[Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Ouzaru

[Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Ouzaru »

Zadanie było proste, ktoś znów wybił się do góry, to trzeba mu było szybko podciąć nogi. W Mieście nie lubiono, gdy ktoś zaczynał rządzić, dominować i panoszyć się. Ktoś znów musiał zginąć i Yinn miał kontrakt, jak zwykle. Villa, choć mocno strzeżona, nie była nawet wyzwaniem dla jego umiejętności, ot po prostu wszedł. Miał szczegółowe plany tego miejsca, ale po co, skoro w środku nocy doskonale słyszał co i gdzie się dzieje. Poza tym tylko w jednym pokoju paliło się jeszcze światło. Nie śpieszył się idąc korytarzem, miał mnóstwo czasu, strażnicy albo spali, albo byli w innej części budynku lub... leżeli ogłuszeni. Nie, Yinn nie zabijał dla przyjemności, nikt mu nie płacił za pozbawienie życia tych goryli, więc po co miał to robić?
Przez mlecznobiałe szklane drzwi niewiele było widać, jedynie zamazane światło porozmieszczanych tu i ówdzie świec. Na korytarzu było ciemno, więc mógł bezkarnie stać i się przyglądać, i tak nie było go widać. Uchylił lekko drzwi, które jak się spodziewał nie wydały nawet najmniejszego dźwięku i bezszelestnie postąpił kilka kroków na przód pozostając w cieniu. Pośrodku koła ze świec stał blat, na którym leżał Cel, a na nim siedziała młoda masażystka korzystająca teraz z łokci, by rozbić zbite mięśnie grubasa. Mężczyzna spał i pochrapywał co jakiś czas, a ona mimo to nie przerywała czynności. Była młoda i drobna, ubrana w skromne bikini i z włosami upiętymi do góry, zdawała się mieć może jakieś dwadzieścia lat. Zleceniodawca mówił, że ona może tam być, bo Cel rzadko się z nią rozstawał. Cóż, nikt nie mówił, że ją także ma zabić...
Ostrożnie wyjął ostrze i zaczął w głowie układać plan działania, by usunąć Cel, nie zranić dziewczyny i nie zaalarmować straży. Przeniósł ciężar jednej nogi na drugą rozmyślając szybko, a ona.. uniosła głowę i spojrzała w jego stronę. Zszokowało go to, przecież stał poza światłem, w głębokim cieniu i na pewno nie zdradził się niczym. Dziewczyna pochyliła się nad mężczyzną i mocniej nacisnęła kciukiem na jego karku, tuż przy potylicy. Yinn znał ten ruch, właśnie pozbawiła go przytomności na kilka minut. Gdy wstała i odsunęła się, zabójca stał przez chwilę skonsternowany. Czemu nie wszczęła alarmu? Nie zaczęła krzyczeć i panikować? Przecież równie dobrze mógł mieć za zadanie nie zostawić świadków lub ją także usunąć, gdyż była blisko Celu. Wątpliwości nie trwały długo, Yinn szybko doskoczył do Celu i poderżnął mu elegancko gardło. Krew zaczęła się szybko sączyć z rany wprost na podłogę, mężczyzna już się nie ocknął. Zabójca otarł nóż o ręcznik, który leżał na zwłokach i skierował się do drzwi. Usłyszał za sobą ruch i kiedy się odwrócił, poczuł ciepły i zadziwiająco mocny uścisk drobnej dłoni. "Masażystka" - pomyślał i spojrzał na nią. Miała na sobie płaszcz, jakby gotowa do drogi i uroczy uśmiech przyklejony do twarzy. Zmarszczył lekko brwi przyglądając się jej, lecz ona tylko ujęła go pewnie pod ramię dając tym samym znać, że ma zamiar z nim iść.


Katedra była stara i zniszczona, im dłużej Jacob Lee się jej przyglądał, tym bardziej się zastanawiał, jak takie miejsce może być nazywane Domem Bożym. Miał tu dzisiejszego dnia kilka spraw do załatwienia, ot choćby wywiad z panującym tu Sługą Bożym. Zadziwiające, że nawet w takim Mieście ta instytucja jakoś przetrwała i broniła się w każdy możliwy sposób przed zagładą. I właśnie te wszystkie sposoby tak intrygowały reportera. Chciał dowiedzieć się na ten temat całej prawdy, gdyby odkrył jakieś grzeszki i machlojki, byłby to piękny temat na pierwszą stronę. Poza tym, nigdy nie był bardzo religijny...
Obszedł budowlę ostrożnie z każdej strony, stare i zakurzone witraże bardziej przerażały swą surowością i wrogością niż wprawiały w cichy zachwyt majestatem. Część z nich była już także potłuczona i dawało to mizerny efekt jak z jakiejś kiepskiej gry komputerowej o wampirach czy demonach. Mury katedry pokrywała śliska pleśń i kępki mchu, gdyż kamień prawie cały czas był zraszany przez nieprzyjemny deszcz. Jacob mocniej się otulił płaszczem i przyjrzał namalowanym graffiti, których nikomu z zamieszkujących katedrę księży nie chciało się zmyć. Symbole Szatana, ordynarne wyzwiska, erotyczne bazgroły, kilka gróźb - coś, co można było znaleźć niemal na każdej ścianie niemal każdego budynku w Mieście. Nieco się zawiódł, miał nadzieję zobaczyć coś znacznie lepszego.
Pojedyncza błyskawica przecięła niebo na chwilę rozświetlając ponurą budowlę. W jednym z niewielkich okien na piętrze stał Justyn z kamienną twarzą i stoickim spokojem przyglądał się wędrującemu reporterowi. Nie zdziwił się, gdy młody mężczyzna zajrzał nawet do kubła na śmieci i odskoczył szybko wystraszony spłoszonym kotem i szczurami. Zastanawiał się tylko, czego on tutaj szuka? Tak, miał przeprowadzić jakiś reportaż czy wywiad... Ale po co? I czemu właśnie teraz, gdy w jednej z cel jego Braci znaleźli martwą dziwkę? Czyżby coś przeciekło i opuściło ich szczelne mury? Musiał być spokojny, współpracować i udzielać wszelkich odpowiedzi, by nie wzbudzić podejrzeń. I szybko spławić gówniarza.
Zszedł na dół, do biblioteczki, swego małego biura, w którym zwykł witać i przyjmować wszelkich gości. Stare szafy o mosiężnych, zdobionych klamkach i uchwytach aż uginały się od grubych tomiszczy. W pomieszczeniu powietrze było ciężkie, zakurzone i przesiąknięte wilgocią pleśni. Nigdy tu nie wietrzono z obawy o cenne zbiory Justyna, który zbyt wiele lat swego życia poświecił na zgromadzenie swego dobytku, by pozwolił, aby coś się z nim teraz stało. Dębowe biurko stało przy oknie, które spoglądało na główną bramę zdobioną wysokimi figurami przemoczonych i zardzewiałych anielic. Strugi rdzy spływały z ich oczu nadając temu kształt i wygląd krwawych łez. Za biurkiem stał potężny, wygodny fotel, przed biurkiem zaś dwa obite w czerwony materiał krzesła. Na dębowym blacie walało się wiele papierów, stała też srebrna okrągła tacka z kryształową karafką do połowy zapełnioną złotawym płynem i dwie kryształowe niskie szklanice.
Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili do środka wszedł Jacob.
- Witam, proszę spocząć - rzekł Justyn spokojnym głosem kaznodziei wskazując na krzesło. - Może whisky?


Ciche dzwonienie 0dbijało się echem od mokrych budynków, gdy Szeryf patrolował ulice. Długa strzelba spokojnie spoczywała w jego dłoni, kapelusz na głowie chronił oczy przed strugami deszczu. Już niewielu go zaczepiało, jego twarz była dobrze znana każdemu i nikt nie chciał zaczepiać szaleńca-mściciela. Reputacja zaczynała wyprzedzać Szeryfa, chyba był zbyt dobry.
Wyszedł na jedną z większych ulic i otrzepał płaszcz, kropelki wody odczepiły się od niego i łącząc z innymi spadły na chodnik. Na ich miejsce zaraz spadły nowe, więc dalsze powtarzanie czynności zdawało się być bezcelowe. Rozejrzał się uważnie i jego uwagę przykuł mały pochód. Elegancko ubrany mężczyzna ze złotą laską w dłoni, kilku odzianych w garnitur goryli i młoda kobieta. Biały płaszcz z futra jakiś biednych zwierząt i farbowane na biało włosy przywodziły na myśl jakąś arystokratkę, ale zapewne była tylko zwykłą odpicowaną dziwką. Tym bardziej, że płaszcz sięgał jej do połowy uda, a na nogach kobiety dostrzegał już tylko srebrne szpilki. Grupka zmierzała do czarnego Mercedesa zaparkowanego przy ulicy. Kierowca wszedł pierwszy, potem elegancki mężczyzna, któremu jeden z goryli otworzył drzwi. Ochroniarze wsiedli zaraz za nim, lecz kobieta na chwilę się zatrzymała łapiąc spojrzenie Szeryfa. Spoglądali na siebie przez chwilę i Strażnik Prawa nawet się lekko do niej uśmiechnął. Odwzajemniła uśmiech, kierowca przekręcił kluczyk w stacyjce i potężna eksplozja odrzuciła kobietę kilka metrów do tyłu. Płomienie i wysypujące się z okien potłuczone szkło na chwilę zmieniło to miejsce w istne piekło. Na szczęście nic nie jechało, inaczej mogłoby dojść do kilku poważnych wypadków.
Chwycił strzelbę oburącz i szybko przeskoczył na drugą stronę ulicy dobiegając do palącego się wraku. Wszyscy znajdujący się w środku zapewne już nie żyli, lub zakończą swe żywoty za chwilę. Zostawił ich. Rozglądał się uważnie po budynkach, strzelbę miał wycelowaną, blisko twarzy. Skradał się czujnie, gotowy w każdej chwili ustrzelić zamachowca, lecz tego najwyraźniej już tutaj nie było. W kilku krokach pokonał ostatni odcinek i przykucnął koło kobiety. Uniósł jej delikatnie twarz, była trochę poparzona, mocno poobijana i nieprzytomna. W kilku miejscach odłamki szkła i blachy poprzecinały jej delikatną skórę. Jak na dziwkę była bardzo zadbana, musiała fortunę ciągnąć od tego martwego elegancika.

* * *

Zegar wskazywał godzinę 17stą, ale lekarz wiedział, że już od dawna nie chodzi dobrze. Raz się zatrzymywał, raz przyśpieszał... ale dla Jack'a czas nie był tak istotny. Stary zegar trzymał bardziej jako pamiątkę, musiał się przyznać przed samym sobą, że miał po prostu sentyment do takich staroci. Za oknem było zupełnie ciemno, jak o każdej dowolnej porze w Mieście, strumienie deszczu przecinały niestrudzenie niebo i Black wzdrygnął się lekko. Jak to dobrze, że nie musiał dzisiejszej nocy nigdzie wychodzić.
Głośne pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia, rzadko go ktoś odwiedzał lub nachodził, więc nie zareagował od razu. Pukanie powtórzyło się przechodząc w walenie i lekarz wolał pójść sprawdzić, co to za nagły przypadek stał za drzwiami. Najpierw odsłonił małą firankę okienka obok, lecz było zbyt ciemno i niewiele zauważył poza masywną posturą osoby stojącej na deszczu. Westchnął i niechętnie otworzył.
Mężczyzna trzymający na rękach nieprzytomną kobietę wszedł bez ogródek i rozejrzał się. Woda ściekała z jego płaszcza mocząc cały dywan i podłogę.
- Gdzie mogę... - zaczął się pytać, lecz Jack mu przerwał.
- Tutaj, do salonu.
Szeryf wniósł kobietę do pomieszczenia i położył na sofie. Nadal była nieprzytomna, ale oddychała dość spokojnie, więc chyba nie doznała poważniejszych obrażeń. Nic trudnego, ot zwykły przypadek, ale i tak lepiej dowiedzieć się co zaszło.
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Phoven »

Justyn
I
Prolog
"Discipulus est proiris posterior dies"

Dotykał rękoma ścian, wodząc spojrzeniem po grafitti. Wciągał w płuca zapachy brudu, wilgoci i kadzideł. Wewnątrz było ciemno, choć podejrzewał że nawet za dnia to miejsce jest takie ponure. To był główny problem wszystkich tak zwanych „religii”. Zamiast oferować schronienie i ciepło, bez przerwy przypominały wyznawcom o piekle i wiecznym potępieniu.

Co wy, kurwa wiecie o wiecznym potępieniu…

Nie trwało długo nim reporter znalazł się przed drzwiami biura Ojca Justyna.
Dziwne imię, trochę damskie. Jacob uśmiechnął się pod nosem. Każdego dnia dowiadywał się o sobie czegoś nowego.

Gdy rozległo się zaproszenie, wszedł szybko do środka. Wciąż musiał uczyć się być bardziej subtelny. Usiadł zaraz na drewnianym krześle, po czym usłyszał pytania kleryka. Jak zwykle, mało istotne. Pytamy, jeśli chcemy coś uzyskać dla siebie… A jego pytanie było pozornie bezwartościowe.

I tak, w ciągu kilku sekund Lee mógł ocenić tego człowieka.

- Nie, dziękuję. Nie piję alkoholu.

Twarz inkwizytora nie przybrała najmniejszego chociażby śladu emocji. Przez chwilę wpatrywał się jedynie w drewniany krzyż wiszący tuż nad frontowymi drzwiami po czym rzekł, z pozoru beznamiętnie.
- Wstrzemiężliwość godna pochwały. - błysk przeorał źrenice Justyna – Widać z poważną sprawą przychodzisz do mnie Synu... Jeśli nie chcesz mącić sobie błogo umysłu tym trunkiem. By nie przedłużać chwili twego zawstydzenia – Jaka to myśl drogi... Jacobie, tak? - mrugnął jakby ospale – Zaprzątała ci głowę i zaprowadziła pod nasze skromne progi?

Mężczyzna zamrugał, po czym spojrzał się w bok. Obserwował pomieszczenie, całkowicie ignorując słowa klechy. Jeśli pochwalał jego wstrzemięźliwość, to czemu w ogóle zaproponował alkohol? By sprawdzić wiarę chłopaka?

A może to jego trzeba sprawdzić…

- Plotki, ojcze, plotki. Ostatnio przybrały na sile… I koncentrują się na opowieściach o tym miejscu. – Jacob mówił tonem łagodnym, jakby go to wiele nie obchodziło.

- Tak więc, czy jest coś o czym chciałby mi ojciec powiedzieć?

Lee spojrzał się na Justyna, niemalże od razu niewoląc jego wzrok. Było w oczach reportera coś, co sprawiało, że serce biło szybciej. Ale Inkwizytor niejedno widział. Niejedno.

- Nie piorunuj mnie tu wzrokiem, Dzieko – głos kleryka niósł w sobie nutkę... groźby? Odczekał aż jego serce ponownie biło równo, bez bojaźni. Człowiek który widział purpurowych Kardynałów nie lęka się niczego. Nie jest w stanie.
- Czy ja chciałbym ci cos powiedzieć? - przyjrzał się reporterowi – Może to, że dziennikarzyna przychodzi do przybytku Naszego Ojca i... I marnuje mój czas. Nie mam czasu na marnowanie.. czasu z niewiadomo kim – zaakcentował ostatnie dwa słowa wpatrujac się w dziennikarza.

Jacob dalej się patrzył, lecz nie uśmiechał się. Arogancja tego kapłana wręcz go porażała.

Był człowiekiem dumnym, ze skłonnościami do nadmiernego picia trunków. Tacy nigdy nie przynosili chwały swojemu kościołowi. Zresztą, co go to obchodziło? Im mniej tych fanatycznych idiotów z koloratkami, tym lepiej dla świata. Cóż, przynajmniej dla tej części świata do której należał Lee.
- Nie wiadomo z kim, ojcze? Gdy tu wszedłem, od razu mnie poznałeś. – Jacob mówił spokojnie, bez emocji.

- Ja też cię poznałem, klecho. Poznałem cię w chwili kiedy przestąpiłem progi tego opuszczonego przez Boga miejsca. Znam cię na wylot, i mogę sprawić by inni też cię poznali.

Uśmiechnął się cwaniacko. Bycie jednym z redaktorów brukowca miało swoje plusy.

- Z waszych kwater dobiega smród. Czaisz co do ciebie mówię? Smród. – Lee przysunął się bardziej, tak że rękawy swetra odwinęły mu się do tyłu.

Zaraz jednak znowu opadł na krzesło, szczerząc zęby w uśmiechu i mrużąc oczy.

- Jak długo mieliście zamiar to ukrywać, przyznaj się. Myślałeś że się nie dowiem?

Prychnął.

- Masz rację. - po raz pierwszy sie uśmiechnął - Ja wiem Ki.. Czym jesteś... Jacobie. - inkwizytor zszedł z tonu i ponownie swym monotonnym głosem począł mówić, jakby nie pamietając tego co rzekł przed chwilą rzekł.
- Powiedz mi... dlaczego sądzisz, ze życie jednej glupiej dziwki uważasz za temat na czołówkę w swoim szmatławcu? - zadrwił – W tym mieście na codzień giną setki ludzi, w tym mieście gwałty uchodzą za romantyczne, w tym mieście... będzie lepiej. - zakończył nieswojo – Możesz podziękować Bogu za doskonały artykuł który jutro ukaże się w gazetach... albo i nie – spiłowane zęby drwiły – Wiesz o czym bedzie artykuł? O odnowie duchowej całego miasta. Bo, mój drogi Jacobie.. przestała istnieć Kongregacja – wymówił te słowa z rozbawieniem – Nauki Wiary. W naszych sercach znów zapłonie Ogień. Teraz, drogi Jacobie przyodziejemy płaszcze. Płaszcze które będą świadkami miłosierdzia Bożego. Objawionego w Bólu. - inkwizytor przestał się uśmiechać – To miasto jest splugawione.. I takie zostanie wśród świeckich. - odetchnął – Jednak w murach, zarówno tej katedry jak i u zwykłych ludzi... zagości Wiara. Płomienna i żarliwa wiara Jacobie.

Na twarzy reportera pojawił się uśmiech. Nawet nie podejrzewał że ten klecha tak szybko złapie przynętę. Gdyby nie jego długi język, Lee by musiał wracać z pustymi rękoma. Ale na razie martwa dziwka mogła poczekać.

- Wiesz kim jestem? – Zapytał się z rozbawieniem w głowie mężczyzna.
Oparł się wygodniej na fotelu, czekając aż kapłan skończy swoją gadkę. Religia, nauki kościoła, wiara… Pieprzenie. Ludzi nie wystarczy teraz pogłaskać i nakarmić. Ich trzeba zetrzeć na miazgę, wycisnąć krew z żył, wtedy może uwierzą.

- Zdajesz się mieć wyjątkową ufność w swojego Boga. Mnie tak łatwo nie nabierzesz, klecho. Jesteś równie gówno warty co reszta tego śmierdzącego miasta.

- Ty wiesz i ja wiem, że ponad pięćdziesiątka uzbrojonych ludzi jest w okolicy Katedry. Moich ludzi. - błyskawica jeszcze raz zagościła w ślepiach Justyna – A zapewniam cię, że sobie nie poradzisz. Demony są w każdym z nas, Jacobie. - uśmiechnął się nieznacznie – Różnica pomiędzy wszystkimi objawia się tylko w jednym. Kiedy dla każdego z nas zapłonie stos. - inkwizytor zmienił barwę głosu - Bo stosy będą płonąć. Któż nie ma wrogów o których wie, iż praktykowali bezbożne rytułały, czytali już niedługo zakazane księgi, chędożyli Szatana... a żeby tylko Szatana. - zaśmiał sie głucho i odrzekł spokojnie – Jeśli w twoim artykule cokolwiek nam się nie spodoba... Zareagujemy. Choć takich rzeczy jest mało, na prawdę mało. Bo kto w tym mieście reaguje na cudze grzechy? Kto... oprócz nas? - westchnął – Teraz wyjdź. Jeśli zechcesz się podzielić jakimiś trafnymi uwagami... bedziesz wiedział jak trafić. -uśmiechnął się, a w jego oczach rozpalał się stos.

***

Korowód pogrzebowy wspierany na, opasanych w czarne płaszcze, ramionach przekroczył wewnętrzną bramę prowadzącą do krypt. To był ostatni Taki pogrzeb. Tak mierny, pozbawiony żywego ducha drzemiącego w Sługach Bożych. Już ostatni, Justyn o to zadba. Nie popełni błędów swego poprzednika. Sacrum Officium, Pasterze, Kardynałowie nie pozwolą popełnić błędu. W końcu by kontrolować poczyniania Justyna zstąpili z niebios.
Krwawych Niebios.
Gangi się nie przeciwstawią, obroncy tym bardziej nie. Bo Justyn będzie pilnował wiary. Sprawi, że ogień wkroczy promiennym wrzaskiem.Pełnym oczyszczającego Bólu. Justyn uratuje to miasto. Chorą tkankę należy wyciąć. Szkoda tylko, że chory jest cały trędowaty.
Starego biskupa składano do trumny.
Angus Dei.
Justyn.
I Jego sny.
Ostatnio zmieniony piątek, 20 lipca 2007, 18:49 przez Phoven, łącznie zmieniany 1 raz.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Perzyn »

Yinn

Twarz Yinna tylko przez moment, zbyt krótki by przeciętny człowiek go zauważył, wyrażała zdziwienie. Powinien odtrącić dziewczynę. Albo ją ogłuszyć. Takie zasady wpojono mu podczas szkolenia. - Nigdy nie ratuj życia przypadkowym osobom bo ryzykujesz własne. Każde słowo akcentowane uderzeniem kija. - Nigdy nie zabieraj ze sobą nikogo ani niczego. Kolejne razy spadające na głowę. - Samotność jest twoją najlepszą tarczą. Reguły dosłownie wbijane do głowy. - Najłatwiej uderzyć w ciebie za pośrednictwem innych. Siniaki i niekiedy nawet blizny nie pozawalają zapomnieć słów Mistrza. Te i inne zasady niejednokrotnie ratowały mu życie. Przeszedł twardą szkołę. Ale najlepszą możliwą. Jednak tu i teraz nie posłuchał. Po raz pierwszy sprzeniewierzył się kodeksowi Alamutu. Coś w spojrzeniu dziewczyny go powstrzymało. Jej oczy były niezwykłe. Było w nich coś, czego nie widział u nikogo innego. Yinn nie znał się na takich sprawach. Ktoś, poeta być może, powiedziałby, że w głębi tych oczu jest dusza. Tymczasem dziewczyna przylgnęła do ramienia zabójcy. Może gdyby miał normalne dzieciństwo to sytuacja ta skojarzyłaby mu się ze szczeniakiem tulącym się do matki. Ale się nie skojarzyła. Jej obecność była utrudnieniem. Osoba trzecia zawsze jest utrudnieniem w trakcie zadania. Ale Yinn był profesjonalistą. Nawet z dziewczyną nie miał kłopotu z opuszczeniem posiadłości.

Znów padał deszcz. Ulice były jak zwykle szare i brudne. A jednak coś się zmieniło. Zupełnie jakby coś w atmosferze było innego. Dopiero po chwili Yinn zrozumiał, na czym polega różnica. Dookoła dało się zauważyć kolory, przytępione i wyblakłe, ale miasto po raz pierwszy odkąd je poznał przestało przypominać czarno-biały film. Szedł obojętnie przez mokre ulice. Samochody mijały ich a oni szli razem. Zapewne wyglądali jak para zakochanych. Przynajmniej z daleka, bo twarz Yinna nie zdradzała emocji. Nigdy ich nie zdradzała, bo je w nim zabito. Mimo to, sam nie widział, czemu, zabrał ze sobą dziewczynę. Szła koło niego szybko przebierając nogami, by dotrzymać mu kroku i dopiero po chwili mężczyzna zdał sobie sprawę z faktu, ze nie słyszy, by jej buty stukały o chodnik. Nie odwracając nawet głowy spojrzał szybko w dół i ujrzał bose stópki cale przemoczone i zapewne zimne od chodzenia po kałużach. Zdawała się tym jednak nie przejmować, trzymała się go mocno i wyglądało to tak, jakby za nic w świecie nie chciała puścić ramienia zabójcy. Nie miała wiele ze sobą, ot płaszcz na plecach i skromne bikini pod nim, a jednak zdecydowała się uciec, choć zapewne w tamtej Villi miała jeszcze jakieś swoje rzeczy. Nie odzywała się ani słowem, czasem tylko nieśmiało zerkała na Yinna. Szli długo w deszczu. Razem, niemalże wtuleni w siebie. Yinn zatonął we wspomnieniach.

Przypomniał sobie, że kiedyś miał przyjaciela. Hassam, wesoły czarnowłosy chłopak. Byli nierozłączni. A potem nadeszły egzaminy. I Yinn został sam. A potem już nigdy się do nikogo nie przywiązał. Nie wiedział, czemu naszły go takie myśli, ale wiedział, że musi załatwić pewną sprawę na mieście.

Najpierw jednak zaprowadził dziewczynę do swojego mieszkania. Gestem przykazał jej czekać a sam wyszedł. Gdy tylko drzwi zamknęły sie i jego kroki zamilkły, zrobiło sie bardzo pusto i cicho. Przez chwile stała w korytarzu jak ta sierota trzęsąc się z zimna, jednak po chwili, zaczela sie rozglądać na boki. Woda kapała z płaszcza, lecz większość kropel zdążyła już wsiąknąć. Mogła teraz przypominać biedna dziewczynkę z zapałkami, ale była niezwykle szczęśliwa, tylko nie miała się, z kim tym uczuciem podzielić. Westchnęła bezgłośnie. Mieszkanie nie było duże. Ot, typowe trzy pokoje i kuchnia. Urządzone wygodnie i skromnie zupełnie nie dawało pojęcia o sumach, jakie regularnie niemal wpływały na konto jego właściciela. Zresztą położenie także przeczyło możliwości by mieszkał tu jakiś bogacz. A jednak mieszkał. Choć tak naprawdę większość tych pieniędzy zostawała na koncie. Kto potrafił przyzwyczaić się do mieszkania w Alamucie nie potrzebował luksusów. Teraz jednak najlepszy zabójca w mieście stanął przed wyzwaniem, które mogło przerosnąć nawet jego siły. Dziewczyna czekała cierpliwie a deszcz bębnił o szyby. Wskazówki zegara powoli przesuwały się w swym nieustannym marszu.

Kiedy wrócili zastał ja dokładnie w tym samym miejscu, w którym ja zostawił. Zauważył tylko jedne ślady jej stóp prowadzące od drzwi, wiec nie ruszyła się nawet na krok. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się, lecz nadal stała tam, gdzie pokazał, ze ma zostać. Cóż, chodziło mu raczej o niedopuszczanie mieszkania, może niepotrzebnie wskazał na punkt na podłodze, gdzie się zatrzymała wchodząc tu? Powiesił ociekający wodą płaszcz, po czym zaprowadził dziewczynę do łazienki i podał jej ręcznik. Wyszedł, aby mogła spokojnie wziąć prysznic. Kupione ubrania zostawił pod drzwiami łazienki dołączając kartkę „To dla ciebie.” Po czym usiadł w głębokim fotelu i zapadł w czujną, płytką drzemkę.
Ouzaru

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Ouzaru »

Siedząc w fotelu słyszał, jak w łazience leje się woda, słyszał, jak krople rozbijają się o ciało dziewczyny i przebiegł go dziwny dreszcz. Przymknął oczy odganiając od siebie dziwne uczucie i momentalnie przysypiając. Potrafił zasnąć w każdych warunkach, sen był dla niego jedynie stanem umysłu, gdy ciało odpoczywało i było nadal czujne. Nie śnił.

Z tego dziwnego stanu wyrwały go pośpieszne kroki, poderwał się szybko zapominając, że nie jest już tutaj sam w domu. Widząc jednak zbliżającą się do niego masażystkę rozluźnił się. Gdy podeszła bliżej, zauważył, że już się przebrała. Luźne i wygodne spodnie dresowe były nieco za długie na jej krótkie nóżki i nogawkami szorowała po parkiecie, bluzkę kupił nieco przymałą, gdyż mocno opinała dziewczynę i lekko odsłaniała brzuch.

Nie wyglądała źle, a już na pewno lepiej, niż w samym skąpym bikini. W każdym razie nie było już chyba dziewczynie zimno. Nie martwił się o to. Wszak miał dla niej jeszcze sweterek.

Gdy podeszła do niego i stanęła przed nim, wyraz jej twarzy go mocno zaniepokoił. Całe policzki miała zalane łzami, w ręce ściskała kartkę od niego. Czyżby zrobił coś źle? Jakby w odpowiedzi rzuciła się na zabójcę i nim ten otrząsnął się z zaskoczenia i zdążył zareagować, ona wtulała się już w niego i policzek mężczyzny obsypywała drobnymi pocałunkami. Była mokra od łez, a on nie bardzo wiedział co zrobić. Ani o co jej chodziło. Skoro płakała, to coś było nie tak? Więc czemu go całowała?

Niepewnie ją objął i powoli się podniósł trzymając dziewczynę na rękach. Oplotła jego szyję ramionami i mocno się wtuliła, niemal jak wtedy, gdy szli tutaj razem. Yinn spojrzał na zegar, było dość późno i zapewne oboje byli już zmęczeni tym dniem. Przeszedł do pokoju obok, a niósł ją tak, jakby zupełnie nic nie ważyła. Treningi robiły swoje i właściwie mógłby spokojnie podnieść trzy takie istotki i żaden grymas wysiłku nie pojawiłby mu się na twarzy.

Położył dziewczynę na sofie i podał jej koc. Zasłonił okno, choć na zewnątrz było i tak ciemno, jak o każdej porze dnia czy nocy. Zatrzymał się na chwilę spoglądając na zasłonkę, jakby o czymś myślał. Wsłuchiwał się w rytm wybijany przez krople deszczu, tykanie zegara i inny, zupełnie nowy dźwięk w tym mieszkaniu. Miarowy, spokojny oddech dziewczyny leżącej na sofie pod kocem.

W końcu puścił materiał zasłonki i odwrócił się. Było ciemno, nie dało się dostrzec wyrazu jego twarzy, ale nawet światło skierowane na niego by nic nie zmieniło w tym przypadku. Kamienna maska, którą cały czas nosił, nie wyrażała żadnych uczuć czy emocji. Wychodząc z pokoju zgasił małą lampkę stojącą na stoliczku koło sofy i zamknął drzwi.

Odszedł kilka kroków i usłyszał, jak drzwi się uchylają. Odwrócił się, lecz jej nie zobaczył. Wrócił się i zajrzał do pokoju, właśnie na powrót zakrywała się kocem i pomachała mu. Nie odwzajemnił gestu, oddalił się na spoczynek zostawiając jej drzwi uchylone...


Codziennie będę pisać upd8 dla innego gracza, w takiej kolejności jak dałam we wstępie. Dziś kolej Perzyna, jutro Setha, dalej Phoven, BlindKitty i tak dalej... To da każdemu niecały tydzień na odpis, a w tym czasie inni mogą grać 'solo' z drobną pomocą i wskazówkami MG na Gadu. Mam nadzieję, że będzie to Wam pasować. Co jakiś czas dam jeszcze ogólne informacje, co się dzieje w Mieście. Życzę udanej zabawy :)
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Seth »

Jacob Lee

Wyszedłem z tej katedry. Bóg już tam nie mieszkał. Moje kroki skierowałem ku brudnym od kałuż i grzechów ulicom Miasta. Latarnie rozświetlały moją drogę, a jaskrawe neony oświetlały mój cel. Chory, zielony kolor, w sam raz dla tego chorego miasta. Wszystko tu miało chory, zielony kolor. Nawet nocne niebo miał zielony odcień. Mentalność ludzi tego miasta była jak pieprzona trucizna, która brali niczym czystą kokę, zachwycając się każdą dawką.

Tkwili w gównie, ale zapach im odpowiadał. Zauważyłem że ludzie tak działają – podążają za liderem, a gdy go brak, za większością. Jak było w przypadku tej kupy zielonego łajna? Nie wiem… Ale się dowiem.

Zaczęło kropić. Chłodny wiatr muskał moje policzki gdy pierwsze krople uderzyły o chodnik, a potem zaczęły atakować także i moją skromną osobę. Z początku mała szarża, jakby chmura wypuściła oddział aniołów-zwiadowców… A potem ziemia została zasypana kłującymi strzałami, które uderzały mocno o chodnik i ulicę. Ludzie wokół mnie zaczęli się rozbiegać, szukając schronienia przed deszczem. Ja szedłem tak jak poprzednio, nie zwracając uwagi na uporczywe zimno, czy przemoczone włosy opadające mi na czoło. Po chwili jednak je odgarnąłem, bo uparcie przesłaniały mi widok. Idąc po kałużach czułem jak przesiąkają mi skarpetki, chłodząc moje zgrzane stopy.

Wokół ludzie pierzchali, zasłaniając się gazetami, parasolkami czy torebkami. Czasami modliłem się żeby deszcz nie przestawał padać, żeby jego oczyszczająca siła obmyła tę wylęgarnię zepsucia, jak już niegdyś Bóg uczynił. Zielone neony widniały przede mną, zapraszając do leża demonów pożądania. Bo ja, jako przeciętna istota ludzka, także czułem to przyjemne swędzenie w kroczu. I zamierzałem się porządnie zabawić tej nocy.

Jak już mówiłem, wszyscy uciekali przed tą chłodną ulewą. Uciekali jednak tylko ci, którzy byli na tyle zaślepieni by uważać że mają *gdzie* uciec. Nie ma ucieczki przed płaczem aniołów, tak jak głupcem jest ten który ucieka przed cierpieniem. Gdy tak szedłem powoli, mój wzrok przypadkowo spoczął na bocznej alejce, gdzie leżąc pod kontenerem na śmieci znajdował się bezdomny. Był ubrany w kilka warstw swetrów, byle tylko zachować ciepło. Siwa broda zarosła większą część jego twarzy, a druga była zasłonięta pełną dziur wełnianą czapką. Nie widziałem przy nim żadnej butelki. Starzec wpatrywał się tylko w niebo, uśmiechając się smutno. Patrzył prosto na najpiękniejsze stworzenie Kreatora.

Przypominał mi samego siebie… Dawno temu. Też potrafiłem godzinami przesiadywać pod samotnym drzewem na wysokim wzgórzu, wpatrując się z niemym uwielbieniem w gwiazdy. Poczułem dziwne ściśnięcie w sercu gdy sobie to wyobraziłem. Nie mogłem nazwać uczucia, lecz zanim się zorientowałem byłem już przy bezdomnym. On powoli skierował swoje zmęczone oczy ku mnie, przyglądając się najpierw mojej twarzy, potem mojemu ubraniu. Musiałem wyglądać wtedy jak kat… Moje oczy niknęły w ciemności alejki, a na twarz nie potrafił przebić grymas nawet najmniejszego uśmiechu. Stałem nad nim jak sędzia nad skazanym, a mokre włosy opadały mi na twarz.

- To… To bardzo ładny sweter, proszę pana. – Odezwał się nieśmiało bezdomny, posyłając mi ciepły uśmiech.

Wtedy to zrobiłem. Była to pierwsza absolutnie świadoma i rozważna decyzja jaką podjąłem od mojego zstąpienia. Myślałem teraz jak inny byt, wolny od ograniczeń ludzkiego umysłu. Nie jestem w stanie opisać tego słowa śmiertelnikowi, bo żaden śmiertelny mózg nie wymyślił takowych.

Stałem nad nim, nie jako Jacob Lee, lecz jako ja. Widziałem własne odbicie w jego oczach, wyrażających jakże przewidywalną dla ludzi emocję… Strach. Zasłonił się rękoma, jęcząc głośno i przeraźliwie. Tak jak się spodziewałem, nikt z ulicy nie przybiegł pomóc starcowi. To co by zobaczył, mogło by wywrzeć stały ślad w jego psychice. Istota ciemna jak sama noc, lecz nie będąca nią. Istota nie stworzona z ciemności… To ciemność była stworzona z niej. Macki cieni wiły się tam gdzie wcześniej znajdowały się nogi, a dwie wielkie ręce ogarniały zasięgiem pół alejki. Para ciemnych skrzydeł unosiła się majestatycznie, przysłaniając swoim cieniem ścianę pobliskiego budynku. Gdzieś z tego cienia wyłonił się głos, donośny i silny, natychmiastowo zdobywający uwagę każdego kto go usłyszał.

- RICHARDZIE WALLACE, PADNIJ DO STÓP PRZED WYSŁANNIKIEM PANA!
Bezdomny zaszlochał, lecz usłuchał się rozkazu. Padł na kolana, nie ważąc się spojrzeć na istotę z mroku jaka objęła swoją postacią cały jego „dom”.
- WIDZĘ CIĘ, RICHARDZIE. WIDZĘ TWOJĄ DUSZĘ I WSZYSTKIE TWOJE GRZECHY. BĘDZIESZ TERAZ OSĄDZONY, RICHARDZIE WALLACE.
Bezdomny zdjął momentalnie swoją czapkę z głowy i ściskając ją w dłoniach, spojrzał się do góry na istotę rodem z koszmaru. Ale gdy spoglądał na nią, ciepłe uczucie uderzyło jego serce, sprawiając że strach zniknął. Jego oczy powędrowały ku wielkiej białej twarzy bez kształtu, jakby uformowanej z jakiejś nieznanej materii. Mimo że już się nie bał, nie mógł się poruszyć.
- CZY WYRZEKNIESZ SIĘ SWOJEGO ŻYCIA, WALLACE? CZY ZGODZISZ SIĘ WYPEŁNIĆ WOLĘ TWOJEGO STWÓRCY, I ODDASZ *JEGO* ISKRĘ KTÓRĄ ZMARNOWAŁEŚ?
Bezdomny zaszlochał, padając twarzą w kałużę. Wydawał się teraz dwukrotnie bardziej żałosny niż gdy go pierwszy raz ujrzałem.
- Wybacz mi mój Panie! Wybacz… - Starzec szlochał rozpaczliwie.

- Żałuję, panie, żałuję! Ale jeśli taka t-twoja wola… Niech tak będzie.
Mężczyzna podniósł się z kałuży, spoglądając zalanymi łzami oczyma do góry.

Lecz anioła nigdzie nie było. Nie było już wszechogarniającej ciemności, przynoszącej dziwne ukojenie. Nie było potwornej, białej twarzy, ani majestatycznych skrzydeł.
Były za to przemoczone buty tuż przy jego zamoczonych w kałuży kolanach.

Jacob ukucnął, kładąc rękę na ramieniu Richarda. Ich spojrzenia się teraz spotkały, a najpiękniejsze słowa wymawiało milczenie.

- Chodź ze mną. – Powiedziałem, uśmiechając się pierwszy raz od długiego czasu.

Co się działo dalej? Otóż udałem się z Richardem do restauracji i zjedliśmy porządną kolację. I tak, rozmawialiśmy, i to dużo. Okazał się być ciekawym partnerem dyskusji, posiadającym bardzo oryginalne spojrzenie na świat i delikatne sprawy, takie jak religia. Jak podejrzewałem, zadał też istotne dla niego pytanie.

- Panie Lee, czy pan… Czy pan jest… - Starzec się zaczął jąkać, co sprawiło że cicho się zaśmiałem.
- Tak. – Uprzedziłem jego pytanie.
Spojrzał się wtedy na mnie jakby widział ducha. To co się działo wtedy w alejce nie bardzo go musiało przekonać. Pewnie przez całą drogę do restauracji wmawiał sobie że to był tylko sen. Teraz też musiał tak myśleć. Uprzedzając następne słowa, uszczypnąłem go w policzek. Richard lekko podskoczył, lecz zaraz wyszczerzył żółte zęby w ciepłym uśmiechu.

Rozmawialiśmy tak długo, że niemal straciłem rachubę czasu. Po jakiejś godzinie powiedziałem że muszę odejść, a on zrobił minę jak kobieta której ukochany wyznaje zdradę. Popatrzyłem się chwilę w jego oczy, po czym zawołałem kelnera. Zamówiłem jeszcze trochę jedzenia i zapłaciłem z góry. Richard dziękował, ale też błagał żebym został. Mówił że tak miło mu się ze mną rozmawiało. A ja się tylko uśmiechałem, doskonale wiedząc co ten człowiek czuł.

Nie zostawiłem mu żadnych pieniędzy, choć dobrze wiedziałem że nie wydałby ich na gorzałę. Miał umrzeć jeszcze tej nocy, więc jaki był w tym cel?

Czułem tylko świadomość że byłem jedynym, który odpowiedział na jego modlitwy. Bóg miał to miejsce w jego nieskończonej dupie.

Na zewnątrz przestało padać. Moje kroki ponownie skierowałem ku oświetlonemu zielonymi neonami burdelowi. Zapowiadała się ciekawa noc.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Ouzaru »

Zapowiadała się ciekawa noc dla Jacoba. Podobnie jak w każdym normalnym miejscu luksusowe były restauracje i hotele, tak w tym Mieście jedynie Domy Publiczne stały na naprawdę wysokim poziomie. Ale on szedł teraz do takiego przeciętnego. Trzy piętra pokryte gęsto balkonami, które z powodu deszczu momentalnie opustoszały. A szkoda, zazwyczaj dużo dziwek się na nich prezentowało, a patrzeć można było przecież za darmo...

Wszedł przez duże podwójne drzwi, które jak zawsze były otwarte. Zapewne nigdy ich nie zamykano, bo w miejscu takim jak to i w tym Mieście interes kwitnął całą dobę.

Standardowo nie chciało mu się wybierać ani czekać, zapłacił z góry za dwie godziny i zabrawszy ze sobą klucz poszedł schodami na górę. Na samym dole były najniższe ceny, im wyżej tym drożej. W końcu mniej ludzi się kręciło po schodach i korytarzach, więc i cena wyższa za względny spokój i prywatność.

Pokój 349, przedostatni na trzecim piętrze. Jacob odruchowo chciał zapukać, ale powstrzymał się, otworzył drzwi i zamknął od środka. Jego... 'partnerka' na tę noc był w pomieszczeniu obok, oddzielonym niewielką firanką zamontowaną we framudze wyjętych drzwi.

Z magnetofonu leciała spokojna muzyczka, w pokoju unosił się słaby zapach kadzidełka zmieszany z dymem papierosowym. Nie spodobało mu się to, ale cóż poradzić? Zdjął płaszcz i odwiesił na wieszak, zajrzał obok.

Młoda dziewczyna, na oko mająca skończyć osiemnaście lat dokładnie za dwa tygodnie i pięć dni, poprawiała właśnie makijaż. Miała na sobie jedynie prześwitujące stringi i jakąś krótką narzutkę ozdobioną futerkiem. Natura jednak nie poskąpiła jej ani urody, ani tym bardziej biustu. Para dużych, kształtnych piersi podnosiła i opadała powoli w rytmie oddechów dziewczyny.

Na chwilę ten widok go zahipnotyzował, oparł się o framugę i obserwował ją. Ta chwyciła szczotkę do włosów i przeczesała kilka razy ciemne, falujące włosy, które sięgały jej do połowy pleców. Wzięła głębszy wdech i wstała odwracając się powoli.

Widok przemoczonego mężczyzny wpatrującego się w nią nieco ją zmieszał. Nie zauważyła jak wszedł. Uśmiechnęła się jakoś niedbale, ale w całkowicie szczery i naturalny sposób... Musiała być tu od niedawna, lecz wkrótce zapewne nauczy się sztuczności.

Dalej poszło już znacznie szybciej, Jacob zrzucił z siebie mokre ubrania i prostytutka była widocznie zadowolona, że wiedział co robić i przejął inicjatywę. A on, zwykle nie pierdolił się z takimi jak ona, postanowił jednak zrobić drugi tej nocy wyjątek.

Krótka gra wstępna pocałunków w szyję i ramiona rozluźniła dziewczynę dodając jej nieco pewności siebie. Powoli się rozkręcała, wpiła swoje usta w jego i zaczęła namiętnie całować. Sięgnęła ręką w dół zadając mu więcej przyjemności i już po chwili powiodła do łóżka.

Choć ułożyła się na plecach, reporter miał inny plan i obrócił dziewczynę na bok, plecami do siebie. Musiał przyznać, że z tyłu też była niczego sobie, idealne wcięcie w talii i coś, czego nie miały inne. Delikatne dołeczki tuż nad pośladkami.

Złapał ją w pasie, jedną ręką sięgając między uda, drugą między piersi, aż do szyi dziewczyny. Chwilę całował przy uchu, lecz czując, jak czas mu ucieka zakończył te gierki i po prostu w nią wszedł.

W tej pozycji dosłownie odebrało jej dech, złapała dłońmi poduszkę i rąbek kołdry, nogi podkuliła. Nie przeszkadzało mu to, teraz była nawet lepiej nastawiona, a on mógł przejść do rzeczy. I nie żałował sobie tej nocy. Mógł spokojnie odreagować irytującą rozmowę z klechą, a ciche westchnięcia i jęki zadowolenia tylko poprawiały mu humor.

Wyszedł, gdy została mu dokładnie minuta.

Gdy wracał do siebie ujrzał bezdomnego zwiniętego pod stosem gazet i papierów, którymi zapewne przykrył się. Stary miał wymalowany uśmiech na twarzy, ale Jacob nawet nie musiał podchodzić by wiedzieć, że już nie żył.
Arxel
Kok
Kok
Posty: 1007
Rejestracja: wtorek, 3 stycznia 2006, 17:37
Numer GG: 8564458
Lokalizacja: Z TBM

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Arxel »

Jack & Szeryf

Jack otworzył drzwi:
- Gdzie mogę... Jack przerwał mu na widok dziewczyny. - Tutaj do salonu Mężczyzna położył ją na sofie. - Może pan zdjąć płaszcz? Zmoknie mi dywan.
Szeryf przygryzł trzymaną w zębach trawkę, ale wrócił się do przedpokoju i odwiesił płaszcz i kapelusz na wieszak. Otrząsnął buty z wody na progu i wrócił do salonu.
- Ktoś wykończył jej sponsora - głos sprawiał wrażenie, jakby był stale zagłuszany przez trzepot skrzydeł, ale tylko gdzieś na granicy słyszalności - I przy okazji eksplozji i jej się dostało. Może pan coś z tym zrobić?
- Oczywiście. Jestem prawie najlepszym z kilku lekarzy w mieście. Dziękuje za zdjęcie płaszcza. Powiedział do mężczyzny. - Tak przy okazji to jestem Jack. Podszedł do dziewczyny. Podniósł jej górną wargę by sprawdzić czy nie jest wampirem - Może wie pan czy ona jest człowiekiem? Bo jeśli jest inna niż pozostali ludzie będę musiał zastosować trochę inne metody leczenia. I mógłby pan pomóc mi ją przenieść na stół? Powiedział lekarz - Ja jestem po prostu Szeryf. Nie, nie wiem czy jest człowiekiem. - od czasu kiedy powrócił zza grobu, Szeryf nie był szczególnie rozmowny, i bez dalszego gadania pomógł lekarzowi przenieść pacjentkę na stół. - A tak. Jeden z tych szlachetnych Powiedział do Szeryfa i złapał dziewczynę za nogi. Lekarz lekko stęknął przy przenoszeniu dziewczyny. Nie był przyzwyczajony do noszenia ciężarów. Delikatnie położyli dziewczynę na stole. Lekarz zabrał się za oględziny dziewczyny. - A pan nie jest na coś chory? - Nie. Choroby się mnie nie imają. Nigdy - Szeryf zmiął w palcach przeżutą już paskudnie trawkę i włożył do kieszeni, nie widząc w pobliżu kosza. Wyjął z kieszeni koszuli paczkę Marlboro. - Mogę zapalić?
- Oczywiście. Ale przy wejściu. Powiedział do gościa. Potem zdjął z dziewczyny ubranie. Nie było dobrze. Dość spory kawałek metalu w brzuchu. Wziął trochę krwi na palce i spróbował. * To musi być wątroba. Krwotok jest duży. Dziewczyna długo nie pożyje. Trzeba operować.* Zaaplikował dziewczynie znieczulenie żeby mu sie nie obudziła na stole. Wtedy byłoby nieprzyjemnie. Przy okazji zauważył, że musi uzupełnić zapasy środków znieczulających. Podsunął sobie stolik z narzędziami. Wyjął mały skalpel i rozciął brzuch dziewczyny na lewo i prawo od wbitego kawałka metalu. Rozszerzył krawędzie rany kleszczykami. Krew popłynęła trochę większym strumieniem. Jack westchnął i przeciągnął ręką nad raną. Krew chwilowo przestała ciec. Wyjął metal i oczyścił okolice rany. * Paskudne zranienie. Nie wiem czy dziewczyna przeżyje mimo tego co zrobiłem * Pomyślał i zdecydował sie na ponowne użycie mocy. Zregenerował tkankę na tyle by pomóc dziewczynie ale utrzymać sie na nogach. Wziął ze stołu igłę 3 i zaczął szyć. Po zszyciu rany przejechał po szwach palcem by upewnić się, że nie puszczą. Przy okazji sprawdził czy inne narządy wewnętrzne nie są uszkodzone. Zszył pacjentce brzuch i zabrał sie za pozostałe rany. Małe rozcięcia na rekach i nogach zszył i opatrzył z łatwością. Oparzenia na nogach i twarzy opatrzył uprzednio starając się zregenerować to z czym ciało kobiety mogło sobie nie poradzić. Na końcu Podłączył dziewczynę do 1 dawki krwi, którą wyjął z lodówki * Przynajmniej tego jest dużo. Choć dawcy nie zawsze są nimi dobrowolnie* pomyślał i dotknął amuletem ran by je oczyścić. Po wszystkim usiadł ciężko na krześle i czekał aż dziewczyna się obudzi - Szeryfie! W czasie operacji Szeryf stał pod za drzwiami, ciesząc się że deszcz pada akurat od tej drugiej strony i tutaj, pod ścianą, jest od niego bezpieczny. Papierosowy dym pozwalał łatwo wyznaczyć zasięg deszczu, gdy tylko jego kłęby spotykały się kroplami, natychmiast się rozwiewały, musiało więc mocno lać. Ale tutaj było ciemno, a jemu nie chciało się zanadto wysilać żeby patrzeć w ciemność, i tylko po reakcji dymu mógł ocenić jak mocno pada. Skończył papierosa, wyjął z paczki kawałek blachy, zgasił o niego niedopałek i zarówna peta, jak i blachę wsunął z powrotem do paczki, po czym wciągnął głęboko do płuc świeże powietrze, oczyszczone deszczem. Ha, świeże powietrze. Wielkie słowa, świeże powietrze. Ale na pewno świeższe niż na ogół w tym mieście, co mógł z łatwością stwierdzić, mimo że oddychał raczej rzadko. Wrócił do środka, czekając aż łapiduch skończy robić to co robił, aż w końcu ten go zawołał. Szeryf ruszył więc w jego stronę. - Tak? Jack poczekał aż mężczyzna do niego przyjdzie - Zrobiłem co mogłem. Dziewczyna powinna przeżyć. Ale musi teraz odpoczywać i leżeć. Jeśli nie wiesz gdzie mieszka może zostać u mnie... co do zapłaty dogadam sie z pacjentem. - Jeśli chcesz gotówki, to powiedz tylko ile. Pieniądze bandziorów mogą się wreszcie do czegoś przydać - stwierdził Szeryf, wyciągając z wewnętrznej kieszeni płaszcza saszetkę wypchaną po brzegi banknotami. - No dobrze. Policzmy... Powiedział na głos - Znieczulenie, krew, amulet, leki... Mruczał pod nosem - Zawsze ciężko mi wyceniać ludzkie życie. Zawsze myślę, że wziąłem za dużo albo za mało... tysiąc dwieście. Muszę odbić sobie koszty leczenia. Powiedział lekarz. Szeryf odliczył dwanaście setek i podał je lekarzowi - Gdyby musiała zostać tu trochę dłużej i wydałbyś na nią coś więcej, zapłacę przy następnej okazji. A teraz, ponieważ faktycznie nie wiem gdzie mieszka, wrócę do patrolowania ulic - Szeryf kiwnął głową Jackowi, zapiął saszetkę, schował ją do płaszcza, ubrał się i wyszedł, zarzucając strzelbę z powrotem na ramię. Jack poczekał aż Szeryf wyjdzie po czym podszedł do ekspresu i zrobił sobie kawę. Dodał trochę mleka i usiadł z kawą w ręce na krześle.
OŻESZ TY W PYTĘ WRÓCIŁEM NA FORUM :D!
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Phoven »

Justyn
II
Prolog
"Mors ultima ratio "

Ból.
Otępiający.
Przeszywający ciało na wskroś.
Pieczenie.
Pękająca zeschnięta skóra pokryta sinobarwnymi odpryskami Bólu.
Nieustający. Rwący.
Żyły spalone rtęcią pulsują żarem.
Tak...
Tysiace igieł wbijanych w najczulsze miejsca.
Przymrażająca wiecznoscią litania wrzasków.
Taak..
Szarpane wnętrzności zawodzą gardłowo.
Kości wbijające sie w ciało. Ciało wbijające się w kości.
Ryk tęsknoty. Powiew pragnienia.
Taaaak!
W jednej chwili spełnienie, wola i bezmiar czasu. W jednej chwili nicość i doświadczana z namiętnoscią nieograniczona wiedza. Bez obrazów, bez dźwięków, bez zapachów, bez niczego. Tylko żywe emocje. Takie jakie były na Początku. I takie jakie będą na końcu... Mam nadzieję.
Ja?
Nagle wszystko ucichło.
Pozostawał tylko ból. I wspomnienie.

***

Justyn został wezwany do Opactwa już pierwszego dnia po pogrzebie Starego. Po przybyciu do Miasta wraz ze swoją setką Sług Bożych. Tyle, ze jeszcze wtedy o tym nie wiedział. Druga posiadłość Kościoła którą udało się utrzymać. Jedyna która nie była splugawiona bezbożnymi napisami i bluźnierczymi malowidłami. Opactwo choć niegdyś położone daleko za miastem obecnie wchodziło w jego skład górując nad jednym z wielkich osiedli sypialnych na przedmieściach. Otoczone ponad pięćdziesięcioma metrami wolnej przestrzeni grubymi, po częsci jeszcze średniowiecznymi murami przed chuliganami. To jednak nie wystarczy, pomyślał Justyn, nie w dzisiejszych czasach. Przybyli dwudziestką wczesnym rankiem, tak jak mówił Opat – tuż przed rozpoczęciem Laudy. Inkwizytorzy potrafią czy punktualni. I to jeszcze jak. Cała obstawa spoczeła na dziedzińcu a Opat wraz z Justynem przekroczyli bramę wejściową. Skręcili w jeden z bocznych korytarzy.
Portrety dostojników kościelnych.
Gołe ściany.
Drzwi schowane za komodą.
Światło pochodni.
Mimo, iż nie schodzili żadnymi schodami Justyn był pewien, że razem z Opatem wędrują po podziemiach. Szli, milcząc wsłuchani w swoje własne kroki. Inkwizytor nie miał pojęcia w jaki sposób Opat znajduje drogę w krętych korytarzach wijących się dosłownie wszędzie i co chwila rozwidlających na kilka korytarzy. Wędrowali tak conajmniej po dwukroć sekstans gdy przewodnik zatrzymał się i wskazał kamienny portal prowadzący do pulsujacej bladopomarańczowym światłem sali. Justyn wkroczył niepewnie i drżąc udał sie w stronę sali. Modlił się.
Pater Noster, qui es in caelis..
Zmrużył oczy szepcąc niczym obłąkany słowa która dodawały mu otuchy.
Sanctificetur nomen tuum, adveniat regnum tuum..
Fiat voluntas tua, sicut in caelo et in terra..

Nie wiedział, że niedługo mu spełnić te słowa.
Panem nostrum quotidianum da nobis hodie..
Byśmy mogli krzewić Wiarę Twoją.
Et dimitte nobis debita nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris...
Czyż spalenie naszej powłoki doczesnej, a w zamian uratowanie nieśmiertelnej duszy nie jest największym z darów?
Et ne nos inducas in tentationem, sed libera nos a malo..
Justyn zadba by ludzie o tym pamiętali.
Amen.
Wszedł do sali.
I zobaczył ich. Sześciu Kardynałów. Święte Oficjum.
Spoglądające na Justyna posągi z nadszarpniętego przez czas, ogień, plugastwo i broń ciała.
Zmartwychwstałe ciała.
Wyjawili mu jaka wola Pana.
Nie zrozumiał.
Nastąpił więć Ból.
Zrozumiał.
Czas przygotować ludzi na Apokalipsę.
Pierwsze ziarenko się przesypało.

***

- Ile?! - niemalże krzyknął Justyn.
- Mistrzu.. tonieodemniezależy - wyjęczał zdecydowanie za szybko stary mężyczyzna we fraku. Najprawdopodobnie z początków ubiegłego stulecia. Frak, nie człoweik. Choć.. kto wie.
- Dobrze, Malkolmie. – Justyn złagodniał w tonie - Jak rozumiem.. - westchnął – Musimy zaprzestać odwoływania się do starej kasy kościelnej i? - spojrzał z wyraźnie udawanym oczekiwaniem na księgowego, przez co ów skulił się w swoim stalowym, pożartym przez rdzę krzesełku.
- Może.. Zacząć zarabiać.. Firma? Usługi? – patrzył spłoszony na swego przełożonego.
- Dokładnie! - inkwizytor – Idziemy z duchem czasu, Malkolmie. Oczywiście nie zapominając o naszym powołaniu. Jednak, niestety, obecnie wszystko jest uzależnione od pieniędzy, nie od czystej wiary. Więc by krzewić wiarę musimy mieć pięniądze, to nie ulega wątpliwości. - spojrzał się prawie, że dobrodusznie na swego podwładnego – A jakież to usługi mają największe zapotrzebowanie w Mieście? Słucham, Malkolmie?
Starzec zarumienił się i spuścił głowę, więc Justyn kontynuował swój "wykład".
- Domy płatnych uciech, zabaw cielesnych. - chrząknął – Krótko mówiąc, rozpusta! I dlatego to my powinniśmy sprawować nad takim przybytkiem pieczę. Jako niepodatni na grzech nieczystości. To chyba oczywiste prawda? Chyba już wiem.. gdzie znajdziemy istoty tak nieczyste i tak splugawione, że będą oddawały dla samej rozpusty. Ku chwale Świętej Matki Kościół.. co oczywiste, Malkolmie.
Księgowy miał przez następne dwa tygodnie dużo do roboty.

***

Przed kilkoma odzianymi w szkarłatne płaszcze duchownymi maszerowały dwie dziesiątki młodzieńców. Wszyscy byli łysi bądź krótko obstrzyżeni i każdy nosił krzyżyk na łańcuszku. Prócz tego pod ręką trzymali różnorakie narzędzia lub broń podręczną. Od noży, przez kastety na obitych pałkach bynajmniej nie skończywszy.
Nienawidzili wszystkiego co chore, zwyrodniałe, niekatolickie, zdradliwe i szatańskie. Właściwie wszystkeigo nienawidzili, prócz swych przywódców. Przywódców którzy zapowiadali rychłe wydalenie z Miasta wszystkich którzy chcieli doprowadzić do upadku Miasta. Do wymordowania prawdziwych chrześcijan. Do obalenia tradycji i obyczajów. Nie będą mieli lekko w Mieście.
Chwała!
Front Odnowy Chrześcijańskiej św. Jerzego.
Chwała!
Już niedługo czekał ich chrzest bojowy.

***

W małej, czterdziestoosobowej gminie kwakrów nikt się nie odzywał ani słowem, nie dlatego, iż było pieruńsko zimno. Powodem nie było oczywiście przeczuwanie niebezpieczeństwa, nie wyczuwali go po prostu. Kwakrzy są po prostu z natury cisi, spokojnie oddający się pracy i modlitwie. Jakże inni od reszty Miasta, zamknięci w enklawie społecznej. Jakże sami. Bez zewnętrznych sojuszników, zaprzyjaźnionych gangów, samozwańczych szaleńców zwących siebie sprawiedliwymi.
W Mieście.
Byli w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Ouzaru

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Ouzaru »

Mógł być z siebie dumny. I był, nawet bardzo zadowolony. Niemal całe osiedle zostało dokładnie przeczesane i oczyszczone - zrównane z ziemną - a ludzie pojmani. Dało mu to niezbędną siłę roboczą nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. Na twarzach ludzi łzy pozostawiły głębokie bruzdy wstydu, że nie potrafili się obronić. Żalu, że Bóg nie interweniował i ich nie ochronił. Jednak nawet teraz... nie potrafili nienawidzić.

Poszło szybko i sprawnie, według planu. Justyn teraz jedynie czekał, jak zareaguje reszta Miasta, a liczył, że nie zareaguje wcale. Jednak.. były osoby, które widziały w tym coś więcej i zaczęły sprawę dokładnie badać, obserwować. Media rozwodziły się nad tym problemem, a ludzie stali się bardziej ostrożni. Niepokój. Chaos.

X x X x X x X


Miasto się zbroiło, handel bronią kwitł jak nigdy wcześniej. Narkotykami zresztą też, gdyż każdy wolał zrobić sobie zapas działki, tak na wszelki wypadek, jakby nagle dostawca gdzieś zniknął. Osiedle było tematem numer jeden na ustach całej ulicy i wszędzie tam, gdzie docierały wieści. Gazety, radio, telewizja i serwisy internetowe prześcigały się w dążeniu do prawdy. A nikt tak naprawdę jej nie znał. Jacob miał teraz ręce pełne roboty i ciągle szukał. Wiedział, że prędzej czy później dowie się, kto za tym stoi.

Yinn w zaciszu swego domu czytał gazetę, dziewczyna spoglądała na niego zaciekawiona i usiłowała zajrzeć przez ramię, co go tak wciągnęło. Jakieś niepokojące wieści sprawiły, że zabójcy lekko drgnęła powieka. Wystraszyło to ją i zmartwiło. Uspokajająco położyła mu dłoń na jego dłoni.

Jack zastanawiał się, ile jeszcze potrwa, nim dojdzie do zamieszek na ulicach. Jego pacjentka wyzdrowiała i wróciła do siebie, a Szeryf nie pojawił się z nikim nowym. Teraz miał na głowie niezły burdel, każdy chodził uzbrojony po zęby i gotowy się bronić.


Taka prośba od naszego dobrego przyjaciela, Setha, byście dawali akapity tak jak on. Ja póki co staram się dostosować i chyba nie idzie mi tak źle? Postarajcie się :)
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Seth »

Jacob Lee

Szybki ruch ręką. Odgłos metalu. Wzrok podnosi się leniwie do góry, oczy uciekają. Nogi stają się na chwilę luźne, miły dreszcz przechodzi dolne części ciała. Po chwili uczucie ulgi wypełnia zmysły Jacoba. Czyste, nie spowodowane żadnymi dragami, uczucie fizycznej ulgi.

Ponowny ruch ręką, Lee zapina rozporek. Sięga do przodu, spłukując wodę. Co z tego że kibel śmierdzi fajami i kałem? Co z tego że podłoga jest brudna a z sufitu przecieka woda? Trzeba zachować trochę kultury osobistej, nie? Jacob uśmiechnął się, po czym wyszedł z kabiny. Spojrzał się w lustro, oddając się tak nieczystej czynności jak narcyzm i samouwielbienie. Jego ciało było atrakcyjne, lubił to przyznawać. Człowiek który je poprzednio zamieszkiwał był wyjątkowo zapatrzony w siebie. Cóż, „Jacob” nie miał do niego pretensji, w końcu wyszło mu to na dobre.

Poruszył się gwałtownie, odrywając wzrok od lustra. Oczy zaczęły mu biegać we wszystkich kierunkach rozdrażnione, jakby szukając czegoś wyjątkowo dobrze ukrytego. Dotknął palcami ściany, po czym wciągnął powietrze a wraz z nim wszystkie nieprzyjemne zapachy.

- Jesteście tu… - Wysyczał reporter, wydmuchując nieprzydatne gazy, czując każdym atomem swojego ciała jak wychodzą na zewnątrz.

Obrócił się szybko w stronę lustra. I choć obraz był zamazany, widział dokładnie że nie był sam.

- Powiedzcie mu że nie wracam, nie póki tu wciąż jest tyle zepsucia.

Zero reakcji. Zamazana postać w lustrze nawet nie drgnęła, stojąc niczym ponury posąg. Jacob roześmiał się lekceważąco, uderzając pięścią w ścianę w rozbawieniu.

- Chciałbyś to robić, co sukinsynu? – Ryknął, pozornie nie adresując słów do nikogo.

- To całkiem miło jest mieć fiuta, szkoda że tobie to nigdy nie będzie dane.

Tak jak poprzednio, tak i tym razem nie było reakcji. Jacob prychnął tylko, a uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Wyszedł z toalety, potem prosto korytarzem do swojego apartamentu. I całą drogę się uśmiechał.

Był poranek, a ja byłem wyczerpany. Przejdzie mi – wmawiałem sobie, mając nadzieje że zwykła chęć pozwoli mi się rozbudzić. Ale w tym mieście każdy spał, nieważne ile kawy w siebie wlał, czy wciągnął prochów. Miałem rację co do wczorajszej nocy. Licząc numerek z nieletnią dziwką, byłem drugim świętoszkiem który porządnie zerżnął człowieka.

- Powinienem zabić tego nawiedzonego skurwiela kiedy miałem okazję. – Powiedziałem sam do siebie, przeczesując leniwie włosy. Robiłem to jeszcze przez chwilę, zanim uznałem że to całkiem dziwne, więc przestałem.

Niewiele było osób z takim pojęciem o śmierci jak Jacob. Nawet w tym mieście. Z drugiej strony, zabicie człowieka jest tak proste jak wzięcie głębokiego wdechu. Zniszczenie idei to co innego. Idea istnieje w umysłach ludzi, czając się tam niczym choroba, gotowa zaatakować w dowolnym momencie. Chorzy mogą nie przejawiać objawów przez wiele lat, by wybuchnąć w najmniej oczekiwanej chwili. Żeby prawdziwie zniszczyć ideę, trzeba zniszczyć wszystkich którzy ją wyznają, a także wszystkich którzy o niej słyszeli. Gdy się to zrobi, trzeba spalić i zakopać wszystko co może przywoływać z nią skojarzenia. Wtedy, trzeba perfekcyjnego nadzoru, by nic podobnego nie miało nigdy miejsca.

Nie tędy droga. Domyślałem się kto za tym stał, ale nie miałem dowodów. Byłem niemal pewien, lecz kto by mi uwierzył? Dlatego trzeba było najpierw wskazać robala, zanim pozwoli się ludziom go zmiażdżyć. Miałem idealny pomysł na rozpoczęcie mojej krucjaty.

Wziąłem kilka pustych kartek, nadgryziony ołówek i kubek z kawą, która niestety zdążyła już wystygnąć. Trudno, zawsze chciałem spróbować mrożonej.

Gryzłem ołówek przez chwilę, zastanawiając się jak zacząć. Zawsze wolałem najpierw wymyślić tytuł, bo wtedy zawsze znajdowałem brakujące w tekście słowa. Do redakcji już nie chodziłem. Nie dlatego że mój szef mnie nie chciał widzieć. To trochę zabawne jak o tym pomyślę… Ale to ja nie chciałem go widzieć. I nie miał opcji by mi odmówić.

Trudno się odmawia komuś kto podaje ci twoje życie na tacy.

Siedziałem nad artykułem jakąś godzinę, aż w końcu oczy zaczęły mnie boleć a tyłek mrowieć od siedzenia. No i byłem głodny. Jako że największym osiągnięciem kulinarnym Jacoba była zupka w proszku, postanowiłem udać się do jakiegoś fast fooda, by zjeść silne, zdrowe śniadanie. Z lekkim kwaskiem ironii, i być może czymś co mnie naprowadzi choć o krok bliżej celu…

Śledztwa. Tak, to chyba najwyższa pora by tak je zacząć nazywać.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Ouzaru »

Odwiedzał kilka razy dziewczynę, aż ta w końcu odzyskała przytomność i padło bardzo niezręczne pytanie, jak może mu się odwdzięczyć. Pozostawił to bez odpowiedzi i zniknął, by mieć to z dala od siebie, wątpił, by 'zrobiło jej się z tego powodu przykro'.

Niedługo po tym Miasto zaczęło się bardzo zmieniać i to się wcale Szeryfowi nie podobało. Napaść na pacyfistyczne osiedle podziałała jak kubeł zimnej wody na wszystkich i każdy zaczął się we własnym zakresie zbroić. Bo jeśli ktoś postanowił zrównać z ziemią ludzi nikomu nie zawadzających, to co się stanie z resztą mieszkańców Miasta?

Niepokój, ba, wręcz panika szerzyła się szybko, nikt nie wychodził na ulicę bez broni palnej, co bardzo utrudniało mu wykonywanie swej misji. Nawet bezdomni pobudowali coś na kształt bunkrów i trzymali się tylko w liczniejszych grupkach.

Wzrost przestępczości i cen wszystkiego był zauważalny jakby oświetlony wielkim neonem. Narkotyki, broń, seks... Wszystko poszło w górę, ale on się tym nie przejmował. Miał nadzieję, że to stan przejściowy i bardzo był ciekaw, kiedy ktoś postanowi skrócić osobę za to odpowiedzialną.

Bo przecież takie było prawo Miasta. Im wyżej zajdziesz, tym szybciej zlecisz.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Perzyn »

To nie przeciwko tobie - zrozum to wreszcie
Czy możesz poruszać się swobodnie po mieście?
Gdy zmrok zapadnie, masz ochotę na wędrówki...
Nie! Niebezpieczne są takie wędrówki


Yinn odłożył gazetę. Można powiedzieć, że lubił Kwakrów. To cisi i spokojni ludzie. Sam był ateistą, ale szanował ich niezachwianą wiarę. A teraz już ich nie było. Wiedział, kto za tym stoi. Każdy w mieście wiedział czyja to sprawka. To ten szalony klecha z katedry. Justyn. Yinn był starszy niż na to wyglądał. Przeżył tak długo w zawodzie tylko, dlatego, że ufał szeptowi swojej intuicji. Ale teraz nie szeptała. Teraz wrzeszczała, że zbliża się Burza.

Gdy policja osłania polityków kolumny
I gdy bije tych, co poglądy mają inne
W tym samym czasie, zupełnie niedaleko
Znaleziono zasztyletowanego człowieka


Na niebie świeciło słońce. Być może. W Mieście nikt nie widział słońca. Przynajmniej nie, od kiedy Yinn tu przybył. A to wystarczająco długo. Teraz zabójca szedł ulicą. Słuchał tego, co dzieje się dookoła. Mało, kto wie, że każde miasto ma swoją muzykę, muzykę, którą można usłyszeć tylko, jeśli się wie, czego nasłuchiwać. Pieśń, którą śpiewało miasto zawsze była bluźniercza i ohydna. Teraz dodatkowo kryła w sobie groźbę. A zabójca szedł spokojnie ulicą.

A policja musi przecież jakoś żyć,
Gdy praca niskopłatna, ktoś inny musi płacić
Za takie marne grosze, to jest typowe
Tylko idiota by nadstawiał swoją głowę


Gwałty, napady, morderstwa. Chleb powszedni Miasta. Był to zły chleb, ale własny chleb jego mieszkańców. Strawa była zatruta, ale każdy sam sypał sobie tą truciznę. A teraz przybył ktoś by to wszystko zmienić. Yinn znał takich jak Justyn. Szli z krzyżem by po trupach szerzyć swoją idee. A teraz czarna zaraza rozpleniła się nawet tutaj, w ostatnim miejscu gdzie można by się jej spodziewać.

Bum, bum - w nocy słychać w parku strzały
Widziałem, lecz udaję, że niczego nie widziałem
Na ulicy zatacza się kafar z wąsami
Być tu można tylko z jego pozwoleniami


Yinn mijał dziwki i złodziei. Ignorował bezdomnych proszących o datek i tych, którzy o datek już nigdy nie poproszą. I w każdym mijanym człowieku widział strach. Każda mijana osoba patrzyła z niepokojem. Drobni bandyci, kieszonkowcy, pionki mafii, alfonsi, cała masa ludzkiego śmiecia. I wszyscy czuli w powietrzu coś złowrogiego. A Yinn patrzył na nich jak marynarze na szczury próbujące uciec ze statku.

Agresja jest wkoło podstawową zasadą
Z reguły źle się kończy, gdy zechcesz tutaj stanąć
Ja też klęczę w kałuży i krwawi mi nos,
A dziś to przecież wyjątkowo spokojna noc


Załatwił, co miał załatwić. Wracał teraz do swojego domu nie zwracając uwagi na pierwsze oznaki zbliżającej się masowej paranoi. Był częścią miasta, ale jednocześnie do niego nie należał. Był inny niż cała reszta, w każdej chwili mógł odejść. W głębi duszy trochę im współczuł. Byli jedynie ludzką masą, której dusze pożarło to złe miejsce. On był tu gościem.

Jacyś zaczepiani ludzie - jeśli tu są jacyś ludzie
Wrzaski awantur w wódczanej malignie
Czy rozumiesz, choć trochę logikę tych czynów?
Nie ma litości dla skurwysynów!


Po raz pierwszy ktoś na niego czekał. Znowu niósł torby z zakupami. Nikt nie wiedział, w jaki sposób Yinn zaopatrywał się w artykuły spożywcze. W Mieście gdzie za pożywny i zdrowy posiłek uważano Big Maca on potrafił codziennie zdobyć świeże pomidory, sałatę, nieco innych warzyw, trochę owoców. Do tego lekkie, razowe pieczywo i trochę wędliny. Może jakieś lekkie mięso na obiad i soki owocowe. To była kolejna zadziwiająca rzecz w jego trybie życia. W miejscu gdzie nawet dzieci piły alkohol a dorośli nie wierzyli, że pić można coś pozbawionego procentów on potrafił zdobyć sok. No i miał coś jeszcze.

Bum, bum, bum, bum...

Nowy pan nadchodzi, nowy pan rządzi
Jakie imię jego, tłumy sług gromadzi
Niegdyś prawy, dziś dla chwały jego królestwa
Dla niego czynią najgorsze kurestwa


Zawsze dbał o swoje ciało. Musiał, jeśli nie chciałby zostało kiedyś w jakimś zaułku na zawsze. Trenował codziennie i jako jedyny w tym zapomnianym przez Boga miejscu żywił się zdrowo. A teraz będzie musiał trenować jeszcze ciężej. To, co się działo to dopiero początek. Najgorsze dopiero nadejdzie. A gdy nadchodzi najgorsze ludzie zwracają się do profesjonalistów. Był pewien, że prędzej czy później jego ścieżka przetnie się ze ścieżką Justyna. W wtedy jedna z nich się skończy. A powodów by nie dopuścić do tego by to była jego ścieżka było wiele. A jeden czekał teraz w mieszkaniu na jego powrót.

Nieopodal placu, gdzie pita wóda grupą
Młode dziewczyny handlują swoją dupą
Czy rozumiesz, choć trochę logikę tych czynów?
Nie ma litości dla skurwysynów!


Gdy w zamku rozległ się chrobot klucza niemal rzuciła się do drzwi. A gdy tylko Yinn wszedł dziewczyna obdarzyło go jednym z tych swoich uśmiechów. Nie umiał wyjaśnić, dlaczego, ale widok ten sprawiał mu wiele przyjemności. Zaniósł zakupy do kuchni. Wiedział, że dziewczyna idzie za nim. Słyszał jej lekkie, ciche kroki. Zrobił lekkie, ale pożywne śniadanie. A potem sięgnął do kieszeni i podał jej małe pudełeczko. Otworzyła je i zobaczyła małą srebrną broszkę w kształcie azjatyckiego smoka. Przez dłuższą chwilę przyglądała się temu drobiazgowi z mieszanką konsternacji i strachu. Znów mógł zobaczyć, jak jej oczy wypełniają łzy, lecz zanim zdążyły spaść na policzki, dziewczyna objęła go mocno za szyję i wyciskała. Yinn odwzajemnił uścisk i uświadomił sobie, że znalazł odpowiedź na pytanie, które sobie zadawał od chwili wyjścia od jubilera. Kupił tę broszkę, bo widok szczęścia na twarzy dziewczyny w jakiś niezwykły sposób budził w nim uczucia, które dawno temu zapomniał.

Dalej, jeszcze szybciej samochodem
Biały śnieg umie pięknie prostować drogę
To, co trudne i ciężkie, bardzo łatwe i lekkie
Człowiek jest wolny, a ty jesteś człowiekiem


Kwestia otrzymania zlecenia była tylko kwestią czasu. A nie będzie to zlecenie łatwe. Fanatycy byli niebezpieczni. Yinn wiedział coś o tym. W końcu Asasyni też byli w pewnym sensie fanatykami. Choć nie religijnymi. Już nie. Nie wiedział, czemu ale czuł, że nie jest gotowy. Jeszcze nie. Grzebał teraz w szafie szukając czegoś. Dziewczyna przyglądała mu się z kanapy, co chwila dotykając palcami przyczepionej na piersi broszki, zupełnie jakby chciała się upewnić, ze jest prawdziwa i nie rozpłynęła się w powietrzu. Wreszcie zabójca wyciągnął z szafy ciężki pakunek i rozłożył jego zawartość na podłodze.

Ty uważaj, co mówisz, bo ciebie słuchają
Gdy mówisz do dzieci, co ciebie otaczają
Tu nowy król panuje z nową królową
To zarobek też jest dobry pod szkołą podstawową


Bransolety na ręce i nogi. Kamizelka. Każda bransoleta waży pięć kilo. Kamizelka pięć razy tyle. Od teraz będzie w nich spędzał cały czas. A treningi podwoi. Musi być w szczytowej formie nim dostanie zlecenie. Inaczej będzie to jego ostatnie zlecenie. A na to nie mógł sobie pozwolić. Nie teraz.

To nie przeciwko tobie, zrozum to wreszcie
Hej, dzień się budzi po nocy w moim mieście
I może bardzo wielu nie zrozumie tych słów
Ale nie ma litości dla skurwysynów!


Nad miastem powoli zapadał zmrok. Yinn już czwartą godzinę robił brzuszki. Robił je podwieszony do sufitu. Wcześniej biegał na rolce przez drugie tyle. Wiedział, że mięśnie rwą go i palą a całe ciało zbliża się do limitu. Jednak nie odczuwał tego, nauczono go, że umysł może mieć całkowitą kontrolę nad ciałem. Tak, więc teraz odciął się od wszystkich wewnętrznych bodźców mogących utrudnić trening. Jutro będzie ćwiczył z dwudziesto kilowymi ostrzami. Pojutrze znów trening wytrzymałości. Bo musiał być gotowy. Bo teraz miał kogoś poza sobą.

Nie ma litości
Nie ma litości
Nie ma litości
Dla skurwysynów nie ma litości!

Nie ma litości
Nie ma litości
Nie ma litości
Dla skurwysynów nie ma litości!

Nie ma, nie ma litości
Nie ma litości
Nie ma litości...
Ouzaru

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Ouzaru »

Utrzymanie dziewczyny przy życiu okazało się trudniejsze, niż Jack mógł przypuszczać. Przez dziesięć dni w ogóle nie odzyskiwała przytomności, co bardzo go martwiło i niepokoiło. Jednak nie dziwił się temu zbytnio, wszak jej rana okazała się poważna i zaledwie mały krok dzielił ją od śmierci. Miała szczęście, że trafiła do niego.

Gdy w końcu otworzyła oczy, pomógł jej usiąść i dał się napić wody. Następnie nie wdając się z nią w dyskusje i rozmowę podał lekki posiłek. Dopiero kiedy zjadła, zaczął zadawać jej pytania.

- Czuję się... dziwnie - zaczęła odpowiadać powoli. - Nazywam się Angelica i mieszkam w południowej dzielnicy.

Kiwnął głową zadowolony, że nie ma zaników pamięci ani innych problemów z ustaleniem swej tożsamości. Opowiedział, co się stało i jak długo 'spała'. Mówił też, jakie niezbędne do zachowania jej przy życiu zabiegi przeprowadził. Słuchała go uważnie, nie przerywała, jedynie kiwała głową na znak, że rozumie. Jednak gdy skończył, jej słowa wstrząsnęły nim trochę.

- Mógłbyś mi zamówić taksówkę? - spytała spuszczając nogi z łóżka na podłogę. - Powinnam już wracać do domu. Mój kot albo już dawno uciekł, albo właśnie kona z głodu.

Słyszał szczerość i zmartwienie, wiedział też, że nie może nikogo na siłę trzymać. Zamówił więc taksówkę, pomógł jej się zebrać i odprowadził aż pod drzwi auta. Wtedy ona dała mu swą diamentową kolię i nim zdążył coś powiedzieć, kazała taksówkarzowi ruszać. Dłuższy czas stał zszokowany, w końcu jednak wrócił do domu.


x X x X x X x


Robił pompki na jednej ręce drugą trzymając zgiętą na swoich plecach. Dłoń mu się opierała jedynie na trzech palcach i czuł ogromny nacisk całego ciała na nie. W końcu kropelki potu zaczęły mu się zbierać na czole i sklejać kosmyki grzywki z jego skórą. Przymknął oczy. Liczył każdy swój ruch, który był zgodny z jednym uderzeniem sekundnika w zegarze. Tykanie roznosiło się po całym mieszkaniu, zgrane z ruchami zabójcy.

Nie musiał patrzeć by wiedzieć, iż nadal tam siedzi i mu się przygląda. Wstał i stanął na rękach. Odważniki ciągnęły go niemiłosiernie do ziemi, jednak nie myślał o nich. Ile to już ona tutaj mieszka? Tak, dokładnie dwa tygodnie, dzień i - spojrzał przelotnie na zegar - osiem godzin, dwadzieścia cztery minuty. Ćwiczył już dzisiaj...

Zabawne.

Nie spojrzał na zegar, kiedy zaczął trening. Myśl tak go zszokowała, że powrócił na nogi i po chwili padł na kolana z wyczerpania. Nie, nie pochylał się, klęczał prosto oddychając głęboko i zanurzając się w zbawiennej medytacji. Czuł, jak każdy mięsień i staw pulsuje mu w ciele burząc się za ten dzisiejszy wysiłek. I ten wczorajszy także.

Miał już za sobą brzuszki, skłony, walkę specjalnie obciążonymi ostrzami, teraz pompki i jeszcze stanie na rękach. To ostatnie będzie musiał niestety powtórzyć. Trzeba było pilnować programu i ilości wykonanych ćwiczeń, jeśli chciał uzyskać lepszą szybkość, siłę i kontrolę. A te były z kolei niezbędne, by...

Dotyk.

Yinn otworzył szeroko oczy wyrwany ze swych rozmyślań. Dwie drobne i przyjemnie chłodne dłonie spoczęły na jego plecach. Jedno szybsze i silniejsze uderzenie serca wyrwało mu się z piersi, ale nie wiedział czemu. Czy dlatego, że dał się tak podejść? Czy może wystraszyła go, bo się jej tutaj nie spodziewał? A może było to zupełnie coś innego, ale nie miał pojęcia co...

Delikatne ruchy rąk zaczęły przygotowywać jego ramiona - rozgrzewać i rozluźniać. Zaskoczyło go to, dotyk, choć sprawiał nieco bólu na zmęczonych mięśniach, był jednocześnie bardzo przyjemny. Przez chwilę klęczał jak skamieniały, w końcu sięgnął dłońmi do zapięć swej obciążanej kamizelki i zdjął ją z siebie. Przez dłuższą chwilę dziewczyna wpatrywała się w jego nagie plecy i ramiona, które niemal w całości pokrywał ciekawy wzór czarnego tatuażu. Nie wiedziała, iż ma go na całym ciele.

Przyjemność?

Dłonie delikatnie zbadały ramiona i plecy zabójcy, co sprawiło mu dziwną przyjemność. Po chwili jednak dziewczyna wróciła do przerwanej czynności i powoli, skrupulatnie zaczęła masaż. Czuł mrowienie, gdy rozcierała i ugniatała jego mięśnie, krew szybciej krążyła w jego ciele i skóra po pobudzeniu nabierała żywszych kolorów. Ciepło ogarnęło całe jego ciało, zamknął oczy odprężając się.

Miarowy, spokojny oddech masażystki dochodzący do jego karku nieco go rozpraszał, ale starał się skupić na swoim wnętrzu duchowym. Gdy zaczęła mu masować dłonie, zdziwił się, że jej własna skóra jest tak aksamitna. Uchylił lekko jedno oko i przyjrzał się dziewczynie chyba po raz pierwszy, odkąd tu mieszkała.

Spojrzenie.

Czarne włosy miała dziś puszczone i jak zauważył, sięgały jej niemal do pasa. Kolor skóry wskazywał na Azjatyckie korzenie i gdy się lepiej nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że to także wyjaśnia niewielki wzrost jego współlokatorki. Oczy miała ciemne i błyszczące jak włosy i kryła się w nich jakaś niesamowita głębia, odwieczny spokój i tajemnica. Drobna twarzyczka mogła należeć do osiemnasto, no może dziewiętnastoletniej dziewczyny. Krótka bluzeczka i krótkie spodenki odkrywały nieco ładnych kształtów, ale Yinn wolał się na nich nie skupiać. Nie, żeby była brzydka, po prostu to nie było w jego stylu, gapić się na kogoś takiego jak na ochłap mięsa.

Już nieraz był świadkiem, jak za zwykłe przyglądanie się facet zbierał burę i jeszcze dostawał w pysk od kobiety. I tu zdziwiła go jedna rzecz. Nie słyszał jeszcze głosu masażystki, nie znał też imienia. Poczuł się z tym dziwnie.


x X x X x X x


Znów tam wrócił, chyba już dziesiąty raz w ciągu dwóch dni. Sam nie był pewien, co chce tym zyskać, jednak powracał na zgliszcza osiedla i szukał. Bał się, że mógł coś przeoczyć, jakąś niewielką poszlakę, która by wskazywała na winę tego klechy. Jednak Jacob doskonale wiedział, iż się nie mylił i na pewno wszystko sprawdził bardzo dokładnie. Kroczył między potłuczonym szkłem i kawałkami porozrzucanych cegieł, węszył niczym pies myśliwski.

Do jego uszu dobiegły jakieś hałasy, błyskawicznie skierował swe kroki w ich stronę i ujrzał coś, co nie pasowało do całego krajobrazu. Młody chłopak, o ogolonej głowie, odziany w jakieś znoszone bojówki i bluzę przerzucał właśnie meble w mieszkaniu. Najwidoczniej szukał, czy nie zostało nic cennego, jednak wcześniejsze bandy zadbały o to nad wyraz dobrze.

Reporter dostrzegł na jego bluzie jakieś symbole religijne i bynajmniej nie dotyczyły one Szatana.

"A jednak!" - pomyślał uradowany.

Doskoczył do chłopaka i uśmiechnął się, gdy ten uniósł na niego oczy. W końcu znalazł swoje powiązanie z klechą i nie miał zamiaru dać mu się znów zgubić. I nie chciał też czekać, zaczął przesłuchanie od razu. Gówniarz zrobił błąd, spojrzał w oczy Jacoba.

Bezdenna nicość.

Nienawiść.

Nie minęło dużo czasu, a leżał u jego nóg zwinięty do pozycji embrionalnej płacząc i łkając jak niemowlę. Cóż, trzeba było odpowiadać, nim stracił cierpliwość i zaczął informacje wyciągać siłą. Dosłownie. Kończył właśnie pisać ostatnie słowa, zamknął notesik i razem z nadgryzionym ołówkiem włożył go sobie do kieszeni płaszcza. Pochylił się nad chłopakiem i cmoknął niezadowolony. Tamten zadrżał na całym ciele i tylko skulił się jeszcze bardziej.

Pogarda i obrzydzenie.

Zostawił go tam i nie kłopotał się nawet jedną ulotną myślą o nim. Przydał się i spisał dzielnie, to fakt, ale w ogólnym rozrachunku był tylko kolejnym pionkiem, nic nie znaczącym śmieciem. Do tego sługusem i popychadłem tego fanatyka, Justyna. Dlaczego fanatycy rodzili kolejnych fanatyków? Och, musiał to w końcu uciąć, by zaraza się nie rozprzestrzeniała.

Wrócił do swojego mieszkania i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Odczuwał satysfakcję i zadowolenie, wreszcie mógł się dobrać do dupy temu duchownemu.
Plomiennoluski
Mat
Mat
Posty: 494
Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
Lokalizacja: Z Pustki

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: Plomiennoluski »

Set Simnus

Czekał do zmierzchu, tak samo jak miasto. Owszem w ciągu dnia miasto również żyło, ale było to raczej coś w rodzaju przeczekania. Od kilku miesięcy przestał już wstawać w dzień, zbyt często budzili go w nocy przynosząc jakiegoś nieszczęśnika więc z prostych wyliczeń wyszło mu że lepiej po prostu spać w dzień a pracować w nocy. Od kilku dni i tak nie miało znaczenia czy spał czy nie, nie mógł, zafajdane efekty uboczne. Mógłby po prostu rzucić to paskudztwo i zwiędnąć w kilka lat, ale póki co szukał czegoś lepszego. Miasto w ostatnim czasie też wrzało bardziej niż zwykle, najazd na Kwakrów tylko rozbudził już i tak szalejący chaos. Miało sie ochotę wyjść z ckmem na ulice i zacząć wybijać wszystkich po kolei zanim komuś puszczą nerwy jako pierwszemu. Z drugiej strony dzięki całemu temu bajzlowi w mieście nigdy nie brakowało krwi.

Nie otwierając oczu przejechał po rzeźbionej poręczy fotela. Znał to drewno na pamięć, mógłby odrysować ten łeb smoka nawet z zamkniętymi oczami. Chaos miasta powoli zaczął się wlewać w jego głowę owocując burzą wspomnień z różnych zakątków zarówno świata jak i miasta. Musiał się przejść, czasem trzeba odejść od zmysłów żeby nie zwariować. Chwilowo mógł sobie pozwolić na luksus bycia lekko nieobecnym myślami. 'Przechadzka.' Myśl zapłonęła w jego głowie niczym wewnętrzny rozkaz, przez te wszystkie lata nauczył się słuchać swego wewnętrznego ja i dość często spełniał jego zachcianki. Przecież musiał mieć coś z życia, a po takim czasie, kiedy tak wielu rzeczy się już spróbowało czasem trzeba wyzwolić swoje pragnienia. Otworzył oczy. Przypiął pas z fiolkami, w tym mieście można spodziewać się wszystkiego. Zarzuci szary płaszcz niemalże rodem ze średniowiecza i podszedł do drzwi. Już chciał się odruchowo wrócić po ciemne okulary, kiedy znowu wyrosła mu pewna myśl. 'Nie, nie w tym mieście... nigdy więcej.' Wyszedł z domu z diabelskim uśmiechem na ustach, gdy tylko zobaczył szare ulice skalane wszechobecnymi graffiti dość szybko spełzł mu z twarzy, ale w duszy ciągle czuł się jak uczniak, który wykręcił komuś niezły numer.

Ulice aż parowały od napięcia, ktoś nawet próbował zajść mu drogę na jego ulicy, jak zwykle, dopóki nie spojrzał w jego oczy. nawet nie musiał nic mówić, uśmiechnął się tylko smutno gdy tamten niepewnie szurając nogami oddalał się w innym kierunku. Chyba jednak nie było tak źle, nie próbowali jeszcze atakować jednego z niewielu ludzi, którzy mogli ich połatać w nagłej sytuacji. Gdzieś z boku dobiegły go odgłosy bójki, jak zwykle w tym mieście to bestia wygrywa z człowiekiem a nie człowiek z bestią. Kroki jego podkutych butów niosły się po ulicy wyprzedzając go i uprzedzając o jego nadejściu. Przy okazji poszedł odebrać paczkę, powinna była już dotrzeć, niestety niektórych składników nie dało się tu zdobyć ani wyhodować a potrzebował ich zarówno on, jak i jego pacjenci. Za kilka dni miał przyjść ta dziewczyna. Nie pamiętał nawet czy kiedyś mu się przedstawiała. Była chyba jego ulubionym pacjentem, jako jedyna nic nie mówiła, nie błagała o pomoc, nie próbowała go zastraszyć. Po prostu dawała mu popracować nad nią i odzyskaniem jej głosu. Zabawne, ile warta może być paczka kilku ususzonych ziół i sproszkowanych części owadów.

W tym mieście człowiek z paczką idący pieszo to dziwna sprawa, albo ludzie będą zbyt zdziwieni żeby go zaczepić albo będzie miał drogę pełną niespodzianek. Tym razem na drodze alchemika wyskoczyła mała niespodzianka. Kilku podpitych chłoptasiów z nożami.

-Hej staruszku, co tam ciekawego nam niesiesz? Poparte dość wymownym machnięciem noża w jego kierunku
Nie był to ich najlepszy pomysł dzisiejszej nocy. Jedna z fiolek z pasa Seta trzasnęła o bruk i cała grupa została spowita gęstym dymem. Najbardziej gadatliwy szybko się dowiedział jak wrażliwy jest nerw pachowy, reszta też dosyć szybko pocałowała asfalt. Mogli się nazywać szczęściarzami, złotooki starał się nikogo nie zabijać więc zostawił ich tylko tam gdzie leżeli, od tego momentu nie byli już jego sprawą, po prostu dzisiaj w nocy wybrali gorszy start, przy odrobinie szczęścia tylko ich okradną. Następnym razem będą wiedzieli żeby go nie zaczepiać. W dalszej drodze minął swego ulubionego żebraka, w przeciwieństwie do innych ten zawsze miał dla niego dobre słowo i trochę kultury. Set wrzucił mu srebrnika do kapelusza. Wiedział że ta moneta wyszła z mody już dawno temu, ale w tym mieście taka waluta w naprawdę kiepskich okolicznościach mogła się stać nawet bronią. W końcu... jak wielu ludzi trzyma w domu cos więcej poza łańcuszkami ze srebra?

Po wejściu do domu i zamknięciu drzwi na wszystkie zamki zszedł do piwnicy... czas popracować. Włączył wyciąg i podpalił palniki pod trzema kociołkami.
-Garść pajęczyn, ogon lisa, szczypta nietoperzego łajna... ludzie zawsze mieli pomysłowość przy nazywaniu roślin To miała być długa i niespokojna noc, ale za to efekty miały pomóc kilku ludziom. Czasami ta mała iskierka nadziei w ich oczach znaczyła dla niego więcej niż całe łajno miasta za jego oknem.
K.M.N.

Don't make me dance on your grave...
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Freestyle] Chaos w Mieście Grzechów

Post autor: BlindKitty »

Szeryf

Szeryf wylazł wreszcie ze swojej brudnej nory. To była chyba jedyna w tym mieście piwnica zamykana od wewnątrz, ze stalowymi drzwiami dwucalowej grubości i grubymi ścianami z żelbetu. Przypomniała bardziej bunkier niż piwnicę. I może pierwotnie właśnie tym była? Szeryfa to nie obchodziło. Ważne, że nikomu nie chciało się mu przeszkadzać kiedy tam siedział, bo miał mocny sen i ktoś mógłby go zaskoczyć.

Ale teraz szedł, miętosząc w zębach słomkę. Był zirytowany, bo nowa paczka papierosów nie wygniotła się dostatecznie i nie mógł jej jeszcze używać, a starą już wyrzucił. A przecież co to za noc, w czasie której szeryf nie zatrzyma się opierając plecami o ścianę żeby zapalić papierosa, przed ważną akcją?
Więc znów przestępcy w tym cholernym mieście zapamiętają pewną noc jako złą. Znów Szeryf będzie najpierw strzelał, a potem pytał.
I znów będzie strzelał z obcej broni, bo o własną dba za bardzo.
Zauważył kłęby dymu, z których po chwili wyłonił się złotooki. Pewnie ich nie pozabijał, jak zwykle, więc trzeba dokończyć robotę. Dym rozwiał się po chwili, a Szeryf już przeszukiwał leżących. Kilka kolejnych banktów zasiliło jego ogromny portfel, a jeden z nich miał pistolet.
Parę strzałów później ich mózgi ozdabiały chodnik, a Szeryf z Glockiem spacerował po ulicy. Strzelba wisiał na ramieniu, czekając na kogoś wartego starej kulki Winchestera. Nagle zza rogu dobiegły strzały. Ostrogi zadźwięczały ostro, gdy jeden z ostatnich sprawiedliwych ruszył na miejsce strzelaniny.
Wychylić się zza rogu. Strzał. Strzał. Strzał...
Dwie całkiem spore bandy zasypywały się kulami, a Szeryf kosił równo jednych i drugich, przez dłuższą chwilę pozostając niezauważonym w totalnej zadymie. Aż w końcu ktoś nagle go zauważył. Szeryf ruszył sprintem przez ulicę, wyrzucając Glocka i strzelając z dwóch rewolwerów, zasypywany gradem kul. Ramię, ramię, noga, dwie w brzuch prawie jednocześnie, znów ramię - skok za róg. Szeryf leży na plecach, czekając aż przeciwnicy przyjdą do niego.
Nie przyszli.

Włożył dwanaście nowych kul do bębenków, wydłubał te które tkwiły w jego ciele i poszedł pozbierać to co zostało po strzelanine. Najwyraźniej i jedni i drudzy dali nogę, kiedy ich odwiedził. Cholera, ponad czterdzieści trupów. Sporo kasy i sporo broni. Kolejny krok na drodze do oczyszczenia miasta został postawiony.
Ale miasto było teraz w niestabilnym stanie. I każda taka strzelanina może skończyć się totalną rzezią...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Zablokowany