Wyschnięty strumień

ODPOWIEDZ

Oceń:

1
0
Brak głosów
2
0
Brak głosów
3
1
100%
4
0
Brak głosów
5
0
Brak głosów
6
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 1
Akashne
Szczur Lądowy
Posty: 1
Rejestracja: środa, 26 grudnia 2007, 13:54
Numer GG: 0

Wyschnięty strumień

Post autor: Akashne »

Wyschnięty strumień

Nigdy już nie wrócisz do domu.. nigdy nie zaznasz spokoju..
Te słowa wciąż dźwięczały Mwene w uszach, gdy klęcząc nad niemal wyschniętym strumykiem wpatrywała się w swoje odbicie w mętnej kałuży. Potrząsnęła głową. Nie. Nie, to niemożliwe. Przecież nic nie zrobiła, nie zasłużyła na to... co z tego, że członkowie jej rodziny zmarli w dziwnych okolicznościach? Przecież nie poszła z nimi tylko dlatego, że była to kara, za nieposłuszeństwo. Uśmiechnęła się krzywo. No, ale przynajmniej wiedzieli, że nie zdołają jej zmusić do małżeństwa z tym okropnym staruchem. Miała dopiero czternaście lat! A oni nie dość, że chcieli się jej pozbyć, to jeszcze oddając na niemal służącą. Bo co więcej znaczy piąta żona, w dodatku taka młoda... staruch zdechnie nie później niż za rok, a ona została by żebraczką... Pewnie powiedzieliby jej wtedy, że wcale nie musiała się zgadzać... No i za karę kazali jej zostać w domu, kiedy sami szli na jakąś durną uroczystość. Nie dotarli. Ponoć zginęli w męczarniach, na środku ulicy, wijąc się jak ukąszeni przez węże... lub otruci. Podejrzenie padło na nią, jako, że nawet własna rodzina nazywała ja wiedźmą, a szaman wioskowy odmówił udzielania jej nauk obawiając się, co mogłaby zrobić z taką wiedzą.
Mewene podniosła się z klęczek i wyprostowała się. Nie da się pognębić. Kiedyś, kiedy nadejdzie ta nieokreślona przyszłość, gdzie widziała siebie jako wielką i potężną łowczynię, wiedźmę czy cokolwiek, wróci tam i kiedy ją rozpoznają, będą żałować, że ją wygnali, będą błagać o przebaczenie. Spojrzała na swój skromny dobytek. Stanowiły go: włócznia z kościanym ostrzem, krzemienny nóż, sakwa z paroma paskami suszonego mięsa, przeciekający bukłak i niewielki worek z ubraniami. Nic więcej nie pozwolili jej wziąć. Na dobry początek może być i to.
Z westchnieniem podniosła wszystko i spakowała do worka, który przewiesiła przez ramię. Ani chwili nie zastanawiała się nad kierunkiem – każdy był dobry, byle dalej od tej zatęchłej wiochy i jej przygłupich mieszkańców. Każda strona świata była jej równie obca, każda pewnie obfitowała w niebezpieczeństwa i każda dawała możliwości. Ruszyła przed siebie idąc szybkim zdecydowanym krokiem. Miała jednak tyle rozsądku, by nie ruszać w głąb pustyni, na obrzeżach której znajdowała się jej... jej była wioska.

***

- Iii, nie śpijcie, Babciu, bo nawet nie zauważycie jak Pani Nocy przyjdzie.
Kobieta otrząsnęła się ze wspomnień i uśmiechnęła w stronę, z której nadleciało, wypowiedziane radosnym, młodym dziewczęcym głosem, zdanie.
- A niech przyjdzie, niech przyjdzie, mam ci ja z nią do pogadania! - roześmiała się i, z przyzwyczajenia (którego, nawet po tylu latach, wciąż nie mogła się pozbyć) otworzyła swoje niewidzące oczy. - A pomóż mi wstać, dziecko, skoro już tak dbasz o starą, nic nie wartą kobietę.
- Ależ Babciu, nie można Babci tak mówić. Wszyscy tyle Babci zawdzięczamy...
- Głupstwa, głupstwa dziecino. Kiedyś zrozumiesz, na pewno.

***

Sama nie była pewna, jak długo podróżowała. Pamiętała tylko, że w pewnej chwili uświadomiła sobie, ze umiera - otępiała z głodu i pragnienia musiała zboczyć w głąb pustyni. To, że jeszcze szła, nie miało znaczenia.
Tak myślałaby, gdyby była w stanie.
Ale nie była - była już tylko kłębkiem rozpaczy, pragnienia, głodu, marzeń, bólu. W jej głowie śpiewały demony, jej uszy słyszały już tylko ich śpiew, jej oczy widziały ich taniec. Płakała, lecz z braku łez płakała krwią. Która z resztą od razu wysychała, tworząc na jej policzkach zadziwiający tatuaż.

***

Dużo później dowiedziała się, że każdy, kto wchodził na pustynię, albo z niej nie wracał, albo stawał się... kimś. Nie było jednego określonego pojęcia, co Pustynia Duchów robiła z człowiekiem. Na każdym zostawiało to inny ślad... czy raczej inne ślady.

***

O dziwo, kiedy się ocknęła, nie zobaczyła Śmierci, zwanej też Panią Nocy (bo do tych, którzy na to zasłużyli przychodzi we śnie), ani też tego straszliwego, pustego nieba z oślepiającą plamą słońca, ani nawet tego nieba usianego gwiazdami. Nie. Nie zobaczyła tego wszystkiego, ale też nie zobaczyła niczego innego. Ponownie zamknęła i otworzyła oczy. Znowu nic. Poczuła jak serce pochodzi jej do gardła. Podniosła drżące ręce do twarzy i dotknęła powiek. Sprawdziła, czy na pewno są podniesione.
Były.
W rozpaczliwym odruchu dotknęła gałek ocznych i… nic nie poczuła. Tylko dziwną, śliską i opornie ustępującą pod dotykiem powierzchnię, która musiała być jej okiem. Ale nie poczuła tego bólu, który zwykle pojawiał się, kiedy cokolwiek go dotknęło. Ani pieczenia. Tak jakby nie były jej. Spróbowała poruszyć okiem, ale nie wyczuła pod palcami ruchu.
I wtedy zaczęły docierać do niej inne bodźce. Poczuła że siedzi na czymś miękkim, delikatnym i bardzo, bardzo przyjemnym. Przejechała po tym rękami i doszła do wniosku, że jest to posłanie, przykryte jakimś bardzo delikatnym materiałem. Taki sam materiał przykrywał też jej nogi, ba, nawet była ubrana w coś z podobnie przyjemnego materiału. Przez chwilę bezmyślnie wodziła po nim rękami, rozkoszując się dotykiem, ale potem przyszło jej do głowy, że musi być to niesamowicie drogie… w porównaniu z tym materiał, jaki zamówiła żona naczelnika wioski na ceremonię ślubną (a który kosztował ponad pięć krów za ilość zaledwie wystarczającą do pokrycia ciała panny młodej) był jak trawa na sawannach a ta rosnąca wokół źródła. Nie umiała znaleźć lepszego porównania.
Zerwała się, przerażona. Nie wiedziała, skąd wzięła się w tym miejscu, ale wrodzona ostrożność kazała nie mieć styczności z niczym, co kosztuje więcej niż ona sama. Niespodziewanie posłanie skończyło się, a ona spadła na podłogę, boleśnie obtłukując sobie biodro. Wyciągnęła przed siebie ręce szukając... Sama nie była pewna, czego. Natrafiła znów na ten delikatny materiał, a kiedy zbadała go dokładniej, stwierdziła, ze posłanie znajdowało się tuż powyżej jej głowy, kiedy siedziała.
Nagle usłyszała jakieś skrzypienie, szelest... Ktoś wszedł, była tego pewna. Odwróciła twarz w stronę tych dźwięków. I nagle...
„Ach, obudziłaś się. To dobrze, bardzo dobrze. Już się bałam, że coś ci się stało” usłyszała głos w swojej głowie.
Przeraziła się.
- Kto?.. Co? Kim jesteś?! – niemal wykrzyczała.
„Nie obawiaj się. Nic ci nie zagraża... Już. A już na pewno nie ja.” Usłyszała śmiech w tym głosie. Ale nie drwiący – przyjazny, miły.
- Wynoś się z mojej głowy! Przestań! – krzyczała coraz bardziej przerażona – ten głos przypomniał jej śpiewy demonów, które słyszała właśnie w taki sposób na pustyni.
„Niestety to niemożliwe” westchnął głos „Mogę mówić tylko w ten sposób, utraciłam słuch i mowę tak jak ty wzrok”
-Dlaczego? Jak?.. Dlaczego ja nic nie widzę?
„Wytłumaczę ci wszystko potem. Teraz, proszę, wróć na łóżko, pozwól się nakarmić i odpocznij. Kiedy wrócą ci siły wszystko ci wyjaśnię, nauczę cię wszystkiego. Już myślałam, że nikt się nie zjawi...”
Pomogła Mewene usiąść na posłanie, nazwane łóżkiem, nakarmiła i ułożyła do snu – dopiero wtedy dziewczyna zdała sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczona...

***

Najpierw dowiedziała się, gdzie jest i poznała swoją opiekunkę. Miała na imię Amevanea, mieszkała tu już od niepamiętnych czasów.
„Widzisz, nie jesteś pierwszą i, mam nadzieję, nie ostatnią osobą, która zboczyła w głąb pustyni i dotarła tutaj, do Leża Duchów. Nikt nie wie, jak powstało to miejsce, w którym czas płynie inaczej. Kiedy ja pojawiłam się tutaj – jak każdy: spragniona, głodna, na skraju śmierci a w dodatku niema i głucha – mieszkało tu wiele osób. Nauczyły mnie one, jak słuchać uszami demonów i jak kontaktować się z umysłami innych. Reszty musiały mnie nauczyć same demony, bo oni postanowili odejść – nadszedł ich czas i – jeden po drugim – wyruszali w różne strony świata. Mnie kazali zostać, żeby czekać na tych, którzy przybędą – powiedzieli, ze przyjdzie przynajmniej jedna osoba. No, i jesteś!” śmiech

***

„To naprawdę nie jest takie trudne. Te demony, z którymi będziesz mieć od dziś do czynienia, są niczym w porównaniu z tymi, których ataki przeżyłaś podczas wędrówki tutaj. A skoro przeżyłaś – jesteś w stanie zapanować nad tym tutaj. Po prostu poproś je, żeby użyczyły ci swoich oczu. Pozwoliły ci patrzeć razem z nimi. Na razie nie znają cię, więc krąży ich wokół ciebie mnóstwo. Z czasem pozostaną tylko dwa, trzy, którym najbardziej odpowiadasz. Tak, nie oni tobie, ale ty im. Znają się na tym dobrze.
Nie, nie odbierasz im niczego w ten sposób. Same nie lubią widzieć w naszym spektrum... No, jakby to wytłumaczyć, w sposób, w jaki my widzimy. One widzą na wiele sposobów, w tym i w taki, jak my. To samo jest i z innymi zmysłami. Ale ten obraz, świata materialnego, po prostu przesłania im inne i muszą się bardzo wysilać, żeby go usunąć. A tak – oddają go i nie mają problemów. To się nazywa symbioza – współżycie przynoszące obu istotom korzyści. A teraz, poproś któregoś, żeby użyczył ci wzroku.
Jak to, nie wiesz jak? Oczywiście, że wiesz. Musisz sobie tylko przypomnieć, czego nauczyły cię Demony Pustyni. Właśnie! No widzisz, potrafisz. Witaj z powrotem w świecie oświetlanym promieniami słońca!”

***

Mwene uczyła się szybko – demony były bardzo pomocne. Po dwóch latach – miała już ich siedemnaście! – była gotowa do drogi. Wiedziała, że musi wyruszyć. Demony jej powiedziały. Czuła, że ma do wypełnienia zadanie, i że nie może tu zostać.
Pożegnała bez żalu swoją nauczycielkę i ruszyła w drogę. Demony przeprowadziły ją przez pustynię, pomogły przetrwać na tym rozżarzonym piekle na ziemi i osłoniły przed wpływem potężniejszych duchów. A potem pożegnały – z nią w drogę wyruszyły tylko cztery demony: Avexenghaal – „dawca wzroku”, Axonhegh – „czujący drogę”, Daareeni – „oświetlająca przyszłość” i Var Vrghe – „ten, który może się przydać”. Te dziwne imiona demony otrzymały podczas marszu przez pustynię od Starych Duchów, które przemawiają tylko do demonów odchodzących wraz z ludźmi.

***

- Babciu... Babciu, znowu Babcia zasnęła?
- Co? Ach, nie moje dziecko, zamyśliłam się. Nie jestem taka stara, żeby zasypiać wpół zdania!... jak już mówiłam... pomożesz mi wstać, czy nie?... O, dziękuję, muszę trochę rozprostować moje stare kości... Jak już mówiłam, nic mi nie zawdzięczacie.
- Ależ Babciu! Babcia ostrzegła nas przed pożarem, wiedziała, kiedy rzeka wyleje, przepowiada Babcia rewizje i kontrole...
- Głupstwa, głupstwa moje dziecko. To nic nie znaczy.
- Ale Babcia się jeszcze nigdy nie pomyliła!...
- Święte słowa, moje dziecko – teraz się też nie mylę, mówiąc, że to głupstwa. Takie przepowiednie... wybacz mi, ale to prawda... to żadna sztuka. O, spójrz na tamtego młodzieńca – wskazała palcem na przechodzącego nieopodal chłopca. – Jemu tez mogę przepowiedzieć przyszłość. Hej, chłopcze! – zawołała. – Podejdź no tu, a przepowiem ci przyszłość!
Chłopiec odwrócił się i burknął:
- Nie wierzę w przepowiednie wioskowych bab.
Staruszka pokręciła głową.
- Pewnie boisz się, co możesz usłyszeć, bo wiesz, ze ja się nie mylę.
-Nie boję się! – wykrzyknął i ze złością podszedł do niej. Zamierzył się, jakby chciał ją uderzyć, lecz babuleńka nadspodziewanie zwinnie złapała jego dłoń i przysunęła sobie do niewidzących oczu.
- Tak... Tak jak myślałam – równie dobrze mógłbyś się nie urodzić. Twoja przyszłość, choć mogłaby, nie zmieni świata. Ot, kolejny ostatni z rodu – powiedziała drwiąco. – Idź swoją pozbawioną sensu drogą, proszę bardzo!
Chłopak wyrwał dłoń z uścisku i niemal płacząc – raczej z gniewu niż z rozpaczy – odbiegł.
Dziewczyna patrzyła na staruszkę ze zdumieniem i przerażeniem.
- Babciu... Nie musiała babcia być taka okrutna...
Westchnęła.
- Nie zaszkodzi mu. Ja się nigdy nie mylę.

***

Cóż, wędrówka nie była łatwa – szła za radą (czy tez rozkazem) Axonhegha, który miał dziwne poglądy na życie – budził ją przed świtem, kazał dotrzeć do jakiegoś miejsca przed zmrokiem i zostać tam – czasem i przez miesiąc bez jedzenia i wody. Było to męczące, często niewygodne, ale dzięki temu unikała wszelkich niebezpieczeństw i pomagała ludziom.
Aż pewnego dnia kazał jej znaleźć dom w pewnej wiosce przy trakcie wiodącym do stolicy. I tam już została, utrzymując się z wróżenia i odczyniania zaklęć. Gdy było trzeba, ostrzegała mieszkańców przed nieszczęściami, jakie miały ich spotkać.

***

- Babciu! Babciu... Mówią, że król wrócił! Zbiera wojska do ataku na kapłanów!
- Dziecko, nie krzycz tak. Czy nie uczyłam cię, żebyś nie wierzyła we wszystko, co mówią? Król może wróci, a może nie. Kapłani od wielu lat już żądzą krajem, niejeden bunt zdławili, niejednego samozwańczego króla stracili. Ilu mieliśmy ich od przejęcia władzy przez kapłanów? Dziesięciu? Piętnastu?
- Dwunastu, Babciu – powiedziała dziewczyna smutno. – Ale czy musiała Babcia o tym przypominać?
- Dziecko, nie chcę, żebyś miała złudne nadzieje. Tylko byś się zawiodła.
- Ale legendy mówią, że krew królewska istnieje. Podobno gdzieś żyje potomek dawnych władców...
- Ale wiadomo jedynie, że z rzezi ocalało jedno dziecko krwi królewskiej. Jego późniejsze losy nie są znane. Nie zdziwiłabym się, gdyby nie przeżyło pięciu lat – kapłani znani są z dokładności, nie popełniliby takiego błędu.
Dziewczyna westchnęła głęboko.
- Nawet, jeśli nie jest z królewskiej krwi, ale zamierza odebrać władzę kapłanom i rządzić mądrze i sprawiedliwie to... To ja go popieram.
- Cóż... Tym razem to ja nie mogę nie przyznać ci racji, moja droga.

***

- Babciu! On zdobywa coraz szersze poparcie! Pomagają mu już cztery największe miasta, istnieje coraz więcej grup partyzantów walczących z władzą kapłanów. Babciu, co widzisz?
Staruszka tylko uśmiechnęła się z rozmarzeniem i zapadła w drzemkę.

***

Rzeczywiście, w całym kraju wyczuwało się zmianę – ludzie, dotąd zgarbieni, jakby przygnieceni przez tyranię i niesprawiedliwość, teraz chodzili dumnie wyprostowani. Coraz więcej młodych mężczyzn przyłączało się do buntu... Który powoli stawał się powstaniem. Oczywiście, kapłani, nauczeni wielowiekowym doświadczeniem, nie bagatelizowali niczego. Wprowadzali represje, karali, mordowali „dla przykładu”. Nic to nie zmieniło, a sytuacja powoli zaczęła im się wymykać spod kontroli.
Owemu Królowi udało się przejąć władzę, po krwawej bitwie z wojskami kapłańskimi. Po uspokojeniu sytuacji w kraju, wydaniu najważniejszych zaleceń, otworzeniu więziennych bram dla tych, którzy znaleźli się tam popierając jego sprawę i zniesieniu podatków Król wybrał się w podróż po swoim kraju.
I zdarzyło się, że przejeżdżał głównym gościńcem, przez pewną małą wioseczkę, gdzie dwie kobiety czekały na spotkanie z nim.

***

- Babciu! Babciu! Bab...
- Dziecko, nie jestem aż taka głucha, żebym cię nie słyszała. No, już mów, co masz do powiedzenia, bo śpiąca jestem. A weź przedtem trzy głębokie wdechy, żeby się uspokoić, bo wydaje mi się, że biegłaś tutaj od samej studni...
Dziewczyna, szybko wypełniwszy zalecenie, zaczęła szybko opowiadać.
- Babciu, słyszała Babcia, że kapłani zostali pokonani, prawda? Pamięta babcia? W wielkie bitwie, gdzieś na obrzeżach pustyni. No, i teraz Król zasiadł na stolicy i podobno potwierdził swoje prawo do tronu przed Wielkimi Duchami w prastarej świątyni, w której czczono bóstwa, zanim przyszli kapłani. Widzi Babcia? Jednak dziedzic tronu przeżył! I teraz zapanuje w królestwie pokój, dobrobyt i sprawiedliwość. A Król postanowił objechać ze swoim orszakiem całe królestwo, żeby podziękować wszystkim, którzy go popierali – nie tylko czynem, ale również słowem i sercem! I będzie przejeżdżał przez naszą wioskę!
Zapadła chwila milczenia.
- Babciu?
-Skończyłaś już? – zapytała nieco burkliwie staruszka.
-Ta... Tak.
- No, to dobrze. Po pierwsze – to ja tu jestem od wieszczenia, więc, proszę cię uprzejmie, nie mów, co będzie a czego nie będzie, bo tego nie wiesz. Po drugie... To doprawdy miłe z jego strony, że postanowił mnie odwiedzić, zastanowię się, czy mam ochotę go przyjąć. I pamiętaj, dziecko – ja się nigdy nie mylę. Pamiętaj o tym dobrze, szczególnie, kiedy już zobaczysz tego „Króla” – odparła jadowicie staruszka, odwróciła się i przeniosła w bardziej nasłonecznione miejsce, gdzie usadowiła się wygodnie i, swoim zwyczajem, zapadła w drzemkę.

***

- Babciu... Babciu, Król przyjechał. Babciu, to jest...
Staruszka otworzyła oczy. Oczywiście, oczami demonów widziała już, kto przed nią stoi – dziewczyna, która nie wiedzieć dlaczego, odkąd ocaliła jej matkę i brata od śmierci, wciąż się o nią starała troszczyć (jakby sama nie potrafiła o siebie zadbać! Ale lubiła to dziecko...) i chłopiec, któremu parę lat temu przepowiedziała, że będzie nikim i niczego nie dokona. Uśmiechnęła się.
- Witaj, starucho – powiedział mężczyzna (chłopcem przestał być już dawno, choć kobieta wciąż go takim widziała), który był Królem.
- Witaj chłopcze.
- Nie miałaś racji. Myliłaś się! Jestem królem, a ty tego nie zmienisz.
Staruszka roześmiała się.
- Ja się nigdy nie mylę! Wszyscy mieliśmy już dość jarzma niewoli, więc powiedziałam dokładnie to, co musiałam, żeby cię ruszyć z miejsca. Powiedz szczerze, czy zrobił byś to wszystko, czy odważył byś się, gdyby nie moja przepowiednia?
Król milczał długo.
- Nie wiem – przyznał wreszcie.
Roześmiała się ponownie.
- Cieszę się, że jesteś w stanie przyznać się choć do tego. Ja wiem. Nie zrobiłbyś. A już na pewno nie z taką energią i zdecydowaniem... Trudno się przyznać do tego, że zostałeś królem tylko dlatego, że pewna wioskowa wieszczka przepowiedziała ci bezowocny żywot?
Pokiwał głową.
- Widzisz, byłam okrutna, bo wiedziałam, że ty jesteś ostatnią nadzieją. Po tobie nikt nie miał by już szansy. A jeśli już zdobyłby władzę, Prastarzy by go nie uznali, bo nie byłby z krwi królewskiej. Rządź mądrze i sprawiedliwie, jak zapowiedziałeś a wszystko będzie dobrze.
- Czy to przepowiednia? – uniósł brwi.
- Nie, to mądra rada. Dobranoc – szepnęła Mwene i po raz ostatni zamknęła oczy, słuchając ostatniej, demoniej kołysanki.
Zguba
Pomywacz
Posty: 38
Rejestracja: czwartek, 3 lutego 2005, 13:19
Numer GG: 1222286
Lokalizacja: Kronso/Rzeszów

Re: Wyschnięty strumień

Post autor: Zguba »

1. "w swoje odbicie w mętnej kałuży." - Te dwa "w" mi nie pasują. Spróbowałbym przekształcić nieco zdanie by je wyeliminować.
2. Sporo dajesz dopisków w nawiasach, w moim odczuci nawet za dużo jak na takiej długości opowiadanie.
3. Stawiasz niepotrzebnie dużo wieloropków. Za dużo dramaturgii nie dodaje, abrzydko wygląda.
4. Lepiej by było jakbyś opisała bohaterkę lub chociaż wymieniła w luźnym zdaniu ekwipunek bohaterki, aniżeli wymieniała to co miała po dwukropku.
5. Często przerywasz tekst gwiazdkami. Ponieważ jest go niedużo w porównaniu z opowiadaną historią (gnasz niemiłosiernie), mamy anomalie jak 1 linijka tekstu i gwiazdki oznaczające lukę czasową. Niedobrze to wygląda, jakby strzępami pisać.
6. Za dużo powtarzasz słowo demony.

Po mniej więcej 1/3 tekst już nie miałem się czego czepiać. Ogólnie pomysł bardzo przypadł mi do gustu, tylo wykonanie mi pasuje. Warsztatowych braków trochę jest, ale są raczej drobne i z czasem będą znikać (nawet najlepsi pisarze niekiedy mają słaby warsztat). Jakbyś nie goniła tak z fabułą, rozwinęła opisy, myśli, tchnęła odrobinę życia w historię i postacie to byłoby naprawdę nieźle.

Dałbym ocenę 3,5. Ale, że nie mamy cząstkowych, to dam 3 z adnotacją, że można lepiej ;). Czekam na kolejne opowiadanka.
ODPOWIEDZ