Między Przepaścią a Wiatrem - opowiadanie pierwsze
: wtorek, 27 stycznia 2009, 16:02
Trudno zainteresować ludzi na tym forum do przeczytania twojego opowiadania.
Dzieje się tak z dwóch powodów: po pierwsze, większość osób pisze tu o fantasty, a z tego gatunku cholernie trudno wydobyć opowiadanie pełne pomysłowości, słowem: oryginalne. Większość opowiadań koncentruje się na elfach, krasnalach, i Złym Wielkim Smoku Co Zieje Ogoniem, albo podobnie, i czytanie takich tekstów nie daje żadnej frajdy.
Żeby odtrzymać komentarze, trzeba albo napisać genialny tekst (może sapkowski się zaloguje na Tawernie) albo beznadziejny - wówczas otrzymasz tyle komentarzy ile tylko sobie zapragniesz.
Dlatego też nie napiszę tu opowiadania fantasty.
Spróbuję napisać coś, co chcielibyście przeczytać.
Między Przepaścią a Wiatrem
Kończył się sierpień. Dojrzewały maliny, na polach chłopi pracowali w pocie czoła mieląc owies, zbierając siano, i układając snopki słomy, która zresztą w tym roku niezwykle bujnie rosła na wesołych polach Happyhills. Zrywano ostatnie jabłka z drzew, kobiety przygotowywały się do corocznego pieczenia kołaczu. Szamani, siedzący jak zwykle, w swoich zadymionych i śmierdzących stęchlizną wnętrzach szałasów, przygotowywali czary na nadchodzącą zimę.
Innymi słowy, w Happyhills nie mogło wieść się lepiej.
Zresztą, ta wesołość nie mogła trwać długo. Starsi plemienni mawiali że na Wesołe Pola dawno temu, przybył pirat z morza Kasspijana. Chciał odzyskać swój skarb, który zakopał pod ramionami wielkiego dębu, który stał w łysym polu od zawsze.
Jednakże chłopi nie dali mu szans odzyskania zaginionej zdobyczy. Wypędziwszy pirata, sami wykopali skarb i zdobyli wiele, wiele pieniędzy które rozdali sprawiedliwie osadnikom.
Ale gniew wygnanego pirata był ogromny. Gdy wchodził z powrotem na swój okręt, odwrócił się ku Wesołym Polom, i zagrzmiał wymachując zaciśniętą pięścią:
- Niechaj przeklęte będą Pola Happyhillsa, i niech na każdy rok spadnie na nich mój gniew! Przeklinam cały lud, niechaj zginie wśród pyłów i ognia pożaru! Niechaj wody Morskie zaleją ich i zetrą z powierzchni ziemi! Niechaj spadnie na nich lawina gniewu bożego, niechaj nikt tam nie zazna spokoju przez wieki! Amen!
Amen...
Amen...
Amen...
-Allan!
Chłopak obudził się z drzemki. Wokół było już jasno, a jego matka lekko nim potrząsała.
- Co? - wychrypiał zasłaniając oczy od słońca, bo grzało niezwykle mocno, a niebo niezmącone było ani jedną chmurką.
- Wstawaj, już dobre dwie minuty po południu. Idę po zakupy do wioski. Uważaj na siebie, i nie zbliżaj się do gospody Morna.
- Jasne.
- Na stole masz chleb i smalec. Jak chcesz możesz wydoić sobie kozę.
- Nie dziękuję.
- Na razie, synku.
- No pa. - chłopak wstał, ciągle nie mogąc przyzwyczaić się do słońca.
"Nie zbliżaj się do gospody Morna" powtórzył sobie, dwie minuty później, siedząc przed stołem w głównej izbie i niemrawo rysując kawałkiem węgla po blacie. Ludzie, skończyłem piętnaście lat! Mam chyba prawo trochę się zabawić!
Spojrzał w okno. W dali pola nagle załamywały się ustępując miejsca dolinie, w której rósł wspaniały świerkowy las. Na jego skraju stała zbudowana z jasnych desek, gospoda Morna, w której, jak wiedział Allan, za piętnaście złotych monet, można było nielicho się zabawić.
Zbyt wielka była to dla niego pokusa. Chłopak zsunął się z krzesła, chwycił do ręki lagę, i wymaszerował z domu niewiele się zastanawiając.
- Przecież nic mi się nie stanie jak wypiję sobie kufel albo dwa! - podśpiewywał, idąc rześko w stronę gospody, zapominając o jedzeniu, zmęczeniu, a o matce nie pomyślał nawet przez moment.
Wkrótce zbliżył się do budynku na tyle blisko, że mógł zauważyć pewną niezgodność w krajobrazie.
Przed karczmą stało siedem, wielkich czarnych jak smoła koni, z długimi falującymi na wietrze grzywami.
Allan był straszliwie ciekaw kto zajechał tym razem do gospody.
Podszedł jeszcze bliżej, przypatrując się jednemu z rumaków. Kiedy postąpił jeszcze dwa kroki, koń odwrócił się do niego przodem.
Chłopiec wrzasnął, podreptał do tyłu i wywalił się na trawę.
Na głowie wierzchowca ktoś, lub coś, wymalował trupią, białą czaszkę, idącą przez całe czoło aż do chrap.
Krzyk Allana był zabójczy w konsekwencjach, bo z gospody wyskoczył prawdopodobnie właściciel konia, wielki, zakuty w zbroję mężczyzna z ogromnym buzdyganem w ręce. Koło niego kręcił się karczmarz Morn, patrząc z przerażeniem na chłopca.
- Mówiłeś że będziemy Sami! - wrzasnął zakuty w zbroję człowiek.
- Ale... ja... - Morn trząsł się jak osika. - To tylko chłopiec, panie!
- TYLKO chłopiec, tak? - mężczyzna odwrócił się do karczmarza. - A zatem teraz poczujesz TYLKO lekkie ukłucie bólu, przyjacielu.
Buzdygan opadł, szybciej niż Allan zdołał zamknąć oczy.
Ogromny, okuty trzonek uderzył w głowę Morna, zamieniając ją w krawą miazgę. Ciało karczmarza zwaliło się na trawę, krew tryskała we wszystkie strony.
Zwycięzca spojrzał na Allana. Chłopiec dostrzegł długie wąsy, i czarne, wszystkomogące oczy.
- Morderca! - syknął.
- Nie ja jestem mordercą. - warknął mężczyzna. - Mówią o mnie Przepaść, jeśli ci to coś pomoże.
Allan był zbyt przerażony, by odpowiedzieć. Zresztą gardło zamknęło się mu na trzy spusty bo obeldze w stronę Przepaści, jak sam siebie nazywał.
- Zabijesz mnie? - wyjąkał przez chwilę.
-Teraz mamy dwa wyjścia - odparł Przepaść. - Albo zabiorę cię stąd i pomogą ci stać się jednym z nas, albo faktycznie, będę cię musiał zabić, byś mnie nie wydał.
- Nas?
- Ach tak, byłbym zapomniał. Należymy do Piratów Kapitana Jocka Pięści. Tak się składa że ma pewne rachunki z mieszkającymi tu ludźmi.
- Wyglądacie jak rycerze... - Allan odzyskał czucie w gardle.
Przepaść wybuchnął śmiechem.
- Możliwe. To jak będzie?
- J-jadę z wami...
-Świetnie. - Mężczyzna podał mu rękę, a Allan ujął ją, i podniósł się na nogi. - Będą z ciebie ludzie - rzekł. - Może i będą.
CDN.
Proszę o komentarze
Dzieje się tak z dwóch powodów: po pierwsze, większość osób pisze tu o fantasty, a z tego gatunku cholernie trudno wydobyć opowiadanie pełne pomysłowości, słowem: oryginalne. Większość opowiadań koncentruje się na elfach, krasnalach, i Złym Wielkim Smoku Co Zieje Ogoniem, albo podobnie, i czytanie takich tekstów nie daje żadnej frajdy.
Żeby odtrzymać komentarze, trzeba albo napisać genialny tekst (może sapkowski się zaloguje na Tawernie) albo beznadziejny - wówczas otrzymasz tyle komentarzy ile tylko sobie zapragniesz.
Dlatego też nie napiszę tu opowiadania fantasty.
Spróbuję napisać coś, co chcielibyście przeczytać.
Między Przepaścią a Wiatrem
Kończył się sierpień. Dojrzewały maliny, na polach chłopi pracowali w pocie czoła mieląc owies, zbierając siano, i układając snopki słomy, która zresztą w tym roku niezwykle bujnie rosła na wesołych polach Happyhills. Zrywano ostatnie jabłka z drzew, kobiety przygotowywały się do corocznego pieczenia kołaczu. Szamani, siedzący jak zwykle, w swoich zadymionych i śmierdzących stęchlizną wnętrzach szałasów, przygotowywali czary na nadchodzącą zimę.
Innymi słowy, w Happyhills nie mogło wieść się lepiej.
Zresztą, ta wesołość nie mogła trwać długo. Starsi plemienni mawiali że na Wesołe Pola dawno temu, przybył pirat z morza Kasspijana. Chciał odzyskać swój skarb, który zakopał pod ramionami wielkiego dębu, który stał w łysym polu od zawsze.
Jednakże chłopi nie dali mu szans odzyskania zaginionej zdobyczy. Wypędziwszy pirata, sami wykopali skarb i zdobyli wiele, wiele pieniędzy które rozdali sprawiedliwie osadnikom.
Ale gniew wygnanego pirata był ogromny. Gdy wchodził z powrotem na swój okręt, odwrócił się ku Wesołym Polom, i zagrzmiał wymachując zaciśniętą pięścią:
- Niechaj przeklęte będą Pola Happyhillsa, i niech na każdy rok spadnie na nich mój gniew! Przeklinam cały lud, niechaj zginie wśród pyłów i ognia pożaru! Niechaj wody Morskie zaleją ich i zetrą z powierzchni ziemi! Niechaj spadnie na nich lawina gniewu bożego, niechaj nikt tam nie zazna spokoju przez wieki! Amen!
Amen...
Amen...
Amen...
-Allan!
Chłopak obudził się z drzemki. Wokół było już jasno, a jego matka lekko nim potrząsała.
- Co? - wychrypiał zasłaniając oczy od słońca, bo grzało niezwykle mocno, a niebo niezmącone było ani jedną chmurką.
- Wstawaj, już dobre dwie minuty po południu. Idę po zakupy do wioski. Uważaj na siebie, i nie zbliżaj się do gospody Morna.
- Jasne.
- Na stole masz chleb i smalec. Jak chcesz możesz wydoić sobie kozę.
- Nie dziękuję.
- Na razie, synku.
- No pa. - chłopak wstał, ciągle nie mogąc przyzwyczaić się do słońca.
"Nie zbliżaj się do gospody Morna" powtórzył sobie, dwie minuty później, siedząc przed stołem w głównej izbie i niemrawo rysując kawałkiem węgla po blacie. Ludzie, skończyłem piętnaście lat! Mam chyba prawo trochę się zabawić!
Spojrzał w okno. W dali pola nagle załamywały się ustępując miejsca dolinie, w której rósł wspaniały świerkowy las. Na jego skraju stała zbudowana z jasnych desek, gospoda Morna, w której, jak wiedział Allan, za piętnaście złotych monet, można było nielicho się zabawić.
Zbyt wielka była to dla niego pokusa. Chłopak zsunął się z krzesła, chwycił do ręki lagę, i wymaszerował z domu niewiele się zastanawiając.
- Przecież nic mi się nie stanie jak wypiję sobie kufel albo dwa! - podśpiewywał, idąc rześko w stronę gospody, zapominając o jedzeniu, zmęczeniu, a o matce nie pomyślał nawet przez moment.
Wkrótce zbliżył się do budynku na tyle blisko, że mógł zauważyć pewną niezgodność w krajobrazie.
Przed karczmą stało siedem, wielkich czarnych jak smoła koni, z długimi falującymi na wietrze grzywami.
Allan był straszliwie ciekaw kto zajechał tym razem do gospody.
Podszedł jeszcze bliżej, przypatrując się jednemu z rumaków. Kiedy postąpił jeszcze dwa kroki, koń odwrócił się do niego przodem.
Chłopiec wrzasnął, podreptał do tyłu i wywalił się na trawę.
Na głowie wierzchowca ktoś, lub coś, wymalował trupią, białą czaszkę, idącą przez całe czoło aż do chrap.
Krzyk Allana był zabójczy w konsekwencjach, bo z gospody wyskoczył prawdopodobnie właściciel konia, wielki, zakuty w zbroję mężczyzna z ogromnym buzdyganem w ręce. Koło niego kręcił się karczmarz Morn, patrząc z przerażeniem na chłopca.
- Mówiłeś że będziemy Sami! - wrzasnął zakuty w zbroję człowiek.
- Ale... ja... - Morn trząsł się jak osika. - To tylko chłopiec, panie!
- TYLKO chłopiec, tak? - mężczyzna odwrócił się do karczmarza. - A zatem teraz poczujesz TYLKO lekkie ukłucie bólu, przyjacielu.
Buzdygan opadł, szybciej niż Allan zdołał zamknąć oczy.
Ogromny, okuty trzonek uderzył w głowę Morna, zamieniając ją w krawą miazgę. Ciało karczmarza zwaliło się na trawę, krew tryskała we wszystkie strony.
Zwycięzca spojrzał na Allana. Chłopiec dostrzegł długie wąsy, i czarne, wszystkomogące oczy.
- Morderca! - syknął.
- Nie ja jestem mordercą. - warknął mężczyzna. - Mówią o mnie Przepaść, jeśli ci to coś pomoże.
Allan był zbyt przerażony, by odpowiedzieć. Zresztą gardło zamknęło się mu na trzy spusty bo obeldze w stronę Przepaści, jak sam siebie nazywał.
- Zabijesz mnie? - wyjąkał przez chwilę.
-Teraz mamy dwa wyjścia - odparł Przepaść. - Albo zabiorę cię stąd i pomogą ci stać się jednym z nas, albo faktycznie, będę cię musiał zabić, byś mnie nie wydał.
- Nas?
- Ach tak, byłbym zapomniał. Należymy do Piratów Kapitana Jocka Pięści. Tak się składa że ma pewne rachunki z mieszkającymi tu ludźmi.
- Wyglądacie jak rycerze... - Allan odzyskał czucie w gardle.
Przepaść wybuchnął śmiechem.
- Możliwe. To jak będzie?
- J-jadę z wami...
-Świetnie. - Mężczyzna podał mu rękę, a Allan ujął ją, i podniósł się na nogi. - Będą z ciebie ludzie - rzekł. - Może i będą.
CDN.
Proszę o komentarze