[Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Dżet:
Wilkołak spojrzła na to całe pobojowisko. Już mięli się zabierać za zbieranie. Dżet zmienił postać na lupusa. - Nina.. mi też się przyda ubranie - westchnął. - mam tylko kurtkę, reszta wymaga gruntownego... szycia - mruknął niezadowolony. - Muszę sobie przypisać te diabelne ubrania, bo kiedyś mnie szlag trafi - pokręcił nosem. Westchnął ciezko. - Wypiorę i oddam.. te pożyczone ubrania znaczy - zaznaczył, znów zwracając się do Niny, po czym zamilkł. Gdy tylko się ubrał był gotów do drogi. Nie wiedział co na ten temat mysleć, starał się skupic na tym, że watahę znów czeka zadanie... Już po drodze zaczął rozmyślać jakie, oddajac się rozmyslaniom i fantazjom.
Wilkołak spojrzła na to całe pobojowisko. Już mięli się zabierać za zbieranie. Dżet zmienił postać na lupusa. - Nina.. mi też się przyda ubranie - westchnął. - mam tylko kurtkę, reszta wymaga gruntownego... szycia - mruknął niezadowolony. - Muszę sobie przypisać te diabelne ubrania, bo kiedyś mnie szlag trafi - pokręcił nosem. Westchnął ciezko. - Wypiorę i oddam.. te pożyczone ubrania znaczy - zaznaczył, znów zwracając się do Niny, po czym zamilkł. Gdy tylko się ubrał był gotów do drogi. Nie wiedział co na ten temat mysleć, starał się skupic na tym, że watahę znów czeka zadanie... Już po drodze zaczął rozmyślać jakie, oddajac się rozmyslaniom i fantazjom.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Rozdział II: Szczęśliwej drogi już czas...
* 5 marca 2007 r.*
Wczesny poranek piątego dnia marca nieszczególnie różnił się od innych poniedziałkowych poranków. Schyłek zimy z wolna dawał o sobie znać: na zewnątrz temperatura sięgała 3-4 stopni Celsjusza, na chodnikach i przy krawężnikach topniały szarobrązowe resztki śniegu, flegmatycznie rozpływające się w brudną breję. Miasto, które nigdy nie zasypia, o tej porze żyło już pełną piersią. Długie sznurki trąbiących na siebie samochodów i autobusów kłębiły się w pęczniejących korkach, a zatłoczone kolejki elektryczne żwawo pędziły po szynach, płosząc przysypiające obok torów senne gołębie, wrony i mewy. Pod asfaltem ulic miasta mknęło metro – mechaniczne krety, uparcie drążące betonową tkankę metropolii.
Przekaz od Seana był jasny: należało zebrać się do kupy i jak najszybciej przybyć do Konserwatorium w Central Parku, tradycyjnego już miejsca spotkań nowojorskich garou. Niepisana umowa wewnątrz watahy Niedźwiedziego Pazura stanowiła, że za kontakty z ludźmi i homidami odpowiada Conn, jako lepiej przygotowany do tej roli. Poza tym paniczny lęk Leny przed elektroniką w dużym stopniu ograniczał jej relacje w miejskim środowisku.
Młode wilkołaki błyskawicznie doprowadziły się do stanu używalności. Szybki prysznic, zmiana odzieży, szklanka wody i dzielni bohaterowie byli jak nowi. No prawie, gdyż noc pełna wrażeń dawała fizycznie o sobie znać. Na szczęście wrodzona regeneracja pozwoliła wilkołakom błyskawicznie zneutralizować w organizmie resztki alkoholu.
Gdy wataha przybyła na miejsce, w szczepie panowało poruszenie. W powietrzu dało się wyczuć ogólne podekscytowanie, jednakże wilkołaki nie byli w stanie ocenić, czy miało ono pozytywne czy negatywne źródło. Zgromadzeni garou i Krewniacy szeptali coś między sobą, potakiwali głowami, wskazywali palcami. Coś się działo, to pewne, ale chyba nikt z tutaj obecnych nie potrafił odpowiedzieć co. Może poza starszyzną i jej zausznikami, ale nikogo z nich młode wilkołaki nie dostrzegły.
Do chwili aż zjawił się Sean.
- Cieszę się, że tak szybko udało wam się przybyć – zwrócił się do watahy, kiwając na powitanie głową Lenie, Connowi i pozostałym garou. Ci odpowiedzieli tym samym, jednocześnie spoglądając na Starszego Fianna wyczekującym wzrokiem.
- Wybaczcie ten alarmujący ton przez telefon, ale doszły mnie słuchy, że dość intensywnie się socjalizowaliście- tutaj mrugnął porozumiewawczo okiem, a usta wykrzywił w lekkim uśmiechu. – Sami zatem rozumiecie, że gdybym uprzejmie się z wami umówił na spotkanie, zapewne niespecjalnie chciałoby się wam przerywać przednią zabawę.
Wybrańcy Niedźwiedzia wymienili spojrzenia, z trudem tłumiąc nerwowy śmiech. Lena poczuła, jak jej twarz zaczyna oblewać wstydliwy rumieniec. Gdzieś w środku znowu zaczęła wzbierać w niej złość, lecz szybko stłumiła ją w zarodku.
- W powietrzu czuć niezdrowe podekscytowanie...- niepewnym głosem Conn postanowił zmienić temat.
- Duchy zachowują się dość dziwnie – zawtórowała mu Nina, a Dżet przytaknął jej słowom.Chodzący-Po-Lodzie rzucał na boki niespokojne spojrzenia.
Z twarzy Seana błyskawicznie zniknął uśmiech, a jego miejsce zajął poważny grymas. Zmarszczył brwi, lekko wydął dolną wargę i pokiwał twierdząco głową.
- To fakt. Szczep zelektryzowała plotka, która niedawno obiegła naszych garou i Krewniaków – odparł cichym, spokojnym głosem. – Czekają teraz na jakieś konkretne wyjaśnienia.
- Możemy zatem na nie liczyć, Sean? – W głosie Leny dało się wyczuć nutkę zniecierpliwienia. Cała ta gra na zwłokę zaczęła ją z wolna irytować. Najpierw tajemniczy telefon, potem wszechobecne napięcie w szczepie, teraz ten konspiracyjny ton Starszego.
- W gorącej wodzie kąpana – Fianna zdobył się na lekki uśmiech, ale wataha nie była pewna, czy w jego głosie zabrzmiał żart czy drwina. – Ale od alfy tegoż właśnie się oczekuje, nieprawdaż? Dążenia do konkretów i za pomocą konkretnych metod.
Nina westchnęła teatralnie, za co Conn rzucił jej karcące spojrzenie. Już chciała mu coś odpowiedzieć, lecz ubiegł ją Sean.
- Ktoś rozpuścił plotkę, że Matka Larissa jest w bardzo złym stanie. To bzdura, a my staramy się ustalić, kto postanowił zasiać defetyzm w szczepie – wyjaśnił. Zarówno Lena, jak i Dżet wyczuli w pewnym momencie jego wypowiedzi drobne zakłopotanie. Zupełnie jakby przypadkowo powiedział jedno słowo za dużo. Albo nie takie jakie chciał. Cokolwiek to było, lupusy nie miały czasu dłużej się nad tym zastanawiać, gdyż Starszy Fianna kontynuował wyjaśnienia.
- Oczywiście, nie da się ukryć, że stan zdrowia przywódczyni naszego szczepu nie jest zadowalający. Nie ma się jednak co dziwić, gdyż Matka Larissa to wiekowa kobieta. Ostatnimi czasy podupadła na zdrowiu, ale zapewniam, że czuje się na tyle dobrze, by z powodzeniem w dalszym ciągu sprawować zaszczytną funkcję. Zresztą, później sami będziecie mieli okazję się o tym przekonać.
Wilkołaki poczuły pewną ulgę. Co prawda nie znali Matki Larissy bardzo dobrze, ale była głową szczepu odkąd tylko pamiętali. Zawsze cieszyła się szacunkiem, uważana była za doskonałą i cierpliwą mediatorkę. Do tego miała opinię ciepłej i serdecznej osoby – ponoć nikt, kto zwrócił się do niej o pomoc nie został odprawiony z niczym. Szczególnie wiele zawdzięczał jej Chodzący-Po-Lodzie. Matka Larissa, pomimo sprzeciwu kilku wpływowych w szczepie i konserwatywnych person, postanowiła dać albinosowi szansę na udowodnienie swoim postępowaniem, że jego skaza nie czyni go na wskroś złym.
- A jeśli chodzi o powód, dla którego was tu wezwałem, to są ich dwa. – Słowa Seana wskazywały, że zmierza do meritum, co skłoniło zmęczonych wybrańców Niedźwiedzia do uważnego słuchania.
- Powraca sprawa wybrańca, którego przyprowadziliście do szczepu kilka tygodni temu. Cóż, nie mam dobrych wiadomości. – Na te słowa Conn spochmurniał, a Lena nerwowo zagryzła wargę. Co znowu? Czyżby cały ten trud miał okazać się daremny? Czy po to nadstawiali głowy, a mentor watahy, Jordan, stracił życie? Wilkołaki poczuły, że zaczyna wzbierać w nich złość.
- Ale złych też nie. – Napięcie wśród bohaterów nieco opadło, ale w dalszym ciągu niecierpliwie czekali na dalsze wyjaśnienia.
- W czym zatem problem? – Odezwała się Lena.
- Jego dziedzictwo wciąż się nie ujawniło. Minęło kilka tygodni odkąd jest wśród nas, lecz w dalszym ciągu nie przeszedł Pierwszej Przemiany.
- Może jednak nie jest tak wyjątkowy, za jakiego go uważano? – Odparł metys. Nina uśmiechnęła się złośliwie, Dżet nieśmiało przytaknął.
- To oczywiste, że te wszystkie okoliczności stawiają jego osobę pod znakiem zapytania. Trudno jednak zignorować oczywiste zapewnienia ze strony doświadczonych teurgów, którzy w tym celu konsultowali się z wieloma duchami przodków. Każdy z nich potwierdził, że w chłopaku drzemie potencjał, a powodem opóźnienia przemiany może być cokolwiek. Swoją pomoc zaoferował nawet sam Szept-O-Świcie, wielki teurg i przywódca szczepu Czarnej Wiewiórki w Morristown.
- Słyszałam o nim – odparła Nina. – Ponoć nie ma sobie równych na całym północnym-wschodzie.
- To prawda – przytaknął Sean – Jest on teurgiem wielkiej mocy, bardzo doświadczonym i o ogromnej wiedzy. Wraz z Matką Larissą jesteśmy pewni, że będzie on znał odpowiedzi na trapiące nas pytania i skutecznie obudzi drzemiącą w wybrańcu moc.
- No dobrze, ale czemu nam o tym mówisz? Czyżbyśmy...
- Tak, Conn. To wasze kolejne zadanie. Udacie się w towarzystwie Matki Larissy do szczepu Czarnej Wiewiórki i spotkacie się z Szeptem-O-Świcie. Oczywiście dzieciak podąży z wami.
Wilkołaki westchnęły. Wszystko wskazywało na to, że zakończył się błogi czas słodkiej laby. Obowiązki wobec szczepu postanowiły dać o dobie znać.
- Wybraliśmy waszą watahę, gdyż mieliście z chłopakiem wcześniej do czynienia i bohatersko przyprowadziliście go do naszego caernu. W międzyczasie stawiliście czoła Tancerzom Czarnej Spirali, wychodząc ze starcia właściwie bez szwanku. Dlatego raz jeszcze zostaniecie poproszeni o eskortę wybrańca, tym razem u boku Matki Larissy. Gdyby nie fakt, że dzieciak jest dla nas bardzo ważny, a co za tym idzie – narażony na ataki z zewnątrz, a także fakt, że nasza przywódczyni samotnie może nie sprostać trudom takiej eskorty, nie byłoby potrzeby zlecać wam tego zadania. Ale jest jak jest, a wy się do tego odpowiednio nadajecie.
- Kiedy mamy wyruszyć? – Zapytała Lena. Konieczność wybycia w kolejną niebezpieczną misję niespecjalnie jej się uśmiechała, ale niosła ze sobą słodką dla wilczycy perspektywę opuszczenia betonowego więzienia nowojorskiej metropolii.
- Jeszcze dziś. Zależy nam na czasie. Pozałatwiajcie zatem wszystkie swoje sprawy i stawcie się tutaj przed południem. Jakieś pytania?
- W jaki sposób mamy podróżować i gdzie to całe Morristown? – Odezwał się Conn.
- To blisko czterdzieści mil na zachód od Nowego Jorku. Szczep Czarnej Wiewiórki ma swoją siedzibę w Narodowym Parku Historycznym Morristown, kilka mil na południe od miasteczka. Na miejscu wystarczy zasięgnąć języka lub kupić przewodnik po Parku, by bez kłopotu tam trafić. Zresztą, ufam w waszą pomysłowość, Niedźwiedzi Pazurze. A środek transportu? To już od was zależy. Do jednego samochodu się nie zapakujecie, więc może autobusem? Albo rowerami lub piechotą? Szczegóły ustalcie z Matką Larissą.
- A czy nie można by otworzyć Księżycowego Mostu? Znacznie skróciłoby to i ułatwiło podróż. – Conn nie dawał za wygraną.
- Nie, gdyż misja ta nie ma statusu dyplomatycznej. To prywatne spotkanie dwojga Starzych teurgów: Matki Larissy i Szeptu-O-Świcie. Szczep Czarnej Wiewiórki nie musi wcale wiedzieć jak bardzo nam na tym zależy. Z przyczyn oczywistych wolimy uniknąć zbędnego rozgłosu.
Wataha przytaknęła. Wilkołaki spojrzały na Seana z nadzieją, że to koniec odprawy, lecz ten szybko rozwiał ich płonne nadzieje.
- Jeszcze jedno. Dołączy do was młody, nieopierzony garou. Świeżynka, krótko po swojej Pierwszej Przemianie. Starszyzna uznała, że wasza misja to idealna okazja do Rytuału Przejścia dla tego młodzieńca.
Sean odwrócił się i zawołał kogoś po imieniu. Po chwili podbiegł do niego dobrze zbudowany, na oko szesnastoletni chłopak o jasnobrązowych włosach i hipnotycznie błękitnym wejrzeniu. Przywitał się ze Starszym Fianną, a następnie kolejno z każdym z bohaterów.
- To Dergo Blanced, ludzkie szczenię zrodzone w Nowiu, Dziecko Gai. Conn, czynię Cię odpowiedzialnym głową za tego młodzieńca. Dopilnuj, by jego Rytuał Przejścia przebiegł pomyślnie, a nie ominą cię honory. Potraktuj to jako zaszczyt.
Ahroun chciał coś powiedzieć, lecz w słowo wszedł mu Sean:
- Jest siódma. Macie cztery i pół godziny na przygotowanie się do drogi i omówienie między sobą szczegółów. Liczę na punktualność. Do tego czasu – bywajcie.
Starszy Fianna ukłonił się wataże i odszedł w swoją stronę, zostawiając bohaterów sam na sam z myślami i nowym nabytkiem.
* 5 marca 2007 r.*
Wczesny poranek piątego dnia marca nieszczególnie różnił się od innych poniedziałkowych poranków. Schyłek zimy z wolna dawał o sobie znać: na zewnątrz temperatura sięgała 3-4 stopni Celsjusza, na chodnikach i przy krawężnikach topniały szarobrązowe resztki śniegu, flegmatycznie rozpływające się w brudną breję. Miasto, które nigdy nie zasypia, o tej porze żyło już pełną piersią. Długie sznurki trąbiących na siebie samochodów i autobusów kłębiły się w pęczniejących korkach, a zatłoczone kolejki elektryczne żwawo pędziły po szynach, płosząc przysypiające obok torów senne gołębie, wrony i mewy. Pod asfaltem ulic miasta mknęło metro – mechaniczne krety, uparcie drążące betonową tkankę metropolii.
Przekaz od Seana był jasny: należało zebrać się do kupy i jak najszybciej przybyć do Konserwatorium w Central Parku, tradycyjnego już miejsca spotkań nowojorskich garou. Niepisana umowa wewnątrz watahy Niedźwiedziego Pazura stanowiła, że za kontakty z ludźmi i homidami odpowiada Conn, jako lepiej przygotowany do tej roli. Poza tym paniczny lęk Leny przed elektroniką w dużym stopniu ograniczał jej relacje w miejskim środowisku.
Młode wilkołaki błyskawicznie doprowadziły się do stanu używalności. Szybki prysznic, zmiana odzieży, szklanka wody i dzielni bohaterowie byli jak nowi. No prawie, gdyż noc pełna wrażeń dawała fizycznie o sobie znać. Na szczęście wrodzona regeneracja pozwoliła wilkołakom błyskawicznie zneutralizować w organizmie resztki alkoholu.
Gdy wataha przybyła na miejsce, w szczepie panowało poruszenie. W powietrzu dało się wyczuć ogólne podekscytowanie, jednakże wilkołaki nie byli w stanie ocenić, czy miało ono pozytywne czy negatywne źródło. Zgromadzeni garou i Krewniacy szeptali coś między sobą, potakiwali głowami, wskazywali palcami. Coś się działo, to pewne, ale chyba nikt z tutaj obecnych nie potrafił odpowiedzieć co. Może poza starszyzną i jej zausznikami, ale nikogo z nich młode wilkołaki nie dostrzegły.
Do chwili aż zjawił się Sean.
- Cieszę się, że tak szybko udało wam się przybyć – zwrócił się do watahy, kiwając na powitanie głową Lenie, Connowi i pozostałym garou. Ci odpowiedzieli tym samym, jednocześnie spoglądając na Starszego Fianna wyczekującym wzrokiem.
- Wybaczcie ten alarmujący ton przez telefon, ale doszły mnie słuchy, że dość intensywnie się socjalizowaliście- tutaj mrugnął porozumiewawczo okiem, a usta wykrzywił w lekkim uśmiechu. – Sami zatem rozumiecie, że gdybym uprzejmie się z wami umówił na spotkanie, zapewne niespecjalnie chciałoby się wam przerywać przednią zabawę.
Wybrańcy Niedźwiedzia wymienili spojrzenia, z trudem tłumiąc nerwowy śmiech. Lena poczuła, jak jej twarz zaczyna oblewać wstydliwy rumieniec. Gdzieś w środku znowu zaczęła wzbierać w niej złość, lecz szybko stłumiła ją w zarodku.
- W powietrzu czuć niezdrowe podekscytowanie...- niepewnym głosem Conn postanowił zmienić temat.
- Duchy zachowują się dość dziwnie – zawtórowała mu Nina, a Dżet przytaknął jej słowom.Chodzący-Po-Lodzie rzucał na boki niespokojne spojrzenia.
Z twarzy Seana błyskawicznie zniknął uśmiech, a jego miejsce zajął poważny grymas. Zmarszczył brwi, lekko wydął dolną wargę i pokiwał twierdząco głową.
- To fakt. Szczep zelektryzowała plotka, która niedawno obiegła naszych garou i Krewniaków – odparł cichym, spokojnym głosem. – Czekają teraz na jakieś konkretne wyjaśnienia.
- Możemy zatem na nie liczyć, Sean? – W głosie Leny dało się wyczuć nutkę zniecierpliwienia. Cała ta gra na zwłokę zaczęła ją z wolna irytować. Najpierw tajemniczy telefon, potem wszechobecne napięcie w szczepie, teraz ten konspiracyjny ton Starszego.
- W gorącej wodzie kąpana – Fianna zdobył się na lekki uśmiech, ale wataha nie była pewna, czy w jego głosie zabrzmiał żart czy drwina. – Ale od alfy tegoż właśnie się oczekuje, nieprawdaż? Dążenia do konkretów i za pomocą konkretnych metod.
Nina westchnęła teatralnie, za co Conn rzucił jej karcące spojrzenie. Już chciała mu coś odpowiedzieć, lecz ubiegł ją Sean.
- Ktoś rozpuścił plotkę, że Matka Larissa jest w bardzo złym stanie. To bzdura, a my staramy się ustalić, kto postanowił zasiać defetyzm w szczepie – wyjaśnił. Zarówno Lena, jak i Dżet wyczuli w pewnym momencie jego wypowiedzi drobne zakłopotanie. Zupełnie jakby przypadkowo powiedział jedno słowo za dużo. Albo nie takie jakie chciał. Cokolwiek to było, lupusy nie miały czasu dłużej się nad tym zastanawiać, gdyż Starszy Fianna kontynuował wyjaśnienia.
- Oczywiście, nie da się ukryć, że stan zdrowia przywódczyni naszego szczepu nie jest zadowalający. Nie ma się jednak co dziwić, gdyż Matka Larissa to wiekowa kobieta. Ostatnimi czasy podupadła na zdrowiu, ale zapewniam, że czuje się na tyle dobrze, by z powodzeniem w dalszym ciągu sprawować zaszczytną funkcję. Zresztą, później sami będziecie mieli okazję się o tym przekonać.
Wilkołaki poczuły pewną ulgę. Co prawda nie znali Matki Larissy bardzo dobrze, ale była głową szczepu odkąd tylko pamiętali. Zawsze cieszyła się szacunkiem, uważana była za doskonałą i cierpliwą mediatorkę. Do tego miała opinię ciepłej i serdecznej osoby – ponoć nikt, kto zwrócił się do niej o pomoc nie został odprawiony z niczym. Szczególnie wiele zawdzięczał jej Chodzący-Po-Lodzie. Matka Larissa, pomimo sprzeciwu kilku wpływowych w szczepie i konserwatywnych person, postanowiła dać albinosowi szansę na udowodnienie swoim postępowaniem, że jego skaza nie czyni go na wskroś złym.
- A jeśli chodzi o powód, dla którego was tu wezwałem, to są ich dwa. – Słowa Seana wskazywały, że zmierza do meritum, co skłoniło zmęczonych wybrańców Niedźwiedzia do uważnego słuchania.
- Powraca sprawa wybrańca, którego przyprowadziliście do szczepu kilka tygodni temu. Cóż, nie mam dobrych wiadomości. – Na te słowa Conn spochmurniał, a Lena nerwowo zagryzła wargę. Co znowu? Czyżby cały ten trud miał okazać się daremny? Czy po to nadstawiali głowy, a mentor watahy, Jordan, stracił życie? Wilkołaki poczuły, że zaczyna wzbierać w nich złość.
- Ale złych też nie. – Napięcie wśród bohaterów nieco opadło, ale w dalszym ciągu niecierpliwie czekali na dalsze wyjaśnienia.
- W czym zatem problem? – Odezwała się Lena.
- Jego dziedzictwo wciąż się nie ujawniło. Minęło kilka tygodni odkąd jest wśród nas, lecz w dalszym ciągu nie przeszedł Pierwszej Przemiany.
- Może jednak nie jest tak wyjątkowy, za jakiego go uważano? – Odparł metys. Nina uśmiechnęła się złośliwie, Dżet nieśmiało przytaknął.
- To oczywiste, że te wszystkie okoliczności stawiają jego osobę pod znakiem zapytania. Trudno jednak zignorować oczywiste zapewnienia ze strony doświadczonych teurgów, którzy w tym celu konsultowali się z wieloma duchami przodków. Każdy z nich potwierdził, że w chłopaku drzemie potencjał, a powodem opóźnienia przemiany może być cokolwiek. Swoją pomoc zaoferował nawet sam Szept-O-Świcie, wielki teurg i przywódca szczepu Czarnej Wiewiórki w Morristown.
- Słyszałam o nim – odparła Nina. – Ponoć nie ma sobie równych na całym północnym-wschodzie.
- To prawda – przytaknął Sean – Jest on teurgiem wielkiej mocy, bardzo doświadczonym i o ogromnej wiedzy. Wraz z Matką Larissą jesteśmy pewni, że będzie on znał odpowiedzi na trapiące nas pytania i skutecznie obudzi drzemiącą w wybrańcu moc.
- No dobrze, ale czemu nam o tym mówisz? Czyżbyśmy...
- Tak, Conn. To wasze kolejne zadanie. Udacie się w towarzystwie Matki Larissy do szczepu Czarnej Wiewiórki i spotkacie się z Szeptem-O-Świcie. Oczywiście dzieciak podąży z wami.
Wilkołaki westchnęły. Wszystko wskazywało na to, że zakończył się błogi czas słodkiej laby. Obowiązki wobec szczepu postanowiły dać o dobie znać.
- Wybraliśmy waszą watahę, gdyż mieliście z chłopakiem wcześniej do czynienia i bohatersko przyprowadziliście go do naszego caernu. W międzyczasie stawiliście czoła Tancerzom Czarnej Spirali, wychodząc ze starcia właściwie bez szwanku. Dlatego raz jeszcze zostaniecie poproszeni o eskortę wybrańca, tym razem u boku Matki Larissy. Gdyby nie fakt, że dzieciak jest dla nas bardzo ważny, a co za tym idzie – narażony na ataki z zewnątrz, a także fakt, że nasza przywódczyni samotnie może nie sprostać trudom takiej eskorty, nie byłoby potrzeby zlecać wam tego zadania. Ale jest jak jest, a wy się do tego odpowiednio nadajecie.
- Kiedy mamy wyruszyć? – Zapytała Lena. Konieczność wybycia w kolejną niebezpieczną misję niespecjalnie jej się uśmiechała, ale niosła ze sobą słodką dla wilczycy perspektywę opuszczenia betonowego więzienia nowojorskiej metropolii.
- Jeszcze dziś. Zależy nam na czasie. Pozałatwiajcie zatem wszystkie swoje sprawy i stawcie się tutaj przed południem. Jakieś pytania?
- W jaki sposób mamy podróżować i gdzie to całe Morristown? – Odezwał się Conn.
- To blisko czterdzieści mil na zachód od Nowego Jorku. Szczep Czarnej Wiewiórki ma swoją siedzibę w Narodowym Parku Historycznym Morristown, kilka mil na południe od miasteczka. Na miejscu wystarczy zasięgnąć języka lub kupić przewodnik po Parku, by bez kłopotu tam trafić. Zresztą, ufam w waszą pomysłowość, Niedźwiedzi Pazurze. A środek transportu? To już od was zależy. Do jednego samochodu się nie zapakujecie, więc może autobusem? Albo rowerami lub piechotą? Szczegóły ustalcie z Matką Larissą.
- A czy nie można by otworzyć Księżycowego Mostu? Znacznie skróciłoby to i ułatwiło podróż. – Conn nie dawał za wygraną.
- Nie, gdyż misja ta nie ma statusu dyplomatycznej. To prywatne spotkanie dwojga Starzych teurgów: Matki Larissy i Szeptu-O-Świcie. Szczep Czarnej Wiewiórki nie musi wcale wiedzieć jak bardzo nam na tym zależy. Z przyczyn oczywistych wolimy uniknąć zbędnego rozgłosu.
Wataha przytaknęła. Wilkołaki spojrzały na Seana z nadzieją, że to koniec odprawy, lecz ten szybko rozwiał ich płonne nadzieje.
- Jeszcze jedno. Dołączy do was młody, nieopierzony garou. Świeżynka, krótko po swojej Pierwszej Przemianie. Starszyzna uznała, że wasza misja to idealna okazja do Rytuału Przejścia dla tego młodzieńca.
Sean odwrócił się i zawołał kogoś po imieniu. Po chwili podbiegł do niego dobrze zbudowany, na oko szesnastoletni chłopak o jasnobrązowych włosach i hipnotycznie błękitnym wejrzeniu. Przywitał się ze Starszym Fianną, a następnie kolejno z każdym z bohaterów.
- To Dergo Blanced, ludzkie szczenię zrodzone w Nowiu, Dziecko Gai. Conn, czynię Cię odpowiedzialnym głową za tego młodzieńca. Dopilnuj, by jego Rytuał Przejścia przebiegł pomyślnie, a nie ominą cię honory. Potraktuj to jako zaszczyt.
Ahroun chciał coś powiedzieć, lecz w słowo wszedł mu Sean:
- Jest siódma. Macie cztery i pół godziny na przygotowanie się do drogi i omówienie między sobą szczegółów. Liczę na punktualność. Do tego czasu – bywajcie.
Starszy Fianna ukłonił się wataże i odszedł w swoją stronę, zostawiając bohaterów sam na sam z myślami i nowym nabytkiem.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Dergo
Chłopak ubrany był w luźny niebieski dres, który bardzo pasował do jego dość niezwykłych oczu, na nogach miał kilkutygodniowe białe adidasy, a w lewej dłoni trzymał sporą torbę sportową.
Z lekkim niepokojem patrzył na nowo poznanych. Czy ci ludzie... czy ci Garou, zastąpią mu jego ukochaną rodzinę? Młodzieniec trafił w zupełnie nowe środowisko, gdzie wszyscy już się znali, a on nie wiedział o nich nic. Nawet słowa, którymi został przedstawiony "ludzkie szczenię zrodzone w Nowiu, Dziecko Gai" były dla niego nietypowe. Ich znaczenie poznał zaledwie kilka dni temu i jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić.
Teraz jednak musiał skupić się na czymś innym - otrzymali pewne zadanie. Mieli eskortować dwie osoby w pewne miejsce. Początkowo mogłoby się to wydawać proste, ale Dergo wiedział, że wcale nie musi tak być - choć nawet sobie nie wyobrażał, jakie nadprzyrodzone siły mogą napotkać na swej drodze. Miała to być jego inicjacja, jego Rytuał Przejścia, o którym tyle mu mówiono. Wiedział, że nie będzie to łatwe.
Chciał zapytać "co teraz?", ale słowa jakoś nie mogły wydostać się z jego gardła.
Chłopak ubrany był w luźny niebieski dres, który bardzo pasował do jego dość niezwykłych oczu, na nogach miał kilkutygodniowe białe adidasy, a w lewej dłoni trzymał sporą torbę sportową.
Z lekkim niepokojem patrzył na nowo poznanych. Czy ci ludzie... czy ci Garou, zastąpią mu jego ukochaną rodzinę? Młodzieniec trafił w zupełnie nowe środowisko, gdzie wszyscy już się znali, a on nie wiedział o nich nic. Nawet słowa, którymi został przedstawiony "ludzkie szczenię zrodzone w Nowiu, Dziecko Gai" były dla niego nietypowe. Ich znaczenie poznał zaledwie kilka dni temu i jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić.
Teraz jednak musiał skupić się na czymś innym - otrzymali pewne zadanie. Mieli eskortować dwie osoby w pewne miejsce. Początkowo mogłoby się to wydawać proste, ale Dergo wiedział, że wcale nie musi tak być - choć nawet sobie nie wyobrażał, jakie nadprzyrodzone siły mogą napotkać na swej drodze. Miała to być jego inicjacja, jego Rytuał Przejścia, o którym tyle mu mówiono. Wiedział, że nie będzie to łatwe.
Chciał zapytać "co teraz?", ale słowa jakoś nie mogły wydostać się z jego gardła.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera

Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena Horne
Wilkołaczyca cieszyła się niezmiernie, że wrodzona regeneracja tak szybko usunęła skutki alkoholu, które nawiasem mówiąc przez dłuższą chwilę dawały wilczycy o sobie znać. Duża ilość chłodnej wody pomogła się pozbierać. Prysznic ją odświeżył. Bardzo szybko była gotowa do wyjścia.
Poruszenie w Caernie wywołało jej niepokój. Uniosła głowę węsząc w powietrzu. Opamiętała się zdając sobie sprawę z tego, że to wilczy odruch... Homidzi raczej tak nie robią. Mimo wszystko z powodu jej silnego poczucia przynależności do tej grupy wilkołaków udzielał jej się ogólny nastrój. Jej wataha również wykazywała pewne oznaki zaniepokojenia. Pojawienie się Seana przeniosło jej uwagę z okolicy na jego osobę.
Z gardła Leny wydobyło się coś pomiędzy chrząknięciem i kaszlnięciem, gdy wspomniał on o ich imprezowaniu. Uspokoiła się. Kolejne słowa Seana nie przyniosły wyjaśnienia tylko kolejne pytania.
- Możemy zatem na nie liczyć, Sean? - w jej głosie brzmiała delikatna nuta zniecierpliwienia.
- W gorącej wodzie kąpana – Fianna zdobył się na lekki uśmiech. – Ale od alfy tegoż właśnie się oczekuje, nieprawdaż? Dążenia do konkretów i za pomocą konkretnych metod - Lena nie była w sumie pewna, czy słyszy w jego głosie słyszy wesołość czy raczej drwinę. Dla własnego spokoju postanowiła to zignorować.
Kolejne słowa Seana zaczynały zawierać konkrety. Lena nastawiła uszu czując bardziej niż słysząc zakłopotanie w wypowiedzi starszego garou. Coś było nie do końca tak jak powinno... Kolejne słowa, które padły z ust Seana odwróciły jednak jej uwagę od rozmyślań na ten temat.
W końcu nastąpiło to na co czekali od samego pojawienia się tutaj. Sedno sprawy! Zagryzała wargę nerwowo słuchając słów wilkołaka, od czasu do czasu wtrącając jakieś pytanie lub słuchając wypowiedzi reszty watahy. A więc będą eskortą tego szczeniaka i wsparciem dla Matki Larissy. Kolejne bardzo ważne zadanie. Lena zmarszczyła brwi.
- Kiedy mamy wyruszyć? – Zapytała Lena. Konieczność wybycia w kolejną niebezpieczną misję niespecjalnie jej się uśmiechała, ale niosła ze sobą słodką dla wilczycy perspektywę opuszczenia betonowego więzienia nowojorskiej metropolii. Skinęła głową słysząc iż jeszcze tego dnia. Szkoda, że nie dane im będzie wypocząć po tym siłowaniu się na dywanie u Niny... Trudno. Wczesnowiosenne wilcze lenistwo musiało ustąpić poczuciu obowiązku wobec szczepu. Krzywiła się tylko pod nosem na myśl o podróżowaniu inaczej niż na własnych łapach. Po to chyba opuszczają tę betonową dżunglę by w końcu poczuć prawdziwy grunt pod łapami, a nie...
A potem Sean przedstawił im małpiego szczeniaka. Dergo... Nów... Dziecko Gai... Przez głowę Leny przesunęły się wszelkie skojarzenia z tym związane. Przywitała się na razie bez słowa, a gdy Sean poszedł zwróciła się do Conna.
- Ciekawa jestem jak się sprawdzisz w pilnowaniu szczeniąt. Już znamy twój talent do negocjacji - rzuciła. Lupuska starała się, by brzmiało to jak żart. Niestety nie do końca jej wyszło. Po prostu jej słowa brzmiały bardziej jak faktyczna ciekawość, jak sobie poradzi...
Zmierzyła młodego uważnym spojrzeniem bursztynowych oczu. Zdawała się przewiercać go na wylot.
- Zobaczymy... - mruknęła do siebie. Potem zwróciła się do watahy
- Jeśli macie teraz coś do załatwienia co nie może poczekać do chwili aż wykonamy zadanie, to mówcie teraz, póki jest chwila. Ja jestem gotowa do drogi... I od razu zaznaczam, że własne łapy to najlepszy środek transportu - burknęła ciężko obrażona na wszelkie inne środki transportu. Trudno będzie ją skłonić do podróżowania inaczej.
- Mogę na was tu zaczekać jak będziecie się przygotowywać. Cztery godziny, to akurat czas idealny na drzemkę... Tam jest fajne miejsce - skinęła głową w stronę gęstych, choć pozbawionych wciąż listowia krzewów. Spojrzała na młodego.
- Zakładam, że skoro już tu byłeś to też jesteś gotów, hm? - spytała bez ogródek. Dergo miał wrażenie, że patrzy na niego tak jak starszy wilk mógłby patrzeć na małego szczeniaka.
Wilkołaczyca cieszyła się niezmiernie, że wrodzona regeneracja tak szybko usunęła skutki alkoholu, które nawiasem mówiąc przez dłuższą chwilę dawały wilczycy o sobie znać. Duża ilość chłodnej wody pomogła się pozbierać. Prysznic ją odświeżył. Bardzo szybko była gotowa do wyjścia.
Poruszenie w Caernie wywołało jej niepokój. Uniosła głowę węsząc w powietrzu. Opamiętała się zdając sobie sprawę z tego, że to wilczy odruch... Homidzi raczej tak nie robią. Mimo wszystko z powodu jej silnego poczucia przynależności do tej grupy wilkołaków udzielał jej się ogólny nastrój. Jej wataha również wykazywała pewne oznaki zaniepokojenia. Pojawienie się Seana przeniosło jej uwagę z okolicy na jego osobę.
Z gardła Leny wydobyło się coś pomiędzy chrząknięciem i kaszlnięciem, gdy wspomniał on o ich imprezowaniu. Uspokoiła się. Kolejne słowa Seana nie przyniosły wyjaśnienia tylko kolejne pytania.
- Możemy zatem na nie liczyć, Sean? - w jej głosie brzmiała delikatna nuta zniecierpliwienia.
- W gorącej wodzie kąpana – Fianna zdobył się na lekki uśmiech. – Ale od alfy tegoż właśnie się oczekuje, nieprawdaż? Dążenia do konkretów i za pomocą konkretnych metod - Lena nie była w sumie pewna, czy słyszy w jego głosie słyszy wesołość czy raczej drwinę. Dla własnego spokoju postanowiła to zignorować.
Kolejne słowa Seana zaczynały zawierać konkrety. Lena nastawiła uszu czując bardziej niż słysząc zakłopotanie w wypowiedzi starszego garou. Coś było nie do końca tak jak powinno... Kolejne słowa, które padły z ust Seana odwróciły jednak jej uwagę od rozmyślań na ten temat.
W końcu nastąpiło to na co czekali od samego pojawienia się tutaj. Sedno sprawy! Zagryzała wargę nerwowo słuchając słów wilkołaka, od czasu do czasu wtrącając jakieś pytanie lub słuchając wypowiedzi reszty watahy. A więc będą eskortą tego szczeniaka i wsparciem dla Matki Larissy. Kolejne bardzo ważne zadanie. Lena zmarszczyła brwi.
- Kiedy mamy wyruszyć? – Zapytała Lena. Konieczność wybycia w kolejną niebezpieczną misję niespecjalnie jej się uśmiechała, ale niosła ze sobą słodką dla wilczycy perspektywę opuszczenia betonowego więzienia nowojorskiej metropolii. Skinęła głową słysząc iż jeszcze tego dnia. Szkoda, że nie dane im będzie wypocząć po tym siłowaniu się na dywanie u Niny... Trudno. Wczesnowiosenne wilcze lenistwo musiało ustąpić poczuciu obowiązku wobec szczepu. Krzywiła się tylko pod nosem na myśl o podróżowaniu inaczej niż na własnych łapach. Po to chyba opuszczają tę betonową dżunglę by w końcu poczuć prawdziwy grunt pod łapami, a nie...
A potem Sean przedstawił im małpiego szczeniaka. Dergo... Nów... Dziecko Gai... Przez głowę Leny przesunęły się wszelkie skojarzenia z tym związane. Przywitała się na razie bez słowa, a gdy Sean poszedł zwróciła się do Conna.
- Ciekawa jestem jak się sprawdzisz w pilnowaniu szczeniąt. Już znamy twój talent do negocjacji - rzuciła. Lupuska starała się, by brzmiało to jak żart. Niestety nie do końca jej wyszło. Po prostu jej słowa brzmiały bardziej jak faktyczna ciekawość, jak sobie poradzi...
Zmierzyła młodego uważnym spojrzeniem bursztynowych oczu. Zdawała się przewiercać go na wylot.
- Zobaczymy... - mruknęła do siebie. Potem zwróciła się do watahy
- Jeśli macie teraz coś do załatwienia co nie może poczekać do chwili aż wykonamy zadanie, to mówcie teraz, póki jest chwila. Ja jestem gotowa do drogi... I od razu zaznaczam, że własne łapy to najlepszy środek transportu - burknęła ciężko obrażona na wszelkie inne środki transportu. Trudno będzie ją skłonić do podróżowania inaczej.
- Mogę na was tu zaczekać jak będziecie się przygotowywać. Cztery godziny, to akurat czas idealny na drzemkę... Tam jest fajne miejsce - skinęła głową w stronę gęstych, choć pozbawionych wciąż listowia krzewów. Spojrzała na młodego.
- Zakładam, że skoro już tu byłeś to też jesteś gotów, hm? - spytała bez ogródek. Dergo miał wrażenie, że patrzy na niego tak jak starszy wilk mógłby patrzeć na małego szczeniaka.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Chodzący-Po-Lodzie
Jak zwykle w skupieniu i skoncentrowany słuchał słów starszego. Zawsze starał się być uważny, żeby potem sie nie pomylić. Miał mniej miejsca na błędy niż inni. Nie tylko dlatego że był metysem, ale też dlatego, że był Filodoksem. Przyzwyczaił się już do tego. Także do myśli, że kiedyś popełni błąd, a wtedy będzie musiał umrzeć.
Cztery godziny? Cóż mógł robić w tym czasie... Spanie było chyba najlepszym wyjściem, rzeczywiście.
- Witaj, młody. Zajmiemy się tu tobą. Przy nas nie zginiesz - uśmiechnął się. Ale po chwili zastanowienia dodał - W każdym razie, na pewno nie sam.
Zastanowił się przez chwilę. Spanie w parku w centrum miasta wydawało mu się dziwną perspektywą, ale z drugiej strony, nie za bardzo wiedział w jakim innym miejscu mógłby się położyć.
- Jeśli na razie nie będę wam potrzebny, to może rzeczywiście się prześpię - powiedział wręcz do reszty watahy. Ostatnio coraz bardziej przyzwyczajał się do mówienia, i nie wiedział czy należy się z tego cieszyć, czy tym martwić... W każdym razie, odkładając zastanawianie się w tym temacie na później, poszedł w krzaki, żeby tam się wygodnie ułożyć i przedrzemać.
Jak zwykle w skupieniu i skoncentrowany słuchał słów starszego. Zawsze starał się być uważny, żeby potem sie nie pomylić. Miał mniej miejsca na błędy niż inni. Nie tylko dlatego że był metysem, ale też dlatego, że był Filodoksem. Przyzwyczaił się już do tego. Także do myśli, że kiedyś popełni błąd, a wtedy będzie musiał umrzeć.
Cztery godziny? Cóż mógł robić w tym czasie... Spanie było chyba najlepszym wyjściem, rzeczywiście.
- Witaj, młody. Zajmiemy się tu tobą. Przy nas nie zginiesz - uśmiechnął się. Ale po chwili zastanowienia dodał - W każdym razie, na pewno nie sam.
Zastanowił się przez chwilę. Spanie w parku w centrum miasta wydawało mu się dziwną perspektywą, ale z drugiej strony, nie za bardzo wiedział w jakim innym miejscu mógłby się położyć.
- Jeśli na razie nie będę wam potrzebny, to może rzeczywiście się prześpię - powiedział wręcz do reszty watahy. Ostatnio coraz bardziej przyzwyczajał się do mówienia, i nie wiedział czy należy się z tego cieszyć, czy tym martwić... W każdym razie, odkładając zastanawianie się w tym temacie na później, poszedł w krzaki, żeby tam się wygodnie ułożyć i przedrzemać.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Nina "Ninerl"
Zapowiadało się na coś grubszego. Sama atmosfera o tym świadczyła. No zobaczymy...
Nina dostrzegała mnóstwo duchów. Mieniły się kolorami, przenikając wszystko dookoła w pełnym wdzięku i niepokoju tańcu. Pulsowały nerwowym światłem i cieniem.
Wreszcie zjawił się Sean. Gadu, gadu na temat imprezy, słowa które Nina zignorowała. Dręczyła ją ciekawość, czemu ich wezwano. Miała nadzieję, że zaraz się to wyjaśni.
-Duchy zachowują się dość dziwnie –wtrąciła się mimochodem. Kruk i ona wyraźnie to czuli.
Sean mówił dalej. Oczywiście, zaraz pojawiła się drideren i druga niecierpliwa istota, lubiąca chaos i zabawę. "Zabawne. Chyba właśnie obraża Lenę, a ona oczywiście nie ma o tym pojęcia. Wilki" prychnęła drideren. "Zatańczmy z duchami. Teraz, teraz, teraz! Trzeba się roztopić" śmiało się drugie stworzenie, potrząsając niematerialnym ciałem.
Nina zignorowała spojrzenie Conna, ale nie mogła się oprzeć by nie odwzajemnić się takim samym. "Nie będzie nami rządził!" zasyczała białowłosa "Ograniczony samiec."
"Matka Larissa w złym stanie" myślała dziewczyna "Ciekawe." "Komuś na tym zależy" syknęła drideren. "To wiem, ale komu i po co?" odpowiedziała swojej podosobowości. "Musimy się tego dowiedzieć. Trzeba wyśledzić nitki." odparła srebrnowłosa. "Musimy" Nina zgodziła się z nią, a właściwie z sobą.
Nina słuchała dalej w milczeniu. Nowa misja... świetnie. Nie żeby nie lubiła przyrody, ale tak nagle? Ale i tak zdąży ze sobą wziąć to co najpotrzebniejsze. Wystarczy przepakować plecak.
Matkę Larissę określała słowami " w porządku" a w rozumieniu dziewczyny była to jedna z najwyższych pochwał, do których nie była skora.
Sean poruszył sprawę wybrańca. I jak się okazało też był z nim problem. Podróż, opieka nad bachorem... Wspaniale. Dobrze, ze już jest starszy. To i można będzie się z nim jakoś dogadać.
Szept-o-Świcie. Nina była bardzo ciekawa, czy rzeczywiście pogłoski o nim nie są przesadzone. Jeśli nie, to może uda się czegoś od niego nauczyć. No i towarzystwo Matki Larissy też nie było złe.
A teraz jeszcze ma ktoś do niech dołączyć. Jakiś smarkacz.
Smarkacz wygladał na oko siedemnaście, szesnaście lat. No to nie tak źle, jak się spodziewała.
- Jestem Nina. Albo Ninerl, mów jak chcesz. Miło cię poznać.- uśmiechnęła się do młodzika i uścisnęła jego dłoń. Zawsze warto wywrzeć pierwsze dobre wrażenie. Ninie niejednokrotnie się to później przydawało...
Zapowiadało się na coś grubszego. Sama atmosfera o tym świadczyła. No zobaczymy...
Nina dostrzegała mnóstwo duchów. Mieniły się kolorami, przenikając wszystko dookoła w pełnym wdzięku i niepokoju tańcu. Pulsowały nerwowym światłem i cieniem.
Wreszcie zjawił się Sean. Gadu, gadu na temat imprezy, słowa które Nina zignorowała. Dręczyła ją ciekawość, czemu ich wezwano. Miała nadzieję, że zaraz się to wyjaśni.
-Duchy zachowują się dość dziwnie –wtrąciła się mimochodem. Kruk i ona wyraźnie to czuli.
Sean mówił dalej. Oczywiście, zaraz pojawiła się drideren i druga niecierpliwa istota, lubiąca chaos i zabawę. "Zabawne. Chyba właśnie obraża Lenę, a ona oczywiście nie ma o tym pojęcia. Wilki" prychnęła drideren. "Zatańczmy z duchami. Teraz, teraz, teraz! Trzeba się roztopić" śmiało się drugie stworzenie, potrząsając niematerialnym ciałem.
Nina zignorowała spojrzenie Conna, ale nie mogła się oprzeć by nie odwzajemnić się takim samym. "Nie będzie nami rządził!" zasyczała białowłosa "Ograniczony samiec."
"Matka Larissa w złym stanie" myślała dziewczyna "Ciekawe." "Komuś na tym zależy" syknęła drideren. "To wiem, ale komu i po co?" odpowiedziała swojej podosobowości. "Musimy się tego dowiedzieć. Trzeba wyśledzić nitki." odparła srebrnowłosa. "Musimy" Nina zgodziła się z nią, a właściwie z sobą.
Nina słuchała dalej w milczeniu. Nowa misja... świetnie. Nie żeby nie lubiła przyrody, ale tak nagle? Ale i tak zdąży ze sobą wziąć to co najpotrzebniejsze. Wystarczy przepakować plecak.
Matkę Larissę określała słowami " w porządku" a w rozumieniu dziewczyny była to jedna z najwyższych pochwał, do których nie była skora.
Sean poruszył sprawę wybrańca. I jak się okazało też był z nim problem. Podróż, opieka nad bachorem... Wspaniale. Dobrze, ze już jest starszy. To i można będzie się z nim jakoś dogadać.
Szept-o-Świcie. Nina była bardzo ciekawa, czy rzeczywiście pogłoski o nim nie są przesadzone. Jeśli nie, to może uda się czegoś od niego nauczyć. No i towarzystwo Matki Larissy też nie było złe.
A teraz jeszcze ma ktoś do niech dołączyć. Jakiś smarkacz.
Smarkacz wygladał na oko siedemnaście, szesnaście lat. No to nie tak źle, jak się spodziewała.
- Jestem Nina. Albo Ninerl, mów jak chcesz. Miło cię poznać.- uśmiechnęła się do młodzika i uścisnęła jego dłoń. Zawsze warto wywrzeć pierwsze dobre wrażenie. Ninie niejednokrotnie się to później przydawało...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Conn
Irlandczyk z uwagą wpatrywał się w szczeniaka. Musiał przyznać, że trochę dziwnie się czuł w roli Mentora. Jakoś wcześniej mu nie przyszło do głowy, że w końcu ktoś może tego od niego oczekiwać. A teraz, tak nagle, musi przypilnować, żeby jakiś szczeniak przeszedł swój Rytuał Przejścia. To Ci dopiero...
- Ciekawa jestem jak się sprawdzisz w pilnowaniu szczeniąt. Już znamy twój talent do negocjacji - rzuciła Lena wyrywając Conna z zadumy. Mężczyzna dumnie pokazał jej język.
- Dobra mały - rzucił do szczeniaka, gdy tylko Nina się przedstawiła - sprawa jest bardzo prosta. Ja mówię, Ty słuchasz. Jak powiem Ci, żebyś poszedł i ugryzł jakiegoś kolesia w dupę, to pójdziesz i ugryziesz tego kolesia w dupę. Bez biadolenia i dociekania po co. Jest czas na pytania, na opowieści - tu oko Irlandczyka dziwnie błysnęło - i na słuchanie rozkazów. To czym się teraz zajmiemy, to bardzo poważna i trudna robota. Jak nam się uda i pożyjemy na tyle długo, żeby komuś o tym opowiedzieć, to będzie festyn i zabawa. Jak coś przez Ciebie spartolimy, to osobiście przypilnuję, żebyś śpiewał falsetem.
Zakończywszy przemowę - *To wychowywania to fajna sprawa* - Conn zwrócił się do watahy. - Słuchajcie kochani, ja sprawę widzę tak. Mamy kawał drogi do przejścia i nie wiadomo czemu nie możemy skorzystać z prostej drogi, tylko musimy drałować na piechotę jak zwykłe ciule - żeby licho kopnęło w dupę tego, kto to wymyślił. Mamy więc trzy wyjścia:
Możemy jechać/lecieć środkami transportu publicznego, znaczy się idziemy do autobusu, potem na lotnisko, a potem znów do autobusu. Wadą tego rozwiązania jest przewidywalność naszych ruchów, kiepska elastyczność, no i łatwo będzie na nas zastawić pułapkę.
Możemy wynająć busik albo dwa samochody. W końcu to ośmioosobowa wycieczka. Wadą tego rozwiązania jest Lena...
Możemy też iść częściowo na piechotę, ale tylko częściowo Lena. Pamiętaj, że obsmarkany wygnaniec będzie cały czas w formie człowieka. Taka podróż zajęłaby nam z dwa tygodnie. Możemy za to wyjechać za miasto, przejść do Umbry, a wtedy nasi jakże wspaniali teurgowie będą, w końcu, mieli okazję się wykazać przywołując Księżycową Ścieżkę. Nią dojdziemy do celu w max 3 dni pewnie.
Irlandczyk z uwagą wpatrywał się w szczeniaka. Musiał przyznać, że trochę dziwnie się czuł w roli Mentora. Jakoś wcześniej mu nie przyszło do głowy, że w końcu ktoś może tego od niego oczekiwać. A teraz, tak nagle, musi przypilnować, żeby jakiś szczeniak przeszedł swój Rytuał Przejścia. To Ci dopiero...
- Ciekawa jestem jak się sprawdzisz w pilnowaniu szczeniąt. Już znamy twój talent do negocjacji - rzuciła Lena wyrywając Conna z zadumy. Mężczyzna dumnie pokazał jej język.
- Dobra mały - rzucił do szczeniaka, gdy tylko Nina się przedstawiła - sprawa jest bardzo prosta. Ja mówię, Ty słuchasz. Jak powiem Ci, żebyś poszedł i ugryzł jakiegoś kolesia w dupę, to pójdziesz i ugryziesz tego kolesia w dupę. Bez biadolenia i dociekania po co. Jest czas na pytania, na opowieści - tu oko Irlandczyka dziwnie błysnęło - i na słuchanie rozkazów. To czym się teraz zajmiemy, to bardzo poważna i trudna robota. Jak nam się uda i pożyjemy na tyle długo, żeby komuś o tym opowiedzieć, to będzie festyn i zabawa. Jak coś przez Ciebie spartolimy, to osobiście przypilnuję, żebyś śpiewał falsetem.
Zakończywszy przemowę - *To wychowywania to fajna sprawa* - Conn zwrócił się do watahy. - Słuchajcie kochani, ja sprawę widzę tak. Mamy kawał drogi do przejścia i nie wiadomo czemu nie możemy skorzystać z prostej drogi, tylko musimy drałować na piechotę jak zwykłe ciule - żeby licho kopnęło w dupę tego, kto to wymyślił. Mamy więc trzy wyjścia:
Możemy jechać/lecieć środkami transportu publicznego, znaczy się idziemy do autobusu, potem na lotnisko, a potem znów do autobusu. Wadą tego rozwiązania jest przewidywalność naszych ruchów, kiepska elastyczność, no i łatwo będzie na nas zastawić pułapkę.
Możemy wynająć busik albo dwa samochody. W końcu to ośmioosobowa wycieczka. Wadą tego rozwiązania jest Lena...
Możemy też iść częściowo na piechotę, ale tylko częściowo Lena. Pamiętaj, że obsmarkany wygnaniec będzie cały czas w formie człowieka. Taka podróż zajęłaby nam z dwa tygodnie. Możemy za to wyjechać za miasto, przejść do Umbry, a wtedy nasi jakże wspaniali teurgowie będą, w końcu, mieli okazję się wykazać przywołując Księżycową Ścieżkę. Nią dojdziemy do celu w max 3 dni pewnie.

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Dżet:
Teurg miał szczeście... szykowała sie_kolejna zmiana pracy i dwa dni temu był jego ostatni dzień pracujący. Był wypoczęty i miał się dobrze. Tak naprawdę słowa Seana weszły jednym uchem, a wyszły drugim. Dżet pojął istotę słów, ale sposób ich wypowiadania jakoś mu umknął. Gdy przez ścianę zamyślenia przedarł się "zły stan Matki Larissy" wilkołak zaczął słuchać uważniej.
Tak, faktycznie czuł pewna nerwowość w swiecie duchów, gdy zapuszczał się do umbry. Poniekąd lubił jakieś małe zamieszanie wśród duchów, ale tak długo jak nie był jego częścią... a na to się zapowiadało. Potem do watahy dołączył nowy wilczek... Teurg przyjrzał sie mu spokojnie.
- Cześć! Jestem Dżet - podał mu rękę. - Reszty dowiesz sie_w praktyce - dodał z przyjaznym uśmiechem.
Potem Conn rzucił hasło "ksieżycowe mosty". Wyprawa w umbrę całą watahą.. ryzykowne... można się wykazać...
Po plecach Dżeta przebiegł zimny dreszcz. Ale co jeśli zawalę? Rzucił szybkie spojrzenie w stronę Niny. Dobrze, że nie jest jedynym teurgiem... Pokiwał głową.
- Ja jestem za wyprawą umbrą - powiedział, odchrząknąwszy.
Teurg miał szczeście... szykowała sie_kolejna zmiana pracy i dwa dni temu był jego ostatni dzień pracujący. Był wypoczęty i miał się dobrze. Tak naprawdę słowa Seana weszły jednym uchem, a wyszły drugim. Dżet pojął istotę słów, ale sposób ich wypowiadania jakoś mu umknął. Gdy przez ścianę zamyślenia przedarł się "zły stan Matki Larissy" wilkołak zaczął słuchać uważniej.
Tak, faktycznie czuł pewna nerwowość w swiecie duchów, gdy zapuszczał się do umbry. Poniekąd lubił jakieś małe zamieszanie wśród duchów, ale tak długo jak nie był jego częścią... a na to się zapowiadało. Potem do watahy dołączył nowy wilczek... Teurg przyjrzał sie mu spokojnie.
- Cześć! Jestem Dżet - podał mu rękę. - Reszty dowiesz sie_w praktyce - dodał z przyjaznym uśmiechem.
Potem Conn rzucił hasło "ksieżycowe mosty". Wyprawa w umbrę całą watahą.. ryzykowne... można się wykazać...
Po plecach Dżeta przebiegł zimny dreszcz. Ale co jeśli zawalę? Rzucił szybkie spojrzenie w stronę Niny. Dobrze, że nie jest jedynym teurgiem... Pokiwał głową.
- Ja jestem za wyprawą umbrą - powiedział, odchrząknąwszy.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Dergo
Młodzieniec był odrobinę spięty i czuł się trochę jak w wojsku. Zwłaszcza po słowach Conna, przy których potakiwał głową bojąc się odezwać. Conn był tutaj pułkownikiem, reszta była grupą kapitanów, a on zaledwie szeregowym. Nie mniej jednak pozostali miło go przyjęli i na twarzy chłopaka widniał skromny, ale szczery uśmiech. Jednocześnie zaczerwienił się trochę - był zażenowany, wszak oni dobrze się znali, a on miał dołączyć do ich ekipy. No i oczywiście nie był w stanie ukryć stresu towarzyszącemu poznawaniu nowych osób.
Nie miał pojęcia kim jest owy wybraniec, ale chyba nie musiał tego wiedzieć. Kiedy rozbrzmiała dyskusja na temat środka transportu był zdania, że najlepszy będzie bus. Duży, szybki i pozostawiający możliwość manewru przy wyborze drogi. Oczywiście nie śmiał się odezwać - spoglądał tylko na innych czekając jaką decyzję podejmą... Choć wiedział, że prędzej czy później, będzie musiał powiedzieć coś więcej, niż tylko przedstawić się podczas przywitania i obawiał się tego momentu.
Młodzieniec był odrobinę spięty i czuł się trochę jak w wojsku. Zwłaszcza po słowach Conna, przy których potakiwał głową bojąc się odezwać. Conn był tutaj pułkownikiem, reszta była grupą kapitanów, a on zaledwie szeregowym. Nie mniej jednak pozostali miło go przyjęli i na twarzy chłopaka widniał skromny, ale szczery uśmiech. Jednocześnie zaczerwienił się trochę - był zażenowany, wszak oni dobrze się znali, a on miał dołączyć do ich ekipy. No i oczywiście nie był w stanie ukryć stresu towarzyszącemu poznawaniu nowych osób.
Nie miał pojęcia kim jest owy wybraniec, ale chyba nie musiał tego wiedzieć. Kiedy rozbrzmiała dyskusja na temat środka transportu był zdania, że najlepszy będzie bus. Duży, szybki i pozostawiający możliwość manewru przy wyborze drogi. Oczywiście nie śmiał się odezwać - spoglądał tylko na innych czekając jaką decyzję podejmą... Choć wiedział, że prędzej czy później, będzie musiał powiedzieć coś więcej, niż tylko przedstawić się podczas przywitania i obawiał się tego momentu.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera

Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena Horne
- Na gniew Matki... - zakryła twarz dłonią. - Dlaczego tamten szczeniak musi robić takie problemy? - rzuciła z jękiem. Zdawała sobie sprawę z faktu, że jeżeli nie będzie innego wyjścia, to trzeba będzie użyć jednego z tych śmierdzących tworów Tkaczki. Lena pałała do nich niezaprzeczalną nienawiścią. W pewien sposób kryła przed innymi swoją obawę przed takim sprzętem. Bo co będzie jeśli stalowy potwór stanie się dla nich pułapką bez wyjścia? Lena nie chciała korzystać z autobusów i samochodów...
- Conn... To przecież tylko 40 mil - rzuciła Lena mniej więcej kojarząc tę miarę odległości, którą z takim upodobaniem stosowali homidzi. Miała kwaśną minę.
- Nie skorzystamy z Księżycowego Mostu, bo to nie misja dyplomatyczna. A co do odnajdywania Księżycowych Ścieżek... Jaka jest teraz faza księżyca? Bo jeśli nów, to możemy zapomnieć. Księżycowe Ścieżki w czasie nowiu to śmiertelna pułapka - powiedziała zupełnie niezadowolona z pomysłów typu autobus, samolot czy samochód. Przecież to tylko 40 mil!!!
- Na gniew Matki... - zakryła twarz dłonią. - Dlaczego tamten szczeniak musi robić takie problemy? - rzuciła z jękiem. Zdawała sobie sprawę z faktu, że jeżeli nie będzie innego wyjścia, to trzeba będzie użyć jednego z tych śmierdzących tworów Tkaczki. Lena pałała do nich niezaprzeczalną nienawiścią. W pewien sposób kryła przed innymi swoją obawę przed takim sprzętem. Bo co będzie jeśli stalowy potwór stanie się dla nich pułapką bez wyjścia? Lena nie chciała korzystać z autobusów i samochodów...
- Conn... To przecież tylko 40 mil - rzuciła Lena mniej więcej kojarząc tę miarę odległości, którą z takim upodobaniem stosowali homidzi. Miała kwaśną minę.
- Nie skorzystamy z Księżycowego Mostu, bo to nie misja dyplomatyczna. A co do odnajdywania Księżycowych Ścieżek... Jaka jest teraz faza księżyca? Bo jeśli nów, to możemy zapomnieć. Księżycowe Ścieżki w czasie nowiu to śmiertelna pułapka - powiedziała zupełnie niezadowolona z pomysłów typu autobus, samolot czy samochód. Przecież to tylko 40 mil!!!

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Nina "Ninerl"
- A ja NIE-odpowiedziała z naciskiem na propozycję Conna- Conn, myśl. W Umbrze łatwo mogą nas dopaść, zwłaszcza, jeśli młody nagle tam objawi swoje predyspozycje. Będzie jak latarnia, o ile już nie jest. Pamiętaj, jak łatwo nas znaleźli. I o tym budynku, co go otaczało. Może tego nie widzisz, ale ja owszem. Tu chroni nas moc caernu, ale po drodze? A sam fakt, że nie stado nie chce informować tamtego szczepu, jest dość znaczące. Lepiej wynająć bus, możemy zawsze podróżować wiejskimi drogami. Trudniej nas będzie znaleźć. W dodatku tobie, Leno powinno się spodobać, zawsze możemy jechać wolniej i dać tobie trochę czasu na kontakt z naturą- dodała. Potem podeszła do Irlandczyka i położyła mu dłoń na ramieniu:
- Pamiętaj o słowach Jordana. W kotłowni- wyszeptała z naciskiem- Przypomnij sobie- na twarzy Niny pojawił się nieodgadniony wyraz. " Zdrada!" zachichotała draederen "Mówił o zdradzie. To było zabawne..."
Puściła Conna i założyła ręce. Trzeba poczekać na resztę...
Ona nie pójdzie Umbrą, nie ma mowy. Przypomniała sobie dziwne wrażenie obserwacji ich działań, tam w sierocińcu. Przez kogoś... niebezpiecznego....
- A ja NIE-odpowiedziała z naciskiem na propozycję Conna- Conn, myśl. W Umbrze łatwo mogą nas dopaść, zwłaszcza, jeśli młody nagle tam objawi swoje predyspozycje. Będzie jak latarnia, o ile już nie jest. Pamiętaj, jak łatwo nas znaleźli. I o tym budynku, co go otaczało. Może tego nie widzisz, ale ja owszem. Tu chroni nas moc caernu, ale po drodze? A sam fakt, że nie stado nie chce informować tamtego szczepu, jest dość znaczące. Lepiej wynająć bus, możemy zawsze podróżować wiejskimi drogami. Trudniej nas będzie znaleźć. W dodatku tobie, Leno powinno się spodobać, zawsze możemy jechać wolniej i dać tobie trochę czasu na kontakt z naturą- dodała. Potem podeszła do Irlandczyka i położyła mu dłoń na ramieniu:
- Pamiętaj o słowach Jordana. W kotłowni- wyszeptała z naciskiem- Przypomnij sobie- na twarzy Niny pojawił się nieodgadniony wyraz. " Zdrada!" zachichotała draederen "Mówił o zdradzie. To było zabawne..."
Puściła Conna i założyła ręce. Trzeba poczekać na resztę...
Ona nie pójdzie Umbrą, nie ma mowy. Przypomniała sobie dziwne wrażenie obserwacji ich działań, tam w sierocińcu. Przez kogoś... niebezpiecznego....
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena Horne
Wilczyca się nieco zniecierpliwiła. Zaczęła liczyć na głos nagle tak bardzo nie chcąc jechać autobusem czy żadnym innym tego typu środkiem transportu, że odezwał się w niej talent matematyczny... Którego nie miała...
- 40 mil to zaledwie trzy czy cztery dni drogi piechotą krokiem homida. Fakt, że trzeba by było utrzymywać stałe, równe tempo, ale nie mów mi, że ten szczeniak nie da rady... Byle wilcze szczenię by sobie w te kilka dni poradziło i nawet by się nie zdyszało - wilczyca poruszyła nerwowo nosem. Tak bardzo pragnęła, by to była wyprawa na własnych łapach z resztkami śniegu i błotem wciskającymi się między palce wilczych łap. Te buty i ubrania tak krępowały rucy i utrudniały kontakt z Matką...
Wilczyca się nieco zniecierpliwiła. Zaczęła liczyć na głos nagle tak bardzo nie chcąc jechać autobusem czy żadnym innym tego typu środkiem transportu, że odezwał się w niej talent matematyczny... Którego nie miała...
- 40 mil to zaledwie trzy czy cztery dni drogi piechotą krokiem homida. Fakt, że trzeba by było utrzymywać stałe, równe tempo, ale nie mów mi, że ten szczeniak nie da rady... Byle wilcze szczenię by sobie w te kilka dni poradziło i nawet by się nie zdyszało - wilczyca poruszyła nerwowo nosem. Tak bardzo pragnęła, by to była wyprawa na własnych łapach z resztkami śniegu i błotem wciskającymi się między palce wilczych łap. Te buty i ubrania tak krępowały rucy i utrudniały kontakt z Matką...

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Conn Taistealaí
- Lena, ogromną głupotą będzie udawanie się tam na piechotę. - Zniecierpliwił się Irlandczyk - Jesteśmy w centrum miasta, samo wydostanie się z niego zajmie nam kilka godzin. W międzyczasie będzie milion okazji, żeby nas załatwić. A jak wyjdziemy już, to okaże się chłopak i wszyscy inni będą wyczerpani. Do tego szlachetna Larissa nie ma tyle energii co kiedyś. To zwykłe marnotrawstwo sił i środków. Najchętniej bym pojechał własnym busikiem, ale takiego nie mamy. W takim wypadku idziemy, kupujemy żarcie na drogę i jedziemy autobusem. Zajmie nam to z dwie godziny tylko.
- Myślałem nad Umbrą, ale Nina ma rację, to może być zbyt niebezpieczne w domenie Tkaczki. Może jak wyjdziemy z miasta.
- Lena, ogromną głupotą będzie udawanie się tam na piechotę. - Zniecierpliwił się Irlandczyk - Jesteśmy w centrum miasta, samo wydostanie się z niego zajmie nam kilka godzin. W międzyczasie będzie milion okazji, żeby nas załatwić. A jak wyjdziemy już, to okaże się chłopak i wszyscy inni będą wyczerpani. Do tego szlachetna Larissa nie ma tyle energii co kiedyś. To zwykłe marnotrawstwo sił i środków. Najchętniej bym pojechał własnym busikiem, ale takiego nie mamy. W takim wypadku idziemy, kupujemy żarcie na drogę i jedziemy autobusem. Zajmie nam to z dwie godziny tylko.
- Myślałem nad Umbrą, ale Nina ma rację, to może być zbyt niebezpieczne w domenie Tkaczki. Może jak wyjdziemy z miasta.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Tuż przed południem członkowie watahy Niedźwiedziego Pazura na powrót zgromadzili się w Konserwatorium, gdzie czekała już na nich Matka Larissa w towarzystwie Seana, swojej prawej ręki, i ludzkiego wybrańca. Przywódczyni szczepu na oko liczyła sobie blisko osiemdziesiąt lat, choć nawet w tak podeszłym wieku cieszyła się raczej dobrym zdrowiem i tryskała wigorem. Miała ciemnopopielate włosy splecione w warkocz, a w jej ciemnoniebieskich oczach pełgał wesoły płomyk. Zadarty nos i uniesione kąciki ust dodawały jej twarzy, mimo że przeoranej zmarszczkami, nieco zadziornego wyrazu. Nie od dziś było wszak wiadomo, że Matka Larissa słynie z uszczypliwego humoru.
- Zatem jesteście, dobrze - Sean przywitał bohaterów uśmiechem. - Matka i wybraniec są już gotowi do drogi.
Gnatożujka przytaknęła skinieniem głową, wzrokiem przebiegając po twarzach wilkołaków. Stojące obok niej ludzkie szczenię spoglądało gdzieś w dal, przed siebie, sprawiając wrażenie nieobecnego myślami.
- Zdecydowaliście już, w jaki sposób odbędziecie podróż do Morristown? - Sean spojrzał na Lenę i Conna. Wilczyca chciała coś odpowiedzieć, lecz ubiegł ją Irlandczyk:
- Pojedziemy busem. Nie powinno zająć nam to dłużej niż dwie godziny.
Lena powstrzymała się, by nie warknąć.
- A jak komuś nie odpowiada, to może pobiec za nami na czterech łapach - Fianna puścił Lenie oko i uśmiechnął się złośliwie. Nina zachichotała widząc bezradną irytację na twarzy Czarnej Furii.
- Chodźmy, moi drodzy - odezwała się Matka Larissa. - Nie mamy czasu do stracenia. Jeśli się uwiniemy, to zdążymy wyjechać z miasta jeszcze przed godziną szczytu.
Wataha pożegnała się z Seanem i wraz z Gnatożujką i wybrańcem udała się na najbliższy postój podmiejskich autobusów. Po drodze wilkołaki zaopatrzyły się w niewielki zapas pożywienia i picia oraz kilka innych przydatnych pierdół. Udało się nawet dostać mapę Morristown wraz z planem dojazdu do pobliskiego Narodowego Parku Historycznego, gdzie miało dojść do spotkania z Szeptem-O-Świcie.
Około godziny trzynastej wszyscy zajęli już swoje miejsca w autobusie. Pojazd był w stanie pomieścić około pięćdziesięciu osób, lecz w tej chwili poza watahą, Matką i wybrańcem znajdowało się w nim zaledwie sześciu innych pasażerów. Kierowca, czarnoskóry mężczyzna z bujnym wąsem i przepoconej niebieskiej koszuli, poprawił na głowie czapkę, spojrzał w lusterko, po czym uruchomił silnik autobusu. Kiedy pojazd tylko ruszył z miejsca, Lena nerwowo wpiła palce w poręcze siedzenia, z trudem tłumiąc w sobie lęk. Łypała nerwowo na boki, niczym zastraszony wilk szykujący się do ucieczki.
Jak było do przewidzenia, wydostanie się z metropolii zajął dość dużo czasu. Wiecznie zatłoczone nowojorskie drogi do- i wyjazdowe uniemożliwiały jazdę w tempie szybszym od leniwego żółwiego. Autobus mozolnie przeciskał się w tłumie mniejszych od siebie pojazdów, tonąc w morzu klaksonów i wymyślnych wyzwisk.
Wreszcie, po blisko godzinnej przeprawie, maszyna opuściła granice administracyjne metropolii, wyjeżdżając na gładką jak stół drogę szybkiego ruchu. Trasa biegła pośród rzadko zalesionych obszarów, niewielkich, porozrzucanych wzdłuż szosy zabudowań i ludzkich osiedli, które topniały w miarę oddalania się od Nowego Jorku. W międzyczasie liczba pozostałych pasażerów powiększyła się o dwie dusze.
Podróż przebiegała w spokojnej atmosferze. Wilkołaki rozmawiały ze sobą, a Conn bawił towarzystwo różnymi, mniej lub bardziej głupawymi anegdotami. Jedynie Lena nie była w stanie się dostatecznie wyluzować. Przez całą drogę towarzyszył jej niepokój, zapewne związany z koniecznością przebywania w żołądku metalowej, mechanicznej bestii. Lecz ponad ten lęk wybijało się coś jeszcze. Jakieś dziwne kłucie, nie pozwalające się skoncentrować na czymkolwiek. Coś jakby przeczucie...
- Jeśli ktoś ma ochotę załatwić swoje potrzeby fizjologiczne, może zrobić to właśnie teraz - w głośnikach zabrzmiał głos kierowcy, zatrzymującego autobus w niewielkiej zatoczce przy parterowym budynku "Obiady u Eda". Duży napis obok dzisiejszego jadłospisu głosił, że lokal posiada całkiem niedrogie toalety.
- Nie wiem jak wy, kochani, ale ja muszę ukorzyć się przed matką naturą - szepnęła do bohaterów Matka Larissa, puszczając im oko. Spojrzała na dzieciaka, a on pokiwał głową. - Będziemy z powrotem za pięć minut, poproście kierowcę, żeby w razie czego na nas zaczekał.
Gnatożujka uśmiechnęła się i wraz z wybrańcem opuściła pojazd, kierując się w stronę budynku. Poza nią z autobusu wyszły jeszcze trzy osoby, zapewne w tym samym celu.
- Zatem jesteście, dobrze - Sean przywitał bohaterów uśmiechem. - Matka i wybraniec są już gotowi do drogi.
Gnatożujka przytaknęła skinieniem głową, wzrokiem przebiegając po twarzach wilkołaków. Stojące obok niej ludzkie szczenię spoglądało gdzieś w dal, przed siebie, sprawiając wrażenie nieobecnego myślami.
- Zdecydowaliście już, w jaki sposób odbędziecie podróż do Morristown? - Sean spojrzał na Lenę i Conna. Wilczyca chciała coś odpowiedzieć, lecz ubiegł ją Irlandczyk:
- Pojedziemy busem. Nie powinno zająć nam to dłużej niż dwie godziny.
Lena powstrzymała się, by nie warknąć.
- A jak komuś nie odpowiada, to może pobiec za nami na czterech łapach - Fianna puścił Lenie oko i uśmiechnął się złośliwie. Nina zachichotała widząc bezradną irytację na twarzy Czarnej Furii.
- Chodźmy, moi drodzy - odezwała się Matka Larissa. - Nie mamy czasu do stracenia. Jeśli się uwiniemy, to zdążymy wyjechać z miasta jeszcze przed godziną szczytu.
Wataha pożegnała się z Seanem i wraz z Gnatożujką i wybrańcem udała się na najbliższy postój podmiejskich autobusów. Po drodze wilkołaki zaopatrzyły się w niewielki zapas pożywienia i picia oraz kilka innych przydatnych pierdół. Udało się nawet dostać mapę Morristown wraz z planem dojazdu do pobliskiego Narodowego Parku Historycznego, gdzie miało dojść do spotkania z Szeptem-O-Świcie.
Około godziny trzynastej wszyscy zajęli już swoje miejsca w autobusie. Pojazd był w stanie pomieścić około pięćdziesięciu osób, lecz w tej chwili poza watahą, Matką i wybrańcem znajdowało się w nim zaledwie sześciu innych pasażerów. Kierowca, czarnoskóry mężczyzna z bujnym wąsem i przepoconej niebieskiej koszuli, poprawił na głowie czapkę, spojrzał w lusterko, po czym uruchomił silnik autobusu. Kiedy pojazd tylko ruszył z miejsca, Lena nerwowo wpiła palce w poręcze siedzenia, z trudem tłumiąc w sobie lęk. Łypała nerwowo na boki, niczym zastraszony wilk szykujący się do ucieczki.
Jak było do przewidzenia, wydostanie się z metropolii zajął dość dużo czasu. Wiecznie zatłoczone nowojorskie drogi do- i wyjazdowe uniemożliwiały jazdę w tempie szybszym od leniwego żółwiego. Autobus mozolnie przeciskał się w tłumie mniejszych od siebie pojazdów, tonąc w morzu klaksonów i wymyślnych wyzwisk.
Wreszcie, po blisko godzinnej przeprawie, maszyna opuściła granice administracyjne metropolii, wyjeżdżając na gładką jak stół drogę szybkiego ruchu. Trasa biegła pośród rzadko zalesionych obszarów, niewielkich, porozrzucanych wzdłuż szosy zabudowań i ludzkich osiedli, które topniały w miarę oddalania się od Nowego Jorku. W międzyczasie liczba pozostałych pasażerów powiększyła się o dwie dusze.
Podróż przebiegała w spokojnej atmosferze. Wilkołaki rozmawiały ze sobą, a Conn bawił towarzystwo różnymi, mniej lub bardziej głupawymi anegdotami. Jedynie Lena nie była w stanie się dostatecznie wyluzować. Przez całą drogę towarzyszył jej niepokój, zapewne związany z koniecznością przebywania w żołądku metalowej, mechanicznej bestii. Lecz ponad ten lęk wybijało się coś jeszcze. Jakieś dziwne kłucie, nie pozwalające się skoncentrować na czymkolwiek. Coś jakby przeczucie...
- Jeśli ktoś ma ochotę załatwić swoje potrzeby fizjologiczne, może zrobić to właśnie teraz - w głośnikach zabrzmiał głos kierowcy, zatrzymującego autobus w niewielkiej zatoczce przy parterowym budynku "Obiady u Eda". Duży napis obok dzisiejszego jadłospisu głosił, że lokal posiada całkiem niedrogie toalety.
- Nie wiem jak wy, kochani, ale ja muszę ukorzyć się przed matką naturą - szepnęła do bohaterów Matka Larissa, puszczając im oko. Spojrzała na dzieciaka, a on pokiwał głową. - Będziemy z powrotem za pięć minut, poproście kierowcę, żeby w razie czego na nas zaczekał.
Gnatożujka uśmiechnęła się i wraz z wybrańcem opuściła pojazd, kierując się w stronę budynku. Poza nią z autobusu wyszły jeszcze trzy osoby, zapewne w tym samym celu.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Conn Taistealaí
Mężczyzna musiał przyznać, że to była wesoła podróż, wszyscy byli na miejscu i w końcu wilkołak mógł wszystkim poopowiadać trochę historyjek. Od dłuższego już czasu tego nie robił i zaczynało mu brakować opowieści przy ognisku o chwale, bitwach i pijaństwie - niekoniecznie w tej kolejności. W momencie gdy właśnie był w samym środku opowiadania śmiesznej historii o opacie hrabstwa Wiltshire, przyłapanym in flagranti z trzema siostrami zakonnymi, kierowca postanowił zrobić postój.
- Dokończę później - powiedział Irlandczyk - Skorzystam z okazji i rozprostuję trochę gnaty przed autokarem. Jak się okazało, nie postój okazał się dość potrzebny dla najstarszej i najmłodszej osoby w watasze. Matka Larissa, razem z małym gnojkiem o jakimś tam imieniu, postanowiła iść pozabijać karaluchy w kiblu. Gdy tylko oboje wyszli z autobusu, Conn powiedział:
- Nina i Chodzący Po Lodzie idźcie za nimi. Mamy ich w końcu pilnować, nie powinniśmy ich zostawiać samych nawet w kiblu. Jakby coś się działo to krzyknijcie, dajcie znać przez misia czy co tam wolicie, będę przed autobusem.
Mężczyzna musiał przyznać, że to była wesoła podróż, wszyscy byli na miejscu i w końcu wilkołak mógł wszystkim poopowiadać trochę historyjek. Od dłuższego już czasu tego nie robił i zaczynało mu brakować opowieści przy ognisku o chwale, bitwach i pijaństwie - niekoniecznie w tej kolejności. W momencie gdy właśnie był w samym środku opowiadania śmiesznej historii o opacie hrabstwa Wiltshire, przyłapanym in flagranti z trzema siostrami zakonnymi, kierowca postanowił zrobić postój.
- Dokończę później - powiedział Irlandczyk - Skorzystam z okazji i rozprostuję trochę gnaty przed autokarem. Jak się okazało, nie postój okazał się dość potrzebny dla najstarszej i najmłodszej osoby w watasze. Matka Larissa, razem z małym gnojkiem o jakimś tam imieniu, postanowiła iść pozabijać karaluchy w kiblu. Gdy tylko oboje wyszli z autobusu, Conn powiedział:
- Nina i Chodzący Po Lodzie idźcie za nimi. Mamy ich w końcu pilnować, nie powinniśmy ich zostawiać samych nawet w kiblu. Jakby coś się działo to krzyknijcie, dajcie znać przez misia czy co tam wolicie, będę przed autobusem.

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena Horne
Już od chwili, gdy Conn się odezwał na temat środka transportu Lena miała nieciekawą minę. Miała ochotę przegryźć Ahrounowi gardło... Powstrzymała się jednak. On się jeszcze przyda...
Gdy wsiedli do autobusu, ona była jak na gwoździach. Blada jak ściana, z nerwami napiętymi do granic możliwości. Nerwowo węszyła i nasłuchiwała siedząc na swoim miejscu praktycznie bez ruchu. Jakby połknęła kij od szczotki. Nie słuchała zupełnie Conna. Najchętniej by stąd uciekła... Tym bardziej, że zwierzęcemu lękowi towarzyszyło bardzo niemiłe przeczucie. Po dłuższym czasie Lena zaczęła nerwowo oblizywać wargi. Co jakiś czas kłapała zębami nie potrafiąc powstrzymać tego odruchu. Gdy stanęli na postoju i Matka Larissa z wybrańcem poszli do toalet wilczyca wychyliła się z autobusu z ulgą witając otwartą przestrzeń... Nawet na tych kilka minut... Wyglądała na mocno zdenerwowaną.
- Conn... Coś tu jest... Mam złe przeczucia... - warknęła patrząc na niego spode łba. Ta podróż tak ją męczyła, że na milszy wyraz twarzy nie była w stanie się zdobyć.
- Coś jest nie tak... - miała schrypnięty głos. Ahroun widział jak mięśnie szczęki alfy napinają się co chwile, jakby chciała zaraz kogoś ugryźć. Dziewczyna była mocno spięta i wyraźnie gotowała się na coś bardzo nieprzyjemnego... Być może nawet bardziej niż jazda we wnętrznościach stalowego potwora... Uniosła głowę węsząc w duchu wściekła na tak fatalne zmysły tej bezwłosej, dwunogiej formy...
Już od chwili, gdy Conn się odezwał na temat środka transportu Lena miała nieciekawą minę. Miała ochotę przegryźć Ahrounowi gardło... Powstrzymała się jednak. On się jeszcze przyda...
Gdy wsiedli do autobusu, ona była jak na gwoździach. Blada jak ściana, z nerwami napiętymi do granic możliwości. Nerwowo węszyła i nasłuchiwała siedząc na swoim miejscu praktycznie bez ruchu. Jakby połknęła kij od szczotki. Nie słuchała zupełnie Conna. Najchętniej by stąd uciekła... Tym bardziej, że zwierzęcemu lękowi towarzyszyło bardzo niemiłe przeczucie. Po dłuższym czasie Lena zaczęła nerwowo oblizywać wargi. Co jakiś czas kłapała zębami nie potrafiąc powstrzymać tego odruchu. Gdy stanęli na postoju i Matka Larissa z wybrańcem poszli do toalet wilczyca wychyliła się z autobusu z ulgą witając otwartą przestrzeń... Nawet na tych kilka minut... Wyglądała na mocno zdenerwowaną.
- Conn... Coś tu jest... Mam złe przeczucia... - warknęła patrząc na niego spode łba. Ta podróż tak ją męczyła, że na milszy wyraz twarzy nie była w stanie się zdobyć.
- Coś jest nie tak... - miała schrypnięty głos. Ahroun widział jak mięśnie szczęki alfy napinają się co chwile, jakby chciała zaraz kogoś ugryźć. Dziewczyna była mocno spięta i wyraźnie gotowała się na coś bardzo nieprzyjemnego... Być może nawet bardziej niż jazda we wnętrznościach stalowego potwora... Uniosła głowę węsząc w duchu wściekła na tak fatalne zmysły tej bezwłosej, dwunogiej formy...

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Chodzący-Po-Lodzie
Czuł się nieco klaustrofobicznie w tym pojeździe - chyba to ten niski sufit, przez który wysoki albions stale miał wrażenie, że na następnym wyboju walnie się w głowę. Rzecz jasna, wrażenie było fałszywe, ale nieprzyjemne uczucie pozostało. Tym bardziej ucieszył się, że na postoju może okazać się przydatny. I tak chciał wyjść, a teraz mógł jeszcze spełnić swój obowiązek - nawet jeśli miał okazać się raczej niewielki.
Wstał z miejsca i ruszył do wyjścia, ale jeszcze zatrzymał się na chwilę, po czym powiedział do padre, schylając głowę z szacunkiem:
- Słyszę tu Żmija. Cicho, ale jest.
Potem odwrócił się i poszedł za Matką Larissą, czujnie rozglądając się na boki. Tak, dysonanse w melodii świata wskazywały na Żmija. Gdzieś pośród hałasu, którym Żmij obdarzył samego Chodzącego, wyraźnie dawało się usłyszeć jakieś jego sługi. Chyba dość daleko - zresztą, może nie na nich się kierowali - ale byli tu.
I budzili niepokój.
Chodzący-Po-Lodzie bezwiednie zacisnął pięści, aż chrupnęły kostki palców. I dalej spokojny i skoncentrowany metodycznie badał otoczenie.
Czuł się nieco klaustrofobicznie w tym pojeździe - chyba to ten niski sufit, przez który wysoki albions stale miał wrażenie, że na następnym wyboju walnie się w głowę. Rzecz jasna, wrażenie było fałszywe, ale nieprzyjemne uczucie pozostało. Tym bardziej ucieszył się, że na postoju może okazać się przydatny. I tak chciał wyjść, a teraz mógł jeszcze spełnić swój obowiązek - nawet jeśli miał okazać się raczej niewielki.
Wstał z miejsca i ruszył do wyjścia, ale jeszcze zatrzymał się na chwilę, po czym powiedział do padre, schylając głowę z szacunkiem:
- Słyszę tu Żmija. Cicho, ale jest.
Potem odwrócił się i poszedł za Matką Larissą, czujnie rozglądając się na boki. Tak, dysonanse w melodii świata wskazywały na Żmija. Gdzieś pośród hałasu, którym Żmij obdarzył samego Chodzącego, wyraźnie dawało się usłyszeć jakieś jego sługi. Chyba dość daleko - zresztą, może nie na nich się kierowali - ale byli tu.
I budzili niepokój.
Chodzący-Po-Lodzie bezwiednie zacisnął pięści, aż chrupnęły kostki palców. I dalej spokojny i skoncentrowany metodycznie badał otoczenie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
