Leśnymi chadzając ścieżkami

ODPOWIEDZ

Oceń opowiadanie:

1
1
25%
2
3
75%
3
0
Brak głosów
4
0
Brak głosów
5
0
Brak głosów
6
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 4
slaine
Szczur Lądowy
Posty: 8
Rejestracja: niedziela, 20 kwietnia 2008, 16:40
Numer GG: 0
Kontakt:

Leśnymi chadzając ścieżkami

Post autor: slaine »

Letni ranek. Idę sobie leśną ścieżką. Jest mi dobrze. Ptasi śpiew pieści uszy a wiatr delikatnie muska skórę. Lubię naturę. Lubię z nią obcować. Zawsze wolałem kręcić się po dziczy, niż przesiadywać w mieście – siedlisku zła. Cywilizacja. Na cóż mi ona? Wystarczy mi dobry łuk i kołczan pełen strzał. O resztę nie muszę się martwić. Poza tym towarzystwo ludzi niezbyt mi odpowiada – wolę swoje własne. No tak, niby jesteśmy zwierzętami stadnymi, lecz do mnie się to chyba nie odnosi. Jestem odszczepieńcem, dziwakiem. Tak przynajmniej o mnie powiadają... Kto? Ludzie. Słyszałem nie raz. Ale nie przejmuję się tym. Niech tam sobie mówią, co chcą. To nieistotne. Szczerze mówiąc, to śmieszy mnie ich zachowanie: szepty, wytykanie palcami, zawiść spozierająca z oczu, rzucanie obelg, zaczepki. I jak tu być tolerancyjnym wobec elfów czy krasnoludów, skoro swój swego piętnuje... Wszystko to czyste mrzonki, obłuda. No cóż, taka to już ta nasza natura. Bardzo... heh, ludzka.

W miastach czuję się nieswojo, czuję się obco, niemalże jak intruz. Spojrzenia wwiercające się w kark: strach, nienawiść, pogarda. Ludzie emanują złą aurą. Zdarza się, że muszę się bronić, a wtedy różnie bywa. Najczęściej leje się krew. Czasami kropelka, dwie, a czasem więcej. O wiele za dużo. Choć staram się unikać prowokacji, nie zwracać uwagi, być obojętnym. Są jednak takie momenty, gdzie po prostu muszę zareagować, po prostu muszę, nie mam innego wyboru. Nie życzę ci, abyś kiedykolwiek znalazł się w podobnej sytuacji.

Dochodzę pod pagórek. Dróżka wznosi się, klucząc pomiędzy drzewami. Odczuwam lekkie zmęczenie fizyczne. Bardzo przyjemne uczucie. Zdejmuję przepoconą koszulę i chowam ją do plecaka. Podchodzę. Gdzieś w połowie drogi na szczyt zatrzymuję się nagle. Zostało mi jeszcze jakieś trzysta, czterysta metrów, lecz wyczuwam, że coś jest nie tak. Coś się dzieje. Postronny obserwator nic by nie dostrzegł, dla niego wszystko nadal byłoby takie samo. Ale dla kogoś, kto prawie połowę swojego dotychczasowego życia spędził w puszczach, jest oczywistym, że... No właśnie. Nie wiadomo dokładnie co, ale na pewno nie jest tak, jak być powinno. W powietrzu czuć... Unosi się... Odór. Odór śmierci. Tak, to na pewno on. Teraz czuję go już wyraźnie. Szept wiatru mi o nim mówi. Pojękiwania drzew, które widziały krwawą rzeź. Zaniepokojone tym, co się stało duchy lasu, niewidoczne dla zwykłego oka. Wszystko. Trzeba tylko umieć czytać. To tak, jak ze zwykłymi literami. Wprawdzie skryba ze mnie żaden, choć nazwisko własne nabazgrać umiem, chodzi jednak o to, że im więcej czytasz, tym łatwiej zrozumieć ci, co autor chciał przekazać, wyłapujesz aluzje, zauważasz wieloznaczności, podwójne dna, i takie tam. W tym samym tekście widzisz po prostu więcej, niż tacy, którzy czytają tylko okazjonalnie. Tak też jest i z naturą. Im częściej z nią przebywasz, tym łatwiej ci ją pojąć.

Zaczynam się skradać, powoli, pod osłoną listowia ruszam naprzód. Stąpam lekko, prawie nie słyszę własnego oddechu. Zmysłami staram się ogarnąć możliwie najwięcej, tak, by nic istotnego nie uszło mej uwadze. W takiej chwili nawet niewielki błąd może kosztować życie. Wreszcie docieram. Zamaskowany wśród krzewów, przykucam na szczycie. Przede mną, hen aż po horyzont, rozciąga się olbrzymia polana. A na niej cmentarzysko. Setki, jeśli nie tysiące trupów walają się po ziemi. Przytłaczający widok. Pierwszy raz widzę tylu martwych w jednym miejscu. Powoli sam zaczynam czuć się jak jeden z nich. To musiała być naprawdę wielka bitwa. W okolicznych wioskach pewnie o niej słyszeli, tyle że ja i do wsi rzadko zaglądam. Mimo, iż wiatr wieje mi zza pleców, wyczuwam silną woń rozkładających się ciał. Ile tu już tak leżą? Z tydzień, dwa? Miesiąc...? Nie, miesiąc chyba nie. W każdym razie kawałek.

Nie mogło to pozostać niezauważone przez naturę. Po pobojowisku kręcą się watahy wilków (na szczęście nie dostrzegam wielkich), lisy, niedźwiedzie, stada padlinożernego ptactwa. Są i nawet jakieś goblinoidy. Przyglądam się bliżej jednej z grupek. Wielki ork, pewnie przywódca, nachyla się właśnie nad truchłem poległego żołnierza i dokładnie je obszukuje. Po chwili odstępuje z niczym, doskakuje do najbliższego goblina i wyżywa się na nim. Nic dziwnego, wszelkie łupy zostały pewnie skrzętnie zebrane już w pierwszych dniach po bitwie. Zostało samo mięso. Ale i ono zniknie, pozostawiając jedynie zbielałe, obgryzione kości. Polana wprost roi się od dzikich zwierząt, które zjawiły się tu na darmową wyżerkę.
Obserwuję jeszcze przez jakiś czas pobojowisko, próbując zrekonstruować przebieg wydarzeń. Nie jest to proste biorąc pod uwagę fakt, że nie mogę się swobodnie poruszać w terenie. Czytam...

Ludzie wraz z garstką krasnoludów nadciągnęli z północy, odsłoniętym szlakiem biegnącym w kierunku puszczy. Było ich ponad tysiąc. Coś koło dwóch chyba... Nie wiem, może więcej. Trudno oszacować liczbę, ale na pewno nie mniej, niż tysiąc. Jak byli uzbrojeni, tego też się raczej nie dowiem, choć przypuszczać należy, że jeśli była to armia, a była, to panował pełen przekrój: od wieśniaka z kosą, po rycerza na koniu w pełnym rynsztunku. Musieli czuć się pewnie, hmm... może zbyt pewnie. Może właśnie ta pewność siebie ich zgubiła, bo to, iż ponieśli klęskę nie ulega wątpliwości. W tym miejscu prawdopodobnie zostali zaskoczeni. Dziwne. Nie puścili zwiadowców? Przecież wiedzieli, że wkraczają do lasu, na teren niebezpieczny, gdzie nietrudno o zasadzkę. Nawet jeśli idzie się taką kupą i tak trzeba dawać przody. Nigdy nic nie wiadomo. O czym zresztą mieli gorzką okazję się przekonać. Atak ich zaskoczył. Czy był planowany – na pewno. Ilu było wrogów? Hm...? Od groma. Chociaż wydaje się, że w boju nie padło aż tak wielu...
Jak musiało to wyglądać? Jadą sobie, jadą... I nagle posypał się grad strzał, a z drzew od razu wylewają się pokraki. Dobra, tamci formują z furgonów wał obronny, a żołnierze idą w szyk defensywny, chłopi pewnie poszli częściowo w rozsypkę. W jakimś stopniu zdążyli jednak przygotować się na uderzenie. W pierwszej linii stanęli pewno khazadzi. Wiadomo, kto, jak nie oni byli w stanie przetrzymać szarżę pędzących ze wzniesienia orków. Doszło do zwarcia...

Co się... Odwracam się. Ścieżką, która mnie tu przywiodła, kilkaset metrów ode mnie, wlecze się wielkie, zielonobrunatne cielsko. Bogowie! Troll!!! Niemal mnie sparaliżowało. Kroczy na wzgórek, w moim kierunku.
Ale jakim cudem... Nie robi zbędnego hałasu, nie ryczy, po prostu se lezie. A ja zafrapowany odtwarzaniem przebiegu bitwy... Kurwa jego mać! Próbuję uspokoić oddech, tętno zaczyna wracać do normy. Bez paniki – pamiętaj. Szybka analiza. Jestem ukryty, chyba mnie nie jeszcze dostrzegł... i jeśli dobrze pójdzie to nie dostrzeże. W tym moja jedyna szansa. Siedzieć w bezruchu i czekać. Tylko głupiec rzuciłby się teraz do ucieczki, a głupców, szczerze mówiąc, nie brakuje. Trzydzieści metrów. Przystanął, rozszerzył szczęki i wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. On... ziewnął. O cholera. Nie wiedziałem, że trolle również ziewają. Z powrotem podjął mozolną wspinaczkę. Mozolną z pozoru, gdyby było to konieczne z pewnością wkrótce stałby koło mnie. Dziesięć. Widzę go już teraz bardzo dokładnie. Jest niesamowity. Czuję nawet lekkie drżenie ziemi. Wciąż jestem opanowany. Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden... Minął mnie. Zwyczajnie przeszedł obok. Nie zauważył... Wtem w mojej głowie pojawiła się szaleńcza myśl: zabij ścierwo! Szybkie spojrzenie w lewo – poczwara schodzi w dół na pobojowisko. No tak, cmentarzysko przyciąga najprzeróżniejsze istoty, w sumie sam bym się po nim trochę pokręcił, tyle że okoliczności nie są ku po temu sprzyjające. W jednej chwili podejmuję decyzję. Bezszelestnie, na bezdechu wychynąłem na palcach ze swego ukrycia. Wypuściłem z płuc powietrze. Zdjąłem z ramienia łuk, wyciągnąłem strzałę. Napiąłem cięciwę. Wymierzyłem – był jeszcze blisko, więc nie miałem z tym kłopotu. Powietrze przeciął ostry świst, a następnie głuchy odgłos grotu zatapiającego się w czaszce. Zabrzmiał ryk pełen wściekłości i... Tylko wściekłości. Zbiło mnie to z tropu i, co tu ukrywać, trochę zdjęło grozą – miast szykować kolejną strzałę ja stałem jak głupi. Szybko jednak oprzytomniałem. On właśnie zaczął się przekręcać. Kurwa, sukinsynu, tylko się nie odwracaj...! Zobaczył mnie. Stoimy twarzą w mordę. Ruszył. Kurwa. Następny świst. Kurwa, dostał w pierś! Kurwa, kurwa... Palce biegają nerwowo po lotkach. Nie mogę uchwycić żadnej ze strzał. Jest mi gorąco. Mam. Szybko napiąłem cięciwę i strzeliłem bez mierzenia. Trafiłem go w brzuch. Nie zwolnił jednak nic a nic. Bogowie, ale on szybki, jeszcze dwa susy i będzie przy mnie! Nie mam czasu, by się zastanawiać, co będzie, gdy się do mnie zbliży. To, że nie będę miał szans jest jasne, ale jak – zabije mnie od razu, czy się wpierw trochę pobawi? Kurwa, nie ma czasu na takie zastanawianie się, nie ma czasu, by myśleć o śmierci. Śmierć. Kiedy nadejdzie nawet jej nie zauważę.

Mój ostatni strzał, na więcej nie będę miał czasu, wtedy będzie już za późno. Na wprost siebie, metr ponad moją głową mam paskudny, wykrzywiony pysk. Czuję smród bijący z rozwartych szczęk. Mierzę w sam środek tej wyjącej, ohydnej mordy. Puszczam cięciwę, a wraz z nią uwalniam swą ostatnią nadzieję. Odskakuję w bok i padam na ziemię...
Cisza. Jest cicho. Nie słyszę ryku. Nie czuję ciała. Próbuje poruszyć ręką. Mogę. Dotykam serca. Ależ wali. Wstaję. Pot spływa po całym mym ciele. Przecieram sobie oczy. Rozglądam się dokoła. Dwa metry ode mnie leży ubita maszkara.

Niewiarygodne. Cztery strzałami uśmierciłem trolla. Ale tylko ostatni był śmiertelny. Przebiłem skurwielowi mózg. Bogowie naprawdę mi sprzyjają. To nie ja, lecz oni. To ich zasługa. Ostatnią strzałę musiał nieść sam Taal. Panie... Dzięki. Boże mój... Jakąż ofiarę ci złożę... Omal nie popadam w ekstazę. Wyrywa mnie dopiero nieodległe ujadanie i skrzeczenie. Bogowie, nie ma chwili do stracenia. Wszystko co żywe już tu ciągnie. Trofeum. Nie wziąłem trofeum. Szybki rzut oka na polanę. Tałatajstwo jest blisko. Nie da rady, choć pokusa, by odciąć trolli łeb jest wielka. Kurwa, wystarczy mi sama satysfakcja. Ustępuję pola. Co by nie mówić jestem człowiekiem inteligentnym. Dlatego jeszcze żyję. Wiem kiedy się wycofać. Biegnę na pełnej szybkości. Mknę. Drzewa przelatują koło mnie a ja pędzę. Skok, zwrot, szybkie spojrzenie w tył przez ramię – nic mnie nie ściga. Mimo to biegnę nadal, jeszcze nie mogę czuć się bezpiecznie, jeszcze nie oddaliłem się na wystarczającą odległość od tego miejsca.

Noc. Czyste niebo nade mną. Leżę na grubym konarze i leniwie wpatruję się w gwiazdy. Cmentarzysko zostawiłem daleko za sobą. Rozpiera mnie duma. Wprost wylewa się ze mnie. Zabiłem swojego pierwszego trolla. Sam. Co z tego, że nie w otwartej walce, w takiej nie miałbym szans. Liczy się spryt. A czy to umniejsza mojej odwagi? Wątpię. Niewielu zdecydowałoby się na taki krok, jak ja. Nie mając wsparcia, mogąc liczyć tylko na własne umiejętności. Zakrawało to nieco na szaleństwo. Ledwie z życiem uszedłem.
Szkoda mi tylko trochę trollego łba. Gdybym z czymś takim wszedł do osady lub miasta od razu budziłbym większy szacunek. Mało kto by mi podskoczył. Patrzono by na mnie z podziwem. Na samą myśl o tym uśmiecham się z lubością. Po chwili reflektuję: kurwa, na co mi poklask, na chuja mi uznanie. No kurwa, no co ty. Opieprzam się w myślach. Gdybym miał trollą głowę, sprzedałbym ją na najbliższym jarmarku.


Jak widać już walka z trollem to nie lada wyzwanie, a więc drodzy mistrzowie i gracze... nie przesadzajcie na sesjach:)

P.S. Zapewne zostaną mi wytknięte przekleństwa. Co mogę odpowiedzieć - taki jest charakter tego tekstu.
Zapraszam na moją stronę: http://2strona.ovh.org/ - tam można pobrać wszystkie moje teksty.
Awatar użytkownika
BAZYL
Zły Tawerniak
Zły Tawerniak
Posty: 4853
Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
Numer GG: 3135921
Skype: bazyl23
Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
Kontakt:

Re: Leśnymi chadzając ścieżkami

Post autor: BAZYL »

:arrow: Iść sobie... jak to badziewnie i potocznie brzmi...
:arrow: Nie, miesiąc chyba nie. W każdym razie kawałek., brrr...
:arrow: Było ich ponad tysiąc. Coś koło dwóch chyba... - język potoczny Cię zgubi...
:arrow: Jadą sobie, jadą..., Dobra, tamci formują z furgonów wał obronny, po prostu se lezie, chyba mnie nie jeszcze dostrzegł, Dotykam serca itd.
:arrow: Jeśli poczujesz kiedyś potrzebę usprawiedliwiania ilości przekleństw w tekście, to znaczyć będzie, ze jest ich za dużo. I nic tego nie będzie tłumaczyło.
:arrow: Tekst jest dziwny. Nie podoba mi się w nim nic, a pierwszoosobowa narracja w czasie teraźniejszym to już zupełny potworek.
:arrow: W treści są głupoty powypisywane, głównie przez stosowanie zwrotów potocznych, które nie przystoją literaturze (o ile to nie jest stylizacja, np. dialogów).
:arrow: Fabuła nijaka, bez pomysłu, chyba że pomysłem było napisanie na końcu kilku wulgaryzmów.
:arrow: Nie podoba mi się: 2.
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
krucaFuks
Tawerniany Trickster
Tawerniany Trickster
Posty: 898
Rejestracja: wtorek, 22 listopada 2005, 10:35
Numer GG: 0
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Re: Leśnymi chadzając ścieżkami

Post autor: krucaFuks »

Dno. 1
Obrazek Obrazek
ODPOWIEDZ