Zmierzch - część 1

ODPOWIEDZ

Jak w skali szkolnej oceniasz to opowiadanie.

1
1
17%
2
0
Brak głosów
3
0
Brak głosów
4
0
Brak głosów
5
5
83%
6
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 6
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Zmierzch - część 1

Post autor: Perzyn »

Jest to opowiadanie, które piszę na nudnych lekcjach z przedmiotów, z których nie zdaje matury. W zasadzie pisane jest do szuflady ale lubię znać opinie innych dlatego je tu zamieszczam. Wdzięczny będę za konstruktywną krytykę i nie kopanie mnie zbyt mocno.

Zmierzch
Słońce zaszło za horyzont pozostawiając jedynie resztki czerwonej łuny na widnokręgu. W gęstniejącym mroku sylwetka zmierzającego ulicami człowieka nabierała upiornego wyglądu. Kapelusz z szerokim rondem rzucał cień na twarz czyniąc ja niewidoczną a długi płaszcz poruszany powiewami wieczornego wiatru tańczył wokół nóg mężczyzny. Światło kolejnych mijanych latarni odbijało się od czerwonych szkieł przeciwsłonecznych okularów dziwnego przechodnia. „To dobra noc. W takie noce łaknę krwi.” Cisza, która zapadła w zaułku, gdy postać w płaszczu do niego weszła zdawała się być wręcz namacalna. Tup, tup… odgłos, jaki wydają ciężkie, podkute buty przy każdym kroku był jedynym słyszalnym dźwiękiem. Grupka żerujących kruków spłoszona przez zbliżającego się mężczyznę z pełnym wyrzutu krakaniem poderwała się do lotu, odsłaniając swój żer. Puste oczodoły i twarz zmasakrowana dziobami padlinożerców uniemożliwiały identyfikacje leżącego w rynsztoku ciała. „A więc rzeczywiście gdzieś tu jesteś.” Powiedział poprawiając swój kapelusz mężczyzna zauważywszy charakterystyczne rany na ciele zmarłego. W uśmiechu błysnęły nienaturalnie białe zęby a dźwięk przeładowywanego pistoletu odbił się echem w zalegającym mroku. Nagle w głębi uliczki dało się słyszeć lekkie, tak ciche, że niemalże na granicy słyszalności kroki. Równie niespodziewanie jak się rozległ odgłos ucichł. Mimo panującej dookoła nieprzeniknionej ciemności ruchy mężczyzny były precyzyjne i oszczędne a jego kroki pewne. Za jago plecami na ziemie bezszelestnie spadł kształt, który jeszcze przed chwilą zdawał się być fragmentem ściany. Uderzenie było nagłe i niesamowicie mocne, człowiek w płaszczu niczym szmaciana lalka uderzył w pobliską ścianę. Przyprawiającemu o mdłości trzaskowi towarzyszyło dziwaczne, nienaturalne wykrzywienie karku mężczyzny. Wychudzona, niezwykła postać ubrana w łachmany podeszła do zwłok i ściągnęła z głowy martwego wroga kapelusz, po czym go ubrała. Ciche, lekkie kroki bosych stóp oddalały się powoli. Niespodziewanie całą okolicą wstrząsnął huk wystrzału, stworzenie w kapeluszu zachwiało się z powodu otrzymanej rany, mimo to zdołało się obrócić z nadludzką szybkością. Ruch umykał ludzkiemu oku a nawet istota niebędąca człowiekiem zdążyła dostrzec tylko rozmazany cień. Tup, tup… oddalający się stukot ciężkich podkutych butów.

Stanisław Wojciechowski przeklinał ten szary, deszczowy poranek. Telefon z pracy obudził go przed piątą, mimo, ze jako oficer śledczy zaczynał prace dopiero o ósmej. Gdy tylko dotarł na komendę wpakowali go do radiowozu i kazali jednemu z funkcjonariuszy zabrać go na Kazimierz. Po drodze dowiedział się, że w jednym z zaułków kloszardzi znaleźli malowniczo zmasakrowane ciało i właśnie dlatego zbudzono go nawet nie tyle bladym świtem, co ciemną nocą. Dotarłszy na miejsce Wojciechowski, ze sporą dozą zdziwienia zauważył zbierający się powoli tłumek gapiów i dziennikarzy tłoczących się na granicy wytyczonej przez biało – czerwone taśmy z napisem POLICJA. „Co tam dzisiaj mamy?” Zapytał śledczy stojącego obok, przykrytego prześcieradłem wózka z ciałem, patologa. „Prosta sprawa, nie trzeba nawet robić sekcji.” Odparł mężczyzna w białym kitlu. „Zresztą, sam zobacz.” Powiedział i podniósł prześcieradło. Błysnęły flesze zgromadzonych nieopodal fotoreporterów, lecz Wojciechowski był pewien, że zdjęcia nie pojawią się w żadnej gazecie. Jako oficer śledczy miał okazje niejednego trupa oglądać, lecz na to, co ukazało się jego oczom po odsłonięciu prześcieradła nie mógł być przygotowany. Chuda, powykręcana postać w łachmanach nawet za życia musiała stanowić przykry widok a olbrzymia rana postrzałowa na brzuchu i dziura ziejąca w miejscu serca wcale nie dodawały denatowi urody. „Najpierw oberwał ze strzelby na słonie, potem ktoś wyrwał mu serce. Ręcznie.” Stwierdził oczywiste nawet dla laika fakty patolog. Nie mniejsze zdumienie wywołały oględziny miejsca zbrodni. Balistycy ustalili wstępnie, że strzał oddano spod samej ściany i to z ziemi, co biorąc pod uwagę, że najprawdopodobniej oddano go ze strzelby było niemożliwe. Co więcej ściana, spod której oddano strzał była w tym miejscu wgnieciona jakby coś uderzyło o nią z wielką siłą. Najbardziej niepokojące było jednak, ze odcisk miał kształt humanoidalny, a żaden człowiek nie mógł przeżyć uderzenia zdolnego uszkodzić ceglany mur. Wojciechowski zostawił przygotowanie dokumentacji ekipie śledczej i wrócił na komendę. Na jego biurku już znajdowała się ekspertyza lekarza sądowego oraz dokumentacja fotograficzna zwłok. Przyglądając się bez specjalnej nadziei wzbudzającym obrzydzenie fotografiom Wojciechowski nagle sięgnął po lupę i zaczął uważnie wpatrywać się w twarz ofiary. Nim ktokolwiek zdążył go o cokolwiek zapytać oficer śledczy opuścił komendę.

Warszawa miała bogate życie nocne, kolorowe tłumy przelewały się oświetlonymi jaskrawo ulicami. Pośród ludzkiego mrowia postać w długim płaszczu nie zwracał niczyjej uwagi. W czerwonych, lustrzanych szkłach okularów odbijał się obraz jednego z licznych biurowców stolicy. Winda szumiała cicho podczas jazdy na najwyższe piętro. Z cichym sykiem pneumatycznego mechanizmu drzwi windy otwarły się. Miękki, gruby dywan stłumił odgłosy kroków jednak szczęk repetowanego pistoletu słychać było nad wyraz wyraźnie. Patrzący przez okno człowiek w garniturze odwrócił się i spojrzał na mężczyznę w płaszczu. „Więc przyszedłeś po mnie? Zginiesz.” W szerokim uśmiech stojąca na tle panoramy Warszawy postać odsłoniła nieludzkie, długie, ostre kły. Rozległ się huk wystrzału a trafiona kulą szyba rozprysła się na kawałki zasypując ulicę gradem odłamków. Tuż po pierwszym nastąpił drugi strzał, z ramienia mężczyzny w kapeluszu pociekła krew. Siedzący za biurkiem człowiek w garniturze odłożył dymiący wciąż samopał i sięgnął po paczkę cygar. Tytoniowy dym powoli zaczął wypełniać pomieszczenie. „Jesteś zbyt powolny.” Nim przebrzmiały słowa kula zmieniła luksusowy fotel w rupieć nadający się do kasacji. Tym razem wystrzelony z samopału pocisk strzaskał okulary i strącił kapelusz zabójcy z Krakowa. Właściciel biura poruszał się tak szybko, że widać było tylko zmieniający się w rozmytą smugę żar cygara. Ranny mężczyzna zdawał się nie zauważać trafiających go coraz częściej kul. Nagle jego oczy zapłonęły złowróżbnym czerwonym blaskiem. Dwa strzały nastąpiły po sobie tak szybko, że ich huk nałożył się na siebie. Mężczyzna w garniturze z przerażeniem patrzył na kikut swojej lewej nogi urwanej celnym strzałem nieznajomego. W zapadłej ciszy rozległ się jeszcze jeden strzał a potem przytłumiony przez miękki, gruby dywan odgłos oddalających się kroków.

Wojciechowski przeglądał właśnie dokumentacje z miejsca zbrodni, gdy komendant rzucił na jego biurko najnowszy numer jednego z ogólnopolskich dzienników. „Czytaj na stronie czwartej. Zdziwiony Stanisław otworzył gazetę i spojrzał na nagłówek „Prezes Energopolu zamordowany.” Pobieżna lektura artykułu pozwoliła ustalić, że prezes zginął na skutek wymiany ognia z nieznanym napastnikiem, w której otrzymał dwa postrzały. O ile postrzałem można nazwać bezpośrednie trafienie ze strzelby na słonie. Pozbawiony nogi i głowy prezes jednej z największych polskich spółek został odnaleziony przez zaalarmowanych strzelaniną policjantów zaledwie kilka godzin temu. „Balistycy twierdzą, że zastrzelono go z tej samej broni, co twojego kloszarda. Pojedziesz do Warszawy i będziesz współpracował z komendą stołeczną nad rozwiązaniem tej sprawy.” Zamyślony Wojciechowski przytaknął i zaczął zastanawiać się nad swoim wczorajszym odkryciem. Po chwili wrócił do sprawdzania zdjęć i dowodów z miejsca zbrodni, jego uwagę przykuła torebka z odłamkami czerwonego szkła. Po chwili chwycił gazetę i przyjrzał się dokładniej zdjęciu z miejsca zbrodni. Gdy kilka godzin później wsiadał do pociągu do Warszawy wiedział dwie rzeczy, obie ofiary zabił ten sam człowiek i obie ofiary próbowały z nim walczyć.

Niebo na wschodzie powoli zaczynało szarzeć, zbliżał się świt. Osiemnastowieczny pałacyk w jednej z podopolskich wsi wymarł i pusty, lecz był to tylko pozór. Wysoki brunet podał kapelusz mężczyźnie o wyglądzie typowego angielskiego lokaja ze starej dobrej szkoły. „Widzę, że łowy były udane sir.” Powiedział mężczyzna patrząc na krew plamiącą skraj długiego płaszcza, w który ubrany był jego pracodawca. „Niesamowicie wiele się ich ostatnio namnożyło. W czasach mojej młodości nie bywało takich jak oni, ten świat schodzi na psy.” Płaszcz zawisł na kołku a podkute buty wylądowały w przeznaczonej nań szafce. „Walterze, moje okulary.” Lokaj sięgnął do jednej z licznych kieszeni, w jakie wyposażona była jego kamizelka i wyjął eleganckie, jesionowe etui, które podał swojemu chlebodawcy. Bicie starego ściennego zegara przypomniało obu o zbliżającym się świcie. „Zadaje się, że już pora udać się na spoczynek sir.” Przypomniał Walter, jego pan kiwnął głową i bez słowa opuścił przedsionek, w którym dotychczas rozmawiali i skierował swe kroki do piwnicy. W jednej z przypominających loch sal, w których przechowywano kiedyś wino stała ozdobiona przedstawiającym smoka herbem trumna. Vlad Tepes podniósł wieko i położył się w przywiezionej z rodzinnych stron ziemi.

Centrum dochodzeniowe utworzone w Warszawie tętniło życiem wprawiając Stanisława w zdumienie. Wszechogarniający szum pracujących komputerów, wypełniające niemalże całą przestrzeń wydruki i dokument i do tego jeszcze ekipa w ciągłym ruchu. Wojciechowski wiedział, że zabity prezes był człowiekiem wpływowym, ale nie wiedział, że jego wpływy były na tyle potężne by zmusić policję do takiego dużego zaangażowania się w tą sprawę. Zagadkę wyjaśniła jedyna osoba nie zajęta gorączkowym przeglądaniem dokumentów i sprawdzaniem wszelkich danych – długowłose, ubrane na czarno indywiduum każące nazywać się Pansą. To właśnie on wyjaśnił Krakowianinowi, że całe to zamieszanie wywołała warszawska finansjera obawiająca się, że zamach był tylko pierwszym z serii skierowanych właśnie w śmietankę warszawskich biznesmenów. Patrząc na leżące wszędzie dookoła kartki i teczki z wszelkimi informacjami dotyczącymi sprawy oraz na skromną teczkę, którą przywiózł z Krakowa zastanawiał się skąd Warszawiacy zdobyli to wszystko w tak krótkim czasie. Dopiero prezentacja poszczególnych członków ekipy pozwoliła ustalić jak się to udało. Robert Marczyński i Janusz Szarzeński okazali się być najlepszymi stołecznymi śledczymi, podczas gdy Pansa jako haker – samouk, którego dopuszczono do komputera tylko, dlatego, że zgodził się pracować dla Policji, był prawdziwym komputerowym geniuszem. Ostatnim stałym członkiem drużyny była analityczka Magdalena Kętrzyńska. Poza tą czwórką do dyspozycji ekipy była także grupa szeregowych funkcjonariuszy, którzy jednak nie byli na stałe przypisani do sprawy. Po szybkim zapoznaniu się z centrum i jego pracownikami Wojciechowski zabrał się do przedstawiania dotychczasowych wyników śledztwa. „Pozwolę sobie zacząć od…”

Przygarbiona, łysa postać w czerni kryła się w zalegającym zaułek mroku. Jaskrawa ulica tętniła życiem, które w Berlinie nawet nocą nie zwalniało tempa. Hałas ulicy, którą w różne strony sunęły samochody oraz licznie przechodnie prawie zagłuszył inny odgłos. Tup, tup… ciężkie podkute buty stukające o bruk przy każdym kroku. Groteskowy garbus odwrócił się i w kulturalnym geście powitania skłonił głowę. „Lord Tepes.” „Witam Hrabio Orolock.” Dwa wampiry stały naprzeciw siebie w jednej z bocznych uliczek stolicy Niemiec. „Co cię sprowadza do mojego dominium?” Tepes uśmiechnął się szeroko pokazując swoje niesamowicie białe zęby. „Nazwijmy to wizytą towarzyską.” Para młodych Niemców skręciła w jeden z bocznych zaułków, chcieli skrócić drogę. Rano policja znajdzie ich ciała. Transylwańczyk starł resztki krwi z zębów. „Dziękuje za poczęstunek hrabio. Niestety muszę już wracać, mam nadzieję, że te informacje okażą się przydatne.” Vlad Tepes niemal już znikłnął z pola widzenia Orolocka, gdy nagle się odezwał. „Byłbym zapomniał, Hrabina Batory przesyła pozdrowienia.

Głęboko w podziemiach Watykanu, zapomnianymi przez niemal wszystkich korytarzami, szedł szybko mnich ubrany w szary habit. Wreszcie korytarz się skończył, jak mogłoby się wydawać ślepo. Mnich wiedział jednak co zrobić. Podszedł do zamykającej korytarz ściany i dotknął kilku niewyróżniających się cegieł. Rozległ się cichy trzask mechanizmu i ściana otworzyła się. W oświetlonej tylko blaskiem świec sali siedziała samotna, skryta w cieniu postać. „Ojcze przełożony, dostaliśmy wiadomość z Polski.”

Poza jednoznacznym wykazaniem, że oba morderstwa popełniła ta sama osoba śledztwo utknęło w miejscu. Ustalenie motywów było niemożliwe ze względu na fakt, że ofiar nie łączył dosłownie żaden wspólny mianownik. Stanisław nikomu nie powiedział o swoim odkryciu, ale był pewien, że gdyby głowa prezesa nie została zredukowana do kawałka żuchwy i mnóstwa krwawych strzępów to okazałoby się, że jego kły były dłuższe i ostrzejsze niż u przeciętnego człowieka. Z ponurych rozważań wyrwał go głos byłego hakera. „Chodźcie, coś wam pokaże.” Na ekranie odtwarzana była prosta, ale trójwymiarowa animacja strzelaniny. Dwie wygenerowane przez komputer postacie posyłały nawzajem swoim kierunku kolejne kule. „Przeanalizowałem dane z miejsca zbrodni i odtworzyłem prawdopodobny przebieg wydarzeń.” „Jest tylko jeden problem, z tego wynika, że morderca otrzymał kilkanaście ran postrzałowych i to z samopału miotającego 12 milimetrowe ołowiane kule. Czegoś takiego nie da się raczej przeżyć a co dopiero uciec.” Wojciechowski natychmiast zgłosił wątpliwość. „To już chyba wasza praca to sprawdzić, nie?”

Łysy obudził się, odsunął ręką grubą zasłonę i wyjrzał za okno. Na zewnątrz było już ciemno, więc wstał i ubrawszy się wypił szybkie śniadanie. Chłopaki dziwili się zmianami, jakie zaszły ostatnio w jego zachowaniu, ale mieszanka strachu i szacunku, którą w nich budził powstrzymywała ich od kwestionowania jego przywództwa. Do północy wszystko szło dobrze, napadali na spóźnionych przechodniów, jedną dziewczynę nawet przekąsił i wciąż czuł w ustach smak jej krwi. Zdecydowanie wszystko szło dobrze, przynajmniej dopóki nie natrafili na tego dziwnego faceta w płaszczu i kapeluszu. Gdy zażądali od niego pieniędzy tylko się roześmiał. Łysy kazał chłopakom nauczyć go jak należy się zachowywać. Pięciu łysych byczków rzuciło się na oporną ofiarę i wtedy coś się zepsuło. Zamiast paść pod nawałem ciosów mężczyzna wciąż się śmiał. Nim Łysy zdążył się zorientować, co się dzieje jego czterech kamratów leżało na ziemi nie dając oznak życia, a piąty z wszystkich sił próbował wyrwać się trzymającemu go za szyję mężczyźnie. Gdy tylko ujrzał zęby zatapiane w szyi swojego kumpla Łysy rzucił się do panicznej ucieczki. Biegł najszybciej jak potrafił, żaden człowiek nie mógłby dotrzymać mu kroku, nawet olimpijscy mistrzowie sprintu popatrzyliby z zazdrością na bieg Łysego. Klucząc zaułkami wreszcie zgubił wampira, który z taką łatwością wykończył jego bandę. Uspokojony już dresiarz był pewien, że zostawił mordercę daleko w, tyle gdy nagle poczuł, że coś uciska jego plecy. Po chwili rozległ się odgłos wystrzału i Łysy padł na ziemię martwy. Tym razem ostatecznie. Nim rozpłynął się w mroku tajemniczy zabójca pochylił się nad ciałem rabusia i zabrał jeden ze złotych wisiorków, które nosił ex wampir.


ps. Jeśli się komuś spodoba to może kiedyś zamieszczę część drugą.
ps2. Hellsing był inspiracją i tylko inspiracją, potem będzie coraz wyraźniej widać ten fakt... oby.
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Post autor: Alucard »

Miałeś rację Perzyn. Podoba mi się. Lubie Mrok a tutaj można go zasmakować :twisted:

Daję 5 ( a nie 6) bo jednak moje klimaty siedzą sobie raczej w puszczach, na pustyniach i w lochach potężnych twierdz, a nie na miejskich uliczkach (Aczkolwiek Alucarda i Female Officer lubię niezmiennie) :D

Praca solidna. Pisać pisać i jeszcze raz pisać (społeczeństwo się ucieszy) :D

NIECH ŻYJE HELLSING :D
PS. Też mam coś wrzucone na poezji. Byłbyś łaskaw zerknąć. 8)
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Post autor: Perzyn »

Noż ludzie, oceniajcie. Nawet krytykę chętnie usłyszę o ile będzie konstruktywna. Naprwadę chcę wiedzieć co myśli o tym jak najszersze grono, bo jak więcej bedzie zadowolonych niż niezadowolonych to będe wiedział, że jest dla mnie jakaś nadzieja. A jak bedzie na odwrót to będe wiedział, że trzeba się poprawić.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Post autor: Ravandil »

Nie przejmuj się, że mało ludzi oceniło, bo po prostu wielu osobom nie chcę się czytać takiego długiego tekstu. Wypowiem się na jego temat, jak tylko go sobie wydrukuję i przeczytam tzn. za jakiś czas (jutro, pojutrze, kiedyś :P). Bo na ekranie monitora za cholerę nie jestem w stanie tego przeczytać, bo mi wcześniej oczy wysiądą :P
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Pyczka
Szczur Lądowy
Posty: 4
Rejestracja: niedziela, 4 czerwca 2006, 16:16

Post autor: Pyczka »

Równie niespodziewanie jak się rozległ odgłos ucichł.
To zdanie brzmi mi trochę dziwnie. Imho jest poprawne ale czegoś mi tu brakuje.
Uspokojony już dresiarz był pewien, że zostawił mordercę daleko w, tyle gdy nagle poczuł, że coś uciska jego plecy.
Zdaje mi się, że powinno być ,,daleko w tyle, gdy''


- Dialogi napisane tak, że osobę nieprzyzwyczajoną do tego typu zapisu po prostu zatrzymują. A opowiadanie powinno czytać się plynnie (chyba hyh)
- Nie moje klimaty (no ale to chyba nie można zaliczyć do minusów)


+ Niedopatrzylem się blędów ortograficznych itp,
+ Ladne opisy,
+ Mimo, że nie moje klimaty to jednak opowiadanie na tyle przykulo moją uwagę abym przeczytal je do końca.


Pozdrawiam
Pyczka/Raduss
Lord de Bill
Pomywacz
Posty: 72
Rejestracja: wtorek, 6 marca 2007, 16:58
Numer GG: 3273175
Lokalizacja: Pomorze
Kontakt:

Post autor: Lord de Bill »

W końcu przeczytałem, od dłuższego czasu mnie intrygowało. Od razu przejdę do oceny.
Sposób zapisania dialogów faktycznie dość... specyficzny, ale jako że nie było ich bardzo dużo i nie były specjalnie rozbudowane to nie przeszkadzało mi to.
Błędów ortograficznych kilka znalazłem, choć może to zbyt mocne określenie, bo większość to jednak zwykłe literówki. Interpunkcja trochę gorzej, ale nie utrudniała czytania. Tyle o technikaliach.
Pomysł w porządku, dość fajnie budowany klimat... Jak już się zacznie czytać, to się skończy, a to bardzo dobrze świadczy o tekście.
Moja ocena: 5 [z niewielkim minusem]
Nordycka Zielona Lewica
ODPOWIEDZ