręczona dokładnie tuż przed wejściem do pokoju Tristana:
- To co, budzimy go, czy dajemy trochę pospać? – Spytał Eugene na widok drzemiącego muszkietera, który wyraźnie noc spędził poza własnym łożem.
Hrabina, której myśli błądziły teraz zupełnie gdzie indziej jakby się zdziwiła pytaniem. Trzymała puzderko precjozów spoglądając to na nie to na barona uradowanego, że sprawił swoim podarkiem niespodziankę.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

- Jak chcesz, to go budź.- Elena nie oderwała wzroku od brylantów. Były piękne. Mieniły się tysiącem blasków i kolorów tęczy. Była zachwycona i wdzięczna. Ale gdzieś w ciemności serca poczuła drgnięcie i usłyszała piknięcie pirackiej chciwości. Zdławiła je w zarodku.- Ja się muszę ubrać. Do balu zostały tylko trzy godziny.
- Taa… Tylko trzy godziny.- Eugene zerknął na nią ale nie komentował dalej.
- Wy, mężczyźni, nie potrzebujecie tyle czasu. Ale my tak.- Odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem korytarzem.- Ach, Eugene!- Elena zatrzymała się i spojrzała na barona.
- Dziękuję ci za prezent.- Dygnęła dworsko i ruszyła dalej.

- Nie ma mowy. Nie założę takiego dekoltu.- Zza drzwi już od paru chwil dochodziły podniesione głosy.- Nie założę i już.

- Nie obchodzi mnie, że to najnowszy krzyk mody.

- Wszyscy mogą sobie nosić, co chcą. Ja nie jestem wszyscy i nie założę tego.

- Znajdź inną.

- Co z tego, że jedwabna? Znajdź inną.- W głosie słychać było zniecierpliwienie i wzbierającą złość.

- Może być z szyfonu, krepy, lnu lub wełny. Nie interesuje mnie to.

Spłoszona Rainee truchtem pokonała korytarz i wpadła do komnaty Eleny.
Piratka stała na środku pokoju w gorsecie i reformach, nieubrana, nieuczesana, nieumalowana, z pańską miną na twarzy i błyskiem złości w oczach. Przed nią półstała, półklęczała pokojowa z pochyloną głową a garderobiana z dozą przestrachu ale też nieugiętości trzymała bogato wyszywany gorset przed sobą, jak tarczę.

- Ależ pani,- mówiła właśnie garderobiana.- teraz takie się nosi. Jedwabne, z kokardami, haftowane.
- Mogą być jedwabne. Przeboleję kokardy i hafty. Ale nie założę takiego dekoltu.- Hrabina oskarżycielsko wyciągnęła palec celując w gorset.- Znajdź inną.
- Co tu się dzieje?- Rainee uznała, że należy włączyć się do dyskusji.- Zachowuj się. Mów zraz o co chodzi. Słychać Cię aż na podwórzu.
Piratka odetchnęła. Do tej pory nie zauważyła lady, ale teraz uznała, że ma sprzymierzeńca w sporze.
- Widzisz w co ona chce mnie ubrać? Widzisz? Będę mieć dekolt aż do pępka.- Hrabina spojrzała z wyrzutem na służące.
- To najnowszy krzyk mody. Jedwab, koronki, hafty. Teraz takie się nosi. W Charouse kobiety się o nie zabijają.- Garderobiana była niezmordowana.- Może jaśnie pani przekona...
- Widzisz? One wszystkie to noszą, zabijają się. Nie obchodzi mnie to.- Hrabina mówiła już ciszej.- Widziałaś dekolt? Widziałaś pantofelki? Widzisz co się tu dzieje?
- No widzę. Piękne jak rzadko.- Rainee podeszła i oceniła suknię.- Śliczne. Powinnaś być wdzięczna. Nie każdemu trafia się jedwab w takim wydaniu.
- Jedwab, jedwab. A widziałaś jak ja w tym wyglądam? Więcej odsłania niż zakrywa.- Elena naprawdę uważała, że nie powinna się pokazywać tak ubrana. Najchętniej włożyłaby na siebie jutowy worek i wcale nie poszła na ten bal.- Poza tym nie podoba mi się kolor.
- Zmyślasz.- Bezlitośnie wytknęła lady.- Wiem o co chodzi. Nie masz się czym przejmować.
Rainee podeszła do piratki i otoczyła ją ramieniem podchodząc do okna.
- Rozumiem co Cię gnębi.- Mówiła cicho, tak aby nie słyszały służące.- Boisz się pokazać ludziom, jaka jesteś piękna. Co ja mówię? Ty uważasz, że wcale nie jesteś piękna. Myślisz, że zostałaś oszpecona na całe życie. Że to piętno widać na Tobie, na Twojej twarzy, ciele. Boisz się, że ktoś mógłby Cię uznać za piękną.
Złość i gniew i frustracja powoli wypływały z ciała Eleny. Umysł stawał się coraz spokojniejszy a ręce zaczynały drżeć. Słowa tej dziewczyny, która tak wiele czasu poświęciła na to aby Hrabina czuła się dobrze we własnej skórze działały.
- Zobaczysz. Jak tylko wejdziesz do salonu poczujesz się lepiej. Założysz suknię, klejnoty i będziesz się dobrze bawić. Zapomnisz. Poczujesz się znów piękna i szczęśliwa.
Hrabina wiedziała, że to nie prawda, ale gdzieś w najdalszym zakamarku duszy pikała nadzieja, że może jednak. Może kiedyś uda się wymazać te wspomnienia z serca. Kiwnęła głową i spojrzała na lady smutno.
- Nie masz się czego bać. Będę ciągle obok Ciebie.
- Dziękuję milady.

- A teraz do roboty. Jestem już spóźniona.- Rainee klasnęła na garderobianą i wyszła. Ta fuknęła przez nos po czym obie wraz z pokojową zaczęły sprawnie ubierać Elenę.
Piratka musiała przyznać, że znają się na swojej robocie. Na koniec dała się umalować i uczesać. Nie pozwoliła jednak na pudrowanie włosów.
- Wybij to sobie z głowy. Nie będę miała tego na włosach.- Twardo się postawiła i wygrała. Obie służące miały jej już dość, więc poszły na ustępstwa.
Kiedy jednak stanęła przed lustrem, w całej krasie pokojówka westchnęła z zachwytu a garderobiana uśmiechnęła się dumnie.
- Pięknie panienka wygląda.
Elena ze zdumieniem przeglądała się w kryształowej tafli. „To ja? Na prawdę tak wyglądam?” zastanawiała się w duchu oglądając kobietę po drugiej stronie szkła.
Biały jedwab haftowany w bladoróżowe róże i złote oraz ciemnozielone liście nadawał blasku jasnej skórze. Kokardy na gorsecie optycznie powiększały piersi nadając im ładny, regularny kształt. Dekolt nie była ani za duży ani za mały. W sam raz żeby pokazać piękno szyi. Krótkie rękawki za łokieć, ozdobione mnóstwem koronek ukazywały drobne dłonie i smukłe przedramiona. Wysoko spięte włosy i kilka kosmyków wymykających się spinkom ukazywały idealną linię karku. Jasnoróżowe jedwabne pantofelki dodawały lekkości całej postaci a delikatny makijaż był tylko dodatkiem. Klejnoty dopełniały blasku i urody Eleny, nadając wyrazistości twarzy. Przede wszystkim oczy w oprawie kolczyków i kosmetyków zdawały się intensywnie zielone i to one przykuwały uwagę.

Obrazek

- Nie spodziewałam się.- Powiedziała cicho i uśmiechnęła się nieśmiało.- Dziękuję.
Skinęła głową garderobianej.
Okręciła się na pięcie, jeszcze raz spojrzała w lustro i wyszła. Bal już się zaczynał. Goście się schodzili.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Midnight
Marynarz
Marynarz
Posty: 225
Rejestracja: środa, 7 lutego 2007, 17:49

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Midnight »

„Witaj pani zgodnie z twym zyczeniem Rada Zakonu postanowila przydzielic ci zadanie bardziej odpowiedzialne zadanie. O wadze spraw w jakie zostaniesz wprowadzona niechaj swiadczy fakt iz owych Rycerzy majacych sie z nim zmierzyc przyslal tu sam Aristide Baveaux, zatem ich zadanie jest najwyzszej wagi.
Udasz sie pani do Hrabiego Vilar don Almodovara jaki odbędzie sie jutro wieczorem i tam spotkasz sie z czlowiekiem on przedstawi ci szczególy tej sprawy. Rozpoznasz go pani po tym iz bedzie jednym z honorowych gosci.
Powodzenia.”


- Nareszcie...

Z westchnieniem ulgi odlozyla list na ozdobna toaletke. Jak do tej pory zakon raczej omijal jej progi. Drobne zadania polegajace glownie na wyciagnieciu informacji zaczynaly ja nudzic. Wreszcie cos na miare jej oczekiwan. Z usmiechem na pelnych, zmyslowych ustach wstala i okrecila sie wokolo z radosci. Zaraz jednak zatrzymala sie gwaltownie. Bal... Co na siebie wlozyc?!.. W myslach przeczesala swoja garderobe z panika dochodzac do wniosku iz z cala pewnoscia nie ma co na siebie wlozyc. Jej dotychczasowe kreacje byly widziane na niej conajmniej raz, a przeciez nie moze sie pokazac u Hrabiego w starych ciuszkach. Do tego nalezy zrobic odpowiednie wrazenie na owych Rycerzach. Niespokojnie przemierzala ogromna sypialnie. Promienie sloneczne wesolo tanczyly w jej zlocistych wlosach przeslizgujac sie po smuklej szyji ku jedrnym piersiom i szczuplej tali na dlugich i zgrabnych nogach konczac. Cieniutka tkanina koszuli nie byla w stanie ukryc przed nimi jej ciala.

- Suknia... Buty... Bizuteria...

Jej szept laczyl sie z swiergotem ptakow za oknem. Wreszcie gdy uznala iz wie czego bedzie potrzebowala z zapalem zabrala sie do pracy.
Nieco pozniej elegancko ubrana zasiadla wygodnie w swym powozie gotowa na wielkie zakupy.

*******************************

- Luizo pospiesz sie z tym prosze....

- Juz koncze panienko.

Sluzaca zgrabnymi palcami zakonczyla wiazanie tasiemek gorsetu, wygladzila spodnice i odsunela sie od swojej pani, ktora z zadowolona mina okrecila sie wokolo przed ogromnym lustrem.

- Wspaniale.. Poprostu cudownie.


Z krysztalowej tafli spogladala na nia mloda, niezwykle piekna kobieta. Dlugie, lsniace loki zlocistych wlosow spiete zostaly w wysoki kok, tak modny w tym okresie. Pojedyncze kosmyki zwijaly sie wokol jej twarzy i delikatnie muskaly smukla szyje. Gleboki dekolt uwydatnial jej pelne piersi sprawiajac iz ogromny diament na ciekim, ozdobnym lancuszku idealnie wpasowal sie do wglebienia pomiedzy nimi.
Obrazek
Suknia miala delikatny kremowy kolor. Ozdobiona malenkimi brylancikami lsnila odbijajac promienie swiec. Stroju dopelnialy dlugie rekawiczki i ozdobny grzebyk wpiety we wlosy na ksztalt diademu. Jak na tak krótki czas jaki jej dano uznala iz efekt jest oszalamiajacy.

- Wyglada panienka jak aniol.

Z usmiechem odwrocila sie do sluzki.

- Dziekuje Luizo. Czy Alonzo jest juz gotowy?

- Tak panienko. Czeka na panienke przed wejsciem jak mu nakazano.

- To dobrze
.

Rzuciwszy ostatnie spojzenie na swe odbicie chwycila zaproszenie i lekko juz podniecona zbiegla ze schodow. Lokaj poslusznie otworzyl drzwi. Ciepla noc owinela ja niosac ze soba game zapachow i odglosow, ktore przywitala ze smiechem. Przygoda, ryzyko... Oto rzeczy ktore cenila sobie najbardziej. Wreszcie bedzie miala okazje zakosztowac jednego i drugiego.

**************************


Palac Hrabiego Vilar lsnil niczym drogocenny klejnot w mroku nocy. We wszystkich oknach plonelo swiatlo. Ogrod czesciowo widoczny z okna powozu rowniez migotal niczym zaczarowana kraina. Slyszala o przyjeciach don Almodovarze wiele rzeczy ale to co dane jej bylo zobaczyc przekraczalo to wszystko razem wziete. Westchnela i usadowila sie wygodniej. Wkrotce znajdzie sie we wnetrzu tej budowli, wkrotce.....



Jak szlo sie domyslic na balu zebrala sie cala smietanka towarzyska. Byla tu zarowno Hrabina de Merd ze swoim dosc przystojnym synalkiem jak i mloda wdowa po bliskim przyjacielu Krola, ksieciu de Albatrose. Oczywiscie bylo tez pare obcych jej osob jak ta rudowlosa pieknosc, ktora mignela jej w przejsciu pomiedzy stolami w sali jadalnej. Jednak zdecydowanie najbardziej do gustu przypadl jej pewnien mezczyzna, ktorego z cala pewnosci nigdy wczesniej nie miala okazji spotkac. Falujace wlosy, przystojna twarz, eleganckie ubranie i te ruchy urodzonego wojownika. Przyjemnie bylo go obserwowac gdy tak przemierza sale zapewne w poszukiwaniu swej towarzyszki. Dziwna jednakze byla jego reakcja gdy ich oczy sie spotkaly. Zupelnie jakby ujzal ducha....
Owe rozwazania i jednoczesna konwersacje z tragicznie nudnym szlachcicem i jego dwoma synami przerwal sluzacy, ktory oznajmil iz ma dla niej wiadomosc. Zdziwiona wziela od niego cienka koperte i przeprosiwszy uprzejmie towarzyszy ruszyla w kierunku ogrodu. Dzieki bogom nikt nie stal na marmurowych schodach prowadzacych do oświetlonych lampionami sciezek. Pospiesznie zlamala pieczec Zakonu i przeczytala wiadomosc.

Obrazek


" Zachodnia altana o polnocy"

- Hmmm.....

Wygladalo to bardziej jak potajemne spotkanie z kochankiem niz misja. Coz.. Zakon wzywa, a z nim przygoda. Nie mozna pozwolic im czekac ... Z usmiechem na ustach podazyla na miejsce spotkania.
Now this is not the end. It is not even the beginning of the end. But it is, perhaps, the end of the beginning.
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Tristan pochrapywał na fotelu do późnego popołudnia. Dopiero jeden ze służby przemykając przez salon ujrzawszy śpiącego gościa złapał się za głowę i zaczął go budzić z paniką godną lepszej sprawy. Po paru minutach nie do końca obudzony Muszkieter szedł w stronę swych komnat z przyrzeczeniem przebrania się na bal. W swym pokoju zasiadł patrząc wprost w lustro, przyglądając się swojej zmęczonej twarzy.
„Potrzebowałem tej drzemki.”
Przeciągając się spojrzał na przygotowane dla niego ubranie z ponurym uśmiechem. Zaczął zdejmować z siebie ubranie ciesząc się iż nikogo niema w pobliżu by zobaczyć nową kolekcje siniaków jakie zdołał już uzbierać. Ktoś o bystrym spojrzeniu wnet by dostrzegł iż siniaki gromadzą się na ramionach i brzuchu jak by ktoś trzymał muszkietera za ręce a kto inny uderzał raz za razem. Szybko się ubrawszy wyszedł i zamykawszy pokuj pomyślał jedynie.
„Przedstawienie czas zacząć. I modlić się by aktorzy byli na miejscach... ”

Bal[/i]u Hrabiego Vilar don Almodovara ściągnął całą okoliczną Arystokracje. Ciekawości ujrzenia wyzwolicieli i bohaterów plus fakt iż hrabia najwyraźniej należał do wpływowych ludzi. Obrazek Orkiestra stroi instrumenty i zaraz zacznie nowego Walca grać.
Goście wchodzą się gromadzą w grupki kółka. Gospodarze wraz z gośćmi honorowymi krażą i przedstawiają Eugena oraz Elen co znakomitszym osobom. Rainee już porwana przez młodzieńca tańczy z szczerym uśmiechem na twarzy a kolejka młodzieńców z zazdrością patrzy na tego kto dostąpił zaszczytu pierwszego tańca.
Jeden Tristan chyłkiem umyka starając się nie wzbudzać niczyjej uwagi. Rozgląda się uważnie obserwuje szuka czegoś lub kogoś. Coś przykuło jego uwagę lecz wnet zniknęła. Sam nie wiedział czy to przewidzenie spowodowane zmęczeniem czy też naprawdę zobaczył zjawę. Powoli przesuwa się szuka dalej i znów dostrzegł i znów stracił. Niczym zły duch który bawi się jego zmysłami. Nagle spojrzał jej prosto w oczy i zbladł. Zrobił krok w jej stronę lecz ta znów zniknęła. Zostawiając więcej pytań, więcej wątpliwości. Wolnym krokiem ruszył przed siebie dochodząc do wniosku że winien coś zjeść, zjeść i się napić, solidnie. Przemykając między tańczącymi p[arami ruszył w stronę bufetu. Obrazek Po przetańczeniu kilku tańców, poznaniu paru lokalnych osobistości, Elena usiadła na kanapce. Obok siedziała uśmiechnięta hrabina don Almodovara oraz dama dworu Królowej, stateczna markiza Sabbina San Cristobal. Naprzeciwko na krzesełku dama do towarzystwa pani posiadłości, drobniutka blondwłosa hrabianka Elisa don Stablo. Panowie towarzyszący damom stali podtrzymując rozmowę. Nawiązała do toczącej się towarzystwie rozmowy zręcznie wplatając do tematu swoje zdanie na temat wszechobecnej wojny z Montaigne. Kątem oka zauważyła jak lady Rainee tańczy z przystojnym don Cesario Sabato y Montoya. Eugene też radził sobie coraz lepiej na parkiecie. Chwilę przypatrywała się jego partnerce, strojnej i młodziutkiej baronesie Angelice del Arubo Oreiro. Nie straciła jednak wątku konwersacji i co jakiś czas dorzucała jakieś zdanie. Szukała wzrokiem znajomych.
Nagle dostrzegła iż chyłkiem Tristan stara się przejść między tańczącymi. Uprzejmie kłaniał się damom, kiwał głową kawalerom i donom. Wybitnie zmierzał w kierunku grupki siedzącej na kanapach. Lub stołu z przekąskami stojącemu obok. Nie byłby jednak dobrze wychowany, gdyby nie zatrzymał się przy rozmawiających i nie pozdrowił wszystkich grzecznie.
- Panie, Panowie.- Muszkieter był zaiste dobrze wychowany.- Wspaniałe przyjęcie dona Almodovara.
- Dziękuję uprzejmie, panie don Hermoso.- Alora skłoniła głowę uśmiechając się z zadowoleniem.
- Ależ się gorąco zrobiło.- Elena machnęła wachlarzem.- Muszę odetchnąć świeższym powietrzem.
- Ależ oczywiście dona Laru.
- Jeden z młodzieńców, wyraźnie ożywiony, oderwał się od oparcia krzesełka.- Pozwól Pani, że będę jej towarzyszył.
- Drogi Hrabio, nie wypada mi odrywać pana od tak interesującej rozmowy. Towarzystwo mi nie wybaczy.- Co bardziej doświadczeni zrozumieli aluzję piratki. Elena zręcznie postawiła na swoim.- Poza tym obecny tu pan don Hermoso kieruje się w stronę, która mi odpowiada.
To mówiąc zręcznie podniosła się z kanapki i zrobiła krok w kierunku muszkietera.
- Drogi Panie, czy mogę liczyć na Twoje ramię?
- Oczywiście, droga Pani.
- To mówiąc Tristan podsunął jej łokieć opięty aksamitem. Hrabina delikatnie położyła na nim rękę i zakryła usta wachlarzem. Jednak na tyle nieudolnie żeby panie mogły zauważyć uśmiech na jej ustach.
- Państwo wybaczą.- Kiwnęła głową towarzystwu ruszając w stronę drzwi na taras.
Nie uszli pięciu kroków, gdy doszły ją szepty grupki okupującej kanapkę. Teraz już wiedziała, że dobrze zrobiła. Ten uśmiech zza wachlarza miał dać do zrozumienia, że teraz zacznie się sztuka uwodzenia. Że Hrabina don Laru zagięła parol na Pana don Hermoso. O to właśnie Elenie chodziło. Nikt im nie przeszkodzi.
- Chodźmy na taras. Świeże powietrze mi odpowiada.- Idąc przez salę trzymała głowę podniesioną, ale lekko pochyloną w kierunku ramienia Tristana. Patrzyła przed siebie, uśmiechała się delikatnym, nic nie mówiącym uśmiechem. Wachlarz leniwymi ruchami chodził w okolicach twarzy Eleny. Oczy wyrażały uprzejme zainteresowanie.
- Jak sobie życzysz.- Tristan nie wydawał się ani zadowolony ani zniesmaczony towarzystwem Eleny. Miała wrażenie, że mu to obojętne. Praktycznie nie odzywali się do siebie od początku balu. Nie mieli również okazji zatańczyć. Ale noc była jeszcze młoda a orkiestra zagrała ledwo trzy menuety, gawota i dwa razy kontredans. Szanse więc były duże.
Dotarłszy do oszklonych drzwi tarasu Elena przytrzymała łokieć muszkietera.
- Dotrzymasz mi towarzystwa na tarasie, panie?- Zerknęła mu w oczy ale jej wzrok szybko uciekł, napotkawszy jego spojrzenie. Chciała coś jeszcze powiedzieć jednak z półotwartych ust nie wydobył się żadne dźwięk.
- Oczywiście, droga pani.- Tristan, zapewne wiedziony dobrym wychowaniem i etykietą dworską, odpowiedział twierdząco. Otworzył przed nią skrzydło drzwi i przepuścił na dwór.
Noc była ciepła i gwiaździsta, jak pod żaglami za dawnych dobrych czasów. Mimo wszystko jednak Elena czuła niepokój, który musiał odbijać się w jej twarzy teraz, gdy opuścili baczne i czujne oczy gości Hrabiego. Podeszła do marmurowej balustrady. Złapała się jej jak koła ratunkowego. Spojrzała w niebo zbierając siły. Muszkieter podszedł cicho i staną za nią. Księżyc świecił jasno i nie były potrzebne żadne świece, żeby widzieć w całej sylwetce Eleny tłumione napięcie.
Odwróciła się do niego.
- Drogi kawalerze de Beauharnais...- Zaczęła niepewnie.- Panie kawalerze...
On nie pomagał jej. Nie pytał ani nie komentował. Czekał spokojnie.
Hrabina odetchnęła głębiej, co wymiernie utrudniał ciasno związany gorset. Spojrzała mu w twarz.
- Rację miałeś mówiąc, że trzeba komuś zaufać. Dlatego dziś, teraz, składam swoje życie w Twoje ręce, Panie.- Słowa były dramatyczne i patetyczne ale Elena stała spokojnie a twarz miała bladą jak marmur.- Domyślasz się zapewne, iż nie nazywam się ani don Laru ani de Lavoisier. A Eugene de Sept Tour nie jest moim bratem. Wiem, to jeszcze o niczym nie świadczy i nie ma powodu do wcześniejszego oświadczenia.
Elena patrzyła odważnie na muszkietera. Dłonie zaciśnięte na wachlarzu aż kłykcie zbielały. Zielone oczy błyszczały a głos nie załamał się ani na moment.
- Już Ci, Panie, wyjaśniam. Ja jestem osławioną Hrabiną, maskotką Kapitana Piotra Blooda.- Gorycz tych słów przelała się przez dotychczasowe opanowanie. Drgnienie, grymas dumy pomieszanej ze smutkiem przemknął po twarzy dziewczyny.- Pierwszy oficer „Morning Star”. Duma pirackich portów. Zabijałam, rabowałam i łupiłam. Byłam potworem siedmiu mórz, piratką. I to diabelnie dobrą.- Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie tamtych chwil. Ale zaraz uśmiech zastąpiła obojętność.- Jestem ścigana na wszystkich morzach i przez wszystkie państwa. Eugene przekonywał mnie do zmiany tożsamości. Bał się, że ktoś mnie ukatrupi zanim zada pytanie. Jak widzisz, przekonał mnie choć trochę. Widzę Twoje zdziwienie. Dlaczego teraz?
Elena patrzyła na Tristana poważnie, z cieniem żalu w głębi zielonych oczu i nieugiętością w kącikach ust. Biła od niej pewność siebie, zupełnie jak w czasie burzy. Pewność, którą straciła używając obcego nazwiska i grając kogoś innego. Stała wyprostowana, spokojna i niezależna. Odporna na życie, jak skała omywana przez wściekłe fale przyboju. Przestała się już bać śmierci. Kiedy jej pragnęła, ta nie przyszła. Teraz wiedziała, że póki nie zemści się, póty omijać ją będzie zimny pocałunek śmierci.
- Dlaczego teraz…- Zawiesiła głos na moment.- Dlatego, że już mam dość. Dość kłamstw, oszustw. Nie chcę żyć w ukryciu. Nie dla mnie barwne stroje, bale, uczty i małżeństwa. Nie taka jestem. Po to uciekłam na morze, żeby nie bawić się w dworskie intrygi, nie nosić masek. Żeby być w końcu sobą. Dlatego przyznaję Ci, że jestem kim jestem. Nie mogę tego zmienić i nie chcę. Jestem piratem i pozostanę nim aż do śmieci. Dumna jestem z tego. A teraz, Panie, czyń co uważasz za stosowne.
Elena skłoniła się dwornie, z uśmiechem w kącikach ust i patrzyła z pozoru niedbale w twarz muszkietera. Idealny wizerunek psuły trupia bladość twarzy oraz mocno zaciśnięte, aby nie drżały, palce.
Tristan ze spokojem wsłuchał się w słowa Hrabiny i przez chwilę milczał wpatrując się w piękne ogrody ich gospodarza.
- Nigdy...
Zamilkł przełykając, jego głos zaś był ochrypły. Znów zamilkł na chwilę, a gdy się odezwał, położył swe ręce na jej dłonie próbując sprawić, by się rozluźniła. W jego głosie dźwięczała łagodność.
- Nigdy nie lubiłem być sędzią... nigdy nie zamierzałem być nim... i nie zamierzam nim być teraz. Z mej strony nic ci nie grozi... nie mam zamiaru wydać cię władzom. Nie mam tu żadnej jurysdykcji i mam Biskupa na głowie. A sądzę, że dzięki tobie uda nam się go dostać w swe ręce. Hrabino...
Kończąc swą mowę pytaniem spojrzał wprost w jej oczy. Zdało się, że po raz pierwszy widzi go tak spokojnego i rozluźnionego. Delikatnie się uśmiechał lecz nie jak na przyjęciu. Jego uśmiech był bardziej szczery, pewniejszy.
Elena stała nieruchomo, bojąc się poruszyć aby nie zburzyć tej kruchej rzeczywistości jak ze snu. Pozwalała na dotyk jego dłoni, na ciepłe uśmiechy i ciche słowa. Ale zdawała się nie słyszeć zapewnień muszkietera. Powoli jej wzrok zyskiwał na ostrości. Nieobecne spojrzenie stało się przejrzyste, gdzieś na twarzy zamigotał wyraz ulgi natychmiast przykryty zdumieniem. Uśmiechnęła się łagodniej. Tak, jak tylko kobieta potrafi się uśmiechać, gdy mężczyzna okazał się być prawdziwym mężczyzną.
- Dzięki, drogi Panie. Będę Twoją dłużniczką do końca życia. I raczej nie będę miała jak się odwdzięczyć.- Oczy jej błyszczały. Na twarz wróciły kolory, gdy uświadomiła sobie, że stryczek właśnie został odcięty. Tylko jak długo potrwa zawiązanie nowego węzła? O tym nie chciała myśleć.
- Wybacz moje początkowe zdziwienie. Wszak jesteś oficerem Jego Królewskiej Mości Imperatora Montaigne. Aresztowania piratów powinny należeć do Twoich obowiązków.
Niedopowiedzenie i pytający ton na końcu zdania dawał do zrozumienia, że Elena jest zdziwiona takim postawieniem sprawy. Wymagał odpowiedzi według wymagań etykiety.
Tristan zaśmiał się cicho na jej słowa i odwrócił wzrok w stronę ogrodów przypatrując się im z szczególną uwagą. Wziął głęboki wdech po czym wydychając powietrze pokręcił głową i znów spojrzał na Elenę.
- Pani... Jestem kim jestem fakt... lecz nie zapominaj iż teraz jestem Rycerzem Zakonnym i mam misję do wykonania. Już dawno się nauczyłem, że mając podwójne obowiązki żadnych nie wykona się prawidłowo. A co do odwdzięczenia pani... o tym porozmawiamy, jak ta sprawa się skończy. Jak nie będzie nad nami niczego skłaniającego do pośpiechu: ani Skradzionego Amuletu ani żądzy zemsty. Do tego czasu proponuję... umowę. Ja będę w pełni szczery z Tobą, Pani, a Ty w pełni ze mną. Zgoda?
Przez cały czas uśmiechał się lecz samymi ustami. Zdawało się, że przed jego oczami przewijały się wspomnienia, bolesne wspomnienia.[
Hrabina zaśmiała się cicho. Umowa. Szczerość. Te słowa były znajome i normalne. Jak nic, co w tej chwili przeżywała. Widziała maskę jego twarzy i dalej nie była pewna czy zaufać muszkieterowi, który, bądź co bądź, kiedyś mógł uznać ten układ za niewygodny.
- Zgoda.- Krótkie, prawie niezauważalne wahanie w głosie.- Ale jednak wrodzona kobieca ciekawość każe mi zapytać Panie, jak bardzo szczery chcesz być ze mną?- Tu brzmiała wesołość podszyta ciekawością i podejrzliwością.- W gruncie rzeczy widzę przecież, iż nie w smak ci układy z piratami. Bo choć kobietą, jestem przecież piratką. I mimo tego, że mówić mogę co innego i inaczej się zachowywać, chcę wrócić na morze. Nikt mnie od tego nie odwiedzie.
Wolała postawić sprawę jasno. Nie chciała też oszukiwać Eugene. Po balu, może jutro, także i on miał się dowiedzieć, że Hrabina postanowiła, przynajmniej w części, nie rezygnować z życia jakie wiodła do tej pory. Nie wróci już do piractwa, ale zaciągnie się do Chartów Avalonu. Chciała pływać po morzach, być wolna jak ptak i niezależna, jak żadna kobieta na świecie.
-Nie zamierzam cię odwodzić. Nie zamierzam ingerować... Jedyne co zamierzam to zrobić to po co tu przybyłem po czym wrócić do Montaigne. Nic więcej nic mniej....
Odwrócił wzrok od niej i z uporem wpatrywał się ogród, uśmiech zmienił się już nie był szczery i radosny lecz smutny. Nagle cały zesztywniał a z jego twarzy ewidentnie odpłynęła cała krew pozostawiając ją trupio bladą. Potrząsnął głową starając się odpędzić złe myśli i wychylił się przez balustradę gorączkowo rozglądając się po ogrodzie szukając czegoś, lub kogoś. Po chwili dopiero wziął głęboki wdech i zdawało się że wraz z powietrzem uchodziły z niego wszelkie siły.
Elena stała wyprostowana obok niego. Patrzyła na twarz Muszkietera nie bardzo wiedząc co powiedzieć, jak zareagować. Widziała iż coś się działo w duszy tego człowieka. I były to bardzo smutne oraz niemiłe przeżycia. Nie były związane z obecną sytuacją. A przynajmniej Hrabina odnosiła takie wrażenie. To były wspomnienia.
- Widzę, że coś Cię trapi, Panie.- Szepnęła cicho, przystępując krok w jego stronę. -Musiałabym być ślepą lub idiotką, aby nie dostrzegać wyrazu twej twarzy.
Jej dłoń powędrowała wzdłuż balustrady tarasu dotykając nieśmiało jego palców. Zimna i drżąca nie mogła raczej dać pocieszenia ani otuchy. Jednak była znakiem, informacją, że Tristan nie jest sam. Przynajmniej nie w tej chwili.
Milczał przez chwile powoli wdychając i wydychając powietrze starając się uspokoić. Krew powoli wracała do jego twarzy. Gdy poczuł jej dotyk obrócił się w jej stronę ze szczerym zdziwieniem malującym się na twarzy. Przez chwile patrzył na nią jakby jej nie poznawał dopiero po chwili błysk zrozumienia pojawił się w jego oczach.
- Nic to... ostatnio mało spałem.. .mam zwidy... zdaje mi się że widzę Ducha.
Co chwile zerkał w stronę ogrodów szukając starając się znaleźć potwierdzenie. Lecz niczego nie dostrzegał, nic co mogło rozwiać jego wątpliwości a tych miał sporo, co szło bez trudu wyczytać na jego twarzy.
- Wejdźmy pani już do środka. Zaczną się niepokoić gdzie jesteśmy...
Wyciągnął dłoni jej w stronę starając się ją zachęcić do wyjścia lecz kontem co chwile rzucał spojrzenie na ogród.
Gdy tylko się poruszył, Hrabina cofnęła rękę jak oparzona. Jednak wyraz jego twarzy mówił jej, że coś w tej sytuacji nie jest w porządku.
Elena obejrzała się zdziwiona na ogród, jednak nikogo tam nie dostrzegła. Gdzieniegdzie tylko przemknęła jakaś parka, skrywając swoje sylwetki w cieniach rzucanych przez krzewy. Nie uwierzyła ani jednemu słowu Tristana. Jednak nie poczuła się urażona, że ją okłamał. Na dworach wszyscy kłamali i zdążyła już przywyknąć. Zresztą, sama przez cały czas odkąd się znali, kłamała.
- Jak sobie życzysz, Kawalerze.- Ujęła wachlarz w lewą dłoń, a palce prawej położyła sztywno, doskonałym dworskim ruchem na jego wyciągniętej dłoni.- Za taką krótka schadzkę znajdę się na językach całego towarzystwa.- Powiedziała lekko, bez żadnej intonacji głosu.
Kontrakt między nimi został zawarty. I twarz Hrabiny znów wyrażała dokładnie to, co w czasie balu. Delikatny bezosobowy uśmiech, maska uprzejmego zainteresowania i obojętne lekko przymknięte oczy.
Spojrzał na nią nie rozumiejąc po czym po chwili prychnął śmiechem, lecz powoli rozejrzał się spłoszony po gościach jacy stali w pobliżu wyjścia na taras przez jakie właśnie wrócili. Znaczna czesci z nich się im przyglądała z nie skrywanym zaciekawieniem.
- Najwyżej pani.... lecz jeśli pozwolisz osobiście wolałbym pozostać w cieniu... im mniej osób będzie kojarzyć mnie tym lepiej. Wciąż się lękam ze jakiś oficer mnie rozpozna. Dość często bywałem na Froncie... jeśli pozwolisz zniknę w ogrodach.
- A myślisz, panie, że ja nie? Zapewne znajdzie się tu niejeden co walczył z Kapitanem Piotrem Bloodem.- Hrabina spoglądała na salę sponad krawędzi wachlarza, jednak mówiła wyłącznie do Tristana.- Poza tym nie mam sił tłumaczyć się donnom dlaczego Kawaler don Hermoso zostawił mnie tak szybko. Ani wysłuchiwać wścibskich i złośliwych komentarzy, że pewnie wolał swoją młodą i piękną żonę. Ale…- Zawiesiła głos na moment.-… zrobisz Panie, jak będziesz uważał. Ja Cię nie zatrzymuję.
Lekkie skinienie głowy zza rozłożonego wachlarza było sygnałem dla gości, że nadszedł czas pożegnania.
- Nie wszystko, o czym mówiliśmy, Eugene i ja, było kłamstwem. - Zielone tęczówki pociemniały od tłumionych emocji, na wargi wypłynął bolesny grymas. Szept był cichy, cichszy od wiatru i jak wiatr ulotny. Jednak to trwało tylko moment. Bogato zdobiony wachlarz zakrywał jej pół twarzy więc mogła sobie pozwolić na chwilowe spuszczenie gardy. Po chwili Elena uśmiechała się dworsko, uśmiechem nic nie mówiącym
Przez chwilę milczał rozglądając się uważnie po czym obrócił się w jej stronę i przykładając wręcz swe usta do jej uszu wyszeptał.
- Niczego takiego nie twierdze pani. I jeśli zechcesz spotkajmy się nie długo w ogrodach. To winno uciszyć przemądrzałe Donny. A teraz wybacz pani.
Po czym ruszył żwawym krokiem w stronę najbliższego wyjścia z Pałacyku hrabiego, zdawał się spieszyć na ważne spotkanie, lub kogoś gonić.
Hrabina rzuciła za nim ukradkowe spojrzenie. Według dworskiego obyczaju nie mogła dać poznać towarzystwu, że aż tak bardzo zależy jej na miłostce. Więc natychmiast zwróciła oczy na tańczących i Elena ruszyła powoli w stronę najbliższej kanapki.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Wszyscy bawili się w najlepsze. Na szeroki balkon docierały dźwięki muzyki, śmiechy, fragmenty głośniej wypowiedzianych słów, które niczym pociski przecinały nocne powietrze. Spoza szyb sączyły się łagodne strumyki jasnego światła olejowych lamp. Obok była zabawa, śmiech, taniec. Śmietanka miejscowej szlachty i wielu gości z odleglejszych stron, którzy mieli szczęście akurat przebywać w tej części Kastylii zaszczyciła bal hrabiego swoją obecnością. Cudowne brokaty, jedwabie, aksamity wirowały na parkiecie w rytm precyzyjnych ruchów dam, a eleganckie stroje szlachetnie urodzonych mężczyzn partnerowały im w tym tańcu. Prześcigały się w błyskach setki klejnotów wprawionych w kunsztowne naszyjniki, pierścienie, brosze. Diamenty igrały z ametystami, te uśmiechały się do rubinów, które z kolei szeptały jakąś niezwykłą tajemnicę ciemnozielonym szmaragdom. Wydawało się, jakby martwe przedmioty również przyłączyły się do wielkiej radości.

Obrazek

Eugene stał sam. Na balkonie poza nim nie było nikogo. Łowił uchem dźwięki zabawy oraz zerkał niekiedy przez okno do wewnątrz wielkiej balowej sali. Patrzył na niebo oraz poczerwieniały księżyc:
- Wilcza noc – mruknął do siebie nawiązując do starego porzekadła najemników, że „kiedy księżyc jest czerwony, uzbrój swoją dłoń, byś stał się wilkiem, nie ofiarą.” On był uzbrojony. Większość mężczyzn na sali przypasała szpady, ale niewielu prawdziwą broń bojową. Wszak szpady reprezentacyjne, z głowniami obsypanymi precjozami stanowiły dla mężczyzny to, czym dla kobiety były kolczyki czy kolie. Eugene nie miał nawet takiej bogato zdobionej broni. Podczas przygotowań do balu kupił ładną skórzaną pochwę nabijaną srebrnymi cekinami, ale to była jedyna ekstrawagancja w jego ubiorze. Pochwa bowiem kryła standardowe ostrze noszące zagładę wszystkim, którzy stanęli naprzeciwko jego zimnej stali. Także reszta stroju, jakże inna, skromniejsza niż pozostałych gości. Ciemnozielone spodnie oraz frak były także zakupione, a nie podarowane. Uszyte z przednich materiałów, lecz bez zdobień, klasyczne, skromne. Proste w kroju w pewnym sensie wyróżniały się na tle rewii mody przewijającej się na parkiecie.

Uśmiechnął się. Właśnie w oknie mignęła mu na moment roześmiana twarz Hrabiny. Albo kogoś podobnego? Czuł się dziwnie na przyjęciu. Czy był to powód, że wyszedł na zewnątrz i zamiast rozkoszować się pysznościami dla duszy i ciała, stał właśnie tutaj, osobno, niczym uparta rafa walcząca z falami morskimi? Może jednak miał zapisaną w duszy samotność? Melancholijną, tęskniącą, wiecznie poszukującą, lecz nigdy nie spełnioną. Przypomniało mu się klasyczne dzieło jednego z poetów Albionu, jakby słowa poematu lepiej wyrażały to, co teraz czuł, niż jakiekolwiek wyznanie:
Groźnie na jutro niebo się zachmurza,
Ale groźniejsza w sercu jego burza.
Nie znam cię, rodu twego nienawidzę,
Ale w twych licach takie rysy widzę,
Które w pamięci kiedy się raz wrażą,
Z czasem się głębiej werżną, lecz nie zmażą.

....
Złe oko twoje, choć mnie nie urzekło,
Choć jak meteor błysnąwszy uciekło,
Zgadłem, że każdy wróg takiego człowieka
Powinien zabić — lub niech sam ucieka
.”

Mówił te słowa sam do siebie wpatrzony w nocne powietrze, gdy poczuł nagle, chociaż lekkie, uderzenie w ramię. Jakby był we śnie, toteż nie zareagował od razu. Dopiero drugie, silniejsze smagnięcie przywróciło mu przytomność. Odwrócił się. Naprzeciwko na balkonie stał mężczyzna w eleganckim, czerwonym stroju i towarzysząca mu, także zamożnie odziana, młoda kobieta. To mężczyzna uderzył go dwukrotnie w ramię szpicrutą, zapewne biorąc za kogoś ze służby:
- Idź sobie stąd człowieku – rzekł do Eugene i razem z partnerką zajął się intensywnie pocałunkami. Widocznie nie mieli ochoty, by ktoś był świadkiem ich bliskości.

Obrazek

Eugene nie zareagował powtórnie. Odwrócił się od nich dalej wpatrując gdzieś hen daleko. Samotny wśród ludzi. Całująca się para mu nie przeszkadzała. Dwukrotne uderzenie? Za coś takiego można zabić, ale on nie chciał dzisiaj krwi tego durnia. Bo ... bo był w marzeniach, bo pędził drogą na czarnym koniu i uderzenia szpicruty były dla niego niczym smagnięcia gałęzi drzew podczas szybkiego galopu przez leśny dukt. Wolno z jego ust wydobywały się słowa słyszane chyba tylko dla niego samego:
Kto tam grzmi konno po skalistej drodze? —
Wygięty naprzód, na wiatr puścił wodze,
Kopyt tętenty jak grzmoty po grzmotach
Wciąż budzą echa drzemiące po grotach,
Koń jak kruk czarny, a na bokach piana,
Jak gdyby świeżo z morza zszumowana
.
...
I długo w uchu huk kopyt słyszałem
Czarnego konia lecącego cwałem.”
Kolejne uderzenie, tym razem naprawdę silne wraz z okrzykiem:
- Obwiesiu, każę cię wybatożyć, a hrabiemu zwrócę uwagę, że zbyt rozpuszcza swą służbę.
- Ależ mój drogi
– wtrąciła się pani zbyt się przejmujesz taką hołotą. Czy nie widzisz, że na nasz widok zapomniał języka w gębie i ani się ukłonić, ani odpowiedzieć nie potrafi? Wezwij lokaja, żeby go stąd wyrzucił, przecież sam nie będziesz sobie brudził rąk chamem.
- Masz rację
- parsknął śmiechem – będę musiał wyrzucić swoją szpicrutę po czymś takim, bo nie da się domyć. Widzisz obwiesiu, jesteś mi winien dobrą szpicrutę, znacznie więcej wartą od ciebie.
Mężczyzna podszedł do niego próbując unieść baronowi szpicrutą brodę. Dopiero teraz chyba wydało mu się, ze coś jest nie tak. Eugene stał w cieniu, lecz kiedy obcy podszedł do niego, chyba dopiero wtedy wpadło grubianinowi do głowy, że milczący gość na balkonie nie ma na sobie liberii. Lecz i tak podniósł głos jeszcze raz wygrażając swoim patykiem:
- I vete al diablo! – Następnie zaś jeszcze raz krzyknął przerażony i zaskoczony – Carramba!!! - Kiedy baron, dotychczas nieruchomy, spokojnie wpatrzony w jego oblicze oraz przyjmujący milczeniem zniewagi, złapał go za fraki, wyrzucając po prostu przez balustradę balkonu w pustą przestrzeń. Ten krzyk przerwany łomotem i upadkiem napastnika z kilku metrów na podłoże dziedzińca, a potem jęki oraz przekleństwa dochodzące z dołu.
- Łajdaku!! – Kobieta wrzasnęła. – Co mu zrobiłeś? – Rzuciła rozogniona. – Zabiłeś go, podły!
Mówiła te słowa, kiedy zrzucony z balkonu grubianin leżał gdzieś parę metrów niżej na kwiatowych rabatach wrzeszcząc:
- Zabili mnie! Nie żyję! – Donośnym głosem, który dobitnie dowodził, ze jego właściciel wbrew okrzykom jest całkiem żywy.
- Żyje – odparł baron odwracając się do niewiasty plecami. Jednakże dama nie dawała za wygraną. Przez chwilę wznosiła pięści, jakby chciała się rzucić na Eugene wracającego do podziwiania gwiazd. Pragnęła także wydusić więcej przekleństw zapewne, bo oczy jej wściekle błyskały, usta drżały, pierś zaś wznosiła się w szybkim nieregularnym oddechu. Przez chwilę jakby zastanawiała się jeszcze co robić, jednak słysząc swojego kochasia zrezygnowała z ataku paznokciami i trzaskając drzwiami weszła do budynku. Znowu spokój. Eugene i mrugające gwiazdy.

- Kim pan jesteś? – Słyszał Eugene, a kiedy w pierwszej chwili nie odpowiedział, pytanie zostało powtórzone raz i drugi.
Odwrócił się. Nieopodal stało dwóch mężczyzn oraz znana mu sprzed chwili niewiasta. Jednym z tych mężczyzn był paniczyk wyrzucony z balkonu. Kulał, więc widocznie miał skręconą nogę. Może także siniaki na twarzy oraz zadrapania, jednak nie wydawało się, ażeby upadek przyprawił go o coś bardziej poważnego. Mówił jednak drugi, nieco starszy.
- A dlaczego pan pyta? – Odpowiedział pytaniem baron.
- Dlatego, ze chcę się dowiedzieć, czy jesteś pan godzien zaznać ostrza mojej szpady bądź kuli mojego pistoletu – odparł zimny głos.
- Jestem gościem na balu mości hrabiego – odparł lekko. - Zapewne podobnie, jak pan. Więc po cóż mnie pan nachodzi i przeszkadza kontemplować przyrodę? – Mróz oraz stal dźwięcząca w wypowiedzi mężczyzny podkreślała, że przeciwnik jest kimś więcej, niż zwykłym paniczykiem. Eugene nauczył się doceniać ludzi, których barwa głosu wskazuje, ze nie znają wahania ani litości. To prawda, tyle, że przez całą swoją najemniczą służbę stykał się właśnie z takimi twardzielami. Możliwe, że tutaj, na obrzeżu Kastylii szlachcic ten był uznawany za kogoś wyjątkowego, ale w oddziale Kapitana i Chapucho takie cechy musieli reprezentować sobą bez wyjątku wszyscy.
- Tak, kontemptacja – mruknął pogardliwie mężczyzna kalecząc słowo. – To może pokontemptujesz ze mną? Jeżeli nie boisz się broni?
- Zatłucz go, Mario, zatłucz. On ... on, podstępem zaatakował twego brata
– wtrąciła kobieta.
- Spokojnie, Lucija, chłoptyś albo dobędzie broni, albo go wypłazuję. To co wybierasz? Nie myśl, że fakt, iż przypadkiem odnalazłeś naszego zacnego gospodarza na morzu ci w czymś pomoże. Tam to był przypadek, tu, walka. No, chyba, że chcesz przeprosić Silvio. To wtedy może ci wybaczy.
- Przepraszam
– rzucił Eugene odwracając się. Chciał wrócić znowu do marzeń, ale Mario nie miał zamiaru pozwolić:
- Kpisz sobie!!! – Wrzasnął.
- Nie. Po prostu oceniłem, co będzie kosztować mnie mniej czasu, pojedynek, czy słowo „przepraszam”. Wyszło na to, że jednak pokonanie pana, senior, zabierze mi nieco więcej, chociażby dlatego, że będę musiał sięgnąć po szpadę lub pistolet. Jestem zaś w nastroju, który jest mi zbyt cenny, bym miał go przerywać taka błahostką, jak czyjeś wyzwanie.
- Kpisz sobie waść!!! Stawaj
! – Zimny na początku Mario wyraźnie stracił panowanie.
- Cóż tu się dzieje? Siniora, siniores? – Pojawienie się hrabiego Almodovary zaskoczyło wszystkich.
- Mości hrabio – oficjalnie zwrócił się Mario. – Twój gość popełnił czyn dla każdego szlachetnie urodzonego szkaradny. Rozumiem, ze niedawno dokonał ważnego dla ciebie czynu, ale teraz żądam satysfakcji!
- Tak? A cóż się takiego stało
? – Zapytał prosto hrabia.
- Ech nieważne - Mario nieco krepował się powiedzieć, że jego brata po prostu zrzucono z balkonu. – Pański gość obraził mojego brata, atakując go bez powodu i zadając liczne obrażenia na ciele. Wezwałem go do przeprosin, lecz uczynił to w sposób lekceważący dla naszych osób i stanu. Pana gość jest szlachcicem i jako taki nie jest „impropre au duel” – posłużył się standardowym określeniem z języka Montaigne oznaczającym wykluczenie z pojedynku. – Dlatego dla zaspokojenia honoru mojego i mojego brata – przerwał znacząco. – Dlatego oczekuję satysfakcji z bronią w ręku.
- Szanowny markizie Mario don Castello-Barba. Czy zechcesz zakłócać wydany przeze mnie bal? Wydaje mi się, że dwóch cabalieros zawsze może dojść do satysfakcjonującego obydwie strony rezultatu. Zwłaszcza spełniając prośbę gospodarza
– popatrzył się wnikliwie na Mario. – Czy nie uważa pan, mości Septimo Torro.
- Przykro mi, panie hrabio, - przerwał Mario. – Jeśli nawet don Septimo Torro uważa inaczej, oznajmiam, iż do wyprania honoru potrzebna jest krew.
- A pan
? – Zapytał zmartwiony hrabia. – Wstyd mi, iż dopuściłem do sytuacji, w której jeden z moich gości drugiemu zarzuca brak honoru.
- Panie hrabio
– odparł Eugene. – Jestem gotowy spełnić pańskie życzenie. Niech ten pan da mi spokój i przestanie, podobnie jak jego brat, zachowywać się agresywnie w stosunku do nieznanej mu przecież osoby. Ten pan oraz pani doskonale wiedzą, co było przyczyną zajścia i nie widzę powodu, dla którego miałbym się zajmować więcej tą sprawą.
- To ... to nieprawda
! – Krzyknęła kobieta. – On, on ... zaatakował biednego Silvio, kiedy ten spokojnie przypatrywał się srebrnej poświacie sierpa księżyca.
- Pani wybaczy, signiora, ale jako osoba związana z rodziną Castello-Barba, nie może być pani świadkiem sprawy. Czy ktoś inny widział jeszcze zajście?
- Nie wiem, panie hrabio
– odparła kobieta, - ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego daje pan wiarę słowom jakiegoś przybłędy, a nie naszym.
- Jako kobieta może pani obrażać mężczyzn nie obawiając się riposty. Nie daję jednak wiary nikomu
– uśmiechnął się hrabia, - bowiem sam nie byłem przy całej sprawie, tylko widzi pani – przerwał wskazując ręką na księżyc. Prawie okrągła tarcza emanująca czerwienią kompletnie nie przypominała srebrnego sierpa ze słów Luciji
- Pan wybaczy mojej szwagierce, która pod wpływem nagłego poruszenia, co jest u tak szlachetnej damy całkowicie dopuszczalne, nie opisała dokładnie całej sytuacji – zbagatelizował błąd Mario. - Nie mam zamiaru dyskutować, mości hrabio o sprawie, ale przyszedłem, by bronić honoru brata, który ze względu na kontuzję nie może czynić tego sam. Niewątpliwie taki gospodarz jak pan, jest w stanie przeprowadzić rzecz całą, żeby nie przeszkadzać wszystkim w balu. My zaraz po pojedynku wrócimy, natomiast co do tego pana, to jego obecności i tak nikt nie zauważy – dodał ironicznie.
- Jest mi przykro – stwierdził cedząc słowa hrabia do Eugene - to powiedzieć, ale skoro markiz don Castello-Barba ma do pana pretensje oskarżając o znieważenie brata, skoro nie przystaje na moje prośby polubownego załatwienia sprawy, to pozostaje mi tylko pana zapytać. Szczególnie, czy pańska rana umożliwia panu pojedynek?
- Rana? Jaka rana
? – Dopytywał się markiz, który upatrywał, chyba słusznie, w uwadze hrabiego szansy dla Eugene uniknięcia pojedynku. – Nie widać żadnej rany.
- Panie markizie
- dobitnie powiedział don Almodovara. – Pan Septimo Torro jest naprawdę ranny w pierś i opiekuje się nim mój chirurg. Ciało ma obandażowane i obawiam się, ze wszelkie ruchy mogą być utrudnione przez ten fakt. Skoro bowiem pojedynek służy zachowaniu honoru, ma być równy dla wszystkich. Czyżby zarzucał mi pan kłamstwo? – Hrabia chyba nie lubił markiza.
Hrabia raczej wiedział, że rana jest już na wygojeniu oraz że w takim stanie nie sprawia Eugene przykrości, jednakże naprawdę chciał zapobiec walce.
- Hm - Mario chciał coś powiedzieć, ale zmitygował się, - nie, panie hrabio, ale nie wiedziałem, że ten pan jest ranny. Skoro tak, to pojedynek powinien się odbyć na odmiennych zasadach. Ponieważ mi, jako obrońcy obrażonego, przysługuje wybór broni, rezygnuję z szpady, lecz wybieram pistolet. Broń palna z pewnością nie przeszkodzi temu panu stanąć na honorowym polu.
- Panie
? – Zwrócił się hrabia do barona. – Czy gotowy jesteś przyjąć wyzwanie markiza?
- Mości hrabio, zdaje się, że ten człowiek nie przestanie się narzucać, dopóki nie postawi na swoim, dlatego, owszem.
- Wobec tego, ja, hrabia Vilar don Almodovara, czynię wiadomym, co następuje: gdy panowie owi poróżnili się między sobą słowy oraz czynami w wysokim stopniu honor obrażającymi i gdy poróżnienie ich było przedmiotem rozpoznania mojego, uznaję, że prawda nie może być wykrytą, ani niewinny się usprawiedliwić w inny sposób, jak tylko bronią. Przeto niech obydwie strony wybiorą po jednym sekundancie, którzy pilnować będą honorowego przestrzegania zasad sztuki rycerskiej. Ustalą oni zasady niniejszego pojedynku. Kto będzie pańskim sekundantem, markizie?
- Mój brat, Silvio don Castello-Barba.
- A pańskim?
– Zwrócił się do barona.
- Pan Tristan. Za panów pozwoleniem, zobaczę, czy jest na sali balowej.
- Ja także wyjdę
– odrzekł hrabia. – Muszę wydać zalecenia co do broni. Spotkamy się w lasku za fontanną. Panowie wiedzą, gdzie to jest?
- Owszem
– padło od markiza.
- Niestety, nie – odparł Eugene spoglądając pytająco na gospodarza.
- Dobrze, wobec tego zaprowadzę pana, kiedy już wydam polecenia służbie oraz wezwę lekarza. Czyli kwadrans powinien wystarczyć. Skoro panowie się zgadzają na pojedynek – stwierdził zafrasowany. – Pozostaje mi uznać panów decyzję za wiążącą, natomiast mi, jako gospodarzowi wypada przygotować całą sprawę tak, żeby nie zakłócić innym zabawy.

Tristana niestety nie było, co ciekawe, Hrabiny również nie. Widocznie poszli gdzieś razem, a może to tylko przypadek. Jedynie bowiem Rainee, ze znanych mu osób, brylowała na parkiecie.
- Hm – zagadnął Eugene don Almodovarę, - czy zna pan kogoś godnego szacunku, kto mógłby służyć mi za sekundanta?
- Tak, mości panie, chociażby baron Jorge del Arubo Oreiro, ojciec panny Angelici, z którą miał pan przyjemność tańczyć. Godny człowiek, poważny, honorowy szlachcic. Jeżeli nie masz pan nic przeciwko temu, jego wprowadziłbym w sprawę.
- Oczywiście, panie hrabio, pozostawiam sprawę całkowicie w pańskich rękach. Jeżeli byłby pan tak uprzejmy wtajemniczając mości barona, to byłbym wdzięczny. Nie chciałbym bowiem być posądzony o jakąkolwiek stronniczość oraz nakłanianie barona do czegoś, czego może nie pragnie zrobić.
- Proszę się nie obawiać. Porozmawiam z nim, a to człowiek honorowy, przyjmie rolę sekundanta.. Tymczasem ja muszę pana opuścić. Wydam służbie polecenia oraz cyrulikowi. Jeżeli będzie pan uprzejmy poczekać tutaj na mnie, to wszyscy razem udamy się na wskazane miejsce
.

Eugene kiwnął głową przyjmując plan hrabiego. Dalej szukał wzrokiem swoich towarzyszy, lecz nie było ani jego, ani jej. Natomiast na sali działo się coś niezwykłego. Eugene nie wiedział jak, lecz plotka rozprzestrzeniała się niczym powódź. Już po chwili niemal wszyscy, poza najbardziej pijanymi, wiedzieli, że Mario oraz Eugene wezmą udział w pistoletowym pojedynku. Spoglądali na barona niepewnie, przechodzili obok co szepcząc, kiwali smętnie głowami uznając Mario za oczywistego faworyta, cieszącego się dość wątpliwą reputacją zabijaki.

Po chwili podszedł do niego baron del Arubo Oreiro i szeptem zaczął wyjaśniać, że ustalił z sekundantem markiza, iż obydwaj przeciwnicy podejdą na odległość 20-u kroków oraz wymienią po jednym strzale. Pierwszy wybierze pistolet sekundant markiza dla swojego podopiecznego, pozostały zaś przekazany zostanie Eugene.
- Najpierw staniecie plecami do siebie – wyjaśniał baron Oreiro. – Potem każdy robi 10 kroków do przodu w takt liczenia przez sekundantów i na słowo 10 możecie się odwrócić i oddać strzał.
- Jasne panie baronie, dziękuję, ze zechciał się pan podjąć tej roli.
- Honor dla Kastylijczyka jest wszystkim, drogi panie. Skoro zacny hrabia mnie poprosił, oznacza to, iż uważa pana za kogoś wartego wsparcia. Stąd moja decyzja.
- Drogi panie Eugene, pokona go pan
– baronessa Angelica wyrosła niczym z podziemi przy rozmawiających.
- Ależ córko, skąd wiesz o pojedynku? – Zdziwił się baron Oreiro.
- Ależ papciu, chyba jesteś jedyną osobą, która dowiedziała się od hrabiego. Wszyscy wiedzą i rozmawiają o tym. Jeżeli pan pokona markiza będzie to nie lada sensacja. Ale ja wierzę w pana. Taki gentleman jak pan nie mógł obrazić nikogo ot tak bez powodu, a reputacja całej rodziny Castello-Barba jest znana. Obydwaj bracia często szukają zatargów, a dona Lucija jest, choć jako kobiecie wstyd mi to mówić, osobą niezbyt przystającą do opinii o wrażliwości oraz delikatności naszej płci.
- Córko
– aż westchnął baron.
- Ależ ojcze, wiesz, ze mam rację, a dona Lucija jest osobą niemiłą dla wszystkich, poza tymi, których uważa za wyżej urodzonych niżeli ona sama, jednakże dość o niej. Będziesz miał we mnie, drogi panie, wdzięcznego kibica modlącego się o pańskie powodzenieAngelica skłoniła się dworsko przed Eugene, który odkłonił jej się uśmiechając się wesoło.
- Pani, nie gwarantuję, ze się uda, bowiem zbyt wiele razy stawałem na polu bitwy i widziałem, jak padali ci, którzy przed starciem wydawali się niezniszczalni. Jednak obiecuję, że zrobię wszystko, co można. Dziękuję także za wiarę we mnie, rzeczywiście pan Silvio Castello-Barba popełnił czyn nieszlachetny po prostu atakując mnie na balkonie. Nie pragnąłem tego pojedynku, jeżeli jednak chce, trudno.
- Ot, córki
– mruknął baron Oreiro. – Nie miej nigdy córek, drogi panie, bowiem wejdą ci na głowę i nigdy nie zgodzą się z twoim zdaniem.

Rozmowę przerwało nadejście hrabiego wraz z cyrulikiem oraz służącym dźwigającym pudło z pistoletami.

Obrazek

Broń była już nabita, ponieważ istotne było, by przeciwnicy nie znali pistoletów zdając się wyłącznie na szczęście oraz umiejętności. To było dziwne, znaczna część osób odprowadzała ich tylko niepewnym wzrokiem, ale kilkanaście nieco bardziej ciekawych, udało się bezpośrednio za nimi. Wśród nich było też kilka dam z uroczą baronessą Angelicą na czele, która uśmiechała się za każdym razem do Eugene, gdy ich spojrzenia natrafiały na siebie.

Teren pojedynku przypominał polanę w lesie, tyle, że ten las był sztuczny, nasadzony ściśle wedle zaleceń hrabiego.
- Panowie – zwrócił się hrabia, jako gospodarz pełniący funkcje jurora, - jeszcze raz was pytam, czy nie zgodzicie się zakończyć kwestii polubownie. Panie? – Zapytał Eugene.
- Nie widzę przeszkód, to zależy tylko od tego pana – spojrzał wymownie na Mario.
- Pan, markizie?
- Zupełnie nie zgadzam się przerwanie pojedynku. Honor to honor i w tej sprawie obchodzi mnie tylko moje własne zdanie.
- Panowie, wobec tego niech wasi sekundanci ujmą broń. Jako jej właściciel oznajmiam, że żaden z dwóch szlachciców, wcześniej jej nie używał
.

Najpierw broń wybrał młodszy Castello-Barba, który wręczył pistolet bratu, potem baron Oreiro podał pozostały Eugene. Obydwaj zmierzyli się wzrokiem, a pomiędzy ich oczyma, wydawało się, przeskakują iskry. Kilku służących stało nieco dalej trzymając latarnie, bowiem nocny pojedynek na broń palną wymagał oświetlenia lepszego niżeli zwykle światło księżyca. Widzowie stali z boku, sekundanci najpierw przy swoich podopiecznych, potem zaś także oni odsunęli się na bezpieczna odległość. Wyczuwało się napięcie. Niedaleko był bal, zabawa, taniec, tymczasem tutaj dwóch ludzi planowało użyć przeciwko sobie oręża. Widzowie zaś, jak widać, byli bardziej ciekawi tego, co może się stać pomiędzy tymi dwoma, niżeli bawić się w najlepsze w takt dworskiej muzyki. Lekki wiatr poruszał liśćmi oraz szeleścił zdobnymi sukniami szlachetnie urodzonych niewiast. Delikatnie muskał Eugene w twarz lekko falując ciemnymi włosami. Cisza, przez która przedzierał się tylko delikatny rytm dalekiej muzyki. Szepty, żarty, uśmiechy nagle się skończyły, gdy padła komenda
- RAZ! – Kiedy to Mario i Eugene, ustawieni przez hrabiego plecami do siebie zrobili pierwszy krok.

Obrazek

Eugene mocno ściskał pistolet w dłoni. Doskonale wiedział, że dobry chwyt to podstawa. Pistolet przy strzale wyrywał rękę mocno do góry siłą odrzutu, toteż trzeba było go solidnie chwycić oraz skierować nieco w dół poniżej miejsca, gdzie planowało się oddać strzał. Najlepiej było też kierować lufę w brzuch. Pistolety pojedynkowe słynęły bowiem z rozrzutu i tylko cel na wysokości pępka czynił prawdopodobnym trafienie.

Kolejne liczby wymawiane przez sekundantów brzmiały głucho w uszach barona. Szedł powoli, pewnym, jednostajnym krokiem. Poetyckie uniesienie gdzieś wyparowało. Był sobą takim, jak wtedy, gdy szturmował zamki w Eisen lub dla zabawy rzucał się z klifu w otchłań morza. Zimny, obojętny, radosny. Uśmiechnął się, a potem nawet zaśmiał głośniej, powodując wręcz przestrach na twarzy bliższych widzów. Bowiem, któż w takiej chwili się cieszy? Jaki normalny człowiek? Chyba tylko osoba kompletnie szalona.

Obok mignęła mu pobladła twarz baronessy Oreiro. Jej śliczne, modre oczy teraz wpatrywały się z niepokojem w scenerię walki, delikatne usta bezgłośnie poruszały się w cichym szepcie, pierś falowała gwałtownym oddechem. Czy oko jej szkliło się łzą, która odbijała światło jednej z latarń? Obok przesuwały się pozostałe twarze, wszystkie nieruchome, jakby wyczuwające napięcie sytuacji. Śledzące każdy krok, aż do głośnego:
- DZIESIĘĆ!!!
Nagły zwrot, ruch ręki, naciśnięcie spustu. Strzał prosto w brzuch przeciwnika wyprostowującego właśnie swój nadgarstek do przycelowania. Huk, podwójny huk ładunków prochu, które zapalone spłonkami wypchnęły pociski z luf obydwu pistoletów. Świst kuli, krzyk wyrywający się ze zduszonej przerażeniem niewieściej piersi. Wreszcie cisza.
- Chirurga!!! – Przerwał ją głośny krzyk hrabiego.
Eugene przez chwilę skupiony na swoim wnętrzu, nic nie widział. Coś się działo, jacyś ludzie wokoło, znowu podniesiony szmer głosów. Okrzyk gospodarza jednak wyrwał go z tego stanu. Stał. Pistolet w jego ręku jeszcze dymił sycąc nocne powietrze ostrym zapachem wypalonego prochu. Broń była już skierowana do dołu, chociaż dalej trzymana w silnym uścisku ręki. Dwadzieścia kroków dalej kilka osób pochylało się nad leżącym markizem. Chirurg, hrabia, Lucija, Silvio, jeszcze ktoś. Markiz leżał, ale spośród wielu innych głosów Eugene wydało się, że słyszy także jego, teraz słaby, jednak charakterystyczny, głos. Chciał podejść, ale wyprzedził go hrabia, który zostawiwszy leżącego Castello-Barbę podszedł do Eugene:
- Cóż, chyba sprawa rozstrzygnięta.
- Jak z nim
? – Zapytał baron.
- Och, wyliże się, chociaż zarobił pamiątkę na zawsze. Pańska kula trafiła go w dłoń trzymającą rękojeść pistoletu i sam pistolet. Ma trochę pokiereszowana rękę, połamane palce. Wiele miesięcy nie chwyci ani szpady, ani pistoletu, blizny zaś zostaną. Jednak, cóż, sam mówił, że do wyprania honoru potrzebna jest krew.
- Również winszuję
– dodał baron Oreiro. – cieszę się, nie ukrywam, z wyniku – dorzucił cicho. – Rodzina Castello-Barba jest znana raczej dla swej zawziętości niżeli dobrego sąsiedztwa. Wprawdzie Silvio jest ogólnie uznawany za gorszego niżeli starszy brat, ale bez silnej ręki oraz reputacji markiza także powinien dać trochę spokój ekscesom.
- Natomiast ja winszuję głośno
– uśmiechnęła się jego córka. – I teraz mogę oświadczyć, że cieszę się, ze trafił pan tego wstrętnego markiza. Jednak jeszcze bardziej, że panu, kawalerze, nic się nie stało.
- Córko
– skarcił ja ojciec twardszym głosem. – Rozumiem twoją radość. Podzielam ją, ale należy zachowywać się nieco przystojniej. Panienki z dobrego domu są skromne, niewinne, ciche – mówił tonem profesora uniwersytetu.
- Tak, ojcze, miłe, głupie, nudne i totalnie nijakie. Przykro mi, ale jestem inna, przynajmniej czasami – filuterne spojrzenie trysnęło z jej błękitnych oczu. – Lubię i książkę i jazdę konną i na pewno nie mam zamiaru wyjść za jakiegoś ciemięgę, który spróbuje ze mnie zrobić kurę domową. Ani za jakiegoś łotra, jak markiz Castello-Barba, który tyle razy prosił mnie o rękę, ale i ja i mój wspaniały papcio zawsze odmawialiśmy. Mam nadzieję, ze teraz nieco się zmityguje.
- Ja także w to wierze, mój aniołku
– baron Oreiro popatrzył na córkę z nadzwyczajną czułością. Widać było nie tylko, że naprawdę się kochają, ale, że ojciec jest tylko tytularną głową domu, córka zaś, jeśli chce, bez problemu owija go wokół pięknego paluszka.
- Kawalerze, czy poda mi pan ramię?
- Seniorita
– skłonił głowę Eugene, wysunąwszy ramię. Podczas gdy hrabia i baron Oreiro powrócili do rannego Angelica i Eugene spacerowym krokiem udali się w kierunku głównego budynku.
Latilen
Szczur Lądowy
Posty: 6
Rejestracja: sobota, 26 stycznia 2008, 20:14
Numer GG: 3315093

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Latilen »

- Siostrzyczko spójrz!! Dostałyśmy zaproszenie na Bal od Berenniki!! - już od progu przywitała ją Inga. Jej wrzaskliwy głos tylko działał jej na nerwy. Bez słowa minęła młodszą siostrę wyrywając jej z dłoni list i kierując się do swojego gabinetu.
- Nigdzie nie jedziecie. - oznajmiła sucho. - Marcus do gabinetu.
- Dlaczego? - radość Ingi natychmiast zmieniła się w złość. Gotowa była walczyć o to, żeby pojechać do Castille. Ruszyła szybko za starszą siostrą i Marcusem. Matka wraz z pozostałymi siostrami patrzyły zadziwione zachowaniem pierworodnej.
- Wyjeżdżam, a Ty zostajesz. Będziesz pilnować Olgi, żeby domu nie zniszczyła. - i zatrzasnęła drzwi przed nosem dziewczynie. Zdjęła surdut i w na pół rozpiętej kamizelce usiadła za biurkiem.
- Eleno, co się stało? - Marcus podniósł list, który wylądował na podłodze, rozprostował go i położył tuż przy jej sztywno złożonych dłoniach na blacie. Ciszę przerywało tylko wycie wiatru za oknem.
- Spakowałeś mnie, tak jak cię prosiłam? - nie patrzyła na niego.
- Tak.
- Dwie suknie, dwa komplety na salony i strój podróżny i...
- Wszystko jest.
- przerwał jej i dla otuchy pogłaskał po dłoni. Westchnęła.
- Zaraz przyjdzie służący od von Graffa. Każesz mu poczekać w salonie. Jadę do Castille i pewnie nie będzie się można ze mną skontaktować przez jakiś czas. Za jakiś tydzień pojawi się tu Olga, trzymaj ją w ryzach. I pod żadnym pozorem nie pozwól Indze wyjechać. - powiedziała na jednym wydechu, ale jakoś dziwnie łagodnie. - I przynieś mi piwa.
- Jesteś pewna?

Spojrzała na niego nieprzytomnie. Tego, że jedzie na polecenie Graffa? Tego, że akurat do Castille? Czy tego, że jedzie tam teraz? Ileż w tym małym pytaniu zawierało się treści! Jednak nie miało to większego znaczenia. Była pewna, bo musiała być. Zmęczona, niewyspana, nieprzygotowana na to, co ma się zdarzyć. Jedyne, co jej zostało to pewność, że ma rację i pewność, że może temu sprostać.
- Tak. Pośpiesz się.
Zanim wyszedł, ona już zaczęła się przebierać. Właściwie nawet nie miała zamiaru wypić tego piwa. Chciała po prostu zostać sama. Żeby nie patrzył na nią z taką niepewnością. Kiedy przypinała rapier do boku, Marcus wrócił. Postawił kufel na biurku.
- Sługa już przybył.
- Myślisz, że można mu ufać?
- rzuciła tylko przelotne spojrzenie na rządcę majątku i przypięła płaszcz do ramienia.
- Nie mi orzekać.
Ruszyła w kierunku drzwi.
- A piwo?
Machnęła ręką i skierowała się do salonu. Stał tam średniej postury chłopaczek jeszcze. Czarna grzywa włosów wpadała mu do piwnych oczu. Schludnie ubrany, podobno mały bagaż został już przytroczony do reszty pakunków na powozie. Aż do białości kostek, zaciskał pięści na płaszczu. Niepewny. Kiedy weszła do pokoju ich oczy spotkały się, od razu wiedziała, że ma więcej lat niż na to wygląda. Wyprostował się. Był najwyżej od niej o cztery lata młodszy, tylko że chudszy. Harde spojrzenie, zdecydowany i nawet mu mięsień na twarzy nie drgnął. Zwykle szrama na jej policzku budziła zaskoczenie. To znaczy, że się chłopak przyda. Podobała jej się ta siła i zaciętość w jego oczach. Prawdziwy Eiseńczyk.
- Jak cię zwą?
- Sigmund, pani.
- Dobrze. Sigmuncie ruszamy.


Podróż minęła szybko, ale bynajmniej nie wpłynęła dobrze na jej samopoczucie. W powozie źle się śpi. Spieszyli się, więc i postoje woźnica robił rzadziej. Ale przejechanie przez Eisen o tej porze roku i nie utknięcie w błocie to cud! A potem boczne drogi w Montagne i wjazd do Castille. Nie pamiętała jakie to trudne, męczące. Jak po tym boli całe ciało. I jakie to niebezpieczne, jeśli nie trafi się na odpowiedniego człowieka. Ale listy polecające mogą wiele. W końcu dotarli pod dom Hrabiego Miguela del Santore. Dopiero co poślubionego męża jej siostry Berenniki von Brunsen. Teraz Berenniki del Santore, która już czekała na siostrę, żeby paść jej w ramiona.
- Theusie, jak ty wyglądasz! - Berennika spojrzała zbolałym wzrokiem na siostrę.
- Nie ma to jak usłyszeć dobre słowo na powitanie. - Elena uśmiechnęła się z przekąsem, a blizna na policzku zadrgała. Wiedziała, że wygląda strasznie. Podkrążone na fioletowo oczy, blada cera, wyblakłe niebieskie oczy i wymięte ubranie w trakcie podróży. - Nakarm no porządnie Sigmunda - wskazała na służącego.
- Oczywiście, Pietro! - zawołała swojego majordomusa - on się nim zajmie, a ja tobą. Przecież mdlejesz ze zmęczenia!

Ale Elena i tak nie mogła spać tej nocy. Siedziała w oknie i przyglądała się krzyżowi, który podarowała jej młodsza siostra Luiza, mniszka. I myślała o jutrzejszym balu... Jak to zrobić, aby nie rzucać się w oczy? Musi pozostać jak najbardziej anonimowa. Chciała ubrać się w czarną suknię na znak żałoby, ale to niemożliwe. Jakże nosić żałobę po kimś, kto oficjalnie był twoim wrogiem?

Następnego popołudnia pozwoliła się zakuć w gorset, wypudrować, wytapirować i zapleść „coś” na głowie. Jak dla niej to gniazdo dla ptaków, ale nie podzieliła się tą myślą nawet z siostrą. Nie lubiła bali, nie lubiła sukien, ani fałszywych uśmiechów, machania wachlarzem, zalotnych spojrzeń i tego wszystkiego, co wiązało się z szeroko pojętym dworem. W Eisen sprawy załatwiało się prosto i bez żadnych czułych słówek. Mówisz, z czym przychodzisz i co oferujesz. Po czym czekasz na reakcję. Po cóż to utrudniać? Jednak już dawno przyzwyczaiła się, że z jej statusem na zachodzie kontynentu to nieodzowne. Liczne podróże do Montagne nauczyły ją, że szczerość równa się porażce. Tylko, że ona nadal nie potrafiła kłamać. Dlatego przyjmowała postawę milczącą.
Wieczorem na szyi zawiesiła krzyż i ruszyła za swoją siostrą na bal. Źle się czuła w towarzystwie Berenniki i jej męża. Para kochała się z całego serca. To przypominało jej o Mercucio i za każdym wspomnieniem serce na chwilę zamierało. Żeby potem ponownie ruszyć. Kto by przypuszczał, że to ledwo miesiąc minął od tego feralnego zdarzenia?
Na bal weszła przywdziewając uśmiech, ale oczy wcale jej się nie śmiały. Anonsowano ich jako "Signiora del Santore wraz z żoną Berenniką i jej siostrą Eleną von Brunsen". Na początku wzbudziła zainteresowanie, ale tylko na krótko. Do ludzi ustawiała się tak, aby blizna nie rzucała się w oczy. Sprawę załatwiało odpowiednie ustawienie głowy. Zresztą pod taką ilością pudru wszystko znika, lub staje się ledwo dostrzegalne. Do tańca dała się poprosić tylko kilka razy, z grzeczności. W rozmowie udzielała się tylko tyle, na ile było to konieczne. Należało odnaleźć Tristana de Becharnais. Rozglądała się bacznie po całej sali, ale tak, aby nie wzbudzić podejrzeń. Minęło trochę czasu, zanim udało jej się dostrzec mężczyznę z opisu jej przełożonego. Pojawiał się na kilka chwil i znikał gdzieś w tłumie... W końcu pojawił się na dłużej po drugiej stronie sali. Okazało się jednak, że bez pomocy silnego ramienia mężczyzny, przez śliskie pantofle na pewno wyląduje na ziemi. A tego nie chciała. Uśmiechając się najpiękniej jak umiała poprosiła do tańca (akurat biały walc) bliskiego znajomego jej szwagra i dzięki łasce Theusa wylądowała po drugiej stronie parkietu. Widziała, jak Tristan znikał na tarasie wraz z piękną kobietą. Tak więc chyłkiem wymknęła się z sali kolejnymi drzwiami i idąc na palcach schowała się pod tarasem. Usiadła na ławeczce ukrytej przez wzrokiem nieproszonych i zdjęła pantofle. Należało słuchać, a następnie ruszyć za nim. Nie można go stracić z oczu!

-... że trzeba komuś zaufać. Dlatego dziś, .... w Twoje ręce, Panie. Domyślasz się ...nazywam się ani don Laru ani de Lavo... A Eugene de Sept Tour ...o niczym nie świadczy i nie ma powodu do wcześniejszego... wyjaśniam. Ja... Hrabiną, maskotką Kapitana oficer „Morning Star”....pirackich portów...jałam, rabowałam ... Byłam potworem...., piratką. I to diabelnie dobrą. Jestem ścigana ... wszystkie państwa. Eugene przekony ... tożsamości. Bał się, że ... trupi zanim ...widzisz, przekonał mnie choć trochę. Widzę Twoje zdziwienie. Dlaczego...?
Elena słuchała uwaznie. To zapewne ta, o której czytała w raporcie.
- Dlatego, że już mam...kłamstw, oszustw....żyć w ukryciu. Nie ....barwne stroje ...u..ty i małżeństwa. Nie .....Po to uciekłam.... żeby nie....dworskie intrygi, nie....masek.... w końcu sobą. .....że jestem kim jestem....
Muzyka stała się głośniejsza i do Eleny docierały wyłącznie pomruki. Wstała i przylgnęła do wgłębienia w ścianie tarasu. Teraz była jeszcze mniej widoczna, o ile w sukni można być mniej widocznym. Właśnie dlatego nienawidziła sukien.
- Nigdy nie lubiłem być sędzią... nigdy nie zamierzałem być nim... Z mej strony nic ci nie ...nie ... wydać cię władzom. Nie ... jurysdykcji i ...A sądzę, że ... uda nam się go dostać ... Hrabino...
- Dzięki, ... Będę Twoją dłużniczką ... raczej nie ... jak się odwdzięczyć.

Znów ich głosy na chwilę zniknęły. Te momenty były najgorsze. Mogli przecież zniknąć jej gdzieś z pola widzenia (w tym wypadku słyszenia), albo co gorzej wychylić się i ją ujrzeć.
- Zgoda... kobieca ciekawość.... zapytać Panie, jak ....szczery chcesz .....ną? W gruncie... przecież,...w smak ci układy z ...kobietą,... piratką. I mimo t....wić mogę co ...zej się zachowywać, chcę wr...orze. Nikt mnie .... wiedzie.
-Nie...ę odwodzić. Nie... ingerować... Jedyne co zamier...zrobić to po co tu przybyłe...ócić do Montaigne. Nic więce...niej....

I zapadła cisza. Groźna cisza. I nagle pojawił się jeszcze jeden cień. Ktoś wychylił się przez balustradę gorączkowo rozglądając się po ogrodzie szukając czegoś, lub kogoś. Elena zamarła i wstrzymała oddech(co w gorsecie było dość trudne). Dokonała zimnej kalkulacji. Jeśli ją nakryją teraz, będzie się musiała od razu się ujawnić. Tego należało uniknąć. Kiedy nic więcej się nie zdarzyło, wypuściła powoli powietrze. Nie dostrzegł jej. Dzięki Theusowi! Powoli wyczerpywała limit szczęścia przeznaczony na dzisiejszy wieczór. Niezbyt jej się to podobało. Słyszała, że szepcą, ale już nic więcej nie zrozumiała. Potem głosy znów stały się głośniejsze, jednak para podeszła bliżej drzwi, co uniemożliwiło usłyszenie chociażby kilku logicznych wyrazów. Jedynie zbitka głosek, nic nie znacząca. I znów cisza. Dłuższa cisza. Elena oderwała się od ściany, rozejrzała i ruszyła z powrotem do środka. Gdyż oni również powrócili do środka. Sylwetka de Becharnais’a mignęła jej w tłumie. Kierował się do wyjścia. Złapała siostrę za ramię.
- Eleno, słyszałaś pojedynek będzie. – Berennika wydawała się bardzo przerażona. Elena mimowolnie zbladła. – Coś się stało?
- Źle się czuję, pożegnaj ode mnie gospodarzy, muszę się położyć.
- Miguel cię odprowadzi.
– pchnęła męża lekko w stronę siostry.
- Nie, nie – ta uśmiechnęła się blado. – Nie trzeba. Sigmund czeka na zewnątrz.
Pocałowała oboje w policzki i z pantoflami w dłoni ruszyła szybkim krokiem za de Becharnais’em...
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Sept Tour nie spodziewał się, ze jego pojedynek narobi takiego zamieszania. Jednak narobił. Niewątpliwie, Castello-Barba miał reputację, która zapewniała mu jakąś bezkarność. Żaden człowiek nie chciał stanąć przeciwko niemu i krążącej o nim opinii doświadczonego zabijaki. Teraz zaś legło to w gruzy. Mario don Castello-Barba okazał się najzwyklejszym człowiekiem potwierdzając stare przysłowie: „Nie ma przeciwników całkiem nienaruszalnych, są co najwyżej źle trafieni.” Markiz Mario został trafiony i teraz w wydzielonym pomieszczeniu zajmował się nim chirurg oraz brat i bratowa. Kiedy szedł pod rękę z baronessą del Arubo Oreiro słyszał przyciszone szepty na swój temat, dostrzegał, jak podnieceni obserwatorzy pojedynku opisywali go osobom, które zostały na sali balowej. Ktoś wzniósł do niego toast, ktoś mu się ukłonił. Wcześniej nie wzbudzał praktycznie żadnego zainteresowania. Owszem, był gościem honorowym, ale gdzież mu tam było do błyszczącego gracją oraz wykwintną elegancją Tristana, bądź czaru lub urody obydwu dziewczyn. Oni błyszczeli podczas konwersacji, czy tańców, natomiast on w swoim skromnym stroju, eleganckim, lecz bez ozdób wyróżniał się jedynie chyba prostotą na tle całego towarzystwa. Zresztą nawet teraz goście woleli mówić raczej o nim niżeli z nim, jednakże akurat to mu całkiem odpowiadało.

Tristan i Hrabina akurat wrócili. Eugene dostrzegł ich wejście. Oni także wzbudzali niejakie zainteresowanie, chociaż niezbyt wielkie. Przecież obydwoje nie byli stąd i obydwoje mieli odjechać. Co innego, gdyby ona uwiodła miejscowego szlachcica, bądź on zaciągnął swoim urokiem do łóżka tutejszą dziewczynę. Jednak romans dwóch obcych, nieznajomych osób, nie wywoływał specjalnych emocji. Owszem rozmawiano o nim, ale znajdował się na którymś miejscu wśród omawianych miłostek, których było przynajmniej kilka. Kastylijska szlachta nie była specjalnie pruderyjna. Wprawdzie daleko jej było do rozwiązłości Montaigne, jednak gra małżonków polegająca na wzajemnym przyprawianiu sobie rogów, stanowiła ulubioną zabawę znacznej części arystokracji.

Eugene nie szukał ich towarzystwa. Uważał, że świetnie się bawią oraz brylują w gromadzie miejscowej arystokracji. Zatańczył z baronessą, ale kiedy przyszło do wymiany partnerek, sprytnie wykręcił się od kolejnego kontredansa. Stanął samotnie z boku obserwując oraz wymieniając zdawkowe uprzejmości z paniami i panami przechodzącymi obok. Przyjął kilka pochwał za pojedynek, ale ogólnie, jak poprzednio, nikt nie palił się, żeby porozmawiać z nim. Baronessa, która jedyna spoglądała na niego przy lada okazji, była rozrywana przez uczestników balu i grzeczność nie pozwalała jej odmówić. Zresztą, gdyby spędziła więcej czasu w towarzystwie Eugene, to spowodowałoby dopiero masę plotek. Stał więc rozglądając się z lampką szampana, z której jednak niespecjalnie popijał. Jednak, dzięki temu, roznoszący alkohol lokaje dawali mu spokój. Jego uwagę zwróciła młoda kobieta rozmawiająca z eiseńskim akcentem. Nie pamiętał, jak się nazywała, chociaż, rzecz jasna, przedstawiono ją przy wejściu. Nie mniej, akcent z kraju, w którym spędził kilka lat, brzmiał wyraźnie w jego uchu.
- „Interesujące, co ta dziewczyna robi tutaj"? – Spytał sam siebie. Przypomniał sobie, ze przedstawiano ją z siostrą, małżonką miejscowego szlachcica, ale to samo w sobie było dziwne. Gdzież Eisen, gdzie Kastylia, a pomiędzy nimi jeszcze dodatkowo trwała wojna przeciwko Montaigne. Sama podróż z jednego kraju do drugiego musiała trwać kilka tygodni, nawet statkiem, bo o drodze lądem nawet nie myślał, ponieważ trwałaby znacznie dłużej oraz była bardziej niebezpieczna. Oczywiście, jak kto chciał, jego sprawa, jednak stanowiła duże ryzyko. Skoro jednak tu była, musiały zaistnieć specjalne powody jej obecności.

Tak dumając nagle drgnął. Wydawało mu się, że dostrzegł znajomą twarz. Miał na myśli urodziwą blondynkę w sukni kapiącej od diamentów. Jej twarz mignęła mu w tłoku, lecz był przekonany, iż ją widział kiedyś przez moment. Może zresztą się mylił, nie był pewny, ale nie poświęcił tej sprawie więcej uwagi, gdyż podszedł do niego mężczyzna, który nie poprzestał jedynie na zdawkowym pozdrowieniu lecz nawiązał rozmowę. Gestem zaprosił barona by usiedli.

Obrazek

Młody, przystojny człowiek, wytworny, bogato odziany skinął mu głowa przedstawiając się:
- Pan Septimo Torro? Jestem diuk don Cesario Sabato y Montoya.
- Miło mi poznać, wasza wysokośćbaron przypomniał sobie mężczyznę, który wcześniej tańczył z Rainee. Diuk był nie tylko młodym oraz lubianym człowiekiem, nie tylko dzielnym oraz dobrze prowadzącym się przystojnym młodzieńcem, ale także właścicielem jednej z największych fortun tej prowincji. – Czemu zawdzięczam ten zaszczyt rozmowy?
- Byłem wśród widzów obserwujących pojedynek pana, kawalerze.
Widocznie diuk czekał na jakąkolwiek reakcję Eugene, ponieważ jednak baron stał spokojnie, westchnął i kontynuował:
- Kawalerze, chciałbym zapytać pana, jak mężczyzna mężczyznę, jak dobrze zna pan donę Laru?
- Niespecjalnie.
- Ale przecież jest pan jej doradcą.
- Och, to zupełny przypadek, dona wracała do posiadłości i tak się złożyło, że potrzebowała męskiego wsparcia. Zupełnym przypadkiem trafiłem się ja, ponieważ zaś podróżowałem także w tamta stronę, podjąłem się tego obowiązku. Wasza wysokość wie zapewne, ze dona Laru jest wdową po dzielnym oficerze królewskim.
- Tyle tylko pan wie?
- Owszem.
- I nic pana nie wiąże z doną?
- Tego nie twierdzę?
- Mości panie
– diuk zaczął podnosić głos, ale szybko się zmitygował. – Pan wybaczy, ale – przerwał na chwilę – ma pan do czynienia z mężczyzną zdesperowanym, który prosi jedynie o kilka informacji.
- Proszę powiedzieć, czym mógłbym służyć, waszej wysokości?
- Czy naprawdę nic pana nie łączy z doną?
- Wasza wysokość może być przekonana, że wątpię, iżby tak niezwykła oraz piękna niewiasta, jak dona, zwróciła uwagę na takiego osobnika, jak moja skromna osoba.
- Czyżbym mógł wobec tego suponować, że jej serce jest wolne całkiem?
- Nie wiem, wasza miłość.
- A ten pan Tristan don Hermoso? Wszakże ma uroczą małżonkę.
- Rzeczywiście, seniora don Hermoso to kobieta wielu cnót
– powiedział dość oględnie, ale diuk chyba nie zauważył wieloznaczności.
- Tak, ale widziałem, ze nie przeszkadza mu to uwodzić donę Laru.
- Och, wasza miłość, nie wiem do czego zmierzasz, ale dona Laru jest osobą bardzo bystrą i mającą własne zdanie w każdej sprawie. Szczerze wspomnę panu, że wątpię, by dała się komukolwiek zbałamucić, jeżeli byłoby to sprzeczne z jej prawdziwymi pragnieniami.
- Może jest tak jak mówisz, kawalerze.
- Poznałem ja na tyle, że wierzę w to, co mówię panu. Dlaczego wasza miłość mnie wypytuje na temat dony?
- Dlatego kawalerze
– nagle przerwał zobaczywszy Hrabinę zmierzającą w ich stronę. Porwał kielich wina z tacki przechodzącego obok lokaja, wypił duszkiem, a potem podszedł do piratki stając przed nią.
- Wasza wysokośćElena zdziwiona przystanęła. Chciała coś powiedzieć dalej, ale diuk jej przerwał:
- Proszę nic nie mówić, bo do reszty stracę odwagę, której mam tak niewiele w tej chwili stojąc przed panią - przerwał na moment. Kilka osób przechodzących obok przystanęło. Wiadomo było, że diuk mimo młodego wieku uważany był za dzielnego mężczyznę oraz walecznego rycerza mającego spore zasługi wojenne. – Mam, mam – mówił to nieco się jąkając oraz nagle czerwieniejąc jak nastolatek, - kolekcję szmaragdów najczystszej wody, ale twe oczy, pani, przewyższają je swym blaskiem. Twa skóra gładsza niż najdelikatniejsze barchany, usta zaś gorejące w mych oczach czerwienią najwyborniejszego wina. Pani, urzekłaś me serce od chwili, kiedy cię ujrzałem. Kiedy na początku balu dostrzegłem cię wśród innych dam pomyślałem, ze gwiazda lśniąca na niebiesiech odwiedziła bal zacnego hrabiego. Jednak to nie była gwiazda, tylko ty, szlachetna dono. Dlatego do stóp twoich klękam – przykląkł na jedno kolano przykładając do ust kraj jej sukni – prosząc ażebyś raczyła skierować swe łaskawe spojrzenie na pokornego sługę. Zgodzisz się pani zostać moją żoną i diussessą Sabato y Montoya?
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Hrabina szła wolnym krokiem wzdłuż ściany Sali. Mijała dworaków i damy, roztańczonych, roześmianych lub siedzących. Leniwe ruchy wachlarza oraz obojętne nieobecne spojrzenie świadczyło o głębokim zamyśleniu. Elena zastanawiała się nad całą sytuacją, w jakiej się znalazła.
Tristan zostawił ją tak szybko, jakby musiał załatwić jakąś szalenie ważną sprawę. I ten wyraz jego twarzy: napięcie i poszukiwanie. Tak to można określić. Wyglądała jak osoba, która chce potwierdzić swoje przypuszczenia na jakiś nieprawdopodobny temat. Jak ktoś, kto zobaczył coś, czego nie spodziewał się ujrzeć już nigdy w życiu. Był oczywiście cały czas nienagannie elegancki i dworny ,jednak spieszył się i myślami błądził gdzie indziej. No cóż, nie każdy może sobie pozwolić na luksus nicnierobienia.
Hrabina minęła roztańczoną Rainee. Ta kobieta na parkiecie zdawała się być w swoim żywiole. W tańcu wyglądała najpiękniej. Rozwiane włosy, roześmiana twarz i feeria barw szyfonowej sukni. Otoczona błyszczącymi oczami fircyków i zazdrosnymi spojrzeniami kobiet. Jeszcze nie rozgryzła lady do końca. Miała w sobie dużo współczucia i delikatności, ale jednocześnie była twarda i mocno stąpała po ziemi. Często spontaniczna jednak zawsze było to podszyte jakimś pomysłem.
A Eugene? Piratka przystanęła i usiadła na najbliższej kanapce. Baron zastanawiał ją. Odważny, rycerski, honorowy a jednocześnie miał w sobie coś, co wzbudzało uczucie czułości i współczucia. Czasem miał takie smutne oczy. Jednak wypracowana odporność na przeciwności losu natychmiast wyrzuca te uczucia. Hrabina wiedziała, że większość przymiotów dobrego żołnierza Eugene wypracował. W głębi duszy natomiast był wymierającym gatunkiem rycerzy oddanych jednej, sprawiedliwej i słusznej sprawie. Bohater romantyczny, obiekt westchnień pań i zawiści panów. Niezawisłe sądy i ten pęd do tego, żeby wszyscy byli dobrymi, prawymi i sprawiedliwymi ludźmi. Te cechy kierowały baronem i charakteryzowały go.
A ona sama? Hrabina spojrzała w głąb siebie. Czy zmieniła się? Czy przeżycia wpłynęły na nią? Oczywiście, że tak. Teraz jedyne, co ją podtrzymuje to pragnienie zemsty. Zemsty straszliwej i okrutnej. Takiej, o której długo będą mówić ludzie. To nierozsądne i sprowadza na nią niepotrzebne niebezpieczeństwo, ale nie odpuści i powie temu wszawemu biskupowi za co umiera. Poza tym wszystkie jej reakcje teraz zmieniły się. Kiedyś była roześmiana i lekka, wolna jak ptak. Dziś częściej na jej twarzy widać grymas nienawiści lub sztuczny uśmiech a ciało i dusza ciążą niemiłosiernie, przygniatając ciężarem wspomnień. Hrabina czuła się brudne i brzydka. Prawdę odgadła Rainee i nikomu jej nie powiedziała. Nie miała jednak racji mówiąc, że Hrabina lepiej poczuje się na balu. Nie czuła się lepiej. Prawdę mówiąc czuła się gorzej. W cudzej sukni, w klejnotach, kunsztownej fryzurze. Na początku tak, patrząc w lustro i nie poznając samej siebie, uśmiechając się, tańcząc. Ale z każdą chwilą przypominała sobie coraz boleśniej czemu nie chciała tu przychodzić. Wszędzie obce, wymalowane twarze, nieszczere uśmiechy, próżność, wyniosłość i lekceważenie. Nie znosiła tego i nie chciała tak żyć.
Hrabina siedząc na kanapce i powoli popijając wyśmienite wino Hrabiego don Almodovara, postanowiła, że dłużej już nie będzie czekać, siedzieć z założonymi rękami. Rozbudzony na nowo gniew i pulsujące jak drugie serce pragnienie zemsty znów podniosły swoje głowy warcząc głucho, oczekując na kolejne posunięcie Eleny. Jak łatwo przewidzieć, na reakcję nie trzeba było długo czekać. Jutro wyrusza w dalszą drogę, w pościg za biskupem. Czy się to komu podoba czy nie.

Wreszcie usłyszała głosy, rozmowę toczącą się tuż obok.
- To takie niecodzienne.- Mówiła jedna z nich, stateczna starsza matrona.
- Ależ matko! To szalenie romantyczne!- Młoda przysłoniła usta wachlarzem pod mitygującym spojrzeniem starszej.
- Proszę wybaczyć mojej córce. Młoda jeszcze i niedoświadczona.- Starsza uśmiechnęła się przymilnie do kawalera.- A któż to go wyzwał?
- Ależ oczywiście, droga pani.- Mężczyzna skłonił się lekko i odwzajemnił uśmiech.- Młody Castello- Barba.
- To straszne. Przecież on zabije tego uroczego seniora don Septimo Torre.- Zapiszczała cicho starsza kobieta.- Wszyscy wiedzą, że on nie odpuści żadnej okazji do pojedynku.
- Tak, drogie panie. Ale myślę, że nie ma tu żadnego ryzyka. Obaj panowie świetnie strzelają. Jednak mam dziwne przeczucie, że młody Mario bardzo szybko pożegna się ze swoim hobby.- Kawaler znacząco spojrzał na obie damy i podsunął swój łokieć.- Panie pozwolą, że przejdziemy w stronę stołów. Może coś do picia, aby rozładować tą sytuację?
- Oczywiście, drogi panie. Pomoże nam to przetrwać oczekiwanie.- Starsza kobieta dwornie skłoniła się i położyła dłoń na ramieniu kawalera.
- Ależ mamo!- Młoda dziewczyna żachnęła się.- Nie pójdziemy zobaczyć…?
- Wykluczone!- Trochę zbyt wysokim tonem zawołała jej matka. Młodzieniec uniósł brwi w niemym zdziwieniu.- Nie będziemy patrzeć na to brutalne widowisko.
- Ależ oczywiście masz pani rację.- Natychmiast zgodził się kawaler a dziewczyna posłała mu chmurne spojrzenie spod rzęs.- Młoda seniorita nie powinna oglądać takich krwawych scen.
I cała trója w zgodzie ruszyła w głąb sali.

Elena zaniemówiła. Eugene pojedynkował się? I to z kim? Z jednym z rodu Castello- Barba. Hrabina nie znała żadnego z braci ale widocznie odziedziczyli cechy po swoim ojczulku. A starego znała całkiem nieźle z reputacji, jaką miał w towarzystwie. Piratka po chwili, zirytowana głupim postępowaniem barona, podniosła się i skierowała kroki w kierunku drzwi na taras, przez które właśnie wchodził bohater i sensacja wieczoru.
Krocząc przez całą szerokość sali zauważyła, jak do Eugene podchodzi młody Sabato y Montoya. Jednak nie zaprzątnęło to jej uwagi. Przedtem rozmawiał z małą Oreiro, tańczył z kimś. Wszystko jedno co robi, jest wolny i ma prawo, ale narażania się bez powodu Hrabina nie uważała za szczyt odwagi i szlacheckiego honoru. Wręcz według niej było to równie głupie i bezmyślne, jak samobójstwo. Panowie często w ten sposób oczarowywali damy, ale ona nie lubiła takich popisów. I miała szczery zamiar powiedzieć to wszystko baronowi.
Nagle diuk stanął między nią a Eugene. Elena, zaskoczona, zdążyła się tylko zająknąć.
- Wasza wysokość.- Nie zdążyła nic powiedzieć, nic dodać, gdy on już przed nią klęczał, całując skrawek jej sukni.
- Proszę nic nie mówić, bo do reszty stracę odwagę, której mam tak niewiele w tej chwili stojąc przed panią - przerwał na moment. Kilka osób przechodzących obok przystanęło. Wiadomo było, że diuk mimo młodego wieku uważany był za dzielnego mężczyznę oraz walecznego rycerza mającego spore zasługi wojenne. – Mam, mam – mówił to nieco się jąkając oraz nagle czerwieniejąc jak nastolatek, - kolekcję szmaragdów najczystszej wody, ale twe oczy, pani, przewyższają je swym blaskiem. Twa skóra gładsza niż najdelikatniejsze barchany, usta zaś gorejące w mych oczach czerwienią najwyborniejszego wina. Pani, urzekłaś me serce od chwili, kiedy cię ujrzałem. Kiedy na początku balu dostrzegłem cię wśród innych dam pomyślałem, ze gwiazda lśniąca na niebiesiech odwiedziła bal zacnego hrabiego. Jednak to nie była gwiazda, tylko ty, szlachetna dono. Dlatego do stóp twoich klękam – przykląkł na jedno kolano przykładając do ust kraj jej sukni – prosząc ażebyś raczyła skierować swe łaskawe spojrzenie na pokornego sługę. Zgodzisz się pani zostać moją żoną i diussessą Sabato y Montoya?
Elena, zaskoczona niebotycznie rozgrywającą się przed nią sceną, rzucała spojrzeniami na prawo i lewo, oceniając zbiegowisko. Bo faktycznie nieczęsto widzi się największą fortunę prowincji na kolanach przed kobietą z nikąd i to jeszcze na środku największego od tygodni balu. Momentalnie na jej policzki wypłynęły rumieńce a delikatny uśmiech zawstydzenia przewinął się po jej twarzy.
Gdy don Cesario się oświadczył, posłała znad jego ramienia mordercze spojrzenie baronowi.
- Ależ wasza wysokość…- Zająknęła się Hrabina.- Tak nie można.- Pochyliła się do niego i złapała za ramię usiłując podnieść z klęczek.- Nie załatwia się takich spraw w tak licznym towarzystwie, panie.- Powiedziała ciszej tuż nad jego głową. A po chwili dodała głośno prostując się:
- Jestem oczarowana komplementem, Panie. Wybacz, ze nie odpowiem Ci od razu, ale muszę nieco ochłonąć po takim zaskoczeniu. Pozwól, że wyjdziemy z pałacu. W zaciszu ogrodów ochłonę i porozmawiamy.
Elena wiedziała, że nie była to najtrafniejsza wymówka, ale lepszej nie zdążyła wymyślić na poczekaniu. Była autentycznie zaskoczona.
Diuk zmieszał się wyraźnie lecz wstał na żądanie Hrabiny, i z gorliwym przytakiwaniem głową przemówił.
- Oczywiście, Pani. Zechciej pozwolić.
Podał jej swe ramię, wpatrzony w nią niczym w święta ikonę. Zauroczony kompletnie jej urodą.
- Dziękuję drogi Panie.
Hrabina uśmiechnęła się wdzięcznie i położyła dłoń na jego łokciu. Energicznie ruszyła w stronę wyjścia do ogrodu w zasadzie ciągnąc dona za rękaw. Chciała jak najszybciej opuścić pomieszczenie, żeby załatwić tą sytuację bez niepotrzebnego „rozlewu krwi” szlachcica.

Gdy zeszli do ogrodu Elena zwolniła i dyskretnie odetchnęła głębiej. Teraz dopiero czekało ją ciężkie zadanie. Przy tym wymknięcie się z balu było rozrywką.
Szli spacerowym krokiem po żwirowanych ścieżkach ogrodu Hrabiego Vilar. Księżyc świecił jasno, jak przedtem. Drzewa cicho szumiały, gwar głosów z Sali dochodził słabo, ale był słyszalny.
- Drogi Panie…- Hrabina zaczęła, ale diuk znowu jej przerwał.
- Wiem, dona Laru. Proszę pozwolić mi mówić. Rozumiem, że to zaskoczenie dla Pani, moja propozycja. Ale pozwól sobie powiedzieć, żeś jest najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem. Oszalałem na Pani punkcie już w chwili, kiedy panią ujrzałem. Zjawiskowa, cnotliwa, szlachetna, towarzyska, miła…- Musiał na chwilę przerwać aby zaczerpnąć tchu.
Ten moment szybko wykorzystała Hrabina.
- Drogi Panie, jak zaczęłam już mówić, pochlebia mi Twoja propozycja. Nie byłabym prawdziwą kobietą, gdybym odczuła inaczej.- Kątem oka zauważyła uśmiech rozjaśniający mu twarz. Jednak zręcznie usunęła się przed złapaniem za rękę.- Jednak z przykrością muszę Ci, waść odmówić.
Hrabina nagle przystanęła i spojrzała w oczy diuka. Miała nadzieję, że jej wzrok jest szczery, bo zamierzała go okłamać. Tak, żeby uwierzył.
- Widzisz, Panie, prawdę Ci powiem. Mąż mój tak niedawno zginął. Zmarł śmiercią nagłą i brutalną, pogrążając dom w smutku. I może Ci się to wydać ale ja męża mojego kochałam prawdziwie. Dotknęła mnie więc jego strata boleśnie.- Mówiła cicho, nie patrząc już na niego tylko gdzieś między kamyki na ścieżce.- Do dziś jeszcze nie otrząsnęłam się po jego śmierci. Kolorowe suknie, klejnoty, wachlarze i uśmiech na twarzy to tylko gra dla zadowolenia środowiska. Tak naprawdę ciągle noszę żałobę.
Diuk milczał nie wiedząc, co powiedzieć, zaskoczony słowami swej wybranki. Obrócił się w i podszedł krok w jej stronę, starając się stanąć na drodze jej spojrzenia, zaś jego ręce ruszyły się w stronę jej ramion.
Hrabina stała milcząca i cicha. Starała się być mała, jak najmniej piękna oraz nie dawać mu żadnego pretekstu żeby utwierdzać go w miłości. Jakkolwiek nazwać to, co do niej czuł lub zdawało mu się, że czuje.
- Don Sabato, nie chcę pana urazić czy upokorzyć. Jestem naprawdę zaszczycona pańską propozycją ale z przykrością muszę odmówić. Każda kobieta z radością i szczęściem padłaby w pańskie objęcia. Jednak z wymienionych przeze mnie wcześniej powodów ja tego uczynić nie mogę.
Uśmiechnęła się delikatnie, przepraszająco, podnosząc głowę.
Diuk milczał kompletnie zbity z tropu. Zachowanie jego wybranki zaskoczyło go kompletnie i nie miał pojęcia, jak się teraz zachować.
- Pani ja...
Było jedynym, co zdołał z siebie wykrztusić i wnet zamilkł szukając słów, gestów, czegokolwiek...
Elena uznała to za kapitulację oświadczyn i poczuła ulgę. Nie trzeba będzie żadnych więcej zabiegów. Była już zmęczona tym wieczorem, tą bezczynnością i frustracją.
- Jeszcze raz powtarzam, że pańska propozycja jest bardzo wielkoduszna, jednak nie mogę jej przyjąć.- Wplotła w swój ton głosu nieco żalu i współczucia, tylko po to aby nie urazić tego szlachetnego człowieka.- Poza tym, jestem już za stara na małżeństwo i na dzieci. Zapewne zdajesz sobie z tego sprawę. A Tobie należy się dziedzic, którego raczej nie mogłabym Ci dać. Nie martw się jednak, Panie. Na pewno znajdziesz odpowiednią kandydatkę na żonę. Już niedługo.
Pocieszenie było szczere. Hrabina spojrzała przelotnie na diuka a po chwili w stronę pałacu.
Diuk zdawał się odzyskać rezon. Chwycił dłoń swej wybranki i przycisnął ją do swej piersi.
- Pani, nie chcę żadnej innej. Rozumiem Twą żałobę i że potrzebujesz czasu. Zaczekam na Ciebie.
Po czym podniósł dłoń Eleny do ust i ucałował każdy paluszek z osobna.
Hrabina znów została zaskoczona. „To wszystko przez ten zakręcony wieczór” przemknęło jej przez głowę. Nie zdążyła zabrać dłoni z jego rąk.
- Ależ Panie.- Łagodnie ale stanowczo zabrała rękę, odsuwając się pół kroku.- Nie naciskaj mnie teraz. Rana jest zbyt świeża.
Widząc zawód na jego twarzy, Elena pomyślała, że to nie jest dobre rozwiązanie. Nie pragnęła, by młody diuk stał się obiektem plotek na długo po tym jak ona wyjedzie.
- Jeśli jednak zależy Ci tak bardzo…- Zawiesiła głos robiąc efektowną pauzę. Nie patrząc na niego.- Panie, jeżeli prawdę mówisz, i chciałbyś poczekać, to być może kiedyś gotowa będę by powiedzieć „Tak”. Jeśli, oczywiście, zechcesz dać mi czas na uporządkowanie spraw mej duszy i serca, czas na pogodzenie się ze stratą ukochanego.
Uśmiech pojawił się na twarzy diuka, który wnet uklęknął przed Hrabiną i ucałował rąbek jej sukni. Zapytał z nadzieją w głosie:
- Pani, ile tylko zechcesz. Za twym pozwolenie czy zechcesz przetańczyć ze mną resztę balu?
Elena spojrzała na niego uważniej i uśmiechnęła się lekko.
- Jeden taniec na pewno mogę panu przeznaczyć, drogi diuku. Jednak powinnam jeszcze pogratulować memu doradcy, panu don Septimo Torre, wygranego pojedynku.
Zadźwięczała w jej głosie duma, chociaż wcale jej nie czuła. Była raczej poirytowana całym wieczorem. Najpierw uroczysta kolacja i przemówienia Hrabiego don Almodovara, potem rozmowa z Tristanem, która nadwątliła spokój jej ducha a teraz ten diuk i jego niedorzeczne oświadczyny. Jednak na twarzy miała śliczną maskę uprzejmości, dumy i piękna. Zupełnie taką, jakiej uczyła się w dzieciństwie na dworze.
- Jeżeli więc nie masz obiekcji Panie, to wróćmy do pałacu i zatańczmy menueta. To mój ulubiony taniec.
Otworzyła wachlarz i zaczekała, aż diuk poda jej łokieć.
- Pani, to będzie dla mnie zaszczyt.
Diuk najwyraźniej odzyskał spokój ducha i cel w życiu a z nim całą jego radość. Z wielką przyjemnością podał łokieć swej wybrance i z miną i pozą dumnego pawia ruszył z nią w kierunku pałacu na menueta... i biada orkiestrze jeśli go nie będzie akurat grać.
Hrabina ukradkiem uśmiechnęła się wesoło do siebie.

Gdy wchodzili na salę zauważyła, że Eugene stoi tam gdzie go zostawili. Jednak najpierw taniec z diukiem.
Don Cesario wspaniale tańczył. Elena czuła się lekka niczym piórko i zupełnie oderwana od rzeczywistości. Poza tym lubiła tańczyć i nieźle jej szła nauka. Teraz co prawda częściej był to taniec z rapierem niż salonowe menuety, jednak nikt nie mógł jej zarzucić, że nie potrafi poruszać się z gracją. Nawet uciekł gdzieś ten charakterystyczny dla marynarzy, kaczkowaty sposób chodzenia. Hrabina poczuła się lepiej i z żalem, zaskakując sama siebie, skończyła menueta. Don Sabato y Montoya odprowadził ją na skraj parkietu, prawie pod sam nos Eugene.
- Świetnie pan tańczy, don Cesario.- Elena była zadowolona więc uśmiechała się często obdarowując diuka spojrzeniem błyszczących z zadowolenia oczu.
- Dona Laru, jesteś najpiękniejszą kobietą na Sali i przyjemność tańczenia w pani towarzystwie jest mi najmilsza. Przy takiej kobiecie mężczyzna zawsze wychodzi blado.- Diuk z reweransem skłonił się, podprowadzając Elenę do Eugene.- Pani, Panie, nie będę przeszkadzał w rozmowie. Proszę pamiętać, ze zawsze gotów jestem zatańczyć z panią, jeśli zaszczyci mnie swoim towarzystwem.
- Dziękuję za komplementy, panie. Mam szczerą nadzieję iż jeszcze się zobaczymy.- Elena dygnęła dwornie i uśmiechnęła na pożegnanie.
- Ja również, droga pani.- Diuk ukłonił się jeszcze raz i odszedł.

Hrabina natychmiast odwróciła się w stronę Eugene.
- Nic nie mów.- Powiedziała cicho. I spojrzała przeciągle na barona. Na dnie oczu czaiło się coś bardzo żywiołowego.- Powiesz mi, jak wyjdziemy do ogrodu. A teraz podaj mi ramię bo te pantofle są koszmarne.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Midnight
Marynarz
Marynarz
Posty: 225
Rejestracja: środa, 7 lutego 2007, 17:49

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Midnight »

Obrazek

Im dalej od rzesiscie oswietlonego palacu, tym ciemniej bylo pomiedzy sciezkami. Odglosy zabawy milkly. Od czasu do czasu poslyszala rozmowe tajemnych kochankow. Cichy szept milosci i pozadania. Usmiechala sie za kazdym razem i mozliwie najciszej przemykala dalej. W pewnej chwili gdzies za nia rozlegl sie huk wystrzalu. Wzdrygnela sie i odruchowo przystanela nasluchujac czujac lekki powiew niebezpieczenstwa. Nie byla jednak pewna czy pochodzic bedzie ono od strony owego wystrzalu czy tez znajduje sie tuz przed nia. Zawsze ufala swoim przeczucia. Nie raz juz uratowaly jej zycie. Z wieksza czujnoscia ruszyla dalej. Moze chodzilo o to spotkanie i misje jaka stanie sie tez jej udzialem. Miala nadzieje iz tylko o to chodzi.

Sciezka nagle zakrecala rozszerzajac sie i tworzac okreg, w ktorego centrum stala drewniana konstrukcja altany. Pyszne, biale kwiaty wily sie wokol jej scian zawieszone na lodygach wspanialego bluszczu. Kilka latarni oswietlalo wnetrze nie na tyle jednak aby umniejszyc prywatna atmosfere tego miejsca. Idealna lokalizacja na potajemne spotkanie. Usmiechnela sie przekraczajac jej prog, lecz usmiech natychmiast zniknal gdy poczula uscisk na swym ramieniu. Zaskoczona odwrocila sie gwaltownie stajac twarza w twarz z .....

- Francisco!

Zduszony okrzyk wydarl sie z jej ust. Przystojny mezczyzna usmiechnal sie, lecz usmiech ten nie objal jego oczu. Francisco de Verone. Bogaty do obrzydzenia i takoz samo pewny swych walorow kochanka. Przez wiekszosc smietanki towarzyskiej uwazany za idealna partie i urodzonego przywodce. Dla niej jednak byl zwyklym sadysta i okrutnikiem skrywajacym swa prawdziwa twarz za nieszczerymi komplementami i kiesa pelna zlota.
Poznali sie dwa lata temu na jednym z bali tak modnych wsrod szlachty. Wciaz nosila zalobe po Almondzie. Mloda, piekna i stroniaca od reszty, pograzona w zalobie przykula jego uwage. Wspominajac tamte dni musiala przyznac sama przed soba, ze byla idalnym kandydatem na ofiare. Cala pewnosc siebie, bezpieczenstwo i odwaga zniknely wraz ze smiercia jej opiekuna i przyjaciela. Te wszystkie przygody, dreszczyk emocji. Pozwolila sobie na te chwile slabosci, tak nieliczne w jej zyciu. I wlasnie wtedy wrog zaatakowal. Opetal w chwili gdy byla najbardziej podatna na tego typu wplywy. Usidlil jej wole zmieniajac w ulegla zabawke jego wypaczonego umyslu. Jednak w koncu dotarlo do niej co czyni ze swojego zycia. Sprzeciwila mu sie, odmowila zarowno swego ciala jak i duszy. Rany, nie tylko psychiczne leczyla przez te ostatnie miesiace rozpamietujac roczny pobyt w jego zamku.
Lecz teraz nie byla juz ta slabiutka dziewczynka ze zranionym sercem. Byla silna kobieta stawiajaca czolo swiatu kazdego dnia i wlasnie z ta sila spojzala mu w oczy.

- Wybacz panie lecz twoj uscisk czyni mi krzywde.

Glos nie zadrzal jej mimo iz sie tego obawiala. Dostrzegla zaskoczenie i zaciekawienie malujace sie na jego twarzy. Niemal widziala mysli plynace pod czupryna czarnych niczym wegiel wlosow. Zastanawial sie zapewne skad ten blysk w jej oczach i jak to bedzie przyjemnie zmazac go wzbudzajac w niej strach, ktory tak uwielbial. Nie jego doczekanie.

- Racz wybaczyc pani.


Cofnal dlon i stanal tak iz swym cialem zamykal droge ucieczki. Poczula pierwsze uklucie strachu, ktore natychmiast stlumila. Z obojetnym usmiechem na twarzy oparla sie o scianke altany spogladajac na niego z uprzejmym acz chlodnym zainteresowaniem.

- Zmienilas sie pani. Omal cie nie rozpoznalem. Te bogate stroje, fryzura, ta... rozwiazlosc, o ktorej tyle sie slyszy...

Zamilkl wypatrujac jej reakcji. Po raz kolejny musiala go zawiesc choc wewnatrz gotowala sie od tlumionej zlosci.

- Coz, moj panie.... Zycie ludzkie niczym by bylo bez odrobiny przyjemnosci. Z tym... lub z lepszym.

To byla jawna prowokacja ktorej nie mogl nie zrozumiec. Oczy zaplonelu mu zloscia. W mroku zalsnily jego biale jak snieg zeby, ktore wykrzywil we wscieklym grymasie.

- Widze iz zapomnialas wiele z tego czego cie nauczono. Pora najwyzsza bym ci o tym przypomnial moja droga.

Zrobil krok do przodu. Nie dala mu satysfakcji i nie cofnela sie.

- I coz poczniesz?... Zniewolisz mnie tu, na przyjeciu Hrabiego? Zgwalcisz? Zabijesz? Drogi Francisco obawiam sie iz do tego braknie ci jednak pewnej czesci meskiego cia.....


Nie dokonczyla gdyz zamknal jej usta poteznym uderzeniem z otwartej dloni. Krzyknela zaskoczona upadajac na podloge.

- Nnie... Nie osmielisz sie...

Pochylil sie nad nia oswietlajac sobie jej twarz jedna z latarenek. Dostrzegl strach, ktory podniecil go bardziej niz widok jasnej skory jej pelnych piersi. Chwyciwszy ja mocno za wlosy postawil jednym plynnym ruchem. Krzykenla ponownie czujac niesamowity bol jakiego nie doswiadczyla juz od roku.

- Doprawdy?... A ktorz twoim zdaniem mnie powstrzyma?....

Zasmial sie okrutnie i ponownie zamachnal mierzac w jej twarz. Pisnela bezradnie kulac sie w sobie. Powrocily wspomnienia nocy w jego komnacie i razow ktorych jej nie szczedzil.

- Nie ppanie... Nnikt...

Usmiechlal sie ponownie opuszczajac dlon i spogladajac na nia z zadowoleniem.

- Grzeczna dziewczynka. Teraz bedziesz posluszna i zrobisz co ci karze.

Skinela glowa probujac odzyskac kontrole nad soba, przebic sie przez zaslone strachu. Udalo sie jej to na tyle, iz mimo bolu zdolala uniesc twarz i spojzec mu w oczy. Jej usta wlasnie otwieraly sie by wypowiedziec bunczuczne slowa gdy jej wzrok napotkal plonace szalenstwem oczy mezczyzny stojacego tuz za jej oprawca.

- Minionet...

To bylo wszystko co Muszkieter wymowil.. to bylo wszystko co Tristan byl wstanie z siebie wykrztusic;. sam nie wiedzial kiedy znalazl sie przy parze a drugim uderzeniu serca mezczyzna znajdowal sie dobra parenascie centymetrow nad ziemia w mocarnym uscisku Kapitana probujac zlapac oddech, na prozno, rece zacisniete na jego gardle byly niczym stalowe imadlo zaciskajace sie coraz mocniej i mocniej.

Patrzyla, patrzyla jak ow nieznajomy chwyta Francisco za gardlo i sciska, sciska tak iz twarz mu poczerwieniala, a oddech stal sie urywany i chrapliwy. Patrzyla dopuki nie dotarlo do niej iz za chwile dojdzie tu do morderstwa. Swiadomosc tego otrzezwila jej umysl sprawiajac iz na powrot stala sie zdolna do dzialania.

- Panie!

Krzyknela podchodzac do niego.

- Panie pusc go, on nie wart by ginac z twej dloni obciazajac cie swym zgonem. Prosze.....


Aby podkreslic znaczenie swych slow podeszla blizej tak iz jej twarz znalazla sie w zasiegu jego wzroku. Prawa dlon polozyla mu uspokajajaco na ramieniu, lewa zas uchwycila nadgarstek starajac sie odciagnac jego dlonie od szyji Francisca.

- Prosze...

Powtorzyla blagalnie widzac iz sine plamy poczely wyplywac na twarz jej oprawcy.

Trzasl sie caly a jego rece niechcialy puscic patrzyl z mordem w oczach na ta gnide, na nic nieznaczacego robaka ktory zdychal niczym pies w jego mocarnym uscisku. Slowa dochodzily do niego z wielkiej oddali, przebijal sie powoli dochodzac do niego, lecz wciaz za slaby by powstrzymac Furie szermierza. Dotyk... spojrzal na jej dlon a z niej jego wzrok przesuwal sie powoli w gore by dojsc do jej oczu. zwolnij uscisk, harkot wciaganego powietrza gdy Francus mogl w koncu zlapac powietrze i dotknac nogami ziemi, lecz gdy dojrzal na jej twarzy czerwony slad po ciosie... uscisk powrocil z dwojona sila grozac wrecz urtwaniem glowy oprawcy.... lecz gdy uslyszal jak go prosi.... z dzikim warkotem odrzucil swa ofiare niczym szmaciana lalke.

Wypuscila powietrze z ulga. Nawet nie wiedziala jak dlugo tkwilo w jej plucach. Spojzala na lezacego Francisco. Kwilil niczym male dziecko starajac sie odczolgac najdalej jak to mozliwe od jej wybawiciela. Minela chwila nim wstal i rzuciwszy jej ostatnie spojzenie przesiakniete jadem nim zniknal w mroku. Przez chwile spogladala jeszcze w slad za nim lecz wkrotce przypomniala sobie iz nie jest tu sama. Pospiesznie poprawila suknie i wlosy po czym odwrocila sie do nieznajomego.

- Dziekuje, dziekuje ci kimkolwiek jestes Panie. Jestem.....

Spojzala na jego twarz i zamarla. Spogladal na nia tak... strasznie. Strach powrocil lecz starala sie go stlumic. Ten mezczyzna wlasnie uratowal ja z rak najwiekszego koszmaru jej zycia. Kimkolwiek byl i jakakolwiek byla kondycja jego umyslu byla mu winna wdziecznosc. Gdyby tylko tak na nia nie spogladal...... Opanowala szybko zstrach i skloniwszy sie z wdziekiem rzekla.

- Nie przedstawiono nas sobie wczesniej pozwol wiec iz uczynie to teraz. Minnet de Tarino, wdowa po hrabim de Tarinno. Do twych uslug panie.......
Now this is not the end. It is not even the beginning of the end. But it is, perhaps, the end of the beginning.
Latilen
Szczur Lądowy
Posty: 6
Rejestracja: sobota, 26 stycznia 2008, 20:14
Numer GG: 3315093

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Latilen »

Chłodne powietrze. Tysiące zimnych igiełek wbijających się w ciało i duszę. Lodowata kamienna podłoga. Elena wzięła głębszy wdech i szybko zbiegła ze schodków. W stopy wbijały jej się szare kamyczki ze żwirowanej alejki. Nieprzyjemne uczucie.
- Słyszałaś? Przyjechał don Del Corre. - usłyszała przytłumione głosy z pobliskiego tarasu, widocznie jakieś damy wyszły się przewietrzyć.
- Naprawdę? Sam? - udawane, sztuczne niedowierzanie.
- Tak. Jego syn przebywa obecnie w stolicy. - Konspiracyjny ton. A to tylko plotki, plotki, plotki.
- Starszy czy młodszy? - im dalej od oświetlonego pałacu tym słabiej było słychać owe damy.
- To ty nic nie wiesz? - ton wskazywał potępienie. Jak można nie znać najświeższych "wiadomości". Rozmowa kobiet zlała się z melodią kolejnego walca - Jego starszy syn zginął w pojedynku. Podobno...
Elena oparła się całym ciężarem ciała o pobliskie drzewo. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Miała wrażenie, że jej serce przestało bić, a oddech nie daje się zaczerpnąć. Trwało to jedynie moment. Ale dla niej wieczność. Tristan znikał właśnie je z oczu gdzieś pomiędzy precyzyjnie ściętymi krzewami. Nie było czasu. Odepchnęła się ramieniem od drzewa. "Trzeci krzew na lewo od ostatniej pochodni." Podbiegła, na ile pozwalała jej suknia do stojącej w pobliżu karocy jej szwagra i zastukała w drzwi. Ze środka wychynęła głowa Sigmunda.
- Moja szabla. - rzuciła szeptem.
Chłopak otworzył szerzej drzwi i podał jej broń. Zwinnym ruchem zdjęła mu wisior z szyi wcześniej schowany pod jego koszulą, który przedstawiał emblemat Róży i Krzyża, schowała go w gorset i puściła się za Tristanem. Kamyki wbijały się jak małe igiełki raniąc jej stopy. Ale to dawało jakieś oparcie. Czuła, że jest tu i teraz, a nie wtedy i tam. Zaraz koło wyliczonego krzewu przystanęła. Rozejrzała się i ruszyła już o wiele wolniej za majaczącą sylwetką szermierza. Co jakiś czas słyszała szepczące pary schowane tutaj przed światłem i wzrokiem postronnych. Trzeba uważać. Tylko że skradanie się w sukni balowej nie należało do prostych zadań. Gorset utrudniał branie oddechu, materiał zaczepiał się o wystające gałązki. Kiedy ścieżka skręcała i oczom Eleny ukazała się altana, kobieta cofnęła się o kilka kroków. Po czym skręciła w drugą odnogę alejki i sprawnie obeszła altanę z drugiej strony schowana za ścianą z krzewów. Zwolniła kroku, pilnowała oddechu i zbliżyła się jeszcze o kilka metrów. Przez gałązki widziała jedynie trzy sylwetki. Mocniej zacisnęła dłoń na szabli. Chłód metalu dodawał jej otuchy. Jeszcze kawałek i...
nieznany jej mężczyzna upadł tuz obok niej na ziemi. Ledwo łapał oddech, czołgał się, aby uciec. "Zając nie mężczyzna" przemknęło Elenie przez myśl i zęby same się zacisnęły. Pochyliła się nieznacznie i spojrzała przez gałęzie na Tristana. Kobieta stała tuż obok niego i jeszcze patrzyła za właśnie umykającym "zającem". Natomiast twarz szermierza... nawet z takiej odległości dało się dostrzec początki obłędu. Przynajmniej w ten sposób patrzył na nią Gotfried, zanim nie zabił kilku swoich towarzyszy i nie rzucił się w odmęty morskie. Kobiecie, poprawiającej suknie, jeszcze nie było dane zobaczyć twarzy szermierza. W końcu odwróciła się.
- Dziękuje, dziękuje ci kimkolwiek jesteś Panie. Jestem.....
i Elenie zdało się, iż kobieta lekko się skuliła w sobie, nieznacznie. Ale mogło to być tylko przewidzenie spowodowane migotliwym światłem latarni porozwieszanych w pobliżu. Dziękowała Theusowi, że miała akurat ciemno zielną suknię, co dawało jej złudną iluzję bezpieczeństwa.
- Nie przedstawiono nas sobie wcześniej pozwól więc iż uczynię to teraz. Minnet de Tarino, wdowa po hrabim de Tarinno. Do twych usług panie.......
Elena zamieniła się w słuch.
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Eugene de Sept Tour

Obrazek

Elena i Eugene szli przez salę w stronę drzwi na taras. Nie przeszkadzały jej pantofle ani suknia. Umiała w nich chodzić. Nauczyła się na długo przedtem zanim jej stopy dotknęły desek pokładu. Prośba o ramię była tylko pretekstem, żeby baron jej się nie wymknął. Nie, nie uważała że ucieknie, ale chciała mieć pewność, że porozmawiają.

Wyszli na otwartą, oświetloną jasnym księżycem, przestrzeń tarasu, zeszli po szerokich kamiennych schodach i weszli w obsadzoną krzewami żwirowaną alejkę. Wszędzie paliły się nastrojowe latarenki nadając ogrodom zaciszny tajemniczy urok.
- Przyszło Ci do głowy, że nie musiałeś się pojedynkować? - Uprzejmym tonem Hrabina zapytała barona. - Że mogłeś go wyśmiać lub zignorować? Nie. Oczywiście, że nie. Musiałeś zachować się jak każdy. Pojedynek to szczyt honoru.- Powiedziała z przekąsem.- Ale nie mam żalu ani pretensji. Przecież to takie modne. Zresztą, młody Castello Barba ubliżył Ci, więc musiałeś się zrewanżować.

Nie wiedziała czemu prawiła mu kazanie ale robiła to. Tonem uprzejmym, godnym niedzielnego spacerku, ale jednak z władczą nutką w tle. Nie przyszło jej do głowy, że robiła mu wykład tylko dlatego, że jemu jednemu mogła. Była zdenerwowana, czuła się nieswojo i obco, chciała uciec stąd, wrócić do swojego świata, wrócić chwile i życie, które już minęły. Była poirytowana, zła i sfrustrowana, a jedyna furtka żeby te emocje wypuścić, to właśnie pojedynek barona.

Sept Tour milczał spoglądając zamyślony to na Hrabinę to na gwiazdy, słuchając jej dobitnych słów. Och, domyślał się, że cała sprawa z prośbą o ramię była jedynie pretekstem. Kto, jak kto, ale córka rodziny Montenegro nie miała prawa nie umieć poruszać się w bogatych sukniach, czy aksamitnych pantofelkach. Przypuszczał, że po prostu zauważyła, że przez całe wspaniałe przyjęcie stara się izolować od reszty gości, także od niej, Tristana, czy Rainee. Owszem, spełniał wymogi podstawowe etykiety, tak, że nikt nie mógł mu zarzucić braku grzeczności, jednak na tym się kończył jego udział. Kiedy trzeba, tańczył, kiedy trzeba, zamieniał kilka słów konwersacji, ale też tylko tyle. Wyróżniał się najprostszym chyba strojem wśród tłumu przepięknie, bogato oraz barwnie przywdzianej szlachty. Stał z boku, zamyślony, inni zaś goście nie palili się z nim do rozmowy. Woleli cudownie piękną donę Laru, czy rzucającego panie na kolana swoją elegancją Tristana, albo roztańczoną, uwodzicielską Rainee. Oni mieli im coś specjalnego doi zaoferowania, Eugene natomiast nic. Dlatego z nim nie rozmawiano, nawet na temat pojedynku, który stał się główną sensacją wieczoru. Jedyny wyjątek stanowili urocza baronessa Oreiro i diuk, ale diuk stracił zainteresowanie dyskusją, gdy dowiedział się wszystkiego, czego chciał wiedzieć na temat dony, natomiast baronessie nie wypadało poświęcać uwagi jednemu mężczyźnie. Jako panna na wydaniu mogła strzyc oczyma, uwodzić, ale zachowując normę oraz obdarzając wszystkich równo swoimi wdzięcznymi uśmiechami.

Biorąc to pod uwagę, Elena zapewne także oceniła, że od niej również wyrwie się pod byle pretekstem, a chciała z nim porozmawiać. Miała rację. To absolutnie nie była dla niego noc do rozmów oraz uśmiechów. Jednak wtedy Elena poprosiła go o usłużenie ramieniem. Nie mógł odmówić. Dlatego teraz przechadzali się po przepięknym parku przypominającym raczej magiczny ogród, pełen rzeźb, fontann, latarni, cudownie utrzymany przez ogrodników, którzy zadbali, żeby wszystko to uzupełniało roślinną szatę, tworząc kompozycję niezwykłej urody. Słuchał jej, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Nie dlatego bynajmniej, że nie mógł sprostować jej wiedzy o całym zajściu. Przecież nie była przy nim, ani gdy to się stało, ani wcześniej, więc nie znała okoliczności zajścia na wejście przyjmując, że miał możliwości wycofania się, że honor, że popisy, że głupota. Miała swoje sprawy, ważne dla niej. Mówiła, on zaś słuchał nie odpowiadając, nie wyjaśniając, nie prostując.

Było mu smutno. Słowa Hrabiny jeszcze ten smutek pogłębiały, ale go nie zapoczątkowały. Był niejako z natury nieco melancholijny, natomiast ta noc ów nastrój wzmocniła. Nawet nie wiedział dlaczego? Może miał w sobie jakieś pokłady przystającej bardziej niewieście egzaltacji? Być może. Pewnie dlatego nie wyjaśniał niczego Hrabinie, tylko słuchał. A może też wyczuł podskórnie, że po prostu potrzebowała się na kimś wyżyć, wyrzucić swoje napięcie i żale. Nie przeszkadzał jej w tym. Stał jak bokser obijany ciosami kolejnego przeciwnika, który uśmiecha się, bowiem żaden napastnik nie może mu zabrać jego tajemnego uniwersum. Wreszcie odrzekł, pewnie jeszcze bardziej zaciemniając całą sprawę, czy utwierdzając Elenę w swoich przypuszczeniach:
- Przepraszam, dona Laru – cokolwiek to miało znaczyć. Mówił cicho, zamyślenie, melodyjnym głosem. – Wie pani, mam się chyba ochotę upić.

Elena pufnęła przez nos. Teraz poirytowana była jeszcze bardziej. Nie znosiła ludzi milczących, którzy nie umieli twardo się postawić. Mężczyzn, którzy smętnie kiwali głowami lub ostentacyjnie mówili cokolwiek byleby pozbyć się rozmówcy. Wydawali jej się zupełnie pozbawieni woli życia i walki o nie. A Eugene zachował się dokładnie tak. Nie powiedział nic, szedł tylko zamyślony i milczący, bez cienia życia, które piratka tak uwielbiała. I jedyne co powiedział to: „przepraszam dona Laru”.
- Bardzo pięknie.- Odpowiedziała.- Bardzo, ale nie o to mi chodziło.

Hrabina była tak podenerwowana, że zamiast irytacji pojawił się gniew. Czuła, że sytuacja wymyka się jej z rąk. Że jest bezradna i nie ma możliwości ruchu. Że odebrano jej coś ważnego. Głaskanie po główce, zapewnienia że wszystko będzie dobrze i inne tego typu banały są dobre dla dziewczynki, która straciła ukochaną lalkę. Ale nie dla kobiety po przejściach, silnej i wyzwolonej, która ostatnie lata spędziła na rozkazywaniu bandzie morderców. Hrabina potrzebowała, żeby ktoś nią potrząsnął. Musiała się otrząsnąć z bólu i gniewu, a nie zapomnieć lub zaakceptować to, co się stało. Elena wiedziała, że nigdy się z tym nie pogodzi. Podświadomie czuła potrzebę szaleństwa, w którym mogłaby choć na chwilę myśleć o czymś innym i cieszyć się. Dlatego chciała porozmawiać z baronem. Może pokrzyczeć trochę, może mieć pretensje, ale wszystko po to żeby obudzić w nim życie, które tego wieczoru gdzieś z niego uciekło. Chciała żeby wziął udział w dyskusji, żeby odparł zarzuty i postawił na swoim.
- Nie chcę żebyś mnie przepraszał, bo jesteś dorosły i robisz jak uważasz. Ale mógłbyś mnie poinformować o tym, że masz zamiar zginąć dzisiejszego wieczoru.- Elena spojrzała na niego.- W sumie to niewiele. a jednak dla mnie coś znaczy.
Nagle zatrzymała się. Stali osłonięci przez krzewy, w półcieniu między dwoma latarenkami. W pobliżu nie było nikogo widać ani słychać. Elena złapała Eugene za ręce w nadgarstkach patrząc mu w twarz.
- Nie chcę żebyś pytał się mnie o zdanie w każdej sprawie. Nie chcę żebyś stał tak ze spuszczoną głową jak zbity pies. Nie chcę żebyś bił się z każdym kto ci ubliży. Nie chcę żebyś mnie przepraszał.- Hrabina odetchnęła płytko.- Chcę żebyś patrzył dumnie na tych wszystkich ludzi którzy SĄ gorsi od ciebie. Chcę żebyś czuł się od nich lepszy bo w istocie jesteś. Chcę żebyś nie miał wyrzutów sumienia. Chcę żebyś… Nie wiem czego chcę…- Dodała ciszej.

Dalej stała wyprostowana, pewna siebie z błyskiem w oku. Ale już coś się zmieniło. Ledwo uchwytny cień przemknął po jej twarzy, dłonie zacisnęły się lekko i opadły wzdłuż ciała niknąc w fałdach sukni.
- Chcę żebyś mi powiedział co się naprawdę stało. I czemu, na miłość, nie poszukałeś kogokolwiek z nas, żeby był Twoim sekundantem? A potem chcę już stąd iść. Z tego balu. I ruszyć w drogę za biskupem.
W ostatnim zdaniu nawet Hrabina usłyszała twardą jak stal nutkę zniecierpliwienia.
- Jeżeli chcesz, żebym ci powiedział, to znaczy, ze od razu mam spełnić twoje życzenie? – Spytał powoli Eugene. – Zawsze dostajesz, to czego chcesz? Ciekawe. Dlaczego zakładasz, że nie szukałem ani ciebie, ani Tristana. Owszem, jakiś czas szukałem, ale was nie było. Jakby to powiedzieć, jesteś dorosła, tak jak mi to dobitnie również wyjaśniłaś, szlachetna pani, on też, więc to wasza sprawa co robicie. Nic mi do tego, ale znaleźć was po prostu nie mogłem. Dlaczego zakładasz, że nie chciałem cię poinformować o pojedynku, dlaczego zakładasz, że nie chciałem was poprosić, byście sekundowali podczas pojedynku lub przynajmniej byli niedaleko wśród widzów. Dlaczego wreszcie zakładasz, że w ogóle chciałem tego pojedynku? Zostałem wyzwany, jeżeli chcesz wiedzieć, a nie ja wyzywałem. Dlaczego sądzisz, że zrobiłem to dla mody? Widocznie w twoich oczach podkreślam, jak owa moda, bycie na ciągłym topie, są dla mnie ważne? Dość ciekawe, chociażby patrząc na stroje. Dlaczego uważasz, że czuję się gorszy od tych ludzi? Dlatego, że nie szaleję wraz z wami, ale oglądam gwiazdy? Dlaczego uważasz, że biłem się z nim, po mój honorek poczuł się urażony i żeby samemu sobie udowodnić, ze go posiadam, przyjąłem wyzwanie? Takich „dlaczego” mógłbym rzucić wiele. Widocznie niezbyt wysoko mnie oceniasz, skoro słyszę od ciebie takie słowa, ale trudno. To twoje prywatne poglądy i nie mnie je w ogóle oceniać. Postaram się jednak pamiętać, żeby ci się jak najmniej narzucać. Natomiast co do biskupa, to pewnie ruszymy na niego. Mnie nie tyle chodzi, żeby go dorwać szybko, tylko, żeby go dorwać pewnie. Mając postrzał musi się pewnie kilka miesięcy spokojnie kurować. Dlatego możesz się nie obawiać, powinnaś go bez kłopotu dorwać. Póki to trwa, niestety, sama rozumiesz, szlachetna pani, zbieżność interesów, więc będę ci się musiał jeszcze trochę ponaprzykrzać. Nie mniej, pomyśl, że tylko do załatwienia sprawy biskupa..
Mówił te słowa spokojnie, nawet nie dobitnie, jakoś zwyczajnie, jakby opowiadał coś normalnego, dodając jeszcze:
- Teraz szlachetna dono, wybacz, ale raczej mam ochotę przespacerować się samotnie, pooglądać spokojnie niebo. Jeśli masz dalej problemy z pantofelkami, widzę tu kilku młodzieńców – wskazał na przechodzącą obok trojkę szlachciców, - którzy chętnie usłużą tak pięknej damie – dodał lekko kłaniając się
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Tristan wpatrywał się w kobietę zaciskając pieści tak mocno że całe trzęsły się od wysiłku. Z jego twarzy odpłynęła cała krew pozostawiając ją trupio bladą. Zdawało się że nie usłyszał jej słów wpatrzony w nią niczym zahipnotyzowany. Wyciągnął rękę w jej stronę szepcząc bardziej do siebie niż do niej...

- Widziałem jak umarłaś...- głos mu się łamał- Minionet... nie żyjesz..... - sam nie wierzył w to co mówi. – widziałem....

Minionet... Skąd ów mężczyzna mógł ja znać i.... nie żyjesz?.... Sen. Sen, który śnił jej się nie tak dawno temu, czy.... Czy mógł być prawda? Nie.... Gnana strachem o jedyną bliskąjej istotę przywarła do niego chwytając za rękę i zmuszając by spojrzał jej w oczy.

- Minionet? Co o niej wiesz?! Co z nią.. Mów głupcze! Mów natychmiast coś uczynił mej siostrze!


W jego spojrzeniu dojrzała iskrę szaleństwa. patrzył jakby przez nią i na nią jednocześnie. Starał się pojąć to co się przed nim dzieje. Nawet nie zauważył jak go złapała i zaczęła potrząsnąć...

- Nie żyjesz... widziałem... Biskup.... Minionet.... Widziałem...

Nie wierzył, nie rozumiał, łza spłynęła po jego policzku.

Strach zaciskał swe długie palce na jej szyi gdy słuchała jego słow. Biskup? Przecież on miął się nią zajmować na wyspie. Troskliwie zajmować, chronić.... Czyżby on tez zginął? Nie.. Nie chciała w to Wierzyc. Ten mężczyzna nie mógł mówić prawdy. To... To porostu było niemożliwe. Nie jej Minionet, nie ona. Nieznajomy wyraźnie trącił rozum, miał majaki. Tak.. to by tłumaczyło jego wzrok, lecz przecież nie słowa. Rozejrzała się w poszukiwaniu pomocy, inspiracji. Wreszcie po prostu wymierzyła mu porządny policzek i z wściekłością wysyczała.

- Żyje głupcze. Ocknij się szaleńcze i mów coś jej zrobił.. Coś zrobił biskupowi... Co cię z nimi łączy? Czyś słyszał o czymś? Czyś tam był? Czyś....

Ostatnie słowo zawisło w powietrzu... Czyś ja zabił...?

Złapał się w odruchu za policzek, powoli zaczął dochodzić do siebie... Rozejrzał się wokół starając się odgadnąć gdzie jest... dopiero po chwili spojrzał w oczy tak podobne do tej... Teraz dopiero dojrzał różnicę... teraz dopiero dochodziło do niego gdzie się znajduje i co się dzieje...

- Minionet.... zginęła z ręki biskupa... - Ledwo co był wstanie wykrztusić te słowa jakby stawały mu ością w gardle.

- Zginęła?... Z ręki biskupa... To....


Osunęła się na deski werandy niezdolna dłużej utrzymać pionu. Minionet.... Wiec ten sen, ale.... To po prostu niemożliwe. To.... po prostu kłamstwo. Ten człowiek oszalał... On....

- Nie.... Nie, ona żyje.. Ona... Biskup ja chronił... Nie wierze ci... Nie...

Lecz w głębi duszy wierzyła. Wierzyła temu mężczyźnie, którego spotkała pierwszy raz w życiu, a jeżeli tak było to ktoś zapłaci jej za ta stratę.

- Byłeś tam prawda?... Trzymałeś w ramionach jej martwe ciało... Osłoniła cię.

Podniosła głowę spoglądając w jego twarz, która nad nią górowała. Dostrzegła ból i ta pojedyncza łzę, która spłynęła po jego policzku.

- Kochałeś ja..... Kim jesteś?

- Skąd....


Potrząsnął głową odpędzając od siebie myśli. Przyjrzał się uważnie swej rozmówczyni i wydychając powietrze dał upust chociaż części swych emocji.

- Nazywam się Tristan de Becharnais. I tak byłem tak. Trzymałem ją w ramionach gdy umierała i tak kochałem ją..... A teraz chce złapać tego który mi ją zabrał.

W jego głosie znów brzmiał pewności. Zaczął wracać do siebie , lecz nadal jego twarz przypominała Wampira.

- A wiec ci w tym pomogę.

Rzekła głosem w którym pobrzmiewała pewność siebie i siła. Pomoże mu pomścić śmierć swej siostry. Będzie to trudne, gdyż biskup posiadał wpływy i to dość znaczne, ale..... Śmierci się nie wybacza, a przejście obok tego obojętnie... Nie... to zdecydowanie nie w jej stylu. Czuła ból w swym sercu, chciała płakać. Przyjdzie na to czas, gdy zobaczy krew znacząca szkarłatem przód szaty biskupa. Nie.. nie gdy, a kiedy bo na pewno nie odpuści. Dłoń zaciśnięta w pieść uderzyła z siła w drewno werandy. Fizyczny ból pozwolił opanować ten, który trawił jej serce. Powstała patrząc na niego inaczej. Dostrzegła bladość lica, pewność siebie, wole walki, żądze zemsty. Zatem od dzisiaj będą para hartów goniących swa ofiarę. Uśmiechnęła się, lecz nie było radości w tym uśmiechu.

- Zatem czeka nas polowanie. Dobrze... Nim jednak cokolwiek postanowię chce usłyszeć co sprawiło, ze znalazłeś się tu, w tej altanie tak późno w nocy. Dlaczego jesteś tu miast bawić się na balu wraz z innymi?

Skinął głową na jej słowa... Lecz na jej pytanie uśmiechnął się krzywo i smutno. Podniósł rękę jakby chciał dotknąć jej policzka, lecz zatrzymał się i opuścił dłoń.

- Ona mnie tu przyprowadziła.

Odparł szeptem.

Ona.... Smutny uśmiech zagościł na jej szkarłatnych ustach. Tak, jej siostra mogła rozkochać w sobie kogoś takiego. Taka delikatna, krucha, aż prosiła się by ktoś wziął ja pod swe skrzydła. Przyprowadziła go tu, możliwe... Wszystko wydawało się możliwe... Wyciągnęła dłoń by dotknąć ręki, która opuścił. Ujęła ja delikatnie i przyłożyła do swego policzka..

- Ja także ja kochałam. Była jedyna istota, która mi została. Odebrano mi ja, a ona przysłała ciebie byś zdradził mi ta prawdę. Od tej nocy jesteśmy złączeni jej śmiercią. Jesteśmy para, która straciła cos waz nago, cos co oboje kochali całym sercem. Wiem jak bardzo podobna jest ma twarz do jej słodkiego lica. Nie bój się jej dotykać. Teraz jednak.... czeka mnie spotkanie, a ty.... Obawiam się, ze jeżeli nie jesteś tym na kogo czekam to musisz opuścić to miejsce. Znajdę cię później lub ty znajdziesz mnie. Teraz...


Przez chwile przypatrywał się jej. Spojrzał w stronę pałacyku najwyraźniej nie chcąc odejść.

- Dobrze pani, lecz zechciej powiedzieć na kogo czekasz?

Powędrowała za jego wzrokiem. Czy może mu powiedzieć? Nie chciała by odchodził. Był ostatnia osoba, która widziała Minionett żywa. Był łącznikiem, lecz teraz. Co powiedzą członkowie zakonu gdy zastaną ich tu razem? Młoda, głupia dzierlatka, która na takie spotkanie sprowadza swego adoratora. Nie byłby to dobry początek. Westchnęła.

- Gdyby odpowiedz na twe pytanie była tak prosta. Niektóre róże w tym ogrodzie maja swe kolce. Z niektórych drzew tego ogrodu zbija się krzyże na trumny ich wrogów. Może właśnie czekam na taka róże i taki krzyż.....

Spojrzał na nią uważniej. Milcząc przez chwilę jakby ważąc słowa.

- Pani zaiste na Honorowego gościa czekasz... Czyż nie mam racji?
patrzył na nią uważnie jakby szukając czegoś....


Odwróciła głowę w jego stronę.

- Honorowego.... tak.

Obejrzał się za miejscem z którego odpełzł ten Damski bokser i podniósł powoli wzrok jakby upewniając się czy odszedł.

- Śmiem pani podejrzewać ze wiadomości którą ci wysłano by cię tu ściągnąć wysłał nie kto inny tylko ów...


Zacisnął usta powstrzymując słowa jakie cisnęły mu się na usta, w Montaigne zastrzelił by drania bez wahania i nikt by mu złego słowa nie powiedział wręcz przeciwnie ale tutaj...

- On.. ale...

Nagle to do niej dotarło. Zwabił ja... Ściągnął do tej altany by... Pokręciła głowa z niedowierzaniem. Jak mogła być tak głupia, tak doskonale głupia. Jak mogła dopuścić by pragnienie przygód aż tak ja oślepiło. Oparła się o ściankę altany. Głupia! To wszystko było tylko wstrętna pułapka, w która weszła niczym głupia owca.

- Wiec nie.... Nikt....

Wtem wyprostowała się dumnie unosząc głowę.

- Zatem jestem głupsza niż on okrutny. Wypacz kawalerze, lecz lepiej będzie gdy się oddalę w samotności strawić to upokorzenie.

- Jeśli pozwolisz pani. Pozostanę przy tobie, jako że nie wszystko było oszustwem.
Sięgnął pod kamizelkę jakby miał kieszeń na piersi tuż nad sercem.

- Poznajesz pani?
Podał jej kartkę papieru.


Spoglądała niepewnie na skrawek papieru jaki jej podął. Dokładnie taki sam miała przy sobie. Zgadzało się wszystko łącznie z charakterem pisma, ale przecież....

- Jak?... Przecież on nie mógł...

Mętlik w głowie nie pozwalał jej normalnie myśleć. Za dużo na raz... Za dużo.... Uchwyciła się wreszcie tego czego mogła być pewna.

- A wiec to ciebie miałam spotkać.
Uśmiechnął się do niej cieniem uśmiechu a jego twarzy bardzo powoli zaczęły wracać na jego twarz.

- Ze nam miałaś się pani spotkać na balu, lecz do tej altany zwabił cię ten...

Spoważniał chwytając jej spojrzenie i cichym pewnym siebie głosem oznajmił.

- Zakon potrzebuje twej pomocy pani.


A wiec miała wreszcie pod stopami stały grunt. Ukłoniła mu się lekko odpowiadając.

- Zatem jestem do jego usług.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Hrabina uciekła wzrokiem w bok. Baron mówił prawdę i Elena doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie miała prawa czynić mu wyrzutów ani o cokolwiek mieć pretensji. Poza tym nie chciała tracić jedynego przyjaciela, jedynej dobrej duszy jaką miała.
- Poczekaj.- Powiedziała cicho, gdy już się odwrócił. Nie sądziła, że te ciche słowa poskutkują, że baron rzeczywiście się zatrzyma. To był raczej akt desperacji.- Nie odchodź.
Hrabina szybko rzuciła okiem dookoła. Trzej młodzi ludzie oddalali się w stronę pałacu. Elena zacisnęła pięści i zaraz je rozluźniła. Patrzyła w ziemię. Czubkiem buta poruszyła kamyczek na ścieżce.
- Masz rację.- Czuła gorycz i złość, frustrację. Jednak żadne z tych uczuć nie wypłynęło na jej twarz, nie dało się usłyszeć w głosie. Tylko żal.
Eugene zatrzymał się, odwrócił.
- Przepraszam.- Szepnął. Patrzył na własne buty, ciężko oddychał.- Nie chciałem tego i wiem, że przeżywasz stokroć poważniejsze udręki niżeli ja. Bo ja… cóż, jestem ofiarą swoich własnych urojeń. Natomiast ty...- Nie dokończył, choć obydwoje wiedzieli, co ma na myśli. Machnął ręką jakby w ten sposób odganiał złe myśli.- Nie chcę sporu pomiędzy nami. Wspaniały księżyc świecący nad nami świadkiem, że nie chcę. Dlaczego, dlaczego tak czasem wychodzi? Nic nie rozumiem.
- Miałeś rację, Eugene. Należało mi się. Naskoczyłam na Ciebie. Nie powinnam.- Hrabina uśmiechnęła się delikatnie, jakby wstydliwie.- Jesteś jedynym przyjacielem jakiego mam. Jeśli jacyś mi jeszcze pozostali, to są bardzo daleko. Nie chcę stracić tego, co mam, ale to dla mnie nowa sytuacja.
Potrząsał głową jak gdyby usiłował wytrząsnąć ze swojego umysłu jakąś nadzwyczajną myśl. Wreszcie spojrzał nieśmiało na Hrabinę i rzekł pytająco:
- Zapomnijmy o tym, jeżeli się zgodzisz. Wiem, że jesteśmy zbyt inni, żeby między nami wszystko było bezkonfliktowe, ale przyjaciele. Tak, to jest to, przyjaciele nawet jak się spierają pozostają przyjaciółmi.
Podał jej ramię, dwornie i dystyngowanie. Tylko nawet podając nie wiedział, czy się cieszyć, czy odwrotnie. Uśmiechał się, ale czy był to uśmiech szczęścia, czy porażki...
Elena uśmiechnęła się szerzej uśmiechem pełnym ulgi. Ciepłe światełko zapaliło jej się w oczach.
- Dobrze. Zapomnijmy.- Wsunęła dłoń pod ramię Eugene.- Nie powinieneś mnie usprawiedliwiać. To, że się rozklejam, jestem kapryśna, nieznośna i władcza jest oburzające i nic mnie nie tłumaczy. Ale zmienię się, zobaczysz.- Hrabina zapewniła żarliwie, chociaż cicho.- A teraz nie wracajmy już do tego.
Podniosła w górę dłoń akcentując w ten sposób zamknięcie sprawy.
Eugene skinął głową na znak zgody.

Przez chwilę szli w milczeniu ścieżką. Hrabina patrzyła w gwiazdy i starała się opanować ten chaos myśli jaki kłębił jej się w głowie. Nakrzyczał na nią. Obalił jej pychę, zbił argumenty, zabił pretensje. Uniósł się honorem i dumą. A ona? Nawet nie była na niego zła. Zwykle wściekała się, klęła lub po prostu odchodziła. A teraz ten człowiek znikąd utemperował ją jak młodą gęś. A najgorsze i najdziwniejsze jest to, że wzbudził w niej poczucie winy i wyrzuty sumienia. Prócz Conrado nikt nie był w stanie dokonać tej sztuki od lat.
„Co się ze mną dzieje?” zastanawiała się. Do tej pory zawsze w zgodzie z samą sobą, teraz dokonywała heroicznych wysiłków aby się zmienić. Pięć lat na morzu wyrobiło w niej władczy, nieznoszący sprzeciwu charakter. Zwykle to ona dyktowała warunki a jak się to komuś nie podobało, to droga wolna. Była zawsze pogodzona ze sobą. A dziś po raz kolejny zmieniła swoje naturalne odruchy, przyzwyczajenia. Sprzeciwiła się swojej naturze i instynktowi. I to dla kogo? Dla mężczyzn. A zwłaszcza dla barona. Co jakiś czas zerkała na niego starając się odnaleźć uczucia skryte za piwnymi oczami.
Ten człowiek ją zastanawiał. Melancholijny, spokojny, bez ognia ale z tą niezachwianą pewnością, że życie jest cenne i należy go bronić za wszelką cenę. Był jej całkowitym przeciwieństwem a jednak przywiązała się do niego przez te krótkie tygodnie ich znajomości. Wciąż ją to zadziwiało. Ta spokojna siła, zrównoważenie i opiekuńcze uczucia, których tak rzadko doświadczała zmiękczały jej serce i oświetlały mroki jej duszy.
Zupełnie nagle uświadomiła sobie dlaczego miała do niego pretensje. Hrabina, piratka, postrach siedmiu mórz zachowała się jak każda normalna kobieta, która boi się o drogiego jej sercu mężczyznę. Olśnienie przyszło tak nagle, że musiało być prawdziwe. Przełknęła ślinę i spuściła głowę by ukryć nieoczekiwaną burzę emocji na twarzy.

- Nie mam ochoty wracać na bal. Przejdźmy się jeszcze, jeśli nie masz nic przeciwko temu.- Hrabina przez chwilę szukała bezpiecznego, lekkiego tematu, żeby nie zburzyć tej kruchej zgody między nimi. Żadnego nie znalazła.- Szkoda, że nie widziałam cię, jak stajesz do pojedynku. Dawno nie oglądałam prawdziwego, szlacheckiego. Ja ich nie lubię, ale chciałabym wiedzieć co ty myślisz. W ogóle chciałabym wiedzieć co myślisz. Opowiesz mi?
W tej chwili przypomniało jej się w jaki sposób pięć minut temu Eugene powiedział jej co myśli. Uśmiechnęła się wesoło, domyślnie na to wspomnienie. Bez wątpienia już się dowiedziała.
- Byłam niesprawiedliwa, a chcę się poprawić. Żeby to zrobić chyba muszę poznać prawdę. Więc teraz chciałabym się dowiedzieć co się stało i co o tym myślisz.
- Jeszcze raz przepraszam.– Mrugnął do niej wesoło baron żartując.– Jak zacznę jeszcze stroić fochy to masz prawo dać mi w ucho, ale nie za mocno, dobrze?
- W ucho.– Podjęła ton Hrabina.– Zapamiętam. Ale jesteś pewny?
- Pewny. Natomiast co do pojedynku, to wyszła głupia sprawa. Widziałaś pewnie, że niezbyt dobrze się bawiłem. Ja zresztą nigdy nie byłem wielkim miłośnikiem tego rodzaju zabaw. Nawet podczas studiów wolałem albo książki albo szpadę. Dlatego raczej wolałem sobie pooglądać niebo z balkonu niż samemu się nieco nudzić i przeszkadzać swoją osobą innym. Och, nie mam na myśli ciebie.– Dodał dostrzegając jej protestujący gest.– Ogólnie, jak widzi się kogoś, kto nie bawi się dobrze, samemu także można stracić chęć do zabawy. Dlatego wyszedłem, no i jakiś czas później pojawił się tam młodszy brat markiza z żoną. Chyba mieli ochotę na coś, bo zaczęli ... no, wiesz co.- A nieco zaczerwieniona Hrabina skinęła głową.– No i nagle zobaczyli mnie. Ów panek chyba wziął mnie za jakiegoś służącego, bo ... bo kilka razy uderzył mnie szpicrutą. Pierwsze uderzenie, dość lekkie, nawet zignorowałem, ale kilka następnych… Sama rozumiesz, szczególnie dlatego, iż widziałem, że później wiedział, iż jestem także na balu zaproszoną osobą. Tyle, że on dalej próbował mnie trzepnąć. Dlatego ...
- Dlatego?– Podchwyciła Hrabina, a baron wręczył jej różę zerwaną z oszałamiająco pachnącego krzewu, kiedy obok niego przechodzili. Była piękna i czerwona jak krew. A zarazem kłująca. Piękna, niebezpieczna, dokładnie tak samo, jak Elena.
Hrabina skinęła głową w podzięce i uśmiechnęła się czarująco mrużąc oczy.
- Dlatego złapałem gościa i wyrzuciłem go przez poręcz balkonową.
- Eugene…Hrabina przez chwilę nie wiedziała, czy się oburzyć, czy parsknąć śmiechem. Uderzenie szlachcica szpicrutą to sprawa bardzo poważna, wiedziała o tym, ale kiedy wyobraziła sobie, jak baron przerzuca młodszego Castello-Barbę przez balustradę, to sama scena: brutal, który wierzgając rękami i nogami wylatuje za poręcz, wydała jej się zabawna. I bardzo w jej stylu.
- Zasadniczo nic mu się nie stało. Wysoko nie było, poza paroma zwichnięciami cały wyszedł, ale wtedy polazł po brata i ten mnie wyzwał. Możesz mi wierzyć, Eleno, że robiłem wszystko, co się dało, byle uniknąć pojedynku. Hrabia don Almodovara zresztą także, ale markiz jakby się uparł. Zapowiedziałem, oczywiście, że moim sekundantem będzie Tristan. Wiesz, w Eisen wybrałbym ciebie i wszędzie indziej, gdzie mógłbym to zrobić, ale w Kastylii…– Przerwał na moment. Hrabina w odpowiedzi na to niedopowiedzenie machnęła ze zrozumieniem ręką. Jakby wyrażając: nie mówmy o tym.– Sama rozumiesz. Wróciłem na salę balową was poszukać, ale widziałem tylko lady Rainee, no i może to głupie, ale wydawało mi się...
- Tak?- Rzuciła nagle zobojętniałbym tonem.
- Chociaż to niemożliwe, jednak... widziałem Minionett, albo kogoś niezwykle podobnego. Niczym dwie krople wody. Możliwe, że to było jakieś złudzenie, bo osoba ta przemknęła mi tylko, a ja widziałem Minionett jedynie przez moment trzymaną przez Tristana. Jednak, ech, nieistotne. No i kiedy was nie zastałem, a czas pojedynku się zbliżał, wziąłem za sekundanta osobę poleconą mi przez hrabiego. Zasadniczo to wszystko. I wiesz, nasz spacer jest dla mnie nie tylko najprzyjemniejszą chwilą na tym balu, ale w ogóle jedną z najcudowniejszych, jakie tylko mogę sobie wyobrazić. Kiedy idziemy obok siebie, jest piękna, letnia noc. Ciepły wiatr omywa twarze, a dookoła pachną kwiaty.
Elena opuściła oczy na ten niespodziewany komplement. Jednak zaraz dotarło do niej to, co baron powiedział chwilę wcześniej.
- Jak to widziałeś Minionett? Przecież ona nie żyje! Po takiej ranie nie da się przeżyć! Jesteś pewien?- Elena stanęła zaskoczona i złapała go za ramię. Spojrzała mu w oczy, kolejno najpierw w lewe potem w prawe. Po chwili uśmiechnęła się niepewnie rozluźniając chwyt. Odetchnęła głębiej.- Co ja mówię. Jasne że ona nie żyje. Oczywiście.
Ten wieczór obfitował w niespodzianki. Elena była wystarczająco rozdrażniona i roztrzęsiona do tej pory żeby tak zareagować. To nie było możliwe.

Stali na żwirowanej alejce, osłonięci nieco ciętym w stożek krzewem. Ścieżka, obsadzona po obu stronach niskim żywopłocikiem z bukszpanu, zakręcała rozszerzając się i tworząc mały placyk. W jego centrum stała ażurowa konstrukcja altanki. Hrabina zaintrygowana słowami barona i nagłą zmianą w sytuacji, zapatrzyła się w dal. Dlatego też nie od razu zauważyła delikatny ruch w cieniu drzewek. Coś zabłysło w świetle księżyca srebrzystym, metalowym blaskiem.
- Nie ruszaj się zbyt gwałtownie.- Powiedziała ściszonym głosem.- Na lewo od nas, jakieś pięć- sześć metrów, coś się rusza. I ma broń.
Tyle razy widziała odblask gwiazd na klindze, że nie mogłaby się teraz pomylić. Natura pchała ją do działania, ale z nich dwojga tylko Eugene dysonował orężem.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Baron poruszył się i popatrzył uważniej na Hrabinę. Duże zielone oczy były skupione. Eugene rzucił krótkie spojrzenie w kierunku drzewek. W pierwszej chwili niczego nie dostrzegł, ale gdy się przyjrzał, zauważył poruszenie w cieniu i odblask księżyca w metalu. Poruszył się nieznacznie aby lepiej widzieć. Oceniał sytuację, kiedy Elena zapytała:
- I co robimy? Nie zostawimy tak tego przecież?
- Nie, nie zostawimy.
- Wolno odpowiedział baron.- A co proponujesz?
Piratka namyślała się moment:
- Możesz się tam podkraść i osaczyć tego kogoś. Przyłapać na gorącym uczynku. Tylko ty masz broń i warunki. Jedwabna kiecka nie za bardo nadaje się na łażenie po krzakach.
Uśmiechnęła się krytycznie i strząsając suknię dłonią.
- Fakt.- Zgodził się.- Choć mam nadzieję, że ubranie sukienki nie jest wypadkiem jednostkowym. Diabelnie ci do twarzy w tym stroju, moja panno.
- Czyżbyś próbował mnie, niewinną owieczkę, zbałamucić, groźny wilku? Innym razem może ci na to pozwolę, ale teraz mamy naszego kogoś w krzakach. Nie mów, ze nie pamiętasz, bo stwierdzę, ze wszyscy mężczyźni pragną tylko zawracać w głowach biednym dziewczynom, zapominają zaś o innych ważnych sprawach
.
Mówiła te słowa niby poważnie, ale błysk w oku świadczył o tym, ze całkiem nieźle się bawi z zakłopotania barona, który nie za bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Wreszcie dodał wracając na główny temat rozmowy:
- A co ty będziesz robiła w tym czasie?
- Ja się dowiem, co ta osoba ogląda. Albo kogo.
- Acha. Po prostu pójdziesz ścieżką i zobaczysz?
- Dokładnie
. - Odparła z przekonaniem. - Może mam umówioną schadzkę? Zresztą, nikogo nie powinno to interesować. - Znów się uśmiechnęła, tyle że teraz był to uśmiech zwodniczy i zadziorny.- A jak już się dowiem, to Ci pomogę. W miarę moich skromnych możliwości.

Baron z powątpiewaniem spojrzał najpierw na Elenę a potem na oddalone o 20 metrów drzewko.
- Gdybym miała spodnie i rapier to poszłabym sama. - Powiedziała Hrabina widząc niezdecydowanie Eugene.
- Nie wątpię. - Czy była w tym przygana czy kpina, czy też niepokój o nią, Elena nie odgadła. Nie próbowała się nad tym rozwodzić. Baron skinął głową, westchnął cicho.
- Uważaj na siebie – szepnął. – Nie chciałbym – przerwał na moment, widocznie skonsternowany ugryzł się w język. Jeszcze nagły muśnięcie dłoni, nagły, choć lekki uścisk ręki i po chwili już go nie było. Dziewczyna została sama. Jedyny dowód, że jeszcze przed chwilą stał przy niej baron, stanowiło cienkie ostrze sztyletu, które dał jej na odchodnym. Na stopę długie, ostre, o rękojeści doskonale wpasowującej się w dłoń, spoczywało w elastycznej, skórzanej pochwie. Tak, Eugene w przeciwieństwie do innych zaproszonych przyszedł całkiem nieźle uzbrojony i to w broń ostrą, a nie pokazową, która posiadała znaczna część męskich gości.

Szedł powoli w cieniu strzyżonych w stożki cisów i żywopłotu. Trawa tłumiła wszelkie hałasy, gdzieś poza zasięgiem wzroku szemrała cicho fontanna, lekki wietrzyk poruszał liśćmi drzewek. Był już na tyle blisko, że mógł rozpoznać kształty osoby, która przed nim stała. Była to niewątpliwie kobieta, gdyż nosiła suknię. W dłoni trzymała szablę i z całą uwagą wpatrywała się w przestrzeń między cisami. Baron poruszył szpadę sprawdzając czy łatwo wychodzi z pochwy. Teraz jeszcze więcej uwagi poświęcał na skradanie się w ciszy. Nadłożył trochę drogi, robiąc wielki łuk, ale za to teraz był za plecami kobiety. Widział ją wyraźnie. Wysoka, smukła, długie włosy upięte kunsztownie, elegancka suknia. Efekt słodkiej kobietki psuły tylko brak butów oraz obecność szabli w prawej dłoni. Trzymanego z widoczną wprawą, jak zdążył zauważyć Eugene.

Hrabina przez chwilę patrzyła w cień na trawniku, ale zaraz spokojnym spacerowym krokiem ruszyła dalej ścieżką. Szła wolno, dając baronowi czas. Nie miała nic do roboty, więc rozmyślała. Próbowała rozplątać ten węzeł uczuć w jej duszy. Sprzecznych uczuć. I już już prawie zbliżała się do rozwiązania, widziała je prawie, gdy nagle zobaczyła dwoje ludzi w altance. Potknęła się niebotycznie zaskoczona. Mężczyznę i kobietę. I o ile on mógł się tam znajdować, o tyle ona nie miała prawa. Tristan stał bokiem do Eleny, a przed nim uśmiechnięta młoda kobieta. Ale ona nie mogła tu być, stać, uśmiechać się. Nie Minionnet, na litość Proroka! Przecież ta mała umarła na wyspie od postrzału biskupa. Spoglądała na nich szeroko otwartymi oczyma. Oni jeszcze jej nie zauważyli zajęci sobą. Hrabina stała u wylotu alejki na placyk. Cofnęła się dwa kroki wchodząc w cień otaczający światło latarni. Odetchnęła głębiej dopiero teraz zdała sobie sprawę, że cały czas wstrzymywała oddech. „Jest nieco wyższa, ma trochę inny odcień włosów. Inne rysy twarzy?” przekonywała samą siebie. „Co ja mówię?! Przecież to ona, Minionnet! Absurdalne!” pomyślała na koniec i uśmiechnęła się nieco nieprzytomnie.
- To dlatego miał taką minę.- Szepnęła do siebie.

Nagły szelest po lewej przypomniał jej o podglądaczu. A może chodzi raczej o zamachowca? Teraz niczego nie była pewna. Człowiek biskupa? Ktoś, kto ją rozpoznał? Chyba, ze to jakieś sprawy zakonu? Wszakże oni też mają swoich wrogów. I co z Eugene? Próbowała opanować nerwy. Przecież była piratką, wielkim postrachem mórz. Tylko, ze faktem jest, iż żadna szanująca się piratka nie występowała w takiej sukni.

Tymczasem Eugene zbliżał się do ukrywającej się dziewczyny. Powoli, ostrożnie. Muzyka docierająca z balowego holu nieco zagłuszała jego kroki, ale nie chciał ryzykować podchodząc bardzo blisko. Stanął kilka metrów za nią pytając:
- Zgubiła pani coś, seniorita? Chętnie pomogę szukać. Krzaki ogrodu hrabiego rzeczywiście są bardzo gęste.
Latilen
Szczur Lądowy
Posty: 6
Rejestracja: sobota, 26 stycznia 2008, 20:14
Numer GG: 3315093

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Latilen »

Łowiła każde słowo rozmawiających. Czyżby jednak mój przełożony się mylił? Elena wyprostowała się lekko, suknia zaszurała. Z wolna traciła czucie w stopach. A to wcale nie pomagało się skupić.

- Poznajesz pani?
Tristan podał coś hrabinie. Chyba kartkę papieru.
- Jak?... Przecież on nie mógł...
- A wiec to ciebie miałam spotkać.
- Ze mną miałaś się pani spotkać na balu, lecz do tej altany zwabił cię ten...
- Zakon potrzebuje twej pomocy pani.
- Zatem jestem do jego usług.


Teraz należałoby wrócić na bal i...
- Zgubiła pani coś, seniorita? Chętnie pomogę szukać. Krzaki ogrodu hrabiego rzeczywiście są bardzo gęste.
Hrabina na moment zamarła, dłoń sama jej się zacisnęła mocniej na głowni szabli. Niedorzeczność. Spojrzała kątem oka na przybyłego mężczyznę. Stał kilka metrów od niej, trzymał broń w pogotowiu. Jeśli zaatakuję, czeka mnie walka w zwarciu, bez butów i w sukni, w której nie da się ruszyć... A ci, w altanie na pewno nas usłyszą, a to nie byłoby wskazane.
Odwróciła się z wolna. Kątem oka zauważyła jeszcze kolejną postać, która pojawiła się w pobliżu altany. I ona tutaj? Jeśli wzrok jej nie myli, pojawiła się i piratka. W takim wypadku...
Przyłożyła palec wskazujący do ust, prosząc mężczyznę o ciszę.
Ów odziany był po castilliańsku, bardzo prosto. Zaskakujące. I szabla, która służy mu zapewne na co dzień. I ten akcent... Na pewno nie był z Castille. Czyżby los był aż tak przewrotny?
Minęła go, starając się nie narobić zbyt wiele hałasu i skierowała się w kierunku większej alejki, prowadzącej na plac przed altaną. Gestem dłoni, w której trzymała pantofle, poprosiła, aby mężczyzna skierował się za nią. Jeśli tamta dama to rzeczywiście piratka, należało i ją obserwować. Na bardziej otwartej przestrzeni szabla odziana w pochwę i okręcona pasem wyglądała mniej groźnie, choć zapewne równie interesująco i nie na miejscu. Elena stanęła i wyprostowała się, jakby miała zamiast kręgosłupa kij od miotły.
- Postanowiłam zażyć trochę świeżego powietrza Panie.
Jednak nie stać jej było na uśmiech.
- Rozumiem, Fraulein z Eisen, bo przecież pochodzi pani stamtąd. Proszę wybaczyć, ale ten akcent da się rozpoznać pod każdą szerokością, szczególnie jeżeli w tym kraju spędziło się większość dorosłego życia, tak jak ja. Natomiast co o owego świeżego powietrza, które pani wspomniała. Rzeczywiście, ja niedomyślny! – Pacnął się teatralnie w czoło. - To przecież całkowicie normalne – mówił niby poważnie, ale bez wątpienia lekko ironizował, - że udające się na bal szlachetne damy zamiast tańczyć menueta mają ochotę przewietrzyć się ukrywając w krzakach na bosaka z szablą w ręku. Wiem, że w pani ojczyźnie szlachcianki są znacznie bardziej niezależne niż gdziekolwiek i nie poczytują sobie umiejętności władania bronią, jako coś wyłącznie męskiego, jednak czynią to zazwyczaj w innych zupełnie sytuacjach. Nie mniej pani – dodał szybko widząc, ze chce coś powiedzieć – może być pani przekonana, że to kompletnie nie moja sprawa. Ma pani kaprys wędrować na bosaka niszcząc jedwab pończoch oraz trzymając szablę kryć się po krzakach, pani sprawa. Proszę się jednak nie dziwić, że zapytałem, bo to dość niecodzienna sytuacja. Jednak szanuję pani tajemnicę oraz prywatne sprawy. Jestem Eugene don Septimo Torro, do usług – baron przedstawił się jeszcze na do widzenia uprzejmie kłaniając. Dziewczyna ewidentnie omijała prawdę, ale wszak i jemu i Hrabinie chodziło tylko o to, aby sprawdzić, czy błysk stali, który widzieli w krzakach nii zwiastował przypadkiem groźnego zabójcy. Cokolwiek by jednak powiedzieć o nieznajomej, tak miała się ona do zabójcy, jak nie przymierzając sprzedawca khitajskiej porcelany. Owszem, dzierżyła broń i całym sposobem obchodzenia się z nią udowadniała, ze potrafi jej użyć. Jednak nie było to nic dziwnego w przypadku Eisenki. Jednak żaden, nawet najdurniejszy zabójca, nie wybierałby się na mokrą robotę ubrany w ciasny gorset oraz szeroką balową suknię. Dlatego raczej przypuszczał, że ten fenomen będzie miał nieco zawiłe, lecz racjonalne wytłumaczenie. Jednak, jakiekolwiek ono było, jego niespecjalnie interesowało. Wiedział swoje i nie zamierzał dłużej jej wypytywać.

Zaskoczył ją. Poznał jej akcent jedynie po kilku wypowiedzianych słowach, mimo iż stępiła go dość znaczenie podczas licznych podróży za granicę. Co świadczyło jedynie o tym, że nie kłamał. Jednak ironia uderzyła ją i hrabina zacisnęła mocniej zęby, a szrama na jej policzku, mimo iż schowana pod duża ilością pudru, zadrgała nieprzyjemnie.
- Eugene don Septimo Torro? – jasna noc nadawała jej tęczówkom bladej, groźnej poświaty. – Czyżbyś był castilliańczykiem? Doprawdy twój akcent bynajmniej tego nie potwierdza. – To może być zbieżność imion. Albo to towarzysz Tristana. Rzuciła buty na ziemię. – Jestem Hrabina Elena von Brunsen.

- Pani hrabino - skłonił się lekko, ale naprawdę bardzo lekko. - Ostatnio poznaję, jak widać, wyłącznie wielce utytułowanych ludzi. Hrabia don Almodovara zgromadził istną śmietankę towarzystwa - mówił to tonem, z którego nie można było odczytać praktycznie nic: rzecze poważnie, drwi, czy po prostu jest to dla niego obojętne. - A co do bycia Castylijczykiem, urodziłem się w obcym kraju, to prawda, nie ukrywałem tego nigdy. Sercem jednak należę i krwią przodków do tej ziemi. Tu też mieszka mój ojciec, którego dawno nie widziałem wprawdzie, ale miałem wieści, że jeszcze żyje. Bynajmniej nie uważam, zbyt takie pochodzenie oraz los, który rzucał mnie po całej Thei od wojny do wojny był czymś godnym niechęci czy pogardy.

Tym razem ukłoniła się głęboko.
- Wybacz mi Panie, jeśli odebrałeś to jako obelgę. – spojrzała mu prosto w oczy. – Nie było moim celem urazić Cię. I nie będę się usprawiedliwiać żadną wymówką, gdyż uważam to za coś niegodnego. – Oparła się o szpadę. – Jednak twój przytyk, co do mojego stanu jest nie na miejscu. Brałeś udział w wojnie, więc wiesz jak mój kraj obecnie wygląda. Tytuł, rodzina i szabla – niewiele więcej mi pozostało.

Tym razem Eugene skłonił się nieco głębiej:
- Moje gratulację, hrabino. Mówią o ludziach z Eisen, ze mają szybsze i zręczniejsze dłonie niż języki. Lecz nie jest to prawdą, jeżeli chodzi o ciebie. Grzecznie się zemściłaś za moją dość swobodną w tonie wypowiedź, co niestety przyznaję. Dlatego proszę o wybaczenie. ale nie kpiłem ani z tytułu ani z majątku, bowiem, choć Eisen jest zniszczone, to przecież występują i tam oazy bogactwa. Raczej dziwiłem się twojemu, dość niezwykłemu zachowaniu, pani. Ale, jak powiedziałem, to pani sprawa. Jeszcze raz kłaniam i życzę miłej zabawy.

- Dziękuję ci Panie za komplement, jednak to zbyt dużo. – jej wzrok nagle zmatowiał, jakby wróciła na chwilę w przeszłość swoich wspomnień. Zacisnęła mocniej dłoń na broni. Czy należało zaryzykować i zapytać? Czy może po prostu podejść do Tristana? Spojrzała za odchodzącym mężczyzną. Zdecydowała. – Panie don Septimo Torro, czy przypadkiem nie towarzyszysz Tristanowi... – na chwilę zawiesiła głos, gdyż uświadomiła sobie, iż nie wie, jak też się ów przedstawił hrabiemu. Zamknęła usta, czekając na reakcję.

- Nie wiem, czy o tej osobie mówisz, bowiem Tristan to imię, które może nosić wielu mężczyzn. Jednak to nie tajemnica, ze wraz z seniorem Tristanem don Hermoso przeżyliśmy ową przygodę na morzu, która jest powodem wyprawienia balu, na którym obydwoje mamy honor być. Nie wiem, czy o tą osobę pani chodziło, lecz innego Tristana nie znam niestety.

Elena spojrzała w niebo.
- Dobrze więc. Już wystarczy. – z pewną trudnością założyła buciki, gdyż zziębnięte stopy odmawiały posłuszeństwa i skierowała swoje kroki w stronę altany. – Dziękuję drogi Panie, - pochyliła głowę w geście podziękowania wyprzedzając Eugene’a . – Zaraz się wszystko okaże. – rzuciła szeptem i ruszyła pewnym, stanowczym krokiem do altany. Po drodze wyjęła zza dekoltu naszyjnik Różokrzyżowców wielkości pięści rosłego mężczyzny i zalakowany list.

Eugene nagle zatrzymał się, natomiast na jego twarzy zarysowało się zdziwienie. Jakby chciał coś powiedzieć Elenie z Eisen, ale nagle zrezygnował i kręcąc zdziwiony głową poszedł ścieżką w stronę placyku przy altanie.
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Tristan uśmiechnął się lekko na słowa damy i skinął jej z uznaniem, wziął ją pod rękę i zaprowadził do środka altany ze słowami.

- Musisz pani wywiedzieć się gdzie obecnie przebywa Biskup. - Widząc zaskoczenie na twarzy swej rozmówczyni szybko dodał nie dając jej dojść do słowa. - Biskup jest naszym celem. Okradł on zakon z cennego Artefaktu wielkiej mocy. Musimy go odzyskać i unieszkodliwić Biskupa. I to szybko.

- Wiadomo jakie właściwości ma ów artefakt? I do jakich celów chce go wykorzystać biskup?

- Niestety nie. Wysłano nas w pościg bez tych informacji. Cały pośpiech jednak w jakim organizowano to wszystko wskazuje jednak iż artefakt ma wielką niszczycielską moc.


Castilijka przez chwile milczała rozmyślając jaką to mocą może dysponować ów Artefakt jednocześnie w duchu ciesząc się niczym mała dziewczynka. W końcu dostała swoją szansę pokazaniu na co ją stać. W końcu będzie mogła zasmakować przygody tak jak zawsze chciała. Lecz nagła myśl sprawiał iż rozejrzała się uważnie po okolicy i zadała pytanie Tristanowi.

- panie lecz gdzie twoi towarzysze? Z twej wymowy wnioskuje że wysłano was więcej za ...

Zamilkła widząc twarz muszkietera i domyśliła się reszty. Czyżby tylko on jeden ocalał z wszystkich Rycerzy jacy zostali wysłani w pogoń? Teraz powoli do niej docierało jak niebezpieczne może sie okazać to zadanie, lecz fale kolejnych rozmyślań przerwał smutny szept jakim Tristan jej odpowiedział.

- Z pierwotnej grupy jaką Zakon wysłał ostałem się ja i Lady Rainne. Reszta naszych towarzyszy poległa. Lecz na szczęście zyskaliśmy cennych sprzymierzeńców którzy... właśnie tu zmierzają.

Ostatnie dwa słowa Tristan wypowiedział już głośniej pełnym zaskoczenia głosem. Bynajmniej nie podziałał tak na niego widok dwójki jego towarzyszy lecz tej trzeciej damy która wraz z nimi zmierzała w ich stronę. Nie było być może w tym nic dziwnego gdyby nie błysk ostrza jakie owa dama dzierżyła w dłoni.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Zablokowany