Notes
Gustav oparł się plecami o skalną ścianę. Przez chwilę mętnie wodził wzrokiem po wnętrzu groty. Westchnął. Drżącą dłonią podniósł leżący na ziemi zabrudzony notes i przejrzał parę ostatnich wpisów. Tych kilka pospiesznie nabazgranych zdań streszczało całe jego dotychczasowe życie: wojny, przemoc i pożoga. Wyjął z kieszeni podłużny kawałek węgla, którym zawsze pisał. „Tutaj historia się kończy” - pomyślał - „teraz przyszła pora na epilog”. Zaczął pisać.
„Ty, który znajdziesz ten notes, poświęć choćby chwilę, by zapoznać się z jego treścią. Opowiada ona bowiem historię życia człowieka, który przegrał wszystko co dał mu świat. Niech ta opowieść będzie przestrogą dla ciebie i wszystkich, którzy sądzą, że sami są kowalami swojego losu.”
Gustav jęknął i złapał się za brzuch. Krew powoli sączyła się z głębokiej rany i brudziła zeszyt. Zacisnął zęby i pisał dalej:
„Nazywam się Gustav McFly i właśnie umieram. Wszystko co mam przy sobie: trochę pieniędzy, zdobiony nóż i kości do gry, zapisuję Tobie. Chcę tylko, abyś zostawił przy mnie moją broń – Kruka. Tak właśnie nazwałem mój miecz.” Rycerz pogładził dłonią głownię oręża. „Ale od początku. Urodziłem się trzydzieści pięć lat temu w imperialnym mieście Crownwill, w bogatej rodzinie. Mój ojciec służył w armii, za co otrzymał tytuł szlachecki i ziemię. Zawsze był dla mnie autorytetem i w jakiś sposób niedoścignionym wzorem doskonałości. Matka, zanim wyszła za Edgara McFly, była prostą mieszczanką.” Gustav przerwał pisanie. Do oczu napłynęły mu łzy. Na usta cisnęło się „Przepraszam”, jednak ból wiązał mu język.
„Kiedy miałem siedem lat, ojciec pierwszy raz przyprowadził mnie do świątyni. Pamiętam tylko tyle, że nabożeństwo strasznie mnie znudziło. Poza tym było w nim tak wiele głupot... Ciało? Krew? Przecież to był tylko kawałek chleba i trochę wina. Nie rozumiałem. Wydawało mi się, że nie potrzebuje tych powtarzanych w kółko formułek i inkantacji, że to wymysł starych ludzi, którzy boją się śmierci i wmawiają sobie, że po drugiej stronie jednak coś istnieje. Potem przyszły lata szkolne.
Otrzymałem wykształcenie odpowiednie dla osoby mojego stanu. Zrozumiałem tajemnice Bożego wcielenia, wiedziałem czemu właśnie ciało i krew, znałem nawet urywki Pisma św. na pamięć. Jednak wiara nadal wydawała mi się nużącą tradycją a nie sposobem na życie. Nabożeństwa przestały mnie nużyć. Zaczęły irytować.”
Gustav zakaszlał. Wzrok mącił mu się coraz bardziej. Krople krwi spływały po jego ciele i kapały do brunatnej kałuży.
„Zbliżał się rok 3000. Niespodziewanie ulice zastały zalane przez falę proroków, myślicieli i samozwańczych przywódców narodu. Prorocy głosili bliski koniec świata, filozofowie, którzy jeszcze parę dni temu pracowali przy żniwach, sterczeli na ulicach i wzywali do zmiany poglądów, do wyrzeczenia się tego, co doczesne. Ojciec zawsze mi powtarzał, że takim ludziom należy się tylko politowanie, jednak... Nazywał się Marcus. Mówił że pochodzi z Arcadionu, jednak już na pierwszy rzut oka było widać, że to zwykły wieśniak wywodzący się z pobliskiej wsi. Był jednym z tych rozlicznych mesjaszy i kaznodziejów. I pewnie nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby nie postawa, jaką reprezentował. „Pamiętaj młody człowieku” – mawiał – „wiara zawsze w jakiś sposób zniewala człowieka. Kościół ukrywa przed nami wiele faktów, po to by nami manipulować. Gdyby niektóre prawdy wyszły na jaw, okazałoby się, że wasza wiara jest daremna. Wiedziałeś na przykład, że Mesjasz był zwyczajną ciotą?” Nie miałem żadnych podstaw by mu wierzyć, a jednak uwierzyłem. Wizja wielkiej tajemnicy i sekretu skrywanego przez duchownych była dla ambitnego siedemnastolatka dużo bardziej porywająca, niż to co przedstawiał mi ojciec. Korzystając z mojego wykształcenia i znajomości pisma św., począłem szukać dowodów na fałszywość wiary Chrześcijan. Fascynował mnie wielki sekret, który odkrywał się właśnie wtedy i właśnie przede mną. Wydawało mi się, że sięgam po to, po co jeszcze nikt nie odważył się wyciągnąć ręki.”
Gustav wziął głęboki wdech. „Jeszcze tylko kilkanaście linijek...”Otarł pot z czoła. Czuł jak z każdą chwilą uchodzi z niego życie. „Jeszcze tylko kilkanaście linijek...” - powtarzał sobie w duchu.
„Wszystko się zmieniło, kiedy miałem dwadzieścia jeden lat. Jak nakazuje imperialna tradycja przyszedł czas abym się ożenił. To rodzice wybrali dla mnie małżonkę. Nie dano nam nawet czasu byśmy się lepiej poznali, a jednak, zapałałem do niej gorącym uczuciem i to z wzajemnością. Pobraliśmy się siedemdziesiątego trzeciego dnia wiosny, roku trzytysięcznego czwartego. I nie dane nam było się sobą nacieszyć.
Laura z zamiłowania zajmowała się ziołami. Sporządzała eliksiry, maści a nawet napitki. W cztery miesiące ślubie moja ukochana została oskarżona o czary i spalona na stosie. I gdzie był wtedy Bóg? Gdzie był, kiedy moja ukochana płonęła, wyjąc z bólu? Moja żona zginęła właśnie przez niego i jego wyznawców. Przez wyznawców „miłosiernego Boga”.
Bóg nie jest sprawiedliwy.
Bóg nie jest miłosierny.
Ale z pewnością istnieje.
A ja wypowiadam mu wojnę. To ja będę bestią której „dano wszcząć walkę ze świętymi i zwyciężyć ich”. Nic wtedy nie rozumiałem. Byłem zaślepiony żądzą zemsty i bólem, tak ogromnym, że aż odczuwałem go fizycznie. Porzuciłem rodzinę i Imperium. Wyjechałem do Ardonu, by wraz z jej ludem ruszyć do walki z moimi ziomkami. Oto kim się okazałem po dwudziestu jeden latach – zdrajcą wiary i kraju. Wiary która odebrała mi to co kochałem. Kraju pełnego morderców i oszustów – tak sobie tłumaczyłem moje zachowanie. Ardończycy byli narodem, który wierzył tylko w siłę pieniądza i chwałę oręża. Odnalazłem się wśród nich. Choć to wcale nie znaczy, że odnalazłem tam dom. Wtedy dom był tylko budynkiem w którym się mieszkało. Niczym więcej.
Walczyłem pod dowództwem Arana II Groźnego. Przez kilkanaście lat zdobywaliśmy Imperium kawałek po kawałku, niczym pasożyt który wgryza się w ciało swojej ofiary. Powoli awansowałem ze zwykłego piechura w jednego z najwyżej postawionych dowódców armii. Sam dowodziłem oddziałem w bitwie pod Crownwill. Pamiętam mojego ojca umierającego w kałuży własnej krwi. I pamiętam jego słowa: „Z kim walczysz synu?” Wiedziałem z kim walczę i dlaczego. Ból minionych lat nie zelżał ani trochę. W końcu, po czternastu latach wojen imperium zostało zdobyte. Oto jacy słabi są ci, którzy całą nadzieję pokładają w Bogu – myślałem. Śmiałem się w oczy żołnierzom których zabijałem. „Patrz!” wołałem „Gdzie jest twój Bóg? Czemu pozwala abym cię zabił?”. Były to ostatnie słowa jakie słyszeli wojownicy ginący z mojej ręki.
Myliłem się. Powstania wybuchały niespodziewanie i jak wirus powiększały swój zasięg. Aż do dnia dzisiejszego. Trzydziesty dziewiąty dzień lata, roku trzy tysiące osiemnastego. Ranny w bok podczas walki z imperialistami, dotarłem do tej groty. I dopiero teraz, patrząc śmierci w oczy, rozumiem. Rozumiem co miał na myśli ojciec mówiąc: Z kim walczysz? Teraz wiem. Z Bogiem można walczyć, ale nie można z nim wygrać. Przegrałem walkę, która na przegraną była skazana od samego początku. Wiem, że nawet ja byłem częścią wielkiego planu Boga i odegrałem w nim swoją rolę. Byłem powołany do cierpienia, z powodu śmierci mojej żony. Cierpiałem, pozwalając, by gniew zrzucił na moją głowę szaleństwo. Nie wiem czemu, ale Bóg chciał mojego cierpienia, więc teraz je mu ofiarowuję. Czeka na mnie piekło. Ale się nie boję. Będę odważnie zbierał plony z ziaren które sam zasiałem.
Nie. Nie nawróciłem się. Po prostu zrozumiałem.
Ty, który znajdziesz moje szczątki, pochowaj mnie razem z moim mieczem. Dostałem go od Laury, dlatego jest dla mnie taki ważny.”
Gustav odłożył węgielek i notes. Czuł, że ta chwila jest już blisko. Teraz może już odejść. Już nic więcej nie może stracić. Oparł się o ścianę. Pozostało mu tylko czekać. Dotknął ręką swojej piersi. Czuł jak jego własne serce powoli przestaje bić. „Może nie było to wymarzone życie” - pomyślał - „Ale taki był plan.” Po czym skonał.