[Freestyle Saga part 1] Detective Comics - Gotham

-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
-Nie omieszkam zajrzeć-Odpowiedział i odszedł do stolika. Nawet nie starał sie udawać szarego czlowieka. Sępy zawsze znajdą haka na takiego "porządnego obywatela" jak on. Dziewczyna była miła... dziennikarze zawsze są mili. Podszedł do tortu i dał jej znak, aby robiła zdjęcia, ale niczego nie dotykała...
Czego ona do cholery... nagle walnął się w łeb
"Starzejesz się idioto"-Pomyślał ze złością. Nazwisko na bilecie... Stracił przez własna głupotę anonimowość. Mr.Lime wykorzystałby taki durny błąd... Mr. Lime... czego on chciał, po co zabijał? Gdyby chodziło tylko o fortunke rodziców nie ryzykowałby... a może to przykrywka? Nie. Jaki milioner zabiłby dla przykrywki. Karabinek, nóż, strzelba, samochód, podpalenie... gdzie tu związek,gdzie tu logika? Nagle cos mu przyszło do głowy. Podszedł do dziewczyny zapalając papierosa. Teraz chyba mało kogo obchodziło, czy pali, czy nie.
-Zgadzam się-powiedział pewnym głosem-Zgadzam się na wywiad. Opowiem prawdę, a przynajmniej to co wiem i to co moge na tym etapie powiedzieć. Tylko mam jeden warunek. Jeżeli będzie mnie pani opisywać... zamieści pani informację...
"Panie Lime. Zobaczymy, czy lubi pan wyzwania. Czy jest pan tak odważny... albo czy ja jestem.
Koniec z chlaniem do rana
Koniec z burdelami
Zapowiada się gra... jeżeli wypali
Chcę, żeby wypaliło
Będzie troche papierkowej roboty. Będzie kombinowania i załatwiania.
Ale, panie Lime, ja kocham szachy. I nieczęsto przegrywam"
-... że mam 56 lat.
Czego ona do cholery... nagle walnął się w łeb
"Starzejesz się idioto"-Pomyślał ze złością. Nazwisko na bilecie... Stracił przez własna głupotę anonimowość. Mr.Lime wykorzystałby taki durny błąd... Mr. Lime... czego on chciał, po co zabijał? Gdyby chodziło tylko o fortunke rodziców nie ryzykowałby... a może to przykrywka? Nie. Jaki milioner zabiłby dla przykrywki. Karabinek, nóż, strzelba, samochód, podpalenie... gdzie tu związek,gdzie tu logika? Nagle cos mu przyszło do głowy. Podszedł do dziewczyny zapalając papierosa. Teraz chyba mało kogo obchodziło, czy pali, czy nie.
-Zgadzam się-powiedział pewnym głosem-Zgadzam się na wywiad. Opowiem prawdę, a przynajmniej to co wiem i to co moge na tym etapie powiedzieć. Tylko mam jeden warunek. Jeżeli będzie mnie pani opisywać... zamieści pani informację...
"Panie Lime. Zobaczymy, czy lubi pan wyzwania. Czy jest pan tak odważny... albo czy ja jestem.
Koniec z chlaniem do rana
Koniec z burdelami
Zapowiada się gra... jeżeli wypali
Chcę, żeby wypaliło
Będzie troche papierkowej roboty. Będzie kombinowania i załatwiania.
Ale, panie Lime, ja kocham szachy. I nieczęsto przegrywam"
-... że mam 56 lat.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Laura Estell
Zdziwiła się, nie spodziewała się, że tak szybko jej odpowie. Jednak przyjęła to z pewną ulgą. Uśmiechnęła się lekko i zrobiła zdjęcia tam, gdzie jej pozwolił, póki co postanowiła iść mężczyźnie na rękę.
- Dziękuję, to bardzo miłe z pana strony, to duża pomoc, kiedy nie trzeba wszystkiego siłą wyciągać i zgadzacie się na współpracę. Doceniam ten gest - odpowiedziała nadzwyczaj grzecznie, choć szczerze. - Zamieszczę co tam tylko pan będzie chciał, z tym nie będzie problemu. Czyli jak, jutro u mnie obiad? Do tego czasu zapewne coś się już zdąży wyklarować i wyjaśnić, no chyba, że woli pan już dziś coś mi opowiedzieć?
Przystanęła na chwilę, wyprostowała się i zrobiła mu zdjęcie uśmiechając się od ucha do ucha. Najwidoczniej w tej całej sprawie było coś więcej i az tak bardzo się nie pomyliła. Miała nosa, co jej się niestety rzadko zdarzało. Oj, to będzie długa noc, trzeba będzie poszukać jakiś ostatnich materiałów, szkoda, że się nie interesowała prasą i wiadomościami z Gotham. Teraz wypadałoby odrobić zaległą pracę domową, przejść się do pracy i dowiedzieć jak najwięcej. A tak się jej nie chciało. Westchnęła cicho i poczekała na odpowiedź.
Zdziwiła się, nie spodziewała się, że tak szybko jej odpowie. Jednak przyjęła to z pewną ulgą. Uśmiechnęła się lekko i zrobiła zdjęcia tam, gdzie jej pozwolił, póki co postanowiła iść mężczyźnie na rękę.
- Dziękuję, to bardzo miłe z pana strony, to duża pomoc, kiedy nie trzeba wszystkiego siłą wyciągać i zgadzacie się na współpracę. Doceniam ten gest - odpowiedziała nadzwyczaj grzecznie, choć szczerze. - Zamieszczę co tam tylko pan będzie chciał, z tym nie będzie problemu. Czyli jak, jutro u mnie obiad? Do tego czasu zapewne coś się już zdąży wyklarować i wyjaśnić, no chyba, że woli pan już dziś coś mi opowiedzieć?
Przystanęła na chwilę, wyprostowała się i zrobiła mu zdjęcie uśmiechając się od ucha do ucha. Najwidoczniej w tej całej sprawie było coś więcej i az tak bardzo się nie pomyliła. Miała nosa, co jej się niestety rzadko zdarzało. Oj, to będzie długa noc, trzeba będzie poszukać jakiś ostatnich materiałów, szkoda, że się nie interesowała prasą i wiadomościami z Gotham. Teraz wypadałoby odrobić zaległą pracę domową, przejść się do pracy i dowiedzieć jak najwięcej. A tak się jej nie chciało. Westchnęła cicho i poczekała na odpowiedź.

-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
-Pani wybaczy, ale dzisiaj mam jeszcze dużo pracy-Spojrzał wymownie na przerażonych policjantów, którzy najpewniej nie zrobili ani ułamka tego, o co prosił. Teraz kłócili się kto ma mu powiedzieć, że testy musza trwać, tam nie doszli, z tym nie pogadali. Dał im znak.
Niech sie nie przejmują. I tak by ich opierdolił. bez względu coby zrobili. niech się ucza życia
-Tak, zbyt dużo-Rozmasował czoło-Ale jutro o 14 będę miał akurat wolna chwilę. Wyjal notes i zanotował adres. Dzielnica willowa...pięknie.
Jeszcze raz obejrzał tort... właściwie bez celu. Olewając procedury nabrał na palec trochę masy spod spodu i liznął.
"... Jak mogłes zmarnować takie cudeńko Panie Lime.Jesteś bezwzględny"-Pomyślał i zaraz się zaśmiał z tego idiotyzmu.
Czyli bogaty skurczybyk odpada... przynajmniej na razie.
Lime- stary czy młody? Młody... najpewniej w sile wieku. Starsi to chwasty... ciekawe spostrzeżenia.
Więc raczej młody. Szaleniec? Średnio- ostry psychol działałby wdg. schematu. Ten raczej nie ma poczucia misji et cetera. Raczej przepełnia go agresja i nienawiść.
"Sprawdzić czy ktos taki nie siedział w psychiatryku- najpierw portret psychologiczny. Dobry- nie policyjne gówno"-zapisał
Maria Trevor... pytanie, czy znał choc odrobinę ofiary. Ten pijaczek pod kołami, mówił mu, że nie za bardzo.
Maria Trevor... Strzelba dalekiego zasięgu- zabawka troszke kosztowała...Nie jest biedakiem. I nie lubi kontaktowego załatwiania sprawy... tylko Ci rodzice milionera... Może ktos chciał go wrobić?
Chociaż czego ludzie nie zrobia dla pieniędzy.Póki co był najbardziej podejrzany... i najmmiej pasował do jego wyobrażenia...
"Co za gówno"-pomyślał odpalając kolejnego peta
Niech sie nie przejmują. I tak by ich opierdolił. bez względu coby zrobili. niech się ucza życia
-Tak, zbyt dużo-Rozmasował czoło-Ale jutro o 14 będę miał akurat wolna chwilę. Wyjal notes i zanotował adres. Dzielnica willowa...pięknie.
Jeszcze raz obejrzał tort... właściwie bez celu. Olewając procedury nabrał na palec trochę masy spod spodu i liznął.
"... Jak mogłes zmarnować takie cudeńko Panie Lime.Jesteś bezwzględny"-Pomyślał i zaraz się zaśmiał z tego idiotyzmu.
Czyli bogaty skurczybyk odpada... przynajmniej na razie.
Lime- stary czy młody? Młody... najpewniej w sile wieku. Starsi to chwasty... ciekawe spostrzeżenia.
Więc raczej młody. Szaleniec? Średnio- ostry psychol działałby wdg. schematu. Ten raczej nie ma poczucia misji et cetera. Raczej przepełnia go agresja i nienawiść.
"Sprawdzić czy ktos taki nie siedział w psychiatryku- najpierw portret psychologiczny. Dobry- nie policyjne gówno"-zapisał
Maria Trevor... pytanie, czy znał choc odrobinę ofiary. Ten pijaczek pod kołami, mówił mu, że nie za bardzo.
Maria Trevor... Strzelba dalekiego zasięgu- zabawka troszke kosztowała...Nie jest biedakiem. I nie lubi kontaktowego załatwiania sprawy... tylko Ci rodzice milionera... Może ktos chciał go wrobić?
Chociaż czego ludzie nie zrobia dla pieniędzy.Póki co był najbardziej podejrzany... i najmmiej pasował do jego wyobrażenia...
"Co za gówno"-pomyślał odpalając kolejnego peta
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica

-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Udało się za trzecim razem.
Kroki zamieniły się w nerwowy bieg. Jeszcze parę metrów.
Henry ruszył z piskiem opon. Stary rzęch aż zatrzeszczał, jakby w kupie trzymała go jedynie guma do żucia. Przed nimi stało już dwóch skorumpowanych policjantów z wyciągniętą bronią. Prokuratorowi zdecydowanie nie podobało mi się to przedstawienie, ale los dał mu miejsce w pierwszym rzędzie. Schylił głowę i dodał gazu. Mężczyźni odskoczyli, jednakże szybko otrzeźwieli i zaczęli strzelać. Całe szczęście niecelnie.
Ze wściekłym rykiem silnika wjechali na ulicę.
***
-Panie Vai, centrala odmówiła przysłania posiłków. Twierdzą, że to nie ma sensu. - zaczął nieśmiale mniejszy z policjantów. - Sprawdzili za to karabin. Jest rosyjski, a dzięki przemytowi jest takich pełno w Gotham. Musieliby przetrząsnąć wszystkich zbirów w mieście... Poza tym ustaliliśmy, że tort był robiony przez szefa kuchni, jednakże nie ma żadnych świadków na to, by ktoś przy nim majstrował. Tego karabinu teoretycznie nie powinno tam być.
-Jeśli chodzi o tykanie, to był to układ stosowany między innymi w bombach, z tym że zamiast wybuchać sterował bronią.
James odwrócił się od nich i podszedł do tortu. Jeszcze raz rozejrzał się dookoła. Znowu został zablokowany. Jeszcze kilka takich akcji i Grubas mu podziękuje za współpracę... Pierdolić Grubasa, teraz miał ważniejsze sprawy. Musi porozmawiać z...
-Ameche!
Statek zachwiał się. Ładunek nie był wielki - ale wystarczył do wysadzenia drzwi kajuty i zmiażdżenia aktora.
Rozdział I. Głupota jest matką zbrodni. Ale ojcowie są częstokroć genialni.
Gdy tylko wszedł na ścieżkę prowadzącą do drzwi, przeczucie uderzyło go niczym kula wystrzelona z bliska w twarz.
Spóźnił się.
Drzwi były otwarte. Zaczął biec, nie skupiając się na niczym innym, nie dopuszczając żadnej innej myśli... Nie!
"Linda!"
Zastał tylko stos pokruszonych obrazów.
-Nie chowaj urazy, Henry... - powiedziała postać wychodząc z cienia.
Trudno nie chować urazy gdy ktoś traktuje twoją głowę kijem baseballowym.
Gdy się obudził, był sam. Z oczu pociekły mu łzy. Płakał niczym małe dziecko. Kochał ją... Naprawdę ją kochał, pomimo zdrad których się dopuszczał... Wyciągnął dłoń w bok i dotknął jej... Lodowate zimno przeszyło go na wskroś. Bał się przesuwać dalej, ale przezwyciężył strach. W końcu trafił na kałużę krwi, w której leżała.
***
Do biura zadzwonił telefon.
-Ivan, mam do ciebie interes. - odezwał się znajomy głos. Szeryf nie odezwał się. - Pojedziesz do Oakvale o 14:00. Spotkasz się ze słynnym Jamesem Vai'em i jakąś młodą reporterką. Chodzi o wczorajszą śmierć Ameche'a. Czytałeś gazetę, prawda? Zresztą zawsze czytasz... W każdym bądź razie im przyda się gość taki jak ty, a nam wtyka. No chyba że wolisz stracić robotę...
Grubas już o wszystkim wiedział. Dolvich nie myślał, że akcja w banku ujdzie mu na sucho, ale nie spodziewał się również, że owiną go sobie wokół palca. Ale sprawa wydawała się ciekawa...
Kroki zamieniły się w nerwowy bieg. Jeszcze parę metrów.
Henry ruszył z piskiem opon. Stary rzęch aż zatrzeszczał, jakby w kupie trzymała go jedynie guma do żucia. Przed nimi stało już dwóch skorumpowanych policjantów z wyciągniętą bronią. Prokuratorowi zdecydowanie nie podobało mi się to przedstawienie, ale los dał mu miejsce w pierwszym rzędzie. Schylił głowę i dodał gazu. Mężczyźni odskoczyli, jednakże szybko otrzeźwieli i zaczęli strzelać. Całe szczęście niecelnie.
Ze wściekłym rykiem silnika wjechali na ulicę.
***
-Panie Vai, centrala odmówiła przysłania posiłków. Twierdzą, że to nie ma sensu. - zaczął nieśmiale mniejszy z policjantów. - Sprawdzili za to karabin. Jest rosyjski, a dzięki przemytowi jest takich pełno w Gotham. Musieliby przetrząsnąć wszystkich zbirów w mieście... Poza tym ustaliliśmy, że tort był robiony przez szefa kuchni, jednakże nie ma żadnych świadków na to, by ktoś przy nim majstrował. Tego karabinu teoretycznie nie powinno tam być.
-Jeśli chodzi o tykanie, to był to układ stosowany między innymi w bombach, z tym że zamiast wybuchać sterował bronią.
James odwrócił się od nich i podszedł do tortu. Jeszcze raz rozejrzał się dookoła. Znowu został zablokowany. Jeszcze kilka takich akcji i Grubas mu podziękuje za współpracę... Pierdolić Grubasa, teraz miał ważniejsze sprawy. Musi porozmawiać z...
-Ameche!
Statek zachwiał się. Ładunek nie był wielki - ale wystarczył do wysadzenia drzwi kajuty i zmiażdżenia aktora.
Rozdział I. Głupota jest matką zbrodni. Ale ojcowie są częstokroć genialni.
Gdy tylko wszedł na ścieżkę prowadzącą do drzwi, przeczucie uderzyło go niczym kula wystrzelona z bliska w twarz.
Spóźnił się.
Drzwi były otwarte. Zaczął biec, nie skupiając się na niczym innym, nie dopuszczając żadnej innej myśli... Nie!
"Linda!"
Zastał tylko stos pokruszonych obrazów.
-Nie chowaj urazy, Henry... - powiedziała postać wychodząc z cienia.
Trudno nie chować urazy gdy ktoś traktuje twoją głowę kijem baseballowym.
Gdy się obudził, był sam. Z oczu pociekły mu łzy. Płakał niczym małe dziecko. Kochał ją... Naprawdę ją kochał, pomimo zdrad których się dopuszczał... Wyciągnął dłoń w bok i dotknął jej... Lodowate zimno przeszyło go na wskroś. Bał się przesuwać dalej, ale przezwyciężył strach. W końcu trafił na kałużę krwi, w której leżała.
***
Do biura zadzwonił telefon.
-Ivan, mam do ciebie interes. - odezwał się znajomy głos. Szeryf nie odezwał się. - Pojedziesz do Oakvale o 14:00. Spotkasz się ze słynnym Jamesem Vai'em i jakąś młodą reporterką. Chodzi o wczorajszą śmierć Ameche'a. Czytałeś gazetę, prawda? Zresztą zawsze czytasz... W każdym bądź razie im przyda się gość taki jak ty, a nam wtyka. No chyba że wolisz stracić robotę...
Grubas już o wszystkim wiedział. Dolvich nie myślał, że akcja w banku ujdzie mu na sucho, ale nie spodziewał się również, że owiną go sobie wokół palca. Ale sprawa wydawała się ciekawa...


-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
..::Kilka chwil po zabójstwie...::..
-Posłuchaj mnie Kurwa! Nie doszłoby do teg...
-To ty mnie sluichaj śmieciu! Wiesz doskonale, dlaczego nie jestes jeszcze na krzesle! Bo nam pomagasz! Teraz staj...
-Daj spokój. Słuchaj pierdolcu. Mówiłem posiki- miały byc posiki. Ameshe by żył, gdyby ktos tam był. Jak kurwa mówie, zepotrzebuhje czegoś, to to ma być na miejscu jasne!
-Czys ty się czasem nie zapomniał-głos grubasa stal się zimny- To teraz będziemy sluchac pana Vai, nie mnie? Teraz będziemy spełniac jego zachcianki? Starego pijaka...
-Przestań!
-...kiepskiego ojca
-Zamknij się!
-...jebańca który ruchał panienki kiedy jego żona zarobila kulkę...
-KURWAAAAAA!!!
Rzucił telefonem o ścianę. Nie wytrzymał. Metalowa ładnie pomalowana ścianka kajuty brzdęknała i aparat rozpadł sie na części pierwsze.
-KURWAAAA!!!
Vai przypomniał sobie wszystko ze szczegółami. Czerwień rozlała mu sie w umysle. Cos, co tak długo uciskało jego myśli, jakis rak toczący jego wnętrze teraz pękł wylewając śmierdzącą posokę. Meżczyzna trząsł się. Rzucił krzesłem o ściane niszcząc je całkowicie. Ktos wszedł i chciał go powstrzymać, ale oberwał prawym sierpowym.
Vai wyszedł na korytarz, kopnął w rozwalone drzwi i spojrzał na trupa
-KURWAAAAA!-Ryknął, a Ci którzy krzątali się przy zwłokach pierzchli jak stado przerazonych gołębi.
Przyklęknał przy resztkach zwłok i schował dłonie w twarz...
Klikanaście dni później jakis pracownik styatku mówił po pijaki swojemu koledze, ze na ich statku widział masywnego świra rozmawiającego z krwawa plama na podłodze, przypominającą rozjechaną głowę. Obaj śmiali się do rozpuku.
Vai wył.
-Czemu, kurwa, zginałes. Ja cie pierdole, czemu dziisiaj. Nie wiesz nawet,jak mam teraz przejebane przez ciebie, koleś.
I jeszcze grubas. Ten skurczybyk... taa... grubas...
-Analizy do mnie na biórko. Jak tylko skończycie-Mruknał przybity.
***
Pukanie do drzwi
Gruby otworzył
-Kto to kochanie?
-Kolega z prac...-umilkł. Vai celował do niego z pistoletu z tłumikiem.
-V.v.v...v.v..ai.. co ty odpierdalasz?
-Zamknij się. Oddaję ci broń... i naboje-Wzrok miał mętny. Był pijany. Ledwo trzymał sie na nogach. I top grubasa najbardziej przerażało
-Odłóż broń jęknał...
-Posłuchaj mnie skurwielu dobrze... Wali mnie to co mówisz o mnie. Może mnie zabic, zgwałcić, posadzic na krzesle, oczernić- mam to gdzieś. Ale nigdy-ani-słowa-więcej-o-mojej-zonie. Jasne?
-J..j....asne
-Po drugie- Chce złapać tego kutasa. I ty mi pomożesz. Będziesz robił, co Ci każę.
-Odbiło ci?
Chrzęst. Odbiezpieczenie broni
-Tak... r..rozumiem
-To będzie udana współpraca gruby. Pamiętam, że jestes szefem, ale jeżeli nie złapie tego gnoja, będe zły. Nie bój się. Nie urwe się ze smyczy na której mnie trzymasz... ale lepiej, zebyc wiedział iz nie ma dla mnie niczego wazniejszego, niż smierć Pana Lime. Jasne?-Rzucił broń ma ziemie.
-Kto to był kochanie?-Powiedziala czterdziestoletnia kobieta kładąc sie okrakiem na meżu.
-Spierdalaj-Odepchnął je jednym ruchem.
Musiał się napić.
..::Dzień po morderstwie::..
Taksówka
W taksówce zawsze trzęsie... było mu niedobrze. Bardzo niedobrze. Najchętniej wyszedłby i zaczał zygac na chodniku.
-Mozna tu palić?
-Nie-krótka odpowiedż kierowcy. Vai poda mu 5 dolców. Tamten wziął.
-Nie
"Kurwa, cwaniak jeden"-Pomyślał glina
By trzeźwy, ale miał niesamowiotego kaca. Za dużo się dzieje ostatnio... za dużo...
Miał na sobie czarne jeansy, przykrótką niebieską koszulę o stara marynarkę- krótko mówioac, najlepsze swoje ciuchy. Co by dał za swój płaszcz ze skóry, kapelusz. Przez willa zagwizdał. Jego motel był mniejszy niż jedna łazienka tutaj. Wyciągnął peta. nie wiedział, czy paniusia zniesie dym tytoniu.
Zaoalił i zaczął nucic Floydów. Słuchał tylko Floydów... tylko oni zouważyli, ze ten świat to szmbo... Nirvana i inne były dla pozerskich gówniarzy... wycie i tego typu zagrania mierziły go. Wolał płaczliwa melancholie doświadczonych przez świat buntowników...
...ona też ich lubiła... mówiła, ze są liryczni...
... nie tutaj...
...nie dziś...
Po policzku poleciała łza. Jedna. Vai nie potrafił czekaż. Otarł ją i kończąc peta zadzwonił do drzwi.
-Posłuchaj mnie Kurwa! Nie doszłoby do teg...
-To ty mnie sluichaj śmieciu! Wiesz doskonale, dlaczego nie jestes jeszcze na krzesle! Bo nam pomagasz! Teraz staj...
-Daj spokój. Słuchaj pierdolcu. Mówiłem posiki- miały byc posiki. Ameshe by żył, gdyby ktos tam był. Jak kurwa mówie, zepotrzebuhje czegoś, to to ma być na miejscu jasne!
-Czys ty się czasem nie zapomniał-głos grubasa stal się zimny- To teraz będziemy sluchac pana Vai, nie mnie? Teraz będziemy spełniac jego zachcianki? Starego pijaka...
-Przestań!
-...kiepskiego ojca
-Zamknij się!
-...jebańca który ruchał panienki kiedy jego żona zarobila kulkę...
-KURWAAAAAA!!!
Rzucił telefonem o ścianę. Nie wytrzymał. Metalowa ładnie pomalowana ścianka kajuty brzdęknała i aparat rozpadł sie na części pierwsze.
-KURWAAAA!!!
Vai przypomniał sobie wszystko ze szczegółami. Czerwień rozlała mu sie w umysle. Cos, co tak długo uciskało jego myśli, jakis rak toczący jego wnętrze teraz pękł wylewając śmierdzącą posokę. Meżczyzna trząsł się. Rzucił krzesłem o ściane niszcząc je całkowicie. Ktos wszedł i chciał go powstrzymać, ale oberwał prawym sierpowym.
Vai wyszedł na korytarz, kopnął w rozwalone drzwi i spojrzał na trupa
-KURWAAAAA!-Ryknął, a Ci którzy krzątali się przy zwłokach pierzchli jak stado przerazonych gołębi.
Przyklęknał przy resztkach zwłok i schował dłonie w twarz...
Klikanaście dni później jakis pracownik styatku mówił po pijaki swojemu koledze, ze na ich statku widział masywnego świra rozmawiającego z krwawa plama na podłodze, przypominającą rozjechaną głowę. Obaj śmiali się do rozpuku.
Vai wył.
-Czemu, kurwa, zginałes. Ja cie pierdole, czemu dziisiaj. Nie wiesz nawet,jak mam teraz przejebane przez ciebie, koleś.
I jeszcze grubas. Ten skurczybyk... taa... grubas...
-Analizy do mnie na biórko. Jak tylko skończycie-Mruknał przybity.
***
Pukanie do drzwi
Gruby otworzył
-Kto to kochanie?
-Kolega z prac...-umilkł. Vai celował do niego z pistoletu z tłumikiem.
-V.v.v...v.v..ai.. co ty odpierdalasz?
-Zamknij się. Oddaję ci broń... i naboje-Wzrok miał mętny. Był pijany. Ledwo trzymał sie na nogach. I top grubasa najbardziej przerażało
-Odłóż broń jęknał...
-Posłuchaj mnie skurwielu dobrze... Wali mnie to co mówisz o mnie. Może mnie zabic, zgwałcić, posadzic na krzesle, oczernić- mam to gdzieś. Ale nigdy-ani-słowa-więcej-o-mojej-zonie. Jasne?
-J..j....asne
-Po drugie- Chce złapać tego kutasa. I ty mi pomożesz. Będziesz robił, co Ci każę.
-Odbiło ci?
Chrzęst. Odbiezpieczenie broni
-Tak... r..rozumiem
-To będzie udana współpraca gruby. Pamiętam, że jestes szefem, ale jeżeli nie złapie tego gnoja, będe zły. Nie bój się. Nie urwe się ze smyczy na której mnie trzymasz... ale lepiej, zebyc wiedział iz nie ma dla mnie niczego wazniejszego, niż smierć Pana Lime. Jasne?-Rzucił broń ma ziemie.
-Kto to był kochanie?-Powiedziala czterdziestoletnia kobieta kładąc sie okrakiem na meżu.
-Spierdalaj-Odepchnął je jednym ruchem.
Musiał się napić.
..::Dzień po morderstwie::..
Taksówka
W taksówce zawsze trzęsie... było mu niedobrze. Bardzo niedobrze. Najchętniej wyszedłby i zaczał zygac na chodniku.
-Mozna tu palić?
-Nie-krótka odpowiedż kierowcy. Vai poda mu 5 dolców. Tamten wziął.
-Nie
"Kurwa, cwaniak jeden"-Pomyślał glina
By trzeźwy, ale miał niesamowiotego kaca. Za dużo się dzieje ostatnio... za dużo...
Miał na sobie czarne jeansy, przykrótką niebieską koszulę o stara marynarkę- krótko mówioac, najlepsze swoje ciuchy. Co by dał za swój płaszcz ze skóry, kapelusz. Przez willa zagwizdał. Jego motel był mniejszy niż jedna łazienka tutaj. Wyciągnął peta. nie wiedział, czy paniusia zniesie dym tytoniu.
Zaoalił i zaczął nucic Floydów. Słuchał tylko Floydów... tylko oni zouważyli, ze ten świat to szmbo... Nirvana i inne były dla pozerskich gówniarzy... wycie i tego typu zagrania mierziły go. Wolał płaczliwa melancholie doświadczonych przez świat buntowników...
...ona też ich lubiła... mówiła, ze są liryczni...
... nie tutaj...
...nie dziś...
Po policzku poleciała łza. Jedna. Vai nie potrafił czekaż. Otarł ją i kończąc peta zadzwonił do drzwi.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Ivan Dolvich
Wetchnął ciężko, rozłączając się. Gdyby miał parę dolców więcej, to dokupiłby sobie Berettę 92F. Czułby się pewniej, szczególnie po tej sieczce która działa się w banku. Te cholerne Browingi HP, w których tak lubowali się Amerykanie, były o kant dupy rozbić. Niby pewne, w miarę celne, o sporej mocy obalającej. Ale w zamkniętych pomieszczeniach miały za duży odrzut, za mały magazynek i za wolno strzelały.
A gdyby byli we dwóch, z Igorem...
Otrząsnął się ze wspomnień. Teraz trzeba się zająć robotą. W sumie, może wreszcie przytrafi się okazaja złapać czyjeś oko między nitki celownika. Taka robota od trafienia do Stanów jeszcze mu się zdarzyła, a tęsknił za nią, naprawdę tęsknił. Mimo wszystko.
Wiedział, że kiedy pociągnie za spust, będzie żałował że wrócił robić to, co dawniej. Ale na razie była tylko tęsknota.
Poprawił marynarkę z second handu - w robocie zawsze był... Elegancki to może nie do końca dobre słowo. Siedział nad mikroskopem w za ciasnym garniturze, który dobrany był z nie do końca pasujących do siebie wzajemnie kawałków. Szara marynarka, granatowe spodnie, błękitna - kiedyś - koszula, i jaskrawożółty krawat. I wszystko, dosłownie wszystko, było za małe. Nawet krawat ciasno opinał potężny kark silnie zbudowanego Rosjanina.
Przeniósł wzrok na zegarek ze stłuczoną szybką. Chodził jeszcze. Podróbka Rolexa, jeszcze ze Związku Radzieckiego. Wytrzymalsza niż ludzie ze Stanów, jak czasem żartował. Pęknięcie pochodziło z trafienia pociskiem pistoletowym gdzieś w Afganistanie.
Była 1336 czasu lokalnego. Wylazł z biura, mówią, że Grubas czegoś chciał i musi to załatwić. Wsiadł do rzężącego z trudem GAZa, i starając się nie nadwyrężać draśniętej wczoraj nogi, ruszył w stronę Oakvale. Dzielnica willowa, ależ będzie tam dziwacznie wyglądał w tych ciuchach, jadąc tym gruchotem.
Podszedł do wskazanego domu w momencie, kiedy jakiś facet ubrany równie ciekawie jak on sam właśnie kończył peta. No tak, słynny Vai. Ivan zapalił jeszcze w samochodzie - i tak nie miał bocznych szyb, dym natychmiast wywiewało. Zresztą, w razie potrzeby potrafił powstrzymać się od swoich nałogów. Jeszcze.
- Ivan Dolvich jestem. Widzę, że udało mi się nie spóźnić? - spytał faceta.
Wetchnął ciężko, rozłączając się. Gdyby miał parę dolców więcej, to dokupiłby sobie Berettę 92F. Czułby się pewniej, szczególnie po tej sieczce która działa się w banku. Te cholerne Browingi HP, w których tak lubowali się Amerykanie, były o kant dupy rozbić. Niby pewne, w miarę celne, o sporej mocy obalającej. Ale w zamkniętych pomieszczeniach miały za duży odrzut, za mały magazynek i za wolno strzelały.
A gdyby byli we dwóch, z Igorem...
Otrząsnął się ze wspomnień. Teraz trzeba się zająć robotą. W sumie, może wreszcie przytrafi się okazaja złapać czyjeś oko między nitki celownika. Taka robota od trafienia do Stanów jeszcze mu się zdarzyła, a tęsknił za nią, naprawdę tęsknił. Mimo wszystko.
Wiedział, że kiedy pociągnie za spust, będzie żałował że wrócił robić to, co dawniej. Ale na razie była tylko tęsknota.
Poprawił marynarkę z second handu - w robocie zawsze był... Elegancki to może nie do końca dobre słowo. Siedział nad mikroskopem w za ciasnym garniturze, który dobrany był z nie do końca pasujących do siebie wzajemnie kawałków. Szara marynarka, granatowe spodnie, błękitna - kiedyś - koszula, i jaskrawożółty krawat. I wszystko, dosłownie wszystko, było za małe. Nawet krawat ciasno opinał potężny kark silnie zbudowanego Rosjanina.
Przeniósł wzrok na zegarek ze stłuczoną szybką. Chodził jeszcze. Podróbka Rolexa, jeszcze ze Związku Radzieckiego. Wytrzymalsza niż ludzie ze Stanów, jak czasem żartował. Pęknięcie pochodziło z trafienia pociskiem pistoletowym gdzieś w Afganistanie.
Była 1336 czasu lokalnego. Wylazł z biura, mówią, że Grubas czegoś chciał i musi to załatwić. Wsiadł do rzężącego z trudem GAZa, i starając się nie nadwyrężać draśniętej wczoraj nogi, ruszył w stronę Oakvale. Dzielnica willowa, ależ będzie tam dziwacznie wyglądał w tych ciuchach, jadąc tym gruchotem.
Podszedł do wskazanego domu w momencie, kiedy jakiś facet ubrany równie ciekawie jak on sam właśnie kończył peta. No tak, słynny Vai. Ivan zapalił jeszcze w samochodzie - i tak nie miał bocznych szyb, dym natychmiast wywiewało. Zresztą, w razie potrzeby potrafił powstrzymać się od swoich nałogów. Jeszcze.
- Ivan Dolvich jestem. Widzę, że udało mi się nie spóźnić? - spytał faceta.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Laura Estell
Już zbierała się do wyjścia, gdy to nastąpiło. Zamroczyło ją, w uszach zadzwoniło i lekko się zachwiała. Cholerne szpilki... Powoli się odwróciła, widoku pewnie nie zapomni już do końca życia. Każdy normalny reporter wziąłby teraz aparat i zaczął robić zdjęcia, ona postanowiła zemdleć. Nim odzyskała przytomność, na miejscu zdarzenia pojawił się fotograf z jej gazety i odwalił tę całą nieprzyjemną robotę za nią. Była mu szczerze wdzięczna...
Po dojechaniu do domu, przez pół nocy pisała reportaż, a młody fotograf jej pomagał - pracował tu już od dłuższego czasu i dość dobrze się orientował w całej sprawie.
- Czyli co? - Laura oderwała na chwilę wzrok od monitora. - Niby jest ktoś, kto zabija dziadków, tak? Policja go szuka, a ten cały... eee... jak mu tam było?
- James Vai - przypomniał.
- Tak, pan Vai miałby rzekomo pomagać w jego schwytaniu? Ciekawe, będę musiała o to zapytać, ale najpierw niech sam mówi - stwierdziła i dolała sobie kawy do filiżanki.
"Będę musiała kupić sobie porządny kubek, w tym domu nie ma normalnych naczyń! Jak ja mam się napić z takiego naparstka?" - pomyślała wypijając zawartość filiżanki w trzech łykach.
Paul, fotograf, spędził resztę nocy na tapczanie, Laura spała w sypialni ciotki. Była tak zmęczona, że już nawet nie oponowała, gdy pies wtarabanił się jej do łóżka i całym ciężarem uwalił na nogach. Zasnęła szybko, choć sny miała niespokojne.
Nad ranem kolega z pracy wyprowadził Mike'a i zabrał materiały do druku, pozwolił, by spała sobie dalej. Efektem Laura obudziła się koło południa.
- Aaa! Cholera! - zawołała zrywając się z łóżka i wybiegając z pokoju. - Zaspałam!
Na szybkiego wzięła prysznic, ubrała się w jeansy, obcisłą koszulkę na ramiączkach i na to cienki żakiecik. Nie zakładała butów ani kapci, biegała w skarpetkach, ceniła sobie wygodę i swobodę. Na chwilę przed pojawieniem się Jamesa wysuszyła włosy i znalazła numer telefonu do najbliższej pizzerii. Było już za późno na gotowanie, a dobra pizza nie była zła...
Na dźwięk dzwonka do drzwi Mike postawił czujnie uszy i spojrzał się pytająco 'to mam szczekać, czy nie?' Kobieta przygładziła lekko rozczochrane włosy i pobiegła korytarzem ślizgając się.
- Już! Już idę! - zawołała i chwilę potem dopadła do drzwi.
Otworzyła je gwałtownie i uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Bry! - powiedziała wesoło. - Zapraszam...
Przepuściła go w drzwiach, zaraz też podbiegł rozbrykany Amstaff z piłką w pysku. Zamruczał coś merdając ogonem.
- Mam nadzieję, że nie boi się pan psów? To Mike - kudłacz postawił uszy słysząc swoje imię i przekrzywił łeb. Uśmiechnął się wywalając jęzor i piłka wypadła mu z pyska. Zaraz za nią pogonił ślizgając się...
- Tak, ten wariat jest nadal szczeniakiem, więc nie ma co się bać. Hm... Lubi pan pizzę? - spytała uśmiechając się rozbrajająco. - Trochę zaspałam i już nie było czasu gotować.
Puściła do mężczyzny oczko i zaprowadziła do salonu.

Już zbierała się do wyjścia, gdy to nastąpiło. Zamroczyło ją, w uszach zadzwoniło i lekko się zachwiała. Cholerne szpilki... Powoli się odwróciła, widoku pewnie nie zapomni już do końca życia. Każdy normalny reporter wziąłby teraz aparat i zaczął robić zdjęcia, ona postanowiła zemdleć. Nim odzyskała przytomność, na miejscu zdarzenia pojawił się fotograf z jej gazety i odwalił tę całą nieprzyjemną robotę za nią. Była mu szczerze wdzięczna...
Po dojechaniu do domu, przez pół nocy pisała reportaż, a młody fotograf jej pomagał - pracował tu już od dłuższego czasu i dość dobrze się orientował w całej sprawie.
- Czyli co? - Laura oderwała na chwilę wzrok od monitora. - Niby jest ktoś, kto zabija dziadków, tak? Policja go szuka, a ten cały... eee... jak mu tam było?
- James Vai - przypomniał.
- Tak, pan Vai miałby rzekomo pomagać w jego schwytaniu? Ciekawe, będę musiała o to zapytać, ale najpierw niech sam mówi - stwierdziła i dolała sobie kawy do filiżanki.
"Będę musiała kupić sobie porządny kubek, w tym domu nie ma normalnych naczyń! Jak ja mam się napić z takiego naparstka?" - pomyślała wypijając zawartość filiżanki w trzech łykach.
Paul, fotograf, spędził resztę nocy na tapczanie, Laura spała w sypialni ciotki. Była tak zmęczona, że już nawet nie oponowała, gdy pies wtarabanił się jej do łóżka i całym ciężarem uwalił na nogach. Zasnęła szybko, choć sny miała niespokojne.
Nad ranem kolega z pracy wyprowadził Mike'a i zabrał materiały do druku, pozwolił, by spała sobie dalej. Efektem Laura obudziła się koło południa.
- Aaa! Cholera! - zawołała zrywając się z łóżka i wybiegając z pokoju. - Zaspałam!
Na szybkiego wzięła prysznic, ubrała się w jeansy, obcisłą koszulkę na ramiączkach i na to cienki żakiecik. Nie zakładała butów ani kapci, biegała w skarpetkach, ceniła sobie wygodę i swobodę. Na chwilę przed pojawieniem się Jamesa wysuszyła włosy i znalazła numer telefonu do najbliższej pizzerii. Było już za późno na gotowanie, a dobra pizza nie była zła...
Na dźwięk dzwonka do drzwi Mike postawił czujnie uszy i spojrzał się pytająco 'to mam szczekać, czy nie?' Kobieta przygładziła lekko rozczochrane włosy i pobiegła korytarzem ślizgając się.
- Już! Już idę! - zawołała i chwilę potem dopadła do drzwi.
Otworzyła je gwałtownie i uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Bry! - powiedziała wesoło. - Zapraszam...
Przepuściła go w drzwiach, zaraz też podbiegł rozbrykany Amstaff z piłką w pysku. Zamruczał coś merdając ogonem.
- Mam nadzieję, że nie boi się pan psów? To Mike - kudłacz postawił uszy słysząc swoje imię i przekrzywił łeb. Uśmiechnął się wywalając jęzor i piłka wypadła mu z pyska. Zaraz za nią pogonił ślizgając się...
- Tak, ten wariat jest nadal szczeniakiem, więc nie ma co się bać. Hm... Lubi pan pizzę? - spytała uśmiechając się rozbrajająco. - Trochę zaspałam i już nie było czasu gotować.
Puściła do mężczyzny oczko i zaprowadziła do salonu.

Ostatnio zmieniony piątek, 5 września 2008, 21:22 przez Ouzaru, łącznie zmieniany 1 raz.

-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Vai & Laura
-Witam-Mruknął i zauważył jak dziennikarka otwiera drzwi
-Poczekaj tutaj. Będę za 15 minut...
Zanim tamten cos powiedział Vai by juz przy drzwiach
Vai spojrzał na szczeniaka. Nie cierpia psow... były głośne. Szczególnie teraz, w tym stanie sapanie bydlaka wydawało mu sie męka nie do zniesienia. Wymusił na sobie uśmiech i odpowiedział
-Czemu nie. Nie żywie sie niczym innym od miesięcy...
Pogłaskał pieska szczypiąc go przy tym zlośliwie za uchem.
- Oj...
Dziewczyna przystanęła na chwilę spoglądając na gościa z mieszaniną zakłopotania i współczucia. Chyba było jej głupio z powodu tego zaspania.
- To może zamówię coś innego? - spytała niepewnie. - Albo posiedzimy w kuchni, to szybko coś ugotuję...
Przejmowała się tym obiadem, jakby to była jakaś bardzo ważna rzecz.
-Nie-Odpowiedział szybko
Źle czuł się w pobliżu kobiet... po śmierci żony jakos nie umiał się z nimi dogadać
-Niech pani nie robi sobie kłopotu. Lubie pizze-Znów wymuszony uśmiech
Czemu po prostu nie załatwia tego jak najszybciej... James dusił się... Chciał juz być sam z papierosem i piwem
Zaprowadziła go do salonu, wskazała na fotel i wzięła dyktafon oraz jakiś notesik.
- Napije się pan czegoś? Woda, sok, kawa, coś mocniejszego? - zapytała uprzejmie.
Coś mocniejszego...
"Żebyś wiedziała"-pomyślał
-Kawy... albo... jeżeli masz piwo...-Spojrzał spode łba
Odezwała się w niej dziennikarka. Nie kobieta, nie dziewczyna tylko upierdliwa suka zadająca w kółko te same pytania. Machnął ręką
-Miejmy to juz za sobą. Pani chce wywiad, ja chce go po prostu dorwać...
"Idiota"-WYgadał się... zreszta jest chieną. Pewnie wie. Póki co dobrze robić mine do złej gry
- Wygląda pan na takiego, któremu przyda się i kawa i piwo - stwierdziła z lekkim uśmiechem i na chwilę zniknęła w kuchni.
Wróciła po kilku minutach niosąc czteropak i cały dzbanek czarnego płynu. Chwilę się jeszcze kręciła, podała filiżanki, cukier i śmietankę. W końcu rozsiadła się wygodnie na fotelu podkulając nogi pod siebie.
- No dobrze, to od czego chciałby pan zacząć?
Nalał sobie trochę fusiatki. Nie rozumiał jak mozna pić ją ze śmietanką i cukrem. Kawa to kawa. To zupełnie jakby podawał wódke z sokiem... dobra, niektórzy lubią, ale...
-Od czego zacząć. Od przedstawienia się. Nie zrobiłem tego wcześniej. Jestem James Vai, emerytowany policjant, lat 56... no powiedzmy 58 jeżeli pobawicie się ze zdjęciem-Uśmiechnał się ukazując asortymyntpożółkłych od papierosów, acz prostych zębów. ZUpełnie jak pies.
-Co możnaby jeszcze... tamtego dnia byłem oddelegowany dfo ochrony pana Ameshe. Jak się to skończyło mozna przeczytac w wielu szmatławcach. To, że mnie fani nie zabili to chyba tylko zasługa dyskretności policji. Pani ma wyłączność na tą informację.-Odłożył filiżanke i otwarł piwo... zimny browar. Od razu lepiej mu sie rozmawiało
-Czego pani tak naprawde chce... co pania interesuje-Zmruzył oczy.
- Wyglądało to tak, jakby się pan spodziewał jakiegoś ataku - powiedziała. - Ktoś podejrzany? Proszę mi wybaczyć, jeśli pytam się o rzeczy oczywiste i zapewne ogólnie znane, ale ledwo parę dni temu się przeprowadziłam do Gotham i nie mam zielonego pojęcia o tym, co to się do tej pory działo - przyznała z rozbrajającym uśmiechem i całkowicie szczerze.
Westchnął.
Był podejrzliwy. Choroba każdego gliny. Nie uważasz- dostajesz kulke w łeb
"Taa... mieszkasz tutaj paniusiu od dwudziestu lat a jeżeli się przeprowadziłas to w podstawówce"-Pomyślał. Ale dobra. Skoro tego chce, będzie zgrywał idiotę
-Podejrzany... tak. Nazywają go Mr.Lime. Nikt nie wie jak wygląda, nikt go nie dopadł. Właśnie...-postanowił wszystko postawić na jedna kartę-...dlatego potrzebuję pani-wypił łyk pisa i westchnął- Lime zajmuje suie ludźmi starszymi. pewnie widział mnie nieraz. Ale nie musi wiedziec ile mam lat. Jeeli dotąd tego nie wie, to juz sie nie dowie. Zadzwoniłem wczoraj sdo szefa by pogrzebał przy moich danych. Pani w gazecie, którą lime czyta najpewniej, napisze, że mam 58 lat.
Oczy mu się zapaliły
-Pani musi zrozumieć. Ja go musze dorwać. Dlatego on musi chciec mnie zabić
Uspokoił sie i zorientował, ze musi wyglądac jak psychopata.
-Przepraszam... czy tutaj można zapalić-spojrzał niemalże prosząco.
- Rozumiem - powiedziała i zapisała coś szybko. - Postaram się pomóc, nie jestem jakąś debilką uganiającą się za sensacją, z chęcią będę współpracować. Zapalić? Chyba tak, zaraz zobaczę, czy jest tu gdzieś jakaś popielniczka.
Znowu wstała i zaczęła się kręcić. Po dłuższej chwili zaklęła sobie kilka razy pod nosem.
- Wie pan co, puszka jest całkiem dobrą popielniczką, nie? To mieszkanie mojej ciotki i ona chyba nie paliła, teraz pewnie będzie się w grobie przewracać, ale w sumie co mnie to...
Urwała słysząc pukanie do drzwi.
- Yo! Pizza! - zawołała ucieszona i pobiegła do drzwi.
Puszka. Może ona naprawde nie jest idiotka z byle jakiego szmatławca... Wyciągnął Red Malboro setke i zapalił. Tytoń rozkosznie umościł sie w płucach. Wypuścił dym i po kilku buchcach skiepował do puszki po Heineken'ie
W tym czasie ona przyniosła Pizze
-Współpracować. Dobrze. Ummijmy to tak. Póki co odpowiem na pani pytania, ale... w zamian chce pomocy. Będzie pani umieszczała jeżeli będzie to koniecznr krótkie wiadomości-wabiki, będzie mnie pani informowała co wiecie, będzie pani moimi uszami w redakcji- moze zaczął za ostro, ale układ to układ. Skoro nie chce być "Głupia krową ze szmatławca" to będzie ją traktował jak faceta. A z facetem nie dogadasz sie inaczej jak konkretami
-W zamian.. w zamian po złapaniu Lime, a złapię go na pewno. Albo zabiję. będzie pani miała wywiad. Na wyłączność. Z wszystkimi szczegółami, raportami, osobistymi przemysleniami. Pan Vai będzie bohaterem, a pani z bohaterem porozmawia. I Pan Vai oczywiście nie zapomni wspomnieć, jaka gazeta mu pomogła. Awans i prestiż jak się patrzy.-wyrzucił niedopałek do puszki
- Hmm... zgoda, mój szef się pewnie ucieszy - powiedziała. - Mnie jednak aż tak bardzo to nie kręci, w sumie to cieszę się, że będę mogła pomóc w złapaniu przestępcy. Proszę się częstować!
Podała mu pudełko i sama także wzięła się za zajadanie pizzy.
- Więc na początek, mam zamieścić z panem wywiad i zaznaczyć, że ma pan 58 lat - powtórzyła i zapisała. - Oby połknął haczyk, choć... czy to nie będzie zbyt ryzykowne dla pana? Bo przecież chce pan ściągnąć go na siebie.
-Ryzykowne... wie pani, przy moim trybie zycia wchodzenie po schodach jest ryzykiem. Nie wchodziłbym do rzeki wiedząc , że się utopię- Nie bardzo wierzył w to co mówi, ale teraz to juz nie ważne... to b yła obsesja. Równie dobrze mógł umrzeć zaraz po tym jak zabije skurwiela. Jego zycie i tak było bezsensowne
-Nie, nie boję się. I nie jest to aż tak ryzykowne jak pani myśli. Mam obstawę, ludzi, broń, dane, panią-usmiechnał i jakby czytając jej w myślach dodał
-Amehe to był wypadek przy pracy... nie pomysleliśmy o oczywistym. Może pani napisać, że to mój błąd-Ironiczny uśmiech.
- Przywykł pan do tego, że psy na nim wieszają, co? - zgadywała. - Widać to w pana oczach i proszę mi mówić po imieniu. Laura.
-Nie baw suę w psychologa.. Luara-Spojrzał na nia gorzko. Wyraz jego twarzy się zmienil na uamek sekundy
-Zadawaj pytania, ja odpowiem. Moje życie... moje zycie zbyt się poplątało i nie mam ochoty o tym gadać.
- Przepraszam - powiedziała zmieszana. - Po prostu...
Nie dokończyła, bo kawałek pizzy upadł jej na spodnie i zaraz Amstaff podbiegł, żeby wylizać spodnie dziewczyny.
- Fuj! Spierniczaj... Eee... hmm... w sumie to na chwilę obecną chyba tyle, sama coś napiszę i panu podeślę do zatwierdzenia, zgoda?
Kiwnął głową. Wyjął jeszcze jedna fajkę i podpalił. Wstał i podając rękę dziewczynie uśmiechnął się.
-Będziemy w kontakcie-mruknął trzymając w zębach peta i wyciągnął jej z dłoni nites. Zapisał swój numer i wyszedł.
-Hmmm-Mruknał puszczając dymka
-Czego chcesz-Ochrypłym głosem spytał przybysza. Rozmowa z dziennikarka zajęła mu niecałe pół godzuny. Tamten pewnie nie zdążył się pożądnie znudzić...
-Teraz mam chwilke czasu dla ciebie-spojrzał na zegarek
-Witam-Mruknął i zauważył jak dziennikarka otwiera drzwi
-Poczekaj tutaj. Będę za 15 minut...
Zanim tamten cos powiedział Vai by juz przy drzwiach
Vai spojrzał na szczeniaka. Nie cierpia psow... były głośne. Szczególnie teraz, w tym stanie sapanie bydlaka wydawało mu sie męka nie do zniesienia. Wymusił na sobie uśmiech i odpowiedział
-Czemu nie. Nie żywie sie niczym innym od miesięcy...
Pogłaskał pieska szczypiąc go przy tym zlośliwie za uchem.
- Oj...
Dziewczyna przystanęła na chwilę spoglądając na gościa z mieszaniną zakłopotania i współczucia. Chyba było jej głupio z powodu tego zaspania.
- To może zamówię coś innego? - spytała niepewnie. - Albo posiedzimy w kuchni, to szybko coś ugotuję...
Przejmowała się tym obiadem, jakby to była jakaś bardzo ważna rzecz.
-Nie-Odpowiedział szybko
Źle czuł się w pobliżu kobiet... po śmierci żony jakos nie umiał się z nimi dogadać
-Niech pani nie robi sobie kłopotu. Lubie pizze-Znów wymuszony uśmiech
Czemu po prostu nie załatwia tego jak najszybciej... James dusił się... Chciał juz być sam z papierosem i piwem
Zaprowadziła go do salonu, wskazała na fotel i wzięła dyktafon oraz jakiś notesik.
- Napije się pan czegoś? Woda, sok, kawa, coś mocniejszego? - zapytała uprzejmie.
Coś mocniejszego...
"Żebyś wiedziała"-pomyślał
-Kawy... albo... jeżeli masz piwo...-Spojrzał spode łba
Odezwała się w niej dziennikarka. Nie kobieta, nie dziewczyna tylko upierdliwa suka zadająca w kółko te same pytania. Machnął ręką
-Miejmy to juz za sobą. Pani chce wywiad, ja chce go po prostu dorwać...
"Idiota"-WYgadał się... zreszta jest chieną. Pewnie wie. Póki co dobrze robić mine do złej gry
- Wygląda pan na takiego, któremu przyda się i kawa i piwo - stwierdziła z lekkim uśmiechem i na chwilę zniknęła w kuchni.
Wróciła po kilku minutach niosąc czteropak i cały dzbanek czarnego płynu. Chwilę się jeszcze kręciła, podała filiżanki, cukier i śmietankę. W końcu rozsiadła się wygodnie na fotelu podkulając nogi pod siebie.
- No dobrze, to od czego chciałby pan zacząć?
Nalał sobie trochę fusiatki. Nie rozumiał jak mozna pić ją ze śmietanką i cukrem. Kawa to kawa. To zupełnie jakby podawał wódke z sokiem... dobra, niektórzy lubią, ale...
-Od czego zacząć. Od przedstawienia się. Nie zrobiłem tego wcześniej. Jestem James Vai, emerytowany policjant, lat 56... no powiedzmy 58 jeżeli pobawicie się ze zdjęciem-Uśmiechnał się ukazując asortymyntpożółkłych od papierosów, acz prostych zębów. ZUpełnie jak pies.
-Co możnaby jeszcze... tamtego dnia byłem oddelegowany dfo ochrony pana Ameshe. Jak się to skończyło mozna przeczytac w wielu szmatławcach. To, że mnie fani nie zabili to chyba tylko zasługa dyskretności policji. Pani ma wyłączność na tą informację.-Odłożył filiżanke i otwarł piwo... zimny browar. Od razu lepiej mu sie rozmawiało
-Czego pani tak naprawde chce... co pania interesuje-Zmruzył oczy.
- Wyglądało to tak, jakby się pan spodziewał jakiegoś ataku - powiedziała. - Ktoś podejrzany? Proszę mi wybaczyć, jeśli pytam się o rzeczy oczywiste i zapewne ogólnie znane, ale ledwo parę dni temu się przeprowadziłam do Gotham i nie mam zielonego pojęcia o tym, co to się do tej pory działo - przyznała z rozbrajającym uśmiechem i całkowicie szczerze.
Westchnął.
Był podejrzliwy. Choroba każdego gliny. Nie uważasz- dostajesz kulke w łeb
"Taa... mieszkasz tutaj paniusiu od dwudziestu lat a jeżeli się przeprowadziłas to w podstawówce"-Pomyślał. Ale dobra. Skoro tego chce, będzie zgrywał idiotę
-Podejrzany... tak. Nazywają go Mr.Lime. Nikt nie wie jak wygląda, nikt go nie dopadł. Właśnie...-postanowił wszystko postawić na jedna kartę-...dlatego potrzebuję pani-wypił łyk pisa i westchnął- Lime zajmuje suie ludźmi starszymi. pewnie widział mnie nieraz. Ale nie musi wiedziec ile mam lat. Jeeli dotąd tego nie wie, to juz sie nie dowie. Zadzwoniłem wczoraj sdo szefa by pogrzebał przy moich danych. Pani w gazecie, którą lime czyta najpewniej, napisze, że mam 58 lat.
Oczy mu się zapaliły
-Pani musi zrozumieć. Ja go musze dorwać. Dlatego on musi chciec mnie zabić
Uspokoił sie i zorientował, ze musi wyglądac jak psychopata.
-Przepraszam... czy tutaj można zapalić-spojrzał niemalże prosząco.
- Rozumiem - powiedziała i zapisała coś szybko. - Postaram się pomóc, nie jestem jakąś debilką uganiającą się za sensacją, z chęcią będę współpracować. Zapalić? Chyba tak, zaraz zobaczę, czy jest tu gdzieś jakaś popielniczka.
Znowu wstała i zaczęła się kręcić. Po dłuższej chwili zaklęła sobie kilka razy pod nosem.
- Wie pan co, puszka jest całkiem dobrą popielniczką, nie? To mieszkanie mojej ciotki i ona chyba nie paliła, teraz pewnie będzie się w grobie przewracać, ale w sumie co mnie to...
Urwała słysząc pukanie do drzwi.
- Yo! Pizza! - zawołała ucieszona i pobiegła do drzwi.
Puszka. Może ona naprawde nie jest idiotka z byle jakiego szmatławca... Wyciągnął Red Malboro setke i zapalił. Tytoń rozkosznie umościł sie w płucach. Wypuścił dym i po kilku buchcach skiepował do puszki po Heineken'ie
W tym czasie ona przyniosła Pizze
-Współpracować. Dobrze. Ummijmy to tak. Póki co odpowiem na pani pytania, ale... w zamian chce pomocy. Będzie pani umieszczała jeżeli będzie to koniecznr krótkie wiadomości-wabiki, będzie mnie pani informowała co wiecie, będzie pani moimi uszami w redakcji- moze zaczął za ostro, ale układ to układ. Skoro nie chce być "Głupia krową ze szmatławca" to będzie ją traktował jak faceta. A z facetem nie dogadasz sie inaczej jak konkretami
-W zamian.. w zamian po złapaniu Lime, a złapię go na pewno. Albo zabiję. będzie pani miała wywiad. Na wyłączność. Z wszystkimi szczegółami, raportami, osobistymi przemysleniami. Pan Vai będzie bohaterem, a pani z bohaterem porozmawia. I Pan Vai oczywiście nie zapomni wspomnieć, jaka gazeta mu pomogła. Awans i prestiż jak się patrzy.-wyrzucił niedopałek do puszki
- Hmm... zgoda, mój szef się pewnie ucieszy - powiedziała. - Mnie jednak aż tak bardzo to nie kręci, w sumie to cieszę się, że będę mogła pomóc w złapaniu przestępcy. Proszę się częstować!
Podała mu pudełko i sama także wzięła się za zajadanie pizzy.
- Więc na początek, mam zamieścić z panem wywiad i zaznaczyć, że ma pan 58 lat - powtórzyła i zapisała. - Oby połknął haczyk, choć... czy to nie będzie zbyt ryzykowne dla pana? Bo przecież chce pan ściągnąć go na siebie.
-Ryzykowne... wie pani, przy moim trybie zycia wchodzenie po schodach jest ryzykiem. Nie wchodziłbym do rzeki wiedząc , że się utopię- Nie bardzo wierzył w to co mówi, ale teraz to juz nie ważne... to b yła obsesja. Równie dobrze mógł umrzeć zaraz po tym jak zabije skurwiela. Jego zycie i tak było bezsensowne
-Nie, nie boję się. I nie jest to aż tak ryzykowne jak pani myśli. Mam obstawę, ludzi, broń, dane, panią-usmiechnał i jakby czytając jej w myślach dodał
-Amehe to był wypadek przy pracy... nie pomysleliśmy o oczywistym. Może pani napisać, że to mój błąd-Ironiczny uśmiech.
- Przywykł pan do tego, że psy na nim wieszają, co? - zgadywała. - Widać to w pana oczach i proszę mi mówić po imieniu. Laura.
-Nie baw suę w psychologa.. Luara-Spojrzał na nia gorzko. Wyraz jego twarzy się zmienil na uamek sekundy
-Zadawaj pytania, ja odpowiem. Moje życie... moje zycie zbyt się poplątało i nie mam ochoty o tym gadać.
- Przepraszam - powiedziała zmieszana. - Po prostu...
Nie dokończyła, bo kawałek pizzy upadł jej na spodnie i zaraz Amstaff podbiegł, żeby wylizać spodnie dziewczyny.
- Fuj! Spierniczaj... Eee... hmm... w sumie to na chwilę obecną chyba tyle, sama coś napiszę i panu podeślę do zatwierdzenia, zgoda?
Kiwnął głową. Wyjął jeszcze jedna fajkę i podpalił. Wstał i podając rękę dziewczynie uśmiechnął się.
-Będziemy w kontakcie-mruknął trzymając w zębach peta i wyciągnął jej z dłoni nites. Zapisał swój numer i wyszedł.
-Hmmm-Mruknał puszczając dymka
-Czego chcesz-Ochrypłym głosem spytał przybysza. Rozmowa z dziennikarka zajęła mu niecałe pół godzuny. Tamten pewnie nie zdążył się pożądnie znudzić...
-Teraz mam chwilke czasu dla ciebie-spojrzał na zegarek

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Ivan Dolvich
Uśmiechnął się złośliwie, składając gazetę, którą już kończył czytać, siedząc w samochodzie. Skoczył po nią do pobliskiego kiosku - takie bywają nawet w dzielnicach willowych. Lubił czytać gazety, więc nie nudziło mu się. Spojrzał na zegarek. Pół godziny.
- Grubas przysłał mnie żebym z tobą współpracował. Jestem biochemikiem, specjalistą od badań DNA. I przy okazji najlepszym snajperem w tym waszym jobat' Zachodzie. A teraz zła wiadomość. Musisz mi streścić o czym rozmawialiście, to raz, a dwa, mam poznać też mieszkankę tego domku - powiedział, ruszając w stronę drzwi. Wiedział że Vai się wkurzy, ale jakoś wcale mu to nie przeszkadzało. Trzeba było myśleć, zanim tam wlazł. Gdyby spytał zawczasu, to by sobie zaoszczędził gadania.
Rosjanin nacisnął dzwonek, oglądając się na Jamesa.
- No, opowiadaj, opowiadaj!
Uśmiechnął się złośliwie, składając gazetę, którą już kończył czytać, siedząc w samochodzie. Skoczył po nią do pobliskiego kiosku - takie bywają nawet w dzielnicach willowych. Lubił czytać gazety, więc nie nudziło mu się. Spojrzał na zegarek. Pół godziny.
- Grubas przysłał mnie żebym z tobą współpracował. Jestem biochemikiem, specjalistą od badań DNA. I przy okazji najlepszym snajperem w tym waszym jobat' Zachodzie. A teraz zła wiadomość. Musisz mi streścić o czym rozmawialiście, to raz, a dwa, mam poznać też mieszkankę tego domku - powiedział, ruszając w stronę drzwi. Wiedział że Vai się wkurzy, ale jakoś wcale mu to nie przeszkadzało. Trzeba było myśleć, zanim tam wlazł. Gdyby spytał zawczasu, to by sobie zaoszczędził gadania.
Rosjanin nacisnął dzwonek, oglądając się na Jamesa.
- No, opowiadaj, opowiadaj!
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Laura Estell & Ivan Dolvich (& James Vai)
Miała mieszane uczucia. Zamknęła za nim drzwi i wróciła do salonu, Mike ślinił się do pizzy i niespokojnie przebierał łapami mrucząc coś po psiemu. Laura usiadła w fotelu, wzięła sobie kawałek a drugi rzuciła zwierzakowi, niech też ma coś z życia. Na szczęście Amstaff szybko i zwinnie złapał żarcie, nim zdążyło upaść na jasny i zapewne cholernie drogi dywan. Kobieta odetchnęła z ulgą, już jej się zrobiło gorąco...
Spojrzała w swoje notatki, nie mogła się jednak skupić, nie wiedzieć czemu było jej jakoś żal tego kolesia. Na dobrą sprawę mógłby być jej ojcem i nie potrafiła myśleć o nim teraz inaczej, niż z taką lekką sympatią smarkuli do staruszka. Westchnęła nigdy nie chciała być reporterką, to rodzice ją wysłali do takiej a nie innej szkoły, wierzyli, że ze swoją śliczną i sympatyczną buźką szybko zrobi karierę w telewizji. Ale jej nie zależało na sławie, miała smykałkę do gotowania i marzyła o tym, by szczęśliwie wyjść za mąż, mieć gromadkę dzieci...
...rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi, kawałek chłodnego sera wylądował na jej udzie obok poprzedniej plamy.
- Cholera! - zawołała i rzuciła resztę pizzy psu.
Idąc klęła na czym świat stoi, otworzyła energicznie drzwi.
- Tak? - spytała i aż się cofnęła widząc potężnego mężczyznę. Obok był Vai.
- Zdrastwujtie, krasawica - Rusek uśmiechnął się szeroko, co nie sprawiło najlepszego wrażenia przy jego zniszczonej twarzy. - Po naszemu to znaczy dzień dobry, piękna, bo pewnie rosyjskiego się nie uczyłaś. Jestem Ivan Dolvich i od dzisiaj współpracuję z tym człowiekiem - wskazał kciukiem Jamesa - przy chwytaniu Mr. Lime'a. Szef kazał mi panią poznać, jako że teraz w pewnym sensie tworzymy zespół. Oczywiście w gazecie o mnie ani słowa. Ja tu tylko w razie potrzeby pociągam za spust i nikt nie może o mnie nic wiedzieć.
Zdziwiła się nieco i nawet tego nie kryła, rzuciła pytające spojrzenie Jamesowi, ale ten chyba sam nie był zbyt zadowolony.
- Eee... miło mi, Laura Estell. Może wejdą panowie do środka? Jest jeszcze kawa i trochę pizzy - powiedziała i oblizała palec nieco ubrudzony w pomidorowym sosie.
- To on tu dowodzi - stwierdził Ivan spoglądając na Jamesa.
Laura także utkwiła w mężczyźnie swoje spojrzenie, nie miała nic przeciwko goszczeniu go ponownie, także i ten Rusek wydawał się być całkiem sympatyczny.
Miała mieszane uczucia. Zamknęła za nim drzwi i wróciła do salonu, Mike ślinił się do pizzy i niespokojnie przebierał łapami mrucząc coś po psiemu. Laura usiadła w fotelu, wzięła sobie kawałek a drugi rzuciła zwierzakowi, niech też ma coś z życia. Na szczęście Amstaff szybko i zwinnie złapał żarcie, nim zdążyło upaść na jasny i zapewne cholernie drogi dywan. Kobieta odetchnęła z ulgą, już jej się zrobiło gorąco...
Spojrzała w swoje notatki, nie mogła się jednak skupić, nie wiedzieć czemu było jej jakoś żal tego kolesia. Na dobrą sprawę mógłby być jej ojcem i nie potrafiła myśleć o nim teraz inaczej, niż z taką lekką sympatią smarkuli do staruszka. Westchnęła nigdy nie chciała być reporterką, to rodzice ją wysłali do takiej a nie innej szkoły, wierzyli, że ze swoją śliczną i sympatyczną buźką szybko zrobi karierę w telewizji. Ale jej nie zależało na sławie, miała smykałkę do gotowania i marzyła o tym, by szczęśliwie wyjść za mąż, mieć gromadkę dzieci...
...rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi, kawałek chłodnego sera wylądował na jej udzie obok poprzedniej plamy.
- Cholera! - zawołała i rzuciła resztę pizzy psu.
Idąc klęła na czym świat stoi, otworzyła energicznie drzwi.
- Tak? - spytała i aż się cofnęła widząc potężnego mężczyznę. Obok był Vai.
- Zdrastwujtie, krasawica - Rusek uśmiechnął się szeroko, co nie sprawiło najlepszego wrażenia przy jego zniszczonej twarzy. - Po naszemu to znaczy dzień dobry, piękna, bo pewnie rosyjskiego się nie uczyłaś. Jestem Ivan Dolvich i od dzisiaj współpracuję z tym człowiekiem - wskazał kciukiem Jamesa - przy chwytaniu Mr. Lime'a. Szef kazał mi panią poznać, jako że teraz w pewnym sensie tworzymy zespół. Oczywiście w gazecie o mnie ani słowa. Ja tu tylko w razie potrzeby pociągam za spust i nikt nie może o mnie nic wiedzieć.
Zdziwiła się nieco i nawet tego nie kryła, rzuciła pytające spojrzenie Jamesowi, ale ten chyba sam nie był zbyt zadowolony.
- Eee... miło mi, Laura Estell. Może wejdą panowie do środka? Jest jeszcze kawa i trochę pizzy - powiedziała i oblizała palec nieco ubrudzony w pomidorowym sosie.
- To on tu dowodzi - stwierdził Ivan spoglądając na Jamesa.
Laura także utkwiła w mężczyźnie swoje spojrzenie, nie miała nic przeciwko goszczeniu go ponownie, także i ten Rusek wydawał się być całkiem sympatyczny.

-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
JAMES VAI
Juz wchodzili, kiedy Vai chwycił Ruska za ramiona i przygwoździł do ściany, Specjalnie odczekał aż Laura oddali się i ścisnął mu szczękę.
-Co to za szopka?-Warknął. Spojrzał mu w oczy i zobaczył w nich hart ducha. Taki sam jaj jego... kiedy jeszcze robił w policji. Puścił. Wyciągnął dłoń.
-James Vai, nieistniejący pistolet policji. Nie ma mnie w papierach, w gazecie znajde sie jako bohater z przypadku i ochroniarz prywatnej firmy.-Uścisnął mocniej rękę.
-Przysłał Cię grubas... skurwiel mógł mnienajpierw uprzedzić...-Spojrzał na nowego.
"Dobra. Dzięki Bogu to jest specjalista. Nie jak te szczeniaki ze statku. Moze być ciekawie. No i nie musimy gadać jak para przed pierwszym seksem więc... "
-Słuchaj... powiedz mi, co Cie kurwa łączy z grubasem? Nigdy wczesniej o tobie nie mówił a teraz... chyba, że zwerbował Cie jak i mnie...Kradłem ciasteczka skautom, a nie chciałem trafic do pierdla-Usmiechnął się. Podobnie jak rusek nie miał pięknej buźki. Szczególnie jak się szczerzył- Skoro mamy współpracować, to niestety muszę ciępoinformowac, ze ja tu jestem szefem, a tro oznacza, że ty PROPONUJESZ i DAJESZ DO ZROZUMIENIA a nie ROZKAZUJESZ, jasne? Wszystko przechodzi przeze mnie. I przygotuj sie na dłuuuugie noce. Jeżeli jestes snajperem, to dobra moja... Potem Ci wyjaśnię... teraz chodźmy
Udali się do salonu gdzie uz czekała zniecierpliwiona dziewczyna
Oboje wiedzieli, że takie twarde powitanie jest więcej warte nic klepanie sie po zadach. Vai wiedział, że nie trafił na płaczliwa ofermę, rusek, ze nie zdarzył mu sie idiota... co najwyzej szaleniec.
James lubił takich ludzi.
I lubił rosjan. Najpierw strielaji, potem patrjeli. Na rozjanach można było polegać. mieli łeb na karku i palec na spuście.
Gestem dłoni dła znak, zeby sobie pogawędzili. On poslucha. Wyciągnał paczkę Malboro.
Że też nie mieli Lucky Strike'ów.
Juz wchodzili, kiedy Vai chwycił Ruska za ramiona i przygwoździł do ściany, Specjalnie odczekał aż Laura oddali się i ścisnął mu szczękę.
-Co to za szopka?-Warknął. Spojrzał mu w oczy i zobaczył w nich hart ducha. Taki sam jaj jego... kiedy jeszcze robił w policji. Puścił. Wyciągnął dłoń.
-James Vai, nieistniejący pistolet policji. Nie ma mnie w papierach, w gazecie znajde sie jako bohater z przypadku i ochroniarz prywatnej firmy.-Uścisnął mocniej rękę.
-Przysłał Cię grubas... skurwiel mógł mnienajpierw uprzedzić...-Spojrzał na nowego.
"Dobra. Dzięki Bogu to jest specjalista. Nie jak te szczeniaki ze statku. Moze być ciekawie. No i nie musimy gadać jak para przed pierwszym seksem więc... "
-Słuchaj... powiedz mi, co Cie kurwa łączy z grubasem? Nigdy wczesniej o tobie nie mówił a teraz... chyba, że zwerbował Cie jak i mnie...Kradłem ciasteczka skautom, a nie chciałem trafic do pierdla-Usmiechnął się. Podobnie jak rusek nie miał pięknej buźki. Szczególnie jak się szczerzył- Skoro mamy współpracować, to niestety muszę ciępoinformowac, ze ja tu jestem szefem, a tro oznacza, że ty PROPONUJESZ i DAJESZ DO ZROZUMIENIA a nie ROZKAZUJESZ, jasne? Wszystko przechodzi przeze mnie. I przygotuj sie na dłuuuugie noce. Jeżeli jestes snajperem, to dobra moja... Potem Ci wyjaśnię... teraz chodźmy
Udali się do salonu gdzie uz czekała zniecierpliwiona dziewczyna
Oboje wiedzieli, że takie twarde powitanie jest więcej warte nic klepanie sie po zadach. Vai wiedział, że nie trafił na płaczliwa ofermę, rusek, ze nie zdarzył mu sie idiota... co najwyzej szaleniec.
James lubił takich ludzi.
I lubił rosjan. Najpierw strielaji, potem patrjeli. Na rozjanach można było polegać. mieli łeb na karku i palec na spuście.
Gestem dłoni dła znak, zeby sobie pogawędzili. On poslucha. Wyciągnał paczkę Malboro.
Że też nie mieli Lucky Strike'ów.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Ivan Dolvich & Laura Estell
Przysiadł na krześle, z paskudnym uśmiechem spoglądając przez moment na James'a. Psychol, psychol. Ciekaw był, którego przyjdzie mu sprzątnąć.
Może obydwu?
- Więc tak, panienko. Ja jestem tutaj tylko cieniem cienia; nic ci o sobie nie powiem. Ale chciałbym się dowiedzieć czegoś o tobie. Konkretnie, czym chcesz się zajmować w polowaniu na Mr. Lime'a, bo jesteś świadoma, że teraz też należysz do obławy.
Dziewczyna słysząc to wszystko z wrażenia aż przysiadła, chciała chyba sobie dolać kawy, ale ręka z dzbankiem zamarła w drodze nad filiżankę. Chyba nie spodziewała się czegoś takiego.
- Ja? - zdziwiła się. - Umm... jak już mówiłam, nazywam się Laura Estell. Jestem reporterką z Nowego Yorku, dwa czy trzy dni temu przeniosłam się do Gotham i szczerze to niewiele wiem o wszystkim, co tu się dzieje. Pan Vai już mi nieco wyjaśnił i wygląda na to, iż moją rolą będzie przekazywanie temu całemu Mr. Lime wiadomości poprzez prasę i moje artykuły.
- Jesteś dziennikarką, więc pewnie masz wścibską naturę, i będziesz chciała dowiedzieć sie o tej sprawie wszystkiego, mam rację?
- Jestem dziennikarką, bo tak sobie wymyślili moi rodzice, nie mam w zwyczaju wtykać nosa w nie swoje sprawy, więc będę zadowolona z każdej informacji, którą uznacie za stosowną mi przekazać - odpowiedziała uśmiechając się lekko.
- Przypominasz mi dziennikarki z TASS. Ale ok, skoro tak, to super. To w sumie zaspokaja moją żądzę wiedzy. Resztę, jak sądzę, uda mi się załatwić z Jamesem.
- Więc to wszystko - bardziej stwierdziła niż spytała i nawet nie wydawała się być zdziwiona.
Ivan podniósł oczy na James'a.
- Więc szefie, moja sugestia jest taka, żeby już stąd iść. Ale to ty tu rozkazujesz, o ile pamiętam - wyszczerzył zęby.
Przysiadł na krześle, z paskudnym uśmiechem spoglądając przez moment na James'a. Psychol, psychol. Ciekaw był, którego przyjdzie mu sprzątnąć.
Może obydwu?
- Więc tak, panienko. Ja jestem tutaj tylko cieniem cienia; nic ci o sobie nie powiem. Ale chciałbym się dowiedzieć czegoś o tobie. Konkretnie, czym chcesz się zajmować w polowaniu na Mr. Lime'a, bo jesteś świadoma, że teraz też należysz do obławy.
Dziewczyna słysząc to wszystko z wrażenia aż przysiadła, chciała chyba sobie dolać kawy, ale ręka z dzbankiem zamarła w drodze nad filiżankę. Chyba nie spodziewała się czegoś takiego.
- Ja? - zdziwiła się. - Umm... jak już mówiłam, nazywam się Laura Estell. Jestem reporterką z Nowego Yorku, dwa czy trzy dni temu przeniosłam się do Gotham i szczerze to niewiele wiem o wszystkim, co tu się dzieje. Pan Vai już mi nieco wyjaśnił i wygląda na to, iż moją rolą będzie przekazywanie temu całemu Mr. Lime wiadomości poprzez prasę i moje artykuły.
- Jesteś dziennikarką, więc pewnie masz wścibską naturę, i będziesz chciała dowiedzieć sie o tej sprawie wszystkiego, mam rację?
- Jestem dziennikarką, bo tak sobie wymyślili moi rodzice, nie mam w zwyczaju wtykać nosa w nie swoje sprawy, więc będę zadowolona z każdej informacji, którą uznacie za stosowną mi przekazać - odpowiedziała uśmiechając się lekko.
- Przypominasz mi dziennikarki z TASS. Ale ok, skoro tak, to super. To w sumie zaspokaja moją żądzę wiedzy. Resztę, jak sądzę, uda mi się załatwić z Jamesem.
- Więc to wszystko - bardziej stwierdziła niż spytała i nawet nie wydawała się być zdziwiona.
Ivan podniósł oczy na James'a.
- Więc szefie, moja sugestia jest taka, żeby już stąd iść. Ale to ty tu rozkazujesz, o ile pamiętam - wyszczerzył zęby.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Majtek
- Posty: 88
- Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
- Numer GG: 4431256
- Lokalizacja: Kanalizacja
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Henry Townshend
Pomarańczowe światła latarni błyskawicznie przetaczały się po szybie pędzącego pogrążonymi we śnie ulicami samochodu. Czarny Ford, ignorując wszelkie przepisy, gnał przez centrum ledwo wchodząc w zakręty. Prowadzący go z obojętną miną Henry zdawał się nie zwracać uwagi na dopalającego się w ustach papierosa. Radio nuciło dobrze znaną mu piosenkę, która z trudem wznosiła się ponad ryk silnika.
You are my angel
Come from way above
To bring me love
Wcisnął mały guziczek przy klamce i ciemna szyba zjechała w dół. Wypluł filtr.
Her eyes
She's on the dark side
Neutralize
Every man in sight
Spojrzał na leżący na siedzeniu pasażera pistolet.
***
Pustka.
Pustka kiedy patrzył na jej ciało. Na jej roztrzaskaną głowę, zlepione krwią włosy. Na jej wykręcone ręce, połamane paznokcie.
Nie zapłakał kiedy jej błękitne, piękne oczy znikały pod czarną folią. Takie piękne...
Siedząc na schodkach przed domem obserwował jak jego słodka Linda znika we wnętrzu karetki. Było cicho. Ileż dałby za syreny, rozgorączkowane krzyki sanitariuszy i odrobinę nadziei.
Podniósł zaczerwienione oczy i jednym spojrzeniem pożegnał się z dzieckiem, które na rękach teściowej odchodziło być może na bardzo długo.
Półsierota. Nawet jej nie zapamięta.
Schował twarz w zakrwawionych dłoniach. Siedziałby tak pewnie całą wieczność, gdyby nie policjant, który się do niego zwrócił.
- Panie Townshend? – zapytał półszeptem stróż prawa. – Jest pan w stanie złożyć zeznania?
Henry milczał jakiś czas, ale wreszcie wstał ukazując oficerowi posępne oblicze. Podkrążone oczy wpatrywały się z obojętnością w błyszczącą odznakę. Prawnik wyglądał co najmniej przerażająco.
- Nic nie widziałem – zaczął chrypiąc. – Kiedy wszedłem do domu już na mnie czekał. Uderzył mnie kijem, ale nie widziałem jego twarzy. Powiedział „nie chowaj urazy”. Straciłem przytomność, a kiedy się ocknąłem zaraz po was zadzwoniłem. Dokładniejszy opis złożę na komendzie jutro.
- Rozumiem, panie prokuratorze – wyjąkał oficer chowając notes do kieszeni. – Bardzo mi przykro...
Powiedziawszy to odszedł do zgromadzonych w domu kolegów.
***
Townshend nie wiedział, w jakim celu ściga się sam ze sobą po całym mieście. Może miał nadzieję, że z którejś z ciemnych uliczek niespodziewanie wyjedzie ciężarówka. A może prędkość wywieje mu z głowy wszelkie wspomnienia?
Im dłużej jeździł, tym więcej myślał.
Bardziej tego pragnął, coraz bardziej. Głód pożerał go od środka, przepełniał mu duszę. Pragnął zemsty. Dzikiej i okrutnej. Szalonej.
Dopiero teraz zrozumiał co czuli ci wszyscy mściciele, których skazywał. Uświadomił sobie, że im także było wszystko jedno. Jak jemu teraz. Mógł iść do więzienia, mógł iść na krzesło. Byle zabić tego, kto zrujnował mu życie. I posłał jego słodką Lindę pod folię.
Gdyby tylko miał jakiś ślad...
Pomarańczowe światła latarni błyskawicznie przetaczały się po szybie pędzącego pogrążonymi we śnie ulicami samochodu. Czarny Ford, ignorując wszelkie przepisy, gnał przez centrum ledwo wchodząc w zakręty. Prowadzący go z obojętną miną Henry zdawał się nie zwracać uwagi na dopalającego się w ustach papierosa. Radio nuciło dobrze znaną mu piosenkę, która z trudem wznosiła się ponad ryk silnika.
You are my angel
Come from way above
To bring me love
Wcisnął mały guziczek przy klamce i ciemna szyba zjechała w dół. Wypluł filtr.
Her eyes
She's on the dark side
Neutralize
Every man in sight
Spojrzał na leżący na siedzeniu pasażera pistolet.
***
Pustka.
Pustka kiedy patrzył na jej ciało. Na jej roztrzaskaną głowę, zlepione krwią włosy. Na jej wykręcone ręce, połamane paznokcie.
Nie zapłakał kiedy jej błękitne, piękne oczy znikały pod czarną folią. Takie piękne...
Siedząc na schodkach przed domem obserwował jak jego słodka Linda znika we wnętrzu karetki. Było cicho. Ileż dałby za syreny, rozgorączkowane krzyki sanitariuszy i odrobinę nadziei.
Podniósł zaczerwienione oczy i jednym spojrzeniem pożegnał się z dzieckiem, które na rękach teściowej odchodziło być może na bardzo długo.
Półsierota. Nawet jej nie zapamięta.
Schował twarz w zakrwawionych dłoniach. Siedziałby tak pewnie całą wieczność, gdyby nie policjant, który się do niego zwrócił.
- Panie Townshend? – zapytał półszeptem stróż prawa. – Jest pan w stanie złożyć zeznania?
Henry milczał jakiś czas, ale wreszcie wstał ukazując oficerowi posępne oblicze. Podkrążone oczy wpatrywały się z obojętnością w błyszczącą odznakę. Prawnik wyglądał co najmniej przerażająco.
- Nic nie widziałem – zaczął chrypiąc. – Kiedy wszedłem do domu już na mnie czekał. Uderzył mnie kijem, ale nie widziałem jego twarzy. Powiedział „nie chowaj urazy”. Straciłem przytomność, a kiedy się ocknąłem zaraz po was zadzwoniłem. Dokładniejszy opis złożę na komendzie jutro.
- Rozumiem, panie prokuratorze – wyjąkał oficer chowając notes do kieszeni. – Bardzo mi przykro...
Powiedziawszy to odszedł do zgromadzonych w domu kolegów.
***
Townshend nie wiedział, w jakim celu ściga się sam ze sobą po całym mieście. Może miał nadzieję, że z którejś z ciemnych uliczek niespodziewanie wyjedzie ciężarówka. A może prędkość wywieje mu z głowy wszelkie wspomnienia?
Im dłużej jeździł, tym więcej myślał.
Bardziej tego pragnął, coraz bardziej. Głód pożerał go od środka, przepełniał mu duszę. Pragnął zemsty. Dzikiej i okrutnej. Szalonej.
Dopiero teraz zrozumiał co czuli ci wszyscy mściciele, których skazywał. Uświadomił sobie, że im także było wszystko jedno. Jak jemu teraz. Mógł iść do więzienia, mógł iść na krzesło. Byle zabić tego, kto zrujnował mu życie. I posłał jego słodką Lindę pod folię.
Gdyby tylko miał jakiś ślad...
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.

-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
VAI & IVAN
Vai spojrzał na Rosjanina.
-Ta. Ja jestem szefem-Uśmiechnął się i skinął głową
-Lepiej, jak już pójdziemy. Nie będziemy pieknej panience zawracać głowy
Przy drzwiach wyciągnął papierosa i zakurzył
-Powiedz mi z łaski swojej po co grubas Cie przysłał. Jeżeli jestes jego przydupasem i masz go informować o postepach w misji, to daruj sobie i wracaj skad przyszedłeś. Skąd ty go w ogóle znasz. Nie jestes przecież gliną.
Głupie pytanie. Gruby miał powiązania z półświatkiem prawie tak rozbudowane jak z niebieskimi
- Nie jestem? A to ciekawostka, wasze rejestry pracowników się mylą. I wasz rząd też, od ładnych paru lat płacąc mi pensję policjanta. A przysłał mnie tu tylko w jednym celu. Ty masz za zadanie znaleźć głowę Mr. Lime'a. A ja mam za zadanie zrobić w niej dziurkę.
"Policeman? Nie pamiętam go... skąd on sie wział?"-Wystraszył się James
Zadrżał. Dziurka w głowie... co on...
-Sluchaj gnoju. On jest mój.-Warknal
-Możesz wyplenic całe zło tego swiata... ale on jest mój i nie pozwole nikomu innemu go odstrzelić, zrozumiano?
"Jak on mógł nawet pomyśleć... Po co grubas mu go przysłał... Wątpił, że James sobie poradzi?"
-Powiedz mi teraz, grzecznie CIę proszę, po co naprawde przyjechałeś?
"Czyzby ogarniała mnie paranoja?"
Rosjanin westchnął ciężko.
- Ok, to ja przestrzelę mu tylko kręgosłup, żeby nie mógł uciekać, a ty go zastrzelisz, ok? Nie wiem po jakiego ch.... grzyba przysłał mnie Grubas, skoro sam chcesz go odstrzelić, ale kazał mi ci pomóc, jeśli nie chcę stracić roboty. A moje labolatorium mi się podoba.
"Co się tu święci?"
Wszystko się popierdoliło. Moze to i pierdoła, ale taki krok grubasa był dowodem, ze pozycja Vai'a maleje. A to zły znak. Kiedy stanie sie bezużyteczny to albo "Aloha Hawaje" albo krzesło
-Dobra. Przesadziłem. Więc... witaj w ekipie. Pięknie. Alkoholik, rusek-zabójca i naiwna dziennikarka...
- Uściślijmy - powiedział smutnym głosem Ivan - dwóch alkoholików.
-Więc co? Reflektujesz Johny Walkera?
- W sumie... A, co za różnica. Ma czterdzieści procent, znaczy, da się to pić. Znasz jakieś miejsce, czy chlejesz w domu?
-W domu. Tylko w domu... Idziemy do mnie. Gorszego miejsca nie ma w całych stanach. Idealne, by się upić.
Pili jak szczeniaki. Jak gówniarze przed studniówką. Żeby jak najszybciej, jak najintensywniej sie upić.
Dziewczyna zaproponowała im, żeby zamieszkali u niej jakis czas. Żądna wrażeń gówniara? Naprawdę chciała pomóc?
Co sie stało z rosjaninem? Kioedy Vai się obudził w nocy juz go nie było. Nie mając co z sobą zrobic chwiejnym krokiem udał sie do dziennikarki. Piechota trochę mu zeszło.
Zadzwonił. Gdy otworszyła zaspana drzwi jej oczy wyrażały tylko zdziwienie. Najpierw zdziwienie. Potem byl szok, że taki człowiek jak on stoczy się tak nisko. Uciszył ją gestem dłoni i połozył się w fotelu w salonie. Chciała cos powiedzieć, ale machnał dłonią półprzytomny.
O 3.00 domownicy uslyszeli plyusk wody. Z jednego z pokoi dało się uslyszeć ryk wściekłości
-KUUURWAAA! PIERDOLONY BASEN! NO JA PIERDOLE!
Vai spojrzał na Rosjanina.
-Ta. Ja jestem szefem-Uśmiechnął się i skinął głową
-Lepiej, jak już pójdziemy. Nie będziemy pieknej panience zawracać głowy
Przy drzwiach wyciągnął papierosa i zakurzył
-Powiedz mi z łaski swojej po co grubas Cie przysłał. Jeżeli jestes jego przydupasem i masz go informować o postepach w misji, to daruj sobie i wracaj skad przyszedłeś. Skąd ty go w ogóle znasz. Nie jestes przecież gliną.
Głupie pytanie. Gruby miał powiązania z półświatkiem prawie tak rozbudowane jak z niebieskimi
- Nie jestem? A to ciekawostka, wasze rejestry pracowników się mylą. I wasz rząd też, od ładnych paru lat płacąc mi pensję policjanta. A przysłał mnie tu tylko w jednym celu. Ty masz za zadanie znaleźć głowę Mr. Lime'a. A ja mam za zadanie zrobić w niej dziurkę.
"Policeman? Nie pamiętam go... skąd on sie wział?"-Wystraszył się James
Zadrżał. Dziurka w głowie... co on...
-Sluchaj gnoju. On jest mój.-Warknal
-Możesz wyplenic całe zło tego swiata... ale on jest mój i nie pozwole nikomu innemu go odstrzelić, zrozumiano?
"Jak on mógł nawet pomyśleć... Po co grubas mu go przysłał... Wątpił, że James sobie poradzi?"
-Powiedz mi teraz, grzecznie CIę proszę, po co naprawde przyjechałeś?
"Czyzby ogarniała mnie paranoja?"
Rosjanin westchnął ciężko.
- Ok, to ja przestrzelę mu tylko kręgosłup, żeby nie mógł uciekać, a ty go zastrzelisz, ok? Nie wiem po jakiego ch.... grzyba przysłał mnie Grubas, skoro sam chcesz go odstrzelić, ale kazał mi ci pomóc, jeśli nie chcę stracić roboty. A moje labolatorium mi się podoba.
"Co się tu święci?"
Wszystko się popierdoliło. Moze to i pierdoła, ale taki krok grubasa był dowodem, ze pozycja Vai'a maleje. A to zły znak. Kiedy stanie sie bezużyteczny to albo "Aloha Hawaje" albo krzesło
-Dobra. Przesadziłem. Więc... witaj w ekipie. Pięknie. Alkoholik, rusek-zabójca i naiwna dziennikarka...
- Uściślijmy - powiedział smutnym głosem Ivan - dwóch alkoholików.
-Więc co? Reflektujesz Johny Walkera?
- W sumie... A, co za różnica. Ma czterdzieści procent, znaczy, da się to pić. Znasz jakieś miejsce, czy chlejesz w domu?
-W domu. Tylko w domu... Idziemy do mnie. Gorszego miejsca nie ma w całych stanach. Idealne, by się upić.
Pili jak szczeniaki. Jak gówniarze przed studniówką. Żeby jak najszybciej, jak najintensywniej sie upić.
Dziewczyna zaproponowała im, żeby zamieszkali u niej jakis czas. Żądna wrażeń gówniara? Naprawdę chciała pomóc?
Co sie stało z rosjaninem? Kioedy Vai się obudził w nocy juz go nie było. Nie mając co z sobą zrobic chwiejnym krokiem udał sie do dziennikarki. Piechota trochę mu zeszło.
Zadzwonił. Gdy otworszyła zaspana drzwi jej oczy wyrażały tylko zdziwienie. Najpierw zdziwienie. Potem byl szok, że taki człowiek jak on stoczy się tak nisko. Uciszył ją gestem dłoni i połozył się w fotelu w salonie. Chciała cos powiedzieć, ale machnał dłonią półprzytomny.
O 3.00 domownicy uslyszeli plyusk wody. Z jednego z pokoi dało się uslyszeć ryk wściekłości
-KUUURWAAA! PIERDOLONY BASEN! NO JA PIERDOLE!
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica

Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Laura Estell
Nim mężczyźni zdążyli dojść do końca korytarza, poczuła się dziwnie, że znowu zostanie sama z psem w tym ogromnym domu. Byli już przy drzwiach, gdy w jej głowie zrodził się dość szalony pomysł.
- Poczekajcie! - wypaliła szybko, nim wyszli. - Może... No skoro mamy pracować razem i takie tam, to może się tutaj wprowadzicie?
Panowie wymienili zdziwione spojrzenia, następnie spojrzeli się na nią jak na jakąś wariatkę. Robiąc dobrą minę do złej gry uśmiechnęła się lekko.
- To ogromny dom - zauważyła.
Vai bardzo niechętnie, ale w końcu się zgodził, dziewczyna miała trochę racji. Patrząc za nimi pomachała im i wróciła do mieszkania. Pozamykała drzwi.
"Ciekawe, jak bardzo będę tego żałować?" - zastanawiała się i westchnęła. - "I jak szybko uda nam się zdewastować posiadłość cioci... Pewnie staruszka przekręca się teraz w grobie!"
Nie wiedzieć czemu, Laurę śmieszyło to.
Wróciła do salonu, rozłożyła notatki, wyjęła dyktafon i pozapisywała najważniejsze rzeczy z wywiadu z Jamesem. Potem wyjęła laptopa, ułożyła go sobie na kolanach i siedząc wygodnie w głębokim fotelu zaczęła pisać. Tak jak się umówili. Nie tylko chciała zrobić ten artykuł tak, jak sobie Vai życzył, nie chciała go również zezłościć. Co ciekawe, poszło jej to pisanie szybko i płynnie, koło 16stej zamówiła taksówkę, przebrała się i pojechała do redakcji z gotowym materiałem.
- Już? Torpeda z ciebie, dziewczyno! - zawołał Paul usiłując przekrzyczeć maszynę drukarską. - Chodźmy do mnie! Tu się nie da rozmawiać! - wydzierał się wskazując Laurze na drzwi do jakiegoś pokoju.
- Co mówisz?!
- To on taki stary jest? - zdziwił się fotograf i odłożył przeczytany artykuł. - Znaczy... wygląda na sześć dych niewyjęte, ale to stary alkoholik i popierdaka.
Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, zdążyła polubić starego, choć on zdawał się bardzo nie lubić jej. Właśnie, ciekawe czemu? Tak czy inaczej nie skomentowała tego, tylko dopiła mocną jak siekiera kawę.
- Ale co się dziwić, ten twój nowy przyjaciel to facet po ciężkich przejściach. Jeszcze przed tragiczną śmiercią żony był wrakiem i cieniem samego siebie, praca go wyniszczała. Ale potem... - chłopak urwał kręcąc głową i cmoknął.
- Śmierci żony? - powtórzyła.
Zrobiło jej się go żal, w sumie dobrze wyszło, że zgodził się wprowadzić, będzie miała na niego oko. Z jednej strony nieco była zła, że Paul gada o takich prywatnych rzeczach, ale z drugiej bardzo dobrze, że wiedziała. Przynajmniej nie palnie jakiejś gafy. Teraz wie, żeby uważać na to co mówi i robi, wszak nie chciała robić mężczyźnie dodatkowej przykrości i zadawać niepotrzebnego bólu.
- Dobra, Paul, ja się zmywam na zakupy, bo w lodówce to tylko nadgryziony czteropak się chłodzi. Jakby co, to macie do mnie numer na komórkę. Ciao!
Znowu musiała zamówić taksówkę i całe szczęście, że kierowca okazał się być gentlemanem, pomógł jej wnieść ciężkie siatki do domu. Dała mu napiwek i wzięła wizytówkę, następnym razem od razu zadzwoni po niego.
"Trevor Owen" - przeczytała i schowała do portfela.
- Starsza pani nigdy nie zamawiała taksówek, lokaj ją woził - zauważył Trevor. - W garażu pewnie nadal stoi jakieś stare auto...
- Nie szkodzi, mogą stać nawet cztery, ja i tak nie mam prawa jazdy - przerwała mu wyjaśniając i uśmiechnęła się szeroko.
- W takim razie do zobaczenia na następnych zakupach, panienko!
Starszy pan ukłonił się jej zdejmując czapkę z głowy i poszedł do swojej taksówki. Po kilku chwilach odjechał i Laura znowu została sama.
Uwielbiała gotować, nadal była zła na rodziców, że nie pozwolili jej być kucharzem. Ponoć to zawód tylko dla mężczyzn, a ona na gotowaniu mogłaby wyjść najwyżej na kurę domową. Prychnęła i rozpakowała zakupy do lodówki oraz szafek. Na szczęście pamiętała o zwykłych kubkach i dzbankach. Te należące do cioci nadawały się do stania na szafce, a nie do picia. Zrobiła sobie kolację, chwilę jeszcze pooglądała jakieś stare filmy i położyła się spać.
Obudził ją dzwonek do drzwi, w pierwszej chwili myślała, że jej się przyśniło, lecz po chwili ktoś zadzwonił drugi raz. Przecierając zaspane oczy powlekła się korytarzem, potknęła o rozwalonego na samym środku Mike'a i jakoś dotelepała do drzwi. Widok Jamesa nieco ją rozbudził, a nawet wystraszył, wyglądał jak sama Śmierć. Tylko w męskim wydaniu i pijana.
- Panie Vai... - powiedziała cicho, lecz zaraz ją uciszył ruchem ręki.
Szybko go przepuściła. Choć się zataczał i potykał o własne nogi, nie chciał jej pomocy. Doszedł do salonu i ułożył się w jednym z foteli.
- Może wolałby pan...
- Cicho - warknął. - Idź już.
- Umm.. Dobrze, dobranoc - odpowiedziała zmieszana i wyszła.
Nie musiała długo czekać, by zasnął. Po kilku minutach w całym salonie zabrzmiało potężne pijackie chrapanie. Laura wślizgnęła się szybko i okryła mężczyznę kocem, wyjęła butelkę z jego ręki i z drugiej dopalonego papierosa. Szybko odeszła, by go nie obudzić.
Głośny plusk i przekleństwa ponownie wyrwały ją ze snu. Mike podniósł łeb i rozejrzał zdezorientowany po pokoju. Laura spojrzała na zegarek, pokazywał trzecią nad ranem. Westchnęła i poszła za odgłosem plusków i złorzeczeń.
- No proszę, nawet nie wiedziałam, że tu jest basen! - zdziwiła się widząc, jak Vai usiłuje wyjść z basenu. - No dalej, jeszcze kawałeczek. Proszę złapać moją rękę. Dobra, teraz do drabinki...
Z drobną asekuracją udało się wyciągnąć niezbyt trzeźwego mężczyznę z wody. Cały przemoczony, zmarznięty i cholernie wściekły wyglądał tak, że nie chciałaby go spotkać w żadnej ciemnej uliczce. W jasnej zresztą też.
- Panie Vai, proszę iść za mną.Dam panu ręcznik i szlafrok, weźmie pan sobie ciepły prysznic i od razu poczuje lepiej - powiedziała i wyprowadziła go z pomieszczenia.
Klął na czym świat stoi, ale poszedł.
"Zaczyna się ciekawie" - pomyślała. - "Ale z takim kacem, jak mu się szykuje, mogę sobie darować robienie śniadania."
Naszykowała mu pokój i poszła dalej spać.
Nim mężczyźni zdążyli dojść do końca korytarza, poczuła się dziwnie, że znowu zostanie sama z psem w tym ogromnym domu. Byli już przy drzwiach, gdy w jej głowie zrodził się dość szalony pomysł.
- Poczekajcie! - wypaliła szybko, nim wyszli. - Może... No skoro mamy pracować razem i takie tam, to może się tutaj wprowadzicie?
Panowie wymienili zdziwione spojrzenia, następnie spojrzeli się na nią jak na jakąś wariatkę. Robiąc dobrą minę do złej gry uśmiechnęła się lekko.
- To ogromny dom - zauważyła.
Vai bardzo niechętnie, ale w końcu się zgodził, dziewczyna miała trochę racji. Patrząc za nimi pomachała im i wróciła do mieszkania. Pozamykała drzwi.
"Ciekawe, jak bardzo będę tego żałować?" - zastanawiała się i westchnęła. - "I jak szybko uda nam się zdewastować posiadłość cioci... Pewnie staruszka przekręca się teraz w grobie!"
Nie wiedzieć czemu, Laurę śmieszyło to.
Wróciła do salonu, rozłożyła notatki, wyjęła dyktafon i pozapisywała najważniejsze rzeczy z wywiadu z Jamesem. Potem wyjęła laptopa, ułożyła go sobie na kolanach i siedząc wygodnie w głębokim fotelu zaczęła pisać. Tak jak się umówili. Nie tylko chciała zrobić ten artykuł tak, jak sobie Vai życzył, nie chciała go również zezłościć. Co ciekawe, poszło jej to pisanie szybko i płynnie, koło 16stej zamówiła taksówkę, przebrała się i pojechała do redakcji z gotowym materiałem.
- Już? Torpeda z ciebie, dziewczyno! - zawołał Paul usiłując przekrzyczeć maszynę drukarską. - Chodźmy do mnie! Tu się nie da rozmawiać! - wydzierał się wskazując Laurze na drzwi do jakiegoś pokoju.
- Co mówisz?!
- To on taki stary jest? - zdziwił się fotograf i odłożył przeczytany artykuł. - Znaczy... wygląda na sześć dych niewyjęte, ale to stary alkoholik i popierdaka.
Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, zdążyła polubić starego, choć on zdawał się bardzo nie lubić jej. Właśnie, ciekawe czemu? Tak czy inaczej nie skomentowała tego, tylko dopiła mocną jak siekiera kawę.
- Ale co się dziwić, ten twój nowy przyjaciel to facet po ciężkich przejściach. Jeszcze przed tragiczną śmiercią żony był wrakiem i cieniem samego siebie, praca go wyniszczała. Ale potem... - chłopak urwał kręcąc głową i cmoknął.
- Śmierci żony? - powtórzyła.
Zrobiło jej się go żal, w sumie dobrze wyszło, że zgodził się wprowadzić, będzie miała na niego oko. Z jednej strony nieco była zła, że Paul gada o takich prywatnych rzeczach, ale z drugiej bardzo dobrze, że wiedziała. Przynajmniej nie palnie jakiejś gafy. Teraz wie, żeby uważać na to co mówi i robi, wszak nie chciała robić mężczyźnie dodatkowej przykrości i zadawać niepotrzebnego bólu.
- Dobra, Paul, ja się zmywam na zakupy, bo w lodówce to tylko nadgryziony czteropak się chłodzi. Jakby co, to macie do mnie numer na komórkę. Ciao!
Znowu musiała zamówić taksówkę i całe szczęście, że kierowca okazał się być gentlemanem, pomógł jej wnieść ciężkie siatki do domu. Dała mu napiwek i wzięła wizytówkę, następnym razem od razu zadzwoni po niego.
"Trevor Owen" - przeczytała i schowała do portfela.
- Starsza pani nigdy nie zamawiała taksówek, lokaj ją woził - zauważył Trevor. - W garażu pewnie nadal stoi jakieś stare auto...
- Nie szkodzi, mogą stać nawet cztery, ja i tak nie mam prawa jazdy - przerwała mu wyjaśniając i uśmiechnęła się szeroko.
- W takim razie do zobaczenia na następnych zakupach, panienko!
Starszy pan ukłonił się jej zdejmując czapkę z głowy i poszedł do swojej taksówki. Po kilku chwilach odjechał i Laura znowu została sama.
Uwielbiała gotować, nadal była zła na rodziców, że nie pozwolili jej być kucharzem. Ponoć to zawód tylko dla mężczyzn, a ona na gotowaniu mogłaby wyjść najwyżej na kurę domową. Prychnęła i rozpakowała zakupy do lodówki oraz szafek. Na szczęście pamiętała o zwykłych kubkach i dzbankach. Te należące do cioci nadawały się do stania na szafce, a nie do picia. Zrobiła sobie kolację, chwilę jeszcze pooglądała jakieś stare filmy i położyła się spać.
Obudził ją dzwonek do drzwi, w pierwszej chwili myślała, że jej się przyśniło, lecz po chwili ktoś zadzwonił drugi raz. Przecierając zaspane oczy powlekła się korytarzem, potknęła o rozwalonego na samym środku Mike'a i jakoś dotelepała do drzwi. Widok Jamesa nieco ją rozbudził, a nawet wystraszył, wyglądał jak sama Śmierć. Tylko w męskim wydaniu i pijana.
- Panie Vai... - powiedziała cicho, lecz zaraz ją uciszył ruchem ręki.
Szybko go przepuściła. Choć się zataczał i potykał o własne nogi, nie chciał jej pomocy. Doszedł do salonu i ułożył się w jednym z foteli.
- Może wolałby pan...
- Cicho - warknął. - Idź już.
- Umm.. Dobrze, dobranoc - odpowiedziała zmieszana i wyszła.
Nie musiała długo czekać, by zasnął. Po kilku minutach w całym salonie zabrzmiało potężne pijackie chrapanie. Laura wślizgnęła się szybko i okryła mężczyznę kocem, wyjęła butelkę z jego ręki i z drugiej dopalonego papierosa. Szybko odeszła, by go nie obudzić.
Głośny plusk i przekleństwa ponownie wyrwały ją ze snu. Mike podniósł łeb i rozejrzał zdezorientowany po pokoju. Laura spojrzała na zegarek, pokazywał trzecią nad ranem. Westchnęła i poszła za odgłosem plusków i złorzeczeń.
- No proszę, nawet nie wiedziałam, że tu jest basen! - zdziwiła się widząc, jak Vai usiłuje wyjść z basenu. - No dalej, jeszcze kawałeczek. Proszę złapać moją rękę. Dobra, teraz do drabinki...
Z drobną asekuracją udało się wyciągnąć niezbyt trzeźwego mężczyznę z wody. Cały przemoczony, zmarznięty i cholernie wściekły wyglądał tak, że nie chciałaby go spotkać w żadnej ciemnej uliczce. W jasnej zresztą też.
- Panie Vai, proszę iść za mną.Dam panu ręcznik i szlafrok, weźmie pan sobie ciepły prysznic i od razu poczuje lepiej - powiedziała i wyprowadziła go z pomieszczenia.
Klął na czym świat stoi, ale poszedł.
"Zaczyna się ciekawie" - pomyślała. - "Ale z takim kacem, jak mu się szykuje, mogę sobie darować robienie śniadania."
Naszykowała mu pokój i poszła dalej spać.

-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Tak, miał ślad. Był nim Brown. Długowłosy młody książe zbrodni, który zajął miejsce Falcone'a. Doskonale wiedział, gdzie może go znaleźć.
Do niewielkiej restauracji w pobliżu doków dojechał w mgnieniu oka. To była bardzo dziwaczna miejscówka. Każda normalna knajpa w tej okolicy splajtowałaby w przeciągu kilku dni. Ta natomiast miała się dobrze i do tego przynosiła spore zyski od wielu grubych ryb z całego Gotham City. Nie trudno było się domyśleć sposobu na sukces Artura Browna.
Henry drugi raz tego dnia miał w ręku broń. Schował ją za pasek, ukrytą pod marynarką. Wszedł do środka. Szybko dojrzał Browna. Ten podniósł wzrok, po czym uśmiechnął się. Ten parszywy skurwiel się uśmiechnął.
Townshend dopiero teraz pojął ogrom bezsensu tego aktu zemsty. Ochroniarze niemal natychmiast zlokalizowali pistolet i wykręcając obie ręce rzucili naprzeciwko swojego szefa.
-Czyżbyś myślał, że nie masz już nic do stracenia? - zapytał. - Zginęła twoja żonka, którą zdradzałeś z byle dziwkami, a ty pomyślałeś, że nie masz nic do stracenia?
Brown wyciągnął pistolet i przystawił go do głowy Henry'ego.
-Spójrz w lewo. To sędzia Pertson. Parę stolików dalej siedzi Mark Quinzel, naczelny Gotham Times. Gdybym chciał, mógłbym odstrzelić ci przy nich łeb, a oni nawet by nie mrugnęli. Ale co wtedy zrobiłaby twoja córeczka? Gdzie by się wychowywała? Ludzie tacy jak ty mają naprawdę wiele do stracenia. Praca, rodzina... Może twoja stara matka? Albo chory ojciec?
Artur zaśmiał się, chowając broń.
-Zjeżdżaj stąd. - powiedział już całkiem poważnie. - Nie chcę cię więcej widzieć. A na jutro przygotuj dobry tekst na wywiad do gazety.
***
Ze snu wyrwał ją dzwonek telefonu. Gdy odebrała, o mało nie zaklnęła, gdyż głos w słuchawce był dla niej znajomy.
-Lepiej odwołaj swoje dzisiejsze spotkania. Wyznaczam cię na przeprowadzenie wywiadu prokuratorem Henrym Townshendem. - zaczął Quinzel nawet się nie witając. - Wpadniesz pod komisariat około trzeciej, powinien być już po przesłuchaniu. Zamordowali mu żonę, zrób z tego jakiś materiał na drobną notatkę. Tylko ostrożnie z nim, bo wydaje się być nie do końca zdrowy na umyśle. Pewnie doznał szoku po tych wydarzeniach.
Spojrzała na zegarek. Była dziesiąta. Zostało jeszcze sporo czasu. Tymczasem lepiej sprawdzi co u Vaia.
***
Po nocnej popijawie Ivan wrócił do swojego mieszkania. Zasnął bardzo szybko, głębokim snem.
Rankiem prawie nie odczuwał kaca. Widać zadziałała jego rosyjska genetyczna odporność. Postanowił udać się do pracy, aby poczytać akta sprawy Lime'a. Jeśli ktoś zacznie polować teraz na Jamesa, on musi go w razie czego ochraniać. A także tą dziennikarkę, gdyż nietrudno będzie zauważyć ich nowe miejsce spotkań. Jednakże zdecydowanie lepszą opcją wydawało się zapobiegnięcie temu wszystkiemu i odszukanie mordercy na własną rękę.
Nie miał zamiaru informować Grubasa o poczynaniach Vaia. W razie czego mógł powiedzieć, że został spławiony. Teraz ważniejsze było dorwanie Mr. Lime'a. A do tego potrzebował odpowiedniego przygotowania.
Do niewielkiej restauracji w pobliżu doków dojechał w mgnieniu oka. To była bardzo dziwaczna miejscówka. Każda normalna knajpa w tej okolicy splajtowałaby w przeciągu kilku dni. Ta natomiast miała się dobrze i do tego przynosiła spore zyski od wielu grubych ryb z całego Gotham City. Nie trudno było się domyśleć sposobu na sukces Artura Browna.
Henry drugi raz tego dnia miał w ręku broń. Schował ją za pasek, ukrytą pod marynarką. Wszedł do środka. Szybko dojrzał Browna. Ten podniósł wzrok, po czym uśmiechnął się. Ten parszywy skurwiel się uśmiechnął.
Townshend dopiero teraz pojął ogrom bezsensu tego aktu zemsty. Ochroniarze niemal natychmiast zlokalizowali pistolet i wykręcając obie ręce rzucili naprzeciwko swojego szefa.
-Czyżbyś myślał, że nie masz już nic do stracenia? - zapytał. - Zginęła twoja żonka, którą zdradzałeś z byle dziwkami, a ty pomyślałeś, że nie masz nic do stracenia?
Brown wyciągnął pistolet i przystawił go do głowy Henry'ego.
-Spójrz w lewo. To sędzia Pertson. Parę stolików dalej siedzi Mark Quinzel, naczelny Gotham Times. Gdybym chciał, mógłbym odstrzelić ci przy nich łeb, a oni nawet by nie mrugnęli. Ale co wtedy zrobiłaby twoja córeczka? Gdzie by się wychowywała? Ludzie tacy jak ty mają naprawdę wiele do stracenia. Praca, rodzina... Może twoja stara matka? Albo chory ojciec?
Artur zaśmiał się, chowając broń.
-Zjeżdżaj stąd. - powiedział już całkiem poważnie. - Nie chcę cię więcej widzieć. A na jutro przygotuj dobry tekst na wywiad do gazety.
***
Ze snu wyrwał ją dzwonek telefonu. Gdy odebrała, o mało nie zaklnęła, gdyż głos w słuchawce był dla niej znajomy.
-Lepiej odwołaj swoje dzisiejsze spotkania. Wyznaczam cię na przeprowadzenie wywiadu prokuratorem Henrym Townshendem. - zaczął Quinzel nawet się nie witając. - Wpadniesz pod komisariat około trzeciej, powinien być już po przesłuchaniu. Zamordowali mu żonę, zrób z tego jakiś materiał na drobną notatkę. Tylko ostrożnie z nim, bo wydaje się być nie do końca zdrowy na umyśle. Pewnie doznał szoku po tych wydarzeniach.
Spojrzała na zegarek. Była dziesiąta. Zostało jeszcze sporo czasu. Tymczasem lepiej sprawdzi co u Vaia.
***
Po nocnej popijawie Ivan wrócił do swojego mieszkania. Zasnął bardzo szybko, głębokim snem.
Rankiem prawie nie odczuwał kaca. Widać zadziałała jego rosyjska genetyczna odporność. Postanowił udać się do pracy, aby poczytać akta sprawy Lime'a. Jeśli ktoś zacznie polować teraz na Jamesa, on musi go w razie czego ochraniać. A także tą dziennikarkę, gdyż nietrudno będzie zauważyć ich nowe miejsce spotkań. Jednakże zdecydowanie lepszą opcją wydawało się zapobiegnięcie temu wszystkiemu i odszukanie mordercy na własną rękę.
Nie miał zamiaru informować Grubasa o poczynaniach Vaia. W razie czego mógł powiedzieć, że został spławiony. Teraz ważniejsze było dorwanie Mr. Lime'a. A do tego potrzebował odpowiedniego przygotowania.


Re: [Freestyle] Detective Comics - Gotham
Laura Estell
Bardzo szybko zasnęła wierząc, że nawet będąc pijanym, James świetnie sobie sam poradzi z kąpielą bądź prysznicem. Zapewne nie był to pierwszy raz, gdy przyszło mu się myć po pijaku, dlatego była spokojna. Rano obudził ją dźwięk telefonu wyrywający dziewczynę z jakiegoś wyjątkowo miłego i sympatycznego snu. Głos szefa w słuchawce do reszty popsuł jej humor, grzecznie tylko zapewniła, że będzie gotowa i gdy facet się rozłączył, z głośnym jękiem schowała głowę w poduszkę.
- Za co? - zapytała i oczywiście nikt nie odpowiedział.
Powlekła się korytarzem do kuchni. Była cała potargana, jakby jej głowa wpadła na tornado, dość luźne jasne spodnie od dresu wisiały teraz na niej w nieciekawy sposób, a podkoszulka robiąca za górę od piżamy wyglądała jak jakaś poszewka i do tego psu z gardła wyjęta. Przechodząc koło lustra Laura wzdrygnęła się i zaczęła zastanawiać, jakim cudem ono jeszcze nie pękło? Widać po jej ciotce było już odporne na wszelkie zmory...
Otworzyła lodówkę, zimno owiało okryte samymi skarpetkami stopy dziewczyny. Chwilę się zastanawiała, w końcu przypomniała sobie, że James i tak będzie na kacu, więc nie ma po co robić śniadania. Nastawiła więc tylko czarną siekierę w ekspresie do kawy i poszła się umyć.
Po dokładnym usunięciu szczoteczką do zębów porannego kapcia z mordy zawróciła do kuchni, wzięła kawę i puszkę piwa. Zostały jeszcze dwie, może jakoś uda się ex-policjantowi dotrwać do południa? Niosąc ze sobą gorący czarny płyn w jednej ręce, dwa kubki i zimną puszkę dotarła pod jego pokój. Zapukała cicho i poczekała chwilę. Nie słysząc odzewu ponowiła czynność, tym razem nieco głośniej.
"Jeśli ma kaca, zabije mnie..." - pomyślała Laura wzdychając ciężko i czekając na jakiś znak, że może wejść.
C.D.N...
Bardzo szybko zasnęła wierząc, że nawet będąc pijanym, James świetnie sobie sam poradzi z kąpielą bądź prysznicem. Zapewne nie był to pierwszy raz, gdy przyszło mu się myć po pijaku, dlatego była spokojna. Rano obudził ją dźwięk telefonu wyrywający dziewczynę z jakiegoś wyjątkowo miłego i sympatycznego snu. Głos szefa w słuchawce do reszty popsuł jej humor, grzecznie tylko zapewniła, że będzie gotowa i gdy facet się rozłączył, z głośnym jękiem schowała głowę w poduszkę.
- Za co? - zapytała i oczywiście nikt nie odpowiedział.
Powlekła się korytarzem do kuchni. Była cała potargana, jakby jej głowa wpadła na tornado, dość luźne jasne spodnie od dresu wisiały teraz na niej w nieciekawy sposób, a podkoszulka robiąca za górę od piżamy wyglądała jak jakaś poszewka i do tego psu z gardła wyjęta. Przechodząc koło lustra Laura wzdrygnęła się i zaczęła zastanawiać, jakim cudem ono jeszcze nie pękło? Widać po jej ciotce było już odporne na wszelkie zmory...
Otworzyła lodówkę, zimno owiało okryte samymi skarpetkami stopy dziewczyny. Chwilę się zastanawiała, w końcu przypomniała sobie, że James i tak będzie na kacu, więc nie ma po co robić śniadania. Nastawiła więc tylko czarną siekierę w ekspresie do kawy i poszła się umyć.
Po dokładnym usunięciu szczoteczką do zębów porannego kapcia z mordy zawróciła do kuchni, wzięła kawę i puszkę piwa. Zostały jeszcze dwie, może jakoś uda się ex-policjantowi dotrwać do południa? Niosąc ze sobą gorący czarny płyn w jednej ręce, dwa kubki i zimną puszkę dotarła pod jego pokój. Zapukała cicho i poczekała chwilę. Nie słysząc odzewu ponowiła czynność, tym razem nieco głośniej.
"Jeśli ma kaca, zabije mnie..." - pomyślała Laura wzdychając ciężko i czekając na jakiś znak, że może wejść.
C.D.N...
