To właśnie ta noc. Dłoń wampira silnie ściskała kierownicę, a on sam gdyby wciąż odczuwał emocje, czułby teraz olbrzymie podniecenie. Fakt że mknął teraz autostradą prosto ku City, gdzie czekało na niego metaforyczne usunięcie drzazgi z tyłka, sprawiał że stopa na gazie robiła się coraz cięższa. Wszędzie wokół migały momentami inne auta, a krople deszczu wirowały im w kołach. Wycieraczka zawodziła, wierzgając się na szybie w obie strony. Gdyby Otto wiedział że na scenie zbrodni znajdzie jeszcze i pewnego wygnańca, zacząłby taranować swoją drogę tam.
Kurwa! Centrum Londynu! Sklepy z biżuterią, drogie restauracje i ociekające przepychem hotele! Nawet publiczne toalety pachną tutaj lawendą! "John" jednak nie miał dużo czasu na myślenie, tak więc wolał zaufać przeczuciu. Biegnąc przez ulicę na której ironicznie zaczęło przybywać gapiów, potknął się o jednego i upadł twarzą na chodnik. Gdy wstawał gotowy do dalszego szaleńczego biegu poczuł że coś rusza się w jego ustach. Przejechał językiem po zębach, czując jak narasta w nim poczucie zrezygnowania. Brakowało mu obydwu siekaczy. Wypowiadając rekordową liczbę przekleństw w swoich myślach, przedzierał się przez tłum, widząc jak niektórzy ludzie uciekają, inni podbiegają, a jeszcze inni wypytują się tych poprzednich co się tam dzieje. Godzina była późna, ale było to w końcu serce miasta.
W tym samym momencie Sasza starał się przekraść za tłumem śmiertelnych obserwujących demolkę. Wszyscy stali na tyle blisko żeby szaleniec ich spostrzegł, lecz na tyle daleko by mieli złudzenie możliwości ucieczki gdy już tak się stanie. Ludzie pierzchali i odbiegali na metr czy dwa gdy wampir wykonał najmniejszy ruch w ich stronę. Część nagrywała, inni robili zdjęcia. Niektórzy rozmawiali przez telefon z przerażonymi lub podekscytowanymi głosami. Całe szczęście że nikt nie wymyślił telefonu z aparatem, bo każdy teraz by utrwalał tą scenę. Danaiłow szybkim ruchem ręki zrzucił na ziemię sprzęt kilku amatorskich paparazzi i zniknął w tłumie nim ktokolwiek zdążył zaprotestować. Jednak ludzi było za dużo, a Jean-Baptiste niedługo stanie się gwiazdą internetu. W tej chwili, gdy Malarz przebijał się na sam przód tego motłochu, jego przyjaciel wywlókł z rozbitego przezeń samochodu niemowlę i rzucił nim w obserwujących ludzi. Wokół rozległy się piski kobiet.
Krew ciekła z ust biegacza całym strumieniem. Warsztat! Szukaj! Pracowałeś tam? Tak, pewnie tak! I nagły stop. Po drugiej stronie ulicy. Wystarczy przebiec pomiędzy utkwionymi w korku autami i dyskretnie zabrać stamtąd butlę. Za duża żeby ją chować do kieszeni, ale coś się wymyśli. Krwiopijca przeskakuje przez barierkę i jest już na jezdni, biegnie pomiędzy autami, a ich kierowcy trąbią na niego wściekle. Przetaczając się po masce jednego z samochodów, słyszy za sobą przekleństwa i krzyk, ale już jest po drugiej stronie. Nie patrzy nawet na szyld warsztatu, tylko gna do alejki prowadzącej na tyły, a stamtąd prosto do garażu. Jeśli będzie szybki, a butla będzie stała w widocznym miejscu, to wykona swoje zadanie nawet jeśli ludzie go zauważą. Gdzieś ze środka dobiegały stłumione odgłosy radia. No dobra, stary, to twoje pięć minut chwały - pomyślał, po czym kopniakiem otworzył drzwi na zaplecze.
Krew. Znajdź. Zabij. Czerwona kurtyna opadła na umysł sadystycznego fotografa, a cały świat topił się w mroku. niemożliwe byłoby oddanie furii która go opętała w prostych słowach. Był to gniew pomieszany z przerażeniem, z dziką chęcią zabijania i ze wściekłą rozpaczą. Wyobraź sobie tą scenę, czytelniku, jako pełną spokoju i harmonii symfonię dźwięku i obrazów. Spróbuj gwałtowne i niefinezyjne ruchy wampira zamienić w piękny taniec szaleństwa. Zobacz jego piękne, rude włosy falujące na wietrze, płynące za postacią, a chwilę później umoczone krwią. Białe, delikatne palce rozszarpujące skórę śmiertelnego przechodnia, emocje malujące się na twarzy ofiary - zaskoczenie, strach, i ta najgorsza z myśli, której samo wypowiedzenie wiąże się z przerażeniem.
"Ja umrę. Ja umrę? Nie, ja nie mogę umrzeć, nie teraz". Partnerzy tańca śmierci zmieniają się co chwila, a piękna czerwień zaznacza ślad kroków. Skok, obrót, ryk dobiegający nie z wnętrza ciała, lecz z duszy. Taniec trwa dalej. Lśniące oczy tancerza zatrzymują się na najnowszym partnerze. Twarz wyrzeźbiona przez niezbyt wprawionego rzemieślnika, dzika i niezadbana. Długie, ciemne włosy i niechlujny zarost. Natomiast ciało... fotograf Jean obdarzył postać najszczerszym uśmiechem i ruszył w jego kierunku. Jegomość coś mówił, ale jego szpetny głos zginął w pięknie melodii tańca bestii.
Gdyby ktoś spytał Saszę co robić w sytuacji gdy szarżuje na ciebie wściekły wampir, wokół ludzie robią zdjęcia, a masz sekundę na decyzję odpowiedziałby: uciekać. To właśnie zrobił, ale w zasadzie to nie była część jego planu. Uciekał, bo okropnie długie szpony Jeana o mały włos nie roszarpały jego twarzy. Jedynym pewnym schronieniem były wraki samochodów rozwalonych przez tego zwierza, bo na otwartym terenie ten dopadł by Malarza w kilka sekund. Cała ulica pod hotelem wyglądała teraz jakby odpalono tam bombę, po czym zaczęto strzelać do przechodniów. Wszędzie leżały zmasakrowane ciała, a niektóre samochody wyglądały jakby zaraz miały eksplodować. Trudno uwierzyć że zrobiła to jedna istota. Toreadorowi udało się wskoczyć za jakieś zdemolowane auto, z dala od tłumu, ale z wciąż poruszającym się Jeanem, który zwęszył jego trop. Danaiłow znajdując osłonę zyskał jedynie kilka dodatkowych sekund. Teraz zaczynała się jego walka o przetrwanie.
W miejscu gdzie poprzednio obserwowano niezwykle silnego szaleńca, ludzie zaczęłi dyskutować pomiędzy sobą w ekscytacji, a kilku z kamerami szło w kierunku w którym pobiegł za tamtym człowiekiem. Biedny idiota, pewnie już nie żyje. Motłoch nie zauważył jak z tyłu podjeżdża srebrne BMW, którego kierowca z nonszalancją i spokojem wysiada ze środka, chłodnym wzrokiem obserwując całą scenę. Jest tu przed policją, bardzo dobrze. Spogląda obok, na zaparkowaną tam czarną taksówkę, i nie zdaje sobie sprawy że przyjechała nią osoba, która tej nocy powinna pozostać w apartamencie. A wraz z nią wygnaniec, którego wkrótce poszukiwać będzie w całym Londynie. Póki co zadaniem Otto Reinstein'a było wyjęcie taśm z nagraną rozmową Toreadorów i ich ofiar, które schowane były w hotelu, a nie jak zapewne podejrzewały te ćwoki, poza nim. To, oraz upewnienie się że dowody będą obciążające. Myśl ta, oraz widok pobojowiska sprawiły że Otto prawie się uśmiechnął.
Waga przeciętnej kobiety. "John" chyba jednak trochę się przeliczył, albo już dawno żadnej nie niósł w ramionach. Biegł najszybciej jak mógł, wracając tą samą drogą którą przybył - przez ulicę. Widząc go, niektórzy kierowcy zastygali w zdziwieniu. Kilku wysiadło z samochodów, równie zdumionych. Jeden czy dwóch chwyciło za telefony.
"Fuck, fuck, fuck, fuck!" - było jedynym co wampir mógł teraz z siebie wydobyć. W oddali słychać skowyt policyjnych syren. Z warsztatu wybiega dwóch angoli, krzycząć coś za nim. Pewnie zaczęli go gonić, ale krwiopijca się nie odwracał. Na szczęście butla z gazem okazała się być bardziej wygodniejsza pod względem ułożenia. Po prostu przełożył ją sobie przez ramię, a nogi dyndały z tyłu, podczas gdy -
Fuck. Waga przeciętnej kobiety...
Czas uciekał, a właściciel czerwonych szkiełek pozostał bez opcji, w samym środku największego burdelu w tej części miasta. Taksówka tego narwańca chyba wciąż była na chodzie, nie? Już rozważał ucieczkę, gdy zobaczył mężczyznę w skórzanym płaszczu wchodzącego do hotelu. Okolica wygląda jak po wojnie, a ten spokojnie wchodzi sobie po schodach, jakby obok wcale nie szalał wściekły wampir, rozrywając wszystkich na kawałki. Odpowiedź nasuwała się sama... stary znajomy "Johna", Szeryf, już tu był.