[Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Ant »

Mariusz "Rasta" Rastowski

"Czy mi się wydaje czy tylko Siergiej tu myśli? Robi to co może, a sztywny facet jeszcze go krytykuje za to... Niech sam spróbuje krwawić i myśleć logicznie naraz. Ciekawe czy da radę..."

- Przestańcie pieprzyć tam z tyłu i zacznijcie się składać do kupy! Jakby udało im się wyjechać to raczej ich nie zgubie. Mogę tylko minimalnie zwiększyć nasze szanse. Choć pewnie i tak cała krawędź wie o nas. - Powiedział gasząc światła.

"W tym momencie tracą sporą szansę na dorwanie nas. Teraz wszystko zależy od naszego szczęścia... Zaraz! Przecież nie wierzę w coś takiego jak szczęście... Czemu więc o nim myślę? Odbija mi! Zdecydowanie!"

- Zapnijcie pasy! Może po za Tobą Amadeusz. Ty tu chyba jako jedyny nadajesz się do strzelania. Miej oko na to co się dzieje z tyłu i jakby coś dociąż ołowiem brykę z tyłu. -

"Chociaż lepiej by pościgu nie było..."

Przyspieszył odrobinę. Jechał tak, by w razie czego opanować ewentualny poślizg. Ciągle zerkał w lusterka... Gdyby zobaczył światła innego samochodu z tyłu, przyspiesza.
Obrazek
Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy
Vistim
Majtek
Majtek
Posty: 135
Rejestracja: czwartek, 24 maja 2007, 08:28
Numer GG: 0
Lokalizacja: Hell called Earth...

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Vistim »

"Asmo"

Droga mijająca za oknem. Krzyki ludzi w samochodzie. Strzał i więcej krzyków. Mało go to obchodziło, bo starał się zlokalizować całą dostępną broń oraz amunicję. Zaklął, kiedy samochodem lekko zarzuciło. Mięli przesrane. Ścigała ich pewnie już z połowa okolicy, druga połowa miała gdzieś to co się z nimi stanie. Jakby z dalekiej przestrzeni dobiegł go głos -...Miej oko na to co się dzieje z tyłu i jakby coś dociąż ołowiem brykę z tyłu.
Jasne. Jakby strzelanie z samochodu było takim łatwym zajęciem. Ładnie i łatwo to wygląda tylko na filmach... W rzeczywistości jest dużo gorzej. Przynajmniej będzie musiał strzelać do tyłu, co jest łatwiejsze. Odbezpieczył broń i zaczął się rozglądać po okolicy szukając potencjalnego pościgu.
-Siergiej, żyjesz? Szkoda by było cię stracić, za dobrze strzelasz.
Without compassion...
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: BlindKitty »

2325 CET 14-02-2020 AD

Srebrzysty łuk przestrzelonego i rozgiętego lokalizatora przecina przestrzeń, błyskając w deszczu. Brzęka, uderzając o chodnik, ale pasażerowie już tego nie słyszą. Każdy zajmuje się swoją działką patrzenia. Student wgapia się w drogą, próbując dopasować wyobrażenia na temat trasy do rzeczywistości. Uporczywe wrażenie że ulice zmieniają nocą swoje miejsca ani myśli go opuścić.

Panna całuje lekko Siergieja w policzek.
- Taka drobna nagroda za wyciągnięcie mnie stamtąd - uśmiecha się do niego, przesuwając palcami po swojej szyi. - Ale czasem mógłbyś być delikatniejszy, wiesz? - stwierdza, wciąż jednak uśmiechnięta.

Pościgu nie ma. Przynajmniej, na to wygląda. Dziesięć bardzo, bardzo nerwowych minut. Jan wpatruje się w okno samochodu.
Bo to miasto wciąż jest takie same
Rozgląda się po Wrocławiu. Pamięta go sprzed wojny. Został całkiem zburzony i postawiony na nowo, zupełnie niemal bez związku z poprzednim miastem. A jednak jest Wrocławiem.
Zatrute...
Jakaś działająca na Krawędzi fabryka pluje w niebo kłębami czarnego dymu, pewnie trując robotników i wszystkich, którzy przypadkiem mieli pecha mieszkać w pobliżu. Większość ludzi tutaj i tak nie dożyje swojego raka.
...brudne...
Samochody mknęły ulicami i uliczkami Krawędzi, rozchlapując wodę, która zmywała śmieci z chodnika na ulicę. Ciemnoszary beton wyraźnie nie miał takiego koloru kiedy go tutaj wylewano. W ciemnych zaułkach nieumyci, śmierdzący ludzie leżeli pod ścianami.
...i pijane
Zamrugał oczami. Zawsze miał wrażenie że te latarnie tuż za bunkrem przeciwlotniczym, nieformalną granicą Krawędzi, są zupełnie proste. A teraz... Czy one naprawde powinny być takie nierówne?
Dzwonek telefonu wyrywa go z zamyślenia.
- Tak?
Wyraz jego twarzy zmienia się. Kończy połączenie, chowając czarno-biały telefon do kieszeni.
- Student, lekka zmiana kierunku. Jedź na Traugutta, do szpitala. Mamy tam odstawić rannych - rzuca do kierowcy.

Za nimi do ruchu włącza się transporter opancerzony typu Karl Weiss II, produkt miejskiej myśli zbrojeniowej. W środku jest miejsce dla dwunastu osób desantu i dwóch załogi.
- To nasi - dodaje Jan. - Obstawa, choć pewnie już niepotrzebna.

Tymczasem Siergiej rozkłada się na fotelu. Hiperadrenalina powoli schodzi... Byle dojechali do szpitala zanim znów zacznie z niego sikać jak z prosiaka.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Perzyn »

Siergiej

...mógłbyś być delikatniejszy, wiesz?

Ostatnie słowa słyszy jak z wielkiej dali, hiperadrenalina się skończyła a świadomość odpływa...

Widzi tylko linoleum pokrywające podłogę, jest w stanie poruszać tylko gałkami ocznymi, unieruchomili go bardzo skutecznie. Najpierw poczuł chłód, gdy skalpel rozciął skórę na karku. A zaraz potem BÓL, te skurwysyny nie zastosowały znieczulenia. Wyje, jak zwierzę. Czuje, jak świadomość go opuszcza i wyje...

Obraz przed oczyma zasnuwa się mgłą, krople potu spływają po twarzy. Dookoła bezkresna biel i drzewa, drzewa i biel. Śnieg trzeszczy pod stopami, przesuwanymi boleśnie powoli. Każdy oddech to ukłucie bólu w płucach. Krok za krokiem, do przodu. Za plecami, w oddali wciąż słyszy ujadanie psów...

Wpada przez okno do pokoju 224, w deszczu pleksiglasowych odłamków wtacza się do środka. Już ma powiedzieć Trawińskiej po co tu jest, gdy słowa zamierają mu w gardle. Siedząca na łóżku dziewczyna nie jest blondynką ze zdjęcia Orzecha, rude włosy ścięte są krótko, pod prawym okiem wyraźnie widnieje "004".

Czarna, drewniana skrzynka leżąca na ladzie a na niej srebrny napis Clementia et Misericordia...

Na ścianie wisi portret Lanina, na biurku ciągnie się biała ścieżka. Długa, zakręcona, kręta. Koka. Pierwsza działka od... Nie wie od ilu lat. Ojciec i dziadek patrzą na niego surowo, nic nie mówią. Za oknem, dziwnie, odrażająco powoli rozszerza się atomowy grzyb. Już ma wciągnąć kreskę gdy zdaje sobie sprawę, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Odwraca się, zdziwiony, że pasożyt go nie ostrzegł. Trawińska? Nie, twarz ta sama, ale oczy... Przenikliwe spojrzenie czarnych oczu osadza go w miejscu. A pod nimi po prawej stronie "004".

- Annuszka! - Obudził się z krzykiem, który przeszedł w syk bólu, gdy gwałtownym ruchem usiadł. Rozejrzał się w panice, nie rozpoznając miejsca w którym się znalazł. Przez ułamek sekundy zmroziła go pewność, że znów jest tam... Ale nie, szybko rozpoznał charakterystyczny unoszący się w powietrzu zapach chorych, środków dezynfekujących i całej gamy innych drobnych części składowych. Białe surowe ściany i proste, żelazne łóżko na którym leżał również składały się na nie dającą się z niczym pomylić atmosferę szpitala. Rozejrzał się po sali. Tym co przykuło jego wzrok była postać leżąca na sąsiednim łóżku... Katarzyna Trawińska. Opadł z powrotem na poduszkę i uśmiechnął się. Może ta robota nie będzie taka zła?
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Ant »

Mariusz "Rasta" Rastowski

"Nareszcie jest ok. Z taką obstawą to bankowo dojedziemy bezpiecznie. Raczej mandatu nie dostaniemy."

-No problem!

Docisnął gaz do dechy. Mknął ulicami Wolnego Miasta, byleby szybciej znaleźć się w łóżku i odespać ten dzień. Właściwie nie robił dziś wiele, ale mimo to był padnięty przez tę nocną akcję.

Popatrzył w lusterko. Siergiej zaczął odlatywać. To z pewnością nie był dobry znak. Nie wiedział, że jest z nim, aż tak źle. Teraz Mariuszem powodowało coś zupełnie innego niż przed sekundą. Nie chciał dopuścić do wykrwawienia kompana.

"Swoją drogą ciekawe co teraz będzie, gdy któryś z nas pojawi się na Krawędzi..."
Obrazek
Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy
Vistim
Majtek
Majtek
Posty: 135
Rejestracja: czwartek, 24 maja 2007, 08:28
Numer GG: 0
Lokalizacja: Hell called Earth...

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Vistim »

"Asmo"

-Hej, Siergiej, żyjesz?! - Potrząsnął kompana za ramię. - Nie będzie dobrze, jak nam tu teraz zejdziesz. Co brałeś?
Siedzący obok Trawińskiej Solo najwyraźniej miał ostry zjazd po jakimś wcześniej zażytym specyfiku.
-Postaraj się utrzymać go w przytomności, jak zaśnie, to może się już nie obudzić... - zwrócił się do Trawińskiej. Dobrze, że chociaż mieli spokój z pościgiem.
Without compassion...
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Wilczy Głód »

Jack "Iceman" Evigan

Jednym uchem słuchał rozmów w samochodzie. Zastanawiał się – co dalej? Częściowa odpowiedź przyszła przez telefon Jana: trzeba zabrać rannych, a raczej głównie rannego, do szpitala. Pytanie tylko po co? FCV to nie jest miasto dla słabych ludzi – albo ty, albo oni. Solo do słabych chyba nie należał... do ludzi tak do końca chyba też nie, nawiasem mówiąc. Takie życie to pierwszy krok do szaleństwa. Evigan jak dotąd raz w życiu miał okazję widzieć człowieka, który przekroczył granicę. To znaczy, może nie tyle widział człowieka, co rumowisko i chmurę dymu w oddali – gdyby był na tyle blisko, żeby go zobaczyć, to pewnie nie byłoby go teraz tutaj.

Otrząsnął się z tych myśli i usłyszał, że przybyła kawaleria – już drugi raz tego wieczora. Mówią, że lepiej późno niż wcale... Jack pewnie nie zgodziłby się z tym. Ale nic to – teraz wszystko w rękach kierowcy. Spojrzał przelotnie na wyżej wymienionego – to jest, Studenta - i jakoś nie potrafił ocenić, czy to dobrze czy źle.

Zaczął szukać po kieszeniach. Gdzieś powinien mieć jeszcze kilka fajek, a teraz będą w sam raz. O, są. Uchylił lekko okno, raczej dla formalności spojrzał jeszcze pytająco na Trawińską – chociaż ona miał chwilowo inne zajęcie, które przydzielił jej Amadeusz – po czym zapalił i rozsiadł się wygodnie (na ile to tylko możliwe) na fotelu pasażera. W szpitalu jeszcze czekają ich tłumaczenia. Chociaż możliwe, że ich pracodawcy już załatwili „formalności...”
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Zaknafein
Bombardier
Bombardier
Posty: 729
Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
Numer GG: 4464308
Lokalizacja: Free City Vratislavia
Kontakt:

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Zaknafein »

Jan Haugwitz

Latarnie za oknami przypominały mu łodygi egzotycznych roślin, wykrzywiających się przekornie w stronę księżyca. Jednak w swej skromności zastygały w bezruchu gdy patrzył. Nie po raz pierwszy przypomniał mu się Pas Śmierci wokół odry.
Pas Śmierci Wolnego Miasta?
Miejska pustynia, okraszona rachitycznymi, latarnianymi roślinami, pyłem świeżego deszczu i zwieńczona masywem bunkra przeciwlotniczego. Oddzielająca życie i śmierć, zupełnie jak przy odrze.
Życie i śmierć.
Centrum i Krawędź.
W tej nieciekawej okolicy było coś magicznego, czego jednak należało się spodziewać.
Cały Wrocław był magiczny. Momentami nawet urbanistyka w Breslau przejmowała kontrolę nad sobą samą.
W tym mieście stawał czas, i zmieniała się przestrzeń. Tego miasta nie dotyczyły prawa fizyki.
W tym mieście Merlin zwycięża Einsteina.
W tym mieście telefon komórkowy zwycięża chwilę zamyślenia.
Na szczęście wiadomości były dobre, przynajmniej z pozoru. A sensu nie miał zamiaru dociekać w tej chwili.
- Student, lekka zmiana kierunku. Jedź na Traugutta, do szpitala. Mamy tam odstawić rannych.
Obserwują nas i wiedzą o rannych, czy może z góry założyli ich niekompetencję i przewidywali taką sytuację?
Haugwitz chowa telefon o czarno-białej designerskiej obudowie do kieszeni i komentuje podążający za nimi transporter opancerzony.
Karl Weiss...
Karl Weiss II?
Wyparł wspomnienia, skupiając się na tu i teraz.
Tu i teraz mieli problem. Siergiej zaczynał majaczyć i przelewać im się przez ręce. Rzucili się by mu pomóc, miast dać rosjaninowi powietrza, a Studentowi pozwolić dojechać do szpitala. Pytanie Amadeusza o branie - w domyśle prawdopodobnie narkotyków, lub bojowych stymulantów, w zależności od kręgów znajomych Amadeo - zdało się Janowi zupełnie nie na miejscu, jednak powstrzymał się od komentarza. Nie pomogłoby to cierpiącemu Baryczkinowi, a Amadeusz mógł zareagować w sposób niemożliwy do przewidzenia.
Ostatnio zmieniony wtorek, 24 lutego 2009, 16:07 przez Zaknafein, łącznie zmieniany 1 raz.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: BlindKitty »

2330 CET 14-02-2020 AD

Student wbija się w coraz bardziej zatłoczone rejony miasta, ale przed nim jedzie już radiowóz na sygnale, oczyszczając drogę. Transporter został gdzieś z tyłu - w mieście nie miał szans przekroczyć 90, podczas gdy VMka miała już 120 na liczniku.
Hamowanie. Zakręt w prawo. Szpitalne podwórko. Lekarze i sanitariusze wybiegają na deszcz - mają trzy łóżka na kółkach. Po chwili na jednym Siergiej mknie już na salę operacyjną, pozostałe dwa wracają puste. Panna Trawińska, zakwalifikowana do leczenia, również trafia do szpitala.

Jakieś pół godziny później, koło północy, z sali operacyjnej wyjeżdża Rosjanin, teraz już pozszywany i w najlepszym porządku. Lekarz kiwa głową - wszystko będzie dobrze. Ale zanim jeszcze zdążył się obudzić, na miejscu jest Orzech.
- Panowie, sytuacja kryzysowa. Z jedno z naszych archiwów zniknęła kość pamięci z pewnymi istotnymi danymi. Powiem więcej - została zrabowana, wiemy nawet przez kogo. Problem w tym że sprawca zdołał już uciec przez granicę, do Polski. Własnych ludzi oficjalnie wysłać więc nie możemy, a zanim Polacy zareagują, ten fagas zdąży już ulotnić się gdzieś na Kajmany, czy gdzie tam jeszcze. Jutro rano, koło ósmej, pakujecie się w śmigłowiec, lecicie po kolesia i odzyskujecie kostkę. Proponowana stawka to sto tysięcy do podziału, tak jak ostatnio. Ci którzy chcą w to wejść - jutro o siódmej trzydzieści zbiórka tam gdzie ostatnio - poszedł sprawdzić, co z Katarzyną, zostawiają pozostałych ich własnym rozmyślaniom. Lekarz przy łóżku Siergieja zastanawiał się, jak w razie czego do jutra postawić go na nogi...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Vistim
Majtek
Majtek
Posty: 135
Rejestracja: czwartek, 24 maja 2007, 08:28
Numer GG: 0
Lokalizacja: Hell called Earth...

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Vistim »

Amadeusz "Asmo" Podolski

Siedział wraz z innymi w szpitalnym korytarzu. Biały, niebieski i zielony w teorii powinny uspokajać, jemu niestety przypominały o latach spędzonych w wojsku. Czekał na informację o towarzyszu, jednocześnie rozmyślając. Przed chwilą przeszli przez prawdziwe piekło, do tego całkowicie spartolili robotę. Nie tego go uczyli...

02.02.2009

...zimny wiatr smagał mu policzki. Śnieg przestał już padać, lecz w górach nie miało to większego znaczenia, wiatr był zimny i wilgotny. Poruszył lekko palcami, starając się nie ruszać całym ciałem.
-Alfa, Charlie. Jak sytuacja? - W słuchawkach rozległ się cichy głos.
-Charlie, Alfa. Widoczność dwieście metrów, Tango w zasięgu strzału. Jeden, uzbrojony.
-Alfa, Charlie. Masz pozwolenie na otwarcie ognia, jedynka.
-Jedynka, Alfa.

Spojrzał w lunetę. Naprowadził krzyżyki na pierś mężczyzny stojącego przed wejściem do małej chatki i powoli pociągnął za spust.
Puf. Cichy odgłos wytłumionego strzału i mężczyzna chwieje się, by po chwili upaść na ziemię.
-Charlie, Alfa. Tango leży.
-Tango down, Charlie.

Kilka sekund ciszy i po chwili z domku ktoś wybiega. Pochyla się nad leżącą postacią i pada powalony kolejnym wystrzałem.
Pod dom podjeżdżają skutery i grupa ludzi wbiega do budynku.

Później dowiedział się, że zabili jednego z polityków opozycji, która sprzeciwiała się zmianom wprowadzanym przez rząd...

"Dość wspomnień! Przeszłość to przeszłość..."

Wsłuchał się w głos lekarza rozmawiającego z ich pracodawcą. Z fragmentów rozmowy wywnioskował, że Siergiej nafaszerował się Pervitinem, albo innym podobnym stymulantem. Teoretycznie fajna rzecz, gorzej, że możesz nie poczuć, jak coś urywa ci rękę. Za to jest skuteczniejsze od amfetaminy i ma mniejsze efekty uboczne. Brał jedno i drugie, ale już dawno z tym skończył, nie warto jest się pompować takimi świństwami... No, ale on, jako strzelec, miał z tym mniejszy problem.

Z rozmyślań całkowicie wyrwał go głos Orzecha. Kolejne zadanie, kolejne pieniądze. Całkiem ładna sumka...
-Panowie, co o tym myślicie? Idziemy spać i ptem do roboty, czy robimy sobie małą przerwę? Nie wiem, jak wy, ale ja jeszcze dam radę. Problemem jest jedynie stan Siergieja.
Ostatnio zmieniony środa, 25 lutego 2009, 18:10 przez Vistim, łącznie zmieniany 1 raz.
Without compassion...
Ant
Kok
Kok
Posty: 1228
Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 21:54
Numer GG: 8228852
Lokalizacja: Dziki kraj pod Rosją

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Ant »

Mariusz "Rasta" Rastowski

"Nareszcie koniec. Wszyscy żyją. Prawie wszyscy cali. Co z tego, że Siergiej o mal Trawińskiej nie zabił? Misja wykonana i to się liczy. Teraz kasa i można wracać do domu. Orzech chyba nas trochę nie docenił. Zmobilizował pewnie połowę szpitala. Byli przygotowani na trzech rannych, a tu psikus. Tylko Siergiej robił za tarczę strzelniczą. Chociaż... Trawińska też oberwała. Kurczę! Szkoda, że nie było czasu poznać się z nią bliżej. Kobieta z charakterkiem. Chociaż nie wiadomo, czy ta obroża była jedynym lokalizatorem. To dość prymitywna technologia. Czy ludzie z Krawędzi byli na tyle głupi, by tylko tak zabezpieczyć zakładniczkę? Pewnie wszczepili jej coś pod skórę. I oto jest pytanie... Czy na krawędzi żyją debile, czy ma coś pod skórą, czy jeżeli coś jest, to czy lekarze to znajdą, nim będzie kolejna afera? Za dużo myślę. Zwykle z moich czarnych myśli i tak nic nie wychodzi."
Usiadł w korytarzu. Czekając na wieści, wystukiwał rytm kiedyś zasłyszanej piosenki. Nie pamiętał jej słów, ani wykonawcy. Zawsze, gdy siedział i się stresował tak robił. Wystukując rytm losowej piosenki, czekał na ważne informacje. Te jednak okazywały się pozytywne. Tak było i tym razem. Z Siergiejem wszystko w porządku i do tego pojawił się Orzech. Pewnie z kasą.
"Jak miło! Spłaci się trochę kredytu i może wymienię notebooka na szybszego..."
Okazało się jednak, że kolejna misja ma być lada chwila.
"A kiedy poimprezuję i odeśpię? Chociaż dla takiej kasy warto nie przespać kolejnej nocy."
- Ja bym na razie opił wykonanie misji. Czas niestety nagli. Myślę, że dam radę jutro. Bez Siergieja chyba damy radę. Graliście kiedyś w Hitmana albo w Splinter Cell? Wykonanie roboty w takim stylu na pewno przyniesie nam mniej szkód. Przydałoby się wrócić po nasze motory i samochody. Tak nawiasem, ładnego ma ktoś harleya. Wraca ktoś na miejsce zbiórki?
Obrazek
Fioletowy Front Wyzwolenia Mrówek
Klub Przyjaciół Kawy
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Wilczy Głód »

Jack "Iceman" Evigan

Wysiadł z samochodu, rzucił na ziemię niedopałek i został mile zaskoczony fachowością personelu szpitala. Co prawda, gdyby nie ich wpływowi przyjaciele to zamiast przyjeżdżać do szpitala, mogliby po prostu wpakować Rosjaninowi kulkę w łeb – rezultat byłby identyczny. Chyba pierwszy raz Jack pomyślał, że ta praca może przebiegać nawet interesująco.

Ta myśl jednak nie utrzymała się w jego głowie zbyt długo. Po tym, jak Student o mały włos nie doprowadził go do szewskiej pasji stukaniem o blat szpitalnego stolika, pojawił się gość wieczoru – Siergiej. Oczywiście tym razem w towarzystwie gospodarza programu, Orzecha.

Wysłuchał tego co miał im do powiedzenia. I nie spodobało mu się to. Głównie dlatego, że to nie brzmiało jak propozycja pracy. Raczej jak rozkaz. Cóż, najwidoczniej jeszcze kilka godzin temu w mieszkaniu przy ulicy Psie Budy, Evigan podpisał cyrograf i teraz nie ma już odwrotu. Stracił żałosne resztki niezależności, o które swego czasu walczył z takim trudem. „Czego innego się spodziewałeś po pracy dla Rządu, Einsteinie?”

Gdy Orzech zostawił ich samych, westchnął tylko teatralnie i powiedział:
- Ach, że też musimy być najlepszymi agentami w służbie Jego Królewskiej Mości, Orzecha... Nie mamy za dużego wyboru, prawda panowie? Osobiście, wybrałbym się na małego drinka. Myślicie panowie, że ktoś był na tyle inteligentny, żeby zaopatrzyć naszą, tak zwaną „bazę wypadową,” w barek?
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Perzyn »

Siergiej

Przymknął oczy.
"Veles, jak rany?" Pasożyt boczył się chyba o ułańską fantazję, z jaką Rosjanin wczoraj działał, ale w końcu odpowiedział.
"Jakoś to przeżyjemy. Bywało gorzej." Dwa wyplute z wyraźną urazą zdania. Czyli nie było tak źle, ot kolejne dwa postrzały.

Siergiej uśmiechnął się na myśl, jakiego stracha musiał napędzić wczoraj reszcie. A przecież przytomność stracił nie od ran, w sumie dość lekkich, a ze zwykłego zmęczenia. No, nieważne.

Zanim wezwał lekarza i zażądał wypisu, porozmawiał chwilę z Trawińską. Zresztą to właśnie to, co od niej usłyszał skłoniło go do takiego postępowania. Czasu było mało, a przecież robota nie będzie czekać. Docenił gest, wyprali i połatali mu ciuchy. Zamówił taksówkę i w pół godziny był na Psich Budach. Do bazy wypadowej wpadł równo o 7.30, klnąc pod nosem na wieczne korki. I tak dobrze, że obudził się na czas. I dostał na drogę jakiś zastrzyk, który postawił go na nogi.

- Pogłoski o mojej śmierci uważam za przesadzone. - Uśmiechnął się szeroko do wszystkich. Solidne szwy i środek przeciwbólowy pozwoliły mu zignorować rany, przynajmniej o ile nie zacznie znów odstawiać akrobacji. - Co prawda lekarz zabronił mi się przemęczać, ale nie mogę was samych na robotę puścić bo dacie się zajebać.
Zaknafein
Bombardier
Bombardier
Posty: 729
Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
Numer GG: 4464308
Lokalizacja: Free City Vratislavia
Kontakt:

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Zaknafein »

Jan Haugwitz

Orzech ruszył w dół po schodach, podczas gdy mała, sympatyczna blondynka wślizgnęła się do sali i podeszła do Trawińskiej. Rozmawiała z nią chwilę, a potem odwróciła się, widząc że Orzech sobie idzie, i pomachała do nich. Całą grupką wleźli do środka, powiadomić Siergieja o ustaleniach; kiedy przekazali mu już wszystko co było do powiedzenia, blondynka podeszła do nich i odezwała się - jakby mówiła do wszystkich, ale patrząc prosto w oczy Jana:
- Cześć wam - miała wesoły głos - jestem Olga von Gunterstraffen - podała po kolei każdemu rękę, po czym dodała - muszę już lecieć, wybaczcie - i wyszła na korytarz. Młody Haugwitz czuł jednak, że to krótkie spotkanie czymś zaowocowało. Na razie karteczką która została mu w dłoni...
Jan pozornie niewzruszony zaistniałą sytuacją pożegnał Olgę skinieniem, dodając krótkie
- Cześć!
Schował ręce do kieszeni, strząsając tajemniczą wiadomość. Szybkim ruchem wydobył telefon mrucząc do siebie:
- Cholera... Prawie zapomniałem!
Wybrał numer swojej byłej - Natalie - i wychodząc z sali przyłożył telefon do twarzy. Czarno-białe wzory na obudowie zdawały się wić z podniecenia. Czy to złudzenie?
Niezależnie od tego, wspaniale komponowały się z jego fryzurą.
Gdy przechodził przez drzwi do pozostałych docierały skrawki jego rozmowy.
- Hi sweetheart! Happy valentine's day! How's the weather down in the LA? Ucichł na moment, a hydrauliczne zawiasy powoli zbliżały drzwi do linii framugi. - Oh, it's terrible here... Y'know it's about six degrees, I'm freezing... Miał doskonały akcent, a szpital na traugutta nie znosił konkurencji - wtrącił więc swój antyakcent do tej rozmowy: drzwi wyrównały się z zamkiem i odcięły towarzyszy Haugwitza od jego rozmowy. Wprowadzono to dla spokoju pacjentów, jednak Jan miał szczęście zastosować je w inny sposób. Szybko skończył rozmowę tłumacząc się późną porą, jednocześnie wyciągając z kieszeni prezent od Olgi...
Na karteczce był maleńki napis - odpowiedni rozmiarem do karteczki - "Będę czekała na dachu szpitala".
Haugwitz szybkim krokiem ruszył do windy. Był ciekawy, dlaczego chciała się z nim spotkać. I dlaczego właśnie na dachu? Niedbale wcisnął przycisk odpowiadający ostatniemu piętru.
Winda mozolnie ruszyła w górę, mijając kolejne piętra.
By wydostać się na tak mu bliski, tak wrocławski, orzeźwiający deszcz, musiał pokonać ostatnią kondygnację schodami pożarowymi.
Olga stała tuż przy wejściu na dach, opierając się o niską barierkę. Miała na sobie skórzane kozaki do kolan, wpuszczone w nie czarne dżinsy i długą, czarno-białą kurtkę. Jej blond loki ociekały teraz wodą, ponieważ deszcz wzmógł się mocno, ale wyglądało na to że nie przeszkadza jej to zbytnio. Stała tyłem to drzwi i nie zauważyła wkraczającego Jana.
Ten ani myślał wykorzystać zaskoczenia. Jednak nawet, gdyby miał taki zamiar, nic by z tego nie wyszło. Ogromne krople deszczu rozbijające się o jego kurtkę - czarnego Rickson'a MA-1 - zdekonspirowałyby go w konfrontacji z czujnością panny Gunterstraffen.
- Wzywałaś mnie. - jego delikatny głos przeciął ciszę nocy Wolnego Miasta jak ostrze.
Odwróciła się powoli i uśmiechnęła do niego. Teraz miał okazję przyjrzeć się jej nieco uważniej. Trudno byłoby nazwać ją wyjątkową pięknością, ale na pewno plasowała się powyżej średniej - i z całą pewnością miała w sobie coś co powodowało szybkie powstanie wyraźnego dyskomortu, jeśli nosiło się zbyt przylegające spodnie.
- Słyszałam, że jesteś bohaterem... - powiedziała, podchodząc do niego i przesuwając dłonią po jego torsie.
Trudno było wyobrazić sobie bardziej romantyczną scenerię. Dochodziła północ, tegoroczne walentynki mogły się skończyć bez najmniejszego całusa; ponadto byli sami na dachu, w deszczu, a ona nazywała go bohaterem.
Haugwitz, mimo całej swej przebiegłości, dał się ponieść.
Oldze.
Młodości.
Nocy.
Odpowiedział spokojnie, patrząc jej w oczy:
- Bohaterem? To stanowczo za dużo powiedziane... Każdy chciałby być bohaterem, ale po co odbierać sobie przyjemność z dążenia do tego stanu? Po co rezygnować z radości chwili, w której zbliżasz się o mały kroczek do heroizmu, na korzyść mianowania się herosem? - uśmiechnął się do niej, podekscytowany magiczną chwilą.
Powoli przesunęła dłoń na jego kark, po chwili dołączając tam drugą rękę - i zanim się spostrzegł, już się do niego przytulała.
- Jesteś skromny. To też mi się podoba - odwzajemniła jego uśmiech.
Był odrobinę zaskoczony, jednak wciąż czuł się bezpiecznie. Wystarczająco bezpiecznie, by wciąż grać w jej gierkę.
- A Ty? Jesteś bohaterką, czy może delektujesz się słodką drogą do gwiazd?
- Ja? Ja jestem księżycem. Świecę blaskiem odbitym od gwiazd - popatrzyła mu poważnie w oczy. - A wiesz że błękitne gwiazdy świecą najjaśniej.
To już nie była gierka. Przestawał rozumieć jej zasady, a coraz bardziej chciał, by wszystko co mówiła, było prawdą.
Zaczął wierzyć w każde jej słowo, odwzajemniając jej piękną szczerość.
To wszystko było tak szybkie, Olga zwyciężała... Zwyciężyła.
Roześmiał się.
- Piękny księżyc pojawił się w taką noc, czyniąc ją tak wspaniałą. Powiedz, Luno, co sprawiło, ze zstąpiłaś z niebios?
Przysunęła się do niego, tak blisko, że poczuł jej perfumy. Rozpoznał je natychmiast - Moonlight, jedne z najnowszych. I najdroższych.
- W sumie przyszłam odwiedzić Kasię... Ale pewna gwiazda chyba mnie złapała - przekrzywiła lekko głowę, zbliżając się do niego jeszcze trochę. Miała szare, niezwykłe oczy...
Zbliżył się do niej, nie czując deszczu, chłodnego wiatru, ani dachu pod stopami. Nie czuł niczego poza nią. Pachniała... księżycem.
Objął ją delikatnie, wciąż zmniejszając dzielącą ich odległość.
Jego serce zaczynało szaleć.
Uniosła się na palce i przymknęła lekko powieki, pozostawiając mu inicjatywę. Czuł jej nieduże piersi napierające na jego tors, mimo kilku dzielących ich warstw ubrania. Szum samochodów w dole zniknął, zastąpiony dźwiękiem jej cichego oddechu.
Przechylił głowę i zamykając oczy przylgnął wargami do jej ust.
I utonął w iluzorycznym, księżycowym morzu jej pocałunku.
Cały świat na około stracił jakiekolwiek znaczenie. Wszystko było tak daleko, tak dawno.
Liczyło się tylko
tu i teraz
Olga i jej szare oczy.
Piękne szare oczy.
W tych oczach było coś wspaniałego, magicznego i niezrozumiałego dla zwykłego śmiertelnika - pochodziła przecież z najwyższego kręgu niebios...
Odwzajemniała jego pocałunek, zapadając się w błękitną toń jego oczu nie mniej, niż on tonął w niej. Ta chwila na dachu szpitala zdawała się ciągnąć w nieskończoność... I jeszcze dłużej. Ale w końcu, wbrew wszystkiemu, musiała się skończyć. Olga odsunęła się na kilka centymetrów od twarzy Jana.
- Zabierzesz mnie do siebie? - wyszeptała, przygryzając wargę.
Tej nocy nieskończoność miała granice.
Nie chciał się jej sprzeciwiać, a nawet gdyby chciał, nie umiałby jej odmówić.
A jej szept drżał w powietrzu.
- Jeśli tego chcesz... oczywiście - wyszeptał.
Trzymając się za ręce zeszli na ulicę, nie zwracając uwagi na nic. Raz po raz spoglądali na siebie, czekając na taksówkę. Wtuleni w siebie dojechali nią na Oławską, a świat wciąż był lata świetlne od nich.
Nie zwrócili uwagi na portiera, windę, ani korytarze, nie przejęli się ciszą i ciemnością w budynku.
Mieszkanie Haugwitza oświetlał jednynie notebook pozostawiony kilka godzin wcześniej.
- Napijesz się czegoś? - zapytał, nie mogąc oderwać wzroku od jej oczu.
- Chętnie.
Sięgnął do barku i napełnił dwa kieliszki martini.
Wolną ręką pociągnęła go do sypialni, gdzie leżeli naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy i pijąc słodki wermut, rozmawiali. Minęła dobra godzina, nim usnęli w uścisku.
Kieliszki przytuliły się na wykładzinie, przyglądając się śpiącym.


Otworzył oczy i uśmiechnął się, widząc Olgę przy swoim boku. Próbował wstać nie budząc Księżyca, jednak była czujna.
- Dokąd idziesz? zapytała, nie otwierając oczu.
Ucałował ją i odpowiedział, choć wolałby tego nie robić. I wcale nigdzie nie iść.
- Świat czeka na ratunek, Luno.
Gdy wstawał usiadła na skraju łóżka. Wyświetlacz na ścianie wskazywał 6:47.
- Rozumiem... Nie był pewny, czy mówiła prawdę. On by chyba nie zrozumiał.
Próbował wyjść, jednak ciągle znajdował pretekst, by zostać z nią choć chwilę dłużej. W końcu pomyślała za niego.
- Idź, droga do gwiazd na Ciebie czeka. Zbliżyła się do niego. - Nie martw się o mnie. Gwiazdy czekają - pocałowała go na drogę i wsunęła mu do kieszeni karteczkę.
A Haugwitz ruszył do gwiazd.
Gwiazd, do których droga zaczynała się na Psich Budach 12...
Ostatnio zmieniony piątek, 27 lutego 2009, 15:09 przez Zaknafein, łącznie zmieniany 2 razy.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: BlindKitty »

0630 CET 15-02-2020 AD

Dzień powitał ich deszczem. Tak jakby to nie było do przewidzenia. A poza tym, Siergieja powitał również strzykawką, po czym na osłodę dołożył uśmiech towarzyszki z łóżka obok. Fakt, że był rzucony przez sen, nie ujmował mu uroku.

Zbiórka na miejscu, na które zniechęcony odmową towarzyszy nawet Jack dotarł dopiero rano, przyniosła nowe zaskoczenie. Poza Orzechem, zajmującym centralny fotel, oraz wyświetlonym zdjęciem uśmiechniętego nieco... niezwykle blondyna na wielkim telewizorze, jeszcze jeden szczegół rzucał się w oczy. Niewysoki, rudowłosy, szeroko uśmiechnięty szczegół. Dziewczyna, ubrana w zielone spodnie w kolorze khaki i jasnozieloną bluzę z polaru przyglądała się wchodzącym po kolei do wnętrza.
- Poznajcie Anię - powiedział Orzech, na co rudowłosa skłoniła głowę. Wyglądało na to że praca dla Rządu powoduje nagły, wielokrotny wzrost występowania pięknych kobiet w okolicy. - Będzie się zajmowała waszym lokalem pod waszą nieobecność, robiła za tutejszą przykrywkę i za waszego oficera operacyjnego, bo ja nie mogę zajmować się wami w nieskończoność. Ma też waszą kasę - dziewczyna rzeczywiście trzymała w ręku nesseser, który przekazała w ręce Jacka.

- Zajęcie jest łatwe. Uciekinier chowa się w leśniczówce. Nie wiemy ilu ma ludzi i jaki sprzęt, wiemy tylko że ma naszą cholerną czarnokrystaliczną kość pamięci. Macie zabić go, przywieźć tu to co z niego zostanie i kość. Polecicie na miejsce śmigłowcem, i nim też wrócicie. Jakieś pytania?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Wilczy Głód »

Jack "Iceman" Evigan

W końcu udało mu się dotrzeć do swojego mieszkania. Odniósł wrażenie, jakby nie było go tutaj od wielu dni – a to zaledwie kilka godzin. Nie fatygował się nawet zapalaniem światła. W półmroku trafił do gablotki z alkoholami i krzątał się tam przez moment. Z kieliszkiem w ręku zasiadł w fotelu i wpatrywał się przez wielkie okno w miasto – oczywiście w strugach deszczu.
- Wesołych Walentynek, Jack – mruknął do siebie cicho.

***

Tak więc, znów trafił na Psie Budy. Chyba powinien się zacząć przyzwyczajać. Na razie jednak był trochę zniechęcony, między innymi tym, że musiał zerwać się z łóżka o takiej skandalicznej godzinie. Na miejscu – podobnie zresztą jak i ostatnim razem – okazało się, że nie jest tak źle. Dwie rzeczy sprawiły, że Evigan poczuł się lepiej. Neseser, oraz osoba, która ów neseser trzymała. Jack przez bardzo krótki moment miał ochotę się roześmiać. „Czyżby stare filmy o Jamesie Bondzie zawierały w sobie ziarno prawdy?” pomyślał. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
- Jack, miło mi. Na pewno bardzo dobrze będzie się nam współpracować – powiedział, po czym odebrał zapłatę. Jednym uchem słuchając Orzecha, podszedł do jednego z foteli, położył na nim neseser i otworzył. Pieniądze rzeczywiście tam były.
- Wybaczcie państwo, to tylko taki nawyk – powiedział przepraszająco i skupił się na właściwym temacie – Och, wydaje mi się, że sprawa jest dosyć jasna. Pilot jest już zorganizowany, czy tą sprawą też mamy zająć się sami? No i rozumiem, że to jest właśnie nasz „przyjaciel?”
Wskazał na ekran telewizora. Przez chwilę korciło go, żeby zapytać jakież to ważne dane są aż tak istotne, że „oddział do zadań specjalnych” musi je odzyskać tak szybko, ale zmienił zdanie. Wolał zaspokoić ciekawość później, na własną rękę.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Cyberpunk: Krawędź] Sun never shines over FCV

Post autor: Perzyn »

Siergiej

Wszyscy poza Rosjaninem drgnęli zaskoczeni, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Siergiej wstał i wciąż uśmiechając się poszedł otworzyć. Wrócił minutę później niosąc sześć opakowań pizzy i to największych jakie można było dostać w mieście. Ułożył dwie równe wieże, po trzy opakowania.

- Przepraszam panów i panią - uśmiechnął się przyjaźnie do Anny - ale od wczoraj nic nie jadłem a i akrobacje jakie odstawiałem podczas odbijania Trawińskiej razem z ranami zrobiły swoje. Częstujcie się waszą działką, dzielcie te trzy pizze jak chcecie.

Patrzyli ze zdumieniem, jak w trakcie rozmowy pożera swoje obfite śniadanie, a czynił to zapałem godnym etiopskiego dziecka.

- Krótka, prosta robota. Ustalcie szczegóły, jeśli chcecie tworzyć jakiś konkretny plan, ja idę wykonać telefon.

Przeszedł do sąsiedniego pokoju i wyciągnął starą, odrapaną komórkę, najprostszy model jaki można było dostać pięć lat temu. Wybrał numer i już po kilku sekundach w eleganckiej, niewielkiej willi w jednej z lepszych dzielnic miasta zabrzęczał telefon. A był to egzemplarz unikatowy, zachowany w idealnym stanie zabytek z lat pięćdziesiątych, wykonany częściowo z drewna.
- Walter C. Dornes przy telefonie. W czym mogę pomóc? Mimo, że nie dało się wyczuć nawet lekkiego śladu akcentu, to powolny sposób mówienia oraz jakaś charakterystyczna maniera zdradzały Brytyjczyka.
- Dzień dobry panie Dornes. Siergiej Baryczkin z tej strony. Czy mógłbym się umówić na spotkanie z panem w tym tygodniu? Chciałbym złożyć zamówienie. Bezpośredni i nie przywiązujący uwagi do manier solo, w rozmowie z tym człowiekiem, zawsze starał się zachowywać tak uprzejmie jak tylko potrafił. Jakoś podświadomie czuł szacunek dla starego Anglika.
- Ależ oczywiście panie Baryczkin. Czy jutro o godzinie dwunastej panu odpowiada? - Rusznikarz nie miał wielu klientów, ale i tak wychodził na swoje.
- Nie jestem pewien czy zdołam. Może jednak siedemnastego?
Umówiwszy się z Dornes'em wrócił do salonu.

- No, co tam ustaliliście?
Zablokowany