Mój Dom
: czwartek, 20 kwietnia 2006, 18:45
Mój Dom
Gdzieś na północnym wschodzie, za Dublinem marzeń
Między łagodnym wzgórzem a sennym wrzosowiskiem,
Stanąłby w ciszy mój dom, nie zwracając uwagi,
Nie usłyszałaby go listonoszka poranna.
Drzwi goscinnie zielone, deski skrzypią na ganku,
Staroświeckim kluczykiem otwieram me zacisze.
Dywan tłumi odgłosy, tak staram się drzwi zamknąć,
By nie słyszały powrotu stare meble i ściany.
Dom mój byłby tym miejscem, w którym w lustrze nie widać,
Kłamcy, kanalii, siebie, lecz przyjemną iluzję.
Można przynajmniej myśleć, ze lustro mnie rozumie,
Że widzi me zmęczenie, nie dostarcza mi strapień.
W komórkach pochowane z wędrówek dawnych kije.
Na zadnym by nie było biało-czerwonej wstążki.
Każda z tych mocnych lasek zostawiła dwa ślady:
Jeden w dalekiej ziemi, jeden gdzieś w głębi duszy...
Okna by były duże, by słońce mogło wpadać
Na mocną herbatę, zakołysać sie w tafli.
Musiałbym przez nie widzieć wzgórza zachodnie, wschodnie,
By móc siąść z epopeją w pomarańczowym blasku.
I na zielonych ścianach wiszące malowidła,
Kazde by inny Grunwald w sercu boleśnie budziło.
Wciąz w przysiędze milczenia, wiszą w klasztornej ciszy,
I budzą, budzą, budzą - serce me nie jest z tych stron...
Wiec siedziałbym w fotelu, rozdarty uczuciowo,
Rozdarty jak stary sztandar po bitwie przegranej...
W ogrodzie bym ułamał kij wędrówki kolejnej
I tak strasznie nie wiedział, jaką wstążką go związać...
20 IV 2006
Gdzieś na północnym wschodzie, za Dublinem marzeń
Między łagodnym wzgórzem a sennym wrzosowiskiem,
Stanąłby w ciszy mój dom, nie zwracając uwagi,
Nie usłyszałaby go listonoszka poranna.
Drzwi goscinnie zielone, deski skrzypią na ganku,
Staroświeckim kluczykiem otwieram me zacisze.
Dywan tłumi odgłosy, tak staram się drzwi zamknąć,
By nie słyszały powrotu stare meble i ściany.
Dom mój byłby tym miejscem, w którym w lustrze nie widać,
Kłamcy, kanalii, siebie, lecz przyjemną iluzję.
Można przynajmniej myśleć, ze lustro mnie rozumie,
Że widzi me zmęczenie, nie dostarcza mi strapień.
W komórkach pochowane z wędrówek dawnych kije.
Na zadnym by nie było biało-czerwonej wstążki.
Każda z tych mocnych lasek zostawiła dwa ślady:
Jeden w dalekiej ziemi, jeden gdzieś w głębi duszy...
Okna by były duże, by słońce mogło wpadać
Na mocną herbatę, zakołysać sie w tafli.
Musiałbym przez nie widzieć wzgórza zachodnie, wschodnie,
By móc siąść z epopeją w pomarańczowym blasku.
I na zielonych ścianach wiszące malowidła,
Kazde by inny Grunwald w sercu boleśnie budziło.
Wciąz w przysiędze milczenia, wiszą w klasztornej ciszy,
I budzą, budzą, budzą - serce me nie jest z tych stron...
Wiec siedziałbym w fotelu, rozdarty uczuciowo,
Rozdarty jak stary sztandar po bitwie przegranej...
W ogrodzie bym ułamał kij wędrówki kolejnej
I tak strasznie nie wiedział, jaką wstążką go związać...
20 IV 2006