Khm. Moje jedno z niewielu opowiadań fantasy. I w sumie nie wiem, jakie jest, bo pomimo tego, że napisałem je dość dawno, nie otrzymałem żadnej sensownej oceny. Śmiało, nie bójcie się krytykować. A, jeżeli ktoś zauważy znajome nazwy, tak, tak. Macie rację. Opowiadanie jest pisane w fandomie warcrafta. Miłego, mam nadzieję, czytania.
______________________
Gdy zajdzie słońce...
Campodan, kotlina Thunderbluff.
Obudził się, siedząc na łóżku i ciężko dysząc. Zerwał się z posłania i nie zakładając butów, wybiegł z sypialni. Mama będzie zła. Zawsze krzyczała, kiedy biegał boso lub wychodził rozgrzany na dwór. Ale ona chciała dobrze. Chłopiec wpadł do pokoju rodziców.
- Mamo! Mateczko! Gdzie jest tatuś?! - podbiegł do matki i zaczął ciągnąc ją za rękaw, wyrywając ze snu. - Mamo! Go tu nie ma! Co się stało?!
Kobieta usiadła na łóżku i dopiero po chwili dotarło do niej, że woła ją syn. Spojrzała na chłopca, położyła mu palec na ustach i pocałowała w czoło.
- Spokojnie, kochaneńki. Ojczul pewno na łowach, jak to zwykło. Albo ino wioski poszedł bornic. Ja słyszałam, że tam, niedaleko, podobno wilki atakują. Idź spać. Stary wróci z rana pewnie.
Słowa matki jednak nie uspokoiły Staszka. Po wyjściu z pokoju i starannym zamknięciu drzwi zszedł jak najciszej potrafił po schodach. Gdy postawił nogę na ostatnim stopniu, stare drewno wydało z siebie przeciągły jęk. Chłopiec trwał dłuższą chwilę w bezruchu, nasłuchując, lecz matka pewnie zasnęła tuż po jego wyjściu. Musiał sprawdzić pewną rzecz. Kilka razy odprowadzał ojca do bramy wioski, gdy ten szedł na łowy. Mężczyzna zawsze brał ze sobą wisiorek Cadora, boga łowów i polowań. Przez długi na miarę palca miecz schowany w kołczanie przeciągnięto srebrny łańcuszek. Staszek w życiu nie widział czegoś tak pięknego i kosztownego. Musiało być kosztowne, skoro ojciec tak o to dbał. Tak, ojciec zawsze brał ten wisiorek. Teraz jednak medalion wisiał nad kominkiem w wielkim pokoju, jak to zwykle bywało podczas wspólnych posiłków.
Więc czyżby w śnie chłopca coś tkwiło?! Czy był on swoistą przepowiednią?! Nie mogło się tak stać! Chłopak niewiele rozumiał ze snu. Kilkunastu mężczyzn podążających za postacią okrytą czarnym płaszczem. Wiernie mu oddanych, słuchających wszystkich rozkazów. Ale on znajdzie tatę. To nic, że ledwo mógł utrzymać miecz w ręce, że trzeba go było podsadzać, by wsiadł na konia. Znajdzie tatę. Nie myśląc wiele wrócił na górę, ubrał się, schował swój nóż myśliwski, który dostał od ojca na dziewiąte urodziny. Zabrał z kuchni pół bochenka chleba i jak najciszej potrafił wyszedł z domu.
Florestal, nieopodal Campodan.
Gałęzie drzew smagały Zbyszka po twarzy, kiedy mężczyzna przed nim przedzierał się przez wąską, niewydeptaną ścieżkę. Kilka razy widział go na łowach, zdaje się, że pochodził z Latrenu, jednak jego imię nie zapisało się w pamięci wojownika. Zresztą, niewiele pamiętał w ogóle. Rozbłysk światła i głos wwiercający się do jego mózgu, obrazy wioski orków i ich, najlepszych wojów okolicy wybijających Klan Wielkiego Topora, największe zagrożenie ze strony Hordy w okolicy. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że wyprawa nie ma najmniejszych szans na przeżycie. Ale on, tak jak i reszta mężczyzn szedł, bo był przekonany, że wygrają, bo...
Bo nie umiecie oprzeć się mojej woli, nędzni śmiertelnicy – na twarz Hith-darra wypełzł grymas przypominający uśmiech. - Jak to dobrze, że ludzie egzystują. Miejmy nadzieję, że kochany Kenk ucieszy się z niespodzianki. A kiedy wyruszy, by zniszczyć pobliskie wioski, tereny klanu zajmie moja armia. Jakie to proste. Ten idiota pomyśli, że to ludzie złamali pakt zgody i zaatakowali osadę. Oh, już są moje żołnierzyki. Niedługo się zacznie. Czas wracać. Hith-darr wyjął z kieszeni płaszcza zwój i rozpoczął inwokację. Gdyby ktoś zobaczył błękitny, jarzący się znak na niebie, promieniałby z radości i natychmiast wypowiedziałby życzenie. Przecież nieczęsto można zobaczyć spadającą gwiazdę!
Byli tuż, tuż. Doszli do granicy lasu, sprytnie omijając wieże obserwacyjne. Zresztą, nie było to wielkie wyzwanie. Ze względu na pakt zawarty pomiędzy Klanem Wielkiego Topora a ludźmi z pobliskich wiosek żadna ze stron nie skupiała się na obronie terytorium, a strażnicy zajmowali posterunki raczej profilaktycznie. Stali teraz, rozciągnięci w linii. Widzieli tańczące cienie orków, rzucane przez kołyszące się światło ogniska. Nie mieli broni, przygotowywali chyba jakąś biesiadę. Cóż, trzeba chyba się wprosić. Jak to było... Wróg w dom, śmierć w dom?
Nie potrzebowali żadnego znaku, sygnału, okrzyku. Czegokolwiek. Każdy wiedziony tym samym głosem wyjął łuk, naciągnął na cięciwę strzałę, wycelował i wystrzelił. Większość strzał chybiła, ale cztery orkowe ciała padły na ziemię. W osadzie zapanował wrzask i nieład. Zszokowane orki rozglądały się, by znaleźć i dobyć jakiejkolwiek broni. Część złapała palące się polana z ogniska, inne trzymały w rękach miecze. Na wieże wspięli się łucznicy. Wypatrywali wroga. Z lasu powoli, pewnie wyszła grupa mężczyzn. Każdy trzymał miecz i tarczę. Kilka orków rzuciło się na ludzi, lecz nagle zatrzymali się jak poparzeni. W oczach tych ludzi było coś, czego nie spotkali nigdy wcześniej. A przecież wymordowali ich już tyle. Z oczu ludzi zerkała śmierć.
Pierwsze rozwidlenie było dla niego największą zagadką. Iść w prawo, czy w lewo? Chwila. Ojciec przecież uczył go, jak tropiąc. Obtarta kora drzew... nie. Porzucone przedmioty... nie. Jest! Ślady butów w ziemi. Delikatne, ale w sumie się zgadza. Nie padało, wręcz ostatnimi czasy ciągle świeciło słońce. Ale teraz wyraźnie widział ślady w ziemi. Po chwili znalazł złamaną gałąź, dalej ugnieciony mech. Uświadomił sobie, dokąd prowadzi ta droga. To miejsce we Florestal omijały szerokim łukiem nawet wilki czy murloci, mieszkające w pobliskim jeziorze. Nikt nie zbliżał się dobrowolnie do osady Klanu Wielkiego Topora.
Do głównego namiotu wpadł jeden z Powierników Topora.
- Powiedziałem, że nie przeszkadzać! - Warknął Kenk.
- Ale, ale wodzu...
- Powiedziałem, czy nie?!
- Tak, ale – tym razem wojownik nie dał sobie przerwać. - zaatakowali nas!
- Co?! Jak oni?! - mimo wypitej wcześniej sporej ilości piwa Kenk szybko podniósł się z legowiska, chwycił opartego o ścianę Łamacza, jego wielki topór dwuręczny i ruszył ku drzwiom. Na zewnątrz rozgorzała prawdziwa bitwa. Trzech mężczyzn poległo, lecz kosztowało to klan siedmiu wojowników. Była to największa strata w jakimkolwiek starciu z ludźmi. Przeklęci!
- Do boju! Za Hordę! - Kenk rzucił się w wir walki. Żadna śmierć go nie powstrzyma! To tylko ścierwo, które trzeba zwalczyć. Kolec, który trzeba wyjąć. Zamachnął się i ciął toporem, przecinając jednego z mężczyzn na pół. Po chwili odrąbał kolejnemu głowę. Skoro oni złamali umowę, nie pozostawią nikogo przy życiu. Tym razem pozbawił jednego z wojowników tchu, uderzając go trzonem w brzuch. Jakaś strzała po chwili wbiła mu się w potylicę. O tak. Żadnej litości. Podobno ludzkie niemowlęta smakują najlepiej...
Do linii lasu dotarł w momencie, gdy jakiś ork wybiegł z namiotu dzierżąc w rękach wielki topór. Los nie oszczędził mu widoku walki, która rozegrała się w osadzie. Dokładnie widział wypływające wnętrzności mężczyzn. Lecz wymioty powstrzymała jedna rzecz. Na polu bitwy zostało już tylko dwóch wojowników. W tym jego ojciec. Kiedy zginął i tamten drugi, utwierdził się tylko w swojej decyzji. Wybiegł z lasu z wyciągniętym nożem.
- Jeśli chcesz go zabić, najpierw musisz zabić mnie!
- Z przyjemnością. - Ostatnią rzeczą, którą ujrzał Staszek, było zbliżające się ostrze topora. Potem zapadła ciemność.
Osson, podziemia Thunderbluff.
- Panie, już wszystko gotowe.
W komnacie Hith-darra było zimno i cicho. Jedynym dźwiękiem były krzyki torturowanych ludzi. Jego poddani mieli nie lada rozrywkę. Hith-darr pozwolił im na to, chociaż nie cierpiał krzyków śmiertelników. Był taki... banalny. Już niedługo zostanie panem całego Thunderbluff. A to wszystko dzięki tej wyprawie ludzi. Klan Wielkiego Topora nagle zmalał. Wojna z okolicznymi wioskami bardzo go osłabiła. Jaka szkoda, że nie ma komu bronić terenów nad powierzchnią. Ale spokojnie, zajmą się nimi akolici. A to wszystko takie proste...
- Panie, kiedy wyruszamy?
- Już niedługo. Wyruszymy... - Lisz uśmiechnął się na wspomnienie tamtej nocy, która z pewnością zapisze się na kartach historii. - Wyruszymy, gdy zajdzie słońce.
Gdy zajdzie słońce...

-
- Mat
- Posty: 426
- Rejestracja: poniedziałek, 10 kwietnia 2006, 11:56
- Numer GG: 8991900
- Lokalizacja: sie wial szturmis? ^^
- Kontakt:
Gdy zajdzie słońce...
szturm! a nie Szturm -.-
Tim, tirim tim.
I think you're the same as me...
Tim, tirim tim.
I think you're the same as me...

- BAZYL
- Zły Tawerniak
- Posty: 4853
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
- Numer GG: 3135921
- Skype: bazyl23
- Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
- Kontakt:
Re: Gdy zajdzie słońce...
- Opowiadanie w fandomie... jeśli dalej też używasz słów, których nie rozumiesz, to marnie widzę te opowiadanie...
- W osadzie zapanował wrzask i nieład. – nieład się zgodzę, ale wrzask?
- nagle zatrzymali się jak poparzeni – z tego co wiem, to poparzeni zachowują się zupełnie inaczej – przeciwnie – ruszają w tany
- W oczach tych ludzi było coś, czego nie spotkali nigdy wcześniej. A przecież wymordowali ich już tyle. Z oczu ludzi zerkała śmierć. – rozumiem że z oczu tych pomordowanych zerkało życie...
- Żadna śmierć go nie powstrzyma! – żadna? Nawet śmiertelna?
- Jakaś strzała po chwili wbiła mu się w potylicę. – to pewnie nie jest niemożliwe, ale średnio to widzę...
- Los nie oszczędził mu widoku walki, która rozegrała się w osadzie. – A to psikus, cała osada walczy, a gość wybiega z namiotu i natyka się na ten widok... Ale ma pecha, 99 na 100 zobaczyło by bawiące się w pisaku dzieci...
- Napisane poprawnie, trochę ubogie, trochę brakuje temu jaj i fabuły. Ocena, hmm... dam 4- na zachętę.
- W osadzie zapanował wrzask i nieład. – nieład się zgodzę, ale wrzask?
- nagle zatrzymali się jak poparzeni – z tego co wiem, to poparzeni zachowują się zupełnie inaczej – przeciwnie – ruszają w tany

- W oczach tych ludzi było coś, czego nie spotkali nigdy wcześniej. A przecież wymordowali ich już tyle. Z oczu ludzi zerkała śmierć. – rozumiem że z oczu tych pomordowanych zerkało życie...
- Żadna śmierć go nie powstrzyma! – żadna? Nawet śmiertelna?

- Jakaś strzała po chwili wbiła mu się w potylicę. – to pewnie nie jest niemożliwe, ale średnio to widzę...
- Los nie oszczędził mu widoku walki, która rozegrała się w osadzie. – A to psikus, cała osada walczy, a gość wybiega z namiotu i natyka się na ten widok... Ale ma pecha, 99 na 100 zobaczyło by bawiące się w pisaku dzieci...
- Napisane poprawnie, trochę ubogie, trochę brakuje temu jaj i fabuły. Ocena, hmm... dam 4- na zachętę.
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
