Kod: Zaznacz cały
Ten shorcik powstał dość niedawno i prywatnie nie uważam go za rewelacyjny, ale warto by wysłuchać cudzych opinii. Niezależnie od nich niedługo wrzucę tu jeszcze coś, co moim zdaniem bardziej zasługuje na uwagę. A na razie uprzejmie proszę o zmieszanie mnie z błotem :D
Nie był to występ jego życia, ale i tak poszło całkiem nieźle. A jeśli brać pod uwagę klasę gospody, to spisał się wręcz rewelacyjnie. Wystarczyło spojrzeć na te wpatrzone w niego gęby. Wszystkie wyglądały jakby ich właściciele zażyli mocne środki odurzające. Nieraz już się to zdarzało, ale ten widok za każdym razem śmieszył muzyka. Właściwie doprowadzenie ludzi do tego stanu nie było niczym trudnym jeśli tylko wiedziało się, jak modulować głos i jakie akordy wydobywać z lutni. Zwykły instrument połączony z odpowiednim głosem mógł stać się niesamowicie potężnym narzędziem. Bard oczywiście nie doszedł do tego sam. Przez lata podróży po świecie poznał wiele miejsc i osób. Jedna z tych osób nauczyła go, jak być o wiele lepszym w swoim fachu. I faktycznie stał się lepszy. Dużo, dużo lepszy.
Lekko strzepnął palcami swoją sakiewkę. Monety zabrzęczały niezbyt głośno, ale w ciszy panującej w pomieszczeniu było je słychać wystarczająco wyraźnie. Aluzja była zrozumiała. Ludzie zaczęli sięgać do swoich mieszków. Miejsce sprzyjało dobremu zarobkowi. Gospoda była porządna, odwiedzana raczej przez kupców i drobną szlachtę. Wstępu dla hołoty bronił duży i groźnie wyglądający mężczyzna przed drzwiami. Między innymi dlatego bard wybrał to miejsce. Snobizm i zamożność były tu bardzo porządanymi przymiotami. Dodatkową zaletą była stajnia. A właściwie fakt, że była ona połączona z główną izbą.
Dwójka pomocników barda, do tej pory trzymająca się na uboczu, otworzyła wieko sporych rozmiarów kufra. Pierwsi słuchacze już podchodzili z pieniędzmi i innymi kosztownościami. Każdy oddawał co tylko miał przy sobie. Monety, pierścienie, kolczyki... Wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, trafiało do kufra. Nawet właściciel gospody przyniósł cały dzisiejszy utarg. Bard ponownie się uśmiechnął. "Siła muzyki", pomyślał. Hipnoza głosem, muzyką i odpowiednio dobranymi słowami była trudna. Przez dziesięć lat uczył się tej sztuki, ale kiedy już się udało praktycznie przestał się przejmować swoją przyszłością. Wystarczył jeden występ, by mieć dość pieniędzy na wystawne życie przez kilka miesięcy.
Tak, porzucił sztukę. Przestał pisać piękne ballady, trudzić się nad układem rymów i odpowiednim brzmieniem poszczególnych wersów. Stał się chałturnikiem grającym praktycznie tylko jedną piosenkę. Nie widział w tym nic złego. W końcu po to uczył się nowej umiejętności, żeby z niej korzystać. Co prawda istniały i inne zastosowania, ale to było szczególnie pociągające. Liczyło się tylko to, że był władcą ludzkich umysłów. W dosłownym znaczeniu tych słów.
Zbieranie pieniędzy dobiegło końca. Pomocnicy zamknęli skrzynię i zaczęli ją wynosić. Była ciężka, ale mężczyźni do słabych nie należeli. Zdarzało się im już wynosić o wiele cięższe pakunki. Byli starymi znajomymi barda, więc nic dziwnego, że dopuścił ich do współpracy. Sam nie poradziłby sobie z dźwiganiem "dobrowolnych" datków. Ci dwaj zaś byli lojalni, co nie zdarzało się aż tak często. W dodatku w razie potrzeby mogli przydać się znacznie bardziej niż tylko jako tragarze.
Cóż, występ dobiegł końca. Pozostał jeszcze tylko jeden drobny element. Bard ujął mocniej lutnię i szapnął lekko jedną ze strun. Wszyscy słuchacze padli jak ścięci. Kiedy się rano obudzą nie będą wiedzieć, co się tu wydarzyło. Kolejne miasto zacznie szukać nieuchwytnego złodzieja. Ale kto by przecież podejrzewał barda? Tacy ludzie nie kradną, żyją z tego, co dostaną od ludzi. Mężczyzna znów mimowolnie się uśmiechnął. Zebrał swoje rzeczy i podążył do wyjścia. Nie było sensu zostawać tu dłużej. Zawartość skrzyni pewnie już w dużej części znajduje się w końskich jukach. Pora przenieść się do kolejnego miasta i tam trochę zaszaleć. A kiedy skończą się fundusze można powtórzyć zwyczajowy numer. Najważniejsze, to jak najszybciej wyjechać. Może i nikt nie podejrzewa bardów, ale i tak lepiej nie rzucać się w oczy. Bogaci ludzie mieli zadziwiająco dużą siłę przebicia wśród straży miejskiej.
Po skończeniu pakowania mężczyźni wyprowadzili konie na zewnątrz. Ruszyli powoli w stronę głównej bramy. Zostało jeszcze trochę czasu do jej otwarcia, ale lepiej było być bliżej niej. Mogli zresztą zajrzeć do jakiejś innej karczmy. Tym razem już tylko żeby coś zjeść i wypić. Bard nie widział sensu w jeszcze większym obciążaniu koni. Po co mają się niepotrzebnie męczyć. Z tą myślą odwrócił się jeszcze w stronę gospody. Obrzucił ją wzrokiem i zanotował sobie w pamięci, że trzeba będzie kiedyś tu wrócić. Niezbyt szybko, ale za jakiś rok, może dwa...