[The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

[The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Wiek Cudów

Rozdział I
Przebudzenie

Pierwszy zawsze powraca słuch...
Głowy leżących w pomieszczeniu postaci powoli wypełniło jednostajne buczenie i wytłumione odgłosy kroków, dobiegające ze wszystkich kierunków. Wraz ze zmysłem węchu, przybył dziwny zapach sterylnej czystości, przetykany gdzieniegdzie lekką nutą nieznanych, egzotycznych roślin.
Przywrócony zmysł smaku szybko zindentyfikował w waszych ustach dziwaczny, kwaśny posmak i coś o wiele bardziej niepokojącego - skrzepłą krew.
Potem wrócił wzrok.
Powoli, w wyostrzającej się grze kolorów i światłocieni wyłoniło się sklepienie sufitu. Żebrowy, organiczny konstrukt z półprzezroczystych, żółtawych błon i solidnego brązowego materiału, przypominającego drewno.
Źródło światła, oprócz rozlewających blady blask błon stanowił wielki blok błękitnego krzyształu, stojący w centrum pomieszczenia.
Dookoła kamienia wyrastały z podłogi cztery ascetyczne zarówno w budowie, jak i zdobnictwie leżanki. Jedna leżanka była pusta. Na pozostałych - trzy postaci: młody Dunmer oraz dwóch ludzkich mężczyzn w sile wieku: Redgard i Cesarski.

Ich reakcje, na powracającą przytomność były wręcz identyczne: zrzucenie z siebie mozaiki dziwacznych, wywołujących uczucie mrowienia kamieni, przyjęcie pozycji siedzącej, spostrzeżenie własnej nagości, jeszcze dokładniejsze zakrycie swoich miejsc intymnych tkaniną, spoczywającą na biodrach...
Potem przyszedł czas na dokładniejsze czynności poznawcze...

Miejsce, w którym wylądowali wprawiło przybyszy w osłupienie, jednak w rdzennym mieszkańcu również wywołało źle skrywany niepokój.
Sytuacji bynajmniej nie ratował fakt spostrzeżenia na niewielkiej galeryjce nad pomieszczeniem dwóch postaci. Szczegóły ich wyglądu tonęły w światłocieniu. Można było jedynie zauważyć, że jedna odziana jest w szatę, a druga, jest niezwykle wysoka.
Odziana w szatę postać odeszła od balustrady. Za nią udała się wysoka.
Chwilę później rozległ się wyraźny odgłos schodzenia po schodach. Na dół - do pomieszczenia z kryształem...


Witam wszystkich na sesji :)
Mam nadzieję, że wypali, a zarówno MG, jak i gracze będą żyli długo i szczęśliwie.
Piszemy wedle uznania pierwszo-lub drugoosobowo.
Klasycznie przed postem Imię postaci
Czynności zwyczajną czcionką.
Dialogi kuryswą.
"Jeśli chcecie się dzielić myślami, to w cudzysłowiu"
Tempo: Odpis na dwa dni.
Za długie, nieusprawiedliwione nieodpisywanie: Śmierć.

Nie wiem, co powiedzieć...
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wevewolf »

Lucius i Rautard

Lucius siedział na staromodnym, bujanym krześle, w jakimś salonie urządzonym bardzo nie po Cyrodiljańsku.
- Dawaj maleńka, nie obawiaj się - powiedział, kładąc dłoń na głowie kobiety która klęczała między jego nogami - Będzie bardzo przyjemnie... Tak przynajmniej mi się zda...

Świadomość powróciła do niego lotem błyskawicy, zdążył tylko zakląć i wizja rozwiała się, rozmyła, straciła ostrość. Poczuł że leży, na czymś w rodzaju leżanki, i że czuje gorzki posmak zakrzepniętej krwi w ustach.
Wypluł ją, czuł dojmujące pragnienie, jednakże nie miał przy sobie bukłaka z wodą. Tak naprawdę, nie miał przy sobie - ani na sobie - nic! Po chwili poczuł że jednak jakaś tkanina zakrywa jego dość kontrowersyjną prywatność. Podniósł się do pozycji siedzącej.
- Gdzie ja jestem, do cholery - powiedział, nie siląc się nawet na cynizm. Momentem nie miał na niego ochoty - Gdzie ja jestem?
Odwrócił się i dostrzegł Rauta, swojego starego przyjaciela, który gramolił się w leżance obok.
- Raut, co się tutaj stało i dlaczego nie ma tutaj żadnych pięknych kobiet, do cholery?
Tymczasem Redgard, drapiąc się po głowie usiadł na leżance. Świadomość wróciła niedawno. Rozglądnął się po miejscu do którego nie wiadomo jakim cudem trafił. Po chwili spostrzegł że jest odziany tylko w przepaskę biodrową. Zabrali mu nawet jego miecz. "Chwila "pomyślał "Kto zabrał?" Chciał wstać kiedy usłyszał głos Łasego. Z ulgą przyjął fakt, że jest tu z kimś kogo w miarę dobrze zna. Łasy mruczał coś pod nosem, ale widocznie też nie wiedział co się dzieje bo spytał się Rauta. Chciał odpowiedzieć, ale w ustach miał jeszcze resztki skrzepłej krwi, która utrudniała mu zrozumiałą mowę. Odcharknął i splunął na podłogę mając nadzieję że to pomoże. Pomogło.
- Nie mam pojęcia, Łasy - wycharczał Raut - Nie wiem co się dzieje. Głowa mnie zdrowo napierdala. Pamiętasz coś?
- Nie ciebie jednego boli łeb - odpowiedział Lucius, rozcierając potylicę. - Zabrali mi nawet pieprzoną opaskę na włosy! Ej! - zawołał w bliżej nieokreślonym kierunku - Ciekawe czy znalazł się jakiś dowcipniś który skorzystał z tego że umięśniony redgard leżał nagi i nieprzytomny na leżance!
- Co ty pierdolisz? Nie odpowiedziałeś, do wszystkich diabłów! - warknął Raut.
Lucius westchnął.
- Nic nie pamiętam - odparł po chwili - Wydaje mi się, że byliśmy w burdelu w Cheydinhall, ale głowy nie dam... Ani cnoty! - zakrzyczał, odzyskując w jednej chwili swoje dziwne poczucie humoru, i grożąc sufitowi pięścią, wykrzywiając się w przedziwny sposób.
- Pewien jesteś że w Cheydinhall? - zapytał Redgard, zupełnie ignorując idiotyczne żarciki Łasego. Przez wiele lat znajomości nauczył się je ignorować. - To czasem nie było Chorrol? I gdzie my jesteśmy!? Powinieneś wiedzieć, w końcu taki uczony jesteś!
- Może i w Chorrol... Chyba masz rację... zresztą cholera wie. - Lucius potrząsnął głową. Wtedy dostrzegł osobliwie wyglądający kryształ stojący na środku przedziwnego pomieszczenia w którym się znaleźli. - To miejsce wygląda na coś, w rodzaju jakiejś sali, albo powiedziałbym nawet pałacu... Zresztą nie mam pojęcia Raut. Patrz, ktoś tam stoi!
Rzeczywiście - na galeryjce, osobliwie 'zawieszonej' nad pomieszczeniem, stały dwie postaci. Jedna była wyjątkowo wysoka, a druga odziana w szatę. Lucius już otworzył usta, by rzucić jakiś kolejny, w jego mniemianiu cięty, ironiczny komentarz, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język.
- To chyba oni nas tu przenieśli - mruknął Raut - Musimy się do nich dostać. Ten kryształ... Ty się na tym znasz. Nie było takich w ruinach?
- Nie mam pojęcia - odparł Łasy, nie spuszczając wzroku z dziwnych postaci. - Patrz, schodzą tutaj! Ciekawe czy mają dobre wino i wygodne narzędzia tortur! - rzucił ze złością, i zamierzenie głośno. Postanowił wstać.
- Raut, bądź gotowy... zrobić coś, cokolwiek. Czy ktoś wie jak się tutaj znaleźliśmy? I czy ktoś umie robić coś oprócz pierdzenia, jedzenia i chędożenia?
Z tymi słowami zwrócił się do pozostałych, nieznanych mu towarzyszy.

Nie chcemy się rozpisywać, a ja nie podzielam powszechnej ostatnio opinii że najlepiej posta pisać razem z MG, wole klasyczne "upy", tak więc czekam na reakcję innych Graczy, ew zrobię jeszcze z innym graczem konfę jeśli wywiąże się dialog czy coś i czekamy na odpowiedź Mistrza
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

Vorion Lareantil

Wysoki altmer o ostrych rysach bardziej pasujących do Mrocznego Elfa szedł powoli za starszą osobą. Tak jak druga sylwetka odziany był w szatę i zarówno przez charakterystyczny kolor skóry, jak i biel odzienia kontrastujące z długimi, w nieładzie i zaniedbaniu zaplątanymi na karku i plecach czarnymi włosami uwidaczniały go. Obserwował trójkę poniżej z obojętnym wyrazem twarzy, krzywiąc się z niesmakiem w reakcji na niewątpliwie wulgarną w jego mniemaniu wymianę zdań ludzi. Widać było jednak mimo wyniosłego wyglądu i zachowania niepokój i zagubienie. Może przez ten zbyt badawczy, rozbiegany wzrok, może przez niepewne dotrzymywanie kroku drugiej osobie, bez jej wyprzedzania. Zanim jeszcze obie postacie zeszły na dół galeryjki, zadał słyszalne dla wszystkich w pomieszczeniu pytanie:
- Czy my zginęliśmy?
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Tarvyn Viake

Ku swemu zdziwieniu Tarvyn stwierdził że wciąż żyje. Nim dobrze przejrzał na oczy, już układał plan ucieczki z więzienia. Wielkie było jego zdziwienie kiedy zorientował się że nie znajduje się w areszcie. Dwóch typków obok rozpoczęło niezbyt zajmującą konwersację o burdelach i cnocie, to też z początku zupełnie ich zignorował. Wstał i obwiązał tkaninę dookoła pasa. Rozpoczął intensywne badać otoczenie, swymi wnikliwymi, czerwonymi oczyma.
"Bez wątpienia komnata w tym stylu nie jest dla mnie dobrym miejscem. Po trzykroć wolałbym zostać złapany przez cesarskich, są o wiele naiwniejsi i nie zdarza im się trzymać żywych ludzi w prywatnych kolekcjach. Patrząc się na tych dwóch n'wah obok można by było wywnioskować że trafiłem do niewoli, ale nigdzie nie widzę kajdan lub krat. Nie ma sensu się zastanawiać, znając kreatywność Telvani to może być cokolwiek. Instynkt mi podpowiada że to coś mnie przerasta i lepiej stąd zwiewać."
Jego uwagę zwróciły dwie postacie schodzące po schodach. Wyglądały na lepiej poinformowane, więc zdziwiło go pytanie altmera.
- Nchow! Głupie pytanie. Czyżby mój oprawca zadręczał się sensem egzystencji? - Zrobił pauzę, jakby zorientował się, że to co powiedział mogło być nie do końca rozważne. - Przepraszam sera, myślę że zaszła pomyłka. Mógłbym odzyskać swoje rzeczy i odnaleźć drogę do wyjścia?
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Wszyscy.

Coś, co zgromadzeni mogli uznać za swoistą dekorację - wielki metalowy dysk na ścianie okazał się być w rzeczywistości drzwiami. Gładko przesunął się, odsłaniając dwie postaci - Altmera i Dunmera.
Mroczny elf odziany był w dość skromnie zdobioną, szarą szatę z kościanym naramiennikiem i nietypowym kołnierzem wysadzanym ciemnymi kamieniami. Sposób, w jaki strój układał się na ciele, oraz jego nietypowy krój zdradzały jej wyjątkową jakość.
Pomarszczone, zamyślone oblicze zdradzało późny nawet wedle elfiej rachuby wiek. Siatka białych wzorów na twarzy sprawiała, że Dunmer wyglądał na strapionego niezależnie od mimiki, którą przyjmował.
Jego głowę okalały, krótko przystrzyżone, białe włosy.
Mimo wieku poruszał się wyprostowany, pewnym, sprężystym krokiem.
W dłoni trzymał filiżankę z parującym wywarem o oszałamiającym aromacie.

Wszyscy nowoprzebudzeni poczuli zastanawiający pociąg do tego zapachu.

Za Dunmerem drzwi przekroczył Altmer. Z powodu wzrostu musiał schylać się, by przekroczyć osobliwe wrota.
Złotoskóry elf w przeciwieństwie do swojego mroczniejszego krewnego nie wyglądał wcale pewnie - nawet mimo epatującej od niego dumy.

Zapadła pełna napięcia cisza. Przerwał ją dopiero Altmer swoim nietypowym pytaniem.
Poważne, nieruchome dotąd usta starego Dunmera wygięły się w cieniu uśmiechu.

-Gdyby ktoś tutaj zginął, to zapewne by nie żył.- Odparł pogodnie swoim głębokim, chrapliwym głosem, pociągnąwszy uprzednio łyka ze swojej filiżanki.

Jego usta szybko powróciły do właściwego im, obojętnego wyrazu.
Oczy starca odpłynęły wzrokiem gdzieś w przestrzeń. Milczał, a tatuaże na jego twarzy wraz z tęsknym spojrzeniem utworzyły dziwny, godny wręcz sportretowania efekt.

Nastała kolejna chwila milczenia, wypełniona jedynie jednostajnym buczeniem, którego źródłem zdawał się być kryształ.

Tę przerwał młody Dunmer, siedzący na leżance.
Oprawca kompletnie zignorował pierwszą wypowiedź, pozostając dalej w dziwnym stanie zamyślenia.
Dopiero na konkretnie postawione pytanie gospodarz raczył odpowiedzieć.. Nie zmieniał jednak kierunku, w którym spoglądał.

-Oczywiście... Za mną.- Rozkazał, niechętnie powracając do rzeczywistości.
Ruszył wartkim krokiem w kierunku kolejnych okrągłych drzwi. Gestem nakazał im przesunąć się, po czym zaczął oddalać się w głąb korytarza z rzeźbionego, brązowego materiału.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wevewolf »

Lucius i Raut

Jak Lucius się spodziewał, zupełnie go zignorowano. Nie przejął się tym.
Szczerze powiedziawszy, był sfrustrowany. Co się stało i dlaczego się tu znaleźli. Pytania same cisnęły mu się na usta.
Dlatego też, kiedy dziwni przybysze ruszyli przed siebie jeszcze dziwniejszym korytarzem, poszedł za nimi natychmiast, pragnąc się czegoś dowdzieć.
Raut ruszył natychmiast za Łasym. Chciał go kopnąć i powiedzieć żeby milczał, jednak sam był zaciekawiony. Po chwili namysłu stwierdził jednak, że niewyparzony język jego przyjaciela może doprowadzić do fatalnych skutków.
- Hej! - zawołał Lucius - Uprzejmie kajam się o wybaczenie, ale czy wielmoża w tym błyszczącym wdzianku nie mógłby czegoś mi wyjaśnić? Na przykład kim, na dziwiątkę, jest i co ja tutaj robię?
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Tarvyn Viake
Młody dunmer nieco mniej chętnie ruszył za pochodem. Ostrożnie stąpał za towarzyszami niedoli i nieufnie rozglądał się dookoła. Próbował przypomnieć sobie znane mu osobistości z rodu Telvanni. Jeśli jest to wieża maga, to powinien już ją kiedyś widzieć, lub przynajmniej o niej słyszeć. Wciąż był nastawiony bardziej na ucieczkę niż współpracę.
"Ta... Jasne. Wpadniemy na ziółka, pogadamy i do domciu. Ten gość musi coś knuć, inaczej by nas tutaj nie było. Pewnie potrzebuje jakiś szczurów doświadczalnych, więc umyślnie wybrał takich za którymi nikt specjalnie nie będzie płakał. Co ważniejsze, jeśli nie przespałem stu lat i na Vanderfell wciąż panuje prawo cesarstwa, to nie powinienem długo zabawiać w strefie Rodu Telvanni."

Tymczasem lekko zaczęło go bawić zagubienie Redgarda i Cesarskiego. Przynajmniej przy nich nie czuł się najgorzej poinformowany.
- A czym na trójcę jest dziewiątka? - Szepnął z nieco szyderczym uśmiechem w ich stronę.
Ciekaw był, skąd oni się tu w ogóle znaleźli. Jeszcze żywi i niezniewoleni.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

błąd systemu
Ostatnio zmieniony niedziela, 2 stycznia 2011, 16:01 przez the_weird_one, łącznie zmieniany 1 raz.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

Vorion Laereantil

Altmer zdawał się ignorować pozostałych, poza może Dunmerem, po zlustrowaniu go wzrokiem spoglądał nań co jakiś czas, coś rozważając. Gdy stał w sali razem ze starcem, widać było wyraźnie jego nieco górującą nad ludźmi raczej surową jak na przedstawiciela jego rasy sylwetkę, długie przednie rozcięcie białej szaty pozwalające mu choćby i biegać, ujawniające też wyraźnie przy każdym wcześniejszym kroku czarne, wełniane nogawice i buty podróżne - bystry obserwator w miejsce przypuszczeń związanych z rasą niemal upewniłby się, że elf nie jest stąd lub często podróżuje. A w kontekście jego słów i owej czujności i błyskotliwości, uważny obserwator wiedziałby już całkiem sporo...
Stroju, spod którego pobrzękiwały kółeczka kolcze dopełniały bladobłękitne rzemień w poprzek piersi i pas, oba zawierające pochwy - na claymore i krótki miecz, co czyniło z mera dość nietypowy widok.

Jego spojrzenie było skoncentrowane, pod maską pewności siebie w drobnych ruchach widać było niepewność i niepokój, choć już nie w głosie. Spojrzenie miał skoncentrowane, chociaż obserwował już tylko starszego mera, a zdawał się nie frapować otoczeniem.

Kiedy starszy mer odpowiedział, Altmer chciał niemal odpyskować, że odpowiedź jest dość wymijająca i wszystko wygląda jak dziwne mijanie się z prawdą, zdradzające więcej niż ukrywa, ale przemilczał to. Dunmer z jakiegoś powodu był tym jednym z nielicznych członków innych ras, którzy wzbudzali w nim szacunek już po pierwszych słowach, efekt potęgowała sytuacja, w jakiej się znalazł. Mimo krótkiej wymiany zdań, nie zamierzał też pytać innych.

Ruszył u boku Dunmera, gdy ten ruszył w stronę domniemanego wyjścia. Cieszyło go, że żyje i wciąż jest u Telvani, miał też swoje cele i swoje rozkazy. W myślach naszła go tylko niepokojąca myśl, szybko ją jednak odepchnął, myśląc o trudnościach jako o niedogodnościach do pokonania, jak zawsze. Zignorował pytanie człowieka, nie chcąc nawet ośmieszać się poprzez zwracanie mu uwagi że jego zachowanie nie przystoi, skoro żyje, a mógłby wcale nie. Uśmiechnął się tylko krzywo, słysząc responsę młodszego z mrocznych. Obawy jednak nie ustały.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Tarvyn

Nie mogłeś znaleźć żadnych charakterystycznych cech wnętrza.
Widziałeś, że niektóre partie ścian są "świeższe" od pozostałych, tak jakby były niedawno łatane.
Gdzieniegdzie, na umiecionych kupkach kurzu brudu leżały strony powydzierane z jakichś pospolitych ksiąg.
To były jedyne cechy, które odróżniały to wnętrze od innych Telvańskich wnętrz.
Zauważyłeś za to kilka istotnych szczegółów.
Gospodarz na pewno nie wyglądał na któregokolwiek ze znanych ci Telvańskich mistrzów.
To była kwestia ubioru i stylu bycia.
Nie wydawało ci się, by którykolwiek Telvański mag oprowadzał osobiście gości.
A na pewno nie zagranicznych n'wah.
Kolejnym szczegółem było to, że miałeś na palcu pierścień wykonany ze srebra i jakiegoś mieniącego się fioletem metalu. Był bardzo dbale wykonany i emanował silną, nieznaną magią.
Identyczne mieli na palcach wszyscy, oprócz starego Dunmera.



Wszyscy.

Wasze kroki były bardzo ciche. Nie byliście pewni, czy to kwestia materiału, czy efekt został osiągnięty magicznie. Na pewno nie była to zasługa waszego cichego chodu. Dopiero teraz dało wam się we znaki poważne osłabienie. Cały czas potykaliście się i padaliście na ściany korytarza.

Korytarza, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność...
Za starym Dunmerem przemierzaliście meandry jednostajnego korytarza, wypuszczającego odnogi zarówno w poziomie, jak i całkowitym pionie.
Elf nie zwalniał kroku, nie oglądał się, nie odpowiadał na jakiekolwiek pytania.
Niektórych z was bardzo to irytowało, ale perspektywa odzyskania swojej własności wystarczyła byście zacisnęli zęby i ruszyli dalej, a zresztą - jakie było inne wyjście.

Nie byliście w stanie zorientować się w jakim kierunku byliście prowadzeni. Korytarze rozświetlały papierowe, świecące jednostajnym białym światłem lampiony

Kiedy tylko udało wam się przyzwyczaić wasze ciała do ruchu, zauważyliście jeden istotny fakt. Oprócz waszej grupy, na korytarzach nie było nikogo. Wszystkie drzwi były pozamykane.

W końcu dotarliście do celu swojej podróży. Korytarz wychodził na niewielkie pomieszczenie, dość przestronne by pomieścić platformę, z której boków wychodziły krótkie schodki na dół oraz ogromny, bladofioletowy kryształ. Sklepienie sufitu, nad kryształem przechodziło w długi, wąski lej.
Kryształ nie świecił, w pomieszczeniu panował półmrok, rozświetlany tylko jednym lampionem.
Nawet w tym półmroku nie umknęło waszej uwadze najważniejsze. Na podłodze poniżej leżały wasze rzeczy- poukładane, nietknięte, czyste.
Mroczny Elf wymownym gestem nakazał wam zająć się swoją własnością.
Niczego nie ubyło. Wydawało wam się wręcz, że niektóre rzeczy zostały naprawione, naostrzone, wyprane.
Elf pozostał na podeście. Wyjął z fałdy szaty komplet różnokolorowych soczewek.
Niektóre połyskiwały, lub jarzyły się delikatnym blaskiem, inne były tak ciemne, że zdawały się pochłaniać resztki światła, znajdujące się w komorze.
Przykładał je kolejno do oczu i obserwował was... bezdusznie, naukowo... niczym jakieś osobliwe kurioza.
Nie minęło parę minut, nim byliście już w pełni odziani i gotowi.
Gospodarz jeszcze przez chwilę badał was swoim zestawem soczewek, aż w końcu powstał, klasnąwszy w dłonie.
To wystarczyło by zwrócić waszą uwagę.
-Moje rozkazy zostały wypełnione. Udajcie się do miasta Sadrith Mora na spotkanie z Felisą Ulessen.- Rzekł formalnie, bez emocji, rozpościerając ręce na wysokości ramion.

Nim ktokolwiek zdążył zareagował, Dunmer wykonał gwałtowny gest, wysyłając potężny ładunek, błękitnego światła prosto w Voriona. Energia targnęła jego ciałem, podrywając je znad ziemi.
Nim zdążył wylądować, kryształ rozbłysł oślepiającym światłem.
Poczuliście jedynie szarpnięcie. Coś jakby wasze całe jestestwo ruszyło nagle z miejsca i wyprzedziło samo siebie. Byliście jedynie prędkością, energią. Zmieniającą kierunek, wirującą, pędzącą z niewyobrażalną prędkością.

Zderzenie z materialnością...

Uczucie ustało. Nie było już prędkości.
Był zapach morza i trzciny.
Były odgłosy zwierząt.
Był delikatny dotyk bryzy, światło dwóch księżyców i tysięcy gwiazd, dotyk twardego, wilgotnego kamienia, głód, zmęczenie i chłód.
Leżeliście porozrzucani, jak zabawki jakiejś większej istoty na niewielkiej wulkanicznej wysepce, pośród solnego ryżu, poruszonych waszą obecnością błotnych krabów, mielizn i setek podobnych wysepek.
Z dala, na czystym horyzoncie widzieliście światła osiedli, odbijające się smugami w cichej, lekko zmarszczonej toni wody.


Vorion

W miarę, jak przebywałeś korytarze, coraz bardziej dawał się we znaki dziwny stan, w który wprowadził cię napar.
Gonitwa myśli, problemy z koncentracją i ta energia. Siła, która rozpierała cię, mimo, że całe twe ciało było wciąż zmęczone i obolałe.
Wraz z uderzeniem energii, którą wystrzelił w ciebie Feles. To wszystko odeszło.
Energię zastąpiło znurzenie. Gonitwę myśli - otępienie.
Klęczałeś wypełniony nienaturalnym przygnębieniem i rezygnacją na mokrym kamieniu, wulkanicznej wysepki, gdzieś na wybrzeżu Azury.



Lucius

To wszystko... Było takie dziwne, obce, nowe...
Ten dziwny, arogancki mroczny elf, który ignorował wszelkie pytania.
Przypatrywałeś mu się wręcz obsesyjnie, chcąc znaleźć jakikolwiek strzępek informacji o położeniu twoim i Rauta.
Na próżno. Nie zdradzał żadnych emocji. Nie wykonywał żadnych niepotrzebnych ruchów. Patrzył cały czas prosto przed siebie.
Wiedział co robi.
To było pewne.
Szkoda, że ty nie mogłeś tego powiedzieć o sobie.
Trudno opisać ulgę, jaką odczułeś na widok swoich rzeczy. Nietkniętych, całych.
Nie wiedziałeś nawet, co robiłeś w tym dziwnym miejscu , a widok swoich Cyrrodilianskich gratów był niczym oddech świeżym powietrzem normalności.
Potem nastąpił kolejny miły drobiazg. Stojąc w pełnym rynsztunku, pewny siebie jeszcze raz spojrzałeś na starca.
Widziałeś w jego czerwonych oczach blask znużenia i cień niepewności. Gdy wypowiadał imię, osoby do której mieliście się zgłosić, wyłowiłeś z jego jednostajnej przemowy, nutę pogardy, czy może lęku...
Fakt, że twój "oprawca" nie był w pełni na swoim terytorium oraz świadomość, że ma jakiekolwiek uczucia sprawiły, że mimowolnie poczułeś się lżej...
A potem nagle zostałeś przerzucony dziwnym zaklęciem na dziką wysepkę, pośród nieznanych roślin, zwierząt i osób...
To chyba nie był twój szczęśliwy dzień.


Pamiętajcie:
Każdy ma czas, by błysnąć.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Alien
Kok
Kok
Posty: 1304
Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
Numer GG: 28552833
Lokalizacja: Police

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Alien »

Raut
Czuł zapach morza. Znajomy zapach, który towarzyszył mu dość często. W czasach zanim poznał Luciusa. Zapach całkowicie inny od tego jaki redgard czuł w tamtym miejscu.
Z lekkim uśmiechem otrzepał swoje ubranie z pyłu. Swoje ubranie. Miał coraz lepszy humor. Sprawdził czy jego srebrny miecz gładko wychodzi z pochwy. Czy nie dostał się do niej żaden śmieć, który w nieodpowiedniej chwili mógłby mu przeszkodzić. Miał nadzieję na ostrą siekaninę, po spotkaniu z tą Feliką czy jak ona się tam nazywała. Lucius pewnie zapamiętał jej imię. Zawsze to on był od zapamiętywania dokładnego celu zadań. I od denerwowania innych.
- Wypadałoby się sobie przedstawić- uśmiechnął się do swoich "towarzyszy"- Ja jestem Rautard. W skrócie Raut. Nigdy nie spędziłem więcej niż paru dni w Morrowind. Ten Cyrodilianin to Łasy. Znamy się od jakiegoś czasu. Chciałbym także, aby altmer wyjawił tajemnicę gdzie byliśmy wcześniej. I czemu. Jeśli wie oczywiście...
00088888000
Wevewolf
Mat
Mat
Posty: 453
Rejestracja: środa, 4 listopada 2009, 10:31
Numer GG: 0

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wevewolf »

Obrazek

Lucius Vicavardo alias Łasy
Lucius był rozdrażniony ale i rozbawiony reakcją młodego dunmera. Po jego szyderczym uśmiechu zrobił jedynie karykaturalną minę i umilkł, ale ten młody dunmer zdecydowanie mu się spodobał. Lubiał ludzi którzy stawiali mu opór, albo w jakikolwiek sposób byli ciekawi. Zanotował sobie w pamięci, aby zagadać elfa kiedy to wszystko się nieco wyjaśni.
Na to się jednak nie zanosiło. Lucius z rozdrażnieniem potargał włosy. Był zmęczony, słaniał się wręcz na nogach. Był tak zmęczony, że nie starczyło mu nawet sił na kolejne próby zwrócenia na siebie uwagi za wszelką cenę. Szedł, jak w jakimś śnie, przedziwnym korytarzem, co jakiś czas korzystając z ramienia Rauta jako podpory.
Zabawne, dlaczego Lucius akceptował Rautarda a jeszcze ciekawsze, czemu Rautard akceptował Luciusa. Obydwoje byli inni od siebie jak ogień i woda, a jednak wielka cierpliwość redgarda i jakiś niewymuszony szacunek okazywany mu przez Łasego utrzymywał ich w dobrych stosunkach. Ba, Lucius zaryzykowałby nawet stwierdzenie że są przyjaciółmi, gdyby nie to, że słowo te trudno przechodziło mu przez gardło.

Łasy obserwował mrocznego elfa obsesyjnie wręcz, śledząc każdą jego minę i zapamiętując każdy szczegół mogący powiedzieć mu coś o położeniu swoim i Rauta. Nic jednak nie dostrzegł. Elf nie zdradzał żadnych emocji, wpatrywał się wciąż przed siebie. Zdecydowanie był najoryginalniejszą postacią, z którą Lucius się zetknął. To, że został zignorowany nie przeszkadzało mu nazbyt, ale był ciekawy. Taki już był. I słaniał się na nogach...
- Długo jeszcze będzie trwał ten przyjacielski spacerek? - wymamrotał w końcu Łasy, ostatnimi siłami siląc się na sarkazm - Myślę, że...
Ale nikt nie zdążył się dowiedzieć co myślał Lucius. Nikogo to zresztą nie obchodziło. Doszli do jakiegoś pomieszczenia. A na podłodze...
- Wreszcie - powiedział do Rauta, kiedy ujrzał na cały swój sprzęt. Odetchnąłby z ulgą, ale zamiast tego rzekł dość głośno:
- Uprzedzam, że sprawdzę czy czegoś nie brakuje!
Niczego jednak nie brakowało. Miecz nadal był ostry, pochwa otarta tam gdzie zawsze, torba zawierała cały zestaw sprzętu potrzebnego podczas penetracji aleidzkich ruin, a jego najcenniejszy skarb, to jest wypolerowane, wysokie buty ze srebrnymi sprzączkami, lśniły jak gwiazdy. A potem...
O tak. Jego kapelusz był świętością. Założył go na głowę pogładziwszy wielkie rondo. Kapelusze nie były znane w Cyrodill, wyglądał więc dość oryginalnie.
Kątem oka obserwował młodego dunmera i starego elfa który tak go zaciekawił. Przejrzał ekwipunek powtórnie. Obok Rautard sprawdzał stan swojego miecza.
- Ciekaw jestem - szepnął - Czy po wszystkim nadal będę miał ochotę na ten przeklęty burdel w Chorrol...
- Moje rozkazy zostały wypełnione. Udajcie się do miasta Sadrith Mora na spotkanie z Felisą Ulessen.- Rzekł formalnie, bez emocji, rozpościerając ręce na wysokości ramion. - głos szarpnął Luciusem. Spojrzał szybko w stronę starego dunmera. Zmrużył oczy. Przez chwilę trwał tak, jakgdyby usilnie nad czymś myślał. A potem usta wygiął mu uśmiech.
Stary Elf okazał emocje. W jednej sekundzie i tylko przez jedną sekundę. Gdy wymówił imię osoby do której mieli się zgłosić, głos zawiesił mu się na ułamek sekundy. A Lucius uwielbiał łamigłówki, choć nie był w nich dobry. Poczuł się znacznie lepiej. To była nutka niepewności, jakgdyby elf nie stąpał po swoim własnym terytorium, Lucius wyłowił z jego, dość jednostajnej wypowiedzi coś na kształt chwili lęku.
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanowić.
Błysnęło.
Nietypowy uśmiech na jego twarzy był ostatnim co mógł zarejestrować którykolwiek z jego współtowarzyszy.

***

Ocknął się.
Leżał wśród niewysokich traw. Nozdrza drażnił zapach, który znał. Coś szumiało. Odwrócił się na bok, z niepokojem pomacał po głowie. Nie miał kapelusza! Zaklął. Podniósł się na kolana. Było mu zimno, czuł głód, ale w tym momencie nie miał ochoty na jedzenie. Wstał, choć nie bez trudu
- Gdzie jest mój kapelusz? - zapytał w bliżej nieokreślonym kierunku, z podejrzanie zamglonym wzrokiem.
Obok Rautard rozpoczął już swoją gadkę. Oficjalną, fałszywie uprzejmą. Nudną.
- Wypadałoby się sobie przedstawić. Ja jestem Rautard. W skrócie Raut. Nigdy nie spędziłem więcej niż paru dni w Morrowind. Ten Cyrodilianin to Łasy. Znamy się od jakiegoś czasu. Chciałbym także, aby altmer wyjawił tajemnicę gdzie byliśmy wcześniej. I czemu. Jeśli wie oczywiście...
- Jeszcze nie poderwały cię syreny...?- zapytał nieprzytomnie Lucius.
Wracała mu świadomość. Przez chwilę czuł się jak po zażyciu narkotyku i dopiero teraz dotarło do niego o czym mówi. Doszedł do racjonalnego wniosku, że sytuacja ta, jest mu tak naprawdę na rękę. Oto coś się tajemniczego wokół niego dzieje, otaczają go interesujące osoby, zdążyły go już one znielubić, i czuje się odtrącony. Paradoksalnie mu to odpowiadało. Poczuł głód. Powtórzył jednak swoje pytanie
- Raut, nim dowiemy się czegoś od tego altmera, może poszukamy mojego kapelusza? Musi leżeć gdzieś w tej trawie... Wybaczycie...
Osobiście to upek mi się podoba - wciągający i łączący wszystkie postacie :D
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Tarvyn Viake

Kiedy usłyszał szum morza i zobaczył oddalone światła, od razu poprawił mu się humor.
"Więc to był tylko sen! Straciłem przytomność, pewnie z powodu magii, a morze wyrzuciło mnie na brzeg. Co za ulga!"
Gdy spojrzał w drugą stronę, zobaczył swych kompanów. Znów spochmurniał.
"Nchow!"

Pozbierał się z ziemi i otrzepał ubrania. Postanowił sprostać czoła nowej rzeczywistości.
Miał na sobie prostą, niebieską szatę z czerwonymi wzorkami, które zapewne nie miały żadnego znaczenia. Przyodziewał ją na lnianą odzież, charakterystyczną raczej dla niższych klas społecznych. Na ramieniu wisiała niewielka torba, wypełniona jakimiś rupieciami. Można by było pomyśleć że jest zupełnie niegroźnym, młodym, początkującym adeptem magii, gdyby nie te czerwone oczy. Wzrok zimny i przeszywający, jakby pochodzący z innego wcielenia, bardziej mrocznego.

- Jestem Tarvyn - Wybełkotał. Ba! Nawet zdobył się na lekki ukłon w stronę altmera. - Muszę się z tobą zgodzić n'wah... oh, to znaczy Rautardzie. Chyba powinniśmy wyjaśnić parę spraw. Na przykład dlaczego zmartwychwstałem obok dwóch nagich obcych, wyrwanych z cesarskiego burdelu. Albo co TO jest? - Pokazał wszystkim pierścień. - Spokojnie, nie bądźcie zazdrośni, każdy ma własny. Altmerze?
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

Vorion Lareantil

Obserwował z Dunmerem resztę, gdy podeszli po swój ekwipunek. Zerknąwszy po chwili na wciąż utrzymującego gest starca, dołączył do nich, po czym nie powstrzymał wyrazu zdziwienia na twarzy, widząc dziwne soczewki. Gdy już się ubrali i opatrzyli, cierpliwie czekał, aż skończy swoje oględziny.

- Moje rozkazy zostały wypełnione. Udajcie się do miasta Sadrith Mora na spotkanie z Felisą Ulessen.
Felisa Ulessen. Altmer powtórzył nazwisko dwukrotnie by upewnić się, że pamięta, nie odrywając wzroku od starca, od jego tatuażu, analizując, czy cokolwiek o tym symbolu, nic mu jednak nie przychodziło do głowy. Felisa. To mogło być imię mera, w przypadku Dunmera zarówno męskie jak żeńskie, to drugie mniej prawdopodobne w innych. Ulessen? Nord albo Breton. Przynajmniej w pierwszym strzale, choć nie wydało się Vorionowi nieprawdopodobnym, by i mer albo Cesarski nosił takie nazwisko. Stwarzało to liczne możliwości.
Ciekawe tylko, jak odnaleźć w Sadrith Mora, najlepiej nie rzucając się w oczy. Ale czy Altmer mógł w Morrowind nie rzucać się w oczy?

Westchnął, mrużąc oczy i odpychając od siebie te myśli, koncentrując się na czekającym go zadaniu.

Jego oczy rozszerzył się nagle gdy przyzwany blask pomknął w jego stronę, spnął poderwany w powietrze i zdążył jedynie zacisnąć zęby oczekując na uderzenie nim...

***

Najpierw dotarło światło gwiazd. Czuł się gorzej niż po uprzednim przebudzeniu, o ile było to możliwe. Z pewnym niepokojem zdał sobie sprawę, że wcale nie chce mu się utrzymywać oczu otwartych. Jednak nocowanie w dziczy na Vvardenfell nie było dobrym pomysłem, ostrzegała go intuicja. Walcząc ze swoim nienaturalnym stanem otworzył oczy i dopiero po chwili zdołał podnieść się do pozycji siedzącej, nie do końca rozumiejąc, że redgard się do niego zwraca... i tak by go zignorował. Podniósł się do klęczek, oglądając otoczenie. Zignorował głupca, szukającego ze swoim najwyraźniej redgardskim sługą... ochroniarzem? Czy wydającym mu podobne polecenie ochroniarze. Obejrzał się na Dunmera, jako jedynego, być może wartego uwagi...
...gdyby nie słowa starca...
Przedstawił się. Ukłonił nieco nawet. Nieco. Tak, mimo pierwotnych uprzedzeń za to altmer cenił sobie towarzystwo kuzynów, przynajmniej Telvani a ten nie zdawał się... zachowaniem tak bardzo od nich różnić. Z resztą, okaże się. pomyślał, położywszy na piersi i skinąwszy z szacunkiem głową, ale nie wstając. Próbując skoncentrować się na jego słowach, przejęty bezsensem tego wszystkiego i zupełnie zrezygnowany, zastanawiając się dlaczego akurat on... albo dlaczego akurat on był tak naiwny przerzucił opadłe na twarz włosy przez ramię i zaczął rozmasowywać skronie.
- Pierścienie... wszystko po kolei. - wstał, zastanawiając się, co się właśnie stało. Miał ochotę odpłynąć.
- Zakładamy tu obozowisko, czy ruszamy w stronę wioski? Z całym szacunkiem, sera, ledwie stoję.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: the_weird_one »

Kompania frustratów

Tarvyn był mocno poirytowany. A irytowało go wszystko: rozkazy nieznajomego starca, tajemniczość altmera, pieprzony kapelusz Łasego, jestestwo redgarda, a nawet te cholerne kraby, posuwające się coraz bliżej.
Westchnął.
W końcu fach nauczył go panować nad nerwami. Rzekł więc z należytym opanowaniem:
- Rozumiem twoje zmęczenie, ale trudno podjąć jakąkolwiek decyzję, nie mając zielonego pojęcie, co się dookoła wyprawia. Proponuję nie nocować na tym odludziu, zanim jednak gdziekolwiek się ruszymy musimy porozmawiać.
Raut pokiwał głową. Wkurzał go dzisiejszy dzień.
- Też mi się tak wydaje. Chciałbym wiedzieć co ma altmer do naszego porwania. O ile nas porwano bo nie pamiętam.
Tymczasem do uszu “przyjaciół” dobiegł karykaturalny wręcz okrzyk radości dochodzący z pobliskich zarośli. Po chwili wylazł z nich najbardziej denerwujący członek ich nowego ‘zespołu’
- Znalazłem kapelusz - wyjaśnił - Myślę, o ile kogoś tutaj obchodzi zdanie kogoś innego, że powinniśmy przede wszystkim zażądać kilku wyjaśnień.
Wysoki elf nabrał powietrza, postawiony w niekorzystnej sytuacji wobec trójki nieznajomych, zastanawiając się jak zebrać myśli, jaką odpowiedź im sformułować. Przez chwilę zastanawiał się w wyraźny sposób, mierząc ich wzrokiem, czy nie przedstawić innej wersji wydarzeń, nie zataić czegoś, nie mógł jednak dojść do racjonalnego wniosku, co mógłby na tym ugrać.
A być może wkrótce będą siebie nawzajem potrzebować.
- Zginęliście lub niemal zginęliście. Cała kwestia jest dosyć tajemnicza, mam swoje rozkazy i nie powiedziano mi nic o was. Między innymi mam was chronić... i przestrzec - uniósł dłoń, pokazując każdemu wyraźnie pierścień - że dla własnego bezpieczeństwa nie powinniśmy ich zdejmować, choć moim domysłom pozostawił, dlaczego. To chyba najważniejsze i najwięcej, ile mogę wam powiedzieć. - stwierdził, wzruszając ramionami.
- Przykro mi, jestem równie skonsternowany co wy, mając za zadanie chronić wasze nieznane mi osoby, nie wiem przed kim, wykonujące powierzone zadanie z nieznanych mi powodów. Jednak moje powiązania z Telvani pozostają... oficjalne, więc dopełnię ich, o ile któryś z was nie wyrazi wyraźnego sprzeciwu wobec udania się do Sadrith Mora. I nie, nie znam Felisy Ulessen. - skierował wzrok na wodę, zastanawiając się, co dalej.
Dunmer nie wyglądał na zadowolonego. Jego twarz wręcz jeszcze bardzie spochmurniała.
- Jeśli masz nas chronić to ze mną mogą być drobne kłopoty. Nie orientujecie się ile czasu minęło od naszego zaginięcia? Ostatnim razem, gdy przebywałem w Sadrith Mora... Powiedzmy, że tamtejsi strażnicy niezbyt mnie lubią.
Redgard przyjrzał się uważnie Altmerowi.
- Jak to zginęliśmy? W tamtym... miejscu próbowaliśmy sobie przypomnieć z Łasym ostatnie wydarzenia. Było to chyba w Chorrol albo Cheydnihal. W burdelu. Nie bardzo rozumiem jak mogliśmy tam zginąć i pojawić się w Morrowind. Właściwie to mężczyzna czy kobieta? Warto byłoby wiedzieć kogo szukamy. Jeśli chodzi o ochronę- redgard lekko się uśmiechnął- nie wydaje mi się żebyś był w stanie ochronić mnie przed czymś przed czym sam nie byłbym w stanie się obronić. No chyba, że byłaby to magia.
- Ha, ha! Witaj w Morrowind n'wah. Wierz mi, spotkasz tutaj dużo magii i przyda ci się ochrona. - Tarvyn po raz kolejny zakpił z obcokrajowca.
- Może kiedyś przekonamy się, na ile trafnie podpowiada ci intuicja. - wtrącił Altmer z nieskrywanym niesmakiem.
- Odnoszę wrażenie, że teraz wiemy dwa razy mniej niż na początku. Lepsze wyjaśnienia składała dziwka w burdelu, kiedy wyjaśniała, że cyrodiljanki może i są najładniejsze, ale zdecydowanie najgorsze w tej branży. I użyła równie sensownych argumentów. - Lucius podrapał się
po karku i uśmiechnął się arogancko - Ale mi to w sumie pasuje... Przynajmniej coś się wokół nas dzieje. Lubię gdy coś się wokół mnie dzieje. Nie jest wtedy nudno. Choć nie ukrywam, że taka przygoda nie była dla mnie tą wyśnioną.
Tu spojrzał na altmera.
- Proponuję nie tracić więcej czasu na rozmowę, która jest nudna bo zwykła i i tak niczego nie wytłumaczy, bo nie ma nikogo kto do tłumaczeń byłby zdolny. Cholera, jest tu nudno, jak w moim domu, kiedy nie mam pieniędzy na dziwki... Może byśmy już ruszyli?
Po typowo jak dla Rauta nudnej i oficjalnej przemowie, dodał ironizując:
- Daj spokój, przecież to wszystko jest taaakie jasne i przejrzyste... - wykrzywił się - Nikt tutaj nic nie wie. A może liczysz na spotkać na tej wyspie tego dziwaka który nas tutaj wysłał?
- “N’wah”. Co to znaczy?- warknął redgard.- Brzmi to jak obraza, a ja nie pozwalam się obrażać!
Dunmer swoim zwyczajem kompletnie zignorował pytanie i spojrzał na Łasego jak na wariata.
- No dobra. Chyba faktycznie czas skończyć tą bezsensowną klepninę.
- Powinieneś go zabić. - pokiwał głową Lucius poklepując Redgarda po plecach - Mówię, ci czyń to teraz, bo potem może być za późno!
- Nie myśl, że będziesz mnie ignorował- Raut groźnie spojrzał na dunmera. - Daj spokój Łasy, to sprawa między mną a nim.
Tarvyn spojrzał groźnie na Rautarda. Zdawał sobie jednak sprawę, że w chwili obecnej lepiej z nim nie zadzierać. Zresztą trudno było go obwiniać o nie znajomość tutejszych obyczajów.
- No dobrze. Wiesz, przywykłem do widywania obcych w klatkach, więc zdarza mi się do nich zwracać n’wah. Rozumiesz?
Redgard parsknął. Ale zamilkł. Nie chciał się już dłużej kłócić. Chciał jak najszybciej zrobić to czego od niego oczekiwano i wrócić do Cyrodill.
- Dobra słuchajcie- powiedział Rautard. Miał dość siedzenia w miejscu i dyskutowania. To nie był jego żywioł- Proponuję ruszyć dupska i znaleźć go. Dogadamy się później. My tutaj siedzimy, a kraby robią się coraz bardziej bezczelne. Poza tym jestem głodny. A w tej wiosce na pewno jest jakaś karczma.
Dunmer już więcej się nie odezwał. Ta rozmowa prowadziła donikąd, ewentualnie jakiejś krwawej jatki, z której ktoś by nie wyszedł cało. Na bitkę chyba nikt nie miał ochoty, najpierw trzeba było pomyśleć o obecnej sytuacji.
To wstyd, że przy całej swojej przemądrzałości, wciąż nie potrafił chodzić po wodzie. Bez słowa więc, zaczął zdejmować szatę. Nie chciał jej sobie ubrudzić podczas przeprawy.
Wysoki elf zaś przez ten czas tylko przyglądał im się, z beznamiętnym acz zdradzającym zmęczenie wyrazem twarzy, upewniając się, że nie będzie musiał interweniować gdyby sami mieli zamiar utrudnić mu realizację jego własnych poleceń. Gdy uspokoili się, wstał i spróbował zebrać w sobie - podczas treningu wielokrotnie sprawdzano odporność na wręcz wykończenie i choć nie był jednym z najlepszych z jego grupy, wiedział, że teraz sobie poradzi. Ruszył przodem, dłoń trzymając na krótkim mieczu, zastanawiając się jedynie, jak przyjęci zostaną na miejscu...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: Wilkojapko »

Przemokła Kompania Frustratów

Gdyby istniała krabia mowa, to zagrzebany w piachu krab miałby imię, będące już zapewne archaizmem.
Nie poruszał się. Nie wydawał odgłosów. Wodził jedynie swoimi mętnymi, błękitnymi oczyma wokół.
Wsłuchiwał się w kojącą symfonię nocy... owady, denerwujące nocne ptaki, które zjadały jego potomstwo, upiorny śpiew Dreughów, wydobywający się z głębin - to wszystko harmonizował monotonny szum wody, podmywającej jego plażę - tą samą od lat... dziesiątek identycznych lat.


Smakował każdy łyk napływającej wody. Szukał w jej obłędnym, doskonałym smaku nuty czegokolwiek, co zburzyłoby jej zwyczajową doskonałość... krwi... ciała... zdechłych ryb.
Szczególnie ciała były w tym miejscu częstym widokiem... ciała Merów i przybyszów, wszystkie pachniały i smakowały inaczej. Spalenizną... jadem... śmiercią... czasem ostatkami życia...rozpaczliwą walką o przetrwanie.

Stary krab rozrywał szczypcami je wszystkie. Pożywiał nimi siebie i swoje liczne potomstwo. Oczyszczał swoją błogą, dziewiczą wysepkę, gdzie nigdy istota rozumna nie postawiła nogi. To było jego święte zadanie - rola w odwiecznym cyklu śmierci i narodzin.

Tej nocy nic nie zanieczyszczało wody... Krab czuł głód. Jego potomstwo uwijało się niespokojnie po wysepce i dnie morskim szukając czegokolwiek...

Niczego nie znaleźli.
Krab siedział tak, godzinami w bezruchu, czekając na okazję do spełnienia swej powinności... i najedzenia się.
Wzniósł swe szypułkowe oczy wśród absolutowi. Wydało mu się, że gdzieś w dali napęczniałe pękło i wydało na ziemię swój dar...
Schował swoje oczy. Pogrążył się we śnie.

***

Po spokojnej, granatowej tafli wody niosły się ożywione echa rozmów. Wśród owadzich symfonii, wybuchł gromki chór jego braci. Nawoływali! Przybył obcy! Przybył wróg! Przybył posiłek!
Krab powiódł swoim wzrokiem dookoła. Był środek nocy.
Czuł to w wodzie. Widział to w gwiazdach.


Tafla zatoczki wzburzyła się Od kroków. Woda przyniosła kwaśny smak garbowanej skóry.
Stary krab powoli wygrzebał swoje cielsko ze szarawego piachu. Chwilę później woda zmyła ślad po jego pobycie.

Wielki szary krab dołączył do klekocącego legionu kroczącego powoli acz nieustępliwie ku nieproszonym gościom.


***

Cholera! Nchow! Cokolwiek!
Co was pokusiło na tę drogę!

W miarę jak wasze buty mokły i ześlizgiwaliście się z kolejnych kamyków pomysł drogi wydawał się coraz mniej trafiony. Obite piszczele i kolana ostatecznie nakłoniły was do niezaprzątania sobie głowy skakaniem po skałkach. Szliście mielizą, unicestwiając pod naciskiem swych skórzanych butów bujną florę i faunę dna.
Dość skutecznie wybieraliście szlak grzbietów łączących wysepki tak, by unikać przemierzania wody sięgającej za kostki. Skórzane buty, najwyraźniej świeżo wypastowane nie przemakały, jednak ślizgały się niemiłosiernie.

Z trzcin obserwowały was jakieś dziwne ptaki, które mieszkaniec Cyrrodil, porównałby zapewne do czapli. Widzieliście jedynie ich szmaragowe oczy, odbijające nienawistnie światło dwóch księżyców. Broniły swojego trzcinowego królestwa a ich zawzięty syk wcale nie zachęcał do jego eksploracji.

Po waszych butach wiły się wszelkiej maści denne zwierzęta. Ślimaki, niezidentyfikowane płazy, płaskie ryby.
Najgorsze jednak były te kraby... Były wszędzie. Ich trupie oczka nie spuszczały z was swego pustego wzroku. Wspinały się na skały, by lepiej się wam przyjrzeć, klekotały szczypcami, wydawały dziwny bulgoczący dźwięk. Śledziły was... Osaczały was...

Szliście mimo tego. Światła miasta gasły, lecz wciąż mogliście ocenić odległość. Na oko - 1,5 godziny. Powinniście bez problemu tam przed świtem w obecnym tempie. Im bliżej byliście tym, miasto stawało się większe.
Rautard, dzięki swoim zdolnościom nawigacyjnym ustalił, że podążacie na południe

Przeprawa z każdą chwilą była coraz cięższa. Krabów przybywało. Sił wręcz przeciwnie.
Byliście w pułapce. Kraby otaczały was już z każdej strony. Wysepkę przed wami zamieszkiwało całe ich kłębowisko. Wasze wybory malowały się następująco:
- cofnąć się do starych, znajomych krabów
- wyjść na spotkanie nowym - nieznanym
- Rzucić się wpław
- albo...
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [The Elder Scrolls]: Wiek cudów.

Post autor: No Name »

Przemokła Kompania Frustratów

Dunmer niosąc wysoko nad głową swoje manaty, dreptał po owocach morza, wysoko podnosząc przy tym kolana. Niepokojąco kręcił głową dookoła, szukając osoby na którą mógłby zrzucić winę.
- Nchow! Gdzieście mnie sprowadzili, jeszcze nie widziałem takiego zbiorowiska skorupiaków, jak długo mieszkam na Vvanderfell, a mieszkam tu od urodzenia. Kto wybrał tą drogę?
- Nie wiem- warknął zły nie na żarty redgard- ale wiem że należałoby się stąd wynieść. W tempie natychmiastowym.
Rozglądnął się, aby stwierdzić ile jest tych krabów. “ Dużo”- pomyślał-” Być może nawet za dużo”. Dobył broni- na wypadek, gdyby kraby miały zamiar zaatakować. Srebrne ostrze powinno nauczyć je rozumu.
- Rozumiem, że nasza droga ucieczki prowadzi przez tą krabową rodzinkę przed nami. - w tempie natychmiastowym odrzekł Tarvyn - Wspaniale.
Tu zatrzymał się na chwilę i pogrzebał w swoim tobołku. Wydobył stalowy sztylet, błyszczący w świetle księżyca. Szatę szybko upchał do torby, a tą założył znów na ramię. Następnie dodał z przekąsem:
- Więc wojowniczy redgardzie, możesz iść przodem. Pokaż im co potrafisz.
Rautard kiwnął głową. Najlepiej się do tego nadawał.
- Nie wiem jak u was w Morrowind, ale w Cyrodill kraby nie są największym zagrożeniem w wodzie. O wiele groźniejsze są zębacze. W razie jakbyście zobaczyli kształ- coś wyglądającego na rybę, ale od niej większego- wycofujcie się z wody.
- Nie jesteśmy durniami, człowieku. - skomentował Altmer, dracąc na chwilę opanowanie. Kolejne godziny drogi w takich warunkach wyczerpały większość zapasów jego cierpliwości i sił, najchętniej znalazłby schronienie tu, na wyspie, i zapadł w sen, przynajmniej do świtu. Tyle że schronienia nie było, a wyczerpanie spowodowane magią szaroskórego mera nasilało się wobec trudności. Teraz rzeczywiście z trudem stał na nogach, choć inni zdawali się tego nie zauważać, żeby nie mówić, że byli całkiem rześcy jak na półdniowe nieboszczyki.
- Nie działajmy jak głupcy, zatrzymajmy się na chwilę, dopóki nie są agresywne... - zasapany elf obejrzał się, z niepokojem kładąc dłoń na rękojeści krótkiego miecza.
- Zgaduję, że żaden z nas, prawdziwych mężczyzn nie dysponuje pochodnią, a dookoła pada deszcz, chciałbym jednak zapytać o wasze możliwości magiczne... któregokolwiek z was. - zakończył, odwracając się i mierząc wzrokiem te ze stworzeń, które obserwowały ich i zbliżały się ze strony pokonanej przez nich trasy.
- Nie twierdzę że jesteście- powiedział Rautard- nie znam Morrowind. Zresztą już o tym mówiłem.
Nie miał zamiaru odpowiadać na pytanie o możliwości magiczne. Nie było sensu.
-Na mnie nie licz. - Dunmer powiedział nieco ze zdziwieniem. - Znam tylko kilka prostych sztuczek. Nic co by mogło przywalić i wysłać te kraby w morze. Szczerze mówiąc myślałem, że ty będziesz mógł pomóc w sprawi magii. W końcu jesteś Altmerem, no i kręciłeś się obok tego starucha, który nas tu przysłał.
Do drogi ustawił się zaraz za redgardem, tak aby w razie czego, mógł go zepchnąć na ewentualne niebezpieczeństwo. W połączeniu z szybką ucieczką, plan ten wydawał mu się w miarę bezpieczny.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
ODPOWIEDZ