Po raz kolejny ten temat napiszę, ponieważ stary miał po...ną ankietę, im bardziej starałem się ją naprawić, tym bardziej się waliła.
Działo się to dnia pewnego, pięknego i słonecznego. Kurz ulicy unosił się delikatnie w promieniach ciała niebieskiego, które znajduje się w centrum naszego układu planetarnego. Liście drzew, nieruchome, zachłannie pochłaniały energię potrzebną im do produkcji drogocennej glukozy.
Kamień, który wyprysnął spod kół pędzącego tira, uderzył mnie i rozciął mi udo na parę centymetrów w głąb. Początkowo nic nie poczułem, ale po chwili...
-Urwał nać! – krzyknąłem, zachowując choć trochę humoru, i zacząłem wić się na poboczu, jak ucięta w pół dżdżownica. Oczy zachodziły mi mgłą w miarę upływu krwi i zmiany ciśnienia wewnątrz ciała.
-Hej! Ardel! Co ci jest? Nie zachowuj się jak elf. To tylko kamycz... – przerwał, gdy zobaczył czerwonawą kałużę wokoło mojej nogi. – O żesz k..wa!
Doszedłem częściowo do siebie i spróbowałem zrobić sobie opaskę uciskową z koszuli. Nie wiem, jak mi się to udało, ale upływ mojej drogocennej tkanki łącznej zmalał o połowę. Usłyszałem cztery piknięcia. Zdjąłem T-shirta i przycisnąłem do rany.
-Halo? Z pogotowiem. Tak droga na Wymyślaczu. Gdzie? Tuż przy lasku. Rozcięte udo. Za ile? Pięć minut? Poj...ło?! Pospieszcie się!
Piknięcie. Telefon wylądował w kieszeni.
-Trzymasz się Ardel?
-Tak – odpowiedziałem z bólem w głosie. Rana paliła mnie naprawdę mocno.
-Zaraz przyjedzie erka – najwyraźniej debil chciał mnie uspokoić. OMG! Cóż za idiota!
Po głupiej rozmowie i długiej chwili milczenia usłyszałem syrenę. Oczywiście Warlock musiał dać popis swojej głupoty.
-Jadą! – puściłem zaimprowizowany bandaż, żeby uderzyć się ręką w czoło. Szybko zauważyłem mój błąd i ręka wróciła do funkcji plastra.
Kamień spod kół karetki, gdy hamowała, trafił mnie w podeszwę. K...wa, ja mam psie szczęście! Otworzyły się drzwi. Oczywiście lekarz był na poziomie Warlocka.
-Gdzie ranny? – widok wijącego się, zakrwawionego człowieka nie sugeruje, iż to on jest ranny, prawda? – A tu jesteś. Chodź, pomożemy ci wejść do karetki.
Wyszła pielęgniarka, nie przyjrzałem się dokładnie, bo patrzałem na swoją felerną nogę, i chwyciła mnie wraz z arctem pod ramiona. Powlekli mnie do samochodu. Położyli na twardym łóżku i świadomość zaczęła ode mnie odpływać. Upływ krwi...
Obudziłem się nie do końca świadom świata i swojego ciała. Jednego byłem pewien: narkoza lub znieczulenie. Lub też narkotyki czy alkohol? Powoli przypominałem sobie co działo się wcześniej. Noga, krew... Karetka! Wspomnienia z niedawna zalały mnie falą niepokoju o kończynę. Otwarłem oczy. I szybko zamknąłem, bo oślepiły mnie lampy. Gdy dostosowałem swoje oczy do oświetlenia, stwierdziłem, że biały sufit i takież same ściany, seledynowa pościel oraz parawany oznaczają szpital. Odkryłem się. Podczas tej czynności poruszyłem nogą, ale nic nie poczułem. Więc albo jej nie miałem, albo jest na znieczuleniu.
Była na swoim miejscu. Udo miało wiele, wiele bandaży, a jak przypuszczałem, równie wiele szwów. Zauważyłem, że jestem jedynie w swoich bokserkach, a ubranie gdzieś zniknęło. Ciekaw byłem kiedy mnie wypuszczą. Czy może będę musiał tu czekać, aż minie działanie narkozy i mnie przebadają. Co ja tu będę robił? Nie pozostawało nic innego jak tylko przykryć się prześcieradłowatą kołdrą i spróbować usnąć. Niestety w takim oświetleniu nie było to możliwe.
Ktoś otworzył drzwi. Usłyszałem to, lecz nie zauważyłem, bo te znajdowały się za parawanem. Stuk obcasów. Czyżby pielęgniarka? Pokazała się. Najpierw moją uwagę przyciągnęła bardzo naciągnięta koszula na klatce piersiowej, a później dopiero cała postać. Naprawdę piękna.
-Dzień dobry młodzieńcze – powiedziała z uśmiechem.
-Witam.
-Przyszłam zbadać, czy aby tężca albo innego świństwa nie załapałeś.
Ruszyła w stronę jakiejś szafeczki. Również białej, wcześniej przeze mnie nie zauważonej. Schyliła się i byłem świadkiem, jak jej krótka seledynowa spódniczka unosi się w górę i ukazuje naprawdę śliczne pośladki, nawet trochę nie przykryte przez czarne stringi. Odwróciła się ze strzykawką i paskiem w ręce.
-To najpierw krew do zbadania.
-Czy wystarczająco krwi ze mnie nie wyciekło podczas wypadku? – spytałem z nadzieją w głosie. Jak każdy człowiek nie nienawidzę igły w ciele.
-Była brudna. Nie nadawała się – fuck. No ale nie powinienem robić sobie nadziei.
Nastawiłem lewą rękę i odkryłem w zgięciu łokcia. Opaska. Delikatne ukłucie – zna się na rzeczy. Wacik. I tyle. Jak zwykle.
-Teraz muszę sprawdzić twoje węzły chłonne.
Powiedziawszy to kazała mi siąść prosto. Zaczęła delikatnie masować mi dwa miejsca na szyi.
-Te są w porządku. Połóż się – zrobiłem jak kazała.
Zsunęła mi z nóg kołdrę i zaczęła delikatnie zsuwać bokserki. Początkowo chciałem jej przerwać, ale przypomniałem sobie, że w pachwinach również znajdują się węzły. Znów zaczęła masować. Wzwód był nieunikniony. Na szczęście po chwili powstrzymałem odruch ciała. Nagle jej palce, haha wiem co byście tu z chęcią przeczytali, chwyciły brzegi mej bielizny i podciągnęły w górę.
-Te są nienaturalnie duże. Znaczy się złapałeś coś. Zbadamy ci krew i jutro dowiesz się co i jak.
-Dzięki mademioselle.
Tęsknie spojrzałem na jej tyłek i palce, gdy wychodziła. Ale szybko odegnałem ten widok. Dziewczyna na mnie w domu czeka! Usłyszałem odgłos naciskanej klamki. Światło nareszcie zgasło. Wreszcie będę mógł zasnąć.
Coś było nie tak. Gdy przecierałem oczy, zauważyłem, że coś świeci na czerwono. Otwarłem moje odbiorniki fal magnetycznych i... Cały świat był plątaniną czerwieni i czerni! Co jest do cholery jasnej? To sen, czy szaleństwo się zbliża? Pewnie sen. Infrazja... Zawsze marzyłem o widoku w podczerwieni. LOL. Zamknąłem oczy i śniłem dalej.
Obudziłem się wcześnie rano. Byłem wyspany. Dziwne. Zwykle rano powieki mi się kleją tuż po obudzeniu. Dopiero po chwili zauważyłem, że jest wciąż ciemno. Słońce dopiero wychyliło mały kawałeczek ponad horyzont. Koło łóżka, na stoliczku leżało jedzenie pod serwetką. Usiadłem. Gdy chciałem chwycić serwetkę, ta sama podleciała mi do ręki. FUCK! Morfinę albo inny shit mi podali! Chwyciłem sztućce, wcześniej zwijając serwetkę i ciskając ją koło talerza. Jajecznica i chleb z masłem. Zawsze coś. Jajka były dobrze doprawione, a chleb świeży i jeszcze ciepły. Przyjemnie. Nie miałem co robić, więc wstałem, zrzucając z siebie kołdrę.
Czułem pod prawą nogą ziemię – znaczy się brak znieczulenia. Przygotowałem się na wściekły atak bólu... Nic się nie stało. Zupełnie nic nie poczułem. Zdziwienie zatrzymało mnie w miejscu, tak, że nie byłem w stanie się poruszyć. Delikatnie sięgnąłem do bandaża i zacząłem go powoli odwijać. Myślałem, że ujrzę tam jakąś masakrę, albo coś takiego, ale... Szwy pod którymi był sobie cieniutki strup. Nie maleńki, ale nie tak duży jak myślałem. Dotknąłem. Zabolało. A więc jednak nie zrosło się całkowicie. Piękna czysta rana.... Przypomniałem sobie węzły chłonne. To nic. Cóż pójdę zapytać co z tą krwią. Ruszyłem w stronę parawanu. Po chwili się zatrzymałem. Przed chwilą miałem odjazd, morfina, więc lepiej poczekam w łóżku. Jakby miały mnie krwiożercze marchewki gonić... Zaśmiałem się i wróciłem na posłanie.
Po mniej więcej pół godziny znów przyszła pielęgniarka. Miała bardzo smutną i wyrażającą żal twarz. Podeszła bliżej. Jej wielkie oczy pełne ubolewania... Delikatnie rozchylone usta...
-Wykryliśmy w twej krwi jakiś nowotwór – wiadomość zaowocowała cichym ‘ka’ ’u’ ‘er’ ‘wu’ ‘a’. – A może i kilka – jej głos był przesycony smutkiem. – Niestety nie mamy pojęcia co to jest. W nocy przebadaliśmy całe twoje ciało, ale ten nowotwór nie jest miejscowy. On jest wszędzie! – przesrane. Za tydzień mam urodziny. za***isty prezent. Ciekawe ile pożyję? Zaśmiałem się ironi-tragicznie. Miałem skończyć dopiero dwadzieścia lat.
Pielęgniarka pochyliła się nade mną i rozchyliła wargi do pocałunku. Zbliżyła się bardzo, bardzo blisko. Chciałem tego. Nawet bardzo. Ale po chwili oczarowania odsunąłem się zorientowawszy się co się dzieje. Odsunąłem jej twarz ręką.
-Co jest? – ups. Chyba zbyt ostro. – To chyba nie twoja praca?
-Chciałam uczynić ci trochę przyjemności. Poza tym spodobałeś mi się. I bardzo prawdopodobne jest, że są to twoje ostatnie chwile. Umrzesz za sześć dni.
Sześć dni!? OMG! Nie może to być osiem?! To już to nawet, k...wa nie jest prezent na urodziny!
-Nie musisz robić z siebie dziwki – odpowiedziałem szorstko. Nie było po mnie widać, że jakoś tragicznie przyjąłem wiadomość o bliskim końcu. – Ja też mam swój honor – urażona odwróciła się i wyszła.
Usiadłem na łóżku. Dwie łzy zakręciły mi się w oczach i spłynęły po policzkach. Nawet przekląć teraz nie potrafię. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Co robić? Poszedłem do drzwi. I wyszedłem. Korytarz był raczej krótki. Dochodziło się nim do recepcji, ale ja tam dość nie mogłem. Pod koniec korytarza były szklane drzwi. Dostrzegłem mikrofon i głośnik. Można spróbować.
-zadzwonić – powiedziałem w stronę urządzenia. Facet z recepcji spojrzał w moją stronę i uśmiechnął się.
-Podaj numer, przyjacielu – doszedł do mnie jego głos. – Tak wiem o co chcesz mnie poprosić. Rozmowa będzie prywatna i nikt nie będzie jej słuchał.
Szczerze mówiąc waliło mnie to.
-Dzięki. Kierunkowy trzydzieści pięć. Numer: pięć pięć dwa dziewięć zero jeden cztery.
-Dobrze. Już łączę.
Z niecierpliwością słuchałem powolnych dźwięków sygnału dobiegającego z głośnika.
-Halo? – głos mojej kochanej mamusi! Nareszcie!
-Cześć, mamo – usłyszałem pisk ni to radości, ni to złości.
-Gdzieś ty był? I gdzie teraz jesteś, mała cholero?! – głos przepełniony był udawanym gniewem i szczerą troską. – Martwię się o ciebie. A Ala czeka, żeby pograć z tobą na gitarze.
-Mamo, obiecaj mi, że będziesz spokojna, dobrze? – mówiłem cichym, niewzruszonym tonem. I właśnie pogodziłem się z dalszym losem.
-Spiłeś się?! Brałeś?!
-Obiecaj... Mamo...
-No dobrze. Będę spokojna – niepokój w jej głosie.
-Jestem w szpitalu – z głośnika dobiegło mnie strasznie głośne westchnienie. – Mam...
-Czemu? - przerwała mi.
-Mam nowotwór. I umrę za sześć dni.
-Nie żartuj sobie ze mnie, dobrze? Wiesz, że z takich rzeczy nie można robić sobie jaj?!
-Nie robię – odpowiedziałem łagodnie. – Spróbuję dostać się dziś do domu.
-Andrzeju – płakała i mówiła przez łzy. Jak każda kochająca matka – Ale jak to możliwe? Jak...
-Mamo – przerwałem. – Opowiem jak wrócę. Pa – rozłączyłem się.
Teraz mikrofon do recepcji.
-Panie, czy mógłbym do mnie lekarza prosić?
-Oczywiście. Już go do ciebie posyłam.
Odwróciłem się i wróciłem do sali szpitalnej. Siadłem na łóżku i czekałem, wpatrując się tępo w biały sufit.
Klamka, stuk butów. Pojawił się starszy mężczyzna w białym ubraniu. Stereotyp. O dziwo nie miał słuchawek z trąbką. Czy jak kto woli: stetoskopu.
-Witam. Czego ode mnie potrzebujesz? Gorzej się poczułeś? – spytał.
-Ja? Chcę wiedzieć what the hell is going on!? – odpowiedziałem krzycząc.
-Spokojnie. Pielęgniarka nie wytłumaczyła? Masz sześć dni.
-No to te pieprzone sześć dni! chcę spędzić w towarzystwie rodziny. Tzn dajesz mi ubranie, ja wychodzę i już mnie nie widzisz. Jeśli chcesz mnie zostawić do badań to masz moją krew. Jeśli mimo to chcesz mnie zatrzymać, to i tak wyjdę. I tak nie mam nic do stracenia. Czaisz? – zacząłem sapać z gniewu. Po chwili zorientowałem się, że ten biedny lekarz nic mi nie zrobił.
-Oczywiście – najwyraźniej przygotował się na mój wybuch. – Ubranie masz w tamtej – wskazał palcem – szafce. Drzwi masz otwarte. Jeśli to tyle, to żegnam – odwrócił się i zaczął wychodzić.
-Dzięki. Naprawdę dziękuję...
O dziwo ubranie było wyprane, a dziura na udzie zaszyta. Ubrałem się. Wyszedłem. Zadzwoniłem na taksówkę. Pojechałem...
Wysiadłem z żółtego samochodu. Podziękowałem kierowcy i spojrzałem na dom. Słońce odbijało się od czarnych dachówek, tworząc czarno białą tęczę na dachu. Przypominało mi to błyszczącą rybę lub łuski poruszającego się smoka. Cztery drewniane kolumny podtrzymujące balkon moich rodziców, miały wiele pęknięć, przez co w słońcu wyglądały jak płynny miód. Ceglaste kafelki schodów prowadzących do drzwi wejściowych raziły odbitym światłem. Mały bałagan pod ścianą z drewnianych bali prezentował się pięknie, tak zwyczajnie, codziennie. Zupełnie inaczej niż moja sytuacja. Cóż... Nareszcie w domu.
Ruszyłem schodami w górę. Po pokonaniu kilku stopni i minięciu grubych kolumn stanąłem przed drzwiami. Nacisnąłem klamkę. Było otwarte.
-Tak – powiedziałem ze śmiechem. – No ,może prawie. Przestaw ten palec tak – przesunąłem środkowego siostry o próg niżej. – Tu masz właśnie G dur.
Uderzyła w struny. Z pudła gitary wydobył się piękny czysty dźwięk. Alicja wydała z siebie śmiech, brzmiący jak małe krystaliczne dzwoneczki.
Szczęśliwy po spędzeniu normalnego dnia z całą rodziną wszedłem do mojego dawnego pokoju. Meble w perłowo zielonym kolorze z miedzianymi okuciami na bokach i skórzanymi rączkami szuflad i drzwiczek. ‘Okrętowa’ lampa koloru srebrnego rzucała na to wszystko delikatne biało-żółte światło. Stary siedemnasto calowy monitor stał wciąż na biurku. Mała rozkładana kanapa w bladych odcieniach różnych kolorów, na której spali kiedyś moi koledzy kiedy do mnie przyjeżdżali w gimnazjum, stała i nadal tak samo zachęcała, by na niej usiąść i zasnąć. Dziwne... Wszystko takie jakieś posprzątane. Fuck... Nowotwór. Rodzice pewnie chcieli, bym ostatnie dni spędził w szczęściu całkowitym, wić posprzątali. A tylko mi przypomnieli...
Podszedłem do szafeczki, na której stała mała srebrna wieża i był ułożony stos płyt, który, gdy byłem tu niedawno, walał się w nieładzie i rozsypywał się na podłogę. Otworzyłem szufladę i zarzuciłem płytę ‘Theli’ Theriona.
Zgasiłem światło i położyłem się na łóżku. Przykryłem kołdrą i rozmyślałem. Nie potrafiłem zasnąć.
‘Nergal allatu mellamu mesaru
La tapallah Annuaki’
I mam ten świat opuścić? Zostawić rodzinę? Przyjaciół? Mojego mistrza kowala? Pracę? Minstrelkę?... Mam nadzieję, że Bóg mnie przyjmie. O ile to, że uznałem jego Kościół za coś niewartego uwagi... Ale modliłem się. I czytałem Pismo...
Otwarłem oczy. Świat był czerwony. Znowu infrazja. Odgłos syreny. Alarm? Świnia! Czerwień...
Otwarłem oczy. Cały obraz był zamazany. Nie potrafiłem się ruszyć.
-...dził się – usłyszałem szept nad sobą. – Daj mu...
Świadomość jak przyszła tak znikła. Pozostał tylko mocny blask jasnego światła.
Otwarłem oczy. No tu już naprawdę się obudziłem. Jakie dziwne sny. Walić je. Kolejny dzień. Która? Spojrzałem na zegarek na szafce nocnej. Szósta dwadzieścia. Zwykle spałbym o tej porze, ale nie chciałem tracić cennego czasu. Ubrałem się, umyłem i zacząłem piękny dzień od rodzinnego śniadania.
Przyjechał mój świetny przyjaciel, Miriam. Byłem z nim umówiony na paintballa. Pograliśmy jeszcze z kilkoma osobami. Później urządziliśmy krótką bitwę na shinaje. Wypiliśmy po piwie, zagraliśmy w Countera i pożegnaliśmy się.
Znów noc. Kąpiel. Film. Sen...
Białe pomieszczenie. Nie! Nie białe. Brudno-szare. Popękane ściany. Lampa na środku. Nie! Na suficie. Smród. Drzwi. Brak klamki. Okno. Krata. Sen...
Rodzice zabrali mnie do miasta. Byłem umówiony z Minstrelką. Wysadzili mnie i pojechali dalej, do pracy. Z daleka widziałem idącą w moją stronę drobną postać, ubraną w szary skórzany płaszcz i czarne trepy. Zaczęła biec. Czekałem. Dobiegła i rzuciła mi się na szyję. Pocałowała mnie, a ja ją.
-Witaj Andrzeju – powitała mnie szczęśliwa. – Dawno się nie widzieliśmy.
-I za niedługo widzieć się już nie będziemy – odparłem smutno.
-Co?! – już szykowała rękę do liścia.
-Może ci wyjaśnię... – w miarę mojego opowiadania słońce przygasło i zerwał się nieprzyjemny wiatr.
-Chcę to z tobą zrobić – stwierdzenie zbiło mnie z nóg. CO?!
-Nie znamy się wystarczająco długo – odparłem bez przekonania. Cztery lata to mało?
-Nie chcesz mnie? – zawsze to pytanie. Uwielbiają siać zamieszanie.
-Domyśl się – wredny jestem i już. – Poza tym trzy dni i mnie już nie będzie.
-Właśnie. I dlatego chce po tobie prawdziwą pamiątkę – co u diabła? – Jest mój czas. Chcę dziecka – zemdlałem.
Było wspaniale, ale nie będę opisywał. To moje i tylko moje wspomnienie.
Zasnąłem... Obudziły mnie promienie słoneczne wkręcające się w moje oczy.
Kolejny piękny dzień. Dziwne sny. Odwiedziny Minstrelki. I kolejny dzień...
Aż w końcu...
Otworzyłem oczy. Było ciemno. Nie, nie było ciemno. To czarny płaszcz. Usiadłem.
-Witaj – rzekłem do Śmierci.
WITAJ – rozbrzmiał głos w mojej głowie. – KONIEC WŁAŚNIE NASTAŁ.
-Wiem. Zabierz mnie tam gdzie chcesz. Żyłem godnie, to i umrę godnie. Mogę? – spytałem biorąc do ręki kartkę i długopis.
MASZ CHWILKĘ.
-Dzięki.
‘Chciałbym się pożegnać. Nastał mój czas. Życzę wam szczęścia. Nie przejmujcie się moją śmiercią. Minstrelko, chcę byś żyła w szczęściu, bez żałoby po mnie. Boże pobłogosław im i mojemu dziecku. Amen.’
-Jestem gotów – powiedziałem do czarnej postaci.
CHODŹMY WIĘC.
Świat zawirował.
Otwarłem w pełni świadome oczy. Pokój. Obskurne ściany. Brak klamki. Zapłakałem. Była rodzina. Miłość. Piękny, prawdziwy świat. Świnia! Krew!
-K...wa!!!! – uderzyłem głową w ścianę. Rana na czole. Karmazynowy kolor. Czerwone ręce.
-K..wa!!! – jeszcze raz.
Drzwi się otworzyły Wbiegły demony w białych strojach. Znienawidzeni! Owinęli białym pasem. Trzymanie. Ścisk. Świnia! Pigułki. Tak! Pigułki!
-Tak!!! – połknąłem je. Powrót do świata. Pięknego świata.
Sorka za brak akapitów, ale wcięło przy kopiowaniu
***


-
- Szczur Lądowy
- Posty: 5
- Rejestracja: wtorek, 1 maja 2007, 19:04
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Rzeszów
Re: ***
Jak dla mnie... Dobre. Co prawda brakuje nieco takiego polotu, albo lekkiego pióra, jak kto woli i trochę czasem styl zdań nie za bardzo, ale ogólnie mi się podoba. Za to pomysł i watek główny, ukłony dla autora...

- BAZYL
- Zły Tawerniak
- Posty: 4853
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
- Numer GG: 3135921
- Skype: bazyl23
- Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
- Kontakt:
Re: ***














Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
