Swoją drogą, to nigdy nie znalazłam tego kraba. Raz, szukając według poradnika z netu, obeszłam dobry kawał wybrzeża i łąk, ale nic z tego. Widać źle szukałam, zły poradnik, albo był sezon na paluszki z kraba:/
Miałam kilku ulubionych sprzedawców. Jakiś kowal na górze w Vivec mi wystarczał. Tylko, że progi obchodziłam wymianą przedmiotów w te i we wte. Sprzedawałam np daedryczny miecz za kasę i szklane sztylety sprzedane uprzednio, potem drugi tak samo, a potem odkupowałam sztylety sprzedając następne rzeczy i tak aż do końca towaru, mozolnie wyciągałam od niego forsę. Zawsze byłam do tyłu, jasne, ale nie tyle co przy sprzedaży za ichnią marną gotóweczkę. Oj tak, w sklepach to się nasiedziałam... W zasadzie wszędzie się nasiedziałam - w końcu to morrowind...
Z zasiedzeń to najmilej wspominam przydługą, ale zabawną bieganinę po posesji pewnego czarnego pana, którego wcześniej trochę rozdrażniłam - później musiałam biegać w kółko, ucząc się jak właściwie rzuca się zaklęcia i jakie jest stosowne, by zamienić z nim niezbędne parę słów. Na nim nauczyłam się rzucać spelle, lepiej późno niż wcale... od opanowania magii gra zrobiła się trochę przyłatwa, ale trudno, ciągle miała inne zalety.
Nie zarabiałam na uwięzionych duszach. Nie lubiłam rozstawać się z zaklętymi klejnotami. Gromadząc je, czułam się "potężniej"
