![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
Ścieżka, którą jechał wędrowiec była wąska i błotnista. Na pierwszy rzut oka widać było, że wozy nie jeżdżą tędy zbyt często. Zresztą, po co ktoś miał jechać do takiej zapadłej mieściny, jaką był Gardenberg. Lasy ciągnęły się jak okiem sięgnąć, a od miasteczka oddzielała je tylko prowizoryczna, sklecona na prędze palisada. Przybysz minął coś, co można było nazwać bramą główną miasta. Rzęsisty deszcz zacinał mocząc ubranie jeźdźca, czerwony płaszcz z kapturem. Jego wierzchowiec, przysadzisty kary koń ze splecioną w warkocze grzywa, stąpał dumnie, rozchlapując błoto, którego pełne były ulice Gardenbergu. Większość mieszkańców, przerwała swoje prace i z otwartymi gębami wpatrywała się w falujące, czerwone okrycie i wsłuchiwała w dzwoniące, złote uprzęże.
Pod nogi konia wpadł raz jakiś pies szczekając i warcząc, ten nawet tego nie zauważył i stąpał dalej. Mijając kościół, z pewnością najokazalszą budowlę miasta, kaptur odwrócił się w jego stronę, a oczy pod nim ukryte chwilę przyglądały idealnie dopasowanym blokom szarego kamienia. Następnie głowa pod kapturem zwróciła się w stron gliniano-słomianych chat. Obrót ten był tak dziwny i szybki, że nikt nie dostrzegł twarzy wędrowca. Człowiek w czerwonym płaszczu ruszył dalej i zatrzymał się dopiero koło ratusza. Ratusz ciężko było nazwać imponującym. Tą drewnianą chatę w ogóle ciężko było nazwać ratuszem. W drzwiach budynku stało dwóch ludzi. Gruby, wysoki mężczyzna w czarnej sutannie musiał być księdzem, obok stał staruszek z krótko przystrzyżona brodą, można było wnioskować, że jest to burmistrz.
Gość zsiadł z konia odsłaniając szczupłe ciało i nogi w długich skórzanych butach. Buty zapadły się w błocie. Mężczyźni zaprosili przybysza do środka.
Wnętrza było przytulnie urządzone, pod jedną ze ścian stał kominek, a głównym elementem wystroju był dębowe biurko stojące pod oknem. Burmistrz usiadł za biurkiem sadzając księdza po swojej prawicy. Obaj patrzyli na postać w czerwonym płaszczu
-Niech pan siada.-Burmistrz wskazał ręką krzesło. Postać nie posłuchała, kaptur lekko się zatrząsł jakby w tłumionym śmiechu. Ręce przybysza powędrowały do sznura trzymającego okrycie i rozwiązały go. Płaszcz, jak zaczarowany opadł do ręki, nieznajomego, odsłaniając czarne jak noc, sięgające ramion włosy i młodą twarz dziewczyny. Obaj mężczyźni patrzyli oniemiali jak podnosi na nich swoje długie rzęsy i ukryte pod nimi oczy w kolorze indygo. Patrzyli też, gdy mija ich i wiesz swoje okrycie nad kominkiem. Ich miny nie zmieniły się również, gdy usiadła naprzeciwko nich i położyła nogi na biurku. Kawałki błota spadły na od dawna nie polerowane deski, krótka spódniczka odsłoniła zgrabne uda ukryte pod obcisłymi zielonym leginsami, skórzana, kurtka była rozpięta odsłaniając dekolt jedwabnej bluzki.
-Rejnia Czerwony Kaptur, po cóż to mnie wzywaliście panowie....?
Do Burmistrza jako pierwszego dotarło, że ruchy malinowych warg dziewczyny mają jakiś cel i otrząsnął się z chwilowego otępienia.
-Yyy.... Rotard Klangeinbel..., a to ojciec.
-Hans Edenbraum- przerwał mu ostro ksiądz. Wezwaliśmy cię, pani, gdyż w naszym miasteczku grasuje wilkołak.
-Czy to wilkołak to dopiero ja orzeknę.. I czy jest to miasteczko chyba też.-Kobieta prychnęła i znacząco spojrzała na kapłana.- Od jakiego czasu was nęka owa "bestia".
-Będzie jakieś trzy miesiące...-Zamyślił się kapłan.- Gdzieś tak ze dwie niedziele po Wniebowzięciu Najświętszej Marii Panny...
-Jakieś ofiary?
-No pani kupę bydła bestia zżarła, dzieci porwane, gęsi to już nawet nie liczę... Jednego dorosłego prawie... A właściwie dorosłą...-Wyliczał burmistrz
-Proszę mi ich jutro przysłać do waszego biura.- Czarnowłosa rozejrzała się po pokoju i dodała.- Gdzieś tak koło południa. A co się tyczy zapłaty to wezmę, standardowe 2000 marek, oczywiście, jeżeli okaże się, że to wilkołak. -Burmistrz wytrzeszczył oczy, i zrobił minę jakby ktoś powiedział mu, że to jego żona jest wymienionym wcześniej potworem, tylko klecha siedział z twarzą wprawnego pokerzysty.
-Ile!- Zaskrzeczał łapiąc powietrze burmistrz.- Myśmy uzbierali jeno1000, nie da się, aby trochę opuścić z ceny.-Uśmiechnął się przymilnie, odsłaniając zepsute zęby, co durzo z owej przymilności ujęło.
-No powiedzmy 1500-Zagadnął. Dziewczyna prychnęła.
-Za 1500 to go sobie sami łapcie. 1700...-Burmistrz pokiwał głową-…i ten pierścionek- Rejnia wskazała na słusznych rozmiarów sygnet z rubinem znajdujący się na tłustych paluchach księdza. Ten jak oparzony podwinął ręce do siebie.-Zapewne parafia, chętnie wspomoże działanie mające na celu unieszkodliwienie istoty tak bluźniącej Bogu swoją postacią jak wilkołak. Czyż nie mam racji?- Jej spojrzenie odczytać można było jako grzeczną prośbę lub drwinę. Ksiądz odczytał je jako to drugie, nie wydał się jednak z tym.
-Oczywiście, że tak- burknął bardziej do siebie niż do Rejni.
-To, tyle, jeżeli chodzi o zapłatę resztę ustalimy po załatwieniu sprawy, a na razie to chciałabym się odświeżyć i odpocząć. Macie tu jakąś karczmę?
-Mamy pani.- Burmistrz z uśmiechem wypowiedział słowa. Widać, że był dumny, z bogactwa usług, jakie może zaoferować jego miasto gościom.- To tuż za rogiem. Po prawej stronie, nazywa się "U Babuni". Łowczymi wilkołaków wstała, zabrała gruby płaszcz, który dziwnym sposobem zdążył już wyschnąć i wyszła zostawiając po sobie tylko ulotną woń jaśminu.
***
-No mów jak to było.- Rejnia siedziała w fotelu burmistrza nachylając się przyjaźnie do małego chłopczyka siedzącego naprzeciw. Dzieciak by wyraźnie przestraszony.
-Chcesz kostkę cukru.-Wyciągnęła do niego rękę z słodką zawartością. Mały na początku się wahał, ale gdy zrozumiał, że nic złego mu ze strony łowczymi nie grozi chwycił kostkę jak najszybciej, aby nie zabrano mu przypadkiem tego skarbu. Jego wielkie oczy wlepiły się w piękną twarz młodej kobiety.
-No... Pse pani to było tak. Ja i moja siostra Małgosia zgubiliśmy się w lesie. Byliśmy tam z tatą, ale on gdzieś zniknął i mówił, że nie mógł nas znaleźć. Ale nas szukał. Tak szukał nas długo, a to my się zgubiliśmy. Tata jest drwalem i zna dobrze las, my też go znamy dobrze, ale nie tak dobrze jak tata. No i szliśmy i szliśmy i zaczęło się robić ciemno. Wtedy ten wilkołak nas napadł, wyskoczył z krzaków i chciał nas zjeść. -Mały się rozpłakał. Łowczymi odczekała, aż się uspokoi.
-Jak wyglądał ten wilkołak?- Starła się nadać głosowi łagodny, matczyny ton i wychodziło jej to znakomicie.
-No... No taki wielki i włochaty. I te ślepia żółte i świecące! Śmierdziało mu z mordy.- Rejnia starała się nie uśmiechnąć.
-I, co było dalej!
-Pobiegł, bo się czegoś wystraszył, ale wtedy przybiegła ta Baba Jaga. Co mieszka w lesie i zjada małe dzieci. Złapała nas i zabrała do swojej chaty.-Głos mu drżał, ale nie przerywał.- Zamknęła nas w spiżarce, żeby nas utuczyć i tam zasnęliśmy. Jak się obudziliśmy zauważyłem, że drzwi są lekko uchylone i obudziłem Małgosię i wybiegliśmy, ale tam stała w drzwiach ta stara wiedźma z drewnem, pewnie żeby dołożyć do pieca jak będzie nas piekła. Cały stuł już był zastawiony jedzeniem. Zobaczyłem pogrzebacz przy kominku, złapałem go i uderzyłem wiedźmę w głowę a jak upadała to z Małgosią wybiegliśmy. Potem jeszcze błądziliśmy długo w lesie, ale znalazł nas tata Tomka i odprowadził do wioski.
-Jasiu dzielny z ciebie chłopiec, dziękuje, że mi pomogłeś. W nagrodę masz jeszcze jednego cukierka, podziel się nim z Małgosią.
Jaś wyszedł uradowany jak by powyższa historia się nigdy nie zdążyła. Nadszedł czas na następnego świadka. Miała być nim starsza od Jasia dziewczynka Marysia. Nastoletnia wysoka chuda dziewczyna weszła z opuszczoną głową do izby.
-Usiądź proszę. -Usiadła bez słowa.
-Czas na ciebie, co tobie zrobił ten potwór?- Nadal siedziała jakby nie dosłyszała pytania.
-No opowiadaj. Tylko tak możesz mi pomóc.- Znów zapadła cisza, ale po chwili spod słomiano złotych włosów dziewczynki zaczęły dobiegać słowa.
-To moja wina... Moja wina... To tylko moja wina.
-Co, co jest twoją winą?
-Był wieczór, trzeba było zaganiać już gęsi z powrotem, ale jedna gąska się odłączyła i pobiegła z polany w las. Wołałam ją, ale nie odpowiadała. Nie słyszałam jej. Krasnoludki powiedziały, że mi pomogą i szukały razem zemną, ale robiło się już naprawdę ciemno i znalazłam ją... Moją gąskę. Ten potwór ją zjadł! Siedział a w łapach trzymał Tosię, i tak patrzył na mnie tymi żółtymi ślepiami. -Stłumiony szloch wyrwał się spod blond włosów.-Nie mogłam jej pomóc. -Chlipała- Uciekłam i zostawiłam cale stado, a rano nie było już żadnej. To moja wina. Krasnoludki powiedziały, że mi pomogą odnaleźć moje gąski u Pani Gór i ja pójdę z nimi.-Rejnia nie wiedziała czy to, żart, ale brzmiało to naprawdę przekonująco. Wstała.
-Chodź Marysiu.-Wzięła ją pod rękę i odprowadziła do drzwi.-To nie twoja wina i wszyscy o tym wiedzą.
Skinęła na stojącego pod dachem burmistrza. Podszedł powłócząc nogami.
-Co jest z tą dziewczyną?- Zapytała, gdy ta już odeszła.
-Pani, ona jest trochę dziwna. Jak była mała to na jej oczach zbóje zabili jej rodziców a ją samą... Przykra sprawa. Teraz dorabia u tutejszych gospodarzy na przykład pasąc gęsi. Niczego innego nie potrafi.
-Mówiła cos o jakiś krasnalach... Nieważne dawaj następnego.
-Różne rzeczy gada to prawie dorosła pannica, ale jest jak dziecko. Następna jest Barbara. Ten wilkołak chciał ją...
-Wiem, co ją chciał i jeżeli sobie tego nie ubzdurała to jest to bardzo dziwne.
-Gdzie no taka bestia, to wiadomo dzikie to, ale jakieś ludzkie odruchy to, to ma i zobaczyło taką dziewoję no to...-Kobieta w czerwonym płaszczu zgromiła go wzrokiem.-Tak już tu idzie.-Dokończył speszony.
Piękna Łowczymi weszła do budynku i westchnęła ciężko. To wszystko było jakieś nienormalne. Wszyscy świadkowie byli, albo dziećmi, albo niespełna rozumu. Rozsiadła się wygodnie w wielkim fotelu kładąc nogi na biurku. To była jej ulubiona pozycja. Pozwoliła żeby szkarłatny materiał swobodnie opadał po bokach. Zanosiło się na dłuższą robotę. Drzwi otworzyły się cicho wpuszczając zimny wiatr. Weszła młoda kobieta o krągłych kształtach i pulchnej buzi. Można było nawet powiedzieć, ze była ładna.
-Usiądź proszę i opowiadaj.
-Od początku?- Zapytała. "Nie od końca!" Cisnęło się na usta Rejni, stłumiła w sobie jednak tę chęć.
-Tak, od początku.
-Więc byłak za stodoło, bo wracałak z chrustem z lasu i od tamtąd mnie to bydle musiało śledzić!
-Kiedy to było?
-Jakieś dwie niedziele temu.
-Chodzi mi o porę dnia?- Uściśliła niechętnie Rejnia.
-No to już się ściemniało. No, ja z tym chrustem idę a tu za mną jak coś nie ryknie. Wystraszyłak się i chciałak uciekać, ale mnie złapoł za kieckę. Przewruciłak się i strasznie pozdzierałom. Ooo!- Pokazała na strup na ręku- A on mnie za spódnice i chcioł dali, ale mój chłop z widłami wylecioł i go przepędził.
-Więc cię nie zgwałcił?
-No nie..., ale chcioł.
-A przyjrzałaś mu się?
-Trochie ta... Wielki włochaty, brązowe kudły.
-A oczy? Jakie miał oczy?!- Łowczymi przechyliła się bliżej Barbary.
-A nie widziałak...
-Dobrze. Możesz iść. Dziękuję.- Machnęła ręką w stronę drzwi i usidlała w swojej ulubionej pozycji. Była już zmęczona tymi przesłuchaniami. Było jeszcze całe stadko ludzi, którzy go podobno widzieli, albo słyszeli, ale główni świadkowie mający z nim bliski kontakt byli już wysłuchani. Reszta prawdopodobnie zmyśliła cała opowieść, albo rzeczywiście coś widziała, choć to "coś" nie koniecznie musiało być wilkołakiem. Rejni płacili jedynie za wilkołaki, nie przejmowała się, więc całymi tabunami strzyg, zmór i innych monstrów. Pojawienie się bestii w bliskiej okolicy bardzo upraszczało rzycie przeciętnego wieśniaka. Coś zżarło krowę, po co się zastanawiać, co? To musiał być wilkołak! Zaginęło małe dziecko. Wiadomo, wilkołak porwał. Łowczymi uśmiechnęła się myśląc jak ten potwór w pewien sposób pomaga całej zbiorowości i jak mało o nim ludzie wiedzą. Zresztą skąd mieli wiedzieć? Mało, kto przeżywał spotkanie z tym potworem. A jak przeżywał to zazwyczaj wariował, albo wypędzało się takiego śmiałka za granicę osady, bo przecież mógł być zarażony lykantropią. Kolejna bajka, bo gdyby jednym draśnięciem można było zarazić się wilkołactwem to po lasach biegałyby całe ich stada. Powodem, dla, którego człowiek stawał się wilkiem nie była wcale żadna choroba. Był on o wiele bardziej mroczny niż mogło się wydawać, a starszy niż wszystkie ludy, które przewinęły się przez te ziemie razem wzięte. Nie chciała niszczyć tej pięknej legendy, bo jeżeli ludzie czegoś nie wiedzą to się tego boją, a jak się boją to najlepszym sposobem jest zwrócenie się do specjalisty. Głowa ją rozbolała, więc udała się do "Babuni" przespać się do wieczora. Musiała jeszcze przygotować amulety i talizmany oraz kilka pułapek, które rozstawi w nocy, ale by to zrobić musiała być wypoczęta. Idąc widziała badawcze spojrzenia ludzi, którzy patrzyli na nią mieszaniną trwogi i niepojętego zainteresowania. Rzadko, kiedy ktoś obcy witał do ich "miasteczka" a jeszcze nigdy nie było tu kogoś o takiej sławie jak Rejnia. W karczmie znalazła swój pokuj i zasnęła prawie natychmiast
***
-Panno Rejnio! Zdyszany burmistrz dogonił ja akurat, gdy ta szłaby przejść się po lesie.- Panno Rejnio!
-Wystarczy Rejnia, samo Rejnia. A i nie jestem "panną".- Odwróciła się do niego śląc szczery uśmiech. Ten znalazła się już przy niej i sapał ciężko.
-Co cię do mnie sprowadza, ze biegłeś jak by cię sam Lucyfer gonił. -Burmistrz wytrzeszczył oczy i przeżegnał kilkakrotnie
-Nie wywołuj wilka z lasu.... -Speszył się gdyż zauważył, że słowa niezbyt pasują do sytuacji. Ta piękna kobieta zawsze go peszyła.-A właśnie ja w sprawie wilka. No, bo siedzicie tu już prawie drugi tydzień a skutków nie widać. Chodzicie tylko do lasu i wracacie z niczym.-Starał się wyglądać groźnie. Na staraniach się jednak kończyło.
-Mówiłam, że muszę wszystko przygotować! Zastawianie pułapek i amuletów trochę trwa a nie dam się zabić, bo wam się spieszy. Zresztą ten człowiek mieszkający w lesie zmienia się w wilkołaka tylko w pełnię. Wiec mamy jeszcze cały tydzień.- Rotard przybrał minę zbesztanego dziecka.
-Chciałem tylko powiedzieć, że ludzie się niepokojom i...
-I co z tego?
-No Gajowy zgłosił się na ochotnika, że zabije bestię przed tobą. Nie mogłem nic zrobić, ludzie sami go wybrali. Mówił, że za sposób by ten zbój zmienił się w wilkołaka w którąkolwiek noc. Ale to nie dorzeczne prawda?- Rejnia głęboko się zastanowiła.
-Nie do końca. Przy użyci odpowiednich praktyk czarnej magii i inkantacjach jest to możliwe. Ale gajowy...
-Yyyy Gugała. To obcokrajowiec i...
-Dobra niech będzie nawet wikingiem! Nieważne, Gugała nie może znać tych inkantacji. A, że zginie to jest prawie pewne.
-A ty pani nie mogłabyś czegoś takiego zrobić? Leśniczy to dobry człowiek, szkoda by było.
-Pewnie, że mogę. Wiążę się to jednak z pewnym niebezpieczeństwem no i dość drogimi składnikami do zaklęć, więc i cena wtedy podskoczy o jakieś...-Zamyśliła się, rachując- coś koło pięciu set koron.
-Ilu!- Wykrzyknął. Te sumy zaczynały go przerastać. Nie wiedzieć, czemu nie potrafił jednak odmówić tej pięknej dziewczynie.-Dobrze niech będzie, ale ostrzegam, że więcej nie mamy. Niech to się jak najszybciej skończy.-Starzec prawie płakał.
-Spokojnie. W takim razie załatwię to jeszcze tej nocy. Ale powiedz ludziom, żeby nie wychodzili do rana z domów, o ile nie chcą zginąć. Idę wszystko przygotować. Podejdź do mojego pokoju w karczmie po południu to dam cię proszek, który musicie rozsypać wokół wioski.
-Miast...-Nie dokończył widząc szyderczą minę łowczymi.
-Dobrze, teraz pójdę o lasu, a jak wrócę niech czeka na mnie posiłek.-Ruszyła w stronę gęstego boru i pomimo krwistej czerwieni płaszcza zniknęła w mgnieniu oka.
***
Była już przygotowana, gdy nastała noc. Sierp księżyca świecił jasno. Płaszcz był jak zawsze czysty i prawie świeciła swą czerwienią. Miecz przewieszone przez plecy dzwonił lekko przy każdym kroku. Srebrny medalion z jakimiś tajemniczymi znakami wisiał na szyi łowczymi. Ostatni raz sprawdziła czy wszystko ma. Wyszła z miasteczka i nikt jej nie żegnał. Wszyscy siedzieli w domach tak jak im kazała. Wieczór był ciepły i suchy. Wiatr niósł zapach jesieni. Pogoda znacznie się poprawiła od dnia, w którym przybyła do Gardenbergu. Stanęła przed mroczną ścianą lasu. Zanurzyła się w ciemność.
Las nocom stawał się czymś na pograniczu jawy i snu. Drzewa wydawały się inaczej położone niż za dnia, zdawały się też szeptać językiem starszym niż cały las. Były to złudzenia, jakim mógł ulec każdy. Jednak nie Rejnia, ona zbyt wiele razy to przerabiała. Szła mijając kolejne gąszcze jeżyn chcących chwycić ją za nogę. Nagle gdzieś w głębi usłyszała płacz dziecka. Gdy spojrzała w tamtą stronę płacz zdawał się dobiegał już z innego miejsca. Pokręciła głową z dezaprobatą.
-Licho! Znam te twoje jarmarczne sztuczki. Nie denerwuj mnie. Wiesz, że w każdej chwili mogę cię z stąd przepędzić. Masz szczęście, że moja specjalizacją są wilkołaki, bo długo byś tu miejsca nie zagrzał. "Spieprzaj dziadygo"- Słowa te zabrzmiały jak zaklęcie. A płacz przerodził się w cichy śmiech i znikło tak szybko jak się pojawił.
Ruszyła dalej, a gdy mijała kolejny parów usłyszała wystrzał strzelby. Głośny huk pośród leśnej głuszy. Popędziła w tamtą stronę. Biegła a drzewa zadawały się dostawać nóg i jakby przed nią rozstępować. Wpadła na polanę oświetloną światłem gwiazd i księżyca. Stał na niej postawny mężczyzna i szybko nabajał fuzję. Robił to z wielką wprawą.
-Gugała!- Krzyknęła w jego kierunku. Ten obdarzył ją ulotnym spojrzeniem i dokończył nabijanie broni. W krzakach na skraju coś się poruszyło.
Wyłonił się wilki stwór. Widać było tylko jego sylwetkę. I te żółte oczy. Biegiem ruszyła w stronę gajowego obnażając miecz. Srebrzysta klinga odbijała cienkie smużki księżycowej poświaty i wydawała się płonąć nienaturalnym balaskiem. Bestia ruszyła w ich kierunku, wykonywała szybkie ruchy skacząc z prawa na lewo. Płynęła niczym cień. Leśniczy zaczął celować. Nie zdążył oddać strzału, gdy wilkołak znów odbił w lewo i ciął jego rękę pazurami. Mięsnie puściły a strzelba opadła ciężko na ziemię. Potwór zniknął w chaszczach za ich plecami.
-Oddaj broń- Wrzasnęła Rejnia i położyła miecz na ziemi.- Ten niewiele myśląc zdrową ręką podał rusznicę kobiecie i chwycił lewe ramie by zatamować potok krwi.
-Chciałeś zostać łowcą wilkołaków, Co?- Spojrzała na klęczącego mężczyznę. Ten wlepił w nią swoje rozwarte do granic możliwości oczy.
-No i zobacz jak to się dla ciebie kończy... łowca może być tylko jeden.-Wymierzyła z fuzji i pociągnęła za spust. Kula przeszła przez głowę Gugały i wbiła się w drzewo wprawiając liście w drgania. Opuściła dymiącą jeszcze lufę.
-No to ciebie, chociaż mam już z głowy. Wychodź ty psi synu.
Żółte oczy łypnęły wrogo z krzaków a na polanie znów pojawił się mroczny cień demonicznej bestii. Zbliżał się stojąc na dwóch łapach i kołysząc na boki. Zatrzymał się przed łowczynią, nie pewny jej dalszego ruchu. Ta chwyciła za metalową lufę i biorąc zamach z nad głowy uderzyła wilkołaka kolbą w wielki łeb. Potwór złapał się za głowę i zachwiał lecąc do tyłu, a nocne niebo przeszyło rozpaczliwe wycie.
-Zabiję cię!!!- Rejnia rzuciła ciężką strzelbę i podniosła leżący na ziemi miecz. Wilkołak zaczął się cofać oszalały z przestrachu. Mroczny cień zaczynał tracić wilcze kształty przy każdym ruchu i wyłaniała się z niego postać ludzka. Kiedy retransformacja dobiegła końca. Stał przed nią przerażony młody mężczyzna. Miał długie, brązowe włosy a z brody wyrastała krótka modna ostatnio kozia bródka.
-Rejnia stój!!! O co ci chodzi!- Krzyknął zastawiają się rękoma.
-O nie mój drogi! Ja ci dam gzić się z jakimiś obcymi babami! I to jeszcze z taka grubą ropuchą, co mi do pięt nie dorasta!- Rozszalała kobieta cięła a chłopak minął cięcie jedynie, dlatego, ze w porę odtoczył się na bok.
-Jaka ropucha? Rejnia ja nic nie zrobiłem. Działałem tak jak zawsze! Parę krów, parę gęsi, nastraszyć kogoś i tyle! O tej gadzinie nic nie wiem...-Patrzył na nią swoimi bursztynowymi oczami, które co jakiś czas błyskały żółcią.
-Płaz.
-Co? -Znowu był zbity z tropu.
-Ropucha to płaz idioto. Chodzi mi o córkę młynarza Barbarę!- Dyszała ciężko, nie ze zmęczenia jednak, a ze złości.
-Wiem, że płaz chodziło mi o...-Widział, że jej jednak nie chodziło o ta drobną pomyłkę biologiczną..- Jaka córka młynarza? Ta mała pasąca gęsi? Przecież ja jej nic...
-Nie durniu! Ta gruba, co niosła chrust z lasu! Jak szybko czegoś nie wymyślisz to naprawdę ci utnę łeb.- Nie żartowała. Lykantrop zaczął się zastanawiać.
-A, o tą ci chodzi!- Uśmiechnął się.- No tej to już kompletnie nic nie zrobiłem, ale wiem, kto chciał zrobić. Faktycznie śledziłem ją przez las i chciałem wystraszyć, ale zauważyłem, ze skrada się za nią też ten księżulo. Miał na sobie pełno jakiś skór i wypchany wilczy łeb. Jak tamta wyszła z lasu to się na nią rzucił i chciał ulżyć chuci. Nie mogłem pozwolić, żeby wina za to spłynęła na moje konto, więc zawyłem z całych sił. Wtedy wybiegł jej stary i przegonił widłami klechę. O i tyle...-Ulżyło mu, gdy zobaczył, że mina Rejni się zmienia.
-Masz szczęście.-Podała mu rękę by się podniósł.- Faktycznie klecha dziwnie patrzył na ta dziewczynę. Dobra chodź.-
-Dzięki kochanie. Przecież wiesz, że muchy bym nie skrzywdził. Czy te oczy mogą kłamać?- Uśmiechnął się odsłaniając równe rzędy białych zębów.
- Nie przesadzaj z tą muchą. Widziałam jak patroszysz jelenia jednym ruchem. Oboje też wiemy, że kłamiesz równie dobrze jak patroszysz, więc nie zachęcaj mnie żebym się zastanowiła czy dobrze zrobiłam.- Podeszła i jednym ruchem odcięła głowę Gugały. Wsadziła trofeum do worka.
-Dobra to wilkołaka już mamy. Teraz idź i wydłub z tamtego pnia kulę. Pewnie jest srebrna.- Chłopak zrobił jak mu kazała. Namacał dziurę, ale kula tkwiła głęboko. Zdenerwował się nie mogąc jej wyciągnąć. Zamknął oczy i skoncentrował szepcząc w niezrozumiałym języku, na jego rękach pojawił się z powrotem czarne włosy a paznokcie zmieniły w długie ostre jak brzytwa pazury. Wbił je w drzewo, zacisnął i wyjął nierówny kloc drewna. Rozłupał go na pół okazując zmiażdżony kawałka szlachetnego metalu. Ręce znów przybrały ludzki wygląd.
-Cha, faktycznie srebrna! Aż dziwne, że ludzie wciąż wierzą w te bajeczki.-Uśmiechnął się podnosząc kruszec do księżyca i obracając go w palcach.
-Ciesz się, że wierzą, bo, jak by wiedzieli, że zatłuc cię można zwykłym tasakiem już dawno byś nie żył. Idziemy do wioski odebrać, co nasze.- Ruszyli przed siebie podziwiając piękno nocy. Rejnia patrzyła na stąpającego z niezwykła gracja Sulmira, bo tak miła na imię ten chłopak. W jego ruchach widać było jednak zwierzęcy element. Pracowali razem. On wpadał do wioski i robił zamęt. Ona przybywała w roli wybawicielki, po czym zgarniali całą forsę i zmierzali do innej osady gdzie cała szopka znów się powtarzała. Zawsze znalazł się ktoś, na kogo zrzucić można było podejrzenia o wilkołactwo. Tu darem bożym okazał się leśniczy. Gdzie indziej był to jakiś chłop, albo leśny pustelnik. Prócz pracy łączyło ich coś jeszcze. Miłość.
-Suli jak to było z tymi dzieciakami. Podobno uciekałeś przed jakąś starą babą!- Uśmiechnęła się drwiąco.
-Wredna suka. Wykryła mnie dzięki jakimś czarom jak się kręciłem koło jej chaty. Wyskoczyła obwieszona całymi pękami wilczo mleczy, a wiesz, jakie efekty wywołuje u mnie przebywanie w pobliżu tego ziela. Nawet nie wyobrażasz sobie jak ona była szybka. Goniła już mnie jakiś czas, gdy wpadłem na te dzieciaki. Uznałem jednak, że wole nie nastraszyć tej parki niż dostać wysypki, więc pobiegłem dalej. Pewnie i tak narobiłem im niezłego stracha, co?
-Tak mały był przerażony jak mi o tym opowiadał. Nie oszczędził jednak uwagi, co do higieny twojej jamy ustnej.
-Ten mały to niezłe ziółko. Nie zdziwiłbym się jak by zatłukł swojego ojca tą jego siekierą.-Powiedział ignorując złośliwą uwagę swojej partnerki, których ta miła pełne rękawy.- Choć jaki ojciec taki syn. Przecież, to stary ich zostawił w tym lesie. Mieć dwie gęby do wyżywienia więcej, a ich nie mieć to w sumie cztery, nie?
-Sam to wymyśliłeś, czy ktoś ci powiedział? -Kolejna kąśliwa uwaga.
-Gdzieś przeczytałem.-Pokazał jej język, który trochę przypominał wilczy. Poważnie to może i te dzieciaki by zginęły, ale jak je znalazła ta baba, to wzięła do siebie. Ładnie się jej za to odpłaciły jak widziałem. Dwa dni później poczułem w lesie smród człowieczego truchła. Znalazłem ją leżącą na progu domu z dziurą w głowie i zakrwawiony pogrzebaczem obok. Cały stół zastawiony jedzeniem. Ta kobieta nie miała zbyt wielu gości i pewnie chciała nakarmić dzieciaki i odstawić do wioski. Tak się jednak kończy zbyt wielka dobrotliwość.-Maszerowali dalej.
-A ta dziewczynka z gęśmi?- Zapytała mimochodem.
-Przecież mówiłem, że nic jej nie zrobiłem. Zjadłem gęsi to fakt, ale głodny byłem diabelnie. A co powiedziała coś innego.
-Nie.- Zaprzeczyła szybko.-Dokładnie to samo, tylko bardziej... Makabrycznie to opisała. Wiesz, ze ona była trochę upośledzona.
-Przykra sprawa, ale nic o tym nie wiedziałem.- Doszli do wioski, a słońce powoli znów zamierzało zapanować nad światem.
-Udawaj, chociaż, że jesteś w szoku. No i, może, że jesteś trochę wycieńczony.-Weszli przez bramę do "miasteczka". Twarze ludzi wystawały zza uchylonych drzwi i okiennic.
-Wychodźcie. Wilkołak nie żyje!- Podniosła do góry okrwawiony wór. Ludzie zaczęli się wyłaniać ze swoich siedzib, a ksiądz z burmistrzem podbiegli do nich jako pierwsi.
-Mam tu głowę potwora.-Rozsupłała worek. Coś, co kiedyś było nieodłączną częścią Gugały potoczyło się pod nogi starszych miasta. Ksiądz odskoczył jak oparzony. Przez cały tłum pobiegło głośne "Och".
-A, więc to był Gugała!- Krzyknął burmistrz.
-Nie inaczej. Zabiłam go akurat, gdy chciał pożreć tego chłopaka.- Wskazała ręką, na Sulimira, który obdarzył wszystkich spojrzeniem przerażonego szaleńca.- Zaprowadźcie go do gospody, nakarmcie i umyjcie a potem odstawcie do mojego pokoju. Mam z nim jeszcze do pogadania.- Chłopak poszedł razem z dwoma rosłymi mężczyznami, powłócząc nogami.
-Gugała! Przecież to był taki dobry chłop, no i sam się zgłosił, ze by zatłuc wilkołaka...
-I pewnie tropiłby go tak do usranej śmierci- poleciało z tłumu.
-A nie zauważyliście u niego jakiś dziwnych zachowań.-Zapytała Rejnia zakładając rękę na rękę. Przez tłum przebiegł szmer.
-Cały czas mieszkał w lesie!
-No i te jego wąsy!!!
-Kiedyś widziałam jak jadł surowe mięso!- Tak właśnie ludzi sami sobie udowadniali, że bogu ducha winien Gugała był tą szkaradną postacią z legend.
-No właśnie, a teraz moja zapłata.-Burmistrz bez wahania wręczył jej worek złotych monet.
-Dziękuje pani, nie wiem, co byśmy be ciebie zrobili. Jako przedstawiciel tego miasta chciałbym zło...
-Dobrze już dobrze- Przerwała mu Rejnia, która nasłuchała się już zbyt wielu takich przemówień.-Teraz, będę musiała jeszcze zamienić kilka słów na osobności z księdzem.-Ruszyła z grubasem w stronę kościoła. Burmistrz poczłapał za nimi.
-Rotardzie, czego w słowach „na osobności” nie zrozumiałeś?- Zapytała, Rejnia odwracając się w stronę zarządcy miasta. Starzy człowiek kręcąc nosem oddalił się od swego przyjaciela, który z niewiadomych przyczyn zaczynał się pocić. Kiedy doszli a wrota świątyni zatrzasnęły się z głuchym hukiem, ksiądz zakrzyknął swym basowym głosem.
-Czego jeszcze ode mnie chcesz? Pierścień, który chciałaś jest w sakwie.
-Oboje wiemy, że nie chodzi o ten głupi pierścień. Oboje tez wiemy, że córki młynarza nie napadł wilkołak.
-A skąd to niby wiesz!- Ryknął chwytając się ostatniej deski ratunku.
-Gugała powiedział mi wszystko tuz przed śmiercią. A ty klecho chyba nie chcesz, żeby takie pogłoski rozeszły się po wiosce.
-Mieść... -nie dokończył.- Czego zatem chcesz ode mnie.
-Ten pierścień pasowałby mi idealnie do koloru moich oczu.-Zamrugała kilkakrotnie. Kapłan z całych sił pociągnął za złota obręcz znajdującą się na tłustym paluchu. Podał jej swój ostatni sygnet.
-A teraz, wynoś się stąd. Natychmiast.
-O nie, kochany! To ja wciąż trzymam lejce tego zaprzęgu! Teraz pójdę sobie do "Babuni", a ty będziesz się żarliwie modlił, żeby nie przyszło mi do głowy szepnąć słówko tu i tam.- Wyszła z kościoła zostawiają wściekłego duszpasterza, który upadł na kolana i naprawdę zaczął się modlić. Gdy znalazła się w swoim pokoju zauważyła, że Sulimir leży w łóżku. Zdjęła płaszcz odsłaniając swoją idealną sylwetkę
-Nie patrz tak na mnie! Dlaczego masz takie wielkie oczy?- Zapytała ze zdziwieniem. Łzy zakręciły się w oku Wilkołaka.
-Jak dawno nie widziałem czegoś tak pięknego! Chodź do mnie!- Rzuciła się na nią chwytając ją w objęcia swych silnych ramion i całując namiętnie.