(1)
Poczułem na ciele powiew wiatru. Uff- odetchnąłem z ulgą. To znaczy, że nie jest ze mną jeszcze tak źle… skoro odczuwam jeszcze tak prozaiczne rzeczy, jak wiatr…
Idę przed siebie, jest już bardzo późno, lecz nie mam problemów z ciemnością. Wydaje się, że cienie- także one- prychają przede mną w przerażeniu. Rozświetlam mrok. Niebieskie światło, ono mnie prześladuje. Ja jestem tym światłem. A ono mną…
Na ulicach prawie pustka. Tylko kilku pijaczków zatacza się. Patrzą na mnie, jakbym był halucynacją po zbyt dużym natężeniu alkoholu… zresztą, sam czuję się jak halucynacja.
Nie wiem, do kogo piszę do słowa. Notuję je w pamięci. Może ktoś kiedyś zajrzy do mojego umysłu. Może ktoś kiedyś odzyska moje wspomnienia… jakże ja chciałbym je odzyskać.
Dotknąłem dłonią zimnego muru. Przeszedł mnie dreszcz.. Raduje mnie, a właściwie ratuje, świadomość, że znam uczucia i potrafię je nazwać. Wiem, kiedy jest mi zimno, a kiedy ciepło, kiedy czuję smutek, a…
Nie, nie pamiętam radości. Tkwi we mnie, w głębi, znam ją mniej więcej, ale nie pamiętam, jakbym nigdy jej nie zaznał. Jak to jest… wrócić do ciepłego domu, zastać żonę, dostać kolację, ciepłą, pyszną, położyć się spać do ciepłego łoża… Skąd wiem, że położenie się spać jest takie przyjemne. Czyżbym kiedyś to przeżył?
Hmm… Aglasil to dziwne miasto. Groteskowe. Pełne dziwaków, ludzi, nieludzi… widziałem tu dziwne stworzenia, traktowane normalnie… a ja… jak zostałem potraktowany? Czy naprawdę jestem gorszy od nich?
Tak…
Chce coś zrobić. Dowiedzieć się. Czuję się jak człowiek, ale człowiekiem nie jestem. Nie wytrzymam tej męki… Co stało się w gospodzie? Pojawiłem się, ot tak, nagle? Nie wierzę… Coś musiało być przedtem. Przecież skądś pochodzę, gdzieś nauczyłem się mówić, pisać chodzić… Teraz moje kroki są sztywne, a mięśnie napięte, jakbym dopiero nauczył się żyć… ale to niemożliwe.
Dojdę do mojej przeszłości. Dojdę. Dowiem się. Nie wiem, gdzie zacznę, nie znam Aglasil, nie mam pojęcia jak mnie potraktują… mnie… wyrzutka plenarnego…
Odczuwam sen. To dobrze. Znajdę jakieś miejsce, gdzie mrok mnie nie dopadnie i się położę. Sen będzie ukojeniem. Jestem w Aglasil od trzech godzin i już nienawidzę tego miejsca…
Część 1
Aglasil
Aglasil. Miasto dziwów, groteski, miasto nienaturalne. Ale nie ma naturalnych miast. Zawsze, gdy w jednym miejscu zbierze się ogromna liczba istot różnych ras i pochodzeń, z naturą nie ma to nic wspólnego.
Nie można powiedzieć, że słońce zachodzi nad wieżami Aglasil, bowiem nie ma tu słońca. Jest mrok. Mrok za dnia się ulatnia, odchodzi, spoczywa, nie wiadomo dokładnie co się z nim dzieje. Ale pod wieczór znów przychodzi, jak co dzień, zagęszczając się i dając znak, że noc nadchodzi…
Teraz właśnie nadeszła pora, gdy pierwsze strumienie ciemności okrywały miasto. Robotnicy wychodzili z fabryk i zakładów, pogwizdując, gaworząc, lub po prostu pędząc do domów. Niektórzy mieli dobry kawałek do przejścia, a wiadomo, że po zmroku bezpiecznie nie jest… Pecha mieli najbiedniejsi, których domy, czy raczej lepianki, stały w Dzielnicy Cieniasów. Tam nie było bezpiecznie nawet za dnia, a co dopiero w nocy… Legendy krążyły o wielkich szczurach wzrostem dorównujących koniom… oj, tak, Aglasil to nie jest zwykłe miasto.
Niektórzy kierowali swe kroki do gospód. Jedną z typowych knajpek dla przedstawicieli klasy średniej była karczma „Pod zalanym sukkubem”. Umiejscowiona owa gospoda była u podnóża jednej z sześćdziesięciu sześciu aglasilskich wież. Aglasil, oprócz tego, że uchodziło za miasto dziwów, było też miastem wież. Zyskało sobie przydomek Miasta Sześćdziesięciu Sześciu Wież Wierzchnich I Siedemnastu Podziemnych. Nie do końca wiadomo, kto wpadł na pomysł wybudowania, czy raczej wydrążenia wież podziemnych, ale faktem jest, że jedynie Aglasil takowe posiadało. Wieże podziemne nie wykazywały jednak zbytniej funkcjonalności i obecnie zejścia do nich pokryte były grubą warstwą rdzy…
Za to te górujące nad murami Aglasil miały swoje funkcje. Kilka z nich było na wyłączny użytek Pana Aglasil i jego świty, inne służyły za siedzibę rozmaitym organizacjom, Akademii, zaś te najniższe wynajmowali przedsiębiorcy, magowie i inne ciekawe osobistości. Każdy może mieć w tym mieście swoją własną wieżę, tylko nie każdego na to stać.
„Pod zalanym sukkubem „ zapełniało się w szybkim tempie. Po otworzeniu zardzewiałych, pancernych drzwi, oczom gościa ukazywała się wielka ściana, pod którą ustawiono stoliki. Na środku- pakiet do tańczenia, jednak chyba rzadko kto z niego korzystał. Z prawej strony serce, czyli kontuar… Stał za nim wysoki, starszy już człowiek, z siwą czupryną i w wyświechtanym fartuchu. Przecierał szklanki, ale co chwile odrywał się od roboty, by zdjąć z półki za nim jakąś pękatą butelkę pełną trunku. Ot, typowy karczmarz.
Goście przybytku to przede wszystkim mężczyźni, zazwyczaj ludzie, o szorstkich, ponurych twarzach. Zdarzało się kilka rozweselonych alkoholem gości, niekiedy kobiet, ale raczej atmosfera nie panowała zbyt wesoła. Wielu z klientów, chyba przyszło się tu miarowo upijać, by- zapewne- ulżyć swoim troskom.
Ale, że Aglasil zwykłym miastem nie było, to i niektórzy goście odchodzili od przeciętnej. Jeden z kątów przeznaczony był, dla tych „innych”. To były różne gatunki. Byli Półtarowie, czyli ludzie z domieszką tarańskiej krwi, charakteryzujący się wystającymi z jamy ustnej siekaczami i czerwonymi oczami. Czasem wpadały tu sukkuby. Nie lubiano ich, ale jak można lubić stworzenia z domieszką biesiej krwi? Ale na przykład Faretów traktowano zupełnie normalnie. Faretowie to rasa niska, posiadająca spiczaste uszy i piękny głos. Towarzyskie dusze.
Dzisiejszego dnia, gospodę miał zaszczycić swą obecnością jeszcze jeden gatunek…
Karczmę opanował szmer rozmów i dźwięk nalewania- oraz opróżniania- kielichów. Szynkarz ledwie nadążał z zamówieniami. Nic specjalnie ciekawego się nie działo… czasem rozlegał się jakiś zduszony śmiech, czy odgłos tłuczonego szkła…
Drzwi uchyliły się ponownie, skrzypieniem dając wyraz swym katuszom.
- Może być je wreszcie naoliwił, pacanie?- rzucił groźnym tonem do gospodarza jeden z klientów, ale ten zlekceważył zaczepkę.
Do środka wszedł człowiek, o bardzo jajowatej głowie. Uśmiechnął się do klienteli, zdjął kapelusz z głowy. Stały gość, najwidoczniej. Zamykał drzwi, gdy nagle… siła jakiejś detonacji odrzuciła go z ogromną prędkością. Człowiek uderzył głową w ścianę, zostawiając na tynku krwisty ślad. Opadł na podłogę, mdlejąc.
Nie to jednak zwróciło uwagę ludzi…
W momencie wybuchu coś pojawiło się przy drzwiach, odpychając gościa z ogromną siłą. Goście powstali. Najodważniejsi przysunęli się do obiektu, tchórzliwi przywarli do ściany.
- Co to do cholery jest?- mruknął karczmarz, który przestraszony detonacją wypuści szklankę pełną drogocennego trunku.
Dopiero teraz mógł na trzeźwo ocenić to coś. Unosiło się o kilkanaście cali nad podłogą karczmy. Wyglądało jak wielka kula szerokości wysokiego człowieka. Ale najciekawsza była jej budowa… kula błyszczała się niebieskim światłem. Wprawne oko zauważyłoby, że powierzchnia kuli nie była gładka. Raczej zbudowana z milionów elementów- cząsteczek niebieskawej materii, przeskakujących między sobą i błyszczących się w ciemności…
Wyglądało to pięknie, ale w tym momencie budziło przerażenie. Kula obracała się wokół własnej osi. Niektórych gości zafascynowała, bowiem ci zbliżyli się doń na kilka kroków. Jeden z odważnych wyciągnął dłoń… Koniuszki jego palców dotknęły tajemniczego obiektu…
W tym samym momencie człowiek odskoczył, jak rażony piorunem. Patrzący na jego ręce przysięgliby, że przez palce przeszedł strumień elektryczności… Odważny odskoczył na kilka kroków i spojrzał się z przerażeniem na kulę.
- To… to mnie poraziło!- wyjąkał, a ciekawscy podbiegli, by zbadać jego dłoń. Przez kilka minut strzelały z niej niebieskie płomyczki.
Przez jakiś czas kula obracała się, torując wyjście z gospody. Wszyscy siedzieli jak przyrośnięci do swoich miejsc. Bali się. Bez wyjątku.
W strukturze materii coś zaczęło się zmieniać… z kuli zaczęły pryskać podobne płomyczki niebieskiego światła. Cząsteczki poczęły się przesuwać. Chwilę potrzebowali goście, by to zrozumieć. Ale widoczne było, że kula zmienia swój kształt.
- Ona się kształtuje…- ktoś wyszeptał, a inni doszli do tego samego wniosku. Niebieskie światło zdawało się wyginać, robić dziwne ruchy. Z sekundy na sekundę całość przybierała coraz wyraźniejszą formę…
Najpierw widoczne były dwie nogi. Dość spore stopy. Zbudowane z niebieskiej materii wyglądały niesamowicie. Światło nie było już kulą, teraz zawijało się wokół siebie tworząc sylwetkę. Ludzką.
Tułów, pierś. Człowiek jak malowany. Po chwili głowa. Ręce też powstały. I nadszedł moment, gdy ruch wśród cząsteczek osłabł.
Gospodę rozświetlił blask. Wszyscy zasłonili oczy. Niezwykle intensywne światło w tym piekielnym, niebieskawym odcieniu…
Gdy ustało, a zebrani w środku odsłonili twarze, ujrzeli stojącego przed nimi człowieka. Niebieskiego człowieka. A raczej człowieka z niebieskiej materii.
Wszyscy zamilkli. Bezwładnie patrzyli się na to coś. Niektórzy z wyrazem przerażenia zastygłym na twarzy, inni zdziwieni. Ale nikt nie wydał nawet jednego odgłosu. Czekali.
Przybysz opadł na ziemię. Stał, ale widać, że chwiejnie. Jego twarz miała kamienny wyraz twarzy. W tym momencie w ogóle wyglądał jak posąg- wmurowany w posadzkę. Można by podejrzewać, czy nie jest tylko rzeźbą…
Ale po chwili rozwiał te nadzieje. Podniósł głowę. Omiótł izbę wzrokiem i zrobił krok do przodu. Ale zatrzymał się i dotknął własnej piersi.
Zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Co to jest? Czemu świeci na niebiesko? Dlaczego oni tak… dziwnie patrzą?
Przyłożył dłoń do skroni. Nic nie pamiętał. Tylko teraz… nagle pojawił się w jakimś obcym, nieznanym mu miejscu.
- Gdzie… gdzie ja jestem?- odezwał się twardym, zachrypniętym głosem. Ludzie się wzdrygnęli. Nie usłyszał odpowiedzi…
Ruszył do przodu, instynktownie, ku ladzie. Goście przybytku rozstępowali się przed nim. On kroczył powoli, niezdarnie, sztywno, jakby od dawna nie używał nóg. Zatrzymał się przed ladą. Jego zielone oczy, jedyna część ciała, która nie błyskała się na niebiesko, skierowały się na człowieka po drugiej stronie lady. Karczmarz. Cofnął się o kilka kroków, gdy ujrzał to coś patrzące się na niego twardym wzrokiem. Ale gdy poczuł za głową drewnianą półkę, wiedział, że nie ucieknie. Lecz nie wyglądało na to, by niebieska istota chciała śmierci kogokolwiek.
- Gdzie jestem?- powtórzył pytanie. Minęła chwila, ale gospodarz zebrał się w sobie i odrzekł:
- W… w… Aglasil…- jęknął. Zdał sobie sprawę, że trzyma w ręku szklankę, na której zacisnął dłoń tak mocno, że zranił sobie skórę. Puścił kielich, a ten rozbił się mu u stóp.
- Aglasil?- upewnił się niebieski, a jego rozmówca tylko przytaknął.
- Czym… kim- ugryzł się w język karczmarz- p…pan jest?
Tutaj zapadła niezręczna cisza. Przerwało ją skrzypienie drzwi. Przybysz zdał sobie sprawę, że ci z gości, którzy już doszli do siebie, wymykają się z gospody. Ze strachu przed nim.
- Nie pamiętam- odpowiedział dopiero wtedy niebieski, lecz była to odpowiedź głęboko nie satysfakcjonująca. I karczmarza, i jego.
Ciężko było się spodziewać, że rozmowa się ułoży. Szynkarz miał wiele pytań, ale bał się je zadać. Gość miał jeszcze więcej pytań. Ale gospodarz i tak by mu nie odpowiedział.
- Daj mi coś… do picia- zażądała tajemnicza postać. Czuł, że niezwykle suszy go w gardle. Dziwił się, skąd zna to uczucie. Ale znał i potrafił je nazwać. Choć nigdy go wcześniej nie przeżył…
Gospodarz drżącymi rękami zdjął butelkę jakiegoś trunku z szafki za nim i nalał do kielicha. Rozlał dużo. Przybysz nie zwrócił na to uwagi i szybko pochłonął zawartość. Mocne. Znał nazwę tego trunku… tylko skąd…
- Rum Asfaloński?- zapytał się zdziwionego karczmarza, który tylko skinął głową. Niebieski odłożył szklankę. Z natłoku mysli łeb mu zaraz pęknie.
- Co pana… do nas sprowadza?- próbował udawać grzecznego barman. Na jego twarzy miał pojawić się uśmiech, ale wyskoczył tylko grymas.
- Żebym to ja wiedział…- półtonem rzucił gość. Zamknął powieki. Źle patrzyło mu się na własną skórę… To nie tak… to nie może być tak…
- Ma pan… amnezję?- brnął szynkarz.
- Mhm… chyba tak to… nazywacie… nic nie pamiętam.
- Czyli amnezja. Ciekawe- choć wcale to karczmarza nie ciekawiło.
Stoliki za nimi prawie opustoszały. Zostali albo ci, co spili się przed materializacją niebieskiego (musieli upić się bardzo mocno, że nie obudził ich huk), albo ci, co bali się najmniej, a uczucie to eliminowała ciekawość…
- Mam wrażenie, że… że… uciekli przede mną- gospodarz nie odpowiedział. Sam chętnie by uciekł.- Pierwszy raz widzicie kogoś takiego?
- Szczerze… mówiąc… to tak- starał się odpowiadać spokojnie. Połyskujący niebieskim światłem człowiek (albo jakaś inna istota) zadumał się… nie wiedział o co w tym wszystkim chodzi… nie miał pojęcia, skąd się tu wziął. Nikt mu tu nie pomoże. Jest zdany sam na siebie.
- Ale czemu?- twardym, zdenerwowanym tonem zapytał się przybysz.- Spójrz tam- wskazał ręką na najdziwniejszy twór, jaki pozostał- oprócz niego- w gospodzie. Blady człowiek z długimi siekaczami i spiczastymi, ciemnymi uszami. Do tego czerwone oczy.- Czy ON jest normalny? Wydaje mi się, że jeśli ktoś chciałby zeżreć to miasto to wcale nie ja, ale…- nie dokończył. Obejrzał się jeszcze raz. Tamten stwór nawet nie drgnął. Może nie rozumiał ludzkiej mowy.
- To jest Półtanar- najspokojniej jak mógł odpowiedział karczmarz.- Jest ich kilka w Aglasil… a wybaczy pan, ale… po prostu… nigdy nie widzieliśmy kogoś takiego, jak pan… nigdy nie zmaterializował się nam… sfe… sfe…
- No śmiało- ponaglił go gość, zaciskając pięść.
- … sferalnego.
- Co?- zdumiał się Niebieski. Skądś znał to określenie… Ale nie wiedział, co znaczy.
- Znaczy, że… za dużo wiemy o innych sferach, planach, by…
- Ale ja nie jestem z innego… jak mu tam?... ja po prostu…- nie dokończył. Przecież nie miał pojęcia, skąd jest… W tym momencie gospodarz był blisko omdlenia. Widać pogawędka o pochodzeniu tego czegoś, co spłoszyło mu gości, nie była mu na rękę
- Twierdzisz więc, że pochodzę z innej sfery… cholera… skąd ja to znam… jak inaczej nazywacie te wasze sfery?
- Plany… powłoki… włókna…
- Powłoki… a nie wiesz może, karcz…- kolejne pytanie niebieskiego przerwało skrzypienie drzwi. Tym razem jednak nikt nie wychodził. Ktoś wchodził.
Przybysz odwrócił się. Gospodarz wlepił z nadzieją oczy na drzwiach. Może ktoś go wreszcie zabierze…
Wmaszerowało trzech mundurowych. Ludzie. Tylko jeden z nich wyglądał, jakby miał w sobie domieszkę Faretańskiej krwi, miał bowiem dłuższe uszy i niższy był o głowę od kolegów. Odziani w zielone kolczugi ze specyficznym, niebieskim hełmem na głowach.
- Mamy donos…- zaczął jeden, niepewnie patrząc w stronę Niebieskiego. Dwaj inni chyba nie byli w stanie się odezwać.
- Znaczy… że… tu pojawiło się coś, co zakłóciło spokój, prawda to, zacny karczmarzu?- doszedł do siebie Strażnik Aglasil, wyjmując z kieszeni kajdanki.
Gospodarz nie odpowiedział słowami. Kiwnął tylko nerwowo głową na „tak”.
- Ja się z tobą policzę…- przez zęby warknął przybysz, ale stał nadal spokojnie, nie prowokując Strażników. Może sami sobie odpuszczą.
- No więc… ty… no, niebieski… w imieniu prawa ustanowionego przez Pana Aglasil zatrzymany zostajesz pod zarzutem… zarzutem…- mówił coraz bardziej piskliwym głosem człowiek, widząc jak „Sferalny” zbliża się do niego. Półfaret schował się za plecami kolegi, zaś trzeci z mundurowych zdjął z pleców maczugę.
- Masz… poddać się karze… wypuścimy cię, gdy… wyjaśnimy sprawę… ekhm…
- Przepuśćcie mnie- warknął Niebieski.
- Ma się pan poddać…
- WON MI Z DROGI!- teraz ton nieznajomego przybrał na agresji.
- Obawiam się, że nie…- miał czelność sprzeciwiać się Strażnik. Cofał się miarowo, aż poczuł pod głową twardą klamkę do drzwi karczmy.
Półfaret czmychnął w bok, a maczuga trzeciego stuknęła tylko w posadzkę gospody.
- Albo mnie przepuścisz, albo…
- BIERZCIE GO CHŁOPAKI!- człowiek krzyknął i w tym samym momencie wywinął zgrabnego fikołka,
Strzała czmychnęła obok nosa przybysza. Ten nie potrafił ogarnąć chaosu walki. Zdał sobie sprawę, że najniższy pruje do niego z krótkiego łuku a dwóch pozostałych, mimo, że sparaliżowanych strachem, gotowych było do ataku maczugą.
Tylko karczmarz nie obserwował już starcia, uciekając tylnym wyjściem.
Jeden z mundurowych zamachnął się maczugą, ale przybysz odskoczył tylko o krok. Starczyło. Broń uderzyła o posadzkę, zaś sferalny, jak go nazwał karczmarz, wymierzył przeciwnikowi mocnego kopniaka w biodro. Ten poleciał kilka metrów zatrzymując się na ścianie, a wypuszczając wcześniej z dłoni maczugę, którą natychmiast podniósł nieznajomy.
Zamachnął się nią, wytrącając broń drugiemu ze Strażników. To było błyskawiczne, piekielnie mocne uderzenie. Strażnik zachwiał się i stracił równowagę. Niebieski mógł w ciągu sekundy go dobić. Ale nie chciał nikogo zabijać w pierwszym dniu pobytu w Aglasil. Lecz został ten z faretańską krwią… gdy zdał sobie z tego sprawę, było za późno.
Precyzyjnie wymierzona strzała leciała prosto w głowę nieznajomego. Spojrzał na nią, mknęła szybko, idealnie w jego skroń… Nie miał czasu na zastanowienie…
Nie… nieeee…
Nagle czas się zatrzymał. Zupełnie. Nie wiedział, dlaczego. Nie wiedział, jak. Czy tak wygląda moment śmierci? Tyle, że… strzała zatrzymała się na dwa cale od jego głowy. Półfaret zastygł z wyrazem triumfu na twarzy- nie wiedział jeszcze, że tego wieczoru stanie się kolejna niewyjaśniana rzecz. Strażnik leżał nieprzytomny, nie ruszając nawet nogą. Świat zastygł. Z wyjątkiem niebieskiego… ten mógł się poruszyć. Obrócił się dookoła własnej osi.
Zdziwiony, uratowany przed śmiercią, złapał pocisk. Chwycił go bez trudu, bez oporu. Wziął go obydwiema rękami i przełamał… usłyszał tylko cichy trzask. Puścił złamaną strzałę…
Ona zaczęła opadać. I wtedy wszystko wróciło do normy. Mina Strażnika wyrażała uczucie niemożliwe do zdefiniowania. Dla niego to musiał być ułamek sekundy. Niebieski spojrzał się na siebie. Na swoje ręce. Błyskające boską energią ręce…
Nie myśląc długo, obrócił się na pięcie. Chwycił za klamkę. Otworzyły się bez trudu. Nikt nie próbował go powstrzymywać. Po sekundzie poczuł na ciele ożywczy podmuch wiatru.
Gdy zatrzasnął za sobą wrota do karczmy, zdał sobie sprawę, że nawet mrok się go boi, odskakując przed niebieskimi płomykami tworzącymi jego ciało. Ta świadomość była gorsza, niż widmo strzały wbitej pomiędzy oczy…
Plenarny Wędrowiec (1)

-
- Marynarz
- Posty: 247
- Rejestracja: środa, 24 stycznia 2007, 19:44
- Numer GG: 9008864

-
- Pomywacz
- Posty: 72
- Rejestracja: wtorek, 6 marca 2007, 16:58
- Numer GG: 3273175
- Lokalizacja: Pomorze
- Kontakt:
Zacznę od samego początku, czyli tytułu. Zakładam, że pisząc "plenarny" masz na myśli "związany z planami", pasowałoby w sumie do treści opowiadania. Ok, ale
Zasadniczo nie lubię wytykać pojedynczych błędów, wolę oceniać tekst jako całość, ale jeszcze o coś muszę spytać.
Ale generalnie tekst ciekawy, w czym duża zasługa tego wstępu, tych przeżyć wewnętrznych Wędrowca. Ortografia, interpunkcja i styl poprawne... Całkiem fajna praca.
A, i jeszcze to:
Moja ocena: 4
i za cholerę nie widzę zastosowania w tytule. Oświeć mnie, jeżeli tkwię w błędzie.Słownik wyrazów obcych PWN pisze: plenarny posiedzenie, zebranie itp. plenarne - posiedzenie, zebranie ogólne z udziałem wszystkich członków jakiejś organizacji, instancji partyjnej, instytycji.
<(...) plenarius 'zupełny'>
Zasadniczo nie lubię wytykać pojedynczych błędów, wolę oceniać tekst jako całość, ale jeszcze o coś muszę spytać.
Z kontekstu wyczytuję, że użyłeś słowa 'torując' w znaczeniu 'blokując'. A co na ten temat ma do powiedzenia Słownik języka polskiego?Przez jakiś czas kula obracała się, torując wyjście z gospody.
Chyba nie o to Ci chodziło, nie?Słownik języka polskiego pisze:torować
1. usuwając przeszkody, robić przejście lub wolny przejazd;
2. pomagać komuś w osiągnięciu jakiegoś celu;
3. ułatwiać zaistnienie lub rozwój czegoś;
Ale generalnie tekst ciekawy, w czym duża zasługa tego wstępu, tych przeżyć wewnętrznych Wędrowca. Ortografia, interpunkcja i styl poprawne... Całkiem fajna praca.
A, i jeszcze to:
Oczywiście nie błąd, ale nie chciałbym mieszkać w mieście o takim przydomku ;]Aglasil, oprócz tego, że uchodziło za miasto dziwów, było też miastem wież. Zyskało sobie przydomek Miasta Sześćdziesięciu Sześciu Wież Wierzchnich I Siedemnastu Podziemnych.
Moja ocena: 4
Nordycka Zielona Lewica

-
- Marynarz
- Posty: 247
- Rejestracja: środa, 24 stycznia 2007, 19:44
- Numer GG: 9008864
Dzięki za komentarz.
Z wypisanych przez ciebie cytatów, tylko torować jest oczywistym błędem, za który przepraszam, używałem antonimu "blokować".
Plenarny -> od planów, które w świecie przedstawionym są swoistymi "światami". Synonim to sfery, mogłem użyć słowa "sferalny"- w takich sprawach ie sugeruj się PWN. Oni się nie znają na fantastyce...
Co do przydomka- użyłem go, by podkreślić groteskę tego miejsca, z pełną świadomością. Początkowa forma opowiadania była bardziej groteskowa, ale zmieniłem ją, zostawiając pewne smaczki- by zachować oryginalność i napisać coś innego, ciekawego. Mam nadzieję, że choć trochę się udaje.
Z wypisanych przez ciebie cytatów, tylko torować jest oczywistym błędem, za który przepraszam, używałem antonimu "blokować".
Plenarny -> od planów, które w świecie przedstawionym są swoistymi "światami". Synonim to sfery, mogłem użyć słowa "sferalny"- w takich sprawach ie sugeruj się PWN. Oni się nie znają na fantastyce...
Co do przydomka- użyłem go, by podkreślić groteskę tego miejsca, z pełną świadomością. Początkowa forma opowiadania była bardziej groteskowa, ale zmieniłem ją, zostawiając pewne smaczki- by zachować oryginalność i napisać coś innego, ciekawego. Mam nadzieję, że choć trochę się udaje.
