[Wampir: Maskarada] Modern Night II
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Wampir spojrzał z obrzydzeniem na dogasające zwłoki, gdyby był jeszcze człowiekem pewnie by zwrócił zawartość żołądka, ale wszsytko co ludzkie jest mu obce. Gagnrel upewnił się jeszcze czy shotgun jest załadowany i wkroczył do windy, kopnięciem odsuwając pod ścianę trupa.
- Panowie niech gra muzyka..- rzekł z nieciekawym uśmiechem.
Prawde mówiąc nie podobało mu się sposób w jaki muszą to załatwić... jednak tak muszą postąpić, choć wszystko nabierało krwawego koloru.
Wampir spojrzał z obrzydzeniem na dogasające zwłoki, gdyby był jeszcze człowiekem pewnie by zwrócił zawartość żołądka, ale wszsytko co ludzkie jest mu obce. Gagnrel upewnił się jeszcze czy shotgun jest załadowany i wkroczył do windy, kopnięciem odsuwając pod ścianę trupa.
- Panowie niech gra muzyka..- rzekł z nieciekawym uśmiechem.
Prawde mówiąc nie podobało mu się sposób w jaki muszą to załatwić... jednak tak muszą postąpić, choć wszystko nabierało krwawego koloru.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Tremere czując spokój zaczął starać się utrzymać bestię pod kontrolą. Więzy znów zaczęły ją opętywać, a do Erwana właśnie doszło ile osób zabił.
Nie, to nie on.
To on.
Wampir spodziewał się, iż tłum przynajmniej na chwilę da im ochronę, aby zająć bezpieczne pozycje.
Chodź i zbierz.
Charyou tree.
Płoń!
Wszedł do windy, naciskając guzik.
Tremere czując spokój zaczął starać się utrzymać bestię pod kontrolą. Więzy znów zaczęły ją opętywać, a do Erwana właśnie doszło ile osób zabił.
Nie, to nie on.
To on.
Wampir spodziewał się, iż tłum przynajmniej na chwilę da im ochronę, aby zająć bezpieczne pozycje.
Chodź i zbierz.
Charyou tree.
Płoń!
Wszedł do windy, naciskając guzik.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos z trudem opędzał się od napierających zewsząd śmiertelników. Za wszelką cenę pragnął dostać się do loży. Nie zamierzał dać się powstrzymać.
Nie tym razem.
Nie tutaj.
Nie teraz.
"Chyba że po moim trupie" - pomyślał.
Ta myśl nie była wcale irracjonalna. Całe nie-życie Dietera stanęło na głowie pod wpływem gwałtownych wydarzeń ostatnich tygodni. Dotychczasowa, względnie spokojna i w miarę ustabilizowana egzystencja na peryferiach nowojorskiej wampirzej społeczności została brutalnie przerwana.
Wielkie figury ustawiły go na krwawej szachownicy w jednym szeregu z pozostałymi pionkami. Z Erwanem i Jackiem.
A Kociak? Kto go tam wie... Być może jego pojawienie się było zbiegiem okoliczności. Być może był częścią jakiegoś większego dzieła, misternego planu... Ravnos nie miał teraz czasu, by się nad tym zastanawiać.
"Pomyślę o tym jutro" - stwierdził optymistycznie, nieco na wyrost.
Odepchnął od siebie napierającego gwardzistę, jednocześnie uchylając się przed uderzeniem z lewej strony. Rozpychał się, przeciskał, żeby tylko dotrzeć do miejsca...
"Achhhhhh!..."
Dieter zachwiał się, kiedy kolejny pocisk przeszył kurtkę i boleśnie zranił go w bok.
- Nie...powstrzymacie...mnie... - syknął. - Choćby nie...wiem...co...
Jego uszu dobiegły krzyki dochodzące z góry. Rozpaczliwe, mrożące krew w żyłach wrzaski umierających ludzi.
"Oho, oto grzesznicy zstąpili do samego Piekła. I najwyraźniej nie mają ochoty poddać się mękom wieczystym"
Ravnos z trudem opędzał się od napierających zewsząd śmiertelników. Za wszelką cenę pragnął dostać się do loży. Nie zamierzał dać się powstrzymać.
Nie tym razem.
Nie tutaj.
Nie teraz.
"Chyba że po moim trupie" - pomyślał.
Ta myśl nie była wcale irracjonalna. Całe nie-życie Dietera stanęło na głowie pod wpływem gwałtownych wydarzeń ostatnich tygodni. Dotychczasowa, względnie spokojna i w miarę ustabilizowana egzystencja na peryferiach nowojorskiej wampirzej społeczności została brutalnie przerwana.
Wielkie figury ustawiły go na krwawej szachownicy w jednym szeregu z pozostałymi pionkami. Z Erwanem i Jackiem.
A Kociak? Kto go tam wie... Być może jego pojawienie się było zbiegiem okoliczności. Być może był częścią jakiegoś większego dzieła, misternego planu... Ravnos nie miał teraz czasu, by się nad tym zastanawiać.
"Pomyślę o tym jutro" - stwierdził optymistycznie, nieco na wyrost.
Odepchnął od siebie napierającego gwardzistę, jednocześnie uchylając się przed uderzeniem z lewej strony. Rozpychał się, przeciskał, żeby tylko dotrzeć do miejsca...
"Achhhhhh!..."
Dieter zachwiał się, kiedy kolejny pocisk przeszył kurtkę i boleśnie zranił go w bok.
- Nie...powstrzymacie...mnie... - syknął. - Choćby nie...wiem...co...
Jego uszu dobiegły krzyki dochodzące z góry. Rozpaczliwe, mrożące krew w żyłach wrzaski umierających ludzi.
"Oho, oto grzesznicy zstąpili do samego Piekła. I najwyraźniej nie mają ochoty poddać się mękom wieczystym"
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
- ROZEJŚĆ SIĘ! KAŻDY KTO PODEJDZIE, DOSTANIE DARMOWE STRZYŻENIE I NOWĄ FRYZURĘ!
Okrzyk dochodził spod windy. Dieter słyszał go, nawet mimo ogłuszającego dudnienia.
To było to.
Wyskoczył zza filara, czując jak ogarnia go ślepa wściekłość.
Chciał zabijać, niszczyć, mordować, łamać kości! Chciał pić krew każdego z osobna, patrzeć jak posoka wypływa z nich litrami. Chciał rozrywać ciało, miażdżyć te kruche skorupy.
Tak, nie było żadnych obrazów, żadnych dźwięków. Wściekły ryk, rozwierająca się w gniewie szczęka. Czuł jak punkty w jego ciele pieką, łamią się, coś z nich tryska. Bez znaczenia! Poczuł jak jego ręka coś chwyta, poczuł swój mocarny uścisk, po czym równie mocarne uderzenie… czuł jej zapach wszędzie, to przeklęte miejsce wołało go, pragnęło tego zniszczenia…
Ponowne uderzenie. Nie był w stanie stwierdzić, czy to on został trafiony, czy to kolejna łupina padła pod jego ciosem. Bez znaczenia!
Czuł jak traci grunt pod nogami!
Bez znaczenia!
Czuł jak jego ciało woła, błaga, lecz także ryczy z nienawiści!
Bez znaczenia!
Błądził w ciemnościach swej duszy, ślepiec nie lepszy od Erwana…
Teraz naprawdę upadł. Poczuł ból w kolanach, mrowienie przechodziło całe jego ciało. I wtedy ujrzał…
- Ruszaj się!
To był Kociak! Szybko szarpnął kompana za ramiona, niemalże wyszarpując je ze stawów.
Rzucił go pod jakieś śmieci… to chyba były resztki stołu. Obok leżało połamane krzesło, dalej jakieś ciało. Nie widział dokładnie, wyglądało na to że ktoś przestrzelił (albo wyłączył) światła w klubie.
Widział za to dokładnie twarz Kociaka, jedynie kilkanaście centymetrów od swojej. Wampir miał lekką bliznę na policzku, z której wciąż ciekła świeża krew. Gdy spojrzał niżej, ku jego piersi, dostrzegł że dolna część koszuli Malka spływała jego esencjami…
Kociak zaklął. Spojrzał się w prawo. Jeszcze przed chwilą, niemal wypadli z windy, a tu już Jack celuje strzelbą naokoło! Odważny on, lecz czasem lekkomyślny. Teraz nie było jednak czasu na myślenie, liczyła się praca mięśni.
Krzyknął coś do tłumu, po czym niemal odstrzelił jakiemuś cieciowi łeb. Zaraz złapał go za koszulę, i wysyczał aby wyprowadził stąd ludzi. To widać nie spodobało się Erwanowi…
Czarnoksiężnik popadł w szaleństwo! Po ostatnich słowach wojownika rzucił się ku ludziom, chwytając czego się mógł.
Malkavianin tego nie widział, ale Jones celował ku oczom…
Tylko chwilę zajęło, by z kolei jakiś Murzyn nasłał na nich swoich goryli! Tu mija jedna sekunda, a dwa szwadrony śmierci otaczają trójkę wąpierzy. Kociak rzucił się za Erwanem, porywając go ze sobą ku lewej stronie, ku barkowi. Z kolei Jack nawet nie zdążył oddać strzału, gdy dziesiątki kul wbiły się w ścianę za nim.
Na szczęście był już kilka metrów dalej.
I tak tu teraz są…
Kociak tuż przy poważnie rannym, obolałym Dieterze. Jack nie wychylający nosa zza kolumny, będący pod ostrzałem kilku ochroniarzy…
Zaś Erwan… Erwan? No właśnie, gdzie on do cholery jest?
Lecz maga ogarnęły ciemności…
Okrzyk dochodził spod windy. Dieter słyszał go, nawet mimo ogłuszającego dudnienia.
To było to.
Wyskoczył zza filara, czując jak ogarnia go ślepa wściekłość.
Chciał zabijać, niszczyć, mordować, łamać kości! Chciał pić krew każdego z osobna, patrzeć jak posoka wypływa z nich litrami. Chciał rozrywać ciało, miażdżyć te kruche skorupy.
Tak, nie było żadnych obrazów, żadnych dźwięków. Wściekły ryk, rozwierająca się w gniewie szczęka. Czuł jak punkty w jego ciele pieką, łamią się, coś z nich tryska. Bez znaczenia! Poczuł jak jego ręka coś chwyta, poczuł swój mocarny uścisk, po czym równie mocarne uderzenie… czuł jej zapach wszędzie, to przeklęte miejsce wołało go, pragnęło tego zniszczenia…
Ponowne uderzenie. Nie był w stanie stwierdzić, czy to on został trafiony, czy to kolejna łupina padła pod jego ciosem. Bez znaczenia!
Czuł jak traci grunt pod nogami!
Bez znaczenia!
Czuł jak jego ciało woła, błaga, lecz także ryczy z nienawiści!
Bez znaczenia!
Błądził w ciemnościach swej duszy, ślepiec nie lepszy od Erwana…
Teraz naprawdę upadł. Poczuł ból w kolanach, mrowienie przechodziło całe jego ciało. I wtedy ujrzał…
- Ruszaj się!
To był Kociak! Szybko szarpnął kompana za ramiona, niemalże wyszarpując je ze stawów.
Rzucił go pod jakieś śmieci… to chyba były resztki stołu. Obok leżało połamane krzesło, dalej jakieś ciało. Nie widział dokładnie, wyglądało na to że ktoś przestrzelił (albo wyłączył) światła w klubie.
Widział za to dokładnie twarz Kociaka, jedynie kilkanaście centymetrów od swojej. Wampir miał lekką bliznę na policzku, z której wciąż ciekła świeża krew. Gdy spojrzał niżej, ku jego piersi, dostrzegł że dolna część koszuli Malka spływała jego esencjami…
Kociak zaklął. Spojrzał się w prawo. Jeszcze przed chwilą, niemal wypadli z windy, a tu już Jack celuje strzelbą naokoło! Odważny on, lecz czasem lekkomyślny. Teraz nie było jednak czasu na myślenie, liczyła się praca mięśni.
Krzyknął coś do tłumu, po czym niemal odstrzelił jakiemuś cieciowi łeb. Zaraz złapał go za koszulę, i wysyczał aby wyprowadził stąd ludzi. To widać nie spodobało się Erwanowi…
Czarnoksiężnik popadł w szaleństwo! Po ostatnich słowach wojownika rzucił się ku ludziom, chwytając czego się mógł.
Malkavianin tego nie widział, ale Jones celował ku oczom…
Tylko chwilę zajęło, by z kolei jakiś Murzyn nasłał na nich swoich goryli! Tu mija jedna sekunda, a dwa szwadrony śmierci otaczają trójkę wąpierzy. Kociak rzucił się za Erwanem, porywając go ze sobą ku lewej stronie, ku barkowi. Z kolei Jack nawet nie zdążył oddać strzału, gdy dziesiątki kul wbiły się w ścianę za nim.
Na szczęście był już kilka metrów dalej.
I tak tu teraz są…
Kociak tuż przy poważnie rannym, obolałym Dieterze. Jack nie wychylający nosa zza kolumny, będący pod ostrzałem kilku ochroniarzy…
Zaś Erwan… Erwan? No właśnie, gdzie on do cholery jest?
Lecz maga ogarnęły ciemności…
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Warknął z wściekłością. Przyglądał się swojemu żółtemu swetrowi z pszczołą, który był teraz zachlapany krwią.
Krwawymi łzami Płaczącej Dziewicy.
- Może i ich lubię, ale za to muszą mi zapłacić. - wychrypiał, rozglądając się bo miejscu w którym byli. Powinno być tu mnóstwo butelek z alkoholem... Do tego kawałek szmatki, i mamy koktajl Mołotowa.
- Wiecie dlaczego to coś nazywa się 'koktajl Mołotowa'? - spytał po chwili, pokazując im butelkę. - I czy ktoś do cholery umie tym rzucać lepiej niż ja? - wyszczerzył kły, sięgając po następną butelkę.
Nagle myśli popłynęły przez jego głowę niczym górski strumień. Erwan, pożar u jubilera, płomienie buchające przez szybę. Pościg samochodowy, ulicami San Francisco. Samochody wyskakujące na wzgórzach.
Facet w długim płaszczu stojący na wietrze na szczycie wieżowca.
Płacząca Dziewica.
- Ale ja na to i tak mówię 'koktaj Raztargujeva'. - mruknął Kociak, stawiając drugą butelkę i spoglądając na smutnie zwisający koniec rękawa.
Czemu alkohol nie rozgrzewa wampirów? No czemu? Czemu nie ma ucieczki przed Dotykiem Morzu?...
Warknął z wściekłością. Przyglądał się swojemu żółtemu swetrowi z pszczołą, który był teraz zachlapany krwią.
Krwawymi łzami Płaczącej Dziewicy.
- Może i ich lubię, ale za to muszą mi zapłacić. - wychrypiał, rozglądając się bo miejscu w którym byli. Powinno być tu mnóstwo butelek z alkoholem... Do tego kawałek szmatki, i mamy koktajl Mołotowa.
- Wiecie dlaczego to coś nazywa się 'koktajl Mołotowa'? - spytał po chwili, pokazując im butelkę. - I czy ktoś do cholery umie tym rzucać lepiej niż ja? - wyszczerzył kły, sięgając po następną butelkę.
Nagle myśli popłynęły przez jego głowę niczym górski strumień. Erwan, pożar u jubilera, płomienie buchające przez szybę. Pościg samochodowy, ulicami San Francisco. Samochody wyskakujące na wzgórzach.
Facet w długim płaszczu stojący na wietrze na szczycie wieżowca.
Płacząca Dziewica.
- Ale ja na to i tak mówię 'koktaj Raztargujeva'. - mruknął Kociak, stawiając drugą butelkę i spoglądając na smutnie zwisający koniec rękawa.
Czemu alkohol nie rozgrzewa wampirów? No czemu? Czemu nie ma ucieczki przed Dotykiem Morzu?...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Wampir spoczął wyczerpany w miejscu, w którym zostawił go Kociak. Zmęczonym wzrokiem wodził po otoczeniu, przyglądając się dziełu zniszczenia, jakiego byli sprawcami.
- Powinieneś to widzieć na własne oczy, frajerze - wyszeptał, przywołując w myślach Raztargujeva.
Sapnął, trzymając się za obolały bok. Słabł z każdą chwilą, każdą kroplą krwi opuszczającą jego ciało.
- Nie...powstrzymacie...mnie... - wyszeptał.
Mrok wokół niego zaczynał gęstnieć.
Wampir spoczął wyczerpany w miejscu, w którym zostawił go Kociak. Zmęczonym wzrokiem wodził po otoczeniu, przyglądając się dziełu zniszczenia, jakiego byli sprawcami.
- Powinieneś to widzieć na własne oczy, frajerze - wyszeptał, przywołując w myślach Raztargujeva.
Sapnął, trzymając się za obolały bok. Słabł z każdą chwilą, każdą kroplą krwi opuszczającą jego ciało.
- Nie...powstrzymacie...mnie... - wyszeptał.
Mrok wokół niego zaczynał gęstnieć.
Ostatnio zmieniony czwartek, 4 stycznia 2007, 21:03 przez Deadmoon, łącznie zmieniany 1 raz.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
"Mamo, czemu istnieje ciemność?"
"Aby grzeczne dzieci mogły iść spać." - kobieta zbyła pytanie syna.
"Ojcze, dlaczego żyjemy w ciemności?"
"Ciemność to światło ujęte z innej perspektywy."
Erwan znalazł się daleko poza "Piekłem". Wędrował w swej duszy, odkrywając jej zakamarki. Czuł ogień pod stopami. Święto plonów. Charyou tree. Chodź i zbierz. Płoń, płoń, płoń!
Wampir chciał otworzyć oczy, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Leżał nieprzytomny pod ścianą.
"Mamo, czemu istnieje ciemność?"
"Aby grzeczne dzieci mogły iść spać." - kobieta zbyła pytanie syna.
"Ojcze, dlaczego żyjemy w ciemności?"
"Ciemność to światło ujęte z innej perspektywy."
Erwan znalazł się daleko poza "Piekłem". Wędrował w swej duszy, odkrywając jej zakamarki. Czuł ogień pod stopami. Święto plonów. Charyou tree. Chodź i zbierz. Płoń, płoń, płoń!
Wampir chciał otworzyć oczy, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Leżał nieprzytomny pod ścianą.
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Gangrel stał prawie ,że przyklejony do kolumny, będącej w tej chwili jedyną jego ochroną. Mimo ostrzału starał się ogarnąć całą sytuacje, jeśli nie wzrokiem to umysłem. Widział Kociaka chcącego zapewne pobawić się w ludzkie pochodnie. Dieter ledwo "żył" pod stopami szalonego Malka...jedynie chyba Erwan znalazł się poza możliwościami jego oczu, mimo że płonęły one w tej chwili ognistym żarem jego wewnętrznej bestii... Głos jej dudnił mu w myślach, potężna siła z jaką brzmiał zagłuszała mu nawet odgłosy piekielnej muzyki, która mimo że nikt jej nie obsługiwał nadal rozbrzmiewała w całej sali.
"Zabij ich, niszcz tych którzy ośmielili się podnieść na ciebie rękę. Niech spłynie ich słodka krew po ścianach tego miejsca, niech twój głód będzie twoim przewodnikiem..."
"Przymknij się i daj mi pomyśleć... chyba ,że nie zależy ci na krwi"
Głos umilkł, jednak zapewne tylko chwilowo, myśli Jacka zamknęły go w zakamarku jego duszy. Niech tam czeka aż zostanie wezwany...
Dzika natura gangrela mimo ,że nie kontrolowana przez bestię ukazała się w swym prawdziwym obliczu. Nieoczekiwane ruchy, pełne wewnętrznej drapieżności... Gangrel ruszył niczym zwierz w stronę najbliższego schronienia, chroniąc się przy tym w tłumie owieczek prowadzonych na rzeź, to oni byli jego tarczą przeciwko kulą. Ta bezmózga masa ludzka w końcu znalazła swe zastosowanie dla wampira. DeCroy mimo biegu zdołał wycelować z swego shootguna w zbiorowisko ochroniarzy...nie chciał zabić wszystkich, tak od razu. Wystarczyłoby aby jeden z nich padł martwy z pięknie udekorowaną twarzą udekorowaną pociskiem dum dum. Sam widok tego nieszczęśnika i jego jucha lejąca się wokół wywołają strach, nawet w najodważniejszych sercach ludzi, o ile nimi byli...
Gangrel stał prawie ,że przyklejony do kolumny, będącej w tej chwili jedyną jego ochroną. Mimo ostrzału starał się ogarnąć całą sytuacje, jeśli nie wzrokiem to umysłem. Widział Kociaka chcącego zapewne pobawić się w ludzkie pochodnie. Dieter ledwo "żył" pod stopami szalonego Malka...jedynie chyba Erwan znalazł się poza możliwościami jego oczu, mimo że płonęły one w tej chwili ognistym żarem jego wewnętrznej bestii... Głos jej dudnił mu w myślach, potężna siła z jaką brzmiał zagłuszała mu nawet odgłosy piekielnej muzyki, która mimo że nikt jej nie obsługiwał nadal rozbrzmiewała w całej sali.
"Zabij ich, niszcz tych którzy ośmielili się podnieść na ciebie rękę. Niech spłynie ich słodka krew po ścianach tego miejsca, niech twój głód będzie twoim przewodnikiem..."
"Przymknij się i daj mi pomyśleć... chyba ,że nie zależy ci na krwi"
Głos umilkł, jednak zapewne tylko chwilowo, myśli Jacka zamknęły go w zakamarku jego duszy. Niech tam czeka aż zostanie wezwany...
Dzika natura gangrela mimo ,że nie kontrolowana przez bestię ukazała się w swym prawdziwym obliczu. Nieoczekiwane ruchy, pełne wewnętrznej drapieżności... Gangrel ruszył niczym zwierz w stronę najbliższego schronienia, chroniąc się przy tym w tłumie owieczek prowadzonych na rzeź, to oni byli jego tarczą przeciwko kulą. Ta bezmózga masa ludzka w końcu znalazła swe zastosowanie dla wampira. DeCroy mimo biegu zdołał wycelować z swego shootguna w zbiorowisko ochroniarzy...nie chciał zabić wszystkich, tak od razu. Wystarczyłoby aby jeden z nich padł martwy z pięknie udekorowaną twarzą udekorowaną pociskiem dum dum. Sam widok tego nieszczęśnika i jego jucha lejąca się wokół wywołają strach, nawet w najodważniejszych sercach ludzi, o ile nimi byli...
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Jeden krok!
Wyglądało to na ułamek sekundy, lecz spięcie przeszywało każdy nerw Jacka.
Drugi krok!
Grad pocisków! Okrutny hałas, zaraz dziesiątki gardeł otwierało się w szaleńczym wrzasku. Strzały niczym wściekły ogień, sprawiają że ściana za wampirem zamienia się w marny proch, łamiąc i jęcząc, by zaraz osunąć się na podłoże, odkrywając twardą powłokę, prawdziwą twarz groty.
Trzeci krok!
Cudem, ale żaden z pocisków nie trafia w uciekiniera! Mięśnie ludzi wręcz nie nadążają za jego szybkością, zaś umysły trzaska przerażająca świadomość kruchego życia.
Czwarty krok!
Skok w przód, pociski śmigają mu za uszami, ciche syknięcie wydobywa się z jego ust. Ręka unosi się do góry, niosąc za sobą narzędzie mordu.
Pacyfikator.
To był jedynie ułamek sekundy, jedna pełna skupienia chwila. Gdyby ktoś się później starał się dowiedzieć o fakcie, powiedziałbym że Jack w skoku oddał chyba najbardziej fartowny, najcelniejszy… oraz najbardziej fatalny w skutkach strzał świata.
- GHAAAAAAAAAA!
Zwierzęce ryknięcie wydarło się z jego piersi. O Boże! BOŻE! Moja twarz!
Gdyby nie szalony amok, w którym był pogrążony, takie pewnie byłyby myśli tego człowieka. Pogrążony w absolutnej demencji, oddał kilka strzałów na ślepo, nie wiedząc co czyni, gdyż nie działał już rozumnie. Chwilę po wystrzale drugi ochroniarz ryknął, po czym runął na podłogę, łapiąc się kurczowo za udo.
Mięśnie zdarte były z twarzy, oczodoły zalewała krew, podobnie jak wszystko co je otaczało. Nos został zdarty, jakby wycięty przez sadystycznego chirurga. Pokazywał teraz nagą kość, otoczoną zalanymi krwią szczątkami. Mężczyzna wciąż ryczał…
… lecz i jego okrzyk tłumiła muzyka.
Jack wykorzystał ten ułamek sekundy. Nikt do niego nie strzelał, więc mógł swobodnie przebiec obok windy, przeciskając się przez spanikowany tłum, by zaraz znaleźć się po drugiej stronie. I wtedy, zatrzymał się gwałtownie, kończąc swój desperacki bieg, hamując nogami.
Erwan stał po drugiej stronie klubu, tuż przy loży Vipów.
Nie stał sam.
Gdyby wtedy wampir się odwrócił, spostrzegł by jak raniony mężczyzna upada, krztusząc się własną krwią, na przemian płacząc szaleńczo i wyjąc rozpaczliwie. Spostrzegłby też jego kolegów, którzy rzucili się aby go chronić. Widziałby jak zasłaniają go własnymi ciałami, jak starają się go odciągnąć w bezpieczne miejsce.
Gdyby choć na chwilę myślał o tych ludziach, spostrzegłby jak zbierają się przy windzie, starając opanować sytuację, wyjeżdżając w dużych grupach ku górze. Zauważyłby tego zastraszonego strażnika, któremu nakazał ich stąd wyciągnąć. Chwilę później chciał *ich* użyć jako żywych celów… lecz nie spostrzegł, och nie! Nie on! Nie spostrzegł, że strzały się urwały już wcześniej, gdy w biegu tylko zbliżył się do tych ludzi.
Lecz on zapomniał… och tak, zapomniał.
The shadows of the night,
are unleashed again.
Where their greed begins
the end is near.
A morbid hunger for blood,
lies in their cold black eyes
They've come to take our life’s away.
Podejdź jeszcze krok mój synu, mój uczniu.
- Gdzie jestem? Co z resztą? Powiedz mi!
Oni? Cóż oni znaczą…? Ale nie obawiaj się o nich, są blisko.
- To nie jest czas na zagadki!
Czyż nie? Wyciągnij rękę przed siebie.
Instynktownie, nie myśląc o sprzeciwie, czarnoksiężnik sięgnął ku ciemności. Jego szare, upiorne dłonie chwyciły… i zacisnęły się wokół szyi. Niczym dzika bestia, z głośnym sykiem przylgnął zaraz do nieświadomego ciała, czując jednocześnie jak krwawy malarz ponownie odkrywa przed nim świat.
Jęk zaskoczenia. Lecz dziwnie znajomy, już gdzieś go słyszałeś. Nawet niedawno… tak!
To ten skurwiel wydał rozkaz ataku!
Ale, ale… Erwan się skupił, wzmacniając swój brutalny uścisk, tak że twarde paznokcie wampira wbijały się w szyję ofiary. Jeśli rządzi gwardzistami…
Może rządzić też tym burdelem.
One by one they died.
A massacre that took all night
They had no chance, it was no fight
You can't kill what has been killed before,
They died...
Wyglądało to na ułamek sekundy, lecz spięcie przeszywało każdy nerw Jacka.
Drugi krok!
Grad pocisków! Okrutny hałas, zaraz dziesiątki gardeł otwierało się w szaleńczym wrzasku. Strzały niczym wściekły ogień, sprawiają że ściana za wampirem zamienia się w marny proch, łamiąc i jęcząc, by zaraz osunąć się na podłoże, odkrywając twardą powłokę, prawdziwą twarz groty.
Trzeci krok!
Cudem, ale żaden z pocisków nie trafia w uciekiniera! Mięśnie ludzi wręcz nie nadążają za jego szybkością, zaś umysły trzaska przerażająca świadomość kruchego życia.
Czwarty krok!
Skok w przód, pociski śmigają mu za uszami, ciche syknięcie wydobywa się z jego ust. Ręka unosi się do góry, niosąc za sobą narzędzie mordu.
Pacyfikator.
To był jedynie ułamek sekundy, jedna pełna skupienia chwila. Gdyby ktoś się później starał się dowiedzieć o fakcie, powiedziałbym że Jack w skoku oddał chyba najbardziej fartowny, najcelniejszy… oraz najbardziej fatalny w skutkach strzał świata.
- GHAAAAAAAAAA!
Zwierzęce ryknięcie wydarło się z jego piersi. O Boże! BOŻE! Moja twarz!
Gdyby nie szalony amok, w którym był pogrążony, takie pewnie byłyby myśli tego człowieka. Pogrążony w absolutnej demencji, oddał kilka strzałów na ślepo, nie wiedząc co czyni, gdyż nie działał już rozumnie. Chwilę po wystrzale drugi ochroniarz ryknął, po czym runął na podłogę, łapiąc się kurczowo za udo.
Mięśnie zdarte były z twarzy, oczodoły zalewała krew, podobnie jak wszystko co je otaczało. Nos został zdarty, jakby wycięty przez sadystycznego chirurga. Pokazywał teraz nagą kość, otoczoną zalanymi krwią szczątkami. Mężczyzna wciąż ryczał…
… lecz i jego okrzyk tłumiła muzyka.
Jack wykorzystał ten ułamek sekundy. Nikt do niego nie strzelał, więc mógł swobodnie przebiec obok windy, przeciskając się przez spanikowany tłum, by zaraz znaleźć się po drugiej stronie. I wtedy, zatrzymał się gwałtownie, kończąc swój desperacki bieg, hamując nogami.
Erwan stał po drugiej stronie klubu, tuż przy loży Vipów.
Nie stał sam.
Gdyby wtedy wampir się odwrócił, spostrzegł by jak raniony mężczyzna upada, krztusząc się własną krwią, na przemian płacząc szaleńczo i wyjąc rozpaczliwie. Spostrzegłby też jego kolegów, którzy rzucili się aby go chronić. Widziałby jak zasłaniają go własnymi ciałami, jak starają się go odciągnąć w bezpieczne miejsce.
Gdyby choć na chwilę myślał o tych ludziach, spostrzegłby jak zbierają się przy windzie, starając opanować sytuację, wyjeżdżając w dużych grupach ku górze. Zauważyłby tego zastraszonego strażnika, któremu nakazał ich stąd wyciągnąć. Chwilę później chciał *ich* użyć jako żywych celów… lecz nie spostrzegł, och nie! Nie on! Nie spostrzegł, że strzały się urwały już wcześniej, gdy w biegu tylko zbliżył się do tych ludzi.
Lecz on zapomniał… och tak, zapomniał.
The shadows of the night,
are unleashed again.
Where their greed begins
the end is near.
A morbid hunger for blood,
lies in their cold black eyes
They've come to take our life’s away.
Podejdź jeszcze krok mój synu, mój uczniu.
- Gdzie jestem? Co z resztą? Powiedz mi!
Oni? Cóż oni znaczą…? Ale nie obawiaj się o nich, są blisko.
- To nie jest czas na zagadki!
Czyż nie? Wyciągnij rękę przed siebie.
Instynktownie, nie myśląc o sprzeciwie, czarnoksiężnik sięgnął ku ciemności. Jego szare, upiorne dłonie chwyciły… i zacisnęły się wokół szyi. Niczym dzika bestia, z głośnym sykiem przylgnął zaraz do nieświadomego ciała, czując jednocześnie jak krwawy malarz ponownie odkrywa przed nim świat.
Jęk zaskoczenia. Lecz dziwnie znajomy, już gdzieś go słyszałeś. Nawet niedawno… tak!
To ten skurwiel wydał rozkaz ataku!
Ale, ale… Erwan się skupił, wzmacniając swój brutalny uścisk, tak że twarde paznokcie wampira wbijały się w szyję ofiary. Jeśli rządzi gwardzistami…
Może rządzić też tym burdelem.
One by one they died.
A massacre that took all night
They had no chance, it was no fight
You can't kill what has been killed before,
They died...
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Gangrel stał chwile łapiąc oddech...ale był on przecież wampirem, istotą która nie potrzebuję oddychać, ani żyć aby egzystować. On raczej chciał dać odpoczynek swojemu umysłowi, uspokoić zwierzęce instynkty biorące jeszcze przed chwilą nad nim władzę...tak musiał się skupić, musiał okiełznać bestię i jej makabryczne podszepty. Jack nie myślał już o tym co działo się jeszcze przed sekundami, cały ten szaleńcy bieg i strzał były jedynie wspomnieniami, nic nie znaczącymi wspomnieniami. Teraz ważna była jedynie przyszłość, nabierająca krwawych odcieni mroku. Wolnym krokiem zmierzał ku Erwanowi wciąż mimo ,że zdawało się bezpiecznie dzierżył shootguna.
Szło im łatwo...można by powiedzieć że zbyt łatwo. Gangrel dziwił się .że Piekła bronili jedynie ludzie. Kruche istoty mające się za władców tego świata, synowie dnia chełpiący się swymi możliwościami. Wampir coraz bardziej zbliżał się, bacznie rozglądał się po Piekle. Szukając czegoś co nie pasowało jego przeczuciu, coś tu mogło być nie tak. Miał nadzieje ,że jednak to tylko jego przesadna ostrożność.
Odwrócił się po chwili do Malka, wciąż sterczącego za barem. Skinął na niego. Mimo że każdy wie co uważa on o Malkavianach tolerował on Kociaka jako kompana broni, póki oczywiście nie wystąpi on przeciwko mu. Miał nadzieje że wpadnie on na pomysł ocucenia Dietera. JAck natomiast wolał zając się "negocjowaniem"...
Gangrel stał chwile łapiąc oddech...ale był on przecież wampirem, istotą która nie potrzebuję oddychać, ani żyć aby egzystować. On raczej chciał dać odpoczynek swojemu umysłowi, uspokoić zwierzęce instynkty biorące jeszcze przed chwilą nad nim władzę...tak musiał się skupić, musiał okiełznać bestię i jej makabryczne podszepty. Jack nie myślał już o tym co działo się jeszcze przed sekundami, cały ten szaleńcy bieg i strzał były jedynie wspomnieniami, nic nie znaczącymi wspomnieniami. Teraz ważna była jedynie przyszłość, nabierająca krwawych odcieni mroku. Wolnym krokiem zmierzał ku Erwanowi wciąż mimo ,że zdawało się bezpiecznie dzierżył shootguna.
Szło im łatwo...można by powiedzieć że zbyt łatwo. Gangrel dziwił się .że Piekła bronili jedynie ludzie. Kruche istoty mające się za władców tego świata, synowie dnia chełpiący się swymi możliwościami. Wampir coraz bardziej zbliżał się, bacznie rozglądał się po Piekle. Szukając czegoś co nie pasowało jego przeczuciu, coś tu mogło być nie tak. Miał nadzieje ,że jednak to tylko jego przesadna ostrożność.
Odwrócił się po chwili do Malka, wciąż sterczącego za barem. Skinął na niego. Mimo że każdy wie co uważa on o Malkavianach tolerował on Kociaka jako kompana broni, póki oczywiście nie wystąpi on przeciwko mu. Miał nadzieje że wpadnie on na pomysł ocucenia Dietera. JAck natomiast wolał zając się "negocjowaniem"...
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Cztery improwizowane koktajle Raztargujeva stały za barem.
- W razie czego, użyj tego. Jak będziesz w stanie stać, postaraj się do nas dołączyć. I módl się do tego w co wierzysz, żeby nikt tu nie zajrzał póki nie wstaniesz. - powiedział do Dietera.
Wstał, przeskoczył bar, i z mieczem w dłoni runął przez pomieszczenie, starając się nie przeszkadzać ludziom. Niech wyjdą, uciekną, nie mam nic przeciwko nim.
Kociak dobiegł do miejsca w którym stał Jack. Myśli plątały mu się w głowie, jakaś część jego jestestwa chciała zabijać i mordować, ale Kociak teraz myślał o czym innym.
- Co robimy z nimi? - spytał Jacka, wskazując mieczem na Erwana i człowieka, którego ten trzymał.
Cztery improwizowane koktajle Raztargujeva stały za barem.
- W razie czego, użyj tego. Jak będziesz w stanie stać, postaraj się do nas dołączyć. I módl się do tego w co wierzysz, żeby nikt tu nie zajrzał póki nie wstaniesz. - powiedział do Dietera.
Wstał, przeskoczył bar, i z mieczem w dłoni runął przez pomieszczenie, starając się nie przeszkadzać ludziom. Niech wyjdą, uciekną, nie mam nic przeciwko nim.
Kociak dobiegł do miejsca w którym stał Jack. Myśli plątały mu się w głowie, jakaś część jego jestestwa chciała zabijać i mordować, ale Kociak teraz myślał o czym innym.
- Co robimy z nimi? - spytał Jacka, wskazując mieczem na Erwana i człowieka, którego ten trzymał.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Gangrel nawet nie obdarzywszy spojrzeniem Malka rzekł z uśmiechem na twarzy.
- Powinniśmy się przywitać- zaczął iść w stronę Erwana.- Nie możemy pozwolić aby gospodarz źle o nas pomyślał...
Jack oparł załadowanego shootguna na ramieniu, wciąż wypatrując czy aby wszystko się uspokoiło. Palec jego nawet na chwile nie opuścił spustu broni, kto wie kiedy pójdzie coś nie tak. Tym razem uraczył Kociaka spojrzeniem, dość płytkim jak na jego możliwości, jakby starającym wychwycić coś za nim.
- Bądź tak dobry i pomóż Dieterowi. Jest na skraju ostatecznego zejścia z tego świata... przydałaby mu się świeża krew.
Gangel ruszył dalej mając nadzieje że Malk uwinie się z tym dość szybko, jego pomoc w dalszym przejmowaniu lokalu może być nadal znaczna. Jednak trzeba zadbać o to aby nikt nie zaliczył powtórnego zgonu.
Gangrel nawet nie obdarzywszy spojrzeniem Malka rzekł z uśmiechem na twarzy.
- Powinniśmy się przywitać- zaczął iść w stronę Erwana.- Nie możemy pozwolić aby gospodarz źle o nas pomyślał...
Jack oparł załadowanego shootguna na ramieniu, wciąż wypatrując czy aby wszystko się uspokoiło. Palec jego nawet na chwile nie opuścił spustu broni, kto wie kiedy pójdzie coś nie tak. Tym razem uraczył Kociaka spojrzeniem, dość płytkim jak na jego możliwości, jakby starającym wychwycić coś za nim.
- Bądź tak dobry i pomóż Dieterowi. Jest na skraju ostatecznego zejścia z tego świata... przydałaby mu się świeża krew.
Gangel ruszył dalej mając nadzieje że Malk uwinie się z tym dość szybko, jego pomoc w dalszym przejmowaniu lokalu może być nadal znaczna. Jednak trzeba zadbać o to aby nikt nie zaliczył powtórnego zgonu.
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
- Aye aye, sir! - wrzasnął Kociak z szerokim uśmiechem na zniszczonej twarzy. Rozejrzał się po lokalu, szukając wzrokiem jakiejś ofiary dla Dietera. Gdy tylko namierzył najbliższą osobę leżącą bez czucia, dobiegł do niej błyskawicznie, i powlókł w stronę baru, starając się znaleźć sobie po drodze jakąś osłonę.
- Hej, iluzjonisto, jesteś tam jeszcze? - wrzasnął, ciągnąc człowieka lewą ręką, a w prawej wciąż trzymając miecz. - Jeśli jesteś w stanie, podpełznij tu trochę, jest coś dla ciebie! Takie małe co nieco! - wyszczerzył kły, patrząc spode łba na ochroniarzy.
- Aye aye, sir! - wrzasnął Kociak z szerokim uśmiechem na zniszczonej twarzy. Rozejrzał się po lokalu, szukając wzrokiem jakiejś ofiary dla Dietera. Gdy tylko namierzył najbliższą osobę leżącą bez czucia, dobiegł do niej błyskawicznie, i powlókł w stronę baru, starając się znaleźć sobie po drodze jakąś osłonę.
- Hej, iluzjonisto, jesteś tam jeszcze? - wrzasnął, ciągnąc człowieka lewą ręką, a w prawej wciąż trzymając miecz. - Jeśli jesteś w stanie, podpełznij tu trochę, jest coś dla ciebie! Takie małe co nieco! - wyszczerzył kły, patrząc spode łba na ochroniarzy.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Muzyka nagle ucichła. Pomieszczenie zapełniło się gwarem, który przesiąkał powietrze strachem. Słychać było jak płyta chwilę zgrzyta, zacinając się.
Kociak trzymał za rękę zwłoki młodej kobiety, brutalnie stratowanej przez tłum. Jej biała koszula była pokryta śladami butów, zaś długie blond włosy zakryły całkowicie twarz. Wampir ciągnął ją chwilę, lecz zatrzymał się zaraz, spoglądając niepewnie na nieprzyjaciół. Kilku z nich wciąż zajmowało się rannymi kolegami, z czego ten z rozerwaną twarzą zdawał się albo zemdleć… albo gorzej. Reszta patrzyła się spode łba na faceta z mieczem.
Miedziany smak krwi napływał do ust mężczyzny, zaś świeże zwłoki pachniały kusząco, nawet jeśli zapach był tylko wyobrażeniem dziecka nocy.
Dieter milczał, ani się nie ruszał. Nie zareagował jakkolwiek na nawoływanie Kociaka.
Leżał, zaś życie wyciekało z niego z każdą sekundą…
Uniwersytet, klub bokserski… Simona.
Zbudź się.
Wydawało mu się? Gdy później próbował sobie przypomnieć, nigdy nie był w stanie wrócić do tej chwili. Cóż, cuda się zdarzają.
Wampir otworzył oczy, wydając z siebie gniewne syknięcie, łaknąc życia…
- N-nie rób mi krzywdy!
Czarnoksiężnik wzmocnił uchwyt, czując z tego iście sadystyczną przyjemność. Zaczął czuć jak vitae człeka pompuje się przez żyły, teraz z wzmożoną prędkością. To kuszące, rozpruć gardło tego śmiertelnika, patrzeć jak wycieka z niego fontanna posoki…
Ktoś idzie!
Co do chol…
Palce zaczęły mu mrowieć, czuł jak całe jego ciało przechodzą ciarki. Serce jakby zaczęło bić! W tym momencie podchodziło mu do gardła, dusząc, płacząc z rozpaczy, krwawiąc. Poczucie osaczenia go ogarniało, poczucie odizolowania, poczucie narastającego przerażenia.
Spojrzał w przód, czując jak obrazy sprzed jego oczu...
Rzucają się na niego! Nadbiegają! Atakują!
NIE!
- Jack…
Bezbarwny głos wydobył się z gardła wąpierza. Druga, wolna ręka powędrowała do wnętrza marynarki jego ofiary.
Poprzednio tnąca się płyta nagle ruszyła. Głośne basowe brzmienie gitary rozległo się w pieczarze, zaś potężne i dynamiczne wrzaski mu towarzyszyło.
- Długo cię obserwowałem, Jack…
Gangrel stanął jak wryty. Teraz *Erwan* zaczął go przerażać…
- O co ci…
- Czas na słowa się skończył!
Przerwał mu głos. Dało się dostrzec jak głowa maga się kołysze w lewo i w prawo, jakby otumaniona. Tak… Jones wrzeszczał teraz gdzieś w podświadomości.
- UMIERAJ!
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Ręka wylatuje z kieszeni marynarki, rozlega się strzał!
Kula uderza w klatkę piersiową DeCroya, miażdżąc kości, przeszywając jego uschnięte organy…
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Get up! Get up! Get up!
This is outta control!
Kociak trzymał za rękę zwłoki młodej kobiety, brutalnie stratowanej przez tłum. Jej biała koszula była pokryta śladami butów, zaś długie blond włosy zakryły całkowicie twarz. Wampir ciągnął ją chwilę, lecz zatrzymał się zaraz, spoglądając niepewnie na nieprzyjaciół. Kilku z nich wciąż zajmowało się rannymi kolegami, z czego ten z rozerwaną twarzą zdawał się albo zemdleć… albo gorzej. Reszta patrzyła się spode łba na faceta z mieczem.
Miedziany smak krwi napływał do ust mężczyzny, zaś świeże zwłoki pachniały kusząco, nawet jeśli zapach był tylko wyobrażeniem dziecka nocy.
Dieter milczał, ani się nie ruszał. Nie zareagował jakkolwiek na nawoływanie Kociaka.
Leżał, zaś życie wyciekało z niego z każdą sekundą…
Uniwersytet, klub bokserski… Simona.
Zbudź się.
Wydawało mu się? Gdy później próbował sobie przypomnieć, nigdy nie był w stanie wrócić do tej chwili. Cóż, cuda się zdarzają.
Wampir otworzył oczy, wydając z siebie gniewne syknięcie, łaknąc życia…
- N-nie rób mi krzywdy!
Czarnoksiężnik wzmocnił uchwyt, czując z tego iście sadystyczną przyjemność. Zaczął czuć jak vitae człeka pompuje się przez żyły, teraz z wzmożoną prędkością. To kuszące, rozpruć gardło tego śmiertelnika, patrzeć jak wycieka z niego fontanna posoki…
Ktoś idzie!
Co do chol…
Palce zaczęły mu mrowieć, czuł jak całe jego ciało przechodzą ciarki. Serce jakby zaczęło bić! W tym momencie podchodziło mu do gardła, dusząc, płacząc z rozpaczy, krwawiąc. Poczucie osaczenia go ogarniało, poczucie odizolowania, poczucie narastającego przerażenia.
Spojrzał w przód, czując jak obrazy sprzed jego oczu...
Rzucają się na niego! Nadbiegają! Atakują!
NIE!
- Jack…
Bezbarwny głos wydobył się z gardła wąpierza. Druga, wolna ręka powędrowała do wnętrza marynarki jego ofiary.
Poprzednio tnąca się płyta nagle ruszyła. Głośne basowe brzmienie gitary rozległo się w pieczarze, zaś potężne i dynamiczne wrzaski mu towarzyszyło.
- Długo cię obserwowałem, Jack…
Gangrel stanął jak wryty. Teraz *Erwan* zaczął go przerażać…
- O co ci…
- Czas na słowa się skończył!
Przerwał mu głos. Dało się dostrzec jak głowa maga się kołysze w lewo i w prawo, jakby otumaniona. Tak… Jones wrzeszczał teraz gdzieś w podświadomości.
- UMIERAJ!
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Ręka wylatuje z kieszeni marynarki, rozlega się strzał!
Kula uderza w klatkę piersiową DeCroya, miażdżąc kości, przeszywając jego uschnięte organy…
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Get up! Get up! Get up!
This is outta control!
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Wsunął miecz między zęby, dźwignął dziewczynę oburącz i przerzucił ją na drugą stronę baru. Miał nadzieję, że Dieter zdoła się napić bez jego wsparcia. Chwycił miecz w prawą rękę i wycelował sztych w ochroniarzy.
Kociak wyszczerzył kły.
- Now I’m not the same because you’re not the same
And you’re not the same because I’m not the same
And we’re not the same this could never be the same
And we just want to survive - wrzeszczał równo z głośnikami, podrywając miecz do góry i ruszając po łuku w stronę stojących ochroniarzy.
Nogi nagle gubią rytm, wampir pada na ziemię...
...Przetacza się i staje już za filarami, ruszając w stronę loży VIPów. Wrzeszczał razem z głośnikami, wciąż...
...Erwan, broń, Jack...
Zdrada. Jak kwaśno smakuje. Tyle miesięcy wspólnego życia, a ona odchodzi do innego. Tyle lat wpólnego życia, co tu mówić o miesiącach. Ale trudno, kobiety zawsze są takie. A mimo to, zależy mi na niej, do cholery! Wytrzymaj, Kociak, wytrzymaj... Nie ta, to inna, prawda? Zawsze będziesz miał się do kogo przytulić, chyba.
Chyba...
...Kociak zaszarżował na Erwana. Cokolwiek się z nim nie stało, był teraz przeciwnikiem. Najgroźniejszym ze wszystkich, którzy są w Piekle. Do cholery, ależ to wszystko się posrało.
Spróbowa nadziać Tremere na swoją katanę, pchając z rozpędu w plecy.
Śpiewanie zostawił profesjonalistom i potężnym głośnikom.
Wsunął miecz między zęby, dźwignął dziewczynę oburącz i przerzucił ją na drugą stronę baru. Miał nadzieję, że Dieter zdoła się napić bez jego wsparcia. Chwycił miecz w prawą rękę i wycelował sztych w ochroniarzy.
Kociak wyszczerzył kły.
- Now I’m not the same because you’re not the same
And you’re not the same because I’m not the same
And we’re not the same this could never be the same
And we just want to survive - wrzeszczał równo z głośnikami, podrywając miecz do góry i ruszając po łuku w stronę stojących ochroniarzy.
Nogi nagle gubią rytm, wampir pada na ziemię...
...Przetacza się i staje już za filarami, ruszając w stronę loży VIPów. Wrzeszczał razem z głośnikami, wciąż...
...Erwan, broń, Jack...
Zdrada. Jak kwaśno smakuje. Tyle miesięcy wspólnego życia, a ona odchodzi do innego. Tyle lat wpólnego życia, co tu mówić o miesiącach. Ale trudno, kobiety zawsze są takie. A mimo to, zależy mi na niej, do cholery! Wytrzymaj, Kociak, wytrzymaj... Nie ta, to inna, prawda? Zawsze będziesz miał się do kogo przytulić, chyba.
Chyba...
...Kociak zaszarżował na Erwana. Cokolwiek się z nim nie stało, był teraz przeciwnikiem. Najgroźniejszym ze wszystkich, którzy są w Piekle. Do cholery, ależ to wszystko się posrało.
Spróbowa nadziać Tremere na swoją katanę, pchając z rozpędu w plecy.
Śpiewanie zostawił profesjonalistom i potężnym głośnikom.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Przez moment wampirem coś kierowało. Coś, co nakazało mu uwierzyć że Jack jest wrogiem i strzelić do niego. Po chwili jednak odzyskał władzę nad ciałem. Za późno.
Kociak był już przy nim, atakując mieczem. Za późno. Tremere opuścił broń i zadziwiająco zręcznym ruchem uniknął cięcia.
"Jak?..."
Ciało Erwana płonęło, tak jak ogień który kontrolował. Upadł na kolana, nie wiedząc co się z nim dzieje. Coś było nie tak. Wszystko zapadło się nagle, jak trącony domek z kart.
Przez moment wampirem coś kierowało. Coś, co nakazało mu uwierzyć że Jack jest wrogiem i strzelić do niego. Po chwili jednak odzyskał władzę nad ciałem. Za późno.
Kociak był już przy nim, atakując mieczem. Za późno. Tremere opuścił broń i zadziwiająco zręcznym ruchem uniknął cięcia.
"Jak?..."
Ciało Erwana płonęło, tak jak ogień który kontrolował. Upadł na kolana, nie wiedząc co się z nim dzieje. Coś było nie tak. Wszystko zapadło się nagle, jak trącony domek z kart.
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Get up! Get up! Get up!
This is outta control!
Brzmiało impulsywnie w umyśle gangrela, głos bestii począł jednak zagłuszać go. Ne liczył się teraz ból, nie liczyły się uczucia ciało wampira poddało się rytmowi. Ciężkie brzmienia napełniały jego martwe serce, a raczej pobudzały dziką naturę syna nocy. Coś na kształt ryku wydobyło się z gardła Jacka, dźwięki przepełnione bólem i wściekłością. Opętany rządzą krwi poderwał się z zimnego parkietu sali, prawie tak zimnego jak jego ciało. Głos bestii rozdzierał umysł a jej wola zniewoliła go.
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Get up! Get up! Get up!
This is outta control!
Nie ważne było teraz Piekło, nieważne było zadanie, nieważna była zemsta...Teraz był czas zabijania i tylko ono się liczyło. Jeden prosty cel, dłoń dobywająca zimnej stali jego broni. Oko nie było szybsze od czynów jego, sekundy nie jeszcze krótsze chwile minęły do wycelowania. "Skur**** tak mi się odpłaca...Zabij go...Kur** tego mu nie daruje...Zdradził cię, niech pozna co to gniew Klanu Gangrel...Śmieć nie zasługuje na drugą szanse..."
*Klik*
Huk wystrzału i głoszący go tuż po nim mocny gitarowy bas. Kula będąca wyrokiem dla wampirów przecinała brutalnie powietrze, towarzyszył jej potworny smród fosforu...a może to jedynie imaginacja umysłu...
Spadający tynk tuż nad głową Erwana...
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Get up! Get up! Get up!
This is outta control!
"Zabij, niszcz, morduj... Przymknij mordę... Zdradził cię nie zasługuje na drugą szanse...Teraz mówię ja, zawrzyj pysk i słuchaj...Nie zasługujesz żeby nazywano cię gangrelem...Nienawidzę jak ktoś mi rozkazujesz, jeśli nie przymkniesz się strzele sobie w ryj aby tylko nie słuchać twoich obelg..."
Jack stał teraz wpatrując się w posturę czarnoksiężnika. Mimo ,że nie zabił go na początku trzymał jego sylwetkę na celowniku...
- Kociak spraw aby nasz kompan odwiedził krainę SNÓW...- podkreślił ostatnie słowo, aby Malk nie uczynił czegoś nad to.- Kur** zawsze coś musi się spierd****...- krew nasiąkła w ubranie wampira, choć nie chciał musiał pożywić się świeżą krwią ludzką.
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Get up! Get up! Get up!
This is outta control!
Brzmiało impulsywnie w umyśle gangrela, głos bestii począł jednak zagłuszać go. Ne liczył się teraz ból, nie liczyły się uczucia ciało wampira poddało się rytmowi. Ciężkie brzmienia napełniały jego martwe serce, a raczej pobudzały dziką naturę syna nocy. Coś na kształt ryku wydobyło się z gardła Jacka, dźwięki przepełnione bólem i wściekłością. Opętany rządzą krwi poderwał się z zimnego parkietu sali, prawie tak zimnego jak jego ciało. Głos bestii rozdzierał umysł a jej wola zniewoliła go.
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Get up! Get up! Get up!
This is outta control!
Nie ważne było teraz Piekło, nieważne było zadanie, nieważna była zemsta...Teraz był czas zabijania i tylko ono się liczyło. Jeden prosty cel, dłoń dobywająca zimnej stali jego broni. Oko nie było szybsze od czynów jego, sekundy nie jeszcze krótsze chwile minęły do wycelowania. "Skur**** tak mi się odpłaca...Zabij go...Kur** tego mu nie daruje...Zdradził cię, niech pozna co to gniew Klanu Gangrel...Śmieć nie zasługuje na drugą szanse..."
*Klik*
Huk wystrzału i głoszący go tuż po nim mocny gitarowy bas. Kula będąca wyrokiem dla wampirów przecinała brutalnie powietrze, towarzyszył jej potworny smród fosforu...a może to jedynie imaginacja umysłu...
Spadający tynk tuż nad głową Erwana...
Get up! Get up! Get up!
Drop the bombshell!
Get up! Get up! Get up!
This is outta control!
"Zabij, niszcz, morduj... Przymknij mordę... Zdradził cię nie zasługuje na drugą szanse...Teraz mówię ja, zawrzyj pysk i słuchaj...Nie zasługujesz żeby nazywano cię gangrelem...Nienawidzę jak ktoś mi rozkazujesz, jeśli nie przymkniesz się strzele sobie w ryj aby tylko nie słuchać twoich obelg..."
Jack stał teraz wpatrując się w posturę czarnoksiężnika. Mimo ,że nie zabił go na początku trzymał jego sylwetkę na celowniku...
- Kociak spraw aby nasz kompan odwiedził krainę SNÓW...- podkreślił ostatnie słowo, aby Malk nie uczynił czegoś nad to.- Kur** zawsze coś musi się spierd****...- krew nasiąkła w ubranie wampira, choć nie chciał musiał pożywić się świeżą krwią ludzką.