[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Castinaa i Luca
Wraz ze śmiercią Teugena, demon wrócił do swojego Planu. Orlandoni nie zaszczycił spojrzeniem szlochających kultystów, drabów, którzy wbiegli i znikli ani niczego więcej. Otarł pot z czoła, ręce mu drżały. Cholera. Po chwili wziął się w garść. Rozejrzał się po magazynie i dostrzegł ranną ukochaną. Golem już się nią zajął pomagając wstać. Z jej pleców sączyła się krew.
Luca jak poparzony rzucił się w kierunku kobiety, krzycząc:
- Kochanie, nic ci nie jest???!!! Castinaa!! Cholera jasna!
Gdy w końcu do niej dopadł, zrzucił szybko koszulkę kolczą i rozdarł koszulę próbując zatamować krwawienie na plecach swojej kobiety. Nie wyglądało to dobrze, była blada, a po tych bruzdach na pewno zostaną blizny. Castinaa syknęła głośno, gdy Luca przyłożył biały materiał do rany, który natychmiast nasiąknął krwią.
Castinaa odwróciła się do Tileańczyka i uśmiechnęła lekko.
- No przecież nic mi nie jest - stwierdziła z takim spokojem i opanowaniem, jakby się tylko zacięła nożem w palec przy obieraniu jarzyn. - A co z Ninerl? Jak ty się czujesz i reszta? Ktoś jest jeszcze ranny?
Kobieta była przytomna, choć ból nieprzyjemnie mrowił w plecach.
- Nic ci nie jest!!! Nic do cholery??!!! - Tileańczyk wrzeszcząc dawał upust emocjom. Przytulił ją zaraz mocno, jednak starał się nie dotykać zakrwawionych pleców, by nie sprawiać kobiecie dodatkowego bólu. Szepnął jej do ucha. - Cholernie się o ciebie bałem, skarbie... Nie rób tego więcej, nie narażaj się tak...- chwilę potem spojrzał jej w oczy. - Ze mną wszystko dobrze, to tylko draśnięcie – wskazał na krwawiące ramię. - Z Ninerl jest gorzej, straciła dłoń... - kończąc ucałował ją namiętnie i raz jeszcze mocno przytulił.
Gdy ją na chwilę puścił, Cas spojrzała na niego przymykając lekko jedno oko. Była blada, ale poza tym chyba dość dobrze się trzymała.
- Nie musisz krzyczeć, przecież stoję obok ciebie - upomniała go uśmiechając się rozbrajająco. - Trzeba będzie szybko dojść do świątyni, elfce pomoc się przyda najbardziej, ale dobrze by było, gdyby kapłanki także zajęły się twoją raną. No i... no coś zrobił ze swoją koszulą?!
Spojrzała się zdegustowana na podarty materiał i pokręciła głową. Drażniła się z nim, by się w końcu przestał zamartwiać i przejmować. Wszak żyła...
- Chrzanić koszulę, jutro kupie sobie nową. Albo ze trzy nowe... – rzucił uśmiechając się szeroko. Emocje powoli go opuszczały.
Z dworu dobiegł ich tupot podkutych butów, nadbiegała straż. „Niech przyjdą”, pomyślał Luca.
- Musimy się stąd zwijać – usłyszał Gildirila.
Dociskając prowizoryczny opatrunek do ran Castinyy, Luca wysłuchał słów Guntera, a następnie odwrócił się w stronę elfa.
- Gunter ma rację, nie będziemy się zwijać. Nie mam zamiaru już uciekać! Pentagram, martwi kultyści, walający się po podłodze trup demona, Teugen...tutaj aż nadto dowodów czym zajmowało się i jakim siłom służyło "Ordo Septenarius". Musimy pomóc Castinie i Ninerl, a uciekając przed strażą jeszcze im zaszkodzimy. Trzeba się udać do kapłanek Shalyi, niech się nimi zajmą. Kto wie, może uda się nawet uratować dłoń Ninerl...
Spojrzał na Castinę. Patrząc w jej oczy cieszył się jak nigdy.
- Najważniejsze że żyjesz, skarbie. Ruszajmy, zaraz pewnie spotkamy się ze strażą.
Kobieta odpowiedziała mu skinięciem głowy i z drobną pomocą Tileańczyka poszła za nim.
Wraz ze śmiercią Teugena, demon wrócił do swojego Planu. Orlandoni nie zaszczycił spojrzeniem szlochających kultystów, drabów, którzy wbiegli i znikli ani niczego więcej. Otarł pot z czoła, ręce mu drżały. Cholera. Po chwili wziął się w garść. Rozejrzał się po magazynie i dostrzegł ranną ukochaną. Golem już się nią zajął pomagając wstać. Z jej pleców sączyła się krew.
Luca jak poparzony rzucił się w kierunku kobiety, krzycząc:
- Kochanie, nic ci nie jest???!!! Castinaa!! Cholera jasna!
Gdy w końcu do niej dopadł, zrzucił szybko koszulkę kolczą i rozdarł koszulę próbując zatamować krwawienie na plecach swojej kobiety. Nie wyglądało to dobrze, była blada, a po tych bruzdach na pewno zostaną blizny. Castinaa syknęła głośno, gdy Luca przyłożył biały materiał do rany, który natychmiast nasiąknął krwią.
Castinaa odwróciła się do Tileańczyka i uśmiechnęła lekko.
- No przecież nic mi nie jest - stwierdziła z takim spokojem i opanowaniem, jakby się tylko zacięła nożem w palec przy obieraniu jarzyn. - A co z Ninerl? Jak ty się czujesz i reszta? Ktoś jest jeszcze ranny?
Kobieta była przytomna, choć ból nieprzyjemnie mrowił w plecach.
- Nic ci nie jest!!! Nic do cholery??!!! - Tileańczyk wrzeszcząc dawał upust emocjom. Przytulił ją zaraz mocno, jednak starał się nie dotykać zakrwawionych pleców, by nie sprawiać kobiecie dodatkowego bólu. Szepnął jej do ucha. - Cholernie się o ciebie bałem, skarbie... Nie rób tego więcej, nie narażaj się tak...- chwilę potem spojrzał jej w oczy. - Ze mną wszystko dobrze, to tylko draśnięcie – wskazał na krwawiące ramię. - Z Ninerl jest gorzej, straciła dłoń... - kończąc ucałował ją namiętnie i raz jeszcze mocno przytulił.
Gdy ją na chwilę puścił, Cas spojrzała na niego przymykając lekko jedno oko. Była blada, ale poza tym chyba dość dobrze się trzymała.
- Nie musisz krzyczeć, przecież stoję obok ciebie - upomniała go uśmiechając się rozbrajająco. - Trzeba będzie szybko dojść do świątyni, elfce pomoc się przyda najbardziej, ale dobrze by było, gdyby kapłanki także zajęły się twoją raną. No i... no coś zrobił ze swoją koszulą?!
Spojrzała się zdegustowana na podarty materiał i pokręciła głową. Drażniła się z nim, by się w końcu przestał zamartwiać i przejmować. Wszak żyła...
- Chrzanić koszulę, jutro kupie sobie nową. Albo ze trzy nowe... – rzucił uśmiechając się szeroko. Emocje powoli go opuszczały.
Z dworu dobiegł ich tupot podkutych butów, nadbiegała straż. „Niech przyjdą”, pomyślał Luca.
- Musimy się stąd zwijać – usłyszał Gildirila.
Dociskając prowizoryczny opatrunek do ran Castinyy, Luca wysłuchał słów Guntera, a następnie odwrócił się w stronę elfa.
- Gunter ma rację, nie będziemy się zwijać. Nie mam zamiaru już uciekać! Pentagram, martwi kultyści, walający się po podłodze trup demona, Teugen...tutaj aż nadto dowodów czym zajmowało się i jakim siłom służyło "Ordo Septenarius". Musimy pomóc Castinie i Ninerl, a uciekając przed strażą jeszcze im zaszkodzimy. Trzeba się udać do kapłanek Shalyi, niech się nimi zajmą. Kto wie, może uda się nawet uratować dłoń Ninerl...
Spojrzał na Castinę. Patrząc w jej oczy cieszył się jak nigdy.
- Najważniejsze że żyjesz, skarbie. Ruszajmy, zaraz pewnie spotkamy się ze strażą.
Kobieta odpowiedziała mu skinięciem głowy i z drobną pomocą Tileańczyka poszła za nim.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Strażnicy, którzy wpadli do środka zatrzymali się zaskoczeni i przerażeni. Wpierw martwy Teugen, który sprawił, że was aresztowali. Potem demon. Kilku z nich zwróciło ostatni posiłek. Na końcu popatrzyli po martwych kultystach. Zbiegło się kilka kolejnych patroli, zaczynających porządkować cały ten bałagan. Wy zaś zostaliście odprowadzeni najpierw do świątyni Shalyi, gdzie kapłanki zajęły się waszymi ranami. Używając bandaży, olejków i specjalnych maści szybko zatamowały krwawienie, jednak dłoni Ninerl nie udało się już uratować. Zszyły też wasze rany. Opatrzeni i poważnie zmęczeni, ruszyliście w końcu do posterunku straży, gdzie przepytywano was do końca nocy.
Sprawa została wyjaśniona, przy całkowitym zaskoczeniu przesłuchujących strażników. Cała rada miasta wymagała teraz przesłuchania, większość jej członków była do wymiany. Straż miała zajęcie na wiele, wiele dni, zaś Bogenhafen przez jakiś czas pozostanie bez faktycznej władzy. Was to jednak nie obchodziło, wypuszczono was na wolność, wraz z kobietą, którą uratowaliście. Podziękowała wam i tyle ją widzieliście. Był ranek, wy zaś potrzebowaliście odpoczynku i opieki lekarskiej, którą zresztą wam zapewniono. Poranieni, lecz obdarowani przez straż 400 złotymi koronami do podziału, legliście w „Tarczy Myrmidii”.
Sporo czasu trwała cała kuracja, lecz za drobny datek na biednych i chorych pozostawaliście pod stałą opieką kapłanek bogini miłosierdzia. W końcu całkiem wyleczeni byliście w stanie poruszać się swobodnie po mieście, robiąc zakupy czy wychylając kolejne kufle piwa. Dwa tygodnie spokojnego powrotu do zdrowia szybko minęły. Castinaa, zaniepokojona lekko brakiem kobiecych dni, wybrała się wraz z Lucą raz jeszcze do świątyni Shalyi. Dwie kapłanki po krótkim badaniu, szybko stwierdziły, że kobieta jest... w ciąży. Radości Tileańczyków nie było końca. Szybko doszliście również do wniosku, że czas w drogę. Może spowodowały to plotki o poszukiwanych mordercach z Altdorfu? A może śledczy, który przybył do Bogenhafen niedawno i od tamtego czasu, bez przerwy szukał dowodów na to, że jesteście winni? Pewnym było jedynie to, że z niejaką ulgą opuszczaliście miasto.
KONIEC ROZDZIAŁU DRUGIEGO
Przyznane Punkty Doświadczenia:
Luca - 440
Castinaa - 420
Ulrich - 420
Ninerl - 430
Gildiril - 440
Gunter – 430
Każdy z Was otrzymuje także + 1 PP. Rozgospodarujcie punkty i przyślijcie mi update'y statsów na PW.
Dziękuję za grę w tej przygodzie i zapraszam do „Śmierci na rzece Reik”. Startujemy jutro.
Sprawa została wyjaśniona, przy całkowitym zaskoczeniu przesłuchujących strażników. Cała rada miasta wymagała teraz przesłuchania, większość jej członków była do wymiany. Straż miała zajęcie na wiele, wiele dni, zaś Bogenhafen przez jakiś czas pozostanie bez faktycznej władzy. Was to jednak nie obchodziło, wypuszczono was na wolność, wraz z kobietą, którą uratowaliście. Podziękowała wam i tyle ją widzieliście. Był ranek, wy zaś potrzebowaliście odpoczynku i opieki lekarskiej, którą zresztą wam zapewniono. Poranieni, lecz obdarowani przez straż 400 złotymi koronami do podziału, legliście w „Tarczy Myrmidii”.
Sporo czasu trwała cała kuracja, lecz za drobny datek na biednych i chorych pozostawaliście pod stałą opieką kapłanek bogini miłosierdzia. W końcu całkiem wyleczeni byliście w stanie poruszać się swobodnie po mieście, robiąc zakupy czy wychylając kolejne kufle piwa. Dwa tygodnie spokojnego powrotu do zdrowia szybko minęły. Castinaa, zaniepokojona lekko brakiem kobiecych dni, wybrała się wraz z Lucą raz jeszcze do świątyni Shalyi. Dwie kapłanki po krótkim badaniu, szybko stwierdziły, że kobieta jest... w ciąży. Radości Tileańczyków nie było końca. Szybko doszliście również do wniosku, że czas w drogę. Może spowodowały to plotki o poszukiwanych mordercach z Altdorfu? A może śledczy, który przybył do Bogenhafen niedawno i od tamtego czasu, bez przerwy szukał dowodów na to, że jesteście winni? Pewnym było jedynie to, że z niejaką ulgą opuszczaliście miasto.
KONIEC ROZDZIAŁU DRUGIEGO
Przyznane Punkty Doświadczenia:
Luca - 440
Castinaa - 420
Ulrich - 420
Ninerl - 430
Gildiril - 440
Gunter – 430
Każdy z Was otrzymuje także + 1 PP. Rozgospodarujcie punkty i przyślijcie mi update'y statsów na PW.
Dziękuję za grę w tej przygodzie i zapraszam do „Śmierci na rzece Reik”. Startujemy jutro.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Dobra, to ja tutaj jeszcze napiszę krótki pościk, a dogłębniej się jutro wypowiem... we właściwym temacie
Shit, tawerna mi źle chodzi...
Ninerl Tar Vatherain
Ledwie powłócząc nogami, podtrzymywana przez Gildirila dotarła do świątyni. Czuła się słabo i całe otoczenie było jak za mgłą.
Siedziała otępiała na posterunku, nie bardzo rozumiejąc pytania strażnika. Zignorowała go całkowicie. W końcu mogli opuścić duszną norę.
Po powrocie do "Tarczy Myrmidii" poszła od razu spać.
Następne dwa tygodnie były prawdziwym koszmarem. Co ma teraz robić? Może zapomnieć o strzelaniu z łuku, o obiecanym awansie, właściwie o wszystkim. Wszystkim co nadawało treść jej życiu i co kochała. No, dobrze może się nauczy walczyć drugą dłonią, ale czy to ma sens? Pogrążyła się w smutku i nic jej właściwie nie interesowało. Prawie nie jadła, siedziała przez większość czasu na łóżku i myślała...
Zostawała jeszcze druga droga, której tak chciała uniknąć- magia. Czarodziej może być bez dłoni, bez nogi, najważniejszy jest sprawny umysł. I tylko tyle. Ale zostać nim, to przyznać rację Imladrinowi, a Ninerl pragnęła walczyć. Nie inkantować zaklęcia.
Popatrzyła z nienawiścią na przeklęte ostrze. Trzeba się go pozbyć jak najszybciej. Gdy tylko dotrą do miasta, gdzie będzie jakiekolwiek Asur, ona po prostu je zapakuje i wyśle z najbliższą kupiecką karawaną Uranai...

Ninerl Tar Vatherain
Ledwie powłócząc nogami, podtrzymywana przez Gildirila dotarła do świątyni. Czuła się słabo i całe otoczenie było jak za mgłą.
Siedziała otępiała na posterunku, nie bardzo rozumiejąc pytania strażnika. Zignorowała go całkowicie. W końcu mogli opuścić duszną norę.
Po powrocie do "Tarczy Myrmidii" poszła od razu spać.
Następne dwa tygodnie były prawdziwym koszmarem. Co ma teraz robić? Może zapomnieć o strzelaniu z łuku, o obiecanym awansie, właściwie o wszystkim. Wszystkim co nadawało treść jej życiu i co kochała. No, dobrze może się nauczy walczyć drugą dłonią, ale czy to ma sens? Pogrążyła się w smutku i nic jej właściwie nie interesowało. Prawie nie jadła, siedziała przez większość czasu na łóżku i myślała...
Zostawała jeszcze druga droga, której tak chciała uniknąć- magia. Czarodziej może być bez dłoni, bez nogi, najważniejszy jest sprawny umysł. I tylko tyle. Ale zostać nim, to przyznać rację Imladrinowi, a Ninerl pragnęła walczyć. Nie inkantować zaklęcia.
Popatrzyła z nienawiścią na przeklęte ostrze. Trzeba się go pozbyć jak najszybciej. Gdy tylko dotrą do miasta, gdzie będzie jakiekolwiek Asur, ona po prostu je zapakuje i wyśle z najbliższą kupiecką karawaną Uranai...
Ostatnio zmieniony czwartek, 24 stycznia 2008, 19:40 przez Ninerl, łącznie zmieniany 1 raz.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Gildiril
Było po wszystkim. Przynajmniej na razie. Mieli przecież naocznego świadka! To oznaczało, że przynajmniej za to nie spotka ich jakaś paskudna kara. Ale nie ulegało wątpliwości, że trzeba opuścić Bogenhafen. Jak najszybciej, w tym mieście zaczęło się robić zbyt duszno... Czas im minął na leczeniu ran i liczeniu zdobytych pieniędzy. Gildiril poczuł sporą ulgę, nie musiał się martwić o kwestie finansowe... Tylko mógł się w miare beztrosko obijać na bezdrożach Imperium. W międzyczasie jeszcze okazało się, że Castinaa jest w ciąży... Super! Teraz powinni żyć długo i szczęśliwie, ale to nie była jakaś pieprzona legenda, tylko życie, i to brutalne życie... W każdym razie elf życzył im powodzenia. Przyda się im. Wszystkim się przyda.
Parę słów na zakończenie rozdziału
Było po wszystkim. Przynajmniej na razie. Mieli przecież naocznego świadka! To oznaczało, że przynajmniej za to nie spotka ich jakaś paskudna kara. Ale nie ulegało wątpliwości, że trzeba opuścić Bogenhafen. Jak najszybciej, w tym mieście zaczęło się robić zbyt duszno... Czas im minął na leczeniu ran i liczeniu zdobytych pieniędzy. Gildiril poczuł sporą ulgę, nie musiał się martwić o kwestie finansowe... Tylko mógł się w miare beztrosko obijać na bezdrożach Imperium. W międzyczasie jeszcze okazało się, że Castinaa jest w ciąży... Super! Teraz powinni żyć długo i szczęśliwie, ale to nie była jakaś pieprzona legenda, tylko życie, i to brutalne życie... W każdym razie elf życzył im powodzenia. Przyda się im. Wszystkim się przyda.
Parę słów na zakończenie rozdziału


Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Castinaa "Arienati" i Luca Orlandoni
Przez najbliższe dwa tygodnie drużyna dochodziła do siebie, dużo odpoczywali i niewiele ze sobą rozmawiali. W każdym razie para Tileańczyków nie była za bardzo towarzyska. Kobieta nie przejmowała się zbytnio swoimi plecami, nawet nie pytała się, czy zostały jej jakieś blizny, a Luca też o tym nic nie mówił. Po prostu spędzali dużo czasu razem, rozmawiając o czymś czy najzwyczajniej w świecie ciesząc się swoim towarzystwem.
Jednak spokój Castinyy nie trwał zbyt długo, pomimo dużej ilości odpoczynku nie czuła się za dobrze. Brzuch trochę bolał, piesi były takie jakieś wrażliwe i ogólnie zrobiła się lekko drażliwa. Luca jej chwilowy nastrój tłumaczył stresem, zmęczeniem i doznanymi obrażeniami, więc nie przejmował się zbytnio tym, iż partnerka stała się mniej ochocza na jego pieszczoty.
- Pewnie zaraz się zacznie - Cas powtarzała sobie co jakiś czas, ale te 'trudne kobiece dni' jakoś się nie pojawiały.
- Umm... Luca? - zagadała w końcu mężczyznę, gdy tylko się rano przebudzili. - Pamiętasz, co powiedziała nam wróżka...?
- Myślisz, że miała rację? - Luca spojrzał na nią badawczo. - Chyba nie wierzysz w jakąś ściemnioną gadkę kobieciny, która bierze za to pieniądze... - mimo tych słów, Luca czuł się dziwnie. Tak, jakby ta wróżka wcale się nie myliła.
- No... wiesz... - zaczęła ostrożnie, czuła się dziwnie skrępowana mówiąc o tym. - Mam takie dziwne wrażenie, że jednak mogła mieć rację, w każdym razie nie zaszkodzi sprawdzić, prawda?
Luca chwilowo rozmyślał nad wszystkim. W sumie istniała taka możliwość, że Castinaa jest w ciąży. Podał jej bogato zdobiony bordowy kubrak, zakupiony kilka dni wcześniej i rzucił:
- Nie zaszkodzi. Chodźmy do świątyni Shallyi, może one nam coś powiedzą na ten temat.
Chwilę potem opuścili pokój i ruszyli do świątyni bogini Miłosierdzia. Nie zajęło im to zbyt dużo czasu. Przekroczywszy bramę przybytku skierowali się do dwóch kapłanek pracujących akurat przy ołtarzu. Po omówieniu tematu zaprosiły Castinęę do jakiegoś pomieszczenia i Luca czekał z piętnaście minut nim wyszły do niego wraz z nią i obwieściły tę wspaniałą wiadomość. Castinaa była w ciąży! Całkowite zdziwienie przeszło po chwili w niesamowitą radość. Serce Orlandoniego aż płakało ze szczęścia. Objął kobietę w pasie i uniósł w górę wciąż śmiejąc się radośnie.
- Hahahahhaha! Kocham was! Moje dwa skarby – Luca wykonał dwa obroty wciąż unosząc Castinęę w powietrzu. W końcu postawił ją na podłodze i pocałował namiętnie. - Nawet nie wiesz jak się cieszę - roześmiał się na głos, ignorując całkowicie speszone spojrzenia kapłanek.
Kobieta rzeczywiście nie wiedziała, chwilę przyglądała się Tileańczykowi zmieszana, w końcu osunęła się zemdlona na podłogę. Mogła zabijać, rzucać się na demony i szczury, ale to było ponad jej siły... Luca poczuł jak Castinaa osuwa mu się w ramionach. Chwycił ją mocniej, była bardzo blada.
- Kochanie! – klepnął ją lekko po twarzy. - Nie mdlej mi tutaj, dziecko musi mieć silną mamusię... - uśmiechnął się próbując przywrócić ją jakoś do przytomności.
Kapłanki szybko do nich podeszły i pomogły mężczyźnie położyć nieprzytomną na niewielkiej leżance. Miały sporą wprawę w tym, widać nie ona pierwsza tak zareagowała. Choć po minach obu kobiet można było wywnioskować, że prędzej spodziewały się czegoś takiego po nim...
- Musi pan teraz o nią dbać - powiedziała jedna z kapłanek.
- Powinna dużo wypoczywać... - dodała druga.
- Absolutnie nie wolno jej pić alkoholu!
- Ani jeść ciężkostrawnych rzeczy.
- Nie może się stresować...
- Na nudności dobra będzie herbata z liści malin...
- ...albo imbir.
- Niech je dużo owoców i warzyw, ryby, mięso, drób i jajka w takich samych ilościach tygodniowo.
- I niech Bogini ma was w swej opiece...
Kapłanki przekrzykiwały się z poradami, a i tak miało się wrażenie, że nie powiedziały nawet połowy tego, co miały zamiar. Luca kiwał porozumiewawczo głową, choć zgubił się już przy alkoholu. Kapłanki tak nawijały, że nawet Orlandoni nie mógł wszystkiego ogarnąć. Na szczęście wiedział jak trzeba postępować z kobietą w ciąży – w końcu młodsza siostra Veronica rok temu urodziła zdrowego syna, i Luca chcąc nie chcąc nieświadomie pobierał nauki jak postępować z kobietami przy nadziei. Nie zamierzał pozwolić swojej ukochanej by się przemęczała a o narażaniu życia mogła już zapomnieć. Cieszył się niesamowicie i pod koniec zupełnie nie słuchał kapłanek, patrząc na swoją ukochaną. W końcu powiedział przerywając ich przekrzykiwania:
- Dobra, dobra, wiem jak się zająć własną kobietą i dzieckiem! Będziemy się stosować do waszych porad, prawda, kochanie? - spojrzał na Castinęę wymownie uśmiechając się ze szczęścia.
W odpowiedzi zamrugała kilka razy oczami, chyba powoli dochodziła już jakoś do siebie. Z pomocą wyciągniętej do niej ręki usiadła i po chwili także wstała. Nadal trzymała się dość niepewnie na nogach, ale entuzjazm mężczyzny powoli poprawiał jej humor. Złożyli datek na rzecz świątyni i opuścili ten przybytek dobrych wiadomości.
- Hmm... to co teraz? - spytała niepewnie.
- Jak to co? Poczekamy aż dzidziuś się urodzi - rzekł uradowany Luca. - A do tego czasu już będę zważał byś przestrzegała wszystkich przykazań kapłanek. A spróbuj się tylko narażać... - objął ją i przytulił do siebie, gdy wychodzili ze świątyni. - Wiesz, pierwszy raz poczułem, że żyję tak naprawdę, gdy ciebie poznałem i zakochałem się w tobie... A teraz jest jeszcze lepiej – będziemy mieć dziecko, a ja kocham was jak jakiś szaleniec. Trudno to opisać słowami, w środku normalnie płonę miłością... Jak myślisz – chłopiec, czy dziewczynka? Jakie imię będzie nosić nasz skarb?
- Eee... - Castinaa spojrzała się zdziwiona na Lucę. - Nie mam pojęcia, to chyba nie jest takie istotne, ważne że nasze.
- Oczywiście, zastanowimy się nad tym kiedy indziej. Kocham was... - rzucił radośnie Luca.
Wrócili do karczmy, przez całą drogę rozmawiali, choć kobieta była bardziej oszczędna w słowach niż jej wygadany partner. Właściwie teraz Tileańczykowi usta się praktycznie nie zamykały, a połowę trasy niósł Cas na rękach i zapewne jakby mógł, to by się już całemu miastu pochwalił.
Akurat trafili na taką porę, że na dole w izbie było mało osób, ich towarzysze chyba nadal siedzieli u siebie w pokojach.
- To co, powiemy im? - spytała.
- Jasne, że powiemy, poza tym chyba nie będziesz mi miała za złe jeśli opiję dzisiaj z Gunterem, Gildirilem i Ulrichem poczęcie naszego dziecka? - spojrzał jej w oczy i pocałował w dłoń.
- No... dobrze, z przyjemnością też się z wami napiję. Dużo i mocnego - odpowiedziała i uśmiechnęła się z wyraźną ulgą odmalowaną na twarzy. - Może elfka też się przyłączy, ostatnio nie wychodziła z pokoju...
- O nieee... - mruknął Luca. - Chyba wyraźnie słyszałaś, co powiedziały kapłanki. Zero alkoholu! Masz o siebie dbać i ja już tego dopilnuję. Położysz się dzisiaj wcześniej, a ja do ciebie przyjdę... eee... nie wiem kiedy, jak skończymy pić chyba. To może potrwać. – Luca zmarszczył brwi unikając wzroku ukochanej.
- To może potrwać...? - powtórzyła patrząc na niego pytająco i wyczekująco. - I pewnie masz zamiar się zalać tak, że nawet nie będziesz w stanie się wczołgać po schodach? A potem przez trzy dni leczyć kaca? Tak ma wyglądać twoja pomoc?
Choć była nieco zła, przy ostatnim pytaniu roześmiała się cicho.
- Jeśli chcesz, to będę spał na dywaniku obok łóżka... – spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko. - Nie mogę ci obiecać, że nie będę przeginał – to nasze pierwsze dziecko i chcę uczcić z przyjaciółmi jego poczęcie. Postaram się jednak nie gramolić do łóżka jeśli się urżnę – jego uśmiech był rozbrajający. - Poza tym zawsze możesz mnie nie wpuścić... Wtedy będę spał u... Golema, jeśli użyczy mi miejsca. Już kiedyś spaliśmy w jednym pokoju i było całkiem znośnie...
- Pierwsze...? - powtórzyła i znowu jej się nieco słabo zrobiło.
Usiadła sobie na najbliższym krześle, a w tym czasie Luca pobiegł po pokojach i wyciągnął towarzyszy na dół izby...
No i tak oto się zaczęło pijaństwo, a skończyło spokojne życie
Przez najbliższe dwa tygodnie drużyna dochodziła do siebie, dużo odpoczywali i niewiele ze sobą rozmawiali. W każdym razie para Tileańczyków nie była za bardzo towarzyska. Kobieta nie przejmowała się zbytnio swoimi plecami, nawet nie pytała się, czy zostały jej jakieś blizny, a Luca też o tym nic nie mówił. Po prostu spędzali dużo czasu razem, rozmawiając o czymś czy najzwyczajniej w świecie ciesząc się swoim towarzystwem.
Jednak spokój Castinyy nie trwał zbyt długo, pomimo dużej ilości odpoczynku nie czuła się za dobrze. Brzuch trochę bolał, piesi były takie jakieś wrażliwe i ogólnie zrobiła się lekko drażliwa. Luca jej chwilowy nastrój tłumaczył stresem, zmęczeniem i doznanymi obrażeniami, więc nie przejmował się zbytnio tym, iż partnerka stała się mniej ochocza na jego pieszczoty.
- Pewnie zaraz się zacznie - Cas powtarzała sobie co jakiś czas, ale te 'trudne kobiece dni' jakoś się nie pojawiały.
- Umm... Luca? - zagadała w końcu mężczyznę, gdy tylko się rano przebudzili. - Pamiętasz, co powiedziała nam wróżka...?
- Myślisz, że miała rację? - Luca spojrzał na nią badawczo. - Chyba nie wierzysz w jakąś ściemnioną gadkę kobieciny, która bierze za to pieniądze... - mimo tych słów, Luca czuł się dziwnie. Tak, jakby ta wróżka wcale się nie myliła.
- No... wiesz... - zaczęła ostrożnie, czuła się dziwnie skrępowana mówiąc o tym. - Mam takie dziwne wrażenie, że jednak mogła mieć rację, w każdym razie nie zaszkodzi sprawdzić, prawda?
Luca chwilowo rozmyślał nad wszystkim. W sumie istniała taka możliwość, że Castinaa jest w ciąży. Podał jej bogato zdobiony bordowy kubrak, zakupiony kilka dni wcześniej i rzucił:
- Nie zaszkodzi. Chodźmy do świątyni Shallyi, może one nam coś powiedzą na ten temat.
Chwilę potem opuścili pokój i ruszyli do świątyni bogini Miłosierdzia. Nie zajęło im to zbyt dużo czasu. Przekroczywszy bramę przybytku skierowali się do dwóch kapłanek pracujących akurat przy ołtarzu. Po omówieniu tematu zaprosiły Castinęę do jakiegoś pomieszczenia i Luca czekał z piętnaście minut nim wyszły do niego wraz z nią i obwieściły tę wspaniałą wiadomość. Castinaa była w ciąży! Całkowite zdziwienie przeszło po chwili w niesamowitą radość. Serce Orlandoniego aż płakało ze szczęścia. Objął kobietę w pasie i uniósł w górę wciąż śmiejąc się radośnie.
- Hahahahhaha! Kocham was! Moje dwa skarby – Luca wykonał dwa obroty wciąż unosząc Castinęę w powietrzu. W końcu postawił ją na podłodze i pocałował namiętnie. - Nawet nie wiesz jak się cieszę - roześmiał się na głos, ignorując całkowicie speszone spojrzenia kapłanek.
Kobieta rzeczywiście nie wiedziała, chwilę przyglądała się Tileańczykowi zmieszana, w końcu osunęła się zemdlona na podłogę. Mogła zabijać, rzucać się na demony i szczury, ale to było ponad jej siły... Luca poczuł jak Castinaa osuwa mu się w ramionach. Chwycił ją mocniej, była bardzo blada.
- Kochanie! – klepnął ją lekko po twarzy. - Nie mdlej mi tutaj, dziecko musi mieć silną mamusię... - uśmiechnął się próbując przywrócić ją jakoś do przytomności.
Kapłanki szybko do nich podeszły i pomogły mężczyźnie położyć nieprzytomną na niewielkiej leżance. Miały sporą wprawę w tym, widać nie ona pierwsza tak zareagowała. Choć po minach obu kobiet można było wywnioskować, że prędzej spodziewały się czegoś takiego po nim...
- Musi pan teraz o nią dbać - powiedziała jedna z kapłanek.
- Powinna dużo wypoczywać... - dodała druga.
- Absolutnie nie wolno jej pić alkoholu!
- Ani jeść ciężkostrawnych rzeczy.
- Nie może się stresować...
- Na nudności dobra będzie herbata z liści malin...
- ...albo imbir.
- Niech je dużo owoców i warzyw, ryby, mięso, drób i jajka w takich samych ilościach tygodniowo.
- I niech Bogini ma was w swej opiece...
Kapłanki przekrzykiwały się z poradami, a i tak miało się wrażenie, że nie powiedziały nawet połowy tego, co miały zamiar. Luca kiwał porozumiewawczo głową, choć zgubił się już przy alkoholu. Kapłanki tak nawijały, że nawet Orlandoni nie mógł wszystkiego ogarnąć. Na szczęście wiedział jak trzeba postępować z kobietą w ciąży – w końcu młodsza siostra Veronica rok temu urodziła zdrowego syna, i Luca chcąc nie chcąc nieświadomie pobierał nauki jak postępować z kobietami przy nadziei. Nie zamierzał pozwolić swojej ukochanej by się przemęczała a o narażaniu życia mogła już zapomnieć. Cieszył się niesamowicie i pod koniec zupełnie nie słuchał kapłanek, patrząc na swoją ukochaną. W końcu powiedział przerywając ich przekrzykiwania:
- Dobra, dobra, wiem jak się zająć własną kobietą i dzieckiem! Będziemy się stosować do waszych porad, prawda, kochanie? - spojrzał na Castinęę wymownie uśmiechając się ze szczęścia.
W odpowiedzi zamrugała kilka razy oczami, chyba powoli dochodziła już jakoś do siebie. Z pomocą wyciągniętej do niej ręki usiadła i po chwili także wstała. Nadal trzymała się dość niepewnie na nogach, ale entuzjazm mężczyzny powoli poprawiał jej humor. Złożyli datek na rzecz świątyni i opuścili ten przybytek dobrych wiadomości.
- Hmm... to co teraz? - spytała niepewnie.
- Jak to co? Poczekamy aż dzidziuś się urodzi - rzekł uradowany Luca. - A do tego czasu już będę zważał byś przestrzegała wszystkich przykazań kapłanek. A spróbuj się tylko narażać... - objął ją i przytulił do siebie, gdy wychodzili ze świątyni. - Wiesz, pierwszy raz poczułem, że żyję tak naprawdę, gdy ciebie poznałem i zakochałem się w tobie... A teraz jest jeszcze lepiej – będziemy mieć dziecko, a ja kocham was jak jakiś szaleniec. Trudno to opisać słowami, w środku normalnie płonę miłością... Jak myślisz – chłopiec, czy dziewczynka? Jakie imię będzie nosić nasz skarb?
- Eee... - Castinaa spojrzała się zdziwiona na Lucę. - Nie mam pojęcia, to chyba nie jest takie istotne, ważne że nasze.
- Oczywiście, zastanowimy się nad tym kiedy indziej. Kocham was... - rzucił radośnie Luca.
Wrócili do karczmy, przez całą drogę rozmawiali, choć kobieta była bardziej oszczędna w słowach niż jej wygadany partner. Właściwie teraz Tileańczykowi usta się praktycznie nie zamykały, a połowę trasy niósł Cas na rękach i zapewne jakby mógł, to by się już całemu miastu pochwalił.
Akurat trafili na taką porę, że na dole w izbie było mało osób, ich towarzysze chyba nadal siedzieli u siebie w pokojach.
- To co, powiemy im? - spytała.
- Jasne, że powiemy, poza tym chyba nie będziesz mi miała za złe jeśli opiję dzisiaj z Gunterem, Gildirilem i Ulrichem poczęcie naszego dziecka? - spojrzał jej w oczy i pocałował w dłoń.
- No... dobrze, z przyjemnością też się z wami napiję. Dużo i mocnego - odpowiedziała i uśmiechnęła się z wyraźną ulgą odmalowaną na twarzy. - Może elfka też się przyłączy, ostatnio nie wychodziła z pokoju...
- O nieee... - mruknął Luca. - Chyba wyraźnie słyszałaś, co powiedziały kapłanki. Zero alkoholu! Masz o siebie dbać i ja już tego dopilnuję. Położysz się dzisiaj wcześniej, a ja do ciebie przyjdę... eee... nie wiem kiedy, jak skończymy pić chyba. To może potrwać. – Luca zmarszczył brwi unikając wzroku ukochanej.
- To może potrwać...? - powtórzyła patrząc na niego pytająco i wyczekująco. - I pewnie masz zamiar się zalać tak, że nawet nie będziesz w stanie się wczołgać po schodach? A potem przez trzy dni leczyć kaca? Tak ma wyglądać twoja pomoc?
Choć była nieco zła, przy ostatnim pytaniu roześmiała się cicho.
- Jeśli chcesz, to będę spał na dywaniku obok łóżka... – spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko. - Nie mogę ci obiecać, że nie będę przeginał – to nasze pierwsze dziecko i chcę uczcić z przyjaciółmi jego poczęcie. Postaram się jednak nie gramolić do łóżka jeśli się urżnę – jego uśmiech był rozbrajający. - Poza tym zawsze możesz mnie nie wpuścić... Wtedy będę spał u... Golema, jeśli użyczy mi miejsca. Już kiedyś spaliśmy w jednym pokoju i było całkiem znośnie...
- Pierwsze...? - powtórzyła i znowu jej się nieco słabo zrobiło.
Usiadła sobie na najbliższym krześle, a w tym czasie Luca pobiegł po pokojach i wyciągnął towarzyszy na dół izby...
No i tak oto się zaczęło pijaństwo, a skończyło spokojne życie


-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Günter Golem
- Poważnie?! - ryknął donośnie Golem i zaśmiał się tubalnym głosem, aż zawibrowały szyby w oknach. Klepnął po przyjacielsku Tileańczyka między łopatki, aż przem...kupiec zgiął się w pół.
- Gratulacje, tatku! No no, nie próżnowaliście wtedy w Weissbrucku, o nie - Günter nie przestawał rechotać. - Znać było po was od razu, żeście nie bawili się w ciuciubabkę, ino korzystali z okazji, aż szczury wiały gdzie pieprz rośnie.
Olbrzym otarł łzy z kącików oczu, które wystąpiły perliście pod wpływem śmiechu. W końcu przestał chichotać, odkaszlnął, pogładził dłonią po łysej czaszce i stwierdził z szelmowskim błyskiem w oku:
- No to trza teraz to oblać, przyjacielu, coby dziecko wam udane wyszło - mrugnął żartobliwie okiem. Przytroczył sakwę do pasa. - Chodźmy zatem, takie okazje nie zdarzają się za często. Coś mi mówi, że dzisiaj karczmarz się na nas nie lada wzbogaci.
- Poważnie?! - ryknął donośnie Golem i zaśmiał się tubalnym głosem, aż zawibrowały szyby w oknach. Klepnął po przyjacielsku Tileańczyka między łopatki, aż przem...kupiec zgiął się w pół.
- Gratulacje, tatku! No no, nie próżnowaliście wtedy w Weissbrucku, o nie - Günter nie przestawał rechotać. - Znać było po was od razu, żeście nie bawili się w ciuciubabkę, ino korzystali z okazji, aż szczury wiały gdzie pieprz rośnie.
Olbrzym otarł łzy z kącików oczu, które wystąpiły perliście pod wpływem śmiechu. W końcu przestał chichotać, odkaszlnął, pogładził dłonią po łysej czaszce i stwierdził z szelmowskim błyskiem w oku:
- No to trza teraz to oblać, przyjacielu, coby dziecko wam udane wyszło - mrugnął żartobliwie okiem. Przytroczył sakwę do pasa. - Chodźmy zatem, takie okazje nie zdarzają się za często. Coś mi mówi, że dzisiaj karczmarz się na nas nie lada wzbogaci.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Ninerl Tar Vatherain
Hałas wywabił ją z pokoju. Wyszła, ze zdziwieniem patrząc się na obydwu mężczyzn.
- Coś się stało?- zapytała cichutko.
Dziewczyna nie wyglądała dobrze. Blada, z podkrążonymi oczyma, ze smutkiem wypisanym na twarzy. Schudła też trochę. Odruchowo przyciskała kikut do piersi.
Podekscytowani mężczyźni zarzucili ją informacjami.
- Będzie miała dziecko?- wyszeptała- To cudowne, oriayn Isha ... - słaby uśmiech pojawił się na twarzy Ninerl.
- Musi dbać o siebie-powiedziała przejęta. No tak, to teraz trzeba chronić przyszłą matkę. Bez dwóch zdań.
Chociaż ona... ona się do tego nie nadaje- przełknęła z trudem ślinę. Kaleka jak ojciec. Zupełnie jak ojciec. W dodatku nie umie się dobrze bronic. Prawa dłoń nie była wyćwiczona.
- Gdzie idziecie?- zapytała. Luca natychmiast udzielił obfitych wyjaśnień- To idę z wami- zdecydowała.
Musi na chwilę oderwać od tego wszystkiego. Miała po raz trzeci w życiu, ochotę by zagłuszyć zmartwienia alkoholem.
Powoli zeszła na dół za towarzyszami. Usiadła ciężko przy stoliku, chowając okaleczoną rękę. Czas teraz na chwilę zapomnieć o wszystkim....
Dzięki zaproszenie Serge
... Uznałam, że mogę napisać, ze kompania zasiadła przy stole
Hałas wywabił ją z pokoju. Wyszła, ze zdziwieniem patrząc się na obydwu mężczyzn.
- Coś się stało?- zapytała cichutko.
Dziewczyna nie wyglądała dobrze. Blada, z podkrążonymi oczyma, ze smutkiem wypisanym na twarzy. Schudła też trochę. Odruchowo przyciskała kikut do piersi.
Podekscytowani mężczyźni zarzucili ją informacjami.
- Będzie miała dziecko?- wyszeptała- To cudowne, oriayn Isha ... - słaby uśmiech pojawił się na twarzy Ninerl.
- Musi dbać o siebie-powiedziała przejęta. No tak, to teraz trzeba chronić przyszłą matkę. Bez dwóch zdań.
Chociaż ona... ona się do tego nie nadaje- przełknęła z trudem ślinę. Kaleka jak ojciec. Zupełnie jak ojciec. W dodatku nie umie się dobrze bronic. Prawa dłoń nie była wyćwiczona.
- Gdzie idziecie?- zapytała. Luca natychmiast udzielił obfitych wyjaśnień- To idę z wami- zdecydowała.
Musi na chwilę oderwać od tego wszystkiego. Miała po raz trzeci w życiu, ochotę by zagłuszyć zmartwienia alkoholem.
Powoli zeszła na dół za towarzyszami. Usiadła ciężko przy stoliku, chowając okaleczoną rękę. Czas teraz na chwilę zapomnieć o wszystkim....
Dzięki zaproszenie Serge


Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Ulrich de Maar
Wyglądało na to, że sprawy zmierzają do, tak zwanego, szczęśliwego zakończenia. Sekciarze spotkali to na co zasłużyli - znaczy się śmierć - a oni mogli nareszcie we względnym spokoju trochę odpocząć. Ulrich co prawda trochę martwił się o elfkę. Żyć bez ręki to jak... no, jak bez ręki najprościej mówiąc. Ninerl najwidoczniej na razie nie życzyła sobie czyjegokolwiek towarzystwa. Skoro taka jej wola...
Jednego takiego dnia... "urlopu" jak to określał w myślach Ulrich, Luca zdradził im radosną nowinę. Śmiech Golema był prawie ogłuszający. Olbrzym cieszył się, co najmniej tak, jakby to było jego dziecko. Co nie zmienia faktu, że de Maarowi również udzieliło się szczęście przyszłego ojca. Po chwili zeszła do nich nawet Ninerl. Nie wyglądała wprawdzie najlepiej, ale "jak mawiał wuj: Alkohol jest dobry na wszystko! Jeśli nadal jest źle, znaczy, że za mało wypiłeś!"
- No, no, no... Pogratulować przyszłym rodzicom! - mówił - Mawiają, że niedaleko pada jabłko od jabłoni... Ale czy Stary Świat jest gotowy na kolejnego Orlandoniego? Oj nie wiem, nie wiem... - mówił ze śmiechem - Ale bez dwóch zdań trzeba to oblać! Pewien przyjaciel w wojsku zdradził mi, że jeśli przy oblewaniu tych radosnych wieści, ojciec zwali się pijany twarzą do góry, to dziecko będzie pewnikiem zdrowe i szczęśliwe...
Wyglądało na to, że sprawy zmierzają do, tak zwanego, szczęśliwego zakończenia. Sekciarze spotkali to na co zasłużyli - znaczy się śmierć - a oni mogli nareszcie we względnym spokoju trochę odpocząć. Ulrich co prawda trochę martwił się o elfkę. Żyć bez ręki to jak... no, jak bez ręki najprościej mówiąc. Ninerl najwidoczniej na razie nie życzyła sobie czyjegokolwiek towarzystwa. Skoro taka jej wola...
Jednego takiego dnia... "urlopu" jak to określał w myślach Ulrich, Luca zdradził im radosną nowinę. Śmiech Golema był prawie ogłuszający. Olbrzym cieszył się, co najmniej tak, jakby to było jego dziecko. Co nie zmienia faktu, że de Maarowi również udzieliło się szczęście przyszłego ojca. Po chwili zeszła do nich nawet Ninerl. Nie wyglądała wprawdzie najlepiej, ale "jak mawiał wuj: Alkohol jest dobry na wszystko! Jeśli nadal jest źle, znaczy, że za mało wypiłeś!"
- No, no, no... Pogratulować przyszłym rodzicom! - mówił - Mawiają, że niedaleko pada jabłko od jabłoni... Ale czy Stary Świat jest gotowy na kolejnego Orlandoniego? Oj nie wiem, nie wiem... - mówił ze śmiechem - Ale bez dwóch zdań trzeba to oblać! Pewien przyjaciel w wojsku zdradził mi, że jeśli przy oblewaniu tych radosnych wieści, ojciec zwali się pijany twarzą do góry, to dziecko będzie pewnikiem zdrowe i szczęśliwe...
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ninerl Tar Vatherain
Siedziała między Gildirilem a Gunterem, czując sie nieco pewniej. Zacisnęła dłoń na kuflu, obserwując resztą towarzyszy.
Nagle przypomniała sobie coś i zwróciła się do Tileańczyka.
- A nie powinieneś świętować tej radosnej wieści z Castiiną? A nie z nami?- nie była pewna jak to jest u ludzi w sprawach dzieci, ciży porodu...
Siedziała między Gildirilem a Gunterem, czując sie nieco pewniej. Zacisnęła dłoń na kuflu, obserwując resztą towarzyszy.
Nagle przypomniała sobie coś i zwróciła się do Tileańczyka.
- A nie powinieneś świętować tej radosnej wieści z Castiiną? A nie z nami?- nie była pewna jak to jest u ludzi w sprawach dzieci, ciży porodu...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa "Arienati" i Luca Orlandoni
Luca rozsiadł się wygodnie wespół z przyjaciółmi przy stole w kącie sali. Chwilę po tym jak odezwała się Ninerl, dołączyła do nich Castinaa. Orlandoni gestem dłoni zawołał karczmarza. Gospodarz tocząc się z lekka znalazł się po chwili przy stole.
- Na początek pięć butelek najlepszej wódki jaką masz i jakieś śledziki czy coś w tym stylu. Nie będziemy pić na pusty żołądek, prawda? – uśmiechnął się do towarzyszy. - Aha, i dzban soku dla mojej kobiety. Byle szybko.
Rzucił mu złotą monetę, i gdy karczmarz odszedł, Luca wysłuchał Ulricha:
- Mawiają, że niedaleko pada jabłko od jabłoni... Ale czy Stary Świat jest gotowy na kolejnego Orlandoniego? Oj nie wiem, nie wiem... - mówił ze śmiechem.
- Stary Świat może tego nie wytrzymać, przyjacielu! - rzucił, a wszyscy zgromadzeni przy stole wybuchnęli śmiechem.
Po chwili na stół wjechały trunki i przystawki. Luca, niczym wprawny barman rozlał wódkę i sok. Uniósł kieliszek do góry, by stuknąć się nim z pozostałymi.
- Zdrowie naszego nienarodzonego jeszcze dziecka i całej naszej kompanii! - uśmiechnął się spod wąsika. - Aż do śmierci, jak mówi hochlandzkie powiedzenie wznoszone wśród przyjaciół.
Brzęk uderzanych o siebie naczyń rozniósł się po całej sali jadalnej. Nieliczni goście łypnęli jedynie okiem na rozbawioną szóstkę siedzącą przy stole nieopodal, po czym wrócili do własnych zajęć.
Potem był drugi toast, trzeci, czwarty, piąty... Pierwsza, butelka, druga. Za oknem zaczynało zmierzchać. W końcu Luca stracił rachubę – rozmawiali, śmiali się, pili i jedli. Mniej więcej przy piętnastej kolejce czwartej butelki (chyba), lekko już wstawiony odezwał się do Ninerl.
- Przykro mi z powodu twojej dłoni, Ninerl... Wiedz jednak, że bardzo nam pomogłaś i mam nadzieję, że będziesz podróżować z nami nadal. No i liczę też, że już nie będziemy się więcej kłócić – Luca uniósł do góry pełny przezroczystego płynu kieliszek, gdy na przedramieniu poczuł dłoń Castiny, a chwilę potem dostrzegł jej spojrzenie, które nie wróżyło nic dobrego. Czyżby przegiął z piciem?
- To, że ja nie mogę pić wcale nie oznacza, że musisz wyrabiać normę za nas dwoje, czy nawet troje - zaczęła marudzić patrząc się krytycznie po pustych butelkach.
Na chwilę przy stoliku zrobiło się cicho, Cas zmarszczyła brwi i mierzyła Lucę morderczym wzrokiem. Ten niewzruszony dalej był szczęśliwy i uśmiechał się do swojej kobiety rozbrajająco. Trwało to dłuższą chwilę, w końcu machnęła ręką.
- A rób co chcesz, tylko nie licz, że będzie mi ciebie żal, jak cię dopadnie kac. - powiedziała z jakimś nieprzyjemnym i sadystycznym błyskiem w oku.
Zapewne miała zamiar sama zadbać o to, by Luca wycierpiał swoje, a nawet więcej.
- Spokojnie kochanie, każdy Orlandoni ma mocną głowę więc nie musisz się obawiać że się urżnę jak świnia – spojrzał na nią i doszedł chyba do wniosku że jednak sporo już wypił, bo przed oczami widział trzy Castiny. Trzy złowieszcze spojrzenia pięknej kobiety - żaden facet nie wytrzymałby takiego horroru. Ale on był Orlandonim.
Kobieta złapała jego głowę w dłonie i lekko przekręciła w prawo.
- TU jestem – warknęła.
- Nie krzycz, kotku, widzę cię bardzo dobrze - Luca uśmiechnął się rozbrajająco przymykając lekko oczy i podnosząc prawą brew. No, teraz widział tylko jeden egzemplarz Castiny i bardzo mu ten widok odpowiadał. Pomijając oczywiście to wilcze spojrzenie którym go obdarowała. Mimowolnie pochylił głowę w dół, patrząc na dwie duże piersi swojej kobiety. „Przynajmniej wy mnie lubicie, moje kochane”, pomyślał i wyciągnął do nich ręce. - Chodźcie do tatusia, skarbeńki...
- Zachowuj się!
Potężny policzek nieco go otrzeźwił, ale znając życie nie na długo. Castinaa spojrzała się przelotnie na Golema, oj... gdyby ten przywalił Tileańczykowi, to Luca na miejscu by wytrzeźwiał. Będzie się musiała poważnie zastanowić nad takimi radykalnymi środkami.
- Hej, a to za co? - Luca złapał się za gębę i momentalnie umysł mu się rozjaśnił. - Chciałem tylko poprawić ci sukienkę, bo dekolt był za duży i Ulrich... - wskazał na kompana wychylającego kolejny kieliszek. - ..."zapuszczał żurawia" w twój wspaniały biust. Dzięki, Cas... za to że chciałem pomóc dostałem po gębie – Luca puścił jej oczko i uśmiechnął się zawadiacko. Zupełnie nie przejął się tym uderzeniem. Więcej – dobry nastrój wciąż go nie opuszczał.
- Luca... - kobieta spojrzała się na niego i cmoknęła niezadowolona. - Ja bym ci nawet uwierzyła w twoje dobrze intencje, ale za cholerę nie mam dziś na sobie sukienki.
Spojrzała się po sobie i rzeczywiście, miała na sobie bordowy kubraczek i spodnie.
- No, panie, wtopa na całej linii - cmoknęła raz jeszcze. - Więcej nie pijesz - dodała ze złowieszczym uśmiechem na ustach.
Luca spojrzał raz jeszcze na jej ubiór marszcząc brwi. No rzeczywiście, miała na sobie bordowy kubrak który kupił jej parę dni temu u tej śmiesznej babinki na Ortstrasse. Wspaniale przylegał do jej zgrabnego ciała, tak, że Luce aż zrobiło się ciepło gdy zmierzył ją wzrokiem.
- Oj, nie myśl sze jestem piany – oburzył się teatralnie Luca. Język trochę mu się plątał - Od razu wiedziałem, że to kubrak. Sprawdzałem tylko twoją szujność. Poza tym... - ostatnie słowa wyszeptał jej do ucha jakby był najzupełniej trzeźwy. - Cholernie seksownie w tym wyglądasz. Może pójdziemy niedługo na górę, co?
Cas zrobiła duże oczy, zadrżała jej ręka i powieka. Udawał? Walnąć go? Profilaktycznie nauczyć dobrego zachowania metodą cięższego młotka? Niepewność i wahanie odmalowały się na twarzy Tileanki. W sumie była zła tylko dlatego, że wszyscy mogli pić tylko nie ona, a po tych wszystkich nowinkach miała ogromną ochotę się urżnąć i tydzień kaca leczyć... Może jakby zabrała teraz do łóżka tę butlę spirytusu, którą aktualnie był Luca, coś by to dało? Od samego jego oddechu najemnik by się schlał.
- Kończ, pożegnaj się i idziesz na górę, koniec tego dobrego. - mruknęła.
Orlandoni wypił jeszcze dwa kieliszki, po czym wstał od stołu zachwiewając się teatralnie. Ukłonił się łapiąc w ostatniej chwili równowagę i rzekł:
- Miłej walki z kislevitką, przyjaciele... - udawanie mocno pijanego zawsze było jego mocną stroną. - Ja juszz mam dosyć na chisiaj. - spojrzał mętnym wzrokiem na Castinęę – Kochanie, odprowadźź mnie do pokoju. Obawiam się, że schody to będzie dla mnie za duszo...
Kobieta pokręciła mocno niezadowolona głową.
- Żeby ciężarna musiała się szarpać z pijakiem - prychnęła. - Chodź tu!
Złapała go mocno pod ramię, jednak po kilku krokach zmieniła uchwyt i zacisnęła mocno dłoń z tyłu na jego pasku. Jakimś cudem udało jej się dojść do schodów i co ciekawe, nawet mężczyznę wkopać na górę. Niemal dosłownie.
Zakręciła do ich pokoju, kopniakiem otworzyła drzwi i wtoczyła swego lubego. Doprowadziła go do łóżka i posadziła na nim.
- No, jest pan na miejscu - powiedziała prychając.
- Pani również. - odparł. - Tam gdzie powinna.
Luca momentalnie i pewnie podniósł się do pionu. Po schlanym, nie mogącym wejść po schodach mężczyźnie nie było śladu. Co prawda czuć było od niego alkohol, ale wciąż dobrze się trzymał. Na tyle dobrze, że wciąż miał na nią niesamowitą ochotę. Uśmiechnął się delikatnie, w mroku pokoju kobieta dostrzegła błysk w jego oczach. Pocałował ją namiętnie jednocześnie rozpinając guziki jej kubraka. Chwilę potem to samo zrobił ze spodniami, których pozbył się w ekspresowym tempie. Nie miała na sobie bielizny, a zapach jej delikatnego ciała był niesamowity. Przejechał najpierw palcami po gładkim łonie i kobiecości, która już po chwili stała się wilgotna. Luca szarpnął ją delikatnie pod ścianę i rozłożył jej nogi. Klęknął przed nią i zatopił swój zwinny język w jej rozgrzanej kobiecości. Była wspaniała, jej słodki miąższ spływał po jego ustach, a on czuł że jego nienasycona męskość za chwilę rozedrze mu spodnie by wydostać się na zewnątrz. W tej samej chwili Castinaa poderwała go do góry odrywając go od jej wspaniałej kobiecości.
On nie był aż tak zalany, ale kobieta była nadal o wiele bardziej trzeźwa od niego. Szybkim ruchem rzuciła go na łóżko, zdjęła mu koszulę, spodnie i wskoczyła na Lucę. Chwilę całowała go namiętnie, w końcu ze swoimi ustami zeszła znacznie niżej, by pokazać, jak bardzo zdążyła już polubić jego męskość. Odkąd się znali, jeszcze ani razu sama go nie pieściła, jakoś nigdy nie było ku temu sposobności. Teraz ujęła go zdecydowanym ruchem w dłoń i nim Luca zdążył cokolwiek zrobić, jego męskość znalazła się w ustach Castinyy.
Luca był w siódmym, jeśli nie w ósmym niebie. Usta Castinyy sprawiały mu nieziemską rozkosz, poza tym kobieta wyczyniała językiem takie rzeczy, że Orlandoni był pewien że nie robi tego pierwszy raz. W ten sposób pieściła go przez kilka minut.
Orlandoni podziękował jej namiętnym pocałunkiem za wspaniałe pieszczoty i ułożył na łóżku. Gdy rozwarła nogi wszedł w nią głęboko, aczkolwiek delikatnie i czule. Chwilę później poczuł jak Castinaa obejmuje go mocno udami. Można powiedzieć, że Luca był doświadczonym kochankiem…Lecz przy niej czuł się jak nastolatek przeżywający swój pierwszy raz. Z jednej strony to była miłość czuła i delikatna, z drugiej wyrachowana i obliczona na zapewnienie jak najdłuższej przyjemności. Zapalczywie i zachłannie czerpał z jej ciała, składał pocałunki, błądził rękami po jej gładkiej skórze. Castinaa prężyła się i wiła pod jego dotykiem. Luca uwielbiał kobiety nagie jak je Sigmar stworzył. Przewrócił się na plecy i wciągnął ją na siebie. Kiedy usiadła na nim przyciągnął ją do siebie a języki kochanków spotkały się ze sobą. Wodził dłońmi wzdłuż jej smukłego ciała, od ocierających się o niego piersi po uda. Wreszcie zacisnął dłonie na jej pośladkach i zaczął poruszać, w górę i w dół, wspomagając jej ruchy. Chciał jednak, by to trwało jak najdłużej…przewrócił ją ponownie na plecy. Tym razem ostrożnie, zanim wszedł w nią ponownie całował jej brzuch i twarde jak skały sutki. Dłonie pieściły krągłe, sterczące nawet gdy leżała, piersi. Tylko pogrążona w mroku izba była świadkiem przyśpieszonych oddechów kochanków. Castinaa rozchyliła usta w jęku rozkoszy ukazując rządek białych zębów. Uniesienie osiągnęło zenit. Poczuł jak w plecy wbijają mu się paznokcie ukochanej. Luca doszedł po chwili, w momencie gdy gwiazdy stanęły przed oczami. Minęło trochę czasu zanim wrócił do przytomności. Chociaż już skończyli wciąż pieścił jej rozgrzane ciało i składał pocałunki wiedząc, że kobieta tego potrzebuje. I jemu wciąż było za mało. Przytulił ją z całej siły i złożył delikatny, ostatni pocałunek na jej ustach. Nakrył ją i siebie kołdrą.
Luca rozsiadł się wygodnie wespół z przyjaciółmi przy stole w kącie sali. Chwilę po tym jak odezwała się Ninerl, dołączyła do nich Castinaa. Orlandoni gestem dłoni zawołał karczmarza. Gospodarz tocząc się z lekka znalazł się po chwili przy stole.
- Na początek pięć butelek najlepszej wódki jaką masz i jakieś śledziki czy coś w tym stylu. Nie będziemy pić na pusty żołądek, prawda? – uśmiechnął się do towarzyszy. - Aha, i dzban soku dla mojej kobiety. Byle szybko.
Rzucił mu złotą monetę, i gdy karczmarz odszedł, Luca wysłuchał Ulricha:
- Mawiają, że niedaleko pada jabłko od jabłoni... Ale czy Stary Świat jest gotowy na kolejnego Orlandoniego? Oj nie wiem, nie wiem... - mówił ze śmiechem.
- Stary Świat może tego nie wytrzymać, przyjacielu! - rzucił, a wszyscy zgromadzeni przy stole wybuchnęli śmiechem.
Po chwili na stół wjechały trunki i przystawki. Luca, niczym wprawny barman rozlał wódkę i sok. Uniósł kieliszek do góry, by stuknąć się nim z pozostałymi.
- Zdrowie naszego nienarodzonego jeszcze dziecka i całej naszej kompanii! - uśmiechnął się spod wąsika. - Aż do śmierci, jak mówi hochlandzkie powiedzenie wznoszone wśród przyjaciół.
Brzęk uderzanych o siebie naczyń rozniósł się po całej sali jadalnej. Nieliczni goście łypnęli jedynie okiem na rozbawioną szóstkę siedzącą przy stole nieopodal, po czym wrócili do własnych zajęć.
Potem był drugi toast, trzeci, czwarty, piąty... Pierwsza, butelka, druga. Za oknem zaczynało zmierzchać. W końcu Luca stracił rachubę – rozmawiali, śmiali się, pili i jedli. Mniej więcej przy piętnastej kolejce czwartej butelki (chyba), lekko już wstawiony odezwał się do Ninerl.
- Przykro mi z powodu twojej dłoni, Ninerl... Wiedz jednak, że bardzo nam pomogłaś i mam nadzieję, że będziesz podróżować z nami nadal. No i liczę też, że już nie będziemy się więcej kłócić – Luca uniósł do góry pełny przezroczystego płynu kieliszek, gdy na przedramieniu poczuł dłoń Castiny, a chwilę potem dostrzegł jej spojrzenie, które nie wróżyło nic dobrego. Czyżby przegiął z piciem?
- To, że ja nie mogę pić wcale nie oznacza, że musisz wyrabiać normę za nas dwoje, czy nawet troje - zaczęła marudzić patrząc się krytycznie po pustych butelkach.
Na chwilę przy stoliku zrobiło się cicho, Cas zmarszczyła brwi i mierzyła Lucę morderczym wzrokiem. Ten niewzruszony dalej był szczęśliwy i uśmiechał się do swojej kobiety rozbrajająco. Trwało to dłuższą chwilę, w końcu machnęła ręką.
- A rób co chcesz, tylko nie licz, że będzie mi ciebie żal, jak cię dopadnie kac. - powiedziała z jakimś nieprzyjemnym i sadystycznym błyskiem w oku.
Zapewne miała zamiar sama zadbać o to, by Luca wycierpiał swoje, a nawet więcej.
- Spokojnie kochanie, każdy Orlandoni ma mocną głowę więc nie musisz się obawiać że się urżnę jak świnia – spojrzał na nią i doszedł chyba do wniosku że jednak sporo już wypił, bo przed oczami widział trzy Castiny. Trzy złowieszcze spojrzenia pięknej kobiety - żaden facet nie wytrzymałby takiego horroru. Ale on był Orlandonim.
Kobieta złapała jego głowę w dłonie i lekko przekręciła w prawo.
- TU jestem – warknęła.
- Nie krzycz, kotku, widzę cię bardzo dobrze - Luca uśmiechnął się rozbrajająco przymykając lekko oczy i podnosząc prawą brew. No, teraz widział tylko jeden egzemplarz Castiny i bardzo mu ten widok odpowiadał. Pomijając oczywiście to wilcze spojrzenie którym go obdarowała. Mimowolnie pochylił głowę w dół, patrząc na dwie duże piersi swojej kobiety. „Przynajmniej wy mnie lubicie, moje kochane”, pomyślał i wyciągnął do nich ręce. - Chodźcie do tatusia, skarbeńki...
- Zachowuj się!
Potężny policzek nieco go otrzeźwił, ale znając życie nie na długo. Castinaa spojrzała się przelotnie na Golema, oj... gdyby ten przywalił Tileańczykowi, to Luca na miejscu by wytrzeźwiał. Będzie się musiała poważnie zastanowić nad takimi radykalnymi środkami.
- Hej, a to za co? - Luca złapał się za gębę i momentalnie umysł mu się rozjaśnił. - Chciałem tylko poprawić ci sukienkę, bo dekolt był za duży i Ulrich... - wskazał na kompana wychylającego kolejny kieliszek. - ..."zapuszczał żurawia" w twój wspaniały biust. Dzięki, Cas... za to że chciałem pomóc dostałem po gębie – Luca puścił jej oczko i uśmiechnął się zawadiacko. Zupełnie nie przejął się tym uderzeniem. Więcej – dobry nastrój wciąż go nie opuszczał.
- Luca... - kobieta spojrzała się na niego i cmoknęła niezadowolona. - Ja bym ci nawet uwierzyła w twoje dobrze intencje, ale za cholerę nie mam dziś na sobie sukienki.
Spojrzała się po sobie i rzeczywiście, miała na sobie bordowy kubraczek i spodnie.
- No, panie, wtopa na całej linii - cmoknęła raz jeszcze. - Więcej nie pijesz - dodała ze złowieszczym uśmiechem na ustach.
Luca spojrzał raz jeszcze na jej ubiór marszcząc brwi. No rzeczywiście, miała na sobie bordowy kubrak który kupił jej parę dni temu u tej śmiesznej babinki na Ortstrasse. Wspaniale przylegał do jej zgrabnego ciała, tak, że Luce aż zrobiło się ciepło gdy zmierzył ją wzrokiem.
- Oj, nie myśl sze jestem piany – oburzył się teatralnie Luca. Język trochę mu się plątał - Od razu wiedziałem, że to kubrak. Sprawdzałem tylko twoją szujność. Poza tym... - ostatnie słowa wyszeptał jej do ucha jakby był najzupełniej trzeźwy. - Cholernie seksownie w tym wyglądasz. Może pójdziemy niedługo na górę, co?
Cas zrobiła duże oczy, zadrżała jej ręka i powieka. Udawał? Walnąć go? Profilaktycznie nauczyć dobrego zachowania metodą cięższego młotka? Niepewność i wahanie odmalowały się na twarzy Tileanki. W sumie była zła tylko dlatego, że wszyscy mogli pić tylko nie ona, a po tych wszystkich nowinkach miała ogromną ochotę się urżnąć i tydzień kaca leczyć... Może jakby zabrała teraz do łóżka tę butlę spirytusu, którą aktualnie był Luca, coś by to dało? Od samego jego oddechu najemnik by się schlał.
- Kończ, pożegnaj się i idziesz na górę, koniec tego dobrego. - mruknęła.
Orlandoni wypił jeszcze dwa kieliszki, po czym wstał od stołu zachwiewając się teatralnie. Ukłonił się łapiąc w ostatniej chwili równowagę i rzekł:
- Miłej walki z kislevitką, przyjaciele... - udawanie mocno pijanego zawsze było jego mocną stroną. - Ja juszz mam dosyć na chisiaj. - spojrzał mętnym wzrokiem na Castinęę – Kochanie, odprowadźź mnie do pokoju. Obawiam się, że schody to będzie dla mnie za duszo...
Kobieta pokręciła mocno niezadowolona głową.
- Żeby ciężarna musiała się szarpać z pijakiem - prychnęła. - Chodź tu!
Złapała go mocno pod ramię, jednak po kilku krokach zmieniła uchwyt i zacisnęła mocno dłoń z tyłu na jego pasku. Jakimś cudem udało jej się dojść do schodów i co ciekawe, nawet mężczyznę wkopać na górę. Niemal dosłownie.
Zakręciła do ich pokoju, kopniakiem otworzyła drzwi i wtoczyła swego lubego. Doprowadziła go do łóżka i posadziła na nim.
- No, jest pan na miejscu - powiedziała prychając.
- Pani również. - odparł. - Tam gdzie powinna.
Luca momentalnie i pewnie podniósł się do pionu. Po schlanym, nie mogącym wejść po schodach mężczyźnie nie było śladu. Co prawda czuć było od niego alkohol, ale wciąż dobrze się trzymał. Na tyle dobrze, że wciąż miał na nią niesamowitą ochotę. Uśmiechnął się delikatnie, w mroku pokoju kobieta dostrzegła błysk w jego oczach. Pocałował ją namiętnie jednocześnie rozpinając guziki jej kubraka. Chwilę potem to samo zrobił ze spodniami, których pozbył się w ekspresowym tempie. Nie miała na sobie bielizny, a zapach jej delikatnego ciała był niesamowity. Przejechał najpierw palcami po gładkim łonie i kobiecości, która już po chwili stała się wilgotna. Luca szarpnął ją delikatnie pod ścianę i rozłożył jej nogi. Klęknął przed nią i zatopił swój zwinny język w jej rozgrzanej kobiecości. Była wspaniała, jej słodki miąższ spływał po jego ustach, a on czuł że jego nienasycona męskość za chwilę rozedrze mu spodnie by wydostać się na zewnątrz. W tej samej chwili Castinaa poderwała go do góry odrywając go od jej wspaniałej kobiecości.
On nie był aż tak zalany, ale kobieta była nadal o wiele bardziej trzeźwa od niego. Szybkim ruchem rzuciła go na łóżko, zdjęła mu koszulę, spodnie i wskoczyła na Lucę. Chwilę całowała go namiętnie, w końcu ze swoimi ustami zeszła znacznie niżej, by pokazać, jak bardzo zdążyła już polubić jego męskość. Odkąd się znali, jeszcze ani razu sama go nie pieściła, jakoś nigdy nie było ku temu sposobności. Teraz ujęła go zdecydowanym ruchem w dłoń i nim Luca zdążył cokolwiek zrobić, jego męskość znalazła się w ustach Castinyy.
Luca był w siódmym, jeśli nie w ósmym niebie. Usta Castinyy sprawiały mu nieziemską rozkosz, poza tym kobieta wyczyniała językiem takie rzeczy, że Orlandoni był pewien że nie robi tego pierwszy raz. W ten sposób pieściła go przez kilka minut.
Orlandoni podziękował jej namiętnym pocałunkiem za wspaniałe pieszczoty i ułożył na łóżku. Gdy rozwarła nogi wszedł w nią głęboko, aczkolwiek delikatnie i czule. Chwilę później poczuł jak Castinaa obejmuje go mocno udami. Można powiedzieć, że Luca był doświadczonym kochankiem…Lecz przy niej czuł się jak nastolatek przeżywający swój pierwszy raz. Z jednej strony to była miłość czuła i delikatna, z drugiej wyrachowana i obliczona na zapewnienie jak najdłuższej przyjemności. Zapalczywie i zachłannie czerpał z jej ciała, składał pocałunki, błądził rękami po jej gładkiej skórze. Castinaa prężyła się i wiła pod jego dotykiem. Luca uwielbiał kobiety nagie jak je Sigmar stworzył. Przewrócił się na plecy i wciągnął ją na siebie. Kiedy usiadła na nim przyciągnął ją do siebie a języki kochanków spotkały się ze sobą. Wodził dłońmi wzdłuż jej smukłego ciała, od ocierających się o niego piersi po uda. Wreszcie zacisnął dłonie na jej pośladkach i zaczął poruszać, w górę i w dół, wspomagając jej ruchy. Chciał jednak, by to trwało jak najdłużej…przewrócił ją ponownie na plecy. Tym razem ostrożnie, zanim wszedł w nią ponownie całował jej brzuch i twarde jak skały sutki. Dłonie pieściły krągłe, sterczące nawet gdy leżała, piersi. Tylko pogrążona w mroku izba była świadkiem przyśpieszonych oddechów kochanków. Castinaa rozchyliła usta w jęku rozkoszy ukazując rządek białych zębów. Uniesienie osiągnęło zenit. Poczuł jak w plecy wbijają mu się paznokcie ukochanej. Luca doszedł po chwili, w momencie gdy gwiazdy stanęły przed oczami. Minęło trochę czasu zanim wrócił do przytomności. Chociaż już skończyli wciąż pieścił jej rozgrzane ciało i składał pocałunki wiedząc, że kobieta tego potrzebuje. I jemu wciąż było za mało. Przytulił ją z całej siły i złożył delikatny, ostatni pocałunek na jej ustach. Nakrył ją i siebie kołdrą.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ninerl Tar Vatherain
Chwilę potem nadeszła szczęśliwa matka. Znaczy powinna być szczęśliwa, chociaż Ninerl miała wrażenie, że kobieta jest... hmm, chyba trochę zaskoczona.
Dziewczyna nalała sobie do pełna i upiła łyk. Skrzywiła sie nieco. Ta cała wódka smakowała ohydnie. Nie żeby była za mocna, w końcu rozmaite nalewki były znane w Nagarythe. Wstrzymała oddech i wypiła wszystko. Przełknęła gorycz i chwyciła za butelkę. Było jej już wszystko jedno...
Spróbowała ją odkręcić, znowu zapominając o tym, że ma tylko jedną dłoń. Sfrustrowana, chwyciła zamknięcie zębami i w końcu puściło.
Nalał znowu kubek i wychyliła na jednym dechu. Nigdy się nie upijała do nieprzytomności- było to zbyt niebezpieczne. Ale teraz... i tak nie jest w stanie się bronić, więc...
Po kilku kolejnych kubkach wszystko się wyostrzyło, a jednocześnie było nieco jak za mgłą. Zwłaszcza rozpoznawała wszystkie odgłosy. Właśnie Luca mówił coś o jej dłoni.
- Podróżować z wami? Nie przydam się... teraz nawet nie umiem się obronić. Koniec z łukiem, a nawet kuszą. Jestem do niczego, a zresztą... nieważne...Na Khaine Krwawą Pięść...-odparła i spuściła głowę, nie odgarniając włosów, które zasłoniły jej pół twarzy.
A potem Tileańczycy rozmawiali dalej. Na odgłos uderzenia Ninerl aż poderwało z krzesła.
- Śmiał cię obrazić?- zapytała Castiiny, niemal czując już zalewający ją gniew. Odruchowo dotknęła kikutem prawego boku, gdzie zazwyczaj nosiła miecz. Skrzywiła się i westchnęła.
- Ja zazwyczaj uderzam niżej- powiedziała, przyglądając się z dziwnym błyskiem w oku, parze. Gdy Castiina powiedziała coś o kubraku, Ninerl wydało się to niezwykle zabawne. Zachichotała cicho.
- Dobrze Luca, że nie masz nastroju do śpiewania jak niektórzy -zauważyła- To dopiero byłoby straszne... Najgorzej wyją, jak przypomną sobie... sobie no te...- zastanowiła się przez chwilę. Pstryknęła palcami.- Piosenki o kobietach, jak się je określa?- zapytała Gildirila- Takie dość śmieszne i prymitywne...Obrazowe-dodała.
Luca za moment został niemal wykopany przez swoją ukochaną na schody. Słysząc komentarz kobiety, Ninerl zapytała:
- Pomóc ci? Poradzisz sobie?
Kobieta jednak była zdecydowana sama pogonić pijanego kupca.
Tileańczycy sobie poszli i zrobiło się ciszej. Ninerl wypiła jeszcze jeden kubek. Nadal wiedziała, gdzie jest i co robi, prawdopodobnie byłaby w stanie iść w miarę prosto.
Za chwilę dobry nastrój znikł i znowu napłynął smutek i gorycz. Tym razem spotęgowany przez alkohol. Świat zrobił sie mroczniejszy, a Ninrl zalały najgorsze wspomnienia z życia w Nagarythe. Obrazy kłębiły sie w jej umyśle, w sercu wył gniew. Nie... musi coś powiedzieć, pozbyć się tego...
Z całą siłą i furią walnęła w stół prawą dłonią. Butelki aż podskoczyły, jedna się przewróciła.
- Dlaczego?- zawyła z frustracją-Dlaczego to musiała być ta dłoń? Przecież chciałam tylko bronić swojego ludu. Już dowódca obiecał mi awans. A teraz...
-Mroczni, przeklęci krwawi zdrajcy porywając nasze dzieci, zabijają moich krewniaków, chwytają na niewolników. Pomyśleć tylko, że mojego brata powlekli w łańcuchach. Mojego towarzysza rozciągnęli na ołtarzu! Zabiję ich co do ostatniego!-zasyczała i poderwała się gwałtownie- Wszystkich, młodych, starych... Wszystkich.... Aż ziemia spłynie krwią. - oddychała gwałtownie, zaciskając pięść. Potem gniew nagle ucichł, a ona opadła na ławę.
-Przypominam sobie jedno wydarzenie... - oczy dziewczyny płonęły dziwnym, niepokojącym blaskiem, gdy mówiła cichym, przenikliwie brzmiącym głosem- Kilku naszych zwiadowców zostało złapanych. Iluś cywili również. Wśród nich była kobieta, w ostatnich miesiącach ciąży. Oprawcy nieźle się z nią zabawili- mówiła spokojnym, obojętnym tonem- Gdy poroniła, niemal wyrwali z jej łona jeszcze żywy płód. Tak mówił jeden z naszych. Potem, gdy ich odbiliśmy, zobaczyliśmy co tamci zrobili z dzieckiem. Zdążyliśmy ją uratować, zanim wykrwawiła się zupełnie. To było jej pierwsze i ostatnie dziecko.- ciągnęła dalej, wpatrując się w przestrzeń- Znalazłam je na ołtarzu wśród innych trupów, pozbawionych serc.- w oczach Ninerl zabłysły łzy- Było takie śliczne, malutkie i delikatne...- łzy ściekły jej po policzkach- I martwe z podciętym gardłem. Pamiętam, jak trzymałam je w ramionach, miało takie kształtne paluszki- załkała cicho. Alkohol rozwiązał jej język i spotęgował wszystkie emocje.
- I co ja mam zrobić? Nie będę w stanie nikogo obronić, nawet jak nauczę się władać mieczem prawą ręką. A łuk? Zostaje tylko magia, której nigdy nie chciałam. Niee... przepraszam, zawracam wam głowę... - otarła łzy dłonią- Psuję taką radosną chwilę, wybaczcie mi... Przepraszam...Bawcie się dalej...-spuściła głową i schowała twarz w dłoni. Czuła się chora, smutna i przeraźliwie samotna. Za dużo wypiła...Co ona robi? Jak mogła... Wstyd, było jej wstyd. Przeszły ją dreszcze. Wycieńczony organizm wyraźnie dawał znać- tak długo wydzielała sobie skąpe racje, aż wreszcie zaprotestował.
Chwilę potem nadeszła szczęśliwa matka. Znaczy powinna być szczęśliwa, chociaż Ninerl miała wrażenie, że kobieta jest... hmm, chyba trochę zaskoczona.
Dziewczyna nalała sobie do pełna i upiła łyk. Skrzywiła sie nieco. Ta cała wódka smakowała ohydnie. Nie żeby była za mocna, w końcu rozmaite nalewki były znane w Nagarythe. Wstrzymała oddech i wypiła wszystko. Przełknęła gorycz i chwyciła za butelkę. Było jej już wszystko jedno...
Spróbowała ją odkręcić, znowu zapominając o tym, że ma tylko jedną dłoń. Sfrustrowana, chwyciła zamknięcie zębami i w końcu puściło.
Nalał znowu kubek i wychyliła na jednym dechu. Nigdy się nie upijała do nieprzytomności- było to zbyt niebezpieczne. Ale teraz... i tak nie jest w stanie się bronić, więc...
Po kilku kolejnych kubkach wszystko się wyostrzyło, a jednocześnie było nieco jak za mgłą. Zwłaszcza rozpoznawała wszystkie odgłosy. Właśnie Luca mówił coś o jej dłoni.
- Podróżować z wami? Nie przydam się... teraz nawet nie umiem się obronić. Koniec z łukiem, a nawet kuszą. Jestem do niczego, a zresztą... nieważne...Na Khaine Krwawą Pięść...-odparła i spuściła głowę, nie odgarniając włosów, które zasłoniły jej pół twarzy.
A potem Tileańczycy rozmawiali dalej. Na odgłos uderzenia Ninerl aż poderwało z krzesła.
- Śmiał cię obrazić?- zapytała Castiiny, niemal czując już zalewający ją gniew. Odruchowo dotknęła kikutem prawego boku, gdzie zazwyczaj nosiła miecz. Skrzywiła się i westchnęła.
- Ja zazwyczaj uderzam niżej- powiedziała, przyglądając się z dziwnym błyskiem w oku, parze. Gdy Castiina powiedziała coś o kubraku, Ninerl wydało się to niezwykle zabawne. Zachichotała cicho.
- Dobrze Luca, że nie masz nastroju do śpiewania jak niektórzy -zauważyła- To dopiero byłoby straszne... Najgorzej wyją, jak przypomną sobie... sobie no te...- zastanowiła się przez chwilę. Pstryknęła palcami.- Piosenki o kobietach, jak się je określa?- zapytała Gildirila- Takie dość śmieszne i prymitywne...Obrazowe-dodała.
Luca za moment został niemal wykopany przez swoją ukochaną na schody. Słysząc komentarz kobiety, Ninerl zapytała:
- Pomóc ci? Poradzisz sobie?
Kobieta jednak była zdecydowana sama pogonić pijanego kupca.
Tileańczycy sobie poszli i zrobiło się ciszej. Ninerl wypiła jeszcze jeden kubek. Nadal wiedziała, gdzie jest i co robi, prawdopodobnie byłaby w stanie iść w miarę prosto.
Za chwilę dobry nastrój znikł i znowu napłynął smutek i gorycz. Tym razem spotęgowany przez alkohol. Świat zrobił sie mroczniejszy, a Ninrl zalały najgorsze wspomnienia z życia w Nagarythe. Obrazy kłębiły sie w jej umyśle, w sercu wył gniew. Nie... musi coś powiedzieć, pozbyć się tego...
Z całą siłą i furią walnęła w stół prawą dłonią. Butelki aż podskoczyły, jedna się przewróciła.
- Dlaczego?- zawyła z frustracją-Dlaczego to musiała być ta dłoń? Przecież chciałam tylko bronić swojego ludu. Już dowódca obiecał mi awans. A teraz...
-Mroczni, przeklęci krwawi zdrajcy porywając nasze dzieci, zabijają moich krewniaków, chwytają na niewolników. Pomyśleć tylko, że mojego brata powlekli w łańcuchach. Mojego towarzysza rozciągnęli na ołtarzu! Zabiję ich co do ostatniego!-zasyczała i poderwała się gwałtownie- Wszystkich, młodych, starych... Wszystkich.... Aż ziemia spłynie krwią. - oddychała gwałtownie, zaciskając pięść. Potem gniew nagle ucichł, a ona opadła na ławę.
-Przypominam sobie jedno wydarzenie... - oczy dziewczyny płonęły dziwnym, niepokojącym blaskiem, gdy mówiła cichym, przenikliwie brzmiącym głosem- Kilku naszych zwiadowców zostało złapanych. Iluś cywili również. Wśród nich była kobieta, w ostatnich miesiącach ciąży. Oprawcy nieźle się z nią zabawili- mówiła spokojnym, obojętnym tonem- Gdy poroniła, niemal wyrwali z jej łona jeszcze żywy płód. Tak mówił jeden z naszych. Potem, gdy ich odbiliśmy, zobaczyliśmy co tamci zrobili z dzieckiem. Zdążyliśmy ją uratować, zanim wykrwawiła się zupełnie. To było jej pierwsze i ostatnie dziecko.- ciągnęła dalej, wpatrując się w przestrzeń- Znalazłam je na ołtarzu wśród innych trupów, pozbawionych serc.- w oczach Ninerl zabłysły łzy- Było takie śliczne, malutkie i delikatne...- łzy ściekły jej po policzkach- I martwe z podciętym gardłem. Pamiętam, jak trzymałam je w ramionach, miało takie kształtne paluszki- załkała cicho. Alkohol rozwiązał jej język i spotęgował wszystkie emocje.
- I co ja mam zrobić? Nie będę w stanie nikogo obronić, nawet jak nauczę się władać mieczem prawą ręką. A łuk? Zostaje tylko magia, której nigdy nie chciałam. Niee... przepraszam, zawracam wam głowę... - otarła łzy dłonią- Psuję taką radosną chwilę, wybaczcie mi... Przepraszam...Bawcie się dalej...-spuściła głową i schowała twarz w dłoni. Czuła się chora, smutna i przeraźliwie samotna. Za dużo wypiła...Co ona robi? Jak mogła... Wstyd, było jej wstyd. Przeszły ją dreszcze. Wycieńczony organizm wyraźnie dawał znać- tak długo wydzielała sobie skąpe racje, aż wreszcie zaprotestował.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Siedział przy stole, pijąc swoje wino w ciszy. Nie udzielał mu się zbytnio nastrój panującej wokoło euforii. Po prostu nie mógł się do tego przekonać, czyżby aż tak wypalił się emocjonalnie? Spoglądał po kolei na towarzyszy, zmagających się z kolejnymi partiami alkoholu. Luca w końcu odpadł, a raczej został wywleczony przez Castinę, reszta kontynuowała biesiadę bez obawy, że jakaś kobieta chwyci ich za frak i wytarga do domu. A Gildiril? Pił, żeby nie musieć myśleć o tym wszystkim. Niby wszystko dobrze, Castinaa i Luca świętują, cała reszta się cieszy... Ale jednak w jego duszy coś nie grało. Co prawda kumple nabijali się z niego kiedyś, że duszę i sumienie przegrał w kości, ale kto by ich tam słuchał.
...Piosenki o kobietach, jak się je określa? z zamyślenia wyrwały go słowa Ninerl, najwyraźniej skierowane do niego. Zawahał się przez chwilę, ale był zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Nie był w stanie nawet dobrze pomyśleć, co objawiło się wzruszeniem ramionami połączonym z żałosnym wyrazem twarzy. Wypity alkohol dawał o sobie znać. Rano na pewno będzie go boleć głowa, i to nie będzie ból, którego tak łatwo się pozbyć...
Niezbyt rozbudowany ten post, ale w charakterze tej postaci nie leży raczej zbytnia skłonność do zabawy
Siedział przy stole, pijąc swoje wino w ciszy. Nie udzielał mu się zbytnio nastrój panującej wokoło euforii. Po prostu nie mógł się do tego przekonać, czyżby aż tak wypalił się emocjonalnie? Spoglądał po kolei na towarzyszy, zmagających się z kolejnymi partiami alkoholu. Luca w końcu odpadł, a raczej został wywleczony przez Castinę, reszta kontynuowała biesiadę bez obawy, że jakaś kobieta chwyci ich za frak i wytarga do domu. A Gildiril? Pił, żeby nie musieć myśleć o tym wszystkim. Niby wszystko dobrze, Castinaa i Luca świętują, cała reszta się cieszy... Ale jednak w jego duszy coś nie grało. Co prawda kumple nabijali się z niego kiedyś, że duszę i sumienie przegrał w kości, ale kto by ich tam słuchał.
...Piosenki o kobietach, jak się je określa? z zamyślenia wyrwały go słowa Ninerl, najwyraźniej skierowane do niego. Zawahał się przez chwilę, ale był zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Nie był w stanie nawet dobrze pomyśleć, co objawiło się wzruszeniem ramionami połączonym z żałosnym wyrazem twarzy. Wypity alkohol dawał o sobie znać. Rano na pewno będzie go boleć głowa, i to nie będzie ból, którego tak łatwo się pozbyć...
Niezbyt rozbudowany ten post, ale w charakterze tej postaci nie leży raczej zbytnia skłonność do zabawy


-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Günter Golem
Ostanie dwa tygodnie pobytu w Bogenhafen Golem spędził na bezproduktywnym lenistwie. Jeśli oczywiście nie liczyć powolnego przejadania zarobionych pieniędzy, szlajania się po mieście z towarzyszami i dochodzenia rzekomo magicznych właściwości wisiorka u miejscowych czarodziejów.
Günter szczerze podzielał radość tileańskiej pary ze spodziewanego dziecka. Przyszłe ojcostwo odmieniło Lucę na lepsze, stał się mniej zadziorny, spoważniał, bardziej był skory to towarzyskich pogawędek przy kuflu sikacza. Dotąd dość napięte relacje między nim a Golemem uległy znacznej poprawie, co olbrzym przyjął z satysfakcją.
Podobnie miło mu czas mijał w towarzystwie Ulricha, który, choć o szlacheckim rodowodzie, doskonale znał trudy życia i okrutne realia Starego Świata. Razem z Golemem raczyli się relacjami z licznych wojaży, suto zapijając wyschnięte od opowieści gardła piwem.
Günter nie stronił również od towarzystwa trzymających ze sobą elfów. Z zaciekawieniem przysłuchiwał się ich dziwacznej mowie i fantastycznym relacjom z tak odmiennego od imperialnych realiów elfiego świata. Starał się również podtrzymywać na duchu przygasłą po ostatnich wydarzeniach Ninerl, lecz z roli jej osobistego terapeuty doskonale wywiązywał się Gildiril.
Ostanie dwa tygodnie pobytu w Bogenhafen Golem spędził na bezproduktywnym lenistwie. Jeśli oczywiście nie liczyć powolnego przejadania zarobionych pieniędzy, szlajania się po mieście z towarzyszami i dochodzenia rzekomo magicznych właściwości wisiorka u miejscowych czarodziejów.
Günter szczerze podzielał radość tileańskiej pary ze spodziewanego dziecka. Przyszłe ojcostwo odmieniło Lucę na lepsze, stał się mniej zadziorny, spoważniał, bardziej był skory to towarzyskich pogawędek przy kuflu sikacza. Dotąd dość napięte relacje między nim a Golemem uległy znacznej poprawie, co olbrzym przyjął z satysfakcją.
Podobnie miło mu czas mijał w towarzystwie Ulricha, który, choć o szlacheckim rodowodzie, doskonale znał trudy życia i okrutne realia Starego Świata. Razem z Golemem raczyli się relacjami z licznych wojaży, suto zapijając wyschnięte od opowieści gardła piwem.
Günter nie stronił również od towarzystwa trzymających ze sobą elfów. Z zaciekawieniem przysłuchiwał się ich dziwacznej mowie i fantastycznym relacjom z tak odmiennego od imperialnych realiów elfiego świata. Starał się również podtrzymywać na duchu przygasłą po ostatnich wydarzeniach Ninerl, lecz z roli jej osobistego terapeuty doskonale wywiązywał się Gildiril.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ninerl Tar Vatherain
Podniosła głowę. Rzuciła nieco mętne spojrzenie.
Potem chwiejąc się wstała, nadal nieco się trzęsąc. Poczuła falę mdłości, które po chwili ustały.
- Ja.. ja chyba wam przeszkadzam- powiedziała niepewnie- Wybaczcie... To już nie będę tego robić- z trudem postąpiła chwiejny krok, chcąc odejść. Kręciło się jej w głowie, było jej źle.
Oj, ale z was pocieszyciele od siedmiu boleści...a ja myślałam, że rozegramy sobie jakiś dialog. Jak chociażby Serge i Ouz, fajnie im to wychodzi. A tu takie wzmianki lakoniczne...
Wątpię, Deadmoon, by Ninerl miała ochotę rozmawiać w ciągu następnych dni, Golem za dużo się nie dowie...
Podniosła głowę. Rzuciła nieco mętne spojrzenie.
Potem chwiejąc się wstała, nadal nieco się trzęsąc. Poczuła falę mdłości, które po chwili ustały.
- Ja.. ja chyba wam przeszkadzam- powiedziała niepewnie- Wybaczcie... To już nie będę tego robić- z trudem postąpiła chwiejny krok, chcąc odejść. Kręciło się jej w głowie, było jej źle.
Oj, ale z was pocieszyciele od siedmiu boleści...a ja myślałam, że rozegramy sobie jakiś dialog. Jak chociażby Serge i Ouz, fajnie im to wychodzi. A tu takie wzmianki lakoniczne...
Wątpię, Deadmoon, by Ninerl miała ochotę rozmawiać w ciągu następnych dni, Golem za dużo się nie dowie...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Trzeba przyznać, że Ulrich w końcu był właśnie tam, gdzie każdy de Maar pasuje najlepiej. Prawda, pole bitwy to też interesujące miejsce, ale tam nie można się dobrze napić w takim towarzystwie.
W pewnym momencie ktoś – chyba Luca – wypowiedział jego imię.
- Co Ulrich, co Ulrich… - wymamrotał tylko, nie do końca rozumiejąc co się dzieje dookoła – Jak tylko się dowiem co takiego powiedziałeś, to zobaczysz Orlandoni… znajdę sekundanta i… zobaczysz! - zaśmiał się.
Teraz Ulrich już wiedział, że na dobrych towarzyszy trafił. Co prawda, nie sądził, aby Luca kiedykolwiek zmienił swój „interesujący” stosunek do prawa, ale co tam. Castinaa będzie z nim miała ciężką przeprawę, myślał i uśmiechał się pod nosem. Za to Golem! Golem był chyba człowiekiem bez wad. Co dla Ulricha oznaczało mnie więcej tyle, że ma siły do walki za dwóch, a pije za trzech. Gildiril był za to pewną zagadką dla szlachcica. Jak to w końcu inna rasa. No i Ninerl… ech, Ninerl.
Jej wybuch przy stole zaskoczył Ulricha. Nie była w końcu zbyt wylewna do tej pory… To przez alkohol? Przez tą… ranę? De Maar dałby głowę, że nikt nie wie co teraz powiedzieć. Przeszła mu przez głowę myśl, że nawet Gildiril nie zrozumie dobrze tej elfki.
- Blizny mówią o tym co się zrobiło… oszpecają i kaleczą, bo to najlepiej przypomina co się stało. Najtrwalsze pamiątki po cierpieniu. Możesz teraz z dumą mówić, że dla ważnej sprawy poświęciłaś więcej niż inni. – czasem jak za dużo wypił, wpadał w taki dziwny stan umysłu. To co człowiek powie w takim stanie określa się dwojako. Czasem jako „słowa mądrości,” a czasem jako „bełkot szaleńca.” Na jednych tak działa natura, na innych poezja… a na Ulricha wódka. – Poza tym, nie wierzę, aby dobry wojownik – spojrzał prosto na elfkę. W tym jednym momencie wydawał się całkiem trzeźwy – kiedykolwiek pozostawał bezbronny. - Przez chwilę było cicho...
Nie wiedział czy te słowa jakoś pomogą. Miał przeczucie, że wręcz przeciwnie, ale w tym momencie daleko mu było do rozsądku. Znając życie, jutro sam zapomni, że kiedykolwiek powiedział coś takiego. Ale, bądź co bądź, nie był ani elfem, aby móc ją zrozumieć, ani tym bardziej cudotwórcą, aby wyleczyć. Czasem po prostu… tak bywa."Tak bywa."
-A skoro już przy tym jesteśmy, to opowiadałem wam może, jak to Świętej Pamięci Konrad de Maar, mając związane ręce i oczy, pokonał tuzin orków? Niesamowita historia. Wyobraźcie sobie, że...
Tak po prostu bywa.
Pocieszyciele, pocieszyciele... spóźniłem się o kilka chwil no!
Trzeba przyznać, że Ulrich w końcu był właśnie tam, gdzie każdy de Maar pasuje najlepiej. Prawda, pole bitwy to też interesujące miejsce, ale tam nie można się dobrze napić w takim towarzystwie.
W pewnym momencie ktoś – chyba Luca – wypowiedział jego imię.
- Co Ulrich, co Ulrich… - wymamrotał tylko, nie do końca rozumiejąc co się dzieje dookoła – Jak tylko się dowiem co takiego powiedziałeś, to zobaczysz Orlandoni… znajdę sekundanta i… zobaczysz! - zaśmiał się.
Teraz Ulrich już wiedział, że na dobrych towarzyszy trafił. Co prawda, nie sądził, aby Luca kiedykolwiek zmienił swój „interesujący” stosunek do prawa, ale co tam. Castinaa będzie z nim miała ciężką przeprawę, myślał i uśmiechał się pod nosem. Za to Golem! Golem był chyba człowiekiem bez wad. Co dla Ulricha oznaczało mnie więcej tyle, że ma siły do walki za dwóch, a pije za trzech. Gildiril był za to pewną zagadką dla szlachcica. Jak to w końcu inna rasa. No i Ninerl… ech, Ninerl.
Jej wybuch przy stole zaskoczył Ulricha. Nie była w końcu zbyt wylewna do tej pory… To przez alkohol? Przez tą… ranę? De Maar dałby głowę, że nikt nie wie co teraz powiedzieć. Przeszła mu przez głowę myśl, że nawet Gildiril nie zrozumie dobrze tej elfki.
- Blizny mówią o tym co się zrobiło… oszpecają i kaleczą, bo to najlepiej przypomina co się stało. Najtrwalsze pamiątki po cierpieniu. Możesz teraz z dumą mówić, że dla ważnej sprawy poświęciłaś więcej niż inni. – czasem jak za dużo wypił, wpadał w taki dziwny stan umysłu. To co człowiek powie w takim stanie określa się dwojako. Czasem jako „słowa mądrości,” a czasem jako „bełkot szaleńca.” Na jednych tak działa natura, na innych poezja… a na Ulricha wódka. – Poza tym, nie wierzę, aby dobry wojownik – spojrzał prosto na elfkę. W tym jednym momencie wydawał się całkiem trzeźwy – kiedykolwiek pozostawał bezbronny. - Przez chwilę było cicho...
Nie wiedział czy te słowa jakoś pomogą. Miał przeczucie, że wręcz przeciwnie, ale w tym momencie daleko mu było do rozsądku. Znając życie, jutro sam zapomni, że kiedykolwiek powiedział coś takiego. Ale, bądź co bądź, nie był ani elfem, aby móc ją zrozumieć, ani tym bardziej cudotwórcą, aby wyleczyć. Czasem po prostu… tak bywa."Tak bywa."
-A skoro już przy tym jesteśmy, to opowiadałem wam może, jak to Świętej Pamięci Konrad de Maar, mając związane ręce i oczy, pokonał tuzin orków? Niesamowita historia. Wyobraźcie sobie, że...
Tak po prostu bywa.
Pocieszyciele, pocieszyciele... spóźniłem się o kilka chwil no!

Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
"Oto słowa mądrości. Czas nadejdzie, gdy wrogowie Chaosu osłabią swą czujność. Spoglądając ze swych twierdz zapłacą za to, iż nie strzegli się cienia za swoimi plecami. Wówczas Wielki Mutator zbudzi spaczony księżyc i ukochany Morra oczyści swą gardziel, spluwając na ziemie Imperium. A tam, gdzie krople jego plwociny dotkną ziemi, słabi bać się będą nawet krok uczynić - jednak kto posiądzie chociaż jedną z onych, wielką zdobędzie potegę."
ROZDZIAŁ III: ŚMIERĆ NA RZECE REIK
Ten poranek nie był zbyt przyjemny. Prawie wszyscy z was wstali z niesamowitym kacem po wczorajszym opijaniu nienarodzonego jeszcze dziecka Castinyy i Luci. Jedynie Ari była w dobrej formie i ze smakiem wsuwała śniadanie, podczas gdy pozostali na posiłek patrzyli jak na najgorszego wroga. Rany już się zagoiły, nawet kikut Ninerl zupełnie przestał boleć – wszystko za sprawą sporej pomocy kapłanek Shalyi, które zajmowały się wami przez cały czas. Podczas tych dwóch tygodni podczas których niewiele w sumie się działo, Gunter zdołał za drobną opłatą sprawdzić swój amulet – okazało się, że posiada on jakieś ochronne właściwości i rzeczywiście jest magiczny, jednak żaden z magów i guślarzy nie potrafił powiedzieć jak się je uaktywnia. Ulrich natomiast, przy niemałej pomocy Orlandoniego zakupił u jednego z bogenhafskich paserów pistolet wielostrzałowy. Paser chciał za to cacko 230 koron, ale Luca zdołał zbić cenę do 180. Jednocześnie rajtar został bez pieniędzy, za to z piękną bronią za którą na rynku dałby bez mała 400 koron.
Siedzieliście obecnie w sali „Tarczy Myrmidii” i zastanawialiście się co dalej. W końcu był czas na wybranie następnego celu podróży. Najbliżej był Weissbruck, biorąc pod uwagę większe miasta, obiło wam się o uszy także Wittgendorf. A może raczej o oczy, tam w końcu według czytanego niedawno listu mieszkała kobieta, która dostarczyła Teugenowi jakiś zwój potrzebny do rytuału. Jedno było pewne: zbyt długo w tym mieście nie można było zostać. Pytano o zabójców szlachcica z Altdorfu. W końcu pojawili się jacyś śledczy z Altdorfu, próbujący udowodnić, że mieszaliście palce w rytuale i zabójstwach.
W karczmie było spokojnie, oprócz was w sali znajdował się jedynie gospodarz czyszczący kufle oraz blondwłosy, ubrany na szaro szczupły człowiek. Ślęczał nad mapą popijając z wolna piwo. W rogu sali bard grał spokojną, melancholijną wręcz melodię na swej mandolinie.
ROZDZIAŁ III: ŚMIERĆ NA RZECE REIK
Ten poranek nie był zbyt przyjemny. Prawie wszyscy z was wstali z niesamowitym kacem po wczorajszym opijaniu nienarodzonego jeszcze dziecka Castinyy i Luci. Jedynie Ari była w dobrej formie i ze smakiem wsuwała śniadanie, podczas gdy pozostali na posiłek patrzyli jak na najgorszego wroga. Rany już się zagoiły, nawet kikut Ninerl zupełnie przestał boleć – wszystko za sprawą sporej pomocy kapłanek Shalyi, które zajmowały się wami przez cały czas. Podczas tych dwóch tygodni podczas których niewiele w sumie się działo, Gunter zdołał za drobną opłatą sprawdzić swój amulet – okazało się, że posiada on jakieś ochronne właściwości i rzeczywiście jest magiczny, jednak żaden z magów i guślarzy nie potrafił powiedzieć jak się je uaktywnia. Ulrich natomiast, przy niemałej pomocy Orlandoniego zakupił u jednego z bogenhafskich paserów pistolet wielostrzałowy. Paser chciał za to cacko 230 koron, ale Luca zdołał zbić cenę do 180. Jednocześnie rajtar został bez pieniędzy, za to z piękną bronią za którą na rynku dałby bez mała 400 koron.
Siedzieliście obecnie w sali „Tarczy Myrmidii” i zastanawialiście się co dalej. W końcu był czas na wybranie następnego celu podróży. Najbliżej był Weissbruck, biorąc pod uwagę większe miasta, obiło wam się o uszy także Wittgendorf. A może raczej o oczy, tam w końcu według czytanego niedawno listu mieszkała kobieta, która dostarczyła Teugenowi jakiś zwój potrzebny do rytuału. Jedno było pewne: zbyt długo w tym mieście nie można było zostać. Pytano o zabójców szlachcica z Altdorfu. W końcu pojawili się jacyś śledczy z Altdorfu, próbujący udowodnić, że mieszaliście palce w rytuale i zabójstwach.
W karczmie było spokojnie, oprócz was w sali znajdował się jedynie gospodarz czyszczący kufle oraz blondwłosy, ubrany na szaro szczupły człowiek. Ślęczał nad mapą popijając z wolna piwo. W rogu sali bard grał spokojną, melancholijną wręcz melodię na swej mandolinie.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Luca Orlandoni
Rano obudził go potworny ból głowy. Luca przeklinał w myślach wypity alkohol, podniósł się z trudem i podszedł by otworzyć okno. Po chwili poranne, zimne powietrze miło smagało jego twarz. Był w dziwnym nastroju. Patrząc na śpiącą Castinęę myślał o tym, co w jego życiu najważniejsze. Jeszcze niedawno wszystko zdawało się proste: pieniądze za które można by posłać na naukę najmłodszą siostrę i zapewnić sobie wygodnie życie. Teraz, gdy jeden i drugi problem zdawał się być rozwiązany, wszystko zaczęło się komplikować. Pojawiła się ta sekta, będąca złym snem Orlandoniego, będąca zawsze gdzieś obok, niemal na wyciągnięcie ręki. Wreszcie pojawiła się ona - Castinaa. Była najważniejszą kobietą w jego życiu, kobietą noszącą pod sercem ich dziecko. Dzięki nim to wszystko zaczynało nabierać wreszcie jakiegoś sensu, to nie była już zwykła pogoń za kolejnymi pieniędzmi. Teraz to była walka... O nią i o dziecko... Wiele razy w czasie ich wspólnej podróży słyszał ten wewnętrzny głos „Co ty najlepszego wyrabiasz Orlandoni? Jest piękna, miła i dzielna, możesz jej pożądać, szanować i lubić, ale nic więcej do cholery! Jesteś samotnym wilkiem, pamiętasz? Jesteś myśliwym, a kobiety obiektem łowów, nie odwrotnie. Bajerować to my, a nie nas.” Nie mógł jednak powstrzymać tego czegoś, co zalęgło się gdzieś w jego trzewiach. Nie mógł oprzeć się prawdziwej miłości. Castinaa była dla niego kimś lepszym od każdego, wartym najwyższych poświęceń, dla kogo żyć trzeba i żyć warto. Chciwie chłonął każdą sekundę z nią: kiedy się przeciągała rankiem, uśmiechała, mówiła, jadła…kiedy się ubierała, kiedy czesała długie kruczoczarne włosy. Wtedy Luca po prostu siedział i patrzył aż roześmiała się z jego zapewne głupiej miny i wytarmosiła go za nos. To było coś więcej niż tylko związek, to było połączenie dusz. Byli sobie pisani, on to wiedział, gdyż to się po prostu czuje...W ciągu ostatniego miesiąca czas biegł zupełnie inaczej. Codziennie, niemal w każdej chwili działo się wiele, zbyt wiele. Miał wrażenie jakby od spotkania z Castinąą i towarzyszami na trakcie do Altdorfu minął rok lub więcej.
- Luca, na bogów, zamknij to okno... Zimno mi!- z rozmyślań wyrwał go głos Castinyy która nakryła się mocniej kołdrą.
Orlandoni wykonał polecenie, podszedł do niej, pocałował w czoło i szepnął:
- Śpij kochanie, ja będę na dole, może któreś z naszych towarzyszy już siedzi w sali.
Luca ubrał się szybko i zszedł na dół – przy stoliku dostrzegł już Guntera i Ulricha, wyglądali nie lepiej niż on. Gildiril i Ninerl pewnie jeszcze spali. Miał nadzieję, że elfce poprawił się nastrój podczas wczorajszej popijawy i że nie będzie już smutna i zatroskana.
- Dzień dobry, przyjaciele... - rzucił na powitanie. - Choć chyba nie taki dobry patrząc po waszych twarzach. - uśmiechnął się na siłę. Łeb po prostu mu pękał.
Przysiadł się do nich i zamówił wodę z cytryną – na jedzenie i alkohol nie mógł chwilowo patrzeć. Pewnym było, że z Bogenhafen musieli się w końcu wynosić. Dlatego też Orlandoni oprócz zapasu amunicji, tarczy lekkiej jazdy, trzech nowych koszul wysokiej jakości zakupił coś jeszcze. Gdy wszyscy w końcu pojawili się przy stoliku, rozwinął na stole mapę Reiklandu. Zaznaczył na niej na czerwono Bogenfahen oraz położone na północ od Nuln Wittgendorf, wymiemione w liście "Ordo Septenarius".

Zastanowiwszy się nad trasą marszu, Tileańczyk powiedział spokojnie.
- Trzeba się zastanowić dokąd idziemy. Tak czy inaczej stąd należy się wynosić i wypada poszukać jakiejś roboty. Chociaż jak się okazuje tępienie kultystów może być dochodowe a my dysponujemy śladem. Zaś droga z Bogenhafen prowadzi tylko w jedną stronę, chyba że ktoś pragnie błądzić przez Reikwald albo odwiedzić Bretonię? - spojrzał badawczo po towarzyszach. - Ja bynajmniej nie zamierzam. Straż i ludzie w mieście są nam wdzięczni. Lecz rozbiliśmy zapewne zaledwie część kultu. Jeśli zaś tutejsi jego członkowie zaszli tak wysoko w społecznej hierarchii, to mają też wysoko postawionych przyjaciół. Jacyś śledczy z Altdorfu już depczą nam po piętach. Proponowałbym udać się najpierw do Weissbrucku, a potem pomyślimy co robić dalej. Co sądzicie?
Rano obudził go potworny ból głowy. Luca przeklinał w myślach wypity alkohol, podniósł się z trudem i podszedł by otworzyć okno. Po chwili poranne, zimne powietrze miło smagało jego twarz. Był w dziwnym nastroju. Patrząc na śpiącą Castinęę myślał o tym, co w jego życiu najważniejsze. Jeszcze niedawno wszystko zdawało się proste: pieniądze za które można by posłać na naukę najmłodszą siostrę i zapewnić sobie wygodnie życie. Teraz, gdy jeden i drugi problem zdawał się być rozwiązany, wszystko zaczęło się komplikować. Pojawiła się ta sekta, będąca złym snem Orlandoniego, będąca zawsze gdzieś obok, niemal na wyciągnięcie ręki. Wreszcie pojawiła się ona - Castinaa. Była najważniejszą kobietą w jego życiu, kobietą noszącą pod sercem ich dziecko. Dzięki nim to wszystko zaczynało nabierać wreszcie jakiegoś sensu, to nie była już zwykła pogoń za kolejnymi pieniędzmi. Teraz to była walka... O nią i o dziecko... Wiele razy w czasie ich wspólnej podróży słyszał ten wewnętrzny głos „Co ty najlepszego wyrabiasz Orlandoni? Jest piękna, miła i dzielna, możesz jej pożądać, szanować i lubić, ale nic więcej do cholery! Jesteś samotnym wilkiem, pamiętasz? Jesteś myśliwym, a kobiety obiektem łowów, nie odwrotnie. Bajerować to my, a nie nas.” Nie mógł jednak powstrzymać tego czegoś, co zalęgło się gdzieś w jego trzewiach. Nie mógł oprzeć się prawdziwej miłości. Castinaa była dla niego kimś lepszym od każdego, wartym najwyższych poświęceń, dla kogo żyć trzeba i żyć warto. Chciwie chłonął każdą sekundę z nią: kiedy się przeciągała rankiem, uśmiechała, mówiła, jadła…kiedy się ubierała, kiedy czesała długie kruczoczarne włosy. Wtedy Luca po prostu siedział i patrzył aż roześmiała się z jego zapewne głupiej miny i wytarmosiła go za nos. To było coś więcej niż tylko związek, to było połączenie dusz. Byli sobie pisani, on to wiedział, gdyż to się po prostu czuje...W ciągu ostatniego miesiąca czas biegł zupełnie inaczej. Codziennie, niemal w każdej chwili działo się wiele, zbyt wiele. Miał wrażenie jakby od spotkania z Castinąą i towarzyszami na trakcie do Altdorfu minął rok lub więcej.
- Luca, na bogów, zamknij to okno... Zimno mi!- z rozmyślań wyrwał go głos Castinyy która nakryła się mocniej kołdrą.
Orlandoni wykonał polecenie, podszedł do niej, pocałował w czoło i szepnął:
- Śpij kochanie, ja będę na dole, może któreś z naszych towarzyszy już siedzi w sali.
Luca ubrał się szybko i zszedł na dół – przy stoliku dostrzegł już Guntera i Ulricha, wyglądali nie lepiej niż on. Gildiril i Ninerl pewnie jeszcze spali. Miał nadzieję, że elfce poprawił się nastrój podczas wczorajszej popijawy i że nie będzie już smutna i zatroskana.
- Dzień dobry, przyjaciele... - rzucił na powitanie. - Choć chyba nie taki dobry patrząc po waszych twarzach. - uśmiechnął się na siłę. Łeb po prostu mu pękał.
Przysiadł się do nich i zamówił wodę z cytryną – na jedzenie i alkohol nie mógł chwilowo patrzeć. Pewnym było, że z Bogenhafen musieli się w końcu wynosić. Dlatego też Orlandoni oprócz zapasu amunicji, tarczy lekkiej jazdy, trzech nowych koszul wysokiej jakości zakupił coś jeszcze. Gdy wszyscy w końcu pojawili się przy stoliku, rozwinął na stole mapę Reiklandu. Zaznaczył na niej na czerwono Bogenfahen oraz położone na północ od Nuln Wittgendorf, wymiemione w liście "Ordo Septenarius".

Zastanowiwszy się nad trasą marszu, Tileańczyk powiedział spokojnie.
- Trzeba się zastanowić dokąd idziemy. Tak czy inaczej stąd należy się wynosić i wypada poszukać jakiejś roboty. Chociaż jak się okazuje tępienie kultystów może być dochodowe a my dysponujemy śladem. Zaś droga z Bogenhafen prowadzi tylko w jedną stronę, chyba że ktoś pragnie błądzić przez Reikwald albo odwiedzić Bretonię? - spojrzał badawczo po towarzyszach. - Ja bynajmniej nie zamierzam. Straż i ludzie w mieście są nam wdzięczni. Lecz rozbiliśmy zapewne zaledwie część kultu. Jeśli zaś tutejsi jego członkowie zaszli tak wysoko w społecznej hierarchii, to mają też wysoko postawionych przyjaciół. Jacyś śledczy z Altdorfu już depczą nam po piętach. Proponowałbym udać się najpierw do Weissbrucku, a potem pomyślimy co robić dalej. Co sądzicie?
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
