Co ma jarzębina

ODPOWIEDZ

ocena

6 - najwyższa
0
Brak głosów
5
1
100%
4
0
Brak głosów
3
0
Brak głosów
2
0
Brak głosów
1 - najniższa
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 1
AsiaWZieleni
Marynarz
Marynarz
Posty: 324
Rejestracja: wtorek, 3 maja 2005, 14:17
Numer GG: 0
Lokalizacja: z miejsca

Co ma jarzębina

Post autor: AsiaWZieleni »

Zastanawiam się, czy poniższy tekst można nazwać opowiadaniem. Załóżmy, że tak, chociaż jego pokrętna narracja, szaleńczy oniryzm i mnogość nieuzasadnionych konwersacji mają szansę niejednemu uniemożliwić zrozumienie czegokolwiek z niemal afabularnej fabuły, tym samym psując wszelką przyjemność czytania. Zamieszczam go z ciekawości, bo naprawdę nie wiem, czy jakakolwiek osoba, która mnie nie zna, może się nim zainteresować. Już słyszałam opinię, że jest on absurdalnie wciągający, a do tej pory mam wątpliwości, czy był to komplement. Miłej lektury.

CO MA JARZĘBINA DO TWORZENIA MITOLOGII


Niespodzianka

Usłyszał pukanie do drzwi. Ki diabeł w jego samotni, pomyślał, otwierając. Otworzywszy pomyślał: „A, to ty...”.
- Cześć brat!
- Nie jestem twoim bratem – sparował.
- Nieistotne – uśmiechnęła się obleśnie – mam dwa kuce, zima idzie, chcę się z tobą wybrać na przejażdżkę.
- Dokąd?
- Dokądkolwiek. Gdzie poprowadzisz.
- Naćpałaś się, kobieto?
- Niestety nie. To jak?
- Idę.

Mgła

Parów był głęboki, za głęboki. Konie, rozsądne zwierzęta, niepewnie stąpały po kruszonym łupku. Ślizgały się i potykały na kamieniach, wilgotnych od mżawki. Uspokoiwszy wałacha, Kaoila, zwana Pampam, nerwowo spojrzała w górę, jakby w obawie, że stok się obsunie.
- Jesteś pewien Krif, że to dobry pomysł jechać tedy? - zachrypniętym głosem zapytała jeźdźca przed sobą – Droga niepewna. W zasadzie żadna.
Krif nie odpowiedział. Dopiero po chwili, jakby się ocknął z zamyślenia, kiwnął głową na potwierdzenie, ale kogo, czego, nie było wiadomo. Trzeba przyznać, pomyślała Pampam, że nie bez powodu tytułuje się Skrytym. Jego jakby wpół uśmiechnięta twarz nie wyrażała żadnych emocji, nie licząc ironicznego rozbawienia, którym kwitował absurdalność życia, której ostatnio często doświadczał. Poza tym milczał odkąd opuścili szałas pod halą.
Pampam dość szybko przyzwyczaiła się do permanentnych humorów Skrytego i, choć zwykle rozgadana, cierpliwie milczała. Zdanie się na jego instynkt i doświadczenie było jedynym wyjściem, zwłaszcza gdy nie wiadomo było, czy w innym miejscu nie napotkają rozwścieczonych erynii, gotowych dręczyć każdego, kto w ich mniemaniu winien był chaosu. Właściwie niewielu znalazłoby się takich, którzy mieli czyste sumienie. Na wspomnienie panicznej ucieczki przed demonami, włosy jeżyły się Kaoilii na całym ciele, dlatego wolała znaleźć bezpieczne miejsce na nocleg, nim całkiem się ściemni. Poklepała swojego krępego srokacza.
Tak więc poruszali się we dwójkę w dół wąskiego parowu, zachęcając wierzchowce do żywszego stępa. Gdy wjeżdżali w dolinę, kuce same ruszyły, jakby przeczuwając niedaleki postój. Powoli krwistoczerwone korale jarzębiny urozmaiciły szary krajobraz, wyłaniając się z mgły. Zupełnie jak w bajce.
- O, już prawie na miejscu – odezwał się Skryty po godzinach milczenia, jakby dopiero co skończyli pogawędkę – Za tamtymi głazami robimy postój.
- No, mam nadzieję – jęknęła Pampam, prostując się w siodle – Bo tyłek już mi całkiem zdrętwiał. Ta jarzębina magiczna?
- Nie. Ona po prostu tu rośnie.

Przystanek za dużo byłoby nazwać przytulnym miejscem. Wyglądał po prostu na kawałek odrobinę mniej zarośniętej przestrzeni, o wymiarach 4 na 5 kroków, strasznie wilgotny, od północnego zachodu osłonięty skałą od wiatru, pochyloną jednak tak, że ledwo chroniła od deszczu i na pewno nie dawała możliwości oparcia. Malin nie było od dawna. Czarne resztki straszyły wyschnięte na krzakach. Mimo wszystko, tu było najbezpieczniej. Z zewnątrz miejsce było niewidoczne, a bez znajomości przejścia pomiędzy głazami, wejście do środka uniemożliwiały gęstwina i strome zbocze. Po graniczącym z cudem wprowadzeniu odjuczonych kuców, niewiele zostało miejsca na cokolwiek innego, więc, także by czasem nie przyciągnąć dymem uwagi czegokolwiek na tym pustkowiu, postanowili nie rozpalać ognia. I tak nie mieli z czego. Dali tylko owsa koniom i wzięli się za jedzenie resztek wędzonego sera.

- Podobno to miejsce jest magiczne.
- A ty co tak z tą magią, Pampam?
- A ty co tak przeciw, Skryty?
- Eh, no po prostu widzę, że to jedna wielka bzdura, nic więcej.
- Niedowiarek.
- Sama jesteś niedowierząca. A ja wierzę, że wszystko ma naturalne wytłumaczenie. Kiedyś znajdę na to dowód.
- Kiedy?
- No, na przykład po śmierci.
- A twoja koza?
- Co, też magiczna?
- Nie, jak sobie poradzi, gdy zima idzie?
- Magicznym sposobem znajdzie stado na niższych pastwiskach.
- Dzięki za szczerość.
- Nie ma za co.

Czerwień zachodzącego słońca na chwilę ubarwiła mgłę, aż wydało się cieplej, lecz zaraz zrobiło się ciemno. Kaoila i Krif zmarznięci przycisnęli się do siebie, czy chcieli, czy nie chcieli, ale i tak ledwo mogli się ogrzać na przemoczonych tobołkach. Całkiem zmęczeni, zasnęli, a w snach nawzajem topili się we krwi. Zbudzili się nad ranem, skostniali, ona ledwo nie zdeptana przez konia, on przyciśnięty jak porost do skały, odsunięci jak to tylko możliwe. Jeszcze w ciemnościach schodzili gęsiego ze zbocza, w ciszy prowadząc kuce. I tak nie mieli sobie nic do wyjaśniania.

Pomarszczone, sine dłonie objęły kiść jarzębiny i, po chwili wahania, ukręciły go tuż przy gałązce. Łamana szypułka wydała cichutki, niepowtarzalny dźwięk, i powoli została położona na dno koszyczka. Nagle za plecami trzasnęła gałązka. Koń zachrapał. Wystraszona próbowała odwrócić się najszybciej i zeskoczyć z drzewa, ale poślizgnęła się na zawilgoconej gałęzi, westchnęła i spadła. Spadała, spadała, podziwiając blaknące liście drzew i siny kolor nieba, z którym zlały się uniesione w górę ręce. Aż uderzyła plecami o grunt.
„O” – usłyszała – „nareszcie człowiek!”. Fioletowe plamki tańczyły jej przed oczami. Nie mogąc się ruszyć, słuchała i patrzyła, jak ktoś podjeżdża, zsiada, podchodzi i pochyla się nad nią ze słowami: „Nie może złapać powietrza...”. Potem wszystko wypełniła czerń i fiolet.

Pampam okryła nieprzytomną kobietę chłodnym kożuchem i cierpliwie przy niej czekała, aż ta się przebudzi. Trwało to dłuższą chwilę. Upadek z drzewa poważnie nadwyrężył siły i tak wycieńczonego organizmu. Nieprzytomna zamglone oczy to otwierała, to zamykała, aż w pewnym momencie zerwała się, i zanim Pampam zdążyła cokolwiek powiedzieć, dziewczyna zaczęła zbierać rozsypane owoce do połamanego koszyka. Potem wstała i płakała. Potem znów zemdlała.
W tym czasie Skryty zdążył rozejrzeć się po okolicy i zauważyć małą chatkę w pobliżu małego strumyczka. Nad wodą pasł się wychudzony kudłaty kucyk, przy domku zaś wychudzony osiołek. Żadnego więcej człowieka nie znalazł oprócz tego, który wyraźnie został pochowany kilka miesięcy temu pod stertą jasnych kamieni, tutaj dość rzadkich. Z chatki wziął mały garnuszek i napełniwszy go wodą, wrócił do kobiet.
Zobaczył Pampam w chwili, gdy chwytała ich słaniającą się poszkodowaną. „Jasna zaraza” - pomyślał - „Z tą to będą kłopoty”.
- Dobrze, że jesteś – powiedziała Kaoila podnosząc wzrok znad nieprzytomnej – Z tą to będą kłopoty.

Śpiąca królewna, jak ją nazwali, miała sinoczerwone ręce, popękane od mrozu, pracy i kiepskiego wyżywienia. Ponieważ napoić się jej nie dało, sami wypili świeżą, pyszną wodę, po czym przenieśli wszystko do chatki, bo nie chcieli czekać nocy. W tej okolicy wyjątkowo coś zdawało się skradać za plecami i szemrać poza zasięgiem wzroku. Zwierzaki Krif również wprowadził do środka, choć wychudzone kopytne wyraźnie nie czuły się pewnie w towarzystwie obcych, jakby trochę zazdrościły lepszej sytuacji materialnej.
Grzali się przy wątłym płomyczku z wilgotnych bierwion, gdy niespodziewanie wiatr zahuczał na zewnątrz, tłukąc gradem o ściany. Miało się wrażenie, że je przewróci, że je wygnie i poniesie razem ze wszystkim w środku. Dziewczyna zerwała się i usiadła, szepcąc niezrozumiale. Płomień urósł i wzbił się popiół, strasząc kucyki. Wtem światło zgasło i wszystko pochłonął mrok. Zapadła nienaturalna cisza.
- Co to było? - Pampam odezwała się pierwsza, przełamując tym samym bezruch powietrza, jakby było szybą, którą stłukła.
Najpierw dało się słyszeć walenie serc, później niespokojne oddechy, i dopiero później poruszenie zwierząt. Na samym końcu deszcz zaczął ponownie uderzać rytmicznie w dach. Dziewczyna odezwała się sztywnym, nieużywanym głosem, choć nie były to słowa serdeczne.
- Wynoście się stąd natychmiast – syknęła – Jak najdalej ze swoją paskudną krwią. Jak najdalej, jak najdalej...
Zacisnęła powieki i powtarzała dwa ostatnie słowa zapamiętale. Oboje patrzyli chwilę na nią, jakby nie mogąc w to wszystko uwierzyć, jakby mieli zaraz otworzyć oczy i zdać sobie sprawę, że to tylko sen. Wtem Kaoila zdała sobie sprawę, że już gdzieś tę twarz widziała, w jakiejś niezręcznej sytuacji, słysząc te same słowa...
Ale nie mogła sobie przypomnieć.

- Ja jestem Skryty – przedstawił się lakonicznie i już ani słowem się nie odezwał, zrzucając ciężar nawiązania kontaktu z obłąkaną dziewczyną na Pampam.
Dziewczyna zamilkła, przekrzywiła głowę i patrzyła się tępo na obcych, także nie wiadomo było, czy to już koniec obiecującej znajomości, czy po prostu oczekuje kolejnego ruchu. Może żadna z opcji nie wchodziła w grę. Pami nie wiedziała jak zacząć. Cała absurdalna sytuacja ją przytłaczała, senna atmosfera nie ułatwiała kontaktu z rzeczywistością. Naprawdę można było oszaleć.
- Powiedz, co się z tobą tutaj stało? - spróbowała.
Dziewczyna jednak milczała. Z przeczuciem porażki Pampam obmyślała kolejne pytanie, które może złagodziłoby sytuację, kiedy usłyszała odpowiedź.
Szybko i nieskładnie opowiadała, drapiąc się nerwowo w nadgarstek, a monotonia jej głosu nie pozwalała skupić się na treści. Krif wyłowił jednak z historii, że pod koniec zimy znalazła w lesie płaski szeroki głaz, częściowo zakopany w ziemi, tuż obok prowizorycznej chatki. Dziwne było to, że gdy tylko go zauważyła, poczuła ogromną chęć odsłonięcia ziemi i zobaczenia, co jest pod spodem. Mimo głodu, poświęcała mnóstwo sił. Po kilku dniach cały kamień był odkopany, na jego środku ktoś umieścił napis: „I niech cię ziemia pochłonie!” (w tym miejscu opowieści Skrytego dopadło przeczucie i nie mógł się powstrzymać od rozglądania na boki, co rozbudziło Pampam). Głaz był zbyt ciężki, żeby go przesunąć, dlatego wzburzona próbowała go rozbić. Choć jednak wybierała najtwardsze kamienie, jakie udawało jej się znaleźć, i najcięższe, jakie mogła unieść, próby nie przynosiły efektów. Aż w wielkiej złości, po kolejnym niepowodzeniu, uderzyła go pięścią. I pękł wpół.

Lilia – tak miała na imię, jak wynikało z opowieści – padła nieprzytomna na posłanie z igieł sosny. Wyglądała przerażająco w świetle żarzących się bierwion.
- Mówisz, że ona już wcześniej oszalała? - szepnął Skryty, żeby nie zbudzić Lilii – Jak dla mnie dzisiejsza scena zupełnie by wystarczyła, żeby postradać zmysły.
- Tak... - Pampam podrapała się po czole – Wydaje mi się, że inaczej by tutaj nie trafiła.
Wiem.
Drewno ledwo żarzyło się na palenisku.
- „I niech cię ziemia pochłonie” - zamyślił się Skryty – Jak z księgi prorockiej – przybrał patetyczną minę - „Przeklinam was mordercy!”.
- Myślisz, że jest mordercą? – ton Pampam sugerował, że mówi o najzwyklejszym w świecie zajęciu – Swoją drogą, chyba czuje się winna, że roztrzaskała płytę nagrobną.
- Ciekawe dlaczego?
- Bo – wzięła głęboki wdech – nie może sobie uświadomić, co nią kierowało, gdy to zrobiła, a teraz wydaje jej się to całkiem infantylne.
- Hmmm... Pieprzysz... - zamyślił się – O tych górach jest taka legenda...
- Wierzysz w legendy? - z przekąsem zapytała Pampam.
- Skąd – gwałtownie zaprzeczył, jakby się czegoś obawiał- Ale ludzie mówią, że pochowano gdzieś w okolicy czarownicę. Bo wiesz, kiedyś tędy przebiegał szlak na południe. Ta czarownica szła nim wraz z jedenastoma towarzyszami na dwunastu karych koniach. Z dwunastoma głowami czarami zabitych porządnych wojowników, które były jej potrzebne do przeprowadzenia jakichś mrocznych rytuałów, by łatwiej zdobyć okoliczne zamki.
- Gdzie – zaśmiała się - znalazła aż tylu porządnych wojowników?
- Długa historia. A wracając do legendy, przeprawa przez góry była powolna, teren niewiele przyjaźniejszy niż dziś. Książę wykorzystał sytuację, urządzając zasadzkę. Uchwycił dwunastu jeźdźców, gdy przejeżdżali przez wąwóz, pewni, ze nic im nie grozi. Walka była krótka, książę szybko schwytał przywódczynię bandy. Reszta w strachu by się rozpierzchła, gdyby nie brak przejścia, które akuratnie zasypała z bożej łaski lawina kamieni i najemników.
- Jaki z tego morał? - zapytała zdezorientowana.
- Czekaj, to nie koniec. Jak się okazało, czarownica miała na szyi zaklęty czarny kwarc, który noszącemu zapewniał długowieczność i władzę, ale też i bolesną śmierć. Śmierć okazała się pewniejsza. Aby czarownica nie uczyniła więcej zła, rozczłonkowano ją na miejscu i pochowano razem z przeklętym kwarcem. Dla pewności grób zapieczętowano głazem z wyrytym zaklęciem i jeszcze raz zakopano – mówił coraz senniej - Książę zaś żył długo i szczęśliwie, mądrze rządząc krajem, opływającym w dostatek.
- Innymi słowy – ziewnęła – źli kończą źle, a dobrzy dobrze.
- Niezupełnie – ożywił się – Z tego, co mi wiadomo, książę był bezwzględnym tyranem porywczego charakteru. Kilka złych opowieści krąży i na jego temat.
- Co sugerujesz?
- Że wszelka historia jest niedopowiedziana.


Rano na śniadanie Śpiąca Królewna pochłonęła na jeden kęs ostatni kawałek sera, jaki mieli, a jego smak sprawił, że nawet się uśmiechnęła (na co Pami również się uśmiechnęła, bo osobiście nic bardziej śmierdzącego i bezsmakowego w życiu nie jadła). Zaczęli nawet po ludzku rozmawiać o tym, że zimno i że ciężko. I chociaż Pami i Skrytemu kiszki marsza grały, cieszyli się, że obecność trzeciej działa jak zawór bezpieczeństwa, że chroni ich przed przystępującą katastrofą. Skryty zainteresował się zaś bolejącą psyche Lilii, która wyglądała na skorą do zwierzeń.
Zapytał, gdzie jest ten gró..., to znaczy głaz. Wskazała kierunek i zarzekła się, że nigdy więcej tam nie pójdzie. Pami też została na miejscu, tłumacząc, że ktoś musi się Lilijką zająć. Skryty westchnął i z rękami schowanymi pod płaszczem, gdzie trzymał sztylet, poszedł obejrzeć płytę, jak podejrzewał, nagrobną.
Znalazł. Rzeczywiście pękła. I zapadła się. Postanowił odsunąć głaz.
Niewiele zdziałał. Podważony piaskowiec przesunął się zalewie o paznokieć. Wystarczyło, by móc odgarnąć jeszcze trochę ziemi i dotknąć czegoś miękkiego, co nieprzyjemnie kleiło się do palców. Skryty cofnął rękę.
Podejrzewał, czyje to szczątki.
- Patrz – zamyślił się – czarownico. Opływałaś w bogactwo, miałaś władzę. i gdzie cię to doprowadziło? Trzeba było zrezygnować, bo jak teraz się masz, gryząc ziemię?
- Do dupy.
Rozejrzał się niepewnie, zaskoczony sam sobą.
- To chyba przemęczenie. Jest ze mną źle.
- No pewnie, że tak.
Otrzepał dłoń i odszedł szybkim krokiem, starając nie oglądać się za siebie.

- Ruszamy stąd dupska, dziewczyny.
Pozornie Skryty nie wywołał żadnej reakcji. Niezręczna cisza wypełniła przestrzeń. Pampam westchnęła ciężko.
- To co, Lilia, jemy na obiad potrawkę z jeża w jarzębinie? - Pami entuzjastyczne zagadnęła, podnosząc kolczastego stwora na kiju. - Być może nie jest to przysmak salonowy, ale z głodu nie będziemy cierpieć, nie?
- No, tak – Lilia podniosła się znad szorowanego suchą trawą kociołka – ale to nie pomoże nam się stąd wydostać.
- Ona tak ciągle – szepnęła Pami do Skrtytego – nic, tylko: „Jesteśmy zgubieni, sratatata.” A teraz ją podpuściłeś i znowu się zacznie.
Rzeczywiście, Lilia wstała i wyrzuciła ręce w powietrze, nie podnosząc głowy spoczywającej na piersi. Ręce opadły swobodnie, jak łapki kukiełki, a Lilia zaskrzeczała:
- Wszyscy zginiemy, WSZYSCY.
- Mówiłam ci – Pampam przekrzywiła główkę – wariatka jakich mało.

- A może ty masz rację? - Zwątpił Skryty przeżuwając jeża.
- W czym? - Niewinnie zapytała Lilia.
- Ze śmiercią i ze wszystkim.
- Tylko zwróciłam uwagę – zaśmiała się – nie przejmuj się.
Jadł dalej, chociaż smakowało jak potrawka z czystego ZŁA. Był głodny i, naprawdę, gdyby był w stanie pogryźć, zjadłby również kawał drewna, które wcześniej rąbał. Było wilgotne jak wszystko i nie chciało się palić, więc i tak nie mieli z niego większego pożytku. Pampam już swoje zjadła i pochrapywała ciężko.
- Wszystko twoja wina – westchnął Skryty, patrząc na nią.
- Słucham?
- Nic, Lilio, tak tylko jęczę.
- Więc się zabij – syknęła Lilia.
- Co, proszę?
- Nic, nic. Kończ już i idź spać.
Ogarnął ich męczący sen bez snów. Noc była podejrzanie cicha, tym bardziej wstrząsający był chichot Kaoili nad ranem, która zaczęła się śmiać, jakby chciała połaskotać stopy gór.

W ciągu nocy mgła znacznie stężała. Zrobiła się niewypowiedzianie mętna. Konie zerwały się i uciekły. Mroźne powietrze na zewnątrz z trudem dawało się wciągnąć w płuca. Wewnątrz duchota i zapach strachu powodował dyszenie zebranych. Skryty wyjrzał z szałasu, ale przerażony kompletnym brakiem widoku, natychmiast ukrył się w środku i zaszył.
Mówiłem wczoraj, że natychmiast powinniśmy ruszyć zadki – przypominał z wyrzutem – ale nie, wy musiałyście pół dnia patroszyć jeża. Żebyście tak chociaż kolce usunęły! Ale nie, teraz muszę mieć palisadę w przełyku!!
- Maruda – bąknął Śmierć do Pampam.
- Sfrustrowany – Pampam konspiracyjnie szepnęła do Lilii.
- Nie świruj, Skryty! - Stanowczo rozkazała Lilia.
- Żebyście wiedzieli. Koniec świrowania! - Odpyskował. - I tak nic nie poradzę. Idę spać. Nie budźcie mnie, jak umrę.

- A tak swoją drogą, to skąd on się tu wziął? - Pampam zapytała szeptem Lilię.
Małym paluszkiem wskazywała z niepokojem na mężczyznę w czarnym, pochłaniającym światło płaszczu. Chwilę wcześniej, była tego pewna, byli tylko w trójkę w zamkniętym szałasie. Teraz na klepisku siedział jeszcze on.
- On? – Lilia niewinnie wskazała na zakapturzoną postać. - Nikt taki. Przyciąga go nienawiść, tłok i szaleństwo a także inne schorzenia. Ale tylko szaleńcy mogą go widzieć. W sumie: całkiem miły facet, jeśli się go bliżej pozna.
Spod kaptura widać było tylko uśmiech odsłaniający wszystkie zęby. Były ostre.
Kaoila pomyślała, że się doigrała. Zerknęła na Krifa: spał spokojnie. Kark całkiem jej zesztywniał, ręce spociły.
- Ej, eej, Lilia – zwróciła się z pretensją do królewny – a skąd niby to wszystko wiesz?
- Znam się na psychopatach – machnęła ręką nonszalancko – ciągnie ich do mnie jak muchy do łajna.
- To była ironia?
- Nie, to znak, że już czas – odezwał się Śmierć, wstając.
Krif zerwał się i zaczął krzyczeć:
- Ona tu idzie! - Powtarzał, wpadając w coraz większą histerię. - A mama mówiła: „Nie wywołuj czarownicy skądśtam”!

Trup wpadł przez pseudodrzwi, przetoczył się efektownie po desce i zatrzymał okrakiem nad Skrytym, tym samym przewracając tego pierwszego z powrotem na ziemię. Pampam zareagowała, podnosząc deskodrzwi i waląc nimi trupa w gnijącą czachę. Trup skoczył po głowę, która odbiła się od desek szałasu. Nim ją odnalazł, Pampam chwyciła Skrytego i pociągnęła w stronę drzwi.
- Jeszcze chwila, a smród by mnie zabił. - Mówił, próbując wstać i dojść do siebie – dzięki.
Spoko – Pampam chciała już go wypchnąć na zewnątrz, ale Lilia zagrodziła drogę.
- Co jest? - próbowała przepchać królewnę.
- Musicie się z tym zmierzyć – nakazał Śmierć, pomagając trupowi przykleić głowę do korpusu (szyja już całkiem się potłukła).
- A co ty jesteś, matka moja, żeby mnie pouczać?
- Nie, twoja śmierć. Przybyłem – odpowiedział.
- A ja czekałam na Krifa – dorzuciła Lilia, próbując Kaoilę wepchnąć głębiej do środka – Też śmierć mu niosę. Z wyrzutów sumienia.
- I niedoczekanie wasze! - Krzyknął Krif zza pazuchy wyciągając kamień – Mam Czarny Kwarc! Póki go mam, mam władzę, więc z drogi! Wychodzę z Kaoilą.
Obie śmierci ze zdziwioną miną przyjrzały się przedmiotowi w ręce Krifa.
- Ale wiesz... - Lilia jedną brew podniosła w górę – To nie kwarc, to zwykły kapsel. Skąd ty to masz?
Krif się speszył i stracił nadzieję. Tymczasem trup czarownicy odsunął od Krifa osłupiałą Kaoilę.
- Znalazłem po drodze, nieistotne – odpowiedział z rezygnacją, czując, jak go coś smyra po plecach. Trup zlizywał z karku kropelki potu swoim zimnym i przegniłym językiem. Język się przykleił i został.
- CO JEST? - powtórzyła Pampam.
- Ja to wszystko naprawię! - Krzyknął Krif – Tylko zostaw w spokoju moje miejsca erogenne, ty zombi! - odepchnął trupa z obrzydzeniem strzepując język.
- On... -a chce cię bez wątpienia zjeść – Śmierć zaczął chichotać – I długo się nie powstrzyma.
- Dobra, minutkę, a wszystko rozwiążę – zarzekał się Krif, zwracając do trupa – Błagam!
Trup pokazał pięć palców obiema rękami, jako że obie były wybrakowane.
- To chyba oznacza pięć minut – tłumaczyła Kaoila – Musiała się zakochać, że taka szczodra.
Trup przytaknął. Lilia broniła wyjścia. Śmierć chichotał.
- Tak więc... - Krifowi drżał głos – Inna wersja opowieści twierdzi, że czarownica i książę byli kochankami – trup westchnął. - Poszukiwanie Czarnego Kwarcu było tylko pretekstem, by zakończyć ten niemoralny związek, potwierdzając prawość księcia.
Zapanowała krępująca konsternacja.
- No... - Kaoila pierwsza odezwała się po chwili. Trup wyczekiwał.
- No co? - zapytał Krif.
- Ta historia robi się coraz bardziej do dupy. Chyba powinieneś wymyślić coś innego – zachęcała.
- Co?
- Kończy się czaas – zanuciła Lilia. Krif poczuł w sobie wielką nienawiść.
- Przecież to wszystko jakaś bzdura! - Nie wytrzymał. – Kogo obchodzi jakaś tam legenda?! Książę był parszywym dwulicowym draniem, czarownica paskudną histeryczką. Przecież to jasne jak słońce!
Przeszedł go dreszcz, gdy zauważył, że martwe ciało drgnęło. Na tym nie skończyło. Naprężyło grzbiet i zaczęło się trząść, jęcząc nierytmicznie. Kaoila uchwyciła Krifa za ramię.
Trup czarownicy wyśmiewał ich z życiem, z rozmachem. Jego zabłocona szczęka opadła, ukazując jamę bez języka, z której sypały się okruszki ziemi. Upiorne zęby powypadały i potoczyły się za okruszkami. Kpiarz wydał z siebie na koniec nieludzki ryk, przerażający. Rzucił się w stronę pozostałych, przewrócił wszystkich i wyszedł przez ścianę, zostawiając kilka kawałków szmat uczepionych połamanych desek. Lilia opuściła ręce z rozczarowaną miną.
- Piękna puenta – wydeklamował Śmierć, podniósłszy się z ziemi, z patosem odrzucając aksamitny kaptur.
Przez powstałą dziurę wpadło światło. Mgła opadła, zimny orzeźwiający wiatr przyniósł zapach śniegu. Krif z Kaoilą stali, patrząc w osłupieniu, jak w delikatnym słońcu czarownica znika.
Spojrzeli po sobie...
...i zaczęli się śmiać, dostrzegłszy groteskową sytuację. Śmiali się szczerze, to cicho, to głośno, od dyskretnego chi chi chi, po szerokie ha ha ha. I, jak nigdy, stracili chęć do zbędnych przemyśleń, i zachciało im się po prostu wstać i pójść. Wstali więc i poszli.

Scena finałowa

Zerknęli sobie w oczy, odrobinę spode łba. Ustawili się w pozycji „zaraz rzucę ci się do gardła”.
- A więc to my jesteśmy sprawcami całego bałaganu? To dobrze – potaknęła Kaoila demonicznie.
- Dlaczego - Krif oblizał się prowokacyjnie – myślisz, że tak jest dobrze?
- Bo teraz wiemy, jak zacząć wszystko od nowa – oznajmiła, wyciągając rozcapierzone dłonie. - To co? Przyjmujesz wyzwanie?
Połączyło ich długie, głębokie, paskudne spojrzenie w zakamarki ich tożsamych dusz...
Parów był głęboki, za głęboki. Konie, rozsądne zwierzęta, niepewnie stąpały po kruszonym łupku. Ślizgały się i potykały na kamieniach, wilgotnych od mżawki. Uspokoiwszy wałacha, Kaoila, zwana Pampam, nerwowo spojrzała w górę, jakby w obawie, że stok się obsunie...
Śmierć osłupiał.
- Ja tutaj, do ciężkiego chuja, wytrzymać nie mogę! - Wybuchł. - Wszyscy sobie w oczy patrzą!
Wstał więc, rzucił krukiem o podłogę i poszedł precz.
I ja precz pójdę za przykładem, bo wstyd dalej ciągnąć...
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 28 września 2009, 22:22 przez AsiaWZieleni, łącznie zmieniany 1 raz.
Nie ma tego złego, co do domu poszedł
CoB
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1616
Rejestracja: poniedziałek, 12 września 2005, 08:47
Numer GG: 5879500
Lokalizacja: Opole
Kontakt:

Re: Co ma jarzębina

Post autor: CoB »

Hmmm...
Opowiadanie, według mnie, jest bardzo dobre. Przyznam szczerze, że spodobała mi się ironia i odrobina groteski (choć pod koniec stała się trochę przesadzona) i wydaje się, że zrozumiałem o co w tym wszystkim biega.

Właśnie przekaz jest najsłabszą, a zarazem najmocniejszą stroną twego opowiadania. Trochę "wini" styl, bardzo liryczny i układ poszczególnych akapitów. (W niektórych momentach, szczególnie na początku, gubiłem z oczu bohaterów, będąc przytłoczonym formą). Specjalnie jednak dodaję, że jest to zarazem najmocniejsza strona utworu, ponieważ wymusza przeczytanie, a nie 'pochłonięcie' ;)

Utwór zasługuje na mocną 5, zresztą wybija się poziomem ;)

Co do błędów...

Powtórzenie:
Ki diabeł w jego samotni, pomyślał, otwierając. Otworzywszy pomyślał: (...)
Przecinek przed "i" (tak mi się zdaje przynajmniej :P):
Pampam dość szybko przyzwyczaiła się do permanentnych humorów Skrytego i, choć zwykle rozgadana, cierpliwie milczała.
Zamiast "wchodzili" powinno być "wjeżdżali":
Gdy wchodzili w dolinę, kuce same ruszyły, jakby przeczuwając niedaleki postój.
Niepotrzebny przecinek przed "i":
Łamana szypułka wydała cichutki, niepowtarzalny dźwięk, i powoli została położona na dno koszyczka.
http://niwia.myforum.pl/ - forum Opolskiego klubu RPG i fantastyki
http://my.opera.com/gimnazjon/blog/ - sport, ruch, zdrowie, itepe
AsiaWZieleni
Marynarz
Marynarz
Posty: 324
Rejestracja: wtorek, 3 maja 2005, 14:17
Numer GG: 0
Lokalizacja: z miejsca

Re: Co ma jarzębina

Post autor: AsiaWZieleni »

Dzięki śliczne za uwagi. "Wchodzili" poprawiłam. Przecinki przed "i" związane są z organizacją tekstu i z jako takimi, niestety, czytelnik musi się pogodzić. Powtórzenia wiążą się z moim indywidualnym stylem, ale rozumiem, że mogą być nużące, na przyszłość postaram się ich unikać.
Nie ma tego złego, co do domu poszedł
ODPOWIEDZ