[Warhammer] Arhain
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Arhain
Azghair i Lindara
Azghair i Lindara ruszyli tropami łosia. Alkohol przyjemnie grzał w ich żołądkach. Śnieg zacinał coraz mocniej, a ślady powoli bladły, przysypywane świeżym puchem.
Trop prowadził dalej, wijąc się i skręcając, zataczając stopniowo półkola. Miejscami łoś zatrzymywał się i obżerał korę porośniętą porostami z wybranych, kilku drzew- jasno łyko bielało na ciemnym tle.
Potem odstępy między ledwie widocznymi śladami zrobiły się większe, jakby zwierze przed czymś uciekało....I nagle znikły. Lindara obejrzała je dokładnie, ale nie było nic więcej poza nieco rozsypanym śniegiem i odciskami kopyt. Wyglądało to tak, jakby zwierzę poszybowało pod chmury.
Dwóch niedoszłych myśliwych stało przez chwilę, myśląc co robić. Nagle ciszę rozdarł rozpaczliwy ryk jakiegoś zwierzęcia. Dochodził nieco przytłumiony, jakby z oddali...
Zimowysmutek
Zimowysmutek biegł lekkim truchtem. Śledzenie zbiega było na razie dość łatwe- krwawe plamy wyraźnie się odznaczały na zimowej bieli. Cienia dekoncentrował nieco ból i przeszkadzały mu odrobinę za duże buty. Co prawda, nie spadały jeszcze mu z nóg. Ale czym była ta drobna niedogodność w zamian za ciepłe stopy? Niczym.
Teren raptownie obniżył się, a drzewa i krzaki wybujały w górę. O ile Cień dobrze pamiętał, to podobne widział przy rzece, jeszcze jako bydło uwiązane do wozu. w takim razie niedaleko musiałaby być jakaś droga.
Ranny poruszał się coraz wolniej, jakby stopniowo tracił siły. A potem Zimowysmutek dostrzegł czerwone, zamarzające szybko kropelki na gałązkach krzaków. Lśniły tu i tam, wśród największej gęstwiny. Teraz należało działać ostrożnie, bo uciekinier musiał się już zatrzymać.
Do czujnych uszu Cienia dobiegł cichy skrzyp złamanego drewienka. Serce Zimowegosmutka przyśpieszyło bieg, a mięśnie napięły się odruchowo. Cały świat znikł gdzieś w oddali, w rytm jego głębokiego oddechu, gdy Cień przeobraził się raptownie z Druchii w polującego drapieżnika...
Potem kolejny szelest i gwałtowny skok łowcy....jakaś biało- czerwona sylwetka o woni świeżej krwi, podnosząca się z krzykiem...niezdarnie pełznąca w ciemność splątanych krzewów... wspaniała pieśń żądzy zabijania...kobieca twarz spod zerwanej maski, zastygła w przerażeniu, wpatrująca się w niego ciemnymi oczyma... lśniący błysk chłodnej stali nad skuloną kobietą...
Sarath
Dzień wlókł się jak nigdy dotąd. Otaczający dziewczynę smród stawał się coraz przenikliwy, w miarę jak dookoła uniosły się gryzące opary. Przerzucając kolejne porcje gnoju, mimowolnie łowiła sykliwe szepty. Kiedy podniosła głowę, zauważyła pogardliwy uśmieszek Adaira. A potem dźwięczne, nadmiernie melodyjne dźwięki asurskiej mowy skaziły jej uszy.
- Ja już nie mogę wytrzymać...- usłyszała jękliwy głos tej słabej idiotki- Chciałabym uciec w wieczny sen...
- Tasandriel, nie mów tak!- głosowi odpowiedział inny, niższy należący do mężczyzny- Nie powinnaś odrzucać daru Ishy...
- Ale ja już nie mam siły...- wyszeptała kobieta, a Sarath usłyszała jak tłumi szloch- Wiesz, co robią...
- Wiem- powiedział pozornie spokojnie, ale dziewczyna czuła jak ten głos wypełnia po brzegi lodowata nienawiść- Gdybym tylko miał kawałek ostrza....chociaż kawałek..- dodał żarliwym, pełnym rozpaczy tonem.
- Isyeth, nie!- kobieta zaszlochała nieco głośniej- Jeśli zginiesz, to już mi tutaj nic nie zostanie...- dalszą rozmowę zakłócił ryk zwierzą, domagających się zwyczajowej porcji paszy.
Wreszcie nastał wieczór. Sarath zmęczona i brudna jak nieboskie stworzenie, musiała na chwilę usiąść. Zdążyła to zrobić, zanim załamały się pod nią nogi. Przez chwilę była zbyt wyczerpana, by mówić. Towarzysze układali się niedaleko, moszcząc się do snu. Teraz jest dobra okazja, by przekazać nowe wiadomości....
Azghair i Lindara ruszyli tropami łosia. Alkohol przyjemnie grzał w ich żołądkach. Śnieg zacinał coraz mocniej, a ślady powoli bladły, przysypywane świeżym puchem.
Trop prowadził dalej, wijąc się i skręcając, zataczając stopniowo półkola. Miejscami łoś zatrzymywał się i obżerał korę porośniętą porostami z wybranych, kilku drzew- jasno łyko bielało na ciemnym tle.
Potem odstępy między ledwie widocznymi śladami zrobiły się większe, jakby zwierze przed czymś uciekało....I nagle znikły. Lindara obejrzała je dokładnie, ale nie było nic więcej poza nieco rozsypanym śniegiem i odciskami kopyt. Wyglądało to tak, jakby zwierzę poszybowało pod chmury.
Dwóch niedoszłych myśliwych stało przez chwilę, myśląc co robić. Nagle ciszę rozdarł rozpaczliwy ryk jakiegoś zwierzęcia. Dochodził nieco przytłumiony, jakby z oddali...
Zimowysmutek
Zimowysmutek biegł lekkim truchtem. Śledzenie zbiega było na razie dość łatwe- krwawe plamy wyraźnie się odznaczały na zimowej bieli. Cienia dekoncentrował nieco ból i przeszkadzały mu odrobinę za duże buty. Co prawda, nie spadały jeszcze mu z nóg. Ale czym była ta drobna niedogodność w zamian za ciepłe stopy? Niczym.
Teren raptownie obniżył się, a drzewa i krzaki wybujały w górę. O ile Cień dobrze pamiętał, to podobne widział przy rzece, jeszcze jako bydło uwiązane do wozu. w takim razie niedaleko musiałaby być jakaś droga.
Ranny poruszał się coraz wolniej, jakby stopniowo tracił siły. A potem Zimowysmutek dostrzegł czerwone, zamarzające szybko kropelki na gałązkach krzaków. Lśniły tu i tam, wśród największej gęstwiny. Teraz należało działać ostrożnie, bo uciekinier musiał się już zatrzymać.
Do czujnych uszu Cienia dobiegł cichy skrzyp złamanego drewienka. Serce Zimowegosmutka przyśpieszyło bieg, a mięśnie napięły się odruchowo. Cały świat znikł gdzieś w oddali, w rytm jego głębokiego oddechu, gdy Cień przeobraził się raptownie z Druchii w polującego drapieżnika...
Potem kolejny szelest i gwałtowny skok łowcy....jakaś biało- czerwona sylwetka o woni świeżej krwi, podnosząca się z krzykiem...niezdarnie pełznąca w ciemność splątanych krzewów... wspaniała pieśń żądzy zabijania...kobieca twarz spod zerwanej maski, zastygła w przerażeniu, wpatrująca się w niego ciemnymi oczyma... lśniący błysk chłodnej stali nad skuloną kobietą...
Sarath
Dzień wlókł się jak nigdy dotąd. Otaczający dziewczynę smród stawał się coraz przenikliwy, w miarę jak dookoła uniosły się gryzące opary. Przerzucając kolejne porcje gnoju, mimowolnie łowiła sykliwe szepty. Kiedy podniosła głowę, zauważyła pogardliwy uśmieszek Adaira. A potem dźwięczne, nadmiernie melodyjne dźwięki asurskiej mowy skaziły jej uszy.
- Ja już nie mogę wytrzymać...- usłyszała jękliwy głos tej słabej idiotki- Chciałabym uciec w wieczny sen...
- Tasandriel, nie mów tak!- głosowi odpowiedział inny, niższy należący do mężczyzny- Nie powinnaś odrzucać daru Ishy...
- Ale ja już nie mam siły...- wyszeptała kobieta, a Sarath usłyszała jak tłumi szloch- Wiesz, co robią...
- Wiem- powiedział pozornie spokojnie, ale dziewczyna czuła jak ten głos wypełnia po brzegi lodowata nienawiść- Gdybym tylko miał kawałek ostrza....chociaż kawałek..- dodał żarliwym, pełnym rozpaczy tonem.
- Isyeth, nie!- kobieta zaszlochała nieco głośniej- Jeśli zginiesz, to już mi tutaj nic nie zostanie...- dalszą rozmowę zakłócił ryk zwierzą, domagających się zwyczajowej porcji paszy.
Wreszcie nastał wieczór. Sarath zmęczona i brudna jak nieboskie stworzenie, musiała na chwilę usiąść. Zdążyła to zrobić, zanim załamały się pod nią nogi. Przez chwilę była zbyt wyczerpana, by mówić. Towarzysze układali się niedaleko, moszcząc się do snu. Teraz jest dobra okazja, by przekazać nowe wiadomości....
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Bombardier
- Posty: 692
- Rejestracja: niedziela, 11 grudnia 2005, 17:49
- Numer GG: 2832544
- Lokalizacja: The dead zone
Re: [Warhammer] Arhain
Azghair
Nie dał po sobie poznać, że zwrócił uwagę na wahanie Lindary. "Szlachcianka..." - pomyslał i ledwo się powstrzymał od splunięcia. Zamiast tego wziął bukłak i pociągnął kilka łyków, kaszlnął, po czym znowu przechylił bukłak do ust. Tego mi było trzeba - mruknął, czując, jak ciepło alkoholu rozchodzi się po jego ciele. Chodziło mi o to, że gdyby był starszy stopniem, nie przyszedłby tutaj z trzema żołdakami, ale z oddziałem zbrojnych. Z resztą nieważne - powiedział głosniej. Ruszył za Lindarą, która poszła już tropem łosia. Zastanawiał się, dlaczego Szelma wysłał go na to polowanie. Wiedział przecież, że Korsarz nie zajmował się łowiectwem...
Zauważył, że Lindara się zatrzymała. Trop zwierzęcia urywał się nagle. "Latający łos" - przemknęło mu przez głowę. - "Tego jeszcze nie było." Wtedy usłyszał ryk zwierzęcia. Zaklął i zmienił swój chwyt włóczni tak, aby była przygotowana do rzutu. Nie ruszaj się - syknął do Lindary. - Jesli to ryczące zwierzę to nasz łos, to to, co go rani, było w stanie uniesć go do góry bez większego problemu. Oblizał wargi, wyschłe ze zdenerwowania. "Stwór był w stanie podniesć z ziemi dorosłego łosia... Szkoda, że kusza nie nadaje się do użytku..."
Nie dał po sobie poznać, że zwrócił uwagę na wahanie Lindary. "Szlachcianka..." - pomyslał i ledwo się powstrzymał od splunięcia. Zamiast tego wziął bukłak i pociągnął kilka łyków, kaszlnął, po czym znowu przechylił bukłak do ust. Tego mi było trzeba - mruknął, czując, jak ciepło alkoholu rozchodzi się po jego ciele. Chodziło mi o to, że gdyby był starszy stopniem, nie przyszedłby tutaj z trzema żołdakami, ale z oddziałem zbrojnych. Z resztą nieważne - powiedział głosniej. Ruszył za Lindarą, która poszła już tropem łosia. Zastanawiał się, dlaczego Szelma wysłał go na to polowanie. Wiedział przecież, że Korsarz nie zajmował się łowiectwem...
Zauważył, że Lindara się zatrzymała. Trop zwierzęcia urywał się nagle. "Latający łos" - przemknęło mu przez głowę. - "Tego jeszcze nie było." Wtedy usłyszał ryk zwierzęcia. Zaklął i zmienił swój chwyt włóczni tak, aby była przygotowana do rzutu. Nie ruszaj się - syknął do Lindary. - Jesli to ryczące zwierzę to nasz łos, to to, co go rani, było w stanie uniesć go do góry bez większego problemu. Oblizał wargi, wyschłe ze zdenerwowania. "Stwór był w stanie podniesć z ziemi dorosłego łosia... Szkoda, że kusza nie nadaje się do użytku..."
"Beg for mercy! Not that it will help you..."
Hoist the banner high!! For Commoragh!
Hoist the banner high!! For Commoragh!
-
- Pomywacz
- Posty: 44
- Rejestracja: środa, 27 sierpnia 2008, 09:16
- Numer GG: 0
Re: [Warhammer] Arhain
Zimowysmutek
Rozdzieliliśmy się, ruszyłem tropem mojego przeciwnika. Lekki trucht rozgrzewał ciało „te moje nowe buty mogłyby być trochę mniejsze, ale najważniejsze, że są ciepłe”. Czasem tylko ból i pieczenie rany nie pozwalały mi się skupić na tropieniu ofiary. Nie było to zadanie trudne nawet w prószącym śniegu, gdyż krew jaskrawo znaczyła drogę, którą uciekała moja zwierzyna. Gdy zobaczyłem, że ślady są jeszcze wyraźniejsze pomyślałem sobie „ jest już blisko tym razem tego nie schrzań”. Zacząłem się powoli skradać w kierunku skupiska krzaków, gdzie prowadziły ślady. Szelest, który usłyszałem wzburzył we mnie adrenalinę oraz chęć mordu mimo, że wcześniej planowałem wziąć ofiarę żywcem, powodowany emocjami skoczyłem w krzaki z nożem w ręku. Nawet fakt, że zobaczyłem w mojej ofierze kobietę nie uchronił by jej od śmierci, całym wysiłkiem swojej woli staram się tak walczyć by złapać ją żywą. [jeśli się da to próbuje ją ogłuszyć lub obezwładnić]
Rozdzieliliśmy się, ruszyłem tropem mojego przeciwnika. Lekki trucht rozgrzewał ciało „te moje nowe buty mogłyby być trochę mniejsze, ale najważniejsze, że są ciepłe”. Czasem tylko ból i pieczenie rany nie pozwalały mi się skupić na tropieniu ofiary. Nie było to zadanie trudne nawet w prószącym śniegu, gdyż krew jaskrawo znaczyła drogę, którą uciekała moja zwierzyna. Gdy zobaczyłem, że ślady są jeszcze wyraźniejsze pomyślałem sobie „ jest już blisko tym razem tego nie schrzań”. Zacząłem się powoli skradać w kierunku skupiska krzaków, gdzie prowadziły ślady. Szelest, który usłyszałem wzburzył we mnie adrenalinę oraz chęć mordu mimo, że wcześniej planowałem wziąć ofiarę żywcem, powodowany emocjami skoczyłem w krzaki z nożem w ręku. Nawet fakt, że zobaczyłem w mojej ofierze kobietę nie uchronił by jej od śmierci, całym wysiłkiem swojej woli staram się tak walczyć by złapać ją żywą. [jeśli się da to próbuje ją ogłuszyć lub obezwładnić]
Kot ma swoje własne ścieżki;
choćbyś go zmusił do odwrotu, on nadal jest na swojej drodze.
Kot czeka
Droga Kota
choćbyś go zmusił do odwrotu, on nadal jest na swojej drodze.
Kot czeka
Droga Kota
-
- Pomywacz
- Posty: 61
- Rejestracja: niedziela, 15 czerwca 2008, 15:46
- Numer GG: 6401347
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Arhain
Lindara
„Jednak mieli rację. Rozgrzewa lepiej niż ogień i mężczyzna” – pomyślała czując rozchodzące się po ciele ciepło. Rozważała przez chwile słowa Korsarza.
- Może tak, może nie – mruknęła ściągając z pleców łuk. – Oddział zbrojnych narobiłby szumu i zamieszania. Zresztą… Mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Odprowadziła wzrokiem Zimowegosmutka, który ruszył w pościg za swoją ofiarą. „Cienie… Zawzięte jak cholera. A tamten musiał mu za skór zaleźć” – przemknęło jej przez myśl. Nie oglądając się więcej za siebie ruszyła tropem łosia. Śnieg zacinał coraz bardziej, ale to tylko ponaglało ją do szybszego marszu. Nagle odstępy zrobiły się większe jakby łoś nagle zerwał się do biegu. Czyżby coś go spłoszyło? Ale co?
W pewnym momencie ślady urywały się. Wokół nie było żadnego innego. Tak jakby łoś nagle wzniósł się w powietrze. Ale co mogło być tak duże by unieść całego łosia? Zatrzymała się zdumiona czując jak żołądek ściska się ze zdenerwowania. „Tego nam jeszcze trzeba” – pomyślała, nakładając strzałę na cięciwę.
- Nie ruszaj się – usłyszała za sobą syk Korsarza. - Jeśli to ryczące zwierzę to nasz łoś, to to, co go rani, było w stanie unieść go do góry bez większego problemu.
„No co ty nie powiesz” – skomentowała cierpko w myślach, ale skinęła nieznacznie głową i zastygła w oczekiwaniu.
- Khaine, gorzej już być nie może – mruknęła pod nosem przygotowując się do strzału.
„Jednak mieli rację. Rozgrzewa lepiej niż ogień i mężczyzna” – pomyślała czując rozchodzące się po ciele ciepło. Rozważała przez chwile słowa Korsarza.
- Może tak, może nie – mruknęła ściągając z pleców łuk. – Oddział zbrojnych narobiłby szumu i zamieszania. Zresztą… Mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Odprowadziła wzrokiem Zimowegosmutka, który ruszył w pościg za swoją ofiarą. „Cienie… Zawzięte jak cholera. A tamten musiał mu za skór zaleźć” – przemknęło jej przez myśl. Nie oglądając się więcej za siebie ruszyła tropem łosia. Śnieg zacinał coraz bardziej, ale to tylko ponaglało ją do szybszego marszu. Nagle odstępy zrobiły się większe jakby łoś nagle zerwał się do biegu. Czyżby coś go spłoszyło? Ale co?
W pewnym momencie ślady urywały się. Wokół nie było żadnego innego. Tak jakby łoś nagle wzniósł się w powietrze. Ale co mogło być tak duże by unieść całego łosia? Zatrzymała się zdumiona czując jak żołądek ściska się ze zdenerwowania. „Tego nam jeszcze trzeba” – pomyślała, nakładając strzałę na cięciwę.
- Nie ruszaj się – usłyszała za sobą syk Korsarza. - Jeśli to ryczące zwierzę to nasz łoś, to to, co go rani, było w stanie unieść go do góry bez większego problemu.
„No co ty nie powiesz” – skomentowała cierpko w myślach, ale skinęła nieznacznie głową i zastygła w oczekiwaniu.
- Khaine, gorzej już być nie może – mruknęła pod nosem przygotowując się do strzału.
Róża pustyni
Której cień nosi ze sobą tajemną obietnicę
Ten pustynny kwiat
Żaden słodki perfum nie torturuje mnie bardziej niż ten
Śnię o deszczu
Podnoszę swój wzrok ku pustym przestworzom
Zamykam oczy
Ten rzadki perfum jest słodkim upojeniem miłości
Której cień nosi ze sobą tajemną obietnicę
Ten pustynny kwiat
Żaden słodki perfum nie torturuje mnie bardziej niż ten
Śnię o deszczu
Podnoszę swój wzrok ku pustym przestworzom
Zamykam oczy
Ten rzadki perfum jest słodkim upojeniem miłości
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Arhain
Sarath
Gdy tylko Sarath znalazła się blisko towarzyszy spytała - Nadal chcecie dowodów? Przyglądajcie się uważnie panu nadzorcy. To co się z nim stanie to będzie wasz znak. To, czy wykorzystacie swoją szansę zależy już od was.
- Widziałam go już dostatecznie dużo razy- warknęła Kyorien- Za dużo- dodała ponuro i zacisnęła gniewnie usta.
- A czemu mam patrzeć na mordę tego psa? Obije mu ją ktoś czy co?- Khael klepnął się po kolanach- A może przerżnie go ktoś, hehehe.....to byłoby coś- zarechotał.
- Ale pewnie już dupy daje, co nie chłopaki?- dodał po chwili, szczerząc się złośliwie.
"Chłopaki" przytaknęli, śmiejąc się razem z nim.
Sarath uniosła brwi, jej twarz pozostała niewzruszona. Nie miała zamiaru wdawać się w żadne sprzeczki. Wiedziała, co wiedziała i tego postanowiła się trzymać. W świetle ostatnich wydarzeń wątpiła czy cokolwiek będzie ją jeszcze w stanie poruszyć. - Powiem wam tyle ile wiem, jak zwykle z resztą. W ciągu kilku najbliższych dni pan "wielmożny" nadzorca będzie miał paskudny wypadek. - powiedziała. Słowo wielmożny było przepełnione sarkazmem.
- Ha, to ma być twoja sprawka? Nie żartuj, mała- ryknął śmiechem Khael- Klejnoty mu uszkodzisz?
- Może jak mu dobrze obciągniesz, to nawet cię nie wybatoży- dodał, śmiejąc się również Adair.
- I oto kolejny dobry żart naszej towarzyszki niedoli- dokończył Haroith- Dobry błazen z ciebie, daleko zajdziesz.
Kyorien milczała, z wciąż gniewnym grymasem na twarzy.
Sarath prychnęła. - Dla waszej wiadomości nie, to nie będzie moja sprawka. A gdybyście wy byli tak mocni w czynach jak w słowach pewnie byśmy długo tu nie siedzieli.
Khael westchnął ciężko.
- Wyjaśnij jej Haroith. Naiwna jak dziecko- pokręcił głową.
- Posłuchaj, moja droga- Haroith dziwnie przyjacielskim gestem położył dłoń na ramieniu Sarath- Czy ty jesteś kompletnie głupia? Gdzie chciałabyś uciekać, kiedy panuje zima? Pożreć się wzajemnie? A może zamarznąć? - zapytał fałszywie troskliwym tonem.
- A nie wiesz, że jak nawet któryś zwieje, to zajmą się nim nie tylko psy? Połowa tutejszych szlachetnych darmozjadów zjeżdża się z okolicy na polowanie...Żeglarze, których zima uwięziła w porcie...Lubisz być zwierzyną?- pochylił się nad nią, owiewając ją niezbyt przyjemnym oddechem.
Sarath odsunęła się od mężczyzny, starając się nie okazywać obrzydzenia. - Po prostu czekajcie. To takie trudne? W końcu nic lepszego do roboty nie macie.
- A nie mamy- pokiwał głową Haroith, odsuwając nieco od niej- Śmierdzę, co? - błysnął zębami w szyderczym uśmiechu.
- Wszyscy śmierdzimy- parsknęła Kyorien- Jak jakieś brudne zwierzęta...- dodała z niesmakiem.
- A i owszem....gdyby móc tak odwiedzić łaźnię. Albo chociaż przetrzeć się śniegiem- dodała smętnie Adair.
- A co ma mu się stać? - zainteresowała się nagle kobieta.
Sarath nie mogła się powstrzymać od uśmiechu na słowa kobiety. - Nie wiem, co dokładnie mu się stanie. Ale wspominali mi coś, że będzie to porównywalne do śmierci.
- Podobne do śmierci..- nieprzyjemny uśmiech pojawił się na ustach Kyorien- Ale lepiej, by mnie nie pozbawiali zemsty.- dodała za chwilę stanowczym tonem.
- Tak, tak- Adair otoczył ją ramieniem - Masz do niej prawo...
- Zemsta jest całkowicie twoja. Jestem pewna, że tamci ci pomogą, a poza tym - czyż nie będzie przyjemnie patrzeć na to, jak ten skurwiel wije się z bólu?
Kobieta roześmiała się dziko.
- Mam w zanadrzu jeszcze inny pomysły -dodała, a jej oczy zalśniły. Objęła Adaira, a potem dodała:
- Ale bez żadnej pomocy. On należy wyłącznie do mnie.
- Jasne. - powiedziała Sarath. - Więc, mamy układ?
- Układ...jaki znowu układ?- Khael odpowiedział sarkastycznym tonem- Ja się z nikim nie układam.
- Ale ja mogę- na wargach Haroitha pojawił się koci uśmiech- To zależy co masz do zaoferowania- obciął wzrokiem dziewczynę.
Sarath uśmiechnęła się. Wreszcie pytania na które mogła odpowiedzieć. - Co masz do zyskania? Po pierwsze, lepsze żarcie, lepsze miejsce do spania. Ta nędzna egzystencja tu wreszcie zacznie przypominać życie.
Haroith oparł się wygodnie o ścianę.
- Tutaj? A niby jak to by miało wyglądać? Masz taki dar przekonywania?- rzucił dziewczynie przekorne spojrzenie brązowych oczu.
Khael parsknął cicho i położył się, odwracając twarzą do ściany. Pozostała dwójka zajmowała się głównie sobą, nie zwracając uwagi na Sarath.
Sarath uśmiechnęła się litościwie. - Czy ja kiedykolwiek mówiłam, że tu chodzi o mnie? Tu chodzi o nas. Dlatego twoja znajomość języka, Khael, będzie nam potrzebna. Razem jest nas więcej niz strażników. A ci, którzy się ze mną skontaktowali chcą to wykorzystać.
- Taaa....- zamruczał sennie Khael - Baw się w swoje gierki...- ziewnął i ucichł.
- Jacy oni?- Haroith spojrzał z ciekawością na Sarath- i jacy my? Chyba nie masz na myśli naszej grupki, co? - odgarnął kosmyki brudnych, ciemnych włosów z twarzy.
Sarath przytaknęła głową. - Owszem, nie mam na myśli tylko naszej grupki. Wszystkich nas, niewolników, w tym zawszonym miejscu jest więcej niż strażników. To coś większego. Nie wiem, co dokładnie planują ludzie, którzy się ze mną skontaktowali, ani kim dokładniej są, ale wiem jedno - mają plan. I to mocny. Strażnicy zdają się ich nie zauważać, ani razu nie widziałam ich normalnie pracujących, nie blisko nas w każdym razie. Nie mam pojęcia, co dokładniej planują, ale jakimś trafem jestem pewna, że to nie podpucha.
- Hmm, brzmi ciekawie...- Haroith wpatrywał się przez chwilę w jakiś odległy punkt. Khael nie odzywał się, chrapiąc cicho.
Adair i Kyorien przenieśli się na najdalsze wolne posłanie.
Ostatki słonecznego światła znikły i Sarath ledwie widziała siedzącego Haroitha. Za chwilę coś zajaśniało i drzwi baraku otworzyły się z hukiem. Do środka, przy świetle pochodni wkroczyły psy. Prowadził ich jeden z dwóch, zbyt dobrze znanych dziewczynie.
- Sprawdzić, czy są wszystkie ścierwa.!- warknął i jego trzech towarzyszy wysunęło się naprzód.
Sarath skuliła się, przymykając oczy i udając, że śpi. Nie chciała ponownie spotkać jednym z niedoszłych oprawców
- Chodź- dłoń Haroitha zacisnęła się na jej ramieniu- Schowaj się za mną- wyszeptał cicho.
Sarath powoli, starając się nie hałasować schowała się za Haroithem. Do jej głowy powróciła niedawna próba gwałtu i to jak cudem z niej uszła. W takiej chwili dokładnie rozumiała Kyorien
Haroith przyciągnął ją do siebie i objął.
-Schowaj twarz- syknął, kiedy jeden z strażników podszedł bliżej.
Dziewczyna posłusznie schowała twarz, mając nadzieję, że strażnik jej nie rozpozna.
Przyciskając twarz do piersi mężczyzny, słyszała jak mocno bije mu serce.
Kroki psa ucichły. Pochodnia syczała cicho, gdy pies przyświecał sobie, by móc dokładnie przepatrzeć każdy kąt.
- Haa...Pierdolą się jak szczury, co?- Sarath poczuła, jak Haroith wzdrygnął się nagle i wziął głęboki oddech.
- Szybciej! Wino stygnie, kurwa...-Sarath rozpoznała głos swojego niedoszłego oprawcy.
Strażnicy łomocząc ciężkimi buciorami i klnąc pod nosem, za chwilę wyszli. Ostatni trzasnął drzwiami i rozległ się szmer łańcucha. A potem zawyły psy, jakby były raz bliżej, raz dalej.
Sarath leżała tak jeszcze przez moment po czym gdy dźwięki zdawały się być już daleko podniosła lekko głowę, by zobaczyć czy już po wszystkim
Było ciemno i spokojnie. A potem rozległ się cichutki chichot, w którym Sarath rozpoznała głos Kyorien.
Haroith poruszył się, jęcząc cicho.
Dziewczyna usiadła starając się oddychać spokojnie. Serce ciągle jej waliło, ale już powoli zaczęło się uspokajać. - Dzięki - powiedziała cicho do Haroitha.
- Aaach...ale mi przykopał w nerki.....kurwa, jak boli...- mężczyzna znieruchomiał, oddychając chrapliwie.
- Żeby tylko było warto cię osłaniać..- dodał po chwili- Kładź się- poklepał miejsce obok siebie- Noc będzie chłodna, a lepiej nie spać samemu.
Sarath skinęła głową uśmiechając się współczująco. Położyła się obok mężczyzny, ciesząc się, że chociaż jedno z jej towarzyszy było po jej stronie.
Objął ją ostrożnie i wyszeptał:
- A teraz powiedz mi wszystko, co wiesz...A przynajmniej to co możesz....Bo chyba nie powiedziałaś wszystkiego,co?- Sarath zrobiło się cieplej, bo Haroith grzał całkiem nieźle.
- Skontaktowała się ze mną jakaś kobieta. Mówiła niewiele, jedynie to, co wam przekazałam, ale mam wrażenie, że kryje się za tym coś więcej.
- Tak?- zacisnął lekko dłoń na jej plecach- Co mniej więcej mówiła?
- Wiesz? Mimo tego, co wcześniej zrobiłeś nie wiem, czy mogę ci zaufać. Powiedziałam, co wiedziałam. I tyle. Skąd mam wiedzieć, ze nie jesteś kablem?
- Nie ufaj. Nikomu nie ufaj. - poczochrał ją po włosach- Dłużej przeżyjesz i nie skończysz w takim miejscu.
- Do tego, co robiłam raczej też już nie wrócę - wzruszyła ramionami, nawet nie reagując na to poczochranie, które często było oznaką tego, że nie traktuje się jej poważnie. W gruncie rzeczy cieszyła ją jej niewinna buzia, ale czasem bywało to irytujące
- A co to takiego było? Nie wyglądasz na wojowniczkę..- poruszył palcami, przeczesując włosy dziewczyny.
Ktoś jęknął cicho. A potem jeszcze raz. Sarath wydawało się, że dobiega z kąta ,gdzie skryli się Kyorien z Adairem.
- A ci się bawią... Zawsze to jakiś sposób...- mruknął cicho Haroith.
Sarath starała się nie parsknąć śmiechem na jęki dochodzące z kąta, a także na słowa Haroitha. Nieco zdziwił ją gest mężczyzny, gdy ten przeczesał palcami jej włosy. Nie była przyzwyczajona do tego, ostatni raz jej włosami bawiła się bodajże jej młodsza siostra, nim wyjechała. - Pewien artysta przyuczał mnie do zawodu. Ot i cała tajemnica.
-Hmm, zawodu? Wiesz, to trochę ogólne pojęcie- do uszu Sarath dobiegł cichy śmiech mężczyzny- A ile ty masz w ogóle lat?
Sarath również zaczęła się cicho śmiać. - Powiedzmy, ze jestem na tyle młoda, by większość z was uważało mnie za dziecko, ale jednocześnie na tyle..dorosła, że co nieco o życiu wiem.
- To żadna odpowiedź.- parsknął cicho- Dzieckiem jest się krótko....pomimo wyglądu. Więc ile? Wstydzisz się?- zapytał przekornie.
Sarath zachichotała. - A na ile wyglądam? - spytała wesoło
- A nie wiem....Nigdy nie byłem dobry w odpowiedzi na takie pytania- odparł- Skoro nie chcesz powiedzieć, to ja ci odpowiem- mam nieco mniej niż pół ludzkiego wieku.
- Czuję się totalnie jak dziecko teraz. Mam ledwie 35.- odpowiedziała.
- Myślałem, że mniej- zdziwił się- Chociaż pewnie dostawałaś porządne żarcie i dach nad głową. Na taką wyglądasz.
Sarath uśmiechnęła się lekko.- Całe życie mi mówili, że wyglądam młodo. Ale niewinna buzia zawsze się przydawała. I rzeczywiście, warunki tutaj są znacznie gorsze od tych do których przywykłam. Choć mój mistrz najlepszy dla mnie nie był, to jednak musiał o mnie dbać, bo kto będzie dla niego szpiegował. Choć nie powiem, dopiekło mi kiedy się mnie tak pozbył.
- Kto dla niego szpiegował...- poprawił ją- Ech, dobrze tak mieć....Tutaj jest niewiele gorzej, może troche brudniej i głodniej. Chociaż na trepy już nie trzeba uważać. Ale są za to psy...- zgrzytnął zębami.
Sarath skrzywiła się. Nieprzyjemne wspomnienie znów pojawiło się przed oczyma, jednak szybko się go pozbyła. - Tak, gdyby nie psy.... - zawahała się na moment - byłoby znośnie.
- Nie spałaś jeszcze z mężczyzną, co? - pogłaskał dziewczynę po plecach - Słyszałem o tamtych....To dlatego Kyorien cię poparła.
Dziewczyna skinęła głową, jakby nie zauważając, co właśnie zrobił. - Owszem. Powiedzmy, że mój mistrz o to zadbał. A co do tamtych....Miałam więcej sprytu i szczęścia niż rozumu. Plus, nie wiedziałam, ze tak szybko sie tu rozchodzą plotki. Ale miło słyszeć, że na coś się to przydało
- Tak, tutaj zwierzęta i inni zawsze wszystkiego się dowiadują pierwsi. Ale jak to zadbał? Chciał cię zostawić tylko dla siebie?- położył dłoń na jej łopatkach.
- Nieee - dziewczyna pokręciła głową gwałtownie - Uważał mnie za dziecko plus za nisko urodzone i niegodne jego "wielkiego artysty" - dziewczyna prychnęła.
- Hm.....to już nic nie rozumiem. To po co mu byłaś potrzebna jako dziewica? Przecież nie jesteś zaślubiona dla Khaine'a- odparł ze zdumieniem, przyciskając ją do siebie.
Dziewczyna odsunęła się lekko, czując, że powoli ta rozmowa wymyka się jej spod kontroli. - Uważał, ze to przyniesie szkode dla obrazów, które malowałam.
- Że co?- roześmiał się- Należy do jakieś sekty? Naprawdę tak mówił? - Haroith próbował zdusić wesołość.
A potem spojrzał na Sarath lśniącymi w mroku oczyma.
- Boisz się mnie, co?
- Po ostatnich wydarzeniach wydaje mi się, że mam prawo bać się mężczyzn.
- Każdych? I tak zamierzasz do końca życia? - chwycił jej policzek - A to, że są to psy....no to są skurwiałe psy. I tyle...
- Do końca życia nie, ale na pewno w najbliższym czasie nie będę miała ochoty.
- Na pewno? Może jednak spróbujesz? Zawsze możesz przerwać....Przecież gwałt to domena psów.- mruknął cicho.
- W innych okolicznościach, zapewne chętnie przystałabym na propozycję, ale nie dziś.
- Zawsze jest jutro, skoro nie dziś....- zaśmiał się cicho - Nigdzie się nie spieszę. I tak według twoich słów, mamy na co czekać. - wzruszyła ramionami i przymknął oczy.
- I śnij dobrze, bo jutro znowu nas walka z gównem czeka.- dodał po chwili.
Sarath uśmiechnęła się lekko, po czym sama przymknęła oczy i usnęła.
Ranek tym razem był cieplejszy niż poprzedni, a to wyłącznie dzięki przytulemu do niej śpiącemu Haroithowi. Ale potem potoczył się swoim zwykłym, nużącym trybem.
Nędzne ochłapy, odór gnoju i zwierząt. I znowu praca ponad siły. Dziś strażnicy dobili kilku umierających ludzi. Sarath zauważyła mimochodem, jak ciemnowłosy i gadatliwy człowiek został siłą przytrzymany przez innych. Kipiał wściekłością, ale nie odważył się podnieść głosu na strażników.
Jakiś czas później psy poświęciły całą uwagę Asurce. Dziewczyna widziała, jak wywlekli ją z tłumu, a potem słyszała jej krzyki bólu. Przyszło jej do głowy, jakie miała szczęście...które oby jej nie zawiodło.
Wreszcie ściemniło się i tłum nędzarzy ruszył ku barakom. Sarath była zmęczona, zziębnięta i głodna. Cienką polewką nigdy nie była się w stanie się najeść. Właśnie szła do wejścia, gdy zrównał się z nią Haroith. Nagle ukradkiem podstawił jej nogę i obydwoje upadli w błoto.
- Uważaj jak leziesz, suko...- warknął głośno, ale zanim Sarath zdążyła coś odpowiedzieć, poczuła jak mężczyzna coś wciska w jej dłoń. Było okrągłe i chropowate w dotyku.
-Schowaj i zjedz...-wyszeptał, zanim się podniósł.
Zimowysmutek
Cień z trudem powstrzymał cios i nóż spadł tylko na gałąź tuż nad głową kobiety. Niezdarnym ruchem przewróciła się na bok i machnęła swoim ostrzem w stronę oczu Zimowegosmutka. Jednak osłabiona upływem krwi i wyczerpana, była za wolna. Cien z łatwością sparował cios i wyrwał jej nóż. Próbowała wstać, zamachując się okrwawionymi rękoma, ale mężczyzna z łatwością ją unieruchomił.
- Zabij mnie!- wysyczała przez zaciśnięte zęby, próbując zahaczyć palcami o purpurowy bandaż.
Jeśli Cień będzie chciał się czegoś dowiedzieć, to nie powinna umrzeć zbyt szybko z upływu krwi...
Lindara i Azghair
Lindara i Azghair zastygli w bezruchu, łowiąc w napięciu każdy odgłos, każdy szmerek wiatru. Wiatru? Szmer spotężniał nagle i coś z łomotem wylądowało niedaleko nich. Martwy łoś wpatrywał się w nich swymi kaprawymi, przerażonymi oczyma – miał przetrącony kark i rozerwany bok.
Jego nogi zginały się po dziwnym kątem, połamane przy upadku.
Coś załopotało ogłuszająco i na łosiu przysiadło stworzenie, którego woleliby nigdy z tak bliska nie oglądać. Stwór nastroszył bujną grzywą o barwie ciemnej, niczym nieskażonej czerni i spojrzał na nich dzikimi, nieludzko mądrymi złotymi oczyma. Zwinął miękko szaroczarne skrzydła i machnął od niechcenia zakończonym kolcem ogonem.
Azghair widział, jak pod aksamitną skórą grają potężne mięśnie stworzenia. Zdawał sobie sprawę, że potwór mógłby użyć tylko ostrych jak sztylety pazurów, by rozprawić się z nim bez większych problemów.
Lindara bardzo dobrze wiedziała, jak groźna potrafi być mantikora. Jedyną różnicą było to, że ta nie była w bojowym szale. Chyba nawet nie czuła się zagrożona....
Jak ktoś by chciał pomęczyć mnie na gg, to zapraszam ...
Gdy tylko Sarath znalazła się blisko towarzyszy spytała - Nadal chcecie dowodów? Przyglądajcie się uważnie panu nadzorcy. To co się z nim stanie to będzie wasz znak. To, czy wykorzystacie swoją szansę zależy już od was.
- Widziałam go już dostatecznie dużo razy- warknęła Kyorien- Za dużo- dodała ponuro i zacisnęła gniewnie usta.
- A czemu mam patrzeć na mordę tego psa? Obije mu ją ktoś czy co?- Khael klepnął się po kolanach- A może przerżnie go ktoś, hehehe.....to byłoby coś- zarechotał.
- Ale pewnie już dupy daje, co nie chłopaki?- dodał po chwili, szczerząc się złośliwie.
"Chłopaki" przytaknęli, śmiejąc się razem z nim.
Sarath uniosła brwi, jej twarz pozostała niewzruszona. Nie miała zamiaru wdawać się w żadne sprzeczki. Wiedziała, co wiedziała i tego postanowiła się trzymać. W świetle ostatnich wydarzeń wątpiła czy cokolwiek będzie ją jeszcze w stanie poruszyć. - Powiem wam tyle ile wiem, jak zwykle z resztą. W ciągu kilku najbliższych dni pan "wielmożny" nadzorca będzie miał paskudny wypadek. - powiedziała. Słowo wielmożny było przepełnione sarkazmem.
- Ha, to ma być twoja sprawka? Nie żartuj, mała- ryknął śmiechem Khael- Klejnoty mu uszkodzisz?
- Może jak mu dobrze obciągniesz, to nawet cię nie wybatoży- dodał, śmiejąc się również Adair.
- I oto kolejny dobry żart naszej towarzyszki niedoli- dokończył Haroith- Dobry błazen z ciebie, daleko zajdziesz.
Kyorien milczała, z wciąż gniewnym grymasem na twarzy.
Sarath prychnęła. - Dla waszej wiadomości nie, to nie będzie moja sprawka. A gdybyście wy byli tak mocni w czynach jak w słowach pewnie byśmy długo tu nie siedzieli.
Khael westchnął ciężko.
- Wyjaśnij jej Haroith. Naiwna jak dziecko- pokręcił głową.
- Posłuchaj, moja droga- Haroith dziwnie przyjacielskim gestem położył dłoń na ramieniu Sarath- Czy ty jesteś kompletnie głupia? Gdzie chciałabyś uciekać, kiedy panuje zima? Pożreć się wzajemnie? A może zamarznąć? - zapytał fałszywie troskliwym tonem.
- A nie wiesz, że jak nawet któryś zwieje, to zajmą się nim nie tylko psy? Połowa tutejszych szlachetnych darmozjadów zjeżdża się z okolicy na polowanie...Żeglarze, których zima uwięziła w porcie...Lubisz być zwierzyną?- pochylił się nad nią, owiewając ją niezbyt przyjemnym oddechem.
Sarath odsunęła się od mężczyzny, starając się nie okazywać obrzydzenia. - Po prostu czekajcie. To takie trudne? W końcu nic lepszego do roboty nie macie.
- A nie mamy- pokiwał głową Haroith, odsuwając nieco od niej- Śmierdzę, co? - błysnął zębami w szyderczym uśmiechu.
- Wszyscy śmierdzimy- parsknęła Kyorien- Jak jakieś brudne zwierzęta...- dodała z niesmakiem.
- A i owszem....gdyby móc tak odwiedzić łaźnię. Albo chociaż przetrzeć się śniegiem- dodała smętnie Adair.
- A co ma mu się stać? - zainteresowała się nagle kobieta.
Sarath nie mogła się powstrzymać od uśmiechu na słowa kobiety. - Nie wiem, co dokładnie mu się stanie. Ale wspominali mi coś, że będzie to porównywalne do śmierci.
- Podobne do śmierci..- nieprzyjemny uśmiech pojawił się na ustach Kyorien- Ale lepiej, by mnie nie pozbawiali zemsty.- dodała za chwilę stanowczym tonem.
- Tak, tak- Adair otoczył ją ramieniem - Masz do niej prawo...
- Zemsta jest całkowicie twoja. Jestem pewna, że tamci ci pomogą, a poza tym - czyż nie będzie przyjemnie patrzeć na to, jak ten skurwiel wije się z bólu?
Kobieta roześmiała się dziko.
- Mam w zanadrzu jeszcze inny pomysły -dodała, a jej oczy zalśniły. Objęła Adaira, a potem dodała:
- Ale bez żadnej pomocy. On należy wyłącznie do mnie.
- Jasne. - powiedziała Sarath. - Więc, mamy układ?
- Układ...jaki znowu układ?- Khael odpowiedział sarkastycznym tonem- Ja się z nikim nie układam.
- Ale ja mogę- na wargach Haroitha pojawił się koci uśmiech- To zależy co masz do zaoferowania- obciął wzrokiem dziewczynę.
Sarath uśmiechnęła się. Wreszcie pytania na które mogła odpowiedzieć. - Co masz do zyskania? Po pierwsze, lepsze żarcie, lepsze miejsce do spania. Ta nędzna egzystencja tu wreszcie zacznie przypominać życie.
Haroith oparł się wygodnie o ścianę.
- Tutaj? A niby jak to by miało wyglądać? Masz taki dar przekonywania?- rzucił dziewczynie przekorne spojrzenie brązowych oczu.
Khael parsknął cicho i położył się, odwracając twarzą do ściany. Pozostała dwójka zajmowała się głównie sobą, nie zwracając uwagi na Sarath.
Sarath uśmiechnęła się litościwie. - Czy ja kiedykolwiek mówiłam, że tu chodzi o mnie? Tu chodzi o nas. Dlatego twoja znajomość języka, Khael, będzie nam potrzebna. Razem jest nas więcej niz strażników. A ci, którzy się ze mną skontaktowali chcą to wykorzystać.
- Taaa....- zamruczał sennie Khael - Baw się w swoje gierki...- ziewnął i ucichł.
- Jacy oni?- Haroith spojrzał z ciekawością na Sarath- i jacy my? Chyba nie masz na myśli naszej grupki, co? - odgarnął kosmyki brudnych, ciemnych włosów z twarzy.
Sarath przytaknęła głową. - Owszem, nie mam na myśli tylko naszej grupki. Wszystkich nas, niewolników, w tym zawszonym miejscu jest więcej niż strażników. To coś większego. Nie wiem, co dokładnie planują ludzie, którzy się ze mną skontaktowali, ani kim dokładniej są, ale wiem jedno - mają plan. I to mocny. Strażnicy zdają się ich nie zauważać, ani razu nie widziałam ich normalnie pracujących, nie blisko nas w każdym razie. Nie mam pojęcia, co dokładniej planują, ale jakimś trafem jestem pewna, że to nie podpucha.
- Hmm, brzmi ciekawie...- Haroith wpatrywał się przez chwilę w jakiś odległy punkt. Khael nie odzywał się, chrapiąc cicho.
Adair i Kyorien przenieśli się na najdalsze wolne posłanie.
Ostatki słonecznego światła znikły i Sarath ledwie widziała siedzącego Haroitha. Za chwilę coś zajaśniało i drzwi baraku otworzyły się z hukiem. Do środka, przy świetle pochodni wkroczyły psy. Prowadził ich jeden z dwóch, zbyt dobrze znanych dziewczynie.
- Sprawdzić, czy są wszystkie ścierwa.!- warknął i jego trzech towarzyszy wysunęło się naprzód.
Sarath skuliła się, przymykając oczy i udając, że śpi. Nie chciała ponownie spotkać jednym z niedoszłych oprawców
- Chodź- dłoń Haroitha zacisnęła się na jej ramieniu- Schowaj się za mną- wyszeptał cicho.
Sarath powoli, starając się nie hałasować schowała się za Haroithem. Do jej głowy powróciła niedawna próba gwałtu i to jak cudem z niej uszła. W takiej chwili dokładnie rozumiała Kyorien
Haroith przyciągnął ją do siebie i objął.
-Schowaj twarz- syknął, kiedy jeden z strażników podszedł bliżej.
Dziewczyna posłusznie schowała twarz, mając nadzieję, że strażnik jej nie rozpozna.
Przyciskając twarz do piersi mężczyzny, słyszała jak mocno bije mu serce.
Kroki psa ucichły. Pochodnia syczała cicho, gdy pies przyświecał sobie, by móc dokładnie przepatrzeć każdy kąt.
- Haa...Pierdolą się jak szczury, co?- Sarath poczuła, jak Haroith wzdrygnął się nagle i wziął głęboki oddech.
- Szybciej! Wino stygnie, kurwa...-Sarath rozpoznała głos swojego niedoszłego oprawcy.
Strażnicy łomocząc ciężkimi buciorami i klnąc pod nosem, za chwilę wyszli. Ostatni trzasnął drzwiami i rozległ się szmer łańcucha. A potem zawyły psy, jakby były raz bliżej, raz dalej.
Sarath leżała tak jeszcze przez moment po czym gdy dźwięki zdawały się być już daleko podniosła lekko głowę, by zobaczyć czy już po wszystkim
Było ciemno i spokojnie. A potem rozległ się cichutki chichot, w którym Sarath rozpoznała głos Kyorien.
Haroith poruszył się, jęcząc cicho.
Dziewczyna usiadła starając się oddychać spokojnie. Serce ciągle jej waliło, ale już powoli zaczęło się uspokajać. - Dzięki - powiedziała cicho do Haroitha.
- Aaach...ale mi przykopał w nerki.....kurwa, jak boli...- mężczyzna znieruchomiał, oddychając chrapliwie.
- Żeby tylko było warto cię osłaniać..- dodał po chwili- Kładź się- poklepał miejsce obok siebie- Noc będzie chłodna, a lepiej nie spać samemu.
Sarath skinęła głową uśmiechając się współczująco. Położyła się obok mężczyzny, ciesząc się, że chociaż jedno z jej towarzyszy było po jej stronie.
Objął ją ostrożnie i wyszeptał:
- A teraz powiedz mi wszystko, co wiesz...A przynajmniej to co możesz....Bo chyba nie powiedziałaś wszystkiego,co?- Sarath zrobiło się cieplej, bo Haroith grzał całkiem nieźle.
- Skontaktowała się ze mną jakaś kobieta. Mówiła niewiele, jedynie to, co wam przekazałam, ale mam wrażenie, że kryje się za tym coś więcej.
- Tak?- zacisnął lekko dłoń na jej plecach- Co mniej więcej mówiła?
- Wiesz? Mimo tego, co wcześniej zrobiłeś nie wiem, czy mogę ci zaufać. Powiedziałam, co wiedziałam. I tyle. Skąd mam wiedzieć, ze nie jesteś kablem?
- Nie ufaj. Nikomu nie ufaj. - poczochrał ją po włosach- Dłużej przeżyjesz i nie skończysz w takim miejscu.
- Do tego, co robiłam raczej też już nie wrócę - wzruszyła ramionami, nawet nie reagując na to poczochranie, które często było oznaką tego, że nie traktuje się jej poważnie. W gruncie rzeczy cieszyła ją jej niewinna buzia, ale czasem bywało to irytujące
- A co to takiego było? Nie wyglądasz na wojowniczkę..- poruszył palcami, przeczesując włosy dziewczyny.
Ktoś jęknął cicho. A potem jeszcze raz. Sarath wydawało się, że dobiega z kąta ,gdzie skryli się Kyorien z Adairem.
- A ci się bawią... Zawsze to jakiś sposób...- mruknął cicho Haroith.
Sarath starała się nie parsknąć śmiechem na jęki dochodzące z kąta, a także na słowa Haroitha. Nieco zdziwił ją gest mężczyzny, gdy ten przeczesał palcami jej włosy. Nie była przyzwyczajona do tego, ostatni raz jej włosami bawiła się bodajże jej młodsza siostra, nim wyjechała. - Pewien artysta przyuczał mnie do zawodu. Ot i cała tajemnica.
-Hmm, zawodu? Wiesz, to trochę ogólne pojęcie- do uszu Sarath dobiegł cichy śmiech mężczyzny- A ile ty masz w ogóle lat?
Sarath również zaczęła się cicho śmiać. - Powiedzmy, ze jestem na tyle młoda, by większość z was uważało mnie za dziecko, ale jednocześnie na tyle..dorosła, że co nieco o życiu wiem.
- To żadna odpowiedź.- parsknął cicho- Dzieckiem jest się krótko....pomimo wyglądu. Więc ile? Wstydzisz się?- zapytał przekornie.
Sarath zachichotała. - A na ile wyglądam? - spytała wesoło
- A nie wiem....Nigdy nie byłem dobry w odpowiedzi na takie pytania- odparł- Skoro nie chcesz powiedzieć, to ja ci odpowiem- mam nieco mniej niż pół ludzkiego wieku.
- Czuję się totalnie jak dziecko teraz. Mam ledwie 35.- odpowiedziała.
- Myślałem, że mniej- zdziwił się- Chociaż pewnie dostawałaś porządne żarcie i dach nad głową. Na taką wyglądasz.
Sarath uśmiechnęła się lekko.- Całe życie mi mówili, że wyglądam młodo. Ale niewinna buzia zawsze się przydawała. I rzeczywiście, warunki tutaj są znacznie gorsze od tych do których przywykłam. Choć mój mistrz najlepszy dla mnie nie był, to jednak musiał o mnie dbać, bo kto będzie dla niego szpiegował. Choć nie powiem, dopiekło mi kiedy się mnie tak pozbył.
- Kto dla niego szpiegował...- poprawił ją- Ech, dobrze tak mieć....Tutaj jest niewiele gorzej, może troche brudniej i głodniej. Chociaż na trepy już nie trzeba uważać. Ale są za to psy...- zgrzytnął zębami.
Sarath skrzywiła się. Nieprzyjemne wspomnienie znów pojawiło się przed oczyma, jednak szybko się go pozbyła. - Tak, gdyby nie psy.... - zawahała się na moment - byłoby znośnie.
- Nie spałaś jeszcze z mężczyzną, co? - pogłaskał dziewczynę po plecach - Słyszałem o tamtych....To dlatego Kyorien cię poparła.
Dziewczyna skinęła głową, jakby nie zauważając, co właśnie zrobił. - Owszem. Powiedzmy, że mój mistrz o to zadbał. A co do tamtych....Miałam więcej sprytu i szczęścia niż rozumu. Plus, nie wiedziałam, ze tak szybko sie tu rozchodzą plotki. Ale miło słyszeć, że na coś się to przydało
- Tak, tutaj zwierzęta i inni zawsze wszystkiego się dowiadują pierwsi. Ale jak to zadbał? Chciał cię zostawić tylko dla siebie?- położył dłoń na jej łopatkach.
- Nieee - dziewczyna pokręciła głową gwałtownie - Uważał mnie za dziecko plus za nisko urodzone i niegodne jego "wielkiego artysty" - dziewczyna prychnęła.
- Hm.....to już nic nie rozumiem. To po co mu byłaś potrzebna jako dziewica? Przecież nie jesteś zaślubiona dla Khaine'a- odparł ze zdumieniem, przyciskając ją do siebie.
Dziewczyna odsunęła się lekko, czując, że powoli ta rozmowa wymyka się jej spod kontroli. - Uważał, ze to przyniesie szkode dla obrazów, które malowałam.
- Że co?- roześmiał się- Należy do jakieś sekty? Naprawdę tak mówił? - Haroith próbował zdusić wesołość.
A potem spojrzał na Sarath lśniącymi w mroku oczyma.
- Boisz się mnie, co?
- Po ostatnich wydarzeniach wydaje mi się, że mam prawo bać się mężczyzn.
- Każdych? I tak zamierzasz do końca życia? - chwycił jej policzek - A to, że są to psy....no to są skurwiałe psy. I tyle...
- Do końca życia nie, ale na pewno w najbliższym czasie nie będę miała ochoty.
- Na pewno? Może jednak spróbujesz? Zawsze możesz przerwać....Przecież gwałt to domena psów.- mruknął cicho.
- W innych okolicznościach, zapewne chętnie przystałabym na propozycję, ale nie dziś.
- Zawsze jest jutro, skoro nie dziś....- zaśmiał się cicho - Nigdzie się nie spieszę. I tak według twoich słów, mamy na co czekać. - wzruszyła ramionami i przymknął oczy.
- I śnij dobrze, bo jutro znowu nas walka z gównem czeka.- dodał po chwili.
Sarath uśmiechnęła się lekko, po czym sama przymknęła oczy i usnęła.
Ranek tym razem był cieplejszy niż poprzedni, a to wyłącznie dzięki przytulemu do niej śpiącemu Haroithowi. Ale potem potoczył się swoim zwykłym, nużącym trybem.
Nędzne ochłapy, odór gnoju i zwierząt. I znowu praca ponad siły. Dziś strażnicy dobili kilku umierających ludzi. Sarath zauważyła mimochodem, jak ciemnowłosy i gadatliwy człowiek został siłą przytrzymany przez innych. Kipiał wściekłością, ale nie odważył się podnieść głosu na strażników.
Jakiś czas później psy poświęciły całą uwagę Asurce. Dziewczyna widziała, jak wywlekli ją z tłumu, a potem słyszała jej krzyki bólu. Przyszło jej do głowy, jakie miała szczęście...które oby jej nie zawiodło.
Wreszcie ściemniło się i tłum nędzarzy ruszył ku barakom. Sarath była zmęczona, zziębnięta i głodna. Cienką polewką nigdy nie była się w stanie się najeść. Właśnie szła do wejścia, gdy zrównał się z nią Haroith. Nagle ukradkiem podstawił jej nogę i obydwoje upadli w błoto.
- Uważaj jak leziesz, suko...- warknął głośno, ale zanim Sarath zdążyła coś odpowiedzieć, poczuła jak mężczyzna coś wciska w jej dłoń. Było okrągłe i chropowate w dotyku.
-Schowaj i zjedz...-wyszeptał, zanim się podniósł.
Zimowysmutek
Cień z trudem powstrzymał cios i nóż spadł tylko na gałąź tuż nad głową kobiety. Niezdarnym ruchem przewróciła się na bok i machnęła swoim ostrzem w stronę oczu Zimowegosmutka. Jednak osłabiona upływem krwi i wyczerpana, była za wolna. Cien z łatwością sparował cios i wyrwał jej nóż. Próbowała wstać, zamachując się okrwawionymi rękoma, ale mężczyzna z łatwością ją unieruchomił.
- Zabij mnie!- wysyczała przez zaciśnięte zęby, próbując zahaczyć palcami o purpurowy bandaż.
Jeśli Cień będzie chciał się czegoś dowiedzieć, to nie powinna umrzeć zbyt szybko z upływu krwi...
Lindara i Azghair
Lindara i Azghair zastygli w bezruchu, łowiąc w napięciu każdy odgłos, każdy szmerek wiatru. Wiatru? Szmer spotężniał nagle i coś z łomotem wylądowało niedaleko nich. Martwy łoś wpatrywał się w nich swymi kaprawymi, przerażonymi oczyma – miał przetrącony kark i rozerwany bok.
Jego nogi zginały się po dziwnym kątem, połamane przy upadku.
Coś załopotało ogłuszająco i na łosiu przysiadło stworzenie, którego woleliby nigdy z tak bliska nie oglądać. Stwór nastroszył bujną grzywą o barwie ciemnej, niczym nieskażonej czerni i spojrzał na nich dzikimi, nieludzko mądrymi złotymi oczyma. Zwinął miękko szaroczarne skrzydła i machnął od niechcenia zakończonym kolcem ogonem.
Azghair widział, jak pod aksamitną skórą grają potężne mięśnie stworzenia. Zdawał sobie sprawę, że potwór mógłby użyć tylko ostrych jak sztylety pazurów, by rozprawić się z nim bez większych problemów.
Lindara bardzo dobrze wiedziała, jak groźna potrafi być mantikora. Jedyną różnicą było to, że ta nie była w bojowym szale. Chyba nawet nie czuła się zagrożona....
Jak ktoś by chciał pomęczyć mnie na gg, to zapraszam ...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Pomywacz
- Posty: 61
- Rejestracja: niedziela, 15 czerwca 2008, 15:46
- Numer GG: 6401347
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Arhain
Lindara
Kobieta przymknęła lekko oczy wsłuchując się w szum wiatru. Od ostatniego ryku tego zwierzęcia zapadła głucha cisza. Cisza, która nie wróżyła nic dobrego. Zmarszczyła brwi słysząc nasilający się szum. Uniosła nieznacznie łuk, jakby spodziewając się ataku.
Szum narastał, a ona bezskutecznie próbowała zlokalizować jego źródło. Nagle z ogłuszającym łoskotem coś pokryte futrem wyrżnęło w ziemię tuż obok nich.
- Co jest, kurwa? - żachnęła się zaskoczona widokiem martwego łosia. Cokolwiek go załatwiło było niesamowicie silne.
Chwilę po tym usłyszała łopot skrzydeł i coś miękko sfrunęło na parujące ścierwo zwierzęcia. Lindara instynktownie podniosła łuk i przygotowała się do strzału. A potem jęknęła cicho, jak gdyby widok sam widok drapieżnika sprawił jej ból.
"Caleth posikałby się ze szczęścia" pomyślała spoglądając na mantikorę. Choć Lindara nie gustowała w wielkich bestiach, które w każdej chwili mogą odgryźć głowę nieostrożnemu Druchii, to musiała przyznać, że mantikora, którą mieli przed sobą było najwspanialszym okazem jakiego dotąd spotkała. "To chyba będzie ostatnia rzecz jaką zobaczysz w życiu, głupia" pomyślała przyciągając do policzka cięciwę łuku.
Wydawało jej się trochę dziwne, że jeszcze żyją. Bestia wprawdzie jakoś nie przejawiała chęci do ataku (przyszło jej do głowy, że może wcale nie jest głodna), nie wyglądała nawet na wkurzoną (tak jak inne, które widziała), ale stan ten na pewno nie będzie trwał przecież wiecznie. W końcu bestia się znudzi gapieniem się na nich i zaatakuje.
Albo uciekną.
Wolała jednak nie próbować tego sposobu. Caleth zawsze jej powtarzał jej:
- Bez gwałtownych ruchów - wyszeptała, patrząc na pysk mantikory. - Dopóki nie zaatakuje...
"A wtedy możemy uciekać... jeśli przeżyjemy atak" pomyślała czując, że po plecach spływa jej zimny pot. Po raz pierwszy od bardzo dawna bała się o własną skórę tak bardzo, że instynkt samozachowawczy podpowiadał jej by uciekała.
Ale coś ją tu jeszcze trzymało. To chyba przez to, że wciąż żyli. Mijały sekundy, a bestia ani drgnęła. I co teraz?
Kobieta przymknęła lekko oczy wsłuchując się w szum wiatru. Od ostatniego ryku tego zwierzęcia zapadła głucha cisza. Cisza, która nie wróżyła nic dobrego. Zmarszczyła brwi słysząc nasilający się szum. Uniosła nieznacznie łuk, jakby spodziewając się ataku.
Szum narastał, a ona bezskutecznie próbowała zlokalizować jego źródło. Nagle z ogłuszającym łoskotem coś pokryte futrem wyrżnęło w ziemię tuż obok nich.
- Co jest, kurwa? - żachnęła się zaskoczona widokiem martwego łosia. Cokolwiek go załatwiło było niesamowicie silne.
Chwilę po tym usłyszała łopot skrzydeł i coś miękko sfrunęło na parujące ścierwo zwierzęcia. Lindara instynktownie podniosła łuk i przygotowała się do strzału. A potem jęknęła cicho, jak gdyby widok sam widok drapieżnika sprawił jej ból.
"Caleth posikałby się ze szczęścia" pomyślała spoglądając na mantikorę. Choć Lindara nie gustowała w wielkich bestiach, które w każdej chwili mogą odgryźć głowę nieostrożnemu Druchii, to musiała przyznać, że mantikora, którą mieli przed sobą było najwspanialszym okazem jakiego dotąd spotkała. "To chyba będzie ostatnia rzecz jaką zobaczysz w życiu, głupia" pomyślała przyciągając do policzka cięciwę łuku.
Wydawało jej się trochę dziwne, że jeszcze żyją. Bestia wprawdzie jakoś nie przejawiała chęci do ataku (przyszło jej do głowy, że może wcale nie jest głodna), nie wyglądała nawet na wkurzoną (tak jak inne, które widziała), ale stan ten na pewno nie będzie trwał przecież wiecznie. W końcu bestia się znudzi gapieniem się na nich i zaatakuje.
Albo uciekną.
Wolała jednak nie próbować tego sposobu. Caleth zawsze jej powtarzał jej:
- Bez gwałtownych ruchów - wyszeptała, patrząc na pysk mantikory. - Dopóki nie zaatakuje...
"A wtedy możemy uciekać... jeśli przeżyjemy atak" pomyślała czując, że po plecach spływa jej zimny pot. Po raz pierwszy od bardzo dawna bała się o własną skórę tak bardzo, że instynkt samozachowawczy podpowiadał jej by uciekała.
Ale coś ją tu jeszcze trzymało. To chyba przez to, że wciąż żyli. Mijały sekundy, a bestia ani drgnęła. I co teraz?
Róża pustyni
Której cień nosi ze sobą tajemną obietnicę
Ten pustynny kwiat
Żaden słodki perfum nie torturuje mnie bardziej niż ten
Śnię o deszczu
Podnoszę swój wzrok ku pustym przestworzom
Zamykam oczy
Ten rzadki perfum jest słodkim upojeniem miłości
Której cień nosi ze sobą tajemną obietnicę
Ten pustynny kwiat
Żaden słodki perfum nie torturuje mnie bardziej niż ten
Śnię o deszczu
Podnoszę swój wzrok ku pustym przestworzom
Zamykam oczy
Ten rzadki perfum jest słodkim upojeniem miłości
-
- Pomywacz
- Posty: 44
- Rejestracja: środa, 27 sierpnia 2008, 09:16
- Numer GG: 0
Re: [Warhammer] Arhain
Zimowysmutek
W ostatnim momencie skierowałem ostrze noża z dala od głowy kobiety, która była moją zwierzyną…. Próbowała jeszcze stawiać opór, ale sprawnie ją obezwładniłem.
- Zabij mnie- odezwała się.
- Nie ma tak łatwo, śpij dobrze- odpowiedziałem. Ogłuszyłem ją kantem dłoni. Położyłem ją na ziemi. I bez ceregieli zająłem się jej raną po czym obszukałem ją dokładnie, zabierając jej wszystko co nie było ubraniem. Gdy już wyekwipowałem się w jej sprzęt i upewniłem się że rana jest dobrze obwiązana. Obróciłem ją na brzuch i związałem jej ręce na plecach[ używam do tego rzemieni z jej ubrania] po czym ją obudziłem i powiedziałem:
- Idziesz ze mną- patrząc jej w oczy kontynuowałem- wierz mi potrafię sprawić byś grzecznie szła. Po tej krótkiej przemowie postawiłem ją na nogi i skierowałem w stronę, z której przyszedłem. Wracając starałem się iść w jej śladach od czasu do czasu robiłem postój by zatrzeć lub zmylić ślady za sobą i by nie zamęczyć mojej zwierzyny. Gdy doszliśmy na miejsce zasadzki wyszukałem nowa kryjówkę. Zostawiłem tam związaną [spętałem jej nogi] następnie rozejrzałem się czy Azghair i Lindara już wracali. "Poczekam na nich ze dwie godziny po tym czasie wrócę ze swoją zdobyczą do obozu" Wróciłem do kryjówki sprawdziłem węzły na rękach i powiedziałem:
- No, teraz sobie pogadamy- patrząc przy tym na nią jak głodny kot na kawałek kiełbasy na stole.
- Co tu robisz i na czyje polecenie?- czekając na odpowiedź zacząłem się bawić moim krzemiennym nożem. [gdyby nie chciała mówić przewrócę ją na plecy i zacznę łamać palce zaczynając od najmniejszego]
W ostatnim momencie skierowałem ostrze noża z dala od głowy kobiety, która była moją zwierzyną…. Próbowała jeszcze stawiać opór, ale sprawnie ją obezwładniłem.
- Zabij mnie- odezwała się.
- Nie ma tak łatwo, śpij dobrze- odpowiedziałem. Ogłuszyłem ją kantem dłoni. Położyłem ją na ziemi. I bez ceregieli zająłem się jej raną po czym obszukałem ją dokładnie, zabierając jej wszystko co nie było ubraniem. Gdy już wyekwipowałem się w jej sprzęt i upewniłem się że rana jest dobrze obwiązana. Obróciłem ją na brzuch i związałem jej ręce na plecach[ używam do tego rzemieni z jej ubrania] po czym ją obudziłem i powiedziałem:
- Idziesz ze mną- patrząc jej w oczy kontynuowałem- wierz mi potrafię sprawić byś grzecznie szła. Po tej krótkiej przemowie postawiłem ją na nogi i skierowałem w stronę, z której przyszedłem. Wracając starałem się iść w jej śladach od czasu do czasu robiłem postój by zatrzeć lub zmylić ślady za sobą i by nie zamęczyć mojej zwierzyny. Gdy doszliśmy na miejsce zasadzki wyszukałem nowa kryjówkę. Zostawiłem tam związaną [spętałem jej nogi] następnie rozejrzałem się czy Azghair i Lindara już wracali. "Poczekam na nich ze dwie godziny po tym czasie wrócę ze swoją zdobyczą do obozu" Wróciłem do kryjówki sprawdziłem węzły na rękach i powiedziałem:
- No, teraz sobie pogadamy- patrząc przy tym na nią jak głodny kot na kawałek kiełbasy na stole.
- Co tu robisz i na czyje polecenie?- czekając na odpowiedź zacząłem się bawić moim krzemiennym nożem. [gdyby nie chciała mówić przewrócę ją na plecy i zacznę łamać palce zaczynając od najmniejszego]
Kot ma swoje własne ścieżki;
choćbyś go zmusił do odwrotu, on nadal jest na swojej drodze.
Kot czeka
Droga Kota
choćbyś go zmusił do odwrotu, on nadal jest na swojej drodze.
Kot czeka
Droga Kota
-
- Bombardier
- Posty: 692
- Rejestracja: niedziela, 11 grudnia 2005, 17:49
- Numer GG: 2832544
- Lokalizacja: The dead zone
Re: [Warhammer] Arhain
Azghair
Korsarz zamarł i zaczął nasłuchiwać, zaciskając palce na drzewcach włóczni. Po raz kolejny przeklął w myslach fakt, że cięciwa kuszy jest mokra. Drgnął i cofnął się o krok, kiedy nagle przed nimi upadł martwy łos. Co jest k**wa? - usłyszał słowa Lindary. Natomiast na widok stworzenia, które przysiadło na truchle, Druchii zadrżał z przerażenia. Widywał już mantikory w Karond Kar, zamknięte w klatkach i czekające na kupców, ale nigdy nie stanął z jedną oko w oko. Wiedział, że stwór jest w stanie rozszarpać go na strzępy w ułamku sekundy i w zasadzie dziwił się, że jeszcze tego nie zrobił. Monstrum nie zachowywało się jednak, jakby czuło się zagrożone - wręcz przeciwnie, wyglądało na niezainteresowane ani nim, ani jego towarzyszką. Z przerażeniem zobaczył, że Lindara napina łuk. Na krwawe ręce Khaine'a, nie zamierzasz z tym chyba walczyć? - syknął. Oczyma duszy widział już swoje ciało, rozszarpane przez mantikorę. Domysliłem się - szepnął w odpowiedzi na słowa Lindary. Każda sekunda zdawała się trwać wiecznosć. Azghair patrzył w oczy bestii, starając się nie okazywać wrogosci - opuscił głowę i zgarbił się w parodii ukłonu, nie spuszczając jednak stworzenia z oczu. Co robimy? - szepnął do Lindary.
Korsarz zamarł i zaczął nasłuchiwać, zaciskając palce na drzewcach włóczni. Po raz kolejny przeklął w myslach fakt, że cięciwa kuszy jest mokra. Drgnął i cofnął się o krok, kiedy nagle przed nimi upadł martwy łos. Co jest k**wa? - usłyszał słowa Lindary. Natomiast na widok stworzenia, które przysiadło na truchle, Druchii zadrżał z przerażenia. Widywał już mantikory w Karond Kar, zamknięte w klatkach i czekające na kupców, ale nigdy nie stanął z jedną oko w oko. Wiedział, że stwór jest w stanie rozszarpać go na strzępy w ułamku sekundy i w zasadzie dziwił się, że jeszcze tego nie zrobił. Monstrum nie zachowywało się jednak, jakby czuło się zagrożone - wręcz przeciwnie, wyglądało na niezainteresowane ani nim, ani jego towarzyszką. Z przerażeniem zobaczył, że Lindara napina łuk. Na krwawe ręce Khaine'a, nie zamierzasz z tym chyba walczyć? - syknął. Oczyma duszy widział już swoje ciało, rozszarpane przez mantikorę. Domysliłem się - szepnął w odpowiedzi na słowa Lindary. Każda sekunda zdawała się trwać wiecznosć. Azghair patrzył w oczy bestii, starając się nie okazywać wrogosci - opuscił głowę i zgarbił się w parodii ukłonu, nie spuszczając jednak stworzenia z oczu. Co robimy? - szepnął do Lindary.
"Beg for mercy! Not that it will help you..."
Hoist the banner high!! For Commoragh!
Hoist the banner high!! For Commoragh!
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Arhain
Lindara i Azghair
Mantikora utkwiła swe złociste oczy w łuku Lindary. Jej ogon smagnął kilka razy ośnieżoną ziemię, a sam stwór obnażył od niechcenia lśniąco białe kły. Azghair nacisnął dłonią na łuk Lindary z taką siłą, że kobieta niemal uklękła.
Mantikora ziewnęła i obrzuciła ich jeszcze jednym spojrzeniem. Wyglądało to tak, jakby się nad czymś zastanawiała....
Po dłuższej chwili machnęła od niechcenia kolczastym ogonem i pochylony Azghair usłyszał odgłos kruszonych kości. Lindara widziała, jak potwór bez wysiłku rozdziera parujące truchło swojej ofiary, odrywając wielkie kawały mięsa.
Mantikora jadła i wydawało się, że nie zwraca uwagi na dwoje Druchii. Może to był ten moment, by oddalić się bezpiecznie...
Powoli i ostrożnie dwójka niedoszłych myśliwych skradała się w stronę drzew. Właśnie od zasłony zaczynało ich dzielić zaledwie kilka metrów, gdy usłyszeli za sobą głuche warknięcie.
Azghair czuł, jak oblewa się zimnym potem. Lindara zamarła w miejscu, zaciskając dłonie na broni.
Widzieli, jak mantikora znowu przeszywa ich spojrzeniem. Po chwili znowu zajęła się jedzeniem.
Pechowa dwójka tkwiła w miejscu, trzęsąc się z zimna, a czas mijał. Za każdym razem, gdy któreś z nich próbowało wykonać chociaż jeden krok, potwór wyraźnie dawał do zrozumienia, że lepiej tego nie robić.
Lindarę zaczynało to gniewać. Od kiedy to szlachcic uznałby władzę bestii nad sobą? Jedynie świadomość własnej słabości powstrzymywała ją przed okazaniem swego niezadowolenia.
Widziała, jak matikora doczyszcza szkielet nieszczęsnego zwierzaka do białych kości i czuła się głodna.
Korsarz miał tylko nadzieję, że bestia jest wystarczająco najedzona i nie będzie chciała jego chudego ciała na dokładkę.
Wreszcie, stwór przeciągnął się i wstał. A potem z nieprawdopodobną szybkością skoczył w ich kierunku, rozpościerając skrzydła. Lindara zdążyła napiąć łuk, a Azghair chwycić mocniej włócznię, gdy uderzyły ich aksamitne błony lotne, przewracając na śnieg.
Kiedy się podnosili, do ich uszu dotarł szczekliwy, skowyczący odgłos odlatującej mantikory.
Po kilku chwilach łomoczące dziko serce Lindary zwolniło swój bieg, a Azghairowi przestały mięknąć nogi. To była chyba łaska Khaine, że udało im się wyjdź w pełni sił i życia z takiego spotkania.
Lindarę nieodparcie dręczyło wrażenie, że potwór zakpił sobie z niej. Przypomniały jej się słowa brata- twierdził, że mantikory jeśli mogą, to potrafią być tak złośliwe jak ich właściciele. Wtedy wydawało się to jej przesadą i to grubą...
Azghair miał wrażenie, ze coś tu jest nie tak. Czemu potwór tak dobrze wyglądał? Czemu puścił ich żywych? Wydawało mu się, że dostrzegł jaśniejszą, podłużną plamę tuż pod gardłem mantikory.
Zimowysmutek
Po uderzeniu, kobieta jak mawiał twój wuj zmiękła jak ryba bez ości. Gdy ściągałeś z niej grubą, ciepłą kurtę, przesuwając dłońmi po jej ciele wyczułeś dziwnie wypukły brzuch.
Ledwie się zmieściłeś w jej ubranie. Było troche przyciasne, o spodniach, tunice i koszuli mogłeś zapomnieć.
Znalazłeś miecz, krótki nóż, woreczek z kilkoma bełtami i kuszą. Poza sakwą, skórzanym bukłakiem z jakąś śmierdzącą gorzkawo wodą, dwoma paskami suszonego mięsa to było wszystko. Zauważyłeś jeszcze metalowy wisiorek z jednym z symbol Khaine jako Pana Wojowników.
Ledwie zdołałeś zatamowac upływ krwi. Straciła jej dużo i zastanawiałeś się, czy ona będzie w ogóle stanie iść.
Ocknęła się i tylko zagryzła gniewnie wargi na Twoje słowa. Podniosła się z trudem.
Ledwie szła, zataczając się raz po raz. Kilka razy osunęła się na ziemię, mdlejąc. Cuciłeś ją jednym uderzeniem, bo tylko jedno wystarczało.
Znalazłeś obok dwóch drzew i kilku krzaków małe wgłębienie. Twoja ofiara upadła na snieg, ciężko dysząc. Zauważyłeś, że upada jakoś dziwnie, jakby nie zamierzała chronić rannej nogi, a coś innego...
Na twoje początkowe pytania, nie odpowiadała, wodząc niezbyt przytomnym spojrzeniem dookoła. Była tak blada, jakby ktoś ją posypał jej skórę kredą.
A potem jak przygniotłeś ją do ziemi, wrzasnęła przeraźliwie niczym harpia, wijąc się jak wąż.
Krzyczała tylko z bólu, gdy złamałeś jej dwa palce. Podczas szamotaniny, na jej prowizorycznym bandażu pojawiły się wielkie, krwawe plamy.
Wreszcie przy trzecim, gdy przycisnąłeś ją kolanem do ziemi, uległa.
- Polowaliśmy...- wykrztusiła, z policzkami zalanymi łzami- My dwoje...zabij mnie..- szarpnęła się gwałtownie.
- Zabiłeś Ganthara...zabij i mnie- mówiła coraz ciszej i wolniej – Dowódca...- jej głos ścichł tak, że ledwie go słyszałeś.
Pochyliłeś się nad nią, przyciskając niechcący ranną mocniej do ziemi.Jęknęła rozdzierająco i próbowała się skulić...
Callisto jest na wyjeździe i wróci z tego, co wiem 10.07. Postanowiłam puścić sesję nieco dalej, bo my we dwie i tak musimy dokończyć posta...
Mantikora utkwiła swe złociste oczy w łuku Lindary. Jej ogon smagnął kilka razy ośnieżoną ziemię, a sam stwór obnażył od niechcenia lśniąco białe kły. Azghair nacisnął dłonią na łuk Lindary z taką siłą, że kobieta niemal uklękła.
Mantikora ziewnęła i obrzuciła ich jeszcze jednym spojrzeniem. Wyglądało to tak, jakby się nad czymś zastanawiała....
Po dłuższej chwili machnęła od niechcenia kolczastym ogonem i pochylony Azghair usłyszał odgłos kruszonych kości. Lindara widziała, jak potwór bez wysiłku rozdziera parujące truchło swojej ofiary, odrywając wielkie kawały mięsa.
Mantikora jadła i wydawało się, że nie zwraca uwagi na dwoje Druchii. Może to był ten moment, by oddalić się bezpiecznie...
Powoli i ostrożnie dwójka niedoszłych myśliwych skradała się w stronę drzew. Właśnie od zasłony zaczynało ich dzielić zaledwie kilka metrów, gdy usłyszeli za sobą głuche warknięcie.
Azghair czuł, jak oblewa się zimnym potem. Lindara zamarła w miejscu, zaciskając dłonie na broni.
Widzieli, jak mantikora znowu przeszywa ich spojrzeniem. Po chwili znowu zajęła się jedzeniem.
Pechowa dwójka tkwiła w miejscu, trzęsąc się z zimna, a czas mijał. Za każdym razem, gdy któreś z nich próbowało wykonać chociaż jeden krok, potwór wyraźnie dawał do zrozumienia, że lepiej tego nie robić.
Lindarę zaczynało to gniewać. Od kiedy to szlachcic uznałby władzę bestii nad sobą? Jedynie świadomość własnej słabości powstrzymywała ją przed okazaniem swego niezadowolenia.
Widziała, jak matikora doczyszcza szkielet nieszczęsnego zwierzaka do białych kości i czuła się głodna.
Korsarz miał tylko nadzieję, że bestia jest wystarczająco najedzona i nie będzie chciała jego chudego ciała na dokładkę.
Wreszcie, stwór przeciągnął się i wstał. A potem z nieprawdopodobną szybkością skoczył w ich kierunku, rozpościerając skrzydła. Lindara zdążyła napiąć łuk, a Azghair chwycić mocniej włócznię, gdy uderzyły ich aksamitne błony lotne, przewracając na śnieg.
Kiedy się podnosili, do ich uszu dotarł szczekliwy, skowyczący odgłos odlatującej mantikory.
Po kilku chwilach łomoczące dziko serce Lindary zwolniło swój bieg, a Azghairowi przestały mięknąć nogi. To była chyba łaska Khaine, że udało im się wyjdź w pełni sił i życia z takiego spotkania.
Lindarę nieodparcie dręczyło wrażenie, że potwór zakpił sobie z niej. Przypomniały jej się słowa brata- twierdził, że mantikory jeśli mogą, to potrafią być tak złośliwe jak ich właściciele. Wtedy wydawało się to jej przesadą i to grubą...
Azghair miał wrażenie, ze coś tu jest nie tak. Czemu potwór tak dobrze wyglądał? Czemu puścił ich żywych? Wydawało mu się, że dostrzegł jaśniejszą, podłużną plamę tuż pod gardłem mantikory.
Zimowysmutek
Po uderzeniu, kobieta jak mawiał twój wuj zmiękła jak ryba bez ości. Gdy ściągałeś z niej grubą, ciepłą kurtę, przesuwając dłońmi po jej ciele wyczułeś dziwnie wypukły brzuch.
Ledwie się zmieściłeś w jej ubranie. Było troche przyciasne, o spodniach, tunice i koszuli mogłeś zapomnieć.
Znalazłeś miecz, krótki nóż, woreczek z kilkoma bełtami i kuszą. Poza sakwą, skórzanym bukłakiem z jakąś śmierdzącą gorzkawo wodą, dwoma paskami suszonego mięsa to było wszystko. Zauważyłeś jeszcze metalowy wisiorek z jednym z symbol Khaine jako Pana Wojowników.
Ledwie zdołałeś zatamowac upływ krwi. Straciła jej dużo i zastanawiałeś się, czy ona będzie w ogóle stanie iść.
Ocknęła się i tylko zagryzła gniewnie wargi na Twoje słowa. Podniosła się z trudem.
Ledwie szła, zataczając się raz po raz. Kilka razy osunęła się na ziemię, mdlejąc. Cuciłeś ją jednym uderzeniem, bo tylko jedno wystarczało.
Znalazłeś obok dwóch drzew i kilku krzaków małe wgłębienie. Twoja ofiara upadła na snieg, ciężko dysząc. Zauważyłeś, że upada jakoś dziwnie, jakby nie zamierzała chronić rannej nogi, a coś innego...
Na twoje początkowe pytania, nie odpowiadała, wodząc niezbyt przytomnym spojrzeniem dookoła. Była tak blada, jakby ktoś ją posypał jej skórę kredą.
A potem jak przygniotłeś ją do ziemi, wrzasnęła przeraźliwie niczym harpia, wijąc się jak wąż.
Krzyczała tylko z bólu, gdy złamałeś jej dwa palce. Podczas szamotaniny, na jej prowizorycznym bandażu pojawiły się wielkie, krwawe plamy.
Wreszcie przy trzecim, gdy przycisnąłeś ją kolanem do ziemi, uległa.
- Polowaliśmy...- wykrztusiła, z policzkami zalanymi łzami- My dwoje...zabij mnie..- szarpnęła się gwałtownie.
- Zabiłeś Ganthara...zabij i mnie- mówiła coraz ciszej i wolniej – Dowódca...- jej głos ścichł tak, że ledwie go słyszałeś.
Pochyliłeś się nad nią, przyciskając niechcący ranną mocniej do ziemi.Jęknęła rozdzierająco i próbowała się skulić...
Callisto jest na wyjeździe i wróci z tego, co wiem 10.07. Postanowiłam puścić sesję nieco dalej, bo my we dwie i tak musimy dokończyć posta...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Pomywacz
- Posty: 44
- Rejestracja: środa, 27 sierpnia 2008, 09:16
- Numer GG: 0
Re: [Warhammer] Arhain
Zimowysmutek
Nie chciałem jej rozbierać, ale niech już tak będzie, wystarczy ze jednego trupa rozebrałem
Widząc, że cała z siniała z zimna oddałem jej kurtkę, która i tak była na mnie za mała, zresztą jest to element łamania ludzi, o którym wspominali trakcie szkolenia Cieni mówili wtedy „ dla torturowanej zwierzyny musicie być jednocześnie oprawcą i opiekuńczy tak by was się bali i kochali jednocześnie wtedy łatwiej złamać ofiarę”. Pomogłem jej założyć kurtkę i powiedziałem:
- Teraz powiedz mi, co robi kobieta w ciąży na polowaniu?? – starając patrzeć się w jej oczy kontynuowałem- tylko nie zaprzeczaj rozbierając cię wyczułem zaokrąglony brzuch i chronisz go przed upadkiem bardziej niż zranioną nogę. Po chwili dodałem:
- Już nie będę cię torturował, ale nie ręczę za innych wszystko zależy od ciebie.- po czym czekam na jej odpowiedź. [jeśli mi odpowiedziała daję jej pół paska suszonego mięsa, a samemu zjadam cały resztę zostawiając na później] Czekając na polującą resztę, zatopiłem się w myślach „ Pewnie po przesłuchaniu przez tą czarne pomarszczone gówno poroni, ale w sumie co mnie to obchodzi… Dzięki niej powinienem się wspiąć wyżej w hierarchii grupy, a jej ciuchy przydadzą się dla tej ludzkiej młodej samicy bo bez porządnego ubrania nie przyda mi się do niczego… Mogli by się do jasnej cholery pospieszyć z tym polowaniem. ”
Nie chciałem jej rozbierać, ale niech już tak będzie, wystarczy ze jednego trupa rozebrałem
Widząc, że cała z siniała z zimna oddałem jej kurtkę, która i tak była na mnie za mała, zresztą jest to element łamania ludzi, o którym wspominali trakcie szkolenia Cieni mówili wtedy „ dla torturowanej zwierzyny musicie być jednocześnie oprawcą i opiekuńczy tak by was się bali i kochali jednocześnie wtedy łatwiej złamać ofiarę”. Pomogłem jej założyć kurtkę i powiedziałem:
- Teraz powiedz mi, co robi kobieta w ciąży na polowaniu?? – starając patrzeć się w jej oczy kontynuowałem- tylko nie zaprzeczaj rozbierając cię wyczułem zaokrąglony brzuch i chronisz go przed upadkiem bardziej niż zranioną nogę. Po chwili dodałem:
- Już nie będę cię torturował, ale nie ręczę za innych wszystko zależy od ciebie.- po czym czekam na jej odpowiedź. [jeśli mi odpowiedziała daję jej pół paska suszonego mięsa, a samemu zjadam cały resztę zostawiając na później] Czekając na polującą resztę, zatopiłem się w myślach „ Pewnie po przesłuchaniu przez tą czarne pomarszczone gówno poroni, ale w sumie co mnie to obchodzi… Dzięki niej powinienem się wspiąć wyżej w hierarchii grupy, a jej ciuchy przydadzą się dla tej ludzkiej młodej samicy bo bez porządnego ubrania nie przyda mi się do niczego… Mogli by się do jasnej cholery pospieszyć z tym polowaniem. ”
Kot ma swoje własne ścieżki;
choćbyś go zmusił do odwrotu, on nadal jest na swojej drodze.
Kot czeka
Droga Kota
choćbyś go zmusił do odwrotu, on nadal jest na swojej drodze.
Kot czeka
Droga Kota
-
- Bombardier
- Posty: 692
- Rejestracja: niedziela, 11 grudnia 2005, 17:49
- Numer GG: 2832544
- Lokalizacja: The dead zone
Re: [Warhammer] Arhain
Azghair
Korsarz maksymalnym wysiłkiem woli powstrzymywał się od rozpoczęcia biegu w stronę zasłony drzew. Zamiast tego razem z Lindarą skradał się powoli. Nagle poczuł na plecach zimny pot, kiedy usłyszał warknięcie mantikory. Potwór wpatrywał się w nich przez chwilę, po czym wrócił do jedzenia, warcząc jednak znacząco, kiedy tylko próbowali się oddalić. "Złośliwe bydlę" - pomyślał elf, trzęsąc się z zimna. Zamarł, kiedy mantikora skończyła pożerać ciało łosia i spojrzała na nich. Nie był w stanie poruszyć się, kiedy stwór podnosił się z ziemi, a kiedy rzucił się w ich stronę, jedyne, co zdążył zrobić korsarz to mocniej zacisnąć dłoń na drzewcach włóczni. Mantikora nie zaatakowała ich jednak, a jedynie potrąciła skrzydłami, przewracając myśliwych na ziemię.
Leżał przez chwilę, czekając, aż jego kolana z powrotem zaczną wykonywać swoje zadanie. A kiedy był już w stanie zebrać myśli, zdołał przeanalizować kilka szczegółów. Przede wszystkim, mantikora nie wyglądała tak, jak większość schwytanych, dzikich osobników, które widywał na targach w Karond Kar. Nie była wychudzona, jej sierść była bujna i gęsta, nawet jej kły były białe, a nie pożółkłe, jak u większości dzikich osobników. Po drugie jasna, podłużna plama na gardle stworzenia była najprawdopodobniej śladem w miejscu, gdzie obroża przecięła skórę potwora.
-Ta mantikora miała właściciela - powiedział do Lindary, podnosząc się ze śniegu i chwytając włócznię. - Jakieś pomysły, co teraz zrobimy? Nasza zwierzyna została pożarta. Te stwory naprawdę potrafią być złośliwe...
Korsarz maksymalnym wysiłkiem woli powstrzymywał się od rozpoczęcia biegu w stronę zasłony drzew. Zamiast tego razem z Lindarą skradał się powoli. Nagle poczuł na plecach zimny pot, kiedy usłyszał warknięcie mantikory. Potwór wpatrywał się w nich przez chwilę, po czym wrócił do jedzenia, warcząc jednak znacząco, kiedy tylko próbowali się oddalić. "Złośliwe bydlę" - pomyślał elf, trzęsąc się z zimna. Zamarł, kiedy mantikora skończyła pożerać ciało łosia i spojrzała na nich. Nie był w stanie poruszyć się, kiedy stwór podnosił się z ziemi, a kiedy rzucił się w ich stronę, jedyne, co zdążył zrobić korsarz to mocniej zacisnąć dłoń na drzewcach włóczni. Mantikora nie zaatakowała ich jednak, a jedynie potrąciła skrzydłami, przewracając myśliwych na ziemię.
Leżał przez chwilę, czekając, aż jego kolana z powrotem zaczną wykonywać swoje zadanie. A kiedy był już w stanie zebrać myśli, zdołał przeanalizować kilka szczegółów. Przede wszystkim, mantikora nie wyglądała tak, jak większość schwytanych, dzikich osobników, które widywał na targach w Karond Kar. Nie była wychudzona, jej sierść była bujna i gęsta, nawet jej kły były białe, a nie pożółkłe, jak u większości dzikich osobników. Po drugie jasna, podłużna plama na gardle stworzenia była najprawdopodobniej śladem w miejscu, gdzie obroża przecięła skórę potwora.
-Ta mantikora miała właściciela - powiedział do Lindary, podnosząc się ze śniegu i chwytając włócznię. - Jakieś pomysły, co teraz zrobimy? Nasza zwierzyna została pożarta. Te stwory naprawdę potrafią być złośliwe...
"Beg for mercy! Not that it will help you..."
Hoist the banner high!! For Commoragh!
Hoist the banner high!! For Commoragh!
-
- Pomywacz
- Posty: 61
- Rejestracja: niedziela, 15 czerwca 2008, 15:46
- Numer GG: 6401347
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Arhain
Lindara
Lindara zastygła w miejscu uważnie obserwując ucztującą bestię, a gdy miała pewność, że nie zwraca na nich uwagi złapała Korsarza za przegub i pociągnęła go za sobą. Nagle usłyszała warknięcie, a jej towarzysz zamarł w pół kroku. Lindara czekała na jakiś jeszcze dźwięk, ale nic takiego nie doszło do jej uszu.
Obejrzała się i napotkała złociste spojrzenie mantikory. "Oh... jesteśmy złośliwi, czyż nie?" - pomyślała zaciskając zęby. Potwór wrócił do bezczelnego pałaszowania swojej zdobyczy.
"My pewnie pójdziemy na deser" - pomyślała w przypływie nagłego rozbawienia. Po kilkunastu minutach zaczęła ją ogarniać złość. Kto to widział, żeby ona, potomek szlachetnego rodu Arhakhaliran, miała ugiąć się przed byle bestią? Jednak jedyne co mogła zrobić w tej sytuacji to bezsilne zaciskanie rąk na bezużytecznej broni. Nie miała solidnych argumentów w postaci bata by okazać swoje niezadowolenie.
Wpatrywanie się w ucztującego zwierzaka sprawiało tylko, że była głodna. "Trzeba nam było iść za sarną." - pomyślała bezradnie. Spojrzała na Korsarza. Azghair nie był niczemu winien, w końcu, jak sądziła, nigdy nie polował. W końcu mantikora skończyła swój posiłek i rozprostowała skrzydła. Rzuciła się w ich stronę tak szybko, że Lindara ledwo zdołała unieść broń. Czekała na ból umierania, ale czuła tylko to jak coś ją popycha na ziemię. Czuła jak zapada się w zimnym śniegu.
Chyba nigdy wcześniej nie była tak blisko śmierci. Jej serce łomotało dziko w piersi, a w członkach czuła słabość. Nie była strachliwą osobą, ale to przeraziło ją nie na żarty.
Z drugiej strony miała nieodparte wrażenie, że mantikora zakpiła sobie z niej. "Tak, Lindara, mantikora cie wyrolowała, a Szelma gra z tobą w grę, której zasad jeszcze nie pojmujesz" - pomyślała sarkastycznie i potargała swoją rudą czuprynę strącając z niej resztki śniegu.
Pierwszy odezwał się Korsarz gramoląc się z śniegu.
- Ta mantikora miała właściciela. Jakieś pomysły, co teraz zrobimy? Nasza zwierzyna została pożarta. Te stwory naprawdę potrafią być złośliwe...
- One potrafią być złośliwsze od swoich właścicieli - stwierdziła, przypominając sobie słowa Caletha. Wtedy go wyśmiała, ale dziś przyznałaby mu rację. - To, że miała właściciela wcale mnie nie zdziwiło. Tylko potwierdza moje przypuszczenia...
Zamilkła na chwilę i podniosła się z ziemi. Przez chwilę wpatrywała się w Korsarza rozważając czy być z nim całkowicie szczera.
- Najgorszą rzeczą jaką moglibyśmy zrobić to się poddać i wrócić z pustymi rękami - stwierdziła spokojnie. Zadecydowała, że nie będzie mówiła otwarcie o tym, co myśli. Wolała nie pokazywać Azghairowi wszystkich swoich słabości.
- Spróbujmy znaleźć coś innego. Cofniemy się do miejsca, gdzie rozstaliśmy się z Cieniem - powiedziała wzruszając ramionami. - Tyle, że nie wrócimy po własnych śladach, lecz odbijemy trochę w bok. Pójdziemy równolegle do nich, może natkniemy się na jakieś świeże ślady.
Nie chciała mówić o tym co zrobią jeśli nic nie znajdą. Wolała o tym nie myśleć.
Przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale miałam trochę spraw na głowie i szczerze mówiąc zapomniałam Ale już będę pamiętać!
Lindara zastygła w miejscu uważnie obserwując ucztującą bestię, a gdy miała pewność, że nie zwraca na nich uwagi złapała Korsarza za przegub i pociągnęła go za sobą. Nagle usłyszała warknięcie, a jej towarzysz zamarł w pół kroku. Lindara czekała na jakiś jeszcze dźwięk, ale nic takiego nie doszło do jej uszu.
Obejrzała się i napotkała złociste spojrzenie mantikory. "Oh... jesteśmy złośliwi, czyż nie?" - pomyślała zaciskając zęby. Potwór wrócił do bezczelnego pałaszowania swojej zdobyczy.
"My pewnie pójdziemy na deser" - pomyślała w przypływie nagłego rozbawienia. Po kilkunastu minutach zaczęła ją ogarniać złość. Kto to widział, żeby ona, potomek szlachetnego rodu Arhakhaliran, miała ugiąć się przed byle bestią? Jednak jedyne co mogła zrobić w tej sytuacji to bezsilne zaciskanie rąk na bezużytecznej broni. Nie miała solidnych argumentów w postaci bata by okazać swoje niezadowolenie.
Wpatrywanie się w ucztującego zwierzaka sprawiało tylko, że była głodna. "Trzeba nam było iść za sarną." - pomyślała bezradnie. Spojrzała na Korsarza. Azghair nie był niczemu winien, w końcu, jak sądziła, nigdy nie polował. W końcu mantikora skończyła swój posiłek i rozprostowała skrzydła. Rzuciła się w ich stronę tak szybko, że Lindara ledwo zdołała unieść broń. Czekała na ból umierania, ale czuła tylko to jak coś ją popycha na ziemię. Czuła jak zapada się w zimnym śniegu.
Chyba nigdy wcześniej nie była tak blisko śmierci. Jej serce łomotało dziko w piersi, a w członkach czuła słabość. Nie była strachliwą osobą, ale to przeraziło ją nie na żarty.
Z drugiej strony miała nieodparte wrażenie, że mantikora zakpiła sobie z niej. "Tak, Lindara, mantikora cie wyrolowała, a Szelma gra z tobą w grę, której zasad jeszcze nie pojmujesz" - pomyślała sarkastycznie i potargała swoją rudą czuprynę strącając z niej resztki śniegu.
Pierwszy odezwał się Korsarz gramoląc się z śniegu.
- Ta mantikora miała właściciela. Jakieś pomysły, co teraz zrobimy? Nasza zwierzyna została pożarta. Te stwory naprawdę potrafią być złośliwe...
- One potrafią być złośliwsze od swoich właścicieli - stwierdziła, przypominając sobie słowa Caletha. Wtedy go wyśmiała, ale dziś przyznałaby mu rację. - To, że miała właściciela wcale mnie nie zdziwiło. Tylko potwierdza moje przypuszczenia...
Zamilkła na chwilę i podniosła się z ziemi. Przez chwilę wpatrywała się w Korsarza rozważając czy być z nim całkowicie szczera.
- Najgorszą rzeczą jaką moglibyśmy zrobić to się poddać i wrócić z pustymi rękami - stwierdziła spokojnie. Zadecydowała, że nie będzie mówiła otwarcie o tym, co myśli. Wolała nie pokazywać Azghairowi wszystkich swoich słabości.
- Spróbujmy znaleźć coś innego. Cofniemy się do miejsca, gdzie rozstaliśmy się z Cieniem - powiedziała wzruszając ramionami. - Tyle, że nie wrócimy po własnych śladach, lecz odbijemy trochę w bok. Pójdziemy równolegle do nich, może natkniemy się na jakieś świeże ślady.
Nie chciała mówić o tym co zrobią jeśli nic nie znajdą. Wolała o tym nie myśleć.
Przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale miałam trochę spraw na głowie i szczerze mówiąc zapomniałam Ale już będę pamiętać!
Róża pustyni
Której cień nosi ze sobą tajemną obietnicę
Ten pustynny kwiat
Żaden słodki perfum nie torturuje mnie bardziej niż ten
Śnię o deszczu
Podnoszę swój wzrok ku pustym przestworzom
Zamykam oczy
Ten rzadki perfum jest słodkim upojeniem miłości
Której cień nosi ze sobą tajemną obietnicę
Ten pustynny kwiat
Żaden słodki perfum nie torturuje mnie bardziej niż ten
Śnię o deszczu
Podnoszę swój wzrok ku pustym przestworzom
Zamykam oczy
Ten rzadki perfum jest słodkim upojeniem miłości
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 17
- Rejestracja: piątek, 12 grudnia 2008, 23:00
- Numer GG: 9592373
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Arhain
Sarath
Sarath posłusznie schowała to, co Harotih wcisnął jej w dłoń. - Dziękuję - wyszeptała cicho, a głośno powiedziała:
- Sam uważaj jak, do cholery łazisz!
- Bezczelna smarkula... Jeszcze cię nauczę moresu- odwarknął i odszedł. Sarath uśmiechnęła się pod nosem. Sytuacja stawała się coraz bardziej interesująca.
- Jeszcze zobaczymy! - odkrzyknęła nim mężczyzna zdążył odejść. Potrząsnął głowę buntowniczo i odszedł.
Zmierzch nadszedł nagle, jak to o tej porze roku. Znowu w baraku zrobiło się ciemno, ale nie cicho. Sarath słyszała jęki bólu, płaczliwą skargę w nieznanym jej języku, a nawet ciche pochlipywanie.
Teraz, póki nikt nie zwraca na nią uwagi, może w miarę bezpiecznie obejrzeć zdobycz. Dziewczyna wyciągnęła ostrożnie to, co jej dano, rozglądając się dyskretnie czy aby na pewno jest bezpiecznie. Przyjrzała się uważnie swojemu nowemu nabytkowi, czując jak burczy jej w brzuchu. To coś zapachniało nieco ziemistym zapachem- było okrągłe i skojarzyło się Sarath z jakąś bulwą. Nieco pomarszczona skórka była jednak czysta. Nie będąc do końca pewna, co to jest Sarath ugryzła ostrożnie kawałek, gotowa wypluć gdyby coś było nie tak
Bulwa miała nieco gorzkawy, jednocześnie orzeźwiający smak. Sarath mogła wyczuć odrobinę pikantnego posmaku. Dziewczyna jadła powoli, rozkoszując się każdym kęsem. Wiedziała, że ta bulwa będzie musiała jej wystarczyć na dłuższy czas. Sarath żuła i czuła, jak jej żołądek się powoli uspokaja. Cichy szmer zakłócił jej kontemplację nad warzywem.
Jakaś postac pojawiła się tuż obok.
- Smakuje?- usłyszała pomruk Haroitha. Dziewczyna skinęła głową, ciągle przeżuwając "prezent". Uśmiechnęła się z wdzięcznością do mężczyzny.
- Wiesz, co to? Czy nie?- zapytał cicho, sadowiąc się obok i otaczając ją ramieniem.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała cicho - Ale wiem, że jest zjadliwe. To się w tej chwili liczy - Gdy mężczyzna otoczył ją ramieniem poczuła się bezpiecznie. Zupełnie jak za dawnych czasów, gdy jeszcze mieszkała z rodzicami. Wiedziała, że jest to uczucie złudne, ale jednocześnie było przyjemne. Jakby znowu była małym dzieckiem.
- To sarash. niemożliwe, żebyś nie znała. Te bulwy osiągają spore ceny...stać je na nie tylko bogatych dupków- Haroith cicho prychnął i przysunął się do dziewczyny bliżej.
- Biorąc pod uwagę, że nigdy nie byłam z żadnym bogatym dupkiem blisko to chyba nie muszę ich znać, nie? - Roześmiała się cicho.
- A nie musisz...- mruknął- Ale zawsze warto poznać, nie?- pochylił się nad nią nieco.
- Taa, nigdy nie jest za późno na naukę. Chociaż, czekaj, według mojego byłego mistrza jestem za głupia by się nauczyć czegoś nowego. Stary dureń.
- Za głupia? Jak to?- pogłaskał ją po głowie- Chyba za sprytna- chwycił ją delikatnie za brodę i spojrzał prosto w oczy Sarath.
- Według niego za głupia, według mnie stanowczo za sprytna. I bardziej utalentowana od niego - w oczach dziewczyny zapalił się złośliwy błysk.
- Hm...jak tak trzymasz moją brodę to raczej cieżko mi będzie mówić.....
- Po co męczyć język niepotrzebnie- mruknął i przycisnął ostrożnie swoje wargi do jej ust, delikatnie wsuwając język między nie. Sarath przez moment się zawahała. Miała wrażenie, że wie, gdzie to zmierza, a jej zdanie od wczorajszego wieczora się nie zmieniło. Odwzajemniła ostrożnie pocałunek, jednak po chwili stwierdziła - Ciągle nie zmieniłam stanowiska, co do wczorajszego.
Musnął ją językiem po policzku.
- Ale ja nic przecież nie robię, prawda?- zamruczał jak kot- nic na co nie przystałabyś...
- Tylko się upewniam. - powiedziała cicho. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji. Musiała przyznać jednak, że uwaga mężczyzny jej schlebiała. Nawet bardzo.
Położył dłoń na jej ramieniu Sarath i przesunął ją nieco w dół.
- Nie bój się...- pocałował ją nieco gwałtowniej i przeczesał palcami włosy dziewczyny.
- Ja się nie boję. Nie ciebie w każdym razie. -odpowiedziała pozwalając Haroithowi na pocałunek. Poczuła jak zrobiło się jej przyjemnie ciepło. Tak, to definitywnie była miła rzecz gdy ktoś się tobą tak zajmował.
- To dobrze....- chwycił jej dłoń i położył na swoim ramieniu. Palce Haroitha zaczęły ostrożnie rozplątywać rzemień koszuli dziewczyny. Sarath powstrzymała jego ręke. - O ile pochlebia mi twoje zainteresowanie to nie tutaj. Nie teraz.
- A dlaczego?- zapytał ochryple- Nie bój się, to jest przyjemne...- zacisnął dłoń na jej dłoni.
- Co jest z wami mężczyznami? Słowo "nie" jest niezrozumiałe?
Roześmiał się cicho, ale nie cofnął dłoni.
- Czasami nie bywa...dostatecznie. Zresztą sama widziałaś, nie?
- Zbyt wiele razy widziałam, wierz mi.
- Wierzę- przesunął dłoń i położył na jej talii- Wierzę, serio...
- Ale?
- Nic...a co?- odparł zdziwionym tonem, głaszcząc jej plecy.
- Wybacz, po prostu...przywykłam, że jest jakieś ale. Zwykle niezbyt przyjemne - skrzywiła się lekko.
- Spokojnie...- przesuwał powoli dłonią- Powiedziałem, że nie musisz się mnie bać...- musnął ustami jej ucho.
- Nie boję się, co nie zmienia sprawy, że zawsze pozostaje nieco nieufności powiedziała bawiąc się jego włosami.
- Tak jak zawsze....jak w tym parszywym życiu, co nie?- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Dziewczyna parsknęła śmiechem - Trzeba ci przyznać jedno. Potrafisz być zabawny.
- Jak chcę....- mruknął, ponownie sięgając do rzemienia.
- Aa. Co ja mówiłam przed chwilą? Ups..właśnie potraktowałam cię taką samą odzywką jak traktowałam moją młodszą siostrę - dziewczyna wyszczerzyła się, jednak jej oczy były nieco smutne. Tęskniła za rodziną.
- Nie obrażam się....tęsknisz za rodziną?- w jego głosie Sarath mogła wyczuć nutkę zdumienia.
- Tak, zwłaszcza za moją małą siostrą. Nigdy nie rozstaję się z prezentem, który mi dała - dziewczyna pogłaskała woreczek, który nosiła na szyi. - To chyba mój amulet szczęścia.
- Hm....to rzadko się zdarza. Musieli cię naprawdę dobrze traktować- dodał z zazdrością w głosie, ujmując talizman. - Byli surowi, ale sprawiedliwi. Chociaż wtedy wydawało mi się, że traktowali moją siostrę lepiej. Nauczyli mnie ciężkiej pracy, jako rzemieślnicy. Byli świetni w tym, co robili - powiedziała z nostalgią w głowie, wspominając dawne czasy.
- To i dobrze- puścił amulet i położył dłoń na drobnych piersiach dziewczyny.
Sarath przyglądała mu się uważnie, ciekawie. Mężczyzna intrygował ją coraz bardziej.
Ostrożnie zacisnął palce na jednej i pomasował ją delikatnie.
- Czy to jest takie nieprzyjemne?- mruknął- Co powiesz?
Dziewczyna przewróciła oczyma. - Większego uparciucha nigdy nie widziałam.
- A i owszem- usłyszała jego chichot- Tam, gdzie się urodziłem upór był konieczny...
- Z takimi młódkami jak ja obchodzi się delikatnie - powiedziała przyjmując swoją najniewinniejszą minę po czym roześmiała się
- Z takimi młódkami jak ja obchodzi się delikatnie - powiedziała przyjmując swoją najniewinniejszą minę po czym roześmiała się.
- A jestem niedelikatny? - zapytał przekornie, chwytając ją za udo.
- Hmmm...trochę zbyt...uparty na mój gust.
- No jak to?- położył dłoń na łonie dziewczyny- Nie spinaj się tak. Troche przyjemności jest potrzebne...zwłaszcza tutaj.
Dziewczyna zwaliła jego rękę bezceremonialnie. - Nie bądź taki szybki. Powiedzmy, że lubię dyktować warunki. Mój pierwszy warunek: nie tutaj. Drugi warunek: mniej ludzi. Znajdziesz właściwe miejsce, dostaniesz nagrodę.
- hmm....nie tutaj...- zastanowił się przez chwilę- I bez gawiedzi...jest jeden sposób. Możemy zaryzykować i wyjść na zewnątrz. Znam jedno miejsce.- chwycił ją za rękę.
- Ale musisz być cicho, bo jak nas złapią...sama wiesz, jak to się skończy- ostrzegł i wstał, ciągnąc za jej dłoń.
Sarath skinęła głową na znak, że zrozumiała i wstała dając się poprowadzić mężczyźnie.
Haroith ostrożnie pociągnął ją za sobą, lawirując zręcznie między śpiącymi. A potem skręcił w bok i przykucnął przy ścianie baraku. Nacisnął na poluźnioną deskę i uchylił ją powoli. Trącił dłonią Sarath. Powstała dziura była na tyle szeroka, że powinna się zmieścić. Sarath ostrożnie przecisnęła się przez dziurę, widać było, że nie pierwszy raz zmuszona jest wychodzić w tak niewygodnych warunkach. Haroith wymknął się za nią, a potem odwrócił się i zasunął przejście. Chwycił dziewczynę za ramię i ruszyła naprzód. Przebiegając co chwila kilka metrów, nasłuchując psów para dotarła do ciemnej wielkiek plamy. Po zapachu i odgłosach Sarath rozpoznała oborę.
Haorith ostrożnie uchylił wrota i wsunął się do środka.
Sarath uśmiechnęła się pod nosem zadowolona. Miała co chciała. Może nie dokładnie tak wyobrażała sobie swoje pierwsze kontakty z mężczyzną, ale to musiało wystarczyć.
Haroith poprowadził ją, omijając senne zwierzęta. A potem wszedł na stertę skrzyń stojących pod ścianą.
-Tutaj -szepnął- Na górze jest siano.- podał jej dłoń.
Sarath przyjęła dłoń mężczyzny i weszła na skrzynie z właściwą sobie zwinnością. Albo przynajmniej jej sie wydawało, że tak było.
Haorith wspiął się i opadł na pachnące ziołami rośliny. Wciągnął za sobą dziewczynę.
- Tu możemy być...głośniej- powiedział i dodał z zadowoleniem- Zwierzęta hałasują.
Sarath roześmiała się kładąc się obok niego. Przyciągnął ją do siebie, obejmując mocno.
- Będę nadal uparty- zajął się rozplątywaniem sznurowania jej koszuli. - -Teraz już możesz sobie być uparty - Dziewczyna uśmiechnęła się bawiąc się kosmykiem jego włosów. Nie odpowiedział, rozwiązując rzemień do końca. Odrzucił poły koszuli i zacisnął dłoń na biuście Sarath.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zaczęła rozbierać Haroitha
Wsunął rękę w jej spodnie, zanurzając nos w dekolcie dziewczyny.
Sarath po krótkiej chwili "uwolniła" towarzysza od jego koszuli i przejechała palcami po jego torsie.
- Rozsuń nogi- wyszeptał ochryple, przebierając palcami po jej kroczu.
- Niezbyt ci spieszno? – Powiedziała rozsuwając powoli nogi.
- A skąd- mruknął, przesuwając palcami po miękkich fałdach skóry. A potem westchnął cicho i chwycił zębami jeden z sutków…
Sarath pozwoliła mężczyźnie na osiągnięcie tego, co chciał. Uznała, że nie ma nic do stracenia. Właściwie to miała tylko jedną rzecz, którą w wyniku wydarzeń tej nocy mogła stracić: dziewictwo. A ta myśl wcale jej nie przeszkadzała.
Sarath posłusznie schowała to, co Harotih wcisnął jej w dłoń. - Dziękuję - wyszeptała cicho, a głośno powiedziała:
- Sam uważaj jak, do cholery łazisz!
- Bezczelna smarkula... Jeszcze cię nauczę moresu- odwarknął i odszedł. Sarath uśmiechnęła się pod nosem. Sytuacja stawała się coraz bardziej interesująca.
- Jeszcze zobaczymy! - odkrzyknęła nim mężczyzna zdążył odejść. Potrząsnął głowę buntowniczo i odszedł.
Zmierzch nadszedł nagle, jak to o tej porze roku. Znowu w baraku zrobiło się ciemno, ale nie cicho. Sarath słyszała jęki bólu, płaczliwą skargę w nieznanym jej języku, a nawet ciche pochlipywanie.
Teraz, póki nikt nie zwraca na nią uwagi, może w miarę bezpiecznie obejrzeć zdobycz. Dziewczyna wyciągnęła ostrożnie to, co jej dano, rozglądając się dyskretnie czy aby na pewno jest bezpiecznie. Przyjrzała się uważnie swojemu nowemu nabytkowi, czując jak burczy jej w brzuchu. To coś zapachniało nieco ziemistym zapachem- było okrągłe i skojarzyło się Sarath z jakąś bulwą. Nieco pomarszczona skórka była jednak czysta. Nie będąc do końca pewna, co to jest Sarath ugryzła ostrożnie kawałek, gotowa wypluć gdyby coś było nie tak
Bulwa miała nieco gorzkawy, jednocześnie orzeźwiający smak. Sarath mogła wyczuć odrobinę pikantnego posmaku. Dziewczyna jadła powoli, rozkoszując się każdym kęsem. Wiedziała, że ta bulwa będzie musiała jej wystarczyć na dłuższy czas. Sarath żuła i czuła, jak jej żołądek się powoli uspokaja. Cichy szmer zakłócił jej kontemplację nad warzywem.
Jakaś postac pojawiła się tuż obok.
- Smakuje?- usłyszała pomruk Haroitha. Dziewczyna skinęła głową, ciągle przeżuwając "prezent". Uśmiechnęła się z wdzięcznością do mężczyzny.
- Wiesz, co to? Czy nie?- zapytał cicho, sadowiąc się obok i otaczając ją ramieniem.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała cicho - Ale wiem, że jest zjadliwe. To się w tej chwili liczy - Gdy mężczyzna otoczył ją ramieniem poczuła się bezpiecznie. Zupełnie jak za dawnych czasów, gdy jeszcze mieszkała z rodzicami. Wiedziała, że jest to uczucie złudne, ale jednocześnie było przyjemne. Jakby znowu była małym dzieckiem.
- To sarash. niemożliwe, żebyś nie znała. Te bulwy osiągają spore ceny...stać je na nie tylko bogatych dupków- Haroith cicho prychnął i przysunął się do dziewczyny bliżej.
- Biorąc pod uwagę, że nigdy nie byłam z żadnym bogatym dupkiem blisko to chyba nie muszę ich znać, nie? - Roześmiała się cicho.
- A nie musisz...- mruknął- Ale zawsze warto poznać, nie?- pochylił się nad nią nieco.
- Taa, nigdy nie jest za późno na naukę. Chociaż, czekaj, według mojego byłego mistrza jestem za głupia by się nauczyć czegoś nowego. Stary dureń.
- Za głupia? Jak to?- pogłaskał ją po głowie- Chyba za sprytna- chwycił ją delikatnie za brodę i spojrzał prosto w oczy Sarath.
- Według niego za głupia, według mnie stanowczo za sprytna. I bardziej utalentowana od niego - w oczach dziewczyny zapalił się złośliwy błysk.
- Hm...jak tak trzymasz moją brodę to raczej cieżko mi będzie mówić.....
- Po co męczyć język niepotrzebnie- mruknął i przycisnął ostrożnie swoje wargi do jej ust, delikatnie wsuwając język między nie. Sarath przez moment się zawahała. Miała wrażenie, że wie, gdzie to zmierza, a jej zdanie od wczorajszego wieczora się nie zmieniło. Odwzajemniła ostrożnie pocałunek, jednak po chwili stwierdziła - Ciągle nie zmieniłam stanowiska, co do wczorajszego.
Musnął ją językiem po policzku.
- Ale ja nic przecież nie robię, prawda?- zamruczał jak kot- nic na co nie przystałabyś...
- Tylko się upewniam. - powiedziała cicho. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji. Musiała przyznać jednak, że uwaga mężczyzny jej schlebiała. Nawet bardzo.
Położył dłoń na jej ramieniu Sarath i przesunął ją nieco w dół.
- Nie bój się...- pocałował ją nieco gwałtowniej i przeczesał palcami włosy dziewczyny.
- Ja się nie boję. Nie ciebie w każdym razie. -odpowiedziała pozwalając Haroithowi na pocałunek. Poczuła jak zrobiło się jej przyjemnie ciepło. Tak, to definitywnie była miła rzecz gdy ktoś się tobą tak zajmował.
- To dobrze....- chwycił jej dłoń i położył na swoim ramieniu. Palce Haroitha zaczęły ostrożnie rozplątywać rzemień koszuli dziewczyny. Sarath powstrzymała jego ręke. - O ile pochlebia mi twoje zainteresowanie to nie tutaj. Nie teraz.
- A dlaczego?- zapytał ochryple- Nie bój się, to jest przyjemne...- zacisnął dłoń na jej dłoni.
- Co jest z wami mężczyznami? Słowo "nie" jest niezrozumiałe?
Roześmiał się cicho, ale nie cofnął dłoni.
- Czasami nie bywa...dostatecznie. Zresztą sama widziałaś, nie?
- Zbyt wiele razy widziałam, wierz mi.
- Wierzę- przesunął dłoń i położył na jej talii- Wierzę, serio...
- Ale?
- Nic...a co?- odparł zdziwionym tonem, głaszcząc jej plecy.
- Wybacz, po prostu...przywykłam, że jest jakieś ale. Zwykle niezbyt przyjemne - skrzywiła się lekko.
- Spokojnie...- przesuwał powoli dłonią- Powiedziałem, że nie musisz się mnie bać...- musnął ustami jej ucho.
- Nie boję się, co nie zmienia sprawy, że zawsze pozostaje nieco nieufności powiedziała bawiąc się jego włosami.
- Tak jak zawsze....jak w tym parszywym życiu, co nie?- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Dziewczyna parsknęła śmiechem - Trzeba ci przyznać jedno. Potrafisz być zabawny.
- Jak chcę....- mruknął, ponownie sięgając do rzemienia.
- Aa. Co ja mówiłam przed chwilą? Ups..właśnie potraktowałam cię taką samą odzywką jak traktowałam moją młodszą siostrę - dziewczyna wyszczerzyła się, jednak jej oczy były nieco smutne. Tęskniła za rodziną.
- Nie obrażam się....tęsknisz za rodziną?- w jego głosie Sarath mogła wyczuć nutkę zdumienia.
- Tak, zwłaszcza za moją małą siostrą. Nigdy nie rozstaję się z prezentem, który mi dała - dziewczyna pogłaskała woreczek, który nosiła na szyi. - To chyba mój amulet szczęścia.
- Hm....to rzadko się zdarza. Musieli cię naprawdę dobrze traktować- dodał z zazdrością w głosie, ujmując talizman. - Byli surowi, ale sprawiedliwi. Chociaż wtedy wydawało mi się, że traktowali moją siostrę lepiej. Nauczyli mnie ciężkiej pracy, jako rzemieślnicy. Byli świetni w tym, co robili - powiedziała z nostalgią w głowie, wspominając dawne czasy.
- To i dobrze- puścił amulet i położył dłoń na drobnych piersiach dziewczyny.
Sarath przyglądała mu się uważnie, ciekawie. Mężczyzna intrygował ją coraz bardziej.
Ostrożnie zacisnął palce na jednej i pomasował ją delikatnie.
- Czy to jest takie nieprzyjemne?- mruknął- Co powiesz?
Dziewczyna przewróciła oczyma. - Większego uparciucha nigdy nie widziałam.
- A i owszem- usłyszała jego chichot- Tam, gdzie się urodziłem upór był konieczny...
- Z takimi młódkami jak ja obchodzi się delikatnie - powiedziała przyjmując swoją najniewinniejszą minę po czym roześmiała się
- Z takimi młódkami jak ja obchodzi się delikatnie - powiedziała przyjmując swoją najniewinniejszą minę po czym roześmiała się.
- A jestem niedelikatny? - zapytał przekornie, chwytając ją za udo.
- Hmmm...trochę zbyt...uparty na mój gust.
- No jak to?- położył dłoń na łonie dziewczyny- Nie spinaj się tak. Troche przyjemności jest potrzebne...zwłaszcza tutaj.
Dziewczyna zwaliła jego rękę bezceremonialnie. - Nie bądź taki szybki. Powiedzmy, że lubię dyktować warunki. Mój pierwszy warunek: nie tutaj. Drugi warunek: mniej ludzi. Znajdziesz właściwe miejsce, dostaniesz nagrodę.
- hmm....nie tutaj...- zastanowił się przez chwilę- I bez gawiedzi...jest jeden sposób. Możemy zaryzykować i wyjść na zewnątrz. Znam jedno miejsce.- chwycił ją za rękę.
- Ale musisz być cicho, bo jak nas złapią...sama wiesz, jak to się skończy- ostrzegł i wstał, ciągnąc za jej dłoń.
Sarath skinęła głową na znak, że zrozumiała i wstała dając się poprowadzić mężczyźnie.
Haroith ostrożnie pociągnął ją za sobą, lawirując zręcznie między śpiącymi. A potem skręcił w bok i przykucnął przy ścianie baraku. Nacisnął na poluźnioną deskę i uchylił ją powoli. Trącił dłonią Sarath. Powstała dziura była na tyle szeroka, że powinna się zmieścić. Sarath ostrożnie przecisnęła się przez dziurę, widać było, że nie pierwszy raz zmuszona jest wychodzić w tak niewygodnych warunkach. Haroith wymknął się za nią, a potem odwrócił się i zasunął przejście. Chwycił dziewczynę za ramię i ruszyła naprzód. Przebiegając co chwila kilka metrów, nasłuchując psów para dotarła do ciemnej wielkiek plamy. Po zapachu i odgłosach Sarath rozpoznała oborę.
Haorith ostrożnie uchylił wrota i wsunął się do środka.
Sarath uśmiechnęła się pod nosem zadowolona. Miała co chciała. Może nie dokładnie tak wyobrażała sobie swoje pierwsze kontakty z mężczyzną, ale to musiało wystarczyć.
Haroith poprowadził ją, omijając senne zwierzęta. A potem wszedł na stertę skrzyń stojących pod ścianą.
-Tutaj -szepnął- Na górze jest siano.- podał jej dłoń.
Sarath przyjęła dłoń mężczyzny i weszła na skrzynie z właściwą sobie zwinnością. Albo przynajmniej jej sie wydawało, że tak było.
Haorith wspiął się i opadł na pachnące ziołami rośliny. Wciągnął za sobą dziewczynę.
- Tu możemy być...głośniej- powiedział i dodał z zadowoleniem- Zwierzęta hałasują.
Sarath roześmiała się kładąc się obok niego. Przyciągnął ją do siebie, obejmując mocno.
- Będę nadal uparty- zajął się rozplątywaniem sznurowania jej koszuli. - -Teraz już możesz sobie być uparty - Dziewczyna uśmiechnęła się bawiąc się kosmykiem jego włosów. Nie odpowiedział, rozwiązując rzemień do końca. Odrzucił poły koszuli i zacisnął dłoń na biuście Sarath.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zaczęła rozbierać Haroitha
Wsunął rękę w jej spodnie, zanurzając nos w dekolcie dziewczyny.
Sarath po krótkiej chwili "uwolniła" towarzysza od jego koszuli i przejechała palcami po jego torsie.
- Rozsuń nogi- wyszeptał ochryple, przebierając palcami po jej kroczu.
- Niezbyt ci spieszno? – Powiedziała rozsuwając powoli nogi.
- A skąd- mruknął, przesuwając palcami po miękkich fałdach skóry. A potem westchnął cicho i chwycił zębami jeden z sutków…
Sarath pozwoliła mężczyźnie na osiągnięcie tego, co chciał. Uznała, że nie ma nic do stracenia. Właściwie to miała tylko jedną rzecz, którą w wyniku wydarzeń tej nocy mogła stracić: dziewictwo. A ta myśl wcale jej nie przeszkadzała.
Ewolucja jest niedoskonałym i często okrutnym procesem.
Moralność traci swoje znaczenie.
Wybór pomiędzy złem i dobrem zredukowany do jednego, prostego wyboru...
Przetrwanie,
albo unicestwienie.
Moralność traci swoje znaczenie.
Wybór pomiędzy złem i dobrem zredukowany do jednego, prostego wyboru...
Przetrwanie,
albo unicestwienie.
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Arhain
Vorthion
Jak zwykle zwiastunem nadchodzącego poranka, był chłód. Tlące się ognisko nie dawało tyle ciepła, by Vorthion obudził się nie drżąc z zimna. Nie był tak zahartowany jak Cienie, tych to niewiele ruszało.
Chwilę potem ogień trzaskał wesoło, a skromne śniadanie składające się z resztek wczoraj złapanego zająca dopełniało całości.
Zwyczajny rytm reszty dnia zakłóciło przybycie Kaerthila, zwanego po cichu Zgryźliwcem. Vorthion zdążył się szybko przekonać o słuszności tego przezwiska. Kaerthil narzekał na wszystko co się dało: futra nigdy nie były dość dobrze wyprawione, jelenie za mało tłuste przed zimą, a słońce za chłodne. Kaerthil potrafił być również upierdliwy do granic możliwości, póki jakaś rzecz nie została wykonana ledwie „poprawnie” wedle jego oceny. Staremu Druchii nikt nie odważył się jeszcze wbić noża w plecy zapewne ze strachu przed jego zdolnościami przewidywania, szacunku dla niezwykłych umiejętności łowieckich oraz z powodu jego bycia prawą ręką Maeretha Krzywego Kła, Krwawego Cienia, przywódcy klanu Arhabhui, Szarych Łowców.
Kaerthil wywarczał szczekliwe krótkie powitanie, co w jego oczach stanowiło znikomy dowód poważania dla maga.
- Idziesz za mną- odcharknął i splunął w ognisko- Kieł- dodał burkliwie, mierząc maga spojrzeniem lodowobłękitnych oczu.
Znaczyło to, że Vorthion powinien jak najszybciej się znaleźć przed legowiskiem Krzywego, który nie tolerował opieszałości. Tylko co półdziki watażka mógł od niego chcieć? Od banity szlacheckiej krwi, którego ten dzikus miał prawie za nic, tak po prawdzie mówiąc?
Zgryźliwiec nie czekając na maga, ruszył żwawo naprzód. Mimo swego wieku, nadal się trzymał prosto, a jego srebrna grzywa włosów była wciąż bujna.
Wkrótce po przydługawej przechadzce po lesie, po którym Vorthion wciąż nie potrafił poruszać się bezszelestnie, dwoje Druchii dotarło do obszernego obozowiska, złożonego na wpół drewnianych ziemianek i kilku jaskiń. W jaskiniach się sypiało, w ziemiankach trzymało żywność i inne zapasy.
Gdyby nie dym, kilkoro dzieciaków goniących się z wrzaskiem, stosu schludnie ułożonych odpadków i krzątających się tu i tam dorosłych Cieni, Vorthion z czasów swego życia w mieście nigdy nie dostrzegłby tu śladu obozowiska. Zapewne była też gdzieś wykopana w ziemi latryna, dobrze zamaskowana.
Kaerthil zręcznie ominął bawiące się dzieci i poprowadził Vorthiona wprost do największej groty. Skręcił w lewo i stanął przed gęstym dywanem futer, uformowanych z grubsza na kształt siedziska.
Spoczywał na nim niemal nagi Kieł, cierpliwie znosząc przystrzyganie na wpół tępym nożem kilku niesfornych kosmyków brązowych włosów, dzierżonym przez szarowłosą kobietę, siedzącą na szczycie futer i na jego karku. Kobietą była Lasaeth, aktualna i jedyna partnerka wodza.
Na dźwięk kroków, podniosła głowę i posłała Vorthionowi przyjazne spojrzenie złotych, wilczych oczu. Lasaeth traktowała maga nieco jak małe dziecko, młodszego braciszka, którego nieporadność kwituje się łaskawym uśmiechem. Mag nie czuł się do końca bezpiecznie, bowiem wolałby nie narazić się przypadkiem Maerethowi, chociaż to o Lasaeth krążyły pogłoski, że w napadzie szału udusiła natrętnego adoratora. W mieście swoją dzikością i wilczym wdziękiem budziłaby niemałe zainteresowanie znudzonych paniczyków szlachetnej krwi, do których grona Vorthion niedawno się jeszcze zaliczał. Zresztą kobiety Cieni w niczym nie ustępowały mężczyznom, potrafiły być równie wytrzymałe czy agresywne. Vorthion przez pewien czas był oblegany przez łowczynie, które dręczone ciekawością musiały koniecznie sprawdzić, czym różni się wyfiokowany słabiak z miasta od prawdziwego mężczyzny. Głodne spojrzenia jak mu rzucały, pasowałyby raczej do półmiska z wybornym mięsem, a w szczerych słowach nie przebierały. Wkrótce na szczęście dla maga, znudziły się jego osobą.
Kieł zmierzył złym spojrzeniem jasnoszarych oczu Vorthiona, który pośpiesznie skulił się przy ziemi. Taki był zwyczaj powitalny zarezerwowanych dla niższych rangą niż wódz, jego grono doświadczonych myśliwych i dorosłych Cieni.Vorthion chociaż nie posiadał już statusu githaka, to jednak nie stał wyżej niż dziecko. Kątem oka Vorthion dostrzegł jak ostry wzrok Maeretha łagodnieje. Dopiero teraz był moment na podniesienie się. Rytuały powitalne Cieni prawie w ogóle nie potrzebowały słów, w odróżnieniu od napuszonej etykiety z miast.
Maereth obserwował go uważnie przez chwilę. Swój przydomek zawdzięczał skutkom skośnej, szerokiej i poszarpanej przecinającej jego lewy policzek, oczodół i kończącej się na ustach bliźnie, przez co miał stale uśmiech godny rozjuszonego wilka. Jego szczupłe i żylaste ciało składające się z samych mięśni, zdobiły inne blizny oraz kilka błękitnych tatuaży, przedstawiających stylizowane, szczerzące się groźnie bestie. Dwa równie niebieskie symbole zdobiły policzki Kła.
Podobne mieli wszyscy Łowcy, którzy zdołali przeżyć i wrócić z podróżny jaskiniami Podziemnego Morza.
- Githaik w lesie- powiedział głębokim głosem Maereth, nadal nie spuszczając spojrzenia z maga - Idziesz do garnizonu i wypatrujesz. I skóry- umilkł i machnął dłonią, wskazując futro na którym siedział.
Lindara i Azghair
Lindara i Azghair, zmęczenie i zziębnięci wrócili znowu w miejsce, gdzie skąd zaczynali pościg za swą niedoszłą zwierzyną, ale tropy sarny znikły, przysypane przez śnieg. Zeszli nieco w bok, zagłębiając się znowu między drzewa.
Biały puch lecący z szarobiałego nieba, zaczynał gęstnieć. Błądzili tu i tam, ale zwierząt nie było. Właśnie mieli zawrócić, gdy coś wzbiło się z furkotem spod nóg korsarza. Lindara nie zwlekając, posłała strzałę w biały, okrągły kształt, który po chwili z trzepotem spadł w zaspę. Była to pardwa, niezbyt duży ptak z którego trudno byłoby nakarmić trzy dorosłe osoby.
Lindara podniosła ofiarę- strzała przeszła dokładnie przez jej głowę. To było niewiele, prawie nic.
Dopiero, gdy dokładniej przeszukali okolicę, zdołali znaleźć zaspanego zająca. Zwierzątko rzuciło się pędem do ucieczki i gdyby Azghair przypadkiem nie machnął włócznią, łamiąc mu nogę – mieliby o jedną sztukę mięsa mniej.
Korsarz dopadł wijącego się zająca i sprawnie skręcił mu kark. Zając, jak stwierdziła Lindara nie był mały, raczej średnich rozmiarów.
Szperając po zaroślach, Lindara zdołała zebrać jeszcze garść przemarzniętych leśnych owoców, małych i pomarszczonych, chociaż nadających się wciąż do zjedzenia.
I to było wszystko....
Dwójka niefortunnych myśliwych właśnie wkraczała na maleńką polnkę, skąd wyruszyła, gdy Lindara dostrzegła jakąś postać. Nie był to Cień, tylko inna istota, poznaczona krwią. Wydawała się siedzieć w śniegu, obrócona do nich tyłem....
Zimowysmutek
Wydawał się prawie nieprzytomna i nic nie odpowiedziała, jakby nie słyszała twojego pytania. Skuliła się tylko i zignorowała mięso, które jej wetknąłeś w dłoń. Zauważyłeś, że jej noga jest mokra od krwi- nie wróżyło to dobrze. Zastanowiło cię przez chwilę, jak dostarczycie ją do obozu -nie wydawała się w stanie móc iść samodzielnie.
Widziałeś jak jej spojrzenie mętnieje coraz bardziej, jakby odpływała gdzieś bardzo daleko...
Nagły skrzyp śniegu z powrotem przywrócił Cię do rzeczywistości...
Sarath
Sarath obudził rankiem jakiś ruch. Zaspana, przez chwilę zastanawiała się gdzie jest. To nadal był barak. A potem jak na zawołanie pojawiły się obrazy z wczorajszej nocy, wszystkie... Również i ten ostatni, gdy we dwójkę wymykali się ze stodoły, z ukłuciem lęku i podniecenia wracając do zagrody niewolników.
Sarath czuła się nadal nieco oszołomiona tyloma innymi odczuciami i wrażeniami. Mnóstwo pytań i odpowiedzi kłębiło się w jej myślach.
Śpiący koło niej Haroith ziewnął i otworzył oczy.
- Żarcie? - zapytał nieco nieprzytomnie, a potem potrząsnął głową i przeciągnął się leniwie.
- Piękny, parszywy poranek...- uśmiechnął się, pogłaskał Sarath po włosach i wstał - A ja muszę się odlać – dodał i zniknął w ciemnym kącie.
Kolejne godziny tego dnia nie były już takie wspaniałe. Rutyna jak zwykle, głodno, chłodno i brudno. Chociaż pod koniec znojnej harówki, Sarath wydawało się, że mignęła jej gdzieś dziwnie blada twarz nadzorcy. Może tamci wreszcie zaczęli działać? Ale na plotki trzeba by było poczekać do rana. Na razie zziębnięta, mogła się wtulić w cudownie ciepłego towarzysza.
- Słyszałem dzisiaj coś....- wyszeptał jej do ucha i umilkł. Najwidoczniej czekał na jej reakcję.
Witamy dziś na pokładzie nowego gracza ...mam nadzieję, że jeszcze nie stracił cierpliwości . Tak więc, dobrej zabawy ....
Jak zwykle zwiastunem nadchodzącego poranka, był chłód. Tlące się ognisko nie dawało tyle ciepła, by Vorthion obudził się nie drżąc z zimna. Nie był tak zahartowany jak Cienie, tych to niewiele ruszało.
Chwilę potem ogień trzaskał wesoło, a skromne śniadanie składające się z resztek wczoraj złapanego zająca dopełniało całości.
Zwyczajny rytm reszty dnia zakłóciło przybycie Kaerthila, zwanego po cichu Zgryźliwcem. Vorthion zdążył się szybko przekonać o słuszności tego przezwiska. Kaerthil narzekał na wszystko co się dało: futra nigdy nie były dość dobrze wyprawione, jelenie za mało tłuste przed zimą, a słońce za chłodne. Kaerthil potrafił być również upierdliwy do granic możliwości, póki jakaś rzecz nie została wykonana ledwie „poprawnie” wedle jego oceny. Staremu Druchii nikt nie odważył się jeszcze wbić noża w plecy zapewne ze strachu przed jego zdolnościami przewidywania, szacunku dla niezwykłych umiejętności łowieckich oraz z powodu jego bycia prawą ręką Maeretha Krzywego Kła, Krwawego Cienia, przywódcy klanu Arhabhui, Szarych Łowców.
Kaerthil wywarczał szczekliwe krótkie powitanie, co w jego oczach stanowiło znikomy dowód poważania dla maga.
- Idziesz za mną- odcharknął i splunął w ognisko- Kieł- dodał burkliwie, mierząc maga spojrzeniem lodowobłękitnych oczu.
Znaczyło to, że Vorthion powinien jak najszybciej się znaleźć przed legowiskiem Krzywego, który nie tolerował opieszałości. Tylko co półdziki watażka mógł od niego chcieć? Od banity szlacheckiej krwi, którego ten dzikus miał prawie za nic, tak po prawdzie mówiąc?
Zgryźliwiec nie czekając na maga, ruszył żwawo naprzód. Mimo swego wieku, nadal się trzymał prosto, a jego srebrna grzywa włosów była wciąż bujna.
Wkrótce po przydługawej przechadzce po lesie, po którym Vorthion wciąż nie potrafił poruszać się bezszelestnie, dwoje Druchii dotarło do obszernego obozowiska, złożonego na wpół drewnianych ziemianek i kilku jaskiń. W jaskiniach się sypiało, w ziemiankach trzymało żywność i inne zapasy.
Gdyby nie dym, kilkoro dzieciaków goniących się z wrzaskiem, stosu schludnie ułożonych odpadków i krzątających się tu i tam dorosłych Cieni, Vorthion z czasów swego życia w mieście nigdy nie dostrzegłby tu śladu obozowiska. Zapewne była też gdzieś wykopana w ziemi latryna, dobrze zamaskowana.
Kaerthil zręcznie ominął bawiące się dzieci i poprowadził Vorthiona wprost do największej groty. Skręcił w lewo i stanął przed gęstym dywanem futer, uformowanych z grubsza na kształt siedziska.
Spoczywał na nim niemal nagi Kieł, cierpliwie znosząc przystrzyganie na wpół tępym nożem kilku niesfornych kosmyków brązowych włosów, dzierżonym przez szarowłosą kobietę, siedzącą na szczycie futer i na jego karku. Kobietą była Lasaeth, aktualna i jedyna partnerka wodza.
Na dźwięk kroków, podniosła głowę i posłała Vorthionowi przyjazne spojrzenie złotych, wilczych oczu. Lasaeth traktowała maga nieco jak małe dziecko, młodszego braciszka, którego nieporadność kwituje się łaskawym uśmiechem. Mag nie czuł się do końca bezpiecznie, bowiem wolałby nie narazić się przypadkiem Maerethowi, chociaż to o Lasaeth krążyły pogłoski, że w napadzie szału udusiła natrętnego adoratora. W mieście swoją dzikością i wilczym wdziękiem budziłaby niemałe zainteresowanie znudzonych paniczyków szlachetnej krwi, do których grona Vorthion niedawno się jeszcze zaliczał. Zresztą kobiety Cieni w niczym nie ustępowały mężczyznom, potrafiły być równie wytrzymałe czy agresywne. Vorthion przez pewien czas był oblegany przez łowczynie, które dręczone ciekawością musiały koniecznie sprawdzić, czym różni się wyfiokowany słabiak z miasta od prawdziwego mężczyzny. Głodne spojrzenia jak mu rzucały, pasowałyby raczej do półmiska z wybornym mięsem, a w szczerych słowach nie przebierały. Wkrótce na szczęście dla maga, znudziły się jego osobą.
Kieł zmierzył złym spojrzeniem jasnoszarych oczu Vorthiona, który pośpiesznie skulił się przy ziemi. Taki był zwyczaj powitalny zarezerwowanych dla niższych rangą niż wódz, jego grono doświadczonych myśliwych i dorosłych Cieni.Vorthion chociaż nie posiadał już statusu githaka, to jednak nie stał wyżej niż dziecko. Kątem oka Vorthion dostrzegł jak ostry wzrok Maeretha łagodnieje. Dopiero teraz był moment na podniesienie się. Rytuały powitalne Cieni prawie w ogóle nie potrzebowały słów, w odróżnieniu od napuszonej etykiety z miast.
Maereth obserwował go uważnie przez chwilę. Swój przydomek zawdzięczał skutkom skośnej, szerokiej i poszarpanej przecinającej jego lewy policzek, oczodół i kończącej się na ustach bliźnie, przez co miał stale uśmiech godny rozjuszonego wilka. Jego szczupłe i żylaste ciało składające się z samych mięśni, zdobiły inne blizny oraz kilka błękitnych tatuaży, przedstawiających stylizowane, szczerzące się groźnie bestie. Dwa równie niebieskie symbole zdobiły policzki Kła.
Podobne mieli wszyscy Łowcy, którzy zdołali przeżyć i wrócić z podróżny jaskiniami Podziemnego Morza.
- Githaik w lesie- powiedział głębokim głosem Maereth, nadal nie spuszczając spojrzenia z maga - Idziesz do garnizonu i wypatrujesz. I skóry- umilkł i machnął dłonią, wskazując futro na którym siedział.
Lindara i Azghair
Lindara i Azghair, zmęczenie i zziębnięci wrócili znowu w miejsce, gdzie skąd zaczynali pościg za swą niedoszłą zwierzyną, ale tropy sarny znikły, przysypane przez śnieg. Zeszli nieco w bok, zagłębiając się znowu między drzewa.
Biały puch lecący z szarobiałego nieba, zaczynał gęstnieć. Błądzili tu i tam, ale zwierząt nie było. Właśnie mieli zawrócić, gdy coś wzbiło się z furkotem spod nóg korsarza. Lindara nie zwlekając, posłała strzałę w biały, okrągły kształt, który po chwili z trzepotem spadł w zaspę. Była to pardwa, niezbyt duży ptak z którego trudno byłoby nakarmić trzy dorosłe osoby.
Lindara podniosła ofiarę- strzała przeszła dokładnie przez jej głowę. To było niewiele, prawie nic.
Dopiero, gdy dokładniej przeszukali okolicę, zdołali znaleźć zaspanego zająca. Zwierzątko rzuciło się pędem do ucieczki i gdyby Azghair przypadkiem nie machnął włócznią, łamiąc mu nogę – mieliby o jedną sztukę mięsa mniej.
Korsarz dopadł wijącego się zająca i sprawnie skręcił mu kark. Zając, jak stwierdziła Lindara nie był mały, raczej średnich rozmiarów.
Szperając po zaroślach, Lindara zdołała zebrać jeszcze garść przemarzniętych leśnych owoców, małych i pomarszczonych, chociaż nadających się wciąż do zjedzenia.
I to było wszystko....
Dwójka niefortunnych myśliwych właśnie wkraczała na maleńką polnkę, skąd wyruszyła, gdy Lindara dostrzegła jakąś postać. Nie był to Cień, tylko inna istota, poznaczona krwią. Wydawała się siedzieć w śniegu, obrócona do nich tyłem....
Zimowysmutek
Wydawał się prawie nieprzytomna i nic nie odpowiedziała, jakby nie słyszała twojego pytania. Skuliła się tylko i zignorowała mięso, które jej wetknąłeś w dłoń. Zauważyłeś, że jej noga jest mokra od krwi- nie wróżyło to dobrze. Zastanowiło cię przez chwilę, jak dostarczycie ją do obozu -nie wydawała się w stanie móc iść samodzielnie.
Widziałeś jak jej spojrzenie mętnieje coraz bardziej, jakby odpływała gdzieś bardzo daleko...
Nagły skrzyp śniegu z powrotem przywrócił Cię do rzeczywistości...
Sarath
Sarath obudził rankiem jakiś ruch. Zaspana, przez chwilę zastanawiała się gdzie jest. To nadal był barak. A potem jak na zawołanie pojawiły się obrazy z wczorajszej nocy, wszystkie... Również i ten ostatni, gdy we dwójkę wymykali się ze stodoły, z ukłuciem lęku i podniecenia wracając do zagrody niewolników.
Sarath czuła się nadal nieco oszołomiona tyloma innymi odczuciami i wrażeniami. Mnóstwo pytań i odpowiedzi kłębiło się w jej myślach.
Śpiący koło niej Haroith ziewnął i otworzył oczy.
- Żarcie? - zapytał nieco nieprzytomnie, a potem potrząsnął głową i przeciągnął się leniwie.
- Piękny, parszywy poranek...- uśmiechnął się, pogłaskał Sarath po włosach i wstał - A ja muszę się odlać – dodał i zniknął w ciemnym kącie.
Kolejne godziny tego dnia nie były już takie wspaniałe. Rutyna jak zwykle, głodno, chłodno i brudno. Chociaż pod koniec znojnej harówki, Sarath wydawało się, że mignęła jej gdzieś dziwnie blada twarz nadzorcy. Może tamci wreszcie zaczęli działać? Ale na plotki trzeba by było poczekać do rana. Na razie zziębnięta, mogła się wtulić w cudownie ciepłego towarzysza.
- Słyszałem dzisiaj coś....- wyszeptał jej do ucha i umilkł. Najwidoczniej czekał na jej reakcję.
Witamy dziś na pokładzie nowego gracza ...mam nadzieję, że jeszcze nie stracił cierpliwości . Tak więc, dobrej zabawy ....
Ostatnio zmieniony piątek, 21 sierpnia 2009, 13:36 przez Ninerl, łącznie zmieniany 1 raz.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Bombardier
- Posty: 692
- Rejestracja: niedziela, 11 grudnia 2005, 17:49
- Numer GG: 2832544
- Lokalizacja: The dead zone
Re: [Warhammer] Arhain
Azghair
Szedł, w myślach przeklinając zimny, przenikliwy wiatr, przemoczone ubranie, ból zmęczonych mięśni, las, brak zwierzyny i mantikory ogółem, a napotkanego przedstawiciela gatunku w szczególności. Kilka zarzutów, w tym złego prowadzenia się, postawił również matce Arhaitha za zrodzenie elfa, natomiast dla niego samego wywarczał pod nosem całą litanię życzeń bólu, kalectwa i powolnej śmierci, okraszoną standardowym słownictwem Korsarzy. Do tego jeszcze padający śnieg zaczął gęstnieć, co bynajmniej nie poprawiło elfowi humoru. Kiedy okazało się, że ślady sarny zniknęły pod śniegiem, zgrzytnął tylko zębami i splunął - był już tak wściekły i rozgoryczony, że nie było chyba nic, co mogło pogorszyć jego samopoczucie. Pogrążony w czarnych myślach nie zauważył pardwy, dopóki nie wzbiła się do lotu spod jego nóg, prawie przyprawiając go o zawał serca. Chwilę potem przypadkowym ciosem włóczni złamał nogę średniej wielkości zającowi, a następnie skręcił mu kark. Lindarze udało się znaleźć trochę pomarszczonych owoców.
- Banici raczej nie będą wniebowzięci na widok tego, co przyniesiemy - powiedział do Lindary. Westchnął ciężko. Byli już blisko polany, na której mieli spotkać Cienia.
Szedł, w myślach przeklinając zimny, przenikliwy wiatr, przemoczone ubranie, ból zmęczonych mięśni, las, brak zwierzyny i mantikory ogółem, a napotkanego przedstawiciela gatunku w szczególności. Kilka zarzutów, w tym złego prowadzenia się, postawił również matce Arhaitha za zrodzenie elfa, natomiast dla niego samego wywarczał pod nosem całą litanię życzeń bólu, kalectwa i powolnej śmierci, okraszoną standardowym słownictwem Korsarzy. Do tego jeszcze padający śnieg zaczął gęstnieć, co bynajmniej nie poprawiło elfowi humoru. Kiedy okazało się, że ślady sarny zniknęły pod śniegiem, zgrzytnął tylko zębami i splunął - był już tak wściekły i rozgoryczony, że nie było chyba nic, co mogło pogorszyć jego samopoczucie. Pogrążony w czarnych myślach nie zauważył pardwy, dopóki nie wzbiła się do lotu spod jego nóg, prawie przyprawiając go o zawał serca. Chwilę potem przypadkowym ciosem włóczni złamał nogę średniej wielkości zającowi, a następnie skręcił mu kark. Lindarze udało się znaleźć trochę pomarszczonych owoców.
- Banici raczej nie będą wniebowzięci na widok tego, co przyniesiemy - powiedział do Lindary. Westchnął ciężko. Byli już blisko polany, na której mieli spotkać Cienia.
"Beg for mercy! Not that it will help you..."
Hoist the banner high!! For Commoragh!
Hoist the banner high!! For Commoragh!
-
- Pomywacz
- Posty: 61
- Rejestracja: niedziela, 15 czerwca 2008, 15:46
- Numer GG: 6401347
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Arhain
Lindara
Była już zmęczona tym polowaniem. I było jej cholernie zimno. Marzyła teraz tylko o cieple ogniska i łaskoczącym dotyku futer. Gdzieś na obrzeżach jej marzeń pojawiały się też ciepłe ręce masujące jej skórę... Lindara potrząsnęła głową jakby chciała wyrzucić z niej głupie myśli. Zadowoliłaby się tylko ogniskiem. Niczym więcej. "Skup się Lindara, bo nawet sarna ci ucieknie" pomyślała rozglądając się uważnie dookoła. Śnieg gęstniał, a ona miała wrażenie, że są sami na pustyni pełnej białego puchu. Wszędzie było tak spokojnie i tak cicho, że słyszała oddech podążającego za nią Korsarza. Ślady sarny już dawno przykrył śnieg, co oznajmiła z pewnym rozgoryczeniem. Sądząc po reakcji Azgahira to podzielał jej odczucia. "Gdyby nie to, że nas zaatakowano moglibyśmy wrócić z łosiem. Albo sarną." pomyślała z kwaśną miną.
Spojrzała na towarzysza i już miała oznajmić mu, że zawracają na polanę, gdzie rozstali się z Cieniem, gdy spod jego nóg z furkotem poderwało się coś. Coś żywego i na pewno zdatnego do jedzenia. Lindara naciągnęła cięciwę i wypuściła strzałę za uciekającym zwierzęciem, które zwaliło się w pobliską zaspę. Szybko okazało się, że jej zdobycz nie jest imponująca, lecz chwilę potem Korsarz przypadkowym machnięciem włóczni złamał nogę zającowi, by następnie dokończyć dzieła własnoręcznie. Lindara pokręciła się jeszcze po okolicy i znalazła kilka zmarzniętych jagód.
- Banici raczej nie będą wniebowzięci na widok tego, co przyniesiemy - podsumował ich łowy Azghair. Lindara spojrzała na niego, krzywiąc wargi w parodii pogodnego uśmiechu.
- Zapieją z zachwytu - stwierdziła nie starając się nawet ukryć sarkazmu. - Niech ten łoś legnie na żołądku tej przeklętej mantikorze.
Potargała swoje rude włosy i wzruszyła ramionami.
- Nie mamy dziś szczęścia - mruknęła. - Wracamy po Zimowegosmutka i spieprzamy stąd. Tyłek mi zaraz odpadnie z zimna. Nie mi jednej, zresztą.
Ruszyła w kierunku polanki, na której rozstali się z Cieniem. Byli coraz bliżej, a wspomnienie niedawnego ataku było zbyt świeże dla Lindary by nie być ostrożną w tym miejscu. Gdy wkraczali na polankę zauważyła coś. Jakąś postać siedzącą w śniegu i obróconą do nich tyłem. Lindara zatrzymała się i gestem ostrzegła Korsarza. Przyjrzała się istocie. Nie był to Zimowysmutek, tego była pewna. Może jego zdobycz? Ale gdzie w takim razie jest Cień? Nigdzie go nie widziała. Rozejrzała się wokoło jeszcze raz w nadziei, że dostrzeże coś, co pozwoli jej rozwiązać zagadkę.
Lindara napięła cięciwę łuku i dała znać Azghairowi by też się przygotował. Ruszyła powoli i jak najciszej w stronę siedzącej istoty, odbijając trochę w bok, chcąc zajść ją z boku. Była gotowa by w każdej chwili wystrzelić strzałę.
Była już zmęczona tym polowaniem. I było jej cholernie zimno. Marzyła teraz tylko o cieple ogniska i łaskoczącym dotyku futer. Gdzieś na obrzeżach jej marzeń pojawiały się też ciepłe ręce masujące jej skórę... Lindara potrząsnęła głową jakby chciała wyrzucić z niej głupie myśli. Zadowoliłaby się tylko ogniskiem. Niczym więcej. "Skup się Lindara, bo nawet sarna ci ucieknie" pomyślała rozglądając się uważnie dookoła. Śnieg gęstniał, a ona miała wrażenie, że są sami na pustyni pełnej białego puchu. Wszędzie było tak spokojnie i tak cicho, że słyszała oddech podążającego za nią Korsarza. Ślady sarny już dawno przykrył śnieg, co oznajmiła z pewnym rozgoryczeniem. Sądząc po reakcji Azgahira to podzielał jej odczucia. "Gdyby nie to, że nas zaatakowano moglibyśmy wrócić z łosiem. Albo sarną." pomyślała z kwaśną miną.
Spojrzała na towarzysza i już miała oznajmić mu, że zawracają na polanę, gdzie rozstali się z Cieniem, gdy spod jego nóg z furkotem poderwało się coś. Coś żywego i na pewno zdatnego do jedzenia. Lindara naciągnęła cięciwę i wypuściła strzałę za uciekającym zwierzęciem, które zwaliło się w pobliską zaspę. Szybko okazało się, że jej zdobycz nie jest imponująca, lecz chwilę potem Korsarz przypadkowym machnięciem włóczni złamał nogę zającowi, by następnie dokończyć dzieła własnoręcznie. Lindara pokręciła się jeszcze po okolicy i znalazła kilka zmarzniętych jagód.
- Banici raczej nie będą wniebowzięci na widok tego, co przyniesiemy - podsumował ich łowy Azghair. Lindara spojrzała na niego, krzywiąc wargi w parodii pogodnego uśmiechu.
- Zapieją z zachwytu - stwierdziła nie starając się nawet ukryć sarkazmu. - Niech ten łoś legnie na żołądku tej przeklętej mantikorze.
Potargała swoje rude włosy i wzruszyła ramionami.
- Nie mamy dziś szczęścia - mruknęła. - Wracamy po Zimowegosmutka i spieprzamy stąd. Tyłek mi zaraz odpadnie z zimna. Nie mi jednej, zresztą.
Ruszyła w kierunku polanki, na której rozstali się z Cieniem. Byli coraz bliżej, a wspomnienie niedawnego ataku było zbyt świeże dla Lindary by nie być ostrożną w tym miejscu. Gdy wkraczali na polankę zauważyła coś. Jakąś postać siedzącą w śniegu i obróconą do nich tyłem. Lindara zatrzymała się i gestem ostrzegła Korsarza. Przyjrzała się istocie. Nie był to Zimowysmutek, tego była pewna. Może jego zdobycz? Ale gdzie w takim razie jest Cień? Nigdzie go nie widziała. Rozejrzała się wokoło jeszcze raz w nadziei, że dostrzeże coś, co pozwoli jej rozwiązać zagadkę.
Lindara napięła cięciwę łuku i dała znać Azghairowi by też się przygotował. Ruszyła powoli i jak najciszej w stronę siedzącej istoty, odbijając trochę w bok, chcąc zajść ją z boku. Była gotowa by w każdej chwili wystrzelić strzałę.
Róża pustyni
Której cień nosi ze sobą tajemną obietnicę
Ten pustynny kwiat
Żaden słodki perfum nie torturuje mnie bardziej niż ten
Śnię o deszczu
Podnoszę swój wzrok ku pustym przestworzom
Zamykam oczy
Ten rzadki perfum jest słodkim upojeniem miłości
Której cień nosi ze sobą tajemną obietnicę
Ten pustynny kwiat
Żaden słodki perfum nie torturuje mnie bardziej niż ten
Śnię o deszczu
Podnoszę swój wzrok ku pustym przestworzom
Zamykam oczy
Ten rzadki perfum jest słodkim upojeniem miłości
-
- Pomywacz
- Posty: 44
- Rejestracja: środa, 27 sierpnia 2008, 09:16
- Numer GG: 0
Re: [Warhammer] Arhain
Zimowysmutek
Widząc, że moja ofiara nie chce jeść zabrałem jej to mięso "straciła za dużo krwi w takim stanie sama nie dojdzie do obozu... mogły by już te łamagi do wrócić na ciężkie jaja Kheina to zrobi się jakieś nosze." Nagle doszedł do mnie cichutkie skrzypniecie, które było dysonansem wśród leśnych dźwięków, bardzo powoli sięgnąłem po kusze i odwróciłem się w kierunku skąd nadleciał dźwięk.
Widząc, że moja ofiara nie chce jeść zabrałem jej to mięso "straciła za dużo krwi w takim stanie sama nie dojdzie do obozu... mogły by już te łamagi do wrócić na ciężkie jaja Kheina to zrobi się jakieś nosze." Nagle doszedł do mnie cichutkie skrzypniecie, które było dysonansem wśród leśnych dźwięków, bardzo powoli sięgnąłem po kusze i odwróciłem się w kierunku skąd nadleciał dźwięk.
Kot ma swoje własne ścieżki;
choćbyś go zmusił do odwrotu, on nadal jest na swojej drodze.
Kot czeka
Droga Kota
choćbyś go zmusił do odwrotu, on nadal jest na swojej drodze.
Kot czeka
Droga Kota