[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Castinaa "Arienati"
Walka z czymś przebiegła szybko i sprawnie, Cas zdążyła tylko odskoczyć na bok i zaraz po tym Luca pojawił się na jej miejscu z pochodnią. Elfka dostała po twarzy od potworka, ale rana wydawała się być całkowicie niegroźna. Choć z takim paskudztwem to nigdy nic nie wiadomo, wszak to się kąpało w ściekach.
Cuchnące korytarze kanałów to nie było to, co kobiety lubiły najbardziej, nawet... jeśli były skrytobójczyniami. Tileanka szła cały czas bardzo ostrożnie, nie chciała przecież wylądować w tym gównie. Cieszyła się, że nim się wszyscy zebrali miała chwilę i zdążyła się przebrać, żal by jej było wybrudzić taką piękną sukienkę. Nie mówiąc już o tym, że zapewne Luca patrzyłby się nie w tę stronę co trzeba i jako pierwszy zaliczyłby kąpiel w ściekach. Cóż, faceci... Smród przeszkadzał kobiecie okrutnie, co tylko ją dodatkowo utwierdzało w przekonaniu, iż na pewno jest w ciąży... No wszak było jej niedobrze, nie?
- Wytrzymaj kochanie, już niedługo wyjdziemy stąd, a potem czeka nas wspaniała kolacja – Luca odezwał się jakby czytając w jej myślach i puścił oczko do kobiety. - A po kolacji, sama wiesz...
- Tylko ta myśl i ty sprawiają, że wciąż tutaj jestem – odpowiedziała mu uśmiechając się lekko.
Minęli krasnoluda i udali się dalej za śladem zielonej krwi, im dalej byli, tym mniej się tutaj podobało Arienati. Co jakiś czas tęsknie oglądała się za siebie mając szczerą nadzieję, że zaraz ktoś wpadnie na genialny pomysł i jednak zawrócą. Niestety, chyba wszyscy byli dość mocno podłamani spadkiem i chcieli teraz choć trochę zasilić swoje sakiewki. W sumie im także się przyda, no skoro mają zostać rodzicami... Kobieta uśmiechnęła się lekko pod nosem i zamyśliła na chwilę, przez co niemal wpadła na ogromne plecy Golema. Wyjrzała zza niego i zobaczyła, jak Luca siłuje się z drzwiami. Günter coś warknął gniewnie, uchwyciła niecierpliwy, pełen współczucia i pożałowania wzrok ochroniarza, uśmiechnęła się do niego i wzruszyła lekko ramionami.
- Wiesz, przedsiębiorczy facet - powiedziała cicho i chwilę później wybranek jej serca wpadł z impetem (i drzwiami) do środka.
Kości, krew, pentagram... śmierdzący dym. Nie była tchórzem, ale wiedziała, że z takimi mocami to nawet nie ma co się mierzyć. Odsunęła się tylko lekko i poczekała, aż Luca wygada im to, po co przyszli oraz możliwość spokojnego opuszczenia tego miejsca. Poczuła się bezpiecznie dopiero wtedy, kiedy znaleźli się już kawałek dalej na korytarzu. Słów elfki w ogóle nie rozumiała, ale także nie skupiała się na słuchaniu tego pierdolenia o magii.
- Jeśli już, to Święta Inkwizycja powinna się zająć sprawdzeniem tego a nie my - powiedziała na pytanie o właściciela piwnicy, ale zwróciła się ogółem do wszystkich. - Chaos, demony... wybaczcie, ale to chyba nie jest nasza działka? Lepiej weźmy ciało tego krasnoluda, może jego towarzysze zechcą go pochować i odprawić jakieś modlitwy.
Dała im chwilę na przemyślenie tego, w końcu uczepiła się ręki Tileańczyka.
- Wracamy już, prawda? - spytała cicho. - Chyba przed kolacją zahaczymy jeszcze raz o balię z ciepłą wodą...
Jakby na potwierdzenie swoich słów, pociągnęła ostentacyjnie nosem i skrzywiła się. Podeszła jeszcze na chwilę do elfki i spojrzała na jej policzek.
- To pewnie nic poważnego, ale będzie lepiej, jeśli zobaczy to jakiś kapłan - powiedziała poważnie. - To cholerstwo pewnie miało coś wspólnego z Chaosem i zwykłe leki mogą nie wystarczyć. Uważaj na siebie i obiecaj, że tego nie zbagatelizujesz.
Tileanka utkwiła w elfce stanowcze i mocne spojrzenie, czekała, aż ta choćby kiwnie głową czy coś. Jeśli nie, była gotowa sama ją zaciągnąć do jakiejś świątyni, choćby siłą. Przy pomocy Güntera oczywiście.
Walka z czymś przebiegła szybko i sprawnie, Cas zdążyła tylko odskoczyć na bok i zaraz po tym Luca pojawił się na jej miejscu z pochodnią. Elfka dostała po twarzy od potworka, ale rana wydawała się być całkowicie niegroźna. Choć z takim paskudztwem to nigdy nic nie wiadomo, wszak to się kąpało w ściekach.
Cuchnące korytarze kanałów to nie było to, co kobiety lubiły najbardziej, nawet... jeśli były skrytobójczyniami. Tileanka szła cały czas bardzo ostrożnie, nie chciała przecież wylądować w tym gównie. Cieszyła się, że nim się wszyscy zebrali miała chwilę i zdążyła się przebrać, żal by jej było wybrudzić taką piękną sukienkę. Nie mówiąc już o tym, że zapewne Luca patrzyłby się nie w tę stronę co trzeba i jako pierwszy zaliczyłby kąpiel w ściekach. Cóż, faceci... Smród przeszkadzał kobiecie okrutnie, co tylko ją dodatkowo utwierdzało w przekonaniu, iż na pewno jest w ciąży... No wszak było jej niedobrze, nie?
- Wytrzymaj kochanie, już niedługo wyjdziemy stąd, a potem czeka nas wspaniała kolacja – Luca odezwał się jakby czytając w jej myślach i puścił oczko do kobiety. - A po kolacji, sama wiesz...
- Tylko ta myśl i ty sprawiają, że wciąż tutaj jestem – odpowiedziała mu uśmiechając się lekko.
Minęli krasnoluda i udali się dalej za śladem zielonej krwi, im dalej byli, tym mniej się tutaj podobało Arienati. Co jakiś czas tęsknie oglądała się za siebie mając szczerą nadzieję, że zaraz ktoś wpadnie na genialny pomysł i jednak zawrócą. Niestety, chyba wszyscy byli dość mocno podłamani spadkiem i chcieli teraz choć trochę zasilić swoje sakiewki. W sumie im także się przyda, no skoro mają zostać rodzicami... Kobieta uśmiechnęła się lekko pod nosem i zamyśliła na chwilę, przez co niemal wpadła na ogromne plecy Golema. Wyjrzała zza niego i zobaczyła, jak Luca siłuje się z drzwiami. Günter coś warknął gniewnie, uchwyciła niecierpliwy, pełen współczucia i pożałowania wzrok ochroniarza, uśmiechnęła się do niego i wzruszyła lekko ramionami.
- Wiesz, przedsiębiorczy facet - powiedziała cicho i chwilę później wybranek jej serca wpadł z impetem (i drzwiami) do środka.
Kości, krew, pentagram... śmierdzący dym. Nie była tchórzem, ale wiedziała, że z takimi mocami to nawet nie ma co się mierzyć. Odsunęła się tylko lekko i poczekała, aż Luca wygada im to, po co przyszli oraz możliwość spokojnego opuszczenia tego miejsca. Poczuła się bezpiecznie dopiero wtedy, kiedy znaleźli się już kawałek dalej na korytarzu. Słów elfki w ogóle nie rozumiała, ale także nie skupiała się na słuchaniu tego pierdolenia o magii.
- Jeśli już, to Święta Inkwizycja powinna się zająć sprawdzeniem tego a nie my - powiedziała na pytanie o właściciela piwnicy, ale zwróciła się ogółem do wszystkich. - Chaos, demony... wybaczcie, ale to chyba nie jest nasza działka? Lepiej weźmy ciało tego krasnoluda, może jego towarzysze zechcą go pochować i odprawić jakieś modlitwy.
Dała im chwilę na przemyślenie tego, w końcu uczepiła się ręki Tileańczyka.
- Wracamy już, prawda? - spytała cicho. - Chyba przed kolacją zahaczymy jeszcze raz o balię z ciepłą wodą...
Jakby na potwierdzenie swoich słów, pociągnęła ostentacyjnie nosem i skrzywiła się. Podeszła jeszcze na chwilę do elfki i spojrzała na jej policzek.
- To pewnie nic poważnego, ale będzie lepiej, jeśli zobaczy to jakiś kapłan - powiedziała poważnie. - To cholerstwo pewnie miało coś wspólnego z Chaosem i zwykłe leki mogą nie wystarczyć. Uważaj na siebie i obiecaj, że tego nie zbagatelizujesz.
Tileanka utkwiła w elfce stanowcze i mocne spojrzenie, czekała, aż ta choćby kiwnie głową czy coś. Jeśli nie, była gotowa sama ją zaciągnąć do jakiejś świątyni, choćby siłą. Przy pomocy Güntera oczywiście.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Wszyscy
W pośpiechu opuściliście pomieszczenie. Gdy Gunter zamykał drzwi dostrzegł jeszcze niknące kłęby czarnego dymu. Bestia wróciła do swego planu.
Ruszyliście ku wyjściu z kanałów i wkrótce wreszcie wyszliście ze śmierdzących ścieków. Brudni, śmierdzący, oblepieni różnym paskudztwem. Na górze panował już wieczór, ulice powoli pustoszały, czasem mijaliście nieliczne patrole straży, które omijały was szerokim łukiem. Nawet sami trzymaliście się od siebie w sporych odległościach, smród był nieznośny. Postanowiliście jeszcze raz skorzystać z łaźni, i po kilku minutach dotarliście na miejsce. Standardowo Luca i Castinaa zniknęli wspólnie w jednej z kabin i doskonale wiedzieliście co to oznacza. Po niemal trzydziestu minutach szorowania opuściliście przybytek płacąc dziesięć srebrników.
Odświeżeni i umyci ruszyliście na powrót do „Tarczy Myrmidii”. O otrzymaniu nagrody teraz można było raczej zapomnieć, robiło się już późno i działały jedynie karczmy oraz posterunki straży. I to też nie wszystkie. W karczmie do której wkroczyliście, panowało przyjemne ciepełko, dawane przez spory kominek, w którym cały czas wesoło trzaskały drwa. Przebraliście się w świeże rzeczy i zeszliście na dół. Karczmarz z nieco skwaszoną miną, lecz nie mówiący prawie nic, przyniósł wam zamówione przez Ulricha piwo, stawiając trunki przed każdym z was. Jedynie kobiety uraczył winem i sokiem. A wy zdaliście sobie sprawę, że to pierwszy naprawdę spokojny moment odkąd znajdujecie się w tym składzie. Wreszcie był czas na jakieś rozmowy, odpoczynek i zabawę. Zabawę, której dostarczał również niezły grajek, przygrywający w rogu karczmy. Nawet zmęczenie dniem się nieco oddaliło, a po chwili na stół wjechały talerze z ciepłą strawą...
Luca i Castinaa
Po dotarciu do „Tarczy Myrmidii” Luca sięgnął do kieszeni swego kubraka i wyciągnął wygrany na festynie los, który był do zrealizowania na dzisiejszy wieczór. Przebraliście się więc oboje, posiedzieliście chwilę przy stole z kompanami, po czym ruszyliście w kierunku „Gwiazdy Północnej”. Do przybytku nietrudno było trafić, gdyż był jednym z najlepszych lokali w mieście – pierwszy zapytany przechodzień streścił wam dokładną trasę dotarcia do klubu. Klub leżał w spokojnej dzielnicy Bogenhafen i już z zewnątrz wyglądał na bardzo porządny. Po okazaniu wygranego losu, dwójka ochroniarzy zaprosiła was serdecznie do środka.
Od razu uderzyło was luksusowe wykończenie wnętrza. Czerwone draperie z aksamitu obrobiono złotymi nićmi, na podłogach spoczywały miękkie wykładziny i skóry egzotycznych zwierząt. Na każdym stole znajdował się biały, obszyty złotymi nićmi obrus, pośrodku którego stały małe wazony z kwiatkami. Wygodne fotele wykończone były finezyjnymi, wyglądającymi na elfie wzorami. Ktokolwiek urządził to miejsce, musiał mieć sporo pieniędzy i wybitne poczucie gustu. W środku pełno było gości, przeważnie bardzo dobrze ubranych – wyglądało na to, że lokal przeznaczony jest dla tuzów tego miasta. Sczupły mężczyzna w czarnym kubraku, który przedstawił się wam jako szef sali, zaprowadził was na piętro do stolika znajdującego się na oszklonym balkonie. Dzięki temu widzieliście panoramę całego miasta, które powoli pogrążało się do snu. Chwilę potem szef sali przyniósł wam butelkę najlepszego wina i rozlał do lampek.
- Po kolacji czeka na państwa nasz najlepszy apartament. Życzę udanego wieczoru, w razie czego proszę mnie wołać. - uśmiechnął się lekko i kłaniając się nisko opuścił was. Po chwili pojawił się elfi bard, który jakąś romantyczną piosnką zamierzał umilić wam kolację. Trzeba przyznać, że wiedzieli tutaj jak dbać o klienta...
W pośpiechu opuściliście pomieszczenie. Gdy Gunter zamykał drzwi dostrzegł jeszcze niknące kłęby czarnego dymu. Bestia wróciła do swego planu.
Ruszyliście ku wyjściu z kanałów i wkrótce wreszcie wyszliście ze śmierdzących ścieków. Brudni, śmierdzący, oblepieni różnym paskudztwem. Na górze panował już wieczór, ulice powoli pustoszały, czasem mijaliście nieliczne patrole straży, które omijały was szerokim łukiem. Nawet sami trzymaliście się od siebie w sporych odległościach, smród był nieznośny. Postanowiliście jeszcze raz skorzystać z łaźni, i po kilku minutach dotarliście na miejsce. Standardowo Luca i Castinaa zniknęli wspólnie w jednej z kabin i doskonale wiedzieliście co to oznacza. Po niemal trzydziestu minutach szorowania opuściliście przybytek płacąc dziesięć srebrników.
Odświeżeni i umyci ruszyliście na powrót do „Tarczy Myrmidii”. O otrzymaniu nagrody teraz można było raczej zapomnieć, robiło się już późno i działały jedynie karczmy oraz posterunki straży. I to też nie wszystkie. W karczmie do której wkroczyliście, panowało przyjemne ciepełko, dawane przez spory kominek, w którym cały czas wesoło trzaskały drwa. Przebraliście się w świeże rzeczy i zeszliście na dół. Karczmarz z nieco skwaszoną miną, lecz nie mówiący prawie nic, przyniósł wam zamówione przez Ulricha piwo, stawiając trunki przed każdym z was. Jedynie kobiety uraczył winem i sokiem. A wy zdaliście sobie sprawę, że to pierwszy naprawdę spokojny moment odkąd znajdujecie się w tym składzie. Wreszcie był czas na jakieś rozmowy, odpoczynek i zabawę. Zabawę, której dostarczał również niezły grajek, przygrywający w rogu karczmy. Nawet zmęczenie dniem się nieco oddaliło, a po chwili na stół wjechały talerze z ciepłą strawą...
Luca i Castinaa
Po dotarciu do „Tarczy Myrmidii” Luca sięgnął do kieszeni swego kubraka i wyciągnął wygrany na festynie los, który był do zrealizowania na dzisiejszy wieczór. Przebraliście się więc oboje, posiedzieliście chwilę przy stole z kompanami, po czym ruszyliście w kierunku „Gwiazdy Północnej”. Do przybytku nietrudno było trafić, gdyż był jednym z najlepszych lokali w mieście – pierwszy zapytany przechodzień streścił wam dokładną trasę dotarcia do klubu. Klub leżał w spokojnej dzielnicy Bogenhafen i już z zewnątrz wyglądał na bardzo porządny. Po okazaniu wygranego losu, dwójka ochroniarzy zaprosiła was serdecznie do środka.
Od razu uderzyło was luksusowe wykończenie wnętrza. Czerwone draperie z aksamitu obrobiono złotymi nićmi, na podłogach spoczywały miękkie wykładziny i skóry egzotycznych zwierząt. Na każdym stole znajdował się biały, obszyty złotymi nićmi obrus, pośrodku którego stały małe wazony z kwiatkami. Wygodne fotele wykończone były finezyjnymi, wyglądającymi na elfie wzorami. Ktokolwiek urządził to miejsce, musiał mieć sporo pieniędzy i wybitne poczucie gustu. W środku pełno było gości, przeważnie bardzo dobrze ubranych – wyglądało na to, że lokal przeznaczony jest dla tuzów tego miasta. Sczupły mężczyzna w czarnym kubraku, który przedstawił się wam jako szef sali, zaprowadził was na piętro do stolika znajdującego się na oszklonym balkonie. Dzięki temu widzieliście panoramę całego miasta, które powoli pogrążało się do snu. Chwilę potem szef sali przyniósł wam butelkę najlepszego wina i rozlał do lampek.
- Po kolacji czeka na państwa nasz najlepszy apartament. Życzę udanego wieczoru, w razie czego proszę mnie wołać. - uśmiechnął się lekko i kłaniając się nisko opuścił was. Po chwili pojawił się elfi bard, który jakąś romantyczną piosnką zamierzał umilić wam kolację. Trzeba przyznać, że wiedzieli tutaj jak dbać o klienta...
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Castinaa "Arienati" i Luca
- Dzięki Ulrichu - odrzekł Luca i uniósł pełen złocistego trunku kufel do góry. – Zdrowie! - stuknął się z innymi. – was wszystkich przy tym stole.
Zdjął kapelusz i rozsiadł się wygodnie przy stoliku.
- Stanowimy zgraną drużynę – rzekł - i dobrze by było zdziałać coś jeszcze razem. Dwieście koron już zarobiliśmy – dzieląc na sześcioro to będzie trzydzieści trzy na głowę, całkiem niezła sumka jak na kilka godzin nawet tak brudnej roboty. A nad demonologiem warto pomyśleć. Najlepiej jutro z rana odbierzmy nagrodę i zbadajmy gdzie stoi i do kogo należy dom nad tą piwnicą. W każdym razie uważam, że powinniśmy trzymać się razem. Chyba nie macie co do tego wątpliwości - spojrzał poważnie po kompanach. - Po dowiedzeniu się, kto tam mieszka ostrożnie rzucałbym jednak oskarżenia. Pomówienie o czarostwo, a już tym bardziej czarostwo związane z demonami, może nie być mile widziane i skończyć się bardzo szybkim wyjazdem z tego jakże uroczego miejsca… – Orlandoni sarkastycznie spojrzał w kierunku karczmarza, po czym dodał. – Pierwej musimy dowiedzieć się wszystkiego o tajemniczym mieszkańcu, o ile ktoś w ogóle mieszka w tym miejscu udając się do miejskiego ratusza. Powinni mieć tam mapę miasta i porównując naszą, tę z tunelami, powinniśmy dowiedzieć się czegoś więcej. Później trzeba tylko wypytać delikatnie o owego mieszkańca innych. Ale… Nie spotkaliśmy się tutaj, żeby rozmawiać o pracy. Siedzimy tutaj, żeby dobrze się bawić, wypić i zjeść. Karczmarzu szybciej z tym pieczonym...
Słuchając słów mężczyzny Castinaa coraz energiczniej kręciła głową. Kilka razy otwierała usta, żeby coś powiedzieć, jednak Tileańczyk mówił tak szybko, że nie była w stanie się w ogóle odezwać. Wyglądało to co najmniej zabawnie i komicznie. W końcu Luca lekko podskoczył trafiony jej stópką w kostkę. Spojrzał się pytająco na swoją damę.
- Nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł wplątywać się w to wszystko, czemu, powiedziałam już chyba wcześniej. Byłabym wdzięczna, gdybyś nie narażał się, ani innych, wszak tego typu sprawy to już nie nasza działka. Można sprawdzić dwie mapy, jak zasugerowałeś i powiedzieć komuś o tym znalezisku. Ale nie liczyłabym, że ten demon tam jeszcze będzie... - powiedziała najszybciej jak tylko umiała, byle jej nie przerwał i nie wszedł w słowo. - Ale oczywiście, jak pójdziesz, pójdę z tobą.
- Nie liczę że demon tam będzie, kotku. - rzucił Luca wpatrując się pewnie w oczy Castinyy. - Za każdą przysługę wszak można zarobić jakieś pieniądze, a sądzę, że rada miasta będzie chciała wiedzieć co dzieje się w kanałach, a nawet jeśli nic tam nie znajdziemy, warto spróbować i zarobić parę groszy. - uśmiechnął się. - Sama wiesz jak to jest, w końcu zarabiałaś na różne sposoby – nie chciał być uszczypliwy, jedynie próbował jej przypomnieć, że pieniądze się przydają, nieważne czy zarobione legalnie, czy przy pomocy oszustwa.
- Na szczęście nie pamiętam wszystkich sposobów - mruknęła niepocieszona i westchnęła. - Jeśli tak bardzo ci zależy, mogę iść to z tobą sprawdzić... 'bogowie, widzicie, jak ja go kocham?' - dodała cicho po tileańsku. - Jeśli ktoś się przyłączy, będzie miło, ewentualnie możemy się podzielić na dwie grupki i każda załatwi część sprawy. Myślę, że Urlich i Ninerl są na tyle reprezentatywni, że mogą iść rozmawiać z Radą.
Po szybkiej propozycji spojrzała się na Lucę, ale nie był to typowy wyczekujący wzrok oznaczający, że mężczyzna ma podjąć decyzję.
- Róbcie jak chcecie, w końcu nie ja tu decyduję, choć niektórzy zapewne tak sądzą – rozejrzał się leniwym wzrokiem po sali. Czy tylko mu się wydawało, czy jakiś dziwny ton bił z ust Castinyy? - Jestem tylko tileańskim przem... tfu, kupcem, który z chęcią dostosuje się do reszty. - uśmiechnął się dziwnie. - A teraz wybaczcie towarzysze, Castinaa i ja wygraliśmy dziś na festynie kolację w jednym z lepszych lokali tego miasta i właśnie tam się wybieramy. Prawda, kochanie?
- Racja - odpowiedziała i wstała. - Nie będziemy psuć towarzyszom tak miłego wieczoru gadaniem o interesach, potworach, Chaosie, demonach i ściekach.
To mówiąc zaczęła się podnosić, ale szybko mężczyzna jej pomógł odsuwając krzesło i podając jej rękę. Z jednej strony nieco się zdziwiła, z drugiej było to dla niej czymś zupełnie naturalnym. Uśmiechnęła się lekko, skłoniła reszcie i życząc im miłego wieczoru odeszli od stołu.
Chwilę potem zniknęli w pokojach, przebrali się oboje i ruszyli do „Gwiazdy Północnej”. Po dotarciu na miejsce, Orlandoni rozejrzał się dokładnie. Dawno już nie przebywał w progach tak świetnego lokalu i tym bardziej ucieszył się, że spędzi wieczór i noc z tak wspaniałą kobietą jak Castinaa. Z pewnością zapamięta te chwile na bardzo długo. Gdy spojrzał na nią, aż się jej oczy świeciły z zachwytu.
- Ale tu ślicznie - powiedziała wtulając się w ramię ukochanego.
- Wspaniale – dodał. - A panu już dziękujemy, chcemy zostać sami. - skinął głową na barda, a ten, wyraźnie niepocieszony, opuścił balkon. Chwilę potem dwóch kelnerów przyniosło specjalność kuchni, którą okazał się kurczak w sosie własnym. Luca podziękował i gdy zostali sami, spojrzał siedzącej naprzeciw niego ukochanej prosto w oczy. - Nawet nie wiesz, jak cieszę się że jesteśmy tutaj razem i mamy przed sobą całą noc. Chciałbym żeby czas się teraz zatrzymał i bym miał cię tutaj na wieczność – uśmiechnął się zadziornie. - Smacznego, skarbie...
Odpowiedziała mu skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Chwilę patrzyła się za odchodzącym i nachmurzonym bardem cicho chichocząc pod nosem, to jak go Luca wyprosił najwyraźniej ją rozbawiło.
- Podoba mi się twój sposób na mówienie 'spierd...' no... na pozbywanie się natrętów - powiedziała pochylając się w jego stronę. - Cieszę się, że dane mi było cię poznać. I dobrze, że straciłam pamięć, wydaje mi się... że wtedy nie byłoby nam tak dobrze.
Dla zabawy zaczęła go stukać nogą w nogę i patrzyła się cały czas mocno rozbawionym wzrokiem. Po tym jak operowała sztućcami i zachowywała się przy stole można było łatwo zauważyć, iż rzeczywiście pochodziła z dobrego domu.
- Nie chcę by jakiś grajek przysłuchiwał się słowom, które są przeznaczone tylko dla ciebie, kotku – zaczął Luca uśmiechając się krzywo. - Ja również cieszę się, że los nas ze sobą połączył. I nie wiadomo, jakby nam było wcześniej, Cas... Najważniejsze, że teraz jest bardzo dobrze – Luca pochylił się ku niej i ich usta połączył namiętny pocałunek. - Kończmy tę kolację i udajmy się do naszego apartamentu, bo już nie mogę się doczekać wspólnej kąpieli przed snem – rzucił pewnie puszczając jej oczko.
- Kąpieli? - spytała uśmiechając się szeroko.
Wyglądało, jakby byli naprawdę bardzo głodni, gdyż zjedli swoje porcje w rekordowym tempie, acz nadal ciągle bardzo kulturalnie. Dopili wino, podziękowali i zostali zaprowadzeni do apartamentu. Młody mężczyzna wręczył Tileańczykom klucz, odebrał napiwek i szybko zniknął na schodach. Luca wprawnie otworzył drzwi, pochwycił ukochaną na ręce i wniósł ją do pokoju niczym pannę młodą. Arienati już trochę wypiła i choć nie była jeszcze pijana, to miała świetny humor i ciągle coś chichotała cicho pod nosem.
Dobry nastrój udzielił się także kupcowi, a poprawił jeszcze bardziej, gdy zobaczył pokój. Pierwszą rzeczą, która przykuła jego wzrok, było ogromne łóżko z czerwoną aksamitną pościelą i kotarami. W całym apartamencie paliły się niezliczone czerwone świeczki, niektóre były bardzo małe i płaskie, umieszczono je w dużych kryształowych misiach z wodą miast w świecznikach. Ich blask odbijał się w ogromnym lustrze, które ktoś sprytnie postawił na wprost łóżka. Dwa ogromne i zapewne bardzo miękkie fotele kusiły, w pomieszczeniu obok znajdowała się łazienka z dużą balią, perfumowanymi olejkami i balsamami. Lucę aż dłonie zaczęły świerzbić, żeby tylko móc rozsmarować te pachnidła na skórze partnerki.
Po chwili pierwszy szok i wrażenie minęły, otrząsnął się i nadal trzymając Castinęę na rękach wszedł do pokoju. Podłoga i pościel posypane były płatkami róż, wystrój szybko trafił w gusta zakochanych. Tileańczyk stąpając ostrożnie podszedł do łóżka i delikatnie na nim posadził kobietę.
- Luca... Mogę cię wykorzystać? - zamruczała powodując chwilowo na jego plecach przyjemne dreszcze. - Mógłbyś nam przynieść słodkiego wina i czegoś do przegryzienia na noc? Mogą być jakieś owoce...
Rzuciła mu błagalne spojrzenie mówiące wyraźnie, iż ma jeszcze ochotę się napić.
Uśmiechnął się tylko do niej lekko, ucałował w policzek i po chwili zniknął za drzwiami. Zszedł schodami na dół, wszak nie wypadało biegać w takim miejscu i zaczepił pierwszego lepszego kelnera. Szybko złożył zamówienie i przysiadł czekając, aż mężczyzna mu przyniesie to, o co prosił. Jakoś nie chciał, żeby ktoś obcy im wchodził do pokoju, wolał już sam wszystko zanieść...
Odebrawszy wino, dwa kieliszki i misę z owocami, jakoś udało mu się z tym wrócić do pokoju. Wszedł spokojnie do środka i od razu poczuł, że coś się zmieniło.
Gładkie i nasmarowane oliwką ciało pachniało teraz delikatnie kwiatowymi olejkami, których woń unosiła się lekko w pokoju. Większość świec była zgaszona, a te kilka małych rzucało skąpe światło na łóżko. Ich cienie igrały na ścianach, gdy płomienie gięły się i wiły poruszane niewidzialnym oddechem lekko uchylonego okna. Arienati poruszyła się, kiedy tylko Luca na nią spojrzał. Leżała na środku łóżka, nagie ciało zakrywała cienka, aksamitna płachta w czerwonym kolorze, która przy każdym ruchu kobiety odkrywała coraz to więcej jej wdzięków. Skóra Tileanki lśniła i błyszczała w blasku świec, zdawała się być teraz zabarwiona płynnym bursztynem.
Kobieta niosła się siadając, płachta zsunęła się po jej piersiach i opadła na uda ukazując mężczyźnie to, co już od dłuższego czasu i tak widział oczami wyobraźni. Uśmiechnęła się kusząco, odgarnęła mokre włosy z twarzy i uniosła je do góry naprężając przy okazji całe swoje ciało i wyginając wyzywająco zaprezentowała mu swój pełny biust. Zazwyczaj proste kosmyki teraz lekko się kręciły, czasami skapywała z nich mała kropelka wody na pościel.
Zaczął do niej podchodzić jednocześnie odstawiając zamówienie na najbliższym meblu. Zrzucił koszulę i spodnie, im bliżej był Ari, tym jej plecy znajdowały się niżej, aż w końcu znowu leżała. Wszedł na łóżko i zawisł nad nią. Wygięła ciało w górę, szybko pochwycił w dłoń nadstawioną pierś i ścisnął mocniej. Kobieta coś syknęła i zmrużyła oczy, wyciągnęła ręce w kierunku ściany za sobą, tej nocy zdawała się być bardzo uległa. Złapał i zrzucił z niej płachtę, jego oczom ukazało się idealnie i całkowicie ogolone ciało kochanki. Przejechał dłonią po gładkim łonie, kobieta aż płonęła z pożądania i pragnienia, by się z nim połączyć. Złapała go nogami w pasie i zamruczała. Wiedział już, że zapowiadała się bardzo długa noc, a wino i owoce były jedynie pretekstem, by na chwilę wyszedł.
- Lubię takie niespodzianki - mruknął jej do uszka.
Castinaa nic mu nie odpowiedziała, rozpuściła jego ciemne długie włosy i zatopiła w nich szczupłe, zwinne palce...
- Dzięki Ulrichu - odrzekł Luca i uniósł pełen złocistego trunku kufel do góry. – Zdrowie! - stuknął się z innymi. – was wszystkich przy tym stole.
Zdjął kapelusz i rozsiadł się wygodnie przy stoliku.
- Stanowimy zgraną drużynę – rzekł - i dobrze by było zdziałać coś jeszcze razem. Dwieście koron już zarobiliśmy – dzieląc na sześcioro to będzie trzydzieści trzy na głowę, całkiem niezła sumka jak na kilka godzin nawet tak brudnej roboty. A nad demonologiem warto pomyśleć. Najlepiej jutro z rana odbierzmy nagrodę i zbadajmy gdzie stoi i do kogo należy dom nad tą piwnicą. W każdym razie uważam, że powinniśmy trzymać się razem. Chyba nie macie co do tego wątpliwości - spojrzał poważnie po kompanach. - Po dowiedzeniu się, kto tam mieszka ostrożnie rzucałbym jednak oskarżenia. Pomówienie o czarostwo, a już tym bardziej czarostwo związane z demonami, może nie być mile widziane i skończyć się bardzo szybkim wyjazdem z tego jakże uroczego miejsca… – Orlandoni sarkastycznie spojrzał w kierunku karczmarza, po czym dodał. – Pierwej musimy dowiedzieć się wszystkiego o tajemniczym mieszkańcu, o ile ktoś w ogóle mieszka w tym miejscu udając się do miejskiego ratusza. Powinni mieć tam mapę miasta i porównując naszą, tę z tunelami, powinniśmy dowiedzieć się czegoś więcej. Później trzeba tylko wypytać delikatnie o owego mieszkańca innych. Ale… Nie spotkaliśmy się tutaj, żeby rozmawiać o pracy. Siedzimy tutaj, żeby dobrze się bawić, wypić i zjeść. Karczmarzu szybciej z tym pieczonym...
Słuchając słów mężczyzny Castinaa coraz energiczniej kręciła głową. Kilka razy otwierała usta, żeby coś powiedzieć, jednak Tileańczyk mówił tak szybko, że nie była w stanie się w ogóle odezwać. Wyglądało to co najmniej zabawnie i komicznie. W końcu Luca lekko podskoczył trafiony jej stópką w kostkę. Spojrzał się pytająco na swoją damę.
- Nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł wplątywać się w to wszystko, czemu, powiedziałam już chyba wcześniej. Byłabym wdzięczna, gdybyś nie narażał się, ani innych, wszak tego typu sprawy to już nie nasza działka. Można sprawdzić dwie mapy, jak zasugerowałeś i powiedzieć komuś o tym znalezisku. Ale nie liczyłabym, że ten demon tam jeszcze będzie... - powiedziała najszybciej jak tylko umiała, byle jej nie przerwał i nie wszedł w słowo. - Ale oczywiście, jak pójdziesz, pójdę z tobą.
- Nie liczę że demon tam będzie, kotku. - rzucił Luca wpatrując się pewnie w oczy Castinyy. - Za każdą przysługę wszak można zarobić jakieś pieniądze, a sądzę, że rada miasta będzie chciała wiedzieć co dzieje się w kanałach, a nawet jeśli nic tam nie znajdziemy, warto spróbować i zarobić parę groszy. - uśmiechnął się. - Sama wiesz jak to jest, w końcu zarabiałaś na różne sposoby – nie chciał być uszczypliwy, jedynie próbował jej przypomnieć, że pieniądze się przydają, nieważne czy zarobione legalnie, czy przy pomocy oszustwa.
- Na szczęście nie pamiętam wszystkich sposobów - mruknęła niepocieszona i westchnęła. - Jeśli tak bardzo ci zależy, mogę iść to z tobą sprawdzić... 'bogowie, widzicie, jak ja go kocham?' - dodała cicho po tileańsku. - Jeśli ktoś się przyłączy, będzie miło, ewentualnie możemy się podzielić na dwie grupki i każda załatwi część sprawy. Myślę, że Urlich i Ninerl są na tyle reprezentatywni, że mogą iść rozmawiać z Radą.
Po szybkiej propozycji spojrzała się na Lucę, ale nie był to typowy wyczekujący wzrok oznaczający, że mężczyzna ma podjąć decyzję.
- Róbcie jak chcecie, w końcu nie ja tu decyduję, choć niektórzy zapewne tak sądzą – rozejrzał się leniwym wzrokiem po sali. Czy tylko mu się wydawało, czy jakiś dziwny ton bił z ust Castinyy? - Jestem tylko tileańskim przem... tfu, kupcem, który z chęcią dostosuje się do reszty. - uśmiechnął się dziwnie. - A teraz wybaczcie towarzysze, Castinaa i ja wygraliśmy dziś na festynie kolację w jednym z lepszych lokali tego miasta i właśnie tam się wybieramy. Prawda, kochanie?
- Racja - odpowiedziała i wstała. - Nie będziemy psuć towarzyszom tak miłego wieczoru gadaniem o interesach, potworach, Chaosie, demonach i ściekach.
To mówiąc zaczęła się podnosić, ale szybko mężczyzna jej pomógł odsuwając krzesło i podając jej rękę. Z jednej strony nieco się zdziwiła, z drugiej było to dla niej czymś zupełnie naturalnym. Uśmiechnęła się lekko, skłoniła reszcie i życząc im miłego wieczoru odeszli od stołu.
Chwilę potem zniknęli w pokojach, przebrali się oboje i ruszyli do „Gwiazdy Północnej”. Po dotarciu na miejsce, Orlandoni rozejrzał się dokładnie. Dawno już nie przebywał w progach tak świetnego lokalu i tym bardziej ucieszył się, że spędzi wieczór i noc z tak wspaniałą kobietą jak Castinaa. Z pewnością zapamięta te chwile na bardzo długo. Gdy spojrzał na nią, aż się jej oczy świeciły z zachwytu.
- Ale tu ślicznie - powiedziała wtulając się w ramię ukochanego.
- Wspaniale – dodał. - A panu już dziękujemy, chcemy zostać sami. - skinął głową na barda, a ten, wyraźnie niepocieszony, opuścił balkon. Chwilę potem dwóch kelnerów przyniosło specjalność kuchni, którą okazał się kurczak w sosie własnym. Luca podziękował i gdy zostali sami, spojrzał siedzącej naprzeciw niego ukochanej prosto w oczy. - Nawet nie wiesz, jak cieszę się że jesteśmy tutaj razem i mamy przed sobą całą noc. Chciałbym żeby czas się teraz zatrzymał i bym miał cię tutaj na wieczność – uśmiechnął się zadziornie. - Smacznego, skarbie...
Odpowiedziała mu skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Chwilę patrzyła się za odchodzącym i nachmurzonym bardem cicho chichocząc pod nosem, to jak go Luca wyprosił najwyraźniej ją rozbawiło.
- Podoba mi się twój sposób na mówienie 'spierd...' no... na pozbywanie się natrętów - powiedziała pochylając się w jego stronę. - Cieszę się, że dane mi było cię poznać. I dobrze, że straciłam pamięć, wydaje mi się... że wtedy nie byłoby nam tak dobrze.
Dla zabawy zaczęła go stukać nogą w nogę i patrzyła się cały czas mocno rozbawionym wzrokiem. Po tym jak operowała sztućcami i zachowywała się przy stole można było łatwo zauważyć, iż rzeczywiście pochodziła z dobrego domu.
- Nie chcę by jakiś grajek przysłuchiwał się słowom, które są przeznaczone tylko dla ciebie, kotku – zaczął Luca uśmiechając się krzywo. - Ja również cieszę się, że los nas ze sobą połączył. I nie wiadomo, jakby nam było wcześniej, Cas... Najważniejsze, że teraz jest bardzo dobrze – Luca pochylił się ku niej i ich usta połączył namiętny pocałunek. - Kończmy tę kolację i udajmy się do naszego apartamentu, bo już nie mogę się doczekać wspólnej kąpieli przed snem – rzucił pewnie puszczając jej oczko.
- Kąpieli? - spytała uśmiechając się szeroko.
Wyglądało, jakby byli naprawdę bardzo głodni, gdyż zjedli swoje porcje w rekordowym tempie, acz nadal ciągle bardzo kulturalnie. Dopili wino, podziękowali i zostali zaprowadzeni do apartamentu. Młody mężczyzna wręczył Tileańczykom klucz, odebrał napiwek i szybko zniknął na schodach. Luca wprawnie otworzył drzwi, pochwycił ukochaną na ręce i wniósł ją do pokoju niczym pannę młodą. Arienati już trochę wypiła i choć nie była jeszcze pijana, to miała świetny humor i ciągle coś chichotała cicho pod nosem.
Dobry nastrój udzielił się także kupcowi, a poprawił jeszcze bardziej, gdy zobaczył pokój. Pierwszą rzeczą, która przykuła jego wzrok, było ogromne łóżko z czerwoną aksamitną pościelą i kotarami. W całym apartamencie paliły się niezliczone czerwone świeczki, niektóre były bardzo małe i płaskie, umieszczono je w dużych kryształowych misiach z wodą miast w świecznikach. Ich blask odbijał się w ogromnym lustrze, które ktoś sprytnie postawił na wprost łóżka. Dwa ogromne i zapewne bardzo miękkie fotele kusiły, w pomieszczeniu obok znajdowała się łazienka z dużą balią, perfumowanymi olejkami i balsamami. Lucę aż dłonie zaczęły świerzbić, żeby tylko móc rozsmarować te pachnidła na skórze partnerki.
Po chwili pierwszy szok i wrażenie minęły, otrząsnął się i nadal trzymając Castinęę na rękach wszedł do pokoju. Podłoga i pościel posypane były płatkami róż, wystrój szybko trafił w gusta zakochanych. Tileańczyk stąpając ostrożnie podszedł do łóżka i delikatnie na nim posadził kobietę.
- Luca... Mogę cię wykorzystać? - zamruczała powodując chwilowo na jego plecach przyjemne dreszcze. - Mógłbyś nam przynieść słodkiego wina i czegoś do przegryzienia na noc? Mogą być jakieś owoce...
Rzuciła mu błagalne spojrzenie mówiące wyraźnie, iż ma jeszcze ochotę się napić.
Uśmiechnął się tylko do niej lekko, ucałował w policzek i po chwili zniknął za drzwiami. Zszedł schodami na dół, wszak nie wypadało biegać w takim miejscu i zaczepił pierwszego lepszego kelnera. Szybko złożył zamówienie i przysiadł czekając, aż mężczyzna mu przyniesie to, o co prosił. Jakoś nie chciał, żeby ktoś obcy im wchodził do pokoju, wolał już sam wszystko zanieść...
Odebrawszy wino, dwa kieliszki i misę z owocami, jakoś udało mu się z tym wrócić do pokoju. Wszedł spokojnie do środka i od razu poczuł, że coś się zmieniło.
Gładkie i nasmarowane oliwką ciało pachniało teraz delikatnie kwiatowymi olejkami, których woń unosiła się lekko w pokoju. Większość świec była zgaszona, a te kilka małych rzucało skąpe światło na łóżko. Ich cienie igrały na ścianach, gdy płomienie gięły się i wiły poruszane niewidzialnym oddechem lekko uchylonego okna. Arienati poruszyła się, kiedy tylko Luca na nią spojrzał. Leżała na środku łóżka, nagie ciało zakrywała cienka, aksamitna płachta w czerwonym kolorze, która przy każdym ruchu kobiety odkrywała coraz to więcej jej wdzięków. Skóra Tileanki lśniła i błyszczała w blasku świec, zdawała się być teraz zabarwiona płynnym bursztynem.
Kobieta niosła się siadając, płachta zsunęła się po jej piersiach i opadła na uda ukazując mężczyźnie to, co już od dłuższego czasu i tak widział oczami wyobraźni. Uśmiechnęła się kusząco, odgarnęła mokre włosy z twarzy i uniosła je do góry naprężając przy okazji całe swoje ciało i wyginając wyzywająco zaprezentowała mu swój pełny biust. Zazwyczaj proste kosmyki teraz lekko się kręciły, czasami skapywała z nich mała kropelka wody na pościel.
Zaczął do niej podchodzić jednocześnie odstawiając zamówienie na najbliższym meblu. Zrzucił koszulę i spodnie, im bliżej był Ari, tym jej plecy znajdowały się niżej, aż w końcu znowu leżała. Wszedł na łóżko i zawisł nad nią. Wygięła ciało w górę, szybko pochwycił w dłoń nadstawioną pierś i ścisnął mocniej. Kobieta coś syknęła i zmrużyła oczy, wyciągnęła ręce w kierunku ściany za sobą, tej nocy zdawała się być bardzo uległa. Złapał i zrzucił z niej płachtę, jego oczom ukazało się idealnie i całkowicie ogolone ciało kochanki. Przejechał dłonią po gładkim łonie, kobieta aż płonęła z pożądania i pragnienia, by się z nim połączyć. Złapała go nogami w pasie i zamruczała. Wiedział już, że zapowiadała się bardzo długa noc, a wino i owoce były jedynie pretekstem, by na chwilę wyszedł.
- Lubię takie niespodzianki - mruknął jej do uszka.
Castinaa nic mu nie odpowiedziała, rozpuściła jego ciemne długie włosy i zatopiła w nich szczupłe, zwinne palce...

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Ulrich de Maar
Byli już kawałek od tej dziwnej świątyni. Słuchał słów towarzyszy. Spojrzał na nich jakby… z rozczarowaniem? Chociaż… szaleństwem byłoby oczekiwać, że wszyscy razem pójdą na śmierć z pieśnią na ustach. Przez podróż na powierzchnię, wszyscy milczeli. Otoczenie nie wprawiało w nastrój do rozmowy, prawda… ale chyba każdy musiał sobie ułożyć w głowie to co przed chwilą zaszło. Ulrich też. „Co to w ogóle było za bydle?!”
***
Trzeba przyznać, że „Tarcza Myrmidii” to porządny lokal. Chociaż, dla Ulricha już sam fakt, że gdzieś można się napić był dużym plusem. Szlachcic, kiedy już usiedli, rozejrzał się szybko po karczmie. Nie zauważył nigdzie żadnego, tak zwanego, „marginesu,” jaki on i Gunter mieli nieszczęście spotkać podczas festynu. Zapowiada się w końcu chwila spokoju… Chociaż myśli de Maara wciąż zaprzątnięte były tym co znaleźli w kanałach. Dopiero głoś Orlandoniego przywołał go do rzeczywistości.
- Zdrowie, zdrowie… Wszak podobno jest najważniejsze. – tyle zdołał powiedzieć nim potok słów wydobył się z ust Tileańczyka. Potok nawet rozsądnych słów. Oczywiście Ulrich już wiedział, że Luca badając sprawę tego „znaleziska” kieruje się chęcią zarobku… co zresztą sam zaraz przyznał. Czy on nie rozumie?! Potem mówiła Castinaa. „…wszak tego typu sprawy to już nie nasza działka…” Ulrich spojrzał na nią dziwnie. Nie ich działka... to niby czyja?
- Już się w to wplątaliśmy. Takie coś nie zdarza się każdemu… A o tym czymś koniecznie trzeba komuś powiedzieć. Koniecznie! Nie chcę wam przypominać, ale jesteśmy w Bogenhafen. Pełno tu ludzi. A pod nami i tymi wszystkimi ludźmi siedzi sobie spokojnie jakiś wielki, dymiący sku***syn! Czy tylko mnie „trochę” to niepokoi? – de Maara znów ponosiły emocje. Ale zaraz opadły, gdy uświadomił sobie coś innego…
- Zastanawia mnie tylko jedna sprawa. Czy ktokolwiek nam uwierzy. Ja sam nie wierzyłem własnym oczom, a co dopiero… ech…
Chwilę później zakochani się ulotnili. Ulrich kiwnął im tylko głową na pożegnanie. Jak mogą być beztroscy w takiej chwili? A może to on za bardzo się przejmuje? W sumie ta świątynia nie pojawiła się tam wczoraj… Ale przecież… „Cholera… Muszę się napić.”
Jeszcze przez chwilę Ulrich był trochę przybity i nie brał udziału w dalszej, beztroskiej rozmowie. Ta chwila trwała jakieś dwie kolejki. Im więcej ożywczego trunku dostawało się do organizmu szlachcica, tym było lepiej i po chwili już był w lepszym humorze. Co jak co, ale alkohol zdecydowanie poprawia nastrój. Miał już trochę w czubie, ale niech tam! Pił za dobrą kompanie i demona, który już niedługo będzie gryzł glebę… czy co to one tam robią… mniejsza z tym. Zdrowie!
Byli już kawałek od tej dziwnej świątyni. Słuchał słów towarzyszy. Spojrzał na nich jakby… z rozczarowaniem? Chociaż… szaleństwem byłoby oczekiwać, że wszyscy razem pójdą na śmierć z pieśnią na ustach. Przez podróż na powierzchnię, wszyscy milczeli. Otoczenie nie wprawiało w nastrój do rozmowy, prawda… ale chyba każdy musiał sobie ułożyć w głowie to co przed chwilą zaszło. Ulrich też. „Co to w ogóle było za bydle?!”
***
Trzeba przyznać, że „Tarcza Myrmidii” to porządny lokal. Chociaż, dla Ulricha już sam fakt, że gdzieś można się napić był dużym plusem. Szlachcic, kiedy już usiedli, rozejrzał się szybko po karczmie. Nie zauważył nigdzie żadnego, tak zwanego, „marginesu,” jaki on i Gunter mieli nieszczęście spotkać podczas festynu. Zapowiada się w końcu chwila spokoju… Chociaż myśli de Maara wciąż zaprzątnięte były tym co znaleźli w kanałach. Dopiero głoś Orlandoniego przywołał go do rzeczywistości.
- Zdrowie, zdrowie… Wszak podobno jest najważniejsze. – tyle zdołał powiedzieć nim potok słów wydobył się z ust Tileańczyka. Potok nawet rozsądnych słów. Oczywiście Ulrich już wiedział, że Luca badając sprawę tego „znaleziska” kieruje się chęcią zarobku… co zresztą sam zaraz przyznał. Czy on nie rozumie?! Potem mówiła Castinaa. „…wszak tego typu sprawy to już nie nasza działka…” Ulrich spojrzał na nią dziwnie. Nie ich działka... to niby czyja?
- Już się w to wplątaliśmy. Takie coś nie zdarza się każdemu… A o tym czymś koniecznie trzeba komuś powiedzieć. Koniecznie! Nie chcę wam przypominać, ale jesteśmy w Bogenhafen. Pełno tu ludzi. A pod nami i tymi wszystkimi ludźmi siedzi sobie spokojnie jakiś wielki, dymiący sku***syn! Czy tylko mnie „trochę” to niepokoi? – de Maara znów ponosiły emocje. Ale zaraz opadły, gdy uświadomił sobie coś innego…
- Zastanawia mnie tylko jedna sprawa. Czy ktokolwiek nam uwierzy. Ja sam nie wierzyłem własnym oczom, a co dopiero… ech…
Chwilę później zakochani się ulotnili. Ulrich kiwnął im tylko głową na pożegnanie. Jak mogą być beztroscy w takiej chwili? A może to on za bardzo się przejmuje? W sumie ta świątynia nie pojawiła się tam wczoraj… Ale przecież… „Cholera… Muszę się napić.”
Jeszcze przez chwilę Ulrich był trochę przybity i nie brał udziału w dalszej, beztroskiej rozmowie. Ta chwila trwała jakieś dwie kolejki. Im więcej ożywczego trunku dostawało się do organizmu szlachcica, tym było lepiej i po chwili już był w lepszym humorze. Co jak co, ale alkohol zdecydowanie poprawia nastrój. Miał już trochę w czubie, ale niech tam! Pił za dobrą kompanie i demona, który już niedługo będzie gryzł glebę… czy co to one tam robią… mniejsza z tym. Zdrowie!
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Günter Golem
Wreszcie z powrotem na powierzchni. Czy tak czuje się niedoszły topielec, który łapczywie chwyta powietrze w wypełnione wodą płuca? Golem niemal zachłysnął się nim, gdy świeży powiew omiótł jego przybrudzoną krwią, potem, brudem i ekskrementami głowę. Całe szczęście, że łaźnia była tak niedaleko...
Relaks w karczmie. Oto czego mu było trzeba po wątpliwych atrakcjach związanych z dotychczasowym pobytem w tym nomen omen zasranym mieście. Nawet miejscowy sikacz smakował jakoś lepiej niż zwykle. Nie wspominając o jadle, które, niczym balsam, łagodziło uporczywe pieczenie w żołądku i uciszało natrętną, wzniosłą symfonię golemowych kiszek, zainspirowaną mniej wzniosłym, lecz równie upierdliwym głodem.
Günter przyłączył się do toastu. W przypływie dobrego nastroju nieomal wytrącił współbiesiadnikom kufle z dłoni po przesadnie silnym stuknięciu. Na szczęście humor kompanii dopisywał, więc zakończyło się na żartach i śmiechu.
Golem nie wytrzymał i parsknął tubalnym śmiechem, uderzając dłonią o blat stołu.
- Mi to mówisz, Luca? - Poklepał Tileańczyka po ramieniu, wciąż zanosząc się rechotem. - Teraz to dyskrecja, a kto pierwszy w Weissbrucku rzucał na prawo i lewo oskarżeniami o sprzyjanie Chaosowi? Twoje, zdrowie, Orlandoni! Jak nikt inny potrafisz kreować pomysły na poczekaniu!
Towarzystwo przyłączyło się do śmiechu. Luca, gdy zrozumiał, że uwaga była tylko uszczypliwym żartem, także nerwowo zachichotał.
- A jeżeli tak was... no dobrze, nas... intryguje zagadka tamtego miejsca, to zapomnijcie o rozpytywaniu o to u jakichkolwiek autorytetów. Jeśli w mieście istnieje jakiś zorganizowany kult, to możni zapewne grają w nim pierwsze skrzypce. Skąd wiem? Doświadczenie, moi drodzy. Jakiś czas temu służyłem jako ochroniarz mistrza Kuntza, ekscentrycznego kolekcjonera, człowieka obytego ze światem i obdarzonego umysłem o szerokim horyzontach. Wiele z mojej dzisiejszej wiedzy zawdzięczam właśnie jemu. Mistrz nie raz miał do czynienia z mniej lub bardziej tajemniczymi kultami i, jeśli wierzyć jego słowom, najbardziej podatni na podszepty Chaosu są właśnie zblazowani bogacze, szukający coraz to nowszych podniet - również, a może przede wszystkim, wśród tych zakazanych.
- Dlatego rozsądniej by było zasięgnąć języka gdzie indziej. Miejski półświatek to idealne źródło informacji, ale obawiam się, że jego niektórzy członkowie mogą być również zamieszani w jakieś konszachty z Chaosem. Proponuję powęszyć w świątyniach, popytać wśród kapłanów. Te instytucje z racji swej natury stronią od Chaosu. Co więcej tępią go i są na jego emanacje bardziej odporne niż lokalni możni i przedstawiciele prawa.
Golem zamówił dokładkę jadła i jeszcze jeden kufel piwa. Więcej propozycji nie miał. Ciekawiło go, jakie plany przedstawią pozostali.
Olbrzym z uśmiechem pożegnał parę Tileańczyków, życząc im przyjemnej zabawy. Nie trudno było się domyślić jaki finał znajdzie ich wystawna kolacja. Zresztą - co go to obchodziło? Gołąbeczki były ze sobą do bólu szczęśliwe, co też manifestowały na każdym kroku, więc należało im w tym gorącym uczuciu nie przeszkadzać.
Gdy przy stole pozostała tylko czwórka poszukiwaczy przygód, Golem zwrócił się do elfki:
- Pytałaś mnie jakiś czas temu, czemu udaję idiotę? Cóż, każdy dąży do tego, by ułatwić sobie egzystencję w danej społeczności, wtopić się w nią, by móc się w tłumie dość swobodnie poruszać, by móc wieść w miarę spokojne życie. Maska idioty to ucieczka do stereotypu, jaki kojarzy się z moim wyglądem. Przed wami nie kryję się z moją naturą i mogę swobodnie wypowiadać się, gdyż poznaliście mnie, wiecie jaki jestem naprawdę. Tymczasem przeciętny człowiek woli widzieć we mnie tępego osiłka, któremu lepiej nie wchodzić w drogę, tylko z daleka wyśmiać, wytknąć palcem lub obrzucić kamieniami. I niech tak zostanie. Przywykłem do tego. Role przyznane i wyuczone, kurtyna w górze, przedstawienie nadal trwa.
Zamyślił się przez chwilę, po czym dodał z cwaniackim uśmieszkiem:
- Ma to też i inne zastosowanie. Odkrył je wspomniany już mistrz Albrecht Kuntz. Potraktował mój specyficzny wygląd jako naturalną charakteryzację. Udowodnił, że o ile ludzie nie wystraszą się mojej groźnej postury, potraktują mnie co najwyżej jak ostatniego głąba i najpewniej zignorują. Tym sposobem zupełnie niepozornie będę mógł wejść w posiadanie informacji, które w normalnych okolicznościach wymagałyby czasochłonnej perswazji. Innymi słowy, przekonująco udając bezmyślnego i niegroźnego kretyna, potrafię swobodnie podsłuchiwać innych lub działać potajemnie na ich niekorzyść. W ten sposób mogę pozyskać jakieś konkretne informacje lub na przykład niepostrzeżenie podać truciznę. Możliwości jest wcale nie tak mało.
Wreszcie z powrotem na powierzchni. Czy tak czuje się niedoszły topielec, który łapczywie chwyta powietrze w wypełnione wodą płuca? Golem niemal zachłysnął się nim, gdy świeży powiew omiótł jego przybrudzoną krwią, potem, brudem i ekskrementami głowę. Całe szczęście, że łaźnia była tak niedaleko...
Relaks w karczmie. Oto czego mu było trzeba po wątpliwych atrakcjach związanych z dotychczasowym pobytem w tym nomen omen zasranym mieście. Nawet miejscowy sikacz smakował jakoś lepiej niż zwykle. Nie wspominając o jadle, które, niczym balsam, łagodziło uporczywe pieczenie w żołądku i uciszało natrętną, wzniosłą symfonię golemowych kiszek, zainspirowaną mniej wzniosłym, lecz równie upierdliwym głodem.
Günter przyłączył się do toastu. W przypływie dobrego nastroju nieomal wytrącił współbiesiadnikom kufle z dłoni po przesadnie silnym stuknięciu. Na szczęście humor kompanii dopisywał, więc zakończyło się na żartach i śmiechu.
Golem nie wytrzymał i parsknął tubalnym śmiechem, uderzając dłonią o blat stołu.
- Mi to mówisz, Luca? - Poklepał Tileańczyka po ramieniu, wciąż zanosząc się rechotem. - Teraz to dyskrecja, a kto pierwszy w Weissbrucku rzucał na prawo i lewo oskarżeniami o sprzyjanie Chaosowi? Twoje, zdrowie, Orlandoni! Jak nikt inny potrafisz kreować pomysły na poczekaniu!
Towarzystwo przyłączyło się do śmiechu. Luca, gdy zrozumiał, że uwaga była tylko uszczypliwym żartem, także nerwowo zachichotał.
- A jeżeli tak was... no dobrze, nas... intryguje zagadka tamtego miejsca, to zapomnijcie o rozpytywaniu o to u jakichkolwiek autorytetów. Jeśli w mieście istnieje jakiś zorganizowany kult, to możni zapewne grają w nim pierwsze skrzypce. Skąd wiem? Doświadczenie, moi drodzy. Jakiś czas temu służyłem jako ochroniarz mistrza Kuntza, ekscentrycznego kolekcjonera, człowieka obytego ze światem i obdarzonego umysłem o szerokim horyzontach. Wiele z mojej dzisiejszej wiedzy zawdzięczam właśnie jemu. Mistrz nie raz miał do czynienia z mniej lub bardziej tajemniczymi kultami i, jeśli wierzyć jego słowom, najbardziej podatni na podszepty Chaosu są właśnie zblazowani bogacze, szukający coraz to nowszych podniet - również, a może przede wszystkim, wśród tych zakazanych.
- Dlatego rozsądniej by było zasięgnąć języka gdzie indziej. Miejski półświatek to idealne źródło informacji, ale obawiam się, że jego niektórzy członkowie mogą być również zamieszani w jakieś konszachty z Chaosem. Proponuję powęszyć w świątyniach, popytać wśród kapłanów. Te instytucje z racji swej natury stronią od Chaosu. Co więcej tępią go i są na jego emanacje bardziej odporne niż lokalni możni i przedstawiciele prawa.
Golem zamówił dokładkę jadła i jeszcze jeden kufel piwa. Więcej propozycji nie miał. Ciekawiło go, jakie plany przedstawią pozostali.
Olbrzym z uśmiechem pożegnał parę Tileańczyków, życząc im przyjemnej zabawy. Nie trudno było się domyślić jaki finał znajdzie ich wystawna kolacja. Zresztą - co go to obchodziło? Gołąbeczki były ze sobą do bólu szczęśliwe, co też manifestowały na każdym kroku, więc należało im w tym gorącym uczuciu nie przeszkadzać.
Gdy przy stole pozostała tylko czwórka poszukiwaczy przygód, Golem zwrócił się do elfki:
- Pytałaś mnie jakiś czas temu, czemu udaję idiotę? Cóż, każdy dąży do tego, by ułatwić sobie egzystencję w danej społeczności, wtopić się w nią, by móc się w tłumie dość swobodnie poruszać, by móc wieść w miarę spokojne życie. Maska idioty to ucieczka do stereotypu, jaki kojarzy się z moim wyglądem. Przed wami nie kryję się z moją naturą i mogę swobodnie wypowiadać się, gdyż poznaliście mnie, wiecie jaki jestem naprawdę. Tymczasem przeciętny człowiek woli widzieć we mnie tępego osiłka, któremu lepiej nie wchodzić w drogę, tylko z daleka wyśmiać, wytknąć palcem lub obrzucić kamieniami. I niech tak zostanie. Przywykłem do tego. Role przyznane i wyuczone, kurtyna w górze, przedstawienie nadal trwa.
Zamyślił się przez chwilę, po czym dodał z cwaniackim uśmieszkiem:
- Ma to też i inne zastosowanie. Odkrył je wspomniany już mistrz Albrecht Kuntz. Potraktował mój specyficzny wygląd jako naturalną charakteryzację. Udowodnił, że o ile ludzie nie wystraszą się mojej groźnej postury, potraktują mnie co najwyżej jak ostatniego głąba i najpewniej zignorują. Tym sposobem zupełnie niepozornie będę mógł wejść w posiadanie informacji, które w normalnych okolicznościach wymagałyby czasochłonnej perswazji. Innymi słowy, przekonująco udając bezmyślnego i niegroźnego kretyna, potrafię swobodnie podsłuchiwać innych lub działać potajemnie na ich niekorzyść. W ten sposób mogę pozyskać jakieś konkretne informacje lub na przykład niepostrzeżenie podać truciznę. Możliwości jest wcale nie tak mało.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Ninerl Tar Vatherain
-Akurat powabnej pieśni mrocznej mocy może ulec każdy- odpowiedziała mężczyźnie poważnie. W końcu co zrobili Druchii? Rzucili się bez wahania, w jej objęcia, sądząc w swej pysze, że będą mogli ją bezkarnie nagiąć do swojej woli.
Wreszcie wyszli z kanałów. Ninerl ostatnie metry niemal się wlokła. Ból ran i potłuczeń przybierał na sile. Przycisnęła lewą rękę do piersi. Miała nadzieję, że szwy nie są rozerwane. Zdecydowanie sforsowała się ponad miarę. Nadal było jej niedobrze.
O, dziwo zabójczyni podeszła do niej i wspomniała coś o ranie. Ninerl miała wrażenie, że dziewczyna nie darzy jej sympatią. Ale nie przejmowała sie tym, naprawdę miała na głowie inne zmartwienia.
- Hmm, kapłan... Może ta bogini, jak ona się nazywa... Shallyyija... jej kapłanki słyną z mocy uzdrowicielskiej, prawda?- zapytała niepewnie.
Po drabince wspinała się z trudem, zaciskając zęby. W końcu wydostała się na powierzchnię i westchnęła z zadowoleniem.
Cała drużyna była utaplana w ściekach i innych paskudztwach.
Zaraz potem udali się do łaźni.
Ninerl rozbierała się z trudem- przedramię płonęło bólem. Ledwie była w stanie rozsupłać opatrunek na żebrach.
Chwilę potem leżała w gorącej wodzie, unosząc nieco ranną ręką.
Ubranie kazała wyprać- najwyżej wyschnie na niej. Całe szczęście, że pikowana kamizela i kolczuga nie były brudne, tak samo koszula- tylko wierzchnie tuniki i spodnie ociekały błotem.
Ubrała się i wyszła. Buty były już suche i wyczyszczone. Mokre, rozpuszczone włosy powoli osuszał lekki wiatr.
Ninerl szła powoli- czuła się wycieńczona i słaba. Była głodna, spragniona i zmęczona. Potrzebowała krótkiej chociaż chwili wytchnienia.
W końcu znaleźli się w gospodzie. Najpierw wyszperała swoją apteczkę i odkaziła ranę. Pomarowała ją galaretowatą maścią- ta szybko zaschła tworząc delikatną, przezroczystą skorupkę na policzku. Pójdzie do tej światyni, a co jej szkodzi. Przynajmniej dowie sie jak ludzkie wyglądają z bliska.
Siedziała przy stole i jadła powoli. Jak zwykle sprawdziła jedzenie i napoje. Policzek nieco bolał, ale to nie było nic groźnego. Natomiast ręka odmówiła posłuszeństwa. Ninerl się nie dziwiła, w końcu miała raptem cztery dni odpoczynku, stanowczo za krótki czas dla takiej rany. Mięśnie musiały mieć czas, a na pewno zostaną jej zrosty, jeśli ją nadwyręży, a później nie przywróci do pełnej sprawności. Także żebra protestowały co jakiś czas, na szczęście niezbyt dokuczliwie. Oparunek trzymał się nadal.
Ninerl skazana na posługiwanie się jedną dłonią, jadła przysłuchując się rozmową. Drugą, chorą położyła na stole.
Kupiec jak zwykle mówił i mówił. Ninerl zasadniczo się z nim zgadzała.
-Demon może być strażnikiem. Może być związany paktem... ale ja nie znam się za dobrze na takich rzeczach... Mam nadzieję, że nic stamtąd nie wzięliście? To mogłaby być kotwica dla maga czy demona, takie przedmioty bywają niebezpieczne.- powiedziała, gdy tylko udało się jej coś wtrącić w słowotok Tileańczyka.
Widziała, że Castiina jest wyraźnie zniecierpliwiona. Widać było, że próbuje coś wtrącić. Ninerl była ciekawa czy Luca to zauważy, a powinien. Zupełnie nie dawał jej dojść do głosu, to było naprawdę niegrzeczne. Może ktoś powinien mu o tym powiedzieć? Ale nie, ona tego nie zrobi, lepiej nie...
-Mogę porozmawiać z tą całą Radą. Na pewno są mniej zapatrzeni w siebie od caledorskich książątek. Gunterze masz rację, przecież ty i Gidiril możecie dyskretnie popytać kapłanów. - zwróciła się do nich- Ja pójdę z wami, by zbadać to zranienie. Być może kapłanów zainteresuje to stworzenie.- dodała. Nie miała wysokiego mniemania o ludzkich kapłanach, ale co szkodzi wysłuchać ich rad. Zawsze to jakieś urozmaicenie...
Wątpiła co prawda, by rana okazała się groźna- to był tylko siniec, skóra była cała.
-Ulrichu, spokojnie... Ta św... to miejsce istnieje od dawna, uwierz mi, że stworzenie coś takiego zajmuje dużo czasu i środków. To nie jest takie proste. Magowie rzadko bywają niecierpliwi, więc jesli nawet ktoś realizuje jakiś plan, to robi to powoli i przemyślnie.- zwróciła się do szlachcica.
- To jaki jest plan działania? Dobrze by było odwiedzić światynię lub świątynie, ja przynajmniej powinnam. Najlepiej z samego rana- może dowiemy się czegoś przydatnego również o samej Radzie? A potem udać się do niej. O św... tamtym miejscu wspominamy tylko kapłanom, tak? Rozumiem, że to zadanie ma przypaść naszej dwójce? - rzuciła spojrzenie na szlachcica -A może ktoś jeszcze pójdzie z nami? Kto zajmie się mapami? Wy chcecie?- spojrzała na parę Tileańczyków.
Drużynowa para szybko sie zmyła, ale Ninerl nie dziwiła się im specjalnie. Życzyła im przyjemnej nocy, uśmiechając się dwuznacznie.
Potem Gunter wyłuszczył jej dokładnie, czemu przybiera taką maskę.
-Ale drwienie z innych i to w taki sposób jest ... jest po prostu barbarzyńskie i prostackie... - powiedziała zbulersowana To tak jakby ktoś cię pobił. Według zwyczajów mojego ludu miałbyś prawo pomścić te zniewagi, a jeśli byś przypadkiem...- na jej twarzy pojawił się drapieżny uśmiech - zabił adwersarza, to nikt by cie nie potępił.- dodała.
- Hmm, może i jest to przydatne, ale ja wolałabym nie być zmuszona do przybierania takich masek. Wolę być sobą, no ale ... skoro nie masz wyboru... - powiedziała, z namysłem w głosie.
Po dłużeszj chwili dodała:
-Właściwie powinnam wam powiedzieć, czego szukam...- nieoc ściszyła głos i przysunęła się bliżej. Po co miałby usłyszeć ich ktoś niepowołany?
- Jest to miecz. Długi, dla silnego wojownika. Jednak nie waży dużo, jest doskonale wyważony. Srebrny, z czarną okładziną rękojeści i misternie wyrzeźbioną wilczą głową na gardzie. Wilk ma ogniste klejnoty jako ślepia. Na ostrzu wiją się runy, nie będę teraz mówiła jakie, to nie jest istotne. W każdym razie muszę przyznać, że jest piękny i zarazem zabójczy. W końcu stworzyli go słudzy Boskiego Kowala- powiedziała z nutką tęsknoty w głosie.
Przysłuchiwała się rozmowie towarzyszy. Wypite wino, zmęczenie, pełny żołądek i otępiający ból sprawiały, że Ninerl zaczynała powoli odpływać. Siedziała, kiwając się sennie i z trudem podnosząc powieki. Nadal była dość przytomna, słyszała wyraźnie odgłosy otoczenia, ale powinna już iść spać. Tu chyba było dość bezpiecznie i dlatego nie starała się na siłę oprzytomnieć.
Było jej ciepło i dobrze- mogłaby tak siedzieć bez końca...
-Akurat powabnej pieśni mrocznej mocy może ulec każdy- odpowiedziała mężczyźnie poważnie. W końcu co zrobili Druchii? Rzucili się bez wahania, w jej objęcia, sądząc w swej pysze, że będą mogli ją bezkarnie nagiąć do swojej woli.
Wreszcie wyszli z kanałów. Ninerl ostatnie metry niemal się wlokła. Ból ran i potłuczeń przybierał na sile. Przycisnęła lewą rękę do piersi. Miała nadzieję, że szwy nie są rozerwane. Zdecydowanie sforsowała się ponad miarę. Nadal było jej niedobrze.
O, dziwo zabójczyni podeszła do niej i wspomniała coś o ranie. Ninerl miała wrażenie, że dziewczyna nie darzy jej sympatią. Ale nie przejmowała sie tym, naprawdę miała na głowie inne zmartwienia.
- Hmm, kapłan... Może ta bogini, jak ona się nazywa... Shallyyija... jej kapłanki słyną z mocy uzdrowicielskiej, prawda?- zapytała niepewnie.
Po drabince wspinała się z trudem, zaciskając zęby. W końcu wydostała się na powierzchnię i westchnęła z zadowoleniem.
Cała drużyna była utaplana w ściekach i innych paskudztwach.
Zaraz potem udali się do łaźni.
Ninerl rozbierała się z trudem- przedramię płonęło bólem. Ledwie była w stanie rozsupłać opatrunek na żebrach.
Chwilę potem leżała w gorącej wodzie, unosząc nieco ranną ręką.
Ubranie kazała wyprać- najwyżej wyschnie na niej. Całe szczęście, że pikowana kamizela i kolczuga nie były brudne, tak samo koszula- tylko wierzchnie tuniki i spodnie ociekały błotem.
Ubrała się i wyszła. Buty były już suche i wyczyszczone. Mokre, rozpuszczone włosy powoli osuszał lekki wiatr.
Ninerl szła powoli- czuła się wycieńczona i słaba. Była głodna, spragniona i zmęczona. Potrzebowała krótkiej chociaż chwili wytchnienia.
W końcu znaleźli się w gospodzie. Najpierw wyszperała swoją apteczkę i odkaziła ranę. Pomarowała ją galaretowatą maścią- ta szybko zaschła tworząc delikatną, przezroczystą skorupkę na policzku. Pójdzie do tej światyni, a co jej szkodzi. Przynajmniej dowie sie jak ludzkie wyglądają z bliska.
Siedziała przy stole i jadła powoli. Jak zwykle sprawdziła jedzenie i napoje. Policzek nieco bolał, ale to nie było nic groźnego. Natomiast ręka odmówiła posłuszeństwa. Ninerl się nie dziwiła, w końcu miała raptem cztery dni odpoczynku, stanowczo za krótki czas dla takiej rany. Mięśnie musiały mieć czas, a na pewno zostaną jej zrosty, jeśli ją nadwyręży, a później nie przywróci do pełnej sprawności. Także żebra protestowały co jakiś czas, na szczęście niezbyt dokuczliwie. Oparunek trzymał się nadal.
Ninerl skazana na posługiwanie się jedną dłonią, jadła przysłuchując się rozmową. Drugą, chorą położyła na stole.
Kupiec jak zwykle mówił i mówił. Ninerl zasadniczo się z nim zgadzała.
-Demon może być strażnikiem. Może być związany paktem... ale ja nie znam się za dobrze na takich rzeczach... Mam nadzieję, że nic stamtąd nie wzięliście? To mogłaby być kotwica dla maga czy demona, takie przedmioty bywają niebezpieczne.- powiedziała, gdy tylko udało się jej coś wtrącić w słowotok Tileańczyka.
Widziała, że Castiina jest wyraźnie zniecierpliwiona. Widać było, że próbuje coś wtrącić. Ninerl była ciekawa czy Luca to zauważy, a powinien. Zupełnie nie dawał jej dojść do głosu, to było naprawdę niegrzeczne. Może ktoś powinien mu o tym powiedzieć? Ale nie, ona tego nie zrobi, lepiej nie...
-Mogę porozmawiać z tą całą Radą. Na pewno są mniej zapatrzeni w siebie od caledorskich książątek. Gunterze masz rację, przecież ty i Gidiril możecie dyskretnie popytać kapłanów. - zwróciła się do nich- Ja pójdę z wami, by zbadać to zranienie. Być może kapłanów zainteresuje to stworzenie.- dodała. Nie miała wysokiego mniemania o ludzkich kapłanach, ale co szkodzi wysłuchać ich rad. Zawsze to jakieś urozmaicenie...
Wątpiła co prawda, by rana okazała się groźna- to był tylko siniec, skóra była cała.
-Ulrichu, spokojnie... Ta św... to miejsce istnieje od dawna, uwierz mi, że stworzenie coś takiego zajmuje dużo czasu i środków. To nie jest takie proste. Magowie rzadko bywają niecierpliwi, więc jesli nawet ktoś realizuje jakiś plan, to robi to powoli i przemyślnie.- zwróciła się do szlachcica.
- To jaki jest plan działania? Dobrze by było odwiedzić światynię lub świątynie, ja przynajmniej powinnam. Najlepiej z samego rana- może dowiemy się czegoś przydatnego również o samej Radzie? A potem udać się do niej. O św... tamtym miejscu wspominamy tylko kapłanom, tak? Rozumiem, że to zadanie ma przypaść naszej dwójce? - rzuciła spojrzenie na szlachcica -A może ktoś jeszcze pójdzie z nami? Kto zajmie się mapami? Wy chcecie?- spojrzała na parę Tileańczyków.
Drużynowa para szybko sie zmyła, ale Ninerl nie dziwiła się im specjalnie. Życzyła im przyjemnej nocy, uśmiechając się dwuznacznie.
Potem Gunter wyłuszczył jej dokładnie, czemu przybiera taką maskę.
-Ale drwienie z innych i to w taki sposób jest ... jest po prostu barbarzyńskie i prostackie... - powiedziała zbulersowana To tak jakby ktoś cię pobił. Według zwyczajów mojego ludu miałbyś prawo pomścić te zniewagi, a jeśli byś przypadkiem...- na jej twarzy pojawił się drapieżny uśmiech - zabił adwersarza, to nikt by cie nie potępił.- dodała.
- Hmm, może i jest to przydatne, ale ja wolałabym nie być zmuszona do przybierania takich masek. Wolę być sobą, no ale ... skoro nie masz wyboru... - powiedziała, z namysłem w głosie.
Po dłużeszj chwili dodała:
-Właściwie powinnam wam powiedzieć, czego szukam...- nieoc ściszyła głos i przysunęła się bliżej. Po co miałby usłyszeć ich ktoś niepowołany?
- Jest to miecz. Długi, dla silnego wojownika. Jednak nie waży dużo, jest doskonale wyważony. Srebrny, z czarną okładziną rękojeści i misternie wyrzeźbioną wilczą głową na gardzie. Wilk ma ogniste klejnoty jako ślepia. Na ostrzu wiją się runy, nie będę teraz mówiła jakie, to nie jest istotne. W każdym razie muszę przyznać, że jest piękny i zarazem zabójczy. W końcu stworzyli go słudzy Boskiego Kowala- powiedziała z nutką tęsknoty w głosie.
Przysłuchiwała się rozmowie towarzyszy. Wypite wino, zmęczenie, pełny żołądek i otępiający ból sprawiały, że Ninerl zaczynała powoli odpływać. Siedziała, kiwając się sennie i z trudem podnosząc powieki. Nadal była dość przytomna, słyszała wyraźnie odgłosy otoczenia, ale powinna już iść spać. Tu chyba było dość bezpiecznie i dlatego nie starała się na siłę oprzytomnieć.
Było jej ciepło i dobrze- mogłaby tak siedzieć bez końca...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Noc upłynęła wam na zabawie, śpiewie, rozmowach i zasłużonym śnie. Ranek natomiast nie był już tak przyjemny. Ulrich miał solidnego kaca i właściwie nie tknął śniadania, płucząc jedynie gardło jakimiś sokami. Poza tym karczmarz zażądał dwóch złotych koron za pobyt i na nic zdały się wasze tłumaczenia, że zapłacicie niebawem. Przy okazji gospodarz napomknął, że zbiegłego goblina znaleziono godzinę po waszym przyjściu do karczmy. Akurat w tym momencie do „Tarczy Myrmidii” dotarła dwójka Tileańczyków, których wesołe miny nieco zrzedły, gdy dowiedzieli się od was, że prawdopodobnie zostaliście oszukani.
Po śniadaniu postanowiliście działać według obmyślonego zeszłego wieczoru planu. Udaliście się więc do świątyni Shallyi na Goettenplatz (zaledwie piętnaście minut drogi od „Tarczy Myrmidii), gdzie kapłanki bogini miłosierdzia zajęły się obolałymi żebrami i ręką Ninerl wykorzystując do tego celu jakieś olejki, mikstury i maści. Reszta z was nie potrzebowała pomocy – powoli wracaliście do pełni sił. W świątyni nie dowiedzieliście się jednak niczego istotnego i po symbolicznej opłacie „na biednych i schorowanych”, opuściliście przybytek. Ninerl czuła się dużo lepiej niż zeszłego wieczora.
Postanowiliście ruszyć do sądu, by dowiedzieć się czegoś o pieniądzach za goblina. Wypytując kilku napotkanych przechodniów dowiedzieliście się między innymi, że radzie miasta do której mieliście zamiar się udać przewodniczy niejaki Johannes Teugen - bardzo wpływowy człowiek i szef Gildii Kupieckiej, wespół z radnym Magiriusem, członkiem tej samej. Niedługo później zjawiliście się w sądzie. Po 15 minutowym oczekiwaniu na to, aż sędzia łaskawie was przyjmie, wreszcie znaleźliście się w jego pokoju. Sędzia potwierdził tylko słowa karczmarza. Goblina znaleziono w magazynie Steinhagerów w Ostendamm. Wasze tłumaczenia i pokazane kości zbył tym, że to kości, a nie ciało. Ale obiecał iść do ratusza, zresztą wam też to polecił.
Po drodze Ninerl opowiedziała wam, że Steinhagerowie to znacząca rodzina kupiecka w Bogenhafen. Na mieście wskazano wam drogę do magazynów, biur i rezydencji. Każdy tu coś o nich wiedział jak się zdawało. W ratuszu przyjął was pewny siebie urzędnik, który potwierdził wersję sędziego. Dodał jedynie tyle, że autentyczność szkarady została potwierdzona. Przy okazji mówiąc, że ciała jednak nie mają. Po waszych namowach oddalił się, mówiąc, że spyta o zapłatę dla was i jak pozwolą to przyniesie. Mówił to 30 minut temu, zostawiając was w małej poczekalni. Strażnicy blokowali przejście a sekretarka mówiła, że nie wie gdzie poszedł, więc po niego nikt nie pójdzie. Wyglądało na to, że z zarobionych w kanałach pieniędzy nic nie będzie.
Po śniadaniu postanowiliście działać według obmyślonego zeszłego wieczoru planu. Udaliście się więc do świątyni Shallyi na Goettenplatz (zaledwie piętnaście minut drogi od „Tarczy Myrmidii), gdzie kapłanki bogini miłosierdzia zajęły się obolałymi żebrami i ręką Ninerl wykorzystując do tego celu jakieś olejki, mikstury i maści. Reszta z was nie potrzebowała pomocy – powoli wracaliście do pełni sił. W świątyni nie dowiedzieliście się jednak niczego istotnego i po symbolicznej opłacie „na biednych i schorowanych”, opuściliście przybytek. Ninerl czuła się dużo lepiej niż zeszłego wieczora.
Postanowiliście ruszyć do sądu, by dowiedzieć się czegoś o pieniądzach za goblina. Wypytując kilku napotkanych przechodniów dowiedzieliście się między innymi, że radzie miasta do której mieliście zamiar się udać przewodniczy niejaki Johannes Teugen - bardzo wpływowy człowiek i szef Gildii Kupieckiej, wespół z radnym Magiriusem, członkiem tej samej. Niedługo później zjawiliście się w sądzie. Po 15 minutowym oczekiwaniu na to, aż sędzia łaskawie was przyjmie, wreszcie znaleźliście się w jego pokoju. Sędzia potwierdził tylko słowa karczmarza. Goblina znaleziono w magazynie Steinhagerów w Ostendamm. Wasze tłumaczenia i pokazane kości zbył tym, że to kości, a nie ciało. Ale obiecał iść do ratusza, zresztą wam też to polecił.
Po drodze Ninerl opowiedziała wam, że Steinhagerowie to znacząca rodzina kupiecka w Bogenhafen. Na mieście wskazano wam drogę do magazynów, biur i rezydencji. Każdy tu coś o nich wiedział jak się zdawało. W ratuszu przyjął was pewny siebie urzędnik, który potwierdził wersję sędziego. Dodał jedynie tyle, że autentyczność szkarady została potwierdzona. Przy okazji mówiąc, że ciała jednak nie mają. Po waszych namowach oddalił się, mówiąc, że spyta o zapłatę dla was i jak pozwolą to przyniesie. Mówił to 30 minut temu, zostawiając was w małej poczekalni. Strażnicy blokowali przejście a sekretarka mówiła, że nie wie gdzie poszedł, więc po niego nikt nie pójdzie. Wyglądało na to, że z zarobionych w kanałach pieniędzy nic nie będzie.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Gildiril
"Umyć się, jak najszybciej się umyć... I nie spotkać zbyt wiele ludzi po drodze" ta myśl towarzyszyła Gildirilowi gdy wydostali się wreszcie z kanałów. Byli w opłakanym stanie. Brudni, śmierdzący, nawet nie szli zbyt blisko siebie, tak trudno było wytrzymać. Obrzydlistwo. Na dodatek z nagrody też nici... Elf z wyraźnie niezadowoloną miną ruszył do łaźni, po kąpieli czuł się lepiej. Ale tylko trochę lepiej.
Wrócili do "Tarczy Myrmydii", elf z ukojeniem powitał ciepłe wnętrze i zapach jedzenia. Dzień był parszywy, co tu kryć. Przebrał się i zszedł na kolację. Wreszcie coś, co nie ucieka... Cokolwiek by to nie było, Gildiril zjadłby to bez mrugnięcia okiem.
Wysłuchał tego, co miał do powiedzenia Orlandoni. Prawdę mówiąc, wisiało mu, czyja to była piwnica. I czy będą oskarżać właściciela, czy po prostu poderżną mu gardło. Jakby miał coś lepszego do roboty, to pewnie szybko by się stąd ulotnił...
Rozsiadł się wygodnie na krześle i słuchał tego, co mówią towarzysze, natomiast Lucę i Castinę odprowadził do drzwi obojętnym wzrokiem. Trzeba przyznać, że teorie wysnuwane przez drużynę były bardzo ciekawe... Ale nie potrafił wykrzesać w sobie entuzjazmu. Jadł i pił w milczeniu, nie miał ochoty się odzywać, zresztą po co. Jeszcze jedna kretyńska teoria nic nowego nie wniesie...
***
Następny dzień również był paskudny. Jedynym plusem było to, że nie babrali się w kanałach... Z samego rana uraczył go widok skacowanego Ulricha, informacja o ciele goblina, potem wizyta w kaplicy, w sądzie, w ratuszu... Pełen serwis. Bardzo pokręcona wydawała się heca z goblinem. Co oni do cholery znaleźli? W kulki sobie lecą czy faktycznie coś mają? Jeśli tak, to w takim razie co znaleźli w kanałach? Bez sensu... I na dodatek musieli siedzieć w tym ratuszu, czekając naiwnie na gwiazdkę z nieba. Mruknął więc do towarzyszy -Guzik, możemy zapomnieć o pieniądzach... Pytanie tylko, co oni tak w ogóle znaleźli... I co znaleźliśmy my. Niezbyt bym się ucieszył, jakby się okazało, że po Bogenhafen biega więcej trzynogich maszkar- Elf westchnął i zrezygnowany przysiadł na krześle. Niech teraz drużynowi myśliciele coś wymyślą, i niech to będzie coś, co go tu zatrzyma...
"Umyć się, jak najszybciej się umyć... I nie spotkać zbyt wiele ludzi po drodze" ta myśl towarzyszyła Gildirilowi gdy wydostali się wreszcie z kanałów. Byli w opłakanym stanie. Brudni, śmierdzący, nawet nie szli zbyt blisko siebie, tak trudno było wytrzymać. Obrzydlistwo. Na dodatek z nagrody też nici... Elf z wyraźnie niezadowoloną miną ruszył do łaźni, po kąpieli czuł się lepiej. Ale tylko trochę lepiej.
Wrócili do "Tarczy Myrmydii", elf z ukojeniem powitał ciepłe wnętrze i zapach jedzenia. Dzień był parszywy, co tu kryć. Przebrał się i zszedł na kolację. Wreszcie coś, co nie ucieka... Cokolwiek by to nie było, Gildiril zjadłby to bez mrugnięcia okiem.
Wysłuchał tego, co miał do powiedzenia Orlandoni. Prawdę mówiąc, wisiało mu, czyja to była piwnica. I czy będą oskarżać właściciela, czy po prostu poderżną mu gardło. Jakby miał coś lepszego do roboty, to pewnie szybko by się stąd ulotnił...
Rozsiadł się wygodnie na krześle i słuchał tego, co mówią towarzysze, natomiast Lucę i Castinę odprowadził do drzwi obojętnym wzrokiem. Trzeba przyznać, że teorie wysnuwane przez drużynę były bardzo ciekawe... Ale nie potrafił wykrzesać w sobie entuzjazmu. Jadł i pił w milczeniu, nie miał ochoty się odzywać, zresztą po co. Jeszcze jedna kretyńska teoria nic nowego nie wniesie...
***
Następny dzień również był paskudny. Jedynym plusem było to, że nie babrali się w kanałach... Z samego rana uraczył go widok skacowanego Ulricha, informacja o ciele goblina, potem wizyta w kaplicy, w sądzie, w ratuszu... Pełen serwis. Bardzo pokręcona wydawała się heca z goblinem. Co oni do cholery znaleźli? W kulki sobie lecą czy faktycznie coś mają? Jeśli tak, to w takim razie co znaleźli w kanałach? Bez sensu... I na dodatek musieli siedzieć w tym ratuszu, czekając naiwnie na gwiazdkę z nieba. Mruknął więc do towarzyszy -Guzik, możemy zapomnieć o pieniądzach... Pytanie tylko, co oni tak w ogóle znaleźli... I co znaleźliśmy my. Niezbyt bym się ucieszył, jakby się okazało, że po Bogenhafen biega więcej trzynogich maszkar- Elf westchnął i zrezygnowany przysiadł na krześle. Niech teraz drużynowi myśliciele coś wymyślą, i niech to będzie coś, co go tu zatrzyma...

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Luca Orlandoni
Obudził się czule tuląc do siebie nagą Castinęę. Cóż to była za noc, po raz kolejny przekroczyli wspólnie bramy raju. Szkoda tylko, że już się skończyło i należało wrócić do kompanów, do „Tarczy Myrmidii”. Zbierając się ciężko z wyrka Luca szepnął swej damie do ucha.
- Pobudka, kwiatuszku...Musimy się stąd zbierać – pocałował ją w policzek.
Czarnowłosa przez chwilę nawet nie drgnęła, a potem przeciągnęła się mocno eksponując swe nagie, duże piersi. Luca ubierając się patrzył z pożądaniem w dwie półkule, mimo że jeszcze kilka godzin temu pieścił je namiętnie. Kobieta musiała uchwycić jego wzrok, gdyż uśmiechnęła się jedynie zawadiacko i po chwili, jakby leniwie, by wciąż mógł jeszcze przez moment napawać się jej pięknem, zarzuciła coś na siebie.
- Szczęściarz ze mnie – rzekł i uśmiechnął się do niej serdecznie.
Nie trwało długo, gdy zeszli na dół i jeszcze na koszt „Gwiazdy Północnej” zjedli solidne śniadanie i powrócili do towarzyszy.
Wtedy też poinformowali ich o sprawie z goblinem. Odwiedzili świątynię, gdzie kapłanki opatrzyły Ninerl, potem sędziego. Przez cały czas od wizyty u niego Luca powoli czerwieniał. Nie odezwał się kiedy urzędas tłumaczył im jak bezczelnie zostali zrobieni w konia, ani gdy sekretarka stwierdziła, że zaginął. W oczekiwaniu na jego powrót bawił się pistoletami. Nie odzywał się nawet kiedy Gildiril wygłosił swoje zdanie. Dopiero gdy ten pieprzony urzędas nie wracał drugi kwadrans, nie wytrzymał.
- Niszczyć i palić, k*rwa! – zakrzyknął w końcu. – Mam tego dosyć, przez ostatnie dwa tygodnie poza łupami na wrogach zarobiłem cokolwiek jedynie jako pomocnik na łajbie Josefa! K*rwa, gdzie się toczy najbliższa wojna? Zaciągnę się do woja, k*rwa zaraz, żołd przynajmniej czasem płacą… albo nie, zostanę robotnikiem rolnym, żniwa się zbliżają, choć będzie na dach pod głową i żarcie…
Zaczął chodzić wte i we wte po pomieszczeniu. Był zły, bardzo zły. Nie widzieli go jeszcze takim. Finanse Orlandoniego nie wyglądały jeszcze tragicznie, nie żałował też ani miedziaka z wydanych z towarzyszami pieniędzy, wszak Luca nie wypadł sroce spod ogona. I było w końcu bardzo miło, a on lubił się postawić. Jednak sakwa powoli zaczynała świecić pustkami…jeszcze tydzień takiego życia a będzie musiał jeść czarny chleb i pić wodę. Dwa, może trzy tygodnie skromnego utrzymywania się, na tyle było go stać w tej chwili. Jakiekolwiek poważne zakupy ekwipunku odpadały teraz zupełnie. Zastanawiał się jak radzą sobie pozostali członkowie grupy. Podejrzewał, że mieli z tym mały problem.
- Jakie to typowe, wynajmują najemników do pozbycia się problemu a nagrodę zgarnia ktoś inny, pewnie jakiś kuzyn czy pociotek. Karczmarzowi każemy się wypchać, to jasne, ale trzeba dostać naszą zapłatę!
Zamyślił się chwilkę.
- Pójdę poszukać tego urzędasa, przy okazji dowiem się szczegółów…jak mogli dać komuś nagrodę skoro nie pokazał ciała?
Uspokoił się nieco. Podszedł do sekretarki zwracając się do niej i strażników:
- Proszę mnie wpuścić, samego, jeśli trzeba to bez broni. Zostaliśmy oszukani i chcemy dochodzić swych praw na drodze urzędowej.
Jeśli to nic nie dało, Orlandoni wraz z towarzyszami ruszył, by zdobyć w jakiś sposób mapę miasta i nałożyć ją na mapę kanałów. Wtedy będą wiedzieć kto bawił się w demonologa w „świątyni” pod miastem. Chciał się tego dowiedzieć, może jeszcze uda się na tym zarobić...
Obudził się czule tuląc do siebie nagą Castinęę. Cóż to była za noc, po raz kolejny przekroczyli wspólnie bramy raju. Szkoda tylko, że już się skończyło i należało wrócić do kompanów, do „Tarczy Myrmidii”. Zbierając się ciężko z wyrka Luca szepnął swej damie do ucha.
- Pobudka, kwiatuszku...Musimy się stąd zbierać – pocałował ją w policzek.
Czarnowłosa przez chwilę nawet nie drgnęła, a potem przeciągnęła się mocno eksponując swe nagie, duże piersi. Luca ubierając się patrzył z pożądaniem w dwie półkule, mimo że jeszcze kilka godzin temu pieścił je namiętnie. Kobieta musiała uchwycić jego wzrok, gdyż uśmiechnęła się jedynie zawadiacko i po chwili, jakby leniwie, by wciąż mógł jeszcze przez moment napawać się jej pięknem, zarzuciła coś na siebie.
- Szczęściarz ze mnie – rzekł i uśmiechnął się do niej serdecznie.
Nie trwało długo, gdy zeszli na dół i jeszcze na koszt „Gwiazdy Północnej” zjedli solidne śniadanie i powrócili do towarzyszy.
Wtedy też poinformowali ich o sprawie z goblinem. Odwiedzili świątynię, gdzie kapłanki opatrzyły Ninerl, potem sędziego. Przez cały czas od wizyty u niego Luca powoli czerwieniał. Nie odezwał się kiedy urzędas tłumaczył im jak bezczelnie zostali zrobieni w konia, ani gdy sekretarka stwierdziła, że zaginął. W oczekiwaniu na jego powrót bawił się pistoletami. Nie odzywał się nawet kiedy Gildiril wygłosił swoje zdanie. Dopiero gdy ten pieprzony urzędas nie wracał drugi kwadrans, nie wytrzymał.
- Niszczyć i palić, k*rwa! – zakrzyknął w końcu. – Mam tego dosyć, przez ostatnie dwa tygodnie poza łupami na wrogach zarobiłem cokolwiek jedynie jako pomocnik na łajbie Josefa! K*rwa, gdzie się toczy najbliższa wojna? Zaciągnę się do woja, k*rwa zaraz, żołd przynajmniej czasem płacą… albo nie, zostanę robotnikiem rolnym, żniwa się zbliżają, choć będzie na dach pod głową i żarcie…
Zaczął chodzić wte i we wte po pomieszczeniu. Był zły, bardzo zły. Nie widzieli go jeszcze takim. Finanse Orlandoniego nie wyglądały jeszcze tragicznie, nie żałował też ani miedziaka z wydanych z towarzyszami pieniędzy, wszak Luca nie wypadł sroce spod ogona. I było w końcu bardzo miło, a on lubił się postawić. Jednak sakwa powoli zaczynała świecić pustkami…jeszcze tydzień takiego życia a będzie musiał jeść czarny chleb i pić wodę. Dwa, może trzy tygodnie skromnego utrzymywania się, na tyle było go stać w tej chwili. Jakiekolwiek poważne zakupy ekwipunku odpadały teraz zupełnie. Zastanawiał się jak radzą sobie pozostali członkowie grupy. Podejrzewał, że mieli z tym mały problem.
- Jakie to typowe, wynajmują najemników do pozbycia się problemu a nagrodę zgarnia ktoś inny, pewnie jakiś kuzyn czy pociotek. Karczmarzowi każemy się wypchać, to jasne, ale trzeba dostać naszą zapłatę!
Zamyślił się chwilkę.
- Pójdę poszukać tego urzędasa, przy okazji dowiem się szczegółów…jak mogli dać komuś nagrodę skoro nie pokazał ciała?
Uspokoił się nieco. Podszedł do sekretarki zwracając się do niej i strażników:
- Proszę mnie wpuścić, samego, jeśli trzeba to bez broni. Zostaliśmy oszukani i chcemy dochodzić swych praw na drodze urzędowej.
Jeśli to nic nie dało, Orlandoni wraz z towarzyszami ruszył, by zdobyć w jakiś sposób mapę miasta i nałożyć ją na mapę kanałów. Wtedy będą wiedzieć kto bawił się w demonologa w „świątyni” pod miastem. Chciał się tego dowiedzieć, może jeszcze uda się na tym zarobić...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Strażnicy zdecydowanie zagrodzili Orlandoniemu drogę, odmawiając wstępu. Na wasze szczęście urzędnik w końcu się pojawił, rzucając wam małą sakiewkę.
- Zapłacimy za karczmę, za fatygę dostaliście też po złotej koronie. Teraz proponowałbym wam znaleźć sobie inne zajęcie.
Odprawa była jasna. Wyszliście z ratusza, stając na jednej z bardziej zatłoczonych ulic. Schaffenfest trwał, trzydniowy festiwal był właśnie na półmetku. A wczesnopopołudniowe słońce przygrzewało z góry, zapowiadając dobrą pogodę.
Kierując się mapą Bogenhafen zakupioną na jednym z jarmarków, która dobrze odzwierciedlała miasto, szybko ruszyliście tam, gdzie leżała „świątynia”, jak nazwaliście to miejsce. Przeciskając się przez różnobarwny tłum, podróżowaliście zupełnie inaczej niż dołem. Tyle, że nie mieliście pojęcia czy było to lepsze. No może, prócz Gildirila, który zgarnął w tłumie jedną sakiewkę z trzema koronami. Dość szybko dotarliście do odpowiedniego miejsca. Sprawdzaliście kilka razy, porównując mapy. Głównie dlatego, że na miejscu gdzie w kanałach miała znajdować się świątynia, na górze znajdowała się... posiadłość Steinhagerów.
- Zapłacimy za karczmę, za fatygę dostaliście też po złotej koronie. Teraz proponowałbym wam znaleźć sobie inne zajęcie.
Odprawa była jasna. Wyszliście z ratusza, stając na jednej z bardziej zatłoczonych ulic. Schaffenfest trwał, trzydniowy festiwal był właśnie na półmetku. A wczesnopopołudniowe słońce przygrzewało z góry, zapowiadając dobrą pogodę.
Kierując się mapą Bogenhafen zakupioną na jednym z jarmarków, która dobrze odzwierciedlała miasto, szybko ruszyliście tam, gdzie leżała „świątynia”, jak nazwaliście to miejsce. Przeciskając się przez różnobarwny tłum, podróżowaliście zupełnie inaczej niż dołem. Tyle, że nie mieliście pojęcia czy było to lepsze. No może, prócz Gildirila, który zgarnął w tłumie jedną sakiewkę z trzema koronami. Dość szybko dotarliście do odpowiedniego miejsca. Sprawdzaliście kilka razy, porównując mapy. Głównie dlatego, że na miejscu gdzie w kanałach miała znajdować się świątynia, na górze znajdowała się... posiadłość Steinhagerów.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Castinaa "Arienati" i Luca
Wciąż nie dowierzając "zbiegowi okoliczności" Luca po części przysłuchiwał się towarzyszom, po części spoglądał na mapę porównując oba plany z miejscem gdzie stali. I za cholerę nie dało się tego zmienić. Stali dokładnie w miejscu gdzie kilka metrów pod ziemią znajdowała się dziwna komnata. W końcu powiedział:
- Jeśli czegoś mnie moja świętej pamięci mama nauczyła rodząc córeczkę jak dwie krople wody podobną do sąsiada, to tego, że nie ma czegoś takiego jak przypadek lub zbieg okoliczności. Trzeba się zainteresować tą chałupą. Należałoby sprawdzić co się wyrabia w środku ale jak wie każdy doświadczony włamywacz, obiekt przed włamem trzeba przynajmniej dzień i noc obserwować. I dowiedzieć się jak najwięcej o jego właścicielach. Proponuję się rozdzielić. Ja i Castinaa znając odpowiedni język, nie wyróżniając się zbytnio z tłumu, możemy poszukać informacji wśród różnych złodziei i mętów. Ktoś powinien popytać zwykłych ludzi na ulicy i w karczmach a ktoś powinien cały dzień chałupę obserwować. Co wy na to?
Luca zastanowił się chwilę lustrując wysokie ogrodzenie i dom.
- Jeszcze jedno - rzekł - Jeśli ci ludzie są wpływowi i dobrze ustawieni nie możemy powiedzieć o naszym odkryciu nikomu z ratusza i straży miejskiej. Najprawdopodobniej mają tam wtyki. Nazwijcie mnie ulrykaninem ale świątynia Sigmara też odpada. Kapłan miasta to pewnie jakiś ich krewny. Strażnika można się pozbyć konwencjonalnymi metodami ale najpewniejsze by było uśpienie. Castinoo, chyba jesteś w stanie przyrządzić jakąś miksturę usypiającą?
Chwilę się zastanawiała nad pytaniem, wydawało jej się, że byłaby w stanie coś takiego zrobić. I im dłużej myślała o tym, tym była pewniejsza swego. Po dłuższym czasie, kiedy to wszyscy patrzyli się na nią wyczekująco, Cas kiwnęła głową, miała już całą recepturę.
- Tak, pamiętam już jak to się robi - odpowiedziała, co Tileańczyk przyjął z lekką ulgą. - Ale wykorzystacie to na ewentualne psy, strażnikiem czy strażnikami ja się sama zajmę. Wejdę do środka i albo ich czymś zajmę, albo się ich po prostu pozbędę. I poczekam tam na resztę.
- Dobra – Luca skinął głową. - Musimy mieć jakiś środek na zwierza wagi blisko sto kilo. Powinno wystarczyć na cokolwiek, co stanęłoby na naszej drodze. Włamania najlepiej dokonać późną nocą, dwie-trzy godziny po północy. Nie wiem jakie Gildiril ma doświadczenia, ale ja w tym fachu trochę robiłem. Tyle że dawno i mogłem już wyjść trochę z wprawy. - Luca uśmiechnął się zawadiacko spod wąsika.
- Nie musicie się włamywać, dajcie mi z pół godziny lub godzinę i was do środka wpuszczę bez większych problemów. Tylko od razu mi powiedzcie, czy straż ma zostać przy życiu czy nie? - spytała i widząc dziwne spojrzenie Tileańczyka westchnęła. - Mi tam będzie łatwiej wejść niż wam się włamać, wybacz, ale taka prawda. Po prostu podam się za kurtyzanę z lepszego domu uciech, wy się dowiedzcie jak się nazywa, i powiem, że mam opłaconą noc z właścicielem domu. Nieważne czy będzie czy nie, wątpię, by przepuścili okazję i odesłali mnie z kwitkiem. Zapewne mnie wpuszczą i zaciągną do pierwszego lepszego schowka na szczotki - wyjaśniła, a mina jej partnera nie wróżyła nic dobrego.
Luca słysząc plan Castinny znów poczerwieniał na twarzy:
- O nie, moja droga, nie będzie robić za żadną dziwkę! - warknął marszcząc groźnie brwi. - Nie pozwolę żeby jakieś draby cię obmacywały... po moim trupie, jakem Orlandoni. - na potwierdzenie tych słów zdjął z głowy kapelusz i cisnął nim o ziemię.
Kobieta widząc to uniosła jedynie lekko jedną brew i położyła dłonie na biodrach.
- A ciebie się ktoś o zdanie pytał? - zapytała obojętnie. - Chcesz tam wejść, załatwić swoje sprawy, a ja ci to umożliwię. Swoimi sposobami, żeby nie było niejasności. Bądź profesjonalistą, schowaj na chwilę uczucia na bok i daj ludziom... i elfom pracować.
Luca słysząc jej słowa, aż mimowolnie przechylił głowę w prawą stronę i z otwartymi lekko ustami i niedowierzaniem patrzył na Castinęę. Wyglądało to nawet nieco komicznie, do momentu aż znów nie zaczął mówić.
- Jak już powiedziałem, będziesz musiała mnie zabić żeby wprowadzić swój plan w życie, bo ja na to nie pozwolę. Nie będzie mi nikt obcy mojej kobiety łapał za tyłek. No fuckin' way! - tak się uniósł że aż wtrącił ostatnie słowa po albiońsku. - Poza tym musimy skontaktować się z Gildią Złodziei. Oni mogą wiedzieć najwięcej, poza tym pewnie wkurzą się jeśli obrobimy bez pytania dom na ich terenie. Trzeba ich odnaleźć.
- Trzeba - przyznała mu rację. - I nie myśl sobie, że wygrałeś. Zrobię po swojemu i wyjdzie to lepiej, niż jakbyś nawet cały dzień i noc siedział w posiadłości na drzewie, a potem wlazł kominem do środka - prychnęła. - Po prostu nie możesz przeboleć, iż mogłabym się do czegoś przydać, co? Wybacz, ale nie będę tylko i wyłącznie twoją maskotką, także mam coś do powiedzenie i nikt, nawet ty, nie będzie mi tu rozkazywał. Tak postanowiłam i kropka!
Kilka razy tupnęła nogą, a wzrokiem mogłaby uśmiercić stado wściekłych byków.
Orlandoni z wrażenia zacisnął zęby a jego twarz przybrała niesamowicie groźny wyraz. Spojrzał na Castinęę i wypalił.
- Czy ty siebie słyszysz? Nie traktuję cię jak swoją maskotkę, ale skoro tak uważasz to przecież możesz dać sobie spokój ze mną! - patrzył jej prosto w oczy uśmiechając się dziwnie. - I widzisz, jestem zdania, że jak najbardziej nam się przydasz, tylko nie w taki sposób! - warknął. - A poza tym skąd możesz wiedzieć, czy ten Steinhager nie jest żonaty? A jeśli tak, to myślisz że zapraszał by dziwkę do własnego domu? Nie sądzę. A po drugie, możemy to załatwić inaczej – wejdziemy do chałupy z drugiej strony przeskakując przez mur. Zajmiemy się pieskami i znikniemy w środku, nim ci ochroniarze zdążą się zorientować co jest grane. Też mi plan wymyśliła... Kurtyzana, phi.. - Luca założył ręce i zupełnie na nią nie patrzył przyglądając się ukradkiem posiadłości Steinhagera.
Westchnęła kręcąc głową, położyła mu rękę na ramieniu i pogładziła lekko.
- No już, nie złość się tak, nie masz o co... - powiedziała na tyle łagodnie, na ile umiała nie wbijając mu przy tym noża pod żebra. - Nie zaszkodzi spróbować obu planów jednocześnie, prawda? Nawet jak facet jest żonaty, uda mi się z tego wyplątać, bo powiem, że mi zapłacono i nie wiedziałam, gdzie mam się udać. Przecież równie dobrze ktoś mógł mnie wynająć, by go ośmieszyć przed żoną czy coś, ale tak czy inaczej jestem pewna, że panowie nie będą chcieli stracić okazji do darmowej zabawy. Jeśli to ci poprawi humor, załatwię to tak, że nawet mnie nie dotkną... - zaproponowała wzdychając ciężko.
Spojrzał na nią wciąż marszcząc brwi i odparł.
- Dobra, ostatecznie możemy spróbować. Tylko musisz być cholernie ostrożna i zabić każdego fiuta, który cię dotknie... bo inaczej ja to zrobię gdy tylko się dowiem że cię macał...– mówił zupełnie poważnie. - A teraz poskładajmy to wszystko do kupy i weźmy się do roboty, bo czas ucieka...
- A więc – zaczął po chwili. - Ja i Castinaa idziemy na miasto popytać ludzi, może skontaktować się nawet z Gildią Złodziei, a wy obserwujecie dom – popatrzył na Ninerl, Gildirila i Guntera. - Po drodze zrobimy małe zakupy, tak by przygotować wszystko na wieczorny nalot na dom tego kupczyka. Co wy na to? Zgadzacie się ostatecznie z tym planem?
Wciąż nie dowierzając "zbiegowi okoliczności" Luca po części przysłuchiwał się towarzyszom, po części spoglądał na mapę porównując oba plany z miejscem gdzie stali. I za cholerę nie dało się tego zmienić. Stali dokładnie w miejscu gdzie kilka metrów pod ziemią znajdowała się dziwna komnata. W końcu powiedział:
- Jeśli czegoś mnie moja świętej pamięci mama nauczyła rodząc córeczkę jak dwie krople wody podobną do sąsiada, to tego, że nie ma czegoś takiego jak przypadek lub zbieg okoliczności. Trzeba się zainteresować tą chałupą. Należałoby sprawdzić co się wyrabia w środku ale jak wie każdy doświadczony włamywacz, obiekt przed włamem trzeba przynajmniej dzień i noc obserwować. I dowiedzieć się jak najwięcej o jego właścicielach. Proponuję się rozdzielić. Ja i Castinaa znając odpowiedni język, nie wyróżniając się zbytnio z tłumu, możemy poszukać informacji wśród różnych złodziei i mętów. Ktoś powinien popytać zwykłych ludzi na ulicy i w karczmach a ktoś powinien cały dzień chałupę obserwować. Co wy na to?
Luca zastanowił się chwilę lustrując wysokie ogrodzenie i dom.
- Jeszcze jedno - rzekł - Jeśli ci ludzie są wpływowi i dobrze ustawieni nie możemy powiedzieć o naszym odkryciu nikomu z ratusza i straży miejskiej. Najprawdopodobniej mają tam wtyki. Nazwijcie mnie ulrykaninem ale świątynia Sigmara też odpada. Kapłan miasta to pewnie jakiś ich krewny. Strażnika można się pozbyć konwencjonalnymi metodami ale najpewniejsze by było uśpienie. Castinoo, chyba jesteś w stanie przyrządzić jakąś miksturę usypiającą?
Chwilę się zastanawiała nad pytaniem, wydawało jej się, że byłaby w stanie coś takiego zrobić. I im dłużej myślała o tym, tym była pewniejsza swego. Po dłuższym czasie, kiedy to wszyscy patrzyli się na nią wyczekująco, Cas kiwnęła głową, miała już całą recepturę.
- Tak, pamiętam już jak to się robi - odpowiedziała, co Tileańczyk przyjął z lekką ulgą. - Ale wykorzystacie to na ewentualne psy, strażnikiem czy strażnikami ja się sama zajmę. Wejdę do środka i albo ich czymś zajmę, albo się ich po prostu pozbędę. I poczekam tam na resztę.
- Dobra – Luca skinął głową. - Musimy mieć jakiś środek na zwierza wagi blisko sto kilo. Powinno wystarczyć na cokolwiek, co stanęłoby na naszej drodze. Włamania najlepiej dokonać późną nocą, dwie-trzy godziny po północy. Nie wiem jakie Gildiril ma doświadczenia, ale ja w tym fachu trochę robiłem. Tyle że dawno i mogłem już wyjść trochę z wprawy. - Luca uśmiechnął się zawadiacko spod wąsika.
- Nie musicie się włamywać, dajcie mi z pół godziny lub godzinę i was do środka wpuszczę bez większych problemów. Tylko od razu mi powiedzcie, czy straż ma zostać przy życiu czy nie? - spytała i widząc dziwne spojrzenie Tileańczyka westchnęła. - Mi tam będzie łatwiej wejść niż wam się włamać, wybacz, ale taka prawda. Po prostu podam się za kurtyzanę z lepszego domu uciech, wy się dowiedzcie jak się nazywa, i powiem, że mam opłaconą noc z właścicielem domu. Nieważne czy będzie czy nie, wątpię, by przepuścili okazję i odesłali mnie z kwitkiem. Zapewne mnie wpuszczą i zaciągną do pierwszego lepszego schowka na szczotki - wyjaśniła, a mina jej partnera nie wróżyła nic dobrego.
Luca słysząc plan Castinny znów poczerwieniał na twarzy:
- O nie, moja droga, nie będzie robić za żadną dziwkę! - warknął marszcząc groźnie brwi. - Nie pozwolę żeby jakieś draby cię obmacywały... po moim trupie, jakem Orlandoni. - na potwierdzenie tych słów zdjął z głowy kapelusz i cisnął nim o ziemię.
Kobieta widząc to uniosła jedynie lekko jedną brew i położyła dłonie na biodrach.
- A ciebie się ktoś o zdanie pytał? - zapytała obojętnie. - Chcesz tam wejść, załatwić swoje sprawy, a ja ci to umożliwię. Swoimi sposobami, żeby nie było niejasności. Bądź profesjonalistą, schowaj na chwilę uczucia na bok i daj ludziom... i elfom pracować.
Luca słysząc jej słowa, aż mimowolnie przechylił głowę w prawą stronę i z otwartymi lekko ustami i niedowierzaniem patrzył na Castinęę. Wyglądało to nawet nieco komicznie, do momentu aż znów nie zaczął mówić.
- Jak już powiedziałem, będziesz musiała mnie zabić żeby wprowadzić swój plan w życie, bo ja na to nie pozwolę. Nie będzie mi nikt obcy mojej kobiety łapał za tyłek. No fuckin' way! - tak się uniósł że aż wtrącił ostatnie słowa po albiońsku. - Poza tym musimy skontaktować się z Gildią Złodziei. Oni mogą wiedzieć najwięcej, poza tym pewnie wkurzą się jeśli obrobimy bez pytania dom na ich terenie. Trzeba ich odnaleźć.
- Trzeba - przyznała mu rację. - I nie myśl sobie, że wygrałeś. Zrobię po swojemu i wyjdzie to lepiej, niż jakbyś nawet cały dzień i noc siedział w posiadłości na drzewie, a potem wlazł kominem do środka - prychnęła. - Po prostu nie możesz przeboleć, iż mogłabym się do czegoś przydać, co? Wybacz, ale nie będę tylko i wyłącznie twoją maskotką, także mam coś do powiedzenie i nikt, nawet ty, nie będzie mi tu rozkazywał. Tak postanowiłam i kropka!
Kilka razy tupnęła nogą, a wzrokiem mogłaby uśmiercić stado wściekłych byków.
Orlandoni z wrażenia zacisnął zęby a jego twarz przybrała niesamowicie groźny wyraz. Spojrzał na Castinęę i wypalił.
- Czy ty siebie słyszysz? Nie traktuję cię jak swoją maskotkę, ale skoro tak uważasz to przecież możesz dać sobie spokój ze mną! - patrzył jej prosto w oczy uśmiechając się dziwnie. - I widzisz, jestem zdania, że jak najbardziej nam się przydasz, tylko nie w taki sposób! - warknął. - A poza tym skąd możesz wiedzieć, czy ten Steinhager nie jest żonaty? A jeśli tak, to myślisz że zapraszał by dziwkę do własnego domu? Nie sądzę. A po drugie, możemy to załatwić inaczej – wejdziemy do chałupy z drugiej strony przeskakując przez mur. Zajmiemy się pieskami i znikniemy w środku, nim ci ochroniarze zdążą się zorientować co jest grane. Też mi plan wymyśliła... Kurtyzana, phi.. - Luca założył ręce i zupełnie na nią nie patrzył przyglądając się ukradkiem posiadłości Steinhagera.
Westchnęła kręcąc głową, położyła mu rękę na ramieniu i pogładziła lekko.
- No już, nie złość się tak, nie masz o co... - powiedziała na tyle łagodnie, na ile umiała nie wbijając mu przy tym noża pod żebra. - Nie zaszkodzi spróbować obu planów jednocześnie, prawda? Nawet jak facet jest żonaty, uda mi się z tego wyplątać, bo powiem, że mi zapłacono i nie wiedziałam, gdzie mam się udać. Przecież równie dobrze ktoś mógł mnie wynająć, by go ośmieszyć przed żoną czy coś, ale tak czy inaczej jestem pewna, że panowie nie będą chcieli stracić okazji do darmowej zabawy. Jeśli to ci poprawi humor, załatwię to tak, że nawet mnie nie dotkną... - zaproponowała wzdychając ciężko.
Spojrzał na nią wciąż marszcząc brwi i odparł.
- Dobra, ostatecznie możemy spróbować. Tylko musisz być cholernie ostrożna i zabić każdego fiuta, który cię dotknie... bo inaczej ja to zrobię gdy tylko się dowiem że cię macał...– mówił zupełnie poważnie. - A teraz poskładajmy to wszystko do kupy i weźmy się do roboty, bo czas ucieka...
- A więc – zaczął po chwili. - Ja i Castinaa idziemy na miasto popytać ludzi, może skontaktować się nawet z Gildią Złodziei, a wy obserwujecie dom – popatrzył na Ninerl, Gildirila i Guntera. - Po drodze zrobimy małe zakupy, tak by przygotować wszystko na wieczorny nalot na dom tego kupczyka. Co wy na to? Zgadzacie się ostatecznie z tym planem?
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Gildiril
-Zawsze tak jest z tymi pieprzonymi władcami- mruknął Gildiril gdy opuszczali ratusz. Można się było tego spodziewać. Zostali odprawieni z kwitkiem... Jakby ktoś kiedyś sprawdził kompetencje tych wszystkich burmistrzów, sołtysów i innych dziadów, to pewnie wszyscy wylecieliby na zbity pysk... Cóż, pomarzyć można.
Na mieście kupili jakąś lewą mapę Bogenhafen i ruszyli szukać "świątyni". Czego to była świątynia, ciężko było elfowi stwierdzić. Jak dla niego to była co najwyżej świątynia brudu i smrodu. Przecisnęli się z trudem przez kolorowy tłum, a Gildiril w międzyczasie zgarnął sakiewkę jakiegoś pijanego bubka. Trudno, mógł się pilnować. Ważne, że tym razem nikt elfa nie przyuważył.
Trzeba dodawać, że widok, jaki zastali na miejscu świątyni ani trochę go nie zdziwił? Rezydencja tego całego Steinhagera... Teraz mieli do niego duuużo spraw. Miecz, demon w piwnicy... Jest za co zrobić mu krzywdę. Zwrócił sie półgłosem do reszty
-To jak? Składamy wizytę naszemu przyjacielowi? Coraz więcej rzeczy się na niego zbiera... Wypadałoby dobrać mu się do skóry- Nie miał co prawda za bardzo pomysłu, jak to zrobić (poza swoimi metodami, ale to chyba nie było dobre rozwiązanie), ale na zachętę te słowa były jak znalazł.
Wsłuchał się w "rozmowę" Castiny i Luci, uśmiechając się pod nosem. Widać nie byli tak zgodni jak to się początkowo wydawało... Gdy już skończyli się kłócić, elf odparł. -Jasne, mogę nawet cały dzień obserwować- powiedział obojętnym tonem. Niech sobie robią co chcą, on ma tylko wiedzieć, co robić i kiedy. A wtedy nie popuści żadnemu draniowi.
-Zawsze tak jest z tymi pieprzonymi władcami- mruknął Gildiril gdy opuszczali ratusz. Można się było tego spodziewać. Zostali odprawieni z kwitkiem... Jakby ktoś kiedyś sprawdził kompetencje tych wszystkich burmistrzów, sołtysów i innych dziadów, to pewnie wszyscy wylecieliby na zbity pysk... Cóż, pomarzyć można.
Na mieście kupili jakąś lewą mapę Bogenhafen i ruszyli szukać "świątyni". Czego to była świątynia, ciężko było elfowi stwierdzić. Jak dla niego to była co najwyżej świątynia brudu i smrodu. Przecisnęli się z trudem przez kolorowy tłum, a Gildiril w międzyczasie zgarnął sakiewkę jakiegoś pijanego bubka. Trudno, mógł się pilnować. Ważne, że tym razem nikt elfa nie przyuważył.
Trzeba dodawać, że widok, jaki zastali na miejscu świątyni ani trochę go nie zdziwił? Rezydencja tego całego Steinhagera... Teraz mieli do niego duuużo spraw. Miecz, demon w piwnicy... Jest za co zrobić mu krzywdę. Zwrócił sie półgłosem do reszty
-To jak? Składamy wizytę naszemu przyjacielowi? Coraz więcej rzeczy się na niego zbiera... Wypadałoby dobrać mu się do skóry- Nie miał co prawda za bardzo pomysłu, jak to zrobić (poza swoimi metodami, ale to chyba nie było dobre rozwiązanie), ale na zachętę te słowa były jak znalazł.
Wsłuchał się w "rozmowę" Castiny i Luci, uśmiechając się pod nosem. Widać nie byli tak zgodni jak to się początkowo wydawało... Gdy już skończyli się kłócić, elf odparł. -Jasne, mogę nawet cały dzień obserwować- powiedział obojętnym tonem. Niech sobie robią co chcą, on ma tylko wiedzieć, co robić i kiedy. A wtedy nie popuści żadnemu draniowi.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Castinaa "Arienati"
Krótka, choć dość burzliwa kłótnia podziałała na nią orzeźwiająco jak chłodny deszczyk. Uśmiechała się teraz od ucha do ucha i była jak nowo narodzona. Wysłuchała podsumowania planu w wykonaniu Tileańczyka, skinęła mu przy tym głową i spojrzała się po towarzyszach. Elf dość szybko się wypowiedział i na szczęście nie miał obiekcji, ale znając życie i tak nie uda im się planu zrealizować. Spojrzenie kobiety padło na skacowanego i zmęczonego Urlicha.
- Oj, przyjacielu, ty chyba powinieneś teraz odpocząć i sił nabrać na wieczór. W tej chwili chyba sobie poradzimy bez twojej pomocy, ale później może być ciężko - powiedziała z nutką współczucia i troski w głosie.
Zastanawiała się, ile musiał wypić... chyba dużo. Na szczęście reszta wyglądała przyzwoicie, tak samo Golem. Ale on to wyglądał na takiego, którego w młodości mama w spirycie kąpała i teraz nic go nie ruszy. Cas westchnęła i uśmiechnęła się lekko do wielkoluda.
- No, szybko się namyślajcie, bo nie będziemy tutaj jak te glizdy na mrozie sterczeć, kiedy jest tyle rzeczy do zrobienia, co? - rzuciła wesoło.
Spojrzała się na Lucę i uśmiechnęła do niego szeroko puszczając mu oczko. Jej wzrok mówił: 'no nie dąsaj się już tak, pysiu'. Dobrze wiedziała, że jak tylko będą mieli okazję i czas, to mu to ładnie wynagrodzi.
Krótka, choć dość burzliwa kłótnia podziałała na nią orzeźwiająco jak chłodny deszczyk. Uśmiechała się teraz od ucha do ucha i była jak nowo narodzona. Wysłuchała podsumowania planu w wykonaniu Tileańczyka, skinęła mu przy tym głową i spojrzała się po towarzyszach. Elf dość szybko się wypowiedział i na szczęście nie miał obiekcji, ale znając życie i tak nie uda im się planu zrealizować. Spojrzenie kobiety padło na skacowanego i zmęczonego Urlicha.
- Oj, przyjacielu, ty chyba powinieneś teraz odpocząć i sił nabrać na wieczór. W tej chwili chyba sobie poradzimy bez twojej pomocy, ale później może być ciężko - powiedziała z nutką współczucia i troski w głosie.
Zastanawiała się, ile musiał wypić... chyba dużo. Na szczęście reszta wyglądała przyzwoicie, tak samo Golem. Ale on to wyglądał na takiego, którego w młodości mama w spirycie kąpała i teraz nic go nie ruszy. Cas westchnęła i uśmiechnęła się lekko do wielkoluda.
- No, szybko się namyślajcie, bo nie będziemy tutaj jak te glizdy na mrozie sterczeć, kiedy jest tyle rzeczy do zrobienia, co? - rzuciła wesoło.
Spojrzała się na Lucę i uśmiechnęła do niego szeroko puszczając mu oczko. Jej wzrok mówił: 'no nie dąsaj się już tak, pysiu'. Dobrze wiedziała, że jak tylko będą mieli okazję i czas, to mu to ładnie wynagrodzi.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Ulrich de Maar
Słowa towarzyszy dobrze na niego podziałały. Golem miał trochę racji w tym co mówił. A Ulrichowi nawet odpowiadało to, że muszą zwrócić się do kapłanów. Nikt nie był tak gorliwy w tępieniu Chaosu jak oni!
- Ulrichu, spokojnie... Ta św... to miejsce istnieje od dawna, uwierz mi, że stworzenie coś takiego zajmuje dużo czasu i środków. To nie jest takie proste. Magowie rzadko bywają niecierpliwi, więc jesli nawet ktoś realizuje jakiś plan, to robi to powoli i przemyślnie.
Słowa Ninerl w połączeniu z rosnącą ilością alkoholu we krwi sprawiły, że szlachcic całkowicie poddał się nastrojowi lokalu. Miłe ciepło rozchodziło się po ciele, grajek cośtam brzdąkał… też ładnie.
Na słowa Guntera tylko się uśmiechnął. Trzeba przyznać, że bystry umysł kryje się pod tą górą mięśni. Ale czasem wygląd może też sprowadzać kłopoty, czego niestety było im dane doświadczyć wcześniej.
Ożywił się, na tyle na ile pozwalał mu wlany w siebie alkohol, gdy Ninerl wspomniała o mieczu. Ulrich oczami wyobraźni widział ten oręż.
- Z taką bronią, żaden przeciwnik niestraszny! – mówił chyba trochę za głośno – Nic dziwnego, że tak zależy ci na tym przedmiocie. A może powinienem rzec – dziele sztuki, a? – roześmiał się – Nie trap się, takie rzeczy nigdy nie zostają w łapach złodziei. Na pewno uda się odzyskać twoją zgubę. Prawda? – zwrócił się do pozostałych towarzyszy i przy okazji do ludzi przy sąsiednich stolikach. Chyba powinien się udać na spoczynek…
***
Rzeczywiście powinien był udać się na spoczynek wcześniej. Co najmniej kilka kufli wcześniej. Ulrich ubrał się rano i z trudem zwlókł się na śniadanie. Śniadanie złożone z pół kromki suchego chleba i soku… z czegoś. Miast przywitania kiwnął głową do towarzyszy i jęknął cicho. Wiadomość o goblinie w pierwszej chwili nie dotarła do de Maara. Dopiero powtórzona dla Tileańczyków, doszła uszu Ulricha. Teraz nie miał nawet siły się porządnie wkurzyć. Mruknął tylko pod nosem coś w stylu „gówniana robota…”
Potem była wycieczka krajoznawcza. Pierwszy punkt – świątynia. Zajęto się tam Ninerl, lecz niestety nie zaspokojono ich ciekawości. No to dalej – sąd. „Steinhager… co to za jeden?” Nim Ulrich zadał to pytanie głośno, elfka ich oświeciła. Pora na ratusz. Widział, że towarzysze nie są zadowoleni z konieczności bezczynnego siedzenia w poczekalni. Nic dziwnego. Ulrich też by nie był, gdyby nie zaistniałe okoliczności. Od ranka już trochę czasu minęło, ale w głowie jeszcze było czuć tępy ból… Nie za mocny, ale trochę irytujący. Przejdzie… zawsze przechodzi. Przypomniało mu się co mawiał taki jeden w wojsku. Alfred albo Albert mu było chyba… jakoś tak. „Najlepsza na kaca jest butelka wódki!” Tymczasem Luca właśnie stracił resztki spokoju.
- Ciszej trochę, jeśli łaska… - powiedział słabym głosem i uśmiechnął się gorzko – Właśnie dlatego wolałem zostać żołnierzem. Tam nie każą czekać. Jak ktoś był na tyle głupi i przyznał, że mu się nudzi, to dostawał tyle roboty, że przez cały następny dzień nie mógł się ruszać. – westchnął. Chętnie by wrócił do armii. Chociaż to już chyba niemożliwe. Pech…
Po wyjściu z ratusza, chyba wszyscy byli w podłym nastroju. Ale urzędnik to urzędnik, nie wypada go krzywdzić. Po nabyciu, mapy miasta, w końcu zajęli się czymś pożytecznym. I to z nie byle jakim skutkiem. Wszyscy stali teraz przed posiadłością Steinhagerów. Dobrze było w końcu wiedzieć, komu należy skopać dupę w pierwszej kolejności. Luca i Castinaa zaczęli się nagle kłócić. O to JAK się włamać do tego domu. JAK, a nie CZY! Włamać!
- Ekhm… - odkaszlnął głośno, gdy skończyli, po czym chwilę zbierał myśli w czym ból głowy nie pomagał – Nie chcę być nieuprzejmy, ale… co wy sobie do cholery wyobrażacie?! Włamać się tam? Wiem, że ten cały... właściciel, jakkolwiek mu tam na imię, to kawał ch*ja, widziałem co trzyma w piwnicy. I najchętniej pokazałbym mu gdzie może sobie wsadzić to i owo! Miło mi widzieć wasz zapał, ale trochę źle go ukierunkowaliście. W tym mieście jest przecież straż i kapłani. A raczej przede wszystkim kapłani! Prawo przecież jest po naszej stronie. Sprawiedliwość! Może o niej słyszeliście… Poza tym, ktoś chyba jeszcze niedawno mówił, że „to nie nasza sprawa.” A ty – spojrzał na Orlandoniego – powinieneś uważać co mówisz o Sigmarytach. To wszyscy, bez wyjątku, prawi ludzie! – spojrzał złym wzrokiem po wszystkich – I nie uwierzę, że wszyscy w mieście są po stronie tego… Steinhagera. Popadacie w paranoję… Sami, jak słusznie uznaliście jeszcze w kanałach, nie poradzimy sobie z tym wszystkim. I nie przeczę, że trzeba poskromić zbrodnicze zapędy tego człowieka. Ale ktoś musi się dowiedzieć co tu się kroi!
Ulrich urwał na chwilę i spojrzał na Gildirila trochę zdezorientowany – I jakie „coraz więcej rzeczy?!” K**wa… – skwitował jak przystało na prawdziwego żołnierza. Ten wybuch to było za dużo jak na dzisiejszy stan Ulricha. Chyba znów potrzebował się czegoś napić. Chociaż Tileanka miała rację - musi trochę odpocząć. Ale jeszcze nie teraz, nie póki tego nie wyjaśnią. "Chaos trzeba tępic, to prawda, ale..." Ulrich już sam nie wiedział. Trzeba się dowiedzieć, czemu Steinhager trzyma w piwnicy demona - jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Ale co to za obrona porządku, która ten porządek zakłóca? Owszem, sam z chęcią by tam wparował razem w pułkiem wojska i pokazał śmieciowi i jego "maskotce" w piwnicy, jaka kara spotyka wrogów Imperium. Ale nie w ten sposób... Czuł się tej chwili jak w jakiejś jaskini zbójów.
Słowa towarzyszy dobrze na niego podziałały. Golem miał trochę racji w tym co mówił. A Ulrichowi nawet odpowiadało to, że muszą zwrócić się do kapłanów. Nikt nie był tak gorliwy w tępieniu Chaosu jak oni!
- Ulrichu, spokojnie... Ta św... to miejsce istnieje od dawna, uwierz mi, że stworzenie coś takiego zajmuje dużo czasu i środków. To nie jest takie proste. Magowie rzadko bywają niecierpliwi, więc jesli nawet ktoś realizuje jakiś plan, to robi to powoli i przemyślnie.
Słowa Ninerl w połączeniu z rosnącą ilością alkoholu we krwi sprawiły, że szlachcic całkowicie poddał się nastrojowi lokalu. Miłe ciepło rozchodziło się po ciele, grajek cośtam brzdąkał… też ładnie.
Na słowa Guntera tylko się uśmiechnął. Trzeba przyznać, że bystry umysł kryje się pod tą górą mięśni. Ale czasem wygląd może też sprowadzać kłopoty, czego niestety było im dane doświadczyć wcześniej.
Ożywił się, na tyle na ile pozwalał mu wlany w siebie alkohol, gdy Ninerl wspomniała o mieczu. Ulrich oczami wyobraźni widział ten oręż.
- Z taką bronią, żaden przeciwnik niestraszny! – mówił chyba trochę za głośno – Nic dziwnego, że tak zależy ci na tym przedmiocie. A może powinienem rzec – dziele sztuki, a? – roześmiał się – Nie trap się, takie rzeczy nigdy nie zostają w łapach złodziei. Na pewno uda się odzyskać twoją zgubę. Prawda? – zwrócił się do pozostałych towarzyszy i przy okazji do ludzi przy sąsiednich stolikach. Chyba powinien się udać na spoczynek…
***
Rzeczywiście powinien był udać się na spoczynek wcześniej. Co najmniej kilka kufli wcześniej. Ulrich ubrał się rano i z trudem zwlókł się na śniadanie. Śniadanie złożone z pół kromki suchego chleba i soku… z czegoś. Miast przywitania kiwnął głową do towarzyszy i jęknął cicho. Wiadomość o goblinie w pierwszej chwili nie dotarła do de Maara. Dopiero powtórzona dla Tileańczyków, doszła uszu Ulricha. Teraz nie miał nawet siły się porządnie wkurzyć. Mruknął tylko pod nosem coś w stylu „gówniana robota…”
Potem była wycieczka krajoznawcza. Pierwszy punkt – świątynia. Zajęto się tam Ninerl, lecz niestety nie zaspokojono ich ciekawości. No to dalej – sąd. „Steinhager… co to za jeden?” Nim Ulrich zadał to pytanie głośno, elfka ich oświeciła. Pora na ratusz. Widział, że towarzysze nie są zadowoleni z konieczności bezczynnego siedzenia w poczekalni. Nic dziwnego. Ulrich też by nie był, gdyby nie zaistniałe okoliczności. Od ranka już trochę czasu minęło, ale w głowie jeszcze było czuć tępy ból… Nie za mocny, ale trochę irytujący. Przejdzie… zawsze przechodzi. Przypomniało mu się co mawiał taki jeden w wojsku. Alfred albo Albert mu było chyba… jakoś tak. „Najlepsza na kaca jest butelka wódki!” Tymczasem Luca właśnie stracił resztki spokoju.
- Ciszej trochę, jeśli łaska… - powiedział słabym głosem i uśmiechnął się gorzko – Właśnie dlatego wolałem zostać żołnierzem. Tam nie każą czekać. Jak ktoś był na tyle głupi i przyznał, że mu się nudzi, to dostawał tyle roboty, że przez cały następny dzień nie mógł się ruszać. – westchnął. Chętnie by wrócił do armii. Chociaż to już chyba niemożliwe. Pech…
Po wyjściu z ratusza, chyba wszyscy byli w podłym nastroju. Ale urzędnik to urzędnik, nie wypada go krzywdzić. Po nabyciu, mapy miasta, w końcu zajęli się czymś pożytecznym. I to z nie byle jakim skutkiem. Wszyscy stali teraz przed posiadłością Steinhagerów. Dobrze było w końcu wiedzieć, komu należy skopać dupę w pierwszej kolejności. Luca i Castinaa zaczęli się nagle kłócić. O to JAK się włamać do tego domu. JAK, a nie CZY! Włamać!
- Ekhm… - odkaszlnął głośno, gdy skończyli, po czym chwilę zbierał myśli w czym ból głowy nie pomagał – Nie chcę być nieuprzejmy, ale… co wy sobie do cholery wyobrażacie?! Włamać się tam? Wiem, że ten cały... właściciel, jakkolwiek mu tam na imię, to kawał ch*ja, widziałem co trzyma w piwnicy. I najchętniej pokazałbym mu gdzie może sobie wsadzić to i owo! Miło mi widzieć wasz zapał, ale trochę źle go ukierunkowaliście. W tym mieście jest przecież straż i kapłani. A raczej przede wszystkim kapłani! Prawo przecież jest po naszej stronie. Sprawiedliwość! Może o niej słyszeliście… Poza tym, ktoś chyba jeszcze niedawno mówił, że „to nie nasza sprawa.” A ty – spojrzał na Orlandoniego – powinieneś uważać co mówisz o Sigmarytach. To wszyscy, bez wyjątku, prawi ludzie! – spojrzał złym wzrokiem po wszystkich – I nie uwierzę, że wszyscy w mieście są po stronie tego… Steinhagera. Popadacie w paranoję… Sami, jak słusznie uznaliście jeszcze w kanałach, nie poradzimy sobie z tym wszystkim. I nie przeczę, że trzeba poskromić zbrodnicze zapędy tego człowieka. Ale ktoś musi się dowiedzieć co tu się kroi!
Ulrich urwał na chwilę i spojrzał na Gildirila trochę zdezorientowany – I jakie „coraz więcej rzeczy?!” K**wa… – skwitował jak przystało na prawdziwego żołnierza. Ten wybuch to było za dużo jak na dzisiejszy stan Ulricha. Chyba znów potrzebował się czegoś napić. Chociaż Tileanka miała rację - musi trochę odpocząć. Ale jeszcze nie teraz, nie póki tego nie wyjaśnią. "Chaos trzeba tępic, to prawda, ale..." Ulrich już sam nie wiedział. Trzeba się dowiedzieć, czemu Steinhager trzyma w piwnicy demona - jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Ale co to za obrona porządku, która ten porządek zakłóca? Owszem, sam z chęcią by tam wparował razem w pułkiem wojska i pokazał śmieciowi i jego "maskotce" w piwnicy, jaka kara spotyka wrogów Imperium. Ale nie w ten sposób... Czuł się tej chwili jak w jakiejś jaskini zbójów.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Luca Orlandoni
Orlandoni z coraz to większym zdziwieniem przysłuchiwał się płomiennej przemowie de Maara. W końcu teatralnie odchrząknął i patrząc rajtarowi prosto w oczy wtrącił swoje trzy grosze.
- Ulrich, przyjacielu, czy z ciebie naprawdę taki głupi idealista czy jeszcze do końca nie wytrzeźwiałeś po wczorajszym chlaniu? Bo mi się jednak wydaje że ta pierwsza opcja jest bliższa prawdzie. Chcesz iść komuś powiedzieć o wszystkim co odkryliśmy? No nie, czy naprawdę jesteś tak naiwny i wierzysz że Steinhager „wyhodował” tego demona w piwnicy sam? Będzie dobrze jak z połowa największych szych Bogenhafen będzie w tym siedzieć jeśli on jest tak poważaną osobistością w mieście. Nie mam racji, Cas?
- W tym mieście jest przecież straż i kapłani. - rzucił de Maar - A raczej przede wszystkim kapłani! Prawo przecież jest po naszej stronie. Sprawiedliwość! Może o niej słyszeliście… Poza tym, ktoś chyba jeszcze niedawno mówił, że „to nie nasza sprawa.”
- Sprawiedliwość? Chyba za dużo bajek czytała ci mama w dzieciństwie, de Maar. Gdzie ty żyjesz, człowieku? To Stary Świat, tu nic nie jest sprawiedliwe.
Castinaa z gracją wskoczyła i usiadła na najbliższej beczce, kusząco i powoli założyła jedną nogę na drugą. Przygryzła lekko dolną wargę i chwilę wpatrywała się w Lucę. Potem jej usta zaczęły się poruszać, a słodki głos wydobył się z nich.
- Niestety jestem więcej niż pewna, że tym razem możesz mieć rację - przyznała jakby niechętnie. - Bo przecież nie jest tak, że on się tu sprowadził i ten demon już sobie u niego w piwnicy siedział... Mogę się założyć, że jest to jedna z organizacji, w których działalność był wplątany Kastor. Może więc odszukamy tamtą czarodziejkę? - zaproponowała przechylając się lekko do przodu i nie tracąc kontaktu wzrokowego z Tileańczykiem.
- Czarodziejkę? Tę rudą? - Luca spojrzał na Castinęę unosząc mimowolnie prawą brew do góry. - Pewnie już wyniosła się z miasta, poza tym gdzie chcesz jej szukać teraz na tak rozległym terenie? Też uważam że to może być ta sama sekta w której działał Kastor, dlatego jesteśmy zdani sami na siebie, nie możemy na razie nikogo o tym informować. Poza tym możliwe, że w środku znajduje się miecz należący do Ninerl i choćby po to cudo warto się tam włamać. Choć wydaje mi się że znajdziemy tam jeszcze kilka innych ciekawych rzeczy. Mam nadzieję, że wciąż jesteście ze mną? - spojrzał po towarzyszach.
Orlandoni z coraz to większym zdziwieniem przysłuchiwał się płomiennej przemowie de Maara. W końcu teatralnie odchrząknął i patrząc rajtarowi prosto w oczy wtrącił swoje trzy grosze.
- Ulrich, przyjacielu, czy z ciebie naprawdę taki głupi idealista czy jeszcze do końca nie wytrzeźwiałeś po wczorajszym chlaniu? Bo mi się jednak wydaje że ta pierwsza opcja jest bliższa prawdzie. Chcesz iść komuś powiedzieć o wszystkim co odkryliśmy? No nie, czy naprawdę jesteś tak naiwny i wierzysz że Steinhager „wyhodował” tego demona w piwnicy sam? Będzie dobrze jak z połowa największych szych Bogenhafen będzie w tym siedzieć jeśli on jest tak poważaną osobistością w mieście. Nie mam racji, Cas?
- W tym mieście jest przecież straż i kapłani. - rzucił de Maar - A raczej przede wszystkim kapłani! Prawo przecież jest po naszej stronie. Sprawiedliwość! Może o niej słyszeliście… Poza tym, ktoś chyba jeszcze niedawno mówił, że „to nie nasza sprawa.”
- Sprawiedliwość? Chyba za dużo bajek czytała ci mama w dzieciństwie, de Maar. Gdzie ty żyjesz, człowieku? To Stary Świat, tu nic nie jest sprawiedliwe.
Castinaa z gracją wskoczyła i usiadła na najbliższej beczce, kusząco i powoli założyła jedną nogę na drugą. Przygryzła lekko dolną wargę i chwilę wpatrywała się w Lucę. Potem jej usta zaczęły się poruszać, a słodki głos wydobył się z nich.
- Niestety jestem więcej niż pewna, że tym razem możesz mieć rację - przyznała jakby niechętnie. - Bo przecież nie jest tak, że on się tu sprowadził i ten demon już sobie u niego w piwnicy siedział... Mogę się założyć, że jest to jedna z organizacji, w których działalność był wplątany Kastor. Może więc odszukamy tamtą czarodziejkę? - zaproponowała przechylając się lekko do przodu i nie tracąc kontaktu wzrokowego z Tileańczykiem.
- Czarodziejkę? Tę rudą? - Luca spojrzał na Castinęę unosząc mimowolnie prawą brew do góry. - Pewnie już wyniosła się z miasta, poza tym gdzie chcesz jej szukać teraz na tak rozległym terenie? Też uważam że to może być ta sama sekta w której działał Kastor, dlatego jesteśmy zdani sami na siebie, nie możemy na razie nikogo o tym informować. Poza tym możliwe, że w środku znajduje się miecz należący do Ninerl i choćby po to cudo warto się tam włamać. Choć wydaje mi się że znajdziemy tam jeszcze kilka innych ciekawych rzeczy. Mam nadzieję, że wciąż jesteście ze mną? - spojrzał po towarzyszach.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Ninerl Tar Vatherain
-Ulrichu, ciszej...- syknęła do niego - Nie wszyscy muszą wiedzieć, czego szukam. Mało tu ciekawskich uszu dookoła...- parsknęła.
***
Poszła szybko spać, ledwie powłócząc nogami ze zmęczenia.
Długo nie mogła usnąć, przewracając się z boku na bok.
W końcu jednak zmęczenie wzięło w górę.
Śniła całą noc o Nagarythe i Ulthuanie. Unosiła się nad strzelistymi szczytami Annulii, mglistymi lasami i równinami migocącymi pełną życia zielenią. W końcu ujrzała ciemne sosnowe lasy Nagarythe, posępne i wyniosłe, ale dla niej najpiękniejsze na świecie. Wydawało się jej że w oddali widzi białe lśnienie murów Anlec. Nagle nad cienistą krainą rozbłysło słońce i obudziła się.
Na jej twarz padały jasne promienie słońca, przeświecającego zza zasłon. Wstał powoli.
Potem umyła się pobieżnie. Spakowała ekwipunek i zeszła na dół, by zjeść śniadanie.
Wieści nie były dobre- ktoś rzekomo znalazł goblina. Ninerl nie chciało się w to wierzyć.
- Coś mi tu źle...pachnie. To pewnie ma związek z tamtym miejscem.- szepnęła do towarzyszy.
Potem odwiedzili świątynię tej ludzkiej bogini. Jak się wydaje, kapłanki rzeczywiście traktowały poważnie swoją misję. Ninerl wrzuciła dwie korony. Poradzi sobie bez pieniędzy. W końcu umie polować albo znaleźć żywność w dziczy- wystarczy tylko opuścić miasto.
Odwiedzili sąd. Po drodze nagabywani ludzie wspomnieli, że goblina znaleziono w magazynie Steinhagerów. Ninerl wydało się to podejrzane.
- Czuję, że chcą nas odstraszyć.-szepnęła do Gildirila i Guntera - I ja nie odpuszczę panu kupcowi. - zasyczała cicho.
A potem okazało się, że z zapłaty nici. Dziewczyna była całkowicie zaskoczona.
-To tak ludzie traktują obietnice?W taki sposób? To dziwne, że ufamy umowom zawartym z nimi... - zdumiona, mruknęła w swoim dźwięcznym języku w ucho Gildirilowi - A ja się dziwię, że ich państwa upadają....
Poradzono im pójść do ratusza. Po drodze Ninerl opowiedziała czego się dowiedziała o kupcu.
- To bogata rodzina. Pewnie mają wiele wpływów, co prawda nie wiem jak to jest u was, ludzi. - dodała.
Po dotarciu do ratusza zaczęły się problemy. Wyglądało na to, że ktoś ich bezczelnie oszukał. Ninerl czuła, jak wzbiera w niej fala gniewu. To było ... to było... po prostu, po ludzku żałosne.
Urzędnik rzucił im jakiś ochłap, zamiast obiecanych pieniędzy. Wyszli.
Ninerl nieco ochłonęła i zaczęła się zastanawiać.
-Nie mają ciała... czy nie wydaje sie wam to dziwne... i skąd niby stwierdzili, że to niby ten goblin? Może udać się później dyskretnie do tej całej menażerii? Zakładam, że goblina i krasnoluda tam nie będzie- powiedziała.
Miała wrażenie, że Gildiril jest jakiś załamany.
- Czemu się tym tak martwisz? Pieniędzmi?- spytała badawczo.
W końcu nic z tego nie wyszło. Ninerl zacisnęła zęby. O nie, teraz bez większych wyrzutów sumienia, towarzysze mogą ograbić kupca.
Trafili do miejsca, pod którym leżała świątynia.
Ninerl cicho gwizdnęła.
- Tak jak myślałam. Tak jak podejrzewałam, gdy tylko usłyszałam o tym magazynie . Ten człowiek - to słowo zabrzmiało niemal jak obelga- ten człowiek na pewno nie wypuści z ręki dzieła z Kuźni. Pewnie już się poznał na jego wartości. W dodatku korzysta z mrocznej Dhar-usiadła na krawężniku i spuściła głowę. Odzyskanie oręża zrobiło się dwa razy trudniejsze.
"Świetlisty Panie, czemu tak jest? " pomyślała "Czemu nie mogę go po prostu odzyskać?"
Podniosła głowę i przytaknęła słowom kupca.
-Racja. Ja mogę strażować. Muszę się dokładnie przyjrzeć temu budynkowi.
Tileańczycy zaczęli potem burzliwą wymianę zdań. Ninerl przysłuchiwała się temu w milczeniu.
- Jednak uważam, przydałoby się, by ktoś wszedł do środka i obejrzał chociaż kawałek budynku. Pomysł z kurtyzana może być niegłupi, a ty Luca czemu powątpiewasz w zdolności swojej towarzyszki? Jest wojowniczką i umie o siebie zadbać- dodała. Dziwiła ją zapalczywość kupca. Owszem jej pomysł nie był do końca bezpieczny, ale bez przesady- A może ty, Gunterze mógłbyś być obstawą damy? W końcu ulice są niebezpieczne- uśmiechnęła się lekko. A potem dodała:
-No to idźcie na te zakupy. Ja obejrzę budynek z zewnątrz.
A zaraz potem Ulrich wygłosił całą płomienną mowę.
-Ulrichu, Luca ma rację. Już to, że goblin "nagle" znalazł się w ich magazynie powinno dać ci wiele do myślenia. Zastanów się przez chwilę... - ścisnęła człowieka za ramię- Domyślam się, że nie jesteś zbyt biegły w intrygach, ale pomyśl... nie mieli ciała, ale czemu nagle stwierdzili, że to jest ten goblin? Bo kupiec-mag dowiedział się o tym od strażnika, tak przynajmniej myślę. Że trójnogi był tam. Nie ufam waszym ludzkim władzom, oni są zupełni pozbawieni honoru, a co dopiero rozsądku. Może i są nieliczni odpowiedzialni, ale jeszcze takich nie widziałam.- dodała. Zwróciła się do zabójczyni:
-Niestety magiem nie jestem, ale mam pewne zdolności... potrafię wyczuć manipulacje Wiatrami Magii i przedmioty nimi nasycone. Więc zawsze mogę was jakoś ostrzec. Trochę szkoda, że nie posłuchałam mojego dziadka. A być może powinnam...- mruknęła.
Gdy Tileańczycy odeszli, Ninerl zwróciła się do Gildirila.
-Jaki opracowywujemy plan działania? Nasza dwójka chyba najlepiej umie korzystać z cieni. Ja tylko mogę mieć problem z otworzeniem zamków, no ale skoro jesteś specjalistą... - wyczekująco spojrzała na mężczyznę.
Jak w poście Ninerl obchodzi dookoła budynek i ogląda go dokładnie, bacznie zwracając uwagę na wszystkie szczegóły.
-Ulrichu, ciszej...- syknęła do niego - Nie wszyscy muszą wiedzieć, czego szukam. Mało tu ciekawskich uszu dookoła...- parsknęła.
***
Poszła szybko spać, ledwie powłócząc nogami ze zmęczenia.
Długo nie mogła usnąć, przewracając się z boku na bok.
W końcu jednak zmęczenie wzięło w górę.
Śniła całą noc o Nagarythe i Ulthuanie. Unosiła się nad strzelistymi szczytami Annulii, mglistymi lasami i równinami migocącymi pełną życia zielenią. W końcu ujrzała ciemne sosnowe lasy Nagarythe, posępne i wyniosłe, ale dla niej najpiękniejsze na świecie. Wydawało się jej że w oddali widzi białe lśnienie murów Anlec. Nagle nad cienistą krainą rozbłysło słońce i obudziła się.
Na jej twarz padały jasne promienie słońca, przeświecającego zza zasłon. Wstał powoli.
Potem umyła się pobieżnie. Spakowała ekwipunek i zeszła na dół, by zjeść śniadanie.
Wieści nie były dobre- ktoś rzekomo znalazł goblina. Ninerl nie chciało się w to wierzyć.
- Coś mi tu źle...pachnie. To pewnie ma związek z tamtym miejscem.- szepnęła do towarzyszy.
Potem odwiedzili świątynię tej ludzkiej bogini. Jak się wydaje, kapłanki rzeczywiście traktowały poważnie swoją misję. Ninerl wrzuciła dwie korony. Poradzi sobie bez pieniędzy. W końcu umie polować albo znaleźć żywność w dziczy- wystarczy tylko opuścić miasto.
Odwiedzili sąd. Po drodze nagabywani ludzie wspomnieli, że goblina znaleziono w magazynie Steinhagerów. Ninerl wydało się to podejrzane.
- Czuję, że chcą nas odstraszyć.-szepnęła do Gildirila i Guntera - I ja nie odpuszczę panu kupcowi. - zasyczała cicho.
A potem okazało się, że z zapłaty nici. Dziewczyna była całkowicie zaskoczona.
-To tak ludzie traktują obietnice?W taki sposób? To dziwne, że ufamy umowom zawartym z nimi... - zdumiona, mruknęła w swoim dźwięcznym języku w ucho Gildirilowi - A ja się dziwię, że ich państwa upadają....
Poradzono im pójść do ratusza. Po drodze Ninerl opowiedziała czego się dowiedziała o kupcu.
- To bogata rodzina. Pewnie mają wiele wpływów, co prawda nie wiem jak to jest u was, ludzi. - dodała.
Po dotarciu do ratusza zaczęły się problemy. Wyglądało na to, że ktoś ich bezczelnie oszukał. Ninerl czuła, jak wzbiera w niej fala gniewu. To było ... to było... po prostu, po ludzku żałosne.
Urzędnik rzucił im jakiś ochłap, zamiast obiecanych pieniędzy. Wyszli.
Ninerl nieco ochłonęła i zaczęła się zastanawiać.
-Nie mają ciała... czy nie wydaje sie wam to dziwne... i skąd niby stwierdzili, że to niby ten goblin? Może udać się później dyskretnie do tej całej menażerii? Zakładam, że goblina i krasnoluda tam nie będzie- powiedziała.
Miała wrażenie, że Gildiril jest jakiś załamany.
- Czemu się tym tak martwisz? Pieniędzmi?- spytała badawczo.
W końcu nic z tego nie wyszło. Ninerl zacisnęła zęby. O nie, teraz bez większych wyrzutów sumienia, towarzysze mogą ograbić kupca.
Trafili do miejsca, pod którym leżała świątynia.
Ninerl cicho gwizdnęła.
- Tak jak myślałam. Tak jak podejrzewałam, gdy tylko usłyszałam o tym magazynie . Ten człowiek - to słowo zabrzmiało niemal jak obelga- ten człowiek na pewno nie wypuści z ręki dzieła z Kuźni. Pewnie już się poznał na jego wartości. W dodatku korzysta z mrocznej Dhar-usiadła na krawężniku i spuściła głowę. Odzyskanie oręża zrobiło się dwa razy trudniejsze.
"Świetlisty Panie, czemu tak jest? " pomyślała "Czemu nie mogę go po prostu odzyskać?"
Podniosła głowę i przytaknęła słowom kupca.
-Racja. Ja mogę strażować. Muszę się dokładnie przyjrzeć temu budynkowi.
Tileańczycy zaczęli potem burzliwą wymianę zdań. Ninerl przysłuchiwała się temu w milczeniu.
- Jednak uważam, przydałoby się, by ktoś wszedł do środka i obejrzał chociaż kawałek budynku. Pomysł z kurtyzana może być niegłupi, a ty Luca czemu powątpiewasz w zdolności swojej towarzyszki? Jest wojowniczką i umie o siebie zadbać- dodała. Dziwiła ją zapalczywość kupca. Owszem jej pomysł nie był do końca bezpieczny, ale bez przesady- A może ty, Gunterze mógłbyś być obstawą damy? W końcu ulice są niebezpieczne- uśmiechnęła się lekko. A potem dodała:
-No to idźcie na te zakupy. Ja obejrzę budynek z zewnątrz.
A zaraz potem Ulrich wygłosił całą płomienną mowę.
-Ulrichu, Luca ma rację. Już to, że goblin "nagle" znalazł się w ich magazynie powinno dać ci wiele do myślenia. Zastanów się przez chwilę... - ścisnęła człowieka za ramię- Domyślam się, że nie jesteś zbyt biegły w intrygach, ale pomyśl... nie mieli ciała, ale czemu nagle stwierdzili, że to jest ten goblin? Bo kupiec-mag dowiedział się o tym od strażnika, tak przynajmniej myślę. Że trójnogi był tam. Nie ufam waszym ludzkim władzom, oni są zupełni pozbawieni honoru, a co dopiero rozsądku. Może i są nieliczni odpowiedzialni, ale jeszcze takich nie widziałam.- dodała. Zwróciła się do zabójczyni:
-Niestety magiem nie jestem, ale mam pewne zdolności... potrafię wyczuć manipulacje Wiatrami Magii i przedmioty nimi nasycone. Więc zawsze mogę was jakoś ostrzec. Trochę szkoda, że nie posłuchałam mojego dziadka. A być może powinnam...- mruknęła.
Gdy Tileańczycy odeszli, Ninerl zwróciła się do Gildirila.
-Jaki opracowywujemy plan działania? Nasza dwójka chyba najlepiej umie korzystać z cieni. Ja tylko mogę mieć problem z otworzeniem zamków, no ale skoro jesteś specjalistą... - wyczekująco spojrzała na mężczyznę.
Jak w poście Ninerl obchodzi dookoła budynek i ogląda go dokładnie, bacznie zwracając uwagę na wszystkie szczegóły.
Ostatnio zmieniony sobota, 19 stycznia 2008, 22:15 przez Ninerl, łącznie zmieniany 1 raz.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]
Ulrich de Maar
Na pierwsze słowa Tileańczyka, twarz szlachcica zrobiła się czerwona. Dłoń prawie automatycznie powędrowała do rękojeści szpady. Ulrich wziął kilka głębszych oddechów, żeby po prostu nie rzucić się na Orlandoniego… chociaż trzeba przyznać, że siłowa „dyskusja” zawsze bardziej mu odpowiadała.
- Nie mam pojęcia jak on „wyhodował” to coś i nie interesuje mnie to. Wiem za to, że cokolwiek mamy zamiar zrobić, nie możemy pozwolić aby kontynuował ten… proceder. I wiem też, nie tylko z „bajek,” jak to określiłeś – wbijał zły wzrok w Orlandoniego – że ludzie na wysokich stanowiskach także mają wrogów. Czasem nawet więcej, niż się wydaje.
- Sprawiedliwość to coś więcej niż tylko słowo… przyjacielu. – to ostatnie słowo z trudem wymówił – Naprawdę uważasz, że nic takiego nie istnieje? Żal mi człowieka, który nie znalazł w życiu ani grama sprawiedliwości. Powinieneś bardziej ufać bogom...
Potem wspomnieli o czarodziejce i – co bardziej zaniepokoiło Ulricha – o Kastorze. De Maar przełknął ślinę. Tożsamość tego człowieka będzie się za nim wlec chyba przez wieczność.
-Poza tym możliwe, że w środku znajduje się miecz należący do Ninerl i choćby po to cudo warto się tam włamać.
Te słowa zaskoczyły Ulricha. Więc TO był ten kupiec? Spojrzał na elfkę, szukając potwierdzenia lub zaprzeczenia tych słów. No i to jednak prawda. Tak więc, jest kolejny powód do ukarania tego człowieka. Dotarły do niego słowa Ninerl.
-Już to, że goblin "nagle" znalazł się w ich magazynie powinno dać ci wiele do myślenia... - czyżby ktoś chciał odciągnąć uwagę od tego dziwnego miejsca pod ziemią? Cała ta sprawa rzeczywiście była dziwna, czego wcześniej kac nie pozwalał zauważyć. Intrygi, kłamstwa, przekupstwo... czemu Ulrich nie jest teraz na jakiejś małej wojence?
Szlachcic westchnął ciężko i powiódł zmęczonym wzrokiem po kompanach.
- Widzę, że legalnego sposobu walki z tym śmieciem nie znajdziemy. Ale wiedzcie, że w tej sytuacji, jeśli coś pójdzie nie tak, to w świetle prawa to my będziemy przestępcami, a nie on! Dlatego chciałbym żeby ktokolwiek wiedział o tym demonie. Silny sojusznik zdecydowanie byłby pomocny. Ech… Czuję, że znów pakujemy się w jakieś bagno… Ale dla dobra i bezpieczeństwa miasta, oraz ukarania złodzieja, trzeba – zamilkł na moment, bo słowa z trudem przeciskały się przez gardło – włamać się do posiadłości tego kryminalisty i wroga Imperium.
„Dla dobra, dla dobra, dla dobra…” powtarzał sobie w duchu. To co mówił wcześniej Luca niestety miało w sobie ziarno prawdy. Kiedy elity społeczne są złe… to gdzie szukać pomocnej dłoni? Przeklęty Chaos i przeklęci, ci którzy mu służą!
W głowie kołatało mu się jeszcze przez chwilę, że jego fizyczne podobieństwo do Kastora, mogłoby im jakoś pomóc we… w wymierzeniu sprawiedliwości. Jego myśli były przytłumione przez kaca i zmęczenie, ale jeszcze trochę rozsądku miał w głowie. Niewiele nawet jak na de Maara, ale...
- Zaraz, zaraz... - potrząsnął głową i spojrzał kolejno na Castinę i Orlandoniego - Uważacie, że Lieberung był w to wplątany? No cóż... - sięgnął do kieszeni, w której wciąż powinny być lewe papiery Kastora - ... może spadek nie istnieje, ale wciąż mamy dokumenty potwierdzające tożsamość Kastora i... kogoś bardzo do niego podobnego. - powiedział niepewnie, ale zaraz dodał - Nie, to bez sensu, nie dadzą się nabrać...
Ponowne udawanie kogoś innego nie było tym o czym marzył Ulrich. Ale to chyba trochę bezpieczniejsze wyjście niż zwykłe włamanie. O ile można w ich sytuacji w ogóle mówic o bezpieczeństwie.
Zostawił innym obmyślanie szczegółów przestępczego ("Ale w dobrej intencji!") czynu. Czuł się dziwnie słuchając przygotowań. No cóż... Wygląda na to, że ta kompania zapewniła Ulrichowi wiele nowych doświadczeń.
Na pierwsze słowa Tileańczyka, twarz szlachcica zrobiła się czerwona. Dłoń prawie automatycznie powędrowała do rękojeści szpady. Ulrich wziął kilka głębszych oddechów, żeby po prostu nie rzucić się na Orlandoniego… chociaż trzeba przyznać, że siłowa „dyskusja” zawsze bardziej mu odpowiadała.
- Nie mam pojęcia jak on „wyhodował” to coś i nie interesuje mnie to. Wiem za to, że cokolwiek mamy zamiar zrobić, nie możemy pozwolić aby kontynuował ten… proceder. I wiem też, nie tylko z „bajek,” jak to określiłeś – wbijał zły wzrok w Orlandoniego – że ludzie na wysokich stanowiskach także mają wrogów. Czasem nawet więcej, niż się wydaje.
- Sprawiedliwość to coś więcej niż tylko słowo… przyjacielu. – to ostatnie słowo z trudem wymówił – Naprawdę uważasz, że nic takiego nie istnieje? Żal mi człowieka, który nie znalazł w życiu ani grama sprawiedliwości. Powinieneś bardziej ufać bogom...
Potem wspomnieli o czarodziejce i – co bardziej zaniepokoiło Ulricha – o Kastorze. De Maar przełknął ślinę. Tożsamość tego człowieka będzie się za nim wlec chyba przez wieczność.
-Poza tym możliwe, że w środku znajduje się miecz należący do Ninerl i choćby po to cudo warto się tam włamać.
Te słowa zaskoczyły Ulricha. Więc TO był ten kupiec? Spojrzał na elfkę, szukając potwierdzenia lub zaprzeczenia tych słów. No i to jednak prawda. Tak więc, jest kolejny powód do ukarania tego człowieka. Dotarły do niego słowa Ninerl.
-Już to, że goblin "nagle" znalazł się w ich magazynie powinno dać ci wiele do myślenia... - czyżby ktoś chciał odciągnąć uwagę od tego dziwnego miejsca pod ziemią? Cała ta sprawa rzeczywiście była dziwna, czego wcześniej kac nie pozwalał zauważyć. Intrygi, kłamstwa, przekupstwo... czemu Ulrich nie jest teraz na jakiejś małej wojence?
Szlachcic westchnął ciężko i powiódł zmęczonym wzrokiem po kompanach.
- Widzę, że legalnego sposobu walki z tym śmieciem nie znajdziemy. Ale wiedzcie, że w tej sytuacji, jeśli coś pójdzie nie tak, to w świetle prawa to my będziemy przestępcami, a nie on! Dlatego chciałbym żeby ktokolwiek wiedział o tym demonie. Silny sojusznik zdecydowanie byłby pomocny. Ech… Czuję, że znów pakujemy się w jakieś bagno… Ale dla dobra i bezpieczeństwa miasta, oraz ukarania złodzieja, trzeba – zamilkł na moment, bo słowa z trudem przeciskały się przez gardło – włamać się do posiadłości tego kryminalisty i wroga Imperium.
„Dla dobra, dla dobra, dla dobra…” powtarzał sobie w duchu. To co mówił wcześniej Luca niestety miało w sobie ziarno prawdy. Kiedy elity społeczne są złe… to gdzie szukać pomocnej dłoni? Przeklęty Chaos i przeklęci, ci którzy mu służą!
W głowie kołatało mu się jeszcze przez chwilę, że jego fizyczne podobieństwo do Kastora, mogłoby im jakoś pomóc we… w wymierzeniu sprawiedliwości. Jego myśli były przytłumione przez kaca i zmęczenie, ale jeszcze trochę rozsądku miał w głowie. Niewiele nawet jak na de Maara, ale...
- Zaraz, zaraz... - potrząsnął głową i spojrzał kolejno na Castinę i Orlandoniego - Uważacie, że Lieberung był w to wplątany? No cóż... - sięgnął do kieszeni, w której wciąż powinny być lewe papiery Kastora - ... może spadek nie istnieje, ale wciąż mamy dokumenty potwierdzające tożsamość Kastora i... kogoś bardzo do niego podobnego. - powiedział niepewnie, ale zaraz dodał - Nie, to bez sensu, nie dadzą się nabrać...
Ponowne udawanie kogoś innego nie było tym o czym marzył Ulrich. Ale to chyba trochę bezpieczniejsze wyjście niż zwykłe włamanie. O ile można w ich sytuacji w ogóle mówic o bezpieczeństwie.
Zostawił innym obmyślanie szczegółów przestępczego ("Ale w dobrej intencji!") czynu. Czuł się dziwnie słuchając przygotowań. No cóż... Wygląda na to, że ta kompania zapewniła Ulrichowi wiele nowych doświadczeń.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
