[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Castinaa "Arienati" i Luca

A zatem do Bogenhafen!
Z tą myślą Luca przywitał noc i nowy dzień w objęciach Castinyy. Niemal 3/4 nocy spędzili na wspólnych igraszkach podczas których Tileańczyk zupełnie zapomniał o swoich ranach, a przynajmniej nie doskwierały mu tak, by nie stanął na wysokości zadania. Orlandoni dziękował Ranaldowi za noc z Arienati - już dawno nie był z tak gorącą i wspaniałą kobietą. Rano obudził się tuląc ją do siebie, czuł jej ciepło i wspaniały, delikatny zapach. Spała spokojnie, uśmiechając się lekko. Tej nocy, czy raczej przez te kilka godzin snu, nie męczyły ją żadne koszmary ani nieprzyjemne wspomnienia. Westchnęła coś i mocniej wtuliła się w nagie ciało mężczyzny. Tak czuła, że jej krótkie odwiedziny u Tileańczyka skończą się spędzeniem z nim całej nocy w łóżku, więc przezornie odwiedziła go na samym końcu, w kolejce rannych 'do odwiedzenia'. I wcale nie żałowała. Odwróciła się na drugi bok mrucząc coś cicho. Luca przytulił dziewczynę do piersi głaskając ją po włosach. Czuł się wspaniale i zupełnie nie chciało mu się wstawać z łóżka. Wciąż przypominało mu się to, co wyczyniali razem w nocy. Castinaa była naprawdę gorącą bestią w łóżku i Orlandoni był skłonny założyć z każdym facetem w drużynie, że jeszcze nie był z tak wspaniałą kobietą. W końcu powrócił myślami do rzeczywistości i rzucił do Ari:
- Chyba musimy zjeść jakieś śniadanie, skarbie - wciąż gładził ją po włosach. - Poza tym mam do sprzedania kilka kusz i mieczy w Bogenhafen, wiec może wybrała byś z tego coś dla siebie?
Podniósł głowę.
- Sprawa z Kastorem mocno mi śmierdzi. Coś mi się zdaje, że gość był jakimś kultystą czy coś w tym rodzaju, nie sądzisz? A ten cały Adolpus chciał go zlikwidować...
- Sądzę - odpowiedziała podnosząc na niego powoli wzrok - że faceci za dużo gadają - dokończyła uśmiechając się uroczo.
Obróciła się plecami do niego i wtuliła pośladki w podbrzusze Tileańczyka. Musiała przyznać, że pasowały tam świetnie, jakby na miarę robione.
- Ale obawiam się, że masz rację - westchnęła. - Miejmy nadzieję, że nasz towarzysz nie wpadnie w jakieś gówno po same uszy... eee... znaczy, wybacz, kłopoty - poprawiła się szybko.
Orlandoni był w siódmym niebie, gdy poczuł jędrne pośladki Castinyy na swym podbrzuszu. W rewanżu zszedł dłonią między jej uda, czując na swych palcach delikatną łechtaczkę.
- Z tym gadaniem to była jakaś aluzja do mnie? - Tileańczyk wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - W nocy koncentrowałem się na ważniejszych sprawach, więc teraz muszę nadrobić zaległości hehe. A nie ma to jak porozmawiać w łóżku z piękną, nagą, inteligentną kobietą - dłoń Orlandoniego zmieniła pozycję wędrując na zgrabny tyłek Arienati. Ich usta znów się spotkały. - A co do Lieberunga, to wdepnęliśmy w to gówno w momencie, gdy Ulrich podszył się pod tego gościa. Nie zdziwiłbym się gdyby w Bogenhafen czekały na nas inne problemy... - Tileańczyk wziął w usta płatek jej ucha, po czym szepnął. - Ma pani ochotę na śniadanie do łóżka, czy na małe co nieco przed śniadaniem?
Nim zdążyła odpowiedzieć, pocałował ją namiętnie. Skrytobójczyni dość szybko domyśliła się, na co jej pacjent ma ochotę i co najbardziej pomoże wrócić mu do dawnej formy i sprawności. W odpowiedzi przysunęła się tylko bliżej i złapała jego obudzoną już męskość między swoje gorące uda. Ścisnęła leciutko i poruszyła się delikatnie, by pobudzić go jeszcze bardziej. Właściwie ona także nie była głodna, a w każdym razie nie na śniadanie.
Przez chwilę w głowie paliła się dziewczynie ostrzegawcza lampka kontrolna upominająca, by nie przesadzała i uważała na siebie.
"No przecież nic się nie stanie" - przemknęło jej przez myśl, lecz zaraz dotyk mężczyzny zupełnie ją rozproszył i zupełnie zapomniała, o czym przed chwilą myślała.

* * *

Luca wyciągnął po nią ręce. Położył na jej aksamitnym ciele. Delikatnie pocałował jej piersi. Różowieje aureola sutek. Teraz mógł je adorować, lizać. Dręczyć gryząc i ściskając.

Seks pachniał z ust i ślinił się między nogami, kiedy mówił do niej, delikatniej niż pocałunek. Włożył język między wargi. Dzielili się ostatnim zrozumiałym słowem. Rozgryzali słodkie: na-mię-tność. I opadły ozdoby słów. W jęku głos był nagi. W samym środku krzyku. Pragnienie nieprzekładalne na wyuczone, tresowane słówka.

Został jedynie rytm, puls krwi. Powinność rytmu przywołującego rozkosz. Wkradał się pod nią. Zlizywał krople potu. Miały przezroczysty smak. Przepływało przez nie ciepło, słona łzawość, lepkość pożądania. Odepchnęła go stopą. Wziął ją do ust. Rozdzielił pieszczotą palce. Otarł o policzek.

Orlandoni pochylił się powoli nad Arienati. Jego długie, rozpuszczone włosy zasłaniały mu twarz. Jego plecy były splecione z mięśni. Wygięte w pokłonie. Była w nich uległość i groźba mocy. Wyciosany z kamienia antyczny kapłan, składający nasienie w ofierze: „Nie będziesz mieć innych mężczyzn przede mną" - żądałby, jak każdy zakochany bóg.

Wtuliła się w jego ramię. Pocałowała zagłębienie szyi. Odchyliła głowę, poddała się jego pieszczotom. Dużo, mocno. W końcu usiedli objęci udami. Ukąszenia pocałunków były zbyt silne. Lizali sobie usta w pełnym pożądaniu pocałunku. Pchnięciem przeniknął jej kobiecość. Przytrzymywał za biodra. Uniósł i przycisnął ją władczo do siebie.W tej chwili należała do niego. Przyciągnął, odepchnął. Castinaa czuła jego wyprężonego członka. Wyciskał z niej rozkosz. Drżała, poczuł jak sączy się z niej wilgoć. Z rozgrzanej skóry parowały perfumy. Luca położył się obok, oparł na łokciu. Oboje wdychali swój zapach. Nigdy nie pachną tak samo. Nabierają aromatu od światła i pieszczot. Dojrzewają na ciepłej skórze. Zamiast słów włożył jej w ucho język. Lizał koniuszkiem najgłębszą czeluść. Gładził pośladki. Lubiła dostawać klapsa, przekonał się o tym w nocy - niby zła, opieszała dziewczynka. Nie spieszył się.

Przyciągnął ją by potrzeć palcami jej kobiecość. Palce prowadziły do jamy czarne żmijki śliskich włosków. Rozsunęła szeroko nogi. Gładki palec zamienił się w szorstki język. Jej słodki miąższ ściekał mu z ust.

Przytrzymał jej ręce. Nie wiedziała, czy go odpycha, czy trzyma paznokciami za ramiona. Wślizgnął się w nią. Kołysał. Płytkie fale przyjemności zalewają usta. Złapała gwałtownie powietrze, wciągnęła w siebie oddech, jego. Popychał do rozkoszy. Coraz mocniej.

Przez jej ciało, rozwartą nagość. Odnalazł nową pieszczotę, tędy. Najgłębiej.Gubili się, wynurzali, nie mogli mocniej wbić w siebie. Rozszarpać. Była w nim, w pulsującym skomleniu. On w niej, w gorącym tchnieniu. Tańczyła skowyt. Palce ześlizgiwały się bezsilnie ze spoconych ramion. Rozkruszali biodrami ostatni kawałek cukru, mdląco rozpływający się w ich ciałach. Fala nieopisanej rozkoszy zalała ich ciała. Otworzyli oczy. Włókna prześcieradła. Całun z odciśniętym śladem mokrych ciał. Przygarnął ją ciężką dłonią. Pocałował będąc wciąż w niej. Wyciekły mleczne wody i wysunął się łagodnie na jej zmęczone udo. Król i królowa spleceni w jedność. Luca i Castinaa. Wzięli koronę orgazmu z tego królestwa w nich, nad nimi. Rozkoszy i władzy nad światem bez miłości.

* * *

- To o czym rozmawialiśmy? - spytała rozbawiona.
Położyła głowę na jego piersi i wsłuchując się w przyśpieszony, mocny rytm jego serca zaczęła przysypiać. Czuł, jak jej ciało robi się nieco cięższe i bezwładne, mięśnie rozluźniają się i puszczają, oddech wyrównuje. Luca nie miał siły odpowiedzieć, czuł się niesamowicie rozluźniony i szczęśliwy. Potarł dłonią delikatne ramię Arienati, spojrzał raz jeszcze w jej piękne oczy, po czym pocałował w czoło. To był wspaniały poranek.


I tym oto sposobem w końcu nabroili... ;)
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
Za chwilę przybył medyk. Ninerl pozwoliła mu zszyć ranę, ale sama nasmarowała ją silan. Ciemnozielona maź szybko zastygła na ranie, a w powietrzu uniósł się przyjemny zapach ziół. Zanim owinął ją bandażem, wyciągnęła jeszcze jeden specyfik. Przezroczysta nieco dziwna galaretowata substancja, o zapachu morskiej wody, przyjemnie ochłodziła obolałe żebra. Taka była jej funkcja- dobrze leczyła stłuczenia, sińce i krwiaki. Nawet żebra przestały ją tak boleć.
-No to chyba wszystko. Jeśli chcecie, to korzystajcie z moich leków.- powiedziała. Widząc pytające spojrzenia, dodała: -Moja matka jest wojskowym medykiem. Dała mi trochę swoich specyfików. To zielone coś dobrze chroni ranę i odkaża ją. Ta przezroczysta maź leczy stłuczenia i tym podobne. Naszemu gadatliwemu kompanowi chyba się przyda - rzuciła spojrzenie w kierunku kupca.
Ninerl odmówiła wypicia środka znieczulającego. Nie żeby podejrzewała medyka, że chce ich otruć, ale nie była pewna jak jej organizm zareaguje na ludzkie leki.
-Wybacz panie, ale wolałabym skorzystać ze swoich zapasów. Nie znam waszych lekarstw, nie wiem jak na mnie działają- dodała, nalewając nieco drżącą dłonią dwie krople jakiegoś szarobrązowego płynu do kubka wody. Potrząsneła nim, poczekała aż płyn się połączy z wodą i wypiła. Skrzywiła się nieco, bo napój był nadal gorzki.
-Gildiril, chcesz? A ty Gunterze? - popatrzyła pytająco- Reszta?
Za chwilę ból zmniejszył się i zamienił w tępe pulsowanie.
Ninerl zakręciła buteleczkę i schowała do drewnianego prostokątnego pudła, służącego jej za apteczkę.
Luca tymczasem czytał list, znaleziony przy łowcy.
-Czyli jednak jak myślałam... ten cały Kastor należał do stowa...stowarzyszeniia- szepnęła do Gildirila.- Co to jest ten Magiator Imp.. coś tam?-zapytała cicho.-A gentelman? To jakieś tytuły?- dodała.

Ninerl nie mogła spać. Oddychała płytko, by nie nadwyrężać żeber, zresztą opatrunek i pikowana kamizela nie pozwalały na zaczerpnięcie głębszych oddechów.
Wszyscy pewnie już spali. Mimo ich towarzystwa, nadal czuła się samotna. Nie bardzo wiedziała o czym z nimi rozmawiać. Sama też nie mogła im za dużo opowiedzieć- nie zrozumieliby. Przynajmniej ludzie. Zacisnęła palce na mieczu. Jego zimny dotyk zawsze dodawał jej otuchy.
Ale tym razem nie wystarczył. Nagle zapragnęła obejrzeć gwiazdy albo chociaz niebo. Mimo, że niektóre z nich były nieco inne, więkoszść była taka sama jak nad Ulthuanem.
Poruszając się powoli, z trudem wyszła na pokład. Stanęła przy burcie i spojrzała w niebo. Powietrze było chłodne i orzeźwiające.
Poczuła się lepiej.
Ignorując żebra, zamruczała cicho pieśń o gwiazdach, płomiennych klejnotach Lileath. Żebra jakos to wytrzymały.
Stała i rozkoszowała się samą nocą.
Czuła jak powoli się uspokaja. Tak, wyciszenie było jej potrzebne.
Poczuła się zmęczona i wróciła do kajuty. Położyła się ostrożnie na plecach i usnęła.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Castinaa "Arienati"

Podróż minęła jej dość... rutynowo. Dzień spędzała na doglądaniu i pomaganiu tym, którzy w walce zostali najbardziej poszkodowani, noce mijały dziewczynie na igraszkach z rodakiem. Z towarzyszami nie wdawała się w jakieś dyskusje, nie zamęczała ich rozmową, wszak musieli odpoczywać i nabierać sił. Luca bardzo szybo dochodził do siebie, nie oberwał aż tak mocno, a i kuracja Ari przynosiła niesamowite efekty. Mężczyzna coraz więcej dla niej znaczył, lecz nie okazywała tego zbyt wylewnie. Wolała, żeby póki co wiedział jedynie, iż nie jest jej obojętny i tyle wystarczy. Wszak to tylko zwykłe zauroczenie. A w każdym razie tak sobie tłumaczyła, przecież nie znała tego człowieka, a jedyne co ich łączyło to pochodzenie i doskonały seks.


Taka krótka deklaracja i ogólne info o postaci. Jak jakaś postać chce coś zagadać do Ari lub się zapytać o coś, niech napiszą, a ja później odpowiem. Jakby mi się zdarzyło zniknąć jutro lub w najbliższym czasie, znaczy, że znowu mnie położyli w szpitalu - proszę, żeby wtedy Meg coś zrobiła z moją postacią. Ogłuszyła, czy co tam uzna za stosowne. Pozdrawiam.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Wydarzenia ostatnich dni poważnie nadwerężyły siły Güntera. Każdą wolną chwilę, a dbał, by takich było odpowiednio wiele, spędzał na odpoczynku i wylizywaniu się z ran. Korzystał z pomocy medycznej, zgodnie z zaleceniem elfki używał jej tajemniczych lekarstw.
Był rozmowny na tyle, na ile siły mu na to pozwalały. Z pewnością nie wikłał się w poważne dyskusje, ograniczał się jedynie do luźnych pogawędek i żartów.
W chwilach samotności rozmyślał o tym, co go otacza, o realiach, w jakie pchnął go los. Wsłuchiwał się w odgłosy nocy, plusk wody, skrzypienie drewna na i pod pokładem, chichot tileańskich kochanków.
Liczył gwiazdy na niebie, dopóki nie zmorzył go sen.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Intro

- Twój czas dobiega końca, Johannesie.- kupiec spojrzał znad swojego biurka i napotkał bezczelnie wytrzeszczone spojrzenie swojego kuzyna.
- Gildeonie - powiedział z nutą zniecierpliwienia w głosie - Nie myślisz chyba, że uszło to mojej uwagi.
Gildeon sięgnął ociężałą ręką po puchar czerwonego wina, stojącego na biurku.
- Siedem lat- mruknął, patrząc z zadumą na ciemną powierzchnię wina - Przeszliśmy razem długą drogę, ty i ja.
Kupiec z trzaskiem zamknął swoją księgę.
- Oszczędź mi przesłodzonych wspomnień - powiedział gwałtownie - Nawet nie wspomnę, jak często je wygłaszałeś: "kiedy się spotkaliśmy, byłeś zapomnianym, drugim synem"- powiedział z sarkazmem, naśladując przeciągłą wymowę Gideona - "Teraz masz bogactwo, sławę, wszystko co ci obiecałem..." Niedobrze mi się robi, jak tego słucham, więc oszczędź sobie trudu!
- Zaiste, dobry kuzynie - zachichotał Gideon - Zdaje mi się, że bliskość zapłaty pozbawia cię humoru! Specjalnie użył nuty tragicznej, wiedząc, że zirytuje tym Johannesa. - Poza tym - ciągnął dalej - nie płacisz z własnej kieszeni, prawda? Czy może wyczuwam skrupuły? Zaiste Johannesie, nie myślałem, że z ciebie taka oferma...
Ponownie zachichotał widząc irytacje kupca.
-Zaręczam ci, że gdyby ludzka natura była inna, mógłbyś być w gorszym położeniu, ale dobrze jest wiedzieć, że zawsze można liczyć na cudzą chciwość. - dodał - Twój plan jest bez zarzutu, mój drogi, mądry, "kuzynie". Czysta poezja. Co mogłoby pójść źle?
- Nic- odpowiedział Johannes przez zęby - Sigmar raczy wiedzieć.
- Teraz Johannesie - powiedział Gideon na poły szyderczo, na poły ganiąco - powinieneś już wiedzieć, że on nie może ci pomóc.

Johannes nie odpowiedział. Siedem lat nauczyło go, że kiedy Gideon jest w tym nastroju, nie ma sposobu, by z nim wygrać.


Rozdział II: Cienie nad Bögenhafen

Reszta podróży do miasta Bögenhafen upłynęła spokojnie. Przez trzy kolejne dni regenerowaliście siły lecząc się z ran. Niewiele pomagaliście Josefowi, który widząc jak mizernie wyglądacie, sam też odpuścił sobie jakiekolwiek prace na barce. Rany goiły się szybko i dobrze dzięki zastosowaniu maści pozostawionych wam przez medyka z Weissbrucku i ziół Ninerl. Potyczka ze szczurogrem i walka z Adolphusem wciąż gnieździły się wam w zakamarkach pamięci, gdy waszym oczom ukazały się pierwsze zabudowania i doki miasta. Cumowanie i uiszczenie opłaty portowej odbyło się szybko i sprawnie, tuż po tym Josef wręczył wam waszą zapłatę za trzy dni pracy i odezwał się w te słowy:

- No to chyba czas na nas. Ja idę zaraz do Herr Ruggbrodera sprzedać ładunek, wam radzę obejrzeć ten festiwal! Jest co! Co roku lubię tu przyjeżdżać, co by chociaż piwska się napić, a co! Droga prosta jak drut, w lewo na Hafenstrasse i prosto aż do wschodniej bramy! Powodzenia! Trzymajcie się ciepło, zwłaszcza ty Luca, ha! Dbaj o swoją kobietę.

Przewoźnik uściskał wszystkich i powoli oddalił się w stronę miasta. Miasta, które tu w dokach wydawało się spokojne, niewielka jedynie ilość ludzi spacerowała, czy oddawała się codziennym obowiązkom i pracy. Lecz w oddali było słychać wyraźne odgłosy trwającego Schaffenfest. Gwar ogromnej liczby ludzi, pojedyncze, wybijające się ponad gwar okrzyki czy ryki jakichś bestii. Takie atrakcje zawsze przyciągały wszystkich. A i same ulice były ozdobione chorągiewkami, choć tu w dokach, raczej niewielką ich ilością. Gdy już chcieliście się zbierać, podeszła do was Gilda, która nie wychodziła prawie z koi przez ostatnie trzy dni, i odezwała, prawie szeptem:

- Ja... my dziękujemy za uratowanie naszego dziecka. Wolmar jeszcze nie doszedł całkiem do siebie, ale ważne że żyje... Chcielibyśmy wam ofiarować w podzięce... - tu wyjęła z kieszeni zielony, piękny wisiorek w kształcie zielonego półksiężyca i wcisnęła go w dłoń Guntera. - ... to jest jedyna rzecz w naszym posiadaniu, która mogła by się wam przydać. Należała do mojej matki, podobno posiada jakieś moce... czy coś takiego, lecz nigdy się nie dowiedzieliśmy jakie. Może wam się uda... Jeszcze raz dziękuję. Niech Sigmar was prowadzi.

Oddaliła się z powrotem na łódź, nie dając wam czasu na odpowiedź. Lecz zdążyliście zauważyć łzy w jej oczach, łzy wdzięczności i jakby... ulgi. W momencie, gdy zniknęła pod pokładem, zza jakiejś niewielkiej chmurki znów wyjrzało, jeszcze dość nisko wiszące słońce, jakby zachęcając was do czynu. A odgłosy Schaffenfest korciły...

Obrazek
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

Niemal całą drogę do Bögenhafen milczał, jak pozostali. Był zmęczony. Ale nie fizycznie, raczej psychicznie, po tym co ostatnio przeszli. Jedynie nocami, w przerwach między wspaniałym seksem z Castinąą, rozmawiał z nią o różnych sprawach, a gdy spała wtulona w niego, rozmyślał o wielu rzeczach. Zależało mu na tej dziewczynie, choć do ognistego uczucia, równie ognistego jak seks który uprawiali, było jeszcze daleko. Mimo wszystko była mu jednak najbliższa z nich wszystkich i chociaż się właściwie nie znali, czuł że może jej ufać...

Dobra atmosfera wśród drużyny została gdzieś za Weissbruck, a może nawet za Altdorfem. Wszyscy się wyciszyli, jakby indywidualnie próbując „przetrawić” ostatnie wydarzenia. Luca pomagał trochę Josefowi, siedział na pokładzie i rozmyślał o życiu, śmierci, rodzeństwie zostawionym w Luccini i Talabheim, nawet o miłości. Już dawno nie był w tak refleksyjnym nastroju. Śmierć szła ich tropem.

Teraz, pożegnawszy się z rodziną-załogą barki, żegnał się na nabrzeżu z jej kapitanem i swoim przyjacielem Josefem. Żegnał się nie bez żalu, ale zarazem z wielką ulgą, że nie narażą swoim towarzystwem na niebezpieczeństwo już nikogo niewinnego.

- I tobie niech się szczęści Josefie. W imieniu całej grupy dziękuję ci za wszystko. Miło było cię znowu spotkać, jednak lepiej będzie jeśli teraz się rozstaniemy. Mamy sprawy do załatwienia w Bogenhafen. Nie chcę cię narażać na więcej kłopotów, ani ciebie, ani twej załogi, Wolmara, małej i Gildy.

Gdy zostali sami na nabrzeżu znów wyłączył się i pogrążył w myślach, jakby podsumowując wszystko co przewinęło się przez jego głowę w ciągu ostatnich kilku dni.
Nie byli zgraną drużyną. Wiedział że po części sprawiło to jego postępowanie. Był indywidualistą, lubił żyć i działać samodzielnie, nie umiał i nie chciał podporządkować się niczyjej władzy. Teraz zastanawiał się czy dobrze zrobił inwestując w tych towarzyszy podróży. Obecnie jedynym plusem tej sytuacji było poznanie Castinyy.

Z drugiej strony byli mutanci, sobowtóry, mrugający uszami posłańcy, łowcy nagród i szczurogry (Luca już dowiedział się od Güntera czym był potwór który zaatakował ich na barce, aczkolwiek wciąż nie miał pojęcia czego mogli od nich chcieć skaveni i czemu chcieli porwać dziecko Gildy i Wolmara) – sytuacja w której się znaleźli wymykała się jakimkolwiek schematom. Tutaj trzeba było działać razem. Luca zdawał sobie sprawę, że samotnie zginąłby już dawno i trzy razy co najmniej.

- Wreszcie w Bögenhafen. – powiedział nieoczekiwanie na głos – Nasza szóstka... tułacze i awanturnicy, których nie łączy wiele więcej niż rany, braterstwo broni i ciała pozostawionych za sobą wrogów. Chodźmy więc, musimy porozmawiać w jakimś dyskretnym miejscu - o nas i o tym co mamy zrobić i czy naprawdę tego chcemy. Coś mnie niepokoi w tym mieście, chociaż sam nie wiem co dokładnie. Myślałem też trochę o tym liście i zadaniu jakie zamierzamy wykonać - lecz ulica nie jest odpowiednim miejscem na takie dyskusje. Chodźmy więc do jakiejś karczmy, zamówmy napitek i weźmy pokój. Był ktoś już kiedyś w Bögenhafen?
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Z ulgą przywitał wiadomość o przybyciu do Bogenhafen. Olbrzym nie przywykł do podróżowania drogą wodną i rejs barką na dłuższą metę bardzo go zmęczył.
Teraz jednak trapiło go coś innego. Spotkanie z dziwnymi ludźmi w Altdorfie, potem potyczka z Adolphusem i znaleziona przy nim korespondencja wyraźnie sugerowały poważną kabałę, w jaką drużyna wdepnęła, chcąc oportunistycznie skorzystać z daru losu. Stawali na przeciw czegoś, o czym nie mieli żadnego pojęcia, bogaci tylko w liche doświadczenie imperialnych, i nie tylko, awanturników.

Stanowili przypadkowy amalgamat, zbieraninę różnych szumowin, które wyroki bogów rzuciły na te same koleiny. Teraz siedzą po uszy w tajemniczym i niebezpiecznym bagnie, z trudem tkając między sobą wątłą nić zaufania.

Jak długo to potrwa? Ile jeszcze ze sobą wytrzymają? Zważywszy na fakt, że podróżują ze sobą względnie od niedawna, ich relacje i tak nie wyglądają najgorzej. Przynajmniej, poza drobnymi niesnaskami, nie dochodzi do jawnego konfliktu interesów. Lecz życie lubi zaskakiwać i Golema ciekawiło, czy drużyna przetrwa próbę czasu, gdy będzie musiała stawić czoła także dylematom moralnym. Wszak faktem jest, że ani on, ani cała reszta towarzystwa to nie bezduszne twory, mordujące wszystko na swej drodze, w poważaniu mające jakiekolwiek zasady i uczucia.

Gdy Gilda zbliżyła się do poszukiwaczy przygód, wyrażając swoje podziękowanie i kiedy ofiarowała Golemowi podarunek, będący rodzinną pamiątką, ten nie potrafił ukryć wzruszenia. Na palcach jednej dłoni mógł wyliczyć sytuacje w swoim życiu, kiedy ktoś zwracał się do niego z nieudawaną wdzięcznością. Zwykle towarzyszył im przy tym strach, a nawet wyraźna niechęć. Tym razem było inaczej i chwila ta wyryła w sercu Güntera miłą pamiątkę.
Olbrzym chciał odmówić przyjęcia podarku, próbował coś powiedzieć, wyjaśnić. Lecz słowa uwięzły w gardle, a wzrok kobiety mówił, że nie zaakceptuje odmowy ze strony Golema. Mężczyzna skinął zatem głową z wdzięcznością i założył wisiorek na szyję.
Zdecydował, że będzie go dumnie nosił, jako wspomnienie tej jakże dla niego miłej chwili.

Perspektywa skorzystania z dobrodziejstwa lokalnego festiwalu wydawała się kusząca. Jednakże drużyna, a przede wszystkim Ulrich-Kastor, miała zadanie do wykonania. Günter jednak stwierdził, że dostosuje się do planów większości towarzystwa.

Podzielił propozycję Orlandoniego. Konieczne było omówienie obecnej sytuacji i nakreślenie strategii działania na czas pobytu w Bogenhafen. Miasto było Golemowi zupełnie obce, ba!, wcześniej słyszał o nim tylko z opowieści mistrza Kuntza.
- Niestety, panie Orlandoni, nic mi nie wiadomo o tym miejscu. Dobrze by było dowiedzieć się o nim jak najwięcej, o lokalnych elitach, prawach, sytuacji politycznej i niebezpieczeństwach, by nie musieć poruszać się po omacku. Dość, że w Altdorfie mają nas za bandę zabijaków. Lepiej, by fama nie rozeszła się i tutaj. Zatem nie dajmy ku temu konkretnych powodów - odparł kupcowi, kiedy zaczęli zbierać się w stronę karczmy.

- A, jeszcze jedno. Chodzi o te zdobyczne kusze. Może zechciałby pan jedną mi odsprzedać? Nie jestem asem strzelania, jak szanowny pan Gildiril, ale korbę naciągnąć potrafię, załadować bełt i przywalić nim w cel także - wyjaśnił z uśmiechem. Po chwili dorzucił - Jest pan z zawodu kupcem, więc może będę mógł na jakiś rabat dla towarzysza niedoli liczyć?

Kiedy drużyna wybuchła śmiechem, Golem spojrzał na nich ze zdziwieniem, gdyż mówił jak najbardziej serio. Po chwili i on jednak dołączył do odprężającego chóru chichotów.

Takie odprężenie było drużynie potrzebne. Podnosiło morale. Na niebezpieczeństwo lepiej szykować się z pozytywnym nastawieniem.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Ulrich syknął, gdy medyk wyjmował bełt z jego ciała. Przez chwilę, wbrew rozsądkowi, miał ochotę przyłożyć cyrulikowi. Czasem wydawało mu się, że lekarze nie mają serca. No, ale ważne, że potrafią pomóc.

Przez resztę podróży na barce, wiele razy w duchu dziękował za leki, które im zostawił. Raz nawet, po wcześniejszym powąchaniu i skrzywieniu się, skorzystał z dziwnych specyfików elfki. Większość podróży spędził na pokładzie. Starał się nie siedzieć w ciasnej kwaterze, ale czuł smutek, że teraz już nie może nic robić na barce. Ale jakoś trzeba wyleczyć rany. Jeszcze czasem tracił dech... Myśli miał zaprzątnięte ostatnimi wydarzeniami. Dominowało w nich spotkanie z tym… jak to było? Szczurogrem. „Zabić coś takiego – to dopiero sztuka!” Czuł też wyrzuty sumienia w związku z tym, co się działo z dzieckiem obecnym na pokładzie. W końcu gdyby nie ta heca z Kastorem, mogliby tego uniknąć. Chociaż z drugiej strony… kto wie co by zrobił ten stwór, gdyby nikt mu nie przeszkodził?

Była jeszcze inna sprawa. Wciąż roztrząsał w myślach, to co było napisane w liście Adolphusa. Jakieś stowarzyszenie, tajemnice… w dodatku, jeśli Ulrich dobrze zrozumiał, właśnie otrzymał kolejne miano – Magiator Impadimetme. De Maar żałował, że wplątał się w taką kabałę. W dodatku ciągle mało co z tego wszystkiego rozumiał…

***

Nareszcie Bogenhafen! Ulrich pomyślał przelotnie, że chyba powinno być trochę większe… Ale w końcu nigdy jeszcze tu nie był, więc mógł się mylić. W wojsku raczej nie wysyłali ich w te okolice. Pożegnał serdecznie właściciela i załogę barki. Humor miał już trochę lepszy. Zdecydowanie lepszy niż podczas pobytu w Weissbruck…
- Słusznie prawicie. Karczma to zdecydowanie dobry pomysł. Przydałoby się przepłukać gardła czymś porządnym. A i głodny jestem nieco… mam wrażenie, że wy także przyjaciele? Tak więc, znajdźmy szybko jakiś godny lokal, posilmy się i ustalmy to i owo. – spojrzał po towarzystwie, czekając. A nuż, ktoś z nich znał jakąś miłą karczmę w Bogenhafen?

Wszyscy roześmiali się na słowa Golema. Ulrich zastanowił się przez moment. Na nowy pistolet w tej chwili nie ma raczej co liczyć - pieniądze potrzebne im są teraz dla innych celów. Kusza to co prawda, mało uczciwa broń do walki, ale nie walczą w końcu z uczciwymi przeciwnikami.
- Przyznam, że kusza rzeczywiście bywa przydatna. - tu półświadomie podrapał się po świeżym opatrunku. "Przydatna, jak szlag..." - Chyba rzadko zdarza się, pozbyć towaru tak szybko, prawda? - uśmiechnął się do Tileańczyka. Po "transakcji" - pamiętał, że jego sakiewka nie była jeszcze pusta - spojrzał jeszcze raz po wszystkich.
- No to, prowadźcie do karczmy! Czas się posilić! A potem… - zmarszczył czoło –…pozostanie tylko dowiedzieć się, gdzie znaleźć biuro pana Dietricha Barla. – zamilkł na chwilę, po czym jego twarz znów się rozjaśniła – No, ale nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość!
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

-Wolę nie- mruknął słysząc propozycję Ninerl -Jeszcze tego mi brakuje, żebym się na koniec dnia porzygał- mówiąc to w połowie zdania ściszył głos, bo to nie było zbyt miłe... A nie będzie przecież wyładowywał swoich nerwów na kimś innym. Co to, to nie.

-Do jakiegoś należał, choć demony wiedzą, do jakiego... I to chyba dosłownie- szepnął do Ninerl. To było bez sensu. Ze wszystkich ludzi na świecie musiał podróżować z Ulrichem, który był podobny akurat do jakiegoś wyznawcy kultu, czy tam czegoś gorszego! Los jednak jest złośliwy. Co prawda Gildiril zdawał sobie z tego sprawę od dawna, ale teraz szczególnie dawało mu się to we znaki.
-Tak, gentelman to takie określenie... mężczyzny, choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w tym liście zostało użyte trochę ironicznie- zamyślił się przez chwilę -A ten Magiator... Nie mam pojęcia co... kto... to może być. Nie spotkałem się nigdy z takim określeniem. Ale mogę w ciemno założyć, że to nic dobrego- uśmiechnął się nerwowo pod nosem. Taak... W tym przypadku pewnie się nie mylił.

***
Bogenhafen. Miasto, jakich wiele. Ten sam brud, ta sama bieda. Ale tutaj Gildiril czuł się dużo lepiej. Nie cierpiał ogromnego, przytłaczającego Altdorfu, a Middenheim, gdyby nie fakt, że stamtąd pochodził, też pewnie szczerze by nienawidził.
Podróż minęła spokojnie, i chwała Asuryanowi, czy tam komu, kto się nimi opiekował. Rany się goiły i wyglądało na to, że po dotarciu na miejsce drużyna będzie w miarę sprawna... W miarę, bo nawet takie pieprzone drobiazgi jak rana uda dawały się we znaki. A co dopiero gorsze urazy...

Pożegnali się z Josefem, który wspomniał coś o festiwalu. Ach, festiwale... Mnóstwo ludzi, tłok i litry alkoholu... Ech, ale przecież Gildiril nie jest już nastoletnim kieszonkowcem. A im więcej ludzi, tym lepiej dla takich właśnie drobnych złodziejaszków...
Słowa jego towarzyszy przeszły trochę jakby obok niego. Jakoś nie potrafił się skoncentrować na ludzkich rozmowach... Ale schlebiły mu słowa Guntera... Nikt nie nazywał go "panem", a do tego "szanownym". Zresztą nic dziwnego, i tak by takiego kogoś wyśmiał. Tym razem uśmiechnął się tylko pod nosem i spojrzał z ukosa na Golema. Gdy reszta przestała się już śmiać (elf był już chyba na tyle zgorzkniały, że ograniczył się do nieznacznego grymasu na twarzy) Gildiril zamyślił się i po chwili zwrócił się do reszty -Byłem tutaj... Dawno temu, i to niezbyt długo. Ale przy odrobinie szczęścia powinniśmy znaleźć karczmę, o ile się nie mylę jest gdzieś niedaleko- Urwał, po czym ruszył przodem, licząc na to, że uda mu się odzyskać z meandrów pamięci.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca & Castinaa "Arienati"

- A, jeszcze jedno. Chodzi o te zdobyczne kusze. Może zechciałby pan jedną mi odsprzedać? Nie jestem asem strzelania, jak szanowny pan Gildiril, ale korbę naciągnąć potrafię, załadować bełt i przywalić nim w cel także - wyjaśnił z uśmiechem. Po chwili dorzucił - Jest pan z zawodu kupcem, więc może będę mógł na jakiś rabat dla towarzysza niedoli liczyć?

- Nie będzie żadnego rabatu – rzucił Orlandoni. Zapadła niezręczna cisza, gdy patrzył po ich twarzach. - Bo nie będziecie mi płacić za te kusze...– dodał po chwili.- W końcu zebrałem je po naszej wspólnej walce z tamtymi szumowinami, prawda? A poza tym, może i jestem kupcem i zależy mi na pieniądzach, ale mam też swoje zasady... Od przyjaciół pieniędzy nie biorę. A już zwłaszcza tych, którzy uratowali mi życie – spojrzał wymownie na Guntera. Sięgnął do ogromnego tobołka, wybrał dwie najlepsze jego zdaniem kusze i wręczył towarzyszom. - W bełty musicie się już sami zaopatrzyć. I przestań się zwracać do mnie per „pan” Gunter, nie jesteśmy na salonach...

Uśmiechnął się krzywo do kompana, po czym podszedł do Castinyy i pocałował ją delikatnie (warga wciąż trochę bolała). Ich dłonie po chwili splotły się i ruszyli przed siebie, celem odnalezienia jakiejś karczmy, która, wierzyć słowom Gildirila, mieściła się gdzieś niedaleko. Po obgadaniu spraw z towarzyszami zamierzał zająć się spieniężeniem broni zdobytej w Weissbrucku.

Dziewczynie bardzo spodobał się gest kupca względem towarzyszy i gdy nikt nie patrzył, a w każdym razie tak jej się wydawało, szybko go ucałowała.
- Miła z ciebie gaduła - powiedziała cicho i uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Mam nadzieję, że nasz elfi przyjaciel choć trochę zna to miasto, ja szczerze nie pamiętam, czy kiedykolwiek tu byłam, więc raczej nic nie pomogę...
Po tym stwierdzeniu zamilkła i zaczęła nasłuchiwać. Wolała pozostać czujną, by znów nie wpadli w jakąś zasadzkę i kłopoty. A tłoczny festyn był doskonałym miejscem, by wbić komuś nóż pod żebra. Zabawne, chyba nawet sama tak robiła.

- Ostatni raz byłem w Bogenhafen trzy lata temu, gdy przem…przewoziłem stąd wino na barce Josefa. Nie znam miasta i nie nawiązałem tutaj niestety żadnych bliższych kontaktów. A szkoda, bo może dowiedzielibyśmy się czegoś wreszcie o tym Lieberungu...

Nagle, obejmując Castinę wpadł mu do głowy „świetny pomysł”. Uśmiechnął się pod nosem i rzucił do idących przodem towarzyszy:

- Mam plan przyjaciele: chyba sami dobrze wiecie, że najlepiej zorientowanymi szacownymi mieszkańcami każdej mieściny są dziwki. Wystarczyłoby zorganizować silną ekspedycję i można ruszać w poszukiwaniu... ehm ehm - kaszlnął dwukrotnie - ...informacji o naszym zacnym truposzu.

Wiedział że ten plan nie spodoba się Castinie. Choć rzucił go raczej dla żartu, bardziej chciał sprawdzić jak zareaguje dziewczyna. Uśmiechnął się do niej szeroko puszczając oczko. Akurat w momencie gdy dostał jej łokciem w żebra, wiedział, że to co powiedział przed chwilą nie było dobrym pomysłem.

Rozgniewana, czerwona od złości twarz nie wróżyła niczego dobrego.
- Ty cholero! - zawołała po tileańsku. - Ze mną masz lepiej i za darmo i jeszcze ci mało? Na dziwki się zachciało iść? A nóg ci ostatnio nikt nie połamał?
Była wściekła i chyba zazdrosna. Chyba raczej na pewno.

Orlandoni patrzył na rozgniewaną Castinę z grymasem na twarzy rozcierając dłonią obolałe żebro. Chyba jednak tym razem przesadził. Dziewczyna była zazdrosna i Luca wiedział już na pewno, że jednak jej na nim zależy. Chyba nawet bardziej niż mu się wydawało.
- Przepraszam, skarbie – rzucił po tileańsku. - To był tylko żart, a poza tym przecież nie powiedziałem że ja pójdę na dziwki. Skąd ci to przyszło w ogóle do głowy? Przecież wiesz że jesteś dla mnie bardzo ważna i nie zdradziłbym cię. Nie po tym wszystkim. Chyba się nie gniewasz?
Kończąc mówić pocałował ją w dłoń i uśmiechnął się delikatnie.

I to był chyba strzał w dziesiątkę, bo zaraz się rozpogodziła i odwzajemniła uśmiech.
- Racja, nie mówiłeś, wybacz - przyznała mu cicho rację. - Po prostu... no wiesz... nieważne!
Rzuciła na koniec i odetchnęła z ulgą. Wciąż rozmawiając o czymś po tileańsku ruszyli za resztą.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
- Dlaczego miałbyś wymiotować? - zdziwiła dziewczyna- To jest środek znieczulający, a nie przeczyszczający.

-Zauważyłam, że ludzie jakoś tak dziwnie podchodzą do bogów. Tak... tak, no nie wiem, bojaźliwie? I kłócą się o jakieś drobne różnice, kompletnie nieistotne- szepnęła do Gildirila.- Dlatego mają tyle kultów, tak? Budują tyle świątyń, zupełnie nie wiem po co....
- A jakie to określenie? Grzeczne czy nie?- dodała po chwili.

***
Wreszcie dobili do tego miasta. Miasto jak to ludzkie miasto nie było niczym specjalnym- brudne, śmierdzące i zatłoczone jak wszystkie inne. Ninerl się nie podobało.
Kupice jak zwykle gadał. Czemu tyle samo czasu nie poświęcał na myślenie? Zdecydowanie, by mu się przydało.
Pożegnała się z Josefem.
Gilda ofiarowała w podzięce naszyjnik. Był ładny jka na ludzki wyrób i zainteresował Ninerl. Nie miała zamiaru odbierać go Gunterowi, jednak chciała go obejrzeć.
-Gunterze, pokaż mi go- poprosiła, gdy kobieta odeszła- -Jeśli rzeczywiście jest magiczny, to będę w stanie to sprawdzić.

Ruszyli do gospody. Ninerl szła z tyłu, jak zwykle czujna i skoncentrowana. Było hałaśliwe, trwało to całe święto.
Zastanawiała się w duchu jak odnaleźć tego Otta?
Może w jakimś urzędzie?
Rozmowy kompanów słuchała jednym uchem. Coś mówili na temat kuszy...
- Co to jest ten "rabat" ?- szepnęła do Gildirila. Nie bardzo rozumiała, czemu reszta się śmieje.
Szli ulicą, szukając jakiejś karczmy. Doszły ją słowa szlachcica, a potem kupca.
- A gdzie można dowiedzieć się adresu danej osoby? Macie jakieś biura, spisy ludności, cokolwiek?- zadała pytanie ludziom.
- Dziwki... to jest jakoś obraźliwe... ale czy to są takie jakieś kurtyzany?- zapytała krewniaka.
Widziała, że Castiina jakoś się zdenerwowała na to słowo. Razem z Lucą przeprowadzili krótką i burzliwą rozmowę.

Dziewczyna była zmęczona i obolała. Żebra będą się zrastać przez przynajmniej dwa tygodnie i musi na nie uważać. Ręka już goiła się i zaczynała już swędzieć Jakie to było denerwujące, gdy nie można było uszkodzić opatrunku.
Ninerl szła i miała coraz gorszy nastrój. Odgłosy zabawy tylko go pogłębiały. Miała dość wszystkiego i najchetniej zaszyłaby się w jakims spokojnym kącie.
Co ona tu robi? Powinna być razem ze swoimi seraneis z oddziału. A nie tu....
"Ten miecz jest istotnie przeklęty" pomyślała.
Znowu gryzła ją tęsknota i smutek. Gadanie kupca zaczynało ją drażnić. Czemu on nigdy nie mógł być cicho? Chociaż na trochę.
Skarciła siebie za takie uleganie emocjom. To było dobre dla dzieci, a nie dla dorosłych.
Ma odzyskac miecz i tylko to się liczy. Gdyby tylko miała troche więcej wiedzy o tym całym Imperium, już teraz mogłaby na kilka godzina opuścić drużynę, a potem wrócić, gdy załatwi sprawę. A tak to, nic z tego.
Spojrzała kątem oka na Gildirila. Na ile można mu zaufać? To że był tej samej krwi, nie oznaczało, że będzie wierny towarzyszom.
Chociaż na razie nic nie wskazywało na to, by miał stać się jej wrogiem.
Westchnęła cicho. To za dużo lat w Nagarythe. Gdzie trzeba było stale uważać i ufać tylko sprawdzonym. Ale dzięki temu, lud Cieni nadal żył i zamieszkiwał na tych ziemiach. Inaczej już wszyscy skończyliby w lochach, kopalaniach i ofiarnych stołach Druchii.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Karczma „U Drzazgi” do której zaprowadził was Gildiril nie wyglądała na przyjemną. Brudna podłoga, pajęczyny w niektórych miejscach, kilku zakapiorów patrzących na was jak na chodzące pieniądze. W zasadzie dobrze, że karaluchów nie było widać. Siedzieliście rozmawiając przy jednym z dalej ustawionych stolików, zamawiając przy okazji piwo (raczej średnie) u brudnego i nieprzyjemnego gospodarza, zapewne był to ów Drzaga. Mieliście zacząć rozmawiać o Kastorze i spadku, gdy do karczmy weszła spora grupka osób, z których większość była najwyraźniej bardzo niezadowolona z waszej obecności tutaj. Jeden z nich podszedł do barmana, cicho z nim rozmawiając, a wy przyglądając się grupce zauważyliście dwie nieścisłości. Po pierwsze część tamtych miała naładowane kusze, trzymając je gotowe najwyraźniej do strzału, a dwójka - dobrze zbudowany mężczyzna i dość drobna kobieta, z długimi do pasa blond włosami, stała w miejscu z rękami na plecach... jakby skrępowanymi. Natomiast mężczyzna stojący za tą dwójką wyszeptał coś do nich i podniósł nieco swą kuszę...
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

Luca długo przysłuchiwał się rozmowie towarzyszy znad zaprawionej piwem zupy, chleba z serem i kiełbasy. W końcu zabrał głos.

- Wiecie co... Josef od małego kursuje między Bogenhafen a Altdorfem. Cholera, można się było go zapytać o tego całego Bernarda Lieberunga czy Dietricha Barla… Jeśli wujo Kastora był taki bogaty, może coś o nim słyszał.

Zamyślił się chwilę nad kuflem. Przez dłuższy moment przeżuwał i popijał piwem kawał kiełbasy po czym oznajmił :

- Mój plan jest taki : Nic jeszcze nie stracone. Dzień młody. Znajdę Josefa, mają wypływać najwcześniej jutro więc nie powinno być problemu. Potem, jeśli informacje z listu się potwierdzą kupimy Kastorowi ładne ciuszki, wypisz wymaluj takie jak miał oryginał. A potem do balwierza który brzytwą i nożycami sprawi że morda Kastora będzie wzbudzająca zaufanie i pikna jak z obrazka. Jutro pójdziemy po spadek…Oczywiście jeśli coś nam nie pokrzyżuje planów. – spojrzał na wchodzącą do karczmy grupę.

- Gunterze – spojrzał reketerowi w oczy. - to był mój plan ale ty decyduj. - Tileańczyk już ładował pistolety pod stołem.– ja tylko pójdę zrobić zwiad, ty wskazuj co robić.

To rzekłszy zatknął nabite, lecz zabezpieczone pistolety za pas, wstał i podszedł do baru po kolejne piwo. Udawał nieco podpitego i zamawiając trunek przyglądał się kątem oka przybyłym do karczmy i ich, jak przypuszczał, więźniom.

- Ta kiełbasa karczmarzu to chyba pies zmielony z budą, wywalić kucharza na zbity pysk...no ale dobrze, że choć piwo znośne macie – rzucił na blat monetę.

Zapamiętał ilość i rozmieszczenie posiadanej przez typów broni. Nawiązał na chwilę kontakt wzrokowy ze związanymi starając się wyczytać coś z ich spojrzeń. Po chwili niosąc pełne piwo zmierzał z powrotem do stolika.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Luca

Ludzi z bronią było sześciu, nie licząc tej dwójki ze związanymi rękoma, co zauważyłeś już wyraźnie podchodząc bliżej. Jednocześnie zamilkła też rozmowa, usłyszałeś jedynie coś ze słowem "transport" i „płacił”. Karczmarz z wyraźną niechęcią nalał ci piwa burknąwszy.

- Może na święto poleziecie, hę? - odczułeś wyraźnie, że nie chciał, byście przebywali długo w jego gospodzie.

Odchodząc czułeś wzrok ludzi, w tym raczej błagalny związanej kobiety. A co do uzbrojenia, to prócz czterech nabitych kusz, każdy z mężczyzn miał również miecz. Ponadto jeden niósł na plecach sporej wielkości tobołek, z którego wystawała górna część łuku i rękojeść jakiegoś sporych rozmiarów miecza.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

- Wygląda na to przyjaciele... - rzekł cicho Luca siadając ponownie przy stole - że mamy tu do czynienia z procederem handlu niewolnikami i właściciel przybytku jest w to zamieszany. Możemy teraz wyjść i uniknąć kłopotów, możemy też interweniować. Właściwie to nie moja sprawa...ale tam stoi dama w opresji, a ja mam słabość do kobiet. Prawda, skarbie? Do ciebie chyba mam największą...– Orlandoni spojrzał na Castinęę i chwycił ją za dłoń. - Sam się na nich nie rzucę, nie jestem samobójcą. Ale jeśli wy mi pomożecie...

Mówił szybko i przyciszonym głosem, mimo że ich stolik stał daleko od baru.

- Sześciu zbrojnych, wszyscy mają miecze, cztery nabite kusze, jeden z długim łukiem i mieczem dwuręcznym. Co myślicie? Wychodzi po jednym na głowę. Ja tak czy inaczej zamierzam dopić swoje piwo.

Chwilę później dodał.

- Miałem trzy narzeczone...- ocierając usta z piwa odstawił kufel. - I powiem wam, że nie straciłem głowy jeszcze dla żadnej kobiety choćby nie wiem jak uroczej. Jeśli zdecydujecie że nie warto się wtrącać, wyjdę stąd spokojnie razem z wami i w godzinę zapomnę o całym zajściu. W przeszłości jednak nie raz miałem do czynienia z łowcami niewolników i wiem, że nienawidzę tego ścierwa. Ale jeśli nie ufacie mojej intuicji to dla pewności można się zapytać.

Mówił cicho i spokojnie. W końcu zwrócił się do siedzącej obok Arienati.
- Muszę chyba sobie kupić kolczugę, tobie też by się przydała...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Castinaa "Arienati"

W czasie rozmowy na temat Kastora dość długo zastanawiała się nad jednym aspektem, a mianowicie tamtymi gośćmi, co ich śledzili i wcześniej 'machali uszami'. Myślała nad tymi znakami, czy może raczej symbolami, które znaleźli na ich ciałach. O ile dobrze pamiętała, jakoś dziwnym trafem nie miała za grosz zaufania do swojej pamięci.
- Wydaje mi się - zaczęła cicho - że nasz towarzysz nie będzie miał aż takich kłopotów z tym całym stowarzyszeniem czy sektą, ewentualnie będzie miał jeszcze większe, niż można to sobie wyobrazić - powiedziała poważnie i spojrzała na Urlicha. - Jakby nie patrzeć, podobny, ale nie ma żadnego znaku czy symbolu z ręką, a coś mi mówi, że oryginał go miał. Oczywiście mogę się mylić.

Chwilę później w karczmie pojawiła się podejrzana grupka, która wyraźnie coś do nich miała. Oni chyba mieli jakieś niesamowite szczęście, przyciągać wszystkie kłopoty. Ari westchnęła widząc, że Luca jak zawsze postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i poszedł na zwiad. Podparła się i obserwowała go leniwym wzrokiem, pod stołem bawiła się nożem obracając go w palcach i szykując się, że może być zmuszoną zaraz kogoś zabić. Jakoś... kiedy szło o jego bezpieczeństwo oczywiście, nie przeszkadzało jej to. Na szczęście do niczego nie doszło, choć spojrzenie przyjazne nie były i Tileańczyk wrócił bezpiecznie do stolika.

* * *

- Wygląda na to przyjaciele... - rzekł cicho Luca siadając ponownie przy stole - że mamy tu do czynienia z procederem handlu niewolnikami i właściciel przybytku jest w to zamieszany. Możemy teraz wyjść i uniknąć kłopotów, możemy też interweniować. Właściwie to nie moja sprawa... ale tam stoi dama w opresji, a ja mam słabość do kobiet. Prawda, skarbie? Do ciebie chyba mam największą... – Orlandoni spojrzał na Castinęę i chwycił ją za dłoń. - Sam się na nich nie rzucę, nie jestem samobójcą. Ale jeśli wy mi pomożecie...

Mówił szybko i przyciszonym głosem, mimo że ich stolik stał daleko od baru.

- Sześciu zbrojnych, wszyscy mają miecze, cztery nabite kusze, jeden z długim łukiem i mieczem dwuręcznym. Co myślicie? Wychodzi po jednym na głowę. Ja tak czy inaczej zamierzam dopić swoje piwo.

Chwilę później dodał.

- Miałem trzy narzeczone... - ocierając usta z piwa odstawił kufel. - I powiem wam, że nie straciłem głowy jeszcze dla żadnej kobiety choćby nie wiem jak uroczej. Jeśli zdecydujecie że nie warto się wtrącać, wyjdę stąd spokojnie razem z wami i w godzinę zapomnę o całym zajściu. W przeszłości jednak nie raz miałem do czynienia z łowcami niewolników i wiem, że nienawidzę tego ścierwa. Ale jeśli nie ufacie mojej intuicji to dla pewności można się zapytać.

Mówił cicho i spokojnie. W końcu zwrócił się do siedzącej obok Arienati.
- Muszę chyba sobie kupić kolczugę, tobie też by się przydała...

* * *


Ostatnia rzecz, którą można było teraz powiedzieć o dziewczynie to to, że była zadowolona takim obrotem sprawy i słowami mężczyzny.
"Dama w opresji? Do mnie ma największą słabość? Skarbie? Trzy narzeczone?" - prychnęła w myślach. - "Będziesz miał co wspominać, bo więcej nie będzie."
Nie wiedziała, czemu jest taka zła i zazdrosna, w końcu to tylko facet, a ze swoją urodą zapewne mogłaby mieć każdego.
"No ta... ale ten to nawet taki milutki i sympatyczny jest..."

- Możesz na mnie liczyć - westchnęła ciężko stukając palcem o blat stołu i bawiąc się kroplą rozlanego sikacza. - A co do kolczugi, to ja się raczej w zbroje i pancerze nie bawię.
Miała kiepski humor, stanowczo tutaj było za dużo kobiet, o wiele bardziej podobało jej się na barce. A może by mu tak wypalić oczy? Pomysł chyba nie był taki zły.
Z tymi i innymi myślami naszykowała noże, które pozbierała w czasie walki na barce i była w zasadzie gotowa do działania.

(Przyjmuję, że ona je nadal ma, bo nic nie pisałaś na ten temat, ale jak nie ma, to tylko powiedz :))
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Golem omal się nie zachłysnął, kiedy Luca napomknął o podejmowaniu jakichś decyzji. Przełknął z trudem wielką gulę, w jaką zbiła się w przełyku pajda chleba zlepiona słonym smalcem ze skwarkami i cebulą. Szybko popił słodko-gorzkim piwem, przez co tłusty zlepek szybko znalazł się w golemowym żołądku.
- Ja...eeee...czy ja cię dobrze zrozumiałem, Luca? - Günter uniósł znad kufla załzawione, bynajmniej nie od płaczu, oczy na Tileańczyka. - Ja nie nadaję się do decydowania, jestem li tylko ochroniarzem przecież. - Mrugnął okiem, a kąciki ust lekko uniosły się w uśmiechu. - A tak na poważnie, to traktuj, przyjacielu, moje zdanie li tylko jako podpowiedź bądź spojrzenie na problem z innej perspektywy. Nie ulega wątpliwości, że ty właśnie posiadasz cechy naturalnego przywódcy i mnie to odpowiada. Wolałbym, by tak zostało.
- A co do twojej propozycji, to nie mam nic przeciwko. Że też wcześniej nie wpadliśmy na pomysł, by wypytać Josefa... To pewnie przez ten nawał wrażeń ostatnich kilku dni i nocy. Człowiek powoli zapomina o relaksie.

Przechylił kufel, wlewając w gardło złocisty płyn, kiedy jego uwagę zwróciła grupa dziwnych typów, rozmawiająca przy barze z karczmarzem. Orlandoni natychmiast się nimi zainteresował.

Gdy kupiec wrócił do ławy i zdał relację ze swojej obserwacji, a następnie zaproponował swój plan działania, Golem zmarszczył brwi w zafrasowaniu i odparł:
- Twoje pobudki, Luca, są ze wszech miar szlachetne i zrozumiałe. Jednak jesteśmy w Bogenhafen zaledwie od kilku kwadransów i nie spieszy mi się, by opuszczać to miasto w pośpiechu. Nie powinniśmy robić sobie wrogów na obecnym etapie pobytu tutaj. Choć jak widzę te zakazane mordy... - Westchnął groźnie, mierząc wzrokiem grupkę przy barze.

Po chwili dodał szeptem:
- Możemy pójść na kompromis. Opuścicie karczmę jakby nigdy nic. Ja zostanę i postaram się dowiedzieć jak najwięcej o nich i ich planach. Mam wprawę w udawaniu kretyna, więc nie powinni uznać mnie za zagrożenie dla swoich działań. Co za tym idzie, prawdopodobnie wyzbędą się podejrzeń i będą w miarę spokojnie rozmawiać. Wy w tym czasie poczekacie gdzieś na zewnątrz, by w razie czego być gotowymi do wkroczenia do karczmy. - Spojrzał na towarzyszy, upewniając się, że rozumieją o co mu chodzi. - Dam wam wyraźny sygnał do interwencji, gdyby coś złego zaczęło się dziać. Czasu na reakcję powinno wam starczyć, nie sądzę, by te zabijaki dały radę powalić ogra jednym ciosem - znów mrugnął, rozprzęgając nieco napiętą atmosferę. - Gdyby natomiast nie doszło do starcia, a uzyskam jakieś informacje o ich zamiarach, wyjdę do was i podejmiemy dalsze działania. A jeśli bym niczego się nie dowiedział, a oni wyszliby z lokalu, wówczas trzeba by było zacząć ich śledzić.

Spojrzał wzrokiem po pozostałych.
- Co wy na to?

Czekał na odpowiedź pozostałych i decyzję Luci co do dalszego działania. Plan wydawał się Golemowi rozsądny, gdyż wykluczał, przynajmniej na początku, urządzenie burdy i szybkie wpakowanie się w kłopoty. Natomiast dawał szansę unieszkodliwienia oprychów i oswobodzenie skrępowanej dwójki ludzi.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Zablokowany