[D&D] Tolerancja

-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander Tanari
Mnich z nadzieją spojrzał na drzwi, kiedy usłyszał że się otwierają. Miał nadzieje na coś do jedzenia. Przez chwilę rozczarował się widząc kobietę, jednak uczucie szybko minęło kiedy zobaczył że jest bez maski. Uważnie ją zlustrował zatrzymując dłuższe spojrzenie na uszach i włosach. Do tej pory nie miał przyjemności obcowania z tą rasą, więc uznał że oto nadarza się świetna okazja do obserwacji. W myślach niemal podziękował Errerowi że go tu sprowadził, najpierw wampir teraz "kotka". Xander aż palił się do poznania innych ras zamieszkujących kryjówkę "pustynnej żmii". *Pomyśleć że tacy jak Herbert chcą zniszczyć taką cudowną różnorodność i zdominować świat*, pomyślał z niesmakiem mnich. Do wizerunku kobiety niezbyt spasowało mnichowi słowo wyłaź, ale niesmak został zmyty przez delikatny uśmiech. Na podstawie tej wypowiedzi mnich stwierdził że kobieta raczej nie jest magiem, lecz wojownikiem, co w połączeniu z jej ruchami wyzwoliło w mnichu chęć ujrzenia jej w walce.
-Cieszę sie z takiego przewodnika, niestety wciąż nie wiem jak się do ciebie zwracać,
powiedział wstając i podchodząc do wyjścia. Wszystko wyglądało na to że czarodziej uwierzył wyjaśnienia Xandera, co zdjęło z jego barków niemały ciężar.
Mnich z nadzieją spojrzał na drzwi, kiedy usłyszał że się otwierają. Miał nadzieje na coś do jedzenia. Przez chwilę rozczarował się widząc kobietę, jednak uczucie szybko minęło kiedy zobaczył że jest bez maski. Uważnie ją zlustrował zatrzymując dłuższe spojrzenie na uszach i włosach. Do tej pory nie miał przyjemności obcowania z tą rasą, więc uznał że oto nadarza się świetna okazja do obserwacji. W myślach niemal podziękował Errerowi że go tu sprowadził, najpierw wampir teraz "kotka". Xander aż palił się do poznania innych ras zamieszkujących kryjówkę "pustynnej żmii". *Pomyśleć że tacy jak Herbert chcą zniszczyć taką cudowną różnorodność i zdominować świat*, pomyślał z niesmakiem mnich. Do wizerunku kobiety niezbyt spasowało mnichowi słowo wyłaź, ale niesmak został zmyty przez delikatny uśmiech. Na podstawie tej wypowiedzi mnich stwierdził że kobieta raczej nie jest magiem, lecz wojownikiem, co w połączeniu z jej ruchami wyzwoliło w mnichu chęć ujrzenia jej w walce.
-Cieszę sie z takiego przewodnika, niestety wciąż nie wiem jak się do ciebie zwracać,
powiedział wstając i podchodząc do wyjścia. Wszystko wyglądało na to że czarodziej uwierzył wyjaśnienia Xandera, co zdjęło z jego barków niemały ciężar.

-
- Marynarz
- Posty: 165
- Rejestracja: środa, 8 marca 2006, 19:10
- Numer GG: 5211689
Re: Tolerancja (D&D)
Bard wszedl do karczmy i rozejrzal sie zdziwiony.Nie myslal zbyt wiele, zamiast tego podszedl do barmanki.Usilowal patrzec jej w oczy, ale wzrok pomimo staran co chwila zjezdzal mu w dekolt sukni.
-Na Boga, co tu sie stalo?!-zapytal na poczatek.Nie czekajac na odpowiedz, dodal:
-Dla mnie kufel ciemnego piwa.-Barmanka drzacymi dlonmi zaczela nalewac, jednak po chwili kufel wypadl jej.Spuscila wzrok, i cicho przeprosila, po czym zaczela nalewac od nowa.
-Nalezy sie 1 srebrna moneta-powiedziala.Bard zaplacil, po czym zaczal czekac na odpowiedz, od czasu do czasu zerkajac w wiadome miejsce.
-Na Boga, co tu sie stalo?!-zapytal na poczatek.Nie czekajac na odpowiedz, dodal:
-Dla mnie kufel ciemnego piwa.-Barmanka drzacymi dlonmi zaczela nalewac, jednak po chwili kufel wypadl jej.Spuscila wzrok, i cicho przeprosila, po czym zaczela nalewac od nowa.
-Nalezy sie 1 srebrna moneta-powiedziala.Bard zaplacil, po czym zaczal czekac na odpowiedz, od czasu do czasu zerkajac w wiadome miejsce.

-
- Marynarz
- Posty: 346
- Rejestracja: piątek, 7 grudnia 2007, 09:48
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Gorim
*Co tu się do jasnej cholery stało!?* Krasnolud myślał szybko, ale nie potrafił tego sobie logicznie wyjaśnić Najbardziej kojarzyło mu się to z wojna klanów, ale TUTAJ nie było przecież klanów. *Wojnu Gangów* - stwierdził po dłuższej chwili * Albo to miasto przstało już być oazą dla uchodźców. Coś mi się wydaje, że Herbert i kompania coś tutaj namieszali.*.
- Wybacz - zwrócił się do barmanki. - Ale co stało się z twoim..hmm... poprzednikiem? I to samo pytanie chciałbym ci zadać odnośnie tego miejsca... Straszny tu... - krasnolud nie chciał jej obrażać, ale nie znalazł lepszego słowa -...burdel.
Dał jej chwilę na odpowiedź. Zauważył, jak bard spogląda na kobietę, i postanowił mu zrobić przysługę i zostawić mu pannę
.
Spoglądał podwejrzliwie na kufel.
- Naprawdę chcesz pić ten... "trunek"? - zwrócił się do barda, jednak szybko się zreflektował. - Ach, no cóż. Rozumiem. Przyda się coś lżejszego. Ale ja nie zamierzam pić.. dzisiaj przynajmniej. Hmm... mógłbym zrobić taki trening woli, jak mają paladyni. Ciekawe ile wytrwam BEZ PICIA... No to może byc ciekawe... - zamyśłił się.
*Co tu się do jasnej cholery stało!?* Krasnolud myślał szybko, ale nie potrafił tego sobie logicznie wyjaśnić Najbardziej kojarzyło mu się to z wojna klanów, ale TUTAJ nie było przecież klanów. *Wojnu Gangów* - stwierdził po dłuższej chwili * Albo to miasto przstało już być oazą dla uchodźców. Coś mi się wydaje, że Herbert i kompania coś tutaj namieszali.*.
- Wybacz - zwrócił się do barmanki. - Ale co stało się z twoim..hmm... poprzednikiem? I to samo pytanie chciałbym ci zadać odnośnie tego miejsca... Straszny tu... - krasnolud nie chciał jej obrażać, ale nie znalazł lepszego słowa -...burdel.
Dał jej chwilę na odpowiedź. Zauważył, jak bard spogląda na kobietę, i postanowił mu zrobić przysługę i zostawić mu pannę

Spoglądał podwejrzliwie na kufel.
- Naprawdę chcesz pić ten... "trunek"? - zwrócił się do barda, jednak szybko się zreflektował. - Ach, no cóż. Rozumiem. Przyda się coś lżejszego. Ale ja nie zamierzam pić.. dzisiaj przynajmniej. Hmm... mógłbym zrobić taki trening woli, jak mają paladyni. Ciekawe ile wytrwam BEZ PICIA... No to może byc ciekawe... - zamyśłił się.
For Honor & BIG Money!

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea, Indimar
Skończywszy rozmawiać z Errerem, Indimar pozwolił sobie na chwilę zamyślenia... Jechał jakby machinalnie. Poruszając lejcami, kierował wielbłąda, jednak sam nie wiedział, że to robi. Myślami wybiegł bardzo daleko i można rzec, iż tak naprawdę na pustyni pozostała tyko jego ciało... Pusta wywłoka. Tym bardziej się zdziwił, kiedy zauważył Rudą tuż przed sobą. Errer nadal jechał trochę z tyłu, dając parce chwilę prywatności...
Zbliżało się południe. Mury miasta rosły w oczach, proporcjonalnie do zachwytu nad tą prastarą, wzniesioną przez wymarłą już rasę pustynnych krasnoludów warownię, widoczną na twarzach rozentrończyków. Mogliście sie jedynie domyślać, co spodziewali się ujrzeć... Pewnie myśleli co najwyżej o drewnianej palisadzie. W końcu to domena dzikusów pamiętacie?...
Wojska wstrzymały się na wydmie, jakieś pięćset metrów od wrót Afratu. Uczynili to z rozkazu wielmożnego Herberta, swego namiestnika. Errer postanowił powiedzieć wam jak wygląda sytuacja:
-Ten odział wraz z Herbertem na czele, poczeka tutaj jeszcze przez godzinę... Musimy wszystko dopiąć na ostatni guzik, no i powiadomić przełożonych o wszystkim co zaszło- zrobił markotną minę- Idziecie ze mną, czy wolicie poczekać na wielkie wejście wraz z nimi- wskazał na odział podziwiający teraz już głośno ufortyfikowanie Afratu- Decydujcie szybko... Nie mam czasu.
[Ten dialog, o którym wspomniałem powyżej, też fajnie byłoby przeprowadzić, ale nie jest to absolutnie konieczne]
Samanta
Droga do wieży Xarksesa nie była długa. Jednak lęk jaki mimowolnie czułaś przed tym czarodziejem sprawiał, iż każdy krok stawał się udręką. Nie chciałaś rozmawiać z liczem, tego byłaś pewna, ale z drugiej strony pocieszała cię myśl, że to już ostatni raz... Zdasz raport i będziesz wolna. Wieża postawiona gdzieś po środku miasta była widoczna praktycznie z każdego jego punktu. Ciągle widoczna olbrzymich rozmiarów siedziba twojego tymczasowego rozkazodawcy budziła podziw i wydawała się straszna jednocześnie. Dokładnie tak jak jej pan...
Stanęłaś przed wrotami siedziby burmistrza Afratu i standardowo stało tam dwóch gwardzistów. Prawdziwą wizytówką Afratu był fakt, iż służby w gwardii mogli podejmować się jedynie przedstawiciele potężnej rasy pół-smoków. Chciałaś obok nich przejść, jednak bardzo się zdziwiłaś, kiedy drogę zagrodziły ci skrzyżowane włócznie... Gwardziści z reguły przepuszczali cię do środka bez słowa, wiedząc o twoich konszachtach z ich panem.
[Do rozegrania sceny zapraszam standardowo na gg]
Xander
Kobieta uśmiechnęła się promienie słysząc twoje słowa. Postanowiła także zrewanżować się słownie:
-Mi również jest miło. Mów mi Kitte... A teraz nie ma czasu na wymianę uprzejmości panie... No właśnie jak ja mam się do ciebie zwracać?- zapytała mrużąc oko- chyba nie per "prosty mnichu"?- zaśmiała się.
Po tej krótkiej wymianie zdań, zaczęła oprowadzać cię po siedzibie "Pustynnej żmii". Na samym wstępnie zaznaczyła, iż nie masz spodziewać się niczego nadzwyczajnego. Tłumaczyła to tym, że to jedynie jedna z małych kryjówek dla członków organizacji, a tak naprawdę większość z nich przebywa albo w Afracie lub też wypełnia powierzone im zadania. Kiedy oddaliliście się od miejsca, w którym cię trzymano, zaprowadziła cię do pomieszczenia które nazwała kuchnią. Pokoik był mały i skromnie wyposażony: Dwa stoliki, kilka krzeseł, pułki na których znajdowały się rozmaite produkty, no i kilka beczek z jakimś trunkiem. Prze jednym ze stolików siedziały dwie osoby. Wyglądali tak samo nędznie jak Errer, dlatego też wyszedłeś z założenia, iż muszą to być likantropy. Kitte wyprowadziła cię z tego pomieszczenia równie szybko, jak się w nim pojawiliście, nie racząc nawet przywitać się z parką ludzi. Dalej maszerowałeś za nią przez ciasny korytarz oświetlony jedynie jedną pochodnią. Złapałeś się na tym, że nie możesz oderwać wzroku od sposobu w jaki porusza się "kotka"... Był on taki zwinny, taki przyciągająco-hipnotyzujący, taki... Koci. Następnym pomieszczeniem jaki ci pokazała, była zbrojownia. Ten pokoik również był malutki, jednak zagracony sprzętem. Kobieta wytłumaczyła ci, że możesz korzystać ze sprzętu "Pustynnej żmii", kiedy tylko zechcesz. Kolejna krótka wędrówka za Kitte i znalazłeś się w pokoju głównym tejże kryjówki. Był znacznie większy od dwóch pozostałych. Wszędzie pełno było poduszek, kanap i malutkich stoliczków. W pomieszczeniu znajdował się jeden wampir i jeden przedstawiciel twojej rasy, diable. Tutaj także nie zatrzymaliście się na długo, a twoja przewodniczka wspomniała tylko, że drzwi naprzeciwko miejsca, w którym staliście są osobistym gabinetem osobnika, z którym rozmawiałeś w celi. Dowiedziałeś się także, iż jest on przywódcą całej organizacji. Dalej poprowadziła cię do ostatniego już pomieszczenia, którym była sypialnia. Kiedy tam weszliście było ciemno. Usłyszałeś cichą inwokację wyszeptaną przez Kitte. Pojawiło się światło, które biło jakby z niej samej. Rzędy piętrowych łóżek przywodziły na myśl koszary. Tutaj także świeciło pustaki. Zauważyłeś jedynie dwie istoty o metalicznych ciałach i skrzydłach nietoperza, w których rozpoznałeś sukkuby oraz kolejną przedstawicielkę rasy "kotek". Podobnie jak Kitte posiadała długie włosy, jednak te były kręcone i białe. Nie była przykryta kompletnie niczym, dlatego mogłeś nacieszyć oczy pięknem jej kształtów... Kobieta spała nago, skulona w kłębek. Zauważyłeś też, że posiada ogon:
-Co kraj to obyczaj nieprawdaż?- zapytała przewodniczka wskazując na nagą kobietę- Do jutrzejszego dnia nie będziesz mógł stąd wyjść... Najpierw musisz odbyć jeszcze jedną rozmowę z Wielkim, a będzie to możliwe dopiero rano. Póki co baw się dobrze. Mnie wzywają obowiązki- jej twarz wyrażała zniesmaczenie- Będę tu wieczorem.
Kończąc zdanie Kitte zniknęła z głuchym pyknięciem, pozostawiając cię samego w pokoju z dwoma sukkubami i nagą kotką.
Gorim i Ekthelion
Jedno było pewne... Kobieta była roztrzęsiona i wystraszona:
-Panowie ja nie wiem co tutaj się wczoraj wydarzyło... Po prostu... Po prostu ojciec nie wrócił na noc i myślałam, że został w karczmie na noc... A... A kiedy tutaj przybyłam rano zobaczyłam jedynie ten rozgardiasz, a po tatku ani śladu. Znalazłam tylko ślady krwii- zalała się łzami.
Skończywszy rozmawiać z Errerem, Indimar pozwolił sobie na chwilę zamyślenia... Jechał jakby machinalnie. Poruszając lejcami, kierował wielbłąda, jednak sam nie wiedział, że to robi. Myślami wybiegł bardzo daleko i można rzec, iż tak naprawdę na pustyni pozostała tyko jego ciało... Pusta wywłoka. Tym bardziej się zdziwił, kiedy zauważył Rudą tuż przed sobą. Errer nadal jechał trochę z tyłu, dając parce chwilę prywatności...
Zbliżało się południe. Mury miasta rosły w oczach, proporcjonalnie do zachwytu nad tą prastarą, wzniesioną przez wymarłą już rasę pustynnych krasnoludów warownię, widoczną na twarzach rozentrończyków. Mogliście sie jedynie domyślać, co spodziewali się ujrzeć... Pewnie myśleli co najwyżej o drewnianej palisadzie. W końcu to domena dzikusów pamiętacie?...
Wojska wstrzymały się na wydmie, jakieś pięćset metrów od wrót Afratu. Uczynili to z rozkazu wielmożnego Herberta, swego namiestnika. Errer postanowił powiedzieć wam jak wygląda sytuacja:
-Ten odział wraz z Herbertem na czele, poczeka tutaj jeszcze przez godzinę... Musimy wszystko dopiąć na ostatni guzik, no i powiadomić przełożonych o wszystkim co zaszło- zrobił markotną minę- Idziecie ze mną, czy wolicie poczekać na wielkie wejście wraz z nimi- wskazał na odział podziwiający teraz już głośno ufortyfikowanie Afratu- Decydujcie szybko... Nie mam czasu.
[Ten dialog, o którym wspomniałem powyżej, też fajnie byłoby przeprowadzić, ale nie jest to absolutnie konieczne]
Samanta
Droga do wieży Xarksesa nie była długa. Jednak lęk jaki mimowolnie czułaś przed tym czarodziejem sprawiał, iż każdy krok stawał się udręką. Nie chciałaś rozmawiać z liczem, tego byłaś pewna, ale z drugiej strony pocieszała cię myśl, że to już ostatni raz... Zdasz raport i będziesz wolna. Wieża postawiona gdzieś po środku miasta była widoczna praktycznie z każdego jego punktu. Ciągle widoczna olbrzymich rozmiarów siedziba twojego tymczasowego rozkazodawcy budziła podziw i wydawała się straszna jednocześnie. Dokładnie tak jak jej pan...
Stanęłaś przed wrotami siedziby burmistrza Afratu i standardowo stało tam dwóch gwardzistów. Prawdziwą wizytówką Afratu był fakt, iż służby w gwardii mogli podejmować się jedynie przedstawiciele potężnej rasy pół-smoków. Chciałaś obok nich przejść, jednak bardzo się zdziwiłaś, kiedy drogę zagrodziły ci skrzyżowane włócznie... Gwardziści z reguły przepuszczali cię do środka bez słowa, wiedząc o twoich konszachtach z ich panem.
[Do rozegrania sceny zapraszam standardowo na gg]
Xander
Kobieta uśmiechnęła się promienie słysząc twoje słowa. Postanowiła także zrewanżować się słownie:
-Mi również jest miło. Mów mi Kitte... A teraz nie ma czasu na wymianę uprzejmości panie... No właśnie jak ja mam się do ciebie zwracać?- zapytała mrużąc oko- chyba nie per "prosty mnichu"?- zaśmiała się.
Po tej krótkiej wymianie zdań, zaczęła oprowadzać cię po siedzibie "Pustynnej żmii". Na samym wstępnie zaznaczyła, iż nie masz spodziewać się niczego nadzwyczajnego. Tłumaczyła to tym, że to jedynie jedna z małych kryjówek dla członków organizacji, a tak naprawdę większość z nich przebywa albo w Afracie lub też wypełnia powierzone im zadania. Kiedy oddaliliście się od miejsca, w którym cię trzymano, zaprowadziła cię do pomieszczenia które nazwała kuchnią. Pokoik był mały i skromnie wyposażony: Dwa stoliki, kilka krzeseł, pułki na których znajdowały się rozmaite produkty, no i kilka beczek z jakimś trunkiem. Prze jednym ze stolików siedziały dwie osoby. Wyglądali tak samo nędznie jak Errer, dlatego też wyszedłeś z założenia, iż muszą to być likantropy. Kitte wyprowadziła cię z tego pomieszczenia równie szybko, jak się w nim pojawiliście, nie racząc nawet przywitać się z parką ludzi. Dalej maszerowałeś za nią przez ciasny korytarz oświetlony jedynie jedną pochodnią. Złapałeś się na tym, że nie możesz oderwać wzroku od sposobu w jaki porusza się "kotka"... Był on taki zwinny, taki przyciągająco-hipnotyzujący, taki... Koci. Następnym pomieszczeniem jaki ci pokazała, była zbrojownia. Ten pokoik również był malutki, jednak zagracony sprzętem. Kobieta wytłumaczyła ci, że możesz korzystać ze sprzętu "Pustynnej żmii", kiedy tylko zechcesz. Kolejna krótka wędrówka za Kitte i znalazłeś się w pokoju głównym tejże kryjówki. Był znacznie większy od dwóch pozostałych. Wszędzie pełno było poduszek, kanap i malutkich stoliczków. W pomieszczeniu znajdował się jeden wampir i jeden przedstawiciel twojej rasy, diable. Tutaj także nie zatrzymaliście się na długo, a twoja przewodniczka wspomniała tylko, że drzwi naprzeciwko miejsca, w którym staliście są osobistym gabinetem osobnika, z którym rozmawiałeś w celi. Dowiedziałeś się także, iż jest on przywódcą całej organizacji. Dalej poprowadziła cię do ostatniego już pomieszczenia, którym była sypialnia. Kiedy tam weszliście było ciemno. Usłyszałeś cichą inwokację wyszeptaną przez Kitte. Pojawiło się światło, które biło jakby z niej samej. Rzędy piętrowych łóżek przywodziły na myśl koszary. Tutaj także świeciło pustaki. Zauważyłeś jedynie dwie istoty o metalicznych ciałach i skrzydłach nietoperza, w których rozpoznałeś sukkuby oraz kolejną przedstawicielkę rasy "kotek". Podobnie jak Kitte posiadała długie włosy, jednak te były kręcone i białe. Nie była przykryta kompletnie niczym, dlatego mogłeś nacieszyć oczy pięknem jej kształtów... Kobieta spała nago, skulona w kłębek. Zauważyłeś też, że posiada ogon:
-Co kraj to obyczaj nieprawdaż?- zapytała przewodniczka wskazując na nagą kobietę- Do jutrzejszego dnia nie będziesz mógł stąd wyjść... Najpierw musisz odbyć jeszcze jedną rozmowę z Wielkim, a będzie to możliwe dopiero rano. Póki co baw się dobrze. Mnie wzywają obowiązki- jej twarz wyrażała zniesmaczenie- Będę tu wieczorem.
Kończąc zdanie Kitte zniknęła z głuchym pyknięciem, pozostawiając cię samego w pokoju z dwoma sukkubami i nagą kotką.
Gorim i Ekthelion
Jedno było pewne... Kobieta była roztrzęsiona i wystraszona:
-Panowie ja nie wiem co tutaj się wczoraj wydarzyło... Po prostu... Po prostu ojciec nie wrócił na noc i myślałam, że został w karczmie na noc... A... A kiedy tutaj przybyłam rano zobaczyłam jedynie ten rozgardiasz, a po tatku ani śladu. Znalazłam tylko ślady krwii- zalała się łzami.
Mój miecz to moja siła

-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Dialog przeprowadzony z Errerem na gg
Kobieta zmarszczyła brwi patrząc się na pol smoka.
-To ja Samanta Bloodmoon, mam sprawę do Wielkiego Xerksas. Nie pamiętacie mnie?
Pytała ze zdziwieniem w glosie
-Pamiętamy waćpanę Samantę- zauważyłaś rzędy kłów, kiedy otworzył usta. Były znacząco dłuższe od twoich
- Jednak aktualnie go nie ma... Przekazać coś?
-Jak to go nie ma? Gdzie on się podziewa? Mam do niego bardzo ważną sprawe… cos, co musze mu przekazać osobiście. Kiedy będzie?!
Mówiąc to popatrzyła się w gore patrząc w okna burmistrza.
Nie zauważyłaś w oknie żadnego ruchu. Natomiast gadzi pysk twojego rozmówcy ponownie przemówił- Zmień ton panienko... No i nie wyobrażasz sobie chyba, że jesteś na tyle ważną osobą, żeby informowano cię o tym gdzie znajduje sie burmistrz dziecino! Po tych słowach zaczął się śmiać.
-Dobrze… Wydaje mi się ze jestem dość ważna a po za tym… jak się z nim spotka to żebyście potem nie stracili pracy. Jak nie możesz powiedzieć gdzie jest to powiedz kiedy będzie gdyż… jak widać twój smoczy łeb nie pojmuje mam mu cos WAZNEGEO do przekazania i ze zegar tyka… Żeby potem nie było za późno a jedyną odpowiedzialną za to osobą był byś TY.
Patrzyła na pol smoka, który teraz śmiał się z niej.
-Uważaj komu grozisz i zważ na język wampirzyco... I uważaj także na sztylet w ciemnościach, bo możesz kogoś obrazić swoją postawą- nie śmiał się już, jednak przymknął nieco powieki, co nadało jego pyskowi jeszcze bardziej drapieżny wyraz- A teraz wynoś się z...
Usłyszeliście jakieś dziwne, głuche puknięcie dobiegające ze środka.
-Wpuść ją- usłyszeliście lodowaty głos dobiegający ze środka. Wiedziałaś, że należy do Xanksesa.
Kobieta zmarszczyła brwi patrząc się na pol smoka.
-To ja Samanta Bloodmoon, mam sprawę do Wielkiego Xerksas. Nie pamiętacie mnie?
Pytała ze zdziwieniem w glosie
-Pamiętamy waćpanę Samantę- zauważyłaś rzędy kłów, kiedy otworzył usta. Były znacząco dłuższe od twoich
- Jednak aktualnie go nie ma... Przekazać coś?
-Jak to go nie ma? Gdzie on się podziewa? Mam do niego bardzo ważną sprawe… cos, co musze mu przekazać osobiście. Kiedy będzie?!
Mówiąc to popatrzyła się w gore patrząc w okna burmistrza.
Nie zauważyłaś w oknie żadnego ruchu. Natomiast gadzi pysk twojego rozmówcy ponownie przemówił- Zmień ton panienko... No i nie wyobrażasz sobie chyba, że jesteś na tyle ważną osobą, żeby informowano cię o tym gdzie znajduje sie burmistrz dziecino! Po tych słowach zaczął się śmiać.
-Dobrze… Wydaje mi się ze jestem dość ważna a po za tym… jak się z nim spotka to żebyście potem nie stracili pracy. Jak nie możesz powiedzieć gdzie jest to powiedz kiedy będzie gdyż… jak widać twój smoczy łeb nie pojmuje mam mu cos WAZNEGEO do przekazania i ze zegar tyka… Żeby potem nie było za późno a jedyną odpowiedzialną za to osobą był byś TY.
Patrzyła na pol smoka, który teraz śmiał się z niej.
-Uważaj komu grozisz i zważ na język wampirzyco... I uważaj także na sztylet w ciemnościach, bo możesz kogoś obrazić swoją postawą- nie śmiał się już, jednak przymknął nieco powieki, co nadało jego pyskowi jeszcze bardziej drapieżny wyraz- A teraz wynoś się z...
Usłyszeliście jakieś dziwne, głuche puknięcie dobiegające ze środka.
-Wpuść ją- usłyszeliście lodowaty głos dobiegający ze środka. Wiedziałaś, że należy do Xanksesa.
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn

-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander Tanari
Mnich ucieszył się kiedy na ustach kobiety wykwitł uśmiech.
-Nazywam się Xander, ale czasem wołają na mnie Tanari.. Ewentualnie mnich też nie brzmi źle
Następnie ruszył za kotką z ciekawością przyglądając się kryjówce, jednak częściej patrząc na Kitte niż sam budynek. Uśmiechnął się na wieść że może korzystać ze zbrojowni, bo znaczyło to że mają do niego zaufanie. Co prawda raczej z tego nie skorzysta, bo wszystko co mu potrzebne to jego pięści, ale mimo wszystko sama oferta była bardzo hojna. Nareszcie doszli do czegoś co Xander nazwał salonem. Miał ochotę nawiązać kontakt ze swoim pobratymcem, ale sądząc po tym jak potraktowała go kotka, stał on wyjątkowo nisko w hierarchii. A może nie ma tu żadnej hierarchii tylko zwyczajnie nie chciał im przeszkadzać. Xander nie wiedział nic o stosunkach panujących miedzy pozostałymi rasami i osobami w organizacji. Raczej niemożliwe żeby w grupie walczącej o wolność, ktoś był traktowany jak orki i gobliny. Przez następną część zwiedzania Tanami próbował rozwikłać zagadkę wzajemnych powiązań, łapiąc się na tym że nieświadomie wpatruje się w tyłek Kitte. Kiedy weszli do następnego pomieszczenia powitała ich ciemność, która jednak w niczym nie przeszkadzała mnichowi, dzięki jego rasowym zdolnością. Mimo to kotka postarała się o oświetlenie rzucając wątpliwości co do swojej profesji. Czegoś takiego mógł dokonać chyba tylko czarodziej, przynajmniej tak wydawało się nie obeznanemu z czarami mnichowi. Mnich poczuł nutkę zawodu na myśl że jednak nie zobaczy tych cudownych kocich ruchów w walce. W końcu zwrócił uwagę na resztę znajdujących się w pomieszczeniu osób. Zdziwiła go obecność sukubów, jednak to na widok kotki zaparło mu dech w piersiach. Mnich ledwo zarejestrował co mówiła Kitte, pochłonięty tym cudownym widokiem. Xander chciał ocalić resztki godności i chociaż pożegnać Kitte, ale nie potrafił zmusić się do odwrócenia wzroku. Wreszcie kotka zniknęła, zabierając ze sobą światło. Mnich podszedł do jednego z łóżek i położył się na nim, cały czas mając śpiącą kotkę w zasięgu wzroku. Był to naprawdę cudowny widok dla wychowanego w celibacie mnicha. Xander zaczął żałować że sukuby nie są w swoich kuszących postaciach. *A może tu wszyscy sypiają nago*, pomyślał z zadowoleniem mnich, a w jego umyśle na miejscu nieznajomej kotki pojawiła się Kitte. Tanami zupełnie zapomniał o głodzie, pragnieniu, nie przejmował się nawet ponownym spotkaniem z magiem. W jego umyśle istniał tylko ten cudowny obraz.
Mnich ucieszył się kiedy na ustach kobiety wykwitł uśmiech.
-Nazywam się Xander, ale czasem wołają na mnie Tanari.. Ewentualnie mnich też nie brzmi źle
Następnie ruszył za kotką z ciekawością przyglądając się kryjówce, jednak częściej patrząc na Kitte niż sam budynek. Uśmiechnął się na wieść że może korzystać ze zbrojowni, bo znaczyło to że mają do niego zaufanie. Co prawda raczej z tego nie skorzysta, bo wszystko co mu potrzebne to jego pięści, ale mimo wszystko sama oferta była bardzo hojna. Nareszcie doszli do czegoś co Xander nazwał salonem. Miał ochotę nawiązać kontakt ze swoim pobratymcem, ale sądząc po tym jak potraktowała go kotka, stał on wyjątkowo nisko w hierarchii. A może nie ma tu żadnej hierarchii tylko zwyczajnie nie chciał im przeszkadzać. Xander nie wiedział nic o stosunkach panujących miedzy pozostałymi rasami i osobami w organizacji. Raczej niemożliwe żeby w grupie walczącej o wolność, ktoś był traktowany jak orki i gobliny. Przez następną część zwiedzania Tanami próbował rozwikłać zagadkę wzajemnych powiązań, łapiąc się na tym że nieświadomie wpatruje się w tyłek Kitte. Kiedy weszli do następnego pomieszczenia powitała ich ciemność, która jednak w niczym nie przeszkadzała mnichowi, dzięki jego rasowym zdolnością. Mimo to kotka postarała się o oświetlenie rzucając wątpliwości co do swojej profesji. Czegoś takiego mógł dokonać chyba tylko czarodziej, przynajmniej tak wydawało się nie obeznanemu z czarami mnichowi. Mnich poczuł nutkę zawodu na myśl że jednak nie zobaczy tych cudownych kocich ruchów w walce. W końcu zwrócił uwagę na resztę znajdujących się w pomieszczeniu osób. Zdziwiła go obecność sukubów, jednak to na widok kotki zaparło mu dech w piersiach. Mnich ledwo zarejestrował co mówiła Kitte, pochłonięty tym cudownym widokiem. Xander chciał ocalić resztki godności i chociaż pożegnać Kitte, ale nie potrafił zmusić się do odwrócenia wzroku. Wreszcie kotka zniknęła, zabierając ze sobą światło. Mnich podszedł do jednego z łóżek i położył się na nim, cały czas mając śpiącą kotkę w zasięgu wzroku. Był to naprawdę cudowny widok dla wychowanego w celibacie mnicha. Xander zaczął żałować że sukuby nie są w swoich kuszących postaciach. *A może tu wszyscy sypiają nago*, pomyślał z zadowoleniem mnich, a w jego umyśle na miejscu nieznajomej kotki pojawiła się Kitte. Tanami zupełnie zapomniał o głodzie, pragnieniu, nie przejmował się nawet ponownym spotkaniem z magiem. W jego umyśle istniał tylko ten cudowny obraz.

-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea Kariani, Indimar
Ruda jakoś doszła do swojego wielbłąda. Musiała go wstrzymać, aby wsiąść, dlatego też przyszło jej nadgonić trochę, aby zrównać się z Indimarem. Niebezpiecznie balansując na siodle, starała się wysypać z butów piasek. Indimar wciąż jechał, milczący i zamyślony, jakby nie zauważył powrotu Aranei. Wszystko wokół niego zniknęło, tylko mała cząstka jego świadomości pracowała, nie pozwalając spaść z kołyszącego się wielbłąda.
Ruda spojrzała na niego uważnie. Zauważyła, że jest zupełnie nieobecny, nie wiedziała jednak, czy może mu przeszkadzać. Cicho wezwała go po imieniu - jakby co, może nie usłyszy. Przez chwile zdawał się, że faktycznie niczego nie usłyszał. Nagle jednak podniósł głowę do góry i rozejrzał się wokół. Zauważył Araneę.
- Już jesteś? I jak? Czego chcieli? - spytał, chcąc udać, że nie bardzo go to obchodzi, jednak jego twarz wyrażała ciekawość i... zazdrość?
- Herbert chciał mnie przeprosić za to, co wczoraj zaszło – wyjaśniła Ruda. Nie chciała na razie wspominać o tym, że została przez niego zaproszona na kolację - wnioskując z miny Indimara, mógłby się obrazić. Postanowiła szybko zmienić temat, ale tak, by paladyn się nie spostrzegł. - Ten Matias to straszny dupek, swoją drogą.
- Pilnuje tylko swojego interesu – powiedział Indimar, zerkając za siebie i szukając Matiasa wzrokiem. - Raczej nie pomógłby potrzebującemu, chyba że dostałby za to pieniądze - stwierdził. - Ale tak to już jest z tymi wszystkimi pieprzonymi zakonami - dodał, pamiętając słowa Errera.
- Uważasz, że to wina przynależności do zakonu?
-Tak. Przynależności do zakonu, oraz pozycji na drabinie społecznej - rzekł, zaciskając pięści. Pochodził z biedoty i brzydził się takimi jak Lemel.
- Są jeszcze tacy, jak ty – zauważyła Ruda, uśmiechając się do Indimara i kładąc dłoń na jego zaciśniętej na lejcach dłoni.
Chłopak spojrzał na Araneę. Uśmiechnął się do niej.
-Tak... I to musi wystarczyć.
- Wystarczy - zapewniła.
Indimar podrapał się po policzku. Pod palcami wyczuł bliznę - prawie zapomniał że ona tam jest.
-Co zrobisz, gdy skończymy naszą misję?- spytał nagle.
Ruda wzruszyła ramionami.
- Pewnie wrócę do domu - odparła. - A ty, jakie masz plany?
- Nie wiem. Nie mam żadnego zajęcia. No i przyczepili się do mnie o to że pozwoliłem Samancie zabawić się z tym sukinsynem. Zobaczymy co z tego wyniknie. Ale pewnie udam się na Północ. Choć, kto wie?
Ruda nie powiedziała głośno, iż zamierza dzisiaj porozmawiać na temat tego incydentu z Herbertem. Miała nadzieję, że coś u niego wskóra, w końcu była to wyjątkowa sytuacja - Indimara poniosło, gdyż chciał ją chronić, zaś Samanta... ona była wampirem, Ruda była wręcz pewna, że kobieta nie myśli tymi samymi kategoriami, co oni. W końcu krew była jej potrzebna do życia, a zabijanie wręcz koniecznością. To było silniejsze od niej. Zapewne.
- Ta sytuacja z Samantą na pewno się wyjaśni - zapewniła. - Może... moje rodzinne strony byłyby ci po drodze, gdybyś wracał do siebie?
Paladyn uśmiechnął się szeroko, gdy Aranea go o to spytała.
- Niewykluczone. Do domu wracać nie muszę, nie mam tam nic do roboty. Ale chętnie bym do Ciebie zawitał. Może nawet... - zaczął, ale słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Poczuł, że znowu się rumieni.
Ruda przyjrzała mu się wyczekująco. Nie zamierzała go popędzać, ale bardzo chciała, aby powiedział, co zamierzał.
-Może nawet zatrzymam się na dłużej – dokończył Indimar, z dumą stwierdzając, że w końcu to z siebie wydusił.
Ruda uśmiechnęła się radośnie. Szczerze powiedziawszy, nie wyobrażała sobie nawet, że Indimar mógłby zostać u niej krócej, niż tydzień - ani ona, ani tym bardziej jej rodzina, nie daliby mu tak po prostu odjechać. Zaśmiała się cicho, wyobrażając sobie, jaka będzie reakcja domowników na to, że Ruda nie wróci sama, czy z Errerem, jak wyruszyła. To może być całkiem zabawne...
- Będziesz mógł zostać, jak długo tylko będziesz chciał – zapewniła.
-To... miło z twojej strony – powiedział paladyn i wyprostował się dumnie na wielbłądzie. - Mam nadzieję, że moja obecność nikomu nie będzie przeszkadzać.
- Nie będzie - zapewniła Aranea. - Ucieszą się, że przyjechałeś, zapewniam cię. I tak łatwo cię nie wypuszczą – zastrzegła.
- Skoro tak mówisz... – Indimar sięgnął do bukłaka i napił się wody. - Powoli się kończy - zauważył, podając bukłak wojowniczce. -Ale wystarczy na dojazd do Afratu. Wiesz może, co jeszcze będziemy musieli zrobić?
Ruda napiła się i oddała bukłak paladynowi.
- Nie wiem, co planuje Errer - wyjaśniła. - Pewnie dowiemy się już na miejscu.
-Czemu on musi wszystko przed nami ukrywać? – westchnął Indimar.
Aranea wzruszyła ramionami.
- Może nie chce, byśmy się za bardzo angażowali i próbowali cokolwiek zmieniać - zauważyła. - Polityka to dość delikatna rzecz, łatwo jest coś spieprzyć.
- Pewnie masz rację - przyznał Indy. - Ale myślę, że powinien nam powiedzieć nieco więcej. Z tą niewiedzą czuję się bardzo niepewnie. A w dodatku przyczepili się do mnie, bo stanąłem w obronie Samanty. Czy dobrze postąpiłem?- spytał sam siebie, podnosząc głowę do góry i patrząc na niebo.
Ruda zamilkła na moment - nie wiedziała, czy postąpił słusznie: sama była w to zbyt zaangażowana emocjonalnie, aby patrzeć na wszystko trzeźwym okiem. Nie mogła powiedzieć, że postąpił źle, bo przecież chciał ją ratować, ani nie mogła odpowiedzieć twierdząco – wszak zginął człowiek.
- Postąpiłeś, jak kazało ci serce – odparła w końcu, po czym dodała. - Nie martw się, wszystko jakoś się ułoży, na pewno.
- Mam nadzieję - szepnął, zamykając oczy i próbując oczyścić umysł ze wszelkich złych emocji. - Czy pomagając złej istocie, czynię coś złego? Nawet jeśli, to Samanta nie jest do końca zła - rozmyślał na głos, nawet nie zdając sobie spraw z tego, że mówi to na tyle głośno, iż Aranea wszystko słyszy. - A oni będą się bawić w donoszenie. Szlag by ich.
- Wiesz co? Mam wrażenie, że oni zwyczajnie ci zazdroszczą – wypaliła Ruda, aby jakoś poprawić mu humor – jeszcze tego by brakowało, aby popadł w jakąś melancholię... - Bo ty jesteś prawdziwym paladynem, a oni jakąś nędzną imitacją. Nie przejmuj się. A Samanta jest po prostu wampirem, nie jest zła. Ma inny system wartości, tyle.
Na moment zapadło milczenie – widać było, że paladyn nie chce kontynuować tej rozmowy, zaś Aranei nie przychodziło na myśl nic błyskotliwego – czy drążyć i pocieszać paladyna, czy też zacząć mówić o czymś zupełnie innym, aby odgonić jego myśli od incydentu wczorajszej nocy.
-Jak tam jest? W twoich rodzinnych stronach? – przerwał milczenie Indimar – ten temat był mu zdecydowanie przyjemniejszy, niż dotychczasowy.
Ruda zastanowiła się przez moment.
- Spokojnie – odparł w końcu. - Wręcz bardzo spokojnie. Wkoło lasy, wioski zdarzają się raz na kilkaset mil, czasami trafi się jakieś większe miasto. A tak, to wszędzie lasy.
- Mieszkasz w mieście, czy w jednej z wiosek? – drążył Indimar.
- Miasteczku Albo bardzo małym mieście, jak kto woli to nazywać. Ty jesteś ze wsi, prawda?
-No, tak - przyznał, drapiąc się po głowie. Czuł się nieco zakłopotany. - Ale niczego tam nie brakuje. No i nie mam aż tak daleko do dużego miasta.
- Hej, skąd to zażenowanie? - zaśmiała się Ruda.
- Aaa, czuję się jak wieśniak - przyznał i też się zaśmiał.
- Niepotrzebnie - zapewniła. - To ci w niczym nie ujmuje. A ja nie jestem, wbrew pozorom, z tych, które przywiązują wagę do urodzenia – dodała tonem sugerującym, że jest to „oczywista oczywistość”.
- Ów paladyn – wyjaśnił Indimar, odwołując się do wielokroć wspominanej wcześniej postaci. - Wiele mnie nauczył. No i podróżowałem nieco, więc różne rzeczy się widziało. A ty? Czym się zajmowałaś?
Ruda zaśmiała się pod nosem.
- Najpierw ganialiśmy się z braćmi po lesie z patykami - zaczęła, jakby opowiadała jakiś bardzo głupi żart. - Później we dwójkę zaczęli mnie uczyć walki prawdziwą bronią. A później nagle ocknęłam się, że będąc stosunkowo dobrze urodzą panną, nie umiem nawet chodzić w spódnicy. Od tamtej pory praktycznie mało co brałam miecz do ręki.
-Ja od dziecka byłem przyuczany do pracy na wsi – zauważył Indimar. - Ale nigdy mi się to nie podobało. Często chodziłem do garnizonu straży, który znajdował się niedaleko mojej wioski. Tam przyglądałem się im i trochę się nauczyłem. Zawsze chciałem być paladynem. W końcu rodzice stwierdzili, że najlepsze będzie dla mnie to, co ja sam chcę robić. No i wtedy poznałem mojego nauczyciela.
- Poszczęściło ci się - zauważyła Ruda. - Nigdy nie miałeś propozycji, by przystąpić do jakiegoś zakonu?
- Propozycja... – Paladyn zastanowił się przez chwilę. - Może i była, ale widziałem, co dzieje się w większości zakonów. Mój nauczyciel przestrzegł mnie, nie chciał, abym stał się taki jak większość paladynów. Gdyby nie on, byłbym taki jak Lemel i reszta - powiedział smutno.
- Trafiłeś na bardzo dobrego nauczyciela – zauważyła Ruda z podziwem.
-Tak – zgodził się Indimar, w jego głosie pobrzmiewała nutka dumy. - Był wspaniałym człowiekiem, ale był już stary. A ja zostałem błędnym rycerzem. Nie jestem w żadnym zakonie i nie mam zamiaru do żadnego przystępować.
Znowu zapadła cisza. Indimar obserwował horyzont, Ruda też zapatrzyła się w jakiś punkt przed sobą, nawet na moment podnosząc się na siodle.
-Bardzo mi go brakuje – podjął nagle Indimar. - Znałem go zaledwie trzy lata, a był dla mnie jak ojciec.
Ruda ścisnęła dłoń paladyna, aby dać mu do zrozumienia, że rozumie. Chociaż wiedziała, że jest inaczej - nie straciła nigdy nikogo bliskiego.
- Nie wróciłeś od tamtego czasu do rodziny? – upewniła się.
- Wracałem. Raz na dłużej, raz na krócej, ale nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. Pomagałem ludziom mieszkającym w wiosce, pozbywałem się rożnych potworów, czasem pracowałem fizycznie - przy noszeniu wody czy zbiorach.
- I wtedy Errer zwrócił się do ciebie po pomoc? - zgadła.
- Tak. Pewnego dnia trafił do mnie ten list. Akurat byłem wtedy w wiosce, więc szybko wyruszyłem. Gdybym wtedy był w podróży, list dotarłby do mnie znacznie później i nie zdążyłbym na czas.
Ruda automatycznie pomyślała, że wtedy pewnie by się nigdy nie spotkali. Nie powiedziała tego jednak na głos.
- Słyszysz, jak żołnierze Rozentornu zachwycają się Afratem? - zaśmiała się pod nosem.
-Tak. Chyba nie tego się spodziewali.
- Niech żyje ciemnogród - zauważyła Ruda z uśmiechem, na tyle cicho, aby nie usłyszał jej nikt poza Indimarem.
- Jesteśmy już prawie na miejscu. Co teraz mamy robić? Czy jesteśmy jeszcze po coś potrzebni?
- Zobaczymy, co powie Errer - odparła Ruda. - Pewnie zaraz się wszystko wyjaśni.
W tym momencie, niczym na zawołanie, przy rozmawiającej dwójce pojawił się Avares. Szybko przedstawił, jak wygląda sytuacja i poprosił o podjęcie decyzji.
- Wjeżdżanie do miasta razem z nimi, splami mój honor – powiedział Indimar, uśmiechając się pod nosem. - Wjeżdżam razem z tobą. Dużo mamy jeszcze do roboty?
Ruda zastanowiła się przez moment. Jaki sens miało wyjeżdżanie z miasta w ramach eskorty, skoro wracało się już praktycznie osobno? Oni we trójkę i Herbert ze swoimi żołnierzami – gdzie tu sens? Wypowiedziała swoje myśli na głos, jednocześnie zastrzegając, że pojedzie z Errerem, jeśli ten nie podejmie innej decyzji.
Matt... Przesadziliśmy
Ruda jakoś doszła do swojego wielbłąda. Musiała go wstrzymać, aby wsiąść, dlatego też przyszło jej nadgonić trochę, aby zrównać się z Indimarem. Niebezpiecznie balansując na siodle, starała się wysypać z butów piasek. Indimar wciąż jechał, milczący i zamyślony, jakby nie zauważył powrotu Aranei. Wszystko wokół niego zniknęło, tylko mała cząstka jego świadomości pracowała, nie pozwalając spaść z kołyszącego się wielbłąda.
Ruda spojrzała na niego uważnie. Zauważyła, że jest zupełnie nieobecny, nie wiedziała jednak, czy może mu przeszkadzać. Cicho wezwała go po imieniu - jakby co, może nie usłyszy. Przez chwile zdawał się, że faktycznie niczego nie usłyszał. Nagle jednak podniósł głowę do góry i rozejrzał się wokół. Zauważył Araneę.
- Już jesteś? I jak? Czego chcieli? - spytał, chcąc udać, że nie bardzo go to obchodzi, jednak jego twarz wyrażała ciekawość i... zazdrość?
- Herbert chciał mnie przeprosić za to, co wczoraj zaszło – wyjaśniła Ruda. Nie chciała na razie wspominać o tym, że została przez niego zaproszona na kolację - wnioskując z miny Indimara, mógłby się obrazić. Postanowiła szybko zmienić temat, ale tak, by paladyn się nie spostrzegł. - Ten Matias to straszny dupek, swoją drogą.
- Pilnuje tylko swojego interesu – powiedział Indimar, zerkając za siebie i szukając Matiasa wzrokiem. - Raczej nie pomógłby potrzebującemu, chyba że dostałby za to pieniądze - stwierdził. - Ale tak to już jest z tymi wszystkimi pieprzonymi zakonami - dodał, pamiętając słowa Errera.
- Uważasz, że to wina przynależności do zakonu?
-Tak. Przynależności do zakonu, oraz pozycji na drabinie społecznej - rzekł, zaciskając pięści. Pochodził z biedoty i brzydził się takimi jak Lemel.
- Są jeszcze tacy, jak ty – zauważyła Ruda, uśmiechając się do Indimara i kładąc dłoń na jego zaciśniętej na lejcach dłoni.
Chłopak spojrzał na Araneę. Uśmiechnął się do niej.
-Tak... I to musi wystarczyć.
- Wystarczy - zapewniła.
Indimar podrapał się po policzku. Pod palcami wyczuł bliznę - prawie zapomniał że ona tam jest.
-Co zrobisz, gdy skończymy naszą misję?- spytał nagle.
Ruda wzruszyła ramionami.
- Pewnie wrócę do domu - odparła. - A ty, jakie masz plany?
- Nie wiem. Nie mam żadnego zajęcia. No i przyczepili się do mnie o to że pozwoliłem Samancie zabawić się z tym sukinsynem. Zobaczymy co z tego wyniknie. Ale pewnie udam się na Północ. Choć, kto wie?
Ruda nie powiedziała głośno, iż zamierza dzisiaj porozmawiać na temat tego incydentu z Herbertem. Miała nadzieję, że coś u niego wskóra, w końcu była to wyjątkowa sytuacja - Indimara poniosło, gdyż chciał ją chronić, zaś Samanta... ona była wampirem, Ruda była wręcz pewna, że kobieta nie myśli tymi samymi kategoriami, co oni. W końcu krew była jej potrzebna do życia, a zabijanie wręcz koniecznością. To było silniejsze od niej. Zapewne.
- Ta sytuacja z Samantą na pewno się wyjaśni - zapewniła. - Może... moje rodzinne strony byłyby ci po drodze, gdybyś wracał do siebie?
Paladyn uśmiechnął się szeroko, gdy Aranea go o to spytała.
- Niewykluczone. Do domu wracać nie muszę, nie mam tam nic do roboty. Ale chętnie bym do Ciebie zawitał. Może nawet... - zaczął, ale słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Poczuł, że znowu się rumieni.
Ruda przyjrzała mu się wyczekująco. Nie zamierzała go popędzać, ale bardzo chciała, aby powiedział, co zamierzał.
-Może nawet zatrzymam się na dłużej – dokończył Indimar, z dumą stwierdzając, że w końcu to z siebie wydusił.
Ruda uśmiechnęła się radośnie. Szczerze powiedziawszy, nie wyobrażała sobie nawet, że Indimar mógłby zostać u niej krócej, niż tydzień - ani ona, ani tym bardziej jej rodzina, nie daliby mu tak po prostu odjechać. Zaśmiała się cicho, wyobrażając sobie, jaka będzie reakcja domowników na to, że Ruda nie wróci sama, czy z Errerem, jak wyruszyła. To może być całkiem zabawne...
- Będziesz mógł zostać, jak długo tylko będziesz chciał – zapewniła.
-To... miło z twojej strony – powiedział paladyn i wyprostował się dumnie na wielbłądzie. - Mam nadzieję, że moja obecność nikomu nie będzie przeszkadzać.
- Nie będzie - zapewniła Aranea. - Ucieszą się, że przyjechałeś, zapewniam cię. I tak łatwo cię nie wypuszczą – zastrzegła.
- Skoro tak mówisz... – Indimar sięgnął do bukłaka i napił się wody. - Powoli się kończy - zauważył, podając bukłak wojowniczce. -Ale wystarczy na dojazd do Afratu. Wiesz może, co jeszcze będziemy musieli zrobić?
Ruda napiła się i oddała bukłak paladynowi.
- Nie wiem, co planuje Errer - wyjaśniła. - Pewnie dowiemy się już na miejscu.
-Czemu on musi wszystko przed nami ukrywać? – westchnął Indimar.
Aranea wzruszyła ramionami.
- Może nie chce, byśmy się za bardzo angażowali i próbowali cokolwiek zmieniać - zauważyła. - Polityka to dość delikatna rzecz, łatwo jest coś spieprzyć.
- Pewnie masz rację - przyznał Indy. - Ale myślę, że powinien nam powiedzieć nieco więcej. Z tą niewiedzą czuję się bardzo niepewnie. A w dodatku przyczepili się do mnie, bo stanąłem w obronie Samanty. Czy dobrze postąpiłem?- spytał sam siebie, podnosząc głowę do góry i patrząc na niebo.
Ruda zamilkła na moment - nie wiedziała, czy postąpił słusznie: sama była w to zbyt zaangażowana emocjonalnie, aby patrzeć na wszystko trzeźwym okiem. Nie mogła powiedzieć, że postąpił źle, bo przecież chciał ją ratować, ani nie mogła odpowiedzieć twierdząco – wszak zginął człowiek.
- Postąpiłeś, jak kazało ci serce – odparła w końcu, po czym dodała. - Nie martw się, wszystko jakoś się ułoży, na pewno.
- Mam nadzieję - szepnął, zamykając oczy i próbując oczyścić umysł ze wszelkich złych emocji. - Czy pomagając złej istocie, czynię coś złego? Nawet jeśli, to Samanta nie jest do końca zła - rozmyślał na głos, nawet nie zdając sobie spraw z tego, że mówi to na tyle głośno, iż Aranea wszystko słyszy. - A oni będą się bawić w donoszenie. Szlag by ich.
- Wiesz co? Mam wrażenie, że oni zwyczajnie ci zazdroszczą – wypaliła Ruda, aby jakoś poprawić mu humor – jeszcze tego by brakowało, aby popadł w jakąś melancholię... - Bo ty jesteś prawdziwym paladynem, a oni jakąś nędzną imitacją. Nie przejmuj się. A Samanta jest po prostu wampirem, nie jest zła. Ma inny system wartości, tyle.
Na moment zapadło milczenie – widać było, że paladyn nie chce kontynuować tej rozmowy, zaś Aranei nie przychodziło na myśl nic błyskotliwego – czy drążyć i pocieszać paladyna, czy też zacząć mówić o czymś zupełnie innym, aby odgonić jego myśli od incydentu wczorajszej nocy.
-Jak tam jest? W twoich rodzinnych stronach? – przerwał milczenie Indimar – ten temat był mu zdecydowanie przyjemniejszy, niż dotychczasowy.
Ruda zastanowiła się przez moment.
- Spokojnie – odparł w końcu. - Wręcz bardzo spokojnie. Wkoło lasy, wioski zdarzają się raz na kilkaset mil, czasami trafi się jakieś większe miasto. A tak, to wszędzie lasy.
- Mieszkasz w mieście, czy w jednej z wiosek? – drążył Indimar.
- Miasteczku Albo bardzo małym mieście, jak kto woli to nazywać. Ty jesteś ze wsi, prawda?
-No, tak - przyznał, drapiąc się po głowie. Czuł się nieco zakłopotany. - Ale niczego tam nie brakuje. No i nie mam aż tak daleko do dużego miasta.
- Hej, skąd to zażenowanie? - zaśmiała się Ruda.
- Aaa, czuję się jak wieśniak - przyznał i też się zaśmiał.
- Niepotrzebnie - zapewniła. - To ci w niczym nie ujmuje. A ja nie jestem, wbrew pozorom, z tych, które przywiązują wagę do urodzenia – dodała tonem sugerującym, że jest to „oczywista oczywistość”.
- Ów paladyn – wyjaśnił Indimar, odwołując się do wielokroć wspominanej wcześniej postaci. - Wiele mnie nauczył. No i podróżowałem nieco, więc różne rzeczy się widziało. A ty? Czym się zajmowałaś?
Ruda zaśmiała się pod nosem.
- Najpierw ganialiśmy się z braćmi po lesie z patykami - zaczęła, jakby opowiadała jakiś bardzo głupi żart. - Później we dwójkę zaczęli mnie uczyć walki prawdziwą bronią. A później nagle ocknęłam się, że będąc stosunkowo dobrze urodzą panną, nie umiem nawet chodzić w spódnicy. Od tamtej pory praktycznie mało co brałam miecz do ręki.
-Ja od dziecka byłem przyuczany do pracy na wsi – zauważył Indimar. - Ale nigdy mi się to nie podobało. Często chodziłem do garnizonu straży, który znajdował się niedaleko mojej wioski. Tam przyglądałem się im i trochę się nauczyłem. Zawsze chciałem być paladynem. W końcu rodzice stwierdzili, że najlepsze będzie dla mnie to, co ja sam chcę robić. No i wtedy poznałem mojego nauczyciela.
- Poszczęściło ci się - zauważyła Ruda. - Nigdy nie miałeś propozycji, by przystąpić do jakiegoś zakonu?
- Propozycja... – Paladyn zastanowił się przez chwilę. - Może i była, ale widziałem, co dzieje się w większości zakonów. Mój nauczyciel przestrzegł mnie, nie chciał, abym stał się taki jak większość paladynów. Gdyby nie on, byłbym taki jak Lemel i reszta - powiedział smutno.
- Trafiłeś na bardzo dobrego nauczyciela – zauważyła Ruda z podziwem.
-Tak – zgodził się Indimar, w jego głosie pobrzmiewała nutka dumy. - Był wspaniałym człowiekiem, ale był już stary. A ja zostałem błędnym rycerzem. Nie jestem w żadnym zakonie i nie mam zamiaru do żadnego przystępować.
Znowu zapadła cisza. Indimar obserwował horyzont, Ruda też zapatrzyła się w jakiś punkt przed sobą, nawet na moment podnosząc się na siodle.
-Bardzo mi go brakuje – podjął nagle Indimar. - Znałem go zaledwie trzy lata, a był dla mnie jak ojciec.
Ruda ścisnęła dłoń paladyna, aby dać mu do zrozumienia, że rozumie. Chociaż wiedziała, że jest inaczej - nie straciła nigdy nikogo bliskiego.
- Nie wróciłeś od tamtego czasu do rodziny? – upewniła się.
- Wracałem. Raz na dłużej, raz na krócej, ale nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. Pomagałem ludziom mieszkającym w wiosce, pozbywałem się rożnych potworów, czasem pracowałem fizycznie - przy noszeniu wody czy zbiorach.
- I wtedy Errer zwrócił się do ciebie po pomoc? - zgadła.
- Tak. Pewnego dnia trafił do mnie ten list. Akurat byłem wtedy w wiosce, więc szybko wyruszyłem. Gdybym wtedy był w podróży, list dotarłby do mnie znacznie później i nie zdążyłbym na czas.
Ruda automatycznie pomyślała, że wtedy pewnie by się nigdy nie spotkali. Nie powiedziała tego jednak na głos.
- Słyszysz, jak żołnierze Rozentornu zachwycają się Afratem? - zaśmiała się pod nosem.
-Tak. Chyba nie tego się spodziewali.
- Niech żyje ciemnogród - zauważyła Ruda z uśmiechem, na tyle cicho, aby nie usłyszał jej nikt poza Indimarem.
- Jesteśmy już prawie na miejscu. Co teraz mamy robić? Czy jesteśmy jeszcze po coś potrzebni?
- Zobaczymy, co powie Errer - odparła Ruda. - Pewnie zaraz się wszystko wyjaśni.
W tym momencie, niczym na zawołanie, przy rozmawiającej dwójce pojawił się Avares. Szybko przedstawił, jak wygląda sytuacja i poprosił o podjęcie decyzji.
- Wjeżdżanie do miasta razem z nimi, splami mój honor – powiedział Indimar, uśmiechając się pod nosem. - Wjeżdżam razem z tobą. Dużo mamy jeszcze do roboty?
Ruda zastanowiła się przez moment. Jaki sens miało wyjeżdżanie z miasta w ramach eskorty, skoro wracało się już praktycznie osobno? Oni we trójkę i Herbert ze swoimi żołnierzami – gdzie tu sens? Wypowiedziała swoje myśli na głos, jednocześnie zastrzegając, że pojedzie z Errerem, jeśli ten nie podejmie innej decyzji.
Matt... Przesadziliśmy

-
- Marynarz
- Posty: 165
- Rejestracja: środa, 8 marca 2006, 19:10
- Numer GG: 5211689
Re: Tolerancja (D&D)
Bard zastanowil sie.Uznal, ze warto by pomoc tym ludziom.Nie tyle ze wzgledow moralnych, co nagrody za pomoc.Jeszcze chwilke myslal, po czym spytal.
-Nie wie panienka, czy sa jacys czesci goscie tej gospody, albo kto tu wczoraj nocowal?Tutaj w_ogole ktos jest, czy wszystkich "wyploszylo"?
-Nie wie panienka, czy sa jacys czesci goscie tej gospody, albo kto tu wczoraj nocowal?Tutaj w_ogole ktos jest, czy wszystkich "wyploszylo"?

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea, Indimar
Errer skinął jedynie głową przyjmując decyzje pary swoich przyjaciół. Ruszyli w stronę miasta, zaraz po poinformowaniu Herberta o swoim odejściu. Errer przestał być markotny... Najwidoczniej ucieszyło, go to, że podróż miał już za sobą. Słońce nadal przygrzewało niemiłosiernie, a potężne mury Afratu przyniosły wędrowcom trochę chłodu oraz cienia, którego tak łaknęli. Przy bramie powitał ich pół-smoczy wartownik, do czego się już w sumie przyzwyczaili. Errer powiedział Indimarowi i Aranei, że musi jeszcze powiadomić o przybyciu Rozentrończyków pod mury miasta. Zlecił wam udanie się do karczmy, w której mieliście na niego czekać. Nazwę i lokalizację karczmy już znaliście, ponieważ to właśnie tam wszyscy się poznaliście. Karczma "Pod dzikim kłem" zdawała się być świetnym wytchnieniem po trudach pustyni. Pozostało tylko do niej dojść.
Samanta
Pozostawiłaś pyskatych wartowników na zewnątrz. Wnętrze wieży było ujmująco i przyjemnie chłodne, jednak niosło ze sobą coś złowieszczego... Z całą pewnością nie był to naturalny chłód. Xarkses był przeraźliwie wysokim mężczyzną o kościstej twarzy. Nawet z daleka można było zauważyć, iż jest on liczem. Miał na sobie granatową szatę z wyhaftowanymi nań srebrzystymi gwiazdami. Naciągnięty na głowę kaptur skrywał w cieniu jego oczy. Za pierwszym razem kiedy go widziałaś, czułaś się przy nim strasznie niepewnie. Mimo iż nadal wzbudzał w tobie uczucie strachu, aura którą wokół siebie rozsiewał nie działa już tak dobrze:
-A zatem mów Samanto. Mów o tym co widziałaś i słyszałaś. Powiedz mi także, o tym czego się domyśla twój prosty rozum.
[Do rozegrania dialogu zapraszam na gg]
Xander
W siedzicie raczej nie działo się nic ciekawego. Leżąc na pryczy i nadal nie mogąc oderwać wzroku od "kociej" piękności pogrążałeś się w milczeniu i ciemności. Kotka przewróciła się na drugi bok, ukazując ci kwiat swojej kobiecości. Byłeś cholernie zmęczony i poobijany. No i przyszedł do ciebie sen...
Zobaczyłeś Errera w postaci wilkołaka. Powoli odzyskiwał ludzie kształty i uśmiechał się promiennie. Staliście na pustyni, a wokół nie widzieliście niczego i niczego poza piaskiem. Transformacja znowu się zakończyła, a w pełni uformowane usta twojego "przyjaciela" poruszyły się wywołując potok dźwięków:
-W co ty pogrywasz Xanderze?- zapytał zbyt spokojnie jak na tego rodzaju pytania.
[W celu rozegrania dialogu zapraszam na gg]
Gorim i Ekthelion [Prowadzę tymczasowo postać Gorima]
Dziewczyna była prawdziwie roztrzęsiona:
-Ja... Ja nie wiem panie- wybąkała.
-Czego do cholery nie wiesz głupia dziewucho!- wychrypiał gardłowo Grim, którego irytowało chlipanie, płakanie i jęczenie.
-Nie wiem co się tu wydarzyło... Nie wiem kto tu był... Nie wiem do cholery co z moim ojcem!- kobieta także wybuchł, jednak tylko po to, by po chwili rozryczeć się do reszty.
Drzwi karczmy otworzyły się i pojawił się w nich jakiś mężczyzna. Kobieta najwidoczniej rozpoznała go, ponieważ momentalnie się opanowała i przemówiła rzeczowym tonem:
-Proszę oddalcie się na chwilę. Muszę z nim porozmawiać- widząc pytające spojrzenie krasnoluda dodała- To komisarz Renox.
Errer skinął jedynie głową przyjmując decyzje pary swoich przyjaciół. Ruszyli w stronę miasta, zaraz po poinformowaniu Herberta o swoim odejściu. Errer przestał być markotny... Najwidoczniej ucieszyło, go to, że podróż miał już za sobą. Słońce nadal przygrzewało niemiłosiernie, a potężne mury Afratu przyniosły wędrowcom trochę chłodu oraz cienia, którego tak łaknęli. Przy bramie powitał ich pół-smoczy wartownik, do czego się już w sumie przyzwyczaili. Errer powiedział Indimarowi i Aranei, że musi jeszcze powiadomić o przybyciu Rozentrończyków pod mury miasta. Zlecił wam udanie się do karczmy, w której mieliście na niego czekać. Nazwę i lokalizację karczmy już znaliście, ponieważ to właśnie tam wszyscy się poznaliście. Karczma "Pod dzikim kłem" zdawała się być świetnym wytchnieniem po trudach pustyni. Pozostało tylko do niej dojść.
Samanta
Pozostawiłaś pyskatych wartowników na zewnątrz. Wnętrze wieży było ujmująco i przyjemnie chłodne, jednak niosło ze sobą coś złowieszczego... Z całą pewnością nie był to naturalny chłód. Xarkses był przeraźliwie wysokim mężczyzną o kościstej twarzy. Nawet z daleka można było zauważyć, iż jest on liczem. Miał na sobie granatową szatę z wyhaftowanymi nań srebrzystymi gwiazdami. Naciągnięty na głowę kaptur skrywał w cieniu jego oczy. Za pierwszym razem kiedy go widziałaś, czułaś się przy nim strasznie niepewnie. Mimo iż nadal wzbudzał w tobie uczucie strachu, aura którą wokół siebie rozsiewał nie działa już tak dobrze:
-A zatem mów Samanto. Mów o tym co widziałaś i słyszałaś. Powiedz mi także, o tym czego się domyśla twój prosty rozum.
[Do rozegrania dialogu zapraszam na gg]
Xander
W siedzicie raczej nie działo się nic ciekawego. Leżąc na pryczy i nadal nie mogąc oderwać wzroku od "kociej" piękności pogrążałeś się w milczeniu i ciemności. Kotka przewróciła się na drugi bok, ukazując ci kwiat swojej kobiecości. Byłeś cholernie zmęczony i poobijany. No i przyszedł do ciebie sen...
Zobaczyłeś Errera w postaci wilkołaka. Powoli odzyskiwał ludzie kształty i uśmiechał się promiennie. Staliście na pustyni, a wokół nie widzieliście niczego i niczego poza piaskiem. Transformacja znowu się zakończyła, a w pełni uformowane usta twojego "przyjaciela" poruszyły się wywołując potok dźwięków:
-W co ty pogrywasz Xanderze?- zapytał zbyt spokojnie jak na tego rodzaju pytania.
[W celu rozegrania dialogu zapraszam na gg]
Gorim i Ekthelion [Prowadzę tymczasowo postać Gorima]
Dziewczyna była prawdziwie roztrzęsiona:
-Ja... Ja nie wiem panie- wybąkała.
-Czego do cholery nie wiesz głupia dziewucho!- wychrypiał gardłowo Grim, którego irytowało chlipanie, płakanie i jęczenie.
-Nie wiem co się tu wydarzyło... Nie wiem kto tu był... Nie wiem do cholery co z moim ojcem!- kobieta także wybuchł, jednak tylko po to, by po chwili rozryczeć się do reszty.
Drzwi karczmy otworzyły się i pojawił się w nich jakiś mężczyzna. Kobieta najwidoczniej rozpoznała go, ponieważ momentalnie się opanowała i przemówiła rzeczowym tonem:
-Proszę oddalcie się na chwilę. Muszę z nim porozmawiać- widząc pytające spojrzenie krasnoluda dodała- To komisarz Renox.
Mój miecz to moja siła

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indy
Gdy przejechali przez bramy Afratu, Indimar uśmiechnął się.
-Nareszcie w mieście. Już miałem tej pustyni powyżej uszu.- powiedział, przeciągając się. -Za ile będziesz nas potrzebował?- spytał Errera. -Chciałbym trochę odpocząć, umyć się.- rzekł, po czym spojrzał na swój brzuch. -I wrzucić na ząb coś innego niż suchary. Zmiana w diecie by się przydała. -zażartował. Chyba powoli wracał mu humor. Odwrócił się do Rudej.
-Chodźmy. Im szybciej będziemy w karczmie tym lepiej.
Udał się w kierunku karczmy. Jechał znacznie szybciej. Zostawił wielbłąda przy wejściu do gospody. Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej z zewnątrz.
*Co tu się stało?*- pomyślał. Wszedł do środka.
Gdy przejechali przez bramy Afratu, Indimar uśmiechnął się.
-Nareszcie w mieście. Już miałem tej pustyni powyżej uszu.- powiedział, przeciągając się. -Za ile będziesz nas potrzebował?- spytał Errera. -Chciałbym trochę odpocząć, umyć się.- rzekł, po czym spojrzał na swój brzuch. -I wrzucić na ząb coś innego niż suchary. Zmiana w diecie by się przydała. -zażartował. Chyba powoli wracał mu humor. Odwrócił się do Rudej.
-Chodźmy. Im szybciej będziemy w karczmie tym lepiej.
Udał się w kierunku karczmy. Jechał znacznie szybciej. Zostawił wielbłąda przy wejściu do gospody. Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej z zewnątrz.
*Co tu się stało?*- pomyślał. Wszedł do środka.
A d'yaebl aep arse!

-
- Marynarz
- Posty: 165
- Rejestracja: środa, 8 marca 2006, 19:10
- Numer GG: 5211689
Re: Tolerancja (D&D)
Ekthelion uznal, ze sie usunie, a gdy komisarz odejdzie od corki karczmarza zagadnie go.Nie do konca wiedzial co robic, a zdawalo sie, ze pomoc komisarzowi tez nie bedzie zlym pomyslem.
przebaczcie calkowity brak weny, tak jakos ostatnio; p
przebaczcie calkowity brak weny, tak jakos ostatnio; p

-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander
Xander niespokojnie rozejrzał się po otoczeniu. Nie miał pojęcia jak się tu znalazł. *Mam nadzieje że to sen*, pomyślał na widok Errera.
-Jak znalazłeś się w mojej głowie
Zadał pytanie jak najbardziej go nurtujące, uważając za niemożliwe aby nagle znalazł się na pustynni.
-Nie jestem w twojej głowie, a to co się dzieje nie jest realne "przyjacielu".
Mnich zmrużył oczy niezadowolony, nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
-Jeśli to nie jest realne w jaki sposób możemy rozmawiać?
-To sen Xanderze, jedynie sen... A mnie możesz nazywać jak chcesz. Jednak najczęściej mówią na mnie Wyrzut Sumienia.
Było to za wiele dla mnicha. *Ja chyba oszalałem*
-Dawno się nie odzywałeś
Było to wszystko co Xander był w stanie teraz powiedzieć. Mnich już dawno zapomniał o czymś takim jak wyrzuty sumienia.
-Dawno to ty nie zrobiłeś czegoś co by mnie wezwało... Ponawiam pytanie w co ty pogrywasz mnichu?,
zapytał, a jego ciało zamieniło się w postać "Kotki", którą już poznałeś. Kitty. Mnich wpatrywał się przez chwilę w kotkę, próbując zrozumieć dlaczego jego sumienie odezwało się właśnie teraz.
- Wiem o co ci chodzi ale jak do tej pory nie zrobiłem nic oprócz tego co miałem zrobić. Przeniknąłem do organizacji tak jak chciał Errer.
--Ale czy napewno w taki sposób jaki zadowoliłby Errera?-
Głos Wyrzutu zmieniał się razem z jego wyglądem.
-Robie wszystko by przeżyć. Poza tym nie zdradziłem Errera nie powiedziałem nic co by mu mogło zaszkodzić.
Mnich nie wiedział dlaczego się tłumaczy. Jak na razie nie wydawało mu się żeby robił coś złego, choć, jak widać, jakaś część niego nie zgadzała się z tym poglądem.
-Nie miałeś okazji... Jestem częścią ciebie i wiem jaka wojna toczy się w twojej głowie.
Mnich poddał się, najwyraźniej była to rzeczywiście cząstka jego samego.
- To prawda ale jeśli jesteś w mojej głowie to wiesz dlaczego ta wojna się toczy. Nie rozumiem jak Errer może chcieć współpracować z ludźmi, co oni takiego mogą dąć czego nie możemy wziąć sami.
--Właśnie dać, albo zabrać...To duża różnica. Sam odpowiedz sobie co byłoby lepsze... Dlaczego stajesz sie taki jak CZĘŚĆ- mocno nacisnął na to słowo- ludzi i nie możesz ich tolerować?
-Toleruje ludzi którzy mnie tolerują, jakoś z Errerem zaprzyjaźniłem się zanim stal się wilkołakiem, a to ze większość nie akceptuje mnie wiec i ja nie akceptuje ich.
-Błędne koło,
zauważyła postać ze snu, a ty się obudziłeś. Mnich leżał przez kilka minut, próbując zapomnieć o tym co przed chwilą się stało, ale nie był wstanie. próbował sobie wmówić że był to tylko sen, jednak sam w to nie wierzył. Dręczony tym co zobaczył, nie był w stanie już zasnąć. Raz po raz odwracał się z boku na bok, próbując zdecydować która drogą iść dalej.
Xander niespokojnie rozejrzał się po otoczeniu. Nie miał pojęcia jak się tu znalazł. *Mam nadzieje że to sen*, pomyślał na widok Errera.
-Jak znalazłeś się w mojej głowie
Zadał pytanie jak najbardziej go nurtujące, uważając za niemożliwe aby nagle znalazł się na pustynni.
-Nie jestem w twojej głowie, a to co się dzieje nie jest realne "przyjacielu".
Mnich zmrużył oczy niezadowolony, nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
-Jeśli to nie jest realne w jaki sposób możemy rozmawiać?
-To sen Xanderze, jedynie sen... A mnie możesz nazywać jak chcesz. Jednak najczęściej mówią na mnie Wyrzut Sumienia.
Było to za wiele dla mnicha. *Ja chyba oszalałem*
-Dawno się nie odzywałeś
Było to wszystko co Xander był w stanie teraz powiedzieć. Mnich już dawno zapomniał o czymś takim jak wyrzuty sumienia.
-Dawno to ty nie zrobiłeś czegoś co by mnie wezwało... Ponawiam pytanie w co ty pogrywasz mnichu?,
zapytał, a jego ciało zamieniło się w postać "Kotki", którą już poznałeś. Kitty. Mnich wpatrywał się przez chwilę w kotkę, próbując zrozumieć dlaczego jego sumienie odezwało się właśnie teraz.
- Wiem o co ci chodzi ale jak do tej pory nie zrobiłem nic oprócz tego co miałem zrobić. Przeniknąłem do organizacji tak jak chciał Errer.
--Ale czy napewno w taki sposób jaki zadowoliłby Errera?-
Głos Wyrzutu zmieniał się razem z jego wyglądem.
-Robie wszystko by przeżyć. Poza tym nie zdradziłem Errera nie powiedziałem nic co by mu mogło zaszkodzić.
Mnich nie wiedział dlaczego się tłumaczy. Jak na razie nie wydawało mu się żeby robił coś złego, choć, jak widać, jakaś część niego nie zgadzała się z tym poglądem.
-Nie miałeś okazji... Jestem częścią ciebie i wiem jaka wojna toczy się w twojej głowie.
Mnich poddał się, najwyraźniej była to rzeczywiście cząstka jego samego.
- To prawda ale jeśli jesteś w mojej głowie to wiesz dlaczego ta wojna się toczy. Nie rozumiem jak Errer może chcieć współpracować z ludźmi, co oni takiego mogą dąć czego nie możemy wziąć sami.
--Właśnie dać, albo zabrać...To duża różnica. Sam odpowiedz sobie co byłoby lepsze... Dlaczego stajesz sie taki jak CZĘŚĆ- mocno nacisnął na to słowo- ludzi i nie możesz ich tolerować?
-Toleruje ludzi którzy mnie tolerują, jakoś z Errerem zaprzyjaźniłem się zanim stal się wilkołakiem, a to ze większość nie akceptuje mnie wiec i ja nie akceptuje ich.
-Błędne koło,
zauważyła postać ze snu, a ty się obudziłeś. Mnich leżał przez kilka minut, próbując zapomnieć o tym co przed chwilą się stało, ale nie był wstanie. próbował sobie wmówić że był to tylko sen, jednak sam w to nie wierzył. Dręczony tym co zobaczył, nie był w stanie już zasnąć. Raz po raz odwracał się z boku na bok, próbując zdecydować która drogą iść dalej.

-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea Kariani
Ruda z ulgą powitała fakt, że byli już w obrębie murów miasta. Bądź co bądź, tu znajdą w końcu trochę cienia - pustynia doprowadzała ją już do szału.
- Przed wieczorem pewnie będziemy jeszcze mieli czas, aby pogadać - zauważyła, trochę w ramach odpowiedzi na pytanie Indimara. - Jedźmy już, chcę się doprowadzić do porządku.
Aranea prowadziła swojego wielbłąda tuż obok zwierzęcia Indimara. Stan karczmy wprawił ją w zaskoczenie, jednak nie zaniepokoił - wszak mógł być to wynik zwykłej bójki po kilku piwach... Zobaczy się. Weszła do karczmy tuż za Indimarem.
Ruda z ulgą powitała fakt, że byli już w obrębie murów miasta. Bądź co bądź, tu znajdą w końcu trochę cienia - pustynia doprowadzała ją już do szału.
- Przed wieczorem pewnie będziemy jeszcze mieli czas, aby pogadać - zauważyła, trochę w ramach odpowiedzi na pytanie Indimara. - Jedźmy już, chcę się doprowadzić do porządku.
Aranea prowadziła swojego wielbłąda tuż obok zwierzęcia Indimara. Stan karczmy wprawił ją w zaskoczenie, jednak nie zaniepokoił - wszak mógł być to wynik zwykłej bójki po kilku piwach... Zobaczy się. Weszła do karczmy tuż za Indimarem.

-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Wywiad przeprowadzony z Errerkiem na gg
Patrząc się na przeraźliwa twarz mężczyzny kobieta wymusiła z siebie lekki uśmiech.
-Nie ma to jak mile powitanie…
Mruknęła w jego stronę
-Nie jesteś tu by się mile ze mną witać smarkulo.
Zaciskając lekko zęby Samanta popatrzyła na czarownika, uświadamiając sobie ze już niedługo nie będzie musiała z nim nigdy w życiu już rozmawiać. Po za tym on myślał ze z odnoszeniem się do niej w tej sposób wydobędzie jakieś przydatne informacje?
-Racja…
Milczał świdrując młodą czarodziejkę wzrokiem.
-A wiec…
Zaczęła mówić nieco silniejszym głosem.
-Czego chcesz się dokładnie dowiedzieć?
-Przecież już to powiedziałem... Co widziałaś, co słyszałaś oraz czego się domyślasz. Mów szystko co ci ślina na język przyniesie. Nie wiem jak przy takiej impertynencji możesz wydobywać ze swojego ciała jakąkolwiek magiczną moc...
Odchrząknęła lekko przeczyszczając sobie gardło po czym zaczęła mówić swoim już naturalnym glosem.
-Ummm… no wiec pojechaliśmy na wielbłądach, zatrzymaliśmy się na postój a potem spotkaliśmy tego przywódce no i ja wyruszyłam przed nimi, aby ci zdać raport a oni powinni się tu niedługo zjawić.
Mówiła omijając wszystkie ważne fakty.
-Hmm...- milczał przez dłuższą chwilę- szczegóły poproszę.
-A jakie tutaj szczegóły potrzebujesz? Powiedziałam wszystko, co widziałam. Wszystko poszło tak jak po twojej myśli.
Stała tam modląc się w myślach aby ten nie zorientował się ze nie mówi ona całej prawdy.
-Po mojej myśli?- wybuchł lodowatym śmiechem- A coż ty arogandzka wampirzyco możesz wiedzieć o moich planach? Nieważne... Mów wszystko. Mam pewność, iż nie mówisz mi o wszystkim co się wydarzyło- miał bardzo pewny wyraz twarzy.
Skrzywiła się lekko. Po krótkiej chwili opanowała myśli i wzięła się w garść.
-Nie, powiedziałam ci wszystko, co widziałam
Mówiąc to uśmiechnęła się lekko w jego stronę.
-Mów- skomentował jedynie tym słowem.
-Jedyne, co mogę powiedzieć w tej chwili to to ze miałam obiecane ze będę już od ciebie wyzwolona po tym „zadaniu. Zadanie wykonane i jestem już chyba wolna?
-Zadanie wykonane? Czy ty na tej pustyni pozamieniałaś się na mózgi z wielbłądem?- jego ton stał się bardziej napastliwy- Dopóki nie powiesz mi wszystkiego co wiesz umowa nie zostaje zerwana!
-jakim cudem uważasz ze wiem cos więcej?! Dobrze wiesz ze zależy mi na tym aby się od ciebie w końcu wyrwać. Jaki miałabym cel, aby cos ukrywać na rzecz jakiejś bandy pajaców?!
Kobieta powiedziała, serce waliło jej coraz mocniej
-No chyba nie powiesz mi, że zapomniało ci się o elektrycznym płazie zabijającym Rozentrończyka- powiedział to z taką satysfakcją, iż poczułaś się nieswojo.
-A, w jaki sposób miało by to cokolwiek zmienić? Jeśli chcesz to mogę ci powiedzieć ile wielbłądów za nami jechało. Wydało mi się ze nie masz nic do czynienia z pustynna żmiją i ze nie jest to takie istotne.
-Nie rób z siebie większej idiotki niż jesteś...- w tej chwili przerwał i dodał jednynie- ktoś idzie... Zamilcz.
Patrząc się na przeraźliwa twarz mężczyzny kobieta wymusiła z siebie lekki uśmiech.
-Nie ma to jak mile powitanie…
Mruknęła w jego stronę
-Nie jesteś tu by się mile ze mną witać smarkulo.
Zaciskając lekko zęby Samanta popatrzyła na czarownika, uświadamiając sobie ze już niedługo nie będzie musiała z nim nigdy w życiu już rozmawiać. Po za tym on myślał ze z odnoszeniem się do niej w tej sposób wydobędzie jakieś przydatne informacje?
-Racja…
Milczał świdrując młodą czarodziejkę wzrokiem.
-A wiec…
Zaczęła mówić nieco silniejszym głosem.
-Czego chcesz się dokładnie dowiedzieć?
-Przecież już to powiedziałem... Co widziałaś, co słyszałaś oraz czego się domyślasz. Mów szystko co ci ślina na język przyniesie. Nie wiem jak przy takiej impertynencji możesz wydobywać ze swojego ciała jakąkolwiek magiczną moc...
Odchrząknęła lekko przeczyszczając sobie gardło po czym zaczęła mówić swoim już naturalnym glosem.
-Ummm… no wiec pojechaliśmy na wielbłądach, zatrzymaliśmy się na postój a potem spotkaliśmy tego przywódce no i ja wyruszyłam przed nimi, aby ci zdać raport a oni powinni się tu niedługo zjawić.
Mówiła omijając wszystkie ważne fakty.
-Hmm...- milczał przez dłuższą chwilę- szczegóły poproszę.
-A jakie tutaj szczegóły potrzebujesz? Powiedziałam wszystko, co widziałam. Wszystko poszło tak jak po twojej myśli.
Stała tam modląc się w myślach aby ten nie zorientował się ze nie mówi ona całej prawdy.
-Po mojej myśli?- wybuchł lodowatym śmiechem- A coż ty arogandzka wampirzyco możesz wiedzieć o moich planach? Nieważne... Mów wszystko. Mam pewność, iż nie mówisz mi o wszystkim co się wydarzyło- miał bardzo pewny wyraz twarzy.
Skrzywiła się lekko. Po krótkiej chwili opanowała myśli i wzięła się w garść.
-Nie, powiedziałam ci wszystko, co widziałam
Mówiąc to uśmiechnęła się lekko w jego stronę.
-Mów- skomentował jedynie tym słowem.
-Jedyne, co mogę powiedzieć w tej chwili to to ze miałam obiecane ze będę już od ciebie wyzwolona po tym „zadaniu. Zadanie wykonane i jestem już chyba wolna?
-Zadanie wykonane? Czy ty na tej pustyni pozamieniałaś się na mózgi z wielbłądem?- jego ton stał się bardziej napastliwy- Dopóki nie powiesz mi wszystkiego co wiesz umowa nie zostaje zerwana!
-jakim cudem uważasz ze wiem cos więcej?! Dobrze wiesz ze zależy mi na tym aby się od ciebie w końcu wyrwać. Jaki miałabym cel, aby cos ukrywać na rzecz jakiejś bandy pajaców?!
Kobieta powiedziała, serce waliło jej coraz mocniej
-No chyba nie powiesz mi, że zapomniało ci się o elektrycznym płazie zabijającym Rozentrończyka- powiedział to z taką satysfakcją, iż poczułaś się nieswojo.
-A, w jaki sposób miało by to cokolwiek zmienić? Jeśli chcesz to mogę ci powiedzieć ile wielbłądów za nami jechało. Wydało mi się ze nie masz nic do czynienia z pustynna żmiją i ze nie jest to takie istotne.
-Nie rób z siebie większej idiotki niż jesteś...- w tej chwili przerwał i dodał jednynie- ktoś idzie... Zamilcz.
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Gorim i Ekthelion
Kobieta nadal kwiliła, a komisarz ruszył pewnym krokiem w jej stronę. Za jego plecami maszerowało czterech pół-smoków w pełnym rynsztunku gotowi w każdej chwili ruszyć do boju. Komisarz był przeraźliwie wysokim człowiekiem, o chudym ciele i wręcz patykowatych rękach. Mimo to miał we wzroku coś budzącego respekt, a olbrzymi młot bojowy przy pasie zdawał się mówić: "Uważajcie na tego pana". Grzecznie się odsunęliście, a Grim zdawał się był bardzo zdenerwowany. Brwi krasnoluda drgały nerwowo i jego ruchy stały się jakoś metafizycznie skrępowane. Komisarz rozmawiał przez chwilę z córką karczmarza. W pewnym momencie kobieta wskazała na was palcem, a długie kroki, chudych nóg zmniejszyły odległość między wami, na wyciągnięcie miecza. Gorim zdawał się drgać. Pół-smokowie z tyłu nie odstępowali komisarza nawet na krok:
-Starszy komisarz Method- skinął sztywno głową i zauważyliście, iż jego głos nijak nie pasuje do wątłego ciała. Był głośny i tubalny- Chciałbym wam zadać kilka pyt...- urwał gwałtownie, a jego oczy sprawiały wrażenie jakbym miały zaraz wyskoczyć- BRAĆ KRASNOLUDA! ŻYWCEM!
W tym samym momencie do środka weszły dwie postacie, których nie udało wam się zidentyfikować, przez falę promieni słonecznych oślepiającą was zza ich pleców.
Aranea, Indimar
Weszliście do karczmy. Było tu inaczej niż wcześniej. Połamane stoliki, smród i plamy krwi na podłodze nie wyglądały zbyt zachęcająco. Przy ladzie zobaczyliście kobietę, która płakała i w niczym nie przypominała olbrzymiego człowieka, który wcześniej zajmował się prowadzeniem karczmy. W karczmie nie było zbyt wielu gości. W zasadzie wiedzieliście plecy czterech pół-smoków i nikogo więcej, mimo to mieliście pewność, że jest tam ktoś jeszcze. Ten ktoś wydał się tubalnym głosem:
- BRAĆ KRASNOLUDA! ŻYWCEM!
Samanta
Do kamiennej, owalnej oraz nieprzyjemnie chłodnej sali wszedł Errer. Już na pierwszy rzut oka można było spostrzec, iż dopiero co wrócił z pustyni, na co wskazywał piasek pokrywający jego luźne ubranie oraz pot na czole. Na dodatek pachniał wielbłądem... Zmierzył Xarksesa nieprzyjaznym spojrzeniem, a następnie spojrzał na ciebie z czymś... Z czymś jakby niepewnością w oczach:
-Witaj Xarksesie- rzucił uprzejmie, nie racząc cię słowem powitania.
-Witaj z powrotem Avares. Jakie wieści przynosisz?
-Rozentrończycy są przed naszymi wrotami. Należało by zadbać, by Afrat odpowiednio ich powitał.
-Sam potrafię decydować o tym co odpowiednie w Afracie...- w lodowatym tonie jego głosu można było wyczytać wyzwanie- Jak minęła podróż? Czy naszym drogim przybyszom nic się nie stało po drodze?
-Zginęło dwoje z nich- w tym momencie skinął na głową na Samantę- Ale o tym zapewne już słyszałeś burmistrzu.
-Samanto- zwrócił się do ciebie Xarkses- wyjdź proszę i zostaw nas samych. Przekaż także jednemu z wartowników, że ma udać się do wieży strażniczej i bić w dzwony z mojego rozkazu. Przyślę po ciebie kogoś wieczorem.
Zarówno nie znający sprzeciwu, lodowaty głos licza Xarksesa, jak i miły, lecz strudzony głos Errera umilkły czekając, aż opuścisz komnatę.
Xander
Rozmyślenia nie pozwalały ci powtórnie zasnąć. Miotając się z prawego, na lewy bok zdawałeś się być wielce niezdecydowany... Naga kotka wstała na nogi i przeciągnęła się miaucząc. Poczułeś także, iż jesteś niesamowicie głodny. Kotka najwidoczniej widziała w ciemności równie dobrze jak ty, ponieważ jej wzrok był utwiony dokładnie w miejscu, w którym leżałeś:
-Nowy?
[Dialog standardowo do przeprowadzenia na gg
]
Kobieta nadal kwiliła, a komisarz ruszył pewnym krokiem w jej stronę. Za jego plecami maszerowało czterech pół-smoków w pełnym rynsztunku gotowi w każdej chwili ruszyć do boju. Komisarz był przeraźliwie wysokim człowiekiem, o chudym ciele i wręcz patykowatych rękach. Mimo to miał we wzroku coś budzącego respekt, a olbrzymi młot bojowy przy pasie zdawał się mówić: "Uważajcie na tego pana". Grzecznie się odsunęliście, a Grim zdawał się był bardzo zdenerwowany. Brwi krasnoluda drgały nerwowo i jego ruchy stały się jakoś metafizycznie skrępowane. Komisarz rozmawiał przez chwilę z córką karczmarza. W pewnym momencie kobieta wskazała na was palcem, a długie kroki, chudych nóg zmniejszyły odległość między wami, na wyciągnięcie miecza. Gorim zdawał się drgać. Pół-smokowie z tyłu nie odstępowali komisarza nawet na krok:
-Starszy komisarz Method- skinął sztywno głową i zauważyliście, iż jego głos nijak nie pasuje do wątłego ciała. Był głośny i tubalny- Chciałbym wam zadać kilka pyt...- urwał gwałtownie, a jego oczy sprawiały wrażenie jakbym miały zaraz wyskoczyć- BRAĆ KRASNOLUDA! ŻYWCEM!
W tym samym momencie do środka weszły dwie postacie, których nie udało wam się zidentyfikować, przez falę promieni słonecznych oślepiającą was zza ich pleców.
Aranea, Indimar
Weszliście do karczmy. Było tu inaczej niż wcześniej. Połamane stoliki, smród i plamy krwi na podłodze nie wyglądały zbyt zachęcająco. Przy ladzie zobaczyliście kobietę, która płakała i w niczym nie przypominała olbrzymiego człowieka, który wcześniej zajmował się prowadzeniem karczmy. W karczmie nie było zbyt wielu gości. W zasadzie wiedzieliście plecy czterech pół-smoków i nikogo więcej, mimo to mieliście pewność, że jest tam ktoś jeszcze. Ten ktoś wydał się tubalnym głosem:
- BRAĆ KRASNOLUDA! ŻYWCEM!
Samanta
Do kamiennej, owalnej oraz nieprzyjemnie chłodnej sali wszedł Errer. Już na pierwszy rzut oka można było spostrzec, iż dopiero co wrócił z pustyni, na co wskazywał piasek pokrywający jego luźne ubranie oraz pot na czole. Na dodatek pachniał wielbłądem... Zmierzył Xarksesa nieprzyjaznym spojrzeniem, a następnie spojrzał na ciebie z czymś... Z czymś jakby niepewnością w oczach:
-Witaj Xarksesie- rzucił uprzejmie, nie racząc cię słowem powitania.
-Witaj z powrotem Avares. Jakie wieści przynosisz?
-Rozentrończycy są przed naszymi wrotami. Należało by zadbać, by Afrat odpowiednio ich powitał.
-Sam potrafię decydować o tym co odpowiednie w Afracie...- w lodowatym tonie jego głosu można było wyczytać wyzwanie- Jak minęła podróż? Czy naszym drogim przybyszom nic się nie stało po drodze?
-Zginęło dwoje z nich- w tym momencie skinął na głową na Samantę- Ale o tym zapewne już słyszałeś burmistrzu.
-Samanto- zwrócił się do ciebie Xarkses- wyjdź proszę i zostaw nas samych. Przekaż także jednemu z wartowników, że ma udać się do wieży strażniczej i bić w dzwony z mojego rozkazu. Przyślę po ciebie kogoś wieczorem.
Zarówno nie znający sprzeciwu, lodowaty głos licza Xarksesa, jak i miły, lecz strudzony głos Errera umilkły czekając, aż opuścisz komnatę.
Xander
Rozmyślenia nie pozwalały ci powtórnie zasnąć. Miotając się z prawego, na lewy bok zdawałeś się być wielce niezdecydowany... Naga kotka wstała na nogi i przeciągnęła się miaucząc. Poczułeś także, iż jesteś niesamowicie głodny. Kotka najwidoczniej widziała w ciemności równie dobrze jak ty, ponieważ jej wzrok był utwiony dokładnie w miejscu, w którym leżałeś:
-Nowy?
[Dialog standardowo do przeprowadzenia na gg

Mój miecz to moja siła

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar1
Paladyn przyglądał się nieładowi, jaki panował w karczmie. Poprzewracane stoły, plamy rozlanego piwa, połamane krzesła. I płacząca kobieta zamiast wielkiego karczmarza.
-Co tu się sta...- zaczął mówić, zszokowany tym, w jakim stanie był zajazd, ale urwał gdy zobaczył dwóch przyjaciół. Wtedy komisarz rozkazał pół-smokom złapać krasnoluda. -Ej, co jest?- spytał ostro żołnierzy, patrząc to na nich, to na przyjaciela. -Zostawcie go!- krzyknął, podbiegając do Gorima i stając między nim a strażnikami.
Paladyn przyglądał się nieładowi, jaki panował w karczmie. Poprzewracane stoły, plamy rozlanego piwa, połamane krzesła. I płacząca kobieta zamiast wielkiego karczmarza.
-Co tu się sta...- zaczął mówić, zszokowany tym, w jakim stanie był zajazd, ale urwał gdy zobaczył dwóch przyjaciół. Wtedy komisarz rozkazał pół-smokom złapać krasnoluda. -Ej, co jest?- spytał ostro żołnierzy, patrząc to na nich, to na przyjaciela. -Zostawcie go!- krzyknął, podbiegając do Gorima i stając między nim a strażnikami.
A d'yaebl aep arse!

-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea Kariani
Ruda z zaskoczeniem rozejrzała się po karczmie. Nie, to raczej nie była zwykła karczemna awantura - zniszczenia były stanowczo zbyt duże. Słysząc okrzyk niewidocznej postaci, Aranea odruchowo pomyślała, że chodzi o Gorima. Udała się w tamtym kierunku razem z Indimarem. Zdziwiła ją gwałtowna reakcja paladyna - była pewna, że znowu wpakuje się w jakieś kłopoty. Ech, faceci...
- Indimar, spokojnie - szepnęła w jego stronę, po czym zaczęła mówić już normalnym tonem, aby żołnierze również słyszeli. - Panowie zapewne wytłumaczą nam, co zaszło, że chcą aresztować Gorima.
Ruda spojrzała na strażników, po czym jej wzrok uchwycił wysokiego, chudego mężczyznę. Skinęła mu głową, czując, że jest to ktoś ważny. Jej wzrok sugerował, iż żąda wyjaśnień i raczej nie da się zbyć "tajemnicą służbową".
Ruda z zaskoczeniem rozejrzała się po karczmie. Nie, to raczej nie była zwykła karczemna awantura - zniszczenia były stanowczo zbyt duże. Słysząc okrzyk niewidocznej postaci, Aranea odruchowo pomyślała, że chodzi o Gorima. Udała się w tamtym kierunku razem z Indimarem. Zdziwiła ją gwałtowna reakcja paladyna - była pewna, że znowu wpakuje się w jakieś kłopoty. Ech, faceci...
- Indimar, spokojnie - szepnęła w jego stronę, po czym zaczęła mówić już normalnym tonem, aby żołnierze również słyszeli. - Panowie zapewne wytłumaczą nam, co zaszło, że chcą aresztować Gorima.
Ruda spojrzała na strażników, po czym jej wzrok uchwycił wysokiego, chudego mężczyznę. Skinęła mu głową, czując, że jest to ktoś ważny. Jej wzrok sugerował, iż żąda wyjaśnień i raczej nie da się zbyć "tajemnicą służbową".
