karmazynowa jesień
: sobota, 1 grudnia 2007, 16:33
Włóczni gaik czerwienieje, słodko pachnie jesień.
Na grotach światło błyszczeje, ciało trupa niesie.
Czerwieni rzeka, Styks, wartka spływa po ich drzewcach.
Rozbita czaszka uśmiechem jaśnieje na tarczach.
[/_]Słońce świeci spokojnie
[/_]I przyświeca tej wojnie.
[/_]Miecze w kuźniach wyrosną.
[/_]Ludzi śmiercie przerosną.
Słodki zapach rozkładanych ciał roznosi się po
Polach, których trawa krew spija – z chęcią robi to!
Napęczniała, obrzmiała ziemia pluje czerwienią
Na ciała, na trupy, w całuny zbroi martwieją.
[/_]Słońce świeci wysoko.
[/_]Wyłupię tobie oko.
[/_]I strzały u stolarzy,
[/_]Ten fleczer drewno waży.
W grymasie uśmiechu twarz zastygła boleśnie.
Biedne ich żony i matki – umarli zbyt wcześnie.
W smrodzie i w bólu śmierć się ich trzymała potężnie,
Lecz zginęli szczęśliwie, zwyciężając i mężnie!
[/_]Słońce świeci zza drzewa,
[/_]Tarcze brudne ogrzewa.
[/_]Głownię w formie odlewa
[/_]Miecza, dłońmi podlewa.
Ktoś ruszył się, jęknął, z ust śliną i krwią i męką
Spływa potok słów: „Kyrie Elejson! Żyły pękną
Mi zara! Chryste Elejson! Na pohybel, psia mać!”
Podchodzi ktoś, nóż w sercu zatapia. Teraz będzie stać.
[/_]Słońce zachodzi za las.
[/_]Żywota dobiega czas.
[/_]Dance Macabre nadchodzi już,
[/_]Dech śmierci jest już tuż, tuż.
Na wietrze flaga podarta, spalona łopocze,
Wiatr w jej materii szarpie się mocno i mamrocze.
W oddali słychać krzyk męczeństwa oraz pokory.
Kruk jest dziś do wyjedzenia wątroby tak skory.
[/_]Słońce już się schowało,
[/_]Ciemności zaczynało.
[/_]Płytkie oddechy stygną,
[/_]A ciała wciąż, wciąż brzydną.
Na grotach światło błyszczeje, ciało trupa niesie.
Czerwieni rzeka, Styks, wartka spływa po ich drzewcach.
Rozbita czaszka uśmiechem jaśnieje na tarczach.
[/_]Słońce świeci spokojnie
[/_]I przyświeca tej wojnie.
[/_]Miecze w kuźniach wyrosną.
[/_]Ludzi śmiercie przerosną.
Słodki zapach rozkładanych ciał roznosi się po
Polach, których trawa krew spija – z chęcią robi to!
Napęczniała, obrzmiała ziemia pluje czerwienią
Na ciała, na trupy, w całuny zbroi martwieją.
[/_]Słońce świeci wysoko.
[/_]Wyłupię tobie oko.
[/_]I strzały u stolarzy,
[/_]Ten fleczer drewno waży.
W grymasie uśmiechu twarz zastygła boleśnie.
Biedne ich żony i matki – umarli zbyt wcześnie.
W smrodzie i w bólu śmierć się ich trzymała potężnie,
Lecz zginęli szczęśliwie, zwyciężając i mężnie!
[/_]Słońce świeci zza drzewa,
[/_]Tarcze brudne ogrzewa.
[/_]Głownię w formie odlewa
[/_]Miecza, dłońmi podlewa.
Ktoś ruszył się, jęknął, z ust śliną i krwią i męką
Spływa potok słów: „Kyrie Elejson! Żyły pękną
Mi zara! Chryste Elejson! Na pohybel, psia mać!”
Podchodzi ktoś, nóż w sercu zatapia. Teraz będzie stać.
[/_]Słońce zachodzi za las.
[/_]Żywota dobiega czas.
[/_]Dance Macabre nadchodzi już,
[/_]Dech śmierci jest już tuż, tuż.
Na wietrze flaga podarta, spalona łopocze,
Wiatr w jej materii szarpie się mocno i mamrocze.
W oddali słychać krzyk męczeństwa oraz pokory.
Kruk jest dziś do wyjedzenia wątroby tak skory.
[/_]Słońce już się schowało,
[/_]Ciemności zaczynało.
[/_]Płytkie oddechy stygną,
[/_]A ciała wciąż, wciąż brzydną.