Zastanawiał się nad dotlenieniem, gdy równo z rytmem dudnięć bębnów, poczuł mocne klepnięcia w ramię. Cicho zawarczał i odwrócił się, zobaczyć kogo los przygnał. Jego oczom ukazała się mizerna, chuderlawa i niezwykle wysoka sylwetka Wiesława, na którym wisiała workowata czarna bluza z kapturem i szerokie czarne sztruksy. Jego czaszkę nie pokrywał nawet najmniejszy włosek. Można rzec, że jego wygląd był całkowitym przeciwieństwem Eugeniusza.
- Słuchaj! W pobliżu spacerują łysi! – oznajmił Wiesiek przekrzykując głośną muzykę i poszum rozmów.
- A co mnie to obchodzi! – wzruszył ramionami Eugeniusz – Dopóki do nikogo nie startują…
- No właśnie! Łukaszowi rozkwasili nos!
Eugeniusz spojrzał na niego krzywym okiem. Wstał. Wiesław prowadził go, przeciskając się przez tłum, mówiąc co chwilę „sorry”. Cierpiącego Łukasza doglądali Szota i Asfalt.
- Zabierzcie go lepiej do szefowej! Chusteczki mu w niczym nie pomogą! – przekrzyczał panujący hałas Eugeniusz. Asfalt tylko kiwną głową na „tak”.
- No stowej! Op! – Szota chwycił pod pachy Łukasza – I powoli idemy!
Jeszcze przez chwilę Wiesiek z Gieńkiem odprowadzali ich wzrokiem.
Bez trudu odnaleźli Rikę, dziewczynę Łukasza. Jej koleżanki jak zwykle oplatały ją ze wszystkich stron. Wyczuły Eugeniusza, tak jak on je wyczuł. Pewnie, to co między nimi było, nigdy się nie zmieni. Nikt nie potrafił wyjaśnić ich niechęci do siebie. Zawsze ta sama zawiść w oczach drzemała. Gieniu ich nie lubił i lubić nie będzie. Szota mówił, że to jak z miłością od pierwszego wejrzenia, tylko obrócone o sto osiemdziesiąt stopni.
Już miał odpędzić te stadko papug, gdy Rika spojrzała na niego wzrokiem, z którego wszystko wyczytał.
- No i po co to było, hę?
Ona tylko na niego patrzyła. Łzy spływały jej po policzkach. Mózg Eugeniusza już go ostrzegał. Darł się do niego: „Uciekaj!”, ale postał chwilkę, nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu. W końcu odszedł mówiąc: ”Wszystko będzie dobrze.”
- No i co robimy? – zapytał Wiesław przyjaciela, gdy znacznie się od Riki oddalili.
- Na pewno nie pójdziemy po nich. Wiesz, czym to grozi?
- No, tak… ale…
- Żadne, kurwa, ale! – W oczach Eugeniusza pojawiła się wściekłość – Jedyne, co to teraz mogę zrobić, to pogadać z kim trzeba!
Wiesiek patrzył z niemałym przerażeniem na przyjaciela.
- Coś mnie mówi, że te dupki nie są stąd. – To były ostatnie słowa wypowiedziane przez Eugeniusza tamtego wieczoru.
* * *
Szedł samemu ciemnymi uliczkami, wijącymi się między blokami Rodznkowa. Wiatr świszczał między budynkami, targając bezlistnymi drzewami i samym Eugeniuszem. Jego kroki odbijały się gromkim echem. „Byle tylko jeszcze na mnie czekał.” – myślał o autobusie.
Przechodząc obok kontenera ze śmieciami, usłyszał jakby jęk bólu. Zamarł na chwilę. Jęk się powtórzył. Myśli kotłowały mu się w głowie. Znów go usłyszał. Słyszał tylko jęk i swe bicie serca.
Ostrożnie wychylił się zza kontenera by w mroku śmieciowiska ujrzeć coś się tam kłębiącego. „Ktokolwiek to jest, na pewno potrzebuje pomocy.” – pomyślał. Próbował zawołać w kierunku źródła jęków, ale nie potrafił wydobyć z siebie najcichszego dźwięku. Wewnętrzny głos mówił mu, żeby odejść jak najdalej i jak najprędzej. Nie usłuchał. Powoli zbliżał się do obiektu swego zainteresowania. Wtem dwoje świecących na czerwono, jak małe latarki oczu, spojrzało w jego, hipnotyzując go. Stał wpatrzony jak słup soli, nie mogąc nic zrobić. Właściciel piekielnego wzroku zgrabnie skoczył na biedaka. Eugeniusz odpływał w bólu ku zimnej ciemności, rozpraszaną jedynie przez piekielny blask ślepi. Z każdą sekundą toną. Ból wzrastał i wzrastał, i wzrastał. Robiło mu się coraz zimniej, by potem już nic nie czuć.
* * *
„Agresor” właśnie skończył swą cotygodniową próbę w „Battlerze”. Wszyscy zaczęli się rozchodzić do domów. Jeszcze było słychać rozchodzące się echem rozmowy, gdy szefowa zamykała klub.
- Hej! Eeeedeeeek!!! – wołał przyjaciela Wiesław, biegnąc za nim. – Zaczekaj!
Eugeniusz posłusznie przystanął, wpatrując się w zbliżającego się Wieśka.
- Idę w tę samą stronę. Cieszysz się? – wyjaśnił dysząc – Idę zobaczyć jak się Łukasz ma.
Eugeniusz nawet na niego nie patrzył, tylko szedł. Wiesław tak naprawdę martwił się o niego. Dziwnie się ostatnio zachowywał. Prawie nic nie mówił. Olewał telefony. „Coś tu się niy dobrego kroi.” – powiedział Szota jednego wieczoru. Szli w milczeniu. Odgłosy ich ciężkich buciorów rozchodziły się wśród pustych uliczek, gdzie mrok już dawno panował. Wiesiek przez całą drogę obserwował przyjaciela. Nagle Eugeniusz przyspieszył kroku, by potem pobiec. Wiesław biegł najszybciej jak potrafił, ale nie potrafił go dogonić. W końcu potknął się i upadł. Leżał. Nie chciało mu się wstawać. „Co się stało?” – dumał – „Co się z nim dzieje?”. Odwrócił się na plecy. Wtem tuż nad sobą zobaczył dwoje oczu świecących czerwonym blaskiem. Jego czoło szybko pokryło się potem. Próbował odepchnąć to coś rękami, ale nie potrafił. Zaczęła go ogarniać panika. Po chwili coś go chwyciło za szyję. Zaczął się dusić. Coraz bardziej ogarniała go lodowata ciemność rozświetlana jedynie przez piekielny wzrok. Potem już nic nie widział. Nic już nie czuł.
* * *
- Cholera! Na pewno go niy widziołeś bez cały tydzień? – niecierpliwił się Szota, wrzeszcząc do telefonu – Spóźnia się ponad godzinę, co do niego niy podobne jest!
Nastąpiła chwilka ciszy zakłócana przez głos Wiesława, wydobywającego się z głośniczka komórki i szum ulicy.
- Widziałem jak żeś za nim leciał we czwartek!
- Jak to może jest w drodze? Jego domowy w ogóle niy odpowiada. Nawet sygnała niy ma!
- Niy mówioł tobie, czy mo coś ważnego może?
- I co? Powtórz, bo kuźwa coś przerywa!
- Dobra! Jak bydziesz mioł czasa, to wpadej do nos. My sam bydymy kajś do dziewiętnastej siedzieli. Na razie.
- Nic. – stwierdził zrezygnowanym głosem Szota, patrząc na Asfalta.
- To może pójdymy na przystanek – powiedział Asfalt – a nóż, widelec zaraz przyjedzie.
Gdy Asfalt odkładał gitarę, tym czasem Wiesław, za kierownicą swego malucha, odkładał komórkę do schowka. Jego czerwone oczy odbijały się piekielnym blaskiem w przedniej szybie.
Edit: Poprawiona wersja powyżej.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wymowa tegoż bohatera (Szoty) jest stylizowana, przeze mnie autora, na gwarę śląską (przynajmniej ją przypomnia przyp. Autora

niy - nie
bez - tutaj: przez
leciał (lecieć) - biegł (biec)
kajś - gdzieś