Subtelna różnica

ODPOWIEDZ

Ocena:

1
0
Brak głosów
2
0
Brak głosów
3
1
25%
4
1
25%
5
2
50%
6
0
Brak głosów
 
Liczba głosów: 4
Neprijatel
Bombardier
Bombardier
Posty: 627
Rejestracja: wtorek, 22 listopada 2005, 18:30
Lokalizacja: ze wszond
Kontakt:

Subtelna różnica

Post autor: Neprijatel »

Subtelna różnica

”a nagrodzą cię za to tym co maja pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku”


Zbigniew Herbert

Creiven z Kindurp, dyplomata obdarzony niecodziennymi jak na dyplomatę zdolnościami, ze zdziwieniem przypatrywał się rycerzowi, który zastąpił mu drogę.
- Czego? – spytał prawie uprzejmie, choć był strasznie zniecierpliwiony, bo lało jak z cebra, a droga do zamku Cercil była jeszcze daleka. Poza tym zbliżał się zmierzch, a po zmierzchu Creiven nie chciał znajdować się choćby na skraju lasu Eyche. Jakby i tego było mało, dyplomata przeżywał ostatnio trudny okres.
Rycerz nie odpowiedział na pytanie. Zsunął przyłbicę i pochylił kopię.
- Czekam na czarnoksiężnika, który poprzysiągł mej ukochanej śmierć w dniu zaślubin. A ty mi, młokosie, na czarnoksiężnika wyglądasz. Giń zatem, czarnoksiężniku.
Creiven zmarszczył brwi.
- Ależ poczekaj, drogi rycerzu. Niby czemu za czarnoksiężnika mnie masz?
- Nosisz się na czarno – stwierdził rycerz – a na szyi masz zawieszony amulet.
Fakt, Creiven miał na szyi zawieszony złoty pierścień na łańcuszku, ale nigdy nie określił go mianem amuletu, gdyż byłaby to jego zdaniem gruba przesada.
- Ach, no fakt – odparł rzekomy czarnoksiężnik, świdrując rycerza oczami – zapomniałem. Ale, nie, nie myśl sobie, że cokolwiek mi zrobisz. Postoisz tu po prostu trochę. Tak długo, aż zdążę odjechać.
- Ciekawe, jakim sposobem to uczynisz – zaśmiał się rycerz – przecież nie znasz magii.
- Hm. Dlaczego zatem chcesz mnie zabić? – Creiven lubił znać pobudki swych niedoszłych morderców, te zaś wydawały mu się być szczególnie ciekawe.
- Głowa kogoś, kto wygląda na czarnoksiężnika jest tym samym, co głowa czarnoksiężnika. Nikt się nie zorientuje, a piękna Katerina będzie moja – rozmarzył się rycerz.
Creiven pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Chytry plan, ale widzisz, miałeś pecha. Trafiłeś na czarodzieja.
Dyplomata rzucił na rycerza unieruchamiający czar.
- Zapamiętaj subtelną różnicę – czarodzieja, nie czarnoksiężnika.

*****
Uczta na zamku Cercil trwała już jakiś czas, lecz atmosfera była ciężka, a goście mówili bardzo cicho, nie chcąc narazić się gospodarzowi, który przeżywał ostatnio trudne chwile. Nethar czuła się nieswojo i z powodu smętnej uczty, i z powodu właściciela zamku – wdowca, który był wobec niej aż nadto wylewny.
- Widzisz, mościa panno – westchnął lord Cedrik von Cercil, potężny, brodaty mężczyzna w sile wieku – jedno utrapienie mam z tą dziewką. Żal, iście żal, że syna nie mam.
Nethar upiła łyk wina ze złotego pucharu, pięknego jej zdaniem. Żal jej serce ściskał, że ona nigdy nie będzie miała takich na własność. Żywot poetki jest ciężki i nieopłacalny.
- Widzę – odrzekła, zła na siebie, że nie potrafiła wymyślić niczego bardziej twórczego.
Cercil spojrzał na nią spode łba.
- Może więc, mości panie, uraczysz mnie opowieścią o swej córce – zmitygowała się – zanim rozpocznę występ?
Tylko co mnie obchodzi jego córka, pomyślała ze złością. Ale cóż, trzeba być kulturalną, zwłaszcza w moim fachu.
Lord natomiast rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Widzisz, mościa panno – zaczął – tak to już jest, że niewiasty pożytku nijakiego ojcom nie dają i rodzą się stanowczo zbyt często.
Nethar w porę ugryzła się w język, który już składał się, by poczęstować Cedrika von Cercil jakąś celną uwagą.
- A ja – kontynuował lord – miałem takiego pecha, że córę jedną wychowałem, a syna żona mi nie dała. I z tą córą problem wielki mam – osiemnaście roków już jej idzie, a za mąż jeszcze nie wyszła! Imaginujesz sobie, waćpanna? Siedemnaście lat ma skończonych! A chciałem ją wydać, chciałem. Ale ta koza, jak zobaczyła przyszłego męża... fakt, łysy już jest, a i zębów mało mu się ostało... ale za to jaki zacny i bogaty człek! I jak ta koza zobaczyła oblubieńca, to od razu oczami strzelała na prawo i lewo, jakby uciec chciała! I uciekła, taka jedna, w długą poszła, jak tylko okazja się nadarzyła!
Nethar uśmiechnęła się uroczo, gratulując córce w duchu.
- To ja może zagram.
A śpiewać dla ciebie, dodała w myślach, nie będę, ty sukinsynu.
Lord o mało się nie zachłysnął.
- Nie, mościa panno, jeszcze nie! To nie koniec moich udręk... ktoś puścił pogłoskę, że ten, kto Katerinę odnajdzie, zostanie jej mężem. Zjechało się od groma kawalerów, bo moja familia, waćpanna, sławna jest i bogata. I cóż miałem zrobić? Ani ich pogonić, bo zbrojni byli i bitni, ani ugościć, bo żre to bez umiaru... szambelan, ten, co tam siedzi, wymyślił, żeby powiedzieć im, że Katerina jest ofiarą podłego czarnoksiężnika, który w dzień jej weseliska oblubieńca zabije, a pannę pohańbi. Się rzekło im, że ten Katerinę dostanie, co znajdzie ją, a czarownika ubije. I rozjechało się towarzystwo na poszukiwania.
- To ja może zagram.

*****

Katerina von Cercil, jedyna córka lorda Cedrika von Cercil, siedziała wystraszona w karczmie. Nie należała do dziewcząt strachliwych, jednak dworskie wychowanie izolowało ją od takich miejsc. Już sama droga, szaleńcza, samotna ucieczka poprzez las Eyche, wydała się jej czymś nadzwyczajnie strasznym. Tutaj, stwierdziła ze zgrozą, jest jeszcze straszniej, niż na zewnątrz. Tam nie było tylu pijaków, tam tak nie cuchnęło. Co ja tylko poradzę, że jestem tak strasznie głodna? I że tam jest już tak strasznie ciemno?
- Karczmarzu – zawołała – jadła!
Karczmarz popatrzył na nią spode łba.
- A podejdź sobie, dzierlatko – burknął – młode to, a już wygodnickie.
Katerina o mało nie zachłysnęła się z oburzenia. Jak tak można było odezwać się do kobiety! Ale głód pozostał głodem, wstała więc i podeszła do szynkwasu.
- Karczmarzu... ja... – nie skończyła, ktoś zaszedł ją od tyłu, jedną ręką chwycił mocno w talii, a drugą zasłonił usta. Szarpnęła się, spróbowała wyrwać, ale nie przyniosło to efektu.
- Spokojnie, moja piękna – wyszeptał jej napastnik do ucha – bądź miła dla przyszłego męża. Jeszcze tylko czarnoksiężnik i będziesz moja. Idziemy.
Pociągnął ją za sobą, ku drzwiom tawerny. Karczmarzowi rzucił sakiewkę, właściciel lokalu w lot pojął aluzję i nie interweniował. Mężczyzna silnym ruchem szarpnął Katerinę i wyszedł wraz z nią z karczmy, trzasnąwszy ostentacyjnie drzwiami. Nie zwrócił uwagi na z pozoru niegroźnego, młodego chłopaka odzianego na czarno, który bacznie obserwował całe zajście i opuścił lokal zaraz po przyszłym małżeństwie.

*****

- Na konia! – ryknął Trahorst – na konia, powiedziałem! Bo w łeb dam i nieprzytomną zawiozę!
- Nigdy! Ręce przy sobie, złamasie! – odwrzasnęła Katerina.
Trahorst poczerwieniał.
- Ty dziwko! Ja cię zaraz...
- Sam jesteś dziwka!
- Ale się wyzywacie. Dalej, dalej! – włączył się do wymiany zdań Creiven.
Trahorst obrócił się gwałtownie.
- Spierdalaj, gówniarzu! – wrzasnął – pókim dobry!
- Sam jesteś gówniarz – uśmiechnął się dyplomata – a ta dziewczyna powiedziała, żebyś trzymał ręce przy sobie, a swoją postawą zdaje się sugerować, że nie życzy sobie twojej ingerencji w jej szeroko pojęte życie. Dlatego serdecznie upraszam, abyś przychylił się do jej żądań. Z góry dziękuję w jej imieniu. I składam wyrazy szacunku zarówno tobie, jak i twojej rodzinie.
Profesorowie z Akademii Dyplomacji na Uniwersytecie Sztuk i Nauk Wszelakich, Nawet Wyzwolonych doradzali, aby składać wyrazy szacunku najczęściej, jak tylko się da, co stało się charakterystyczne dla większości absolwentów uczelni. Creiven w tym przypadku nie był wyjątkiem – uznał, że jest to na tyle kretyńskie, że powinien to kultywować.
- O, cwaniaczek z Akademii – pozdrowienie było, co tu dużo mówić, na tyle rozpoznawalne, że Trahorst od razu zidentyfikował szkołę Creivena – a gdzie masz, cwaniaczku, tarczę na ramieniu?
- Wilcy zjedli. Idź stąd.
- Co?!
- Idź stąd. To nie jest trudne wyrażenie, precz.
- Pierdolony gówniarz – warknął Trahorst i obrócił się w stronę Kateriny – no, na konia, dziewczyno. Chyba nie chcesz, abym ci przywalił?
- A ty chyba chcesz, abym ja przywalił tobie, co? – wtrącił się Creiven – idź stąd, powiedziałem, bo ci kości porachuję. Ach... nie będę czekał. Już ci porachuję.
Creiven doskoczył do zaskoczonego Trahorsta i dał mu w zęby. Zaskoczony Trahorst zatoczył się, po czym zrewanżował się ciosem, który rzucił Creivenem na ziemię. Doskoczył, by kopnąć dyplomatę w nerkę, ale dyplomata w porę przypomniał sobie, że jest również czarodziejem i Trahorst odleciał kilka metrów do tyłu.
- Czarownik! – krzyknął podniecony, gdy tylko wstał – giń, piekielniku!
Dobył miecza i ruszył na Creivena. Czarodziej chwycił za swoją broń. Przyklękając, sparował potężny cios z góry, odwinął się w błyskawicznym półpiruecie i walnął przeciwnika łokciem w twarz. Katerina usłyszała trzask łamanego nosa i ryk godny ranionego wołu. Creiven natomiast odwinął się w drugą stronę i kopnął Trahorsta w kostkę, wzmagając siłę kopniaka swą magią. Trahorst padł jak ścięte drzewo, a zwycięski czarodziej – dyplomata przystawił mu miecz do gardła.
- Kocham przystawiać ludziom miecz do gardła, to takie stylowe – rzekł ze sztuczną powagą.
Creiven uderzył leżącego mocą, celując prosto w czoło. Trahorst jęknął i stracił przytomność.
- No, to by było na tyle. Jak mam cię zwać? – zwrócił się do dziewczyny.
- Na pewno nie będziesz do mnie mówił przez „ty” – odparła dumnie Katerina – zwracaj się z szacunkiem do osób o wyższej pozycji społecznej. W każdym wypadku, dziękuję ci za oswobodzenie mnie z rąk tego brutala.
- Tak jest, milady – odparł Creiven, wyszczerzywszy zęby w uśmiechu – dlaczego ten zbereźnik zechciał waćpannę prześladować?
- Nie twoja sprawa, udaj się w swoją stronę i nie zawracaj mi już głowy.
Trzeba dbać o fason, pomyślała Katerina. Żeby tylko nie wziął tego za bardzo do siebie...
Oto ludzka wdzięczność, pomyślał dyplomata. Tak się nagradza altruistów.
Creiven skłonił się z udawaną kurtuazją.
- Nie ma sprawy. Na razie.
- Stój! Poczekaj! Zasługujesz na moja wdzieczność!
No nie, on nie może ot tak odjechać! Chyba przesadziłam... Pal diabli fason.
- Uuu, naprawdę? A jaka będzie nagroda? – odrzekł czarodziej.
- Pozwolę ci się odprowadzić – potrząsnęła dumnie głową, odrzucając z twarzy długie, ciemne włosy – do zamku Kolec. Bytujący tam mężny sir Gregoricus na pewno udzieli mi azylu, a ciebie wynagrodzi sowicie.
Creiven popłakał się ze śmiechu.
- Milady wybaczy – wykrztusił wreszcie – ale obawiam się, ze to niemożliwe. Ale zamiast tego mogę odprowadzić wielmożną panią do zamku Cercil, co ty na to, milady?
- Nie ma mowy! Wszak to stamtąd uciekam! – wypaliła, zapominając o incognito.
Creiven zastanowił się. Przypomniał sobie historię o uciekającej Katerinie, jaką usłyszał w karczmie.
- Ach – uśmiechnął się – wielmożna pani Katerina. Cóż, w takim wypadku rozumiem spaczenia, jakie powstały na pani charakterze i nie mam o to do pani urazy. Mam nadzieję, że w czasie naszej wspólnej wędrówki nieco panią zreformuję...
Zlustrował ją wzrokiem. Dziewczyna była ładna, zdaniem Creivena jednak za wysoka i zbyt wyniosła. Cóż, pomyślał Creiven, jakieś towarzystwo dobrze mi zrobi. Od śmierci Yarrona z nikim nie podróżowałem. A jej towarzystwo jeszcze bardziej zahartuje mój charakter.
- ... czuję się bowiem zobowiązany odstawić panią w jedyne miejsce w okolicy, w jakim nikt pani nie będzie nękać... przynajmniej matrymonialnymi ofertami – Creiven, przypominając sobie Uniwersytet, uśmiechnął się, takie, jak Katerina były nękane na różne sposoby – czym się pani interesuje? Muzyką? Poezją? Gotowaniem, haftowaniem, malarstwem, historią, magią, przyrodą? Musimy pani wybrać kierunek studiów.
Katerina uśmiechnęła się słodko. Podobam mu się, stwierdziła z dumą.
- To może porozmawiamy o tym w drodze?

*****

- Katerina? – zagaił Creiven, kiedy przejechali kilkanaście dłużących się w nieskończoność minut w zupełnym milczeniu – dlaczegoś ty właściwie uciekła z domu?
- A co – warknęła – nie wiesz? Czy tylko tak pytasz, bo nie umiesz milczeć?
Była zła jak osa. Jechała z nim już drugi dzień i z każdą minutą traciła zainteresowanie, jakie w niej wywołał, stawał się dla niej totalnie nieatrakcyjny. Za to, paradoksalnie, coraz bardziej go lubiła. Strasznie ją jednak irytował – jak on śmiał opowiadać jej takie brednie! Miał ją za głupią, by opowiadać te bajeczki o krainie elfów?
- Katerina... – wznowił Creiven.
- Zamilknij, konfabulancie!
- Nie ma najmniejszego sensu kłócić się o taką bzdurę...
- Widzisz?! Sam przyznajesz, że to bzdura!
- Dobrze więc... nie znam żadnych elfów, po prostu obudziłem się kiedyś w Akademii, na szafce zobaczyłem karteczkę z napisem „masz moc” i podpisem rektora... ot, cała tajemnica. Zadowolona?
- Nie kpij!
- No dobra, byłem u elfów.
- Nie kłam!
- Nie byłem u elfów.
- Nie kręć!
- Kurwa!
- Nie przeklinaj!
Creiven westchnął. Szczerze polubił tę dziewczynę, szczególnie po tym, jak pogadali przy ognisku, a ona porzuciła te szlacheckie maniery, które okazały się tylko niezbyt uroczą maską. No, przynajmniej szlachecką pogardę i egoizm.
- Jak mam ci udowodnić, że mówię prawdę? – spytał – bo mnie to irytować zaczyna.
- Zrób mi tutaj iluzję elfa.
- Nie umiem robić iluzji, to typowa dla ludzi magia. Ja znam elfie czary.
- Wykręcasz się.
Creiven się zirytował.
- Cholera! Obiecuję ci więc, że przed Kindurp odnajdziemy jakiegoś elfa. Zgoda?
Katerina uśmiechnęła się wilczo.
- Zgoda.
- Zatem zmiana kierunku jazdy. Jedziemy do zamku twojego tatusia.
- Creiven! Jak to? Przecież mnie capną...
- Ze mną? Nie żartuj.
- Nie możesz zabijać moich... eee... podwładnych!
- A ktoś tu mówi o zabijaniu? Moja droga, ja, poza tym, że czarodziejem, jestem jeszcze dyplomatą. I to jednym z lepszych.
- Ale dlaczego akurat tam mamy jechać? Chcesz się wymigać i oddać mnie ojcu, tak?
- Oczywiscie, przejrzałaś moje zamiary.
- Nie kpij!
- To po co pytasz, skoro wiesz?
- No to dlaczego tam?
Creiven zastanowił się chwilę.
- W Kindurp nie ma elfów – powiedział wolno – w Kolcu jest ich... zbyt wiele... do Ledfall nie mam zamiaru wracać. Zostaje Cercil. Przecież wiesz, że to jedyne większe ludzkie osady w tej części Doliny. A przecież nie mamy czasu, prawda? Slavron jest piękny, ale najpiękniejszą jego częścią jest Dolina Cingul, ot co. I nigdy, nigdy jej nie opuszczę, przysięgam. W Cercil, kto wie, może spotkamy jakiegoś elfa. Może tam są, nigdy tam nie byłem, to nie wiem.
- Skończ wreszcie z tymi elfami!
Creiven westchnął.
- Wiesz co, może nieco przyspieszmy. Do Cercil droga daleka...
- Nie! Nie jedziemy tam, słyszysz? Nie!
- Wioo!

*****

Karczma „Pod Zniszczonym Szyldem” żyła opowieścią o mrocznym czarnoksiężniku, który nawiedził ją kilka dni temu i uprowadził z niej córkę lorda Cedrika von Cercil, Katerinę. Jedni podchodzili do tej historii z mniejszym zaangażowaniem, traktując to wydarzenie jako przelotną sensację w rodzaju zniesienia jajka przez żonę sołtysa pewnej wsi na Wschodzie, inni natomiast ekscytowali się tym dużo bardziej, odczuwając ze strony czarnoksiężnika realne zagrożenie zarówno dla swojego zdrowia jak i życia, a nawet majątku. Dużo bardziej przejmował się sprawą właściciel lokalu, który ściągnął na siebie gniew lorda. Nie było jednak nikogo, kto przejąłby się całą tą sytuacją bardziej niźli Trahorst Gynherden, szlachcic ze stolicy, który szlachectwo swoje uzyskał całkiem niedawno, dzięki objęciu znienawidzonej przez siebie funkcji przewodniczącego Gildii Drwali. Niedoszły mąż panny Kateriny von Cercil, a w chwili obecnej poobijany obdartus, strasznie nienawidził swej drogi do osiągnięci szlachectwa, traktowany był bowiem na salonach protekcjonalnie, a wiedział też, że jest częstym tematem kpin w kuluarach – było to zresztą swego rodzaju dowcipną tradycją, podobnie jak utrzymywanie Gildii Drwali i nadawanie szlachectwa jej przewodniczącemu. Trahorst rozumiał reakcje, jakie wywoływał, zapragnął więc wżenić się w prawdziwą szlachtę, a Katerina von Cercil wydawała mu się być idealną kandydatką.
- Nienawidzę tego czarownika, nienawidzę! Znajdę go i zabiję, droga Nethar, zobaczysz!
Nethar spojrzała na niego spode łba. Znała go już czas jakiś – jako ceniona już poetka bywała tu i ówdzie, a w stolicy niejednokrotnie.
- Nie widzisz, drogi Trahorście, nonsensowności swego postępowania? – wycedziła – chcesz zabić człowieka za to, że uwolnił z twoich rąk pannę. Zresztą, ty przecież nie dasz sobie z nim rady, daj więc sobie lepiej spokój.
- Dałbym sobie z nim radę! Dałbym, gdybym, kurwa, nie przegrał swojego topora w karty. Nie jestem dobry na miecze.
- No żartujesz! – zakpiła – nie widać tego po tobie!
Drwal zaklął niezwykle szpetnie.
- Zobaczysz! Niech no ja go tylko dorwę!
- A jak on właściwie wyglądał, cały ten czarnoksiężnik?
- Mały, chudy, mizerny, blady, długie, ciemne włosy, na czarno ubrany, nic ciekawego. Wstyd, że od takiego dostałem. Ale się zrewanżuję!
Nethar zastanowiła się. Znała, aż za dobrze zresztą, człowieka o tym rysopisie.
- Hmm... a miał na szyi łańcuszek ze złotym pierścieniem?
Trahorst o mało nie podskoczył.
- Tak, miał! Znasz go?!
- Być może... a coś jeszcze możesz o nim powiedzieć? Żebym mogła mieć pewność?
- Myślałem na początku, że to dyplomata po Akademii, mówił z taką idiotyczną manierą.
Nethar uśmiechnęła się.
- To ja już wiem, kto to był. I dobrze ci radzę – trzymaj się od niego z daleka. Nic nie wskórasz. To Creiven z Kindurp, zwany Kirinem, nie wiem, czy słyszałeś.
Teraz to Trahorstowi przyszło się uśmiechnąć.
- A właśnie, że wskóram, Nethar. Karczmarzu!
Karczmarz przybiegł usłużnie.
- Dostałeś ode mnie pękatą sakiewkę, pamiętasz? – zaczął drwal.
- Eee, panie, czy ona taka pękata była, to mi się nie wydaje... -
- Zamknij się, chamie!
- Masz powalającą kulturę osobistą – mruknęła Nethar.
- Dałem ci sakiewkę – Trahorst zignorował poetkę – a teraz daję ci jeszcze cenną informację. Chciałbyś znać imię tego czarnoksiężnika, który ściągnął na ciebie gniew starego Cercila?
- Tak! – podekscytował się karczmarz.
- Nie! – wściekła się Nethar.
- Zapamiętaj, karczmarzu - Creiven z Kindurp, absolwent Akademii Dyplomacji na Uniwersytecie Sztuk i Nauk Wszelakich, Nawet Wyzwolonych, zwany również Kirinem. Poinformuj lorda Cedrika o tym, od kogo masz te informacje...
- Ty żałosny, śmierdzący gnojku! – rozdarła się Nethar.
- ...i zapomnij, że tę oto pannę wyprowadzę z twojej karczmy siłą. Pomożesz mi go złapać, Nethar.
Poetka westchnęła. Poczuła, jak zimne ostrze sztyletu przebija jej suknię i dotyka skóry.

*****

Zły czarnoksiężnik natomiast jechał w tym czasie, nieświadom tego, że stracił dobre imię i prawo do nietykalności osobistej, drogą przy lesie Eyche. Obiekt matrymonialnych planów Trahorsta Gynherden – Katerina von Cercil – jechała u jego boku, milcząc posępnie i rozpamiętując wydarzenie sprzed kilku dni, które rzuciło cień na jej pięknie do tej pory rozwijające się kontakty z Creivenem.
- Creiven? – zagaiła, decydując się wreszcie na jakąkolwiek inicjatywę podjęcia poważnej rozmowy. Młody dyplomata od dwóch dni przeszedł niepokojącą metamorfozę – sam nie zaczynał konwersacji, a ją zbywał krótkimi i suchymi bądź sarkastycznymi odpowiedziami.
- Mhm?
- Może mi jednak powiesz, dlaczego do Cercil? Przecież się w końcu zgodziłam, no Creiven...
- A co? Nie wiesz? Czy tak tylko pytasz, bo nie umiesz milczeć?
- Bardzo zabawne – prychnęła – nie musisz się na mnie wściekać za to, że nie chciałam wracać do ojca...
- A za to, że zeskoczyłaś z konia i zaczęłaś krzyczeć, żeby szlag trafił wszystkich pieprzonych czarowników i że nigdzie nie jedziesz, bo moje towarzystwo tak naprawdę jest ci wstrętne?
- Też nie! Ja cię przepraszam, po prostu się wkurzyłam... ale przecież i tak wyszło na twoje prawda?
- Czy ja wiem? Przecież od dwóch dni jeździmy w kółko.
- Dwa dni? To ty się zgrywasz przez dwa dni... bez przerwy?!
- Cały czas się dziwiłem, że nie zauważyłaś. Ty mi jednak ufasz!
- Ufam ci. Ale skoro się nie gniewasz, to dlaczego ze mną nie rozmawiałeś?
- Musiałem się koncentrować, aby wynaleźć taką drogę, na której nikt cię nie znajdzie. Cóż, wyszło, że musimy jeździć w kółko..
- Creiven, jak ja mam poznać, kiedy ty mówisz poważnie, a kiedy sobie żarty urządzasz?
- Obserwuj moją lewą stopę. Ale teraz cicho, bo jadą zbrojni. Wygląda na to, że twój tatuś wreszcie się zorientował, że należałoby cię szukać...
- Creiven! To oni mnie w końcu szukali czy nie?!
- Zalotnicy – tak. Żołnierze tatusia – nie.
- Creiven... ale co teraz? Zagadałam cię i się na nich napatoczyliśmy...
- Gdybyś mnie nie zagadała, to też byśmy się napatoczyli. Nie turbuj się, żarty sobie stroiłem.
- Nic nie rozumiem.
- Po prostu mieliśmy szczęście. Jechaliśmy po nieuczęszczanym przez szlachtę kółeczku. A milczałem, bo miałem taka zachciankę. Ale teraz ty zamilknij, zbliżają się.
- Creiven, uciekajmy! Złapią mnie...
- Spokojnie, zostaw to mi. Nie zapominaj, że jestem dyplomatą...
- ...i to jednym z lepszych. Tak, wiem, słyszałam.
- Bardzo zabawne. A teraz odwróć głowę w drugą stronę.
- Co?
- Nie pokazuj im twarzy. To kluczowy element mojego chytrego planu.
Zbrojni podjechali. Zatrzymali się, a ich dowódca wysforował się naprzód i przemówił głębokim basem:
- Z polecenia pana tych ziem, lorda Cedrika von Cercil, poszukujemy jego zbiegłej córki Kateriny i nieznanego nam z imienia czarnoksiężnika, który ową córkę uprowadził przemocą z karczmy „Pod Zniszczonym Szyldem”. Czarnoksiężnik odziany jest cały na czarno, a na szyi zawieszony ma złoty pierścień na łańcuszku, Katerinę zaś zna każdy mieszkaniec tych ziem.
Creiven oddał się krótkim, acz smutnym rozważaniom nad kondycją intelektualną współczesnego człowieka.
- Ach... nie widziałem takich. Do widzenia!
- Stójcie – wrzasnął dowódca, orientując się, że jego rozmówca idealnie pasuje do rysopisu, a panna, choć twarzy jej nie widział, z postury wygląda kubek w kubek jak Katerina – wszak to wy mi na czarnoksiężnika widzicie!
- Ja? – zdumiał się Creiven – przecież ja na różowo odziany jestem, ślepi jesteście, panie dowódco?
- Brać go!
Dwie godziny później Cedrik von Cercil nakazał swoim podwładnym dostarczyć głowę Creivena z Kindurp, absolwenta Akademii Dyplomacji na Uniwersytecie Sztuk i Nauk Wszelakich, Nawet Wyzwolonych, zwanego również Kirinem, winnego uprowadzenia jego córki, sterroryzowania właściciela Tawerny „Pod Rozbitym Szyldem” i ciężkiego pobicia, przy użyciu mocy ponadnaturalnych, pięciu jego żołnierzy.

*****

Zapadł już zmrok, Trahorstowi jednak to nie przeszkadzało. Mimo nalegań Nethar nie chciał zostać na odpoczynek, skrajna ekscytacja trzymała zmęczenie daleko od niego. Wszystko zaczęło układać się po jego myśli – znienawidzony czarnoksiężnik został wyjęty spod prawa, poetka nie próbowała uciekać, a do tego wszystkiego spotkał nowego właściciela swego topora. Trahorst przemówił mu do rozsądku kilkoma ciosami i broń znowu zmieniła właściciela. Drwal nie dopuszczał do siebie myśli, że może Creivena nie znaleźć – choć to, ze go nie znajdzie, było zdaniem Nethar więcej niż pewne.
Jechali zatem we dwoje, niestrudzony drwal i znużona poetka. Jechali przez wzgórza, które odgradzały las Eyche od reszty świata na zachodzie. Za tymi wzgórzami było już tylko Morze, a na Morzu znaleźć mogli jedynie śmierć.
- Muszą by w lesie. Jedziemy do Eyche – powiedział Trahorst.
- Do Eyche? Zwariowałeś? Przecież jest noc... a nocą w lesie są elfy i demony!
- No właśnie! Tam go znajdziemy, ciągnie swój do swego.
- Głupi jesteś, wiesz? Nawet jak go znajdziesz, to nic mu nie zrobisz.
- Zobaczymy.
Nethar chciała uciec. Nie była jej jednak w smak samotna ucieczka nocą w kierunku Eyche lub w kierunku Morza. Dlatego decydowała się mimo wszystko wędrować z Trahorstem z nadzieją, że w końcu natrafią na Creivena, który oswobodzi ją od tego narwanego drwala.
- Spójrz! – krzyknął nagle rzeczony drwal.
Nethar spojrzała. Trahorst wskazywał ognisko, które płonęło względnie niedaleko od nich – na stoku pobliskiego wzgórza. Zważywszy na to, że stali na szczycie górki, dotarcie tam było kwestią kilku minut.
- To na pewno oni! Jedziemy!
I jak powiedział, tak zrobili.

*****

- Creiven, dlaczego nie palimy ogniska?
- Żeby nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi, to chyba logiczne.
- Ach... faktycznie, głupia jestem.
- Ano, dość głupia.
- Creiven!

*****

Nethar leżała związana w ciemnej, ciasnej kryjówce, jaką zbójcy urządzili przy wzgórzu. Zdumiała się, jak dobrze była ona zamaskowana – poznała, że istnieje dopiero wtedy, kiedy ją do niej wrzucono. Trahorst leżał nieprzytomny obok. Jak tylko podbiegł do ogniska, rzucając klątwami i wyzwiskami, dostał pociskiem z procy w sam środek czoła. Zbójcy, pomimo procederu, jakim się trudnili, byli całkiem mili – przedstawili się jako podwładni Marthausa, króla podziemia Doliny Cingul, szlachetnego rozbójnika, który bogatym odbiera, a biednym daje. Rzekli, że nie leży w ich zwyczaju bicie podróżnych, chyba że owi podróżni rzucają się na nich z toporami. Dodali, że panien im towarzyszących w żadnym wypadku nie krzywdzą i z reguły nie przytrzymują, ale z uwagi na to, że obecnie trwa nagonka na jedną, zmuszeni są wszystkie dziewoje przyprowadzać do Marthausa, a żeby ubezpieczyć się na wypadek uciekinierskich zapędów panien, zmuszeni są je krępować. Za co serdecznie przepraszają i pozdrawiają całą ich rodzinę.
Nethar, ogólnie rzecz biorąc, nie była zadowolona z biegu wypadków, a tłumaczenia zbójców traktowała w kategoriach przedniego żartu. Cóż, ale skoro miała okazję do snu, postanowiła ją wykorzystać. Tym bardziej, że nie wiadomo, kiedy taka okazja będzie jej dana po raz wtóry.

*****

- Dokąd teraz pojedziemy? – spytała Katerina, z niepokojem oglądając pobojowisko, na którym Creiven zostawił w pokonanym polu sześciu żołnierzy lorda Cedrika i dwóch błędnych rycerzy – tym razem już pytali o ciebie imiennie...
Dyplomata westchnął. Wiedział, że altruizm, jakim popisał się kilka dni temu w gospodzie, ściągnie na niego kłopoty, jak zresztą każdy przejaw altruizmu. Nie spodziewał się jednak, że te kłopoty nadejdą tak rychło i że będą tak duże.
- Obawiam się, że muszę na zawsze opuścić Cingul. Ciebie jednak odstawie tam, gdzie tylko zapragniesz. Lubię cię, wiesz? Mimo tego, że to przez ciebie mam te wszystkie kłopoty i taka niewdzięczna świnia z ciebie.
Katerina pocałowała go w policzek
- Dziękuję ci za wszystko. Ale nie musisz już mnie nigdzie odstawiać, wrócę do ojca i wyjdę za tego dziada, co mi go ostatnio pokazał. Tatusiowi powiem, żeby odwołał tych dzielnych wojaków, którzy cię ścigają. I wszystko wróci do normy...
- Nie, Kat, nie wróci.
- Kat?
- Ot, takie zdrobnienie. Żeby wygodniej było. Straciłem na zawsze dobre imię, Kat, i nic już tego nie zmieni. Muszę wyjechać...
- Niedawno mówiłeś, że nigdy nie opuścisz Doliny.
- Nie spodziewałem się, że zajdzie taka sytuacja. Teraz to jest, moja droga, imperatyw kategoryczny. Dlatego nie poświęcaj się i za dziada nie wychodź.
Katerina zastanowiła się chwilę i przyznała Creivenowi rację.
- Co ja z sobą zrobię?
- Co tylko zechcesz. A ja ci w tym pomogę.
Pieprzony altruizm, dodał w duchu. Że też ja, cholera, nie mogę być normalny,
- No to pojadę z tobą. Co ty na to?
- Wybacz, ale to nie wchodzi w grę. Z prostej przyczyny – sam nie wiem, co z sobą zrobię. Może po prostu odstawię cię do Kindurp, na Akademię? Stamtąd ojciec nie powinien cię wydzierać...
- Czy ja ci mówiłam, że ojciec jest głównym sponsorem Uniwersytetu?
- Och. To diametralnie zmienia postać rzeczy. Cóż, w takim wypadku... hm... nie mam zielonego pojęcia, co teraz. Ja w każdym wypadku wyjeżdżam. Co z tobą, nie wiem. Decyduj.
- Jadę z tobą... choćby do pewnego momentu.

*****

Nethar obudziło szturchanie. Z niesmakiem otworzyła oczy i ujrzała Trahorsta, który właśnie uporał się ze swoimi więzami.
- Leż spokojnie – syknął – uwolnię cię.
Już po chwili Nethar rozcierała ręce wyswobodzone ręce.
- A teraz – powiedział Trahorst – poczekamy, aż te skurwysyny tu przyjdą. A wtedy im pokażę.
Nethar westchnęła słyszalnie. Ten człowiek był jej zdaniem niepoprawnym optymistą.
- Nie masz broni!
- Nie potrzebuję broni na takich, jak oni...
Nethar uśmiechnęła się. Jeśli miałaby o tym wszystkim układać balladę, ten rym byłby idealny.
- Mam pomysł, po co mamy czekać? Zawołam ich.
- Nie! Jeszcze nie!
- Heeej, heeeeej, on ucieeeekaaaaaa!!!
Jeden ze zbójców od razu wpadł do kryjówki. Trahorst zerwał się na nogi, doskoczył i powalił rozbójnika prawym prostym. Po czym padł na kolana, zasłaniając uszy przed okropnym, diabolicznym rykiem. Nethar odwróciła głowę i zatkała uszy.
Gdy znów spojrzała w tamtą stronę, oczom jej ukazał się znajomy, przerażający widok – jadowicie zielona postać, w której oczodołach tkwiły błyszczące, złe, złote oczy pozbawione źrenic. A więc jednak ich tłumaczenia to był żart... Muszę coś zrobić, pomyślała. Cokolwiek. Albo przynajmniej dowiedzieć się, jak one złamały czar.
Elf natomiast patrzył na nich, wykrzywiając swe usta w czymś, co było zapewne tryumfalnym uśmieszkiem.
- Witam, panno Nethar – przemówił – my się znamy. Pamiętasz jeszcze pałac Ledfall?
Nethar pamiętała aż za dobrze.
- Pamiętam – przełknęła ślinę – także i to, że ów pałac Ledfall to, poza oczywiscie Eyche, jedyne miejsce w Dolinie, w którym możecie przebywać. Kirin Kiefer mówił mi o tym, zanim – na szczęście – zabił go Creiven z Kindurp. Ten, który i was wykończy.
Starała się zabarwić ostatnie słowa pewnością siebie i dumą, ale czuła, że jej to nie wyszło.
- Widzisz, droga panno, Dolina Cingul będzie nasza. Możemy w niej być kiedy chcemy i gdzie chcemy, o, choćby tutaj i teraz. Zasługę tą możemy przypisać na konto obecnego tutaj pana Trahorsta Gynherden, który jest pośrednim sprawcą naszej tutaj bytności. I ty, panno Nethar, włożyłaś w to swój udział, co ci się zresztą chwali. Widzisz – ludzie nigdy nie lubili czarowników. Jeśli mieli pretekst, by ich zabić, to ich zabijali. A teraz pretekstu im dostarczyliście – waszymi rewelacjami o odzianym na czarno magiku, Creivenie z Kindurp. Krótko mówiąc – czarodziej z zamku Cercil, potężny ponoć Brinber, wybrał się wczoraj do Eyche, zapewne po jemiołę. Czatujący tam błędni rycerze wzięli go za Creivena i zabili, zanim ten zdążył rzucić najprostszy czar. Czarodziej ten, jak się okazało, był jednym z Wtajemniczonych, którzy podtrzymywali blokadę dla nas. Kiedy zginął, czar prysł. Nie ma blokady. Jeszcze dziś spalimy całą Dolinę. I urządzimy ją na nowo, po naszemu. Cieszy cię ta perspektywa, Nethar? Ach, zapomniałem o jednym – wysłaliśmy już specjalną grupę, która zlikwiduje Creivena. Szkoda, że nie mamy aktualnie Wybrańca, miałby okazje się popisać.
- Tak jak Kiefer?
- Kiefer miał... pecha. Sporego pecha.
- A co zrobicie ze mną?
- Przytrzymamy, pokażemy ciało Creivena. Zmasakrowane ciało Creivena. Wiem, że ludzkie kobiety uwielbiają oglądać ciała swych ukochanych.
Nethar parsknęła.
- Chyba źle cię poinformowano, Racken. I co do tego, co uwielbiają ludzkie kobiety i co do moich relacji z Creivenem.
Tym razem Racken parsknął.
- Ha, a więc wszystko, co się działo w Ledfall pamiętasz dokładnie...
To było ostatnie parsknięcie w jego życiu. Elf w ogóle nie zwracał uwagi na Trahorsta, co okazało się śmiertelnym błędem. Wielki Drwal zaszedł go od tyłu i poderżnął mu gardło. Nethar pisnęła, gdy trysnęła na nią złota krew.
Trahorst wytarł sztylet o ubranie elfa.
- Ale się porobiło – stwierdził – teraz to chyba musimy znaleźć tego Creivena. Jest teraz imperatyw kategoryczny.

*****

Nie musieli szukać długo. Gdy tylko wyszli z kryjówki, zobaczyli trupa drugiego elfa i odzianą na czarno postać z opuszczona głową, siedzącą do nich tyłem.
- Creiven?
Postać zerwała się na nogi, dobyła miecza.
- Nethar?!
- Nie spodziewałeś się mnie tu, prawda? – spytała z nieokreślonym uśmieszkiem.
- Spodziewałem się, moi niedoszli elfi zabójcy mi o tym powiedzieli... dobrze się zamaskowały te skurczybyki. Nie zauważyłem tej kryjówki.
Jak to się dzieje, pomyślała Nethar, że on nie widzi Trahorsta?
Jak to się dzieje, pomyślał Creiven, że nie obchodzi mnie teraz los całej Doliny, tylko ona?
- Creiven – odezwał się Trahorst z głupią miną – ścigałem cię, chciałem cię zabić...
- Och, nie krępuj się – warknął dyplomata – próbuj, nie jesteś odosobniony w swoich dążeniach.
- ... ale już nie chcę. Wybacz.
- Nie ma sprawy, ale padniesz do nóg Katerinie, o ile ona wróci. Nethar, nie mamy czasu. Musimy się spieszyć...
- Wiesz o wszystkim? O upadku blokady?
- Wiem. Zawsze, jak ktoś chce mnie zabić, wpierw sobie ze mną gawędzi.
- A wiesz, co teraz mamy robić?
- Mniej więcej. Wszystko zależy od Kateriny... i od smokota.
- Od czego?!
- To dość długa historia.
- Obawiam się, że chciałabym ją usłyszeć...
- Jak sobie życzysz, milady.

*****

- Idą! Katerina! Idą! Na koń i w drogę! Pamiętaj: daj mój list mistrzowi Zivratowi z Akademii Magii, nikomu innemu! Cała nadzieja w tobie...
- Creiven... ja...
- Cicho. Jedź.
Katerina, łykając łzy, wskoczyła na konia i pogalopowała w stronę Kindurp. Creiven zaś dobył miecza i obrócił się ku drugiemu w ciągu kilku minut elfiemu oddziałowi, który nadbiegał z Eyche.
Nie dam skurwielom szansy na rozmowę, pomyślał. Nie dam. Nie pogawędzą sobie przed śmiercią.
Uniósł lewą rękę do góry i wystrzelił błyskawicę, celując wysforowanym naprzód elfom pod nogi. Dwóch zginęło od razu, druga dwójka, ciężko poparzona, padła na ziemię. Creiven doskoczył i szybkimi cięciami pozbawił ich życia. Objął wzrokiem pozostałą szóstkę, która zdążyła go otoczyć.
- Nie pogadacie sobie. Nie pogadacie, skurwiele.
Mocą rzucił jednego najdalej, jak umiał. Elf przeleciał kilkanaście metrów, gdy spadł, wydał jęk przypominający skrzypienie drzwi. Ci, którzy pozostali przy sprawności fizycznej rzucili się na niego naraz, jak jeden mąż.
Nie było czasu na magię – Creiven użył miecza.
Uchylił się przed ciosem pierwszego, wpadł w piruet i chlasnął jednego z nich pod pachę. Wspomógł się mocą i zrobił salto w tył, uciekając z okrążenia. Zaklął, gdy nie ustał skoku i z musu przyklęknął na jedno kolano. Wciąż na klęczkach, uniósł lewą dłoń i wypuścił strugę ognia, zabijając dwóch elfów. Poczekał, aż kolejny przybiegnie i błyskawicznie sieknął od dołu, zostawiając krwawą pręgę od klatki piersiowej aż do brody. Pewien już wyniku starcia, z krzywym uśmiechem czekał na ostatniego elfa.
Ostatni elf nie kwapił się jednak do ataku. Schował miecz.
- Nazywam się Marthaus...
- Nie obchodzi mnie, jak się nazywasz, do cholery! A masz!
Marthaus jednak bez wysiłku odrzucił wypuszczoną przez dyplomatę kulę ognia.
- Pogawędzimy sobie.
Creiven westchnął.
- No dobra. Takie już jest moje przekleństwo. Słucham.
- Jestem następcą Gregoricusa.
- Ach. Cudownie.
- I zostałem tu przysłany, żeby cię zabić.
- Dzięki, żeś mi powiedział. Nie domyśliłbym się bez twojego tłumaczenia.
- Ale okazało się, że jesteś lepszy, niż myślałem.
- Z czego jasno wynika, że myślenie nie jest twoją najlepszą stroną.
- Dlatego postanowiłem rozprawić się z tobą cudzymi rękami... wiedz, że jestem największym mistrzem magii, jakiego znali Liosalfar. Jestem pierwszym, który poznał tajemnicę przywołania smokota...
- Smokota?!
Creiven, spodziewając się tego, co miało nastąpić, odskoczył do tyłu. Marthaus wykrzyczał kilka słów i zamachał dziko rękami. Błysnęła oślepiająca światłość, Creiven przymknął oczy. Kiedy je otworzył, obok elfa zobaczył smokota.
Stwór był wielki, wielki jak dom. Było to najdziwaczniejsze stworzenie, jakie ktokolwiek mógł kiedykolwiek widzieć. Smokot był cały czarny, budowy zbliżonej do smoków z rycin – z kilkoma jednak znaczącymi różnicami. Po pierwsze – na typowo smoczym korpusie osadzona była kocia szyja, a na kociej szyi – kocia głowa. Z futerkiem tak kocim, że niektórzy sympatycy zwierząt zapragnęliby smokota pogłaskać. Po drugie – smokot miał również kocie łapy. Po trzecie – jego skrzydła pokryte były od zewnątrz futrem.
Jeśli on nie zieje ogniem, myślał gorączkowo Creiven, to mam jakieś szanse. Jeśli zieje – jest po mnie.
Smokot, jakby chcąc rozwiać wątpliwości dyplomaty, uniósł łeb i zionął ogniem.
Zionie ogniem, pomyślał Creiven.
Potwór zasyczał, ukazując swoje wielkie, szpiczaste zęby.
Ma wielkie, szpiczaste zęby, pomyślał Creiven.
Ale to kot, bądź co bądź, koty zawsze mnie lubiły. Ach... mam plan.
- Kici kici – mruknął dyplomata, wykonując dziwne ruchy obiema rękami – wybacz, ale nie mam kłębka wełny. Mam za to ten oto ostry, stalowy miecz. Zjedz tamtego brzydkiego elfa, a nie wrażę ci go w twój wraży kołtun, rozumiesz? Gra słów. Wrażę – wraży.
- Rozumiem. To, że jestem kotem, nie oznacza, że nie lubię dobrego żartu – odparł smokot.
Dyplomata zdziwił się, ale ucieszył. Swój chłop, pomyślał. A magia działa bez zarzutu.
- Ejże, panie kocie, to może mnie tak pan nie będzie zjadał?
- Może nie. Z reguły nie jadam ludzi.
- A elfów?
- Nigdy nie próbowałem.
- Ma pan okazję.
- Mów mi, proszę, po imieniu. Nazywam się Asmodeush.
- Miło mi. Jestem Creiven z Kindurp.
- Mi również miło.
- Smokocie, mocą Liosalfar nakazuję ci unicestwić tego człowieka – odezwał się wreszcie nieco zdezorientowany Marthaus.
- Wała, nie będę go unicestwiał. Jest sympatyczny.
- Jak to? Przecież cię przywołałem...
- Elfie, przywołać kota to jedno, a rozkazywać mu to drugie. Widziałeś kiedyś wytresowanego kota? Kot nigdy nie spełnia niczyich rozkazów.
- Drogi Asmodeushu, czy mógłbym cię prosić, abyś poczekał chwilkę z dalszym ciągiem naszej konwersacji? Muszę wpierw załatwić pewną sprawę z tym oto elfem.
- Bardzo proszę, młody człowieku.
Creiven podszedł do Marthausa.
- A znasz, możny magu – szepnął – czary, dzięki którym przekonujesz do siebie zwierzęta? Nie? Och... jakie to smutne. Bo widzisz, ja znam.
- A teraz – powiedział Creiven głośno – stawaj do walki, tchórzu. Jeden na jednego. Masz odwagę?
- A pewnie, że mam – odrzekł Marthaus i wypuścił w kierunku dyplomaty strugę ognia. Creiven uchylił się, dobył miecza i zaszarżował na elfa. Nie zdążył jednak go ciąć, bo Asmodeush pacnął Marthausa łapą, a pacnięty elf został wbity w ziemię. Dosłownie.
- Zawsze lubiłem pomagać kolegom – oznajmił smokot.
Creiven nie miał czasu się dziwić
- Posłuchaj, przyjacielu – rzekł – proszę cię o ciąg dalszy pomocy. Elfów jest więcej, chcą spalić całą Dolinę, a nas wszystkich zabić. Moja przyjaciółka...
- Katerina?
- Skąd wiesz? – zdumiał się Creiven.
- Tam, skąd pochodzę, wiemy wiele rzeczy. Mam ją przyprowadzić z Uniwersytetu?
- Tak, jeśli nie byłoby dla ciebie to kłopotem...
- Nie będzie. Kilka minut drogi – na potwierdzenie swoich słów smokot pomachał skrzydłami.
- To dobrze. Mógłbyś mi jeszcze powiedzieć, gdzie odnajdę elfy w pobliżu? Wybiję je, zanim szkód narobią.
- Nie ma sprawy.
- Dziękuję.

*****

- I tak to mniej więcej było, milady. Z Asmodeushem umówiłem się na spotkanie przy karczmie. Zatem chodźmy do „Zniszczonego Szyldu”.
- Creivenie – odezwał się Trahorst – idę z wami.
- A po co?
- Czuję się... głupio. To w końcu też moja wina, to wszystko. Musze to jakoś odrobić...
- No to chodź, wielka mi różnica.
- Creiven – wtrąciła się Nethar – można ufać temu smokotowi?
- Myslę, że tak. Swój chłop z niego.
*****

Kiedy przybyli w okolice tego, co zostało z karczmy, Asmodeush czekał już na nich z Kateriną na grzbiecie.
- Creiven!
Szlachcianka zeskoczyła z wielkiego cielska i rzuciła się dyplomacie na szyję
- Mam to! Rozumiesz?! Mam to!
Dyplomata odsunął ją od siebie.
- Całe szczęście – rzekł – dawaj.
Podała mu małą kartkę papieru, Creiven zlustrował ją wzrokiem.
- Kat?
- Tak?
- Zobaczyłaś elfa.
- Wiem o tym.
- Wygrałem zakład.
Westchnął, odsunął się od wszystkich. Spojrzał prosto w oczy Nethar.
- Mam czar blokady – powiedział grobowym głosem – nie wiem, jak powinno się go bezpiecznie rzucać. Nie wiem, czy to przeżyję...
Przerwał, wzniósł oczy ku niebu.
- Chciałbym tylko, abyście mnie zapamiętali. I mówili o mnie czasem.
- Nie, no kurwa, tak być nie może – Trahorst rzucił się do przodu, wyrwał Creivenowi kartkę z zaklęciem – ja jestem winny i ja zaryzykuję. Ja rzucę to zaklęcie.
- Nie rzucisz. Nie dysponujesz mocą. Oddaj kartkę.
- Nie!
- Oddaj! Nie ma czasu!
- Jeśli mogę się włączyć do rozmowy – zasugerował Asmodeush – chciałem zaznaczyć, że jeśli rzucicie blokadę, ja już nie wrócę do siebie.
Zapadła cisza.
- To może – odezwała się w końcu Nethar – zostaniesz u nas? Tamten świat na pewno nie jest tak ciekawy, jak ten...
- Nethar, do cholery, kocham cię, ale strasznie pieprzysz, wiesz? – zirytował się Creiven.
Zapadła niezręczna cisza. Dyplomacie przeszła irytacja i zorientował się, co palnął.
- Hm – powiedział po dłuższej chwili – Asmodeush, wracaj do siebie. Poczekamy z rzuceniem czaru...
- Nie zdążycie. Elfy już biegną, o, stamtąd – wskazał łapą na wzgórza.
Istotnie, wielka rzesza elfów zaczęła rysować się na horyzoncie.
- Creiven... ja nie wiem, co powiedzieć... – odezwała się niespodzianie Nethar
- No to milcz!
Creiven objął wzrokiem wszystkich – dążącego do ekspiacji Trahorsta, dziwnie zamyśloną Katerinę, zmieszaną Nethar i nieodgadnionego Asmodeusha.
Wystarczyło uratować pannę z opresji, żeby tak namieszać, pomyślał. Ciekawe, co się stanie, gdy uratuję całą Dolinę?
Wyszarpnął Trahorstowi z ręki zaklęcie.
- W sumie to i tak – szepnął – moje życie jest trochę bez sensu.
Po czym, patrząc na wzgórza, wykrzyczał formułę zaklęcia.
Zobaczył, jak elfy znikają z horyzontu.
I przestał widzieć.

*****

Ocknął się. Leżał dokładnie tam, gdzie upadł. Wszyscy dookoła niego stali tam, gdzie stali.
- O, otworzyłeś oczy – stwierdziła fakt Katerina – wstawaj, już po wszystkim.
- Jak długo byłem nieprzytomny? – wystękał.
- Jakieś dwie, trzy sekundy.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
Creiven, który już sposobił się, by wstać, porzucił ten zamiar. Położył się na miękkiej trawie i zamknął oczy.
- Aargh – powiedział z wysiłkiem – męczące to zaklęcie, wiecie? Asmodeush, co teraz zrobisz?
Smokot wyglądał zupełnie tak, jakby chciał wzruszyć ramionami, ale z racji gatunku, do jakiego przynależał, było to niemożliwe.
- Polecę za Morze.
- A co tam jest?
- Tego to i ja nie wiem.
- Weź mnie ze sobą.
- Nie, Creiven. Mogę ci wyprorokować, że jesteś tu potrzebny.

*****

Asmodeush odleciał, zostawiwszy wpierw Creivenowi kolejną małą karteczkę.
- Jakbyś kiedyś pilnie potrzebował pomocy, to tu masz zaklęcie – mruknął wówczas – jak nie przylecę to znak, że nie żyję.
- Albo, że ci skrzydła ucięli. Hahaha.
- Żegnaj, żartownisiu.
- Żegnaj, smokocie.

*****

- Nethar?
- Tak?
- Pamiętasz, co wtedy powiedziałem...
- Pamiętam. Creiven, zrozum, ja...
- Rozumiem. Dokąd idziesz teraz?
- Do stolicy. Z Trahorstem. Dało mu to wszystko nieco do myślenia.
- A co ze mną? Gdzie ja mam pójść?
- Weź Katerinę i chodź z nami.
- Nie, obawiam się, że to nie wchodzi w grę.

*****

- Katerina?
- Hmm... czemu mnie budzisz?
- Wstawaj, idziemy.
- Teraz? Dokąd?
- Jest jeszcze jeden uniwersytet. W stolicy, w samym sercu Slavronu. Chodźmy teraz – rozumiesz, nie chcę wracać z Nethar.
Katerina westchnęła.
- Rozumiem.
*****

Kiedy Nethar i Trahorst przechodzili obok zamku Cercil, natrafili na patrol wojsk lorda Cedrika.
- Stać! – krzyknął dowódca na ich widok – poszukujemy bandyty, czarownika, Creivena z Kindurp zwanego Kirinem, winnego wszystkim zajściom, jakie tu miały miejsce ostatnimi czasy. Nosi się na czarno, postury mizernej, włosy czarne, długie do ramion. Widzieliście kogoś takiego?
- Nie – powiedział Trahorst – nie widzieliśmy.

*****

- O czym myślisz, Creiven? Bo widzisz, spojrzałam na twoją lewą stopę, a z jej ułożenia wynika, że myślisz...
Dyplomata nie odpowiedział. Zastanawiał się, na jak długo zostanie we wdzięcznej pamięci mieszkańców Doliny Cingul. Może wystawią mi pomnik, pomyślał. W końcu tyle dla nich zrobiłem...
- Creiven! O czym myślisz?
- Obawiam się – rzekł po chwili – że pomiędzy myśleniem moim a myśleniem reszty świata występuje pewna subtelna różnica...
leżę, patrzę w podłogę i nie chcę.
Gavrill
Marynarz
Marynarz
Posty: 200
Rejestracja: piątek, 23 grudnia 2005, 13:56
Numer GG: 3511208
Lokalizacja: Grajewo
Kontakt:

Re: Subtelna różnica

Post autor: Gavrill »

Niby czemu za czarnoksiężnika mnie masz?
I z tą córą problem wielki mam
1. Inwersja dobija, a pojawia się bardzo często. Ta stylizacja jest co najmniej dziwna.

Nie zwrócił uwagi na z pozoru niegroźnego, młodego chłopaka odzianego na czarno, który bacznie obserwował całe zajście i opuścił lokal zaraz po przyszłym małżeństwie.
2. Długo czekał, skoro aż do ślubu. W tym wypadku brzmi, jakby to jego własny ślub, a nie tychże dwojga, którzy wyszli przed nim.
- Sam jesteś gówniarz – uśmiechnął się dyplomata – a ta dziewczyna powiedziała, żebyś trzymał ręce przy sobie, a swoją postawą zdaje się sugerować, że nie życzy sobie twojej ingerencji w jej szeroko pojęte życie. Dlatego serdecznie upraszam, abyś przychylił się do jej żądań. Z góry dziękuję w jej imieniu. I składam wyrazy szacunku zarówno tobie, jak i twojej rodzinie.
3. Padłem. Wyżej wypisane - świetne.
(...) zahartuje mój charakter.
4. W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie...
Zasługę tą możemy
5. Tę kobietę, tę planetę, tę kometę, tę zasługę, TĘ... Ewentualnie "zasługę tę"
- Ale się porobiło – stwierdził – teraz to chyba musimy znaleźć tego Creivena. Jest teraz imperatyw kategoryczny.
6. W ustach uszlachconego drwala brzmi to nader nieodpowiednio.
Elf przeleciał kilkanaście metrów, gdy spadł, wydał jęk przypominający skrzypienie drzwi.
7. Drzwi nie jęczą, nawet te skrzypiące. Nie wiem więc jakim sposobem można zajęczeć jak skrzypiące drzwi.
(...) i wypuścił strugę ognia
8. Struga: 1. ciecz płynąca, lejąca się wąskim pasmem 2. mała rzeczka, strumień. To może lepiej: "język ognia" - bardziej poetycko. Poza tym to zdarza się nie tylko raz ta "struga ognia"
- Jakieś dwie, trzy sekundy.

9. Jak ona, u licha, umiała podzielić czas na sekundy? Mają jakieś elektroniczne zegarki, czy urządzenia obliczający czas obrotu kuli ziemskiej wokół własnej osi?

10. Podsumowując, opowiadanie nader interesujące. Do czytania przyjemne. 4+
I składam wyrazy szacunku zarówno tobie, jak i twojej rodzinie.
http://handinhand.co.91.com/link.php?uin=1345 Conquer Online - mmorpg warte zachodu.
Neprijatel
Bombardier
Bombardier
Posty: 627
Rejestracja: wtorek, 22 listopada 2005, 18:30
Lokalizacja: ze wszond
Kontakt:

Re: Subtelna różnica

Post autor: Neprijatel »

Stary tekst i słaby na pewno; pozdrawiam :)
leżę, patrzę w podłogę i nie chcę.
Gavrill
Marynarz
Marynarz
Posty: 200
Rejestracja: piątek, 23 grudnia 2005, 13:56
Numer GG: 3511208
Lokalizacja: Grajewo
Kontakt:

Re: Subtelna różnica

Post autor: Gavrill »

Neprijatel pisze:Stary tekst i słaby na pewno; pozdrawiam :)
Tak więc dziwi mnie po co go tu umieściłeś skoro uważasz, że jest słaby. Wypowiedź oceniam na ŻAAAAAAAL

PS. Fałszywa skromność jest beee
http://handinhand.co.91.com/link.php?uin=1345 Conquer Online - mmorpg warte zachodu.
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: Subtelna różnica

Post autor: Alucard »

Ej no. W sumie to ludzie sie rozwijaja i jak widza tekst sprzed roku, to mimo iz wtedy im sie podobał dzis uwazają to za zenadę. Sam mam tak z częścią wierszy...


A sam tekscik- nawet niezły. Co prawda żadna to innowacja w literaturze, ale ciekawy i sensownie uożony. Jakbym miał oceniać to dałbym 4.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Gavrill
Marynarz
Marynarz
Posty: 200
Rejestracja: piątek, 23 grudnia 2005, 13:56
Numer GG: 3511208
Lokalizacja: Grajewo
Kontakt:

Re: Subtelna różnica

Post autor: Gavrill »

Nieprzyjacielu drogi!
Dzięki mojemu postowi ktoś jednak zauważył twoją prozatorską twórczość i ją skomentował... ta dam... ależ ja jestem świetny.

PS. Alucarda zachęcam do przejrzenia popełnionego przeze mnie 'opowiadania'.
http://handinhand.co.91.com/link.php?uin=1345 Conquer Online - mmorpg warte zachodu.
Sihamaah
Bosman
Bosman
Posty: 1719
Rejestracja: sobota, 4 sierpnia 2007, 12:16
Numer GG: 11803348
Lokalizacja: Łóżko -> Lodówka -> Kibel -> Komputer (zapętlić)

Re: Subtelna różnica

Post autor: Sihamaah »

zamku Kolec
jęk przypominający skrzypienie drzwi.
To mnie strasznie rozbawiło :P

Pomysł ze smokotem conajmniej dziwny. I późniejsze walki też niezbyt :?

Początek świetny, zabawny, ale potem coraz gorzej... ale wciąż nieźle. Na początku byłbym skłonny dać pięć, dam 4 :) Liczę na więcej w przyszłości :P
Mów mi Sih :)
Kanał IRC Tawerny RPG: [url=irc://irc.npircs.pl/tawerna-rpg]KLIK![/url]
Link nie działa? Używaj Opery lub zainstaluj Chatzillę, jeśli używasz Firefoxa. PS.[url=irc://quakenet/tawerna-rpg]STARY KANAŁ TUTAJ[/url]
Neprijatel
Bombardier
Bombardier
Posty: 627
Rejestracja: wtorek, 22 listopada 2005, 18:30
Lokalizacja: ze wszond
Kontakt:

Re: Subtelna różnica

Post autor: Neprijatel »

GavrilLu,

kiedy go napisałem, a było to rok temu, uważałem go za dobry tekst. Jednak trochę wody już upłynęło i gwarantuję ci, że w chwili obecnej ten tekst w powyższym stanie na pewno nie zostałby przeze mnie opublikowany :)

Aluś,

nie oceniaj, nie ma sensu ;) Chyba nawet kiedyś o tym gadaliśmy?

Sih,

jeżeli wrócę do prozy, do w przyszłości raczej dalekiej i na pewno nie fantasy w ujęciu neverlandowskim. Póki co, do napisania satysfakcjonującej mnie prozy, brakuje mi oczytania, cierpliwości i umiejętności, skoncentrowałem się bowiem na poezji, w której czuję się dużo mocniejszy. Co zaś do pomysłu ze smokotem - pomysł, imo, ciekawy, wart lepszego ubrania. W "Rękopisie znalezionym w smoczej jaskini" AS nakreślił rys stwora zwanego z niemiecka "Tatzelwurm", co mnie w pewien sposób zainteresowało. Niemniej jednak, ubrałem to słabiutko i teraz mam tego pewną świadomość - np. w powyższym opowiadaniu dialogi zapisane są błędnie, zrobiłem śmieszny błąd z "tą" itp. Dlatego, dla mnie, ten tekścik nadaje się do kosza ;P

Jakby jednak nie było, dzięki za komentarze pod tym archiwalnym kawałkiem ;)
leżę, patrzę w podłogę i nie chcę.
Awatar użytkownika
BAZYL
Zły Tawerniak
Zły Tawerniak
Posty: 4853
Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
Numer GG: 3135921
Skype: bazyl23
Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
Kontakt:

Re: Subtelna różnica

Post autor: BAZYL »

Tekst dużo słabszy od tego z młodocianym inkwizytorem i co do tego nie ma złudzeń. Czasami lepszy, czasmi gorszy - znaczy nierówny. Począek bardzo słaby, potem jest lepiej, ale całść sprawia wrażenie trochę chaotycznego. No i uważam, że nie da się pisać erpegie-fanstasy na poziomie. A to właśnie przykład takiego "gatunku" ;)

Oceniam to na 4, ponieważ jest czasami zabawne, a czasami dość infantylne, ale nie czytało się najgorzej. Dialogi są okej, opisy dosć ubogie - to sprawia, że może tekst nadać się jako lekkie humorystyczne czytadło do Taferny.

I jeszcze coś - nie porzucaj prozy. Opowiadanie o Inkwizytorze było naprawde niezłe i widać było w nim potncjał autora. Jak mniemam ten tekst jest starszy ale to tylko dobrze śwaidczy o Twoim rozwoju. Jak nie chcesz pisać opowiadań, to próbuj shortów - raz na jakiś czas na pewno chwilę znajdziesz.
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
Sihamaah
Bosman
Bosman
Posty: 1719
Rejestracja: sobota, 4 sierpnia 2007, 12:16
Numer GG: 11803348
Lokalizacja: Łóżko -> Lodówka -> Kibel -> Komputer (zapętlić)

Re: Subtelna różnica

Post autor: Sihamaah »

Tekst dużo słabszy od tego z młodocianym inkwizytorem
Sorry, nie chcę offtopować - możesz dać link? Nie zauważyłem w dziale nic innego autorstwa Nepa poza tym tekstem...
Mów mi Sih :)
Kanał IRC Tawerny RPG: [url=irc://irc.npircs.pl/tawerna-rpg]KLIK![/url]
Link nie działa? Używaj Opery lub zainstaluj Chatzillę, jeśli używasz Firefoxa. PS.[url=irc://quakenet/tawerna-rpg]STARY KANAŁ TUTAJ[/url]
Awatar użytkownika
BAZYL
Zły Tawerniak
Zły Tawerniak
Posty: 4853
Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
Numer GG: 3135921
Skype: bazyl23
Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
Kontakt:

Re: Subtelna różnica

Post autor: BAZYL »

Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
ODPOWIEDZ