Pieśń o wędrowcu
: czwartek, 3 stycznia 2008, 19:51
Wędrowiec przez polną drogę sam wędrował.
Zniszczeniu, Stwórcy i Miłości hołdował.
Ten panteon bóstw prawdziwych świata jego
Przez to prowadził go przez czas tworu swego.
Kostur okuty srebrem w swojej niósł dłoni,
Idzie całkiem samotny, od ludzi stroni.
Dawno ludzi zapomniał, wiatr z nim rozmawiał,
A on zostawiony do zwierząt przemawia.
Jedne góry minął, w drugie się zabiera,
Im wyżej tym bardziej przyroda zamiera.
Na szczycie w kapliczce rzucił worek złota
I dotknął głowicy przeświętego młota.
Zbocze opuścił i zszedł, hen w dół, do lasu,
By tam w ciszy, spokoju własnego czasu,
Modlić się do potrójnych liści życia drzew
I po jeziorze przejść, regułom świata wbrew.
A na koniec, by dopełnić rytuału,
Do miasta wielkiego wybrał się pomału.
Przeszedł przez bramy Miasta Olch, tak wielkiego!
I prędko wtargnął do domu malutkiego.
Tam kobietę związał i zabił jej męża,
Z torby swojej wyjął martwego już węża.
Kazał wdowie na siebie patrzeć pod groźbą.
Jeszcze spojrzał za okno na zimę mroźną.
Wrócił po chwili, w ręku dzierżył nóż ostry,
Posłał jej uśmiech szczery, miłosny, prosty.
Wbił ostrze w pierś swą i serce stamtąd wyrwał,
Rzucił je kobiecie i żywot swój przerwał.
Oczy w czasie śmierci szczęścia pełne były.
Umarł godzien, dla bogów, czyny grzechy zmyły.
to jedynie dobrze brzmi z gitarą. Może kiedyś się zmotywuję i nagram to i wrzucę.
Zniszczeniu, Stwórcy i Miłości hołdował.
Ten panteon bóstw prawdziwych świata jego
Przez to prowadził go przez czas tworu swego.
Kostur okuty srebrem w swojej niósł dłoni,
Idzie całkiem samotny, od ludzi stroni.
Dawno ludzi zapomniał, wiatr z nim rozmawiał,
A on zostawiony do zwierząt przemawia.
Jedne góry minął, w drugie się zabiera,
Im wyżej tym bardziej przyroda zamiera.
Na szczycie w kapliczce rzucił worek złota
I dotknął głowicy przeświętego młota.
Zbocze opuścił i zszedł, hen w dół, do lasu,
By tam w ciszy, spokoju własnego czasu,
Modlić się do potrójnych liści życia drzew
I po jeziorze przejść, regułom świata wbrew.
A na koniec, by dopełnić rytuału,
Do miasta wielkiego wybrał się pomału.
Przeszedł przez bramy Miasta Olch, tak wielkiego!
I prędko wtargnął do domu malutkiego.
Tam kobietę związał i zabił jej męża,
Z torby swojej wyjął martwego już węża.
Kazał wdowie na siebie patrzeć pod groźbą.
Jeszcze spojrzał za okno na zimę mroźną.
Wrócił po chwili, w ręku dzierżył nóż ostry,
Posłał jej uśmiech szczery, miłosny, prosty.
Wbił ostrze w pierś swą i serce stamtąd wyrwał,
Rzucił je kobiecie i żywot swój przerwał.
Oczy w czasie śmierci szczęścia pełne były.
Umarł godzien, dla bogów, czyny grzechy zmyły.
to jedynie dobrze brzmi z gitarą. Może kiedyś się zmotywuję i nagram to i wrzucę.