[D&D] Tolerancja

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Dla wszystkich
Mierzenie się wzrokiem zarówno z jednej, jak i z drugiej strony trwało jeszcze kilka milczących chwil. Najprawdopodobniej trwałoby znacznie dłużej, gdybyście nie zobaczyli Errera nadjeżdżającego na swym wielbłądzie w waszą stronę. Od razu wiedzieliście, że coś jest nie tak... Tak rozwścieczonego przyjaciela nie widzieliście podczas ostatnich dwóch dni. Ba! Chyba nigdy nie widzieliście. Errer zawsze zdawał się być taki opanowany. Jednak tym razem podjechał do was z kwaśną i wyrażającą gniew miną. Całe jego ciało, każdy mięsień osobno był strasznie spięty i naprężony. Dla zwieńczenia obrazu "człowieka w gniewie", na skroniach Errera wyskoczyły dwie, szaleńczo pulsujące żyłki. Wypuścił kilka razy powietrze przez nos, a wyglądał wtedy jak rozwścieczony byk, po czym postanowił wreszcie się odezwać, niemalże szeptem: Szlag by to wszystko trafił! Prowadzisz rozmowy dyplomatyczne z takim dupkiem przez kilka lat, a on... A on w zamian wystawia ci taki numer! Czasami jak patrze na zachowanie takich typów, zaczynam się zastanawiać, czy "Pustynna Żmija" nie ma racji- zawiesił na chwilę mowę, po czym splunął rzęsistą flegmą w geście odwołania swoich słów. Był skrajnie zdenerwowany, jednak odwracając się do żołnierzy Rozentronu zmusił się do nieszczerej imitacji uśmiechu-Posłuchajcie mnie proszę. Pojedziecie przed tymi tutaj- wskazał pierwszy rząd żołnierzy- najwidoczniej nie mogą nam zaufać i wolą nie mieć nas za plecami, ani blisko przywódcy. Kpina, a nie dyplomacja! Pojedźcie w takiej formacji w jakiej stoicie teraz. Niestety ja muszę towarzyszyć temu zapyziałemu bufonowi, dlatego pojedziecie bez mnie- spojrzał na was z prośbą w oczach- Ja wiem jak dziwnie to wygląda, jednak nie ma teraz czasu na wyjaśnienia... Porozmawiamy podczas nocnego postoju. Zaufajcie mi- rzucił na koniec wracając w stronę, z której przybył, w wielkim pośpiechu.
Mierzenie się wzrokiem zarówno z jednej, jak i z drugiej strony trwało jeszcze kilka milczących chwil. Najprawdopodobniej trwałoby znacznie dłużej, gdybyście nie zobaczyli Errera nadjeżdżającego na swym wielbłądzie w waszą stronę. Od razu wiedzieliście, że coś jest nie tak... Tak rozwścieczonego przyjaciela nie widzieliście podczas ostatnich dwóch dni. Ba! Chyba nigdy nie widzieliście. Errer zawsze zdawał się być taki opanowany. Jednak tym razem podjechał do was z kwaśną i wyrażającą gniew miną. Całe jego ciało, każdy mięsień osobno był strasznie spięty i naprężony. Dla zwieńczenia obrazu "człowieka w gniewie", na skroniach Errera wyskoczyły dwie, szaleńczo pulsujące żyłki. Wypuścił kilka razy powietrze przez nos, a wyglądał wtedy jak rozwścieczony byk, po czym postanowił wreszcie się odezwać, niemalże szeptem: Szlag by to wszystko trafił! Prowadzisz rozmowy dyplomatyczne z takim dupkiem przez kilka lat, a on... A on w zamian wystawia ci taki numer! Czasami jak patrze na zachowanie takich typów, zaczynam się zastanawiać, czy "Pustynna Żmija" nie ma racji- zawiesił na chwilę mowę, po czym splunął rzęsistą flegmą w geście odwołania swoich słów. Był skrajnie zdenerwowany, jednak odwracając się do żołnierzy Rozentronu zmusił się do nieszczerej imitacji uśmiechu-Posłuchajcie mnie proszę. Pojedziecie przed tymi tutaj- wskazał pierwszy rząd żołnierzy- najwidoczniej nie mogą nam zaufać i wolą nie mieć nas za plecami, ani blisko przywódcy. Kpina, a nie dyplomacja! Pojedźcie w takiej formacji w jakiej stoicie teraz. Niestety ja muszę towarzyszyć temu zapyziałemu bufonowi, dlatego pojedziecie bez mnie- spojrzał na was z prośbą w oczach- Ja wiem jak dziwnie to wygląda, jednak nie ma teraz czasu na wyjaśnienia... Porozmawiamy podczas nocnego postoju. Zaufajcie mi- rzucił na koniec wracając w stronę, z której przybył, w wielkim pośpiechu.
Mój miecz to moja siła

-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander Tanari
Tego było już za wiele dla mnicha.
-Ja też nie chce mieć ich za plecami-, zawołał do oddalającego się przyjaciela, nie przejmując się że żołnierze mogą go usłyszeć. *Nie będzie mi jakiś paniątko rozkazywało gdzie mam jechać* Spojrzał na resztę swojej grupy i pewnym głosem powiedział:
-Nie mam zamiaru pozwalać żeby wszystko toczyło się pod dyktando tego paniczyka. To oni są na naszym terenie i powinni okazać szacunek. Ja zajmuje miejsce z prawej strony kolumny, a wy róbcie co chcecie- .
Złość pulsowała w mnichu domagając się uwolnienia. Zawrócił swojego wielbłąda na prawo od reszty i czekał aż kolumna się ruszy, chcąc zająć swoje miejsce. Oczywiście nie miał zamiaru całkowicie łamać poleceń to też odjechał na pewną odległość od reszty, tak aby ich "gość" nie musiał się obawiać bezpośredniego zagrożenia. Xander był zadowolony że znalazł wyjście z tej sytuacji. Z jednej strony pokaże że nikt nie ma prawa nim rządzić, a jednocześnie nie będzie przebywał w bezpośrednim sąsiedztwie Herberta. Gdyby nie to że nie chciał narażać na szwank przyjaźni, podjął by bardziej zdecydowane ruchy.
Tego było już za wiele dla mnicha.
-Ja też nie chce mieć ich za plecami-, zawołał do oddalającego się przyjaciela, nie przejmując się że żołnierze mogą go usłyszeć. *Nie będzie mi jakiś paniątko rozkazywało gdzie mam jechać* Spojrzał na resztę swojej grupy i pewnym głosem powiedział:
-Nie mam zamiaru pozwalać żeby wszystko toczyło się pod dyktando tego paniczyka. To oni są na naszym terenie i powinni okazać szacunek. Ja zajmuje miejsce z prawej strony kolumny, a wy róbcie co chcecie- .
Złość pulsowała w mnichu domagając się uwolnienia. Zawrócił swojego wielbłąda na prawo od reszty i czekał aż kolumna się ruszy, chcąc zająć swoje miejsce. Oczywiście nie miał zamiaru całkowicie łamać poleceń to też odjechał na pewną odległość od reszty, tak aby ich "gość" nie musiał się obawiać bezpośredniego zagrożenia. Xander był zadowolony że znalazł wyjście z tej sytuacji. Z jednej strony pokaże że nikt nie ma prawa nim rządzić, a jednocześnie nie będzie przebywał w bezpośrednim sąsiedztwie Herberta. Gdyby nie to że nie chciał narażać na szwank przyjaźni, podjął by bardziej zdecydowane ruchy.

-
- Marynarz
- Posty: 346
- Rejestracja: piątek, 7 grudnia 2007, 09:48
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Gorim Siekacz
Krasnolud był tym wszystkim już po prostu zmęczony. Uniósł znużoną twarz i spojrzał ciężko na mnicha.
- Odpóść Xander. Ma już tego generalnie dość. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Zróby co nam każą, nie sądzę, żebyśmy mogli się po tych żołnierzach czegoś złego spodziewać. Nie mówiąc już o Paladynach, którzy z grożeniem normalnym ludziom maja tyle wspólnego, co moja babka z królową piękności.
To mówiąc krasnolud opóścił oczy które skryły się w cieniu jego gęstych brwi. Słychać było tylko jeszcze jego ciężkie westchnięcie, po czym podjechał nieco bliżej kolumny konnych, powolnym stępem. Nie popędzał konia, świadom spojrzeń towarzyszy, czując na sobie ich wzrok, w postaci lekkiego łaskotania kraku. Wiedział co o nim myślą. Że stchórzył, albo jego duch się złamał. Że nie jest jak dzielne bohaterskie krasnoludy z legend. Nie był tchórzliwy. Po prostu był bardzo, bardzo zmęczony. Nawet gdyby Errer rzucił się do nich teraz z wyjaśnieniami, nie sądził, by pragnął go jeszcze wysłuchać. Pochylił głowę, zatracając się na chwilę w swoich myślach, które zdawały się płynąć dziś wyjątkowo ospale. Wyprostował się nieznacznei oglądając się przez ramię, wyczekując towarzyszy.
Krasnolud był tym wszystkim już po prostu zmęczony. Uniósł znużoną twarz i spojrzał ciężko na mnicha.
- Odpóść Xander. Ma już tego generalnie dość. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Zróby co nam każą, nie sądzę, żebyśmy mogli się po tych żołnierzach czegoś złego spodziewać. Nie mówiąc już o Paladynach, którzy z grożeniem normalnym ludziom maja tyle wspólnego, co moja babka z królową piękności.
To mówiąc krasnolud opóścił oczy które skryły się w cieniu jego gęstych brwi. Słychać było tylko jeszcze jego ciężkie westchnięcie, po czym podjechał nieco bliżej kolumny konnych, powolnym stępem. Nie popędzał konia, świadom spojrzeń towarzyszy, czując na sobie ich wzrok, w postaci lekkiego łaskotania kraku. Wiedział co o nim myślą. Że stchórzył, albo jego duch się złamał. Że nie jest jak dzielne bohaterskie krasnoludy z legend. Nie był tchórzliwy. Po prostu był bardzo, bardzo zmęczony. Nawet gdyby Errer rzucił się do nich teraz z wyjaśnieniami, nie sądził, by pragnął go jeszcze wysłuchać. Pochylił głowę, zatracając się na chwilę w swoich myślach, które zdawały się płynąć dziś wyjątkowo ospale. Wyprostował się nieznacznei oglądając się przez ramię, wyczekując towarzyszy.
For Honor & BIG Money!

-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea Kariani
Ruda parsknęła z irytacją - grunt, to zaufanie, prawda? Chociaż... gdy przyjrzała się drużynie, to musiała przyznać rację Herbertowi, że trochę się ich obawiał, ale znowuż bez przesady - zbójami nie są, Errer jest tu dobrze znany, więc po co ten cyrk?
- Do wieczora pozostało niewiele czasu, a ja nie mam bynajmniej ochoty na bójkę z ludźmi Herberta - zauważyła. - Dostosuję się do rozkazu i lepiej, byśmy wszyscy się podporządkowali - honoru nas to nie pozbawi.
Aranea sprawnie ustawiła wielbłąda w linii - aż dziw, że radziła sobie z tym tak dobrze, siedząc po damsku. Spojrzała na Gorima - wbrew pozorom nawet przez myśl jej nie przeszło, że stchórzył - po prostu był rozsądny.
Ruda parsknęła z irytacją - grunt, to zaufanie, prawda? Chociaż... gdy przyjrzała się drużynie, to musiała przyznać rację Herbertowi, że trochę się ich obawiał, ale znowuż bez przesady - zbójami nie są, Errer jest tu dobrze znany, więc po co ten cyrk?
- Do wieczora pozostało niewiele czasu, a ja nie mam bynajmniej ochoty na bójkę z ludźmi Herberta - zauważyła. - Dostosuję się do rozkazu i lepiej, byśmy wszyscy się podporządkowali - honoru nas to nie pozbawi.
Aranea sprawnie ustawiła wielbłąda w linii - aż dziw, że radziła sobie z tym tak dobrze, siedząc po damsku. Spojrzała na Gorima - wbrew pozorom nawet przez myśl jej nie przeszło, że stchórzył - po prostu był rozsądny.

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar
Indimarowi nie podobało się to, że został potraktowany jak ktoś, kto stwarza zagrożenie, ale nie miał zamiaru się sprzeciwiać. Chłopak nie był w nastroju na kłótnie. Będąc paladynem i posiadając paladynów za plecami, nie musiał się o nic obawiać.
*Na Heironeusa... kiedy będziemy mogli się zatrzymać... ledwo się utrzymuję na tym śmierdzącym wielbłądzie*-pomyślał. *Mam nadzieję, że to się niedługo skończy*.
Podjechał bliżej Araneii. Z przyjemnością zauważył, że gdy znajduje się obok niej, czuje się lepiej. Nawet wielbłąd przestał śmierdzieć.
Wyciągnął z plecaka koc i otulił się nim- robiło się naprawdę zimno.
Przepraszam za wszelkie błędy, ale tak jak Indy- ledwo trzymam się na fotelu :/
Indimarowi nie podobało się to, że został potraktowany jak ktoś, kto stwarza zagrożenie, ale nie miał zamiaru się sprzeciwiać. Chłopak nie był w nastroju na kłótnie. Będąc paladynem i posiadając paladynów za plecami, nie musiał się o nic obawiać.
*Na Heironeusa... kiedy będziemy mogli się zatrzymać... ledwo się utrzymuję na tym śmierdzącym wielbłądzie*-pomyślał. *Mam nadzieję, że to się niedługo skończy*.
Podjechał bliżej Araneii. Z przyjemnością zauważył, że gdy znajduje się obok niej, czuje się lepiej. Nawet wielbłąd przestał śmierdzieć.
Wyciągnął z plecaka koc i otulił się nim- robiło się naprawdę zimno.
Przepraszam za wszelkie błędy, ale tak jak Indy- ledwo trzymam się na fotelu :/
A d'yaebl aep arse!

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Ekthelion Be`erry
Będąc w bojowym nastroju, bard nie mógł pogodzić się z tym, że cała reszta tak posłusznie wykonała polecenia wodza z Rozentronu. Mały buntownik, który zawsze gdzieś tam sobie w nim żył urósł ostatnio znacznie i wymagał od pół-elfa buntu... Na szczęście Ekthelion posiadał także rozum, który podpowiadał mu zupełnie co innego. W jego wnętrzu rozgrywała się walka: W ruch poszły argumenty, cechy charakteru oraz uczucia takie jak przyjaźń z Errerem. Koniec, końców, bard postanowił ruszyć obok Xandera nieco na uboczu. Jego duma nie ucierpiała przy tym za bardzo, a wydawało mu się, iż Errerowi oraz Herbertowi takie lekkie odchylenie nie będzie przeszkadzało. Jadąc obok diablęta, Ekthelion wyszczerzył się do niego w pełnym dumy uśmiechu. Miał nadzieje, że zrobił dobre wrażenie i może dzięki temu uda mu się nawiązać jakiś kontakt z Xanderem.
Jechali dalej, a słońce schowało się pod piaskowym horyzontem. Zaczęło się robić naprawdę zimno, a bard przeklinał siebie w duchu, za to, iż nie wziął niczego ciepłego. *To będzie cholernie długa noc... I zimna na dodatek!*- obruszył się w myślach trubadur. Mimo tego, że nie chciał okazywać ani odrobinki respektu, czy też zainteresowania osobom Herberta, dając tym samym powód do zadowolenia jego żołnierzom, Ekthelion łapał się na tym, iż raz po raz ogląda się za siebie. Jednak ani razu nie zobaczył jego oblicza. *Ukrywa się w cieniu palant jeden! To pewnie normalne u takich szych jak on... Byle kto nie może nawet spojrzeć. Phi... Też mi coś*
Będąc w bojowym nastroju, bard nie mógł pogodzić się z tym, że cała reszta tak posłusznie wykonała polecenia wodza z Rozentronu. Mały buntownik, który zawsze gdzieś tam sobie w nim żył urósł ostatnio znacznie i wymagał od pół-elfa buntu... Na szczęście Ekthelion posiadał także rozum, który podpowiadał mu zupełnie co innego. W jego wnętrzu rozgrywała się walka: W ruch poszły argumenty, cechy charakteru oraz uczucia takie jak przyjaźń z Errerem. Koniec, końców, bard postanowił ruszyć obok Xandera nieco na uboczu. Jego duma nie ucierpiała przy tym za bardzo, a wydawało mu się, iż Errerowi oraz Herbertowi takie lekkie odchylenie nie będzie przeszkadzało. Jadąc obok diablęta, Ekthelion wyszczerzył się do niego w pełnym dumy uśmiechu. Miał nadzieje, że zrobił dobre wrażenie i może dzięki temu uda mu się nawiązać jakiś kontakt z Xanderem.
Jechali dalej, a słońce schowało się pod piaskowym horyzontem. Zaczęło się robić naprawdę zimno, a bard przeklinał siebie w duchu, za to, iż nie wziął niczego ciepłego. *To będzie cholernie długa noc... I zimna na dodatek!*- obruszył się w myślach trubadur. Mimo tego, że nie chciał okazywać ani odrobinki respektu, czy też zainteresowania osobom Herberta, dając tym samym powód do zadowolenia jego żołnierzom, Ekthelion łapał się na tym, iż raz po raz ogląda się za siebie. Jednak ani razu nie zobaczył jego oblicza. *Ukrywa się w cieniu palant jeden! To pewnie normalne u takich szych jak on... Byle kto nie może nawet spojrzeć. Phi... Też mi coś*
Mój miecz to moja siła

-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Kobieta ruszyła płynnie na swoim wielbłądzie. Śmiała się lekko w duchu ze cala drużyna musi wykonywać zadania polecone im przez ich druha oraz innych, wyższych nad nimi głów. Samanta nie była typem, który posłusznie słucha się tych których powinna i zazwyczaj nie wykonuje ich poleceń. Najlepszym przykładem tego zachowania było to ze kobieta wcale nie zamierzała zdawać jakiegokolwiek raportu lub jakkolwiek szpiegować tak jak było jej nadane. Była ignorantką, która ma w nosie, każdego kto każe jej coś zrobić. To ze powinni trzymać się z przodu nie wzięła jako polecenie tylko jako poradę. Wiedziała jednak jedno *Nie będę tutaj ustawiać się w trójki i maszerować jak jakiś sługa, lub żołnierz idący na wojnę... phi jeszcze czego... Pomyślała. Gdy wszyscy szli w zwartym szyku kobieta odeszła sobie na prawą stronę maszerując sobie ciągle mając za plecami palladynow lecz nie idąc z innymi w zwartym szyku. Kobieta ciągle była w dobrym nastroju. Byla odporna na zimno i uwielbiała chłodną pogodę, z reszta była wampirem i to była ich ulubiona pora dnia: zimna noc. Nie mogla się jednak doczekać postoju gdzie mogłaby wyjąc fiolkę z krwią i nasycić się porządnie, gdyż wiedziała ze do kiedy nie wrócą do miasta to ze świeżej krwi nici. Idąc tak, rozmyślając odwróciła się i popatrzyła na Errera i lekki uśmiech zawitał na jej twarzy. Po chwili gwałtownie odwróciła się, orientując się ze mężczyzna spojrzał w jej stronę. *Co się z tobą dzieje dziewczyno?! weź się w garść* pomyślała prostując się dumnie.
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Dla wszystkich
Sześcioro bohaterów na wielbłądach, stanowiących przednią straż oddziału z Rozentronu, musiała znacznie zwolnić. Powodem zmiany tempa, był brak wierzchowców reszty oddziału. Spowolnione tempo teraz już marszu, spotęgowało tylko waszą niechęć do żołnierzy poruszających się za waszymi plecami. Po pierwszej godzinie podróży podjechał do was Errer: Za niecałą godzinę robimy postój. Dziękuje, że chociaż jako-tako spełniliście moją prośbę i poruszacie się w jako-takim szyku- tu wymownie spojrzał na mnicha i barda, jednak po chwili uśmiechnął się- Kiedy się zatrzymamy będziemy mogli wreszcie pomówić... Puki co muszę wracać do wysłannika- dość mocno zaakcentował ostatnie słowo- Rozentronu. Samanto ty również zostałaś poproszona o towarzyszenie naszemu gościowi. Proszę pojedź za mną i nie odzywaj się niepytana. Errer odjechał do tyłu. Kiedy dowiedzieliście się, że do końca wędrówki pozostała jedynie godzina, każdy krok zaczął wam się wydawać łatwiejszy do postawienia.
Aranea Kariani
Przez cały czas wydawało ci się, że ktoś na ciebie patrzy. To okropne uczucie objawiające się dreszczem przechodzącym przez całe ciało, powtarzał się na tyle często, że zaczęłaś się nerwowo rozglądać. Mimo pierwotnych niepowodzeń w szukaniu tajemniczego "patrzącego", nie poddałaś się i szukałaś dalej. W końcu udało ci się go odnaleźć... Szedł w drugim rzędzie żołnierzy. Był mężczyzną średniego wzrostu, ale posiadał niesamowicie umięśnione i krępe niemal jak u krasnoluda ciało. Na oko mógł mieć jakieś dwadzieścia pięć lat. Nie mogłaś zidentyfikować barwy jego włosów, ponieważ hełm zakrywał je zupełnie... Zobaczyłaś natomiast oczy. Wścibskie, bezczelnie, wpatrujące się w ciebie dwa brązowe punkty. Przez twarz nieznajomego przechodziła blizna- sięgała od podbródka i sięgała ucha, przechodząc przez pokryty lekkim zarostem policzek. Żołnierz najwidoczniej zauważył to, iż spoglądasz na niego, ponieważ mrugnął w twoim kierunku, a na jego wargach pojawiła się straszliwa replika uśmiechu.
[Samanta jeżeli zdecydujesz się pojechać za Errerem to zapraszam na gg w celu odbycia rozmowy. Swoją drogą rozumiem, że większość z was nie będzie miała co napisać w nowym poście, dlatego też polecam przeprowadzić jakieś dialogi na gg i wkleić je później tutaj (już widzę minę Xandera, kiedy ktoś namawia go do rozmowy z inną osobą
). To był było tyle jeżeli chodzi o kazanie... Życzę miłego i SZYBKIEGO odpisywania
]
Sześcioro bohaterów na wielbłądach, stanowiących przednią straż oddziału z Rozentronu, musiała znacznie zwolnić. Powodem zmiany tempa, był brak wierzchowców reszty oddziału. Spowolnione tempo teraz już marszu, spotęgowało tylko waszą niechęć do żołnierzy poruszających się za waszymi plecami. Po pierwszej godzinie podróży podjechał do was Errer: Za niecałą godzinę robimy postój. Dziękuje, że chociaż jako-tako spełniliście moją prośbę i poruszacie się w jako-takim szyku- tu wymownie spojrzał na mnicha i barda, jednak po chwili uśmiechnął się- Kiedy się zatrzymamy będziemy mogli wreszcie pomówić... Puki co muszę wracać do wysłannika- dość mocno zaakcentował ostatnie słowo- Rozentronu. Samanto ty również zostałaś poproszona o towarzyszenie naszemu gościowi. Proszę pojedź za mną i nie odzywaj się niepytana. Errer odjechał do tyłu. Kiedy dowiedzieliście się, że do końca wędrówki pozostała jedynie godzina, każdy krok zaczął wam się wydawać łatwiejszy do postawienia.
Aranea Kariani
Przez cały czas wydawało ci się, że ktoś na ciebie patrzy. To okropne uczucie objawiające się dreszczem przechodzącym przez całe ciało, powtarzał się na tyle często, że zaczęłaś się nerwowo rozglądać. Mimo pierwotnych niepowodzeń w szukaniu tajemniczego "patrzącego", nie poddałaś się i szukałaś dalej. W końcu udało ci się go odnaleźć... Szedł w drugim rzędzie żołnierzy. Był mężczyzną średniego wzrostu, ale posiadał niesamowicie umięśnione i krępe niemal jak u krasnoluda ciało. Na oko mógł mieć jakieś dwadzieścia pięć lat. Nie mogłaś zidentyfikować barwy jego włosów, ponieważ hełm zakrywał je zupełnie... Zobaczyłaś natomiast oczy. Wścibskie, bezczelnie, wpatrujące się w ciebie dwa brązowe punkty. Przez twarz nieznajomego przechodziła blizna- sięgała od podbródka i sięgała ucha, przechodząc przez pokryty lekkim zarostem policzek. Żołnierz najwidoczniej zauważył to, iż spoglądasz na niego, ponieważ mrugnął w twoim kierunku, a na jego wargach pojawiła się straszliwa replika uśmiechu.
[Samanta jeżeli zdecydujesz się pojechać za Errerem to zapraszam na gg w celu odbycia rozmowy. Swoją drogą rozumiem, że większość z was nie będzie miała co napisać w nowym poście, dlatego też polecam przeprowadzić jakieś dialogi na gg i wkleić je później tutaj (już widzę minę Xandera, kiedy ktoś namawia go do rozmowy z inną osobą


Mój miecz to moja siła

-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Na twarzy kobiety pojawił się tajemniczy uśmiech... *hehe... czemu się tego spodziewałam? Pomyślała patrząc się na odjeżdżającego mężczyznę. Wiedziała ze wcześniej czy później zostanie zauważona, w końcu różniła się od reszty ale ze aż tak bardzo się spodobała. Przez chwile jeszcze rozmyślała. Słonce było już na tyle nisko ze w ogóle jej nie przeszkadzało wiec zdjęła kaptur z głowy poprawiając swoje czarne, długie włosy. Duze zielone oczy podążyły za odjeżdżającym Errerem. Przegładziła szaty rękoma po czym ruszyła za mężczyzna.
-Jak sobie życzycie... W końcu nie mogę odmówić takiej osobowości...
Zaśmiała się lekko idąc w stronę żołnierzy.
No odzywam się na gg =)
-Jak sobie życzycie... W końcu nie mogę odmówić takiej osobowości...
Zaśmiała się lekko idąc w stronę żołnierzy.
No odzywam się na gg =)
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn

-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea Kariani
Ruda za pierwszym razem zignorowała fakt, iż ktoś się jej przygląda. Za drugim w sumie też. Później przyjechał Errer, aby zamienić z nimi kilka słów. Aranea z ulgą przywitała myśl o rychłym postoju - chyba przyjdzie jej przestać udawać damę, taka jazda na pustyni jest strasznie niewygodna...
I znowu poczuła mrowienie na plecach. Obróciła się. Wychwycenie z grupy żołnierzy tego odpowiedniego zajęło jej chwilę, lecz dała sobie z tym radę - "Jakiś oprych", przemknęło jej przez myśl. Nie dała mu się jednak sprowokować - gdy ten puścił do niej oko, zwyczajnie się obróciła. Zbliżyła swego wielbłąda do wielbłąda paladyna - zdecydowanie wolała teraz przebywać w jego towarzystwie - miała dziwne przeczucie, że tamten żołnierz nie przyglądał jej się tak po prostu - dla sportu.
Matt, jak będziesz miał chwilkę, to odezwij się na GG, dobrze? Przy sprzyjających warunkach będę dzisiaj koło 20.30
Ruda za pierwszym razem zignorowała fakt, iż ktoś się jej przygląda. Za drugim w sumie też. Później przyjechał Errer, aby zamienić z nimi kilka słów. Aranea z ulgą przywitała myśl o rychłym postoju - chyba przyjdzie jej przestać udawać damę, taka jazda na pustyni jest strasznie niewygodna...
I znowu poczuła mrowienie na plecach. Obróciła się. Wychwycenie z grupy żołnierzy tego odpowiedniego zajęło jej chwilę, lecz dała sobie z tym radę - "Jakiś oprych", przemknęło jej przez myśl. Nie dała mu się jednak sprowokować - gdy ten puścił do niej oko, zwyczajnie się obróciła. Zbliżyła swego wielbłąda do wielbłąda paladyna - zdecydowanie wolała teraz przebywać w jego towarzystwie - miała dziwne przeczucie, że tamten żołnierz nie przyglądał jej się tak po prostu - dla sportu.
Matt, jak będziesz miał chwilkę, to odezwij się na GG, dobrze? Przy sprzyjających warunkach będę dzisiaj koło 20.30

-
- Marynarz
- Posty: 346
- Rejestracja: piątek, 7 grudnia 2007, 09:48
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Gorim Siekacz
Krasnolud w miarę upływu czasu czuł się lepiej. Gdy słońce zaczęło się zbliżać ku zachodowi, niemal zupełnie wydobrzał. Dalej czuł jednak rozleniwienie i przedewszystkim - znudzenie. Upał popudzał jego pragnienie, prowokując go do pożądnego golnięcia z gąsiora. Powstrzymywał się jedank, woląc być trzeźwy. poza tym, jeśli już miał pić, to wolał to robić w towarzystwie. nie uśmiechało mu się pociągać z bandą rzołnierzy, którzy pewnie zadźgaliby go, gdyby wiedzieli jakie alkoholowe skarby przewozi. Paladyn zapewne nie miałby ochoty na popijawę, a Aranea pojechała z nim właśnie rozmawiać. Martwiło go, że żadna babka z drużyny nawet nie zwraca na niego uwagi, ale taki by ciężki los krasnoluda. Był chyba jednym z niewielu krasnolódów na całym świecie, którego kompletnie nie pociągały przedstawicielki płci pieknej, jego rasy. Znaczni bardziej pociągały go gnomki, czy też niziołcze panienki. Nie pogardzał tez ludzkimi, a nawet elfimi (!) kobietami. Niestety w drugą stronę było raczej inaczej i jakoś nie napotkał się jeszcze na zainteresowanie o charakterze fizycznym innych ras. Zupełnie nie wiedział czemu. To, że był niski, stanowiło chyba jego jedyną skazę na wyglądzie, a poza tym, przynajmniej we własnym mniemaniu, był bardzo przystojny.
Coż, towarzystwa Samanty bynajmniej nie pragnął z oczywistych powodów i ogromnego pecha, jaki na siebie by ściągnął. Mnich zapewne upiłby się już po kilku pierwszych łykach, o ile w ogóle by zechciał przystapić z nim do picia. Został mu więc tylko bard. Pech. pociągnął Wisienkę za uzdę, nakierowywując ją w stronę barda, który trzymał się ostatnio na uboczu. W półelfie, musiała chyba zrodzić się dusza buntownika. Dziwne. Może opowie mu o kilku swoich karczemnych bijatykach i podpowie, jak wyjśc z nich bez szwanku. Zauważył też, że bard drży, a miał przecież w plecaku dodatkowy płaszcz. Zrównał tępo swego kuca z powolnym rokiem wielbłąda. Milczał. Zastanawiał się, czy bard pierwszy podejmie rozmowę. Wyciągnął butelke z wodą i pociągnął łyk.
-Zupełnie bez smaku - stwierdził z obrzydzeniem.
Krasnolud w miarę upływu czasu czuł się lepiej. Gdy słońce zaczęło się zbliżać ku zachodowi, niemal zupełnie wydobrzał. Dalej czuł jednak rozleniwienie i przedewszystkim - znudzenie. Upał popudzał jego pragnienie, prowokując go do pożądnego golnięcia z gąsiora. Powstrzymywał się jedank, woląc być trzeźwy. poza tym, jeśli już miał pić, to wolał to robić w towarzystwie. nie uśmiechało mu się pociągać z bandą rzołnierzy, którzy pewnie zadźgaliby go, gdyby wiedzieli jakie alkoholowe skarby przewozi. Paladyn zapewne nie miałby ochoty na popijawę, a Aranea pojechała z nim właśnie rozmawiać. Martwiło go, że żadna babka z drużyny nawet nie zwraca na niego uwagi, ale taki by ciężki los krasnoluda. Był chyba jednym z niewielu krasnolódów na całym świecie, którego kompletnie nie pociągały przedstawicielki płci pieknej, jego rasy. Znaczni bardziej pociągały go gnomki, czy też niziołcze panienki. Nie pogardzał tez ludzkimi, a nawet elfimi (!) kobietami. Niestety w drugą stronę było raczej inaczej i jakoś nie napotkał się jeszcze na zainteresowanie o charakterze fizycznym innych ras. Zupełnie nie wiedział czemu. To, że był niski, stanowiło chyba jego jedyną skazę na wyglądzie, a poza tym, przynajmniej we własnym mniemaniu, był bardzo przystojny.
Coż, towarzystwa Samanty bynajmniej nie pragnął z oczywistych powodów i ogromnego pecha, jaki na siebie by ściągnął. Mnich zapewne upiłby się już po kilku pierwszych łykach, o ile w ogóle by zechciał przystapić z nim do picia. Został mu więc tylko bard. Pech. pociągnął Wisienkę za uzdę, nakierowywując ją w stronę barda, który trzymał się ostatnio na uboczu. W półelfie, musiała chyba zrodzić się dusza buntownika. Dziwne. Może opowie mu o kilku swoich karczemnych bijatykach i podpowie, jak wyjśc z nich bez szwanku. Zauważył też, że bard drży, a miał przecież w plecaku dodatkowy płaszcz. Zrównał tępo swego kuca z powolnym rokiem wielbłąda. Milczał. Zastanawiał się, czy bard pierwszy podejmie rozmowę. Wyciągnął butelke z wodą i pociągnął łyk.
-Zupełnie bez smaku - stwierdził z obrzydzeniem.
For Honor & BIG Money!

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea, Indimar
Aranea zrównała się z Indimarem. Uśmiechnęła sie do niego.
- Co sądzisz o tej całej misji? - upewniła się.
-Nie mam pojęcia, po co jesteśmy tu potrzebni.- odpowiedział. -Chyba że jako obstawa dla Errera, ale nie widzę w tym zbyt wielkiego sensu- chyba nie ściągałby nas z drugiego końca świata, żebyśmy przeszli z nim kawałek pustyni- stwierdził Indimar.
- Też mi tu coś nie pasuje - mam wrażenie, że Errer ma względem nas jakieś większe plany. Nie kazałby nam jechać taki kawał drogi z byle powodu - dwa tygodnie drogi tylko dla tej jednej eskorty?
-Może tylko nam akurat ufa. W mieście odmieńców chyba trudno spotkać kogoś, komu można bezgranicznie zaufać.- stwierdził. -Jeśli chodzi o zaufanie, to ja z nim wiele przeżyłem, ty zapewne też. Ale nie podoba mi się Xander- emanuuje złą aurą. A wampirzyca... Errer ją toleruję, więc my też chyba powinniśmy...
Aranea skrzywiła się nieznacznie.
- Do Xandera nic nie mam, ale Samanta... Chyba panuje między nami atmosfera cichej wojny.
-To że ją przeprosiłęm, nie znaczy że jej ufam.-rzekł paladyn. -Szczerze przyznam, że jej obecność tutaj jest mi nie w smak, ale cóż poradzić?- umilkł na chwilę. -Czy przypadkiem wampiry nie spożywają krwi? Powiedziała że nam krzywdy nie zrobi. Ale trochę martwię się o żołnierzy. Mam nadzieję, że Samanta nie będzie próbować zabić żadnego z nich. Bo będę musiał ją powstrzymać.
Wyciągnął z plecaka bukłak, pociągnął kilka łyków. Podał go dziewczynie.
-Może chcesz się napić?
Aranea przyjęła bukłak - podziękowała z uroczym uśmiechem, po czym upiła łyk i oddała go paladynowi.
- Po raz pierwszym jestem na pustyni - wyjaśniła. - Jakoś nie umiem przyzwyczaić się do tego upału.
-Ja też jestem tu pierwszy raz. I bardzo mi się tu nie podoba. Strasznie gorąco, nocami skrajnie zimno... zdecydowanie wolę klimat Północy.- rzekł, otulając się kocem. -I ten wszędobylski piach.- powiedział, strzepując pył z ubrania i włosów. -Mam nadzieję, że to się szybko skończy. Inaczej chyba oszaleję.
Aranea pomogła paladynowi strzepnąć kilka ziarenek piasku z ramienia.
- Pochodzisz z północy - podchwyciła. - Z daleka? Jak tam jest?
-Czy z daleka? Wiem, że dalej na północ, znajdują się jeszcze inne kraje. Więc chyba nie aż z tak daleka. Latem jest tam ciepło, ale znacznie chłodniej niż tu na pustyni. Wszędzie rosnie zielona trawa i drzewa. Słychać śpiew ptaków, letni las pięknie pachnie. Zimą jest tak chłodno jak właśnie teraz, może trochę zimniej.- powiedział. Gdy poczuł na ramieniu dłoń dziewczyny, odwrócił wzrok. Zarumienił się, zrobiło mu się strasznie głupio. Lecz po chwili odwrócił się z powrotem. -A ty? Skąd jesteś?
- Z zachodu. Praktycznie nigdy nie widziałam zimy, u nas zawsze jest ciepło - ojciec mówił kiedyś, że to przez bliskość morza.
-Nigdy nie widziałaś zimy? To może trochę Ci o niej opowiem?- zapytał paladyn.
Aranea uśmiechnęła się ciepło do paladyna. Zgodziła się.
-Zimą, nie ma deszczu. Z nieba pada śnieg- zamaraznięte krople wody. Wszystko jest wtedy białe- śnieg zakrywa trawę, osiada na drzewach i budynkach. Dzieciaki lepią z niego kule i rzucają się nimi. Na powierzchni jezior powstaje lód- wygląda jak tafla szkłą na jeziorze. Tylko chłód trochę dokucza, trzeba się ciepło ubrać i palić więcej w kominku.
- Brzmi ciekawie - zauważyła Aranea. - Wszystko białe... Muszę to kiedyś zobaczyć, zapewne warto.
-Warto, warto. Widzisz- zaczął paladyn, ale po chwili urwał. -Czy coś sie stało? Wyglądasz na nieco... zmartwioną.-bardziej spytał niż stwierdził chłopak.
Aranea zamrugała.
- Jestem zmęczona - odparła wymijająco, uśmiechając się do paladyna, aby nie martwił się o nią.
-Szczerze mówiąc, ja też. Mam nadzieję, że zaraz zatrzymamy się na dłuższy postój. Ledwo trzymam się na tym wielbłądzie.
- To nie to, co jazda na koniu - przyznała. - Wielbłądy bardziej kołyszą, ledwo trzymam się w siodle.
-Od jak dawna znasz Errera?-spytał Indimar.
- Od jakiś dziesięciu lat - to przyjaciel mojej rodziny, a głównie, to starszego brata, dzięki niemu go poznałam. Gdyby nie to, że brat ma teraz rodzinę pewnie byłby tu zamiast mnie. A ty?
-Przemierzałem świat, i któegoś dnia go poznałem. Razem z nim wykonywałem moje pierwsze zlecenie.-Wskazał palcem na bliznę na policzku- A to pamiątka po tamtym zadaniu. Przeżyliśmy razem kilka przygód. W końcu jednak, nasze drogi się rozstały. A kilka tygodni temu, dostałem list.
- Widzę, że jako jedna z niewielu w tej drużynie utrzymywałam stały kontakt z Errerem - zauważyła. - Ciekawe, że po tylu latach przyzwał właśnie nas, jestem pewna, że poznał w międzyczasie legiony innych osób, które byłyby odpowiednie.
-Racja. Dlaczego akurat my?- zamilkł, szukając czegoś w pamięci. -Czekaj... pamiętasz nasze sny, które nawiedziły nas gdy byliśmy w karczmie?
- Może masz rację... - zgodziła się, kiwając głową. - A może to zwykły przypadek? - dodała z uśmiechem.
-Może i przypadek. A może i nie. Na Heironeusa, czemu to wszystko jest takie poplątane? I w dodatku Errer prawie o niczym nie mówi. Nie podoba mi się to. I jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Samanta?
- Errer wszystko nam powie w swoim czasie - zauważyła Aranea. - A przynajmniej takie mam wrażenie. Może dzisiaj wieczorem czegoś się dowiemy. O Samantę bym się nie obawiała - jest ponoć tylko "wtyką" burmistrza, ale nie wydaje mi się, by zamierzała gorliwie się przed nim ze wszystkiego spowiadać.
-Może Ci zimno? Dać Ci koc?- spytał chłopak.
Aranea zgodziła się skinieniem głowy, tłumacząc, że sama zapomniała się w taki zaopatrzyć.
Paladyn przysunął się bliżej dziewczyny, ściągnął z siebie koc, i otulił nim Araneę.
Aranea podziękowała, dotykajac przy tym dłoni paladyna i uśmiechając się do niego.
Paladyn odwrócił się do idących za nim żołnierzy- nie podobał mu się sposób, w jaki na nich patrzyli. Posłał im ostrzegawcze spojrzenie, po czym spojrzał w oczy dziewczyny.
-Jeśli kiedyś, los zaprowadzi Cię na północ, możesz zatrzymać się w mojej wiosce. Na pewno by Ci się tam spodobało.
- Z chęcią przyjmę zaproszenie - zapewniła. - Może gdy to wszystko się skończy, ty przyjedziesz na pewien czas w moje rodzinne strony? Oczywiście, jeśli będzie ci to po drodze.
Nie było. Jednak Aranea sprawiała wrażenie, jakby bardzo chciała, by było po drodze.
-Z wielką chęcią odwiedziłbym Cię. Tak naprawdę to teraz nie mam żadnego zajęcia. Nie należę do żadnego zakonu, jestem- jak to powiadają- "błędnym rycerzem". Mam nadzieję, że tam u Ciebie nie ma piachu i wielbłądów?
- Nie ma - zapewniła ze śmiechem. - Jest trawa. I konie. Żadnych wielbłądów.
-To bardzo dobrze.- powiedział i uśmiechnął się. -Pochodzisz z arystokracji, prawda? Nie wyglądasz na przeciętną zjadaczkę chleba.
- Po czym poznałeś? - zapytała, uśmiechając się skromnie, jakby nie było o czym mówić. - To fakt, jestem dość dobrze urodzona - mój ojciec jest emerytowanym oficerem królewskim.
-Mówisz, poruszasz się i zachowujesz inaczej niż przeciętna osoba pochodząca z gminu. Szczerze mówiąc, to ja sam pochodzę z biednej, chłopskiej rodziny. Ale poznałem pewnego paladyna, który nauczył mnie wielu różnych rzeczy, Przebywałem trochę w kręgach bogatych ludzi.
- Musiał być dobrym nauczycielem - zauważyła. - Nie powiedzialabym nigdy, że jesteś nisko urodzony.
-Tak. Był wspaniałym człowiekiem. Nauczył mnie wszystkiego co umiem, po nim odziedziczyłem także miecz i zbroję. Szkoda, że tak wcześnie umarł. - powiedział smutno paladyn. -Czasami naprawdę mi go brakuje- był dla mnie jak drugi ojciec.
- A ten prawdziwy? - zapytała. - Utrzymujesz z nim jeszcze kontakt?
-Tak, jesteśmy w dość dobrych stosunkach. Zawsze chciał zostać paladynem, ale musiał opiekować się domem i rodziną, oraz ciężko pracować. Jednak ja przejąłem ambicje ojca- i dopiąłm celu. Gdy przejeżdżam w okolicach rodzinnego domu, zawsze odwiedzam ojca i matkę.
Aranea uśmiechnęła się ciepło. Jakoś sposób, w który paladyn opowiadał o swoich rodzicach, był dla niej... uroczy?
- Muszą być z ciebie dumni - zauważyła.
-Matka była oporna, nie chciała abym opuszczał rodzinny dom. Ale ojcu udało się ją przekonać. Na początku mojej działalności nie oddalałem się zbytnio od domu, ale wkróce okolica przestała być niebiezpieczna. Więc udałem się w podróż.- Indimara bardzo cieszył fakt, że ktoś wypytuje go o takie rzeczy. Wcześniej prawie nikt nie interesował się historią jego życia, ludzie chcieli tylko pomocy, nie obchodziło ich, kto ich broni.
- Matki z reguły nie chcą, by ich pociechy zajmowały się fachem, który może być dla nich jakkolwiek niebezpieczny - zauważyła. - Z moją było tak samo. Całe szczęście to ojcowie decydują.
-A ty? Pochodzisz z arystokratycznej rodziny, ale z tego co widzę-tu spojrzał z lekkim przestrachem na wielki miecz, którym posługiwała sięrudowłosa- jesteś wojowniczką. Jak to się stało, że wybrałaś taką drogę życia?
- To przez braci - mam trzech starszych braci, którzy opiekowali się mną, gdy byłam mała. Jakoś tak od nich przejęłam miłość do walki. No i można powiedzieć, że miała to trochę w genach - dodała ze śmiechem. - Ale nigdy nie zajmowałam się walką zawodowo - to byłoby źle widziane, a niestety, nie mogę sobie na coś takiego pozwolić.
-Odwiedzasz czasami dom?- spytał paladyn.
- Mieszkam tam cały czas - odparła. - Mało podróżuję, bo nie mam za bardzo powodu.
-A niedawno dostałaś list.- zauważył Indy.
-Teoretycznie byl do mojego najstarszego brata, ale on nie mógł odpowiedzieć na wezwanie - wyjaśniła. - Wszyscy trzej pełnią czynną służbę, nie mogą tak po prostu wyjechać.
(Rozmowę prowadzą dopóki nie stanie się coś ważniejszego, typu postój itp.)
Aranea zrównała się z Indimarem. Uśmiechnęła sie do niego.
- Co sądzisz o tej całej misji? - upewniła się.
-Nie mam pojęcia, po co jesteśmy tu potrzebni.- odpowiedział. -Chyba że jako obstawa dla Errera, ale nie widzę w tym zbyt wielkiego sensu- chyba nie ściągałby nas z drugiego końca świata, żebyśmy przeszli z nim kawałek pustyni- stwierdził Indimar.
- Też mi tu coś nie pasuje - mam wrażenie, że Errer ma względem nas jakieś większe plany. Nie kazałby nam jechać taki kawał drogi z byle powodu - dwa tygodnie drogi tylko dla tej jednej eskorty?
-Może tylko nam akurat ufa. W mieście odmieńców chyba trudno spotkać kogoś, komu można bezgranicznie zaufać.- stwierdził. -Jeśli chodzi o zaufanie, to ja z nim wiele przeżyłem, ty zapewne też. Ale nie podoba mi się Xander- emanuuje złą aurą. A wampirzyca... Errer ją toleruję, więc my też chyba powinniśmy...
Aranea skrzywiła się nieznacznie.
- Do Xandera nic nie mam, ale Samanta... Chyba panuje między nami atmosfera cichej wojny.
-To że ją przeprosiłęm, nie znaczy że jej ufam.-rzekł paladyn. -Szczerze przyznam, że jej obecność tutaj jest mi nie w smak, ale cóż poradzić?- umilkł na chwilę. -Czy przypadkiem wampiry nie spożywają krwi? Powiedziała że nam krzywdy nie zrobi. Ale trochę martwię się o żołnierzy. Mam nadzieję, że Samanta nie będzie próbować zabić żadnego z nich. Bo będę musiał ją powstrzymać.
Wyciągnął z plecaka bukłak, pociągnął kilka łyków. Podał go dziewczynie.
-Może chcesz się napić?
Aranea przyjęła bukłak - podziękowała z uroczym uśmiechem, po czym upiła łyk i oddała go paladynowi.
- Po raz pierwszym jestem na pustyni - wyjaśniła. - Jakoś nie umiem przyzwyczaić się do tego upału.
-Ja też jestem tu pierwszy raz. I bardzo mi się tu nie podoba. Strasznie gorąco, nocami skrajnie zimno... zdecydowanie wolę klimat Północy.- rzekł, otulając się kocem. -I ten wszędobylski piach.- powiedział, strzepując pył z ubrania i włosów. -Mam nadzieję, że to się szybko skończy. Inaczej chyba oszaleję.
Aranea pomogła paladynowi strzepnąć kilka ziarenek piasku z ramienia.
- Pochodzisz z północy - podchwyciła. - Z daleka? Jak tam jest?
-Czy z daleka? Wiem, że dalej na północ, znajdują się jeszcze inne kraje. Więc chyba nie aż z tak daleka. Latem jest tam ciepło, ale znacznie chłodniej niż tu na pustyni. Wszędzie rosnie zielona trawa i drzewa. Słychać śpiew ptaków, letni las pięknie pachnie. Zimą jest tak chłodno jak właśnie teraz, może trochę zimniej.- powiedział. Gdy poczuł na ramieniu dłoń dziewczyny, odwrócił wzrok. Zarumienił się, zrobiło mu się strasznie głupio. Lecz po chwili odwrócił się z powrotem. -A ty? Skąd jesteś?
- Z zachodu. Praktycznie nigdy nie widziałam zimy, u nas zawsze jest ciepło - ojciec mówił kiedyś, że to przez bliskość morza.
-Nigdy nie widziałaś zimy? To może trochę Ci o niej opowiem?- zapytał paladyn.
Aranea uśmiechnęła się ciepło do paladyna. Zgodziła się.
-Zimą, nie ma deszczu. Z nieba pada śnieg- zamaraznięte krople wody. Wszystko jest wtedy białe- śnieg zakrywa trawę, osiada na drzewach i budynkach. Dzieciaki lepią z niego kule i rzucają się nimi. Na powierzchni jezior powstaje lód- wygląda jak tafla szkłą na jeziorze. Tylko chłód trochę dokucza, trzeba się ciepło ubrać i palić więcej w kominku.
- Brzmi ciekawie - zauważyła Aranea. - Wszystko białe... Muszę to kiedyś zobaczyć, zapewne warto.
-Warto, warto. Widzisz- zaczął paladyn, ale po chwili urwał. -Czy coś sie stało? Wyglądasz na nieco... zmartwioną.-bardziej spytał niż stwierdził chłopak.
Aranea zamrugała.
- Jestem zmęczona - odparła wymijająco, uśmiechając się do paladyna, aby nie martwił się o nią.
-Szczerze mówiąc, ja też. Mam nadzieję, że zaraz zatrzymamy się na dłuższy postój. Ledwo trzymam się na tym wielbłądzie.
- To nie to, co jazda na koniu - przyznała. - Wielbłądy bardziej kołyszą, ledwo trzymam się w siodle.
-Od jak dawna znasz Errera?-spytał Indimar.
- Od jakiś dziesięciu lat - to przyjaciel mojej rodziny, a głównie, to starszego brata, dzięki niemu go poznałam. Gdyby nie to, że brat ma teraz rodzinę pewnie byłby tu zamiast mnie. A ty?
-Przemierzałem świat, i któegoś dnia go poznałem. Razem z nim wykonywałem moje pierwsze zlecenie.-Wskazał palcem na bliznę na policzku- A to pamiątka po tamtym zadaniu. Przeżyliśmy razem kilka przygód. W końcu jednak, nasze drogi się rozstały. A kilka tygodni temu, dostałem list.
- Widzę, że jako jedna z niewielu w tej drużynie utrzymywałam stały kontakt z Errerem - zauważyła. - Ciekawe, że po tylu latach przyzwał właśnie nas, jestem pewna, że poznał w międzyczasie legiony innych osób, które byłyby odpowiednie.
-Racja. Dlaczego akurat my?- zamilkł, szukając czegoś w pamięci. -Czekaj... pamiętasz nasze sny, które nawiedziły nas gdy byliśmy w karczmie?
- Może masz rację... - zgodziła się, kiwając głową. - A może to zwykły przypadek? - dodała z uśmiechem.
-Może i przypadek. A może i nie. Na Heironeusa, czemu to wszystko jest takie poplątane? I w dodatku Errer prawie o niczym nie mówi. Nie podoba mi się to. I jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Samanta?
- Errer wszystko nam powie w swoim czasie - zauważyła Aranea. - A przynajmniej takie mam wrażenie. Może dzisiaj wieczorem czegoś się dowiemy. O Samantę bym się nie obawiała - jest ponoć tylko "wtyką" burmistrza, ale nie wydaje mi się, by zamierzała gorliwie się przed nim ze wszystkiego spowiadać.
-Może Ci zimno? Dać Ci koc?- spytał chłopak.
Aranea zgodziła się skinieniem głowy, tłumacząc, że sama zapomniała się w taki zaopatrzyć.
Paladyn przysunął się bliżej dziewczyny, ściągnął z siebie koc, i otulił nim Araneę.
Aranea podziękowała, dotykajac przy tym dłoni paladyna i uśmiechając się do niego.
Paladyn odwrócił się do idących za nim żołnierzy- nie podobał mu się sposób, w jaki na nich patrzyli. Posłał im ostrzegawcze spojrzenie, po czym spojrzał w oczy dziewczyny.
-Jeśli kiedyś, los zaprowadzi Cię na północ, możesz zatrzymać się w mojej wiosce. Na pewno by Ci się tam spodobało.
- Z chęcią przyjmę zaproszenie - zapewniła. - Może gdy to wszystko się skończy, ty przyjedziesz na pewien czas w moje rodzinne strony? Oczywiście, jeśli będzie ci to po drodze.
Nie było. Jednak Aranea sprawiała wrażenie, jakby bardzo chciała, by było po drodze.
-Z wielką chęcią odwiedziłbym Cię. Tak naprawdę to teraz nie mam żadnego zajęcia. Nie należę do żadnego zakonu, jestem- jak to powiadają- "błędnym rycerzem". Mam nadzieję, że tam u Ciebie nie ma piachu i wielbłądów?
- Nie ma - zapewniła ze śmiechem. - Jest trawa. I konie. Żadnych wielbłądów.
-To bardzo dobrze.- powiedział i uśmiechnął się. -Pochodzisz z arystokracji, prawda? Nie wyglądasz na przeciętną zjadaczkę chleba.
- Po czym poznałeś? - zapytała, uśmiechając się skromnie, jakby nie było o czym mówić. - To fakt, jestem dość dobrze urodzona - mój ojciec jest emerytowanym oficerem królewskim.
-Mówisz, poruszasz się i zachowujesz inaczej niż przeciętna osoba pochodząca z gminu. Szczerze mówiąc, to ja sam pochodzę z biednej, chłopskiej rodziny. Ale poznałem pewnego paladyna, który nauczył mnie wielu różnych rzeczy, Przebywałem trochę w kręgach bogatych ludzi.
- Musiał być dobrym nauczycielem - zauważyła. - Nie powiedzialabym nigdy, że jesteś nisko urodzony.
-Tak. Był wspaniałym człowiekiem. Nauczył mnie wszystkiego co umiem, po nim odziedziczyłem także miecz i zbroję. Szkoda, że tak wcześnie umarł. - powiedział smutno paladyn. -Czasami naprawdę mi go brakuje- był dla mnie jak drugi ojciec.
- A ten prawdziwy? - zapytała. - Utrzymujesz z nim jeszcze kontakt?
-Tak, jesteśmy w dość dobrych stosunkach. Zawsze chciał zostać paladynem, ale musiał opiekować się domem i rodziną, oraz ciężko pracować. Jednak ja przejąłem ambicje ojca- i dopiąłm celu. Gdy przejeżdżam w okolicach rodzinnego domu, zawsze odwiedzam ojca i matkę.
Aranea uśmiechnęła się ciepło. Jakoś sposób, w który paladyn opowiadał o swoich rodzicach, był dla niej... uroczy?
- Muszą być z ciebie dumni - zauważyła.
-Matka była oporna, nie chciała abym opuszczał rodzinny dom. Ale ojcu udało się ją przekonać. Na początku mojej działalności nie oddalałem się zbytnio od domu, ale wkróce okolica przestała być niebiezpieczna. Więc udałem się w podróż.- Indimara bardzo cieszył fakt, że ktoś wypytuje go o takie rzeczy. Wcześniej prawie nikt nie interesował się historią jego życia, ludzie chcieli tylko pomocy, nie obchodziło ich, kto ich broni.
- Matki z reguły nie chcą, by ich pociechy zajmowały się fachem, który może być dla nich jakkolwiek niebezpieczny - zauważyła. - Z moją było tak samo. Całe szczęście to ojcowie decydują.
-A ty? Pochodzisz z arystokratycznej rodziny, ale z tego co widzę-tu spojrzał z lekkim przestrachem na wielki miecz, którym posługiwała sięrudowłosa- jesteś wojowniczką. Jak to się stało, że wybrałaś taką drogę życia?
- To przez braci - mam trzech starszych braci, którzy opiekowali się mną, gdy byłam mała. Jakoś tak od nich przejęłam miłość do walki. No i można powiedzieć, że miała to trochę w genach - dodała ze śmiechem. - Ale nigdy nie zajmowałam się walką zawodowo - to byłoby źle widziane, a niestety, nie mogę sobie na coś takiego pozwolić.
-Odwiedzasz czasami dom?- spytał paladyn.
- Mieszkam tam cały czas - odparła. - Mało podróżuję, bo nie mam za bardzo powodu.
-A niedawno dostałaś list.- zauważył Indy.
-Teoretycznie byl do mojego najstarszego brata, ale on nie mógł odpowiedzieć na wezwanie - wyjaśniła. - Wszyscy trzej pełnią czynną służbę, nie mogą tak po prostu wyjechać.
(Rozmowę prowadzą dopóki nie stanie się coś ważniejszego, typu postój itp.)
A d'yaebl aep arse!

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Samanta Bloodmoon
Samanta wraz z Errerem podjechała pod lektykę. Maska cienia, która nie pozwalała dojrzeć jego twarzy zniknęła odsłaniając tłuste oblicze siedzącej na niej osobie. Osobnik odziany był w bardzo drogocenne szaty, a ilość materiału jaką musiał wykorzystać, żeby ją uszyć była przerażająca... Facet po prostu była bardzo "pulchny":
-Witam cię o pani- przemówił i skinął głową.
Samanta popatrzyła na grubego mężczyznę. *Tłusta świnia tak jak oni wszyscy *- pomyślała, po czym teatralnym glosę przemówiła:
-Witam o panie.. Jest to dla mnie wielki zaszczyt podróżować u boku tak znanej osobistości- powiedziała to grzecznie się uśmiechając. Starała się być mila tak jak o to poprosił, Errer, którego polityka niebyła najlepsza. Pomyślała że mogłaby polepszyć ich sytuacje i zdobyć trochę zaufania do jej grupy swoją osobą.
Tłusty uśmiechnął się jakoś dziwacznie. Errer postanowił się wtrącić:
-Ech Samanto to nie jest pan Herbert, ale jedynie jego wysłannik... Tak w woli wyjaśnienia- skinął na grubasa, a w jego oczach pojawiła się ledwo dostrzegalna iskierka gniewu.
-Nazywam sie Hubert zwany również "silnym". Jestem dyplomatą z Rozentronu. Jak ty się nazywasz cukiereczku?
Sztuczny uśmiech zniknął z jej twarzy a ta rozejrzała się w prawo i w lewo z lekko ignorancką, ironiczną miną odpowiadając mężczyźnie:
-Samanta Bloodmoon, panie dyplomato- mówiąc to popatrzyła się wymownie na Errera ignorując ostatnie słowo w wypowiedzi grubasa.
Errer skinął z ulga i wdzięcznością głową uśmiechając sie pod nosem. Gruby natomiast poprawił sie w umocowanym na lektyce zdobionym krześle i kontynuował rozmowę:
-Errer wspominał że jesteś wampirem? Czy to prawda? Jeżeli tak to proszę powiedz mi jak wygląda życie wampira, ktory powiedzmy sobie jest oswojony?
Kobieta zmarszczyła brwi, lecz po raz kolejny opanowała się.
-Co ma pan na myśli mówiąc oswojonego wampira? Jeśli chodzi o to czy pije krew ludzką to tak, oczywiście nie jestem jedną z tych, co pije krew zwierzęcą. A moje życie... Hmm jest ono po prostu wspaniale- mówiąc to tajemniczy uśmiech pojawił się na jej twarzy- ale nie jest tak bardzo interesujące jak pana życie… Przynajmniej tak mi się zdaje.
-Toż to prawdziwe barbarzyństwo pić ludzka krew! Mam nadzieje, że jest to krew jakiś zmarłych duszyczek, a nie twoich ofiar... Hmm a może się mylę- zapytał świdrując wampirzycę wzrokiem.
Pytania zadawane przez mężczyznę rozśmieszały ja tak bardzo ze uśmiech nie znikał z jej twarzy. Dla dobra sprawy postanowiła przytaknąć mężczyźnie.
-Oczywiście, tylko zmarłe duszyczki.
Odpowiedziała tonem, którym mogła rozbawić najbardziej znudzonych ludzi stojących dookoła niej. Całkiem nieźle kłamała. Kolejne spojrzenie, poleciało w stronę Errera. Najbardziej ją dziwiło że mężczyzna wiedział o wampirach tak mało, i podróżował do miasta gdzie było ich tak wielu. Przygryzła swoja dolna wargę rozmyślając i czekając na następne idiotyczne pytanie. Errer postanowił przemówić:
-Wydaje mi się, że powinniśmy tutaj rozbić obóz... To po prostu dobre miejsce- Errer ewidentnie chciał szybko zakończyc dyskusje. Gruby natomiast obejrzał sie w jego stronę i skinął jedynie głowa z nieukrywana wyższością- Dziękuję cukiereczku za rozmowę i mam nadzieje na kontynuowanie jej jutro na szlaku.
*Dam ci cukiereczka jak ci przy***dole w ten tłusty łeb* Pomyślała ciągle się uśmiechając w jego stronę i w ogóle nie pokazując zirytowania, w jakim była.
-Oczywiście.-odpowiedziała w stronę grubasa. Po czym spojrzała na Errera- Mógł byś na chwile słówko ze mną zamienić na osobności?
Errer zmrużył oczy jakby zabolało go pytanie Samanty: Oczywiście Samanto. Pozwolisz panie- ukłonił się dwornie człowiekowi w lektyce po czym wraz z czarodziejką oddalił się:
-Samnata mogłaś zagaić mnie za chwilę... Nie wypada pokazywać mu, że chcemy rozmawiać o czym, czego on nie może usłyszeć... Jeszcze pomysli że coś knujemy. No nic. W czym rzecz?
-Mógłbyś być trochę milszy... i mniej formalny- popatrzyła na niego z lekko skrzywiona mina- Chodzi mi o to czy ten facet wie gdzie zmierza? Jeśli myśli, że w mieście wszystkie wampirki są miłe i przytulne to dobrze się to nie skończy… Po za tym masz szczęście że cię polubiłam bo inaczej ten „pan silny” miał by już obity pysk.
-Chodzi mi tylko o to, że to było bardzo "niedyplomatyczne" Samanto. Nie bierz tego do siebie... Gadam bzdury bo ten cały projekt jest dla mnie strasznie ważny i włożyłem w niego wiele trudu... On wie gdzie jedzie jednak wyobraź sobie że nigdy nie przebywał w towarzystwie wampirów moja droga i z tąd wynika jego niewiedza. A teraz- kontynuował Errer po krótkiej pauzie- wracajmy do reszty cukiereczku- roześmiał się naprawdę szczerze.
Pokręciła głową ze szczerym uśmiechem na twarzy.
-Niech będzie cukiereczku.
Samanta wraz z Errerem podjechała pod lektykę. Maska cienia, która nie pozwalała dojrzeć jego twarzy zniknęła odsłaniając tłuste oblicze siedzącej na niej osobie. Osobnik odziany był w bardzo drogocenne szaty, a ilość materiału jaką musiał wykorzystać, żeby ją uszyć była przerażająca... Facet po prostu była bardzo "pulchny":
-Witam cię o pani- przemówił i skinął głową.
Samanta popatrzyła na grubego mężczyznę. *Tłusta świnia tak jak oni wszyscy *- pomyślała, po czym teatralnym glosę przemówiła:
-Witam o panie.. Jest to dla mnie wielki zaszczyt podróżować u boku tak znanej osobistości- powiedziała to grzecznie się uśmiechając. Starała się być mila tak jak o to poprosił, Errer, którego polityka niebyła najlepsza. Pomyślała że mogłaby polepszyć ich sytuacje i zdobyć trochę zaufania do jej grupy swoją osobą.
Tłusty uśmiechnął się jakoś dziwacznie. Errer postanowił się wtrącić:
-Ech Samanto to nie jest pan Herbert, ale jedynie jego wysłannik... Tak w woli wyjaśnienia- skinął na grubasa, a w jego oczach pojawiła się ledwo dostrzegalna iskierka gniewu.
-Nazywam sie Hubert zwany również "silnym". Jestem dyplomatą z Rozentronu. Jak ty się nazywasz cukiereczku?
Sztuczny uśmiech zniknął z jej twarzy a ta rozejrzała się w prawo i w lewo z lekko ignorancką, ironiczną miną odpowiadając mężczyźnie:
-Samanta Bloodmoon, panie dyplomato- mówiąc to popatrzyła się wymownie na Errera ignorując ostatnie słowo w wypowiedzi grubasa.
Errer skinął z ulga i wdzięcznością głową uśmiechając sie pod nosem. Gruby natomiast poprawił sie w umocowanym na lektyce zdobionym krześle i kontynuował rozmowę:
-Errer wspominał że jesteś wampirem? Czy to prawda? Jeżeli tak to proszę powiedz mi jak wygląda życie wampira, ktory powiedzmy sobie jest oswojony?
Kobieta zmarszczyła brwi, lecz po raz kolejny opanowała się.
-Co ma pan na myśli mówiąc oswojonego wampira? Jeśli chodzi o to czy pije krew ludzką to tak, oczywiście nie jestem jedną z tych, co pije krew zwierzęcą. A moje życie... Hmm jest ono po prostu wspaniale- mówiąc to tajemniczy uśmiech pojawił się na jej twarzy- ale nie jest tak bardzo interesujące jak pana życie… Przynajmniej tak mi się zdaje.
-Toż to prawdziwe barbarzyństwo pić ludzka krew! Mam nadzieje, że jest to krew jakiś zmarłych duszyczek, a nie twoich ofiar... Hmm a może się mylę- zapytał świdrując wampirzycę wzrokiem.
Pytania zadawane przez mężczyznę rozśmieszały ja tak bardzo ze uśmiech nie znikał z jej twarzy. Dla dobra sprawy postanowiła przytaknąć mężczyźnie.
-Oczywiście, tylko zmarłe duszyczki.
Odpowiedziała tonem, którym mogła rozbawić najbardziej znudzonych ludzi stojących dookoła niej. Całkiem nieźle kłamała. Kolejne spojrzenie, poleciało w stronę Errera. Najbardziej ją dziwiło że mężczyzna wiedział o wampirach tak mało, i podróżował do miasta gdzie było ich tak wielu. Przygryzła swoja dolna wargę rozmyślając i czekając na następne idiotyczne pytanie. Errer postanowił przemówić:
-Wydaje mi się, że powinniśmy tutaj rozbić obóz... To po prostu dobre miejsce- Errer ewidentnie chciał szybko zakończyc dyskusje. Gruby natomiast obejrzał sie w jego stronę i skinął jedynie głowa z nieukrywana wyższością- Dziękuję cukiereczku za rozmowę i mam nadzieje na kontynuowanie jej jutro na szlaku.
*Dam ci cukiereczka jak ci przy***dole w ten tłusty łeb* Pomyślała ciągle się uśmiechając w jego stronę i w ogóle nie pokazując zirytowania, w jakim była.
-Oczywiście.-odpowiedziała w stronę grubasa. Po czym spojrzała na Errera- Mógł byś na chwile słówko ze mną zamienić na osobności?
Errer zmrużył oczy jakby zabolało go pytanie Samanty: Oczywiście Samanto. Pozwolisz panie- ukłonił się dwornie człowiekowi w lektyce po czym wraz z czarodziejką oddalił się:
-Samnata mogłaś zagaić mnie za chwilę... Nie wypada pokazywać mu, że chcemy rozmawiać o czym, czego on nie może usłyszeć... Jeszcze pomysli że coś knujemy. No nic. W czym rzecz?
-Mógłbyś być trochę milszy... i mniej formalny- popatrzyła na niego z lekko skrzywiona mina- Chodzi mi o to czy ten facet wie gdzie zmierza? Jeśli myśli, że w mieście wszystkie wampirki są miłe i przytulne to dobrze się to nie skończy… Po za tym masz szczęście że cię polubiłam bo inaczej ten „pan silny” miał by już obity pysk.
-Chodzi mi tylko o to, że to było bardzo "niedyplomatyczne" Samanto. Nie bierz tego do siebie... Gadam bzdury bo ten cały projekt jest dla mnie strasznie ważny i włożyłem w niego wiele trudu... On wie gdzie jedzie jednak wyobraź sobie że nigdy nie przebywał w towarzystwie wampirów moja droga i z tąd wynika jego niewiedza. A teraz- kontynuował Errer po krótkiej pauzie- wracajmy do reszty cukiereczku- roześmiał się naprawdę szczerze.
Pokręciła głową ze szczerym uśmiechem na twarzy.
-Niech będzie cukiereczku.
Mój miecz to moja siła

-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xader Tanari
Xander bez słowa jechał z boku kolumny. Cała wyprawa nabrała żółwiego tempa co jeszcze bardziej drażniło mnicha. Zdziwił się że to właśnie bard wyłamał się z szyku ale nie zareagował na to. Było mu wszystko jedno. Pragnął tylko zakończyć tą wyprawę i wziąć się za coś pozwalającego mu wykorzystać swoje możliwości. Niezbyt dobrze przyjął wiadomości o odpoczynku. Wcześniej przyjął by go z przyjemnością, jednak zdążył dość odpocząć w siodle, a postój niepotrzebnie wydłuży jeszcze podróż. Co jakiś czas zerkał na żołnierzy, jednak wydawali się zdyscyplinowani i nie skorzy do awantur. Przez głowę Xandera po raz kolejny przepływały tysiące myśli na temat pytań bez odpowiedzi, jednak nie posunął się ani trochę w ich rozwiązaniu. Za to pomagało mu to znosić nudna wycieczkę, jak teraz nazywał całe przedsięwzięcie.
Xander bez słowa jechał z boku kolumny. Cała wyprawa nabrała żółwiego tempa co jeszcze bardziej drażniło mnicha. Zdziwił się że to właśnie bard wyłamał się z szyku ale nie zareagował na to. Było mu wszystko jedno. Pragnął tylko zakończyć tą wyprawę i wziąć się za coś pozwalającego mu wykorzystać swoje możliwości. Niezbyt dobrze przyjął wiadomości o odpoczynku. Wcześniej przyjął by go z przyjemnością, jednak zdążył dość odpocząć w siodle, a postój niepotrzebnie wydłuży jeszcze podróż. Co jakiś czas zerkał na żołnierzy, jednak wydawali się zdyscyplinowani i nie skorzy do awantur. Przez głowę Xandera po raz kolejny przepływały tysiące myśli na temat pytań bez odpowiedzi, jednak nie posunął się ani trochę w ich rozwiązaniu. Za to pomagało mu to znosić nudna wycieczkę, jak teraz nazywał całe przedsięwzięcie.

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Ekthelion, Gorim, Indy
Gurewicz
-Ale tutaj zimno.Mnie to sie wogole nie podoba-pustynia, a chlodzi jak pieron,
Grim
- Faktycznie, wygląasz, jak zmrożony bałwan - zarechotał Gorim
Gurewicz
Bard skrzywil sie.-I nie ma w tym nic zabawnego
Grim
-Masz weź ten płaszcz - rzekł rzucając mu w objęcia futrzane okrycie
Gurewicz
-Dzieki!Bede wyslawiac twoje imie po wsze czasy!-rzekl wyraznie ucieszony bard zakladajac plaszcz
Grim
- Eeehm... Zadowolę się zwykłym wierszykiem na swoją cześć
-zaśmiał się dobrodusznie grzebiąc w plecaku, w poszukiwaniu co lepszego trunku
- Pijesz? - spytał znienacka, mając nadzieję, że jego kompan stroni od abstynenstwa
Gurewicz
-Jasne!-niemal wykrzyknal bard.Zdecydowanie lubil sobie popic
Grim
- hm. - mruknął zadowolony - a co preferujesz?
- Winko? Wódzia?
Gurewicz
-Moze winko.Nie mam az tak mocnej glowy, a t sie wole nie upic-powiedzial bard
-Na ogol preferuje cos mocniejszego-dodal
-Choociaz...z drugiej strony daj wodeczke
Grim
- Starka? - zaśmiał się wyciągając własnoręcznie upędzoną Nordmarską starkę 99% czystego alkoholu
- Sam pędziłem - pochwalił się
- O wiele mocniejsza, od najmocniejszej wódki!
Gurewicz
-Zaryzykuje-powiedzial bard.Byl ciekawy co potrafi krasnolud w tym przemysle
Grim
Gorim odkorkował szklaną, grubą butelkę, a po pustyni rozniósł się ponętny alkoholowy zapach
-Pijmy! - krzyknął podając mu butlę
Gurewicz
-Sadzac po zapachu, to pedzisz rzeczy wielokrotnie mocniejsze od elfich kling-skomentowal
Grim
- Ha, elfy w ogóle nie znają się na fachu bimbrownika - zauważył nielekko połechtany
- Ale powiedz lepiej, jak TOBIE smakuje
Gurewicz
Bard wzial butelke i lyknal.Oczy wyszly mu na wierzch, gardlo zaczelo przerazliwie piec, ale przelknal.
Gurewicz
-Czeeekaj, powiem ci gdy zeby przestana mi sie kiwac powiedzial bard.
Gurewicz
Po chwili milczenia dodal
-Naucz mnie tego!
Grim
- hahaha! - zasmiał się przeraźliwie krasnolud po czym klepnął barda silnie po plecach
-twardziel!
Gurewicz
-dzieki-powiedzial trubadur, wciaz troszke oszolomiony
Grim
- Niejeden elf, padłby juz po pierwszym łyku
- Widzę, że musiałeś już pić kiedyś muj alkohol...
Gurewicz
-Daj jeszcze troszke-poprosil bard.Chyba wiedzial czym sie zapijaja bogowie
Gurewicz
-Nie pilem...taki zawod.
Grim
Krasnolud zrowo pociągnąl, po czym podał ci znowu
- Jaaasne - powiedział przeciągle- ale nawet nie zauważyłeś pierwszych oznak pijaństwa
Gurewicz
Bard lyknal, tym razem juz wiedzac co sie bedzie dzialo.Z przyjemnoscia przelknal,
Grim
- Musiałeś kiedyś pić "Aquilę" - stwierdził
Ja 18:28:02
-Taaa, pilzem "Aquile"-powiedzial
- Widać - stwierdził fachowo dwarf.
- To ja jestem jej producentem! - Moja receptura!
Gurewicz
- A wiec pilem twoj alkohol...zdradzisz mi ja?
Grim
- Wybacz bardzie! Nie mogę
- Chyba, żebyśmy weszli do spółki, hmm firma bimbrownicza... co ty na to?
Gurewicz
-Nie bede naciskal...sam nigy bym sie nie podzielil ballada-powiedzial bard z odrobina zalu, jednak nie naciskal swietnie rozumiejac krasnoluda
-hmm, calkiem ciekawy pomysl
-ale obawiam sie, ze nie mam zbyt duzego doswiadczenia
-moglbys mnie tego nauczyc?
Grim
- Co powiesz na to, żeby po zakończeniu tej żałosnej misji udać się na północ?
-Tam jest największy popyt
Gurewicz
-Zgoda-ty mnie nauczysz bimbrzenia i walki, a ja sproboje troche cie podszkolic w spiewie i sztuce
Grim
- eee
- Raczej interesuje mnie zysk, niż ballady
- Słuchaj, a masz może jakieś złodziejskie umiejętności?
Gurewicz
-mozna tak powiedziec
-dziala to w ten sposob
-wbiega sie do knajpy i wrzeszczy, ze banda ogrow zmierza w strone miasta
-jak juz wszyscy wybiegna, to zwijasz z baru co sie da i wiejesz
Grim
- Rozczarowałeś mnie
- Co prawda, mnie nikt by w coś takiego nie uwieżył, nie mam tak wielkiej charyzmy
- Ale ja preferowałem okradanie banków, łupenie kupców...
Gurewicz
-jest jeszcze inna metoda
-ale wymaga sporo zwinnosci
-trzeba cicho do kogos podejsc i urzezac mu mieszek
-o tym wiem co nieco
Grim
- Ha, to raczej nie moja działka. Ruszam się jak Ork. - zasmiał się
-Mógłbys się przydać
- mam pewien plan
Gurewicz
- Hm?
Grim
- powiedzia po czym łyknął zdrowo i po raz wtóry podał ci butelkę
_ Zrobimy tak - powiedział gdy przełknął. - Napierw rozkręcimy ten cały uczciwy interes.
Gurewicz
Bard rowniez lyknal, jednak lagodniej niz krasnolud.Coraz ciezej bylo utrzymac sie na wielbladzie
Grim
- A potem, gdy będzie to już trochę warte, sprzedamy to komuś.
- Naturalnie ów ktoś "zgubi to, gdy "przypadkiem" na ciebie wpdanie
- Kapujesz - zaśmiał się. Alkohol nieco juz uderzał mu do głowy
Gurewicz
-A potem sprzedamy to komus innemu
-Jasne.Mysle, ze stoi
Grim
- I tak w kółko - zarechotał paskudnie ponownie ciągnąc z butli
- Chyba nam się uda, nie sądzisz bardzie?
Gurewicz
- Az w koncu bedziem bogjacii!-Bard rowniez zarechotal
Grim
- Taaajeeest!
Gurewicz
-Na pewno nam sie uda.Ktoz oprze sie legendarnym oszustom, Grimowi i Ektheliooonowi!
-Polej jeszcze!
Grim
- Jeeeszszcze! - powiedział rozlewając alkohol po brodzie, poc zym podał butlę bardowi
- zatoczy się na swoim kucu, co samo w sobie było już poważnym wyczynem akrobatycznym, biorąc pod uwagę, jak bardzo był pijany
Gurewicz
Bard lyknal bardzo zdrowo, rowniez troszke sie oblewajac, i stwierdzajac, ze Gorima jest 1,5
Omal nie spadl, troche sie przy okazji przekrzywiajac w siodle
Grim
- Cholerrra, barśśsie. - zaklął niepwenie Forim - Chybaśmy ździebko prz*czknął8gieli
POdjeśśmy lepiiij do Ełłeła, moszsze nam cośś pomosze
Gurewicz
- Teee jjesttrr, dru..druu....druhu
Grim
* zatoczył z trudnością utrzymując równowagę
Gurewicz
-taaaa, łon zna wyelee tajemniiiiic
Grim
- Śiekafe szy fajnie jzd byś flkołakiem?
Gurewicz
-a przatrz ak najLEEpiej sie JEEEEEDZIEEE-ostatnie zdanie wywrzeszczal, wtulajac sie w wielblada
grim
- Ma śe takie, ten, no fudro
Gurewicz
-more śe go spjitamy?
Grim
- dopry plan!
Gurewicz
- RRRRruszamy!-zawolal bard, po czym zaczal jechac w strone paladyna
iiiidziemmy, psyjacielu
Grim
- Heeejjj Indiii, jak leśśi?
Gurewicz
- Co se dzalo przez ostatnie czasy?
matt
-Całkiem dobrze, nie narzekam- westchnął Indimar. -Jesteście pijani, prawda?- bardziej stwierdziłniż zapytał.
Grim
- Myy? No so ty! - rzachnąl się Gorim
Grim
- Najfyszej troszeszke
Gurewicz
-nEIIIIII, my, wiyelcy bohatejrowie nigdy ne som pijani!
Grim
- Chceszsz łyka? - spytał podtykając paladynowi pod nos butelkę w połowie już opróznioną
Matt
-W sumie, czemu nie.- rzekł paladyn, biorąc od krasnoluda butelkę. Pociagnął dwa łyki i oddał mu ją spowrotem.
Indimar poczuł się, jakby w ustach zagościł mu smok. -Daj spokój! Ale cholerstwo mocne!
Grim
- Hahahaha- pijański śmiech Gorima rozszedł się po pustyni
- Pij!
Gurewicz
-Taaa, dbre*hep* jeszt.Aquille tesz on pendżil!-zaryczal bard(sorry za brak duzej litery)
Grim
- Moja naaj*hep*leeepsza wódka!
Matt
-Nie, dziękuję. Chyba mi wystarczy.
Gurewicz
- "WHYYYSKY MJAAAA DŻONNNNOOOO"-znowu wywrzeszczal bard, bo spiewem nikt by tego nie nazwal
- Pij, berdzies wielki!
Grim
- TAAA! Zaśpiefffajmy, pszyjaciele!
- Sa słoto, sa oszustwa!
Matt
-Naprawdę panowie, nie mam dziś ochoty na alkohol.
Grim
- Sa czystą Starke!
- Daj, ssspokój, nie bąć mieczak!
Gurewicz
-Dzysaj pijemy wszyscy my, boatery!
-Tesz wypyj!
Grim
- No fffłaśnie!
Matt
-Zastanowiliście się, co na to powie Errer?!- skarciłdruhów. -Nie mam nic przeciwko piciu, ale na Heironeusa, nie teraz!
Grim
- Ełłeł?
- nieco przystopował kransolód...
Grim- A fłasnie! Jego tesz mieliśmy saprośić Ekeljon
Gurewicz
-Jedżmy!
Gurewicz
Bard ponownie spadl z wielblada, po czym sprobowal na niego wejsc
i tak kilka razy, az w koncu mu sie udalo
Matt
Indy szybko zeskoczył ze swojego wierzchowca, pomagając jednocześnie Ekthelionowi.
Gurewicz
-Denki, tofasysu!Pieni bda opiefac tfe imie po fijeki fijekow!
Powiedzial bard jak juz wszedl
Grim
- Te fielpłady fokule nie są przustosofane do jasdy...
- stwierdził z siodła swojej klaczy
Matt
-Nie, nie, nie. Na dziś wystarczy. Errer się wścieknie, jak zobaczy w jakim jesteście stanie!
Gurewicz
-Nije, nije!Ełle musi wypyc w te noc!
Matt
-Errer ma ważną misję dyplomatyczną, a wy...-wydarł się paladyn, ale szybko się opamiętał, nie chcąc aby ktoś się zorientował -spiliście jak dzikie świnie!-szepnął do barda.
W tym momencie Gorim zasnal.Ekthelion zas, nie zwracajac uwagi na paladyn zaczal jechac w strone Errera
Paladynowi nie podobają się zamiary barda (Gorimem się jużnie przejmował- krasnolud grzecznie zasnął na wielbłądzie).
-Aranea, pilnuj krasnala!-krzyknął do dziewczyny, po czym udał się za bardem.
-Ekthelion, do cholery wracaj!
Gurewicz
-łale Ełłeł ne wipyl!
Matt
-I dziś nie wypije! Bedziemy na miejscu to się napijemy, ale NIE TERAZ!
Gurewicz
-NOOOC BOHATERRROw!
-muszy!
Matt
-Zamknij się! Nie musi!
Paladyn podjechał bliżej Ektheliona.
-Jeśli nie przestaniesz, Errer Cię zatłucze!
Gurewicz
Bard niepewnie zamrugal.
-Ełłe mne zaatlucze?neee!Moj pszyjaciel nygdy mne ne zatlucze!
Matt
-Jak zaraz nie przestaniesz się wydzierać, to ja Cię zatłukę!
Gurewicz
Bard nie byl o tym przekonany, ale mimo wszystko znacznie sciszyl glos
-kompromiszu, ja nie bende kszyczec, ale Ełłe se napije
Matt
-Nie, nie, Ekthelion. Już wystarczy. Jak Errer zobaczy Cię w takim stanie, to rozszarpie Cię na strzępy!
Gurewicz-Maja towariszcz minia niet ubije!-zawolal bard w jakims obcym jezyku, calkowicie mieszajac ze skladnia i wrzucajac troche ze wspolnego
Ja 20:09:16
*skladnie nie ze skladnia
matt 20:09:50
Paladyn naprawdę się wkurzył. Złapał barda za fraki i przyciągnął jego twarz do swojej (uważając jednocześnie, żeby nie zrzucić ich z wielbłądów.
Złapał sięchyba ostatniej deski ratunku. Tylko tak mógł przekonać barda, żeby sięuspokoił.
-Słuchaj, jeśli przez twoje pijaństwo, zniszczysz Errerowi jego plany i reputację, to on zamieni sięw wilkołaka, po czym zrobi z ciebie krwawą miazgę, jak z tamtych orków, które spotkaliśmy. Więc przestań.Bard mimo to podjechal do Errera, i spytal czy sie napije.
Gurewicz
-Ale tutaj zimno.Mnie to sie wogole nie podoba-pustynia, a chlodzi jak pieron,
Grim
- Faktycznie, wygląasz, jak zmrożony bałwan - zarechotał Gorim
Gurewicz
Bard skrzywil sie.-I nie ma w tym nic zabawnego
Grim
-Masz weź ten płaszcz - rzekł rzucając mu w objęcia futrzane okrycie
Gurewicz
-Dzieki!Bede wyslawiac twoje imie po wsze czasy!-rzekl wyraznie ucieszony bard zakladajac plaszcz
Grim
- Eeehm... Zadowolę się zwykłym wierszykiem na swoją cześć
-zaśmiał się dobrodusznie grzebiąc w plecaku, w poszukiwaniu co lepszego trunku
- Pijesz? - spytał znienacka, mając nadzieję, że jego kompan stroni od abstynenstwa
Gurewicz
-Jasne!-niemal wykrzyknal bard.Zdecydowanie lubil sobie popic
Grim
- hm. - mruknął zadowolony - a co preferujesz?
- Winko? Wódzia?
Gurewicz
-Moze winko.Nie mam az tak mocnej glowy, a t sie wole nie upic-powiedzial bard
-Na ogol preferuje cos mocniejszego-dodal
-Choociaz...z drugiej strony daj wodeczke
Grim
- Starka? - zaśmiał się wyciągając własnoręcznie upędzoną Nordmarską starkę 99% czystego alkoholu
- Sam pędziłem - pochwalił się
- O wiele mocniejsza, od najmocniejszej wódki!
Gurewicz
-Zaryzykuje-powiedzial bard.Byl ciekawy co potrafi krasnolud w tym przemysle
Grim
Gorim odkorkował szklaną, grubą butelkę, a po pustyni rozniósł się ponętny alkoholowy zapach
-Pijmy! - krzyknął podając mu butlę
Gurewicz
-Sadzac po zapachu, to pedzisz rzeczy wielokrotnie mocniejsze od elfich kling-skomentowal
Grim
- Ha, elfy w ogóle nie znają się na fachu bimbrownika - zauważył nielekko połechtany
- Ale powiedz lepiej, jak TOBIE smakuje
Gurewicz
Bard wzial butelke i lyknal.Oczy wyszly mu na wierzch, gardlo zaczelo przerazliwie piec, ale przelknal.
Gurewicz
-Czeeekaj, powiem ci gdy zeby przestana mi sie kiwac powiedzial bard.
Gurewicz
Po chwili milczenia dodal
-Naucz mnie tego!
Grim
- hahaha! - zasmiał się przeraźliwie krasnolud po czym klepnął barda silnie po plecach
-twardziel!
Gurewicz
-dzieki-powiedzial trubadur, wciaz troszke oszolomiony
Grim
- Niejeden elf, padłby juz po pierwszym łyku
- Widzę, że musiałeś już pić kiedyś muj alkohol...
Gurewicz
-Daj jeszcze troszke-poprosil bard.Chyba wiedzial czym sie zapijaja bogowie
Gurewicz
-Nie pilem...taki zawod.
Grim
Krasnolud zrowo pociągnąl, po czym podał ci znowu
- Jaaasne - powiedział przeciągle- ale nawet nie zauważyłeś pierwszych oznak pijaństwa
Gurewicz
Bard lyknal, tym razem juz wiedzac co sie bedzie dzialo.Z przyjemnoscia przelknal,
Grim
- Musiałeś kiedyś pić "Aquilę" - stwierdził
Ja 18:28:02
-Taaa, pilzem "Aquile"-powiedzial
- Widać - stwierdził fachowo dwarf.
- To ja jestem jej producentem! - Moja receptura!
Gurewicz
- A wiec pilem twoj alkohol...zdradzisz mi ja?
Grim
- Wybacz bardzie! Nie mogę
- Chyba, żebyśmy weszli do spółki, hmm firma bimbrownicza... co ty na to?
Gurewicz
-Nie bede naciskal...sam nigy bym sie nie podzielil ballada-powiedzial bard z odrobina zalu, jednak nie naciskal swietnie rozumiejac krasnoluda
-hmm, calkiem ciekawy pomysl
-ale obawiam sie, ze nie mam zbyt duzego doswiadczenia
-moglbys mnie tego nauczyc?
Grim
- Co powiesz na to, żeby po zakończeniu tej żałosnej misji udać się na północ?
-Tam jest największy popyt
Gurewicz
-Zgoda-ty mnie nauczysz bimbrzenia i walki, a ja sproboje troche cie podszkolic w spiewie i sztuce
Grim
- eee
- Raczej interesuje mnie zysk, niż ballady
- Słuchaj, a masz może jakieś złodziejskie umiejętności?
Gurewicz
-mozna tak powiedziec
-dziala to w ten sposob
-wbiega sie do knajpy i wrzeszczy, ze banda ogrow zmierza w strone miasta
-jak juz wszyscy wybiegna, to zwijasz z baru co sie da i wiejesz
Grim
- Rozczarowałeś mnie
- Co prawda, mnie nikt by w coś takiego nie uwieżył, nie mam tak wielkiej charyzmy
- Ale ja preferowałem okradanie banków, łupenie kupców...
Gurewicz
-jest jeszcze inna metoda
-ale wymaga sporo zwinnosci
-trzeba cicho do kogos podejsc i urzezac mu mieszek
-o tym wiem co nieco
Grim
- Ha, to raczej nie moja działka. Ruszam się jak Ork. - zasmiał się
-Mógłbys się przydać
- mam pewien plan
Gurewicz
- Hm?
Grim
- powiedzia po czym łyknął zdrowo i po raz wtóry podał ci butelkę
_ Zrobimy tak - powiedział gdy przełknął. - Napierw rozkręcimy ten cały uczciwy interes.
Gurewicz
Bard rowniez lyknal, jednak lagodniej niz krasnolud.Coraz ciezej bylo utrzymac sie na wielbladzie
Grim
- A potem, gdy będzie to już trochę warte, sprzedamy to komuś.
- Naturalnie ów ktoś "zgubi to, gdy "przypadkiem" na ciebie wpdanie
- Kapujesz - zaśmiał się. Alkohol nieco juz uderzał mu do głowy
Gurewicz
-A potem sprzedamy to komus innemu
-Jasne.Mysle, ze stoi
Grim
- I tak w kółko - zarechotał paskudnie ponownie ciągnąc z butli
- Chyba nam się uda, nie sądzisz bardzie?
Gurewicz
- Az w koncu bedziem bogjacii!-Bard rowniez zarechotal
Grim
- Taaajeeest!
Gurewicz
-Na pewno nam sie uda.Ktoz oprze sie legendarnym oszustom, Grimowi i Ektheliooonowi!
-Polej jeszcze!
Grim
- Jeeeszszcze! - powiedział rozlewając alkohol po brodzie, poc zym podał butlę bardowi
- zatoczy się na swoim kucu, co samo w sobie było już poważnym wyczynem akrobatycznym, biorąc pod uwagę, jak bardzo był pijany
Gurewicz
Bard lyknal bardzo zdrowo, rowniez troszke sie oblewajac, i stwierdzajac, ze Gorima jest 1,5
Omal nie spadl, troche sie przy okazji przekrzywiajac w siodle
Grim
- Cholerrra, barśśsie. - zaklął niepwenie Forim - Chybaśmy ździebko prz*czknął8gieli
POdjeśśmy lepiiij do Ełłeła, moszsze nam cośś pomosze
Gurewicz
- Teee jjesttrr, dru..druu....druhu
Grim
* zatoczył z trudnością utrzymując równowagę
Gurewicz
-taaaa, łon zna wyelee tajemniiiiic
Grim
- Śiekafe szy fajnie jzd byś flkołakiem?
Gurewicz
-a przatrz ak najLEEpiej sie JEEEEEDZIEEE-ostatnie zdanie wywrzeszczal, wtulajac sie w wielblada
grim
- Ma śe takie, ten, no fudro
Gurewicz
-more śe go spjitamy?
Grim
- dopry plan!
Gurewicz
- RRRRruszamy!-zawolal bard, po czym zaczal jechac w strone paladyna
iiiidziemmy, psyjacielu
Grim
- Heeejjj Indiii, jak leśśi?
Gurewicz
- Co se dzalo przez ostatnie czasy?
matt
-Całkiem dobrze, nie narzekam- westchnął Indimar. -Jesteście pijani, prawda?- bardziej stwierdziłniż zapytał.
Grim
- Myy? No so ty! - rzachnąl się Gorim
Grim
- Najfyszej troszeszke
Gurewicz
-nEIIIIII, my, wiyelcy bohatejrowie nigdy ne som pijani!
Grim
- Chceszsz łyka? - spytał podtykając paladynowi pod nos butelkę w połowie już opróznioną
Matt
-W sumie, czemu nie.- rzekł paladyn, biorąc od krasnoluda butelkę. Pociagnął dwa łyki i oddał mu ją spowrotem.
Indimar poczuł się, jakby w ustach zagościł mu smok. -Daj spokój! Ale cholerstwo mocne!
Grim
- Hahahaha- pijański śmiech Gorima rozszedł się po pustyni
- Pij!
Gurewicz
-Taaa, dbre*hep* jeszt.Aquille tesz on pendżil!-zaryczal bard(sorry za brak duzej litery)
Grim
- Moja naaj*hep*leeepsza wódka!
Matt
-Nie, dziękuję. Chyba mi wystarczy.
Gurewicz
- "WHYYYSKY MJAAAA DŻONNNNOOOO"-znowu wywrzeszczal bard, bo spiewem nikt by tego nie nazwal
- Pij, berdzies wielki!
Grim
- TAAA! Zaśpiefffajmy, pszyjaciele!
- Sa słoto, sa oszustwa!
Matt
-Naprawdę panowie, nie mam dziś ochoty na alkohol.
Grim
- Sa czystą Starke!
- Daj, ssspokój, nie bąć mieczak!
Gurewicz
-Dzysaj pijemy wszyscy my, boatery!
-Tesz wypyj!
Grim
- No fffłaśnie!
Matt
-Zastanowiliście się, co na to powie Errer?!- skarciłdruhów. -Nie mam nic przeciwko piciu, ale na Heironeusa, nie teraz!
Grim
- Ełłeł?
- nieco przystopował kransolód...
Grim- A fłasnie! Jego tesz mieliśmy saprośić Ekeljon
Gurewicz
-Jedżmy!
Gurewicz
Bard ponownie spadl z wielblada, po czym sprobowal na niego wejsc
i tak kilka razy, az w koncu mu sie udalo
Matt
Indy szybko zeskoczył ze swojego wierzchowca, pomagając jednocześnie Ekthelionowi.
Gurewicz
-Denki, tofasysu!Pieni bda opiefac tfe imie po fijeki fijekow!
Powiedzial bard jak juz wszedl
Grim
- Te fielpłady fokule nie są przustosofane do jasdy...
- stwierdził z siodła swojej klaczy
Matt
-Nie, nie, nie. Na dziś wystarczy. Errer się wścieknie, jak zobaczy w jakim jesteście stanie!
Gurewicz
-Nije, nije!Ełle musi wypyc w te noc!
Matt
-Errer ma ważną misję dyplomatyczną, a wy...-wydarł się paladyn, ale szybko się opamiętał, nie chcąc aby ktoś się zorientował -spiliście jak dzikie świnie!-szepnął do barda.
W tym momencie Gorim zasnal.Ekthelion zas, nie zwracajac uwagi na paladyn zaczal jechac w strone Errera
Paladynowi nie podobają się zamiary barda (Gorimem się jużnie przejmował- krasnolud grzecznie zasnął na wielbłądzie).
-Aranea, pilnuj krasnala!-krzyknął do dziewczyny, po czym udał się za bardem.
-Ekthelion, do cholery wracaj!
Gurewicz
-łale Ełłeł ne wipyl!
Matt
-I dziś nie wypije! Bedziemy na miejscu to się napijemy, ale NIE TERAZ!
Gurewicz
-NOOOC BOHATERRROw!
-muszy!
Matt
-Zamknij się! Nie musi!
Paladyn podjechał bliżej Ektheliona.
-Jeśli nie przestaniesz, Errer Cię zatłucze!
Gurewicz
Bard niepewnie zamrugal.
-Ełłe mne zaatlucze?neee!Moj pszyjaciel nygdy mne ne zatlucze!
Matt
-Jak zaraz nie przestaniesz się wydzierać, to ja Cię zatłukę!
Gurewicz
Bard nie byl o tym przekonany, ale mimo wszystko znacznie sciszyl glos
-kompromiszu, ja nie bende kszyczec, ale Ełłe se napije
Matt
-Nie, nie, Ekthelion. Już wystarczy. Jak Errer zobaczy Cię w takim stanie, to rozszarpie Cię na strzępy!
Gurewicz-Maja towariszcz minia niet ubije!-zawolal bard w jakims obcym jezyku, calkowicie mieszajac ze skladnia i wrzucajac troche ze wspolnego
Ja 20:09:16
*skladnie nie ze skladnia
matt 20:09:50
Paladyn naprawdę się wkurzył. Złapał barda za fraki i przyciągnął jego twarz do swojej (uważając jednocześnie, żeby nie zrzucić ich z wielbłądów.
Złapał sięchyba ostatniej deski ratunku. Tylko tak mógł przekonać barda, żeby sięuspokoił.
-Słuchaj, jeśli przez twoje pijaństwo, zniszczysz Errerowi jego plany i reputację, to on zamieni sięw wilkołaka, po czym zrobi z ciebie krwawą miazgę, jak z tamtych orków, które spotkaliśmy. Więc przestań.Bard mimo to podjechal do Errera, i spytal czy sie napije.
A d'yaebl aep arse!

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Samanta, Indimar, Ekthelion
Po zakończeniu rozmowy z Samantą, obydwoje ruszyli w stronę swoich towarzyszy. Errer nieco przyspieszył słysząc jakieś krzyki dobiegające z tamtej strony oraz widząc śmiejących się gardłowo żołnierzy, którzy spoglądali do przodu. Odezwał się do wampirzycy: Ech to nie wygląda zbyt dobrze... Coś mi się zdaje, że nasza "straż przednia" dała plamę- spojrzał w niebiosa i pokręcił z niedowierzaniem głową. Nagle zza śmiejących się żołnierzy chwiejnym krokiem wśród śpiewów, wrzasków i pojękiwań wyłonił się bard. Był naprawdę w złym stanie co najwidoczniej wychwycił Errer rzucając głośne: Na bogów! Gdzie z tyłu wyłonił się również Indimar próbujący powstrzymać Ektheliona, przed dalszym kompromitowaniem miasta Hasan. Bard zakrzyczał radośnie na widok starego druha: Wittej Erimmme... Napiszzz sii z namee?! Errer nie wydawał się być w ściekły... Był raczej zrezygnowany, a na jego twarzy malowała się prawdziwa beznadzieja. Nie bacząc na zapytania pół-elfa, Errer do spółki z Indimarem zawlekli barda w stronę reszty grupy.
Aranea, Xander, Gorim
Bard z paladynem oddalili się. Słyszeliście (poza pijanym krasnoludem, który spał jak niemowlę) śmiech dobiegający z zza waszych pleców. Żołnierze mieli najwidoczniej niezły ubaw. Wykrzywione w grymasie szyderstwa, pogardy oraz wyższości twarze wpatrywały się w was zawzięcie. Krasnolud chrapnął bardzo głośno, wywołując tym samym kolejną falę rozbawienia. Zauważyliście, iż biorąc pod pachy wpół-przytomnego barda Indimar i Errer wloką się w waszą stronę. Za nimi szła również Samanta.
Dla wszystkich
Koniec pijackiego ekscesu barda miał bardzo barwne zakończenia... Właściwie to nie barwne, a żółte. Ektehelion wymiotował tak długo, iż zaczął robić to żółcią, zmieszaną miejscami z krwią. Mimo tego, że utrzymał się dłużej na nogach od krasnoluda, to teraz również zapadł w błogi stan pijackiego snu. Wylądował przy tym w własnych wymiocinach, ale jemu było już wszystko jedno. Errer chwytając go za jedną nogę przeciągnął zdecydowanie po piasku: Może mi ktoś do cholery powiedzieć co się tutaj stało?! Likantrop zapytał was, jednak tak na dobrą sprawę wiedział jaka jest odpowiedź... Dodał butelkę trunku leżącą taraz na piasku z nieprzytomnym Gorimem oraz zarzyganym Ekthelionem i mimo, że nie był dobry z matematyki, był przekonany, że obliczył prawidłowy wynik: Zatrzymamy się tu na noc.
[Gurewicz i Grim- wasze postacie są nieprzytomne
]
Po zakończeniu rozmowy z Samantą, obydwoje ruszyli w stronę swoich towarzyszy. Errer nieco przyspieszył słysząc jakieś krzyki dobiegające z tamtej strony oraz widząc śmiejących się gardłowo żołnierzy, którzy spoglądali do przodu. Odezwał się do wampirzycy: Ech to nie wygląda zbyt dobrze... Coś mi się zdaje, że nasza "straż przednia" dała plamę- spojrzał w niebiosa i pokręcił z niedowierzaniem głową. Nagle zza śmiejących się żołnierzy chwiejnym krokiem wśród śpiewów, wrzasków i pojękiwań wyłonił się bard. Był naprawdę w złym stanie co najwidoczniej wychwycił Errer rzucając głośne: Na bogów! Gdzie z tyłu wyłonił się również Indimar próbujący powstrzymać Ektheliona, przed dalszym kompromitowaniem miasta Hasan. Bard zakrzyczał radośnie na widok starego druha: Wittej Erimmme... Napiszzz sii z namee?! Errer nie wydawał się być w ściekły... Był raczej zrezygnowany, a na jego twarzy malowała się prawdziwa beznadzieja. Nie bacząc na zapytania pół-elfa, Errer do spółki z Indimarem zawlekli barda w stronę reszty grupy.
Aranea, Xander, Gorim
Bard z paladynem oddalili się. Słyszeliście (poza pijanym krasnoludem, który spał jak niemowlę) śmiech dobiegający z zza waszych pleców. Żołnierze mieli najwidoczniej niezły ubaw. Wykrzywione w grymasie szyderstwa, pogardy oraz wyższości twarze wpatrywały się w was zawzięcie. Krasnolud chrapnął bardzo głośno, wywołując tym samym kolejną falę rozbawienia. Zauważyliście, iż biorąc pod pachy wpół-przytomnego barda Indimar i Errer wloką się w waszą stronę. Za nimi szła również Samanta.
Dla wszystkich
Koniec pijackiego ekscesu barda miał bardzo barwne zakończenia... Właściwie to nie barwne, a żółte. Ektehelion wymiotował tak długo, iż zaczął robić to żółcią, zmieszaną miejscami z krwią. Mimo tego, że utrzymał się dłużej na nogach od krasnoluda, to teraz również zapadł w błogi stan pijackiego snu. Wylądował przy tym w własnych wymiocinach, ale jemu było już wszystko jedno. Errer chwytając go za jedną nogę przeciągnął zdecydowanie po piasku: Może mi ktoś do cholery powiedzieć co się tutaj stało?! Likantrop zapytał was, jednak tak na dobrą sprawę wiedział jaka jest odpowiedź... Dodał butelkę trunku leżącą taraz na piasku z nieprzytomnym Gorimem oraz zarzyganym Ekthelionem i mimo, że nie był dobry z matematyki, był przekonany, że obliczył prawidłowy wynik: Zatrzymamy się tu na noc.
[Gurewicz i Grim- wasze postacie są nieprzytomne

Mój miecz to moja siła

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar Gallen
Indy przyklęknął obok likantropa.
-Errer, ja przepraszam, ale nic więcej nie mogłem zrobić, gdy zwróciłem na nich uwagę, byli już w takim stanie. To moja wina.- powiedział i spuścił wzrok. Zawsze brał na siebie odpowiedzialność za wszystko, miał poczucie winy, często za coś na co nie miał absolutnie najmniejszego wpływu. Czuł się źle z tym, że nie powstrzymał Ektheliona przed zwróceniem na siebie uwagi.
-Mam nadzieję, że nie zepsuje to zbytnio stosunków miedzy miastami.
Indy przyklęknął obok likantropa.
-Errer, ja przepraszam, ale nic więcej nie mogłem zrobić, gdy zwróciłem na nich uwagę, byli już w takim stanie. To moja wina.- powiedział i spuścił wzrok. Zawsze brał na siebie odpowiedzialność za wszystko, miał poczucie winy, często za coś na co nie miał absolutnie najmniejszego wpływu. Czuł się źle z tym, że nie powstrzymał Ektheliona przed zwróceniem na siebie uwagi.
-Mam nadzieję, że nie zepsuje to zbytnio stosunków miedzy miastami.
A d'yaebl aep arse!
