"Obcy"
: poniedziałek, 10 lipca 2006, 20:02
Jedno z moich pierwszych opowiadań, gdyby uraził kogoś tą amatorszczyzną - to z góry przepraszam.
Był zwykły, wiosenny dzień. Delikatny kapuśniaczek przesiewał się to z promykami słońca, to z pędzącym wiatrem. Na łodygach jeszcze lekko uśpionych roślin pojawiały się pierwsze pąki tryskające kojącą, bladą zielenią. Centrum miasta – tutaj poranny, rześki śpiew ptaków zastępuje warkot silników. Nikt nie czuje zapachu wilgoci czy też liścia akacji. Metropolia spowita jest w oparach kłębiącego dymu, niby stado zatrutych chmur, szarych od monotonii. Tysiące twarzy, tysiące spraw, tysiące problemów. Ludzie zajęci swoimi prywatnymi sprawami. Centrum miasta – miejsce gdzie wołanie o pomoc rozbija się wśród tłumu niczym szczera łza o betonową płytę. Co jakiś czas odezwie się tramwaj, mozolnie płynący po rdzawych torach. Zakryci czarną płachtą ślepoty ludzie , a ponad nimi, łkające gdzieś w oddali pochylone biurowce. Pewien chłopiec, ot zwykła postać przemierzająca asfaltową pustynię, postać jak każda inna mająca swoje utrapienia, lęki i problemy. Mijając coraz to kolejnych ludzi, wtapiając się w tłum był wciąż zdezorientowany. Choć od małego dziecka dorastał na osiedlu zasianym licznymi blokowiskami, wciąż nie mógł przywyknąć do miejskiego zgiełku. Przez powłokę przytłaczającego smogu wciąż przedzierały się intensywne promienie słońca. Jeden z nich trafił wprost na szklane okno, które odbiło światło na twarz chłopca. Ten, oślepiony zatrzymał się. Potop spieszących się ludzi zalał go niczym rzeka, wypchnięty niczym nieruchomy trybik z zegara oparł się plecami o starą, oblepioną ścianę. Mrowisko ludzkie przyciągało go z powrotem, czuł że się zapada. Przyłożył dłoń, do kamiennej powłoki, która z pewnością widziała już lepsze czasy. Wzrok skierował ku siedzącej nieopodal osobie. Był to stary mężczyzna, jego kasztanowe włosy gdzie nie gdzie zdobiły oziębłe srebrzyste pasma. Nawet sadza nie mogła zasłonić łagodnych rysów jego twarzy. Promiennie roześmiane, zielone oczy odwzajemniły spojrzenie chłopca.
Młodzieńca przeszedł dreszcz, nie czuł nigdy czegoś podobnego. Wzrok mężczyzny przyciągał, a następnie uspokajał niby leśny władca, który karmił swych poddanych ukojeniem. Pomimo jego przetartego, dziurawego ubrania oraz z pewnością nie najlepszej sytuacji finansowej mężczyzna rozlewał wokół siebie dumę, mając wciąż podniesioną wysoko głowę. Jego czoło poorane było przez liczne rowki, które sprawiały wrażenie niezatartych życiowych doświadczeń oraz wspomnień. Mimo to jego oczy wciąż zdradzały niespotykaną rześkość, chęć poznawania. Chłopiec niepewnie sięgnął do kieszeni, po chwili słychać było zdradzieckie pobrzękiwanie monet. Wciąż spoglądając w oczy starcowi, młodzieniec schylił się i rzucił monetę na lekko zapiaszczoną ziemie. Wokoło ludzie wciąż brodzili w betonie, lecz tych dwoje było w innym świecie.
Mężczyzna spojrzał na monetę, która kusząco oczekiwała na kogoś, kto ją przygarnie. Po chwili przeniósł swój wzrok na chłopca, po czym rzekł stanowczym głosem.
„Nie, dziękuję. Jestem szczęśliwy.” Starzec uśmiechnąwszy się promiennie wziął głęboki wdech jakby oddychał innym powietrzem. Nawet więcej, zachowywał się jakby siedział na soczyście zielonej polanie, a powietrze nań było nieskazitelnie czyste. Delektował się pobudzającą wonią ziół ścielących się z oddaniem u jego stóp. Chłopiec obserwował starca z wyrazem ogromnego zdziwienia na twarzy. Dopiero po chwili zorientował się gdzie jest i co ma do załatwienia, powrócił z innego świata. Słońce na niebie rozlało już delikatny, pomarańczowy nektar. Z czasem nektar został wchłonięty przez głęboki bezkres ciemności. Gdzie nie gdzie widniały granatowe plamy, zupełnie tak jakby Bóg namalował je krótkimi pociągnięciami swego anielskiego złocistego pędzla? Tego wieczora młodzieniec nie mógł zasnąć. Wciąż miał przed oczami sytuację jakże prostą i banalną, która zdarza się bardzo często. Widok starca zakorzenił się w jego jaźni niby stary dąb, który widział początek i z pewnością doczeka końca nowego pokolenia. Chłopak rozsiadł się wygodnie i spoglądając za okno podziwiał nocne barwy miasta. A do podziwiania było wiele. Niebo ogarnęła całkowita ciemność, drogę oświetlały jedynie ponure lampy oraz księżyc delektujący się widokiem otaczających go gwiazd. Noc.. Czas, gdy miejskie bokowiska usypiają otulone w lawendowy płaszcz ciszy. Na lekko przykurzonej szybie wisiały maleńkie kropelki deszczu, które odwzajemniały wzrok chłopca. Czasami, gdzieś w oddali, można było usłyszeć drażniący warkot silnika czy też tajemnicze miauczenie kota. W górze wciąż świecił księżyc, który oczekując dnia spoglądał ponuro na wijące się w ciszy wąskie uliczki, starając się przekazać im choć trochę blasku swej duszy. Wokół tańczył puszysty wietrzyk, który wirując wokół umęczonych drzew muskał przyjacielsko ich blade liście. Chłopiec leżał już w łóżku. Właśnie odpływał w rejs do krainy snów, a srebrzyste żagle spokojnie i posłusznie trzepotały na wietrze, gdy nagle zawitała do niego przygarbiona postać. Wszystko wokoło spowite było w siwej mgle, naprzeciwko młodzieńca stał ten sam starzec. Lecz tym razem, otulony był w szaty z jedwabiu, które mocno pobłyskując sprawiały wrażenie utkanych anielską ręką. Z za pleców mężczyzny biła kojąca światłość. Staruszek spojrzał na chłopca. Ten poczuł jak przeszywa go ciepło wprawiające w błogi stan. Tajemniczy biedak jakby gdzieś się spiesząc wyszeptał melodyjnie:
„Niełatwo jest żyć po śmierci… Czasem trzeba na to stracić całe życie…”
W chwili, gdy mężczyzna wypowiedział ostatnie słowa, czar prysnął. Chłopak niepewnie otworzył oczy. Ujrzał to samo biurko, otaczały go te same ściany co zawsze. Znajdował się w swoim pokoju. Obudziły go rozśpiewane ptaki zwiastujące radośnie nadejście dnia. Wciąż jeszcze osłabione słońce oświetlało soczystą trawę, która przyozdobiona była przezroczystymi kroplami porannej rosy. Chłopak wstając powoli na nogi ujrzał najnowszą gazetę, leżącą obok jego łóżka. Między kolejnymi rubrykami ujrzał wiadomość napisaną tłustym drukiem:
„Wczoraj w nocy znaleziono ciało starego obieżyświata - milionera, który przemierzał morza i oceany swym ukochanym statkiem - Wichrowym Czempionem." Mężczyzna zaginął trzydzieści lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie posiadał rodziny. Zmarł śmiercią naturalną, gdy go znaleziono leżał skulony na starym, nieużywanym dworcu położonym na granicy miasta..” Obok tajemniczej wiadomości dołączony był czarno biały portret. Chłopiec wstrzymał oddech, serce zabiło mu mocniej i szybciej. Spoglądając na rysy twarzy postaci z obrazu rozpoznał umorusanego staruszka, którego spotkał w centrum miasta. Z pewnością była to jedna i ta sama osoba.
Młodzieniec przypomniał sobie swój tajemniczy sen… Idąc powoli do szkoły spoglądał w niebo. Spojrzał na gęstą, intensywnie śmietankową chmurę, która przez chwile przypominała uśmiechniętą twarz milionera.
Nie zastanawiając się czy było to złudzenie, ruszył dalej..
Bogatszy w sercu, bogatszy w duszy…
Był zwykły, wiosenny dzień. Delikatny kapuśniaczek przesiewał się to z promykami słońca, to z pędzącym wiatrem. Na łodygach jeszcze lekko uśpionych roślin pojawiały się pierwsze pąki tryskające kojącą, bladą zielenią. Centrum miasta – tutaj poranny, rześki śpiew ptaków zastępuje warkot silników. Nikt nie czuje zapachu wilgoci czy też liścia akacji. Metropolia spowita jest w oparach kłębiącego dymu, niby stado zatrutych chmur, szarych od monotonii. Tysiące twarzy, tysiące spraw, tysiące problemów. Ludzie zajęci swoimi prywatnymi sprawami. Centrum miasta – miejsce gdzie wołanie o pomoc rozbija się wśród tłumu niczym szczera łza o betonową płytę. Co jakiś czas odezwie się tramwaj, mozolnie płynący po rdzawych torach. Zakryci czarną płachtą ślepoty ludzie , a ponad nimi, łkające gdzieś w oddali pochylone biurowce. Pewien chłopiec, ot zwykła postać przemierzająca asfaltową pustynię, postać jak każda inna mająca swoje utrapienia, lęki i problemy. Mijając coraz to kolejnych ludzi, wtapiając się w tłum był wciąż zdezorientowany. Choć od małego dziecka dorastał na osiedlu zasianym licznymi blokowiskami, wciąż nie mógł przywyknąć do miejskiego zgiełku. Przez powłokę przytłaczającego smogu wciąż przedzierały się intensywne promienie słońca. Jeden z nich trafił wprost na szklane okno, które odbiło światło na twarz chłopca. Ten, oślepiony zatrzymał się. Potop spieszących się ludzi zalał go niczym rzeka, wypchnięty niczym nieruchomy trybik z zegara oparł się plecami o starą, oblepioną ścianę. Mrowisko ludzkie przyciągało go z powrotem, czuł że się zapada. Przyłożył dłoń, do kamiennej powłoki, która z pewnością widziała już lepsze czasy. Wzrok skierował ku siedzącej nieopodal osobie. Był to stary mężczyzna, jego kasztanowe włosy gdzie nie gdzie zdobiły oziębłe srebrzyste pasma. Nawet sadza nie mogła zasłonić łagodnych rysów jego twarzy. Promiennie roześmiane, zielone oczy odwzajemniły spojrzenie chłopca.
Młodzieńca przeszedł dreszcz, nie czuł nigdy czegoś podobnego. Wzrok mężczyzny przyciągał, a następnie uspokajał niby leśny władca, który karmił swych poddanych ukojeniem. Pomimo jego przetartego, dziurawego ubrania oraz z pewnością nie najlepszej sytuacji finansowej mężczyzna rozlewał wokół siebie dumę, mając wciąż podniesioną wysoko głowę. Jego czoło poorane było przez liczne rowki, które sprawiały wrażenie niezatartych życiowych doświadczeń oraz wspomnień. Mimo to jego oczy wciąż zdradzały niespotykaną rześkość, chęć poznawania. Chłopiec niepewnie sięgnął do kieszeni, po chwili słychać było zdradzieckie pobrzękiwanie monet. Wciąż spoglądając w oczy starcowi, młodzieniec schylił się i rzucił monetę na lekko zapiaszczoną ziemie. Wokoło ludzie wciąż brodzili w betonie, lecz tych dwoje było w innym świecie.
Mężczyzna spojrzał na monetę, która kusząco oczekiwała na kogoś, kto ją przygarnie. Po chwili przeniósł swój wzrok na chłopca, po czym rzekł stanowczym głosem.
„Nie, dziękuję. Jestem szczęśliwy.” Starzec uśmiechnąwszy się promiennie wziął głęboki wdech jakby oddychał innym powietrzem. Nawet więcej, zachowywał się jakby siedział na soczyście zielonej polanie, a powietrze nań było nieskazitelnie czyste. Delektował się pobudzającą wonią ziół ścielących się z oddaniem u jego stóp. Chłopiec obserwował starca z wyrazem ogromnego zdziwienia na twarzy. Dopiero po chwili zorientował się gdzie jest i co ma do załatwienia, powrócił z innego świata. Słońce na niebie rozlało już delikatny, pomarańczowy nektar. Z czasem nektar został wchłonięty przez głęboki bezkres ciemności. Gdzie nie gdzie widniały granatowe plamy, zupełnie tak jakby Bóg namalował je krótkimi pociągnięciami swego anielskiego złocistego pędzla? Tego wieczora młodzieniec nie mógł zasnąć. Wciąż miał przed oczami sytuację jakże prostą i banalną, która zdarza się bardzo często. Widok starca zakorzenił się w jego jaźni niby stary dąb, który widział początek i z pewnością doczeka końca nowego pokolenia. Chłopak rozsiadł się wygodnie i spoglądając za okno podziwiał nocne barwy miasta. A do podziwiania było wiele. Niebo ogarnęła całkowita ciemność, drogę oświetlały jedynie ponure lampy oraz księżyc delektujący się widokiem otaczających go gwiazd. Noc.. Czas, gdy miejskie bokowiska usypiają otulone w lawendowy płaszcz ciszy. Na lekko przykurzonej szybie wisiały maleńkie kropelki deszczu, które odwzajemniały wzrok chłopca. Czasami, gdzieś w oddali, można było usłyszeć drażniący warkot silnika czy też tajemnicze miauczenie kota. W górze wciąż świecił księżyc, który oczekując dnia spoglądał ponuro na wijące się w ciszy wąskie uliczki, starając się przekazać im choć trochę blasku swej duszy. Wokół tańczył puszysty wietrzyk, który wirując wokół umęczonych drzew muskał przyjacielsko ich blade liście. Chłopiec leżał już w łóżku. Właśnie odpływał w rejs do krainy snów, a srebrzyste żagle spokojnie i posłusznie trzepotały na wietrze, gdy nagle zawitała do niego przygarbiona postać. Wszystko wokoło spowite było w siwej mgle, naprzeciwko młodzieńca stał ten sam starzec. Lecz tym razem, otulony był w szaty z jedwabiu, które mocno pobłyskując sprawiały wrażenie utkanych anielską ręką. Z za pleców mężczyzny biła kojąca światłość. Staruszek spojrzał na chłopca. Ten poczuł jak przeszywa go ciepło wprawiające w błogi stan. Tajemniczy biedak jakby gdzieś się spiesząc wyszeptał melodyjnie:
„Niełatwo jest żyć po śmierci… Czasem trzeba na to stracić całe życie…”
W chwili, gdy mężczyzna wypowiedział ostatnie słowa, czar prysnął. Chłopak niepewnie otworzył oczy. Ujrzał to samo biurko, otaczały go te same ściany co zawsze. Znajdował się w swoim pokoju. Obudziły go rozśpiewane ptaki zwiastujące radośnie nadejście dnia. Wciąż jeszcze osłabione słońce oświetlało soczystą trawę, która przyozdobiona była przezroczystymi kroplami porannej rosy. Chłopak wstając powoli na nogi ujrzał najnowszą gazetę, leżącą obok jego łóżka. Między kolejnymi rubrykami ujrzał wiadomość napisaną tłustym drukiem:
„Wczoraj w nocy znaleziono ciało starego obieżyświata - milionera, który przemierzał morza i oceany swym ukochanym statkiem - Wichrowym Czempionem." Mężczyzna zaginął trzydzieści lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie posiadał rodziny. Zmarł śmiercią naturalną, gdy go znaleziono leżał skulony na starym, nieużywanym dworcu położonym na granicy miasta..” Obok tajemniczej wiadomości dołączony był czarno biały portret. Chłopiec wstrzymał oddech, serce zabiło mu mocniej i szybciej. Spoglądając na rysy twarzy postaci z obrazu rozpoznał umorusanego staruszka, którego spotkał w centrum miasta. Z pewnością była to jedna i ta sama osoba.
Młodzieniec przypomniał sobie swój tajemniczy sen… Idąc powoli do szkoły spoglądał w niebo. Spojrzał na gęstą, intensywnie śmietankową chmurę, która przez chwile przypominała uśmiechniętą twarz milionera.
Nie zastanawiając się czy było to złudzenie, ruszył dalej..
Bogatszy w sercu, bogatszy w duszy…