Kiedy oddychałam Twoimi włosami
Nie śniły mi się jeszcze
Kawałki wątroby
Rozłożone na szklanym jeziorze
A to było tak
Byłeś wysoko
Zimno i szaro w stopy
Bose do nikąd
Wystarczyła sieć dookoła bioder
A wtedy nie wnikałam dlaczego blond
I było drzewo
Mogło być mostem drabiną czy schodami
Ale było lodem a potem wodą
Topniało w dłoniach
A w palce coraz zimniej i zimniej
Nietrudno było spaść z gałęzi
Byłeś drzewem
I wdarłeś się w moje płuca
Międzyżebrze przeponę jelita i trzustkę
Pełzałeś pod skórą
Jasnymi wężami
Wplątałeś się we mnie
I proszę nie uciekaj teraz
Zaklinam, błagam
(jeżeli nie chcesz by moje trzewia grały na jeziornej tafli wyrwane Twoimi włosami weź to pod uwagę)
Nie wyszarpuj się z mych ramion
Nie słuchałeś.