Wschodnie Wiatry
: środa, 9 sierpnia 2006, 14:38
Zamieszczam poniżej pierszą część mojego opowiadania. Pisałem je gdy mój styl nie był jeszcze do końca wyrobiony. Zresztą teraz chyba też jeszcze nie jest ;/ Mam nadzieje że to co wyskrobałem komuś się może spodobać (chociaż wątpię). Mam napisaną kolejną część, tylko że na papierze. Zanim przepisze to na komputerze minie trochę czasu. Napewno będzie dużo błędów, zwłaszcza interpunkcyjnych i językowych, ale w tym nigdy nie byłem za dobry.
WSCHODNIE WIATRY
Księga I
Prolog
Akuro położył się na ziemi i przycisnął do niej ucho. W tropieniu był niezawodny. Trwał długo w tej nieruchomej pozycji, w kompletnej ciszy i ciemności, wsłuchując się w odgłosy podłoża.
-Jest coraz bliżej.-Wyszeptał- Ciężko go usłyszeć, ale jest to możliwe. Nie jest tak cichy jak przypuszczałem. Musimy stąd uciekać.
Jego przyjaciel Qujin przycupnięty obok wstał i rzekł:
-A jeśli usłyszy? Znajdzie nasz trop.
-Jak tu zostaniemy i tak nas znajdzie.
-Może nie. Schowajmy się.
-Nie będę liczył na szczęście. Uciekamy.- Wypowiadając ostatnie słowo, Akuro odwrócił się i zniknął w ciemności. Qujin poszedł za nim, uważając by nie robić hałasu. Delikatnie odchylali gałęzie, przedzierając się przez gęstą puszczę.
Po kilku godzinach udało im się wyjść na otwartą przestrzeń.
-Prędko.- Syknął Akuro.
Zaczęli biec przed siebie. Qujin zdjął z pleców łuk i nałożył nań strzałę gotów do wypuszczenia jej we wroga.
Bronią Akury była niezwykła Glewia. Błękitne, zakrzywione ostrze osadzone było na bogato zdobionym, owiniętym granatowym materiałem kiju, wykonanym z najtwardszego drewna na świecie. Była on nadal przywiązana do pleców wojownika.
Biegli ile sił w nogach. Niestety, niebo było tej nocy bezchmurne i w świetle księżyca było ich widać jak na dłoni. Po jakimś czasie nizina, po której się poruszali zmieniła się we wzniesienia, a następnie w skalisty płaskowyż. W końcu wdrapali się na jakąś skałę i schodząc z niej po drugiej stronie znaleźli jaskinię.
-Przenocujmy tu. -Rzekł stanowczo Akuro.- Nie widać z daleka tej jaskini.
-W porządku. -Zgodził się Qujin.
Nie mogli rozpalić ogniska bo odkryliby się przed wrogiem. Zjedli tylko trochę suszonego mięsa, które mieli ze sobą i napili się wody z bukłaków.
Qujin pierwszy stanął na straży z łukiem w ręku, czujnie i uważnie nasłuchując wszelkich odgłosów, zaś Akuro położył się spać.
Rozdział 1: Zgubiony trop
Z lasu wyłoniła się ciemna postać. Ubrana w skomplikowaną zbroję, w stylu pseudo-samurajskim, okryta czarnym jak noc płaszczem. Na twarzy miała ciemną maską, z otworami na oczy, zaś na głowie spoczywał wielki, szeroki, stożkowaty kapelusz, odpowiedni dla chińskich złodziei lub zabójców. Do pasa miał przypięty miecz- złota zdobiona rękojeść, potężna, wykrzywiona, arabska klinga.
Heiden był założycielem Klanu Morderców. Posiadał ogromne umiejętności szermiercze. Był również obdarzony nadludzką szybkością, zwinnością oraz wytrzymałością i siłą. Był stworzony by zabijać. Nikt jeszcze nie zdołał pokonać go w walce.
Odkąd założył Klan, sam rzadko podejmował się skrytobójczych misji. Wynajmowano go jedynie do najtrudniejszych i najważniejszych zadań. Bardzo wysoko się cenił. Pewien chiński ziemianin zapłacił mu aż pięć milionów złotych monet, za śmierć młodzieńca imieniem Akuro. Kolejne pięć milionów miał mu przekazać gdy zobaczy jego zwłoki. Za jego towarzysza- Qujin’a miał otrzymać dwa miliony. Pieniądze nie wiele już znaczyły dla Heidena. Już tylko cesarz Chin był od niego bogatszy w tym państwie. Nie wiadomo czy podjąłby się kolejnej trudnej misji, gdyby nie fakt, że do tej pory ów ziemianin, który go wynajął, opłacił trzech najlepszych zabójców z klanu Heidena. Wszyscy padli z ręki Akury. To przekonało Heidena. Chciał zobaczyć kto ośmiela się wybijać jego najlepszych ludzi. Był jednak pewien, że sobie poradzi. W końcu, zawsze sobie radził.
Heiden rozejrzał się wokoło. Miał doskonały wzrok. Mimo ciemności widział wszystko dokładnie niczym kot. Tylko że to już nie był las, i wzrok tu nic nie pomoże. W puszczy, można jeszcze było odnaleźć ślady dwóch ludzi, ale nie na łące. Ta jedna umiejętność, którą Akuro miał lepiej opanowaną, a mianowicie tropienie, nie dawała Heidenowi spokoju.
-A więc wygrałeś tym razem- Powiedział do siebie Heiden.- Ale to jeszcze nie koniec. Zajdę cię.
Ruszył szybkim krokiem na wschód. Przebył długa drogę przez równiny, wzniesienia, a potem przez płaskowyż, aż zatrzymał się na skale spoglądając na miasto położone u stóp gór. Heiden był pewny, że do tego właśnie miasta zmierzają, ścigani przez niego wojownicy.
Rozdział 2: Wioska Ilikado
Rano Akuro i Qujin zatarli za sobą wszystkie ślady obecności w jaskini i wyruszyli w dalszą drogę. Pobiegli aby nadrobić stracony w nocy czas.
W końcu stanęli wycieńczeni na szczycie jakiegoś wzgórza. Przed nimi rozpościerała się równina, której zakończeniem było pasmo górskie. U stóp jednego ze szczytów leżało miasto- Jinao.
-No wreszcie trochę odpoczniemy- rzekł uradowany Qujin.
-Nie żartuj. -oburzył się Akuro. -Musimy ominąć miasto z daleka.
-Czemu? -Zdziwił się przyjaciel -W mieście nic nam nie zrobi. Wmieszamy się w tłum i może nawet nas nie znajdzie.
-Ty naprawdę nic nie rozumiesz. -Akuro był wyraźnie zdenerwowany. -On jest pewien, że zatrzymamy się w Jinao, zatem musimy go oszukać.
-Ale potrzebujemy prowiantu. -Młodzieńcze rysy twarzy Qujina, zdawały się bardziej poważne, a jego jasne włosy, jakby ostatnio pociemniały. Nie był już młodziutkim uczniem, którego przecież tak niedawno Akuro szkolił w sztukach walki.
Zaś Akuro, wysoki, czarno-włosy, przystojny mężczyzna, jakby w ogóle się nie starzał.
-Dookoła każdego chińskiego miasta jest wiele wiosek, dostarczających miastu pokarm. Zatrzymamy się w jednej z nich. -To powiedziawszy, Akuro skierował się na południe, oddalając się od miasta.
Wieczorem dotarli do niewielkiej osady otoczonej polami uprawnymi. Bawiące się w wiosce dzieci powiedziały przybyszom, że osada zwie się Ilikado. Jedna z rodzin zgodziła się udostępnić wędrowcom miejsce na nocleg, w swym obszernym, drewnianym domu.
* * *
Akuro zbudził się o świcie. Przeciągnął się, rozprostowując wysmukłe ciało i wyszedł na świeże powietrze. Dawno nie czuł się tak bezpiecznie, choć wiedział, że to tylko pozory, i że muszą, wraz z Qujinem uciekać stąd jak najprędzej.
Pogoda była wspaniała, niebo bezchmurne, zaś szumiący nieopodal strumyk nadawał temu miejscu szczególnego uroku. Młodzieniec postanowił przejść się nad rzeczkę.
Zdawało mu się, że jest pierwszą w wiosce osobą, która już nie spała, jednakże się mylił.
W strumyku kąpała się długowłosa Chinka. Chociaż Akuro widział tylko jej plecy i włosy, wiedział że jest piękna. Schował się za drzewo i przypatrywał dziewczynie.
Jej widok, natychmiast przypomniał mu o Kattianie- jego narzeczonej. Strasznie do niej tęsknił. Gdyby nie Klan Morderców, żyłby teraz spokojnie w rodzinnej wiosce- Ek-lio, mając piękną, jasnowłosą Kattianę za żonę. Zrobiło mu się smutno bo tęsknił do conocnych wypadów nad rzekę czy do lasu, które odbywał wraz ze swoją ukochaną. Ale brakowało mu również rodziny, przyjaciół i pojedynków z rówieśnikami. Brakowało mu turniejów sztuk walki, polowań, a nawet psa, który mu w nich towarzyszył. Bardzo tęsknił za domem. To już rok, od kiedy został zmuszony opuścić rodzinną wioskę, dla bezpieczeństwa jej mieszkańców. Rok bezsensownej, z dnia na dzień trudniejszej, tułaczki po Chinach. Zastanawiał się czy wróci kiedykolwiek do domu?
Rozdział 3:Jinao
Późny ranek. Wokoło panowała cisza. Jedynym odgłosem było skwierczenie, przygasającego ogniska.
Heiden obudził się i szybko wstał. Spojrzał na niebo. Cholera, jak już późno!- pomyślał. Założył kapelusz i jedwabną maskę, wziął miecz, schowany w pochwie, na plecy zarzucił torbę i skierował się w stronę miasta.
Zwyczaj nakazywał nie wchodzić w nocy do miasta, choć bramy były otwarte, toteż heiden zdecydował się przenocować na płaskowyżu. Ten kto przybywa w nocy, uważany jest za człowieka spod ciemnej gwiazdy. Właściwie i tak będą mnie za takiego uważać, biorąc pod uwagę mój wygląd.- zaśmiał się w myślach. Ale gdyby przyszedł w nocy, od razu zwróciłby na siebie uwagę, a tego nie chciał robić, w miarę jak to możliwe.
Wszedł do Jinao przez szerokie, otwarte na oścież wrota, udając się od razu do najbliższej tawerny.
Była to dość obleśna karczma. W środku panował półmrok, wszystko lepiło się od brudu, a ludziom towarzyszył nieprzyjemny zapach. Miejsce w sam raz dla poszukiwaczy przygód, zabójców i złodziei, którzy nie myją się tygodniami, bo są w podróży i często nie mają do tego warunków.
Heiden usiadł przy barze i zamówił sake. Po chwili starszy barman (chyba hindus) podał mu brudną miseczkę, napojem.
Gdy pił, podszedł do niego wysoki, barczysty mężczyzna. Śmierdział chyba najbardziej ze wszystkich. Za pasem miał jakąś wielką maczetę. Zamiast lewego ucha miał dużą bliznę. Źle patrzyło mu z oczu.
-Czego tu szukasz? -Warknął mężczyzna. -Kłopotów?
Heiden wstał i spojrzał mu w oczy. Niejednego, to spojrzenie powaliło by na podłogę.
-Jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć, wyjdź. -Odpowiedział Heiden. -I lepiej ażebym cię więcej nie spotkał.
Na te słowa siłacz bardzo się zdenerwował. Dobył maczety i zamachnął się, ale gdy jego broń była w powietrzu, ostrze Heidena siedziało już w brzuchu awanturnika, wystając z drugiej strony. Gdy tylko zabójca wyciągnął miecz, siłacz runął na ziemię, łapiąc się za brzuch i usilnie próbując zatamować krwotok. Zaś Heiden usiadł przy barze i jakby nic się nie stało popijał sake. Po chwili rzekł z irytacją:
-Wynieście go stąd, bo śmierdzi.
Zabójca siedział w tawernie do późnego wieczora, by pokazać, kto tu teraz rządzi. Nikt już nie ośmielił się nawet do niego odezwać. Zabójca słyszał tylko szepty i pomruki na własny temat.
W trakcie pobytu w karczmie, wypytywał barmana i miejscowych o dwóch młodzieńców, uzbrojonych w łuk i glewię, jednakże nikt takowych nie widział. Informacje usłyszane wielokrotnie bardzo Heidena zmartwiły, ale wiedział już co ma robić.
W nocy udał się do gościnnego pokoju na piętrze, karczmy, aby się tam przespać.
Zaś rano wyszedł z miasta, na południe i pobiegł wzdłuż gór.
Na nieszczęście dla Akury, podążał we właściwym kierunku.
Rozdział 4: Port
Kiedy w wiosce wszyscy już wstali, Akuro i Qujin uzupełnili zapasy żywności i wody, dzięki życzliwym mieszkańcom. Następnie wdali się w rozmowę z najstarszym człowiekiem w wiosce.
-Czy macie tu konie? -Spytał grzecznie Akuro.
-Tak mamy kilka. -Odparł wódz.
-Nie zechcielibyście sprzedać nam dwa samce?
Mężczyzna milczał zastanawiając się, a po chwili rzekł ze szczerym uśmiechem:
-Dostaniecie dwa konie. Tu rzadko nam służą. Ostatnio mamy ich nawet za dużo.
-Będziemy bardzo wdzięczni. -Akuro i Qujin ukłonili się nisko.
Godzinę później pędzili już na południowy wschód. Przeciągającą się ciszę przerwał Qujin:
-Masz jakiś konkretny pomysł co do dalszej drogi?
-Hmm... -Westchnął Akuro. -Dużo o tym myślałem. I chyba udamy się do Japonii, szukając schronienia u samurajów. Co o tym sądzisz?
-Najbliżej mamy do morza, więc myślę, że pomysł jest dobry.
Dwa dni jechali, omijając osady, aż wreszcie dotarli do niewielkiego portu- Lewia. W tamtejszej karczmie spędzili noc i nazajutrz spotkali się z właścicielem portu- panem Joakanenem.
-Witaj. -Zaczął Akuro.
-Witajcie. -Odburknął mężczyzna niezbyt zadowolony z ich obecności.
-Chcielibyśmy popłynąć do Japonii.
-Przykro mi. -Rzekł Joakanen wyraźnie ucieszony, że może odmówić tym dwóm młodzieńcom. -Ale w najbliższym czasie, żaden statek nie wybiera się do Japonii.
-Zapłacimy. -Powiedział stanowczo Akuro.
Właściciel portu spojrzał mu prosto w oczy takim wzrokiem, jakby wyraźnie wyczuwał kłamstwo.
-Taak? - Spytał.- A czym? Złotem? Jedwabiem? Bo nie widzę ich tu zbyt wiele. -Joakanen wyprostował się, a na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek.
Qujin chciał coś powiedzieć, ale Akuro nadepnął mu niedostrzegalnie na stopę. Po czy rzekł bardzo spokojnie:
-To nasza sprawa, gdzie trzymamy towary. Zaproponuj swoją cenę za statek, a my ją rozważymy.
-Osiem tysięcy sztuk złota lub trzy skrzynie jedwabiu, o średniej grubości. -Wypalił od razu mężczyzna i uśmiechnął się szyderczo, jakby wiedział, że Akuro nie ma ani sztuki złota, czy skrawka jedwabiu.
Jednak młodzieniec, z kamienną twarzą odparł:
-Zastanowimy się i jutro rano przyjdziemy aby się dogadać.
Następnie odwrócił się i wraz z Qujinem udał się do knajpy. Po drodze jego towarzysz zapytał:
-Co teraz zrobimy?
Akuro westchnął.
-Musimy ukraść statek. W nocy.
Qujin nie był aż tak bardzo zaskoczony.
-Wtedy będziemy mieli na głowie nie tylko Heidena, ale i Joakanena.
-Trudno. Przygotowuj się lepiej, bo w nocy robimy abordaż. -Rzekł Akuro i uśmiechnął się.
* * *
Wstali o północy. Zarzucili na plecy torby, wyładowane zapasami. Qujin przygotował strzałę, zaś Akuro wyciągnął swój nóż myśliwski.
Skradali się bezszelestnie w stronę niewielkiego statku, najbardziej oddalonego od wioski i innych statków. W porcie panowała bezwzględna cisza. Wszyscy spali. Wszyscy prócz dwóch strażników pilnujących statek. Na szczęście tylko dwóch.
Akuro podkradł się od tyłu do jednego z nich i kiedy przeciął mu krtań nożem, stojący obok niego mężczyzna padł na ziemię ze strzałą wystającą z szyi.
Następnie Qujin ukrył zwłoki w gąszczu, zaś Akuro odwiązał zacumowany statek.
-To dziwne. -Rzekł Qujin po sprawdzeniu łodzi.- Załadowano tu pożywienie i przygotowano go na długą podróż.
-Ta świnia nas okłamała. Ale to już nie ważne. Musimy ruszać.
Akuro odwrócił się aby postawić żagle, ale Qujin przytrzymał jego ramię.
-Będzie ciężko bez załogi. Znam się na żeglarstwie, ale...
-Poradzimy sobie. -Powiedział Akuro stanowczym tonem.- Musisz w to wierzyć.
Odpłynęli. Nikt nie podniósł alarmu, nikt ich nie słyszał i nie widział.
Po godzinie byli już na pełnym morzu i zdawało się, że ucieczka się powiodła. Akuro spał. Mógł sobie na to pozwolić, bo wschodni wiatr był wystarczająco silny aby pchać ich ku Japonii. Przedtem wymyślił plan zgubienia Heidena. Otóż z portu Lewia najbliżej było na wyspę Kiusiu i na pewno tam będzie ich szukał Heiden, ale Akuro postanowił popłynąć wzdłuż brzegów wyspy na Honsiu i miał nadzieję, że dzięki temu zgubi zabójcę na wystarczająco długo aby się gdzieś bezpiecznie ukryć.
Jednak Qujin nie poszedł jeszcze spać. Stanął przy burcie i rozmyślał. Najpierw zastanawiał się, czy może Joakanen zastawił na nich pułapkę, czy dopiero rano wyruszy w pościg. Później jednak przypomniał sobie chwile spędzone z rodziną, w domu, który tak kochał.
Był najstarszy z rodzeństwa. Od małego ojciec uczył go walczyć, strzelać z łuku, żeglować, radzić sobie w trudnych sytuacjach, zaś matka nauczyła go pisać, czytać, a nawet szyć i gotować. Rodzice chcieli żeby Qujinowi życie ułożyło się lepiej niż im. Byli, owszem wykształceni, ale pewnego dnia złodzieje ukradli im cały majątek i musieli przeprowadzić się na wieś do domu starej babci Qujina.
W wieku 16 lat, gdy osiągnął wiek męski, Qujin udał się na turniej sztuk walki, z zamiarem wygrania go. Niestety już w pierwszej walce trafił na przeciwnika, który pokonał go z łatwością i chciał zabić. Od śmierci uratował go Akuro (zwycięzca tamtejszego turnieju) i od tamtej pory zostali przyjaciółmi. Razem trenowali i polowali. Dwa lata późnej Akuro znów wygrał turniej, ale w finale, pokonał Qujina, który znakomicie wykorzystał naukę u swojego mistrza.
Rok po tym zdarzeniu Qujin dowiedział się, że Akuro ma kłopoty. Mianowicie był ścigany przez Klan Morderców, i że musi opuścić swoją wioskę dla ratowania rodziny. Qujin nie mogł zostawić przyjaciela i wyruszył z nim w tę podróż, trwającą już od roku.
Teraz, gdy mają Heidena daleko za sobą, zapłonęła iskierka nadziei, że ta ucieczka wreszcie się skończy. Może w Japonii uda im się osiąść na stałe w jakiejś miłej osadzie głęboko w kraju, gdzie Heiden nigdy ich nie znajdzie. Niestety Qujin wiedział, że dopóki Heiden nie zginie dopóty nie powrócą do swych prawdziwych domostw.
Rozdział 5: Szlak Płomieni
Heiden pędził na czarnym koniu, pozyskanym w, płonącej daleko za nim wiosce Ilikado. Wojownik dowiedział się o pomocy wieśniaków Akurze i spalił osadę pod wpływem emocji. Ale przecież nie takie rzeczy już robił w swojej karierze zabójcy.
Zbliżał się właśnie do posiadłości starego Joakanena- portu Lewia.
Joakanen był ongiś ninija. Wygnano go z Japonii z swoje zbrodnie przeciw cesarzowi.
Udał się więc do Chin i tu zabudował port, który niedługo potem stał się ważnym ośrodkiem handlowym.
Heiden, tym razem naprawdę, był pewien, iż podąża właściwym tropem.
Wjechał do portu. Panowało tu ogólne poruszenie, żeby nie powiedzieć chaos. Ludzie biegali po porcie nosząć różne skrzynie, popędzani przez żołnierzy. Chłopi szykowali w pośpiechu do drogi wielki statek.
Zabójca dostrzegł Joakanena i popędził w kierunku środka placu. Biegł prosto na przestraszonego właściciela portu i zatrzymał konia w ostatniej chwili ratując niniję przed śmiercią przez stratowanie.
-Gdzie Akuro?! -Krzyknął Heiden.
Jokanen, jako że był ongiś ninja opanował już swój strach wywołany zaskoczeniem i spokojnie, bez nerwów odpowiedział przybyszowi pytaniem na pytanie:
-Chodzi ci o dwóch młodzieńców, którzy ukradli mój statek dziś w nocy?
-Zapewne.
-Właśnie wybieram się w pościg za nimi. Jeśli chcesz...
Zabójca przerwał mu w pół zdania.
-Tak. Płynę z tobą.
Właściciel portu, pewny siebie skrzyżował ręce i rzekł:
-Musisz zapłacić siedemset sztuk złota za miejsce na statku. -Uśmiechnął się szyderczo, ale w tej samej chwili Hiden dobył miecza, równie szybko jak w tawernie w Jinao i przystawił go do grdyki starego ninija. Patrząc mu prosto w oczy szepnął:
-Żadna istota na tej Ziemi nie jest w stanie pokonać mnie w walce, a co za tym idzie, nikomu nie muszę płacić.
* * *
Godzinę później wszystko było już przygotowane i statek wypłynął w morze. Kiedy żagle uwypukliły się na silnym wietrze, Heiden podszedł do Joakanena i spytał:
-Dokąd się udajemy?
-Na Kiusiu. To niewielka japońska wyspa położona najbliżej portu. Musieli tam płynąć.
Heiden stał chwilę z założonymi rękami wpatrując się w niespokojne fale.
-Nie. Akuro już raz mnie oszukał. Popłyniemy dalej. Następna wyspa to?
-Honsiu. Największa kraina państwa kwitnącej wiśni. Ale...
Heiden położył dłoń na rękojeści miecza i rzekł powoli:
-Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Obierz kurs na Honsiu.
Joakanen był bardzo zdenerwowany, ale posłusznie skierował się do sternika. Zabójca został sam. Spoglądając na południowe słońce wyszeptał przez zęby:
-Dorwę cię.- Teraz nie chodziło już o pieniądze. Zresztą zabójca i tak był wystarczająco bogaty. Poczuł szczerą nienawiść do Akury, głównie dlatego, że ten młody chłopak, który powinien sie trząść na samo słowo Heiden, oszukał go już raz i zamierzał to zrobić ponownie. Jak to możliwe, że będąc kilkadziesiąt cali od niego uzyskał przewagę jednego dnia! No i zabił jego najlepszych ludzi. Zbyt długo ten dzieciak przed nim ucieka. To się musi prędko skończyć.
Rozdział 6: Gdy nie widać brzegu.
Wstali późnym rankiem. Był to pierwszy dzień od dawna gdy mogli sobie pozwolić na długi, obfity sen.
Qujin zszedł pod pokład i przyniósł płaty suszonego mięsa i wino. Zjedli spokojnie śniadanie i rozsiedli się wygodnie w kajucie. Mogli sobie siedzieć na krzesłach, bo wiatr był na tyle pomyślny, że sam pchał ich do Japonii.
-Brakuje mi domowego jedzenia. -Westchnął Qujin.- Mama wspaniale gotowała.
-Mi też brakuje.- Odparł Akuro wyraźnie zamyślony.
Po chwili milczenia młodszy wojownik znów się odezwał. Tym razem poważniejszym głosem.
-Podróżujemy już tak długo, z ja do końca nie wiem za co cię ścigają, i kto ich nasłał?
Akuro kiwnął głową:
-Ja również nie wiem.
-Nie domyślasz się? -Naciskał Qujin.
Jego towarzysz przerwał senne rozmyślania i pochylił się, wpatrując się głęboko w jego oczy.
-Domyślam się.
-Więc...
-Zrobił to In-Sang. Mój sąsiad.
-Twój sąsiad?!- Qujin był wyraźnie oburzony.
Wtedy Akuro zaczął snuć swą opowieść.
-Urodziliśmy się tego samego dnia. Dwadzieścia cztery lata temu. Moi rodzice byli szanowanymi obywatelami- arystokracją. Ojciec pracował onegdaj na dworze cesarza Chin. Nie byliśmy na pewno ubodzy. Stać nas było na dostatnie życie w Hong Kongu czy w Pekinie, ale woleliśmy spokój i ciszę na wsi. Rodzina In-Sanga ledwo wiązała koniec z końcem. On sam od małego musiał ciężko pracować, aby jego młodsze córki miały co jeść. Ja i In-Sang zawsze rywalizowaliśmy. We wszystkim. Jako dzieci w zabawach (chociaż on miał na nie niewiele czasu), później pojedynkowaliśmy się. Zawsze byłem od niego lepszy. Nie mógł tego znieść. Bolało go również to, iż byłem od niego bogatszy i nie musiałem się martwić o jutro. Kiedyś trafił mnie kamieniem w głowę. Zdenerwowałem się i uderzyłem go w twarz, a następnie upokarzając go na oczach rówieśników wrzuciłem go w błoto.- Qujin spojrzał na Akurę z wyrzutem, ale ten tylko spuścił głowę i kontynuował.- Kiedyś In-Sang zakochał się w najpiękniejszej dziewczynie w wiosce- Kattianie. Próbował ją poderwać i prawie mu się udało. Nie miałem powodu by mu w tym przeszkadzać, dopóki dopóty, nie zdałem sobie sprawy, że ja również ją kocham. Tedy, zacząłem starać się o jej względy. Kattiana wybrała mnie, zaś In był wściekły. Wyzwał mnie na pojedynek i z nienawiścią w oczach rzucił się na mnie. Znów go upokorzyłem, tym razem przed przerażoną Kattianą. Kolejny raz pokonałem go w turnieju, na którym się poznaliśmy.- Spojrzał na Qujina.- Po turnieju słuch po nim zaginął. Sądzę, że jest jedyną osobą, która aż tak mnie nienawidzi, aby starać się o moją śmierć. Jedno tylko pytanie okropnie mnie dręczy.
-Jakie?
-Skąd on wziął pieniądze, żeby wynająć tak drogich zabójców?
-Czy on w ogóle miał jakiś talent?
-Oczywiście!- Akuro był trochę oburzony.- To, że wciąż ze mną przegrywał nie oznacza, że on był słaby tylko, że ja byłem taki dobry. -Zakończył z dumą Akuro i uśmiechnął się.
Qujin zamyślony pokiwał głową. Nie rozmawiali już o tym tego dnia. Akuro wyszedł na pokład, zaś Qujin położył się chcąc dać swoim nogom trochę odpoczynku. Nie długo mógł się nacieszyć leżeniem w bezruchu, bo do kajuty wpadł Akuro i powiedział:
-Są za nami.
Oboje wybiegli z pokoju i stanęli przy burcie patrząc w dal. W oddali widzieli wyraźnie zarysy statku. Akuro spytał:
-Zdążymy dotrzeć do Japonii zanim nas złapią?
-Nie wiem.
Rozdział 7: Japonia.
-Musimy natychmiast zboczyć z kursu.- Rzekł stanowczo Akuro.
-Gdzie?
-Jak najbliżej brzegu.
-W takim razie na Kiusiu. Jest niedaleko.
-Zdążymy?- Akuro spojrzał Qujinowi w oczy, ale ten nie odpowiedział tylko skierował się w stronę steru.
* * *
Heiden wciąż spał. Jak by na to nie spojrzeć, on również był człowiekiem i potrzebował odpoczynku mimo, że musiał to robić rzadziej niż inni. Zbudził go głos Joakanena:
-Heidenie.
Ten natychmiast się poderwał.
-Cóż tym razem?
-Mamy ich.
Obaj wybiegli na pokład i ujrzeli statek Akury niecałe dwieście metrów od nich.
-Zmieniają kurs.
-Oczywiście!- Zbulwersował się stary ninija.- Chcą jak najszybciej dobić do brzegu.
-Ale brzeg już blisko. Jesteś pewien, że złapiemy ich zanim tam dopłyną?
-No...
-Lepiej żebyś miał pewność.- Zakończył rozmowę zabójca i oddalił się.
W Heidena wstąpiło podniecenie. Są blisko- myślał. Może wreszcie dopadnie Akurę. Identycznie czuł się kilka dni temu w lesie, gdy miał już uciekinierów w zasięgu ręki, jednak Akuro zwiódł go i uzyskał sporą przewagę. Teraz będzie inaczej. Nawet jeśli będą na lądzie pierwsi, to dopadnie ich tam. Wiedział to. Nie mógł doczekać się chwili, gdy zatopi swe ostrze w ciele Akury.
W swojej karierze zabójcy Heiden wykonał wiele zleceń. Ale żadne nie zajęło mu tyle czasu. Nie potrafił zrozumień, w jaki sposób Akuro ucieka mu aż tak długo.
* * *
Po dwóch godzinach osiedli na mieliźnie.
-Skacz!- Krzyknął Akuro w stronę Qujina, po czym sam wyskoczył za burtę. Rozległ się głośny plusk, a po nim następny. Po chwili obaj towarzysze wynurzyli się, nabrali powietrza w płuca i popłynęli ku brzegowi. Za nimi, statek Joakanena był już kilkanaście metrów od brzegu.
Gdy tylko wyszli z wody, puścili się biegiem w głąb lądu. Daleko przed nimi rósł las. Nie zdążymy- myślał Akuro. Jego obawy były uzasadnione, gdyż Heiden właśnie rozpoczął szaleńczy pościg. Był niesamowicie szybki. Zdecydowanie szybszy niż normalny człowiek i powoli doganiał uciekinierów. Gnał jak szalony, w ogóle się nie męcząc. Załogę statku zostawił daleko za sobą.
Qujin postanowił działać. Nałożył strzałę na swój łuk i napiął cięciwę, a następnie wystrzelił w biegu. Grot wbił się w brzuch Heidena, z którego wytrysnęła krew.
Potem stało się kilka rzeczy na raz. Heiden mocno rozsierdzony, napiął mięśnie i wyskoczył wysoko w górę.
Qujin potknął się dobywając strzały i przewrócił na ziemię.
Akuro dobył glewii i zatrzymał się.
W powietrzu Heiden dobył miecza i ciął od góry prosto w leżącego Qujina. Jednak jego ostrze w ostatniej chwili zostało odtrącone bronią Akury. Zabójca opadł miękko na ziemię.
Rozpoczęła się mordercza walka. Heiden i Akuro wymieniali ciosy tak szybko, że oczy przeciętnego człowieka z trudem mogły śledzić przebieg pojedynku. Qujin, któremu serce waliło jak młot, otworzył szeroko usta ze zdziwienia. Jeszcze nigdy nie widział czegoś równie szybkiego, jak ów fechtunek.
Walczący skakali, obracali się, robili uniki, zwinnie i dokładnie zadawali i parowali ciosy.
Qujin opamiętał się jednak. Wstał i ponownie napiął cięciwę ze strzałą, oczekując na moment, w którym będzie mógł przeszyć nią Heidena.
Jednak w tym momencie usłyszał odległe odgłosy rogów. Obrócił się w stronę lasu i dostrzegł ich. Nogi miał jak z waty, ręce odmówiły posłuszeństwa. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się w skraj lasu, z którego wyłoniło się około czterystu samurajów.
Wojownicy na koniach, w pięknych, zdobionych zbrojach, z wielkimi hełmami na głowach i rogami byków, z maskami na twarzach, chorągwiami na plecach i mieczami w dłoniach.
Nagle tajemnicza siła popchnęła ich w stronę walczących. Pędzili na koniach ku morzu, powoli otaczając Heidena, Akurę, Qujina, oraz załogę statku Joakanena.
Qujin zupełnie zapomniał co miał zrobić. Wpatrywał się z otwartymi ustami w samurajów.
Do tej chwili Akuro zaciekle odpierał ataki Heidena, jednocześnie kontrując, ale powoli słabł. Nagle przestali walczyć. Dopiero teraz mogli zobaczyć co się dzieje. Jedynymi odgłosami, były teraz jęki ludzi Joakanena zabijanych przez Japończyków.
Wtem Heiden rzucił się na samurajów, którzy zaczęli zsiadać z koni. Wydawał się nie być w ogóle zmęczony. Ciął na wszystkie strony, a żołnierze padali od jego ciosów. Heiden po chwili był otoczony samurajami, którzy nie przestawali go atakować, widząc, że nie mieli szans. Przebijał się przez gąszcz samurajów, torując sobie drogę mieczem, przesuwał się na północ. W końcu udało mu się wydostać z „morza samurajów, w którym pływało mnóstwo trupów”.
Heiden nie zaatakował ponownie. Schował miecz i odwrócił się od armii i pobiegł na północ. Nie biegł tak szybko jak wtedy gdy gonił Akurę. Nikt jednak go nie gonił.
Samurajowie pokonali Joakanena, wraz z załogą i wrzawa na brzegu wyspy zmieniła się w nieprzerwaną ciszę. Piasek wirujący w powietrzu, począł powoli opadać, ku zbroczonej krwią, japońskiej ziemi.
Rozdział 8: Nowy dom
Akuro był wyczerpany. Sapiąc ciężko położył się na ziemi, nie dbając o nic, z jego prawego ramienia spływała krew. Qujin odłożył łuk i usiadł obok niego.
Z tłumu samurajów wyłonił się jeden, o złotej zbroi, mający największe rogi na hełmie ze wszystkich pozostałych. Schował ów samuraj miecz do pochwy i przemówił w języku chińskim.
-Nie zdążyliśmy się jeszcze przywitać. -Skłonił głowę, a widząc, iż Akuro usiłuje podnieść się z piasku dodał.- Proszę nie wstawać, panie...
-Akuro. –Rzekł wycieńczony młodzieniec i odpowiedział ukłonem. Tak samo zachował się Qujin.
-Miło mi was poznać towarzysze. Jestem Hokaiashi. Oszczędzę wam sporej ilości pytań. Na pewno jesteście zbyt zmęczeni, by je zadać. Otóż, jesteśmy jednym z najstarszych i największych rodów samurajów. Mieszkamy w wiosce położonej niedaleko stąd. Naszymi jedynymi żyjącymi wrogami jest klan ninija- Rakadawa. Joakanen, był ongiś wodzem owego klanu. Niedawno nasi zwiadowcy dostrzegli na morzu jego statek. Baliśmy się, że może chce nas zaatakować, więc zebraliśmy wojsko i ruszyliśmy na plażę. Azaliż uciekaliście przed tymi rozbójnikami, sądzę tedy, iż jesteście wrogami Rakadawy, co czyni was naszymi przyjaciółmi. Czy zechcecie zamieszkać w naszej wiosce i stawać wraz z nami do boju, przeciwko ninija?
Akuro i Qujin spojrzeli po sobie i zaczęli się śmiać. Los się do nich uśmiechnął. Dostali od niego szansę. Otoczeni armią samurajów, będą mogli wreszcie wieść normalne życie. Heiden nie da, przecież rady całemu miasteczku.
-Z chęcią. -Odparł Akuro, wycierając łzy szczęścia.
* * *
Wyjechali z lasu, stając na wzgórzu. Ich oczom ukazał się krajobraz istnie bajeczny. Górskie, skaliste szczyty. Niżej zielone wzniesienia, dookoła puszcze i lasy, zaś u stóp gór- dolina. Jej środkiem płynęła rzeka, otoczona polami ryżowymi. Pomiędzy tym wszystkim, nad rzeką usytuowane było miasto. Ostoja spokoju i szczęścia. Tu właśnie miała się zakończyć roczna tułaczka po świecie Akury i Qujina. Mieli tu odnaleźć swój własny dom. Bo przecież Heiden nie odważy się zaatakować miasta. Prawda? Nie może się odważyć...
Rozdział 9: Naki
Akuro wstał przed południem. Należał mu się długi sen, z uwagi na to co przeszedł. Qujin chrapał głośno w sąsiednim pokoju. Nie chcąc mu przeszkadzać, młodzieniec narzucił na plecy płaszcz i wyszedł przed dom. Lubił to robić rano.
Miasteczko tętniło życiem. Ludzie zdecydowanie, lecz bez pośpiechu chodzili we wszystkie strony nosząc różne przedmioty. Każdy pracował sumiennie, ale widać było, że jest zadowolony. W powietrzu Akuro czuł szczęście i radość.
Nagle poczuł je mocniej, gdyż dostrzegł śliczną japonkę zmierzającą w jego kierunku.
Była szczupła i dość wysoka jak na swoją płeć. Miała ciemne włosy i piwne oczy, otoczone przez długie, grube rzęsy. Piękne. Twarz o ostrych rysach, wprawiała Akurę w zachwyt i częściowe zakłopotanie.
W uroczych rączkach niosła koszyk. Weszła na jego podwórko dziarskim krokiem, zatrzymując się tuż przed nim. Ukłoniła się z gracją. Odpowiedział tym samym, ale jego ukłon wydawał się taki nieporadny.
-Witaj, pani.- Chciał ucałować jej rękę, lecz wyrwała się w porę. Zdumiała go jej siła.
-Witaj. Jestem zamężna, więc nie próbuj się do mnie zalecać. –Miała piękny, dźwięczny głos.
Zdumiała Akurę jej odwaga i szczerość.
-Jestem Naki.
-Akuro, miło mi.
-Hokaiashi, mój ojciec, kazał zanieść wam śniadanie i zaprosić dziś na kolacje do siebie. Mieszka w największym domu, w środku wioski, na pewno znajdziesz.
Jaka szybka. Nie owija w bawełnę, mówiąc od razu o co chodzi- myślał Akuro.
-Wejdziesz? –Zrobił zapraszający gest ręką.
-Chętnie.
Usiedli w pokoju, jadalnym. Akuro nie mógł powstrzymać głodu. Widziała jak zerkał co chwilę na koszyk z prowiantem.
-Nie krępuj się.- Powiedziała Naki z uśmiechem na twarzy.- Jadłam już.
Dzięki bogom, że nie każesz mi czekać.
Zaczął się objadać, podczas gdy dziewczyna patrzyła na niego i zaczęła opowiadać. Mówiła długo i o wielu rzeczach. Ale głównie o miasteczku, o Japonii, o Samurajach, a także o swoim zamiłowaniu do walki.
-Słyszałam jak walczyłeś z „Czarnym Piratem”. Uwielbiam walczyć. Chciałabym wyzwać cię na przyjacielski pojedynek. Co ty na to?
-Czemu nie.
-Jutro?
Popatrzył na nią ze zdziwieniem. Cały czas go zaskakiwała. Ale pokiwał głową z aprobatą.
Milczeli przez jakiś czas. Akuro dostrzegł, że Naki spoważniała.
-Coś się stało?
Spojrzała na niego.
-Zabił wielu naszych wspaniałych wojowników. Moich braci i przyjaciół. A ty trzymałeś się tak długo i byłeś równie szybki. Musisz mieć potężną ki i umieć ją kontrolować.
-Ki?
-To energia wewnętrzna. Każdy ją ma. Jeśli umie się nad nią panować, można dokonywać rzeczy niemożliwych.
Akurze nie chciało się nad tym zastanawiać. Pragnął rozmawiać z Naki. Czuł, że mógł jej słuchać latami. Jednak do pokoju wszedł Qujin. Poznał się z dziewczyną i razem skończyli śniadanie.
Rozdział 10: Pojedynek
Przez cały dzień Akuro i Qujin zwiedzali miasto rozmawiając z miejscowymi. Wieczorem udali się do największego domu w mieście, by spożyć kolację wraz z wodzem rodu samurajów.
Wśród zaproszonych było grubo ponad dwadzieścia osób. Między innymi Naki z mężem, rodzina Hokaiashiego i najwytrawniejsi samuraje. Rozpoczęła się uczta. Qujin był pod wrażeniem ilością i jakością potraw. Jadł ile mu się mieściło w żołądku, a nawet więcej. Akuro, również był mile zaskoczony, ale co chwile spoglądał z pogardą na męża Naki.
Gdy wszyscy byli już najedzeni przemówił Hokaiashi. Opowiadał z pewnością ciekawe rzeczy. Streścił całą historię swojego rodu, omawiał wiele istotnych dla miasta spraw, oraz przedstawił dwóch nowych mieszkańców. Jednak Akuro nie bardzo był zainteresowany jego przemową. Cały czas patrzył na Naki, starając się wychwycić słowa, które szeptał jej do ucha jej mąż. Zawsze gdy spojrzenia jej i Akury spotykały się, dziewczyna odwracała głowę. * * *
Następnego ranka Naki znów odwiedziła Akurę.
-Obiecałeś mi pojedynek.
Zaskoczony młodzieniec, bez słowa wziął ze stojaka na broń, swą błękitną glewię i ruszył za Naki. Zaprowadziła go w miejsce, gdzie samurajowie doskonalili swoje umiejętności szermiercze.
Stanęli naprzeciwko siebie. Naki miała w dłoni katanę i wpatrywała się w Akurę.
-Masz nietypową broń.- Rzekła zaciekawiona.- Opowiesz mi gdzie ją zdobyłeś?
-Długa historia. Jednak z pewnością kiedyś ją usłyszysz. Ale teraz walczmy.
Ukłonili się sobie i stanęli w pozycjach gotowi do fechtunku, wznosząc ostrza na wysokość oczu. Naki wyglądała pięknie w stroju wojowniczki. Długo przeszywali się wzrokiem. Mieli bardzo poważne miny. Wręcz grobowe. Żadne nie traktowało tego pojedynku jak zabawy.
Pierwsza złamała się dziewczyna i zaatakowała kataną, tnąc w bok znad głowy. Akuro zrobił zręczny unik odbijając jednocześnie jej miecz i tnąc z półobrotu. Ich ostrza znów się zderzyły. Była szybka. Nie tak szybka jak Heiden, ale szybka. I zwinna. Odbijała uderzenia Akury i kontrowała bardzo zaciekle. Jej uniki były prawie tak zręczny jak jego. Tańczyli z ostrzami jeszcze przez długie chwile.
Akuro postanowił zakończyć walkę. Efektownym młynkiem wytrącił jej katanę z rąk i podciął drzewcem glewii nogi. Przewróciła się na plecy, wtedy Akuro przystawił jej ostrze do ślicznej szyi.
Gdy tak leżała u jego stóp, zdał sobie sprawę, że się zakochał. Całkiem zapomniał o Kattianie. Liczyła się tylko ona. Pragnął jej. Być i kochać się z nią.
Zabrał broń z jej krtani i wyprostował się. Nie był w ogóle zmęczony. Naki usiadła na ziemi dysząc ciężko.
-Wspaniale walczysz.- Pochwaliła go.
-Ty też.
-Dzięki, ale nigdy ci nie dorównam.
To prawda i on to wiedział. Musiał jednak coś powiedzieć. Odczuwał wewnętrzną potrzebę zasypania jej komplementami.
-Jesteś niesamowicie szybka. Może z czasem, gdy trochę poćwiczymy.
Uśmiechnęła się. O bogowie. Cóż to był za piękny uśmiech. Ile ja bym dał żeby móc ją pocałować- myślał Akuro.
Wstała, podniosła broń i udała się bez słowa do domu. Patrzył z nią.
Rozdział 11: Coś się kończy coś zaczyna.
Dochodziła północ. Jedynym odgłosem było krakanie wron. Lecz nie takie zwykłe. Ptaki te zwiastowały przelew krwi.
Wojownicy ninija z klanu Rakadawa wspięli się bezszelestnie na mury miasta i podcięli gardła strażnikom. Szybko i po cichu.
Atak przygotowywano od miesięcy. Miał położyć kres wojnie z samurajami.
Ninija otworzyli od środka bramę swoim towarzyszom i ciszę przerwał wrzask, z jakim dwa tysiące uzbrojonych mężczyzn wdarło się do miasta. Zaczęło się. Hałas, zamęt i krew. Zanim miasto obudziło się ze spokojnego snu wielu samurajów już nie żyło.
Ogień. Zaczęli palić domy. Krew. Szczęk żelaza. Świst strzał. Krzyki. Jęki. Ból.
Qujin wspiął się na dach jednego z budynków i wysyłał mordercze pociski ze swojego łuku. Robił to niesamowicie szybko i celnie. Mimo panującej ciemności.
Akuro kręcił skomplikowane młynki swoją glewią, dziesiątkując armię Rakadawy. Kiedy zrobiło się trochę luźniej, pobiegł wprost do domu Naki. Nikogo nie było w środku. Nieopodal dostrzegł walczącego męża dziewczyny. Zmagał się samotnie z piątką ninija. Był niezły jak na zwykłego człowieka. Ale w oczach Akury, był niczym.
Młodzieniec podbiegł do niego i w jednej chwili pozbawił życia, dwóch ninija. Z kolejnymi trzema również rozprawił się w krótkich odstępach czasu.
-Będę ci dozgonnie wdzięczny.- Powiedział mężczyzna.- Uratowa...
Szybki ruch. Wizg. Głowa samuraja potoczyła się po ziemi zbroczonej krwią. Nikt nic nie widział, nikt nie słyszał. Krzyki, jęki wojowników.
Akuro pobiegł jak najdalej od miejsca zbrodni.
* * *
Bitwa zakończyła się sukcesem samurajów. Wszyscy wiedzieli, że to dzięki Akurze ich miasto przetrwało rzeź.
Zgromadzili się na głównym placu, by wysłuchać Hokaiashiego.
-Bracia.- Zwrócił się wódz do towarzyszy. –Warto był umrzeć tej nocy. I warto było przeżyć. Odwieczna wojna, zakończyła się sukcesem nas wszystkich. Walczyliście dzielnie i jestem z was dumny. Wiem...
Dalszych słów Akuro nie słuchał. Podszedł do szlochającej po cichu Naki. Siedziała pod drzewem trzymając głowę w podkulonych kolanach. Usłyszała go i podniosła twarz. Patrzyła mu w oczy.
-Ooon...- Powiedziała przez łzy.- On nie żyje...
Z histerycznym płaczem rzuciła się Akurze na szyję. Przytulił ją mocno. Głaskał jej bujne włosy. Gdy uspokoiła się nieco, pocałował ją w usta. Długo i namiętnie.
Wiedział, że nigdy nie zapomni tej nocy. Tego co zrobił. Ale teraz miał Naki tylko dla siebie. I wiedział, iż będą razem szczęśliwi.
KONIEC KSIĘGI I
WSCHODNIE WIATRY
Księga I
Prolog
Akuro położył się na ziemi i przycisnął do niej ucho. W tropieniu był niezawodny. Trwał długo w tej nieruchomej pozycji, w kompletnej ciszy i ciemności, wsłuchując się w odgłosy podłoża.
-Jest coraz bliżej.-Wyszeptał- Ciężko go usłyszeć, ale jest to możliwe. Nie jest tak cichy jak przypuszczałem. Musimy stąd uciekać.
Jego przyjaciel Qujin przycupnięty obok wstał i rzekł:
-A jeśli usłyszy? Znajdzie nasz trop.
-Jak tu zostaniemy i tak nas znajdzie.
-Może nie. Schowajmy się.
-Nie będę liczył na szczęście. Uciekamy.- Wypowiadając ostatnie słowo, Akuro odwrócił się i zniknął w ciemności. Qujin poszedł za nim, uważając by nie robić hałasu. Delikatnie odchylali gałęzie, przedzierając się przez gęstą puszczę.
Po kilku godzinach udało im się wyjść na otwartą przestrzeń.
-Prędko.- Syknął Akuro.
Zaczęli biec przed siebie. Qujin zdjął z pleców łuk i nałożył nań strzałę gotów do wypuszczenia jej we wroga.
Bronią Akury była niezwykła Glewia. Błękitne, zakrzywione ostrze osadzone było na bogato zdobionym, owiniętym granatowym materiałem kiju, wykonanym z najtwardszego drewna na świecie. Była on nadal przywiązana do pleców wojownika.
Biegli ile sił w nogach. Niestety, niebo było tej nocy bezchmurne i w świetle księżyca było ich widać jak na dłoni. Po jakimś czasie nizina, po której się poruszali zmieniła się we wzniesienia, a następnie w skalisty płaskowyż. W końcu wdrapali się na jakąś skałę i schodząc z niej po drugiej stronie znaleźli jaskinię.
-Przenocujmy tu. -Rzekł stanowczo Akuro.- Nie widać z daleka tej jaskini.
-W porządku. -Zgodził się Qujin.
Nie mogli rozpalić ogniska bo odkryliby się przed wrogiem. Zjedli tylko trochę suszonego mięsa, które mieli ze sobą i napili się wody z bukłaków.
Qujin pierwszy stanął na straży z łukiem w ręku, czujnie i uważnie nasłuchując wszelkich odgłosów, zaś Akuro położył się spać.
Rozdział 1: Zgubiony trop
Z lasu wyłoniła się ciemna postać. Ubrana w skomplikowaną zbroję, w stylu pseudo-samurajskim, okryta czarnym jak noc płaszczem. Na twarzy miała ciemną maską, z otworami na oczy, zaś na głowie spoczywał wielki, szeroki, stożkowaty kapelusz, odpowiedni dla chińskich złodziei lub zabójców. Do pasa miał przypięty miecz- złota zdobiona rękojeść, potężna, wykrzywiona, arabska klinga.
Heiden był założycielem Klanu Morderców. Posiadał ogromne umiejętności szermiercze. Był również obdarzony nadludzką szybkością, zwinnością oraz wytrzymałością i siłą. Był stworzony by zabijać. Nikt jeszcze nie zdołał pokonać go w walce.
Odkąd założył Klan, sam rzadko podejmował się skrytobójczych misji. Wynajmowano go jedynie do najtrudniejszych i najważniejszych zadań. Bardzo wysoko się cenił. Pewien chiński ziemianin zapłacił mu aż pięć milionów złotych monet, za śmierć młodzieńca imieniem Akuro. Kolejne pięć milionów miał mu przekazać gdy zobaczy jego zwłoki. Za jego towarzysza- Qujin’a miał otrzymać dwa miliony. Pieniądze nie wiele już znaczyły dla Heidena. Już tylko cesarz Chin był od niego bogatszy w tym państwie. Nie wiadomo czy podjąłby się kolejnej trudnej misji, gdyby nie fakt, że do tej pory ów ziemianin, który go wynajął, opłacił trzech najlepszych zabójców z klanu Heidena. Wszyscy padli z ręki Akury. To przekonało Heidena. Chciał zobaczyć kto ośmiela się wybijać jego najlepszych ludzi. Był jednak pewien, że sobie poradzi. W końcu, zawsze sobie radził.
Heiden rozejrzał się wokoło. Miał doskonały wzrok. Mimo ciemności widział wszystko dokładnie niczym kot. Tylko że to już nie był las, i wzrok tu nic nie pomoże. W puszczy, można jeszcze było odnaleźć ślady dwóch ludzi, ale nie na łące. Ta jedna umiejętność, którą Akuro miał lepiej opanowaną, a mianowicie tropienie, nie dawała Heidenowi spokoju.
-A więc wygrałeś tym razem- Powiedział do siebie Heiden.- Ale to jeszcze nie koniec. Zajdę cię.
Ruszył szybkim krokiem na wschód. Przebył długa drogę przez równiny, wzniesienia, a potem przez płaskowyż, aż zatrzymał się na skale spoglądając na miasto położone u stóp gór. Heiden był pewny, że do tego właśnie miasta zmierzają, ścigani przez niego wojownicy.
Rozdział 2: Wioska Ilikado
Rano Akuro i Qujin zatarli za sobą wszystkie ślady obecności w jaskini i wyruszyli w dalszą drogę. Pobiegli aby nadrobić stracony w nocy czas.
W końcu stanęli wycieńczeni na szczycie jakiegoś wzgórza. Przed nimi rozpościerała się równina, której zakończeniem było pasmo górskie. U stóp jednego ze szczytów leżało miasto- Jinao.
-No wreszcie trochę odpoczniemy- rzekł uradowany Qujin.
-Nie żartuj. -oburzył się Akuro. -Musimy ominąć miasto z daleka.
-Czemu? -Zdziwił się przyjaciel -W mieście nic nam nie zrobi. Wmieszamy się w tłum i może nawet nas nie znajdzie.
-Ty naprawdę nic nie rozumiesz. -Akuro był wyraźnie zdenerwowany. -On jest pewien, że zatrzymamy się w Jinao, zatem musimy go oszukać.
-Ale potrzebujemy prowiantu. -Młodzieńcze rysy twarzy Qujina, zdawały się bardziej poważne, a jego jasne włosy, jakby ostatnio pociemniały. Nie był już młodziutkim uczniem, którego przecież tak niedawno Akuro szkolił w sztukach walki.
Zaś Akuro, wysoki, czarno-włosy, przystojny mężczyzna, jakby w ogóle się nie starzał.
-Dookoła każdego chińskiego miasta jest wiele wiosek, dostarczających miastu pokarm. Zatrzymamy się w jednej z nich. -To powiedziawszy, Akuro skierował się na południe, oddalając się od miasta.
Wieczorem dotarli do niewielkiej osady otoczonej polami uprawnymi. Bawiące się w wiosce dzieci powiedziały przybyszom, że osada zwie się Ilikado. Jedna z rodzin zgodziła się udostępnić wędrowcom miejsce na nocleg, w swym obszernym, drewnianym domu.
* * *
Akuro zbudził się o świcie. Przeciągnął się, rozprostowując wysmukłe ciało i wyszedł na świeże powietrze. Dawno nie czuł się tak bezpiecznie, choć wiedział, że to tylko pozory, i że muszą, wraz z Qujinem uciekać stąd jak najprędzej.
Pogoda była wspaniała, niebo bezchmurne, zaś szumiący nieopodal strumyk nadawał temu miejscu szczególnego uroku. Młodzieniec postanowił przejść się nad rzeczkę.
Zdawało mu się, że jest pierwszą w wiosce osobą, która już nie spała, jednakże się mylił.
W strumyku kąpała się długowłosa Chinka. Chociaż Akuro widział tylko jej plecy i włosy, wiedział że jest piękna. Schował się za drzewo i przypatrywał dziewczynie.
Jej widok, natychmiast przypomniał mu o Kattianie- jego narzeczonej. Strasznie do niej tęsknił. Gdyby nie Klan Morderców, żyłby teraz spokojnie w rodzinnej wiosce- Ek-lio, mając piękną, jasnowłosą Kattianę za żonę. Zrobiło mu się smutno bo tęsknił do conocnych wypadów nad rzekę czy do lasu, które odbywał wraz ze swoją ukochaną. Ale brakowało mu również rodziny, przyjaciół i pojedynków z rówieśnikami. Brakowało mu turniejów sztuk walki, polowań, a nawet psa, który mu w nich towarzyszył. Bardzo tęsknił za domem. To już rok, od kiedy został zmuszony opuścić rodzinną wioskę, dla bezpieczeństwa jej mieszkańców. Rok bezsensownej, z dnia na dzień trudniejszej, tułaczki po Chinach. Zastanawiał się czy wróci kiedykolwiek do domu?
Rozdział 3:Jinao
Późny ranek. Wokoło panowała cisza. Jedynym odgłosem było skwierczenie, przygasającego ogniska.
Heiden obudził się i szybko wstał. Spojrzał na niebo. Cholera, jak już późno!- pomyślał. Założył kapelusz i jedwabną maskę, wziął miecz, schowany w pochwie, na plecy zarzucił torbę i skierował się w stronę miasta.
Zwyczaj nakazywał nie wchodzić w nocy do miasta, choć bramy były otwarte, toteż heiden zdecydował się przenocować na płaskowyżu. Ten kto przybywa w nocy, uważany jest za człowieka spod ciemnej gwiazdy. Właściwie i tak będą mnie za takiego uważać, biorąc pod uwagę mój wygląd.- zaśmiał się w myślach. Ale gdyby przyszedł w nocy, od razu zwróciłby na siebie uwagę, a tego nie chciał robić, w miarę jak to możliwe.
Wszedł do Jinao przez szerokie, otwarte na oścież wrota, udając się od razu do najbliższej tawerny.
Była to dość obleśna karczma. W środku panował półmrok, wszystko lepiło się od brudu, a ludziom towarzyszył nieprzyjemny zapach. Miejsce w sam raz dla poszukiwaczy przygód, zabójców i złodziei, którzy nie myją się tygodniami, bo są w podróży i często nie mają do tego warunków.
Heiden usiadł przy barze i zamówił sake. Po chwili starszy barman (chyba hindus) podał mu brudną miseczkę, napojem.
Gdy pił, podszedł do niego wysoki, barczysty mężczyzna. Śmierdział chyba najbardziej ze wszystkich. Za pasem miał jakąś wielką maczetę. Zamiast lewego ucha miał dużą bliznę. Źle patrzyło mu z oczu.
-Czego tu szukasz? -Warknął mężczyzna. -Kłopotów?
Heiden wstał i spojrzał mu w oczy. Niejednego, to spojrzenie powaliło by na podłogę.
-Jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć, wyjdź. -Odpowiedział Heiden. -I lepiej ażebym cię więcej nie spotkał.
Na te słowa siłacz bardzo się zdenerwował. Dobył maczety i zamachnął się, ale gdy jego broń była w powietrzu, ostrze Heidena siedziało już w brzuchu awanturnika, wystając z drugiej strony. Gdy tylko zabójca wyciągnął miecz, siłacz runął na ziemię, łapiąc się za brzuch i usilnie próbując zatamować krwotok. Zaś Heiden usiadł przy barze i jakby nic się nie stało popijał sake. Po chwili rzekł z irytacją:
-Wynieście go stąd, bo śmierdzi.
Zabójca siedział w tawernie do późnego wieczora, by pokazać, kto tu teraz rządzi. Nikt już nie ośmielił się nawet do niego odezwać. Zabójca słyszał tylko szepty i pomruki na własny temat.
W trakcie pobytu w karczmie, wypytywał barmana i miejscowych o dwóch młodzieńców, uzbrojonych w łuk i glewię, jednakże nikt takowych nie widział. Informacje usłyszane wielokrotnie bardzo Heidena zmartwiły, ale wiedział już co ma robić.
W nocy udał się do gościnnego pokoju na piętrze, karczmy, aby się tam przespać.
Zaś rano wyszedł z miasta, na południe i pobiegł wzdłuż gór.
Na nieszczęście dla Akury, podążał we właściwym kierunku.
Rozdział 4: Port
Kiedy w wiosce wszyscy już wstali, Akuro i Qujin uzupełnili zapasy żywności i wody, dzięki życzliwym mieszkańcom. Następnie wdali się w rozmowę z najstarszym człowiekiem w wiosce.
-Czy macie tu konie? -Spytał grzecznie Akuro.
-Tak mamy kilka. -Odparł wódz.
-Nie zechcielibyście sprzedać nam dwa samce?
Mężczyzna milczał zastanawiając się, a po chwili rzekł ze szczerym uśmiechem:
-Dostaniecie dwa konie. Tu rzadko nam służą. Ostatnio mamy ich nawet za dużo.
-Będziemy bardzo wdzięczni. -Akuro i Qujin ukłonili się nisko.
Godzinę później pędzili już na południowy wschód. Przeciągającą się ciszę przerwał Qujin:
-Masz jakiś konkretny pomysł co do dalszej drogi?
-Hmm... -Westchnął Akuro. -Dużo o tym myślałem. I chyba udamy się do Japonii, szukając schronienia u samurajów. Co o tym sądzisz?
-Najbliżej mamy do morza, więc myślę, że pomysł jest dobry.
Dwa dni jechali, omijając osady, aż wreszcie dotarli do niewielkiego portu- Lewia. W tamtejszej karczmie spędzili noc i nazajutrz spotkali się z właścicielem portu- panem Joakanenem.
-Witaj. -Zaczął Akuro.
-Witajcie. -Odburknął mężczyzna niezbyt zadowolony z ich obecności.
-Chcielibyśmy popłynąć do Japonii.
-Przykro mi. -Rzekł Joakanen wyraźnie ucieszony, że może odmówić tym dwóm młodzieńcom. -Ale w najbliższym czasie, żaden statek nie wybiera się do Japonii.
-Zapłacimy. -Powiedział stanowczo Akuro.
Właściciel portu spojrzał mu prosto w oczy takim wzrokiem, jakby wyraźnie wyczuwał kłamstwo.
-Taak? - Spytał.- A czym? Złotem? Jedwabiem? Bo nie widzę ich tu zbyt wiele. -Joakanen wyprostował się, a na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek.
Qujin chciał coś powiedzieć, ale Akuro nadepnął mu niedostrzegalnie na stopę. Po czy rzekł bardzo spokojnie:
-To nasza sprawa, gdzie trzymamy towary. Zaproponuj swoją cenę za statek, a my ją rozważymy.
-Osiem tysięcy sztuk złota lub trzy skrzynie jedwabiu, o średniej grubości. -Wypalił od razu mężczyzna i uśmiechnął się szyderczo, jakby wiedział, że Akuro nie ma ani sztuki złota, czy skrawka jedwabiu.
Jednak młodzieniec, z kamienną twarzą odparł:
-Zastanowimy się i jutro rano przyjdziemy aby się dogadać.
Następnie odwrócił się i wraz z Qujinem udał się do knajpy. Po drodze jego towarzysz zapytał:
-Co teraz zrobimy?
Akuro westchnął.
-Musimy ukraść statek. W nocy.
Qujin nie był aż tak bardzo zaskoczony.
-Wtedy będziemy mieli na głowie nie tylko Heidena, ale i Joakanena.
-Trudno. Przygotowuj się lepiej, bo w nocy robimy abordaż. -Rzekł Akuro i uśmiechnął się.
* * *
Wstali o północy. Zarzucili na plecy torby, wyładowane zapasami. Qujin przygotował strzałę, zaś Akuro wyciągnął swój nóż myśliwski.
Skradali się bezszelestnie w stronę niewielkiego statku, najbardziej oddalonego od wioski i innych statków. W porcie panowała bezwzględna cisza. Wszyscy spali. Wszyscy prócz dwóch strażników pilnujących statek. Na szczęście tylko dwóch.
Akuro podkradł się od tyłu do jednego z nich i kiedy przeciął mu krtań nożem, stojący obok niego mężczyzna padł na ziemię ze strzałą wystającą z szyi.
Następnie Qujin ukrył zwłoki w gąszczu, zaś Akuro odwiązał zacumowany statek.
-To dziwne. -Rzekł Qujin po sprawdzeniu łodzi.- Załadowano tu pożywienie i przygotowano go na długą podróż.
-Ta świnia nas okłamała. Ale to już nie ważne. Musimy ruszać.
Akuro odwrócił się aby postawić żagle, ale Qujin przytrzymał jego ramię.
-Będzie ciężko bez załogi. Znam się na żeglarstwie, ale...
-Poradzimy sobie. -Powiedział Akuro stanowczym tonem.- Musisz w to wierzyć.
Odpłynęli. Nikt nie podniósł alarmu, nikt ich nie słyszał i nie widział.
Po godzinie byli już na pełnym morzu i zdawało się, że ucieczka się powiodła. Akuro spał. Mógł sobie na to pozwolić, bo wschodni wiatr był wystarczająco silny aby pchać ich ku Japonii. Przedtem wymyślił plan zgubienia Heidena. Otóż z portu Lewia najbliżej było na wyspę Kiusiu i na pewno tam będzie ich szukał Heiden, ale Akuro postanowił popłynąć wzdłuż brzegów wyspy na Honsiu i miał nadzieję, że dzięki temu zgubi zabójcę na wystarczająco długo aby się gdzieś bezpiecznie ukryć.
Jednak Qujin nie poszedł jeszcze spać. Stanął przy burcie i rozmyślał. Najpierw zastanawiał się, czy może Joakanen zastawił na nich pułapkę, czy dopiero rano wyruszy w pościg. Później jednak przypomniał sobie chwile spędzone z rodziną, w domu, który tak kochał.
Był najstarszy z rodzeństwa. Od małego ojciec uczył go walczyć, strzelać z łuku, żeglować, radzić sobie w trudnych sytuacjach, zaś matka nauczyła go pisać, czytać, a nawet szyć i gotować. Rodzice chcieli żeby Qujinowi życie ułożyło się lepiej niż im. Byli, owszem wykształceni, ale pewnego dnia złodzieje ukradli im cały majątek i musieli przeprowadzić się na wieś do domu starej babci Qujina.
W wieku 16 lat, gdy osiągnął wiek męski, Qujin udał się na turniej sztuk walki, z zamiarem wygrania go. Niestety już w pierwszej walce trafił na przeciwnika, który pokonał go z łatwością i chciał zabić. Od śmierci uratował go Akuro (zwycięzca tamtejszego turnieju) i od tamtej pory zostali przyjaciółmi. Razem trenowali i polowali. Dwa lata późnej Akuro znów wygrał turniej, ale w finale, pokonał Qujina, który znakomicie wykorzystał naukę u swojego mistrza.
Rok po tym zdarzeniu Qujin dowiedział się, że Akuro ma kłopoty. Mianowicie był ścigany przez Klan Morderców, i że musi opuścić swoją wioskę dla ratowania rodziny. Qujin nie mogł zostawić przyjaciela i wyruszył z nim w tę podróż, trwającą już od roku.
Teraz, gdy mają Heidena daleko za sobą, zapłonęła iskierka nadziei, że ta ucieczka wreszcie się skończy. Może w Japonii uda im się osiąść na stałe w jakiejś miłej osadzie głęboko w kraju, gdzie Heiden nigdy ich nie znajdzie. Niestety Qujin wiedział, że dopóki Heiden nie zginie dopóty nie powrócą do swych prawdziwych domostw.
Rozdział 5: Szlak Płomieni
Heiden pędził na czarnym koniu, pozyskanym w, płonącej daleko za nim wiosce Ilikado. Wojownik dowiedział się o pomocy wieśniaków Akurze i spalił osadę pod wpływem emocji. Ale przecież nie takie rzeczy już robił w swojej karierze zabójcy.
Zbliżał się właśnie do posiadłości starego Joakanena- portu Lewia.
Joakanen był ongiś ninija. Wygnano go z Japonii z swoje zbrodnie przeciw cesarzowi.
Udał się więc do Chin i tu zabudował port, który niedługo potem stał się ważnym ośrodkiem handlowym.
Heiden, tym razem naprawdę, był pewien, iż podąża właściwym tropem.
Wjechał do portu. Panowało tu ogólne poruszenie, żeby nie powiedzieć chaos. Ludzie biegali po porcie nosząć różne skrzynie, popędzani przez żołnierzy. Chłopi szykowali w pośpiechu do drogi wielki statek.
Zabójca dostrzegł Joakanena i popędził w kierunku środka placu. Biegł prosto na przestraszonego właściciela portu i zatrzymał konia w ostatniej chwili ratując niniję przed śmiercią przez stratowanie.
-Gdzie Akuro?! -Krzyknął Heiden.
Jokanen, jako że był ongiś ninja opanował już swój strach wywołany zaskoczeniem i spokojnie, bez nerwów odpowiedział przybyszowi pytaniem na pytanie:
-Chodzi ci o dwóch młodzieńców, którzy ukradli mój statek dziś w nocy?
-Zapewne.
-Właśnie wybieram się w pościg za nimi. Jeśli chcesz...
Zabójca przerwał mu w pół zdania.
-Tak. Płynę z tobą.
Właściciel portu, pewny siebie skrzyżował ręce i rzekł:
-Musisz zapłacić siedemset sztuk złota za miejsce na statku. -Uśmiechnął się szyderczo, ale w tej samej chwili Hiden dobył miecza, równie szybko jak w tawernie w Jinao i przystawił go do grdyki starego ninija. Patrząc mu prosto w oczy szepnął:
-Żadna istota na tej Ziemi nie jest w stanie pokonać mnie w walce, a co za tym idzie, nikomu nie muszę płacić.
* * *
Godzinę później wszystko było już przygotowane i statek wypłynął w morze. Kiedy żagle uwypukliły się na silnym wietrze, Heiden podszedł do Joakanena i spytał:
-Dokąd się udajemy?
-Na Kiusiu. To niewielka japońska wyspa położona najbliżej portu. Musieli tam płynąć.
Heiden stał chwilę z założonymi rękami wpatrując się w niespokojne fale.
-Nie. Akuro już raz mnie oszukał. Popłyniemy dalej. Następna wyspa to?
-Honsiu. Największa kraina państwa kwitnącej wiśni. Ale...
Heiden położył dłoń na rękojeści miecza i rzekł powoli:
-Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Obierz kurs na Honsiu.
Joakanen był bardzo zdenerwowany, ale posłusznie skierował się do sternika. Zabójca został sam. Spoglądając na południowe słońce wyszeptał przez zęby:
-Dorwę cię.- Teraz nie chodziło już o pieniądze. Zresztą zabójca i tak był wystarczająco bogaty. Poczuł szczerą nienawiść do Akury, głównie dlatego, że ten młody chłopak, który powinien sie trząść na samo słowo Heiden, oszukał go już raz i zamierzał to zrobić ponownie. Jak to możliwe, że będąc kilkadziesiąt cali od niego uzyskał przewagę jednego dnia! No i zabił jego najlepszych ludzi. Zbyt długo ten dzieciak przed nim ucieka. To się musi prędko skończyć.
Rozdział 6: Gdy nie widać brzegu.
Wstali późnym rankiem. Był to pierwszy dzień od dawna gdy mogli sobie pozwolić na długi, obfity sen.
Qujin zszedł pod pokład i przyniósł płaty suszonego mięsa i wino. Zjedli spokojnie śniadanie i rozsiedli się wygodnie w kajucie. Mogli sobie siedzieć na krzesłach, bo wiatr był na tyle pomyślny, że sam pchał ich do Japonii.
-Brakuje mi domowego jedzenia. -Westchnął Qujin.- Mama wspaniale gotowała.
-Mi też brakuje.- Odparł Akuro wyraźnie zamyślony.
Po chwili milczenia młodszy wojownik znów się odezwał. Tym razem poważniejszym głosem.
-Podróżujemy już tak długo, z ja do końca nie wiem za co cię ścigają, i kto ich nasłał?
Akuro kiwnął głową:
-Ja również nie wiem.
-Nie domyślasz się? -Naciskał Qujin.
Jego towarzysz przerwał senne rozmyślania i pochylił się, wpatrując się głęboko w jego oczy.
-Domyślam się.
-Więc...
-Zrobił to In-Sang. Mój sąsiad.
-Twój sąsiad?!- Qujin był wyraźnie oburzony.
Wtedy Akuro zaczął snuć swą opowieść.
-Urodziliśmy się tego samego dnia. Dwadzieścia cztery lata temu. Moi rodzice byli szanowanymi obywatelami- arystokracją. Ojciec pracował onegdaj na dworze cesarza Chin. Nie byliśmy na pewno ubodzy. Stać nas było na dostatnie życie w Hong Kongu czy w Pekinie, ale woleliśmy spokój i ciszę na wsi. Rodzina In-Sanga ledwo wiązała koniec z końcem. On sam od małego musiał ciężko pracować, aby jego młodsze córki miały co jeść. Ja i In-Sang zawsze rywalizowaliśmy. We wszystkim. Jako dzieci w zabawach (chociaż on miał na nie niewiele czasu), później pojedynkowaliśmy się. Zawsze byłem od niego lepszy. Nie mógł tego znieść. Bolało go również to, iż byłem od niego bogatszy i nie musiałem się martwić o jutro. Kiedyś trafił mnie kamieniem w głowę. Zdenerwowałem się i uderzyłem go w twarz, a następnie upokarzając go na oczach rówieśników wrzuciłem go w błoto.- Qujin spojrzał na Akurę z wyrzutem, ale ten tylko spuścił głowę i kontynuował.- Kiedyś In-Sang zakochał się w najpiękniejszej dziewczynie w wiosce- Kattianie. Próbował ją poderwać i prawie mu się udało. Nie miałem powodu by mu w tym przeszkadzać, dopóki dopóty, nie zdałem sobie sprawy, że ja również ją kocham. Tedy, zacząłem starać się o jej względy. Kattiana wybrała mnie, zaś In był wściekły. Wyzwał mnie na pojedynek i z nienawiścią w oczach rzucił się na mnie. Znów go upokorzyłem, tym razem przed przerażoną Kattianą. Kolejny raz pokonałem go w turnieju, na którym się poznaliśmy.- Spojrzał na Qujina.- Po turnieju słuch po nim zaginął. Sądzę, że jest jedyną osobą, która aż tak mnie nienawidzi, aby starać się o moją śmierć. Jedno tylko pytanie okropnie mnie dręczy.
-Jakie?
-Skąd on wziął pieniądze, żeby wynająć tak drogich zabójców?
-Czy on w ogóle miał jakiś talent?
-Oczywiście!- Akuro był trochę oburzony.- To, że wciąż ze mną przegrywał nie oznacza, że on był słaby tylko, że ja byłem taki dobry. -Zakończył z dumą Akuro i uśmiechnął się.
Qujin zamyślony pokiwał głową. Nie rozmawiali już o tym tego dnia. Akuro wyszedł na pokład, zaś Qujin położył się chcąc dać swoim nogom trochę odpoczynku. Nie długo mógł się nacieszyć leżeniem w bezruchu, bo do kajuty wpadł Akuro i powiedział:
-Są za nami.
Oboje wybiegli z pokoju i stanęli przy burcie patrząc w dal. W oddali widzieli wyraźnie zarysy statku. Akuro spytał:
-Zdążymy dotrzeć do Japonii zanim nas złapią?
-Nie wiem.
Rozdział 7: Japonia.
-Musimy natychmiast zboczyć z kursu.- Rzekł stanowczo Akuro.
-Gdzie?
-Jak najbliżej brzegu.
-W takim razie na Kiusiu. Jest niedaleko.
-Zdążymy?- Akuro spojrzał Qujinowi w oczy, ale ten nie odpowiedział tylko skierował się w stronę steru.
* * *
Heiden wciąż spał. Jak by na to nie spojrzeć, on również był człowiekiem i potrzebował odpoczynku mimo, że musiał to robić rzadziej niż inni. Zbudził go głos Joakanena:
-Heidenie.
Ten natychmiast się poderwał.
-Cóż tym razem?
-Mamy ich.
Obaj wybiegli na pokład i ujrzeli statek Akury niecałe dwieście metrów od nich.
-Zmieniają kurs.
-Oczywiście!- Zbulwersował się stary ninija.- Chcą jak najszybciej dobić do brzegu.
-Ale brzeg już blisko. Jesteś pewien, że złapiemy ich zanim tam dopłyną?
-No...
-Lepiej żebyś miał pewność.- Zakończył rozmowę zabójca i oddalił się.
W Heidena wstąpiło podniecenie. Są blisko- myślał. Może wreszcie dopadnie Akurę. Identycznie czuł się kilka dni temu w lesie, gdy miał już uciekinierów w zasięgu ręki, jednak Akuro zwiódł go i uzyskał sporą przewagę. Teraz będzie inaczej. Nawet jeśli będą na lądzie pierwsi, to dopadnie ich tam. Wiedział to. Nie mógł doczekać się chwili, gdy zatopi swe ostrze w ciele Akury.
W swojej karierze zabójcy Heiden wykonał wiele zleceń. Ale żadne nie zajęło mu tyle czasu. Nie potrafił zrozumień, w jaki sposób Akuro ucieka mu aż tak długo.
* * *
Po dwóch godzinach osiedli na mieliźnie.
-Skacz!- Krzyknął Akuro w stronę Qujina, po czym sam wyskoczył za burtę. Rozległ się głośny plusk, a po nim następny. Po chwili obaj towarzysze wynurzyli się, nabrali powietrza w płuca i popłynęli ku brzegowi. Za nimi, statek Joakanena był już kilkanaście metrów od brzegu.
Gdy tylko wyszli z wody, puścili się biegiem w głąb lądu. Daleko przed nimi rósł las. Nie zdążymy- myślał Akuro. Jego obawy były uzasadnione, gdyż Heiden właśnie rozpoczął szaleńczy pościg. Był niesamowicie szybki. Zdecydowanie szybszy niż normalny człowiek i powoli doganiał uciekinierów. Gnał jak szalony, w ogóle się nie męcząc. Załogę statku zostawił daleko za sobą.
Qujin postanowił działać. Nałożył strzałę na swój łuk i napiął cięciwę, a następnie wystrzelił w biegu. Grot wbił się w brzuch Heidena, z którego wytrysnęła krew.
Potem stało się kilka rzeczy na raz. Heiden mocno rozsierdzony, napiął mięśnie i wyskoczył wysoko w górę.
Qujin potknął się dobywając strzały i przewrócił na ziemię.
Akuro dobył glewii i zatrzymał się.
W powietrzu Heiden dobył miecza i ciął od góry prosto w leżącego Qujina. Jednak jego ostrze w ostatniej chwili zostało odtrącone bronią Akury. Zabójca opadł miękko na ziemię.
Rozpoczęła się mordercza walka. Heiden i Akuro wymieniali ciosy tak szybko, że oczy przeciętnego człowieka z trudem mogły śledzić przebieg pojedynku. Qujin, któremu serce waliło jak młot, otworzył szeroko usta ze zdziwienia. Jeszcze nigdy nie widział czegoś równie szybkiego, jak ów fechtunek.
Walczący skakali, obracali się, robili uniki, zwinnie i dokładnie zadawali i parowali ciosy.
Qujin opamiętał się jednak. Wstał i ponownie napiął cięciwę ze strzałą, oczekując na moment, w którym będzie mógł przeszyć nią Heidena.
Jednak w tym momencie usłyszał odległe odgłosy rogów. Obrócił się w stronę lasu i dostrzegł ich. Nogi miał jak z waty, ręce odmówiły posłuszeństwa. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się w skraj lasu, z którego wyłoniło się około czterystu samurajów.
Wojownicy na koniach, w pięknych, zdobionych zbrojach, z wielkimi hełmami na głowach i rogami byków, z maskami na twarzach, chorągwiami na plecach i mieczami w dłoniach.
Nagle tajemnicza siła popchnęła ich w stronę walczących. Pędzili na koniach ku morzu, powoli otaczając Heidena, Akurę, Qujina, oraz załogę statku Joakanena.
Qujin zupełnie zapomniał co miał zrobić. Wpatrywał się z otwartymi ustami w samurajów.
Do tej chwili Akuro zaciekle odpierał ataki Heidena, jednocześnie kontrując, ale powoli słabł. Nagle przestali walczyć. Dopiero teraz mogli zobaczyć co się dzieje. Jedynymi odgłosami, były teraz jęki ludzi Joakanena zabijanych przez Japończyków.
Wtem Heiden rzucił się na samurajów, którzy zaczęli zsiadać z koni. Wydawał się nie być w ogóle zmęczony. Ciął na wszystkie strony, a żołnierze padali od jego ciosów. Heiden po chwili był otoczony samurajami, którzy nie przestawali go atakować, widząc, że nie mieli szans. Przebijał się przez gąszcz samurajów, torując sobie drogę mieczem, przesuwał się na północ. W końcu udało mu się wydostać z „morza samurajów, w którym pływało mnóstwo trupów”.
Heiden nie zaatakował ponownie. Schował miecz i odwrócił się od armii i pobiegł na północ. Nie biegł tak szybko jak wtedy gdy gonił Akurę. Nikt jednak go nie gonił.
Samurajowie pokonali Joakanena, wraz z załogą i wrzawa na brzegu wyspy zmieniła się w nieprzerwaną ciszę. Piasek wirujący w powietrzu, począł powoli opadać, ku zbroczonej krwią, japońskiej ziemi.
Rozdział 8: Nowy dom
Akuro był wyczerpany. Sapiąc ciężko położył się na ziemi, nie dbając o nic, z jego prawego ramienia spływała krew. Qujin odłożył łuk i usiadł obok niego.
Z tłumu samurajów wyłonił się jeden, o złotej zbroi, mający największe rogi na hełmie ze wszystkich pozostałych. Schował ów samuraj miecz do pochwy i przemówił w języku chińskim.
-Nie zdążyliśmy się jeszcze przywitać. -Skłonił głowę, a widząc, iż Akuro usiłuje podnieść się z piasku dodał.- Proszę nie wstawać, panie...
-Akuro. –Rzekł wycieńczony młodzieniec i odpowiedział ukłonem. Tak samo zachował się Qujin.
-Miło mi was poznać towarzysze. Jestem Hokaiashi. Oszczędzę wam sporej ilości pytań. Na pewno jesteście zbyt zmęczeni, by je zadać. Otóż, jesteśmy jednym z najstarszych i największych rodów samurajów. Mieszkamy w wiosce położonej niedaleko stąd. Naszymi jedynymi żyjącymi wrogami jest klan ninija- Rakadawa. Joakanen, był ongiś wodzem owego klanu. Niedawno nasi zwiadowcy dostrzegli na morzu jego statek. Baliśmy się, że może chce nas zaatakować, więc zebraliśmy wojsko i ruszyliśmy na plażę. Azaliż uciekaliście przed tymi rozbójnikami, sądzę tedy, iż jesteście wrogami Rakadawy, co czyni was naszymi przyjaciółmi. Czy zechcecie zamieszkać w naszej wiosce i stawać wraz z nami do boju, przeciwko ninija?
Akuro i Qujin spojrzeli po sobie i zaczęli się śmiać. Los się do nich uśmiechnął. Dostali od niego szansę. Otoczeni armią samurajów, będą mogli wreszcie wieść normalne życie. Heiden nie da, przecież rady całemu miasteczku.
-Z chęcią. -Odparł Akuro, wycierając łzy szczęścia.
* * *
Wyjechali z lasu, stając na wzgórzu. Ich oczom ukazał się krajobraz istnie bajeczny. Górskie, skaliste szczyty. Niżej zielone wzniesienia, dookoła puszcze i lasy, zaś u stóp gór- dolina. Jej środkiem płynęła rzeka, otoczona polami ryżowymi. Pomiędzy tym wszystkim, nad rzeką usytuowane było miasto. Ostoja spokoju i szczęścia. Tu właśnie miała się zakończyć roczna tułaczka po świecie Akury i Qujina. Mieli tu odnaleźć swój własny dom. Bo przecież Heiden nie odważy się zaatakować miasta. Prawda? Nie może się odważyć...
Rozdział 9: Naki
Akuro wstał przed południem. Należał mu się długi sen, z uwagi na to co przeszedł. Qujin chrapał głośno w sąsiednim pokoju. Nie chcąc mu przeszkadzać, młodzieniec narzucił na plecy płaszcz i wyszedł przed dom. Lubił to robić rano.
Miasteczko tętniło życiem. Ludzie zdecydowanie, lecz bez pośpiechu chodzili we wszystkie strony nosząc różne przedmioty. Każdy pracował sumiennie, ale widać było, że jest zadowolony. W powietrzu Akuro czuł szczęście i radość.
Nagle poczuł je mocniej, gdyż dostrzegł śliczną japonkę zmierzającą w jego kierunku.
Była szczupła i dość wysoka jak na swoją płeć. Miała ciemne włosy i piwne oczy, otoczone przez długie, grube rzęsy. Piękne. Twarz o ostrych rysach, wprawiała Akurę w zachwyt i częściowe zakłopotanie.
W uroczych rączkach niosła koszyk. Weszła na jego podwórko dziarskim krokiem, zatrzymując się tuż przed nim. Ukłoniła się z gracją. Odpowiedział tym samym, ale jego ukłon wydawał się taki nieporadny.
-Witaj, pani.- Chciał ucałować jej rękę, lecz wyrwała się w porę. Zdumiała go jej siła.
-Witaj. Jestem zamężna, więc nie próbuj się do mnie zalecać. –Miała piękny, dźwięczny głos.
Zdumiała Akurę jej odwaga i szczerość.
-Jestem Naki.
-Akuro, miło mi.
-Hokaiashi, mój ojciec, kazał zanieść wam śniadanie i zaprosić dziś na kolacje do siebie. Mieszka w największym domu, w środku wioski, na pewno znajdziesz.
Jaka szybka. Nie owija w bawełnę, mówiąc od razu o co chodzi- myślał Akuro.
-Wejdziesz? –Zrobił zapraszający gest ręką.
-Chętnie.
Usiedli w pokoju, jadalnym. Akuro nie mógł powstrzymać głodu. Widziała jak zerkał co chwilę na koszyk z prowiantem.
-Nie krępuj się.- Powiedziała Naki z uśmiechem na twarzy.- Jadłam już.
Dzięki bogom, że nie każesz mi czekać.
Zaczął się objadać, podczas gdy dziewczyna patrzyła na niego i zaczęła opowiadać. Mówiła długo i o wielu rzeczach. Ale głównie o miasteczku, o Japonii, o Samurajach, a także o swoim zamiłowaniu do walki.
-Słyszałam jak walczyłeś z „Czarnym Piratem”. Uwielbiam walczyć. Chciałabym wyzwać cię na przyjacielski pojedynek. Co ty na to?
-Czemu nie.
-Jutro?
Popatrzył na nią ze zdziwieniem. Cały czas go zaskakiwała. Ale pokiwał głową z aprobatą.
Milczeli przez jakiś czas. Akuro dostrzegł, że Naki spoważniała.
-Coś się stało?
Spojrzała na niego.
-Zabił wielu naszych wspaniałych wojowników. Moich braci i przyjaciół. A ty trzymałeś się tak długo i byłeś równie szybki. Musisz mieć potężną ki i umieć ją kontrolować.
-Ki?
-To energia wewnętrzna. Każdy ją ma. Jeśli umie się nad nią panować, można dokonywać rzeczy niemożliwych.
Akurze nie chciało się nad tym zastanawiać. Pragnął rozmawiać z Naki. Czuł, że mógł jej słuchać latami. Jednak do pokoju wszedł Qujin. Poznał się z dziewczyną i razem skończyli śniadanie.
Rozdział 10: Pojedynek
Przez cały dzień Akuro i Qujin zwiedzali miasto rozmawiając z miejscowymi. Wieczorem udali się do największego domu w mieście, by spożyć kolację wraz z wodzem rodu samurajów.
Wśród zaproszonych było grubo ponad dwadzieścia osób. Między innymi Naki z mężem, rodzina Hokaiashiego i najwytrawniejsi samuraje. Rozpoczęła się uczta. Qujin był pod wrażeniem ilością i jakością potraw. Jadł ile mu się mieściło w żołądku, a nawet więcej. Akuro, również był mile zaskoczony, ale co chwile spoglądał z pogardą na męża Naki.
Gdy wszyscy byli już najedzeni przemówił Hokaiashi. Opowiadał z pewnością ciekawe rzeczy. Streścił całą historię swojego rodu, omawiał wiele istotnych dla miasta spraw, oraz przedstawił dwóch nowych mieszkańców. Jednak Akuro nie bardzo był zainteresowany jego przemową. Cały czas patrzył na Naki, starając się wychwycić słowa, które szeptał jej do ucha jej mąż. Zawsze gdy spojrzenia jej i Akury spotykały się, dziewczyna odwracała głowę. * * *
Następnego ranka Naki znów odwiedziła Akurę.
-Obiecałeś mi pojedynek.
Zaskoczony młodzieniec, bez słowa wziął ze stojaka na broń, swą błękitną glewię i ruszył za Naki. Zaprowadziła go w miejsce, gdzie samurajowie doskonalili swoje umiejętności szermiercze.
Stanęli naprzeciwko siebie. Naki miała w dłoni katanę i wpatrywała się w Akurę.
-Masz nietypową broń.- Rzekła zaciekawiona.- Opowiesz mi gdzie ją zdobyłeś?
-Długa historia. Jednak z pewnością kiedyś ją usłyszysz. Ale teraz walczmy.
Ukłonili się sobie i stanęli w pozycjach gotowi do fechtunku, wznosząc ostrza na wysokość oczu. Naki wyglądała pięknie w stroju wojowniczki. Długo przeszywali się wzrokiem. Mieli bardzo poważne miny. Wręcz grobowe. Żadne nie traktowało tego pojedynku jak zabawy.
Pierwsza złamała się dziewczyna i zaatakowała kataną, tnąc w bok znad głowy. Akuro zrobił zręczny unik odbijając jednocześnie jej miecz i tnąc z półobrotu. Ich ostrza znów się zderzyły. Była szybka. Nie tak szybka jak Heiden, ale szybka. I zwinna. Odbijała uderzenia Akury i kontrowała bardzo zaciekle. Jej uniki były prawie tak zręczny jak jego. Tańczyli z ostrzami jeszcze przez długie chwile.
Akuro postanowił zakończyć walkę. Efektownym młynkiem wytrącił jej katanę z rąk i podciął drzewcem glewii nogi. Przewróciła się na plecy, wtedy Akuro przystawił jej ostrze do ślicznej szyi.
Gdy tak leżała u jego stóp, zdał sobie sprawę, że się zakochał. Całkiem zapomniał o Kattianie. Liczyła się tylko ona. Pragnął jej. Być i kochać się z nią.
Zabrał broń z jej krtani i wyprostował się. Nie był w ogóle zmęczony. Naki usiadła na ziemi dysząc ciężko.
-Wspaniale walczysz.- Pochwaliła go.
-Ty też.
-Dzięki, ale nigdy ci nie dorównam.
To prawda i on to wiedział. Musiał jednak coś powiedzieć. Odczuwał wewnętrzną potrzebę zasypania jej komplementami.
-Jesteś niesamowicie szybka. Może z czasem, gdy trochę poćwiczymy.
Uśmiechnęła się. O bogowie. Cóż to był za piękny uśmiech. Ile ja bym dał żeby móc ją pocałować- myślał Akuro.
Wstała, podniosła broń i udała się bez słowa do domu. Patrzył z nią.
Rozdział 11: Coś się kończy coś zaczyna.
Dochodziła północ. Jedynym odgłosem było krakanie wron. Lecz nie takie zwykłe. Ptaki te zwiastowały przelew krwi.
Wojownicy ninija z klanu Rakadawa wspięli się bezszelestnie na mury miasta i podcięli gardła strażnikom. Szybko i po cichu.
Atak przygotowywano od miesięcy. Miał położyć kres wojnie z samurajami.
Ninija otworzyli od środka bramę swoim towarzyszom i ciszę przerwał wrzask, z jakim dwa tysiące uzbrojonych mężczyzn wdarło się do miasta. Zaczęło się. Hałas, zamęt i krew. Zanim miasto obudziło się ze spokojnego snu wielu samurajów już nie żyło.
Ogień. Zaczęli palić domy. Krew. Szczęk żelaza. Świst strzał. Krzyki. Jęki. Ból.
Qujin wspiął się na dach jednego z budynków i wysyłał mordercze pociski ze swojego łuku. Robił to niesamowicie szybko i celnie. Mimo panującej ciemności.
Akuro kręcił skomplikowane młynki swoją glewią, dziesiątkując armię Rakadawy. Kiedy zrobiło się trochę luźniej, pobiegł wprost do domu Naki. Nikogo nie było w środku. Nieopodal dostrzegł walczącego męża dziewczyny. Zmagał się samotnie z piątką ninija. Był niezły jak na zwykłego człowieka. Ale w oczach Akury, był niczym.
Młodzieniec podbiegł do niego i w jednej chwili pozbawił życia, dwóch ninija. Z kolejnymi trzema również rozprawił się w krótkich odstępach czasu.
-Będę ci dozgonnie wdzięczny.- Powiedział mężczyzna.- Uratowa...
Szybki ruch. Wizg. Głowa samuraja potoczyła się po ziemi zbroczonej krwią. Nikt nic nie widział, nikt nie słyszał. Krzyki, jęki wojowników.
Akuro pobiegł jak najdalej od miejsca zbrodni.
* * *
Bitwa zakończyła się sukcesem samurajów. Wszyscy wiedzieli, że to dzięki Akurze ich miasto przetrwało rzeź.
Zgromadzili się na głównym placu, by wysłuchać Hokaiashiego.
-Bracia.- Zwrócił się wódz do towarzyszy. –Warto był umrzeć tej nocy. I warto było przeżyć. Odwieczna wojna, zakończyła się sukcesem nas wszystkich. Walczyliście dzielnie i jestem z was dumny. Wiem...
Dalszych słów Akuro nie słuchał. Podszedł do szlochającej po cichu Naki. Siedziała pod drzewem trzymając głowę w podkulonych kolanach. Usłyszała go i podniosła twarz. Patrzyła mu w oczy.
-Ooon...- Powiedziała przez łzy.- On nie żyje...
Z histerycznym płaczem rzuciła się Akurze na szyję. Przytulił ją mocno. Głaskał jej bujne włosy. Gdy uspokoiła się nieco, pocałował ją w usta. Długo i namiętnie.
Wiedział, że nigdy nie zapomni tej nocy. Tego co zrobił. Ale teraz miał Naki tylko dla siebie. I wiedział, iż będą razem szczęśliwi.
KONIEC KSIĘGI I