[Bez Systemu] W cieniu Anubisa
-
- Majtek
- Posty: 117
- Rejestracja: poniedziałek, 16 lutego 2009, 21:13
- Lokalizacja: Warszawa
[Bez Systemu] W cieniu Anubisa
W cieniu Anubisa
Akt 1:Twarz Lawrencea Hallmeyer'a
Listy przyszły niedawno, razem z biletami. Profesor Lawrence Hallmeyer, przez niektórych z was niewidziany przez lata, wysłał wam po pięć kartek maszynopisu, w których namawiał was na wyprawę archeologiczną, do Egiptu. Profesor pisał do was z Kairu, a jego hipnotyczna pewność z jaką oznajmiał, że wasze (i jego) nazwiska będą przez długi czas na ustach całego świata anglojęzycznego, namówiła was do wyjazdu. Czy zrobiliście to z powodu przyjaźni, którą darzycie Lawrence'a Hallmeyer'a , dla obiecanej przezeń sławy, czy też dla pieniędzy (bo te niewątpliwie też wchodzą w grę)? Teraz jest to drugorzędne.
Faktem jest, że w opustoszałym wagonie trzeciej klasy telepiecie się do Samarii, gdzie czeka na was posłaniec profesora.
Do Samarii jeszcze daleko, a do wagonów wsiedliście późnym wieczorem, więc powieki kleją się dużo lepiej od rozmowy.
Nagle budzisz się samotnie w przedziale. Jest ciemno, a gwiazdy tylko podkreślają panowanie mroku. Nagle, kiedy na chwilę odwracasz wzrok, by za oknem zobaczyć tylko rozciągające się po horyzont królestwo księcia tego świata, widzisz że w przedziale znajduje się jeszcze ktoś. Jego twarz skryta jest w mroku pod rondem kapelusza.
-Dokąd pan(i) jedzie?-zwraca się do ciebie niespodziewanie ciepłym głosem.
-Wspomóc naukowca nazwiskiem Hallmeyer. Lawrence Hellmeyer.-odpowiadasz zdawkowo, chcąc zakończyć rozmowę jak najszybciej, gdyż głos człowieka wydaje ci się nie tyle kojący, co groteskowy.
-Ach, tak. Wie pan(i), znam go dobrze. Bardzo dobrze. Niech pan(i) do niego nie jedzie. niech pan(i) wysiądzie ze mną na następnej stacji.
-Słucham?
-Wysiądź. Nie jedź, nie kop. Wróć do domu pierwszym pociągiem, ciesz się życiem, swoim marnym, kruchym życiem...
-Pan oszalał!-parskasz i w tej samej chwili myślisz o tym, że broń została w torbie i nie zdołasz jej wyciągnąć wystarczająco szybko.
Nieznajomy łapie cię za rękę. Ściska ją dużo mocniej niż by wskazywała na to jego postura. Nie wiedzieć czemu, strach paraliżuje cię i nie jesteś w stanie stawić jakiegokolwiek oporu.
Ciemność, pod rondem kapelusza pozostaje nieprzenikniona nawet wtedy, gdy tajemniczy i niewątpliwie bluźnierczy nieznajomy podrywa cię za rękę z miejsca i wyciąga na korytarz. Kiedy kopniakiem otwiera drzwi zewnętrzne, wyzwalasz się jednak znienacka od uroku i odpychasz go od siebie. Ten próbuje uchwycić się krańca drzwi, ale o włos chybia i leci w ciemność, w której gwałtownie się rozpływa, jakby w jednej setnej sekundy zakończył swoje istnienie. Zostaje po nim tylko mignięcie jego twarzy wyryte na wewnętrznej stronie twych powiek. Twarzy Lawrencea Hallmeyera. I wspomnienie jego cichego krzyku, wspomnienie które staje się coraz głośniejsze...
...aż okazuje się całkiem realnym gwizdem lokomotywy.
-All passangers to Samaria, get out! Next stop, Al-Zachir! Train leaves in five minutes!
Patrzysz na twarze towarzyszy podróży: Prusak, Polak, kowboj bez dzikiego zachodu i lekarka, która boi się krwi. Co od ludzi takich jak wy?
Akt 1:Twarz Lawrencea Hallmeyer'a
Listy przyszły niedawno, razem z biletami. Profesor Lawrence Hallmeyer, przez niektórych z was niewidziany przez lata, wysłał wam po pięć kartek maszynopisu, w których namawiał was na wyprawę archeologiczną, do Egiptu. Profesor pisał do was z Kairu, a jego hipnotyczna pewność z jaką oznajmiał, że wasze (i jego) nazwiska będą przez długi czas na ustach całego świata anglojęzycznego, namówiła was do wyjazdu. Czy zrobiliście to z powodu przyjaźni, którą darzycie Lawrence'a Hallmeyer'a , dla obiecanej przezeń sławy, czy też dla pieniędzy (bo te niewątpliwie też wchodzą w grę)? Teraz jest to drugorzędne.
Faktem jest, że w opustoszałym wagonie trzeciej klasy telepiecie się do Samarii, gdzie czeka na was posłaniec profesora.
Do Samarii jeszcze daleko, a do wagonów wsiedliście późnym wieczorem, więc powieki kleją się dużo lepiej od rozmowy.
Nagle budzisz się samotnie w przedziale. Jest ciemno, a gwiazdy tylko podkreślają panowanie mroku. Nagle, kiedy na chwilę odwracasz wzrok, by za oknem zobaczyć tylko rozciągające się po horyzont królestwo księcia tego świata, widzisz że w przedziale znajduje się jeszcze ktoś. Jego twarz skryta jest w mroku pod rondem kapelusza.
-Dokąd pan(i) jedzie?-zwraca się do ciebie niespodziewanie ciepłym głosem.
-Wspomóc naukowca nazwiskiem Hallmeyer. Lawrence Hellmeyer.-odpowiadasz zdawkowo, chcąc zakończyć rozmowę jak najszybciej, gdyż głos człowieka wydaje ci się nie tyle kojący, co groteskowy.
-Ach, tak. Wie pan(i), znam go dobrze. Bardzo dobrze. Niech pan(i) do niego nie jedzie. niech pan(i) wysiądzie ze mną na następnej stacji.
-Słucham?
-Wysiądź. Nie jedź, nie kop. Wróć do domu pierwszym pociągiem, ciesz się życiem, swoim marnym, kruchym życiem...
-Pan oszalał!-parskasz i w tej samej chwili myślisz o tym, że broń została w torbie i nie zdołasz jej wyciągnąć wystarczająco szybko.
Nieznajomy łapie cię za rękę. Ściska ją dużo mocniej niż by wskazywała na to jego postura. Nie wiedzieć czemu, strach paraliżuje cię i nie jesteś w stanie stawić jakiegokolwiek oporu.
Ciemność, pod rondem kapelusza pozostaje nieprzenikniona nawet wtedy, gdy tajemniczy i niewątpliwie bluźnierczy nieznajomy podrywa cię za rękę z miejsca i wyciąga na korytarz. Kiedy kopniakiem otwiera drzwi zewnętrzne, wyzwalasz się jednak znienacka od uroku i odpychasz go od siebie. Ten próbuje uchwycić się krańca drzwi, ale o włos chybia i leci w ciemność, w której gwałtownie się rozpływa, jakby w jednej setnej sekundy zakończył swoje istnienie. Zostaje po nim tylko mignięcie jego twarzy wyryte na wewnętrznej stronie twych powiek. Twarzy Lawrencea Hallmeyera. I wspomnienie jego cichego krzyku, wspomnienie które staje się coraz głośniejsze...
...aż okazuje się całkiem realnym gwizdem lokomotywy.
-All passangers to Samaria, get out! Next stop, Al-Zachir! Train leaves in five minutes!
Patrzysz na twarze towarzyszy podróży: Prusak, Polak, kowboj bez dzikiego zachodu i lekarka, która boi się krwi. Co od ludzi takich jak wy?
Sporne jest nie to, czy świat materialny zmienia się za sprawą naszych idei, lecz czy na dłuższą metę zmienia się za sprawą czegokolwiek innego.
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
-
- Pomywacz
- Posty: 51
- Rejestracja: niedziela, 17 kwietnia 2011, 16:21
- Numer GG: 5303286
- Kontakt:
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Sabine Schnarrenberger
Przebudzając się ociężale z koszmaru, Sabine zastanawiała się w swoich szlachetnych myślach, co właściwie skłoniło ją do tego, by jechać 3 klasą. Nie dość, że cały czas telepała się z lewa na prawo na swoim miejscu, które na marginesie było wytapicerowane jakimś ohydnym materiałem z odzysku, najprawdopodobniej zatęchłym lub zgrzybiałym , to jeszcze od czasu do czasu, kiedy zmorzył ja sen, jedwabny podróżny zagłówek z ręcznie wyszytymi indyjskimi wzorami zsuwał się na podłogę i uderzała bezwładnie głową w metalowe, obdrapane drzwiczki przedziału. Co więcej… ten nieszczęsny, ciągnący przez cały wagon i w toalecie (a właściwie otworze w podłodze, który służyć miał wydalaniu) przeciąg, od którego mogłaby nabawić się tylu wstrętnych chorób typowych dla plebsu. Na samo wspomnienie o porażeniu nerwu trójdzielnego, o którym czytała niedawno, przebiegały jej po plecach ciarki. Oby tylko włochate, długoogoniaste szczury, niosące zarazy gryzonie, nie biegały po obskurnej podłodze. Co prawda nie zauważyła żadnego, (może miały dość samodyscypliny, bo nie rzucać się w oczy ludziom z wyższych sfer, którzy do ich paskudnego widoku nie przywykli i których ich obecność odstręcza), ale na pewno w pociągu się znajdowały, bo to przecież trzecia klasa. Groteskowe jest jednak, że to jeszcze nie było najgorsze, bo gdyby tylko podróżowała sama, pewnie jakoś przebolałaby te utrudnienia, upajając się oprawionym złotem tomikiem poezji Goethego i cygaretkami na długiej fifce . Najgorsze było to, że musiała znosić towarzystwo jakichś szemranych typów. Całe szczęście nie wydzielali zbyt nieznośnych zapachów, bo wtedy pewnie musiałaby już zaprotestować, a nie chciała, by prosty lud wdawał się z nią w pseudodyskusje.
Sabine otworzyła zmęczone powieki do połowy i ujrzała owych trzech zakapiorów, którzy już usadawiając się w tym przedziale, wywołali u niej zmieszanie. Pierwszy przykuł jej uwagę jakiś obleśny i brudny mężczyzna w kowbojskim kapeluszu. * Wygląda na alkoholika, całe szczęście, że nie mam z takimi do czynienia na co dzień. Ciekawe, kiedy ostatnim razem się golił. Podejrzewam, że gdyby mógł, to by tego nie robił. Co więcej śmierdzi od niego cygarem na odległość. Mógłby użyć jakichś perfum. Nawet lepsze są jakieś tanie wody toaletowe niż nic. Nie powinnam się na niego patrzeć, może być niebezpieczny.* Później przyjrzała się mężczyźnie w lnianej koszuli. * Ten jest przynajmniej całkiem przystojny i zadbany. Może nie zrobiłby mi krzywdy. Zresztą chyba jest moim rówieśnikiem. Ale patrząc na jego ubranie nie trudno zgadnąć, że zapewne zbyt szerokich horyzontów nie ma ani nie jest bogaty.* Na końcu zerknęła na ostatniego mężczyznę, ale natychmiast odwróciła wzrok.
Zbudzenie się z kolejnego koszmarnego snu sprawiło, że Sabine zadrżała lekko. Przez ułamek sekundy pomyślała, że może to był jakiś znak? Ale rozum szybko wziął górę nad prymitywną zabobonnością. Gdyby chociaż jednej nocy mogła spokojnie się wyspać. Przez myśl przeszło jej, że może troszkę przedawkowała i dlatego też oblał ją zimny pot. Obejrzała jeszcze raz resztę osób w przedziale i chociaż początkowo chciała wysłużyć się którymś mężczyzną, ostatecznie stwierdziła, że sami mogliby z kultury osobistej pomóc jej z bagażem. Poza tym ostatecznie doszła do wniosku, że jednak nie chce mieć z nimi nic do czynienia. Powstała ciężko ze swojego miejsca i z trudem ściągnęła miękką, skórzaną walizkę z kratek nad siedzeniami. Poczekała, aż reszta mężczyzn opuści przedział, otworzyła bagaż. Wymacała ręką zgrubienie, które musiało kryształową karafką. Wyciągnęła ją delikatnie, rozwijając z aksamitnej chusty i pociągnęła kilka łyków. Taak… od razu lepiej. Zakorkowała naczynie, włożyła z powrotem i zamknęła walizkę.
„Hialla Hialla, waka waka”- tyle Sabine zrozumiała z bełkotliwej wypowiedzi konduktora, który pojawił się w progu. Zmierzyła go pełnym pogardy wzrokiem i nie racząc go nawet słowem, zebrała bagaż i wyszła na korytarz, a potem do drzwi wyjściowych z pociągu.
Sabine wyskoczyła na peron. Rozejrzała się dookoła, oczekując, że Profesor osobiście ją odbierze. W Końcu niegrzecznie byłoby z jego strony nie zatroszczyć się o nią. Mógłby chociaż wysłać jakiegoś sługę, których, jak widać wokoło, jest tutaj pewnie w bród. Poza tym zaczęła się trochę niepokoić. W sumie samotna kobieta jej urody w tym kraju już powinna czuć się zagrożona. Co dopiero jej klasy społecznej i majętności. Na szczęście trzymała blisko przy sobie, w torebce podręcznej, niewielki pistolet. A może później wynajmie jakiegoś sługusa, który by ją chronił.
Przebudzając się ociężale z koszmaru, Sabine zastanawiała się w swoich szlachetnych myślach, co właściwie skłoniło ją do tego, by jechać 3 klasą. Nie dość, że cały czas telepała się z lewa na prawo na swoim miejscu, które na marginesie było wytapicerowane jakimś ohydnym materiałem z odzysku, najprawdopodobniej zatęchłym lub zgrzybiałym , to jeszcze od czasu do czasu, kiedy zmorzył ja sen, jedwabny podróżny zagłówek z ręcznie wyszytymi indyjskimi wzorami zsuwał się na podłogę i uderzała bezwładnie głową w metalowe, obdrapane drzwiczki przedziału. Co więcej… ten nieszczęsny, ciągnący przez cały wagon i w toalecie (a właściwie otworze w podłodze, który służyć miał wydalaniu) przeciąg, od którego mogłaby nabawić się tylu wstrętnych chorób typowych dla plebsu. Na samo wspomnienie o porażeniu nerwu trójdzielnego, o którym czytała niedawno, przebiegały jej po plecach ciarki. Oby tylko włochate, długoogoniaste szczury, niosące zarazy gryzonie, nie biegały po obskurnej podłodze. Co prawda nie zauważyła żadnego, (może miały dość samodyscypliny, bo nie rzucać się w oczy ludziom z wyższych sfer, którzy do ich paskudnego widoku nie przywykli i których ich obecność odstręcza), ale na pewno w pociągu się znajdowały, bo to przecież trzecia klasa. Groteskowe jest jednak, że to jeszcze nie było najgorsze, bo gdyby tylko podróżowała sama, pewnie jakoś przebolałaby te utrudnienia, upajając się oprawionym złotem tomikiem poezji Goethego i cygaretkami na długiej fifce . Najgorsze było to, że musiała znosić towarzystwo jakichś szemranych typów. Całe szczęście nie wydzielali zbyt nieznośnych zapachów, bo wtedy pewnie musiałaby już zaprotestować, a nie chciała, by prosty lud wdawał się z nią w pseudodyskusje.
Sabine otworzyła zmęczone powieki do połowy i ujrzała owych trzech zakapiorów, którzy już usadawiając się w tym przedziale, wywołali u niej zmieszanie. Pierwszy przykuł jej uwagę jakiś obleśny i brudny mężczyzna w kowbojskim kapeluszu. * Wygląda na alkoholika, całe szczęście, że nie mam z takimi do czynienia na co dzień. Ciekawe, kiedy ostatnim razem się golił. Podejrzewam, że gdyby mógł, to by tego nie robił. Co więcej śmierdzi od niego cygarem na odległość. Mógłby użyć jakichś perfum. Nawet lepsze są jakieś tanie wody toaletowe niż nic. Nie powinnam się na niego patrzeć, może być niebezpieczny.* Później przyjrzała się mężczyźnie w lnianej koszuli. * Ten jest przynajmniej całkiem przystojny i zadbany. Może nie zrobiłby mi krzywdy. Zresztą chyba jest moim rówieśnikiem. Ale patrząc na jego ubranie nie trudno zgadnąć, że zapewne zbyt szerokich horyzontów nie ma ani nie jest bogaty.* Na końcu zerknęła na ostatniego mężczyznę, ale natychmiast odwróciła wzrok.
Zbudzenie się z kolejnego koszmarnego snu sprawiło, że Sabine zadrżała lekko. Przez ułamek sekundy pomyślała, że może to był jakiś znak? Ale rozum szybko wziął górę nad prymitywną zabobonnością. Gdyby chociaż jednej nocy mogła spokojnie się wyspać. Przez myśl przeszło jej, że może troszkę przedawkowała i dlatego też oblał ją zimny pot. Obejrzała jeszcze raz resztę osób w przedziale i chociaż początkowo chciała wysłużyć się którymś mężczyzną, ostatecznie stwierdziła, że sami mogliby z kultury osobistej pomóc jej z bagażem. Poza tym ostatecznie doszła do wniosku, że jednak nie chce mieć z nimi nic do czynienia. Powstała ciężko ze swojego miejsca i z trudem ściągnęła miękką, skórzaną walizkę z kratek nad siedzeniami. Poczekała, aż reszta mężczyzn opuści przedział, otworzyła bagaż. Wymacała ręką zgrubienie, które musiało kryształową karafką. Wyciągnęła ją delikatnie, rozwijając z aksamitnej chusty i pociągnęła kilka łyków. Taak… od razu lepiej. Zakorkowała naczynie, włożyła z powrotem i zamknęła walizkę.
„Hialla Hialla, waka waka”- tyle Sabine zrozumiała z bełkotliwej wypowiedzi konduktora, który pojawił się w progu. Zmierzyła go pełnym pogardy wzrokiem i nie racząc go nawet słowem, zebrała bagaż i wyszła na korytarz, a potem do drzwi wyjściowych z pociągu.
Sabine wyskoczyła na peron. Rozejrzała się dookoła, oczekując, że Profesor osobiście ją odbierze. W Końcu niegrzecznie byłoby z jego strony nie zatroszczyć się o nią. Mógłby chociaż wysłać jakiegoś sługę, których, jak widać wokoło, jest tutaj pewnie w bród. Poza tym zaczęła się trochę niepokoić. W sumie samotna kobieta jej urody w tym kraju już powinna czuć się zagrożona. Co dopiero jej klasy społecznej i majętności. Na szczęście trzymała blisko przy sobie, w torebce podręcznej, niewielki pistolet. A może później wynajmie jakiegoś sługusa, który by ją chronił.
Palmira Nache
http://jezykoznawstwo.blogspot.com/
http://jezykoznawstwo.blogspot.com/
-
- Bombardier
- Posty: 676
- Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
John Thompson
"To nie jest dziki zachód" mówią. John jednak wiedział swoje: sen musiał być proroczy, zostawianie broni w bagażu to głupota. Zresztą jaka różnica między Egiptem a Ameryką. Tu piasek i tam piasek, tu bandyci i tam bandyci. Broń powinna być u boku, to nie przestępstwo, to warunek bezpieczeństwa.
Nie zwracając uwagi na otaczających go ludzi, powstał ociężale z siedzenia, odwrócił się i sięgnął po swoją torbę, która przy niewielkiej zawartości bardziej przypominała duży worek. Położył ją na siedzeniu i po chwili grzebania w panującym w niej bałaganie, wydobył dwa grube pasy z zapasem amunicji. Przełożył je luźno przez pas, po czym schował w kaburach dwa rewolwery. Postanowił zapiąć tymczasowo płaszcz.
"Półki nie opuszczę miasta lepiej nie paradować z bronią na wierzchu. Zresztą zobaczymy jakie są tutejsze zwyczaje w kwestii uzbrojenia."
Zebrał swoje manaty i już miał się kierować w stronę wyjścia kiedy spostrzegł towarzystwo.
Pierwsza była kobieta, którą zignorował zupełnie. Sądząc po jej wyglądzie nie może być członkiem tej wyprawy. Następny był Polak. John słyszał co nieco co na wojnie o Polakach, o jakiś złodziejach i bandytach. Co by nie powiedzieć bardzo podobne rzeczy można było usłyszeć o ludziach z zachodu, więc półki co nie miał nic przeciwko. Ostatnim był Prusak. Z tymi zdążył już sporo powalczyć w Europie. Jednak nie chował urazy, żołnierz, to żołnierz, po prostu ten akurat siedział w okopach po drugiej stronie.
Zarzucił torbę na ramię, wyszczerzył żółte zęby w uśmiechu i wyciągnął przyjacielsko dłoń w stronę mężczyzn.
- John. - Rzekł krótko i wymownie.
"To nie jest dziki zachód" mówią. John jednak wiedział swoje: sen musiał być proroczy, zostawianie broni w bagażu to głupota. Zresztą jaka różnica między Egiptem a Ameryką. Tu piasek i tam piasek, tu bandyci i tam bandyci. Broń powinna być u boku, to nie przestępstwo, to warunek bezpieczeństwa.
Nie zwracając uwagi na otaczających go ludzi, powstał ociężale z siedzenia, odwrócił się i sięgnął po swoją torbę, która przy niewielkiej zawartości bardziej przypominała duży worek. Położył ją na siedzeniu i po chwili grzebania w panującym w niej bałaganie, wydobył dwa grube pasy z zapasem amunicji. Przełożył je luźno przez pas, po czym schował w kaburach dwa rewolwery. Postanowił zapiąć tymczasowo płaszcz.
"Półki nie opuszczę miasta lepiej nie paradować z bronią na wierzchu. Zresztą zobaczymy jakie są tutejsze zwyczaje w kwestii uzbrojenia."
Zebrał swoje manaty i już miał się kierować w stronę wyjścia kiedy spostrzegł towarzystwo.
Pierwsza była kobieta, którą zignorował zupełnie. Sądząc po jej wyglądzie nie może być członkiem tej wyprawy. Następny był Polak. John słyszał co nieco co na wojnie o Polakach, o jakiś złodziejach i bandytach. Co by nie powiedzieć bardzo podobne rzeczy można było usłyszeć o ludziach z zachodu, więc półki co nie miał nic przeciwko. Ostatnim był Prusak. Z tymi zdążył już sporo powalczyć w Europie. Jednak nie chował urazy, żołnierz, to żołnierz, po prostu ten akurat siedział w okopach po drugiej stronie.
Zarzucił torbę na ramię, wyszczerzył żółte zęby w uśmiechu i wyciągnął przyjacielsko dłoń w stronę mężczyzn.
- John. - Rzekł krótko i wymownie.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"
May the Phone be with you!
May the Phone be with you!
-
- Marynarz
- Posty: 222
- Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
- Numer GG: 10499479
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Jakub Kukuliński
Ocknął się po nocy pełnej dusznych, koszmarnych snów. Był zalany potem. Serce tłukło mu niemiłosiernie. W toalecie nie było oczywiście bieżącej wody.
Napił się po prostu wody z menażki, resztą obmył twarz i złapał trochę powietrza zza okna.
"Cholerne piekło... ale tu jest gorąco"
Ta pustynia... Bezkresny ogrom piasku, bez śladu zieleni i życia była dla niego jak ocean. Czuł się nieswojo, nie widząc ni skrawka znajomej europejskiej flory.
Jego żołnierski duch krzywił się przed perspektywą narzekania, ale warunki wyraźnie się o nie upominały.
Wrócił do wagonu, by dołączyć do swoich towarzyszy... tak przypuszczał. Usiadł na swoim miejscu i wrócił do czytania "Potopu". Książka jakaś górnolotna, ani intelektualnie ambitna nie była, ale czytało się ją przyjemnie. Pozwalała na chwilę zapomnieć o fakcie, że siedzi w jakimś ciasnym wagonie, pośrodku piaskowego piekła z nieznajomymi ludźmi.
Czasem wyglądał za zasłony książki na pozostałych...
"hmm... Szkop, ten drugi... hmm jakiś cygan? Takiego jeszcze nie widziałem..."
Spojrzał na dziewczynę. Wyraźnie nie pasowała do tego miejsca, otoczenia. Widać było to po jej wielkopańskiej manierze i dumnym sposobie unikania jakiegokolwiek kontaktu z pozostałymi pasażerami...
Tym niemniej była tu jedyną ładną "rzeczą" i to jako tako poprawiało Polakowi humor.
W którymś momencie "Cygan" się przedstawił.
-John.
"Hmm angielskie imię, niebrytyjski akcent... Amerykanin?"
Jakub nigdy nie miał okazji spotkać mieszkańca nowego świata, chociaż wiele podróżował...
Wrócił na ziemię.
-Kuba.- Rzekł nie mniej wymownie, uśmiechając się przy tym i uścisnąwszy cygańską dłoń, wyciągając kolejno rękę do pozostałych współpasażerów.
Ocknął się po nocy pełnej dusznych, koszmarnych snów. Był zalany potem. Serce tłukło mu niemiłosiernie. W toalecie nie było oczywiście bieżącej wody.
Napił się po prostu wody z menażki, resztą obmył twarz i złapał trochę powietrza zza okna.
"Cholerne piekło... ale tu jest gorąco"
Ta pustynia... Bezkresny ogrom piasku, bez śladu zieleni i życia była dla niego jak ocean. Czuł się nieswojo, nie widząc ni skrawka znajomej europejskiej flory.
Jego żołnierski duch krzywił się przed perspektywą narzekania, ale warunki wyraźnie się o nie upominały.
Wrócił do wagonu, by dołączyć do swoich towarzyszy... tak przypuszczał. Usiadł na swoim miejscu i wrócił do czytania "Potopu". Książka jakaś górnolotna, ani intelektualnie ambitna nie była, ale czytało się ją przyjemnie. Pozwalała na chwilę zapomnieć o fakcie, że siedzi w jakimś ciasnym wagonie, pośrodku piaskowego piekła z nieznajomymi ludźmi.
Czasem wyglądał za zasłony książki na pozostałych...
"hmm... Szkop, ten drugi... hmm jakiś cygan? Takiego jeszcze nie widziałem..."
Spojrzał na dziewczynę. Wyraźnie nie pasowała do tego miejsca, otoczenia. Widać było to po jej wielkopańskiej manierze i dumnym sposobie unikania jakiegokolwiek kontaktu z pozostałymi pasażerami...
Tym niemniej była tu jedyną ładną "rzeczą" i to jako tako poprawiało Polakowi humor.
W którymś momencie "Cygan" się przedstawił.
-John.
"Hmm angielskie imię, niebrytyjski akcent... Amerykanin?"
Jakub nigdy nie miał okazji spotkać mieszkańca nowego świata, chociaż wiele podróżował...
Wrócił na ziemię.
-Kuba.- Rzekł nie mniej wymownie, uśmiechając się przy tym i uścisnąwszy cygańską dłoń, wyciągając kolejno rękę do pozostałych współpasażerów.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"
H.P.Lovecraft - Nemesis
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"
H.P.Lovecraft - Nemesis
-
- Mat
- Posty: 407
- Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
- Numer GG: 6271014
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Jonas Schneider
Wszedł jako ostatni do przedziału, krótko omiatając wzrokiem, z kim pójdzie mu podróżować. Jonas znudzony był towarzystwem bogatych przedsiębiorców - przede wszystkim brytyjczyków, coraz bardziej inwestujących w tych okolicach, choć od czasu do czasu zdarzało się ciekawsze towarzystwo, w postaci grupy brytyjskich żołnierzy jadących do Egiptu w celach garnizonowych lub myśliwych takich jak on. Może jedynie trochę gorszych. Niemal zszokowany był nie dostrzegając zrazu ani jednego wyspiarza.
Nie mógł określić się względem człowieka średniej postury, zarośniętego w jego mniemaniu jak sudecki niedźwiedź. Zupełnie nie miał pojęcia, kto mógłby być, ale na pewno nie dżentelmen wyruszający na egzotyczną przygodę. Coś jednak pasowało do wizerunku żołnierza. Może spokój, którym emanował?
Dalej był... prosto ubrany wielkolud, chyba ze wschodniej Europy Przypominał trochę silesiańskich Polaków, mieszkających w wielu miejscowościach liczniej niż Prusacy. Byli to mili ludzie, prości, wyznający nieskomplikowane zasady i honorowi. Tak cudowni, że zabrali mu dom. Z drugiej strony, mógł to być Rosjanin, ale już chyba wolałby Polaka... A może Rumun? To byłaby miła odmiana, choć cera o tym nie świadczyła, oj nie... Pobożne życzenia!
I wreszcie, elegancka i dystyngowana ślicznotka, której narodowości na podstawie stroju nie umiał określić, ale małe miało to znaczenie - strój i milczenie dobitnie podkreślało, że arystokracji wszystkich krajów to jeden rodzaj. Szkoda, że pewnie długo nie będzie mu dane nacieszyć oczu jej widokiem.
Wpakował workowaty, popielaty plecak, do którego przywiązany był długi futerał samym kształtem zdradzający zawartość do reszty bagażu, nad własne siedzenie. Potem zasiadł, poprawiając skórzaną kurtę i zdjął kapelusz, tylko ze względu na obecność kobiety. Usadziwszy się wygodnie, wyjrzał przez okno. Wtedy okazało się, że wszedł jeszcze jeden pasażer.
...otworzył spokojnie oczy. Głowę opartą miał o ścianę przedziału i siedziało mu się chyba aż zbyt wygodnie. Musiał zapaść w krótką drzemkę, co było zdolnością wyniesioną z frontu. Mógł to robić w każdych warunkach, choć przestraszył się, nigdy wcześniej bowiem nie zdarzyło mu się w zupełnie niekontrolowany sposób odpłynąć, i to z wiarygodnymi koszmarami. Zaczął zastanawiać się, czy nie o tym po wojnie mówili wszystkim dawnym żołnierzom psychologowie, gdy nagle pozostali mężczyźni uznali, że czas na powitanie.
John, czyli jankes pomyślał z uśmiechem i Kuba, czyli lach... dla zachowania którego przygryzł wargę. Podał dłoń wpierw Amerykaninowi, a później, z krótkim wahaniem, które rozwiało spojrzenie na niezainteresowaną, ale chyba czujną kobietę z pewną wyczuwalną niechęcią podał dłoń Lachowi.
- Wilhelm. - odparł zdawkowo. - Panowie pierwszy raz jadą do Egiptu...? - zaczął na poły sztucznie konwersację, która zamierzał jednak powstrzymać. Po pierwsze, umożliwiała zabicie nudy. Po drugie, odciążała jego siłę woli, bowiem mógł skupić uwagę na czymś innym niż na kobiecie.
Wszedł jako ostatni do przedziału, krótko omiatając wzrokiem, z kim pójdzie mu podróżować. Jonas znudzony był towarzystwem bogatych przedsiębiorców - przede wszystkim brytyjczyków, coraz bardziej inwestujących w tych okolicach, choć od czasu do czasu zdarzało się ciekawsze towarzystwo, w postaci grupy brytyjskich żołnierzy jadących do Egiptu w celach garnizonowych lub myśliwych takich jak on. Może jedynie trochę gorszych. Niemal zszokowany był nie dostrzegając zrazu ani jednego wyspiarza.
Nie mógł określić się względem człowieka średniej postury, zarośniętego w jego mniemaniu jak sudecki niedźwiedź. Zupełnie nie miał pojęcia, kto mógłby być, ale na pewno nie dżentelmen wyruszający na egzotyczną przygodę. Coś jednak pasowało do wizerunku żołnierza. Może spokój, którym emanował?
Dalej był... prosto ubrany wielkolud, chyba ze wschodniej Europy Przypominał trochę silesiańskich Polaków, mieszkających w wielu miejscowościach liczniej niż Prusacy. Byli to mili ludzie, prości, wyznający nieskomplikowane zasady i honorowi. Tak cudowni, że zabrali mu dom. Z drugiej strony, mógł to być Rosjanin, ale już chyba wolałby Polaka... A może Rumun? To byłaby miła odmiana, choć cera o tym nie świadczyła, oj nie... Pobożne życzenia!
I wreszcie, elegancka i dystyngowana ślicznotka, której narodowości na podstawie stroju nie umiał określić, ale małe miało to znaczenie - strój i milczenie dobitnie podkreślało, że arystokracji wszystkich krajów to jeden rodzaj. Szkoda, że pewnie długo nie będzie mu dane nacieszyć oczu jej widokiem.
Wpakował workowaty, popielaty plecak, do którego przywiązany był długi futerał samym kształtem zdradzający zawartość do reszty bagażu, nad własne siedzenie. Potem zasiadł, poprawiając skórzaną kurtę i zdjął kapelusz, tylko ze względu na obecność kobiety. Usadziwszy się wygodnie, wyjrzał przez okno. Wtedy okazało się, że wszedł jeszcze jeden pasażer.
...otworzył spokojnie oczy. Głowę opartą miał o ścianę przedziału i siedziało mu się chyba aż zbyt wygodnie. Musiał zapaść w krótką drzemkę, co było zdolnością wyniesioną z frontu. Mógł to robić w każdych warunkach, choć przestraszył się, nigdy wcześniej bowiem nie zdarzyło mu się w zupełnie niekontrolowany sposób odpłynąć, i to z wiarygodnymi koszmarami. Zaczął zastanawiać się, czy nie o tym po wojnie mówili wszystkim dawnym żołnierzom psychologowie, gdy nagle pozostali mężczyźni uznali, że czas na powitanie.
John, czyli jankes pomyślał z uśmiechem i Kuba, czyli lach... dla zachowania którego przygryzł wargę. Podał dłoń wpierw Amerykaninowi, a później, z krótkim wahaniem, które rozwiało spojrzenie na niezainteresowaną, ale chyba czujną kobietę z pewną wyczuwalną niechęcią podał dłoń Lachowi.
- Wilhelm. - odparł zdawkowo. - Panowie pierwszy raz jadą do Egiptu...? - zaczął na poły sztucznie konwersację, która zamierzał jednak powstrzymać. Po pierwsze, umożliwiała zabicie nudy. Po drugie, odciążała jego siłę woli, bowiem mógł skupić uwagę na czymś innym niż na kobiecie.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
-
- Majtek
- Posty: 117
- Rejestracja: poniedziałek, 16 lutego 2009, 21:13
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Gdy wychodzicie na peron, widzicie równą zbitą z desek konstrukcję niewielkiego dworca. Spora ekstrawagancja jak na tutejsze warunki. Po równo zbitych deskach przechadza się miejscowy w mundurze, nieudolnie starający się wyglądać na przedstawiciela najwyższych władz. Średnio mu to idzie, za to nadętego bufona gra wprost wspaniale. Zza jednej z zasłon czuć dobrym (albo jesteście, aż tak głodni) jedzeniem (i (jak czuje Sabine) haszyszem). Napis nad zasłoną głosi: ,,CAFE". O tak. Kawę też na pewno mają.
Próbę zawiązania jakiejkolwiek konwersacji przerywa wam góra dwunastoletni arab, który pojawił się dosłownie znikąd.
-Massa Schne... Sze... Szider, Massa Kuglinzky, Massa Schna...(wyciąga pomiętą kartkę i zaczyna szylabizować) Schnar-en-ber-ger, Massa Tombson?-mówi kłaniając się wam tak głęboko, że oczekujecie cichego stuku głowy o podłoże.
Podnosi głowę i widzicie twarz opalonej wersji ulicznego chłystka z każdego miasta tego świata. Gwiżdże on w kierunku dwóch rosłych arabów którzy podbiegają do was i wyciągają ręce w kierunku waszych bagaży.
-Oni nieźć. Ja prowacić was Massa Hallmejer czy wuadza czy obiat?-mówi straszliwie okaleczonym angielskim-Wy pewnie gu-oo-dniii. Wuadza też lubić, jak nowi Massa siem im pokuazać, oni nuda Samriia.
Z tyłu dobiega was głos konduktora:,,Train leaves in one minute!". Przypominacie sobie słowa człowieka z koszmaru. To może być ostatni moment na wycofanie się...
Próbę zawiązania jakiejkolwiek konwersacji przerywa wam góra dwunastoletni arab, który pojawił się dosłownie znikąd.
-Massa Schne... Sze... Szider, Massa Kuglinzky, Massa Schna...(wyciąga pomiętą kartkę i zaczyna szylabizować) Schnar-en-ber-ger, Massa Tombson?-mówi kłaniając się wam tak głęboko, że oczekujecie cichego stuku głowy o podłoże.
Podnosi głowę i widzicie twarz opalonej wersji ulicznego chłystka z każdego miasta tego świata. Gwiżdże on w kierunku dwóch rosłych arabów którzy podbiegają do was i wyciągają ręce w kierunku waszych bagaży.
-Oni nieźć. Ja prowacić was Massa Hallmejer czy wuadza czy obiat?-mówi straszliwie okaleczonym angielskim-Wy pewnie gu-oo-dniii. Wuadza też lubić, jak nowi Massa siem im pokuazać, oni nuda Samriia.
Z tyłu dobiega was głos konduktora:,,Train leaves in one minute!". Przypominacie sobie słowa człowieka z koszmaru. To może być ostatni moment na wycofanie się...
Sporne jest nie to, czy świat materialny zmienia się za sprawą naszych idei, lecz czy na dłuższą metę zmienia się za sprawą czegokolwiek innego.
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
-
- Pomywacz
- Posty: 51
- Rejestracja: niedziela, 17 kwietnia 2011, 16:21
- Numer GG: 5303286
- Kontakt:
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Sabine Schnarrenberger
Wychodząc z pociągu Sabine miała okazję przyjrzeć się „architekturze”, chociaż słowo to nie jest zbyt trafione w tym przypadku. Zawsze, kiedy wyjeżdżała za granicę, zwracała szczególną uwagę na budowle. Często reprezentowały inny styl niż wytworne, mocno osadzone, często klasyczne budowle w Bonn. Niezłe wrażenie robiły na niej angielskie dworki, do których widoku przywykła. Niestety ten dworzec nie zachwycił jej w żadnym stopniu. Wręcz kipiał biedą, deski trzeszczały, były zakurzone. Kto w ogóle buduje dworzec z desek? Nie do pomyślenia. Zapewne nawet nie ma na czym oka zawiesić, kiedy oczekuje się na pociąg.
Wtedy doszedł do niej ten zapach… ten przyjemny, mamiący zmysły, kuszący niczym uścisk kochanka… tak, nie pomyliłaby tej uwodzicielskiej woni z niczym innym… hasz… Na dłuższą chwilę zatraciła się w niej, zerknęła w kierunku, z którego się wydobywała… Zasłona jakiegoś plebsu. Szkoda. Przecież nie pójdzie tam, w otoczenie proletariatu. Wtedy przyszło jej też do głowy, że przecież nie będzie miała gdzie się tu stołować. Nie zniży się do zamawiania marnej jakości potraw z jakiejś budy. Będzie musiała wspomnieć o tym Profesorowi…
Sabine odwróciła wzrok i zauważyła, że tuż obok niej znowu stoją ci obszarpańcy z pociągu, gawędząc o czymś. Niefortunnie znowu stali wszyscy razem.
*Jeszcze ktoś pomyśli, że przyjechaliśmy razem*- pomyślała i już miała zamiar nieco się oddalić, kiedy nadbiegł jakiś chłystek z kartką w ręku
-„Massa Schne... Sze... Szider, Massa Kuglinzky, Massa Schna...“
- „Nie rozdaję pieniędzy żebrakom, odejdź.”- powiedziała sucho- *Wpłacam pieniądze na akcje charytatywne nie po to, żeby potem kręcili się wokół mnie młodzi, zdeprawowani kieszonkowcy. Co prawda nie znam języka, w którym się posługuje, ale jestem przekonana, że to jakiś bełkot. Że też dzieci nie uczy się tu czytać. W sumie wcale mnie nie dziwi analfabetyzm w tych stronach.*
- „Schnar-en-ber-ger, Massa Tombson?“
Sabine jeszcze raz spojrzała na chłopca, który zaczął jej się kłaniać. Taak, przynajmniej zna swoje miejsce w szeregu. To musi być chłopiec od Profesora.
- „Ach, tak, Schnarrenbergen bin ich”- powiedziała do dziecka, a kiedy zobaczyła jego opaloną twarz, wyciągnęła chusteczkę z kieszeni, przyklęknęła przy nim i przetarła mu czoło, myśląc, że jest brudne. – „Że też Profesor nie wstydzi się pokazywać tak zaniedbaną służbę. Każę mu cię umyć, kiedy się z nim spotkam, nie bój się. Higiena jest bardzo ważna, bez niej możesz złapać tyle wstrętnych choróbsk”- dodała, choć wiedziała, że pewnie chłopiec nic nie rozumie. Kiedy nadbiegli tragarze, zwróciła się do jednego- „Proszę uważać na mój bagaż, jest tam wiele wartościowych rzeczy. Jeśli coś się stłucze, odpowiedzialność spadnie na Panów."
Wtem rozległ się komunikat: ,,Train leaves in one minute!" Sabine nie zwróciła na niego jednak żadnej uwagi. Właściwie miała ochotę wreszcie usiąść w wygodnym fotelu u Profesora i porozmawiać o całej wyprawie.
Wychodząc z pociągu Sabine miała okazję przyjrzeć się „architekturze”, chociaż słowo to nie jest zbyt trafione w tym przypadku. Zawsze, kiedy wyjeżdżała za granicę, zwracała szczególną uwagę na budowle. Często reprezentowały inny styl niż wytworne, mocno osadzone, często klasyczne budowle w Bonn. Niezłe wrażenie robiły na niej angielskie dworki, do których widoku przywykła. Niestety ten dworzec nie zachwycił jej w żadnym stopniu. Wręcz kipiał biedą, deski trzeszczały, były zakurzone. Kto w ogóle buduje dworzec z desek? Nie do pomyślenia. Zapewne nawet nie ma na czym oka zawiesić, kiedy oczekuje się na pociąg.
Wtedy doszedł do niej ten zapach… ten przyjemny, mamiący zmysły, kuszący niczym uścisk kochanka… tak, nie pomyliłaby tej uwodzicielskiej woni z niczym innym… hasz… Na dłuższą chwilę zatraciła się w niej, zerknęła w kierunku, z którego się wydobywała… Zasłona jakiegoś plebsu. Szkoda. Przecież nie pójdzie tam, w otoczenie proletariatu. Wtedy przyszło jej też do głowy, że przecież nie będzie miała gdzie się tu stołować. Nie zniży się do zamawiania marnej jakości potraw z jakiejś budy. Będzie musiała wspomnieć o tym Profesorowi…
Sabine odwróciła wzrok i zauważyła, że tuż obok niej znowu stoją ci obszarpańcy z pociągu, gawędząc o czymś. Niefortunnie znowu stali wszyscy razem.
*Jeszcze ktoś pomyśli, że przyjechaliśmy razem*- pomyślała i już miała zamiar nieco się oddalić, kiedy nadbiegł jakiś chłystek z kartką w ręku
-„Massa Schne... Sze... Szider, Massa Kuglinzky, Massa Schna...“
- „Nie rozdaję pieniędzy żebrakom, odejdź.”- powiedziała sucho- *Wpłacam pieniądze na akcje charytatywne nie po to, żeby potem kręcili się wokół mnie młodzi, zdeprawowani kieszonkowcy. Co prawda nie znam języka, w którym się posługuje, ale jestem przekonana, że to jakiś bełkot. Że też dzieci nie uczy się tu czytać. W sumie wcale mnie nie dziwi analfabetyzm w tych stronach.*
- „Schnar-en-ber-ger, Massa Tombson?“
Sabine jeszcze raz spojrzała na chłopca, który zaczął jej się kłaniać. Taak, przynajmniej zna swoje miejsce w szeregu. To musi być chłopiec od Profesora.
- „Ach, tak, Schnarrenbergen bin ich”- powiedziała do dziecka, a kiedy zobaczyła jego opaloną twarz, wyciągnęła chusteczkę z kieszeni, przyklęknęła przy nim i przetarła mu czoło, myśląc, że jest brudne. – „Że też Profesor nie wstydzi się pokazywać tak zaniedbaną służbę. Każę mu cię umyć, kiedy się z nim spotkam, nie bój się. Higiena jest bardzo ważna, bez niej możesz złapać tyle wstrętnych choróbsk”- dodała, choć wiedziała, że pewnie chłopiec nic nie rozumie. Kiedy nadbiegli tragarze, zwróciła się do jednego- „Proszę uważać na mój bagaż, jest tam wiele wartościowych rzeczy. Jeśli coś się stłucze, odpowiedzialność spadnie na Panów."
Wtem rozległ się komunikat: ,,Train leaves in one minute!" Sabine nie zwróciła na niego jednak żadnej uwagi. Właściwie miała ochotę wreszcie usiąść w wygodnym fotelu u Profesora i porozmawiać o całej wyprawie.
Palmira Nache
http://jezykoznawstwo.blogspot.com/
http://jezykoznawstwo.blogspot.com/
-
- Bombardier
- Posty: 676
- Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
John Thompson
- Pierwszy? Yeah, byłem ciekaw co serwują w tutejszych barach, Willy. - Odpowiedział John.
Uznając tą krótką, lecz jakże treściwą konwersację za skończoną, zarzucił swoją torbę na plecy i wyskoczył z pociągu. Założył na głowę swój reprezentacyjny kapelusz, rozglądając się dookoła.
"No proszę, wszystko z desek. Całkiem jak na zachodzie, tylko że u nas wszystko jest świeżo wybudowane. Oby bary były równie bardzo podobne do naszych."
Tymczasem tajemnicza kobieta zdążyła wyzwać przysłanego chłopca od żebraków i wyszprechać coś, co pewnie było jej imieniem.
"To z całą pewnością będzie urocza dama, trudno nie ulec tej sympatyczności." - pomyślał, ironizując oczywiście.
- No mały, prowadź do Massa Hallmejera, bo Massa Sznarenberger zaraz wyciągnie mydło i wsadzi cię do wody. O ile jakąś znajdzie na tym zadupiu. - Humor trzymał się Johna. Jak na razie, Samaria wyglądała mu na całkiem przyjemne miejsce. - Obiadem na pewno nie pogardzimy. Wuadze też możesz dać, cokolwiek by to nie było.
Amerykanin śmiało ruszył przed siebie, z ciekawością godną odkrywcy. Chciał zobaczyć jak wygląda tutejsze miasto i jakie są zwyczaje ludności. Słyszał, że na wschodzie można spotkać naprawdę gorące kobiety. Kto wie, może znajdzie gdzieś tu swoją Kleopatrę? Kto wie, może nawet się ogoli po spotkaniu z profesorem? Ta myśl jednak schodziła na drugim plan, kiedy nasuwać się zaczęła wizja grobowców wypełnionych złotem i innymi bogactwami.
Tragarze pewnie z chęcią ponieśli by jego bagaż lecz on stanowczo odmówił.
- Massa tragarze niech się nie fatygują, torba jest prawie pusta. Mam nadzieję, że napełni się do mojego powrotu.
- Pierwszy? Yeah, byłem ciekaw co serwują w tutejszych barach, Willy. - Odpowiedział John.
Uznając tą krótką, lecz jakże treściwą konwersację za skończoną, zarzucił swoją torbę na plecy i wyskoczył z pociągu. Założył na głowę swój reprezentacyjny kapelusz, rozglądając się dookoła.
"No proszę, wszystko z desek. Całkiem jak na zachodzie, tylko że u nas wszystko jest świeżo wybudowane. Oby bary były równie bardzo podobne do naszych."
Tymczasem tajemnicza kobieta zdążyła wyzwać przysłanego chłopca od żebraków i wyszprechać coś, co pewnie było jej imieniem.
"To z całą pewnością będzie urocza dama, trudno nie ulec tej sympatyczności." - pomyślał, ironizując oczywiście.
- No mały, prowadź do Massa Hallmejera, bo Massa Sznarenberger zaraz wyciągnie mydło i wsadzi cię do wody. O ile jakąś znajdzie na tym zadupiu. - Humor trzymał się Johna. Jak na razie, Samaria wyglądała mu na całkiem przyjemne miejsce. - Obiadem na pewno nie pogardzimy. Wuadze też możesz dać, cokolwiek by to nie było.
Amerykanin śmiało ruszył przed siebie, z ciekawością godną odkrywcy. Chciał zobaczyć jak wygląda tutejsze miasto i jakie są zwyczaje ludności. Słyszał, że na wschodzie można spotkać naprawdę gorące kobiety. Kto wie, może znajdzie gdzieś tu swoją Kleopatrę? Kto wie, może nawet się ogoli po spotkaniu z profesorem? Ta myśl jednak schodziła na drugim plan, kiedy nasuwać się zaczęła wizja grobowców wypełnionych złotem i innymi bogactwami.
Tragarze pewnie z chęcią ponieśli by jego bagaż lecz on stanowczo odmówił.
- Massa tragarze niech się nie fatygują, torba jest prawie pusta. Mam nadzieję, że napełni się do mojego powrotu.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"
May the Phone be with you!
May the Phone be with you!
-
- Marynarz
- Posty: 222
- Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
- Numer GG: 10499479
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Jakub
Wysiadł, niosąc swój bagaż bez szczególnych oznak wysiłku. Przeciągnął się.
Przestrzeń! Coś, czego mu brakowało w tym roztrajkotanym wagonie.
Bliskość świeżego powietrza - choćby suchego i zakurzonego - sprawiła mu wielką przyjemność.
Dworzec wygalądał niespecjalnie okazale w porównaniu do polskich, ale zdawał się być zaopatrzonym we wszystko czego potrzebował.
Na pewno zjadłby coś i napiłby się gorącej kawy. Tutejsza pachniała wcale nieźle.
Stwierdził, że profesor jako gospodarz powinien ich czymś poczęstować.
Potem zobaczył jego służbę i szczerze się nad tym zastanowił.
Koszmarny sen, trochę wybił go z rytmu. Nie był to co prawda jego pierwszy sen, ale tyle wrażeń po kiepskiej nocy, to przesada.
Będzie więc musiał spędzić tutaj przynajmniej jedną dobrą noc.
Z nieznacznym uśmiechem spoglądał na przemawiającego chłopca. Przypomniał mu on względnie beztroskie lata dzieciństwa. I znał co nieco angielskiego. To się na pewno musiało chwalić w tych stronach.
-Nie trudźcie się panowie. Massa sam poniesie.- Odpowiedział uprzejmie po angielsku.
Udzielił mu sie poniekąd Humor Jankesa.
Położył swoją dłoń na ramieniu przewodnika. Wydawała się przy nim komicznie wielka.
-Prowadź młody
Wysiadł, niosąc swój bagaż bez szczególnych oznak wysiłku. Przeciągnął się.
Przestrzeń! Coś, czego mu brakowało w tym roztrajkotanym wagonie.
Bliskość świeżego powietrza - choćby suchego i zakurzonego - sprawiła mu wielką przyjemność.
Dworzec wygalądał niespecjalnie okazale w porównaniu do polskich, ale zdawał się być zaopatrzonym we wszystko czego potrzebował.
Na pewno zjadłby coś i napiłby się gorącej kawy. Tutejsza pachniała wcale nieźle.
Stwierdził, że profesor jako gospodarz powinien ich czymś poczęstować.
Potem zobaczył jego służbę i szczerze się nad tym zastanowił.
Koszmarny sen, trochę wybił go z rytmu. Nie był to co prawda jego pierwszy sen, ale tyle wrażeń po kiepskiej nocy, to przesada.
Będzie więc musiał spędzić tutaj przynajmniej jedną dobrą noc.
Z nieznacznym uśmiechem spoglądał na przemawiającego chłopca. Przypomniał mu on względnie beztroskie lata dzieciństwa. I znał co nieco angielskiego. To się na pewno musiało chwalić w tych stronach.
-Nie trudźcie się panowie. Massa sam poniesie.- Odpowiedział uprzejmie po angielsku.
Udzielił mu sie poniekąd Humor Jankesa.
Położył swoją dłoń na ramieniu przewodnika. Wydawała się przy nim komicznie wielka.
-Prowadź młody
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"
H.P.Lovecraft - Nemesis
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"
H.P.Lovecraft - Nemesis
-
- Mat
- Posty: 407
- Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
- Numer GG: 6271014
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Jonas Wilhelm Schneider
...w barach...? jedynie uśmiechem zdołał skwitować tę odpowiedź Prusak, tym niemniej mimo usilnej chęci nie odpowiedział. Zapewne dlatego, że jankes się błyskiem ulotnił. Westchnął i powoli wstając sięgnął po swoje rzeczy, gdy większość wyszła już z przedziału. Przynajmniej są na miejscu.
Może... może jego drzemka zajęła więcej, niż się spodziewał?
Ściągnął z niemal pobożnym szacunkiem plecak i założywszy na plecy wyszedł na peron. Wszystko było takie, jak zazwyczaj. Swojskie i rustykalne. Na swój pustynny sposób.
Już wychodząc zorientował się, że jego współpasażerowie z pociągu zostali zaczepieni przez lokalnego...
Wtem usłyszał swoje nazwisko. Podszedł, słuchając uważnie łamanej angielszczyzny. Parsknął śmiechem, gdy dama postanowiła wielkodusznie (ze słusznym gniewem) oczyścić chłopca, choć w niewielkim stopniu na choć chwilę, z "wstrętnych choróbsk". Jego uśmiech poszerzył się zaś, gdy jankes poprosił o "wuadze". Wprawdzie musiał znacznie lepiej znać angielski, ale istotnie, był chyba w Afryce pierwszy raz stąd Jonas lepiej się orinetował, co oznaczał ten pięknie zniekształcony wyraz. Zawtórował Polakowi:
- Prowadź, prowadź do wuadze. Najpierw wuadze. - miał szczerą nadzieję, że brak jasnych i konkretnych deklaracji sprawi, że chłopak zdecyduje się na jego wersję, ale diabeł jeden wiedział, co ten zrozumiał, a co uznał za stosowne. Potem skierują się na obiad. Istotnie, ciekawie będzie się z nimi zapoznać...
Akurat mierzył jednoznacznym spojrzeniem tragarza, który miał wziąć jego plecak, gdy rozległ się głos konduktora. Przeszył go dreszcz i miał wrażenie, że na jego plecach wystąpił zimny pot, zupełnie niepowiązany z upałem.
To się z nami dzieje? Przecież minęło tyle lat, to wszystko przez Barristera... Cholera, powinieneś tu być za mnie albo ze mną...
Pociąg miał lada moment odjechać. Jonas ostatni raz obrzucił nieprzyjaznym spojrzeniem tragarzy i skupił się na ich młodocianym przewodniku.
...w barach...? jedynie uśmiechem zdołał skwitować tę odpowiedź Prusak, tym niemniej mimo usilnej chęci nie odpowiedział. Zapewne dlatego, że jankes się błyskiem ulotnił. Westchnął i powoli wstając sięgnął po swoje rzeczy, gdy większość wyszła już z przedziału. Przynajmniej są na miejscu.
Może... może jego drzemka zajęła więcej, niż się spodziewał?
Ściągnął z niemal pobożnym szacunkiem plecak i założywszy na plecy wyszedł na peron. Wszystko było takie, jak zazwyczaj. Swojskie i rustykalne. Na swój pustynny sposób.
Już wychodząc zorientował się, że jego współpasażerowie z pociągu zostali zaczepieni przez lokalnego...
Wtem usłyszał swoje nazwisko. Podszedł, słuchając uważnie łamanej angielszczyzny. Parsknął śmiechem, gdy dama postanowiła wielkodusznie (ze słusznym gniewem) oczyścić chłopca, choć w niewielkim stopniu na choć chwilę, z "wstrętnych choróbsk". Jego uśmiech poszerzył się zaś, gdy jankes poprosił o "wuadze". Wprawdzie musiał znacznie lepiej znać angielski, ale istotnie, był chyba w Afryce pierwszy raz stąd Jonas lepiej się orinetował, co oznaczał ten pięknie zniekształcony wyraz. Zawtórował Polakowi:
- Prowadź, prowadź do wuadze. Najpierw wuadze. - miał szczerą nadzieję, że brak jasnych i konkretnych deklaracji sprawi, że chłopak zdecyduje się na jego wersję, ale diabeł jeden wiedział, co ten zrozumiał, a co uznał za stosowne. Potem skierują się na obiad. Istotnie, ciekawie będzie się z nimi zapoznać...
Akurat mierzył jednoznacznym spojrzeniem tragarza, który miał wziąć jego plecak, gdy rozległ się głos konduktora. Przeszył go dreszcz i miał wrażenie, że na jego plecach wystąpił zimny pot, zupełnie niepowiązany z upałem.
To się z nami dzieje? Przecież minęło tyle lat, to wszystko przez Barristera... Cholera, powinieneś tu być za mnie albo ze mną...
Pociąg miał lada moment odjechać. Jonas ostatni raz obrzucił nieprzyjaznym spojrzeniem tragarzy i skupił się na ich młodocianym przewodniku.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
-
- Majtek
- Posty: 117
- Rejestracja: poniedziałek, 16 lutego 2009, 21:13
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Skonfundowany chłopak przez chwilę patrzy się na was, po czym rusza wzdłuż skraju peronu. Powoli ruszacie za nim. Wychodzicie na szeroką ulicę przy której stoją dwa duże budynki .
Pierwszy z nich to dwupiętrowy kolos, wyglądający jak koszary lub więzienie. ,,SAMARIA POLICE DEPARTAMENT & 12th EGIPTIAN REGIMENT HEADQUATERS"-głosi napis nad bramą do podwórza, po bokach której stoją dwaj, niezbyt postawni, rekruci z bronią niedbale przerzuconą przez ramię. Bluzy mundurowe mają całkiem porozpinane, postawa ich nie przypomina niczego, co powinien robić żołnierz, a jeden chwieje się nawet z lekka.
Drugi z nich jest mniejszy i mniej oficjalny. ,,SAMARIA DISTRICT HALL"-mówią duże kute litery nad szerokimi, mahoniowymi drzwiami. Tutaj właśnie udaje się wasz przewodnik. Po chwili rozdzielacie się z tragarzami.
-Nisą Massa bakasz na przeprafe przes szeke. Ooni nidz ni tknoć, bo wiedzo, sze wuadza wi, kdzie majo domu.-mówi wam młody arab z szerokim uśmiechem.
Wchodzicie do budynku. Wnętrza są dość bogate, niczym przedsionek w ambasadzie, czy co lepszym hotelu. Z jednego z bocznych pomieszczeń wychodzi szczupły i wysoki urzędnik. Wasz przewodnik podbiega do niego, kłania mu się głęboko i rzuca doń kilka zdań po arabsku. Ten patrzy na niego uważnie, podpierając dłonią swoją brodę i odpowiada mu w tym samym języku. Mimo niewątpliwie europejskiego pochodzenia, posługuje się tym językiem, bez najmniejszego zająknięcia. Ma na sobie czarny smoking, równie czarne lakierki i nawet skórzane rękawiczki. Nie wiecie, jak wytrzymuje taki zaduch.
-Proszę za mną.-mówi. Wchodzicie za nim po schodach, a on w milczeniu prowadzi was do okazałych, masywnych drzwi. Puka w nie sześć razy. Po dłuższej chwili słyszycie stłumione ,,Wejść!".
W drzwiach mijacie się z pośpiesznie poprawiającą ubrania europejką, która rzuca wam nienawistne spojrzenie i znika za załomem korytarza. W zadymionym pomieszczeniu, za wielkim, kolonialnym biurkiem siedzi, na podobieństwo pająka i przepoconego wieprza jednocześnie, podstarzały brytyjski urzędnik.
-Kawa, herbata? I co państwa właściwie sprowadza do mojej pięknej Samarii?-rzuca niewinnie.
Przerwa! NN, nie odpisuj ucz się do matury!
Pierwszy z nich to dwupiętrowy kolos, wyglądający jak koszary lub więzienie. ,,SAMARIA POLICE DEPARTAMENT & 12th EGIPTIAN REGIMENT HEADQUATERS"-głosi napis nad bramą do podwórza, po bokach której stoją dwaj, niezbyt postawni, rekruci z bronią niedbale przerzuconą przez ramię. Bluzy mundurowe mają całkiem porozpinane, postawa ich nie przypomina niczego, co powinien robić żołnierz, a jeden chwieje się nawet z lekka.
Drugi z nich jest mniejszy i mniej oficjalny. ,,SAMARIA DISTRICT HALL"-mówią duże kute litery nad szerokimi, mahoniowymi drzwiami. Tutaj właśnie udaje się wasz przewodnik. Po chwili rozdzielacie się z tragarzami.
-Nisą Massa bakasz na przeprafe przes szeke. Ooni nidz ni tknoć, bo wiedzo, sze wuadza wi, kdzie majo domu.-mówi wam młody arab z szerokim uśmiechem.
Wchodzicie do budynku. Wnętrza są dość bogate, niczym przedsionek w ambasadzie, czy co lepszym hotelu. Z jednego z bocznych pomieszczeń wychodzi szczupły i wysoki urzędnik. Wasz przewodnik podbiega do niego, kłania mu się głęboko i rzuca doń kilka zdań po arabsku. Ten patrzy na niego uważnie, podpierając dłonią swoją brodę i odpowiada mu w tym samym języku. Mimo niewątpliwie europejskiego pochodzenia, posługuje się tym językiem, bez najmniejszego zająknięcia. Ma na sobie czarny smoking, równie czarne lakierki i nawet skórzane rękawiczki. Nie wiecie, jak wytrzymuje taki zaduch.
-Proszę za mną.-mówi. Wchodzicie za nim po schodach, a on w milczeniu prowadzi was do okazałych, masywnych drzwi. Puka w nie sześć razy. Po dłuższej chwili słyszycie stłumione ,,Wejść!".
W drzwiach mijacie się z pośpiesznie poprawiającą ubrania europejką, która rzuca wam nienawistne spojrzenie i znika za załomem korytarza. W zadymionym pomieszczeniu, za wielkim, kolonialnym biurkiem siedzi, na podobieństwo pająka i przepoconego wieprza jednocześnie, podstarzały brytyjski urzędnik.
-Kawa, herbata? I co państwa właściwie sprowadza do mojej pięknej Samarii?-rzuca niewinnie.
Przerwa! NN, nie odpisuj ucz się do matury!
Sporne jest nie to, czy świat materialny zmienia się za sprawą naszych idei, lecz czy na dłuższą metę zmienia się za sprawą czegokolwiek innego.
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
-
- Bombardier
- Posty: 676
- Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Cała Banda
Pustynia... piasek. Cisza. Bez śpiewu ptaków, szumu jakichkolwiek liści. To uczucie było Jakubowi całkowicie obce. Tak samo jak cisza. Od momentu przybycia padło niewiele słów.
Było to zrozumiałe... Znajdowali się w cholernym, suchym piekle i pasowali do siebie nie gorzej niż jakiekolwiek oznaki życia, do tego miejsca. Tym niemniej, przez najbliższy czas będą na siebie skazani.
Zaprawiony poniekąd w przełamywaniu lodów (bo i na froncie to nieraz trzeba było nowych przyjaciół zdobywać) Polak odezwał się jako pierwszy.
-Hmm... Chyba spędzimy razem trochę czasu. Przydałoby się poznać. Co was tu sprowadza? Znacie profesora osobiście?
Jakub zaszarżował się poniekąd w swoim słowotoku, ale spełnił zadanie. Zainicjował jakąś rozmowę w przyzwoitej angielszczyźnie.
Rozweselony kowboj, postanowił pomóc Polakowi w jego nieco niezręcznym inicjowaniu dialogu.
- Cóż Jake... Jeśli chodzi o powody przyjazdu, to o pieniądzach podobno się nie rozmawia. Myślę że każdy z nas, nie oszukujmy się, liczy na zyski. Co do profesora to ledwie go znam, nie jestem jednym z tych co się obracają w kręgu uczonych.
Poniekąd zaskoczony dypomatyczną odpowiedzią Jankesa, Jakub uśmiechnąwszy się swoim firmowym, białym uśmiechem podjął temat.
-To ja słyszałem, że na Zachodzie, o pieniądze nie trudno. A nawet łatwiej niż tu na pustyni. - dodał z lekkim przekąsem- U nas też się robota znajdzie, ale jak usłyszałem wykłady profesora, to pomyślałem, że wolę nawet tu biedować, niż 20 nudnych lat dorabiać się w wygodnym zakładzie. Będzie chociaż co wnukom opowiadać. Człowiek ma pasję przynajmniej.
Sabine dreptała powoli w lekkim oddaleniu od mężczyzn, trochę z powodu strachu, jaki w niej mimowolnie wzbudzali, trochę z obaw o ewentualny odór, który mógł się od nich unosić, zwłaszcza, że słońce grzało mocno. Nie mogła jednak zignorować stwierdzenia “kowboja”.
- Wybaczy Pan, ale nie pozwolę sobie na podobne pomówienia. To, że niektórzy plebejusze dorabiają sobie na różne sposoby nie znaczy, że robią to też ludzie z wyższych sfer. Osobiście przybyłam tutaj ze względu na bliską znajomość Profesora z moim Papą, a także dlatego, że ciekawa byłam egzotycznej kultury tych stron.
- Panienka na safari się tutaj wybiera? Profesor na pewno znajdzie dla pani zastosowanie, nikt chyba tutaj nie jest bez powodu, zwłaszcza, że Ciebie przyjacielu - rozluźniony nieco Prusak zwrócił się do Amerykanina - chyba zwyczajnie wynajęto. Nie żebym miał coś przeciwko, ja jestem tutaj w zastepstwie za przyjaciela.
- Właściwie przyjechałam tu też trochę po to, żeby się zrelaksować, więc safari nie byłoby złą rozrywką. Szkoda, że Profesor nie uprzedził mnie szczegółowo, czego dotyczyć będzie ta wyprawa.
Polak przypatrywał się przez jakiś czas szlachciance, jak niezwykłemu zjawisku. "Cholera, to pieroństwo jest wszędzie takie same." Pomyślał z rozczuleniem. Jako Polak nie za bardzo przepadał za wyżej urodzonymi, ale jako ktoś, kto walczył z komunistami, czuł względem nich protekcjonalną sympatię:
- Pozostaje życzyć Szanownej Pani i nam wszystkim, żeby wyprawa odbyła się zgodnie z Pani myślą.
Powiedział kłaniając się nonszalancko.
John co chwila poważniał to znów odzyskiwał swój cwaniacki uśmieszek, tak jakby jego towarzysze wzbudzali w nim mieszane uczucia.
- To będzie ciekawa wyprawa. Czyżby na tutejszych pustkowiach rozdawano drinki i wykładano poezję? Europejczycy są interesujący. U nas gość który błąka się po pustyni, jest traperem, bandytą, albo rewolwerowcem. Zarobić można, hmm... Przynajmniej tak było kiedyś.
Do tej pory rozweselony Amerykanin nieco posmutniał i przybrał nieco bardziej poważny ton.
- Cholera! Sam do końca nie wiem co tu robię. W domu, to znaczy za oceanem nudziło mi się więc przyjechałem. Jak na to niektórzy mówią... Turystyka?
Sabine zmierzyła wzrokiem Polaka. Zawsze była lekko uprzedzona do tego narodu, ale nie wypadało jej ujawniać podobnych uczuć. Uznała, że najwidoczniej zna swoje miejsce, ponieważ się pokłonił. Skłoniła mu lekko głowę i uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Ameryka jest dzika i dlatego zapewne tak postrzega Pan świat. - odezwała się do kowboja- Europa jest dużo bardziej rozwinięta pod względem kulturowym. Jeśli miałby Pan ochotę, mogłabym Panu pożyczyć tomik poezji Goethego.- zaproponowała. Obawiała się, że tomik może ulec zniszczeniu, ale poczucie obowiązku wzięło w niej górę. Chciała sprawdzić, czy byłaby w stanie nawrócić podobnego człowieka na drogę światłości umysłowej.
- Mogę być tłumaczem. Jeżeli zdecydujesz się na tak desperacki krok. - skomentował Jonas, z pełną powagi i teatralnej troksi miną.
Amerykanin przystanął na chwilę, pokiwał głową. Postanowił wyrazić się wprost.
- Gothego? Nie wiem kto to, ale samą Europę zdążyłem trochę poznać. Faktycznie dość nużące miejsce. Kilka lat siedzenie w okopach i czekania aż wróg użyje gazu bojowego. Przerzucanie ciał przyjaciół, walka bez żadnej motywacji. Czysta poezja. Ty prusaku też znasz Europę czyż nie? Dobrze, że przynajmniej przyjaciółka miała międzyczasie możliwość do edukacji. Teraz sens zaczyna być widoczny.
Dziewczyna poczuwa wewnętrzne oburzenie na słowa kowboja. Powstrzymała sie jednak od kąśliwej uwagi. Od tej pory zdecydowała ignorować jego wypowiedzi w podobnym stylu. Stwierdziła, że nie musi tłumaczyć, że na niej wojna odbiła się piętnem.
- Mnie się tam podobało. Było okrutnie srogo, ale u nas w okopach piliśmy za poległych i słaliśmy listy do matek. Oczywiście w przerwach od gangreny, cholery i czerwonki. - uśmiechnął się do wspomnień w odpowiedzi na słowa kowboja. - Ale, jankesie, dobrze mi było gdzie mieszkałem. A to też Europa...
-Panowie i... Pani. - Odwzajemnił uśmiech szlachcianki. Tak. To pieroństwo wszędzie było takie samo, ale co z tego? - Nie ma sensu się licytować i kupczyć przeszłością. Skupmy się na naszym pobycie. Czy ma ktoś z was szersze pojęcie o Egipcie? - Powiedział Jakub.
John niemal zignorował starającego się złagodzić atmosferę Polaka:
- Taa... Napiszcie o tym książkę. Albo lepiej, tomik poezji! “Wojenne okropności, w europejskiej wesołości”. Trochę straciłem chęci do rozmowy, ruszmy załatwić te formalności.
Sabine poczuła sie słabo, słysząc słowa kowboja. Złapała się ramienia Polaka, którego uznała za najmniej grubiańskiego w tym towarzystwie. Szkoda, że nie było tam żadnego dżentelmena, który mógłby odpowiedzieć dosadnie takim typom. Choć coś w głębi duszy mówiło jej, że ten silny mężczyzna w kapeluszu, z nieprzystepnym charakterem jest niezwykle pociągający. Nigdy nie miała do czynienia z podobnymi mężczyznami.
Amerykanina naszła jeszcze jedna smutna myśl: “Europejki? No to może jednak poszukam żony po powrocie do domu.”
Dumny Lechita nie tylko przyjął ramię Niemki, ale nawet ustawił własne, ku wygodniejszemu ułożeniu filigranowej rączki hrabianki. Reszte rozmowy skwitował nieznacznym uśmiechem i pogodnym milczeniem.
Wolał nie zaprzątać sobie i innym głowy, tym, co widział na froncie.
- Zatem jesteś traperem, bandytą czy rewolwerowcem? Zapewne każdym wymienionym? - rzucił z krzywym uśmieszkiem Jonas. Nie zamierzał odpuścić tak ciekawemu typowi od razu, zwłaszcza, że najpewniej czekają ich wszystkich razem najbliższe tygodnie.
Teraz John był już w naprawdę podłym humorze. Bo któż okazał się jego kolegą - Prusak psychopata.
- Każdym po trochu z wyjątkiem bandyty, jeśli chcesz wiedzieć. Gościem który potrafi utrzymać się przy życiu na takich zadupiach. A ty? Wyglądasz na całkiem walecznego.
- Dziękuję za komplement. W pewnym tylko sensie, robię to, co przed wojną. Jestem myśliwym i odpowiadając na wcześniejsze pytanie - skinął głową w stronę Polaka - znam nieco niektóre dzikie okolice tego państwa, ale na pustyni nic nie mogę zagwarantować. W Egipcie tylko się zatrzymywałem w drodze do Chartum i dalej na południe.
- No to jesteśmy w niemal tej samej branży, tylko strzelamy do innych rzeczy. Hej, Polaczek! Byłeś taki rozgadany, a tylko ty jeszcze nie zdradziłeś nam kim jesteś i co cię tu sprowadza.
- Polak. - Odparł z naciskiem, poprawnością i flegmą. - Hmm... Tak w skrócie, to najpierw kryłem się przed Ruskimi. Potem pościgaliśmy z chłopakami ich. Nie obyło się bez strat. Teraz cieszę się wolnością. Zwiedzam...
Tak zaczęła się barwna opowieść, która trwać miała aż do zajścia do urzędnika...
Tak też nim się spostrzegli, znaleźli się przed drzwiami urzędu. Wszyscy panowie, mniej czy bardziej wychowani, przepuścili damę przodem, i zaczęła się dość nudna rozmowa, zakrapiana filiżankami kawy i herbaty.
Przechyliwszy filiżankę niezgorszej kawy, antimurale europy przemówiło.
- Zostaliśmy umówieni na spotkanie z doktorem Hallmeyera.
- Wybaczą Panowie, pozwolę sobie wziąć sprawy w swoje ręce.- Powiedziała Sabine, podchodzac bliżej do urzędnika.- Nazywam się Sabine von Schnarrenberger, Profesor na pewno wspominał o mojej wizycie. Nie chcemy marnować czasu. Proszę o bezzwłoczne poinformowanie go o naszym przybyciu.
- Jak mawiają uczeni - Dodał swoje trzy grosze John, przesadnie akcentując- “Ekspedycja Naukowa”.
Jonas nie przejął się tym, że reszta przejęła sprawy w swoje ręce - był im wręcz wdzięczny. Oparł się spokojnie o ścianę, zdejmując płaski myśliwski kapelusz, po czym wbił skupił się na oberzejrzeniu pokoju i w postaci “prezentów” oznak bytności przybyszów jeszcze innej narodowości. Ciekaw był też, czym sam urzędnik mógł się z lat swojej młodości pochwalić - nie należało go oceniać za jego obecny stan i przyszywać to do całego życia, a znał więcej niż jednego myśliwego w podeszłym wieku o takiej formie.
Pustynia... piasek. Cisza. Bez śpiewu ptaków, szumu jakichkolwiek liści. To uczucie było Jakubowi całkowicie obce. Tak samo jak cisza. Od momentu przybycia padło niewiele słów.
Było to zrozumiałe... Znajdowali się w cholernym, suchym piekle i pasowali do siebie nie gorzej niż jakiekolwiek oznaki życia, do tego miejsca. Tym niemniej, przez najbliższy czas będą na siebie skazani.
Zaprawiony poniekąd w przełamywaniu lodów (bo i na froncie to nieraz trzeba było nowych przyjaciół zdobywać) Polak odezwał się jako pierwszy.
-Hmm... Chyba spędzimy razem trochę czasu. Przydałoby się poznać. Co was tu sprowadza? Znacie profesora osobiście?
Jakub zaszarżował się poniekąd w swoim słowotoku, ale spełnił zadanie. Zainicjował jakąś rozmowę w przyzwoitej angielszczyźnie.
Rozweselony kowboj, postanowił pomóc Polakowi w jego nieco niezręcznym inicjowaniu dialogu.
- Cóż Jake... Jeśli chodzi o powody przyjazdu, to o pieniądzach podobno się nie rozmawia. Myślę że każdy z nas, nie oszukujmy się, liczy na zyski. Co do profesora to ledwie go znam, nie jestem jednym z tych co się obracają w kręgu uczonych.
Poniekąd zaskoczony dypomatyczną odpowiedzią Jankesa, Jakub uśmiechnąwszy się swoim firmowym, białym uśmiechem podjął temat.
-To ja słyszałem, że na Zachodzie, o pieniądze nie trudno. A nawet łatwiej niż tu na pustyni. - dodał z lekkim przekąsem- U nas też się robota znajdzie, ale jak usłyszałem wykłady profesora, to pomyślałem, że wolę nawet tu biedować, niż 20 nudnych lat dorabiać się w wygodnym zakładzie. Będzie chociaż co wnukom opowiadać. Człowiek ma pasję przynajmniej.
Sabine dreptała powoli w lekkim oddaleniu od mężczyzn, trochę z powodu strachu, jaki w niej mimowolnie wzbudzali, trochę z obaw o ewentualny odór, który mógł się od nich unosić, zwłaszcza, że słońce grzało mocno. Nie mogła jednak zignorować stwierdzenia “kowboja”.
- Wybaczy Pan, ale nie pozwolę sobie na podobne pomówienia. To, że niektórzy plebejusze dorabiają sobie na różne sposoby nie znaczy, że robią to też ludzie z wyższych sfer. Osobiście przybyłam tutaj ze względu na bliską znajomość Profesora z moim Papą, a także dlatego, że ciekawa byłam egzotycznej kultury tych stron.
- Panienka na safari się tutaj wybiera? Profesor na pewno znajdzie dla pani zastosowanie, nikt chyba tutaj nie jest bez powodu, zwłaszcza, że Ciebie przyjacielu - rozluźniony nieco Prusak zwrócił się do Amerykanina - chyba zwyczajnie wynajęto. Nie żebym miał coś przeciwko, ja jestem tutaj w zastepstwie za przyjaciela.
- Właściwie przyjechałam tu też trochę po to, żeby się zrelaksować, więc safari nie byłoby złą rozrywką. Szkoda, że Profesor nie uprzedził mnie szczegółowo, czego dotyczyć będzie ta wyprawa.
Polak przypatrywał się przez jakiś czas szlachciance, jak niezwykłemu zjawisku. "Cholera, to pieroństwo jest wszędzie takie same." Pomyślał z rozczuleniem. Jako Polak nie za bardzo przepadał za wyżej urodzonymi, ale jako ktoś, kto walczył z komunistami, czuł względem nich protekcjonalną sympatię:
- Pozostaje życzyć Szanownej Pani i nam wszystkim, żeby wyprawa odbyła się zgodnie z Pani myślą.
Powiedział kłaniając się nonszalancko.
John co chwila poważniał to znów odzyskiwał swój cwaniacki uśmieszek, tak jakby jego towarzysze wzbudzali w nim mieszane uczucia.
- To będzie ciekawa wyprawa. Czyżby na tutejszych pustkowiach rozdawano drinki i wykładano poezję? Europejczycy są interesujący. U nas gość który błąka się po pustyni, jest traperem, bandytą, albo rewolwerowcem. Zarobić można, hmm... Przynajmniej tak było kiedyś.
Do tej pory rozweselony Amerykanin nieco posmutniał i przybrał nieco bardziej poważny ton.
- Cholera! Sam do końca nie wiem co tu robię. W domu, to znaczy za oceanem nudziło mi się więc przyjechałem. Jak na to niektórzy mówią... Turystyka?
Sabine zmierzyła wzrokiem Polaka. Zawsze była lekko uprzedzona do tego narodu, ale nie wypadało jej ujawniać podobnych uczuć. Uznała, że najwidoczniej zna swoje miejsce, ponieważ się pokłonił. Skłoniła mu lekko głowę i uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Ameryka jest dzika i dlatego zapewne tak postrzega Pan świat. - odezwała się do kowboja- Europa jest dużo bardziej rozwinięta pod względem kulturowym. Jeśli miałby Pan ochotę, mogłabym Panu pożyczyć tomik poezji Goethego.- zaproponowała. Obawiała się, że tomik może ulec zniszczeniu, ale poczucie obowiązku wzięło w niej górę. Chciała sprawdzić, czy byłaby w stanie nawrócić podobnego człowieka na drogę światłości umysłowej.
- Mogę być tłumaczem. Jeżeli zdecydujesz się na tak desperacki krok. - skomentował Jonas, z pełną powagi i teatralnej troksi miną.
Amerykanin przystanął na chwilę, pokiwał głową. Postanowił wyrazić się wprost.
- Gothego? Nie wiem kto to, ale samą Europę zdążyłem trochę poznać. Faktycznie dość nużące miejsce. Kilka lat siedzenie w okopach i czekania aż wróg użyje gazu bojowego. Przerzucanie ciał przyjaciół, walka bez żadnej motywacji. Czysta poezja. Ty prusaku też znasz Europę czyż nie? Dobrze, że przynajmniej przyjaciółka miała międzyczasie możliwość do edukacji. Teraz sens zaczyna być widoczny.
Dziewczyna poczuwa wewnętrzne oburzenie na słowa kowboja. Powstrzymała sie jednak od kąśliwej uwagi. Od tej pory zdecydowała ignorować jego wypowiedzi w podobnym stylu. Stwierdziła, że nie musi tłumaczyć, że na niej wojna odbiła się piętnem.
- Mnie się tam podobało. Było okrutnie srogo, ale u nas w okopach piliśmy za poległych i słaliśmy listy do matek. Oczywiście w przerwach od gangreny, cholery i czerwonki. - uśmiechnął się do wspomnień w odpowiedzi na słowa kowboja. - Ale, jankesie, dobrze mi było gdzie mieszkałem. A to też Europa...
-Panowie i... Pani. - Odwzajemnił uśmiech szlachcianki. Tak. To pieroństwo wszędzie było takie samo, ale co z tego? - Nie ma sensu się licytować i kupczyć przeszłością. Skupmy się na naszym pobycie. Czy ma ktoś z was szersze pojęcie o Egipcie? - Powiedział Jakub.
John niemal zignorował starającego się złagodzić atmosferę Polaka:
- Taa... Napiszcie o tym książkę. Albo lepiej, tomik poezji! “Wojenne okropności, w europejskiej wesołości”. Trochę straciłem chęci do rozmowy, ruszmy załatwić te formalności.
Sabine poczuła sie słabo, słysząc słowa kowboja. Złapała się ramienia Polaka, którego uznała za najmniej grubiańskiego w tym towarzystwie. Szkoda, że nie było tam żadnego dżentelmena, który mógłby odpowiedzieć dosadnie takim typom. Choć coś w głębi duszy mówiło jej, że ten silny mężczyzna w kapeluszu, z nieprzystepnym charakterem jest niezwykle pociągający. Nigdy nie miała do czynienia z podobnymi mężczyznami.
Amerykanina naszła jeszcze jedna smutna myśl: “Europejki? No to może jednak poszukam żony po powrocie do domu.”
Dumny Lechita nie tylko przyjął ramię Niemki, ale nawet ustawił własne, ku wygodniejszemu ułożeniu filigranowej rączki hrabianki. Reszte rozmowy skwitował nieznacznym uśmiechem i pogodnym milczeniem.
Wolał nie zaprzątać sobie i innym głowy, tym, co widział na froncie.
- Zatem jesteś traperem, bandytą czy rewolwerowcem? Zapewne każdym wymienionym? - rzucił z krzywym uśmieszkiem Jonas. Nie zamierzał odpuścić tak ciekawemu typowi od razu, zwłaszcza, że najpewniej czekają ich wszystkich razem najbliższe tygodnie.
Teraz John był już w naprawdę podłym humorze. Bo któż okazał się jego kolegą - Prusak psychopata.
- Każdym po trochu z wyjątkiem bandyty, jeśli chcesz wiedzieć. Gościem który potrafi utrzymać się przy życiu na takich zadupiach. A ty? Wyglądasz na całkiem walecznego.
- Dziękuję za komplement. W pewnym tylko sensie, robię to, co przed wojną. Jestem myśliwym i odpowiadając na wcześniejsze pytanie - skinął głową w stronę Polaka - znam nieco niektóre dzikie okolice tego państwa, ale na pustyni nic nie mogę zagwarantować. W Egipcie tylko się zatrzymywałem w drodze do Chartum i dalej na południe.
- No to jesteśmy w niemal tej samej branży, tylko strzelamy do innych rzeczy. Hej, Polaczek! Byłeś taki rozgadany, a tylko ty jeszcze nie zdradziłeś nam kim jesteś i co cię tu sprowadza.
- Polak. - Odparł z naciskiem, poprawnością i flegmą. - Hmm... Tak w skrócie, to najpierw kryłem się przed Ruskimi. Potem pościgaliśmy z chłopakami ich. Nie obyło się bez strat. Teraz cieszę się wolnością. Zwiedzam...
Tak zaczęła się barwna opowieść, która trwać miała aż do zajścia do urzędnika...
Tak też nim się spostrzegli, znaleźli się przed drzwiami urzędu. Wszyscy panowie, mniej czy bardziej wychowani, przepuścili damę przodem, i zaczęła się dość nudna rozmowa, zakrapiana filiżankami kawy i herbaty.
Przechyliwszy filiżankę niezgorszej kawy, antimurale europy przemówiło.
- Zostaliśmy umówieni na spotkanie z doktorem Hallmeyera.
- Wybaczą Panowie, pozwolę sobie wziąć sprawy w swoje ręce.- Powiedziała Sabine, podchodzac bliżej do urzędnika.- Nazywam się Sabine von Schnarrenberger, Profesor na pewno wspominał o mojej wizycie. Nie chcemy marnować czasu. Proszę o bezzwłoczne poinformowanie go o naszym przybyciu.
- Jak mawiają uczeni - Dodał swoje trzy grosze John, przesadnie akcentując- “Ekspedycja Naukowa”.
Jonas nie przejął się tym, że reszta przejęła sprawy w swoje ręce - był im wręcz wdzięczny. Oparł się spokojnie o ścianę, zdejmując płaski myśliwski kapelusz, po czym wbił skupił się na oberzejrzeniu pokoju i w postaci “prezentów” oznak bytności przybyszów jeszcze innej narodowości. Ciekaw był też, czym sam urzędnik mógł się z lat swojej młodości pochwalić - nie należało go oceniać za jego obecny stan i przyszywać to do całego życia, a znał więcej niż jednego myśliwego w podeszłym wieku o takiej formie.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"
May the Phone be with you!
May the Phone be with you!
-
- Majtek
- Posty: 117
- Rejestracja: poniedziałek, 16 lutego 2009, 21:13
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
-Profesor obozuje po drugiej stronie rzeki. Jego obóz zasłaniają wydmy, ale to tylko kilka godzin drogi. Przepłyniecie rzekę naszym ,,promem".-mówi. Niemal słyszycie jak wokół zdań opadają ironiczne cudzysłowy.-Obawiam się jednak, że państwa sny o sławie i bogactwie, to żałosne mrzonki. Tym razem szczęście się od profesora odwróciło i już chyba nic nie znajdzie. Siedzi tam od miesięcy i rujnuje swoich, coraz szybciej odchodzących, sponsorów. Niezależnie od jego wcześniejszych zasług, w starym kraju czeka na niego wściekły tłum bankierów i prawników.- Pochyla się nad biurkiem w stronę Jonasa-Może to kara za przestawanie z narodem na tyle chorym, by zamienić sterowiec w broń i uderzyć nią w cywilów. Brzmi sensownie, nieprawda-ż?
Sporne jest nie to, czy świat materialny zmienia się za sprawą naszych idei, lecz czy na dłuższą metę zmienia się za sprawą czegokolwiek innego.
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
-
- Marynarz
- Posty: 222
- Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
- Numer GG: 10499479
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Jakub
Sprawa coraz bardziej mu się nie podobała.
Niewypłacalność... koszmary... problemy z prawem...
"Ha! Biłem się z ruskimi, więc żaden brud nie jest mi straszny!"
Pocieszył się w duchu. Może to tylko początek? Każde wielkie przedsięwzięcie napotyka trudności. I to wprost proporcjonalne.
Jakub nie był chciwy. Dopóki miał chleb, coś do popicia, coś by wzrok zawiesić i odrobinę kasy na ewentualną ewakuację, dopóty mógł siedzieć nawet w Egipcie.
-Bardzo nam miło usłyszeć Pańskie teorie. Tym niemniej zamiast domysłów o zbrodni dziejowej i karze boskiej, bardziej przydałyby nam się konkretne informacje.
Na przykład: Jak trafić na prom?
Sprawa coraz bardziej mu się nie podobała.
Niewypłacalność... koszmary... problemy z prawem...
"Ha! Biłem się z ruskimi, więc żaden brud nie jest mi straszny!"
Pocieszył się w duchu. Może to tylko początek? Każde wielkie przedsięwzięcie napotyka trudności. I to wprost proporcjonalne.
Jakub nie był chciwy. Dopóki miał chleb, coś do popicia, coś by wzrok zawiesić i odrobinę kasy na ewentualną ewakuację, dopóty mógł siedzieć nawet w Egipcie.
-Bardzo nam miło usłyszeć Pańskie teorie. Tym niemniej zamiast domysłów o zbrodni dziejowej i karze boskiej, bardziej przydałyby nam się konkretne informacje.
Na przykład: Jak trafić na prom?
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"
H.P.Lovecraft - Nemesis
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"
H.P.Lovecraft - Nemesis
-
- Bombardier
- Posty: 676
- Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
John
Grubas za biurkiem, wydawał się John-owi umyślnie budować mur, nasilać kontrast między zamożnym, utuczonym urzędnikiem, a ubogim traperem z zachodu. Do tego dochodził jeszcze ten kolonialny wystrój wnętrza, maniery. Nawet cholerne małe filiżanki z kawką, czy też herbatką, zdawały się kpić z przybysza.
Nie oznaczało to jednak, że Amerykanin był nieobyty z tą kulturą. Po prostu źle mu się kojarzył ten klimat. Do tej pory większość ludzi żyjących w takim przepychu, których spotkał, była politykami, generałami lub bogaczami poganiającymi niewolników. Złymi ludźmi.
Negatywne wrażenia zostały spotęgowane, po drwiącej wypowiedzi grubasa. Oto Brytol na obcej ziemi, krytykuje inne narody za rozpętywanie wojen. O ironio!
Kiedy już chciał przerwać męczącą dysputę, zdecydowanie przejść do konkretów, albo po prostu przegadać grubasa jakimś wulgaryzmem, uprzedził go Jakub, nie pozostawiając nic do dodania. Polak zdobył u niego plus.
- Yeah... - Krótko poparł kolegę.
Grubas za biurkiem, wydawał się John-owi umyślnie budować mur, nasilać kontrast między zamożnym, utuczonym urzędnikiem, a ubogim traperem z zachodu. Do tego dochodził jeszcze ten kolonialny wystrój wnętrza, maniery. Nawet cholerne małe filiżanki z kawką, czy też herbatką, zdawały się kpić z przybysza.
Nie oznaczało to jednak, że Amerykanin był nieobyty z tą kulturą. Po prostu źle mu się kojarzył ten klimat. Do tej pory większość ludzi żyjących w takim przepychu, których spotkał, była politykami, generałami lub bogaczami poganiającymi niewolników. Złymi ludźmi.
Negatywne wrażenia zostały spotęgowane, po drwiącej wypowiedzi grubasa. Oto Brytol na obcej ziemi, krytykuje inne narody za rozpętywanie wojen. O ironio!
Kiedy już chciał przerwać męczącą dysputę, zdecydowanie przejść do konkretów, albo po prostu przegadać grubasa jakimś wulgaryzmem, uprzedził go Jakub, nie pozostawiając nic do dodania. Polak zdobył u niego plus.
- Yeah... - Krótko poparł kolegę.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"
May the Phone be with you!
May the Phone be with you!
-
- Majtek
- Posty: 117
- Rejestracja: poniedziałek, 16 lutego 2009, 21:13
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Urzędnik pochyla się nad swoim biurkiem, i zaczyna grzebać w kieszeniach. Nie nosi ze sobą zbyt wielu rzeczy - najwidoczniej ma ludzi, którzy robią to za niego.
Nie znalazłszy tego, czego szukał zaczyna patrzeć do szuflad biurka. W końcu wyciąga z biurka szarą, acz ku jego wyraźnemu niezadowoleniu, czystą chustkę do nosa.Następnie łapie duże, strusie pióro ze złoconą, grawerowaną w arabeski stalówką. Gdy ze znaczną niedbałością kreśli po beżowym materiale, błyska na jego powierzchni kilka indyjskich rubinów i szmaragdów, co daje ciekawy efekt w połączeniu z nasadką wyrzeźbioną w australijskim opalu. Po kilku pociągnięciach moczy pióro w srebrno-rogowym kałamarzu z czegoś co tobie, John wydaje się kopytem znanego ci z wypchanych kukieł bizona, a tobie Jakub, częścią ciała tura, który jest i jednak znany jedynie z ilustracji.
W tym momencie spostrzegacie, że cały pokój to w istocie małe British Museum. Zbiór pamiątek po wszystkich ludach, które nie były dość twarde, by oprzeć się Imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi. Imperium, w którym dziesiątki tysięcy kolonów, ludzi takich jak ten tu, trzymają cudzą ziemię i wprowadzają na niej ciekawy wariant idei stworzonej przez pewnego Galilejczyka. Idea ta została wyzuta z przepychu, radości i przekonania o tym, że nawet najbardziej zdziczały człowiek dalej jest człowiekiem i zasługuje na miłosierdzie. Wariant ów zwie się anglikanizmem.
-Tu jadają cywilizowani europejczycy. Niestety nie wiem gdzie jadają Prusacy i przeklęci buntownicy.-tu spogląda w twoją stronę, Thompson.-Prosił bym o unikanie tego miejsca w porach posiłku, bo u większości naszych niemiecki może wywołać torsje. I jeśli już się tam pojawicie, to wejdźcie tylnym wejściem, by nie zepsuć nikomu dnia. Przystań znajduje się przy rzece, ale nie spodziewałem się po takich dzikusach, że będą to wiedzieć, bo na takich co mają kontakt z wodą nie wyglądacie. Zresztą... Macie chyba przewodnika? A może profesor trzyma go do innych celów, co?
Urzędnik, jak każdy cham, przyjmuje widać milczenie jako oznakę słabości i rozzuchwala się coraz mocniej. Są czasy i kraje w których dostał by już w twarz, a nawet zastrzelenie go zostało by uznane za wspaniałe rozwiązanie tego straszliwego faux pas. Niestety człowiek ten stanowi w tej dziczy Imperium Brytyjskie (które z Brytami ma tyle wspólnego, że wyrosło na ich grobie) i wie, że atak na niego to atak na państwo ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Jakub, Jonas... Nagle orientujecie się, że ten człowiek prowadzi własną, wewnętrzną grę, ale nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, co konkretnie chce uzyskać poprzez sprowokowanie was.
Urzędnik, kończąc swój bezczelny, iście nowoczesny wywód, ciska ukończoną mapkę na stół.
-Proszę, macie tutaj plan MOJEGO pięknego miasta, które przez pewien czas będziecie szpecić. Cieszę się, że mogę dopomóc autodestrukcyjnym popędom czterech fryców i pieprzonego secesjonisty.-po raz ostatni sięga po ciężką artylerię urzędnik, po czym zastyga, lekko pochylony, nad blatem biurka.
Nie znalazłszy tego, czego szukał zaczyna patrzeć do szuflad biurka. W końcu wyciąga z biurka szarą, acz ku jego wyraźnemu niezadowoleniu, czystą chustkę do nosa.Następnie łapie duże, strusie pióro ze złoconą, grawerowaną w arabeski stalówką. Gdy ze znaczną niedbałością kreśli po beżowym materiale, błyska na jego powierzchni kilka indyjskich rubinów i szmaragdów, co daje ciekawy efekt w połączeniu z nasadką wyrzeźbioną w australijskim opalu. Po kilku pociągnięciach moczy pióro w srebrno-rogowym kałamarzu z czegoś co tobie, John wydaje się kopytem znanego ci z wypchanych kukieł bizona, a tobie Jakub, częścią ciała tura, który jest i jednak znany jedynie z ilustracji.
W tym momencie spostrzegacie, że cały pokój to w istocie małe British Museum. Zbiór pamiątek po wszystkich ludach, które nie były dość twarde, by oprzeć się Imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi. Imperium, w którym dziesiątki tysięcy kolonów, ludzi takich jak ten tu, trzymają cudzą ziemię i wprowadzają na niej ciekawy wariant idei stworzonej przez pewnego Galilejczyka. Idea ta została wyzuta z przepychu, radości i przekonania o tym, że nawet najbardziej zdziczały człowiek dalej jest człowiekiem i zasługuje na miłosierdzie. Wariant ów zwie się anglikanizmem.
-Tu jadają cywilizowani europejczycy. Niestety nie wiem gdzie jadają Prusacy i przeklęci buntownicy.-tu spogląda w twoją stronę, Thompson.-Prosił bym o unikanie tego miejsca w porach posiłku, bo u większości naszych niemiecki może wywołać torsje. I jeśli już się tam pojawicie, to wejdźcie tylnym wejściem, by nie zepsuć nikomu dnia. Przystań znajduje się przy rzece, ale nie spodziewałem się po takich dzikusach, że będą to wiedzieć, bo na takich co mają kontakt z wodą nie wyglądacie. Zresztą... Macie chyba przewodnika? A może profesor trzyma go do innych celów, co?
Urzędnik, jak każdy cham, przyjmuje widać milczenie jako oznakę słabości i rozzuchwala się coraz mocniej. Są czasy i kraje w których dostał by już w twarz, a nawet zastrzelenie go zostało by uznane za wspaniałe rozwiązanie tego straszliwego faux pas. Niestety człowiek ten stanowi w tej dziczy Imperium Brytyjskie (które z Brytami ma tyle wspólnego, że wyrosło na ich grobie) i wie, że atak na niego to atak na państwo ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Jakub, Jonas... Nagle orientujecie się, że ten człowiek prowadzi własną, wewnętrzną grę, ale nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, co konkretnie chce uzyskać poprzez sprowokowanie was.
Urzędnik, kończąc swój bezczelny, iście nowoczesny wywód, ciska ukończoną mapkę na stół.
-Proszę, macie tutaj plan MOJEGO pięknego miasta, które przez pewien czas będziecie szpecić. Cieszę się, że mogę dopomóc autodestrukcyjnym popędom czterech fryców i pieprzonego secesjonisty.-po raz ostatni sięga po ciężką artylerię urzędnik, po czym zastyga, lekko pochylony, nad blatem biurka.
Sporne jest nie to, czy świat materialny zmienia się za sprawą naszych idei, lecz czy na dłuższą metę zmienia się za sprawą czegokolwiek innego.
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
-
- Pomywacz
- Posty: 51
- Rejestracja: niedziela, 17 kwietnia 2011, 16:21
- Numer GG: 5303286
- Kontakt:
Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa
Sabine Schnarrenberger
Początkowo przysłuchiwała się urzędnikowi, ale z każdnym jego kolejnym słowem nieco odpływała myślami. *Jeśli Profesor sprowadził nas, żebyśmy mu pomogli, obawiam się, że będzie zawiedziony. O wykopaliskach wiem tak niewiele... A ci szaleni mężczyźni, których swoją drogą nie wiem, gdzie znalazł (najprawdopodobniej krążył po jakichś plebejskich ulicach, tylko po co? Profesor zawsze był człowiekiem trudnym do rozszyfrowania) pewnie jeszcze mniej.
- Proszę zachować swoje prostackie uwagi o sterowcach i Profesorze dla siebie. - warknęła w końcu urażona. - Nie przyszliśmy tu wysłuchiwać obelg *Schmarotzer bez krztyny kultury osobistej *
Sabine podziwiałą pióro urzędnika i na pewno przy najbliższej okazji kupi sobie podobne. Tylko droższe. Swoją drogą szkoda, że podobne gadżety są w posiadaniu ludzi, którzy na pewno nie potrafią docenić ich wartości. Potem dopiero zauważyłą wystrój pokoju, który już nie pozwolił jej na oderwanie od siebie wzroku. Wszystko tam było tak interesujące i piękne zarazem. Powstrzymałą się jednak od zbyt nachalnego przyglądania się poszczególnym przedmiotom. "Wunderschön..." wymamrotała do siebie po cichu.
Kiedy usłyszała kolejną wypowiedź urzędnika, obniżyła lekko głowę z Pańskim gestem.
- Pan nie zdaje sobie najwyraźniej sprawy z tego, z kim ma do czynienia. Prosiłabym na przyszłość o rozwagę, zanim rzuci Pan kolejne zniewagi. Mam dość wpływów, by pożałował Pan swojego gruniaństwa. Proszę o podanie swojego nazwiska, a najlepiej zapisanie go wyraźnie na osobnej karteczce, a na pewno otrzyma Pan niebawem odpowiednią naganę. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim, żeby zwykły urzędnik cenił się wyżej niż powinien. Pomyliły się Panu miejsca. To ja tu jestem gościem, a pańskim obowiązkiem jest udzielanie nam pomocy i informacji.
Poczekała na karteczkę i resztę towarzystwa (leiej nie chodzić w tych okolicach samemu), po czym wstała z miejsca i udałą się do drzwi wyjściowych.
Początkowo przysłuchiwała się urzędnikowi, ale z każdnym jego kolejnym słowem nieco odpływała myślami. *Jeśli Profesor sprowadził nas, żebyśmy mu pomogli, obawiam się, że będzie zawiedziony. O wykopaliskach wiem tak niewiele... A ci szaleni mężczyźni, których swoją drogą nie wiem, gdzie znalazł (najprawdopodobniej krążył po jakichś plebejskich ulicach, tylko po co? Profesor zawsze był człowiekiem trudnym do rozszyfrowania) pewnie jeszcze mniej.
- Proszę zachować swoje prostackie uwagi o sterowcach i Profesorze dla siebie. - warknęła w końcu urażona. - Nie przyszliśmy tu wysłuchiwać obelg *Schmarotzer bez krztyny kultury osobistej *
Sabine podziwiałą pióro urzędnika i na pewno przy najbliższej okazji kupi sobie podobne. Tylko droższe. Swoją drogą szkoda, że podobne gadżety są w posiadaniu ludzi, którzy na pewno nie potrafią docenić ich wartości. Potem dopiero zauważyłą wystrój pokoju, który już nie pozwolił jej na oderwanie od siebie wzroku. Wszystko tam było tak interesujące i piękne zarazem. Powstrzymałą się jednak od zbyt nachalnego przyglądania się poszczególnym przedmiotom. "Wunderschön..." wymamrotała do siebie po cichu.
Kiedy usłyszała kolejną wypowiedź urzędnika, obniżyła lekko głowę z Pańskim gestem.
- Pan nie zdaje sobie najwyraźniej sprawy z tego, z kim ma do czynienia. Prosiłabym na przyszłość o rozwagę, zanim rzuci Pan kolejne zniewagi. Mam dość wpływów, by pożałował Pan swojego gruniaństwa. Proszę o podanie swojego nazwiska, a najlepiej zapisanie go wyraźnie na osobnej karteczce, a na pewno otrzyma Pan niebawem odpowiednią naganę. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim, żeby zwykły urzędnik cenił się wyżej niż powinien. Pomyliły się Panu miejsca. To ja tu jestem gościem, a pańskim obowiązkiem jest udzielanie nam pomocy i informacji.
Poczekała na karteczkę i resztę towarzystwa (leiej nie chodzić w tych okolicach samemu), po czym wstała z miejsca i udałą się do drzwi wyjściowych.
Palmira Nache
http://jezykoznawstwo.blogspot.com/
http://jezykoznawstwo.blogspot.com/