Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Kaisstrom - Wieża Filos
"Jeśli faktycznie żadne bóstwo nie miało tej domeny a my sobie z nią nie poradzimy, to zabezpieczenie jej do czasu ich powrotu jest całkiem sensownym pomysłem." - zgodził się z Darknigiem Kaiss, co prawda nie do końca był pewien, ale sądził że chwilowo to najlepsze wyjście.
"Jeśli którekolwiek bóstwo by sobie przywłaszczyło tę domenę, to musielibyśmy je zabić, by nie mogło jej przejąć w pełni" zauważył Darkning.
"No to już dla mnie wyższa polityka, ale zakładam w tym układzie że ją dobrze zabezpieczycie skoro faktycznie jest do tego stopnia niebezpieczna." - mruknął w odpowiedzi Kaisstrom. "Możecie zaczynać od zaraz, ja ruszam na Wyspę Cieni, sprawdzę co dokładnie tam znaleźli, w jakim stanie są mieszkańcy którzy przeżyli i zdaje się rozmówię z Vermonem, czy nie dałby rady ich uleczyć." Koło Kaisstroma otworzył się portal, z którego wyszedł Darkning.
- Powodzenia - powiedział mężczyzna, a za nim wyszła grupka istot w kapturach. Darkning poprowadził grupkę w dół po schodach. Kaiss skinął głową i przeniósł się w okolice Wyspy Cieni, zastanawiał się co dokładnie się tam wydarzyło że Efera mówiła o pacyfikacji. Znalazł niewielki obozik z ludźmi siedzącymi w kółku. Efera była na miejscu z ludźmi z Zakonu, którzy powoli sprawdzali teren i rozglądali się za wartymi uwagi rzeczami.
- Co tam ciekawego znalazłaś? To wszyscy którzy ocaleli? - zapytał bezpośrednio kobiety. Efera skinęła twierdząco głową. Kaiss przyjrzał się im, chciał sprawdzić co dokładnie jest z nimi nie tak, poza ciężkimi przejściami. Przyjrzał się zarówno drugim wzrokiem jak i zajrzał do umysłów kilku z nich. Po oględzinach Kaiss stwierdził, że fizycznie nic im nie jest, ale w ich umysłach jest pustka. Ci ludzie stracili wolę życia... Mógł spróbować sam, gdyby mu się nie udało zdziałać niczego, faktycznie miał zamiar poprosić Vermona. Podszedł do ludzi i tchnął w nich odrobinkę mocy wiatru a następnie usiadł wraz z nimi w kręgu w ludzkiej postaci.
- Naprawdę chcecie się teraz poddać? Udało wam się ocaleć, jest szansa na walkę ze Skazą i zniszczenie jej, jeśli odpowiednio się postaramy, uda nam się nawet przywrócić bogów na ten świat, a wtedy będziemy mogli wrócić do przynajmniej częściowo normalnego życia. Powiedzcie mi, dlaczego chcecie teraz porzucić wszystko? - wzmocnił swoje słowa odrobiną mocy, nie był uzdrowicielem umysłów, ale spróbować mógł. Kaisstrom zrozumiał dopiero po chwili. Jego słowa nei były ziarnami padajacymi na nieurodzaj... raczej wrzuconymi na skałę. Nie otrzymał żadnej reakcji, mimo, że czuł, że jego słowa dotarły do tych ludzi...
- Nie chcecie zacząć żyć na nowo, odpłacić skazie za wszystko lub po prostu żyć spokojnym życiem? - mówił dalej. I słowa wpadały w pustkę. Równie dobrze smok mógłby przemawiać do kamieni...
"Vermon, masz chwilkę czasu? Mam tu kilkuset ludzi, którzy całkowicie stracili chęć do życia, dopiero co ich odratowaliśmy z wyspy atakowanej przez Skazę. Nie wiem czy sam dam radę im pomóc, nie mam w tym zbytniej wprawy, mógłbyś doradzić lub pomóc o ile nie jesteś zbytnio zajęty?" - odezwał się w tym samym czasie do wybrańca.
"Przybyłbym tam,gdybym miał jak... nie posiadam zdolności teleportacji pomimo prób" powiedział Vermon.
"Mogę się teleportować do ciebie i z powrotem tutaj do mnie nas wziąć obu, ja mimo prób mam problemy z portalami, i paroma innymi rzeczami, zaraz u ciebie będę jeśli pozwolisz." - odpowiedział.
"Niech tak się stanie" odparł Vermon. Kaisstrom przeniósł się do rozmówcy gotów go zabrać i przenieść ponownie na Wyspę Cieni. Gdy Vermon stanął koło kółeczka ludzi uniósł brwi.
- U... żeby to była tylko kwestia utracenia woli do życia, przyjacielu - powiedział, przyglądając się ludziom. - Będą wymagać długiej terapii - westchnął. - Hrm... mogę ich stąd zabrać. Za parę lat staną na nogi w pełni... ale dopiero za parę lat - pokiwał głową.
- Wygląda na to,ze ci ludzie musieliby też pozostać u nas po zakończeniu terapii... hmm.. nie wiem co mógłbym ci ofiarować w zamian jeśli przyjąłbyś taki układ... z tego co mi wiadomo ludzie u ciebie potrzebują kruszców i bogactw mineralnych, które my posiadamy... i ich nie używamy. Mogę wiec umożliwić wydobycie twoim ludziom pod warunkiem, że nie popsują przy okazji niczego na powierzchni...
- Moi ludzie tak naprawdę potrzebują wszystkiego się obawiam, a tym tutaj po prostu chciałbym pomóc. Możesz mi powiedzieć co jeszcze się z nimi stało? Chętnie przystanę na układ. Myślę że daliby radę znaleźć jakieś rozwiązanie odnośnie surowców i nie niszczenia niczego. - odparł Kaisstrom patrząc na Vermona a następnie ludzi.
- Zostali przerobieni na narzędzia... - odparł druid. - A teraz skoro nie ma już kogoś kto by ich kontrolował to nie maja żadnego celu - odparł Vermon. - Odtwarzanie w nich własnej woli jest długim i trudnym procesem...
- Rozumiem, pomóc ci ich przenieść do ciebie? Rozmówię się z mieszkańcami archipelagu i później uzgodnimy detale tego wydobycia, przydałoby się zresztą zacieśnić współpracę. Zapewne wyszłoby to obu na dobre. Póki co mam jeszcze trzy wyspy do odbicia, ale muszę nabrać tempa. - uśmiechnął się Kaiss.
- Ja jestem w połowie odbijania przyległych kontynentów... też mam trochę roboty - druid westchnął. - A marny ze mnie generał... no nic, teleportuj nas z powrotem, rozmów się z kim potrzebujesz i dawaj znać... nam nie są potrzebne te surowce.. ale i kłopoty. Nie przepadamy ze rozwojem technicznym, rozumiesz - uśmiechnął się.
- Chyba rozumiem, ale niejako z góry odziedziczyłem zakony Ranety, behemoty i salamandry jak najbardziej radzą sobie bez nich, elfy też, dlatego tylko te wpuszczam na wyspę gdzie znajduje się świątynia Uranosa. No nic, zbierajmy się. - powiedział i zebrał wszystkich, zarówno Vermona jak i ludzi w kręgu. Na Gerthanie dość szybko znaleźli się ludzie i elfy, które zabrały "narzędzia" wgłąb lasu. Vermon westchnął.
- No cóż... dawaj znać jak będziesz wiedział coś odnośnie wydobycia - powiedział.
- Jasne, zaraz się z nimi skontaktuję, a teraz muszę niestety wracać, ostatnio wydaje się jakbym nawet czasu na sen nie miał. - pożegnał się i wrócił do obozu.
"Edwardzie, możemy wydobywać surowce na Gerhanie o ile nie naruszymy niczego na powierzchni, czy będzie to wykonalne?" - zapytał rycerza.
- No dobrze Efero, zajmą się nimi, za kilka lat wrócą do normy być może, więc co jeszcze ciekawego tutaj znaleźliście? Mi się udało niejako zjednoczyć salamandry, smoki i behemoty. - skierował słowa do Córki Sztormów.
"Musimy wysłać inżynierów z górnikami w takim układzie... ale tak, da się" odparł mężczyzna.
Efera skinęła ręka na smoka i ruszyła wgłąb wyspy.
"W takim razie, zróbcie to, zakładam że surowce mineralne są obecnie bardzo potrzebne, dam znać że to wykonalne i będzie można zacząć działać." - odparł, następnie skontaktował się ponownie z Vermonem. "Dadzą radę, wyślą z górnikami inżynierów i powinni być w stanie nie uszkodzić niczego na wierzchu, kiedy mogę ich przysłać?" - zapytał. Podążył za kobietą we wskazanym kierunku dobrze się rozglądając.
"Zbiorę ekipy górnicze i dam znać jak będą gotowe" powiedział Edward.
"Kiedy bądź" odparł Vermon.
Tymczasem smok dotarł wraz Eferą na skraj olbrzymiej rozpadliny.. teren tu jakby obniżył się o jakieś 90 metrów... dno rozpadliny było zupełnie płaskie.. i idealnie okrągłe. Pośrodku zaś stało coś w rodzaju powykręcanej wieży. Rozpadlina była spora, miała średnicę jakichś dwóch i pół kilometra. Kaisstrom przyjrzał się konstrukcji, zastanawiał się czy mogła być to wieża do kontroli pogody o której wspominał kiedyś Darkning.
- Masz jakiekolwiek pojęcie co to może być? - Zapytał Kaiss i sfrunął do rozpadliny. "Dziękuję za informacje" - wysłał taką samą wiadomość do Vermona jak i Edwarda.
- Nie mam pojęcia, wydaje się być związane z mocą podobną do mojej - odparła Efera. Kaisstrom zbliżył się do wieży i zaczął ją wyczuwać zmysłami. Na razie nie dostrajał się jeszcze, nie był pewien dokładnego działania a Darkning zdaje się zabezpieczał w tej chwili domenę. Wyglądało na to że jego podejrzenia były słuszne. Musiał jednak podlecieć bliżej by moc dokładnie ją obadać. Smok podleciał bliżej, był przygotowany na ewentualne wyładowania lub tym podobne sprawy. Nie chciał jednak zbyt wielu przykrych niespodzianek. Poza tym ,ze wokół tej wieży niedawno była wylęgarnia to smok nie poczuł niczego. Wrota wieży też otworzyły się jakby nigdy nic, gdy smok je pchnął.
- A... - bąknęła Efera. - Dla mnie się nie otworzyły - mruknęła.
- Możliwe że działają tylko dla mnie, zdaje się że wiem co to może być. - wszedł do środka i rozejrzał się, pchnął w wieżę nieco mocy. Piach i pył przyklejone do ścian odparły, a wewnątrz wierzy coś trzasnęło. W jej centrum powoli zaczęła krążyć niewielka ilość energii, którą wpuścił weń Kaisstrom. Smok poszukał jakiegoś centralnego miejsca, w rodzaju sterowni lub czegoś podobnego, mogło jej nie być, ale rozpuścił również siatkę swoich zmysłów po całej wieży. Sterownia była przed niewielka dziurą w ziemi. Trzeba było władować doń odpowiednią ilość mocy wiatru, by ta połączyła strumieniem dolny skład z magicznymi ustrojstwami na górze. Wieża umożliwiała kontrolowanie pogody nad całym archipelagiem... Kaisstrom uśmiechnął się szeroko i zaczął napełniać wieżę odpowiednią ilością energii. Gdy zakończył proces, zajął się ustalaniem pogody na całym archipelagu. Potrzebował danych z Ranety i Kossos odnośnie tego kiedy jakiej potrzebują dla maksymalizacji plonów.
"Sprawdźcie mi jaką pogodę potrzebują rolnicy i rybacy na zajętych wyspach, dam radę już kontrolować ją nad archipelagiem, więc powinno to nieco pomóc." - rzucił do rycerzy w Twierdzy.
- Gdzie potrzebujemy sztormów i burz moja droga? - uśmiechnął się szeroko Kaiss mówiąc do Efery, ta uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Jak będziemy atakować cokolwiek to wtedy pogadamy - stwierdziła. Tymczasem do Kaisstroma przypłynęła lista życzeń związanych z pogodą... Raz jak nigdy był w stanie je spełnić więc... zaczął od ustalania pogody na archipelagu.
- Atakować obawiam się że musimy niemalże od razu, behemoty i salamandry są gotowe, chciałbym zacząć od wyspy leżącej między tą a Ranetą, potrzebuję tylko pełnego zwiadu. - jego oczy były lekko zamglone
- Dobrze wiec, ruszamy na miejsce? - zapytała kobieta.
- Mhm, tylko już prawie skończyłem. - po chwili był gotów do drogi i ruszyli. Rycerze i magowie mogli się zając przeszukiwaniem wyspy i jej zabezpieczaniem.
Gdy dotarli na miejsce Kaiss stwierdził, że więskzość wyspy została przykryta olbrzymim, mięsnym bąblem... wyglądało to jak jakaś paskudna cysta wyrastająca spod ziemi. Wokół niej pełno było mięsnych gór Skazy. Po całym terenie wyspy łaziły mrówko podobne istoty. Nosiły jakieś czerwone kule, które zdawały się wyrastać z powierzchni "mięsa" i niosły je na szczyt "bąbla" gdzie je chowały, widać były tam jakieś dziury.
"Darkning, widziałeś kiedyś coś takiego?" - przekazał mu obraz tego co mrówki poczyniały na wyspie. Nie był do końca pewien co to jest, ale teraz nie miał obiekcji w przeszkadzaniu magowi, o ile przekaz da rade dotrzeć do niego.
"To jest Skazowa wersja uprawy roli" odparł Darkning. "Pod tym pęcherzem jest coś na co zużywana jest cała ta energia, nie wygląda to dobrze..." mruknął.
"Też tak myślę, spróbuję to naruszyć ładunkami, odkryliśmy tą wieżę pogodową, więc mam dostęp do sporej ilości burz. Podejrzewam że to coś jest za duże na uderzenie wojskami." - Kaiss odpowiedział i rozważał opcje.
- Pod tym bąblem jest coś co Skaza tworzy, jakiś gigantyczny stwór. Atakujemy małymi siłami potężnymi atakami, czy bierzemy wszystko co mamy? - zapytał Efery, to faktycznie nie wyglądało dobrze.
- A co byś powiedział na akcję we dwójkę? - zapytała Efera. - Wygląda na to, ze jeśli weźmiemy armię do pomocy to będą straty... a tak... chociaż bezie ciekawie... - uśmiechnęła się drapieżnie.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł, to będzie... szaleńcza szarża i nie wiem czy wyjdziemy z tego cało, z drugiej strony, chyba najwyższy czas na coś takiego. Nie wspominając że mamy ku temu również środki. - Kaisstroma ciarki przeszły po plecach, mocne, dawno czegoś takiego nie czuł, uśmiech był dosłownie elektryzujący. Smok zaczął przyzywać nad wyspę chmury burzowe, potrzebowali naprawdę sporego zapasu piorunów i mocy ale miało to szansę powodzenia.
- Wbijamy się do środka i smażymy, mrozimy, szarpiemy aż Skaza sobie przypomni co to znaczy mieć kłopoty? - Kaiss wyszczerzył pełen garnitur smoczych zębów w uśmiechu odpowiadając na jej drapieżny uśmiech.
- Ba - mruknęła kobieta. - Jeśli wpadniesz po drodze na lepszy pomysł to wprowadzimy go w życie - dodała.
- Chwilowo nie mam lepszych pomysłów, ale zaraz będziemy mieli dużo błyskawic. - odparł. Chmury powoli formowały się nad bąblem. Istoty Skazy zadarły głowy do góry i zaczęły się chować w załomy między fałdami "skóry".
- Widzisz te załomy, jak faldy? Myślę ze nimi można się przebić do środka, gotowa? - Kaiss był gotów rozpędzić się z wysokości tworząc przed sobą tnącą krawędź i wbić się jak kolec przebijając do środka. Przynajmniej w teorii.
- Nie ładujmy się w to... wewnątrz cyst z reguły jest ropa... - zauważyła Efera.
- No cóż, w takim razie możemy równie dobrze zaczynać od piorunów, najpierw z przebijającą krawędzią, a później spróbuję zmienić je w kuliste. - wyszczerzył się Kaisstrom. Zaczął czerpać z chmur energie i formować ją odpowiednio. Efera przygotowała się by wzmacniać pioruny. Chmury zagrzmiały.
- Dobra gotowa - powiedziała kobieta. Kaisstrom skinął głową i wypuścił w bąblowatą powierzchnie serie piorunów, potężne slupy łączące niebo z ziemią, zakończone krawędzią a kiedy już się przebiły, zamieniał je w kule, które następnie wybuchały. Efera miała rację.. cysta nie byłą pusta... ze środka nawet coś wylazło, ale oberwało natychmiast piorunem... i następnym. Kaisstrom nie wyłapał kształtu istoty, słyszał tylko jej pisk i widział jak rzuca się po wnętrzu cysty, gdy siekały ją pioruny. Kaiss przyjrzał się istocie drugim wzrokiem, próbując rozróżnić co to właściwie było. Rozszerzył zasięg piorunów, tak żeby pokryć większą część wyspy. Oczy jako takie miał zamknięte, oślepiające światło nie przestawało świecić.
Istota przypominała raka, ale miała dłuższe odnóża. Nie była w pełni uformowana. Pioruny nie zatrzymywały się an jej pancerzu i godziły wnętrze... Wyglądało to obiecująco, posłał większy ładunek energii prosto pod pancerz i zamienił go w piorun kulisty kiedy był już pod płytami pancerza, tworząc większe ciśnienie i próbując dodatkowo rozerwać pancerz od środka, smażenie swoja droga ale takie rozsadzenie mogło go załatwić od razu, a mieli całą wyspę do spacyfikowania. Istota wzbiła się ponad poziom cysty i próbowała schować w wodzie. Jej pancerz pękł i organy wewnętrzne wylewały się przez dziurę. Lewe kończyny przestały działać, istota używała już tylko prawych... Zdecydowanie pomogło, nie mógł pozwolić żeby istota uciekła, więc skoncentrował kilka piorunów na jej wnętrzu smażąc do końca organy wewnętrzne, bez tego nie powinna już być taka skora do ucieczki lub jakiegokolwiek poruszania się. Efera znów wzmocniła pioruny i Kaisstrom upiekł zawartość pancerza tego przerośniętego raka... Smok mruknął zadowolony i kontynuował atakowanie wyspy, poszukiwał kolejnych większych celów jak i ewentualnych wylęgarni.
- No to tera z trzeba bezie czyścić.. - zaczęła Efera.. wtedy z cysty wylała się pozostałą ilość śluzu. - Resztę kontynentu - zakończyła z niesmakiem kobieta.
- Też tego nie lubię, ale lepsze to niż gdyby draństwo dorosło. Właściwie, możemy tu spuścić naładowany energia deszcz, który sobie z tym poradzić a to co większe zwyczajnie spacyfikować błyskawicami. Chociaż deszcz za wiele nie poradzi na to paskudztwo. - mruknął z lekką konsternacją. Czyszczenie terenu okazało się trudniejsze niż Kaisstrom na początku myślał... wyglądało na to, ze szybciej jak w dwa dni nie ogarnie tego bałaganu... zakładając że weźmie do pomocy niezajęte innymi obowiązkami żywiołaki i chociaż część rodzeństwa. Sam z Eferą nie wyrobiłby się i w tydzień.To faktycznie nie napawało optymizmem, ale za to przyszedł mu do głowy nieco inny pomysł. Przyjrzał się terenowi i rodzajowi skażenia, spróbował zbadać też chociaz pobieżnie wyspę, czy nie ma tam większych niespodzianek. Chciał zaangażować do czyszczenia również część salamadnr i behemotów, z ich pomocą oczyszczanie mogło pójść znacznie szybciej, a co za tym idzie, była szansa na szybsze oczyszczenie reszty terenów. Wyglądało an to, że nie ma już żadnych większych niespodzianek...
- Efero, poczekasz tu na mnie chwilę? Sprowadzę do pomocy behemoty i salamandry, powinno pójść znacznie szybciej a potem będziemy mogli ruszać dalej. - rzucił Kaiss.
"Dossmin, Daxyrinth, zbierzcie nieco behemotów i salamander, zajmiemy się oczyszczaniem jednej wyspy, Seremion, pomóż im i prześlij część żywiołaków tutaj, im szybciej się z tym ruszymy, tym szybciej pójdzie." - przekazał rodzeństwu. Jednocześnie przygotowywał nieco gruntu, na który można by teleportować wszystkich.
Tymczasem do Kaisstroma dotarła wiadomość od Victora.
"Wyzwalam właśnie wyspę na zachodzie" przekazał. "Pojutrze będzie wolna"
"My odbiliśmy wyspę cieni i zaczynamy oczyszczanie wyspy pomiędzy nią a Ranetą." - odparł.
Spokojnie kontynuował atakowanie mięsnych narośli, kiedy dotarł do niego przekaz od Amber.
"Skaza stworzył sobie nowe stworki. Ten który mi zwiał przypominał smoka. Czerpią moc z energii słonecznej, ale prawdopodobnie rozrastają się czerpiąc energię z różnego typu artefaktów. W każdym razie bardzo szybko się regenerują, używają energii słonecznej i mają upiornie twarde łuski. Dodam też, że gdy chciałam zdetonować energię w jego wnętrzu i się przeniosłam dalej nie byłam w stanie tego zrobić. Odizolował mnie od własnej mocy. Najskuteczniej z nimi da się walczyć kwasem lub innymi przepalającymi metodami"
"Mam u siebie coś w rodzaju płynu naładowanego energią życia, na stwory Skazy działa jak kwas, trzeba będzie to odpowiednio rozplanować i jedli są za duże i coraz cięższe do zabicia, zwyczajnie urządzać na nie polowania grupa, jakkolwiek by to nie zabrzmiało." - odpowiedział na przekaz Kaiss.
Po zaprzęgnięciu do pomocy salamandr i behemotów poszło o wiele szybciej. Było to lekkie niedopowiedzenie, futrzaste góry, bo inaczej wybraniec Uranosa nie mógł nazwać najstarszych behemotów, wraz z siedzącymi im na plecach salamandrami, tworzyły niejako powoli sunący do przodu miotacz płomieni, wysoki na niecałe dwa kilometry. Biorąc pod uwagę że były dwa kolosalne oraz o wiele więcej nieco mniejszych, wyglądało to niczym front posuwający się do przodu i wypalający skażenie niczym światło dnia paskudny sen. Jeśli weźmie się pod uwagę że jednocześnie towarzyszyły im smoki mrożące oraz spowalniające przeciwników, rażące błyskawicami i innymi pomysłowymi niespodziankami, a za nimi tereny zabezpieczali rycerze i magowie. Wszystko poszło o wiele sprawniej niż wcześniej. Co prawda Kaisstrom i Efera musieli dorzucać swoje trzy grosze w postaci zmasowanych ataków błyskawic, które zmiękczały jakiekolwiek zabezpieczenia i umocnienia skażonych terenów, to jednak tempo było nieporównywalnie większe. Zwłaszcza że musiał lawirować pogodą na archipelagu i świecie na tyle, żeby wycisnąć odpowiednią ilość chmur i piorunów, jednocześnie nie naruszając równowagi pogodowej, którą dopiero co stworzył. Po całej tej operacji Kaisstrom był wymęczony i niemalże padał na pysk, gdy dotarł do świątyni praktycznie z miejsca usnął na dziedzińcu. Ostatnie dni dały mu w kość, ledwo co miał czasem czas coś zjeść.
Smok śnił... słyszał szum wiatru... a w szumie zakamuflowane słowa.
- Kaisstrom. nie budź się, wypadałoby wreszcie pogadać, skoro jest okazja - powiedział głos.
- Hmm, z kim rozmawiam? Czy dobrze mi się wydaje? - Kaiss miał wrażenie że wie. Rozległ się śmiech. Brzmiał jak zefir.
- Wieszzz kim rozmawiasz. Kaiss. Oczyściłeś niewiele terenu, ale masz dużo sił.. nadszedł czas uderzenia. Skaza traci moc.. będę na miejscu, wspomogę cie w walce... czas kończyć ten cyrk... prawdziwy wiatr musi być wolny - słowa nikły, a sen powoli się rozmywał.
Musiał się zgodzić że oczyścił zaledwie archipelag, który miał tą niefortunną przypadłość że był... no właśnie, archipelagiem. Trzeba było ruszać, takiego bezpośredniego polecenia raczej nie warto było ignorować, a z takim zapewnieniem aż się chciało atakować Skazę. Kaisstrom wstał i wzbił się wysoko w powietrze, skierował swe oczy ku jednemu z odsłonionych niedawno kontynentów, chyba o to chodziło Uranosowi... lub o bezpośrednie starcie ze Skazą.
Kaisstrom się przebudził. Przed nim stał Darkning.
- Znaleźliśmy Skazę... - mruknął.
- Można by powiedzieć że dostałem niejako taką wiadomość. - smok wyszczerzył kły. - Sami wybrańcy czy wszyscy?
- Wszyscy. Mamy cały ląd stworzony z materii Skazy... no i samego głównego zainteresowanego wyrastającego z ziemi jak przerośnięte drzewsko...
- Brzmi obrzydliwie i nie wątpię że tak też wygląda, potrzebuję jedynie portali na miejsce i natychmiast mogę zebrać co tylko dam radę. - odparł smok.
- Zbierz siły, portalem się zajmę - odparł mężczyzna.
"Ogłoście pełną mobilizacje, znaleziono ciało Skazy, jest to cały kontynent, ruszają tam siły z wszystkich kontynentów, czas pokazać co znaczy z nami zadzierać. Zbiórka na Ranecie." - przekazał wszystkim, zarówno telepatom zakonu, salamandrom, behemotom, Eferze jak i rodzeństwu. Sam ruszył zbierać dostępną moc ze świątyń i wszelkich innych dostępnych miejsc, czuł że będzie potrzebował wszystkiego
"Jeśli faktycznie żadne bóstwo nie miało tej domeny a my sobie z nią nie poradzimy, to zabezpieczenie jej do czasu ich powrotu jest całkiem sensownym pomysłem." - zgodził się z Darknigiem Kaiss, co prawda nie do końca był pewien, ale sądził że chwilowo to najlepsze wyjście.
"Jeśli którekolwiek bóstwo by sobie przywłaszczyło tę domenę, to musielibyśmy je zabić, by nie mogło jej przejąć w pełni" zauważył Darkning.
"No to już dla mnie wyższa polityka, ale zakładam w tym układzie że ją dobrze zabezpieczycie skoro faktycznie jest do tego stopnia niebezpieczna." - mruknął w odpowiedzi Kaisstrom. "Możecie zaczynać od zaraz, ja ruszam na Wyspę Cieni, sprawdzę co dokładnie tam znaleźli, w jakim stanie są mieszkańcy którzy przeżyli i zdaje się rozmówię z Vermonem, czy nie dałby rady ich uleczyć." Koło Kaisstroma otworzył się portal, z którego wyszedł Darkning.
- Powodzenia - powiedział mężczyzna, a za nim wyszła grupka istot w kapturach. Darkning poprowadził grupkę w dół po schodach. Kaiss skinął głową i przeniósł się w okolice Wyspy Cieni, zastanawiał się co dokładnie się tam wydarzyło że Efera mówiła o pacyfikacji. Znalazł niewielki obozik z ludźmi siedzącymi w kółku. Efera była na miejscu z ludźmi z Zakonu, którzy powoli sprawdzali teren i rozglądali się za wartymi uwagi rzeczami.
- Co tam ciekawego znalazłaś? To wszyscy którzy ocaleli? - zapytał bezpośrednio kobiety. Efera skinęła twierdząco głową. Kaiss przyjrzał się im, chciał sprawdzić co dokładnie jest z nimi nie tak, poza ciężkimi przejściami. Przyjrzał się zarówno drugim wzrokiem jak i zajrzał do umysłów kilku z nich. Po oględzinach Kaiss stwierdził, że fizycznie nic im nie jest, ale w ich umysłach jest pustka. Ci ludzie stracili wolę życia... Mógł spróbować sam, gdyby mu się nie udało zdziałać niczego, faktycznie miał zamiar poprosić Vermona. Podszedł do ludzi i tchnął w nich odrobinkę mocy wiatru a następnie usiadł wraz z nimi w kręgu w ludzkiej postaci.
- Naprawdę chcecie się teraz poddać? Udało wam się ocaleć, jest szansa na walkę ze Skazą i zniszczenie jej, jeśli odpowiednio się postaramy, uda nam się nawet przywrócić bogów na ten świat, a wtedy będziemy mogli wrócić do przynajmniej częściowo normalnego życia. Powiedzcie mi, dlaczego chcecie teraz porzucić wszystko? - wzmocnił swoje słowa odrobiną mocy, nie był uzdrowicielem umysłów, ale spróbować mógł. Kaisstrom zrozumiał dopiero po chwili. Jego słowa nei były ziarnami padajacymi na nieurodzaj... raczej wrzuconymi na skałę. Nie otrzymał żadnej reakcji, mimo, że czuł, że jego słowa dotarły do tych ludzi...
- Nie chcecie zacząć żyć na nowo, odpłacić skazie za wszystko lub po prostu żyć spokojnym życiem? - mówił dalej. I słowa wpadały w pustkę. Równie dobrze smok mógłby przemawiać do kamieni...
"Vermon, masz chwilkę czasu? Mam tu kilkuset ludzi, którzy całkowicie stracili chęć do życia, dopiero co ich odratowaliśmy z wyspy atakowanej przez Skazę. Nie wiem czy sam dam radę im pomóc, nie mam w tym zbytniej wprawy, mógłbyś doradzić lub pomóc o ile nie jesteś zbytnio zajęty?" - odezwał się w tym samym czasie do wybrańca.
"Przybyłbym tam,gdybym miał jak... nie posiadam zdolności teleportacji pomimo prób" powiedział Vermon.
"Mogę się teleportować do ciebie i z powrotem tutaj do mnie nas wziąć obu, ja mimo prób mam problemy z portalami, i paroma innymi rzeczami, zaraz u ciebie będę jeśli pozwolisz." - odpowiedział.
"Niech tak się stanie" odparł Vermon. Kaisstrom przeniósł się do rozmówcy gotów go zabrać i przenieść ponownie na Wyspę Cieni. Gdy Vermon stanął koło kółeczka ludzi uniósł brwi.
- U... żeby to była tylko kwestia utracenia woli do życia, przyjacielu - powiedział, przyglądając się ludziom. - Będą wymagać długiej terapii - westchnął. - Hrm... mogę ich stąd zabrać. Za parę lat staną na nogi w pełni... ale dopiero za parę lat - pokiwał głową.
- Wygląda na to,ze ci ludzie musieliby też pozostać u nas po zakończeniu terapii... hmm.. nie wiem co mógłbym ci ofiarować w zamian jeśli przyjąłbyś taki układ... z tego co mi wiadomo ludzie u ciebie potrzebują kruszców i bogactw mineralnych, które my posiadamy... i ich nie używamy. Mogę wiec umożliwić wydobycie twoim ludziom pod warunkiem, że nie popsują przy okazji niczego na powierzchni...
- Moi ludzie tak naprawdę potrzebują wszystkiego się obawiam, a tym tutaj po prostu chciałbym pomóc. Możesz mi powiedzieć co jeszcze się z nimi stało? Chętnie przystanę na układ. Myślę że daliby radę znaleźć jakieś rozwiązanie odnośnie surowców i nie niszczenia niczego. - odparł Kaisstrom patrząc na Vermona a następnie ludzi.
- Zostali przerobieni na narzędzia... - odparł druid. - A teraz skoro nie ma już kogoś kto by ich kontrolował to nie maja żadnego celu - odparł Vermon. - Odtwarzanie w nich własnej woli jest długim i trudnym procesem...
- Rozumiem, pomóc ci ich przenieść do ciebie? Rozmówię się z mieszkańcami archipelagu i później uzgodnimy detale tego wydobycia, przydałoby się zresztą zacieśnić współpracę. Zapewne wyszłoby to obu na dobre. Póki co mam jeszcze trzy wyspy do odbicia, ale muszę nabrać tempa. - uśmiechnął się Kaiss.
- Ja jestem w połowie odbijania przyległych kontynentów... też mam trochę roboty - druid westchnął. - A marny ze mnie generał... no nic, teleportuj nas z powrotem, rozmów się z kim potrzebujesz i dawaj znać... nam nie są potrzebne te surowce.. ale i kłopoty. Nie przepadamy ze rozwojem technicznym, rozumiesz - uśmiechnął się.
- Chyba rozumiem, ale niejako z góry odziedziczyłem zakony Ranety, behemoty i salamandry jak najbardziej radzą sobie bez nich, elfy też, dlatego tylko te wpuszczam na wyspę gdzie znajduje się świątynia Uranosa. No nic, zbierajmy się. - powiedział i zebrał wszystkich, zarówno Vermona jak i ludzi w kręgu. Na Gerthanie dość szybko znaleźli się ludzie i elfy, które zabrały "narzędzia" wgłąb lasu. Vermon westchnął.
- No cóż... dawaj znać jak będziesz wiedział coś odnośnie wydobycia - powiedział.
- Jasne, zaraz się z nimi skontaktuję, a teraz muszę niestety wracać, ostatnio wydaje się jakbym nawet czasu na sen nie miał. - pożegnał się i wrócił do obozu.
"Edwardzie, możemy wydobywać surowce na Gerhanie o ile nie naruszymy niczego na powierzchni, czy będzie to wykonalne?" - zapytał rycerza.
- No dobrze Efero, zajmą się nimi, za kilka lat wrócą do normy być może, więc co jeszcze ciekawego tutaj znaleźliście? Mi się udało niejako zjednoczyć salamandry, smoki i behemoty. - skierował słowa do Córki Sztormów.
"Musimy wysłać inżynierów z górnikami w takim układzie... ale tak, da się" odparł mężczyzna.
Efera skinęła ręka na smoka i ruszyła wgłąb wyspy.
"W takim razie, zróbcie to, zakładam że surowce mineralne są obecnie bardzo potrzebne, dam znać że to wykonalne i będzie można zacząć działać." - odparł, następnie skontaktował się ponownie z Vermonem. "Dadzą radę, wyślą z górnikami inżynierów i powinni być w stanie nie uszkodzić niczego na wierzchu, kiedy mogę ich przysłać?" - zapytał. Podążył za kobietą we wskazanym kierunku dobrze się rozglądając.
"Zbiorę ekipy górnicze i dam znać jak będą gotowe" powiedział Edward.
"Kiedy bądź" odparł Vermon.
Tymczasem smok dotarł wraz Eferą na skraj olbrzymiej rozpadliny.. teren tu jakby obniżył się o jakieś 90 metrów... dno rozpadliny było zupełnie płaskie.. i idealnie okrągłe. Pośrodku zaś stało coś w rodzaju powykręcanej wieży. Rozpadlina była spora, miała średnicę jakichś dwóch i pół kilometra. Kaisstrom przyjrzał się konstrukcji, zastanawiał się czy mogła być to wieża do kontroli pogody o której wspominał kiedyś Darkning.
- Masz jakiekolwiek pojęcie co to może być? - Zapytał Kaiss i sfrunął do rozpadliny. "Dziękuję za informacje" - wysłał taką samą wiadomość do Vermona jak i Edwarda.
- Nie mam pojęcia, wydaje się być związane z mocą podobną do mojej - odparła Efera. Kaisstrom zbliżył się do wieży i zaczął ją wyczuwać zmysłami. Na razie nie dostrajał się jeszcze, nie był pewien dokładnego działania a Darkning zdaje się zabezpieczał w tej chwili domenę. Wyglądało na to że jego podejrzenia były słuszne. Musiał jednak podlecieć bliżej by moc dokładnie ją obadać. Smok podleciał bliżej, był przygotowany na ewentualne wyładowania lub tym podobne sprawy. Nie chciał jednak zbyt wielu przykrych niespodzianek. Poza tym ,ze wokół tej wieży niedawno była wylęgarnia to smok nie poczuł niczego. Wrota wieży też otworzyły się jakby nigdy nic, gdy smok je pchnął.
- A... - bąknęła Efera. - Dla mnie się nie otworzyły - mruknęła.
- Możliwe że działają tylko dla mnie, zdaje się że wiem co to może być. - wszedł do środka i rozejrzał się, pchnął w wieżę nieco mocy. Piach i pył przyklejone do ścian odparły, a wewnątrz wierzy coś trzasnęło. W jej centrum powoli zaczęła krążyć niewielka ilość energii, którą wpuścił weń Kaisstrom. Smok poszukał jakiegoś centralnego miejsca, w rodzaju sterowni lub czegoś podobnego, mogło jej nie być, ale rozpuścił również siatkę swoich zmysłów po całej wieży. Sterownia była przed niewielka dziurą w ziemi. Trzeba było władować doń odpowiednią ilość mocy wiatru, by ta połączyła strumieniem dolny skład z magicznymi ustrojstwami na górze. Wieża umożliwiała kontrolowanie pogody nad całym archipelagiem... Kaisstrom uśmiechnął się szeroko i zaczął napełniać wieżę odpowiednią ilością energii. Gdy zakończył proces, zajął się ustalaniem pogody na całym archipelagu. Potrzebował danych z Ranety i Kossos odnośnie tego kiedy jakiej potrzebują dla maksymalizacji plonów.
"Sprawdźcie mi jaką pogodę potrzebują rolnicy i rybacy na zajętych wyspach, dam radę już kontrolować ją nad archipelagiem, więc powinno to nieco pomóc." - rzucił do rycerzy w Twierdzy.
- Gdzie potrzebujemy sztormów i burz moja droga? - uśmiechnął się szeroko Kaiss mówiąc do Efery, ta uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Jak będziemy atakować cokolwiek to wtedy pogadamy - stwierdziła. Tymczasem do Kaisstroma przypłynęła lista życzeń związanych z pogodą... Raz jak nigdy był w stanie je spełnić więc... zaczął od ustalania pogody na archipelagu.
- Atakować obawiam się że musimy niemalże od razu, behemoty i salamandry są gotowe, chciałbym zacząć od wyspy leżącej między tą a Ranetą, potrzebuję tylko pełnego zwiadu. - jego oczy były lekko zamglone
- Dobrze wiec, ruszamy na miejsce? - zapytała kobieta.
- Mhm, tylko już prawie skończyłem. - po chwili był gotów do drogi i ruszyli. Rycerze i magowie mogli się zając przeszukiwaniem wyspy i jej zabezpieczaniem.
Gdy dotarli na miejsce Kaiss stwierdził, że więskzość wyspy została przykryta olbrzymim, mięsnym bąblem... wyglądało to jak jakaś paskudna cysta wyrastająca spod ziemi. Wokół niej pełno było mięsnych gór Skazy. Po całym terenie wyspy łaziły mrówko podobne istoty. Nosiły jakieś czerwone kule, które zdawały się wyrastać z powierzchni "mięsa" i niosły je na szczyt "bąbla" gdzie je chowały, widać były tam jakieś dziury.
"Darkning, widziałeś kiedyś coś takiego?" - przekazał mu obraz tego co mrówki poczyniały na wyspie. Nie był do końca pewien co to jest, ale teraz nie miał obiekcji w przeszkadzaniu magowi, o ile przekaz da rade dotrzeć do niego.
"To jest Skazowa wersja uprawy roli" odparł Darkning. "Pod tym pęcherzem jest coś na co zużywana jest cała ta energia, nie wygląda to dobrze..." mruknął.
"Też tak myślę, spróbuję to naruszyć ładunkami, odkryliśmy tą wieżę pogodową, więc mam dostęp do sporej ilości burz. Podejrzewam że to coś jest za duże na uderzenie wojskami." - Kaiss odpowiedział i rozważał opcje.
- Pod tym bąblem jest coś co Skaza tworzy, jakiś gigantyczny stwór. Atakujemy małymi siłami potężnymi atakami, czy bierzemy wszystko co mamy? - zapytał Efery, to faktycznie nie wyglądało dobrze.
- A co byś powiedział na akcję we dwójkę? - zapytała Efera. - Wygląda na to, ze jeśli weźmiemy armię do pomocy to będą straty... a tak... chociaż bezie ciekawie... - uśmiechnęła się drapieżnie.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł, to będzie... szaleńcza szarża i nie wiem czy wyjdziemy z tego cało, z drugiej strony, chyba najwyższy czas na coś takiego. Nie wspominając że mamy ku temu również środki. - Kaisstroma ciarki przeszły po plecach, mocne, dawno czegoś takiego nie czuł, uśmiech był dosłownie elektryzujący. Smok zaczął przyzywać nad wyspę chmury burzowe, potrzebowali naprawdę sporego zapasu piorunów i mocy ale miało to szansę powodzenia.
- Wbijamy się do środka i smażymy, mrozimy, szarpiemy aż Skaza sobie przypomni co to znaczy mieć kłopoty? - Kaiss wyszczerzył pełen garnitur smoczych zębów w uśmiechu odpowiadając na jej drapieżny uśmiech.
- Ba - mruknęła kobieta. - Jeśli wpadniesz po drodze na lepszy pomysł to wprowadzimy go w życie - dodała.
- Chwilowo nie mam lepszych pomysłów, ale zaraz będziemy mieli dużo błyskawic. - odparł. Chmury powoli formowały się nad bąblem. Istoty Skazy zadarły głowy do góry i zaczęły się chować w załomy między fałdami "skóry".
- Widzisz te załomy, jak faldy? Myślę ze nimi można się przebić do środka, gotowa? - Kaiss był gotów rozpędzić się z wysokości tworząc przed sobą tnącą krawędź i wbić się jak kolec przebijając do środka. Przynajmniej w teorii.
- Nie ładujmy się w to... wewnątrz cyst z reguły jest ropa... - zauważyła Efera.
- No cóż, w takim razie możemy równie dobrze zaczynać od piorunów, najpierw z przebijającą krawędzią, a później spróbuję zmienić je w kuliste. - wyszczerzył się Kaisstrom. Zaczął czerpać z chmur energie i formować ją odpowiednio. Efera przygotowała się by wzmacniać pioruny. Chmury zagrzmiały.
- Dobra gotowa - powiedziała kobieta. Kaisstrom skinął głową i wypuścił w bąblowatą powierzchnie serie piorunów, potężne slupy łączące niebo z ziemią, zakończone krawędzią a kiedy już się przebiły, zamieniał je w kule, które następnie wybuchały. Efera miała rację.. cysta nie byłą pusta... ze środka nawet coś wylazło, ale oberwało natychmiast piorunem... i następnym. Kaisstrom nie wyłapał kształtu istoty, słyszał tylko jej pisk i widział jak rzuca się po wnętrzu cysty, gdy siekały ją pioruny. Kaiss przyjrzał się istocie drugim wzrokiem, próbując rozróżnić co to właściwie było. Rozszerzył zasięg piorunów, tak żeby pokryć większą część wyspy. Oczy jako takie miał zamknięte, oślepiające światło nie przestawało świecić.
Istota przypominała raka, ale miała dłuższe odnóża. Nie była w pełni uformowana. Pioruny nie zatrzymywały się an jej pancerzu i godziły wnętrze... Wyglądało to obiecująco, posłał większy ładunek energii prosto pod pancerz i zamienił go w piorun kulisty kiedy był już pod płytami pancerza, tworząc większe ciśnienie i próbując dodatkowo rozerwać pancerz od środka, smażenie swoja droga ale takie rozsadzenie mogło go załatwić od razu, a mieli całą wyspę do spacyfikowania. Istota wzbiła się ponad poziom cysty i próbowała schować w wodzie. Jej pancerz pękł i organy wewnętrzne wylewały się przez dziurę. Lewe kończyny przestały działać, istota używała już tylko prawych... Zdecydowanie pomogło, nie mógł pozwolić żeby istota uciekła, więc skoncentrował kilka piorunów na jej wnętrzu smażąc do końca organy wewnętrzne, bez tego nie powinna już być taka skora do ucieczki lub jakiegokolwiek poruszania się. Efera znów wzmocniła pioruny i Kaisstrom upiekł zawartość pancerza tego przerośniętego raka... Smok mruknął zadowolony i kontynuował atakowanie wyspy, poszukiwał kolejnych większych celów jak i ewentualnych wylęgarni.
- No to tera z trzeba bezie czyścić.. - zaczęła Efera.. wtedy z cysty wylała się pozostałą ilość śluzu. - Resztę kontynentu - zakończyła z niesmakiem kobieta.
- Też tego nie lubię, ale lepsze to niż gdyby draństwo dorosło. Właściwie, możemy tu spuścić naładowany energia deszcz, który sobie z tym poradzić a to co większe zwyczajnie spacyfikować błyskawicami. Chociaż deszcz za wiele nie poradzi na to paskudztwo. - mruknął z lekką konsternacją. Czyszczenie terenu okazało się trudniejsze niż Kaisstrom na początku myślał... wyglądało na to, ze szybciej jak w dwa dni nie ogarnie tego bałaganu... zakładając że weźmie do pomocy niezajęte innymi obowiązkami żywiołaki i chociaż część rodzeństwa. Sam z Eferą nie wyrobiłby się i w tydzień.To faktycznie nie napawało optymizmem, ale za to przyszedł mu do głowy nieco inny pomysł. Przyjrzał się terenowi i rodzajowi skażenia, spróbował zbadać też chociaz pobieżnie wyspę, czy nie ma tam większych niespodzianek. Chciał zaangażować do czyszczenia również część salamadnr i behemotów, z ich pomocą oczyszczanie mogło pójść znacznie szybciej, a co za tym idzie, była szansa na szybsze oczyszczenie reszty terenów. Wyglądało an to, że nie ma już żadnych większych niespodzianek...
- Efero, poczekasz tu na mnie chwilę? Sprowadzę do pomocy behemoty i salamandry, powinno pójść znacznie szybciej a potem będziemy mogli ruszać dalej. - rzucił Kaiss.
"Dossmin, Daxyrinth, zbierzcie nieco behemotów i salamander, zajmiemy się oczyszczaniem jednej wyspy, Seremion, pomóż im i prześlij część żywiołaków tutaj, im szybciej się z tym ruszymy, tym szybciej pójdzie." - przekazał rodzeństwu. Jednocześnie przygotowywał nieco gruntu, na który można by teleportować wszystkich.
Tymczasem do Kaisstroma dotarła wiadomość od Victora.
"Wyzwalam właśnie wyspę na zachodzie" przekazał. "Pojutrze będzie wolna"
"My odbiliśmy wyspę cieni i zaczynamy oczyszczanie wyspy pomiędzy nią a Ranetą." - odparł.
Spokojnie kontynuował atakowanie mięsnych narośli, kiedy dotarł do niego przekaz od Amber.
"Skaza stworzył sobie nowe stworki. Ten który mi zwiał przypominał smoka. Czerpią moc z energii słonecznej, ale prawdopodobnie rozrastają się czerpiąc energię z różnego typu artefaktów. W każdym razie bardzo szybko się regenerują, używają energii słonecznej i mają upiornie twarde łuski. Dodam też, że gdy chciałam zdetonować energię w jego wnętrzu i się przeniosłam dalej nie byłam w stanie tego zrobić. Odizolował mnie od własnej mocy. Najskuteczniej z nimi da się walczyć kwasem lub innymi przepalającymi metodami"
"Mam u siebie coś w rodzaju płynu naładowanego energią życia, na stwory Skazy działa jak kwas, trzeba będzie to odpowiednio rozplanować i jedli są za duże i coraz cięższe do zabicia, zwyczajnie urządzać na nie polowania grupa, jakkolwiek by to nie zabrzmiało." - odpowiedział na przekaz Kaiss.
Po zaprzęgnięciu do pomocy salamandr i behemotów poszło o wiele szybciej. Było to lekkie niedopowiedzenie, futrzaste góry, bo inaczej wybraniec Uranosa nie mógł nazwać najstarszych behemotów, wraz z siedzącymi im na plecach salamandrami, tworzyły niejako powoli sunący do przodu miotacz płomieni, wysoki na niecałe dwa kilometry. Biorąc pod uwagę że były dwa kolosalne oraz o wiele więcej nieco mniejszych, wyglądało to niczym front posuwający się do przodu i wypalający skażenie niczym światło dnia paskudny sen. Jeśli weźmie się pod uwagę że jednocześnie towarzyszyły im smoki mrożące oraz spowalniające przeciwników, rażące błyskawicami i innymi pomysłowymi niespodziankami, a za nimi tereny zabezpieczali rycerze i magowie. Wszystko poszło o wiele sprawniej niż wcześniej. Co prawda Kaisstrom i Efera musieli dorzucać swoje trzy grosze w postaci zmasowanych ataków błyskawic, które zmiękczały jakiekolwiek zabezpieczenia i umocnienia skażonych terenów, to jednak tempo było nieporównywalnie większe. Zwłaszcza że musiał lawirować pogodą na archipelagu i świecie na tyle, żeby wycisnąć odpowiednią ilość chmur i piorunów, jednocześnie nie naruszając równowagi pogodowej, którą dopiero co stworzył. Po całej tej operacji Kaisstrom był wymęczony i niemalże padał na pysk, gdy dotarł do świątyni praktycznie z miejsca usnął na dziedzińcu. Ostatnie dni dały mu w kość, ledwo co miał czasem czas coś zjeść.
Smok śnił... słyszał szum wiatru... a w szumie zakamuflowane słowa.
- Kaisstrom. nie budź się, wypadałoby wreszcie pogadać, skoro jest okazja - powiedział głos.
- Hmm, z kim rozmawiam? Czy dobrze mi się wydaje? - Kaiss miał wrażenie że wie. Rozległ się śmiech. Brzmiał jak zefir.
- Wieszzz kim rozmawiasz. Kaiss. Oczyściłeś niewiele terenu, ale masz dużo sił.. nadszedł czas uderzenia. Skaza traci moc.. będę na miejscu, wspomogę cie w walce... czas kończyć ten cyrk... prawdziwy wiatr musi być wolny - słowa nikły, a sen powoli się rozmywał.
Musiał się zgodzić że oczyścił zaledwie archipelag, który miał tą niefortunną przypadłość że był... no właśnie, archipelagiem. Trzeba było ruszać, takiego bezpośredniego polecenia raczej nie warto było ignorować, a z takim zapewnieniem aż się chciało atakować Skazę. Kaisstrom wstał i wzbił się wysoko w powietrze, skierował swe oczy ku jednemu z odsłonionych niedawno kontynentów, chyba o to chodziło Uranosowi... lub o bezpośrednie starcie ze Skazą.
Kaisstrom się przebudził. Przed nim stał Darkning.
- Znaleźliśmy Skazę... - mruknął.
- Można by powiedzieć że dostałem niejako taką wiadomość. - smok wyszczerzył kły. - Sami wybrańcy czy wszyscy?
- Wszyscy. Mamy cały ląd stworzony z materii Skazy... no i samego głównego zainteresowanego wyrastającego z ziemi jak przerośnięte drzewsko...
- Brzmi obrzydliwie i nie wątpię że tak też wygląda, potrzebuję jedynie portali na miejsce i natychmiast mogę zebrać co tylko dam radę. - odparł smok.
- Zbierz siły, portalem się zajmę - odparł mężczyzna.
"Ogłoście pełną mobilizacje, znaleziono ciało Skazy, jest to cały kontynent, ruszają tam siły z wszystkich kontynentów, czas pokazać co znaczy z nami zadzierać. Zbiórka na Ranecie." - przekazał wszystkim, zarówno telepatom zakonu, salamandrom, behemotom, Eferze jak i rodzeństwu. Sam ruszył zbierać dostępną moc ze świątyń i wszelkich innych dostępnych miejsc, czuł że będzie potrzebował wszystkiego
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Amanda Jones
Astaria, Świątynia Aramona
Amanda obudziła się i ani trochę nie miała ochoty wstawać. Nieźle zabalowała, ale zasadniczo pamiętała wszystko co się działo, a to już dużo. Wstała i ogarnęła się do porządku dziennego.
Kilkanaście minut później, Amanda o mało się nie zachłysnęła herbatą i zachodziła w głowę nie wiedząc co się właściwie dzieje... Polityka... Na szczęście Amanda miała tymczasem małą sprawę, która sprowadziła ją na ziemię.
- Kto tam? - spytała, starając się pozostać uprzejmą.
- Aine przysyła mapy kontynentów znajdujących siew zasięgu Astarii - powiedział mag stojący za drzwiami.
Amanda wstała jak oparzona. - Zapraszam zapraszam - powiedziała ochoczo.
Mag otworzył drzwi i położył mapy na stoliku koło drzwi, skłonił siei odszedł.
- Dziękuję - odpowiedziała za nim Amanda i zaintrygowana zaczęła rozkładać mapy na dużym stole... na szczęście ten został już posprzątany po wczorajszych wydarzeniach.
Kontynenty nie były tak duze jak Astaria, ale nie były też o wiele mniejsze.
Uwagę Amandy zwrócił kształt jeziora posrdoku druygiego z kontynentów. Przypominał ośmioramienną gwiazdę. Kontynent ten leżał na zachód od Astarii, a był dość blisko, podobnie jak ten drugi na południe. Oba znajdowały się niecałe dwa tysiące kilometrów od Astarii.
Amanda jeszcze przez dłuższą chwilę studiowała mapy. Jednak po paru minutach, początkowo niezmiernie silna fascynacja zaczęła zanikać. Ciekawość kobiety została zaspokojona, a w jej głowie pojawiały się pytania dotyczące Sotora i Darkantropii.
Udała się czym prędzej do sterowni. Po drodze odbyła krótką rozmowę z Aine i wiedziała już gdzie powinni się przemieszczać i czym nowym będą dysponować.
Decyzją Amandy zaś, nowi uczniowie, pod okiem starszych, mieli potrenować czyszczenie ostatnich skarzeń terenu na Astarii.
Po dotarciu do sterowni, Amanda ustawiła odpowiedni kurs i Świątynia zaczęła sie przemieszczać. Do wieczora powinna dotrzeć do pierwszego przystanku zaopatrzeniowego... A Amanda tymczasem...
"Sotor? Słyszysz mnie?" - starała się przekazać, choć nie wiedziała czy jej się uda.
"M?" mruknął meżczyna.
"Możemy się spotkać?" - spytała.
"Owszem, ale musiałabyś wpaść do mnie" - przekazał.
"Poproszę Aine, to nas przerzuci. Czy ona cię znajdzie?" - odpowiedziała Amanda.
"Na pewno znjdzie miejsce w którym się znajduje" zaśmiał się mężczyzna. "Pozwól, że ja postawię portal... ale pokażę ci maisto w którym miekszam z najlepszego punktu widokowego, pasuje?"
"Pasuje" - odpowiedziała uradowana.
Wkróce koło niej pojawił się portal.
Amanda nawiązała szybko kontakt z Aine i przekazała jej parę informacji.
Po otrzymaniu potwierdzenia ich przyjęcia i rzyczenia dobrze spędzonego czasu, Amanda pożegnała się i przeszła przez portal.
Darkantropia
Poczuła jak wiatr powiał jej w twarz. Stała na chodniku szerokim an 8 metrów barierkami... pod nią była sieć podobnych chodników, an których umieszczono gdzieniegdzie jakieś budynki... a parędziesiąt, lub może i paręset metrów pod nią rozciągało sie największe maisto jakie widziały jej oczy. Sieci budynków, parki, hale, uniwersytety, posiadłości, potężne gmachy.. wszystk oto opinały potęzne mury. Za nią natomasit wznosiły się wieże okrążone siecią wyłądowa elektrycznych. Pioruny kuliste fioletowej barwy wiły się miedzy wieżami wśród traktór iwnformacyjnych i licznych scieżek, którymi szli jacyś ludzie.
nad maistem wiły sieciemnechmury, midżye którymi co jakisczas pojawiały się szczeliny umozliwiajace bezpośredni dostęp swiatła słonecznego. Reszta światłą pochodziła zza krawędzi chmur.
Nieposób było też przegapić strumień energii uderzajacy z najwyzśzje z wież prosto w chmury.
- Witaj w Darkkeep... - powiedział Sotor.
- ...efekcie paruset tysięcy lat zmian, usprawnień i rozwoju. Swoista utopia sił ciemności - zaśmiał się.
Amanda zamknęła usta, które od dłuższej chwili były lekko otwarte.
- A ja kiedyś myślałam, że to Niebiańskie Wichry są duże, nowoczesne i tętnią magią - powiedziała Amanda. - A co to takiego? - spytała wskazując na fioletowe wyładowania wokół wieży.
- Darknign pracuje i pobiera włąśnei energię z magazynu ponizej. Pole ochronne tak na to reaguje - odparł Sotor.
- Aha - mruknęła Amanda, której ta odpowiedź niewiele wyjaśniała. No, ale ona była ekspertem od antyków, skarbów i ruin, a nie od technologicznych nowości. Westchnęła.
- No dobrze... Możemy pomówić o naszej współpracy? - powiedziała spoglądając mężczyźnie w oczy.
Sotor uniósł brew.
- Współpracy? - zapytał. - Nie widzę przeciwskazań.
- Dobrze - powiedziała Amanda. - Po twoim liście, obawiałam się o jej przyszłość. Chyba mnie nie zostawisz? - powiedziała spokojnie.
- Nie no jestem tutaj, po rpostu teraz jeśli bedziesz czegośpotrzebwoać to bedziesz musiała mnei odiwedzać tutaj - odparł Sotor. - Jak łątwo sie domyśleć Mroczna i Świetlista trójca nie dogaduja się najlepiej i podejrzewamy sieo różne manipulacje i działąnia na szkodę tych drugich. Wiec współpracowaliśmy, by pomóc wybrańcom, a teraz odsuwamy się od nich do czasu stabilizacji. Wtedy pewnie znów będzie po staremu...
Amanda zastanowiła się przez chwilę. - Czyli... dalej możesz mnie uczyć nowych rzeczy i w ogóle. Tylko, że tutaj? - spytała.
- A co rozumiesz, przez pojęcie "do czasu stabilizacji"? To coś ma być teraz niestabilnie? - podpytywała się dalej.
Amanda zastanowiła się przez chwilę. - Czyli... dalej możesz mnie uczyć nowych rzeczy i w ogóle. Tylko, że tutaj? - spytała.
- Tak - Sotor skinął głową twierdząco.
- A co rozumiesz, przez pojęcie "do czasu stabilizacji"? To coś ma być teraz niestabilnie? - podpytywała się dalej.
- Jak powrócą bóstwa to zobaczysz o co mi chodzi - odparł Sotor.
- Aha - mruknęła, choć nie wyglądała na zachwyconą tym co usłyszała. - Czyli do powrotu bogów zapowiada się jeszcze większy rozpierdziel niż był do tej pory? - rzekła.
- Nie do... od - poprawił Sotor.
Amanda wytrzeszczyła szeroko oczy w zdumieniu, ale zaraz potem zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Pokręciła głową.
- No dobra - powiedziała i westchnęła. - Starałam się o brak konfliktu między wybrańcami i choć średnio mi się udawało, to poznawszy innych myślę, że wstawią się za spokojem u swych bogów. Nie po to zwalczamy Skazę, aby popaść w wojny religijne... No ale moje zdanie na ten temat może okazać się być mało... - Amanda myślała na głos. - Ale już nieważne... to pokarzesz mi wasze miasto? - powiedziała w końcu.
- Jeden dzień będzie niewystarczający na porzadny spacer... - Sotor sie uśmiechnął. - Ale zobacyzmy ile damy radę obejsć... - podał Amandzie ramię i uniósł brew w pytajacym geście.
Kobieta uśmiechnęła sie do niego i podała mu dłoń.
- Ciebie też nie zdążyłam oprowadzić po Astarii - powiedziała i połączyła skrzywienie się lekko w grymasie z uśmiechem.
- Meh... będzie i na to czas, jak bóstwa skończą się kokosic na swoich nowych siedziskach - odparł Sotor spokojnie.
- Znajdujemy sie na Pajeczej Sieci. Tak zwiemy te wszsytkie chodniki rozciagajaće się nad maistem - zakreślił ręką łuk. - Poza trasami spacerowymi, okazjonalnymi kwiaciarniami, punktami widokowymi i jadłodajniami nie ma tu niczego specjalnego. Co chcesz zoabczyc najpierw? Parki? Teatry? Opery? Skrzydło magów? Podpoziom uprawny, podpoziom fabryczny, Gmach Czaszki, Nieiwdzialna Wieżę, moją kuźnię, mury obronne... - zacząłwymieniać Sotor.
- Duży wybór - odparła Amanda. - Może najpierw skrzydło magów i podpoziom fabryczny? - zasugerowała. - A z czym się wiąże Gmach Czaszki? - spytała jeszcze, gdyż sama nazwa niewiele jej mówiła.
- Nasz osrodek administracyjny mówiac najprościej - odparł Sotor.
Skrzydło magów było olbrzymim terenem zapełnionym wieżami magów oddzielonych od siebie murami i niezwykle wysokimi drzewami. Z poziomu pajeczej siedci wyglądało to jak szachownica zapełniona róznokolorowymi, iskrzącymi, płonacymi, piorunującymi, dymiacymi i obdarzonymi innymi efektami wizualnymi figurami.
- Łał - podsumowała krótko Amanda. - Zauważyłam przy okazji, że magowie nieomal wszędzie upodobują sobie wieże. Ciekawe, nie uważasz? - powiedziała, gdy zatrzymali się na chwilę podziwiając widoki.
- Lubią mieć ludzi pod sobą w przenosni i odłownie - odparł Sotor, uśmiechajac się.
- A tak serio to ułątiwa wiele rzeczy odnośnei rpzezu danych i energii - dodał. - Jakchcesz to zapytaj Darkninga, poda ci dokładne szczegóły, sam tez ma laboratorium w wieży... aczkolwiek nie na najwyższym jej poziomie.
- Mhm - mruknęła Amanda. - Ale może jednak nie będę mu zawracała głowy pierdołami - powiedziała cicho. - A mogę zobaczyć Niewidzialną Wieżę? - spytała i uśmiechnęła się rozbawiona paradoksem wynikającym z nazwy własnej budowli. - Co tam jest? - dodała.
- Miedzy innymi laboratorium Darkninga - odparł Sotor. - Wieże widzą tylko ci, którzy są w jej środku - wyjaśnił. - Możemy się przenieść na jej szczyt, najlepszy widok na całe miasto w sumie, ale nie mów, że cię tam zabrałem - zaśmiał się rycerz.
- Ależ oczywiście, nikomu ani słowa - odpowiedziała z uśmiechem Amanda.
Sotor teleportował ją i siebie... Staneli na niewielkiej kuli na szczycie wieży.... niemal sięgali ciemnych chmur, a miasto na dole przypominało rój mrówek...
- O rany, ale widok - powiedziała zachwycona Amanda rozglądając się dookoła.
Sotor trzymał jej ramie mocno, by kobietam ogłą sieswobodnie rozejrzeć.
- Aha - mruknłą Sotor. Wokół nich na chwilę zawirowały fioletowe iskry.
- Miasto Mrocznej Trójcy... - rycerz westchnął.
- Robi wrażenie - odpowiedziała, rozglądając się wokół siebie, a raczej pod siebie. Nie raz bywała już na takich wysokościach, bo nawet wyżej jeśli liczyć Galeony Powietrzne, ale widok nie był wówczas tak pasjonujący.
- Możemy się niby przelecieć nad miastem... - stwierdził Sotor.
Amanda nie zastanawiała się długo. - Chętnie - odpoiedziała z uśmiechem.
Sotor wziłąja na ręce. Z jego pleców wyrosły metalowe skrzydła przypominajace kościane. - Chcesz mi siedzieć na plecach, czy mam cię nieść? - zapytał rycerz.
Amanda zastanowiła się przez krótką chwilkę. - Może być tak jak teraz - odpowiedziała z uśmiechem.
Sotor skoczyłw dół, pikujacprzez jakis czas, po czym rozpsotarł skrzydła i ruszył wykonujac sprawne manewry miezy chodnikami Pajeczej sieci. Pokazywał po kolei istotne budynki.
Amanda trzymała się mocno mężczyzny za szyję. Zawsze był to pewien komfort psychiczny, gdy człowiek sam sie trzymał, a nie tylko był trzymany przez kogoś.
Rozglądała się dookoła i podziwiała widoki rozkoszując się lotem.
Leciel itak przez jakiś czas, aż wreszcie wyladowali znów na Pajęczej Sieci.
- No dobra... głodna? - zapytał Sotor.
- Juhu! to był lot - podsumowała Amanda łapiąc oddech. - Tak, chętnie spróbuję waszej kuchni - odpowiedziała z uśmiechem.
- Mamy tu masę różnych tawern i jadlodajni... Z tych ciekawszych jest Gęstwina, Zagubiony Wrak, Piekielny Piec i Mięsna Sala... hmm... chyba że chcesz spróbować czegoś, czego niegdzie indziej nei uswiadczysz - zapytał, unosząc brew.
- Tak tak, coś dostępnego tylko lokalnie, poproszę - odpowiedziała rozochocona Amanda.
- Jest tawerna zwana Chronowirem. Są tam dania z istot i roślin hodowanych pod powierzchnią Darkkeep... które wyginęły dawno dawno temu i nie występują już w naturalnych warunkach. Pasuje? - zapytał.
- Pasuje - odpowiedziała z uśmiechem.
Udali się tam więc. Sotora poznano od razu i dostałwraz z Amandą stolik koło okna na czwartym pietrze. Dawało to łądny widok na pobliski park z jeziorem i wymyślną fontanną.
- Zarekomendowac coś? - zapytał rycerz.
- Hę? - spytała Amanda w pierwszej chwili, odwracając głowę od widoku za oknem. - Proszę - zachęciła go.
- Czy lubisz cielęcinę? - zapytał, rzeglądajac kartę.
- Jest w porządku - odpowiedziała. - To znaczy, smakuje mi, ale osobiście nie popieram uśmiercania młodych zwierząd, więc na co dzień się wystrzegam - powiedziała krzywiąc się nieznacznie.
- No to dostaniesz cosco smakuje bardzo podobnie, ale intensywniej - powiedział Sotor.
- Mmm - mruknęła Amanda zachęcająco. - Brzmi super - powiedziała.
- No a co u Was? Wyjaśnij mi proszę, komu właściwie przeszkadzało, że nam pomagaliście? - spytała delikatnie.
- Ze pomagamy - nikomu. Są natomiast domysły, ze meilibyśmy wpływ na wasze decyzje w dalszej fazie rozgrywki swiat kontra Skaza - odparł Sotor, po czym złożył zamówienie, oznaczajac włąsciwe pozycje na karcie dotykiem. kartę wrzucało się do czegosw rodzaju kotła stojącego koło stolika.
- Aha... A co zamierzacie teraz robić? - spytała.
- Prowadzić badania, zbeirać siły, szykować sie do ewentualnego kontrataku Skazy... - Sotor jakby zastanawiałsiechwilę.
- Chyba tyle - stwierdził.
- Mhm - mruknęła Amanda zastanawiając się nad tym przez chwilę. - Czyli mogę w razie czego się z tobą skontaktować? - spytała.
- Jak najbardizej - odparł Sotor. Kociołek tycmzasem zabulkogtał.
- O, nasze danei zaraz tu będzie. Uroki magicznej kuchni... - mruknął rycerz.
Amanda uśmiechnęła się i czekała niecierpliwie na posiłek.
Wreszcie dotarło. Wielki udizec, któy miałą przed sobą Amanda sprawiałwrażenie kruchego, a zapach był zniewalajacy. Ziół o takim zapachu i owoców o takim kształcie jeszcze nie zdrzyło sie kobeicie ogladać. Sotor miałjakaś dziwaczna rybę... wziłą się do jedzenia od razu po życzneiu smacznego Amandzie.
Amanda pałaszowała wszystko ze smakiem, a musiała przyznać, że jedzenie było wprost wyśmienite. Dopiero po kilku minutach, kiedy juz się nieco opamiętała zaczęła wypytywać o nazwy niektórych owoców.
Sotor odpowiadał, wraz z przedziałami czasu w których istniały... niektóre siegały niemal miliona lat wstecz.
- To maist owielokrotnei zmieniało miejsce.. podróżowało miedzy wymiarami gdy byłą koneicznosć. Korzsytaliśm,y z tego, ze czas w różnych światach różnie płynie... - powiedział Sotor. - W ten sposób mogę powiedzieć, zę w tym swiecie przetrwałem ponad milion lat... a na prawdę mam znacnzie mniej - zaśmiał się.
- Aha rozumiem... To coś jak by wraz z pojawieniem się pierwszego śniegu przenieść się na ciepłe pola, spędzić tam kilka dni i wrócić akurat na nadejście wiosny. Tylko na większą skalę - zauważyła Amanda.
- Coś w tym kierunku - odparł Sotor.
Gawędzili jedni, a gdy jedznei miało się ku końcowi Sotor drgnął.
- Skaza wykonuje ruch - mruknął, zatrzymując kielich z winem w połowie drogi do ust.
Amanda otworzyła usta. - Jaki? - powiedziała szybko. - Wracamy? - dodała zaniepokojona.
- Hmm... - Sotor usmiechnął sie.
- Mamy cel... idź do swiatyni i skup się na energii wewnarz niej. Czas zburzyc abrierę utrzymujaca bóśtwa z dala od tego świata - zatarł dłonie.
Amanda aż otworzyła usta ze zdumienia. Dopiero po chwili pokiwała głową i westchnęła, z uśmiechem spoglądając na Sotora.
- No, dojadaj, popij i tworzę portal - zaśmiał się.
Amanda chwyciła jakiś owoc, ale nie mogła się zdobyć, aby go spokojnie zjeść. Nie po tym, czego się dowiedziała.
- Ech - mruknęła i jednym haustem dopiła do końca sok z kielicha. - Dobra, do dzieła - powiedziała.
Sotor otworzył jej poertal, odkładajac kielich.
- Ja też się biorę za robotę... - mruknął.
- Zawitasz u mnie w Świątyni? - spytała jeszcze Amanda.
- Nie. Muszę sierpygotować - odparł Sotor i westchnął.
- No dobrze - odpowiedziała Amanda. - Dzięki za ugoszczenie. Kuźnia następnym razem - powiedziała z uśmiechem.
- Jasne - odparł Sotor. - Powodzenia -
Amanda kiwnęła głową i przeszła przez portal.
Astaria, Świątynia Aramona
Amanda powróciła do świątyni, ale dalej nie wiedziała do końca gdzie jest Skaza. Póki co dowiedziała się tylko, że Astaria została do końca oczyszczona przez jej uczniów. Dane o Skazie miały zaś wpłynąć lada chwila, więc Amanda czekała spokojnie w sterowni... wtedy obraz przed jej oczami lekko się zamazał.
Zasnęła.
We śnie usłyszała głos. Nisko i silny jak trzęsienie ziemi...
- Amando. Kawał dobrej roboty. Mój powrót jest bliski, a Skaza cofa wszelkie dostępne siły w ostatni punkt oporu... powoli nadchodzi czas ostatecznego starcia...
- Aramonie - odpowiedziała z pełnią zachwytu, szacunku i szczęścia. Była naprawdę wniebowzięta, że jej bóg się do niej odezwał. - Miałam właśnie ruszać na nowe kontynenty, sąsiadujące z Astarią - powiedziała.
- Nie ma na to czasu. Skaza zbierze siły i znów przejdzie do działania z ukrycia - odparł głos.
- Trzeba wpierw go zniszczyć...
- Rozumiem. Gdzie znajdę jego siedzibę? - spytała uprzejmie.
- Gdy się ujawni Wybraniec Harmony wskaze drogę - zapewnił Aramon. -
- Dziękuję - odpowiedziała Amanda. Ale nie bardzo wiedziała co mogła by jeszcze powiedzieć bogowi. Oczywiście, że miała tysiące pytań, ale czy któreś nadawało się aby je teraz zadać?
- Panie mój, czy masz dla mnie jakieś specjalne instrukcje odnośnie tej ostatniej walki? - spytała.
- Na chwię obecną, nie. Ale dołaczę wtedy do ciebie. Powodzenia - powiedział bóg i Amanda obudziła się.
- O rany - wyrwało jej się i rozejrzała się po pomieszczeniu. Właśnie rozmawiała ze swoim bogiem, a było to nie lada przeżycie.
Krótko potem otrzymała zaproszenie na rozmowę z innymi wybrańcami. Oczywiscie udała sie tam, ale nie Sotor ją tam zabrał, tylko Aine.
Spotkanie przebiegło w dość spokojnej atmosferze. Nikt nie rozwalał metalowych stołów jak poprzednio, a rozmowa opierała sie o współpracę w ostatecznej jak sie okazywało bitwie. Nie trzeba było być geniuszem, aby sie domyślić, że inni wybrańcy też rozmawiali ze swoimi bogami.
Po powrocie ze spotkania, można było się zająć zebraniem armii i zgromadzeniu jej na teren świątyni. Mimo potwierdzenia Aine, Amanda nie była pewna, czy dwadzieścia tysięcy było tym co mieli do dyspozycji.
Po kilkunastu minutach i rozmowie z paroma osobami, Amandzie dostarczono ostateczny raport, zawierający spis sił.
"Liczbę magów do obsługi dział Świątyni, zwiększono z dwustu do pięciuset. Kolejne trzystu magów figuruje jako obrońcy miasta.
Trzy okręty flagowe: Klaudia Kornelia, Przedsięwzięcie, oraz Gwiezdny Pył, opatrzone były załogą po około siedmiuset ludzi i nieludzi, w większości byli to jednak magowie. Dwanaście wojennych galeonów, dysponowało podobnymi załogami, choć liczącymi już jedynie po czterysta istnień. Piętnaście statków typu Ważka, z załogą około osiemdziesięciu osób. Oraz czterdzieści statków typu Pszczoła z dwudziestoosobową załogą.
Flotę powietrzną podzielono na trzy oddziały: okręt flagowy, cztery wojenne galeony i pięć statków typu Ważka. Pszczoły pozostawały w rezerwie, gdyż z wielu różnych powodów, zwyczajnie warto było dysponować jednostkami latającymi. Wszystkie statki Floty wyposażone zostały w osobiste bariery ochronne, oraz działa mocy, takie same jakimi dysponowała świątynia. Same załogi Floty Powietrznej i magów pozostających na terenie świątyni, wynosiły dziesięć tysięcy osób.
Jako wsparcie dla Floty, wystąpiło dwadzieścia smoków, oraz oczywiście Elfia Kawaleria Enkelii w standartowej i niezmiennej od wieków liczbie czterystu.
Nie zabrakło również oddziałów naziemnych.
Zakon zgromadził sześćdziesięciu Paladynów, sześciuset doborowych rycerzy i ponad trzystu godnych polecenia pomocników. Razem tysiąc osób, głównie do obrony Świątyni, ale nie tylko.
Najcięższa i najmocniejsza kawaleria: Kawaleria Amaraziliji. Zgromadzona na Świątyni część liczyła sobie sześćset wierzchowców, co oznaczało dwa i pół tysiąca Khajitów, jak wiadomo, po cztery osoby na wierzchowca.
Nowością, prezentem od Kellosepp i Saylera, były wkrętacze, sieci i inne liczne zabawki... ale co ciekawsze nowy typ golemów. Standartowe pięści żelaznego golema zastąpiono tu ostrym szpikulcem przy lewej ręce, oraz obracanym za pomocą magii wiertłem przy prawej. Pięćdziesiąt bojowych żelaznych golemów, dowodzonych było przez złotego, również lepiej dostosowanego do walki, choć już nie tak dyrastycznie. Złote zaś, których było czterdzieści, dowodzone były przez czterech doświadczonych czarodziejów, którzy pozostawać mieli na terenie świątyni. Razem kolejne, ponad dwa tysiące załogi, na szczęście niewymagające już jedzenia ani picia.
Argena przejęła dowodzenie nad ciężkimi oddziałami piechoty. Około pięciuset Goryli, czterysta Troli i tyle samo Minotaurów, oraz trzysta Ogrów, oddział liczący trzysta Archanoidów, oraz kilkunastu nekromantów dawało prawie dwa tysiące potężnych wojowników.
Oprócz tego mieli około tysiąca trzystu elfich łuczników, oraz dwustu kuszników z Doliny Zieleni.
Stu rycerzy ninja z Wyżyny Ing też jak najbardziej mogło się przydać.
Oprócz tego na terenie Świątyni znaleźli się tylko najbardziej niezbędni. Uzdrowiciele i alchemicy, głównie z Archipelagu Sierpa liczyli sobie pięćset osób. Do tego pomocnicy i opiekunowie zwierząt, ktoś też musiał oczywiście dbać o organizację wszystkiego, więc dodatkowe dwieście osób zgłosiło się do pomocy."
- Zgadłam. Dwadzieścia tysięcy - mruknęła Amanda, mając żywo nadzieję, że Świątynia ani na chwilę nie straci swoich barier ochronnych.
Astaria, Świątynia Aramona
Amanda obudziła się i ani trochę nie miała ochoty wstawać. Nieźle zabalowała, ale zasadniczo pamiętała wszystko co się działo, a to już dużo. Wstała i ogarnęła się do porządku dziennego.
Kilkanaście minut później, Amanda o mało się nie zachłysnęła herbatą i zachodziła w głowę nie wiedząc co się właściwie dzieje... Polityka... Na szczęście Amanda miała tymczasem małą sprawę, która sprowadziła ją na ziemię.
- Kto tam? - spytała, starając się pozostać uprzejmą.
- Aine przysyła mapy kontynentów znajdujących siew zasięgu Astarii - powiedział mag stojący za drzwiami.
Amanda wstała jak oparzona. - Zapraszam zapraszam - powiedziała ochoczo.
Mag otworzył drzwi i położył mapy na stoliku koło drzwi, skłonił siei odszedł.
- Dziękuję - odpowiedziała za nim Amanda i zaintrygowana zaczęła rozkładać mapy na dużym stole... na szczęście ten został już posprzątany po wczorajszych wydarzeniach.
Kontynenty nie były tak duze jak Astaria, ale nie były też o wiele mniejsze.
Uwagę Amandy zwrócił kształt jeziora posrdoku druygiego z kontynentów. Przypominał ośmioramienną gwiazdę. Kontynent ten leżał na zachód od Astarii, a był dość blisko, podobnie jak ten drugi na południe. Oba znajdowały się niecałe dwa tysiące kilometrów od Astarii.
Amanda jeszcze przez dłuższą chwilę studiowała mapy. Jednak po paru minutach, początkowo niezmiernie silna fascynacja zaczęła zanikać. Ciekawość kobiety została zaspokojona, a w jej głowie pojawiały się pytania dotyczące Sotora i Darkantropii.
Udała się czym prędzej do sterowni. Po drodze odbyła krótką rozmowę z Aine i wiedziała już gdzie powinni się przemieszczać i czym nowym będą dysponować.
Decyzją Amandy zaś, nowi uczniowie, pod okiem starszych, mieli potrenować czyszczenie ostatnich skarzeń terenu na Astarii.
Po dotarciu do sterowni, Amanda ustawiła odpowiedni kurs i Świątynia zaczęła sie przemieszczać. Do wieczora powinna dotrzeć do pierwszego przystanku zaopatrzeniowego... A Amanda tymczasem...
"Sotor? Słyszysz mnie?" - starała się przekazać, choć nie wiedziała czy jej się uda.
"M?" mruknął meżczyna.
"Możemy się spotkać?" - spytała.
"Owszem, ale musiałabyś wpaść do mnie" - przekazał.
"Poproszę Aine, to nas przerzuci. Czy ona cię znajdzie?" - odpowiedziała Amanda.
"Na pewno znjdzie miejsce w którym się znajduje" zaśmiał się mężczyzna. "Pozwól, że ja postawię portal... ale pokażę ci maisto w którym miekszam z najlepszego punktu widokowego, pasuje?"
"Pasuje" - odpowiedziała uradowana.
Wkróce koło niej pojawił się portal.
Amanda nawiązała szybko kontakt z Aine i przekazała jej parę informacji.
Po otrzymaniu potwierdzenia ich przyjęcia i rzyczenia dobrze spędzonego czasu, Amanda pożegnała się i przeszła przez portal.
Darkantropia
Poczuła jak wiatr powiał jej w twarz. Stała na chodniku szerokim an 8 metrów barierkami... pod nią była sieć podobnych chodników, an których umieszczono gdzieniegdzie jakieś budynki... a parędziesiąt, lub może i paręset metrów pod nią rozciągało sie największe maisto jakie widziały jej oczy. Sieci budynków, parki, hale, uniwersytety, posiadłości, potężne gmachy.. wszystk oto opinały potęzne mury. Za nią natomasit wznosiły się wieże okrążone siecią wyłądowa elektrycznych. Pioruny kuliste fioletowej barwy wiły się miedzy wieżami wśród traktór iwnformacyjnych i licznych scieżek, którymi szli jacyś ludzie.
nad maistem wiły sieciemnechmury, midżye którymi co jakisczas pojawiały się szczeliny umozliwiajace bezpośredni dostęp swiatła słonecznego. Reszta światłą pochodziła zza krawędzi chmur.
Nieposób było też przegapić strumień energii uderzajacy z najwyzśzje z wież prosto w chmury.
- Witaj w Darkkeep... - powiedział Sotor.
- ...efekcie paruset tysięcy lat zmian, usprawnień i rozwoju. Swoista utopia sił ciemności - zaśmiał się.
Amanda zamknęła usta, które od dłuższej chwili były lekko otwarte.
- A ja kiedyś myślałam, że to Niebiańskie Wichry są duże, nowoczesne i tętnią magią - powiedziała Amanda. - A co to takiego? - spytała wskazując na fioletowe wyładowania wokół wieży.
- Darknign pracuje i pobiera włąśnei energię z magazynu ponizej. Pole ochronne tak na to reaguje - odparł Sotor.
- Aha - mruknęła Amanda, której ta odpowiedź niewiele wyjaśniała. No, ale ona była ekspertem od antyków, skarbów i ruin, a nie od technologicznych nowości. Westchnęła.
- No dobrze... Możemy pomówić o naszej współpracy? - powiedziała spoglądając mężczyźnie w oczy.
Sotor uniósł brew.
- Współpracy? - zapytał. - Nie widzę przeciwskazań.
- Dobrze - powiedziała Amanda. - Po twoim liście, obawiałam się o jej przyszłość. Chyba mnie nie zostawisz? - powiedziała spokojnie.
- Nie no jestem tutaj, po rpostu teraz jeśli bedziesz czegośpotrzebwoać to bedziesz musiała mnei odiwedzać tutaj - odparł Sotor. - Jak łątwo sie domyśleć Mroczna i Świetlista trójca nie dogaduja się najlepiej i podejrzewamy sieo różne manipulacje i działąnia na szkodę tych drugich. Wiec współpracowaliśmy, by pomóc wybrańcom, a teraz odsuwamy się od nich do czasu stabilizacji. Wtedy pewnie znów będzie po staremu...
Amanda zastanowiła się przez chwilę. - Czyli... dalej możesz mnie uczyć nowych rzeczy i w ogóle. Tylko, że tutaj? - spytała.
- A co rozumiesz, przez pojęcie "do czasu stabilizacji"? To coś ma być teraz niestabilnie? - podpytywała się dalej.
Amanda zastanowiła się przez chwilę. - Czyli... dalej możesz mnie uczyć nowych rzeczy i w ogóle. Tylko, że tutaj? - spytała.
- Tak - Sotor skinął głową twierdząco.
- A co rozumiesz, przez pojęcie "do czasu stabilizacji"? To coś ma być teraz niestabilnie? - podpytywała się dalej.
- Jak powrócą bóstwa to zobaczysz o co mi chodzi - odparł Sotor.
- Aha - mruknęła, choć nie wyglądała na zachwyconą tym co usłyszała. - Czyli do powrotu bogów zapowiada się jeszcze większy rozpierdziel niż był do tej pory? - rzekła.
- Nie do... od - poprawił Sotor.
Amanda wytrzeszczyła szeroko oczy w zdumieniu, ale zaraz potem zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Pokręciła głową.
- No dobra - powiedziała i westchnęła. - Starałam się o brak konfliktu między wybrańcami i choć średnio mi się udawało, to poznawszy innych myślę, że wstawią się za spokojem u swych bogów. Nie po to zwalczamy Skazę, aby popaść w wojny religijne... No ale moje zdanie na ten temat może okazać się być mało... - Amanda myślała na głos. - Ale już nieważne... to pokarzesz mi wasze miasto? - powiedziała w końcu.
- Jeden dzień będzie niewystarczający na porzadny spacer... - Sotor sie uśmiechnął. - Ale zobacyzmy ile damy radę obejsć... - podał Amandzie ramię i uniósł brew w pytajacym geście.
Kobieta uśmiechnęła sie do niego i podała mu dłoń.
- Ciebie też nie zdążyłam oprowadzić po Astarii - powiedziała i połączyła skrzywienie się lekko w grymasie z uśmiechem.
- Meh... będzie i na to czas, jak bóstwa skończą się kokosic na swoich nowych siedziskach - odparł Sotor spokojnie.
- Znajdujemy sie na Pajeczej Sieci. Tak zwiemy te wszsytkie chodniki rozciagajaće się nad maistem - zakreślił ręką łuk. - Poza trasami spacerowymi, okazjonalnymi kwiaciarniami, punktami widokowymi i jadłodajniami nie ma tu niczego specjalnego. Co chcesz zoabczyc najpierw? Parki? Teatry? Opery? Skrzydło magów? Podpoziom uprawny, podpoziom fabryczny, Gmach Czaszki, Nieiwdzialna Wieżę, moją kuźnię, mury obronne... - zacząłwymieniać Sotor.
- Duży wybór - odparła Amanda. - Może najpierw skrzydło magów i podpoziom fabryczny? - zasugerowała. - A z czym się wiąże Gmach Czaszki? - spytała jeszcze, gdyż sama nazwa niewiele jej mówiła.
- Nasz osrodek administracyjny mówiac najprościej - odparł Sotor.
Skrzydło magów było olbrzymim terenem zapełnionym wieżami magów oddzielonych od siebie murami i niezwykle wysokimi drzewami. Z poziomu pajeczej siedci wyglądało to jak szachownica zapełniona róznokolorowymi, iskrzącymi, płonacymi, piorunującymi, dymiacymi i obdarzonymi innymi efektami wizualnymi figurami.
- Łał - podsumowała krótko Amanda. - Zauważyłam przy okazji, że magowie nieomal wszędzie upodobują sobie wieże. Ciekawe, nie uważasz? - powiedziała, gdy zatrzymali się na chwilę podziwiając widoki.
- Lubią mieć ludzi pod sobą w przenosni i odłownie - odparł Sotor, uśmiechajac się.
- A tak serio to ułątiwa wiele rzeczy odnośnei rpzezu danych i energii - dodał. - Jakchcesz to zapytaj Darkninga, poda ci dokładne szczegóły, sam tez ma laboratorium w wieży... aczkolwiek nie na najwyższym jej poziomie.
- Mhm - mruknęła Amanda. - Ale może jednak nie będę mu zawracała głowy pierdołami - powiedziała cicho. - A mogę zobaczyć Niewidzialną Wieżę? - spytała i uśmiechnęła się rozbawiona paradoksem wynikającym z nazwy własnej budowli. - Co tam jest? - dodała.
- Miedzy innymi laboratorium Darkninga - odparł Sotor. - Wieże widzą tylko ci, którzy są w jej środku - wyjaśnił. - Możemy się przenieść na jej szczyt, najlepszy widok na całe miasto w sumie, ale nie mów, że cię tam zabrałem - zaśmiał się rycerz.
- Ależ oczywiście, nikomu ani słowa - odpowiedziała z uśmiechem Amanda.
Sotor teleportował ją i siebie... Staneli na niewielkiej kuli na szczycie wieży.... niemal sięgali ciemnych chmur, a miasto na dole przypominało rój mrówek...
- O rany, ale widok - powiedziała zachwycona Amanda rozglądając się dookoła.
Sotor trzymał jej ramie mocno, by kobietam ogłą sieswobodnie rozejrzeć.
- Aha - mruknłą Sotor. Wokół nich na chwilę zawirowały fioletowe iskry.
- Miasto Mrocznej Trójcy... - rycerz westchnął.
- Robi wrażenie - odpowiedziała, rozglądając się wokół siebie, a raczej pod siebie. Nie raz bywała już na takich wysokościach, bo nawet wyżej jeśli liczyć Galeony Powietrzne, ale widok nie był wówczas tak pasjonujący.
- Możemy się niby przelecieć nad miastem... - stwierdził Sotor.
Amanda nie zastanawiała się długo. - Chętnie - odpoiedziała z uśmiechem.
Sotor wziłąja na ręce. Z jego pleców wyrosły metalowe skrzydła przypominajace kościane. - Chcesz mi siedzieć na plecach, czy mam cię nieść? - zapytał rycerz.
Amanda zastanowiła się przez krótką chwilkę. - Może być tak jak teraz - odpowiedziała z uśmiechem.
Sotor skoczyłw dół, pikujacprzez jakis czas, po czym rozpsotarł skrzydła i ruszył wykonujac sprawne manewry miezy chodnikami Pajeczej sieci. Pokazywał po kolei istotne budynki.
Amanda trzymała się mocno mężczyzny za szyję. Zawsze był to pewien komfort psychiczny, gdy człowiek sam sie trzymał, a nie tylko był trzymany przez kogoś.
Rozglądała się dookoła i podziwiała widoki rozkoszując się lotem.
Leciel itak przez jakiś czas, aż wreszcie wyladowali znów na Pajęczej Sieci.
- No dobra... głodna? - zapytał Sotor.
- Juhu! to był lot - podsumowała Amanda łapiąc oddech. - Tak, chętnie spróbuję waszej kuchni - odpowiedziała z uśmiechem.
- Mamy tu masę różnych tawern i jadlodajni... Z tych ciekawszych jest Gęstwina, Zagubiony Wrak, Piekielny Piec i Mięsna Sala... hmm... chyba że chcesz spróbować czegoś, czego niegdzie indziej nei uswiadczysz - zapytał, unosząc brew.
- Tak tak, coś dostępnego tylko lokalnie, poproszę - odpowiedziała rozochocona Amanda.
- Jest tawerna zwana Chronowirem. Są tam dania z istot i roślin hodowanych pod powierzchnią Darkkeep... które wyginęły dawno dawno temu i nie występują już w naturalnych warunkach. Pasuje? - zapytał.
- Pasuje - odpowiedziała z uśmiechem.
Udali się tam więc. Sotora poznano od razu i dostałwraz z Amandą stolik koło okna na czwartym pietrze. Dawało to łądny widok na pobliski park z jeziorem i wymyślną fontanną.
- Zarekomendowac coś? - zapytał rycerz.
- Hę? - spytała Amanda w pierwszej chwili, odwracając głowę od widoku za oknem. - Proszę - zachęciła go.
- Czy lubisz cielęcinę? - zapytał, rzeglądajac kartę.
- Jest w porządku - odpowiedziała. - To znaczy, smakuje mi, ale osobiście nie popieram uśmiercania młodych zwierząd, więc na co dzień się wystrzegam - powiedziała krzywiąc się nieznacznie.
- No to dostaniesz cosco smakuje bardzo podobnie, ale intensywniej - powiedział Sotor.
- Mmm - mruknęła Amanda zachęcająco. - Brzmi super - powiedziała.
- No a co u Was? Wyjaśnij mi proszę, komu właściwie przeszkadzało, że nam pomagaliście? - spytała delikatnie.
- Ze pomagamy - nikomu. Są natomiast domysły, ze meilibyśmy wpływ na wasze decyzje w dalszej fazie rozgrywki swiat kontra Skaza - odparł Sotor, po czym złożył zamówienie, oznaczajac włąsciwe pozycje na karcie dotykiem. kartę wrzucało się do czegosw rodzaju kotła stojącego koło stolika.
- Aha... A co zamierzacie teraz robić? - spytała.
- Prowadzić badania, zbeirać siły, szykować sie do ewentualnego kontrataku Skazy... - Sotor jakby zastanawiałsiechwilę.
- Chyba tyle - stwierdził.
- Mhm - mruknęła Amanda zastanawiając się nad tym przez chwilę. - Czyli mogę w razie czego się z tobą skontaktować? - spytała.
- Jak najbardizej - odparł Sotor. Kociołek tycmzasem zabulkogtał.
- O, nasze danei zaraz tu będzie. Uroki magicznej kuchni... - mruknął rycerz.
Amanda uśmiechnęła się i czekała niecierpliwie na posiłek.
Wreszcie dotarło. Wielki udizec, któy miałą przed sobą Amanda sprawiałwrażenie kruchego, a zapach był zniewalajacy. Ziół o takim zapachu i owoców o takim kształcie jeszcze nie zdrzyło sie kobeicie ogladać. Sotor miałjakaś dziwaczna rybę... wziłą się do jedzenia od razu po życzneiu smacznego Amandzie.
Amanda pałaszowała wszystko ze smakiem, a musiała przyznać, że jedzenie było wprost wyśmienite. Dopiero po kilku minutach, kiedy juz się nieco opamiętała zaczęła wypytywać o nazwy niektórych owoców.
Sotor odpowiadał, wraz z przedziałami czasu w których istniały... niektóre siegały niemal miliona lat wstecz.
- To maist owielokrotnei zmieniało miejsce.. podróżowało miedzy wymiarami gdy byłą koneicznosć. Korzsytaliśm,y z tego, ze czas w różnych światach różnie płynie... - powiedział Sotor. - W ten sposób mogę powiedzieć, zę w tym swiecie przetrwałem ponad milion lat... a na prawdę mam znacnzie mniej - zaśmiał się.
- Aha rozumiem... To coś jak by wraz z pojawieniem się pierwszego śniegu przenieść się na ciepłe pola, spędzić tam kilka dni i wrócić akurat na nadejście wiosny. Tylko na większą skalę - zauważyła Amanda.
- Coś w tym kierunku - odparł Sotor.
Gawędzili jedni, a gdy jedznei miało się ku końcowi Sotor drgnął.
- Skaza wykonuje ruch - mruknął, zatrzymując kielich z winem w połowie drogi do ust.
Amanda otworzyła usta. - Jaki? - powiedziała szybko. - Wracamy? - dodała zaniepokojona.
- Hmm... - Sotor usmiechnął sie.
- Mamy cel... idź do swiatyni i skup się na energii wewnarz niej. Czas zburzyc abrierę utrzymujaca bóśtwa z dala od tego świata - zatarł dłonie.
Amanda aż otworzyła usta ze zdumienia. Dopiero po chwili pokiwała głową i westchnęła, z uśmiechem spoglądając na Sotora.
- No, dojadaj, popij i tworzę portal - zaśmiał się.
Amanda chwyciła jakiś owoc, ale nie mogła się zdobyć, aby go spokojnie zjeść. Nie po tym, czego się dowiedziała.
- Ech - mruknęła i jednym haustem dopiła do końca sok z kielicha. - Dobra, do dzieła - powiedziała.
Sotor otworzył jej poertal, odkładajac kielich.
- Ja też się biorę za robotę... - mruknął.
- Zawitasz u mnie w Świątyni? - spytała jeszcze Amanda.
- Nie. Muszę sierpygotować - odparł Sotor i westchnął.
- No dobrze - odpowiedziała Amanda. - Dzięki za ugoszczenie. Kuźnia następnym razem - powiedziała z uśmiechem.
- Jasne - odparł Sotor. - Powodzenia -
Amanda kiwnęła głową i przeszła przez portal.
Astaria, Świątynia Aramona
Amanda powróciła do świątyni, ale dalej nie wiedziała do końca gdzie jest Skaza. Póki co dowiedziała się tylko, że Astaria została do końca oczyszczona przez jej uczniów. Dane o Skazie miały zaś wpłynąć lada chwila, więc Amanda czekała spokojnie w sterowni... wtedy obraz przed jej oczami lekko się zamazał.
Zasnęła.
We śnie usłyszała głos. Nisko i silny jak trzęsienie ziemi...
- Amando. Kawał dobrej roboty. Mój powrót jest bliski, a Skaza cofa wszelkie dostępne siły w ostatni punkt oporu... powoli nadchodzi czas ostatecznego starcia...
- Aramonie - odpowiedziała z pełnią zachwytu, szacunku i szczęścia. Była naprawdę wniebowzięta, że jej bóg się do niej odezwał. - Miałam właśnie ruszać na nowe kontynenty, sąsiadujące z Astarią - powiedziała.
- Nie ma na to czasu. Skaza zbierze siły i znów przejdzie do działania z ukrycia - odparł głos.
- Trzeba wpierw go zniszczyć...
- Rozumiem. Gdzie znajdę jego siedzibę? - spytała uprzejmie.
- Gdy się ujawni Wybraniec Harmony wskaze drogę - zapewnił Aramon. -
- Dziękuję - odpowiedziała Amanda. Ale nie bardzo wiedziała co mogła by jeszcze powiedzieć bogowi. Oczywiście, że miała tysiące pytań, ale czy któreś nadawało się aby je teraz zadać?
- Panie mój, czy masz dla mnie jakieś specjalne instrukcje odnośnie tej ostatniej walki? - spytała.
- Na chwię obecną, nie. Ale dołaczę wtedy do ciebie. Powodzenia - powiedział bóg i Amanda obudziła się.
- O rany - wyrwało jej się i rozejrzała się po pomieszczeniu. Właśnie rozmawiała ze swoim bogiem, a było to nie lada przeżycie.
Krótko potem otrzymała zaproszenie na rozmowę z innymi wybrańcami. Oczywiscie udała sie tam, ale nie Sotor ją tam zabrał, tylko Aine.
Spotkanie przebiegło w dość spokojnej atmosferze. Nikt nie rozwalał metalowych stołów jak poprzednio, a rozmowa opierała sie o współpracę w ostatecznej jak sie okazywało bitwie. Nie trzeba było być geniuszem, aby sie domyślić, że inni wybrańcy też rozmawiali ze swoimi bogami.
Po powrocie ze spotkania, można było się zająć zebraniem armii i zgromadzeniu jej na teren świątyni. Mimo potwierdzenia Aine, Amanda nie była pewna, czy dwadzieścia tysięcy było tym co mieli do dyspozycji.
Po kilkunastu minutach i rozmowie z paroma osobami, Amandzie dostarczono ostateczny raport, zawierający spis sił.
"Liczbę magów do obsługi dział Świątyni, zwiększono z dwustu do pięciuset. Kolejne trzystu magów figuruje jako obrońcy miasta.
Trzy okręty flagowe: Klaudia Kornelia, Przedsięwzięcie, oraz Gwiezdny Pył, opatrzone były załogą po około siedmiuset ludzi i nieludzi, w większości byli to jednak magowie. Dwanaście wojennych galeonów, dysponowało podobnymi załogami, choć liczącymi już jedynie po czterysta istnień. Piętnaście statków typu Ważka, z załogą około osiemdziesięciu osób. Oraz czterdzieści statków typu Pszczoła z dwudziestoosobową załogą.
Flotę powietrzną podzielono na trzy oddziały: okręt flagowy, cztery wojenne galeony i pięć statków typu Ważka. Pszczoły pozostawały w rezerwie, gdyż z wielu różnych powodów, zwyczajnie warto było dysponować jednostkami latającymi. Wszystkie statki Floty wyposażone zostały w osobiste bariery ochronne, oraz działa mocy, takie same jakimi dysponowała świątynia. Same załogi Floty Powietrznej i magów pozostających na terenie świątyni, wynosiły dziesięć tysięcy osób.
Jako wsparcie dla Floty, wystąpiło dwadzieścia smoków, oraz oczywiście Elfia Kawaleria Enkelii w standartowej i niezmiennej od wieków liczbie czterystu.
Nie zabrakło również oddziałów naziemnych.
Zakon zgromadził sześćdziesięciu Paladynów, sześciuset doborowych rycerzy i ponad trzystu godnych polecenia pomocników. Razem tysiąc osób, głównie do obrony Świątyni, ale nie tylko.
Najcięższa i najmocniejsza kawaleria: Kawaleria Amaraziliji. Zgromadzona na Świątyni część liczyła sobie sześćset wierzchowców, co oznaczało dwa i pół tysiąca Khajitów, jak wiadomo, po cztery osoby na wierzchowca.
Nowością, prezentem od Kellosepp i Saylera, były wkrętacze, sieci i inne liczne zabawki... ale co ciekawsze nowy typ golemów. Standartowe pięści żelaznego golema zastąpiono tu ostrym szpikulcem przy lewej ręce, oraz obracanym za pomocą magii wiertłem przy prawej. Pięćdziesiąt bojowych żelaznych golemów, dowodzonych było przez złotego, również lepiej dostosowanego do walki, choć już nie tak dyrastycznie. Złote zaś, których było czterdzieści, dowodzone były przez czterech doświadczonych czarodziejów, którzy pozostawać mieli na terenie świątyni. Razem kolejne, ponad dwa tysiące załogi, na szczęście niewymagające już jedzenia ani picia.
Argena przejęła dowodzenie nad ciężkimi oddziałami piechoty. Około pięciuset Goryli, czterysta Troli i tyle samo Minotaurów, oraz trzysta Ogrów, oddział liczący trzysta Archanoidów, oraz kilkunastu nekromantów dawało prawie dwa tysiące potężnych wojowników.
Oprócz tego mieli około tysiąca trzystu elfich łuczników, oraz dwustu kuszników z Doliny Zieleni.
Stu rycerzy ninja z Wyżyny Ing też jak najbardziej mogło się przydać.
Oprócz tego na terenie Świątyni znaleźli się tylko najbardziej niezbędni. Uzdrowiciele i alchemicy, głównie z Archipelagu Sierpa liczyli sobie pięćset osób. Do tego pomocnicy i opiekunowie zwierząt, ktoś też musiał oczywiście dbać o organizację wszystkiego, więc dodatkowe dwieście osób zgłosiło się do pomocy."
- Zgadłam. Dwadzieścia tysięcy - mruknęła Amanda, mając żywo nadzieję, że Świątynia ani na chwilę nie straci swoich barier ochronnych.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Kres Skazy:
Keth pojawił się na miejscu pierwszy by się rozejrzeć. Energetyczny lekko falujący bąbel okrywał teren powierzchniowo równy Archipelagowi Tarsańskiemu wraz z wodami terytorialnymi. Musiał szybko ocenić sytuacje i musiał zrobić to celnie.
„Skaza jeszcze nie skończył zbierania sił zewsząd. Otwieram portal dla Świątyni Aramona i dla Shalyi oraz Kaisstroma. Będziemy potrzebować nowego gruntu dla sił naziemnych, trzeba go utworzyć i wychłodzić” powiedział.
Wkrótce z portalu wyłoniła się świątynia Aramona. Potężne mury powleczone warstwa refleksyjnej energii dodatkowo osłaniała bariera rozpostarta wokół całego miasta. Działa wystające poza barierę były gotowe do strzału w każdym momencie. Sądząc po rozmiarach luf pociski musiały mieć co najmniej metr długości i 0,3 średnicy. W dolnej części świątyń iż kolei umieszczono dodatkowe olbrzymie rury na wysięgnikach, były to miotacze energii. Koło głównego budynku świątyni stały jeszcze dwie gigantyczne armaty wycelowane w niebo. Artyleria zdolna miotać pociski na wielki dystans. Statki i siły naziemne na razie czekały na odpowiedni moment, ukryte pod barierą. Na terenie świątyni pojawili się też Kaisstrom i Shalya. Wraz z Amandą stanęli na przedzie świątyni i szybko wyszukali nieaktywny wulkan. Przebudzenie go nie stanowiło wyzwania dla połączonych sił Wybrańców Aramona i Vistenesa. Spod wody niebawem wyrosły nowe wyspy, tworzące kształtem półksiężyc wokół kontynentu Skazy. Kaisstrom schłodził lad do odpowiedniej temperatury, by umożliwić rozmieszczenie sił. Na ich powierzchni powstały kolejne portale, które przekroczyła reszta sił Wybrańców.
Z olbrzymiego portalu wyłoniła się licząca 1,7 kilometra wzrostu masa mięśni pokryta futrem przypominającym raczej płożący się las niż włosy. Miedzy ciemnoszarymi kępami dało się zobaczyć biel… nie były to jednak siwe włosy. W futrze skrywały się żywiołaki Kaisstroma. Behemot węszył chwilę, po czym ryknął głośno, zamachując się wyposażonymi w szpony olbrzymimi łapami. Istota chodziła na dwóch krótkich, grubych nogach. Masywny tors miał świetnie rozwinięte mięśnie, a mięśnie barku i ramion były tak rozrośnięte, że istota sprawiała wrażenie przygarbionej. Z portalu wkrótce wyszła podobna, acz niższa o 0,2km istota, na której plecach jechały lodowe smoki i salamandry. Istota zdawała sienie zwracać uwagi na dodatkowy balast. Salamandry zaś rozstawiły się na jego ciele przyjmując pozycje bojowe. Jedna spoczywała dalej na karku olbrzymiego ssaka, dwie pozostałe uczepiły się szponami futra na jego ramionach, gotowe dodać swego ognia do każdego wyprowadzanego prze istotę ciosu oraz razić przeciwników na dystans. Sam salamandry przypominały jaszczurki o łbach i skórze żab.. tyle że mierzyły po 200 metrów długości każda. Gładka czerwona skóra połyskiwała w słońcu, ruchliwe złote oczy bezustannie lustrowały okolicę, a długie szpony trzymały mocno za futro behemota.
Przez kolejny portal przeszła Amber wraz z dużą grupą skrzydlatych istot zwanych revenantami. Na pierwszy rzut oka można by je pomylić z upadłymi aniołami… ale istoty nie miotały się, a ich spojrzenie nie było rozbiegane. Revenanci szli szeregiem jak każde porządne wojsko, na ich twarzach widoczne było zacięcie, a w oczach - determinacja. Ci którzy nie posiadali zdolności magicznych byli przygotowani do walki na dystans i w zwarciu. Byli uzbrojeni w łuki, kusze, miecze, topory, a niekiedy tarcze i broń jednoręczną dziwnego czarnego metalu. Koło Amber było również parę innych istot. W oczy rzucał się metalowy twór przypominający górną połowę zbroi o czterech rękach, unoszącą się w powietrzu. Ezbaar zmodyfikował nieco swoją powłokę, którą otrzymał od Amber. Powiększył pieści i zmienił szpony w ostrza doczepione do przedramion. Koło niego stała jednolicie czarna, wątła sylwetka o przerażająco długich szponach. Podniosłą głowę, ujawniając rząd długich zębów przypominających stalaktyty. Z lewej strony stały dwa demony. Jeden z nich przypominał bardzo rozwiniętą, bo trzymetrową wersje mroczniaka, zaś drugi sprawiał wrażenie… bardzo spokojnego, czemu przeczyły liczne kolce świadczące o agresywnej naturze. Szara skóra i martwe spojrzenie szybko umożliwiało zidentyfikowanie go jako ożywieńca. Nad całą grupa unosiła się jasnoniebieska mgła, w której uważny obserwator dopatrzyłby się kobiecego kształtu…
Koleny portal był jeszcze większy niż ten dla behemotów. Wyłoniła się z niego mierząca niemal 2,5 kilometra istota. Z postawy przypominała większego behemota, ale smocza czaszka zamiast głowy, brak futra i dodatkowe kończyny wyrastające z barków, wyposażone w długie kolce zamiast łap odróżniały ją na pierwszy rzut oka. Wewnątrz dłoni trzypalczastych dolnych łap połyskiwało zielone światło i ulatniała się stamtąd zielona mgła. Z kościanej smoczej paszczy zaś kapał kwas. Górna część „garbu” istoty byłą opancerzona. Za szklana taflą siedział Abel, kontrolujący istotę. Mógł zawsze rzucać zaklęcia z wewnątrz. Z portalu za istotą wyłoniły się cztery kościane smoki. Kipiące energią śmierci półkilometrowe szkielety gotowe ziać toksycznymi oparami i spluwać żrącą energią.
Z kolejnego portalu wyłoniła się piątka dziwnych istot. Miały 200m wzrostu, masywny ogon ledwie sięgający ziemi, dwie łapy, korpulentne ciała bez górnych kończyn i olbrzymie paszcze, z których ulatniał się pomarańczowy dym. Przed istotami stały dwie demonice, przypominające z wyglądu sukuby, ale te miały na sobie pancerze. Jedna była wyposażona w kosę, a druga w dwa ogniste bicze. Znaki na twarzach obydwu demonic wyglądały poniekąd podobnie. Gdyby nałożyć je na siebie stworzyłyby jednolitą maskę… Demonice spojrzały an siebie, skinęły sobie głowami i zatrzasnęły przyłbicę, by wzbić się do lotu i zawisnąć nad istotami w dole.
Z kolejnego niewielkiego portalu wyłonił się Victor, dwie humanoidalne istoty w czerwonych pancerzach i bestia wyglądająca jak dwumetrowy jeżozwierz o czerwonym futrze i oczach. Istota zasyczała cicho, a po kolcach przeszła fala purpurowej energii. Przez futor i skórę prześwitywały jasnoczerwone, świetliste żyły napełnione mocą krwi. Bracia obejrzeli się na bestię i uśmiechnęli, pokazując trójkątne ostre zęby, po czym dobyli sejmitarów. Victor uderzył pięściami o siebie i zaśmiał się upiornie. Na jego ramionach uformowały się masywne szpony z długimi ostrzami cienkimi jak papier. Wiatr przechodzący przez nie zdawał się wyć z bólu, trafiając na ostrza.
Na lądzie po przeciwnej stronie względem istot Abla z kolejnego portalu wylazły niespełna kilometrowej wysokości drzewce. W ich koronach widać było elfy i driady. Na parunastu o połowę niższych drzewcach dotarły niedzwiedziołaki. Głównie szamani. Jasnym było, że wszyscy poza drzewcami stanowili ich obstawę na wypadek gdyby coś podeszło za blisko.
Z kolejnego portalu wyłoniła się Adelajda. Westchneł, widząc energetyczny bąbel i obejrzała się za siebie w olbrzymi portal. Wyszły za nią ciężko opancerzone istoty, błyszczce błękitnym światłem od run ochronnych na ich pancerzach. Poza nimi portal przekroczyły żywiołaki wody. Prawdziwa horda żywiołaków wody. Każdy z nich mierzył ponad 3 metry wysokości i był przygotowany podobnie jak niemagiczni revenanci Amber do walki na dystans i w zwarciu. Niektórzy nosili dziwne artefakty, które zapewne wzmagały ich naturalne magiczne zdolności. Ich liczba wkrótce przekroczyła sto tysięcy.
Ostatnia na miejsce dotarła Diana. Siedziała sobie na ramieniu olbrzymiej pancernej istoty. Zbroja zarówno Diany jak i jej olbrzymiego sługi zawała się składać z promieni słonecznych. Czteroskrzydły anioł mierzący około 1,1 km wzrostu, wyposażony w miecz dwuręczny obejrzał sie an swoją panią, a tak skinęła dłonią przywalająco. Wtedy światło słoneczne w okolicy istoty zagęściło się, by uformować piątkę jej podobnych, acz dwuskrzydłych istot.
Keth uśmiechnął się, patrząc w niebo. Powoli sięgnął w górę, a w jego dłoni uformował się dwumetrowej długości biało-czarny miecz. Powietrze wokół niego dziwnie falowało. Amber szybko poznała wibracje rzeczywistości, ale w skali tak wielkiej, że powodowały załamanie czasu i przestrzeni.
Oczy całego świata skierowały się na ten punkt świata poprzez wizje, projekcje i podgląd. W Unii magowie nie biorący udziału w starciu obserwowali sytuację przez magiczne lunety i podgląd. Na Milgasii, Ronach i Anyi zapadłą cisza. Ludzie tłumnie zebrani przy świątyniach czekali w milczeniu, patrząc na projekcje. Wszędzie na świecie magowie do tego zdolni umożliwiali innym obserwację starcia. W odróżnieniu od rej atmosfery napięcia i wyczekiwania w Darkkeep obraz bitwy był dostępny w każdym większym miejscu. W tawernach, na placach… wielu ludzi zabrało jedzeni i napoje, by posilać się podczas spektaklu, bo tym właśnie był dla nich ten pokaz.
Spektaklu oczekiwał również jeszcze jedne jegomość. Skryty przed wzrokiem wszystkich Podróżnik czekał... Czekał na starcie. Na zderzenie sił. Na zawiedzone lub podtrzymane nadzieje, burzę emocji, fale bólu i cierpienia, wściekłość i nienawiść, oddanie i poświecenie… a w dłoni trzymał jeszcze jeden sznurek, którym planował podtrzymać przedstawienie…
Przed wielka białą sferą w siedzibie Światła stały trzy postaci. Thelia skrzyżowała dłonie za plecami, patrząc na przyzwane przez Dianę istoty. Uśmiechnęła się lekko i odetchnęła niejako z dumą. Stojący koło niej Rezznafen skrzyżował ramiona na piersi, przyglądając się Vermonowi, po czym skierował spojrzenie na Amber.
- Popatrz, wilkołaczyca z mieczem dwuręcznym – zaśmiał się. – Chce zobaczyć jak wbije go Skazie w gałę po zmianie postaci. Się staruszek zdziwi –
Dren obejrzał się na niego.
- Mnie bardziej interesuje jak Rezz poradzi sobie machając Ostrzem Wieków – stwierdził.
- podchodzicie do tematu dość niepoważnie –mruknęła Thelia.
- Preferuję określenie „z dystansem” – odparł Rezznafen. Kobieta uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową. Składając dłonie w dziwny sposób. – Mieliśmy się nie wtrącać, ale przygotowałam portale. Gdyby były problemy dołączymy się do walki. Nie będę cenić przymierza zawartego z reszta ponad życie któregokolwiek Wybrańca – powiedziała, a reszta skinęła głową, poważniejąc.
Darkning zakończył doświadczenie i wyłączył maszyny. Carmen uniosła brew. – Nie zostawiasz swojej kopii, by dalej pracowała? Święto jakieś? – zaśmiała się. Darkning w odpowiedzi założył kaptur i z ciemności błysnęła para białych oczu. Carmen spoważniała i również zmieniła postać.
- Nie ma czasu. Sotor już jest gotów. Muszę być w pełni skupiony, nic nie może mnie rozproszyć. Zbieraj zarimów. Nadszedł czas na zbieranie plonów z ziaren zasianych ponad pół roku temu – powiedział, ruszając schodami w dół do sekretnej komnaty. Carmen zaś rozpłynęła się w powietrzu.
- To ciemność będzie miała ostatnie słowo w tym starciu – mruknął zarim, schodząc powoli po schodach.
Wybrańcy poczuli wstrząs.
Poczuli jak ich siła gwałtownie się wzmaga, gdy moc ich bóstw spływa na nich. Adelajda odetchnęła dwa razy głęboko i uniosła dłonie w górę. „Kaisstromie, czas na fale” przekazała smokowi, który szybko połączył się z nią w staraniach.
Keth obejrzał się w stronę otwartego morza, gdzie nie było wysp. Woda powoli wypiętrzała się i wiatr zaczął wiać w tamta stronę. Naciągała fala nasyconej mocą Thirel wody.
Wybraniec Harmony uniósł miecz w górę i wibracje wokół niego nasiliły się. Mężczyzna uśmiechnął siei w milczeniu opuścił miecz. Bąbel zafalował, skurczył się i zaczął pękać rozcinany od góry przez niewidzialną siłę, po czym eksplodował, wysyłając na zewnątrz falę energii Skazy o niespotykanym dotąd natężeniu. Wszystkie siły poczuły ten podmuch.
Świątynia Aramona przechylił się pod wpływem fali uderzeniowej i ciężaru floty i sił załadowanych nań. Telekineci i arachnoidy zatrzymali większość pojazdów, by uniknąć strat w ludziach, ale część ze statków powietrznych wymagała szybkich napraw, do których natychmiast przystąpiono, gdy tylko Behemom Kaisstroma pomógł Amandzie w naprostowaniu świątyni do poziomu. Bariera ochronna ucierpiała mocno na tym wstępnym uderzeniu. Wkrótce ulice przestaną być bezpieczne i flota oraz siły naziemne będą wystawione na atak.
Demoniczne siostry stworzyły barierę, by fala nie zmiotła artylerii Shalyii, jednak blokowanie uderzenia pochłonęło znaczna ilość ich energii. Był to jednak wysiłek wart swej ceny.
Armia Amber nie ucierpiała w ogóle. Sheala stworzyła tnącą krawędź na środku przed Amber, a Demetrion poprowadził siłę uderzeniową bokami, by ominęła armię wilkołaczycy.
Victor i jego pomocnicy po prostu rozpłynęli się w powietrzu, b zmaterializować po chwili z powrotem. Podobnie stało się z żywiołakami Kaisstroma ukrytymi w gęstwinie futra większego z behemotów. Same behemoty z kolei odczuły fale uderzeniową jako ciepły wiatr… nic więcej. Podobnie było z drzewcami Vermona, które same nie czując specjalnie siły podmuchu zapewniły schronienie mniejszym istotom ukrytym w koronach.
Anioły Diany osłoniły się skrzydłami przed fala uderzeniową, która mimo wszystko cofnęła ich dobre dwieście metrów wstecz. Keth zaś osłonił się przed fala uderzeniową swoim mieczem, co przy jego gabarycie nie było trudne.
Pancerne istoty Adaleajdy „złożyły się” w pancerne kule, osłaniając elfkę . Żywiołaki zaś zmieniły się w wodę, spływając wraz ze sprzętem do morza i formując się na powrót po przejściu fali.
Nieumarły półkonstrukt Abla natomiast zarechotał głośno. Kościane smoki po prostu schowały się za nim, składając skrzydła.
Fala tsunami została znacząco osłabiona przez falę uderzeniową, ale parła dalej naprzód i zalała Nowico odkryty kontynent skazy, przetaczając się po nim i zmiatając wszystko co nie miało dość siły by wytrzymać... lub skrzydeł, by wznieć się do lotu.
To co pozostało i tak spowodowało u wszystkich dreszcze. Siedemnaście olbrzymich pancernych istot o długich szponach przetrwało falę. Na niebie widać było smokopodobne istoty, z którymi Amber już maiła do czynienia… ale były większe i silniejsze. Na środku kontynentu wznosił się potężny łańcuch górski.
- No i gdzie skaza? – mruknął Victor, gdy łańcuch poruszył się... i podniósł. Skały połączone mięsem i żyłami podniosły się, ujawniając wysoka na pięć kilometrów maszkarę o długich łapskach zaopatrzonych w tysiące gruczołów, z których ciekła zgniłozielona maź. Głowa przypominała ludzką, ale miała zachwiane proporcje. Szczęka była kanciasta, tak samo wały brwiowe. Oczodoły były zarośnięte jakaś paskudną błoną, warg nie było w ogóle. Widać było tylko ostre kamienne zęby.
Skaza w pierwszym momencie obejrzał się na armie Vermona i wystrzelił w jej stronę z obu łap pociski ciekłej energii. Keth pojawił się na torze pocisków i rozbił je na mgłę, by znów zniknąć. Tak osłabioną moc Vermon zablokował bez większego trudu.
Istoty Skazy nie ruszały się poza zasięg swego pana. Planowały go chronić, widocznie wyłącznie on będzie atakował siły Wybrańców.
Keth pojawił się na miejscu pierwszy by się rozejrzeć. Energetyczny lekko falujący bąbel okrywał teren powierzchniowo równy Archipelagowi Tarsańskiemu wraz z wodami terytorialnymi. Musiał szybko ocenić sytuacje i musiał zrobić to celnie.
„Skaza jeszcze nie skończył zbierania sił zewsząd. Otwieram portal dla Świątyni Aramona i dla Shalyi oraz Kaisstroma. Będziemy potrzebować nowego gruntu dla sił naziemnych, trzeba go utworzyć i wychłodzić” powiedział.
Wkrótce z portalu wyłoniła się świątynia Aramona. Potężne mury powleczone warstwa refleksyjnej energii dodatkowo osłaniała bariera rozpostarta wokół całego miasta. Działa wystające poza barierę były gotowe do strzału w każdym momencie. Sądząc po rozmiarach luf pociski musiały mieć co najmniej metr długości i 0,3 średnicy. W dolnej części świątyń iż kolei umieszczono dodatkowe olbrzymie rury na wysięgnikach, były to miotacze energii. Koło głównego budynku świątyni stały jeszcze dwie gigantyczne armaty wycelowane w niebo. Artyleria zdolna miotać pociski na wielki dystans. Statki i siły naziemne na razie czekały na odpowiedni moment, ukryte pod barierą. Na terenie świątyni pojawili się też Kaisstrom i Shalya. Wraz z Amandą stanęli na przedzie świątyni i szybko wyszukali nieaktywny wulkan. Przebudzenie go nie stanowiło wyzwania dla połączonych sił Wybrańców Aramona i Vistenesa. Spod wody niebawem wyrosły nowe wyspy, tworzące kształtem półksiężyc wokół kontynentu Skazy. Kaisstrom schłodził lad do odpowiedniej temperatury, by umożliwić rozmieszczenie sił. Na ich powierzchni powstały kolejne portale, które przekroczyła reszta sił Wybrańców.
Z olbrzymiego portalu wyłoniła się licząca 1,7 kilometra wzrostu masa mięśni pokryta futrem przypominającym raczej płożący się las niż włosy. Miedzy ciemnoszarymi kępami dało się zobaczyć biel… nie były to jednak siwe włosy. W futrze skrywały się żywiołaki Kaisstroma. Behemot węszył chwilę, po czym ryknął głośno, zamachując się wyposażonymi w szpony olbrzymimi łapami. Istota chodziła na dwóch krótkich, grubych nogach. Masywny tors miał świetnie rozwinięte mięśnie, a mięśnie barku i ramion były tak rozrośnięte, że istota sprawiała wrażenie przygarbionej. Z portalu wkrótce wyszła podobna, acz niższa o 0,2km istota, na której plecach jechały lodowe smoki i salamandry. Istota zdawała sienie zwracać uwagi na dodatkowy balast. Salamandry zaś rozstawiły się na jego ciele przyjmując pozycje bojowe. Jedna spoczywała dalej na karku olbrzymiego ssaka, dwie pozostałe uczepiły się szponami futra na jego ramionach, gotowe dodać swego ognia do każdego wyprowadzanego prze istotę ciosu oraz razić przeciwników na dystans. Sam salamandry przypominały jaszczurki o łbach i skórze żab.. tyle że mierzyły po 200 metrów długości każda. Gładka czerwona skóra połyskiwała w słońcu, ruchliwe złote oczy bezustannie lustrowały okolicę, a długie szpony trzymały mocno za futro behemota.
Przez kolejny portal przeszła Amber wraz z dużą grupą skrzydlatych istot zwanych revenantami. Na pierwszy rzut oka można by je pomylić z upadłymi aniołami… ale istoty nie miotały się, a ich spojrzenie nie było rozbiegane. Revenanci szli szeregiem jak każde porządne wojsko, na ich twarzach widoczne było zacięcie, a w oczach - determinacja. Ci którzy nie posiadali zdolności magicznych byli przygotowani do walki na dystans i w zwarciu. Byli uzbrojeni w łuki, kusze, miecze, topory, a niekiedy tarcze i broń jednoręczną dziwnego czarnego metalu. Koło Amber było również parę innych istot. W oczy rzucał się metalowy twór przypominający górną połowę zbroi o czterech rękach, unoszącą się w powietrzu. Ezbaar zmodyfikował nieco swoją powłokę, którą otrzymał od Amber. Powiększył pieści i zmienił szpony w ostrza doczepione do przedramion. Koło niego stała jednolicie czarna, wątła sylwetka o przerażająco długich szponach. Podniosłą głowę, ujawniając rząd długich zębów przypominających stalaktyty. Z lewej strony stały dwa demony. Jeden z nich przypominał bardzo rozwiniętą, bo trzymetrową wersje mroczniaka, zaś drugi sprawiał wrażenie… bardzo spokojnego, czemu przeczyły liczne kolce świadczące o agresywnej naturze. Szara skóra i martwe spojrzenie szybko umożliwiało zidentyfikowanie go jako ożywieńca. Nad całą grupa unosiła się jasnoniebieska mgła, w której uważny obserwator dopatrzyłby się kobiecego kształtu…
Koleny portal był jeszcze większy niż ten dla behemotów. Wyłoniła się z niego mierząca niemal 2,5 kilometra istota. Z postawy przypominała większego behemota, ale smocza czaszka zamiast głowy, brak futra i dodatkowe kończyny wyrastające z barków, wyposażone w długie kolce zamiast łap odróżniały ją na pierwszy rzut oka. Wewnątrz dłoni trzypalczastych dolnych łap połyskiwało zielone światło i ulatniała się stamtąd zielona mgła. Z kościanej smoczej paszczy zaś kapał kwas. Górna część „garbu” istoty byłą opancerzona. Za szklana taflą siedział Abel, kontrolujący istotę. Mógł zawsze rzucać zaklęcia z wewnątrz. Z portalu za istotą wyłoniły się cztery kościane smoki. Kipiące energią śmierci półkilometrowe szkielety gotowe ziać toksycznymi oparami i spluwać żrącą energią.
Z kolejnego portalu wyłoniła się piątka dziwnych istot. Miały 200m wzrostu, masywny ogon ledwie sięgający ziemi, dwie łapy, korpulentne ciała bez górnych kończyn i olbrzymie paszcze, z których ulatniał się pomarańczowy dym. Przed istotami stały dwie demonice, przypominające z wyglądu sukuby, ale te miały na sobie pancerze. Jedna była wyposażona w kosę, a druga w dwa ogniste bicze. Znaki na twarzach obydwu demonic wyglądały poniekąd podobnie. Gdyby nałożyć je na siebie stworzyłyby jednolitą maskę… Demonice spojrzały an siebie, skinęły sobie głowami i zatrzasnęły przyłbicę, by wzbić się do lotu i zawisnąć nad istotami w dole.
Z kolejnego niewielkiego portalu wyłonił się Victor, dwie humanoidalne istoty w czerwonych pancerzach i bestia wyglądająca jak dwumetrowy jeżozwierz o czerwonym futrze i oczach. Istota zasyczała cicho, a po kolcach przeszła fala purpurowej energii. Przez futor i skórę prześwitywały jasnoczerwone, świetliste żyły napełnione mocą krwi. Bracia obejrzeli się na bestię i uśmiechnęli, pokazując trójkątne ostre zęby, po czym dobyli sejmitarów. Victor uderzył pięściami o siebie i zaśmiał się upiornie. Na jego ramionach uformowały się masywne szpony z długimi ostrzami cienkimi jak papier. Wiatr przechodzący przez nie zdawał się wyć z bólu, trafiając na ostrza.
Na lądzie po przeciwnej stronie względem istot Abla z kolejnego portalu wylazły niespełna kilometrowej wysokości drzewce. W ich koronach widać było elfy i driady. Na parunastu o połowę niższych drzewcach dotarły niedzwiedziołaki. Głównie szamani. Jasnym było, że wszyscy poza drzewcami stanowili ich obstawę na wypadek gdyby coś podeszło za blisko.
Z kolejnego portalu wyłoniła się Adelajda. Westchneł, widząc energetyczny bąbel i obejrzała się za siebie w olbrzymi portal. Wyszły za nią ciężko opancerzone istoty, błyszczce błękitnym światłem od run ochronnych na ich pancerzach. Poza nimi portal przekroczyły żywiołaki wody. Prawdziwa horda żywiołaków wody. Każdy z nich mierzył ponad 3 metry wysokości i był przygotowany podobnie jak niemagiczni revenanci Amber do walki na dystans i w zwarciu. Niektórzy nosili dziwne artefakty, które zapewne wzmagały ich naturalne magiczne zdolności. Ich liczba wkrótce przekroczyła sto tysięcy.
Ostatnia na miejsce dotarła Diana. Siedziała sobie na ramieniu olbrzymiej pancernej istoty. Zbroja zarówno Diany jak i jej olbrzymiego sługi zawała się składać z promieni słonecznych. Czteroskrzydły anioł mierzący około 1,1 km wzrostu, wyposażony w miecz dwuręczny obejrzał sie an swoją panią, a tak skinęła dłonią przywalająco. Wtedy światło słoneczne w okolicy istoty zagęściło się, by uformować piątkę jej podobnych, acz dwuskrzydłych istot.
Keth uśmiechnął się, patrząc w niebo. Powoli sięgnął w górę, a w jego dłoni uformował się dwumetrowej długości biało-czarny miecz. Powietrze wokół niego dziwnie falowało. Amber szybko poznała wibracje rzeczywistości, ale w skali tak wielkiej, że powodowały załamanie czasu i przestrzeni.
Oczy całego świata skierowały się na ten punkt świata poprzez wizje, projekcje i podgląd. W Unii magowie nie biorący udziału w starciu obserwowali sytuację przez magiczne lunety i podgląd. Na Milgasii, Ronach i Anyi zapadłą cisza. Ludzie tłumnie zebrani przy świątyniach czekali w milczeniu, patrząc na projekcje. Wszędzie na świecie magowie do tego zdolni umożliwiali innym obserwację starcia. W odróżnieniu od rej atmosfery napięcia i wyczekiwania w Darkkeep obraz bitwy był dostępny w każdym większym miejscu. W tawernach, na placach… wielu ludzi zabrało jedzeni i napoje, by posilać się podczas spektaklu, bo tym właśnie był dla nich ten pokaz.
Spektaklu oczekiwał również jeszcze jedne jegomość. Skryty przed wzrokiem wszystkich Podróżnik czekał... Czekał na starcie. Na zderzenie sił. Na zawiedzone lub podtrzymane nadzieje, burzę emocji, fale bólu i cierpienia, wściekłość i nienawiść, oddanie i poświecenie… a w dłoni trzymał jeszcze jeden sznurek, którym planował podtrzymać przedstawienie…
Przed wielka białą sferą w siedzibie Światła stały trzy postaci. Thelia skrzyżowała dłonie za plecami, patrząc na przyzwane przez Dianę istoty. Uśmiechnęła się lekko i odetchnęła niejako z dumą. Stojący koło niej Rezznafen skrzyżował ramiona na piersi, przyglądając się Vermonowi, po czym skierował spojrzenie na Amber.
- Popatrz, wilkołaczyca z mieczem dwuręcznym – zaśmiał się. – Chce zobaczyć jak wbije go Skazie w gałę po zmianie postaci. Się staruszek zdziwi –
Dren obejrzał się na niego.
- Mnie bardziej interesuje jak Rezz poradzi sobie machając Ostrzem Wieków – stwierdził.
- podchodzicie do tematu dość niepoważnie –mruknęła Thelia.
- Preferuję określenie „z dystansem” – odparł Rezznafen. Kobieta uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową. Składając dłonie w dziwny sposób. – Mieliśmy się nie wtrącać, ale przygotowałam portale. Gdyby były problemy dołączymy się do walki. Nie będę cenić przymierza zawartego z reszta ponad życie któregokolwiek Wybrańca – powiedziała, a reszta skinęła głową, poważniejąc.
Darkning zakończył doświadczenie i wyłączył maszyny. Carmen uniosła brew. – Nie zostawiasz swojej kopii, by dalej pracowała? Święto jakieś? – zaśmiała się. Darkning w odpowiedzi założył kaptur i z ciemności błysnęła para białych oczu. Carmen spoważniała i również zmieniła postać.
- Nie ma czasu. Sotor już jest gotów. Muszę być w pełni skupiony, nic nie może mnie rozproszyć. Zbieraj zarimów. Nadszedł czas na zbieranie plonów z ziaren zasianych ponad pół roku temu – powiedział, ruszając schodami w dół do sekretnej komnaty. Carmen zaś rozpłynęła się w powietrzu.
- To ciemność będzie miała ostatnie słowo w tym starciu – mruknął zarim, schodząc powoli po schodach.
Wybrańcy poczuli wstrząs.
Poczuli jak ich siła gwałtownie się wzmaga, gdy moc ich bóstw spływa na nich. Adelajda odetchnęła dwa razy głęboko i uniosła dłonie w górę. „Kaisstromie, czas na fale” przekazała smokowi, który szybko połączył się z nią w staraniach.
Keth obejrzał się w stronę otwartego morza, gdzie nie było wysp. Woda powoli wypiętrzała się i wiatr zaczął wiać w tamta stronę. Naciągała fala nasyconej mocą Thirel wody.
Wybraniec Harmony uniósł miecz w górę i wibracje wokół niego nasiliły się. Mężczyzna uśmiechnął siei w milczeniu opuścił miecz. Bąbel zafalował, skurczył się i zaczął pękać rozcinany od góry przez niewidzialną siłę, po czym eksplodował, wysyłając na zewnątrz falę energii Skazy o niespotykanym dotąd natężeniu. Wszystkie siły poczuły ten podmuch.
Świątynia Aramona przechylił się pod wpływem fali uderzeniowej i ciężaru floty i sił załadowanych nań. Telekineci i arachnoidy zatrzymali większość pojazdów, by uniknąć strat w ludziach, ale część ze statków powietrznych wymagała szybkich napraw, do których natychmiast przystąpiono, gdy tylko Behemom Kaisstroma pomógł Amandzie w naprostowaniu świątyni do poziomu. Bariera ochronna ucierpiała mocno na tym wstępnym uderzeniu. Wkrótce ulice przestaną być bezpieczne i flota oraz siły naziemne będą wystawione na atak.
Demoniczne siostry stworzyły barierę, by fala nie zmiotła artylerii Shalyii, jednak blokowanie uderzenia pochłonęło znaczna ilość ich energii. Był to jednak wysiłek wart swej ceny.
Armia Amber nie ucierpiała w ogóle. Sheala stworzyła tnącą krawędź na środku przed Amber, a Demetrion poprowadził siłę uderzeniową bokami, by ominęła armię wilkołaczycy.
Victor i jego pomocnicy po prostu rozpłynęli się w powietrzu, b zmaterializować po chwili z powrotem. Podobnie stało się z żywiołakami Kaisstroma ukrytymi w gęstwinie futra większego z behemotów. Same behemoty z kolei odczuły fale uderzeniową jako ciepły wiatr… nic więcej. Podobnie było z drzewcami Vermona, które same nie czując specjalnie siły podmuchu zapewniły schronienie mniejszym istotom ukrytym w koronach.
Anioły Diany osłoniły się skrzydłami przed fala uderzeniową, która mimo wszystko cofnęła ich dobre dwieście metrów wstecz. Keth zaś osłonił się przed fala uderzeniową swoim mieczem, co przy jego gabarycie nie było trudne.
Pancerne istoty Adaleajdy „złożyły się” w pancerne kule, osłaniając elfkę . Żywiołaki zaś zmieniły się w wodę, spływając wraz ze sprzętem do morza i formując się na powrót po przejściu fali.
Nieumarły półkonstrukt Abla natomiast zarechotał głośno. Kościane smoki po prostu schowały się za nim, składając skrzydła.
Fala tsunami została znacząco osłabiona przez falę uderzeniową, ale parła dalej naprzód i zalała Nowico odkryty kontynent skazy, przetaczając się po nim i zmiatając wszystko co nie miało dość siły by wytrzymać... lub skrzydeł, by wznieć się do lotu.
To co pozostało i tak spowodowało u wszystkich dreszcze. Siedemnaście olbrzymich pancernych istot o długich szponach przetrwało falę. Na niebie widać było smokopodobne istoty, z którymi Amber już maiła do czynienia… ale były większe i silniejsze. Na środku kontynentu wznosił się potężny łańcuch górski.
- No i gdzie skaza? – mruknął Victor, gdy łańcuch poruszył się... i podniósł. Skały połączone mięsem i żyłami podniosły się, ujawniając wysoka na pięć kilometrów maszkarę o długich łapskach zaopatrzonych w tysiące gruczołów, z których ciekła zgniłozielona maź. Głowa przypominała ludzką, ale miała zachwiane proporcje. Szczęka była kanciasta, tak samo wały brwiowe. Oczodoły były zarośnięte jakaś paskudną błoną, warg nie było w ogóle. Widać było tylko ostre kamienne zęby.
Skaza w pierwszym momencie obejrzał się na armie Vermona i wystrzelił w jej stronę z obu łap pociski ciekłej energii. Keth pojawił się na torze pocisków i rozbił je na mgłę, by znów zniknąć. Tak osłabioną moc Vermon zablokował bez większego trudu.
Istoty Skazy nie ruszały się poza zasięg swego pana. Planowały go chronić, widocznie wyłącznie on będzie atakował siły Wybrańców.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta
Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta
Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Wszyscy
Amber rozejrzała się po zgromadzonych, gdy tylko postawiła stopy na świeżo uformowanym lądzie. Obserwowała zbierające się siły pozostałych wybrańców, gdy te po kolei wyłaniały się z portali. Gwizdnęła pod nosem widząc behemoty. Robiły wrażenie. Wielka świątynia Aramona również, choć jej ociężałość nieco zmartwiła wilkołaczycę. Póki bariera wokół ostatniego przyczółku Skazy była nienaruszona, póty i tak nie mogli podjąć ofensywy. Uśmiechnęła się pod nosem widząc siły Vermona, Adeli i Diany. Westchnęła cicho zastanawiając się jak się tu wszystko potoczy. Kaisstrom rozejrzał się po pozostałych siłach, zapowiadało się ciekawie, przyglądał się również efektom gigantycznej fali i zastanawiał jak wielkie mogły być zgromadzone na kontynencie siły przed jej uderzeniem, chyba nie chciał tak naprawdę wiedzieć. Zaczął wraz z Efera ściągać chmury burzowe, teraz, póki istoty na ladzie były jeszcze mokre od morskiej wody, pioruny miały szanse wyrządzić najwięcej szkody a praktycznie same będą przeskakiwały miedzy pozostałymi istotami skazy.
Amanda była nieco zaskoczona rozmiarami stworzeń, które pojawiły się na polu walki po ich stronie. Osobiście zdawała sobie sprawę, że smoki, nie muszą być największymi istotami na świecie... ale żeby aż tak?
Gdy wreszcie pojawiła się fala i Keth przebił barierę upiorzyca na spółkę z Demetrionem osłonili resztę sił wilkołaczycy. Amber miała chwilę by się przyjrzeć temu co zastali za barierą Skazy. “Shalya, Diana, te latające stworki są bardzo podobne do tego z czym walczyłam, ale są silniejsze od tamtego” przekazała. “Władacie światłem i ogniem, więc pewnie najlepiej będziecie wiedzieć, jak z nimi walczyć” dodała.
“Są za daleko na jakiekolwiek oddziaływanie. Na razie nie mają wewnątrz mocy światła” mruknęła Diana.
“Ani ognia” dodała Shalya.
“Kaiss sprowadza chmury” zwróciła uwagę na zbierającą się burzę. “Istnieje szansa, że nie będą miały okazji jej zebrać, chyba, że się wzniosą” powiedziała.
“Zostawię prześwity, tak jak było uzgadniane, jeśli wlecą w chmury burzowe, to jest spora szansa ze oberwą piorunami same z siebie, nie sadze ze są aż tak durne” dorzucił Kaiss do trwającej debaty. “Ktoś chce cos dołożyć, czy spróbować wyeliminować co nieco błyskawicami? Póki są mokrzy powinny łatwo przeskakiwać” kontynuował zbierając potrzebne mu chmury. Wyglądało na to, ze chwilę jeszcze potrwa.
Amber nawiązała kontakt z Ablem “Daj znać kiedy mam wydać rozkaz Revenantom by osłoniły twoje siły przed ewentualnym światłem Diany. Chciałabym, żeby Kaiss nieco ich elektrycznością zmiękczył na sam początek”.
“Najlepiej jakbyś wysłała ich portalem do mnie na pokład” odparł Abel. “Nie wiem kiedy Diana uderzy światłem, wtedy przyda się ochrona...”
“W sumie, dobry pomysł” Amber wybrała Revenantów, którzy zajmowali się zaciemnianiem pola bitwy i wysłała ich portalem do Abla, wydając im od razu polecenie by pilnowali, żeby żadne światło nie zaszkodziło istotom Abla. Przy okazji też będą mogli używać w razie potrzeby innych zaklęć.
Amanda tymczasem zaczęła wznosić się wraz ze Świątynią coraz wyżej i wyżej.
Skaza nie marnował czasu. W czasie jak wszyscy podjęli różnego rodzaju działania sam zaczął zbierać energię na coś większego. Tymczasem artyleria Shalyi oddała pierwsza salwę w stronę istot Skazy. Z koron drzewców posypały się magiczne strzały. Celem były odległe o niemal dwa kilometry istoty Skazy. Victor i jego gwardia zniknęli, a Keth zajął defensywna pozycje gotów znów osłaniać kogoś przed ewentualnym atakiem. Reszta istot czekała. Nikt jakoś nie chciał się pchać pod burzowe chmury tworzone przez Kaisstroma.
Kaisstrom z Eferą byli gotowi znowu dać solidny koncert na grom i błyskawice, mieli do dyspozycji wszystkie mokre istoty, a jeśli ląd faktycznie był stworzony wyłącznie z materii Skazy, to istniała szansa ze uda się również porazić jego system nerwowy. Choć w to ostatnie wątpił.
“Jak daleko jesteście w stanie wystrzelić? Jak tylko cos się znajdzie w zasięgu, możecie spróbować to zdjąć, zdaje się że te pancerne mogą mieć spory zasięg” zapytał Kaiss salamandry.
Świątynia wzniosłą się na 300 m na razie. Revenanci trafili na pokład Kolosa Abla.
Amber podjęła próbę ocenienia jak silne są istoty, które stały w obronie Skazy, chciała wiedzieć jakie miałaby szanse w pojedynku z kilkoma takimi stworami. Z tej odległości tradycyjną bronią jej siły nie były za bardzo w stanie prowadzić ostrzału. Amber poszukiwała jakiegoś słabego punktu w siłach Skazy. Cały czas uważała na to jak Skaza zbierał energię, gotowa zareagować na to. Czekała na efekt burzy Kaisstroma. Przydałoby się choćby nieznacznie osłabić te stworzenia, albo przeszkodzić Skazie w zbieraniu energii. Skaza był cały mokry, piorun powinien dać mu popalić.
To nie była kwestia szans, ale czasu. Jeśli istoty nie posiadały dodatkowych zdolności to stanowiły po prostu “kloce” stojące między Amber a Skazą, przez które wypadało się przebić... mogła też spróbować je ominąć.
Chmury tymczasem pociemniały i już wkrótce miały być gotowe do burzy... gdy Skaza po raz kolejny uderzył potężna fala uderzeniową.
Chmury rozproszyły się, zostały po prostu zmiecione. Fala tymczasem biegła dalej w stronę wysp i istot będących na nich.
Amanda nie traciła ani chwili i z pełną szybkością zaczęła wznosić Świątynię, jednocześnie oddalając się do tyłu, od stanowiska zajmowanego przez Skazę.
Przemknęło przez myśli zdziwienie i zastanowiła się dlaczego ruszają się jak mucha w smole... To że zaczęli bitwę na gównianej pozycji tuż nad ziemią, nie oznaczało, że nie mogli jej zająć... lepiej późno niż wcale.
Amber zaklęła. “Kaiss, jeśli jesteś w stanie puścić pioruny bez tych cholernych chmur to byłabym wdzięczna” rzuciła do smoka zmieniając formę na potwora. Jej gotowość do zareagowania i przerwania Skazie zbierania energii w ostatniej chwili to najwyraźniej było za mało i nie wyczuła odpowiedniego momentu...
- Sheala, Demetrionie, raz jeszcze potrzebujemy waszych talentów - rzuciła do upiorzycy i ożywionego demona. Sama przygotowała się w razie potrzeby do wytworzenia bariery, gdyby tym razem moce byłego demona i Sheali nie starczyły.
“Mogę spróbować, ale nie będzie tego aż tyle” Kaiss teleportował się za fale uderzeniowa ufając w wytrzymałość behemotów i osłonę jaka zapewniały reszcie. Nie zatrzymując się ani na chwile, zaczął ciskać piorunami w stwory skazy. Traktowany piorunami Strażnik doznał paraliżu na krótką chwilę, po czym zamachnął się na Kaisstroma obiema łapami, zbierając moc w szponach... ale smok przywalił weń kolejnym piorunem... metoda wydawała się zabawna, ale smok nie czynił istocie zbytnich szkód.
Tymczasem Sheala i Demetrion znów wykonali swój blok, osłaniając efektywnie armię... nie aż tak wesoło było w świątyni Aramona. Wyższa lokacja oznaczała, że dalej było do gruntu i stabilizacja byłą trudniejsza... a i bariery ochronne osłabione po poprzednim podmuchu nie zdołały jeszcze zacząć się regenerować. Rozległ się głośny zgrzyt, gdy zewnętrzna bariera fortecy padła, a przez ulice przetoczył się potężny wicher, który wręcz wymiótł parędziesiąt osób poza mury. Upadek z 500 metrów w dół nawet do wody był śmiertelny...
Stary behemot westchnął i znów pomógł Amandzie przywrócić świątynię do poziomu. Tym razem przechył był większy. Całe szczęście, że statki powietrzne zostały już zamocowane i nie przetoczyły się po budynkach i piechocie.
Fushtu, Satia, Anima i Bren, zaczęły zbierać niesforne i rozpierzchnięte chmury z powrotem. Kaiss za to naładował szpony wiatrem i wyszukał jakiś slaby punkt do ataku, oko lub kawałek nieosłoniętego ciała by wystarczył. Miał nadzieje.
Amber postawiła portal dla Revenantów, który prowadził już na ląd Skazy. Należało zająć się tymi wielkimi, ciężkimi i powolnymi stworami. Revenanci byli bardzo szybcy i wszechstronni, więc teoria mówiła, że powinni sobie poradzić. Sama uruchomiła aurę by się w niej w razie potrzeby leczyli.
“Osłaniajcie nas ostrzałem przed Skazą i ewentualnymi atakami z powietrza. My postaramy się tu odrobinę posprzątać i przerzedzić szeregi obstawy Skazy” rzuciła do wszystkich pozostałych wybrańców. Była gotowa posłać też mroczniaki do pomocy Revenantom. Zaciemniła przy okazji obszar wokół siebie by zwiększyć tym samym możliwości tych spośród swoich sił, którzy byli w zasięgu jej ciemności.
Amanda była bardziej niż niezadowolona z takiego obrotu wydarzeń. W powstałym zamieszaniu, magowie nawet nie zdołali teleportować nieszczęśników, którzy wypadli poza miasto, a im samym nie udało się chwycić dmuchawców, choć właśnie na tego typu sytuacje zostało to stworzone. Nie było jednak czasu na nic, ani na ratunek, ani na rozmyślania.
Nikt nie mógł się spodziewać, czym będzie dysponować Skaza, ale i tak Świątynia miała się znajdować nad pozycją wroga, a nie obok niej. Amanda kontynuowała wznoszenie się, chcą jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem skazy, tak jak to miało być na początku... Nic jeszcze nie zrobili, dla nich bitwa się jeszcze nie zaczęła, a już mieli pokaźne straty mocy a nawet straty w istnieniach.
Może więc należało się włączyć do walki? Amanda nie była już tego taka pewna.
“Amando, jeśli chcesz zająć pozycję poza zasięgiem skazy, to musisz się oddalić o co najmniej dwadzieścia kilometrów, lepiej na to nie liczyć” przekazała jej Aine.
“Dziękuję” odpowiedziała Amanda. Wcześniej właśnie o to jej chodziło. Chciała się wstrzymać do momentu aż zajmie odpowiednią pozycję, ale po tym co się działo i po uzyskaniu potwierdzenia, nie wypadało aż tyle czekać.
Przestała się oddalać i spowolniła tempo wznoszenia się do połowy maksymalnej szybkości świątyni. Jednocześnie rozpoczęła ostrzał stworów skazy, a wraz z nią przystąpili do tego magowie, obsługujący pozostałe działa.
Kaiss mimo zamieszania i walki, zauważył ruch w silach Amber.
“Weź ze sobą żywiołaki, mogą razić piorunami, w czasie kiedy twoi będą niszczyć istoty” rzucił szybko wracając do dobierania się do strażnika.
Wilkołaczyca zebrała więc jeszcze żywiołaki Kaisstroma - ich zdolność do paraliżowania tych strażników Skazy na krótką chwilę mogła okazać się bezcenna. Sama wilkołaczyca także włączyła się do walki. Sprawdziła czy jej widmowe cięcia są w stanie zniszczyć istoty Skazy. Jeśli pod twardym zewnętrznym pancerzem było miękkie organiczne ciało to powinny padać jak muchy...
Skaza skrzyżował ramiona i wyzwolił niewielki w porównaniu do poprzedniego, ładunek energii pod postacią ukierunkowanej fali wycelowanej prosto w świątynię Aramona. Na jej murze pojawił się Keth, by zblokować atak.
“Amando. Zregeneruj tarcze, potem myśl o atakowaniu!” przekazał. Działa nie sięgały samego Skazy, ale zaczęły ostrzeliwać Strażników. Do walki wreszcie włączyły się Wije. Pięć z nich ruszyło w stronę świątyni.
Tymczasem siły naziemne wylądowały. Behemoty również dotarły do lądu i zaczęły przeć naprzód. Pradawny behemot zmiótł napotkanego Strażnika jednym ciosem... nie zabił go jednak. Istota zebrała się do kupy i ruszyła na gigantycznego ssaka. Drugi szedł niewiele za pierwszym, ostrzeliwując wszystko po drodze salamandrami.
Kaisstrom zdecydowanie musiał wymyślić inną metodę walki ze swoim przeciwnikiem. Wyglądało na to, że wyładowaniami, niezależnie od ich siły, mógł go prać i rok, szpony natomiast czyniły pewne szkody... aczkolwiek zbliżanie się na dystans ataku wręcz było niebezpieczne. Póki Kaisstrom lawirował wokół istoty atakując co jakiś czas i poświęcając dużo czasu na uniki póty nic mu nie groziło. Pancerz Strażnika powoli zaczynał pękać...
Z góry tymczasem w stronę smoka zaczęły lecieć sporadyczne pociski mocy Skazy.
Kolejnym Strażnikiem zajęły się połączone siły żywiołaków i Revenantów. Razem żywiołaki spokojnie mogły tworzyć woltaż, który w razie potrzeby paraliżował ich cel. Revenanci zaś ostrzeliwali go bezustannie z kusz i magicznych różdżek i bereł. Istota była paraliżowana ilekroć unosiła łapy do ataku...
Amber szybko stwierdziła, że istoty, z którymi ma do czynienia są cholerycznie odporne na większość typów ataków. W tym nawet na widmowe ostrze. Dopiero siódmy cios spowodował, że spomiędzy płyt pancerza polał się śluz, znaczy istota miała wewnątrz już niezłą siekę... ale i tak dalej próbowała bezskutecznie zmiażdżyć Amber, uderzając szponami i tupiąc.
“Regeneruję barierę” odpowiedziała Amanda i tym się właśnie zajęła wstrzymując ostrzał. Była wdzięczna mężczyźnie, że zapewnił jej osłonę, choć jednocześnie przemknęło jej przez myśli, dlaczego tak bardzo obrywa, podczas gdy po pozostałych siłach nie widać było, aby ucierpieli.
Miała nadzieję, że uda jej się szybko odnowić barierę. Sytuacja Świątyni wyglądała co najmniej nieciekawie.
Kaisstrom otoczył się aura chłodu, mając nadzieje na spowolnienie istoty oraz osłabienie jej pancerza. Na chwile obecna musiał unikać jedynie pocisków i ataków istoty, wiec mógł ją mrozić, oszałamiać i rąbać pazurami, wyglądało na to ze Skaza załatwił sobie dość porządnie opancerzone tarcze. Czekał aż Wiatry zbiorą ponownie chmury, mógłby wtedy dodać nieco piorunów do swojego arsenału. Smoki atakowały z doskoku zza pleców behemota, wspierając jego wysiłki w niszczeniu pancernika.
Amber po kolei więc próbowała kolejnych taktyk i sposobów. Kolejnego sparaliżowanego przez żywiołaki stwora miała zaatakować Ahghor, jeśli ten dewastujący atak nie przyniósł zakładanego efektu Amber podjęła próbę z cieniami. Nim ruszy na Skazę chciała znaleźć sposób na to by zniszczyć te istotki, by w razie potrzeby móc obronić siebie i innych już podczas ataku na samego Skazę. Ezbaar także miał okazję podjąć próbę.
Bariery regenerowały się powoli, ale po tym jak Amanda dołożyła do tego swojej energii bariery pojawiły się w mgnieniu oka i w paręnaście sekund odzyskały pełnię mocy. Tymczasem salwy żywiołaków wody strąciły jednego z wijów, który kierował się w stronę Świątyni. Drugim zajął się Keth. Walczył z nim, jako że bestia okazałą się dość odporna. Na kolejnym latadle skupiły się działa Świątyni, a gdy był dość blisko zabrały się za niego arachnoidy oraz wszyscy zdolni do ataku na dystans. Istota jednak nieubłaganie zbliżała się do murów.
Kaiss sprawnie unikał jednocześnie pocisków i ciosów Strażnika. Klika wijów tymczasem wzleciało wyżej, by pokrzyżować plany Wiatrów.
behemoty za to chwyciły na spółkę jednego ze Strażników i po tym jak Salamandry i smoki osłabiły pancerz istota została po prostu rozerwana na dwoje.
U Amber sprawa też zaczęła wyglądać ciekawiej. Atak Ahghor wyrwał spory kawał pancerza istoty, otwierając drogę dla mroczniaków. Ezbaar ruszył w stronę innego Strażnika, by spróbować sił w rozpruwaniu pancerza.
W tym czasie Revenanci i żywiołaki ubiły swojego przeciwnika i mogły ruszyć dalej w stronę Skazy... który już zaczął ładować energię na kolejny atak. Na armię Amber i Kaisstroma tymczasem poleciał grad pocisków Wijów. Pomimo blokowania energii przez Shealę kilku Revenantów zostało rozerwanych na strzępy pod wpływem siły wybuchu pocisków.
“Zbliżają się do nas kłopoty” rzucił Bern Kaissowi. Smok za to spróbował zaszarżować na osłabiony kawałek pancerza i wysadzić istotę od środka, żeby móc pomóc wiatrom, które najwyraźniej tego potrzebowały. Koncentrował się na okolicznych strażnikach i wijach, wiec zupełnie nie był świadom sytuacji przy świątyni. Żywiołaki na przemian paraliżowały i stawiały tarcze przeciwko pociskom. Behemoty z salamandrami i smokami działały spokojnie w zgranym zespole, zdawało się ze stanowią całkiem dobrane polaczenie. Kaisstrom rozwalił pancerz... ale pod spodem było mięcho, które było nieznacznie mniej odporne. Nie dało się go tak po prostu “wysadzić”. Ten strażnik wymagał jeszcze trochę pracy...
Kaiss kontynuował usilne starania wykończenia strażnika, miał zamiar pomóc wiatrom gdy tylko się upora z tym pancernikiem, a potem ruszyć na Skazę.
“Sheala, Demetrionie, wy dalej w razie potrzeby osłaniajcie Revenantów i resztę przed atakami Skazy. Ja i Heserroth zajmiemy się wijami, które prowadzą ostrzał Revenantów” Amber zajęta tym nie zwracała uwagi na to co działo się przy świątyni Aramona. Nie dostała żadnego wezwania na pomoc, więc skupiła się na bieżących problemach. Choć wiedziała doskonale, że Revenanci zabici teraz niebawem wstaną do walki, to każdy taki atak zwiększał tylko jej pragnienie zemsty. Dobyła miecza i skinęła potwornym łbem na demona. Ruchem łba wskazała wije - uprzejme zaproszenie do tańca z wijami na polu bitwy... Jeśli Heserroth nie potrzebował transportu w okolice łbów tych istot Amber mogła przystąpić do akcji. Jeszcze żadna istota Skazy nie była częstowana ciosami miecza tych rozmiarów dzierżonego przez wybrańca bogini Azariel. Należało przetestować ile ciosów wytrzymają...
Revenanci coś nie chcieli się podnosić za szybko. Ciała rozsadzone na strzępy nie chciały tak po prostu się odtwarzać... ale Amber zobaczyła, że zaczyna się jakiś proces regeneracyjny. Był odmienny niż wcześniej. Jakby bardziej zaawansowany.
Hezz spojrzał w górę i ryknął, by zamienić się w szarą smugę ciągnącą się od ziemi w górę do jednego z wijów. Doskoczył nim Amber zdołała do nich dotrzeć. Wij, którego trafił zaryczał i zaczął spadać, zaskoczony nagłym atakiem.
Amber zaś wreszcie przetestowała miecz... cios centralnie w łeb urąbał kawałek szczęki i głowy, ale istota najwyraźniej nie miała jeszcze dość. Zionęła w Amber złotożółtym płomieniem...
Amanda stanęła przed trudnym wyborem i nie miała dużo czasu na zastanawianie się. Mogła skupić cały ogień na zbliżającym się wiju, albo “uwolnić” część armii, aby się z nim rozprawiła, oczywiście przy wsparciu ogniowym ze świątyni. Smoki miały by tu coś do zrobienia...
Smoki... Wij bardzo je przypominał, choć oczywiście był większy. Nie mniej jednak zasada przemieszczania się w powietrzu była raczej ta sama.
Amanda zdecydowała się użyć zabawek smokobójców, dostosowanych do stworów skazy. Wydała polecenia, aby odpalić sieci. Wielkie, stalowe łańcuchy, gęsto nabijane kolcami i oczywiście naładowane mocą Aramona, tworzące sieć rozpiętości kilkudziesięciu metrów. Ich zadaniem było unieszkodliwić skrzydła bestii, podobnie jak niegdyś robiły to ich stare, w porównaniu z tymi wręcz miniaturowe wersje na smoki.
Jednocześnie, Amanda nadal kontynuowała ostrzał, a jeśli Wij się bardziej zbliży, to oprócz sieci miała przygotowaną zainstalowaną przez Sotora artylerię. W normalnych okolicznościach wija ciężko było by niż trafić, ale z bliska powinno się Amandzie udać. Czy to spętany, czy choć trochę unieszkodliwiony, otrzyma małą niespodziankę od artylerii... jeśli będzie to konieczne, bo czasem niespodzianki warto było zachować na później, a nie na pierwszego przeciwnika.
Teleportowanie golemów na jego głowę, czy skrzydła, było posunięciem kamikadze, więc zdecydowanie powinni zostawić tę opcję na inny raz... chyba, że sytuacja ich do tego zmusi, ale to już zależało od czarodziejów dowodzących danym oddziałem.
Drugą ważną rzeczą było to, aby wij nie spadł czasem na świątynię, nawet jeśli uda się go ubić. Odpowiednie manewry powinny być skuteczne w tej kwestii.
Trafienie sieciami okazało się być jednak wystarczające, by zrzucić istotę w dół. Spadła koło jednego z behemotów, który podszedł szybciej i kilkoma kopniakami rozmiażdżył czaszkę istoty, po czym rozpruł rzucające się ciało. Salamandry podpaliły resztki.
Revenanci w połączeniu z posiłkami szybko uporali się ze Strażnikiem i ruszyli naprzód. Szybko jednak mieli natrafić na głęboki jar napełniony wodą nasycona mocą Thirel... i musieli iść dookoła.
największy behemot parł naprzód bez przystanku. Odrzucił od siebie kolejnego strażnika. Chciał dotrzeć do Skazy by utrudnić mu generowanie mocy na kolejne ataki. Amber z wysokości widziała, że Nekrogolem Abla również idzie prosto na Skazę... podobnie zresztą jak olbrzymie anioły Diany. Reszta sił poruszała się nico wolniej, metodycznie eliminując kolejne cele.
Kaiss zaszarżował kilka razy na fragment gdzie nie było już pancerza, atakując naładowanymi mocą szponami. Schodziło mu o wiele za długo z tym stworem. Smokowi w szponach został olbrzymi ochłap mięcha. Atak był skuteczny.
Wilkołaczyca aktywowała barierę energetyczną przed sobą i podjęła mimo bariery próbę ucieczki poza zasięg płomienia. Najlepiej w okolice karku stwora przeniesieniem by na przykład obciąć mieczem łeb. Amber dała radę zarówno zblokować cios, jak i przenieść się. Chwile potrwało nim wymanewrowała na tyle, by móc uniknąć płomienia i wyłączyć barierę. Cios był precyzyjny... ale nie dał rady dekapitować istoty. Wij stracił gwałtownie na wysokości, ale otrząsnął się z szoku po ciosie nim uderzył o ziemię i zadarł głowę do góry wyjąc.
Amanda była zadowolona, że udało im się obronić przed wijem. Wiedziała już, że to oni będą jej głównymi przeciwnikami jako jednostki latające. Osobiście chciała by wznieść się na wysokość dwóch kilometrów i beztrosko bombardować i na różne sposoby atakować Strażników. Nie mniej jednak została by sam na sam z ogromną ilością wijów, więc stanęła przed nie lada dylematem. Wyjście było jednak prostsze niż się mogło zdawać.
“Jeśli wzniosę się na dwa kilometry, będę mogła spokojnie atakować Strażników skazy. Ale sama z pewnością nie dam rady wszystkim wijom” przekazała Kethowi.
Nie tracą czasu zaczęła lecieć do przodu i oczywiście wznosić się wyżej.
“Nie mamy za wielu sił powietrznych. Musiałabyś skorzystać ze swoich statków powietrznych. Ewentualnie poproś o pomoc Kaisstroma lub Revenantów Amber. Wiatry też może dałyby radę coś wskórać” odparł Keth. Widać chwilowo był zajęty...
Tymczasem Skaza wyzwolił energie pod postacią promienia, ale nie zaatakował tym razem świątyni. Celem były anioły Diany. Keth dał radę osłabić promień, ale jeden z aniołów został rozbity na miliony świetlistych iskier. Bez pomocy Ketha zapewne zniknęłyby co najmniej trzy...
Skaza znów zaczął zbierać energię na jakiś potężny atak.
Amber zarejestrowała kątem oka, że Skaza coś zmajstrował. To był dopiero początek walki, ale cokolwiek on wymyśli w końcu będzie musiał ulec. Wilkołaczyca naładowała łapy energią i podjęła kolejną próbę dekapitacji powalonego na ziemię wija. Niech sobie paskudnik nie wyobraża, że ona mu odpuści... Wzmocnienie ramion energią dało odpowiednią siłę do tego celu i łeb istoty odpadł od reszty... Z szyi na Amber bryzgnęła za to jakaś śmierdząca, żrąca ciecz.
Kaiss dalej męczył strażnika, atakując mięso naładowanymi wiatrem szponami, właściwie jak tak dalej pójdzie, to mógł sobie wyżłobić w pancerniku tunel do jakichś witalnych organów, a póki co skoncentrował się na atakach o ile nie musiał już unikać ciosów. Takimi olbrzymimi szponami ciężko powinno być stworzeniu atakować samo siebie. Dołączył do tego zionięcie mrozem. Po wielu wysiłkach Kaisstromowi udało się wbić w ciało istoty i drążyć w niej. Strażnik bezsilnie okładał ranę łapami, nie mogąc dosięgnąć smoka... ale dotarcie do jakichś konkretnych narządów jeszcze miało trochę potrwać.
Amanda przyjęła wieści dość optymistycznie. Ważne było, aby koordynować działania z innymi wybrańcami.
“Jeśli załatwimy wije, albo jeśli mnie przed nimi osłonicie, to znacznie lepiej poradzę sobie ze Strażnikami” Amanda przekazała Kaissowi i Amber, zgodnie z sugestią Ketha, któremu nie chciała już zawracać głowy.
Tymczasem nadal leciała w kierunku pozycji skazy, zwiększając pułap. Aby jednak coś robić otworzyła ogień do znajdujących się w zasięgu jednostek skazy. Nie był to specjalnie potężny, wyczerpujący energię, masowy ostrzał, a po prostu standardowe otwarcie ognia.
“Jasne, skończę z tym strażnikiem i zajmę się wijami” odparł Kaiss na wezwanie.
Świątynia wznosiła się wyżej i wyżej. Kolejne Wije odbiły od chmary i poleciały w stronę świątyni miotając w nią z dala jakieś pociski, które rozpływały się w zetknięciu z barierą.
Kaiss mroził, palił, i rzucał błyskawicami wewnątrz stwora, po to by następnie zacząć przebijać się przez mięso stworzenia naładowanymi szponami. Czuł się jak kret, nie zmieniało to faktu że jeszcze trochę i była szansa na zniszczenie stwora. Łapy Kaisstroma pracowały nieustannie tnąc szponami, które były manifestacją sejmitarów w smoczej formie i wchodząc coraz głębiej w stwora.
Amber usłyszawszy przekaz Amandy postarała się pozbyć żrącej cieczy ze swojej osoby, zanim skutki będą nieprzyjemne... Przeniosła się kawałek dalej i energią postarała się oczyścić z substancji. Miała nadzieję, że pancerz nie ucierpiał zanadto... Ale będzie wiedziała już na co uważać. Zajęła się wyszukaniem słabego punktu zdekapitowanego stworzenia by je wreszcie dobić.
“Uważajcie. Pozbawienie wija głowy, go nie zabija. No i bryzgają kwasem na lewo i prawo” przekazała wszystkim wybrańcom.
Samo przeniesienie się nieco pomogło. Sporo cieczy po prostu spadło... To co pozostało wżarło się w pancerz... na szczęście pozostawiając tylko dziwny wzorek na metalu. Amber prześledziła ruch energii w istocie. Były jeszcze trzy części istoty wymagające usunięcia. Spory narząd wewnątrz ciała i kolejny nieco poniżej karku wewnątrz kręgosłupa. Gdyby Amber cięła nieco niżej to miałaby dwa ważne punkty od razu z głowy.
“Dzięki, będę wtedy bardziej skuteczna” Amanda odpowiedziała wybrańcowi Uranosa.
Nie traciła czasu, tylko otworzyła nieco bardziej stanowczy ogień w nadlatujące wije. Oczywiście dbając o to, aby nie stracić bariery ochronnej. Nie ustępowała w swym locie utrzymując obrany kurs.
Jeśli jakiś wij zbliży się do świątyni, miała w zanadrzu sieci których już dane im było skosztować, oraz artylerię, której póki co się nie spodziewali. Połączenie tych dwóch powinno być skuteczne, a jeśli dodać do tego miotacze energii, gdy któryś podleci od dołu, to powinni się w stanie obronić.
Na szczęście używanie Artylerii nie było konieczne. Pierwszego Wija udało się ściągnąć w dół sieciami i hakami. Kolejny stracił skrzydło pod ostrzałem Arachnoidów i magów. Kolejny przyleciał akurat, gdy wyrzutnia sieci była znów gotowa do strzału. Ostatniego ściągnął potężny jasnozielony pocisk wystrzelony gdzieś z dołu. Wszystkie które spadły zostały dobite przez mniejszego behemota.
Tymczasem gromada Revenantów starła się z kolejnym strażnikiem.
Bestia była bardziej niż odporna, co prawda była ogromna, ale jednak odwrócił się na chwilę zobaczyć jaki tunel sobie wykopał. Sprawa teraz była już prosta, ale czasochłonna i nużąca, musiał istnieć lepszy sposób. Nie miał jednak zamiaru zajmować się więcej strażnikami, wije stanowiły cel, który był bardziej w jego dziedzinie. Musiał tylko dobić tego, co nie potrwało już długo. Kaisstrom poczuł, ze istota właśnie umarła i mógł już lecieć w górę, w stronę świątyni, która wzniosła się już na ponad kilometr.
Amber wymierzyła centralnie w miejsce, które wydawało się, że załatwi sprawę dwóch punktów. Ale tym razem osłoniła się też barierą przed kwasem i ustawiła się tak by ten jej nie oblał zanadto... A najlepiej w ogóle...
Nie dało się tego załatwić jednym ciosem... ale Amber dość szybko zrozumiała, że to coś lejące się z uciętej szyi to odpowiednik krwi istoty. Po rozcięciu karku istota straciła zainteresowanie życiem jako takim i spadła w dół niezdolna utrzymać się w powietrzu.
Świątynia Aramona znajdywała się na wysokości nieco ponad jednego kilometra. Wydawało się to wysoko, z pewnością dostatecznie wysoko jak na jednostki naziemne, jednak te tutaj same miały ponad kilometr wysokości, więc aby być w pełni skuteczną bronią, musieli jeszcze zwiększyć wysokość na której się znajdowali.
Amanda kontynuowała wznoszenie się, ale od tej pory znajdowali się już ponad głowami Strażników, co umożliwiało użycie miotaczy, a nawet Gwoździ, choć jeszcze nie z aż taką skutecznością. Mając to na uwadze Amanda leciała dalej, starając się nie przegapić okazji, aby pomóc komuś na dole.
Kaiss ruszył w górę, teleportując się kawałek, szukał najbliższego wija, któremu miał zamiar dopaść na grzbiet, w okolicę skrzydeł, następnie je przymrozić i skruszyć.
Kaisstrom dotarł do świątyni, gdy ta znalazła się na wysokości około 1,4 km nad ziemią. Wtedy też smok zauważył nadciągającą gromadę wijów. Było ich trochę dużo... osiem sztuk.
Skaza wtedy po raz kolejny zaatakował falą uderzeniową...
To wymagało cięższych środków. Teleportował się na grzbiet jednego z wijów, będącego z tyłu grupy, następnie wbił się szponami naładowanymi wiatrem dla stabilizacji i zaczął mrozić skrzydła nieco ponad podstawą. Miał nadzieję że uda mu się je szybko zamrozić.
Podmuch i tak go zrzucił z wija... tyle, że w szponach zostały elementy ciała wija... a dokładniej kawał mięcha z karku. Problem polegał na tym, że smok miał problemy ze złapaniem równowagi w locie. Dał radę ją złapać dopiero jakieś 200 metrów nad ziemią.
Amber przeniosła się przed świątynię Aramona. Naładowała miecz energią zła i otoczyła się barierą. Podjęła próbę rozcięcia mieczem niszczącej fali puszczonej przez Skazę, tak jak wieki temu człowiek, który wykuł tę broń rozciął smoczy ogień, by fala nie dosięgła ponownie świątyni. Skoro Amanda wymagała teraz pomocy z tymi wijami to należało się tym wreszcie zająć na poważnie. Nawiązała też łączność z Ablem “Jesteś specem od usuwania życia. Strażnicy Skazy to w pełni organiczne stworzenia. Masz jakiś sposób na doprowadzenie ich do stanu w którym dobicie ich byłoby formalnością? Chciałabym móc wreszcie skupić swoją uwagę na wijach, żeby nie strąciły świątyni Aramona... co może niebawem nastąpić jak tak dalej pójdzie... ale Strażnicy mi nieco w tym przeszkadzają” rzuciła.
Amanda była bardzo zadowolona, gdy uzyskała pomoc... może powinna była poprosić o nią wcześniej? Tak czy inaczej jeśli uda się załatwić wije, będą mogli bardziej rozwinąć skrzydła.
Tymczasem, uznawszy, że nie musi aż tak martwić się falą uderzeniową, kontynuowała, skuteczną jak się okazywało, strategię w walce z wijami.
Amber uniosła miecz i zamachnęła się, gdy fala dotarła do murów. Ostrze faktycznie rozcięło falę uderzeniową, ale nie aż tak szeroko, by świątyni się nie oberwało. Magowie dali radę rozszerzyć stworzoną przez Amber przerwę... ale do barier i tak dotarł potężny podmuch, który zredukował ich moc. Tym razem jednak nie był już na tyle potężny, by zachwiać świątynią.
“Daj mi chwilę na analizę” odparł Abel, zwracając się do Amber.
“Dobra” przekazała krótko Amber do Abla i natychmiast przeniosła się na kark jednego z wijów, by odszukać punkt, w który mogła walnąć mieczem i zabić wija. Skoro już wiedziała czego szukać, to zamierzała to wykorzystywać w walce z tymi istotami. Cały czas miała na sobie barierę na wypadek, gdyby nie zdążyła uniknąć ataków innych wijów. Zaatakowała mieczem ładując ramiona do ciosu. Przy okazji pamiętała też o kwasowej krwi istot, z którą kontaktu wolała unikać.
Amanda nie zamierała popełniać tych samych błędów. Nie mieli noża na gardle, więc mogła najpierw zregenerować barierę ochronną, aby dopiero potem wznowić ostrzał.
Oczywiście spadek po smokobójcach i inne niezależne od jej bezpośredniej mocy bronie, były cały czas aktywne.
Korkociąg nie był jego ulubionym sposobem na podróżowanie. Wzbił się ponownie w górę, szykując się do przypadnięcia do najbliższego wija, miał jeden cel, skrzydła. W głowie starał sobie tez przypomnieć wygląd runy smoczego ojca. Miał zamiar wyryć ją na istocie, a potem uderzyć w nią mocą. Żadna pokraka urągająca smokom nie miała prawa tak bezkarnie latać po niebie.
Amber dopadła do pierwszego lepszego Wija i po ucięciu łba dość szybko go “rozbroiła precyzyjnym pchnięciem w głąb ciała. Natychmiast zajęła się kolejnym którego zabiła równie szybko.
“Jeśli dalej masz problemy to możesz zastosować dowolną żrącą moc przeciwko Strażnikom. Zadziała dość efektywnie” powiedział Abel.
Zza murów świątyni wciąż sypały się pociski. Działa strzelały, a kanonadę urozmaicał co jakiś czas hałas wyrzutni sieci.
Cała ósemka nasłanych istot zaścieliła ziemie pod świątynią. W tym czasie Kaisstrom strącił z nieba kolejnego Wija.
Skaza tymczasem znów zaczął ładować energię.
Behemot i Abel byli w połowie drogi do Skazy. Anioły Diany były nieco w tyle.
Smok ruszył w stronę Skazy, był najwyższy czas zacząć mu przeszkadzać fizycznie w generowaniu kolejnych potężnych ataków. Po drodze miał zamiar wyrywać skrzydła wijom, które się nawiną. Wiatry, też miały szanse coś ponownie zebrać, skoro wije miały większe problemy.
Gdy Skaza zebrał wystarczająco dużo energii by uznać, że strata tego ataku mogła być dokuczliwa Amber nawiązała łączność z innymi wybrańcami “Tym razem Skazie się to nie uda, wykorzystajcie to na podejście do niego jeszcze trochę” i ze złośliwą satysfakcją przerwała mu generowanie energii. Tym razem nie pozwoli mu wykonać tego ataku. Sama wypatrzyła takiego wija, który był jak najbliżej któregoś ze Strażników. Chciała tak zabić wija, by ten wykrwawił się wprost na Strażnika. Testowała działanie zwykłego kwasu na te istoty. Zawsze mogła też spróbować przy pomocy swojej aury utworzyć kanał dla kwasu, którym ten poleje się na łeb Strażnikowi...
Amanda miała zamiar wykorzystać chwilową niedyspozycję Skazy i pełną prędkością ruszyła Świątynię w jej kierunku. Okazywało się, że niespodzianka dla wijów w postaci artylerii była zbędna. Przy wsparciu innych wybrańców kreatury skazy padały i bez tego.
Pozostałe jego stwory, zwłaszcza główny, znajdowały się jednak w zasięgu prezentu od Sotora i Amanda mogła go użyć. Dalsze czekanie było bezcelowe, gdyż skaza już nie będzie miał możliwości się uczyć i uodparniać.
Amanda wiedziała, że z tej odległości może być ciężko zestrzelić wije, nie mniej jednak, pędząc na przód, postanowiła otworzyć ogień artyleryjski w największego bydlaka skazy jakiego kiedykolwiek widzieli. Cel był tak wielki, że musiała go trafić.
Wkrótce smok zrównał się z behemotami, które obejrzały się w górę na niego. Podążanie dalej bez wsparcia mogło się źle skończyć dla smoka. W dalszym ciągu samodzielnie stawiałby czoła pięciokilometrowej bestii...
Wtedy Skazą szarpnęło i istota zaryczała wściekle, znów zaczynając generować energię.
“Ktoś do mnie dołączy jeśli zacznę atakować Skazę bezpośrednio?” rzucił do wszystkich wybrańców, co prawda pięciokilometrowa bestia była przeolbrzymia, ale trzeba było zatrzymać te ataki.
Nim ktokolwiek zdołał odpowiedzieć rozległ się wizg i w głowę Skazy uderzyły dwa pociski artyleryjskie ze Świątyni Aramona.
“Ja mogę” odparł Keth. “ Ale póki behemoty lub nekrogolem Abla nie zaatakują w zwarciu będziemy zbyt wystawionym celem”
“Mogę dać wsparcie ogniowe” przekazała Amanda w odpowiedzi.
“No to jeszcze chwile poczekamy, ale mogę spróbować oszołomić na chwilę istoty Skazy, gdy będziemy przy niej i spróbować jej coś zrobić większego.” odparł Kaiss i rozejrzał się za kolejnym przeciwnikiem. Do wijów czuł osobista urazę, strażnicy po prostu stali jemu i Uranosowi na drodze.
“Amando, strzelaj. Jak dotrzemy do Skazy to będziesz musiała przerwać ostrzał” odparł Keth.
“Rozumiem” przekazała Amanda i kontynuowała ostrzał z artylerii... jednocześnie przekaz od Ketha dał jej nieco do myślenia i...
“Mam też coś większego w zanadrzu” dodała.
Nie przerywała ostrzału, który teraz miał na celu nie tylko ranić, ale i odwrócić jego uwagę. Tymczasem skupiła się przymykając oczy i zakumulowała swoją moc, a następnie użyła ofiarowanej jej przez Aramona Domeny Ziemi do utworzenia i ciśnięcia w pozycję skazy pokaźną Asteroidą.
Otworzyła oczy i wiedziała już, że jej niezwykły pocisk jest w drodze.
“Za jakieś dwie minuty wywalę skazie mocnego kopa, wstrzymajcie się z podejściem do jego pozycji” przekazała wszystkim wybrańcom.
“Amanda, wybraniec Aramona, ponoć coś mocniejszego wystrzeliła, zwolnijcie się i przygotujcie na ewentualną falę uderzeniową, dajcie mi znać gdyby było tego za dużo i musiałbym komuś pomóc się zdematerializować” rzucił do swoich sił Kaisstrom, o żywiołaki był spokojny, ale behemoty i smoki z Eferą, mogły przypadkiem oberwać.
Kaisstrom dość szybko dostrzegł nowy obiekt na niebie. Mała, czerwona plama na razie nie wyglądała groźnie. Miało się to jednak zmienić w ciągu najbliższych dwóch minut. Amber w tym czasie dopadła do jednego z wijów i manewrowała w ten sposób, by po rozcięciu go “krew” istoty chlapnęła w dół na Strażnika.
Efekt był dość ciekawy. Kwas szybko przepalił się przez pancerz i ciało Strażnika prawie go uśmiercając. Przeżył, bo wylazł spod strumienia lejącego się kwasu.
Kolejna salwa artyleryjska trafiła w Skazę. Istota zamachnęła się łapami i wysłała w stronę Świątyni strumień energii. Keth był na miejscu, by go osłabić, ale atak i tak spalił energię tarcz, sprowadzając je do niebezpiecznie niskiego poziomu
“Dobrze, że Victor spowalnia Skazę. Dzięki temu mam czas na reakcję” mruknął Keth.
Wilkołaczyca się zaśmiała. Dobiła Strażnika. Przekazała swoim Revenantom wiadomość “Strażnicy są podatni na wszelkie kwasy i substancje żrące. Jeśli jesteście w stanie walcząc z nimi wytworzyć żrący ładunek energii to też powinno to przynieść odpowiednie efekty”. Zerknęła w stronę swoich Revenantów i żywiołaków Kaisstroma zastanawiając się jak sobie radzą. Jeśli radziły sobie dobrze to postanowiła wykorzystywać dalej Wije do zabijania Strażników. Zastanawiała się czy da radę wykorzystać kilka wijów do osłabienia pancerzy kilku do kilkunastu Strażników. W ten sposób mogłaby zakończyć ich egzystencję dość szybko i sprawnie.
“Meteor na horyzoncie, zdaje się że o tym mówiła Amanda” przekazał do wszystkich Kaiss. Przyjrzał się metodzie Amber i tego jak sobie radziła z wijami i dalej kontynuował polowanie na skrzydła wijów.
“Jeśli rozerwiecie wija nad pancernikiem, to ten drugi się rozpuści” rzucił do behemotów, zawsze mogły podnosić uziemione bestie i używać ich jak tubek z kwasem.
Amanda nie była zachwycona, że zwróciła na siebie uwagę, czy też raczej pociski energii skazy. Na szczęście Keth obronił świątynię, a Amanda mogła się tylko zastanawiać jak to możliwe, że mu się to udało.
Kobieta nie mogła dopuścić, aby osłony Świątyni padły, więc chcąc nie chcąc wstrzymała chwilowo ostrzał i ostro zabrała się za regenerowanie bariery.
Jeśli jej się uda, to po ciosie meteorytem poprawi skazie lekkim ostrzałem, zanim jeszcze inni wybrańcy i sprzymierzeńcy dotrą na tamte pozycje.
Amanda skończyła regeneracje tarcz po ataku Skazy sporo przed upadkiem Asteroidy. Dalej było sporo ponad minutę. Amber w tym czasie rozcięła parę Wijów, pozwalając im latać nad polem walki. Sprawnie manipulując ich “pogonią” za jej osobą oblała obficie paru strażników.
Kaisstrom strącił kolejne Wije latające koło behemotów. Starczy behemot zaczął łapać stracone Wije, łupiąc ich ciała szponami, by zaczęły się rozpadać, po czym ciskał tak spreparowanymi w Strażników.
Siły Skazy zaczęły topnieć dość szybko...
Nie było sensu porzucać dobrze działającej taktyki, więc Kaiss dalej dostarczał pocisków behemotowi. Zerknął również w stronę wiatrów, sprawdzić jak sobie radzą.
Amber kontynuowała swój powietrzny taniec z mieczem i wijami. Pilnowała przy tym momentu upadku Asteroidy. Chciała wtedy sięgnąć po kolejnego ze swoich asów w rękawie i osłabić strukturę ciała wszelkich istot Skazy. Upadająca Asteroida powinna wytworzyć energię, która zranione, ale wciąż pozostające przy życiu stworki Skazy położy trupem na miejscu samą falą. Albo zrani je tak mocno, że pierwszy lepszy atak Revenantów położy je trupem.
Amanda dalej mknęła na przód z pełną prędkością... choć i tak dość wolno jak na dzielący ich dystans. Uznała, że aktualnie nie ma sensu zawracać sobie głową strzelaniem i wolała dać działom odpocząć czekając na wynik działania wezwanej przez siebie Asteroidy. Zaraz po jej pojawieniu się pójdzie za ciosem ostrzeliwując to co zostanie ze skazy. Tymczasem starała się nie zwracać na siebie jej uwagi i lecieć do przodu zajmując coraz to lepszą pozycję na polu bitwy.
Kaiss również miał zamiar dołożyć swoje trzy grosze i oszołomić wszystkie istoty Skazy w okolicy upadku meteoru chwile przed zderzeniem, tak żeby nie mogły się obronić zbyt łatwo.
Minęła minuta i niebo zostało oczyszczone z sił Skazy. Wijów już nie było, a większość z nich posłużyła jako broń w usuwaniu i osłabianiu Strażników. Podczas walki czerwony punkt na niebie powiększał się coraz bardziej i bardziej. Wkrótce każdy już świetnie widział rozgrzaną do czerwoności bryłę materii przepalającą się przez atmosferę, by uderzyć centralnie w Skazę. Istoty ściągnięte bliżej Krwawymi Więzami o otumanione Wiatrem Zmian nie zdołały uniknąć fali uderzeniowej, która wyrzuciła ich zwłoki poza obręb kontynentu. Ci, którzy byli dalej od centrum wybuchu i przetrwali samo uderzenie asteroidy zostali wyrżnięci przez moc Azariel. Domena Rozpaczy zrobiła swoje. Behemoty, nekrogolem Abla, Wodni Gwardziści i odtworzeni przez moc Vermona Serafinowie szli dalej naprzód. Revenanci, żywiołaki wiatru i wody nie byli wiele dalej. W Skazę co jakiś czas trafiały pociski wysyłane przez kolosalne enty, ale istoty wkrótce musiały zmienić cel. Część Strażników ruszyła by przerwać ich kanonadę i generacje mocy mniejszych entów... które bezustannie leczyły ranne istoty na polu walki.
“Zaraz będzie można dołączyć się do walki wręcz” zauważył Victor.
Amber tymczasem poczuła, że Revenanci unicestwieni przez Wije właśnie poskładali się do kupy. Wyglądali jak mieszanki Mroczniaków i Revenantów. Wielcy, o zupełnie czarnej skórze i półorganicznym pancerzu zaryczeli wściekle i ruszyli z olbrzymią prędkością w stronę Skazy, korzystając z techniki podobnej do cienistej teleportacji Amber.
Kaisstrom ruszył naprzód, kilku strażników po drodze miał zamiar przeciągnąć chociaż na chwilę na swoją stronę, żeby całkiem pomieszać szyki przeciwnikowi i dodatkowo ułatwić przemarsz. Miał nadzieję że wiatrom uda się zebrać chmury, nawet gdyby były bezużyteczne przeciw Skazie, mógł zaczerpnąć z nich mocy. Poświęcił część uwagi właśnie wiatrom.
Amanda była bardzo zadowolona z tego co zaprezentował sobą cios Asteroidy. Naprawdę się to spisało, a współpraca z pozostałymi wybrańcami sprawiła, że mimo skali uderzenia obeszło się bez strat po ich stronie.
Póki co Amanda niewiele mogła zrobić. Dalej starała się nadgonić sprzymierzone siły, które znajdywały się na środku pola walki. Aby jednak nie lecieć po próżnicy, wznowiła ostrzał artyleryjski. Osobiście mogła by walczyć ze Strażnikami, ale sojusznicy sprawiali, że ci nie docierali do ich pozycji.
Śmiech Amber poniósł się daleko. Zdecydowanie wyglądało to coraz lepiej. Otrząsnęła się. Nie należało chwalić dnia przed zachodem słońca. Zostało jeszcze 22 Strażników. Wilkołaczyca postanowiła napuścić na nich swoje mroczniaki, które jeszcze nie zostały puszczone do walki, a rwały się do bitki od samego początku jej trwania. Może nie były specjalnie potężne i raczej małe w porównaniu do Strażników, ale było ich blisko 100 razy więcej. Ci Strażnicy, którzy już odnieśli rany w boju i ich pancerze zostały uszkodzone i przebite właściwie zostaną rozerwane przez mroczniaki od środka... A w każdym razie taki był plan, bo wilkołaczyca nie miała teraz już czasu na to by zajmować się jeszcze pozostałymi Strażnikami, a należało je zatrzymać nim dotrą do entów Vermona. Przy okazji wzmocniła istoty jej podległe Domeną Zła, chcąc by zadawały większe obrażenia.
Strażnicy idący w stronę artylerii Shalyi zaczęli tłuc się między sobą pod wpływem Domeny Buntu. Demonice wraz ze swoją panią skorzystały z tego i zaatakowały skłócone istoty. Na Strażników idących w stronę entów z kolei spadł ognisty deszcz... a potem lawina toksycznych bomb. Kilka nagłych wyładowań mocy na polu walki świadczyło o tym, ze wszędzie została wyzwolona moc bóstw... w ten czy inny sposób.
Wtedy odezwał się Keth. “Gdy wszyscy walczący wręcz wejdą w zasięg ciosu spróbujcie możliwe mocno osłabić Skazę!” polecił. “W następnej kolejności spróbujemy go zabić nawałnicą ataków. Wszystko, co mamy najsilniejszego”.
Siły naziemne były już prawie na miejscu, jeszcze jakieś 20 sekund i będzie można uderzyć na Skazę wszystkim, co było w repertuarze.
Mroczniaki rzuciły się na to co zostało w dzikim szale. Chciały koniecznie coś unicestwić, a wzmocnienie ich podziałało na nie jeszcze efektywniej niż wprawne szczucie na psa gończego.
Cele może i były twarde, ale Mroczniaki nie zaprzestawały prób aż do śmierci, a gdy ta następowała odradzały się w aurze Amber i wracały do walki. Wkrótce Strażnicy stali się gatunkiem zagrożonym...
Kaisstrom niestety nie miał w repertuarze zbyt wielu rzeczy, które mogłyby osłabić Skazę, za to zrobił coś innego, zaczął się wznosić jednocześnie wzmacniając wszystkich swoich podkomendnych Domeną Wiatru, od razu można było zauważyć że zaczęli się ruszać o wiele szybciej, a trzykrotne przyspieszenie w wykonaniu behemotów było już solidnym zagrożeniem. Sam leciał wciąż wzwyż, wraz z rodzeństwem, pomagali wiatrom zebrać chmury.
“Ja nie będę w zasięgu jeszcze przez dłuższy czas” przekazała Amanda w odpowiedzi na polecenie Ketha. Osobiście chciała by być na miejscu walki, ale nawet poruszając się z maksymalną prędkością nie dotrze do pozycji zajmowanej przez skazę prędzej niż za półtorej godziny. Zważywszy na to jak odbywała się walka, nie zabawią tu aż tak długo.
Oczywiście nadal mogła się przydać i nie zatrzymując świątyni, kontynuowała obfity ostrzał artylerią.
Amber pozwoliła mroczniakom i Revenantom, którzy nie zajmowali się w tej chwili niczym innym dobić pozostałych kilku strażników. W końcu to zrobią, a zanim ociężali Strażnicy dotrą do jakichkolwiek istot minie dużo czasu... W razie czego Ahghor i Ezbaar mogli im pomóc. Sama Amber przeniosła się bliżej Skazy, korzystając ze swojej zdolności przeskakiwania w zasięgu wzroku. Potem przywołała Manifestację Nienawiści by ta uderzyła na Skazę tuż przed tym jak dotarli tam pozostali wybrańcy. Istota ta powinna na chwilkę odwrócić uwagę Skazy od pozostałych, dając im szansę na wykonanie potężnych ataków. Sama Amber zamierzała uderzyć ze wszystkimi używając przy tym kolejnej zdolności - Mocy Azariel.
Wszystkie siły dotarły wreszcie do Skazy, któremu najwyraźniej znów ktoś przerwał generację energii, gdy ten tylko ją rozpoczął. Dodatkowo niebo zasłoniły chmury, pomiędzy którymi prześwity powstały tak, by słońce świeciło na Serafinów. Wtedy skoncentrowana wiązka różnych energii została wysłana w stronę skazy efektywnie go osłabiając go w wielu sferach. Istota chciała wystrzelić w swoich przeciwników jeszcze pociski energii, ale kolejna moc zblokowała ataki.
Wtedy Keth skończył rzucanie zaklęcia teleportacji i Świątynia Aramona przeniosła się 7 km nad lokację Skazy. “Walimy wszystkim czym mamy!” krzyknął Keth i runął z góry ciągnąc za sobą długą smugę szarej energii.
Kaisstrom zaczerpnął energii z chmur i teleportował się na łeb Skazy, jednocześnie w pełni używając Mocy Uranosa, w jednej chwili rozrósł się trzydziestokrotnie, więc już nie był małym przecinkiem szwendającym się po niebie. Zaatakował szponami oczy i przelał w ten atak zarówno moc wiatru jak i błyskawice rycząc wściekle.
Amanda była zadowolona z teleportacji jaką jej zafundowano. Prędkość poruszania się Świątyni, choć wcześniej zdawała się dostateczna, w porównaniu z innymi nie sprawiała specjalnie dużego wrażenia.
Polecenie o otwarciu najsilniejszego ognia, również przyjęła z uśmiechem.
Ruszyła z pełną szybkością, aby znaleźć się nad stworem skazy... przynajmniej mniej więcej. Po około minucie, przechyliła Świątynię o kilka stopni unosząc jej przód i ustawiając się prostopadle do linii łączącej ją z wrośniętymi w ziemię “nogami” Skazy.
Dotychczas wyglądająca na niezbyt groźną Świątynia, miała stać się poważnym zagrożeniem dla Skazy, gdyż Amanda, z szelmowskim uśmiechem odpaliła Manifestora.
Gdy Amber jako Wybraniec Azariel osiągnęła rozmiar odpowiedni do tego by stanąć w szranki z samym Skazą, Manifestacja Nienawiści już atakowała Skazę, a siły pozostałych Wybrańców natarły na niego Amber naładowała swój miecz energią, naładowała nią także ramiona i uderzyła jak umiała najpotężniej. Była gotowa skorzystać z jeszcze innych swoich atutów, na przykład Domeny Zemsty, gdyby zaszła taka potrzeba. Póki co siekąc odpowiednio powiększonym mieczem z całych swoich sił w cielsko Skazy czekała na to jakie efekty przyniosą działania pozostałych wybrańców.
Amber rozejrzała się po zgromadzonych, gdy tylko postawiła stopy na świeżo uformowanym lądzie. Obserwowała zbierające się siły pozostałych wybrańców, gdy te po kolei wyłaniały się z portali. Gwizdnęła pod nosem widząc behemoty. Robiły wrażenie. Wielka świątynia Aramona również, choć jej ociężałość nieco zmartwiła wilkołaczycę. Póki bariera wokół ostatniego przyczółku Skazy była nienaruszona, póty i tak nie mogli podjąć ofensywy. Uśmiechnęła się pod nosem widząc siły Vermona, Adeli i Diany. Westchnęła cicho zastanawiając się jak się tu wszystko potoczy. Kaisstrom rozejrzał się po pozostałych siłach, zapowiadało się ciekawie, przyglądał się również efektom gigantycznej fali i zastanawiał jak wielkie mogły być zgromadzone na kontynencie siły przed jej uderzeniem, chyba nie chciał tak naprawdę wiedzieć. Zaczął wraz z Efera ściągać chmury burzowe, teraz, póki istoty na ladzie były jeszcze mokre od morskiej wody, pioruny miały szanse wyrządzić najwięcej szkody a praktycznie same będą przeskakiwały miedzy pozostałymi istotami skazy.
Amanda była nieco zaskoczona rozmiarami stworzeń, które pojawiły się na polu walki po ich stronie. Osobiście zdawała sobie sprawę, że smoki, nie muszą być największymi istotami na świecie... ale żeby aż tak?
Gdy wreszcie pojawiła się fala i Keth przebił barierę upiorzyca na spółkę z Demetrionem osłonili resztę sił wilkołaczycy. Amber miała chwilę by się przyjrzeć temu co zastali za barierą Skazy. “Shalya, Diana, te latające stworki są bardzo podobne do tego z czym walczyłam, ale są silniejsze od tamtego” przekazała. “Władacie światłem i ogniem, więc pewnie najlepiej będziecie wiedzieć, jak z nimi walczyć” dodała.
“Są za daleko na jakiekolwiek oddziaływanie. Na razie nie mają wewnątrz mocy światła” mruknęła Diana.
“Ani ognia” dodała Shalya.
“Kaiss sprowadza chmury” zwróciła uwagę na zbierającą się burzę. “Istnieje szansa, że nie będą miały okazji jej zebrać, chyba, że się wzniosą” powiedziała.
“Zostawię prześwity, tak jak było uzgadniane, jeśli wlecą w chmury burzowe, to jest spora szansa ze oberwą piorunami same z siebie, nie sadze ze są aż tak durne” dorzucił Kaiss do trwającej debaty. “Ktoś chce cos dołożyć, czy spróbować wyeliminować co nieco błyskawicami? Póki są mokrzy powinny łatwo przeskakiwać” kontynuował zbierając potrzebne mu chmury. Wyglądało na to, ze chwilę jeszcze potrwa.
Amber nawiązała kontakt z Ablem “Daj znać kiedy mam wydać rozkaz Revenantom by osłoniły twoje siły przed ewentualnym światłem Diany. Chciałabym, żeby Kaiss nieco ich elektrycznością zmiękczył na sam początek”.
“Najlepiej jakbyś wysłała ich portalem do mnie na pokład” odparł Abel. “Nie wiem kiedy Diana uderzy światłem, wtedy przyda się ochrona...”
“W sumie, dobry pomysł” Amber wybrała Revenantów, którzy zajmowali się zaciemnianiem pola bitwy i wysłała ich portalem do Abla, wydając im od razu polecenie by pilnowali, żeby żadne światło nie zaszkodziło istotom Abla. Przy okazji też będą mogli używać w razie potrzeby innych zaklęć.
Amanda tymczasem zaczęła wznosić się wraz ze Świątynią coraz wyżej i wyżej.
Skaza nie marnował czasu. W czasie jak wszyscy podjęli różnego rodzaju działania sam zaczął zbierać energię na coś większego. Tymczasem artyleria Shalyi oddała pierwsza salwę w stronę istot Skazy. Z koron drzewców posypały się magiczne strzały. Celem były odległe o niemal dwa kilometry istoty Skazy. Victor i jego gwardia zniknęli, a Keth zajął defensywna pozycje gotów znów osłaniać kogoś przed ewentualnym atakiem. Reszta istot czekała. Nikt jakoś nie chciał się pchać pod burzowe chmury tworzone przez Kaisstroma.
Kaisstrom z Eferą byli gotowi znowu dać solidny koncert na grom i błyskawice, mieli do dyspozycji wszystkie mokre istoty, a jeśli ląd faktycznie był stworzony wyłącznie z materii Skazy, to istniała szansa ze uda się również porazić jego system nerwowy. Choć w to ostatnie wątpił.
“Jak daleko jesteście w stanie wystrzelić? Jak tylko cos się znajdzie w zasięgu, możecie spróbować to zdjąć, zdaje się że te pancerne mogą mieć spory zasięg” zapytał Kaiss salamandry.
Świątynia wzniosłą się na 300 m na razie. Revenanci trafili na pokład Kolosa Abla.
Amber podjęła próbę ocenienia jak silne są istoty, które stały w obronie Skazy, chciała wiedzieć jakie miałaby szanse w pojedynku z kilkoma takimi stworami. Z tej odległości tradycyjną bronią jej siły nie były za bardzo w stanie prowadzić ostrzału. Amber poszukiwała jakiegoś słabego punktu w siłach Skazy. Cały czas uważała na to jak Skaza zbierał energię, gotowa zareagować na to. Czekała na efekt burzy Kaisstroma. Przydałoby się choćby nieznacznie osłabić te stworzenia, albo przeszkodzić Skazie w zbieraniu energii. Skaza był cały mokry, piorun powinien dać mu popalić.
To nie była kwestia szans, ale czasu. Jeśli istoty nie posiadały dodatkowych zdolności to stanowiły po prostu “kloce” stojące między Amber a Skazą, przez które wypadało się przebić... mogła też spróbować je ominąć.
Chmury tymczasem pociemniały i już wkrótce miały być gotowe do burzy... gdy Skaza po raz kolejny uderzył potężna fala uderzeniową.
Chmury rozproszyły się, zostały po prostu zmiecione. Fala tymczasem biegła dalej w stronę wysp i istot będących na nich.
Amanda nie traciła ani chwili i z pełną szybkością zaczęła wznosić Świątynię, jednocześnie oddalając się do tyłu, od stanowiska zajmowanego przez Skazę.
Przemknęło przez myśli zdziwienie i zastanowiła się dlaczego ruszają się jak mucha w smole... To że zaczęli bitwę na gównianej pozycji tuż nad ziemią, nie oznaczało, że nie mogli jej zająć... lepiej późno niż wcale.
Amber zaklęła. “Kaiss, jeśli jesteś w stanie puścić pioruny bez tych cholernych chmur to byłabym wdzięczna” rzuciła do smoka zmieniając formę na potwora. Jej gotowość do zareagowania i przerwania Skazie zbierania energii w ostatniej chwili to najwyraźniej było za mało i nie wyczuła odpowiedniego momentu...
- Sheala, Demetrionie, raz jeszcze potrzebujemy waszych talentów - rzuciła do upiorzycy i ożywionego demona. Sama przygotowała się w razie potrzeby do wytworzenia bariery, gdyby tym razem moce byłego demona i Sheali nie starczyły.
“Mogę spróbować, ale nie będzie tego aż tyle” Kaiss teleportował się za fale uderzeniowa ufając w wytrzymałość behemotów i osłonę jaka zapewniały reszcie. Nie zatrzymując się ani na chwile, zaczął ciskać piorunami w stwory skazy. Traktowany piorunami Strażnik doznał paraliżu na krótką chwilę, po czym zamachnął się na Kaisstroma obiema łapami, zbierając moc w szponach... ale smok przywalił weń kolejnym piorunem... metoda wydawała się zabawna, ale smok nie czynił istocie zbytnich szkód.
Tymczasem Sheala i Demetrion znów wykonali swój blok, osłaniając efektywnie armię... nie aż tak wesoło było w świątyni Aramona. Wyższa lokacja oznaczała, że dalej było do gruntu i stabilizacja byłą trudniejsza... a i bariery ochronne osłabione po poprzednim podmuchu nie zdołały jeszcze zacząć się regenerować. Rozległ się głośny zgrzyt, gdy zewnętrzna bariera fortecy padła, a przez ulice przetoczył się potężny wicher, który wręcz wymiótł parędziesiąt osób poza mury. Upadek z 500 metrów w dół nawet do wody był śmiertelny...
Stary behemot westchnął i znów pomógł Amandzie przywrócić świątynię do poziomu. Tym razem przechył był większy. Całe szczęście, że statki powietrzne zostały już zamocowane i nie przetoczyły się po budynkach i piechocie.
Fushtu, Satia, Anima i Bren, zaczęły zbierać niesforne i rozpierzchnięte chmury z powrotem. Kaiss za to naładował szpony wiatrem i wyszukał jakiś slaby punkt do ataku, oko lub kawałek nieosłoniętego ciała by wystarczył. Miał nadzieje.
Amber postawiła portal dla Revenantów, który prowadził już na ląd Skazy. Należało zająć się tymi wielkimi, ciężkimi i powolnymi stworami. Revenanci byli bardzo szybcy i wszechstronni, więc teoria mówiła, że powinni sobie poradzić. Sama uruchomiła aurę by się w niej w razie potrzeby leczyli.
“Osłaniajcie nas ostrzałem przed Skazą i ewentualnymi atakami z powietrza. My postaramy się tu odrobinę posprzątać i przerzedzić szeregi obstawy Skazy” rzuciła do wszystkich pozostałych wybrańców. Była gotowa posłać też mroczniaki do pomocy Revenantom. Zaciemniła przy okazji obszar wokół siebie by zwiększyć tym samym możliwości tych spośród swoich sił, którzy byli w zasięgu jej ciemności.
Amanda była bardziej niż niezadowolona z takiego obrotu wydarzeń. W powstałym zamieszaniu, magowie nawet nie zdołali teleportować nieszczęśników, którzy wypadli poza miasto, a im samym nie udało się chwycić dmuchawców, choć właśnie na tego typu sytuacje zostało to stworzone. Nie było jednak czasu na nic, ani na ratunek, ani na rozmyślania.
Nikt nie mógł się spodziewać, czym będzie dysponować Skaza, ale i tak Świątynia miała się znajdować nad pozycją wroga, a nie obok niej. Amanda kontynuowała wznoszenie się, chcą jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem skazy, tak jak to miało być na początku... Nic jeszcze nie zrobili, dla nich bitwa się jeszcze nie zaczęła, a już mieli pokaźne straty mocy a nawet straty w istnieniach.
Może więc należało się włączyć do walki? Amanda nie była już tego taka pewna.
“Amando, jeśli chcesz zająć pozycję poza zasięgiem skazy, to musisz się oddalić o co najmniej dwadzieścia kilometrów, lepiej na to nie liczyć” przekazała jej Aine.
“Dziękuję” odpowiedziała Amanda. Wcześniej właśnie o to jej chodziło. Chciała się wstrzymać do momentu aż zajmie odpowiednią pozycję, ale po tym co się działo i po uzyskaniu potwierdzenia, nie wypadało aż tyle czekać.
Przestała się oddalać i spowolniła tempo wznoszenia się do połowy maksymalnej szybkości świątyni. Jednocześnie rozpoczęła ostrzał stworów skazy, a wraz z nią przystąpili do tego magowie, obsługujący pozostałe działa.
Kaiss mimo zamieszania i walki, zauważył ruch w silach Amber.
“Weź ze sobą żywiołaki, mogą razić piorunami, w czasie kiedy twoi będą niszczyć istoty” rzucił szybko wracając do dobierania się do strażnika.
Wilkołaczyca zebrała więc jeszcze żywiołaki Kaisstroma - ich zdolność do paraliżowania tych strażników Skazy na krótką chwilę mogła okazać się bezcenna. Sama wilkołaczyca także włączyła się do walki. Sprawdziła czy jej widmowe cięcia są w stanie zniszczyć istoty Skazy. Jeśli pod twardym zewnętrznym pancerzem było miękkie organiczne ciało to powinny padać jak muchy...
Skaza skrzyżował ramiona i wyzwolił niewielki w porównaniu do poprzedniego, ładunek energii pod postacią ukierunkowanej fali wycelowanej prosto w świątynię Aramona. Na jej murze pojawił się Keth, by zblokować atak.
“Amando. Zregeneruj tarcze, potem myśl o atakowaniu!” przekazał. Działa nie sięgały samego Skazy, ale zaczęły ostrzeliwać Strażników. Do walki wreszcie włączyły się Wije. Pięć z nich ruszyło w stronę świątyni.
Tymczasem siły naziemne wylądowały. Behemoty również dotarły do lądu i zaczęły przeć naprzód. Pradawny behemot zmiótł napotkanego Strażnika jednym ciosem... nie zabił go jednak. Istota zebrała się do kupy i ruszyła na gigantycznego ssaka. Drugi szedł niewiele za pierwszym, ostrzeliwując wszystko po drodze salamandrami.
Kaisstrom zdecydowanie musiał wymyślić inną metodę walki ze swoim przeciwnikiem. Wyglądało na to, że wyładowaniami, niezależnie od ich siły, mógł go prać i rok, szpony natomiast czyniły pewne szkody... aczkolwiek zbliżanie się na dystans ataku wręcz było niebezpieczne. Póki Kaisstrom lawirował wokół istoty atakując co jakiś czas i poświęcając dużo czasu na uniki póty nic mu nie groziło. Pancerz Strażnika powoli zaczynał pękać...
Z góry tymczasem w stronę smoka zaczęły lecieć sporadyczne pociski mocy Skazy.
Kolejnym Strażnikiem zajęły się połączone siły żywiołaków i Revenantów. Razem żywiołaki spokojnie mogły tworzyć woltaż, który w razie potrzeby paraliżował ich cel. Revenanci zaś ostrzeliwali go bezustannie z kusz i magicznych różdżek i bereł. Istota była paraliżowana ilekroć unosiła łapy do ataku...
Amber szybko stwierdziła, że istoty, z którymi ma do czynienia są cholerycznie odporne na większość typów ataków. W tym nawet na widmowe ostrze. Dopiero siódmy cios spowodował, że spomiędzy płyt pancerza polał się śluz, znaczy istota miała wewnątrz już niezłą siekę... ale i tak dalej próbowała bezskutecznie zmiażdżyć Amber, uderzając szponami i tupiąc.
“Regeneruję barierę” odpowiedziała Amanda i tym się właśnie zajęła wstrzymując ostrzał. Była wdzięczna mężczyźnie, że zapewnił jej osłonę, choć jednocześnie przemknęło jej przez myśli, dlaczego tak bardzo obrywa, podczas gdy po pozostałych siłach nie widać było, aby ucierpieli.
Miała nadzieję, że uda jej się szybko odnowić barierę. Sytuacja Świątyni wyglądała co najmniej nieciekawie.
Kaisstrom otoczył się aura chłodu, mając nadzieje na spowolnienie istoty oraz osłabienie jej pancerza. Na chwile obecna musiał unikać jedynie pocisków i ataków istoty, wiec mógł ją mrozić, oszałamiać i rąbać pazurami, wyglądało na to ze Skaza załatwił sobie dość porządnie opancerzone tarcze. Czekał aż Wiatry zbiorą ponownie chmury, mógłby wtedy dodać nieco piorunów do swojego arsenału. Smoki atakowały z doskoku zza pleców behemota, wspierając jego wysiłki w niszczeniu pancernika.
Amber po kolei więc próbowała kolejnych taktyk i sposobów. Kolejnego sparaliżowanego przez żywiołaki stwora miała zaatakować Ahghor, jeśli ten dewastujący atak nie przyniósł zakładanego efektu Amber podjęła próbę z cieniami. Nim ruszy na Skazę chciała znaleźć sposób na to by zniszczyć te istotki, by w razie potrzeby móc obronić siebie i innych już podczas ataku na samego Skazę. Ezbaar także miał okazję podjąć próbę.
Bariery regenerowały się powoli, ale po tym jak Amanda dołożyła do tego swojej energii bariery pojawiły się w mgnieniu oka i w paręnaście sekund odzyskały pełnię mocy. Tymczasem salwy żywiołaków wody strąciły jednego z wijów, który kierował się w stronę Świątyni. Drugim zajął się Keth. Walczył z nim, jako że bestia okazałą się dość odporna. Na kolejnym latadle skupiły się działa Świątyni, a gdy był dość blisko zabrały się za niego arachnoidy oraz wszyscy zdolni do ataku na dystans. Istota jednak nieubłaganie zbliżała się do murów.
Kaiss sprawnie unikał jednocześnie pocisków i ciosów Strażnika. Klika wijów tymczasem wzleciało wyżej, by pokrzyżować plany Wiatrów.
behemoty za to chwyciły na spółkę jednego ze Strażników i po tym jak Salamandry i smoki osłabiły pancerz istota została po prostu rozerwana na dwoje.
U Amber sprawa też zaczęła wyglądać ciekawiej. Atak Ahghor wyrwał spory kawał pancerza istoty, otwierając drogę dla mroczniaków. Ezbaar ruszył w stronę innego Strażnika, by spróbować sił w rozpruwaniu pancerza.
W tym czasie Revenanci i żywiołaki ubiły swojego przeciwnika i mogły ruszyć dalej w stronę Skazy... który już zaczął ładować energię na kolejny atak. Na armię Amber i Kaisstroma tymczasem poleciał grad pocisków Wijów. Pomimo blokowania energii przez Shealę kilku Revenantów zostało rozerwanych na strzępy pod wpływem siły wybuchu pocisków.
“Zbliżają się do nas kłopoty” rzucił Bern Kaissowi. Smok za to spróbował zaszarżować na osłabiony kawałek pancerza i wysadzić istotę od środka, żeby móc pomóc wiatrom, które najwyraźniej tego potrzebowały. Koncentrował się na okolicznych strażnikach i wijach, wiec zupełnie nie był świadom sytuacji przy świątyni. Żywiołaki na przemian paraliżowały i stawiały tarcze przeciwko pociskom. Behemoty z salamandrami i smokami działały spokojnie w zgranym zespole, zdawało się ze stanowią całkiem dobrane polaczenie. Kaisstrom rozwalił pancerz... ale pod spodem było mięcho, które było nieznacznie mniej odporne. Nie dało się go tak po prostu “wysadzić”. Ten strażnik wymagał jeszcze trochę pracy...
Kaiss kontynuował usilne starania wykończenia strażnika, miał zamiar pomóc wiatrom gdy tylko się upora z tym pancernikiem, a potem ruszyć na Skazę.
“Sheala, Demetrionie, wy dalej w razie potrzeby osłaniajcie Revenantów i resztę przed atakami Skazy. Ja i Heserroth zajmiemy się wijami, które prowadzą ostrzał Revenantów” Amber zajęta tym nie zwracała uwagi na to co działo się przy świątyni Aramona. Nie dostała żadnego wezwania na pomoc, więc skupiła się na bieżących problemach. Choć wiedziała doskonale, że Revenanci zabici teraz niebawem wstaną do walki, to każdy taki atak zwiększał tylko jej pragnienie zemsty. Dobyła miecza i skinęła potwornym łbem na demona. Ruchem łba wskazała wije - uprzejme zaproszenie do tańca z wijami na polu bitwy... Jeśli Heserroth nie potrzebował transportu w okolice łbów tych istot Amber mogła przystąpić do akcji. Jeszcze żadna istota Skazy nie była częstowana ciosami miecza tych rozmiarów dzierżonego przez wybrańca bogini Azariel. Należało przetestować ile ciosów wytrzymają...
Revenanci coś nie chcieli się podnosić za szybko. Ciała rozsadzone na strzępy nie chciały tak po prostu się odtwarzać... ale Amber zobaczyła, że zaczyna się jakiś proces regeneracyjny. Był odmienny niż wcześniej. Jakby bardziej zaawansowany.
Hezz spojrzał w górę i ryknął, by zamienić się w szarą smugę ciągnącą się od ziemi w górę do jednego z wijów. Doskoczył nim Amber zdołała do nich dotrzeć. Wij, którego trafił zaryczał i zaczął spadać, zaskoczony nagłym atakiem.
Amber zaś wreszcie przetestowała miecz... cios centralnie w łeb urąbał kawałek szczęki i głowy, ale istota najwyraźniej nie miała jeszcze dość. Zionęła w Amber złotożółtym płomieniem...
Amanda stanęła przed trudnym wyborem i nie miała dużo czasu na zastanawianie się. Mogła skupić cały ogień na zbliżającym się wiju, albo “uwolnić” część armii, aby się z nim rozprawiła, oczywiście przy wsparciu ogniowym ze świątyni. Smoki miały by tu coś do zrobienia...
Smoki... Wij bardzo je przypominał, choć oczywiście był większy. Nie mniej jednak zasada przemieszczania się w powietrzu była raczej ta sama.
Amanda zdecydowała się użyć zabawek smokobójców, dostosowanych do stworów skazy. Wydała polecenia, aby odpalić sieci. Wielkie, stalowe łańcuchy, gęsto nabijane kolcami i oczywiście naładowane mocą Aramona, tworzące sieć rozpiętości kilkudziesięciu metrów. Ich zadaniem było unieszkodliwić skrzydła bestii, podobnie jak niegdyś robiły to ich stare, w porównaniu z tymi wręcz miniaturowe wersje na smoki.
Jednocześnie, Amanda nadal kontynuowała ostrzał, a jeśli Wij się bardziej zbliży, to oprócz sieci miała przygotowaną zainstalowaną przez Sotora artylerię. W normalnych okolicznościach wija ciężko było by niż trafić, ale z bliska powinno się Amandzie udać. Czy to spętany, czy choć trochę unieszkodliwiony, otrzyma małą niespodziankę od artylerii... jeśli będzie to konieczne, bo czasem niespodzianki warto było zachować na później, a nie na pierwszego przeciwnika.
Teleportowanie golemów na jego głowę, czy skrzydła, było posunięciem kamikadze, więc zdecydowanie powinni zostawić tę opcję na inny raz... chyba, że sytuacja ich do tego zmusi, ale to już zależało od czarodziejów dowodzących danym oddziałem.
Drugą ważną rzeczą było to, aby wij nie spadł czasem na świątynię, nawet jeśli uda się go ubić. Odpowiednie manewry powinny być skuteczne w tej kwestii.
Trafienie sieciami okazało się być jednak wystarczające, by zrzucić istotę w dół. Spadła koło jednego z behemotów, który podszedł szybciej i kilkoma kopniakami rozmiażdżył czaszkę istoty, po czym rozpruł rzucające się ciało. Salamandry podpaliły resztki.
Revenanci w połączeniu z posiłkami szybko uporali się ze Strażnikiem i ruszyli naprzód. Szybko jednak mieli natrafić na głęboki jar napełniony wodą nasycona mocą Thirel... i musieli iść dookoła.
największy behemot parł naprzód bez przystanku. Odrzucił od siebie kolejnego strażnika. Chciał dotrzeć do Skazy by utrudnić mu generowanie mocy na kolejne ataki. Amber z wysokości widziała, że Nekrogolem Abla również idzie prosto na Skazę... podobnie zresztą jak olbrzymie anioły Diany. Reszta sił poruszała się nico wolniej, metodycznie eliminując kolejne cele.
Kaiss zaszarżował kilka razy na fragment gdzie nie było już pancerza, atakując naładowanymi mocą szponami. Schodziło mu o wiele za długo z tym stworem. Smokowi w szponach został olbrzymi ochłap mięcha. Atak był skuteczny.
Wilkołaczyca aktywowała barierę energetyczną przed sobą i podjęła mimo bariery próbę ucieczki poza zasięg płomienia. Najlepiej w okolice karku stwora przeniesieniem by na przykład obciąć mieczem łeb. Amber dała radę zarówno zblokować cios, jak i przenieść się. Chwile potrwało nim wymanewrowała na tyle, by móc uniknąć płomienia i wyłączyć barierę. Cios był precyzyjny... ale nie dał rady dekapitować istoty. Wij stracił gwałtownie na wysokości, ale otrząsnął się z szoku po ciosie nim uderzył o ziemię i zadarł głowę do góry wyjąc.
Amanda była zadowolona, że udało im się obronić przed wijem. Wiedziała już, że to oni będą jej głównymi przeciwnikami jako jednostki latające. Osobiście chciała by wznieść się na wysokość dwóch kilometrów i beztrosko bombardować i na różne sposoby atakować Strażników. Nie mniej jednak została by sam na sam z ogromną ilością wijów, więc stanęła przed nie lada dylematem. Wyjście było jednak prostsze niż się mogło zdawać.
“Jeśli wzniosę się na dwa kilometry, będę mogła spokojnie atakować Strażników skazy. Ale sama z pewnością nie dam rady wszystkim wijom” przekazała Kethowi.
Nie tracą czasu zaczęła lecieć do przodu i oczywiście wznosić się wyżej.
“Nie mamy za wielu sił powietrznych. Musiałabyś skorzystać ze swoich statków powietrznych. Ewentualnie poproś o pomoc Kaisstroma lub Revenantów Amber. Wiatry też może dałyby radę coś wskórać” odparł Keth. Widać chwilowo był zajęty...
Tymczasem Skaza wyzwolił energie pod postacią promienia, ale nie zaatakował tym razem świątyni. Celem były anioły Diany. Keth dał radę osłabić promień, ale jeden z aniołów został rozbity na miliony świetlistych iskier. Bez pomocy Ketha zapewne zniknęłyby co najmniej trzy...
Skaza znów zaczął zbierać energię na jakiś potężny atak.
Amber zarejestrowała kątem oka, że Skaza coś zmajstrował. To był dopiero początek walki, ale cokolwiek on wymyśli w końcu będzie musiał ulec. Wilkołaczyca naładowała łapy energią i podjęła kolejną próbę dekapitacji powalonego na ziemię wija. Niech sobie paskudnik nie wyobraża, że ona mu odpuści... Wzmocnienie ramion energią dało odpowiednią siłę do tego celu i łeb istoty odpadł od reszty... Z szyi na Amber bryzgnęła za to jakaś śmierdząca, żrąca ciecz.
Kaiss dalej męczył strażnika, atakując mięso naładowanymi wiatrem szponami, właściwie jak tak dalej pójdzie, to mógł sobie wyżłobić w pancerniku tunel do jakichś witalnych organów, a póki co skoncentrował się na atakach o ile nie musiał już unikać ciosów. Takimi olbrzymimi szponami ciężko powinno być stworzeniu atakować samo siebie. Dołączył do tego zionięcie mrozem. Po wielu wysiłkach Kaisstromowi udało się wbić w ciało istoty i drążyć w niej. Strażnik bezsilnie okładał ranę łapami, nie mogąc dosięgnąć smoka... ale dotarcie do jakichś konkretnych narządów jeszcze miało trochę potrwać.
Amanda przyjęła wieści dość optymistycznie. Ważne było, aby koordynować działania z innymi wybrańcami.
“Jeśli załatwimy wije, albo jeśli mnie przed nimi osłonicie, to znacznie lepiej poradzę sobie ze Strażnikami” Amanda przekazała Kaissowi i Amber, zgodnie z sugestią Ketha, któremu nie chciała już zawracać głowy.
Tymczasem nadal leciała w kierunku pozycji skazy, zwiększając pułap. Aby jednak coś robić otworzyła ogień do znajdujących się w zasięgu jednostek skazy. Nie był to specjalnie potężny, wyczerpujący energię, masowy ostrzał, a po prostu standardowe otwarcie ognia.
“Jasne, skończę z tym strażnikiem i zajmę się wijami” odparł Kaiss na wezwanie.
Świątynia wznosiła się wyżej i wyżej. Kolejne Wije odbiły od chmary i poleciały w stronę świątyni miotając w nią z dala jakieś pociski, które rozpływały się w zetknięciu z barierą.
Kaiss mroził, palił, i rzucał błyskawicami wewnątrz stwora, po to by następnie zacząć przebijać się przez mięso stworzenia naładowanymi szponami. Czuł się jak kret, nie zmieniało to faktu że jeszcze trochę i była szansa na zniszczenie stwora. Łapy Kaisstroma pracowały nieustannie tnąc szponami, które były manifestacją sejmitarów w smoczej formie i wchodząc coraz głębiej w stwora.
Amber usłyszawszy przekaz Amandy postarała się pozbyć żrącej cieczy ze swojej osoby, zanim skutki będą nieprzyjemne... Przeniosła się kawałek dalej i energią postarała się oczyścić z substancji. Miała nadzieję, że pancerz nie ucierpiał zanadto... Ale będzie wiedziała już na co uważać. Zajęła się wyszukaniem słabego punktu zdekapitowanego stworzenia by je wreszcie dobić.
“Uważajcie. Pozbawienie wija głowy, go nie zabija. No i bryzgają kwasem na lewo i prawo” przekazała wszystkim wybrańcom.
Samo przeniesienie się nieco pomogło. Sporo cieczy po prostu spadło... To co pozostało wżarło się w pancerz... na szczęście pozostawiając tylko dziwny wzorek na metalu. Amber prześledziła ruch energii w istocie. Były jeszcze trzy części istoty wymagające usunięcia. Spory narząd wewnątrz ciała i kolejny nieco poniżej karku wewnątrz kręgosłupa. Gdyby Amber cięła nieco niżej to miałaby dwa ważne punkty od razu z głowy.
“Dzięki, będę wtedy bardziej skuteczna” Amanda odpowiedziała wybrańcowi Uranosa.
Nie traciła czasu, tylko otworzyła nieco bardziej stanowczy ogień w nadlatujące wije. Oczywiście dbając o to, aby nie stracić bariery ochronnej. Nie ustępowała w swym locie utrzymując obrany kurs.
Jeśli jakiś wij zbliży się do świątyni, miała w zanadrzu sieci których już dane im było skosztować, oraz artylerię, której póki co się nie spodziewali. Połączenie tych dwóch powinno być skuteczne, a jeśli dodać do tego miotacze energii, gdy któryś podleci od dołu, to powinni się w stanie obronić.
Na szczęście używanie Artylerii nie było konieczne. Pierwszego Wija udało się ściągnąć w dół sieciami i hakami. Kolejny stracił skrzydło pod ostrzałem Arachnoidów i magów. Kolejny przyleciał akurat, gdy wyrzutnia sieci była znów gotowa do strzału. Ostatniego ściągnął potężny jasnozielony pocisk wystrzelony gdzieś z dołu. Wszystkie które spadły zostały dobite przez mniejszego behemota.
Tymczasem gromada Revenantów starła się z kolejnym strażnikiem.
Bestia była bardziej niż odporna, co prawda była ogromna, ale jednak odwrócił się na chwilę zobaczyć jaki tunel sobie wykopał. Sprawa teraz była już prosta, ale czasochłonna i nużąca, musiał istnieć lepszy sposób. Nie miał jednak zamiaru zajmować się więcej strażnikami, wije stanowiły cel, który był bardziej w jego dziedzinie. Musiał tylko dobić tego, co nie potrwało już długo. Kaisstrom poczuł, ze istota właśnie umarła i mógł już lecieć w górę, w stronę świątyni, która wzniosła się już na ponad kilometr.
Amber wymierzyła centralnie w miejsce, które wydawało się, że załatwi sprawę dwóch punktów. Ale tym razem osłoniła się też barierą przed kwasem i ustawiła się tak by ten jej nie oblał zanadto... A najlepiej w ogóle...
Nie dało się tego załatwić jednym ciosem... ale Amber dość szybko zrozumiała, że to coś lejące się z uciętej szyi to odpowiednik krwi istoty. Po rozcięciu karku istota straciła zainteresowanie życiem jako takim i spadła w dół niezdolna utrzymać się w powietrzu.
Świątynia Aramona znajdywała się na wysokości nieco ponad jednego kilometra. Wydawało się to wysoko, z pewnością dostatecznie wysoko jak na jednostki naziemne, jednak te tutaj same miały ponad kilometr wysokości, więc aby być w pełni skuteczną bronią, musieli jeszcze zwiększyć wysokość na której się znajdowali.
Amanda kontynuowała wznoszenie się, ale od tej pory znajdowali się już ponad głowami Strażników, co umożliwiało użycie miotaczy, a nawet Gwoździ, choć jeszcze nie z aż taką skutecznością. Mając to na uwadze Amanda leciała dalej, starając się nie przegapić okazji, aby pomóc komuś na dole.
Kaiss ruszył w górę, teleportując się kawałek, szukał najbliższego wija, któremu miał zamiar dopaść na grzbiet, w okolicę skrzydeł, następnie je przymrozić i skruszyć.
Kaisstrom dotarł do świątyni, gdy ta znalazła się na wysokości około 1,4 km nad ziemią. Wtedy też smok zauważył nadciągającą gromadę wijów. Było ich trochę dużo... osiem sztuk.
Skaza wtedy po raz kolejny zaatakował falą uderzeniową...
To wymagało cięższych środków. Teleportował się na grzbiet jednego z wijów, będącego z tyłu grupy, następnie wbił się szponami naładowanymi wiatrem dla stabilizacji i zaczął mrozić skrzydła nieco ponad podstawą. Miał nadzieję że uda mu się je szybko zamrozić.
Podmuch i tak go zrzucił z wija... tyle, że w szponach zostały elementy ciała wija... a dokładniej kawał mięcha z karku. Problem polegał na tym, że smok miał problemy ze złapaniem równowagi w locie. Dał radę ją złapać dopiero jakieś 200 metrów nad ziemią.
Amber przeniosła się przed świątynię Aramona. Naładowała miecz energią zła i otoczyła się barierą. Podjęła próbę rozcięcia mieczem niszczącej fali puszczonej przez Skazę, tak jak wieki temu człowiek, który wykuł tę broń rozciął smoczy ogień, by fala nie dosięgła ponownie świątyni. Skoro Amanda wymagała teraz pomocy z tymi wijami to należało się tym wreszcie zająć na poważnie. Nawiązała też łączność z Ablem “Jesteś specem od usuwania życia. Strażnicy Skazy to w pełni organiczne stworzenia. Masz jakiś sposób na doprowadzenie ich do stanu w którym dobicie ich byłoby formalnością? Chciałabym móc wreszcie skupić swoją uwagę na wijach, żeby nie strąciły świątyni Aramona... co może niebawem nastąpić jak tak dalej pójdzie... ale Strażnicy mi nieco w tym przeszkadzają” rzuciła.
Amanda była bardzo zadowolona, gdy uzyskała pomoc... może powinna była poprosić o nią wcześniej? Tak czy inaczej jeśli uda się załatwić wije, będą mogli bardziej rozwinąć skrzydła.
Tymczasem, uznawszy, że nie musi aż tak martwić się falą uderzeniową, kontynuowała, skuteczną jak się okazywało, strategię w walce z wijami.
Amber uniosła miecz i zamachnęła się, gdy fala dotarła do murów. Ostrze faktycznie rozcięło falę uderzeniową, ale nie aż tak szeroko, by świątyni się nie oberwało. Magowie dali radę rozszerzyć stworzoną przez Amber przerwę... ale do barier i tak dotarł potężny podmuch, który zredukował ich moc. Tym razem jednak nie był już na tyle potężny, by zachwiać świątynią.
“Daj mi chwilę na analizę” odparł Abel, zwracając się do Amber.
“Dobra” przekazała krótko Amber do Abla i natychmiast przeniosła się na kark jednego z wijów, by odszukać punkt, w który mogła walnąć mieczem i zabić wija. Skoro już wiedziała czego szukać, to zamierzała to wykorzystywać w walce z tymi istotami. Cały czas miała na sobie barierę na wypadek, gdyby nie zdążyła uniknąć ataków innych wijów. Zaatakowała mieczem ładując ramiona do ciosu. Przy okazji pamiętała też o kwasowej krwi istot, z którą kontaktu wolała unikać.
Amanda nie zamierała popełniać tych samych błędów. Nie mieli noża na gardle, więc mogła najpierw zregenerować barierę ochronną, aby dopiero potem wznowić ostrzał.
Oczywiście spadek po smokobójcach i inne niezależne od jej bezpośredniej mocy bronie, były cały czas aktywne.
Korkociąg nie był jego ulubionym sposobem na podróżowanie. Wzbił się ponownie w górę, szykując się do przypadnięcia do najbliższego wija, miał jeden cel, skrzydła. W głowie starał sobie tez przypomnieć wygląd runy smoczego ojca. Miał zamiar wyryć ją na istocie, a potem uderzyć w nią mocą. Żadna pokraka urągająca smokom nie miała prawa tak bezkarnie latać po niebie.
Amber dopadła do pierwszego lepszego Wija i po ucięciu łba dość szybko go “rozbroiła precyzyjnym pchnięciem w głąb ciała. Natychmiast zajęła się kolejnym którego zabiła równie szybko.
“Jeśli dalej masz problemy to możesz zastosować dowolną żrącą moc przeciwko Strażnikom. Zadziała dość efektywnie” powiedział Abel.
Zza murów świątyni wciąż sypały się pociski. Działa strzelały, a kanonadę urozmaicał co jakiś czas hałas wyrzutni sieci.
Cała ósemka nasłanych istot zaścieliła ziemie pod świątynią. W tym czasie Kaisstrom strącił z nieba kolejnego Wija.
Skaza tymczasem znów zaczął ładować energię.
Behemot i Abel byli w połowie drogi do Skazy. Anioły Diany były nieco w tyle.
Smok ruszył w stronę Skazy, był najwyższy czas zacząć mu przeszkadzać fizycznie w generowaniu kolejnych potężnych ataków. Po drodze miał zamiar wyrywać skrzydła wijom, które się nawiną. Wiatry, też miały szanse coś ponownie zebrać, skoro wije miały większe problemy.
Gdy Skaza zebrał wystarczająco dużo energii by uznać, że strata tego ataku mogła być dokuczliwa Amber nawiązała łączność z innymi wybrańcami “Tym razem Skazie się to nie uda, wykorzystajcie to na podejście do niego jeszcze trochę” i ze złośliwą satysfakcją przerwała mu generowanie energii. Tym razem nie pozwoli mu wykonać tego ataku. Sama wypatrzyła takiego wija, który był jak najbliżej któregoś ze Strażników. Chciała tak zabić wija, by ten wykrwawił się wprost na Strażnika. Testowała działanie zwykłego kwasu na te istoty. Zawsze mogła też spróbować przy pomocy swojej aury utworzyć kanał dla kwasu, którym ten poleje się na łeb Strażnikowi...
Amanda miała zamiar wykorzystać chwilową niedyspozycję Skazy i pełną prędkością ruszyła Świątynię w jej kierunku. Okazywało się, że niespodzianka dla wijów w postaci artylerii była zbędna. Przy wsparciu innych wybrańców kreatury skazy padały i bez tego.
Pozostałe jego stwory, zwłaszcza główny, znajdowały się jednak w zasięgu prezentu od Sotora i Amanda mogła go użyć. Dalsze czekanie było bezcelowe, gdyż skaza już nie będzie miał możliwości się uczyć i uodparniać.
Amanda wiedziała, że z tej odległości może być ciężko zestrzelić wije, nie mniej jednak, pędząc na przód, postanowiła otworzyć ogień artyleryjski w największego bydlaka skazy jakiego kiedykolwiek widzieli. Cel był tak wielki, że musiała go trafić.
Wkrótce smok zrównał się z behemotami, które obejrzały się w górę na niego. Podążanie dalej bez wsparcia mogło się źle skończyć dla smoka. W dalszym ciągu samodzielnie stawiałby czoła pięciokilometrowej bestii...
Wtedy Skazą szarpnęło i istota zaryczała wściekle, znów zaczynając generować energię.
“Ktoś do mnie dołączy jeśli zacznę atakować Skazę bezpośrednio?” rzucił do wszystkich wybrańców, co prawda pięciokilometrowa bestia była przeolbrzymia, ale trzeba było zatrzymać te ataki.
Nim ktokolwiek zdołał odpowiedzieć rozległ się wizg i w głowę Skazy uderzyły dwa pociski artyleryjskie ze Świątyni Aramona.
“Ja mogę” odparł Keth. “ Ale póki behemoty lub nekrogolem Abla nie zaatakują w zwarciu będziemy zbyt wystawionym celem”
“Mogę dać wsparcie ogniowe” przekazała Amanda w odpowiedzi.
“No to jeszcze chwile poczekamy, ale mogę spróbować oszołomić na chwilę istoty Skazy, gdy będziemy przy niej i spróbować jej coś zrobić większego.” odparł Kaiss i rozejrzał się za kolejnym przeciwnikiem. Do wijów czuł osobista urazę, strażnicy po prostu stali jemu i Uranosowi na drodze.
“Amando, strzelaj. Jak dotrzemy do Skazy to będziesz musiała przerwać ostrzał” odparł Keth.
“Rozumiem” przekazała Amanda i kontynuowała ostrzał z artylerii... jednocześnie przekaz od Ketha dał jej nieco do myślenia i...
“Mam też coś większego w zanadrzu” dodała.
Nie przerywała ostrzału, który teraz miał na celu nie tylko ranić, ale i odwrócić jego uwagę. Tymczasem skupiła się przymykając oczy i zakumulowała swoją moc, a następnie użyła ofiarowanej jej przez Aramona Domeny Ziemi do utworzenia i ciśnięcia w pozycję skazy pokaźną Asteroidą.
Otworzyła oczy i wiedziała już, że jej niezwykły pocisk jest w drodze.
“Za jakieś dwie minuty wywalę skazie mocnego kopa, wstrzymajcie się z podejściem do jego pozycji” przekazała wszystkim wybrańcom.
“Amanda, wybraniec Aramona, ponoć coś mocniejszego wystrzeliła, zwolnijcie się i przygotujcie na ewentualną falę uderzeniową, dajcie mi znać gdyby było tego za dużo i musiałbym komuś pomóc się zdematerializować” rzucił do swoich sił Kaisstrom, o żywiołaki był spokojny, ale behemoty i smoki z Eferą, mogły przypadkiem oberwać.
Kaisstrom dość szybko dostrzegł nowy obiekt na niebie. Mała, czerwona plama na razie nie wyglądała groźnie. Miało się to jednak zmienić w ciągu najbliższych dwóch minut. Amber w tym czasie dopadła do jednego z wijów i manewrowała w ten sposób, by po rozcięciu go “krew” istoty chlapnęła w dół na Strażnika.
Efekt był dość ciekawy. Kwas szybko przepalił się przez pancerz i ciało Strażnika prawie go uśmiercając. Przeżył, bo wylazł spod strumienia lejącego się kwasu.
Kolejna salwa artyleryjska trafiła w Skazę. Istota zamachnęła się łapami i wysłała w stronę Świątyni strumień energii. Keth był na miejscu, by go osłabić, ale atak i tak spalił energię tarcz, sprowadzając je do niebezpiecznie niskiego poziomu
“Dobrze, że Victor spowalnia Skazę. Dzięki temu mam czas na reakcję” mruknął Keth.
Wilkołaczyca się zaśmiała. Dobiła Strażnika. Przekazała swoim Revenantom wiadomość “Strażnicy są podatni na wszelkie kwasy i substancje żrące. Jeśli jesteście w stanie walcząc z nimi wytworzyć żrący ładunek energii to też powinno to przynieść odpowiednie efekty”. Zerknęła w stronę swoich Revenantów i żywiołaków Kaisstroma zastanawiając się jak sobie radzą. Jeśli radziły sobie dobrze to postanowiła wykorzystywać dalej Wije do zabijania Strażników. Zastanawiała się czy da radę wykorzystać kilka wijów do osłabienia pancerzy kilku do kilkunastu Strażników. W ten sposób mogłaby zakończyć ich egzystencję dość szybko i sprawnie.
“Meteor na horyzoncie, zdaje się że o tym mówiła Amanda” przekazał do wszystkich Kaiss. Przyjrzał się metodzie Amber i tego jak sobie radziła z wijami i dalej kontynuował polowanie na skrzydła wijów.
“Jeśli rozerwiecie wija nad pancernikiem, to ten drugi się rozpuści” rzucił do behemotów, zawsze mogły podnosić uziemione bestie i używać ich jak tubek z kwasem.
Amanda nie była zachwycona, że zwróciła na siebie uwagę, czy też raczej pociski energii skazy. Na szczęście Keth obronił świątynię, a Amanda mogła się tylko zastanawiać jak to możliwe, że mu się to udało.
Kobieta nie mogła dopuścić, aby osłony Świątyni padły, więc chcąc nie chcąc wstrzymała chwilowo ostrzał i ostro zabrała się za regenerowanie bariery.
Jeśli jej się uda, to po ciosie meteorytem poprawi skazie lekkim ostrzałem, zanim jeszcze inni wybrańcy i sprzymierzeńcy dotrą na tamte pozycje.
Amanda skończyła regeneracje tarcz po ataku Skazy sporo przed upadkiem Asteroidy. Dalej było sporo ponad minutę. Amber w tym czasie rozcięła parę Wijów, pozwalając im latać nad polem walki. Sprawnie manipulując ich “pogonią” za jej osobą oblała obficie paru strażników.
Kaisstrom strącił kolejne Wije latające koło behemotów. Starczy behemot zaczął łapać stracone Wije, łupiąc ich ciała szponami, by zaczęły się rozpadać, po czym ciskał tak spreparowanymi w Strażników.
Siły Skazy zaczęły topnieć dość szybko...
Nie było sensu porzucać dobrze działającej taktyki, więc Kaiss dalej dostarczał pocisków behemotowi. Zerknął również w stronę wiatrów, sprawdzić jak sobie radzą.
Amber kontynuowała swój powietrzny taniec z mieczem i wijami. Pilnowała przy tym momentu upadku Asteroidy. Chciała wtedy sięgnąć po kolejnego ze swoich asów w rękawie i osłabić strukturę ciała wszelkich istot Skazy. Upadająca Asteroida powinna wytworzyć energię, która zranione, ale wciąż pozostające przy życiu stworki Skazy położy trupem na miejscu samą falą. Albo zrani je tak mocno, że pierwszy lepszy atak Revenantów położy je trupem.
Amanda dalej mknęła na przód z pełną prędkością... choć i tak dość wolno jak na dzielący ich dystans. Uznała, że aktualnie nie ma sensu zawracać sobie głową strzelaniem i wolała dać działom odpocząć czekając na wynik działania wezwanej przez siebie Asteroidy. Zaraz po jej pojawieniu się pójdzie za ciosem ostrzeliwując to co zostanie ze skazy. Tymczasem starała się nie zwracać na siebie jej uwagi i lecieć do przodu zajmując coraz to lepszą pozycję na polu bitwy.
Kaiss również miał zamiar dołożyć swoje trzy grosze i oszołomić wszystkie istoty Skazy w okolicy upadku meteoru chwile przed zderzeniem, tak żeby nie mogły się obronić zbyt łatwo.
Minęła minuta i niebo zostało oczyszczone z sił Skazy. Wijów już nie było, a większość z nich posłużyła jako broń w usuwaniu i osłabianiu Strażników. Podczas walki czerwony punkt na niebie powiększał się coraz bardziej i bardziej. Wkrótce każdy już świetnie widział rozgrzaną do czerwoności bryłę materii przepalającą się przez atmosferę, by uderzyć centralnie w Skazę. Istoty ściągnięte bliżej Krwawymi Więzami o otumanione Wiatrem Zmian nie zdołały uniknąć fali uderzeniowej, która wyrzuciła ich zwłoki poza obręb kontynentu. Ci, którzy byli dalej od centrum wybuchu i przetrwali samo uderzenie asteroidy zostali wyrżnięci przez moc Azariel. Domena Rozpaczy zrobiła swoje. Behemoty, nekrogolem Abla, Wodni Gwardziści i odtworzeni przez moc Vermona Serafinowie szli dalej naprzód. Revenanci, żywiołaki wiatru i wody nie byli wiele dalej. W Skazę co jakiś czas trafiały pociski wysyłane przez kolosalne enty, ale istoty wkrótce musiały zmienić cel. Część Strażników ruszyła by przerwać ich kanonadę i generacje mocy mniejszych entów... które bezustannie leczyły ranne istoty na polu walki.
“Zaraz będzie można dołączyć się do walki wręcz” zauważył Victor.
Amber tymczasem poczuła, że Revenanci unicestwieni przez Wije właśnie poskładali się do kupy. Wyglądali jak mieszanki Mroczniaków i Revenantów. Wielcy, o zupełnie czarnej skórze i półorganicznym pancerzu zaryczeli wściekle i ruszyli z olbrzymią prędkością w stronę Skazy, korzystając z techniki podobnej do cienistej teleportacji Amber.
Kaisstrom ruszył naprzód, kilku strażników po drodze miał zamiar przeciągnąć chociaż na chwilę na swoją stronę, żeby całkiem pomieszać szyki przeciwnikowi i dodatkowo ułatwić przemarsz. Miał nadzieję że wiatrom uda się zebrać chmury, nawet gdyby były bezużyteczne przeciw Skazie, mógł zaczerpnąć z nich mocy. Poświęcił część uwagi właśnie wiatrom.
Amanda była bardzo zadowolona z tego co zaprezentował sobą cios Asteroidy. Naprawdę się to spisało, a współpraca z pozostałymi wybrańcami sprawiła, że mimo skali uderzenia obeszło się bez strat po ich stronie.
Póki co Amanda niewiele mogła zrobić. Dalej starała się nadgonić sprzymierzone siły, które znajdywały się na środku pola walki. Aby jednak nie lecieć po próżnicy, wznowiła ostrzał artyleryjski. Osobiście mogła by walczyć ze Strażnikami, ale sojusznicy sprawiali, że ci nie docierali do ich pozycji.
Śmiech Amber poniósł się daleko. Zdecydowanie wyglądało to coraz lepiej. Otrząsnęła się. Nie należało chwalić dnia przed zachodem słońca. Zostało jeszcze 22 Strażników. Wilkołaczyca postanowiła napuścić na nich swoje mroczniaki, które jeszcze nie zostały puszczone do walki, a rwały się do bitki od samego początku jej trwania. Może nie były specjalnie potężne i raczej małe w porównaniu do Strażników, ale było ich blisko 100 razy więcej. Ci Strażnicy, którzy już odnieśli rany w boju i ich pancerze zostały uszkodzone i przebite właściwie zostaną rozerwane przez mroczniaki od środka... A w każdym razie taki był plan, bo wilkołaczyca nie miała teraz już czasu na to by zajmować się jeszcze pozostałymi Strażnikami, a należało je zatrzymać nim dotrą do entów Vermona. Przy okazji wzmocniła istoty jej podległe Domeną Zła, chcąc by zadawały większe obrażenia.
Strażnicy idący w stronę artylerii Shalyi zaczęli tłuc się między sobą pod wpływem Domeny Buntu. Demonice wraz ze swoją panią skorzystały z tego i zaatakowały skłócone istoty. Na Strażników idących w stronę entów z kolei spadł ognisty deszcz... a potem lawina toksycznych bomb. Kilka nagłych wyładowań mocy na polu walki świadczyło o tym, ze wszędzie została wyzwolona moc bóstw... w ten czy inny sposób.
Wtedy odezwał się Keth. “Gdy wszyscy walczący wręcz wejdą w zasięg ciosu spróbujcie możliwe mocno osłabić Skazę!” polecił. “W następnej kolejności spróbujemy go zabić nawałnicą ataków. Wszystko, co mamy najsilniejszego”.
Siły naziemne były już prawie na miejscu, jeszcze jakieś 20 sekund i będzie można uderzyć na Skazę wszystkim, co było w repertuarze.
Mroczniaki rzuciły się na to co zostało w dzikim szale. Chciały koniecznie coś unicestwić, a wzmocnienie ich podziałało na nie jeszcze efektywniej niż wprawne szczucie na psa gończego.
Cele może i były twarde, ale Mroczniaki nie zaprzestawały prób aż do śmierci, a gdy ta następowała odradzały się w aurze Amber i wracały do walki. Wkrótce Strażnicy stali się gatunkiem zagrożonym...
Kaisstrom niestety nie miał w repertuarze zbyt wielu rzeczy, które mogłyby osłabić Skazę, za to zrobił coś innego, zaczął się wznosić jednocześnie wzmacniając wszystkich swoich podkomendnych Domeną Wiatru, od razu można było zauważyć że zaczęli się ruszać o wiele szybciej, a trzykrotne przyspieszenie w wykonaniu behemotów było już solidnym zagrożeniem. Sam leciał wciąż wzwyż, wraz z rodzeństwem, pomagali wiatrom zebrać chmury.
“Ja nie będę w zasięgu jeszcze przez dłuższy czas” przekazała Amanda w odpowiedzi na polecenie Ketha. Osobiście chciała by być na miejscu walki, ale nawet poruszając się z maksymalną prędkością nie dotrze do pozycji zajmowanej przez skazę prędzej niż za półtorej godziny. Zważywszy na to jak odbywała się walka, nie zabawią tu aż tak długo.
Oczywiście nadal mogła się przydać i nie zatrzymując świątyni, kontynuowała obfity ostrzał artylerią.
Amber pozwoliła mroczniakom i Revenantom, którzy nie zajmowali się w tej chwili niczym innym dobić pozostałych kilku strażników. W końcu to zrobią, a zanim ociężali Strażnicy dotrą do jakichkolwiek istot minie dużo czasu... W razie czego Ahghor i Ezbaar mogli im pomóc. Sama Amber przeniosła się bliżej Skazy, korzystając ze swojej zdolności przeskakiwania w zasięgu wzroku. Potem przywołała Manifestację Nienawiści by ta uderzyła na Skazę tuż przed tym jak dotarli tam pozostali wybrańcy. Istota ta powinna na chwilkę odwrócić uwagę Skazy od pozostałych, dając im szansę na wykonanie potężnych ataków. Sama Amber zamierzała uderzyć ze wszystkimi używając przy tym kolejnej zdolności - Mocy Azariel.
Wszystkie siły dotarły wreszcie do Skazy, któremu najwyraźniej znów ktoś przerwał generację energii, gdy ten tylko ją rozpoczął. Dodatkowo niebo zasłoniły chmury, pomiędzy którymi prześwity powstały tak, by słońce świeciło na Serafinów. Wtedy skoncentrowana wiązka różnych energii została wysłana w stronę skazy efektywnie go osłabiając go w wielu sferach. Istota chciała wystrzelić w swoich przeciwników jeszcze pociski energii, ale kolejna moc zblokowała ataki.
Wtedy Keth skończył rzucanie zaklęcia teleportacji i Świątynia Aramona przeniosła się 7 km nad lokację Skazy. “Walimy wszystkim czym mamy!” krzyknął Keth i runął z góry ciągnąc za sobą długą smugę szarej energii.
Kaisstrom zaczerpnął energii z chmur i teleportował się na łeb Skazy, jednocześnie w pełni używając Mocy Uranosa, w jednej chwili rozrósł się trzydziestokrotnie, więc już nie był małym przecinkiem szwendającym się po niebie. Zaatakował szponami oczy i przelał w ten atak zarówno moc wiatru jak i błyskawice rycząc wściekle.
Amanda była zadowolona z teleportacji jaką jej zafundowano. Prędkość poruszania się Świątyni, choć wcześniej zdawała się dostateczna, w porównaniu z innymi nie sprawiała specjalnie dużego wrażenia.
Polecenie o otwarciu najsilniejszego ognia, również przyjęła z uśmiechem.
Ruszyła z pełną szybkością, aby znaleźć się nad stworem skazy... przynajmniej mniej więcej. Po około minucie, przechyliła Świątynię o kilka stopni unosząc jej przód i ustawiając się prostopadle do linii łączącej ją z wrośniętymi w ziemię “nogami” Skazy.
Dotychczas wyglądająca na niezbyt groźną Świątynia, miała stać się poważnym zagrożeniem dla Skazy, gdyż Amanda, z szelmowskim uśmiechem odpaliła Manifestora.
Gdy Amber jako Wybraniec Azariel osiągnęła rozmiar odpowiedni do tego by stanąć w szranki z samym Skazą, Manifestacja Nienawiści już atakowała Skazę, a siły pozostałych Wybrańców natarły na niego Amber naładowała swój miecz energią, naładowała nią także ramiona i uderzyła jak umiała najpotężniej. Była gotowa skorzystać z jeszcze innych swoich atutów, na przykład Domeny Zemsty, gdyby zaszła taka potrzeba. Póki co siekąc odpowiednio powiększonym mieczem z całych swoich sił w cielsko Skazy czekała na to jakie efekty przyniosą działania pozostałych wybrańców.
-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Kres Skazy:
Momentalnie Skaza stał się celem ataków wszystkich jednocześnie. Z góry uderzył potężny promień złotej energii ziemi. Działo zwane Manifestorem mogło strzelać raz na tydzień, gdyż tyle czasu zabierała regeneracja zapasu energii po strzale. Potężny ładunek energii przepalił pancerz Skazy do końca, otwierając drogę dla reszty Wybrańców. Od prawej nadleciał Kaisstrom, spadając na Skazę wraz z ferią piorunów. Od frontu wpadła Diana ze swymi Serafinami. Sama uniosła topor i światło padające na jej istoty odbiło się, przenikając jakby przez nich i uderzając w Skazę ze zwielokrotnionym natężeniem. Od przeciwnej strony nadciągnął Abel i jego nekrogolem. Chroniony tarczami ciemności przez Revenantów nie musiał obawiać sie uderzenia przepalającym się powoli przez ciało Skazy promieniem i sam uderzył wzmocnionym specjalnie przez Abla szponem.
Z lewej od góry tymczasem spadły cztery olbrzymie czerwone ostrza i wżarły się momentalnie w Skazę, przedzierając się przez ciało i wchodząc coraz głębiej. Wraz z nimi spadła lawina purpurowych, lśniących kolców, pozostawiających na Skazie znaczne ślady, orając jego skórę. Z morza tymczasem wyleciała trzykilometrowej długości lodowa lanca, pchnięta siłą prądów morskich prosto w plecy Skazy.
Keth i Amber zaatakowali jako ostatni, powiększając się i tnąc mieczami. Dodatkowe wzmocnienie pochodzące do Vermona zwiększyło ich siłę na czas tego ataku.
Do i tak imponującego już widowiska dołączyła jeszcze kanonada demonicznej artylerii, szarża behemotów, manifestacji Nienawiści, sił naziemnych i powietrznych. Kontynent Skazy na chwile zajaśniał kolorowym światłem tak intensywnym, że łuna rozświetliła całą półkulę, a fala uderzeniowa z kumulacji mocy wywołała detonację. Fala uderzeniowa zmiotła wszystkich wstecz, rzucając ich niemal na skraj morza. Behemoty, smoki i inne większe istoty dały radę uratować mniejsze istoty przed utonięciem, łapiąc je po drodze, lub wyciągając ze wzburzonego morza.
Fala uderzeniowa przerzedzała się, ale obiegła cały świat niczym podmuch ciepłego powietrza. Na jeden dzień wszędzie wróciło lato. Śniegi stopniały, ptaki zaczęły śpiewać... cały świat otrzymał wieści o śmierci Skazy...
Przedwczesne.
Istota wyrastająca ze środka kontynentu może i właśnie umierała, ale nie planowała umrzeć sama. Teraz dopiero Wybrańcy zrozumieli, że Skaza nigdy nie wierzył, ze wygra tę walkę... ale planował wygrać wojnę w inny sposób. Tworzenie armii tutaj i ciała, które Wybrańcy chcieli zniszczyć pochłonęło zaledwie cząstkę zebranej mocy. Reszta była pod ziemią i była starannie przygotowana na to, co miało przyjść po zniszczeniu fizycznej postaci Skazy. Gdyby istota dała radę wyeliminować wszystkich wybrańców na raz, usunęłaby na którą chwilę obecność bóstw ze świata i mogłaby znów zablokować ich dostęp, tym razem, by już ostatecznie zniszczyć wszystko.
Skaza nie wiedział o kilku zabezpieczeniach, które posiadali Wybrańcy. Nie wiedział o pakcie Amber i Aleksa. Nie wiedział o Węźle Vermona, ani o Wszechrównwoadze Keha... ale wyeliminowanie reszty dalej dawałoby Skaize czas na regenerację i ponowne przejecie kontynentów. Wszystko zaczęłoby się od nowa... jednak ktoś miał jeszcze inne plany.
Energie trysnęła we wszystkich stronach pod postacią tnących promieni.
Każdy z Wybrańców w tym momencie poczuł szarpniecie. Jego własna moc uciekła jakby wstecz, uniemożliwając podjecie jakichkolwiek działań... a ich ciała podążyły za mocą.
Przymusowa teleportacja... i to w ostatnim momencie.
Promienie przechodziły przez materię jak rozgrzany nóż przez masło. Jeden z nich po prostu rozciął nekrogolema na pół, mijając twarz Abla o parę centymetrów i orajac jego bark. Kolejny promień uciął pazury jednej z łap Kaisstroma, a smok zauważył, ze ułamek sekundy temu w tamtym miejscu była jego szyja.
Przymusowa teleportacja przeniosła Amber sporo w dół. Strumień w ten sposób zahaczył tylko o kawałek jej pyska, zadając głęboką ranę. Amber nie poczuła bólu. Fragment jej ciała po prostu przestał istnieć. Wilkoałczyca wiedziała, ze po tym promieniu pozostanie blizna... ale chociaż miała pysk, na którym ta blizna mogła pozostać.
Inny promień urąbał kawałek działa Świątyni Aramona, pozostawiając na nim szczerb wzdłuż lufy. Amanda poczuła ten cios. Impuls energetyczny pobiegł wzdłuż przewodu kontrolnego i rozorał prawe ramię Amandy. Rana nie była groźna, ale pozostawi ślad...
Każdy Wybraniec został mocno... acz niegroźnie dla życia ranny podczas eksplozji... ale każdy z nich miał z założenia być martwy.
Gdyby nie szarpnięcie, którego Skaza najwyraźniej nie przewidział.
Tymczasem wokół skazy trysnął zdrój czarnych, metalowych łańcuchów. Wcinały się w osłabione potężną emisją energii ciało Skazy. Amanda przez wizjer dostrzegła, jak na czole Skazy pojawia się... Darkning. Uwaga Skazy jednak nie była skierowana na niego, a na mały, czarny obiekt, który trzymał w ręce.
Mały czarny sztylet.
Koło łańcuchów oplatających Skazę i wbijających się w jego ciało pojawili się inni zarimowie. Każdy z nich miał przy sobie dziwną kulę energii, lub raczej antyenergii. Nie było wątpliwości, ze to te obiekty posłużyły do odepchnięcia Wybrańców. Teraz jednak służyły do trzymania ich z dala, podczas gdy ich mistrz… przygotowywał się do jakiegoś rytuału, który zaczynał się od tego, że mężczyzna wbił dziwny sztylet w czoło manifestacji Skazy. Powietrze rozdarł ryk istoty i był to przerażający dźwięk.
Amber wyraźnie czuła... Skaza nauczył się właśnie strachu i dodatkowo karmił ja energią… niedostateczną jednak by przełamać opór antyenergii zarimów.
- To miał być nasz tryumf! – krzyknął Keth, zupełnie zaskoczony sytuacją.
- A byłby wasz pogrzeb! – odkrzyknął Darkning, po czym zaczął pożerać moc Skazy. Energia przepływała przez sztylet z zastraszającą prędkością, wchłaniając się w ciało dzierżącego go mężczyzny.
Wraz ze spadkiem mocy Skazy jego forma zaczęła sie kurczyć. Łańcuchy zaczęły opadać w dół, wraz z pomniejszaniem się trzymanej istoty. Wreszcie pod nimi potworzył się portal, w którym zniknęły resztki mocy Skazy, łańcuchy… i zarimowie.
Zapanowała cisza.
Skaza przestał istnieć.
Momentalnie Skaza stał się celem ataków wszystkich jednocześnie. Z góry uderzył potężny promień złotej energii ziemi. Działo zwane Manifestorem mogło strzelać raz na tydzień, gdyż tyle czasu zabierała regeneracja zapasu energii po strzale. Potężny ładunek energii przepalił pancerz Skazy do końca, otwierając drogę dla reszty Wybrańców. Od prawej nadleciał Kaisstrom, spadając na Skazę wraz z ferią piorunów. Od frontu wpadła Diana ze swymi Serafinami. Sama uniosła topor i światło padające na jej istoty odbiło się, przenikając jakby przez nich i uderzając w Skazę ze zwielokrotnionym natężeniem. Od przeciwnej strony nadciągnął Abel i jego nekrogolem. Chroniony tarczami ciemności przez Revenantów nie musiał obawiać sie uderzenia przepalającym się powoli przez ciało Skazy promieniem i sam uderzył wzmocnionym specjalnie przez Abla szponem.
Z lewej od góry tymczasem spadły cztery olbrzymie czerwone ostrza i wżarły się momentalnie w Skazę, przedzierając się przez ciało i wchodząc coraz głębiej. Wraz z nimi spadła lawina purpurowych, lśniących kolców, pozostawiających na Skazie znaczne ślady, orając jego skórę. Z morza tymczasem wyleciała trzykilometrowej długości lodowa lanca, pchnięta siłą prądów morskich prosto w plecy Skazy.
Keth i Amber zaatakowali jako ostatni, powiększając się i tnąc mieczami. Dodatkowe wzmocnienie pochodzące do Vermona zwiększyło ich siłę na czas tego ataku.
Do i tak imponującego już widowiska dołączyła jeszcze kanonada demonicznej artylerii, szarża behemotów, manifestacji Nienawiści, sił naziemnych i powietrznych. Kontynent Skazy na chwile zajaśniał kolorowym światłem tak intensywnym, że łuna rozświetliła całą półkulę, a fala uderzeniowa z kumulacji mocy wywołała detonację. Fala uderzeniowa zmiotła wszystkich wstecz, rzucając ich niemal na skraj morza. Behemoty, smoki i inne większe istoty dały radę uratować mniejsze istoty przed utonięciem, łapiąc je po drodze, lub wyciągając ze wzburzonego morza.
Fala uderzeniowa przerzedzała się, ale obiegła cały świat niczym podmuch ciepłego powietrza. Na jeden dzień wszędzie wróciło lato. Śniegi stopniały, ptaki zaczęły śpiewać... cały świat otrzymał wieści o śmierci Skazy...
Przedwczesne.
Istota wyrastająca ze środka kontynentu może i właśnie umierała, ale nie planowała umrzeć sama. Teraz dopiero Wybrańcy zrozumieli, że Skaza nigdy nie wierzył, ze wygra tę walkę... ale planował wygrać wojnę w inny sposób. Tworzenie armii tutaj i ciała, które Wybrańcy chcieli zniszczyć pochłonęło zaledwie cząstkę zebranej mocy. Reszta była pod ziemią i była starannie przygotowana na to, co miało przyjść po zniszczeniu fizycznej postaci Skazy. Gdyby istota dała radę wyeliminować wszystkich wybrańców na raz, usunęłaby na którą chwilę obecność bóstw ze świata i mogłaby znów zablokować ich dostęp, tym razem, by już ostatecznie zniszczyć wszystko.
Skaza nie wiedział o kilku zabezpieczeniach, które posiadali Wybrańcy. Nie wiedział o pakcie Amber i Aleksa. Nie wiedział o Węźle Vermona, ani o Wszechrównwoadze Keha... ale wyeliminowanie reszty dalej dawałoby Skaize czas na regenerację i ponowne przejecie kontynentów. Wszystko zaczęłoby się od nowa... jednak ktoś miał jeszcze inne plany.
Energie trysnęła we wszystkich stronach pod postacią tnących promieni.
Każdy z Wybrańców w tym momencie poczuł szarpniecie. Jego własna moc uciekła jakby wstecz, uniemożliwając podjecie jakichkolwiek działań... a ich ciała podążyły za mocą.
Przymusowa teleportacja... i to w ostatnim momencie.
Promienie przechodziły przez materię jak rozgrzany nóż przez masło. Jeden z nich po prostu rozciął nekrogolema na pół, mijając twarz Abla o parę centymetrów i orajac jego bark. Kolejny promień uciął pazury jednej z łap Kaisstroma, a smok zauważył, ze ułamek sekundy temu w tamtym miejscu była jego szyja.
Przymusowa teleportacja przeniosła Amber sporo w dół. Strumień w ten sposób zahaczył tylko o kawałek jej pyska, zadając głęboką ranę. Amber nie poczuła bólu. Fragment jej ciała po prostu przestał istnieć. Wilkoałczyca wiedziała, ze po tym promieniu pozostanie blizna... ale chociaż miała pysk, na którym ta blizna mogła pozostać.
Inny promień urąbał kawałek działa Świątyni Aramona, pozostawiając na nim szczerb wzdłuż lufy. Amanda poczuła ten cios. Impuls energetyczny pobiegł wzdłuż przewodu kontrolnego i rozorał prawe ramię Amandy. Rana nie była groźna, ale pozostawi ślad...
Każdy Wybraniec został mocno... acz niegroźnie dla życia ranny podczas eksplozji... ale każdy z nich miał z założenia być martwy.
Gdyby nie szarpnięcie, którego Skaza najwyraźniej nie przewidział.
Tymczasem wokół skazy trysnął zdrój czarnych, metalowych łańcuchów. Wcinały się w osłabione potężną emisją energii ciało Skazy. Amanda przez wizjer dostrzegła, jak na czole Skazy pojawia się... Darkning. Uwaga Skazy jednak nie była skierowana na niego, a na mały, czarny obiekt, który trzymał w ręce.
Mały czarny sztylet.
Koło łańcuchów oplatających Skazę i wbijających się w jego ciało pojawili się inni zarimowie. Każdy z nich miał przy sobie dziwną kulę energii, lub raczej antyenergii. Nie było wątpliwości, ze to te obiekty posłużyły do odepchnięcia Wybrańców. Teraz jednak służyły do trzymania ich z dala, podczas gdy ich mistrz… przygotowywał się do jakiegoś rytuału, który zaczynał się od tego, że mężczyzna wbił dziwny sztylet w czoło manifestacji Skazy. Powietrze rozdarł ryk istoty i był to przerażający dźwięk.
Amber wyraźnie czuła... Skaza nauczył się właśnie strachu i dodatkowo karmił ja energią… niedostateczną jednak by przełamać opór antyenergii zarimów.
- To miał być nasz tryumf! – krzyknął Keth, zupełnie zaskoczony sytuacją.
- A byłby wasz pogrzeb! – odkrzyknął Darkning, po czym zaczął pożerać moc Skazy. Energia przepływała przez sztylet z zastraszającą prędkością, wchłaniając się w ciało dzierżącego go mężczyzny.
Wraz ze spadkiem mocy Skazy jego forma zaczęła sie kurczyć. Łańcuchy zaczęły opadać w dół, wraz z pomniejszaniem się trzymanej istoty. Wreszcie pod nimi potworzył się portal, w którym zniknęły resztki mocy Skazy, łańcuchy… i zarimowie.
Zapanowała cisza.
Skaza przestał istnieć.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta
Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta
Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Kaisstrom - Archipelag
Echa bitwy i wyładowań energii przebrzmiały i wszyscy powoli wracali do domów, ranny behemot na Gerthan a cała reszta z powrotem na Ranetę. Miał zamiar porozmawiać z Adelajdą na temat zwrócenia przysługi za deszcz, który pomógł wzmocnić plony, ale ta machnęła tylko ręką. Wszyscy byli bardziej w nastroju na świętowanie niż na omawianie ważniejszych spraw. Kaisstrom miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia, przeniósł się na Wyspę Świątynną, musiał podyskutować z przełożonym.Skoncentrował się na energii w jej wnętrzu.
- Można powiedzieć że się udało. - rzucił.
- Ano można - Białowłosy mężczyzna siedzący na postumencie swojego własnego pomnika wyszczerzył się. Uranos zeskoczył na podsadzkę i podszedł do smoka. - Kawał dobrej roboty.
- Na szczęście dostaliśmy nieco niespodziewanej pomocy, wybraniec Harmony nieco się na początku oburzył, ale raczej powinniśmy się z tego cieszyć. - rzucił smok. - Przyjrzał się bliżej Uranosowi, zdawało się że to właśnie on. - Jakieś sugestie na teraz odnośnie zabezpieczenia świata? Bariera ma ponoć paść za trzy tygodnie, w tym czasie powinniśmy spokojnie uporządkować najbliższe kontynenty i wszystko na archipelagu, odkopać co się da. Tylko nie wiem czy to starczy. - smok przysiadł na zadzie niedaleko.
- Rozejrzę się za domenami, które jeszcze możemy sobie zagarnąć. Muszę rozmówić się z bóstwami - powiedział Uranos. - Trzeba obwarować to co mamy i przejąć cały archipelag do końca. Zakrzątnę się też wokół magów. Tobie proponuję dać sobie spokój na tydzień. Razem z resztą bogów uznaliśmy, ze potrzebujecie czasu, by się rozluźnić. My zajmiemy się grzecznościami i formalnościami w tym czasie - powiedział Uranos. - Wiec przymusowy urlop, Kaisstromie - poklepał smoka po łapie.
- Taki jak dla jednego z behemotów, w sumie przyda się chyba. Magowie mieli ostatnio trochę eksperymentować, więc może coś wymyślili. Na terenie archipelagu jest dojście do domeny mroku, którą pozwoliłem zabezpieczyć Darkningowi. W zamian miał przekazać po oczyszczeniu wszelkie artefakty stamtąd. Myślę że pierwsze co zrobię, to się wyśpię. - powiedział spokojnie Kaiss.
- Dobry pomysł - odparł Uranos. - A domena mroku to domena Zarimów. To moc stworzona przez nich, lepiej się jej nie tykać, chociaż niektórzy mogliby próbować się połasić - mruknął. - Spij dobrze - dodał.
- Dlatego pozwoliłem im ją zabezpieczyć bez wtrącania się, jakiś artefakt czy dwa za friko może wpadnie przy okazji. Hmm właściwie, to ty powinieneś wiedzieć co to za amulet. - Tu pokazał bóstwu amulet, który nosił na szyi a którego zastosowania do tej pory nie mógł rozgryźć. - Pomyślnych wiatrów. Chociaż tobie akurat chyba życzyć tego nie trzeba. - wyszczerzył się w uśmiechu smok i ruszył na dziedziniec położyc się spać w słońcu. Właściwie mógł przedstawić wiernym ich bóstwo, ale skoro miał tydzień wolnego, sen był bardziej kuszący. Uranos spojrzał na amulet i zaśmiał się, gdy obiekt powoli znikał.
- Zawierał domenę Przestworzy - powiedział.
- No to można powiedzieć że miałem ją pod nosem. - mruknął smok. - Faktycznie muszę się wyspać, może się okaże że mam pod ręką więcej takich ciekawostek. - Kaisstrom zwinął się w łuskowatą kulkę na dziedzińcu.
Kaisstrom z rana poleciał do swojego niegdysiejszego domu. Nie spieszyło mu się, czekało go tam wiele nieciekawych wspomnień, zwłaszcza okoliczności w jakich je opuszczał. Zszedł do systemu jaskiń i zaczął teleportować resztki smoków, które padły w trakcie obrony koloni. Przenosił je na skały i zamieniał w lodowe rzeźby oddechem, tak że wyglądały prawie jak żywe, chociaż stworzone z bloku lodowego kryształu. Miejscami musiał dodawać całe kończyny lub fragmenty w miejsce śmiertelnych ran, ale to mu nie przeszkadzało. Dopiero kiedy skończył wszedł ponownie do tuneli sprawdzić je wszystkie. Znalazł po chwili poszukiwań tunel, którego nie widział wcześniej... wyglądało to jakby odsłoniło go niedawne osuniecie ziemi. Zaciekawiony wszedł w niego, ale najpierw sprawdził czy nie ma tam żadnych przykrych niespodzianek. Tunel wydawał się być bardzo stary. Wewnątrz smok znalazł masę różnego rodzaju tablic... były na nich dziwne znaki, a nad nimi stały posągi... smoków. Wyglądało to raczej na salę pamięci. Spróbował przyjrzeć się znakom, raczej ich nie znał, ale tak samo wydawało mu się że nie znał znaków, które pokazał mu demon, a służących do przemienienia ludzi i żywiołaków. Wydawały się jednak bardzo podobne... Próbował je rozczytać, chociaż rezultatów nie był pewien, czy były to imiona smoków, czy też może to, czego dokonały. Starając się je rozszyfrować wędrował korytarzem wgłąb, mijając po drodze historię. Na samym końcu był pusty piedestał, a przed nim spora skrzynia. Całe to podziemie było dziełem ludzkich rąk. Było to dość zastanawiające, za jego czasów nie żyli z ludźmi w aż tak dobrych stosunkach. Podszedł do skrzyni i sprawdził jej zawartość. Skrzynia nie chciała się otworzyć. Byłą zrobiona dziwnego metalu... Kaisstrom przyjrzał się jej, szukał dziurki od klucza lub czegoś podobnego, potem zaczął się rozglądać za czymś, co by mogło ją otworzyć. Znalazł tylko wklęsłe kształty łap na piedestale. Uśmiechnął się i wszedł na piedestał, nie był pewien czy jest godny, ani czy to mądry pomysł, ale był jednym z niewielu pozostałych na Ranecie smoków. po chwili dopasował łapy do wklęśnięć. Pasowały idealnie. Zarówno rozstaw jak i rozmiar samych wklęsłości. Jakby były robione pod niego. Kaisstrom poczuł, ze pod pomnikiem jest nieco miejsca na energię lodu... Smok przelał tyle energii lodu, żeby wypełnić miejsce, które tam było. Równo i do pełna, na tyle miał ją już dawno opanowaną. Zwłaszcza jeśli nie musiał się śpieszyć. Piedestał zgrzytnął i jego krawędzie zabłysły, coś działo się w środku. Kaisstrom poczekał aż proces dobiegnie końca, przyglądając mu się dokładnie. Tymoteusz: Coś zaczęło go łaskotać w łapy... Smok podniósł je żeby przekonać się co to. Pod jego nogami rósł kamień... Zeskoczył z podestu. Zastanawiał się czy nie stworzył sobie właśnie pomnika za życia. Powstał przed nim jego pomnik i pojawiła się inskrypcja. Skrzynia przed nim otworzyła się z głośnym kliknięciem. W środku był spory kamień opisany symbolami. Błyszczał od wypełniającej go magii.. Kaiss wziął kamień do łapy, spróbował go zbadać. Nie był do końca pewien co to za komnata, ale była jedną wielką niespodzianką. Możliwe że wykonanie rękoma ludzkimi to pozory i były to po prostu ludzkie formy smoków, nie był niczego pewien. Coś zgrzytnęło wewnątrz. Kamień rozpadł się, wdrażając do umysłu Kaisstroma wiedzę jak odczytywać ten dziwny alfabet... Kaistrom poczuł, że rola kamienia nie jest zakończona. Warto było go zachować. Kaiss zabrał go ze sobą, a przynajmniej to na co się rozpadł. Zaczął testować nowa wiedzę, zaczynając od rozczytania inskrypcji pod swoim własnym pomnikiem a następnie przechodząc do innych. Gdy zbliżał się do wyjścia poczuł, jak kamień drży. Jeśli Kisstrom opuści teren tej "sali pamięci" to kamień się rozpadnie. Zamiast wyjść, postanowił najpierw rozczytać inskrypcje, których wcześniej nie był w stanie. Zastanawiał się tez czy zostawienie kamienia tutaj cokolwiek by zmieniło. Na tablicach były osiągnięcia i zasługi poszczególnych smoków. Kaisstrom znalazł też parę pustych piedestałów. Znaczy po nim będą jeszcze jakieś warte odnotowania smoki... i coś musi przekazać im wiedzę o języku w jakim opisane dzieje smoków... z tablicy z przodu wynikało, że ten język to starosmoczy... Kaisstrom odłożył kamień do skrzyni. System faktycznie był całkiem sensowny, zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń. Wyszedł na spokojnie z komnaty, miał zamiar tu wrócić za jakiś czas. Na chwile obecną chciał znaleźć cokolwiek, co mogło być przydatne, lub zawierać w sobie jakąś wiedzę, zgromadzona przez smoki w koloni, która obecnie świeciła zupełna pustka. Coś zgrzytnęło, gdy Smok się oddalił. Gdy się obejrzał komnata znikła... Moze za szybko z niej wyszedł, może miał się jedynie nauczyć języka, ciężko było powiedzieć. Miał jednak podejrzenia że jeszcze kiedyś może się na nią natknąć.
Ruszył korytarzami w dól. Panowała tam zupełna cisza. Były puste i martwe... Niczego więcej się nie spodziewał, ale rozglądał się za czymkolwiek co pozostało. Poza salą pamięci, mogło się zdarzyć że uda się znaleźć cokolwiek, co należało kiedyś do starszych smoków. Z przybyciem białych smoków, które miały się za jakiś czas wykluć, była szansa na ponowne ożywienie tego miejsca. Chociaż tym razem na pewno wzmocniłby je pod względem zabezpieczeń na wypadek ataku. Gdy już chciał opuścić głębszą część tuneli miał wrażenie, ze kątem oka dostrzegł błysk... Ruszył w kierunku tego, co mu mignęło w kącie oka, szukał czegokolwiek więc chciał też zbadać, cokolwiek, co by mu wpadło w oko. Wygrzebał po chwili metalową kroplę... jakby zrobioną ze srebra... Zastanawiał się co to mogło być, rozejrzał się dookoła, czy nie była to kropla czegokolwiek, a następnie spróbował zbadać ją drugim wzrokiem. Wewnątrz zamknięta była jakaś moc... ale smok nie dął rady jej zidentyfikować. Kropla byłą ze srebra. Było to zastanawiające, nie pasowała do żadnej z tych, jakie udało mu się poznać, dzięki kulkom Zbrojmistrza, albo zwyczajnie nie był w stanie przebić się zmysłami przez jej osłonę. Schował ją przy sobie i ruszył na dalsze poszukiwania. Nie udało mu się znaleźć nic więcej, więc spróbował zająć się srebrną łzą. Skoncentrował się na niej i najpierw tchnął w nią nieco energii lodu, potem wiatru i poczekał czy nie da to jakichś efektów. Metal nie poddawał się ładowaniu energią. Widocznie miał być z założenia szczelnym kontenerem... Spróbował zarysować go pazurem. Póki co, nie chciał jeszcze próbować topić łezki, ale rozważał tą opcję, w końcu znalazł ją w smoczej koloni. Metal był bardzo odporny. Nie powstała nawet rysa. Smok pokręcił głową, najpierw spróbował powiedzieć "otwórz się" normalnie, później po smoczemu i starosmoczemu. Dopiero gdyby to nie pomogło, zionął ogniem. I w żadnym wypadku nie uzyskał żadnych zmian... łza oparła się nawet smoczemu ogniowi. Niezadowolony z wyniku schował łzę. Rozejrzał się za wskazówkami dookoła, ale o ile ich nie znalazł, przeniósł się na wyspę martwej furii. Tamtego miejsca też jeszcze za dobrze nie sprawdził.
Jedyne co znalazł na wysepce, to kula, która była odpowiedzialna za barierę strzegącą wcześniej tego miejsca. Samo w sobie było ciężkie do znalezienia i fizycznie problematyczne do zdobycia, góry, mgła i do tego bariera powinny zapewnić chociaż iluzję bezpieczeństwa. Kaiss naładował kulę, w celu zabezpieczenia wyspy. Miejsce miało być bezpieczne i działać jako ewentualne schronienie, gdyby jakiegoś potrzebował. Następnie skoczył na ziemie elfów, odnaleźć starszą, obiecał jej że wpadnie ponownie na herbatkę, miał zamiar dotrzymać słowa. Już niedługo w ludzkiej postaci spacerował w kierunku jej mieszkania. Wypił na spokojnie herbatkę i spędził nieco czasu na przyjemnej rozmowie, wypytując między innymi o to jak miewają się jej elfy, zwłaszcza te, obdarzone mocą wiatru. Następnym miejscem, które chciał odwiedzić, był obóz magów, tuż przy kanionie.
Uranos najwyraźniej już tam musiał zawitać, bo gdy Kaisstrom przybył an miejsce magowie właśnie ćwiczyli przywoływania istot przypominających małe tornada. O tym nie pomyślał, przyjrzał się temu jak to robią i sam spróbował. Nie było to specjalnie trudne. Kaisstrom szybko przywołał trzy takie. Zastanawiał się czy była to słabsza forma żywiołaków, czy coś innego. Poszedł na poszukiwanie kilku odpoczywających magów.
- Udało wam się coś wynaleźć w ostatnim czasie? Zdaje się że ja dostałem przymusowy urlop na krótki okres. - uśmiechnął się do siedzących.
- Taaa, metodę na szybki przekaz mocy i bombę teleportacyjną - odparł mag.
- Możecie mi to zaprezentować? Zdaje się że się przyda, Uranos zdaje się już z wami rozmawiał, więc wiecie co się szykuje za kilka tygodni. - powiedział smok.
- Jasne - odparli magowie. - Chodźmy an bok - mruknął jeden, śmiejąc się. Kaisstrom ruszył za nimi, zobaczyć co ciekawego wymyślili. Mag stworzył sporą kulę energii, która nagle zniknęła. Dwieście metrów dalej natomiast coś eksplodowało.
- Czyli właściwie tworzycie eksplodującą energie i ja teleportujecie... zmieniacie ja w eksplodującą przed czy po teleportacji? - zapytał o szczegóły.
- Po - odparł mag.
- Czyli jeśli straci się kontrole nad wysyłanym ładunkiem, można nie być w stanie go zdetonować? - zaciekawił się, opcja była bardzo dobra, ale miała prawdopodobnie pewne minusy. Mimo tego, spróbował samemu wykonać podobnej detonacji. Postarał się o stworzenie niewielkiego ładunku. Chciał ćwiczyć a nie działać ofensywnie, na chwilę obecną bardziej potrzebował finezji niż brutalnej siły. Dał radę bez problemu. Było to dość proste po tym jak widizął jak robił to mag. Popracowal nieco nad tym. Ćwiczył jak najmniejszymi ładunkami jakie tylko zdołał stworzyć. Chciał lepiej kontrolować moc, która juz posiadal. Po kilku godzinach przeszedł się po calym obozie, sprawdzić jak nastroje wsród magów. Sytuacja zmieniła sie jedynie o tyle, że Skaza zniknal a czekaly ich większe tarapaty. Mieli jeszcze trochę terenu do przejęcia i uporządkowania. Nastroje były bardzo dobre, wszyscy wydawali się być mocno rozpędzeni w pracach, nie dziwiło go to w sumie, jakby nie patrzeć, całkiem niedawno mieli boskie objawienie, takie rzeczy zazwyczaj pomagają zmotywować do działania. Był najwyższy czas rozpocząć urlop na poważnie. Zmienił postać na ludzką i upodobnił się strojem do jednego z magów. Chwilę później spacerował już oświetloną ulicą Cytadeli.
Całe miasto było tej nocy zalane światłami, muzyką, radością i piwem. W międzyczasie ktoś wmieszał jeszcze sporą porcję mięsa i często niezręczne sytuacje, które pod wpływem alkoholu zdawały się zazwyczaj uchodzić na sucho. Na początku przysiadł sobie niedaleko fontanny, popijając piwo, w smaku może nie było najlepsze, ale zaczynało się po nim dziwnie kręcić w głowie. Noc była dość ciepła jak dla niego, więc przywołał delikatny wietrzyk, który sprowadził do niego kilka ptaków i poruszył sukienkami kilku dziewczyn przechodzących niedaleko. Po kilku kolejnych kuflach w głowie mu już całkiem wirowało, nie był pewien czy od samego alkoholu, czy od tego że któraś z dziewczyn zaciągnęła go do tańca. Reszta wieczora była zasnuta oparami gęstszymi niż wyspa martwej furii. Obudził się rano, z śliczną dziewczyną obok siebie, dość ciekawymi wspomnieniami i... bólem głowy. Teraz już wiedział co to kac, ćmienie w czaszce i nieprzyjemny posmak w ustach na pewno nie były czymś, co chciałby czuć częściej.
- Jak to dobrze że mam urlop od ratowania świata. - mruknął cicho i ulotnił się, zostawiając śpiącą dziewczynę w łóżku. Przeniósł się do głównego budynku cytadeli i poszukał Edwarda. Znalazł go w gabinecie pogrążonego nad planami i mapami. Uranos zarządził kolonizację wszystkich nowo odbitych terenów i kontynentów. Co właściwie było kontynuacją zaleceń Kaissa sprzed bitwy ze Skazą. Tyle że tym razem na gigantyczną skalę. Zostawił go więc i poprosił Vermona o zgodę na wizytę, chciał sprawdzić jak się ma poszkodowany behemot.
Druid nie miał więc przeciwko, więc smok zajrzał na kontynent. Pośród lasów wyrosła góra futra, która miała na ramieniu gigantyczną konstrukcję, przypominającą niedokończoną łódź. Miało to zająć trochę czasu, ale futrzak zdawał się być pocieszony faktem, że połączenie kończyny w ogóle będzie możliwe. Kaiss życzył mu szybkiego powrotu do zdrowia i porozmawiał z Vermonem odnośnie sytuacji po ewentualnym padnięciu bariery, ale ten zdawał się nie przejmować tym zbytnio, kwestię ewentualnego sojuszu defensywnego, też uznał za ewentualny element do rozpatrzenia później i najprawdopodobniej zupełnie niepotrzebny. Smok zostawił więc druida jego medytacjom na polanie i wrócił na archipelag, jemu tez by się przydało coś podobnego. Znalazł sobie najwyższy szczyt i przygotował wierzchołek na tyle, żeby móc spokojnie się na nim umościć. Rozpoczął swoje własne medytacje, zarówno nad ostatnimi miesiącami, jak i nad wspomnieniami demonicy. W międzyczasie czytał też książkę, którą dostał od Darkninga, był najwyższy czas ją dokończyć. Dwa dni minęły na rozmyślaniach i puszczaniu umysłu z wiatrami, na wycieczki, aż w końcu ponownie zebrał się za zwiedzanie. Obleciał archipelag, rzucił również okiem na nowe kontynenty, ale to były tylko przelotne widoki. Skoncentrował się na szklanym labiryncie, który niedawno przeszli z Adelajdą na skróty. Teraz przedstawiał sobą nieco przyjemniejszy widok. Zastygłe wodospady, pętle ognia, światło rozszczepione na wspaniałe kolory, przedziwne formacje kryształów. Kaiss zwiedzał sobie całe miejsce na spokojnie, przez nikogo nie poganiany. Kiedy miał już dość, ruszył przekąsić krowę pieczoną na smoczym ogniu w cytadeli i zakopać się w jakiejś bibliotece. Poprosił Darkninga i Uranosa o kilka książek, chciał dowiedzieć się więcej o barierach, wiatrach, smokach i tym podobnych rzeczach. Zwłaszcza że udało mu się w końcu przebrnąć przez tomiszcze o mocach i jej rodzajach. Smokowi ponownie udało się przyprawić bóstwo wiatru o śmiech, kiedy okazało się że srebrna łza, którą udało mu się znaleźć, zawiera Domenę Ucieczki. Tak więc ostatnie dni przymusowego urlopu minęły mu na lekturze, obżarstwie i spaniu. Szczerze wątpił czy uda mu się zaznać którejś z tych rozkoszy ponownie w nadchodzących tygodniach.
W tym czasie wszystko toczyło się swoim torem, bez ingerencji Kaisstroma. Jego rodzeństwo odpoczywało podobnie jak on, Thera pomogła nieco przy odkopywaniu obiektów, żywiołaki i ludzie współpracowali, umacniali i kolonizowali. Wszystko jakoś sprawnie się toczyło, zwłaszcza ludzie byli jakby pełni nowych sił, widząc koniec Skazy i pokrzepieni faktem, że ich bóstwo jest z nimi.
Echa bitwy i wyładowań energii przebrzmiały i wszyscy powoli wracali do domów, ranny behemot na Gerthan a cała reszta z powrotem na Ranetę. Miał zamiar porozmawiać z Adelajdą na temat zwrócenia przysługi za deszcz, który pomógł wzmocnić plony, ale ta machnęła tylko ręką. Wszyscy byli bardziej w nastroju na świętowanie niż na omawianie ważniejszych spraw. Kaisstrom miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia, przeniósł się na Wyspę Świątynną, musiał podyskutować z przełożonym.Skoncentrował się na energii w jej wnętrzu.
- Można powiedzieć że się udało. - rzucił.
- Ano można - Białowłosy mężczyzna siedzący na postumencie swojego własnego pomnika wyszczerzył się. Uranos zeskoczył na podsadzkę i podszedł do smoka. - Kawał dobrej roboty.
- Na szczęście dostaliśmy nieco niespodziewanej pomocy, wybraniec Harmony nieco się na początku oburzył, ale raczej powinniśmy się z tego cieszyć. - rzucił smok. - Przyjrzał się bliżej Uranosowi, zdawało się że to właśnie on. - Jakieś sugestie na teraz odnośnie zabezpieczenia świata? Bariera ma ponoć paść za trzy tygodnie, w tym czasie powinniśmy spokojnie uporządkować najbliższe kontynenty i wszystko na archipelagu, odkopać co się da. Tylko nie wiem czy to starczy. - smok przysiadł na zadzie niedaleko.
- Rozejrzę się za domenami, które jeszcze możemy sobie zagarnąć. Muszę rozmówić się z bóstwami - powiedział Uranos. - Trzeba obwarować to co mamy i przejąć cały archipelag do końca. Zakrzątnę się też wokół magów. Tobie proponuję dać sobie spokój na tydzień. Razem z resztą bogów uznaliśmy, ze potrzebujecie czasu, by się rozluźnić. My zajmiemy się grzecznościami i formalnościami w tym czasie - powiedział Uranos. - Wiec przymusowy urlop, Kaisstromie - poklepał smoka po łapie.
- Taki jak dla jednego z behemotów, w sumie przyda się chyba. Magowie mieli ostatnio trochę eksperymentować, więc może coś wymyślili. Na terenie archipelagu jest dojście do domeny mroku, którą pozwoliłem zabezpieczyć Darkningowi. W zamian miał przekazać po oczyszczeniu wszelkie artefakty stamtąd. Myślę że pierwsze co zrobię, to się wyśpię. - powiedział spokojnie Kaiss.
- Dobry pomysł - odparł Uranos. - A domena mroku to domena Zarimów. To moc stworzona przez nich, lepiej się jej nie tykać, chociaż niektórzy mogliby próbować się połasić - mruknął. - Spij dobrze - dodał.
- Dlatego pozwoliłem im ją zabezpieczyć bez wtrącania się, jakiś artefakt czy dwa za friko może wpadnie przy okazji. Hmm właściwie, to ty powinieneś wiedzieć co to za amulet. - Tu pokazał bóstwu amulet, który nosił na szyi a którego zastosowania do tej pory nie mógł rozgryźć. - Pomyślnych wiatrów. Chociaż tobie akurat chyba życzyć tego nie trzeba. - wyszczerzył się w uśmiechu smok i ruszył na dziedziniec położyc się spać w słońcu. Właściwie mógł przedstawić wiernym ich bóstwo, ale skoro miał tydzień wolnego, sen był bardziej kuszący. Uranos spojrzał na amulet i zaśmiał się, gdy obiekt powoli znikał.
- Zawierał domenę Przestworzy - powiedział.
- No to można powiedzieć że miałem ją pod nosem. - mruknął smok. - Faktycznie muszę się wyspać, może się okaże że mam pod ręką więcej takich ciekawostek. - Kaisstrom zwinął się w łuskowatą kulkę na dziedzińcu.
Kaisstrom z rana poleciał do swojego niegdysiejszego domu. Nie spieszyło mu się, czekało go tam wiele nieciekawych wspomnień, zwłaszcza okoliczności w jakich je opuszczał. Zszedł do systemu jaskiń i zaczął teleportować resztki smoków, które padły w trakcie obrony koloni. Przenosił je na skały i zamieniał w lodowe rzeźby oddechem, tak że wyglądały prawie jak żywe, chociaż stworzone z bloku lodowego kryształu. Miejscami musiał dodawać całe kończyny lub fragmenty w miejsce śmiertelnych ran, ale to mu nie przeszkadzało. Dopiero kiedy skończył wszedł ponownie do tuneli sprawdzić je wszystkie. Znalazł po chwili poszukiwań tunel, którego nie widział wcześniej... wyglądało to jakby odsłoniło go niedawne osuniecie ziemi. Zaciekawiony wszedł w niego, ale najpierw sprawdził czy nie ma tam żadnych przykrych niespodzianek. Tunel wydawał się być bardzo stary. Wewnątrz smok znalazł masę różnego rodzaju tablic... były na nich dziwne znaki, a nad nimi stały posągi... smoków. Wyglądało to raczej na salę pamięci. Spróbował przyjrzeć się znakom, raczej ich nie znał, ale tak samo wydawało mu się że nie znał znaków, które pokazał mu demon, a służących do przemienienia ludzi i żywiołaków. Wydawały się jednak bardzo podobne... Próbował je rozczytać, chociaż rezultatów nie był pewien, czy były to imiona smoków, czy też może to, czego dokonały. Starając się je rozszyfrować wędrował korytarzem wgłąb, mijając po drodze historię. Na samym końcu był pusty piedestał, a przed nim spora skrzynia. Całe to podziemie było dziełem ludzkich rąk. Było to dość zastanawiające, za jego czasów nie żyli z ludźmi w aż tak dobrych stosunkach. Podszedł do skrzyni i sprawdził jej zawartość. Skrzynia nie chciała się otworzyć. Byłą zrobiona dziwnego metalu... Kaisstrom przyjrzał się jej, szukał dziurki od klucza lub czegoś podobnego, potem zaczął się rozglądać za czymś, co by mogło ją otworzyć. Znalazł tylko wklęsłe kształty łap na piedestale. Uśmiechnął się i wszedł na piedestał, nie był pewien czy jest godny, ani czy to mądry pomysł, ale był jednym z niewielu pozostałych na Ranecie smoków. po chwili dopasował łapy do wklęśnięć. Pasowały idealnie. Zarówno rozstaw jak i rozmiar samych wklęsłości. Jakby były robione pod niego. Kaisstrom poczuł, ze pod pomnikiem jest nieco miejsca na energię lodu... Smok przelał tyle energii lodu, żeby wypełnić miejsce, które tam było. Równo i do pełna, na tyle miał ją już dawno opanowaną. Zwłaszcza jeśli nie musiał się śpieszyć. Piedestał zgrzytnął i jego krawędzie zabłysły, coś działo się w środku. Kaisstrom poczekał aż proces dobiegnie końca, przyglądając mu się dokładnie. Tymoteusz: Coś zaczęło go łaskotać w łapy... Smok podniósł je żeby przekonać się co to. Pod jego nogami rósł kamień... Zeskoczył z podestu. Zastanawiał się czy nie stworzył sobie właśnie pomnika za życia. Powstał przed nim jego pomnik i pojawiła się inskrypcja. Skrzynia przed nim otworzyła się z głośnym kliknięciem. W środku był spory kamień opisany symbolami. Błyszczał od wypełniającej go magii.. Kaiss wziął kamień do łapy, spróbował go zbadać. Nie był do końca pewien co to za komnata, ale była jedną wielką niespodzianką. Możliwe że wykonanie rękoma ludzkimi to pozory i były to po prostu ludzkie formy smoków, nie był niczego pewien. Coś zgrzytnęło wewnątrz. Kamień rozpadł się, wdrażając do umysłu Kaisstroma wiedzę jak odczytywać ten dziwny alfabet... Kaistrom poczuł, że rola kamienia nie jest zakończona. Warto było go zachować. Kaiss zabrał go ze sobą, a przynajmniej to na co się rozpadł. Zaczął testować nowa wiedzę, zaczynając od rozczytania inskrypcji pod swoim własnym pomnikiem a następnie przechodząc do innych. Gdy zbliżał się do wyjścia poczuł, jak kamień drży. Jeśli Kisstrom opuści teren tej "sali pamięci" to kamień się rozpadnie. Zamiast wyjść, postanowił najpierw rozczytać inskrypcje, których wcześniej nie był w stanie. Zastanawiał się tez czy zostawienie kamienia tutaj cokolwiek by zmieniło. Na tablicach były osiągnięcia i zasługi poszczególnych smoków. Kaisstrom znalazł też parę pustych piedestałów. Znaczy po nim będą jeszcze jakieś warte odnotowania smoki... i coś musi przekazać im wiedzę o języku w jakim opisane dzieje smoków... z tablicy z przodu wynikało, że ten język to starosmoczy... Kaisstrom odłożył kamień do skrzyni. System faktycznie był całkiem sensowny, zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń. Wyszedł na spokojnie z komnaty, miał zamiar tu wrócić za jakiś czas. Na chwile obecną chciał znaleźć cokolwiek, co mogło być przydatne, lub zawierać w sobie jakąś wiedzę, zgromadzona przez smoki w koloni, która obecnie świeciła zupełna pustka. Coś zgrzytnęło, gdy Smok się oddalił. Gdy się obejrzał komnata znikła... Moze za szybko z niej wyszedł, może miał się jedynie nauczyć języka, ciężko było powiedzieć. Miał jednak podejrzenia że jeszcze kiedyś może się na nią natknąć.
Ruszył korytarzami w dól. Panowała tam zupełna cisza. Były puste i martwe... Niczego więcej się nie spodziewał, ale rozglądał się za czymkolwiek co pozostało. Poza salą pamięci, mogło się zdarzyć że uda się znaleźć cokolwiek, co należało kiedyś do starszych smoków. Z przybyciem białych smoków, które miały się za jakiś czas wykluć, była szansa na ponowne ożywienie tego miejsca. Chociaż tym razem na pewno wzmocniłby je pod względem zabezpieczeń na wypadek ataku. Gdy już chciał opuścić głębszą część tuneli miał wrażenie, ze kątem oka dostrzegł błysk... Ruszył w kierunku tego, co mu mignęło w kącie oka, szukał czegokolwiek więc chciał też zbadać, cokolwiek, co by mu wpadło w oko. Wygrzebał po chwili metalową kroplę... jakby zrobioną ze srebra... Zastanawiał się co to mogło być, rozejrzał się dookoła, czy nie była to kropla czegokolwiek, a następnie spróbował zbadać ją drugim wzrokiem. Wewnątrz zamknięta była jakaś moc... ale smok nie dął rady jej zidentyfikować. Kropla byłą ze srebra. Było to zastanawiające, nie pasowała do żadnej z tych, jakie udało mu się poznać, dzięki kulkom Zbrojmistrza, albo zwyczajnie nie był w stanie przebić się zmysłami przez jej osłonę. Schował ją przy sobie i ruszył na dalsze poszukiwania. Nie udało mu się znaleźć nic więcej, więc spróbował zająć się srebrną łzą. Skoncentrował się na niej i najpierw tchnął w nią nieco energii lodu, potem wiatru i poczekał czy nie da to jakichś efektów. Metal nie poddawał się ładowaniu energią. Widocznie miał być z założenia szczelnym kontenerem... Spróbował zarysować go pazurem. Póki co, nie chciał jeszcze próbować topić łezki, ale rozważał tą opcję, w końcu znalazł ją w smoczej koloni. Metal był bardzo odporny. Nie powstała nawet rysa. Smok pokręcił głową, najpierw spróbował powiedzieć "otwórz się" normalnie, później po smoczemu i starosmoczemu. Dopiero gdyby to nie pomogło, zionął ogniem. I w żadnym wypadku nie uzyskał żadnych zmian... łza oparła się nawet smoczemu ogniowi. Niezadowolony z wyniku schował łzę. Rozejrzał się za wskazówkami dookoła, ale o ile ich nie znalazł, przeniósł się na wyspę martwej furii. Tamtego miejsca też jeszcze za dobrze nie sprawdził.
Jedyne co znalazł na wysepce, to kula, która była odpowiedzialna za barierę strzegącą wcześniej tego miejsca. Samo w sobie było ciężkie do znalezienia i fizycznie problematyczne do zdobycia, góry, mgła i do tego bariera powinny zapewnić chociaż iluzję bezpieczeństwa. Kaiss naładował kulę, w celu zabezpieczenia wyspy. Miejsce miało być bezpieczne i działać jako ewentualne schronienie, gdyby jakiegoś potrzebował. Następnie skoczył na ziemie elfów, odnaleźć starszą, obiecał jej że wpadnie ponownie na herbatkę, miał zamiar dotrzymać słowa. Już niedługo w ludzkiej postaci spacerował w kierunku jej mieszkania. Wypił na spokojnie herbatkę i spędził nieco czasu na przyjemnej rozmowie, wypytując między innymi o to jak miewają się jej elfy, zwłaszcza te, obdarzone mocą wiatru. Następnym miejscem, które chciał odwiedzić, był obóz magów, tuż przy kanionie.
Uranos najwyraźniej już tam musiał zawitać, bo gdy Kaisstrom przybył an miejsce magowie właśnie ćwiczyli przywoływania istot przypominających małe tornada. O tym nie pomyślał, przyjrzał się temu jak to robią i sam spróbował. Nie było to specjalnie trudne. Kaisstrom szybko przywołał trzy takie. Zastanawiał się czy była to słabsza forma żywiołaków, czy coś innego. Poszedł na poszukiwanie kilku odpoczywających magów.
- Udało wam się coś wynaleźć w ostatnim czasie? Zdaje się że ja dostałem przymusowy urlop na krótki okres. - uśmiechnął się do siedzących.
- Taaa, metodę na szybki przekaz mocy i bombę teleportacyjną - odparł mag.
- Możecie mi to zaprezentować? Zdaje się że się przyda, Uranos zdaje się już z wami rozmawiał, więc wiecie co się szykuje za kilka tygodni. - powiedział smok.
- Jasne - odparli magowie. - Chodźmy an bok - mruknął jeden, śmiejąc się. Kaisstrom ruszył za nimi, zobaczyć co ciekawego wymyślili. Mag stworzył sporą kulę energii, która nagle zniknęła. Dwieście metrów dalej natomiast coś eksplodowało.
- Czyli właściwie tworzycie eksplodującą energie i ja teleportujecie... zmieniacie ja w eksplodującą przed czy po teleportacji? - zapytał o szczegóły.
- Po - odparł mag.
- Czyli jeśli straci się kontrole nad wysyłanym ładunkiem, można nie być w stanie go zdetonować? - zaciekawił się, opcja była bardzo dobra, ale miała prawdopodobnie pewne minusy. Mimo tego, spróbował samemu wykonać podobnej detonacji. Postarał się o stworzenie niewielkiego ładunku. Chciał ćwiczyć a nie działać ofensywnie, na chwilę obecną bardziej potrzebował finezji niż brutalnej siły. Dał radę bez problemu. Było to dość proste po tym jak widizął jak robił to mag. Popracowal nieco nad tym. Ćwiczył jak najmniejszymi ładunkami jakie tylko zdołał stworzyć. Chciał lepiej kontrolować moc, która juz posiadal. Po kilku godzinach przeszedł się po calym obozie, sprawdzić jak nastroje wsród magów. Sytuacja zmieniła sie jedynie o tyle, że Skaza zniknal a czekaly ich większe tarapaty. Mieli jeszcze trochę terenu do przejęcia i uporządkowania. Nastroje były bardzo dobre, wszyscy wydawali się być mocno rozpędzeni w pracach, nie dziwiło go to w sumie, jakby nie patrzeć, całkiem niedawno mieli boskie objawienie, takie rzeczy zazwyczaj pomagają zmotywować do działania. Był najwyższy czas rozpocząć urlop na poważnie. Zmienił postać na ludzką i upodobnił się strojem do jednego z magów. Chwilę później spacerował już oświetloną ulicą Cytadeli.
Całe miasto było tej nocy zalane światłami, muzyką, radością i piwem. W międzyczasie ktoś wmieszał jeszcze sporą porcję mięsa i często niezręczne sytuacje, które pod wpływem alkoholu zdawały się zazwyczaj uchodzić na sucho. Na początku przysiadł sobie niedaleko fontanny, popijając piwo, w smaku może nie było najlepsze, ale zaczynało się po nim dziwnie kręcić w głowie. Noc była dość ciepła jak dla niego, więc przywołał delikatny wietrzyk, który sprowadził do niego kilka ptaków i poruszył sukienkami kilku dziewczyn przechodzących niedaleko. Po kilku kolejnych kuflach w głowie mu już całkiem wirowało, nie był pewien czy od samego alkoholu, czy od tego że któraś z dziewczyn zaciągnęła go do tańca. Reszta wieczora była zasnuta oparami gęstszymi niż wyspa martwej furii. Obudził się rano, z śliczną dziewczyną obok siebie, dość ciekawymi wspomnieniami i... bólem głowy. Teraz już wiedział co to kac, ćmienie w czaszce i nieprzyjemny posmak w ustach na pewno nie były czymś, co chciałby czuć częściej.
- Jak to dobrze że mam urlop od ratowania świata. - mruknął cicho i ulotnił się, zostawiając śpiącą dziewczynę w łóżku. Przeniósł się do głównego budynku cytadeli i poszukał Edwarda. Znalazł go w gabinecie pogrążonego nad planami i mapami. Uranos zarządził kolonizację wszystkich nowo odbitych terenów i kontynentów. Co właściwie było kontynuacją zaleceń Kaissa sprzed bitwy ze Skazą. Tyle że tym razem na gigantyczną skalę. Zostawił go więc i poprosił Vermona o zgodę na wizytę, chciał sprawdzić jak się ma poszkodowany behemot.
Druid nie miał więc przeciwko, więc smok zajrzał na kontynent. Pośród lasów wyrosła góra futra, która miała na ramieniu gigantyczną konstrukcję, przypominającą niedokończoną łódź. Miało to zająć trochę czasu, ale futrzak zdawał się być pocieszony faktem, że połączenie kończyny w ogóle będzie możliwe. Kaiss życzył mu szybkiego powrotu do zdrowia i porozmawiał z Vermonem odnośnie sytuacji po ewentualnym padnięciu bariery, ale ten zdawał się nie przejmować tym zbytnio, kwestię ewentualnego sojuszu defensywnego, też uznał za ewentualny element do rozpatrzenia później i najprawdopodobniej zupełnie niepotrzebny. Smok zostawił więc druida jego medytacjom na polanie i wrócił na archipelag, jemu tez by się przydało coś podobnego. Znalazł sobie najwyższy szczyt i przygotował wierzchołek na tyle, żeby móc spokojnie się na nim umościć. Rozpoczął swoje własne medytacje, zarówno nad ostatnimi miesiącami, jak i nad wspomnieniami demonicy. W międzyczasie czytał też książkę, którą dostał od Darkninga, był najwyższy czas ją dokończyć. Dwa dni minęły na rozmyślaniach i puszczaniu umysłu z wiatrami, na wycieczki, aż w końcu ponownie zebrał się za zwiedzanie. Obleciał archipelag, rzucił również okiem na nowe kontynenty, ale to były tylko przelotne widoki. Skoncentrował się na szklanym labiryncie, który niedawno przeszli z Adelajdą na skróty. Teraz przedstawiał sobą nieco przyjemniejszy widok. Zastygłe wodospady, pętle ognia, światło rozszczepione na wspaniałe kolory, przedziwne formacje kryształów. Kaiss zwiedzał sobie całe miejsce na spokojnie, przez nikogo nie poganiany. Kiedy miał już dość, ruszył przekąsić krowę pieczoną na smoczym ogniu w cytadeli i zakopać się w jakiejś bibliotece. Poprosił Darkninga i Uranosa o kilka książek, chciał dowiedzieć się więcej o barierach, wiatrach, smokach i tym podobnych rzeczach. Zwłaszcza że udało mu się w końcu przebrnąć przez tomiszcze o mocach i jej rodzajach. Smokowi ponownie udało się przyprawić bóstwo wiatru o śmiech, kiedy okazało się że srebrna łza, którą udało mu się znaleźć, zawiera Domenę Ucieczki. Tak więc ostatnie dni przymusowego urlopu minęły mu na lekturze, obżarstwie i spaniu. Szczerze wątpił czy uda mu się zaznać którejś z tych rozkoszy ponownie w nadchodzących tygodniach.
W tym czasie wszystko toczyło się swoim torem, bez ingerencji Kaisstroma. Jego rodzeństwo odpoczywało podobnie jak on, Thera pomogła nieco przy odkopywaniu obiektów, żywiołaki i ludzie współpracowali, umacniali i kolonizowali. Wszystko jakoś sprawnie się toczyło, zwłaszcza ludzie byli jakby pełni nowych sił, widząc koniec Skazy i pokrzepieni faktem, że ich bóstwo jest z nimi.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Wszyscy; Po bitwie
Amber zaczęła się śmiać. Wbrew temu co krzyczał Keth, prawdopodobnie rozgoryczony tym, że to nie oni posłali Skazę na wieczny spoczynek, wilkołaczyca triumfowała. Skaza w ostatnich momentach swojej egzystencji się bał. Co za ironia... A przez ironię często dokonuje się najokrutniejsza zemsta. Ten, który siał strach wszędzie, gdzie się pojawił i nigdy miał nie poznać tego uczucia, bał się w swych ostatnich chwilach bardziej niż wilkołacze szczenięta, gdy były mordowane przez sługi tego wynaturzenia.
Nie przejmowała się odniesionymi obrażeniami - nie były groźne dla życia. Blizny będą jej przypominać tę chwilę, gdy Skaza sam stał się dla niej źródłem mocy. Będzie je nosić z dumą. Śmiech wilkołaczycy niósł się daleko. Wyrażał wszystkie jej emocje. A może właśnie ich brak? Śmiech był pusty, nie było w nim radości. Był triumf, była ironia. Amber pozbierała się na ile mogła, gdy tylko się uspokoiła. Wiedziała, że to nie koniec. Wierzyła w złe przeczucia Carmen, należało się przygotować na cokolwiek co jeszcze mogło chcieć zagrozić temu światu. Pewnie Podróżnik, z którym bił się Keth, i który obserwował ją podczas oczyszczania pozostałych kontynentów poza Milgasią, obserwował także dzisiejszy spektakl. Rozorana promieniem Skazy twarz zaliczała się w skali wilkołaczycy do draśnięć. Ani nie uniemożliwiało to chodzenia, ani walki...
Amanda wykrzywiła twarz w grymasie bólu i podniosła się z podłogi, aby doskoczyć do wyświetlaczy i zobaczyć co się dzieje. Mogła się spodziewać wszystkiego, więc bardzo się ucieszyła, gdy zobaczyła koniec istnienia skazy. Obecność Dekantropian jednak ją zaskoczyła. Podobno mieli się wycofać. Czyżby tylko udawali, aby udało im się zaskoczyć przeciwnika? Trzeba przyznać, że wybrali na to dobry moment... z pewnością dobry dla siebie. Tak, czy inaczej skaza został ostatecznie pokonany i to się teraz liczyło najbardziej.
Wywołany zwycięstwem uśmiech nie schodził z twarzy Amandy, mimo iż miała ranę szarpaną na prawej ręce, sięgająca od nadgarstka aż po bark. Bolało i krwawiło, ale nie było groźne. Podejrzewała, że promień którym oberwała zranił i innych po drodze, więc nie spieszyło jej się z otrzymywaniem pomocy.
“Enkelio, zajrzyj do mnie w wolnej chwili” przekazała, bo mimo wszystko rana krwawiła i bolała.
Rozdarty na ręce kostium od Sotora też wymagał naprawy. Amanda spróbowała nakazać mu zmienić kształt, aby zatamował krwawienie i udało się. Kostium sam zaczął się naprawiać i dobrze opatrzył ranne ramię Amandy.
Smok był zaskoczony, to prawda, z drugiej strony wolał stracić szpony pozbywając się Skazy i patrzeć jak Darkning z zarimami wykańcza paskudztwo, niż zginąć.
Vermon został już teleportowany na miejsca, gdzie byli ranni, ale okazało się, że ran po promieniu nie da się nijak usunąć. Blizny nigdy nie będą wyglądać ładnie, nie zagoją się jak powinny. Amber miała o tyle szczęście, że otrzymała ranę w postaci potwora, więc w ludzkiej postaci nie było śladów po ciosie.
Najbardziej niepocieszony był młodszy behemot, który w wyniku ataku promieniami stracił rękę. Vermon jednak stwierdził, że ucięta kończyna może zostać przytwierdzona. Będzie z tym niezły problem, ale po dłuższym czasie powinno dać radę coś z tym zrobić.
Gdy Amber przyjęła ludzką formę szczerze zdumiało ją to, że nie pozostał ślad po ciosie. Przywykła do tego, że wszelkie blizny pozostawały na ciele wilkołaka bez względu na formę jaką przyjmie. Skrzywiła się do swoich myśli. Albo nie była już w ogóle wilkołakiem, albo postać potwora rządziła się jakimiś swoimi, niezrozumiałymi dla Amber zasadami. W każdym razie na pewno mogła zapomnieć w takim wypadku o pamiątce ze starcia. Postać potwora wykorzystywała tylko w walce. Westchnęła ciężko. Zabrała swój miecz, który w tej bitwie przysłużył jej się bardziej niż mogła się tego po nim spodziewać i zamocowała go ponownie na swoich plecach.
Nawiązała łączność z pozostałymi wybrańcami: “No to po wszystkim” odezwała się.
“Ładnie nam szła współpraca, dobra robota” przekazała Amanda do wszystkich.
“A jakże” zaśmiała się Shalya. “Wszyscy cali, nie?” zapytała.
“Cali, cali” odparł Keth. “Wszystkim się tylko trochę oberwało” dodał. “Odetchnąłem z ulgą, wierzcie mi”
“Keth, wszystko w porządku?” spytała Amanda mężczyzny, wysyłając myśl już indywidualnie, tylko do niego.
“Taa, tylko to zakończenie było... zaskakujące” odparł mężczyzna.
“Pamiętajcie o Podróżniku. Trzeba będzie drania dorwać. Mam nadzieję, że uda się to zrobić zanim sprawi, że spadnie nam na głowy coś nowego” mruknęła Amber do wszystkich. Od dawna, od kiedy tylko Darkning i Keth podzielili się z nią informacjami na jego temat, drań był na jej liście pod numerem drugim. Właśnie awansował na pierwsze, kiedy tylko zniknął z niej Skaza.
“Trzeba będzie się zań zabrać” mruknął Keth. Wtedy do konwersacji wtrącił się nie kto inny jak Darkning.
“Macie jakieś 3 tygodnie spokoju” poinformował. “Coś umożliwiło Skazie podpięcie się do Czwartej Bariery. Podtrzymujemy ją, ale nie damy rady tego robić długo. Po upadku tej bariery dostęp do naszego świata otrzymają wszyscy, którzy znają jego lokalizację, więc alternatywni bożkowie, upiory, dżiny i inne mniej lub bardziej magiczne tałatajstwo, które uważa, że ma prawa do przebywania i rządzenia tym wymiarem”.
“Jak można tę barierę naprawić? O ile można” spytała Amber krzywiąc się. Trzy tygodnie to było mało czasu... Ale może starczy na wyszukanie kolejnych artefaktów i źródeł mocy, by przygotować się na nowe niebezpieczeństwa. A na pewno by móc wreszcie zabić Podróżnika.
“Co to w ogóle za bariery?... Może uda się otworzyć drogę naszym bogom, zanim te padną?” wtrąciła Amanda.
“Nie da się jej tak po prostu naprawić. Ona dopasuje się do wszystkich istot będących w tym świecie przez następne parę miesięcy i powstanie ponownie. Kłopot polega na tym, że ilość mieszkańców wtedy się zwiększy o ile czegoś z tym nie zrobicie” stwierdził Darkning. “Co do bogów wróćcie do świątyń i skontaktujcie się z nimi. Chwila dialogu nie zaszkodzi” mruknął Darkning.
“Kto się założy, że będę w swojej Świątyni prędzej niż wy w swoich?” Amanda nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Darkning miał rację, bogowie ich poinstruują i będą wiedzieć z czym przyjdzie się zmierzyć ich wybrańcom.
“To jak zatrzymać te istoty przed napływem do naszego świata? Jest na to jakiś sposób?” spytała Amber. Już Skaza był takim nadprogramowym i niechcianym bytem.
“Ty już jesteś w swojej” Amber w ogóle nie załapała żartu.
“Ano właśnie” odparła zadowolona Amanda. “Ale odkładając żarty. Nasi bogowie chyba najlepiej powiedzą nam co powinniśmy zrobić, jak i na co się przygotować i w ogóle” dodała.
“Poniekąd. Nie przeceniajcie ich. Po upadku czwartej bariery będą zmuszeni kroczyć wśród śmiertelników. Sugeruję uważać ich za bardzo cennych sojuszników” polecił Darkning. “Jeśli chcieliby od was przejąć ster, to byłby to z ich strony błąd taktyczny. A jakby dało się powstrzymać nadprogramowe istoty przed przybyciem to bym powiedział wam jak to zrobić” Darkning westchnął. “Faktycznie byłoby to o wiele łatwiejsze...”
“Jak to? Dlaczego?” Amanda nie rozumiała jak bogowie, którzy obdarzyli ich taką mocą mogą być... przeceniani.
“Bogowie nie zrobią za ciebie wszystkiego, moja droga” mruknęła Amber. Bogowie w końcu dali wybrańcom narzędzia. I Amber miała nadzieję, że wykorzystała je w tej walce jak najlepiej. Dowie się tego podczas rozmowy z Azariel.
“Bo nie będą w stanie zrobić wszystkiego tego co kiedyś. Bedą w nowej sytuacji...” mruknął Darkning.
“No dobrze... Skoro nie możemy tego zrobić tak by było łatwo i przyjemnie to musimy się za to zabrać jak zwykle. Nauczyliśmy się teraz jak walczyć z przeciwnościami. To teraz wykorzystajmy to doświadczenie” mruknęła Amber do wszystkich. “Wracam do siebie. Musimy się przygotować na zalew nieproszonych gości” dodała. Postawiła sobie i Revenantom portal powrotny na Milgasię. Poza tym upewniła się, że wszystkie jej istoty może spokojnie zebrać i zabrać ze sobą do Azylu... Gorzej jeśli jakiś mocno rozczłonkowany Revenant się jeszcze składał... Wtedy będzie musiała wspomóc go swoją aurą.
Kaisstrom przysłuchiwał się wszystkiemu, jeśli miał zaledwie trzy tygodnie spokoju, musiał się ostro wziąć do roboty i wszystko umocnić oraz uporządkować, kilka stałych ustaleń też by się przydało, nie tylko odnośnie archipelagu.
- Adelajdo, mogę zamienić z tobą później słówko? - mruknął, nadszedł czas omówić wszystko, porządkowanie terenów i wszystkiego co było w zasięgu sił Kaisstroma w pobliżu archipelagu w tym momencie nie wymagało jego uwagi aż do tego stopnia. Sprawdził również jak z żywiołakami, miał zamiar przywrócić do życia wszystkie poległe.
“Tym razem bez pomnika?” zagadała lekko zmartwiona Amanda. Poprzednio odnieśli nieco mniejsze, choć ważne zwycięstwo i postanowili je upamiętnić, jako że była to pierwsza wspólna walka wybrańców. A teraz, gdy pokonali Skazę, po prostu się rozejdą?
“No to wszyscy wracajmy” mruknęła Diana. Keth westchnął. “Porozstawiam odpowiednie portale” zapewnił. “Musimy się przygotować na nadejście kolejnych gości...” skwitował.
“Może umówimy się na jakieś spotkanie? Powiedzmy za dwa tygodnie. Tak, aby przygotować się wspólnie na nadchodzące walki? Ładnie nam dzisiaj poszło, ale zawsze warto popracować nad współpracą na polu bitwy” przekazała Amanda.
„Pomyślimy o tym jak odpoczniemy po walce” odparł Keth.
Wszyscy powoli wracali do siebie, zbierając rannych.
Amber; Azyl
Amber wróciła do Azylu. Na miejscu przyjrzała się jeszcze nowej odmianie Revenantów. Stuknęła jednego z nich palcem.
Revenant obejrzał się i uniósł brew.
- Hmm? - mruknął. Miał niski, lekko wibrujący głos.
- Chwilę mi zajmie przyzwyczajenie się do waszych nowych facjat - powiedziała. Potem zwróciła się do wszystkich Revenantów biorących udział w bitwie - Wszyscy się świetnie sprawiliście. Będziemy teraz mieli niebawem kolejne kłopoty, którymi trzeba się zająć, ale dziś odpoczywajcie - powiedziała. - Bez was to by się nie udało - dodała z uśmiechem.
Revenanci uśmiechali się, ale byli zmęczeni. Wrócili do domów wśród wiwatów i krzyków "widowni". Na kontynentach władanych przez Amber zaczęło się święto...
Amber skierowała się do świątyni Azariel. Po drodze obserwowała ludzi, których mijała. Bitwa ją zmęczyła. Niekoniecznie fizycznie... W końcu ten aspekt jej istoty został udoskonalony przez Carmen i wilkołaczyca nie odczuwała fizycznego zmęczenia. Ale mimo wszystko czuła się nieco ociężała.
Wokół świątyni tłum powoli topniał. Amber jednak specjalnie tego nie czuła. W sumie niósł ją tłum...
Amber pilnowała tylko by tłum nie wyniósł jej na zewnątrz. Nie to przecież było jej celem. Chciała się dostać do środka.
I dostała się. W świątyni było już cicho. Amber stanęła wreszcie na posadzce. Trójka kapłanów skłoniła się jej.
Na twarzy wilkołaczycy pojawił się nieco zmęczony uśmiech. Skinęła kapłanom głową.
- Udało się... - powiedziała cicho. Ruszyła głębiej do wnętrza świątyni słuchając odgłosu swoich kroków.
Niósł się echem... świątynia była dobrze wytłumiona, na zewnątrz mógłby kończyć się świat, a tu byłoby cicho...
Amber stanęła dopiero w okolicach ołtarza.
- Udało się... - powtórzyła nieco głośniej niż poprzednio. - Skaza wreszcie zniknął z tego świata... Nie ma już Skazy... - bąknęła. Sama wydawała się ledwo wierzyć w swoje słowa, mimo że kilka chwil wcześniej zadawała Skazie ciosy mieczem, który teraz ciążył jej na plecach.
- Ano. Czas najwyższy był usunąć to paskudztwo - mruknęła Azariel, stojąca koło Amber. Skrzyżowała ręce na piersiach. - Psuł widoki...
Amber zmieniła postać. Stanęła przed boginią w formie bestii. Uszy miała położone płasko przy czaszce, a łeb trzymała nisko. Jak zrobiłby każdy wilkołak przed kimś, kto stoi wyżej w hierarchii.
- Najwyższy czas... - mruknęła w zamyśleniu. - Jak Skaza dostał się do tego świata? - spytała. Słowa Darkninga mówiące, że ktoś dał Skazie dostęp do Czwartej Bariery zrodziły w Amber przypuszczenie, że Skaza nie pojawił się tutaj samoczynnie...
- Zjawił się, tak jak płomień pojawia się gdy coś rozgrzejesz - odparła Azariel. - Obawiam się jednak, że ktoś mu pomógł. Skaza pełni w Wymiarach ważną funkcję. Nie unicestwiliśmy go zupełnie, może pojawić się gdzie indziej, ale tu już nie da rady... Pojawił się tu niepotrzebnie - mruknęła bogini, poklepując bestię po głowie. - Pamiętaj, by nie okazywać uległości wobec mnie, gdy inni są w pobliżu. Masz moją moc, jesteś moim przedstawicielem wśród ludzi i ich przedstawicielem przede mną. Pełnisz bardzo ważną funkcję i inni nie powinni dostrzegać takich gestów z twojej strony wobec kogokolwiek - dodała i podrapała Amber za uchem. - Tak lubisz, nie? - zapytała.
- Zawdzięczam ci życie. Zawdzięczam ci wszystko. Jesteś jedyna, przed którą odsłonię gardło - powiedziała poważnie. Drapanie za uchem wywołało mruczenie. Wilkołaczyca aż przekrzywiła łeb. Z trudem przyszło jej sformułowanie kolejnej myśli.
- Podróżnik... Spotkałam tu jakiś czas temu Podróżnika. Darkning wspominał, że ta istota lubi tworzyć spektakle, które potem ogląda. Takim spektaklem była dla niego nasza walka ze Skazą... - myśl stojąca za tymi słowami była łatwa do odgadnięcia. Wilkołaczyca podejrzewała, że to ów Podróżnik stoi za całym bałaganem. Także tym, który właśnie nadchodził.
- Podróżnika jest trudno dorwać. Darkning ze swoimi psami gończymi i zasobami nie był w stanie ostatecznie go zabić, a to już coś znaczy - mruknęła bogini, krzywiąc się.
Słowa bogini przywołały u Amber pewne skojarzenie. Na wilczym pysku pojawiło się coś na kształt półuśmiechu.
- Wśród wilkołaków zwykliśmy żartować, że człowiek by dorównać wilkołakowi oswoił sobie wilka i wyhodował w ten sposób psa. Ale nawet najlepiej współpracujący pies i człowiek nie są w stanie się tak zgrać by działać równie skutecznie co wilkołak. Może więc zamiast psów, należało posłać wilkołaki - rzuciła żartem. Westchnęła. - Nie po to walczyliśmy ze Skazą by oddać nasze lądy i naszych ludzi we władanie temu co przylezie po upadku Czwartej Bariery. Będziemy walczyć dalej - mruknęła.
Azariel spojrzała na Amber. Kobieta miała czarne oczy ze złotymi tęczówkami.
- Odpocznij chociaż przez tydzień. Ja potrafię łatwiej przejmować domeny. Czekałam na powrót bardzo długo... czas, bym zabrała się do roboty. Ty z kolei pracowałaś za długo... zarządzam urlop dla ciebie - uśmiechnęła się lekko i mrugnęła do Amber. - Mam też pomysł na pewne usprawnienia u arcyrevenantów. Zabiorę ich ze sobą na "spacerek".
Amber unikała patrzenia prosto w oczy bogini. Patrząc na twarz Azariel raczej skupiała spojrzenie na jej ustach. Nie planowała mimo wszystko sprzeciwiać się bogini. Choć jako przywódca tych wszystkich istot, które podlegały jej przez ostatnie miesiące czuła się odpowiedzialna za ich bezpieczeństwo i chciała zminimalizować straty jakie przyniesie pojawienie się nadprogramowych istot w tym świecie.
- Tydzień... - bąknęła i skinęła łbem. - Revenanci udali się teraz na odpoczynek. Wszyscy walczyli dziś na granicy swoich sił - powiedziała poczuwając się też do informowania Azariel o tym co się działo i o czym ona sama wcześniej zdecydowała.
Azariel skinęła głową.
- Ci którzy powstali na nowo chcą sprawdzić swoje możliwości, więc dlatego biorę tylko ich - powiedziała. - Nie muszę ich pytać... czuję - zaśmiała się. - Sama też chcę coś zrobić. Jeśli to wszystko, to ruszam.
Amber odezwała się dopiero po chwili. Powiedziała tylko jedno słowo:
- Dziękuję - skinęła powoli wielkim czarnym łbem. Rozmowa z boginią zapewniła jej nieco spokoju.
Azariel uśmiechnęła się.
- Pamiętaj, że spłaciłaś już swój dług, przywracając mnie tutaj. Po tygodniu będę cię potrzebować silnej, zwartej, gotowej i ze spokojnym umysłem - powiedziała, odchodząc i zamieniając się w cień.
Uśmiech zaplątał się na wilkołaczym pysku. Amber po chwili stania w ciszy udała się wreszcie do wyjścia ze świątyni. Zamierzała teraz po prostu położyć się spać. W tej chwili nawet niespecjalnie była głodna - ot zmęczona po wielu miesiącach napięcia. Skierowała się w stronę gospody. Nowe zagrożenia, które już pojawiły się na horyzoncie nie za bardzo pozwalały wilkołaczycy postąpić wedle swojego widzi-mi-się i powrócić do dziczy. Amber się z tym pogodziła, dlatego kolejny raz będzie spała tam gdzie zwykle...
W tawernie w głównej sali było dość pusto. Otwarta została sala bankietowa i tam trwała zabawa. W pomieszczeniu siedział Aleks i konsumował w spokoju obiad. Obejrzał się na Amber i uśmiechnął do niej. Napięcie opuściło go, jego oczy odzyskały dawny beztroski, żywy wyraz.
- Padam na pysk... Dosłownie - mruknęła wilkołaczyca. W postaci bestii rzeczywiście było to całkiem dosłowne. - Słyszałeś już, że to wciąż nie jest koniec? - spytała. Po oczach wilkołaczycy dość mocno widać było zmęczenie. Nie zdołała tego ukryć w żaden sposób, zresztą już jej się nie za bardzo nawet teraz chciało to ukrywać.
- Taa... - Aleks westchnął. - Planuję skorzystać ze spokoju póki trwa.
- Potrwa pewnie ze trzy tygodnie - bąknęła. Zaśmiała się cicho. - Bogini Azariel kazała mi przez tydzień zbierać siły. Zdziwię się, jeśli przez ten tydzień nie uda mi się odespać ostatnich dni - dodała. - Po tygodniu czeka mnie znowu rajd zorganizowany prawdopodobnie przez Podróżnika. Będę musiała znaleźć właściwy sposób na to by mu podziękować za jego wysiłki w zorganizowanie mi czasu wolnego - w głos bestii wkradło się warczenie mimo że mówiła dość swobodnym tonem.
- No wypadałoby - potwierdził Aleks i westchnął.
- Ja planuję spać przez następne trzy dni – zaśmiał się.
- Nie wiem ile ja będę spała, ale jak mnie ktoś obudzi bez powodu to go chyba zjem - bąknęła. - Miłych snów - dodała i skierowała się po schodach do pokoju, który zajmowała przez większość ostatnich dni, podczas walki ze Skazą i jego sługami. Pewnie jeszcze długo przyjdzie jej tam pomieszkiwać.
- A, Amber... czekaj. Mam dla ciebie niespodziankę - zaśmiał się chłopak.
- Ostatnio nad tym pracowałem - powiedział, dojadając posiłek, po czym wstał i skinął na nią głową. - Chodź - powiedział, otwierając portal.
Z pewnym oporem Amber zawróciła ze swojej ścieżki do krainy snu... Poszła za Aleksem, oglądając się jeszcze na schody. No trudno. Kilka minut jeszcze bez snu jej przecież raczej nie zbawią...
Pojawili się w Salo Czaszki i Aleks wyszedł na zewnątrz, by pokazać Amber coś na lewo od siebie. Uśmiechnął się szeroko.
Amber wyszła za nim i skierowała łeb we wskazaną stronę.
W zboczu góry wykuta została świątynia o charakterze obronnym. Potężna, imponująca struktura.
- Ta-da! - rzucił Aleks. - Zrobiłem nam siedzibę - powiedział.
Wilkołaczyca nie kryła zdziwienia.
- Kiedy ty znalazłeś na to czas? - bąknęła.
- Przy okazji... korzystałem z faktu, że nigdy nie wychodzisz głównym wyjściem i wchodzisz portalem do środka Sali i wychodzisz z niej portalem... stworzyłem nowy typ istot. Na razie nie potrafię ich jeszcze dostosować do szybkich działań, ale do procesów twórczych nadają się idealnie. Są powolne, precyzyjne i nie wymagają wiele energii - odparł Aleks. - Energii, której ja nie potrzebowałem by spełniać swoją funkcję - dodał.
- Istoty? - zdziwienie Amber wciąż rosło.
- Chodź do środka - powiedział Aleks.
Wilkołaczyca ruszyła do środka za Aleksem.
Weszli do sal zewnętrznych. Były to lokacje dobre do obrony, gdyby przeciwnikom udało się sforsować bramę. Dopiero ciąg dalszy nadawał się do mieszkania. Aleks skręcił do schodów do podziemia, otworzywszy je mocą zła.
Tam pracowały istoty przypominające nieco skarłowaciałych ludzi. Mieli potężne mięsnie, aczkolwiek wzrostem ledwo przekraczali metr. Myśleli nad każdym ruchem przed jego wykonaniem i powoli, metodycznie rzeźbili kolejną salę.
Wilkołaczyca obwąchała jedną z istot. Była ciekawa czym ona jest.
Byłą organizmem działającym na negatywnej energii. Przypominała ssaka pod względem biologicznym.
- One myślą jak ludzie? - spytała Aleksa. Tknęła ostrożnie wąchaną wcześniej istotę łapą.
- Mniej-więcej - odparł Aleks.
Skóra istoty byłą miękka, ale dość chłodna.
- Muszą jeść i pić? Mówią? - dopytywała się jeszcze. Najwyraźniej ciekawiły ją niezmiernie.
- Nie muszą jeść ani pić. Mówią, ale myślą długo nad tym co powiedzą. Efekt uboczny energooszczędności - odparł Aleks. - Ale za to nie popełniają błędów w sztuce - poklepał rzeźbioną skałę.
- Hmm, więc mają swoje wady i zalety jak każde istoty - skinęła łbem do swoich myśli. - Nie znam się zupełnie na skałach i na budowaniu w nich siedzib... Wilkołaki nigdy niczego nie budowały. Za nasze domy służyły nam jamy, jaskinie i wykroty, gdy było zimno. Gdy było ciepło mieszkaliśmy nawet wśród krzewów. Zadziwia mnie zawsze jak skomplikowane konstrukcje stawiają ludzie... - westchnęła. - Ale teraz ja naprawdę muszę się już położyć spać - mruknęła ziewając.
Aleks otworzył kolejny portal.
- Oszczędzę ci korzystania ze schodów. Jak wszystko będzie gotowe to będzie można przemieszczać się stałymi portalami - dodał, po czym wskazał zachęcającym gestem otwarty portal.
Amber przeszła przez portal. Chciała się wreszcie znaleźć w swoim łóżku... Albo pod nim...
Znalazła się naprzeciw niego. Jej pokój był większy, wygodniejszy... i łóżko też było większe i miękkie. W pokoju stało też spore biurko. Aleks przy nim usiadł.
- No to możesz spokojnie iść spać. Ja mam pokój obok - wskazał kciukiem otwarte drzwi. - Na razie posiedzę nad planami chwilę, potem pójdę spać. W siedzibie jest paręnaście gargulców, więc w razie czego nas przypilnują.
Zmęczona wilkołaczyca parsknęła zdziwiona. To był dla niej nieznany teren. Udało jej się jakimś cudem zapanować nad instynktem i w miarę oprzytomnieć.
- Aleks... To jest dla mnie zupełnie nowy i nieznany teren... Gdy po raz pierwszy trafiłam do Azylu byłam bardzo słaba i całkowicie pozbawiona sił, poza tym ledwo co zaleczyły się wtedy moje rany... Teraz nie odniosłam ran, sił mam sporo i nie umieram z fizycznego wyczerpania... Nie zasnę w nowym miejscu - powiedziała z westchnieniem. - Nie przygotowałeś mnie na to w żaden sposób, więc tym razem wrócę spać do gospody - dodała.
- A... no dobra - powiedział Aleks otwierając portal. - Siedziba będzie w pełni gotowa za niecały tydzień - powiedział.
Amber schyliła łeb i liznęła Aleksa w ucho. Jęzorem zahaczyła przy tym o połowę twarzy chłopaka.
Aleks się zaśmiał i podrapał Amber za uchem w odpowiedzi.
- Posiedzieć z tobą? - zapytał.
- Ty też musisz odpocząć Aleks, a to niestety siedzenie wyklucza - zamruczała. - Zostaw na dzisiaj plany, mapy i inne takie. Revenanci mają wolne, ja mam wolne, ty tym bardziej - znów go liznęła i przeszła przez portal.
- Mhm... - mruknął Aleks i zmienił postać na wilczą, by ułożyć się na dywanie i zasnąć natychmiast.
W pokoju w gospodzie Amber rozejrzała się. Chciała sobie przygotować w miarę wygodne legowisko.
Usłyszała głos Carmen.
"Hej, i jak tam po wielkim zwycięstwie?" zapytała.
"Bogini Azariel chciała bym wypoczęła przez najbliższy tydzień... Co prawda głupio mi pewne rzeczy tak zostawiać... Ale chce mi się spać" bąknęła.
"Wpadnij do Darkkeep, nie będziesz musiała spać pod łóżkiem" Carmen się zaśmiała.
Wilkołaczyca otworzyła portal dość odruchowo. Bardziej się przez ten portal przetoczyła niż przeszła.
Carmen siedziała u siebie na łóżku i skorygowała ruch Amber by ta padła na pościel.
- No. Śpij dobrze, a ja trochę poćwiczę - powiedziała.
Amber już spała. Znany zapach i znana okolica podziałały na nią jak kołysanka.
Wpierw otworzyło się jedno oko. Zaraz się zamknęło... Amber podjęła próbę przekręcenia się na drugi bok, niestety powracająca do uśpionego umysłu świadomość sporo psuła zamysł, który w uśpieniu wychodził całkiem sprawnie. W końcu niezdarnie bo niezdarnie ale się udało. Otworzyło się drugie oko. Pozostało otwarte przez chwilę, zamknęło się i Amber ziewnęła szeroko.
Carmen siedziała metr od krawędzi pokoju, mając widok na Darkkeep. Przed nią latała energia krwi, którą kobieta kontrolowała, ćwicząc skupienie.
Wilkołaczyca przystąpiła do obserwowania kobiety. Uruchomiła swój nos węsząc co też tu się działo. Ciekawy pokaz rozbudził ją skuteczniej niż wiadro zimnej wody.
Kobieta zdawała się w pełni skoncentrowana na energii. Ilość iskier i płomieni byłą wielka i rozświetlała niebo nad Darkkeep.
Większość walorów tego pokazu związana była ze zmysłem wzroku, Amber leżała więc na łóżku w ludzkiej postaci i obserwowała uważnie Carmen zafascynowana tym jak małe dziecko, które pierwszy raz w życiu zobaczyło fajerwerki. Przegapiła nawet fakt, że jej żołądek zaczął głośno wołać o śniadanie.
Pokaz powolutku wygasł i Carmen obejrzała się.
- Czyli mówisz, że idziemy na obiad? - mrugnęła do Amber.
- Obiad? - bąknęła Amber nieco zdezorientowana i zagubiona. Pokaz ją zachwycił do tego stopnia, że nie zwróciła na nic więcej uwagi.
- Burczenie w twoim brzuchu było tak głośne, że je usłyszałam stąd - mruknęła kobieta.
- O... No trochę - bąknęła. Zaśmiała się. Była zaspana i jeszcze do niej nie dotarło, że jest głodna. - Zawsze to tak wygląda? - spytała wracając tematem na to co widziała nim jej własny żołądek zawołał o sprawiedliwość.
- Tak - odparła Carmen wstając. - Gdy ćwiczę kontrolę energii to tak - sprecyzowała.
Wspomnienie tego widoku było na tyle świeże, że Amber zamruczała maślanym wzrokiem śledząc Carmen.
- Co, podobało się? - kobieta zachichotała. - Ćwierci mieszkańców tego miasta kojarzę się z pokazem świateł... - mruknęła.
- Dobrze jest być kojarzonym z czymś pięknym - powiedziała.
Carmen zaśmiała się. Uspokoiła się dopiero po chwili.
- Tak, w sumie - powiedziała, dalej uśmiechając się.
Amber się przeciągnęła i znów ziewnęła. Skoro pokaz się skończył to mogła równie dobrze rozbudzić się do końca... I wreszcie zdać sobie sprawę z tego jak bardzo jest głodna.
- Oh, jej... - bąknęła.
- No to chodźmy na obiad - powiedziała kobieta. - Do Wraku? - zapytała.
- Może być... Inaczej zjem własny ogon - bąknęła. Ledwo się podniosła ze swojego miejsca.
Ruszyły więc do Wraku, gdzie Amber dostała pieczeń z jakiejś gigantycznej ryby. Filet miał średnicę półtorej metra..
Amber zmieniła więc postać na bestię i zajęła się pożeraniem ryby. Zostały tylko części z natury rzeczy niejadalne...
Po nażarciu się Amber ledwo mogła się ruszyć. Odwrotna sytuacja do tej tuż po przebudzeniu. Wtedy zwyczajnie była bardzo głodna i brakło jej sił. Teraz była najedzona i jej się nie chciało.
- Dobre było - zamruczała.
- No ja myślę - Carmen się zaśmiała. Też zjadła trochę. - Zażarłaś większość porcji, a to miała być uczta dla dziesięciu osób.
- Prawdziwa uczta dla jednego wilkołaka - powiedziała Amber szczerząc się w wilczym uśmiechu.
- Ano - odparła Carmen. - Hm... spałaś trzy dni, co teraz planujesz? - zapytała.
- Trzy dni? - wilkołaczyca poskrobała się po łbie. - No to zostały mi 4 dni wolnego - ziewnęła. - Nie mam żadnych planów. Gdyby nie to, że to niestety nie jest pora na wygrzewanie się na słońcu, bo za zimno na to to właśnie bym się na słońcu walnęła - mruknęła. Amber w sumie znała głównie wilcze sposoby na odpoczywanie... Czyli radośnie leniuchowała.
- Pogadaj z innymi Wybrańcami. U kogoś w tym czasie na pewno jest lato - odparła Carmen.
- No w sumie - ziewnęła zbierając nieco zmącone obżarstwem myśli w słowa. "Hmmm, któreś z was ma u siebie lato i ładną pogodę?" palnęła do wybrańców prosto z mostu.
"Tutaj" odparł Abel. "Polecam pobyt na Weronie" dodał.
"Na Septrannie lato jest zawsze... mamy tylko porę suchą i mokrą" odparł Keth. "Teraz jest pora sucha"
"Abel, będziesz miał coś przeciw jeśli wygrzeję sobie zad na Weronie? U mnie zima, a ja jestem obżarta jak dzika świnia i mam ochotę się wygrzać na dokładkę" mruknęła.
Rozległ się śmiech.
"Stawiaj portal na moją lokację" powiedziała Shalya. "Keth, szykuj jej drinka, a nie gadasz" dodała. "Zapraszaliśmy cię wcześniej, ale spałaś"
"Hmm... No dobra..." bąknęła.
- Chyba coś przespałam... - bąknęła do Carmen stawiając sobie portal.
- Możliwe - odparła Carmen.
Amber przelazła przez portal. "Jak się dowiem co to ci opowiem..." dodała. Rozejrzała się po miejscu, w którym się znalazła.
Amber trafiła na plażę. Leżał tu Victor i Shalya oraz parę istot nieznanych Amber. Keth instruował właśnie jakąś elfkę jak robić drinka.
- Łap Aleksa i też go tu ściągnij - rzuciła Shalya. - Zrobiliśmy małą imprezkę - dodała. - Keth wpadł dziś do nas, zademonstrować na czym polega harmonia w smaku - zaśmiała się.
Amber dopiero po chwili załapała dowcip. Parsknęła śmiechem.
- Taaa - mruknęła patrząc na wybrańca Harmony rozbawiona.
"Aleks. Dwa hasła: plaża, słońce" rzuciła Amber. Wilkołaczyca już zaczęła się wyciągać na słonku. Czarne futro idealnie nadawało się do łapania ciepłych promieni słońca.
W łapy Amber trafił wydrążony ananas ze słomką...
"Jedno hasło: gdzie?" odparł Aleks.
"Tu gdzie jestem" padła odpowiedź. Wilkołaczyca zaczęła niuchać zawartość wydrążonego ananasa.
- Do czego to coś służy? - spytała wskazując słomkę.
"Patrz na mnie, włochata" rzuciła Shalya, a gdy Amber się obejrzała ta użyła słomki.
Amber przez chwilę na nią patrzyła po czym sama spróbowała w ten sposób się napić. Maleńka słomka przy wielkim pysku wilkołaka robiła dość zabawne wrażenie.
- Wygodniej ci będzie w ludzkiej postaci - zapewniła elfka. - I przerób swój ciuch na takie coś - wskazała swój strój kąpielowy. - Może się ładnie opalisz? - zapytała.
Wtedy na plaży pojawił się Aleks. Miała na sobie same krótkie spodenki... i też dostał drinka.
- Zawsze mi było wygodnie w tym kombinezonie tak jak był - zdziwiła się Amber. - I o co chodzi z tym... ładnie opalisz? - spytała podejrzliwie.
Shalya zaczęła się śmiać.
- Zmienisz kolor skóry na brąz - sprecyzował w tym czasie Victor.
- To ludzka skóra zmienia kolor jak u kameleona? - bąknęła Amber.
- Nie - odparł Aleks. - Pod wpływem słońca brązowieje.
Amber wyglądała na nieprzekonaną. Wróciła do siorbania swojego drinka przez słomkę rozważając to co właśnie usłyszała. Obserwowała uważnie Shalyę. Odczuwała poważny dysonans poznawczy związany z tym, że w większości przypadków ludzie jednak chodzili w pełni ubrani, a tutaj nawet Aleks pojawił się w samych gaciach...
Wszyscy tu byli bardzo skąpo ubrani. Rozmawiali, siorbali drinka. Victor pilnował grilla.
Aleks rozwalił się na leżaku z drinkiem i leżał tak.
Amber z kolei zauważyła, że część osób jest lekko brązowawa.
Wilkołaczyca stwierdziła, że przebada tę sprawę bliżej. Ze względu na fakt, że sama była wilkołaczycą wybrała jakąś osobę płci żeńskiej do swoich badań. Odstawiła drinka i poszła zwyczajnie w świecie obwąchać sobie dokładnie swoją upatrzoną ofiarę... Wiedzę najlepiej zdobywać przez obserwację i empirycznie. Amber zaczęła więc od obserwacji.
Efektem była masa pisków i śmiechu i rechot ogółu.
- Eeee, niczym to się nie różni - mruknęła na koniec, przedstawiając swoje bardzo wnikliwe wnioski. Potem spojrzała z błyskiem rozbawienia w oku na swoją "ofiarę". - A piszczy jak myszka - dodała.
- Zmień postać i ja cię połaskoczę, zobaczymy, jak ty będziesz brzmieć - ofuknęła ja kobieta. Dalej była rozbawiona.
W oczach Amber znów pojawił się błysk. Zmieniła postać ale na wilka i znów potraktowała kobietę zimnym nochalem.
Kobieta chwyciła Amber w pasie i ruszyła z nią do wody.
Wilkołaczyca zmieniła znów formę, tym razem na człowieka bo dzięki temu mogła się wyśliznąć kobiecie z rąk.
Nie dała rady utrzymać Amber w dłoniach, ale i tak rzuciła się do niej, chcąc ją łaskotać.
Amber po wyślizgnięciu się odtoczyła się. Korzystała tylko ze swojej naturalnej prędkości poruszania się i zwinności. Była dzikim zwierzęciem w ciele człowieka, więc taka zabawa w łowcę i ofiarę nie była jej obca. Za to była niezłym przyczynkiem do śmiechu.
Elfka nie miała szans dotrzymać jej kroku. Burknęła coś i odeszła nadąsana w przerysowany wręcz sposób.
- Drinka proszę - rzuciła.
- Żeby osłodzić gorycz porażki? - zapytała Shalya.
- Cicho - ofuknęła ją kobieta.
- Jestem drapieżnikiem, moja droga - odparła z równie przerysowaną dumą Amber. - Ale jak na dwunoga było nieźle - powiedziała.
- Jak na dwunoga, też mi coś - parskała w odpowiedzi kobieta. Amber potrafiła wyczytać rozbawienie z jej oczu.
Amber wyszczerzyła się drapieżnie.
- Gdybym powiedziała, że nieźle jak na zająca to niestety nie byłaby to prawda... Choć to by oznaczało też pyszny obiad - powiedziała oblizując się.
- Ych... gdzie ten drink? - mruknęła kobieta, po czym dostała do ręki wydrążonego ananasa.
Amber wzruszyła ramionami i pacnęła się na piasek. Cieszyła się ciepłem. Czarny kombinezon spełniał pod tym względem swoje zadanie - pochłaniał ciepło. Nie znalazła ani jednej przyczyny, dla której grzanie się na słońcu bez czarnego kombinezonu miało być lepsze od tego z... Za to z doświadczenia wiedziała, że kolor czarny doskonale zgarnia ciepło.
Po chwili pojawiła się propozycja gry w piłkę plażową.
Chętni się powoli zbierali. Aleks też się dołączył.
- Tylko żadnej magii - zastrzegł ktoś.
- Ojjjj - Shalya wyglądała na załamaną.
- Hm? O co chodzi? - bąknęła dziewczyna. Zaczynała już przysypiać na słońcu, więc poruszenie ją rozbudziło.
- Zagraj z nami w piłkę plażową - rzucił Aleks.
- A co to? - spytała podnosząc się i przecierając oczy,
- Odbija się piłkę przez siatkę. Nie może dotknąć terenu po twojej stronie siatki wewnątrz linii - odparł Aleks. - Proste, zobaczysz.
- Hmm, no dobra - mruknęła. Przez kilka pierwszych chwil planowała przyglądać się jak wygląda gra.
Wszyscy zabrali się za grę. "Boisko" było dość spore więc było dużo ruchu, biegania i skakania.
Amber spodobała się rozgrywka. Przyłączyła się do gry. Jak to wilkołak uwielbiała takie ganianie, a na kondycje nie mogła w najmniejszym choćby stopniu narzekać. No i nie bała się w razie czego rzucić się na piasek by odbić upadającą piłkę.
Grali przez ponad godzinę, aż wreszcie grillowane mięso był gotowe do jedzenia. Każdy dostał porcję.
Gdy tylko mięsko przydzielone Amber schłodziło się na tyle, że nie parzyło zostało pożarte. Na koniec wilkołaczyca tylko palce oblizała.
Wszyscy leżeli po posiłku i gadali o głupotach. Ogólnie dzień powoli miał się ku końcowi.
Amber ziewnęła. Nie była jakoś specjalnie zmęczona, ale nastawiona na lenistwo miała ochotę podjąć znów spanie. Tym bardziej, że nie zapowiadało się by coś jeszcze miało się dziać...
I tak właśnie było. Następny dzień był równie ciepły i słoneczny.
Jak na zwierzę o sporej ciekawości świata Amber była jednak średnio zainteresowana powtórką z poprzedniego dnia. Zdecydowanie kolejnego dnia wolała znaleźć sobie inną rozrywkę niż gra w piłkę. No i wygrzała się tak jak planowała, więc poprzedni dzień można było uznać za sukces. Kolejnego dnia jednak należało rozejrzeć się za czymś nowym.
Zobaczyła, że Victor płynie na kawałku drewna z żaglem doczepionym do niego. Ślizgał się po powierzchni wody bardzo szybko i podskakiwał na falach...
Obserwowała go przez chwile.
- Co to? - spytała nieco zdezorientowana.
Zaraz za nim płynął Aleks na podobnym.
- Nie wiem skąd to wziął - mruknęła Shalya, patrząc jak Aleks wpada do wody.
- Jak go znam pewnie stworzył - mruknęła. - Ale co to jest? - zdziwiła się.
- Nie mam pojęcia, Aleksowi się spodobała i uczy go... może do nich dołącz? Ja się polenię jeszcze... - stwierdziła Shalya.
- Na pewno nie chcesz się rozruszać? - spytała Amber. Zmierzyła Shalyę uważnym spojrzeniem.
- Już pływałam - odparła Shalya.
Amber tknęła ją palcem. Namyślała się przez chwilę.
Białą wilgotna skórę.
Amber niuchnęła elfkę szukając śladów soli.
Została jej nawet na palcu. Na włosach Shalyi były drobne okruszki soli.
Amber liznęła ją w skroń i zamlaskała. - Słone - mruknęła.
- No a co? - mruknęła Shalya.
- Lepiej się spłucz - powiedziała Amber. Przyglądała się chwilę Shalyi - Sól jest całkiem smaczna - mruknęła.
Shalya skinęła głową.
- Taa - mruknęła.
- Ano jest... - dodała.
Amber znów ją liznęła. Oblizała się i wróciła do śledzenia poczynań Victora i Aleksa. Zastanawiała się czy ona chce się moczyć w słonej wodzie.
"Chcesz też spróbować?" zapytał Aleks telepatycznie
"Nie wiem czy chcę smakować jak Shalya..." mruknęła. "Zresztą co wy właściwie robicie?" spytała.
"Victor tego nie nazwał jeszcze. Mówił coś o "ślizgu" ale nie słyszałem go dokładnie" odparł Aleks. "Spłuczesz się to będziesz smakować normalnie" dodał.
"Hmm, nie jestem przekonana..." bąknęła. Przez chwilę się namyślała "Daruję sobie, skoro nie jestem przekonana, to nie warto" przekazała.
"Jak tam chcesz" mruknął Aleks.
"Ja generalnie zajrzę do Azylu. Jestem głodna, a słońce mi się znudziło" powiedziała otwierając sobie portal.
"Dobra, ja tam wrócę pewnie jutro" odparł Aleks.
"Milej zabawy. Mam jeszcze 3 dni obijania się" mruknęła po czym przeszła przez portal do gospody. Jej żołądek mówił za nią...
"Jasne" odparł Aleks.
Wilkołaczyca podeszła do baru. Nie udało jej się niestety zagłuszyć własnego żołądka który znów się odezwał. Kaszlnęła.
- Jest szansa na jakieś dobre śniadanie? - bąknęła.
Barman spojrzał na nią pytająco.
- O, dawno cię nie widziałem - powiedział.
- Spałam 3 dni u Carmen - bąknęła. - A potem grałam w piłkę... - bąknęła. - Ale jeszcze sobie tutaj pomieszkam - mruknęła. - To jeszcze nie koniec zabawy - westchnęła, ziewając sobie.
- Taa - mruknął barman. - Siadaj, śniadanie zaraz będzie - powiedział.
- Życie mi ratujesz - uśmiechnęła się szeroko.
Wkrótce Amber dostała chleba z serem, szynę i pomidory.
Zaczęła wcinać swoje śniadanie. Przy okazji śledziła swoimi rozwiniętymi przez negatywną energię zmysłami co się działo w Azylu w chwili obecnej.
Festyn się skończył i życie wracało do normy,
Wilkołaczyca uporała się w końcu ze śniadaniem. Chciała obejrzeć sobie jak wyglądają wszystkie trzy kontynenty, które zdobyła dla bogini Azariel w tej chwili.
Wszędzie panowała cisza i spokój. Powoli powstawały nowe mury i linie obrony przed tym, co miało nadejść.
Wilkołaczyca była zadowolona z tego co się działo. Westchnęła, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że zamiast wypoczywać znów bierze się do pracy... Przypomniało jej się kilka rzeczy, które poprawiły jej nastrój. Postanowiła sprawdzić jak radzi sobie Edna - bojąca się psowatych elfka, której Amber oddała pod opiekę wilkołacze szczenię.
Edna właśnie chodziła ze swoim wilkołaczym towarzyszem po mieście. Polubili się bardzo.
Amber pomachała do elfki. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem.
Edna uśmiechnęła się. Podeszłą do niej.
- Witaj, patrzyłam jak walczyłaś ze Skazą - powiedziała.
Amber skinęła głową. - Cieszę się - powiedziała. - Jak tam... hmm... twój terapeuta? - spytała.
- Całkiem nieźle - zaśmiała się kobieta.
- Czyli mówisz, że już nie boisz się psowatych? - spytała uśmiechnięta Amber.
- No.. nie - odparła kobieta. - Poskutkowało - zaśmiała się.
- O to chodziło - Amber skinęła głową, bardzo zadowolona z efektów. - Dbajcie o siebie nawzajem. Jakby co to przeważnie wciąż mieszkam w gospodzie... Poza tym czasem, gdy z różnych powodów mnie nie ma - zaśmiała się. - Więc jak co to możecie mnie tam łapać - dodała.
- To dziwne, że wybraniec bóstw mieszka w tawernie - zauważyła Edna.
- Moim prawdziwym domem jest tak naprawdę las - westchnęła. - Więc w mieście jestem tu w sumie tylko gościnnie. Ma to więc swoje uzasadnienie - uśmiechnęła się. - Aleks wybudował coś większego w górach, ale nie wiem czy będę w stanie tam w najbliższym czasie spać jak we własnej jamie - powiedziała. - My wilkołaki bardzo mocno przywiązujemy się do pewnych terenów. Miejsc, gdzie jest dużo jedzenia... Gospoda w której pomieszkuję spełnia te wymagania - uśmiechnęła się.
Edna zaczęła się śmiać.
- Gdzie jedzenie tam twój dom?
- Świetne jedzenie, ciepło, gorąca kąpiel oraz ciepłe łóżko, pod którym w razie czego można sobie uwić w miarę wygodne posłanie - powiedziała z rozmarzonym wyrazem twarzy.
Edna śmiałą się dalej.
- Jesteś istotą małych potrzeb - skwitowała.
- Na duże nie mogę sobie już pozwolić - westchnęła. Na krótką chwilę zwykle żywe oczy wilkołaczycy straciły swój blask.
- Chcesz wrócić któregoś dnia do lasu? - zapytała elfka.
- To czego chcę lub nie generalnie straciło znaczenie dawno temu - mruknęła. - Dopóki wszelkie zagrożenia nie zostaną wyeliminowane dopóty muszę mieć bardzo małe i proste potrzeby - powiedziała.
- Cena jaka się płaci za tak wysoką pozycję - stwierdziła Edna. - Ale inni na twoim miejscu mogliby sobie nie poradzić...
- Tego się nie dowiemy czy ktoś inny poradziłby sobie lepiej czy gorzej - powiedziała z delikatnym uśmiechem. - W tej chwili chcę by więcej było takich jak ty i Vargr - powiedziała. - Pamiętaj, nie osiągnęłabyś tego co osiągnęłaś, gdybyś nie uwierzyła w to, że jest to możliwe. Dostałaś ode mnie tylko narzędzia - Amber mrugnęła do Edny okiem.
Edna skinęła głową.
- No często tak bywa... a ludzie z reguły nie zauważają "narzędzi" które maja pod ręką...
Amber klepnęła delikatnie Ednę w ramię. - Więc moim celem jest nauczyć ich je dostrzegać. Bogowie też dają nam narzędzia i do nas należy ich wykorzystanie. Póki co wygląda na to, że idzie nam nieźle - powiedziała.
Edna milczała. Pokiwała po chwili głową, nie odzywając się. Uśmiechnęła się, oglądając się na Vargra
Wilkołak spojrzał na nią skoro ona skierowała swoje spojrzenie na niego. Przekrzywił łeb. Rósł jak na drożdżach na domowym wikcie. Widać było po nim, że wyrośnie na naprawdę sporego i barczystego wilkołaka.
Edna pogłaskała go po kłębie i szczęce.
- Idziemy na obiad zaraz, chcesz wpaść? - zapytała elfka, oglądając się na Amber..
- Mogę wpaść. Mam chwilowo wolne - powiedziała Amber.
- No to chodź... nie jestem najlepszą kucharką, ale zawsze się staram - powiedziała elfka.
- Jesteś o wiele lepszą kucharką niż ja będę kiedykolwiek - zaśmiała się. - No chyba, że ktoś lubi surowe mięso - dodała z uśmiechem.
- Kwestia gustu - stwierdziła elfka.
- Albo jego braku - zachichotała.
- Ja tam lubię surowe mięso... Ale pierwszy mój prawdziwy posiłek w życiu się z niego składał - westchnęła. - Gdy siedzisz w jamie, w brzuchu ci burczy i ląduje wreszcie przed tobą wielki kawał krwistego mięsa to masz do wyboru albo pokochać ten posiłek nad życie, albo zdechnąć z głodu. Instynkt sprawia, że dla wilkołaka jest to najbardziej podstawowa forma pożywienia. Reszta, czyli całe to gotowanie, to luksus - powiedziała. Uśmiechnęła się. - I ten luksus sprawi, że jeśli zdarzy mi się wrócić do dziczy będę tęsknić za Azylem - zachichotała.
Edna uśmiechnęła się tylko, prowadząc wilkołaczycę w stronę swego domu.
Vargr ruszył pół kroku za nimi. W przeciwieństwie do psów doskonale wszystko rozumiał, więc nigdy nie trzeba było stosować takich narzędzi jak smycz by nad nim zapanować. No i poznawanie świata z perspektywy dwunoga poprzez życie z takowym pod jednym dachem fascynowało go i mobilizowało do tego by nie komplikować Ednie egzystencji. Przywiązał się do niej i na swój sposób uczył się o nią dbać. Amber widziała to i uśmiechnęła się pod nosem. - Hmm... Pierwsza przemiana każdego wilkołaka nadchodzi zawsze... prędzej czy później... Może przebiec w kontrolowanych warunkach pod nadzorem opiekuna szczeniąt lub pod wpływem emocji w różnych okolicznościach - odezwała się do Edny po drodze.
- Kiedy miałaby nastąpić przemiana Vargra? - zapytała kobieta.
- Fizycznie jest na nią gotowy. Więc mogę albo mu z tym pomóc, tak jak pomógł mi z tym mój alfa, albo pozwolić mu przejść ją we właściwym dla niego czasie - powiedziała. - Ten czas może nadejść jutro, za tydzień, albo za dwa lub trzy lata - dodała.
- Może lepiej mu pomóż - zaproponowała Edna.
- W porządku. No to zaraz po obiedzie, co ty na to? - rzuciła do Edny i Vargra, który aż przyspieszył kroku oglądając się to na elfkę to na Amber z ciekawością.
- Jestem za.. co ty na to, Vargr? - spojrzała na wilkołaka.
Vargr wyraźnie nie mógł się już doczekać. Aż prawie się potknął bo nie patrzył gdzie idzie przenosząc ciągle spojrzenie z Edny na Amber i z powrotem. Mieszkał z elfką już jakiś czas i perspektywa zobaczenia świata tak jak ona go widzi fascynowała go i pociągała.
Elfka uśmiechnęła się.
Wreszcie dotarli do domu i kobieta poszła do kuchni.
- Rozgość się - rzuciła do Amber.
Wilkołaczyca znalazła jakąś przestrzeń gdzie mogłaby usiąść. I najlepiej widzieć elfkę, bo szczerze mówiąc nie miała za wielu okazji do oglądania jak ludzie kucharzą. O życiu z ludźmi młody Vargr wiedział już więcej od samej Amber. Wilkołak ułożył się wygodnie na dywaniku i śledził spojrzeniem obie kobiety.
Edna po prostu mieszała coś w garnku, sięgała po małe, gliniane pojemniczki. W powietrzu było czuć gotowanym mięsem, warzywami i ziołami...
Amber skorzystała ze swoich zmysłów by dla zabawy próbować rozpoznawać co za warzywa i zioła dodawane są do garnka. Vargr przyłączył się do tej zabawy po chwili. Prychał i parskał, gdy nie zgadzał się z tym co Amber podawała jako kolejny dodany składnik.
Edna byłą zaabsorbowana gotowaniem, krojeniem, zaglądaniem do garnka. Wygalało to jakby gotowała trzy rzeczy na raz...
- Zaraz będzie gotowe - zaanonsowała.
- Oboje się cieszymy - powiedziała Amber. Vargr niuchał intensywnie. Amber uśmiechnęła się do niego.
Kobieta wkrótce dostarczyła na stół potrawy. Gulasz, gotowany groszek i marchew oraz ziemniaki.
Amber spojrzała na to co wylądowało na stole. - Wiesz co... Może jednak pomogę mu już teraz. Będzie okazja do poćwiczenia z tym - Amber obróciła w palcach widelec.
Edna zamrugała oczami, po czym skinęła głową.
- Dobra... to ja to zostawię w kuchni, bo wystygnie - powiedziała.
- Nie trzeba. To nie potrwa długo. Akurat zrobi się wystarczająco ciepłe, ale nie gorące - powiedziała Amber. Przyklękła przy szczeniaku, który się w pierwszej chwili cofnął. Wilkołaczyca chwyciła go za łeb uniemożliwiając mu ucieczkę. Zaczęła mówić do niego monotonnym głosem. Słowa się zlewały, utrudniając zrozumienie treści. Wbiła spojrzenie swoich czarnych oczu w oczy Vargra. Ten w pierwszej chwili zaskomlił nie chcąc patrzeć alfie w oczy. Gdy młodziak się wreszcie uspokoił i wsłuchał w słowa Amber powoli zaczęła następować przemiana. Po kilku minutach na podłodze przed Amber siedział chłopak na oko w wieku około 13 lat.
- Y... muszę skoczyć po jakieś ubrania dla niego - bąknęła kobieta. Siedziała cztery kroki od Amber przez całość trwania przemiany. Wyglądała na zaskoczoną efektem ostatecznym.
Vargr niezgrabnie poruszał palcami. Nigdy wcześniej ich nie używał. Dotknął swojej twarzy. Był mocno zdezorientowany co się właściwie stało. - Masz wolny ręcznik w domu? - spytała za to Amber, puszczając w końcu chłopca. Ten w milczeniu nie mógł wyjść z podziwu, testował palce. Zaśmiał się w końcu i zdziwił brzmieniem własnego głosu.
Edna przyniosła szybko puszysty ręcznik o dużej powierzchni
Amber sprawnie podniosła chłopaka i zanim ten złapał równowagę owinęła go w pasie ręcznikiem, złapała nim upadł i posadziła na krześle.
- Rozwiązanie tymczasowe. Bardziej, żebyś ty się nie denerwowała. Możemy spokojnie zjeść, a potem zająć się ubraniami - uśmiechnęła się do elfki.
- Ed-na! - odezwał się za to do elfki Vargr i uniósł dłonie demonstrując je elfce w pełnej okazałości. Uśmiechał się szeroko.
Elfka przytuliła chłopaka, uśmiechając się. Trzymała go tak chwilę.
Bardzo niezgrabnie objął ją. Zaśmiał się dźwięcznie. Uczył się dopiero jak ruszać się w tym niezwykłym dla niego ciele.
- Teraz będzie się uczył chodzić na dwóch nogach i przyzwyczaić się musi do braku ogona. Pierwsze samodzielne przemiany mogą wychodzić mu nieco niezgrabnie, ale teraz będzie z górki. Wie jak to robić - powiedziała Amber z uśmiechem.
- Mhm - powiedziała tylko Edna. Przyciskała do siebie chłopca. Po policzku pociekło jej parę łez. Byłą najwyraźniej bardzo szczęśliwa... i nie do końca potrafiła to okazać.
Vargr zrobił to co wydało mu się całkiem naturalne i najwłaściwsze w tej sytuacji - polizał elfkę po policzku.
Edna zaśmiała się cicho.
- Będziesz musiał pamiętać, że zachowanie w ludzkiej formie trzeba lekko dostosować - pogładziła chłopca po włosach... jakoś nie mogła się nacieszyć...
- Nauczy się szybko - powiedziała Amber. - W jego wieku będzie chłonął wszystko co nowe jak gąbka - dodała. Vargr z kolei zaczął stroić miny. Starał się przyzwyczaić do zupełnie innej budowy własnej twarzy. Wyzezował na swój nos. - Pokaż mu jak trzymać widelec, to go zajmie na chwilę - rzuciła wilkołaczyca.
Kobieta skinęła głową i przystąpiła do nauki jedzenia młodego wilkołaka.
Przez czas trwania obiadu Amber obserwowała poczynania Vargra i Edny. Młody wilkołak uczył się bardzo szybko i już poza imieniem swojej opiekunki starał się wypowiadać inne słowa. Mowę znał, to była tylko kwestia przyzwyczajenia aparatu mowy do jego używania. To samo z chodzeniem. Najdalej jutro chłopiec powinien być w stanie biegać jak każdy zdrowy ludzki dzieciak. Amber w końcu pożegnała się z nimi i wyszła odprowadzana śmiechem Vargra. Wilkołaczycę zastanawiało czy w ciężkich dla wilkołaków czasach nie dałoby się okresowo organizować właśnie tego rodzaju adopcji, dla tych szczeniąt, których watahy nie byłyby w stanie utrzymać w dziczy... Oczywiście nie bez wzajemności - wilkołaki też musiałyby coś zaoferować. Tak jak było w przypadku Vargra i Edny - on pomógł jej pozbyć się lęku, ona dała mu kochający dom.
Zamyślona Amber skierowała się w stronę gospody. Zastanawiała się gdzie znajdzie Rikę, Wiktorię i Elisę. Albo chociaż jedną z tych pań.
Wiktoria byłą na boisku do gry. Towarzyszyła podopiecznym i dopingowała ich z trybunów podczas zawodów międzyszkolnych.
Amber postanowiła więc zagadać do Wiktorii. Po pierwsze ona w tej chwili najlepiej była zorientowana w sprawach związanych z aklimatyzacją wilkołaczych szczeniąt w ludzkiej społeczności, a po drugie... Może będzie wiedziała gdzie podziewała się jej siostra i Elisa.
- No co tam? - rzuciła Amber, gdy znalazła się w zasięgu głosu.
- O, hej - Wiktoria skinęła jej głową i zeszła z trybun, by podejść do Amber.
- No moi podopieczni zdobywają właśnie puchar - zaśmiała się.
- Żebym ja jeszcze wiedziała o czym mowa - zaśmiała się Amber. - Nie wiem nawet co to jest ten puchar i co trzeba zrobić by go zdobyć - przyznała się.
- Wygrać z resztą szkół - Wiktoria wskazała kciukiem na boisko.
Amber spojrzała na boisko przyglądając się temu co tam się działo. - Cokolwiek oni tam robią, mam nadzieję, że dadzą radę - bąknęła. - Właśnie odwiedziłam elfkę, której oddałam jakiś czas temu pod opiekę jedno w wilkołacząt, które nie załapało się na twoją opiekę. Dziś przeszedł pierwszą przemianę i wygląda na to, że mieszka mu się tam dobrze. A w każdym razie oboje są bardzo szczęśliwi - powiedziała. - Jak myślisz... W przyszłości będzie dalej sens organizować takie adopcje? - spytała.
- Wszystkie wilkołaki które widzisz na polu już takowe domy mają... - odparła Wiktoria.
- Chodzi mi o bardziej odległą przyszłość - powiedziała Amber. - Zimy bywają bardzo srogie, czasem watahy nie mogą utrzymać wszystkich szczeniąt. Nawet ja pamiętam jak jednego lata nasza beta musiała zabić wszystkie swoje szczenięta z powodu braku zwierzyny łownej - mruknęła.
- Powinno dać radę. W miastach jest zapotrzebowanie na szczenięta wilkołaków. Są szybsze i silniejsze niż ludzie. Byliby z nich dobrzy strażnicy, kowale, budowniczy... - demmianka wzruszyła ramionami.
- O to mi właśnie chodziło, dziękuję - uśmiechnęła się wilkołaczyca. Ulżyło jej, po słowach Wiktorii. - Hmm, po bitwie ze Skazą nie jestem w stanie znaleźć twojej siostry, Riki - bąknęła. - Elisa też nie wiem gdzie się podziewa... Orientujesz się może gdzie je znajdę? - spytała.
- Pewnie jest ze swoim partnerem - odparła Wiktoria. - Ma wilkołaczego narzeczonego...
- O, Rika wreszcie sobie kogoś znalazła - ucieszyła się Amber. - Któryś z naszych ocalonych, uchodźca z innego świata czy jakiś przemieniony wilkołak? - spytała ciekawie.
- Przemieniony - odparła demmianka.
- Hmm, to mnie zaskoczyłaś przyznam. Cóż, jak ją spotkasz, to przekaż jej moje życzenia szczęścia - powiedziała uśmiechając się. - A Elisa? Ta anielica... Odkąd poprosiłam Rikę by ją oprowadziła po Azylu i opowiedziała co i jak, nie widziałam jej ani razu - mruknęła.
- Ych... nie wiem, nie miałam z nią kontaktu w sumie, tylko o niej słyszałam - odparła Wiktoria.
- No nic... Będę dalej szukać. Jeszcze Diana mnie udusi, że zgubiłam jednego z jej aniołów i dopiero będzie śmiesznie - mruknęła.
Demmianka uśmiechnęła się szeroko.
- To ja wracam na trybuny
- Miłego oglądania - uśmiechnęła się. - Mam nadzieję, że wygrają - zaśmiała się wesoło. - Zresztą nawet jeśli nie, to masz chyba i tak milion powodów by być z nich dumna - dodała.
- Co najmniej - odparła Wiktoria.
Amber pomachała jej dłonią i podjęła próbę namierzenia Elisy. Gdzieś tu musiała być... Amber pamiętała doskonale stan w jakim była Elisa, gdy Amber znalazła ją po raz pierwszy i miała nadzieję, że nic złego jej się nie przytrafiło.
Namierzyła ja kantynie w barakach...
Amber udała się w tamtą stronę. Szczerze mówiąc wydawało jej się to dziwne, że Elisa mogłaby przebywać właśnie w kantynie.
Amber słyszała jej głos z daleka... śpiewała i było to niesamowite...
Wilkołaczyca aż uniosła brwi, ale przyspieszyła kroku. Wilkołaki umiały docenić piękny śpiew... Amber nie była wyjątkiem. Chciała posłuchać.
Zobaczyła jak anielica siedzi w sukni wieczorowej na fortepianie, na którym gra Revenant. Reszta siedzi przy stolikach z alkoholem i słucha jej śpiewu...
Amber znalazła sobie jakiś wolny stolik przy którym mogłaby usiąść. Nie zamawiała nic, bo nigdy nie nosiła ze sobą pieniędzy.
I tak dostała niskoprocentowy drink.
Zdziwienie na twarzy Amber było aż nadto widoczne. Spojrzała zdezorientowana na osobę, która jej przyniosła drinka.
Kelnerka wróciła za szynkwas. Też była Revenantem.
Amber zaczęła się cicho i wesoło śmiać. No tak... Przecież walczyła z Revenantami ramię w ramię w ciągu ostatnich miesięcy. Zasłuchała się w śpiewaną przez anielicę piosenkę, wykorzystała też ten czas by przyjrzeć się miejscu i odwiedzającym go istotom.
Byli tu sami Revenanci. Co ciekawe nie było żadnych zwykłych dowódców. To oznaczało albo, ze Revenanci awansowali szybko na dowódców... albo ze Skaza przy każdej okazji ich eliminował.
A że każdy żołnierz który szedł do walki z Amber został obdarzony mocą zła, to każdy dowódca, który zginął stał się Revenantem. Gdy Amber zdała sobie z tego sprawę znów zaczęła się śmiać. Tym razem odrobinę głośniej niż wcześniej. Wyglądało na to, że zupełnie przy okazji wszelkie dowództwo na Milgasii zastąpione zostało jej ludźmi... Istotami, które były z nią bardzo silnie związane.
Elisa skończyła śpiewać i wszyscy zaczęli bić brawo. Anielica skłoniła się lekko i rozesłała parę pocałunków, po czym zeszłą ze sceny i kantyna wróciła powolutku do normy.
Amber zaczepiła Elisę, gdy ta zeszła ze sceny. - Świetny występ - powiedziała.
- Dzięki... chyba znalazłam powołanie - zaśmiała się.
- Ważne jest by starać się w życiu robić to co się naprawdę lubi - westchnęła wilkołaczyca. Dobrze wiedziała, że nie zawsze się tak da. - Jeśli śpiew sprawia ci taką radość... bo twoim słuchaczom na pewno sprawia... to mogę tylko życzyć ci powodzenia w tym co robisz - powiedziała Amber, uśmiechając się delikatnie.
Elfka też się uśmiechnęła.
- Możesz zawsze liczyć na miejsce w pierwszym rzędzie jak będę śpiewać - zaręczyła anielica.
- Na pewno skorzystam w wolnej chwili. Tylko daj znać kiedy i gdzie - zaśmiała się. - Wilkołaki nie zawsze umieją śpiewać... Powiem wręcz, że jestem tego doskonałym przykładem. Umiem tylko wyć i nic więcej... Ale piękny głos i śpiew doceni każdy wilkołak. Także byłabym głupia, gdybym nie korzystała z twoich zaproszeń na twoje występy - powiedziała.
Elisa skinęła głową.
- Na razie zobaczę czy się da coś wykombinować w tę stronę, jak będę coś wiedziała to dam znać - zaręczyła.
- Dzięki - powiedziała Amber. Westchnęła. - To jest piąty dzień mojego wolnego. Jeszcze dwa dni i trzeba będzie wracać do roboty - mruknęła. Zrobiła głupią minę - Jeszcze dwa dni...
- Co, nie masz pojęcia co robić? - anielica się zaśmiała.
- Trzy dni spałam, jeden dzień się obijałam, dzisiaj za to pozaglądałam jak się mają różni ludzie i nieludzie... I na dwa dni brakuje mi pomysłu - bąknęła. - Alternatywą jest spanie - dodała.
- Żal tracić czas na spanie - odparła anielica.
- Masz lepszy pomysł? - spytała Amber.
- Nie mam pojęcia co uważasz za ciekawe... a to właśnie do tego zależy. Osobiście planuje poszukać tego jedynego - anielica wyglądała na rozmarzoną.
- No to w Azylu masz w kim przebierać. Wilkołaki, Revenanci, dzikołaki jeśli dobrze poszukasz, smoki, ludzie, elfy i tak dalej - uśmiechnęła się Amber. Potem zrobiła głupią minę. - I może lepiej się już zamknę, bo znowu będę się starała zeswatać jakiegoś wilkołaka - bąknęła.
- No właśnie, a co tam miedzy tobą i Aleksem? - zapytała anielica.
Amber siadła z powrotem na swoje miejsce. Dość ciężko. Przez dłuższą chwilę milczała.
- Miotam się w te i z powrotem w ostatnim czasie, bo nie jestem w stanie wykrzesać z siebie jakichś bardziej skomplikowanych emocji... Skaza nie zdołał zostawić na moim ciele żadnej blizny, a mimo to ta wojna zebrała swoje żniwa. Boję się stanąć przed Aleksem z tym co ze mnie zostało - bąknęła cicho.
- Sądzisz, ze nie jest gotów? - zapytała Elisa. - Czy raczej ty nie jesteś?
- Problem nie tkwi w Aleksie. Wydoroślał i dojrzał w trakcie naszej walki ze Skazą. Mogę się cieszyć, mogę się śmiać, mogę czuć żal... Ale na krótko, płytko... Czuję w znacznej mierze pustkę - westchnęła. - Aleks nie zasługuje na to by traktować go tak powierzchownie - dodała.
Anielica westchnęła.
- Może spędź z nim trochę czasu? Pozwól sobie na trochę czułości... i jemu też. Jeśli chcesz by zapełnił choć część tej pustki to nie możesz traktować go z dystansem, a nie widziałam, byś dawała mu podejść do siebie bliżej...
- Nie chcę go skrzywdzić... - bąknęła. - Rzucałam się w wir pracy odpychając od siebie wszystko co wymagałoby ode mnie głębszego zaangażowania - westchnęła.
- Może niepotrzebnie? - zapytała anielica.
- Wiesz... niektórzy Wybrańcy mają z tego co widziałam małżonków...
- Diana ma chyba męża - mruknęła Amber. - Ja miałam marzenie by założyć własną watahę. Ale nie mogę jednocześnie zajmować się watahą i dbaniem o wszystko, więc to marzenie jest już martwe. Porzuciłam je, by móc zająć się tym wszystkim czym muszę się zajmować jako wybraniec Azariel. Zresztą i tak... Po tych wszystkich zmianach, jakie wprowadziłam u siebie w swoim organizmie by móc walczyć ze Skazą raczej nie znajdzie się ani jeden wilkołak, który zaakceptowałby w wataże moje potomstwo - mruknęła.
- Tego nie wiesz. Poza tym możesz założyć watahę... tylko nieco inną. Można się spodziewać, że potomstwo Wybrańców jest w jakiś sposób wyjątkowe. Nie będzie takie jak inne... będzie lepsze. Silniejsze, szybsze... potężniejsze. Możesz stworzyć jakąś nową funkcję... jakiejś watahy opiekunów? Nie wiem, stworzyłaś w Azylu warunki, w których ludzie żyją obok wilkołaków. Nie dasz rady wymyślić zastosowania takiej watahy jak ta, którą chciałabyś założyć?
- Nawet nie wiem jakie to może być potomstwo, czy ma szanse urodzić się zdrowe - bąknęła. - Jeśli na przykład moje szczenięta nie będą mogły w żaden sposób mieć własnych szczeniąt, to tylko zrobię im krzywdę - westchnęła.
- Nie można tego sprawdzić? - zapytała anielica.,
- Nie wiem... Nie znam się na tym - mruknęła. - Nie wiem czy w ogóle jest ktokolwiek na tym świecie kto się takimi rzeczami mógłby interesować - dodała.
- na pewno znajdzie się jakiś dziwak, który sporo eksperymentował ze zmianami genetycznymi i innymi wariactwami... - zapewniła Elisa.
- Dziwaka jednego znam - mruknęła. - Nawet całkiem dobrze - dodała z dziwną miną.
- Wiec się do niego o to zwróć - anielica wzruszyła ramionami.
- Zawsze niby jakiś start - bąknęła. - O ile wreszcie skończą się nasze problemy w tym świecie - bąknęła.
- Mhm - Anielcia skinęła głową.
- Widzisz już, że nie jest tak źle jak myślisz - poklepała Amber po ramieniu.
- Thaaa... Może kiedyś będzie czas na to by założyć watahę - westchnęła. - No dobra, zobaczę czy osoba, o której myślę będzie wiedziała coś na ten temat - mruknęła. Wypiła duszkiem drinka, którego dostała na początku jak tu przyszła.
Na szczęście był słaby i Amber nie poczuła go specjalnie.
- No dobra, ja idę do domu. Trzymaj się - powiedziała anielica.
- Powodzenia - rzuciła za nią Amber. Sama też wyszła z kantyny. Nie potrzebowała tutaj przebywać już, skoro jej interlokutorka się stąd oddaliła. Nawiązała kontakt z Darkningiem. "Masz chwilę?" spytała.
"Owszem. Masz sprawę?" zapytał Darkning.
"Tak. Podejrzewam, że możesz się w jakimś tam stopniu orientować w tej kwestii..." zaczęła. "Chodzi o to, że chciałabym wiedzieć co by się stało, gdybym chciała mieć szczenięta" przekazała.
"Miałyby moc zła, byłyby cholernie potężne... nie tak jak ty, ale miałyby około połowę tej mocy. Poza tym normalne szczeniaki" odparł Darkning.
"Połowę tej mocy?" bąknęła. "To mam nadzieję nie stanowi dla nikogo ani niczego zagrożenia?" bąknęła.
"Nie" odparł Darkning.
"Uhm, dobra, dzięki wielkie" przekazała.
"Żadne problem" odparł Darkning.
Amber skierowała się do gospody. Chciała coś zjeść i napić się piwa. I przemyśleć sobie parę ważnych spraw.
W gospodzie był już normalny ruch. Barman skinął Amber głową na powitanie.
Amber zamówiła sobie jakiś prosty posiłek. Poprosiła też o piwo. Rzadko o to prosiła.
- Piwo, mówisz? To widzę, że nad wielkimi rzeczami będziesz myśleć – powiedział Barman.
- Nie sądzę by były wielkie. Na pewno są ciężkie - bąknęła. - Przyda mi się do nich lżejsza głowa - dodała.
Dostała więc kufel piwa i dość lekka strawę.
Zajęła się jedzeniem, na koniec po prostu popijała swoje piwo. Siedziała tak głęboko zamyślona do późna.
Wilkołaczyca po wielu godzinach siedzenia w jednym miejscu udała się wreszcie do swojego pokoju w gospodzie. Chciała sobie pospać. Ale tym razem zamierzała wykorzystać poduszkę przy moszczeniu sobie posłania pod łóżkiem.
Kolejny dzień był piękny i słoneczny... ale dość zimny.
- Uroki zimy... - bąknęła gdy się wreszcie wyczołgała spod łóżka i zmieniła postać. Czuła się dość sztywno. Zdecydowanie średnio jej się tego dnia spało. Mimo że długo. Zrobiła sobie gorącą kąpiel po czym zlazła na dół chcąc zamówić sobie coś do jedzenia. Zastanawiała się czy nie warto by było odwiedzić rodzinnych stron... Może jakaś wataha zajęła już tamte tereny... Zwykle były bogate w zwierzynę, ale wiele mogło się zmienić podczas wojny ze Skazą.
Dostała śniadanie. Jajecznica na grzybach i boczku.
Zjadła całą, podziękowała po czym otworzyła sobie portal w rejony, które kiedyś należały do jej watahy. Chciała zobaczyć jak wyglądają teraz.
Las rósł tu znowu. Po pogorzelisku nie został nawet ślad. Wilkołaki już zdołały zaopiekować się tymi terenami.
Amber westchnęła. Niestety nie przypominało już to za bardzo znanych jej miejsc. W końcu była tu zupełna ruina, gdy ona stąd uciekała. A teraz zupełnie inne drzewa, inne zapachy... Zupełny brak śladu po wataże Grisa. A teraz to miejsce i tak było zajęte przez jakąś inną watahę. Wilkołaczyca postanowiła do Azylu przejść się na piechotę. W wilczej postaci. I tak nie miała w sumie nic innego do roboty, a może wreszcie jej umysł oczyści się z dręczących ją myśli.
Amber w wilczej formie przekroczyła bramy miasta i skierowała się do gospody. Chciała już tylko iść spać. 4 do 5 dni wolnego jeszcze dawało radę, ale 7 to było dla niej stanowczo za dużo. Nie miała co zrobić z nadmiarowym czasem. Była podirytowana i przez to unikała kontaktu z ludźmi, by czasem nie zareagować na nich agresywnie.
Gospoda była otwarta. Po drodze Amber usłyszała przekaz od Aleksa.
"Siedziba jest skończona. Może wpadniesz tu i się zorientujesz?" zaproponował.
Wilczyca westchnęła. Zmieniła postać na bestię i postawiła sobie portal. Przeszła przezeń by dotrzeć do Aleksa.
Aleks stał na balkonie w górnej sekcji twierdzy. - O, ogólnie miejsce jest gotowe by stać się twierdzą. Potrzebujemy tylko mieszkańców. Chcesz zaprosić tu kogoś konkretnego? - zapytał Aleks.
- Po pokonaniu Skazy większość istot, które sprowadziłam do Azylu znalazło już swoje miejsce w życiu. Wilkołaki opuściły w większości miasto, Rika znalazła sobie partnera, Wiktoria planowała przenieść się do Darkkeep jak tylko skończy opiekować się wilkołaczymi szczeniętami, Elisa też zajęła się czymś innym. Pozostają tylko Ahghor, Ezbaar, Demetrion, Sheala, Hezz... No i Czarnopióry oraz ich towarzysze, o ile oni sobie też już nie znaleźli gdzieś miejsca. No i Theram - dodała.
- No to można im zaproponować miejsce tutaj - powiedział Aleks. - Zawsze można zrobić siedziby drążąc dalej w głąb - zauważył.
- Jak z jedzeniem tutaj? - spytała.
- Jest kuchnia i spiżarnia, są już pełne i mamy tu kucharzy - odparł Aleks.
- Mhm... Pokaż to miejsce - mruknęła. Starała się nie być opryskliwa, ale miała zły humor i generalnie chciała już wracać do pracy... Pewnie tego będzie żałowała za jakiś czas, ale nie miała już po prostu pomysłu na to co zrobić z wolnym czasem...
Aleks pokazał jej sporą kuchnię. W tym miejscu już było trochę mieszkańców. Trochę Revenantów, kilku ludzi, parę wilkołaków. Spełniali różnorakie funkcje.
- Chcesz coś zjeść? - zapytał Aleks. Chyba poczuł, ze Amber ma kiepski humor.
- Nie, dziękuję - mruknęła. - Biegłam przez cały dzień - dodała.
- Hm... no dobra, chcesz się temu przyjrzeć, gdy będziesz miała lepszy humor? - zapytał.
- Przyszłam tu bo chcę obejrzeć to miejsce, jesteś tu więc możesz mnie oprowadzić - mruknęła. - Nie wiem kiedy może być najbliższa okazja na to. Pewnie już takiej nie będzie - dodała.
Aleks spojrzał na Amber smutno.
- Dobra, chodźmy - wymusił uśmiech i skinął na nią głową.
Amber ruszyła za nim. Oglądając twierdze mimo wszystko nieco się uspokoiła. W końcu się odezwała - Byłam dzisiaj na terenach, które kiedyś należały do mojej watahy - powiedziała cicho.
Aleks się zatrzymał, obrócił i przytulił Amber.
- Nie mogło być to lekkie przeżycie.... - powiedział.
Oparła głowę o jego ramię. - Nie zostało nic... Żaden ślad po nich - mówiła bardzo cicho. Po krótkiej chwili chłopak poczuł jej łzy na ramieniu.
- Jedynym śladem jesteś ty - powiedział Aleks, gładząc ją po włosach.
- Mieszka tam teraz jakaś wataha... Nie wiem kim są, nie pokazywałam się im... Kiedyś dziwiłam się ludzkiej potrzebie posiadania pamiątek... Ale teraz chciałabym mieć coś co by mi przypominało o tych, których już nie ma - bąknęła. - Nie ma nic... Zupełnie - westchnęła. W głosie Amber słychać było pustkę.
- Po takim czasie nic nie mogło tam już zostać... - powiedział Aleks, gładząc ja dalej.
- Masz dobre wspomnienia. To najlepsza pamiątka jaką możesz mieć. Spędzone razem chwile, przetrwane trudne i dobre czasy.
- Wiem... Najbardziej bym chciała by mogli korzystać z tego co udało mi się osiągnąć... By mogli zobaczyć to co tu zrobiliśmy. By mogli żyć w świecie gdzie ludzie i wilkołaki nie polują na siebie nawzajem - westchnęła. Amber powoli się rozluźniła. Trochę z rezygnacją.
- Gris byłby z ciebie dumny - zapewnił Aleks.
Amber zaśmiała się nieco słabo.
- A uczył mnie na opiekuna szczeniąt, nie na alfę - bąknęła.
- Więc tym bardziej miałaś przed sobą zadanie, do którego nie byłaś przygotowana, a poradziłaś sobie o wiele lepiej niż większość Wybrańców - zauważył Aleks.
- No tu już chyba przesadziłeś - bąknęła nieco weselej.
- No.. nie. Jeśli chodzi o domeny to ty i Keth stanowicie czołówkę... - powiedział chłopak.
- Heh, przy czym jedną z nich dostałam od Ketha - bąknęła. - Pokaż mi resztę tej twierdzy... Dziwnie będzie tu mieszkać... - dodała.
Aleks ją oprowadził. Pokazał salę narad, salę kontroli, gdzie Amber widziała wszystkie świątynie i mogła oglądać przez wizję brzegi kontynentów. Mogła też stamtąd przemawiać do osób w świątyniach.
Na koniec wycieczki Amber chwyciła się za głowę. - Wilkołaki stworzono do prostszych rzeczy - bąknęła. - Aleks, gdybyś urodził się wilkołakiem kilkaset lat wcześniej, to do tej pory budowalibyśmy miasta wspanialsze niż te, które budują ludzie - dodała.
Aleks do niej mrugnął.
- Chciałem byśmy mieli dom... - powiedział.
Amber pogładziła go po policzku.
- Dom jest tam gdzie są twoi bliscy, bez względu na to czy jest to budowla z kamienia czy szałas - powiedziała Amber. Odezwała się znów po chwili namysłu - W takich miejscach jak to czy Azyl jestem w stanie mieszkać tylko tak długo jak trzyma mnie tu obowiązek. Znaczna większość wilkołaków opuściła miasta na rzecz powrotu do dziczy - moja dusza też rwie się do lasów. Dasz radę porzucić wszystko co tutaj wybudowałeś by zostać ze mną, gdy już nie będziemy potrzebni w tym miejscu? - spytała.
Aleks obejrzał się i spojrzał po murach.
- Tak, ale zastrzegłbym sobie możliwość wizyty tutaj - powiedział.
- Nie musisz niczego zastrzegać. Wilkołak może robić to co chce póki nie szkodzi swoimi działaniami innym. Problem z odwiedzinami byłby wtedy gdyby ludzie i wilkołaki wciąż zachowywali się wobec siebie wrogo. Wtedy takie odwiedziny mogłyby sprowadzić niebezpieczeństwo na watahę. Ale teraz już nie ma takiego niebezpieczeństwa - powiedziała. - Zresztą sama zamierzam czasem zajrzeć do Darkkeep albo do Azylu. Jakby nie patrzeć jest tu cała masa istot, które na różne sposoby stały mi się bliskie - mruknęła.
Aleks pokiwał głową i się uśmiechnął, wzdychając.
- Hmm? - Amber nieco odpłynęła myślami, więc westchnienie Aleksa sprowadziło ją na chwilę na ziemię. Ale nie była pewna o co chodzi.
- Gdy zostawimy to wszystko za sobą to odetchnę wreszcie spokojnie - mruknął chłopak.
- Trzeba zająć się Podróżnikiem. Ten typ może być bardziej niebezpieczny niż nam się wydaje. Już w chwili, gdy go spotkałam wydawał mi się dziwny, ale po tym co usłyszałam od Ketha, Darkninga i Azariel mam pewność, że musimy się go pozbyć. Mam nadzieję, że cokolwiek wkroczy do naszego świata nie będzie tak upierdliwe jak Skaza - skrzywiła się. - Mieszkańcy tego świata już zapracowali sobie na święty spokój na najbliższych kilkaset lat... - westchnęła.
- Zobaczymy co będzie dalej - skwitował Aleks.
- Trzeba być gotowym na wszystko -
Amber oparła się plecami o najbliższą ścianę. - Nie mogę się już doczekać powrotu do normalnego trybu pracy... Trzy albo cztery dni wolnego dla wilkołaka to wystarczająco. Nie umiem się tak relaksować jak ludzie, gdy poczucie obowiązku mówi mi, że jest jeszcze tyle pracy - skrzywiła się ponownie. - Bycie alfą to nie stanowisko, z którego można być zwolnionym. Zwykle jest się nim aż do śmierci, albo gdy jest się jej na tyle blisko, że to i tak nie ma już znaczenia... Mieszkając z ludźmi nauczyłam się ich sposobu myślenia, nauczyłam się wielu mniej i bardziej przydatnych rzeczy. Ale najcenniejsza lekcja jakiej się nauczyłam to fakt, że to co najbardziej się liczy to różnorodność. Carmen starała się nauczyć mnie jak być człowiekiem, a ja ciebie starałam się nauczyć jak być wilkołakiem. To były nasze słodkie błędy. Nie wolno ujednolicać. Ale nauczyłam się jacy są ludzie i jak z nimi rozmawiać, a ty dowiedziałeś się jakie są wilkołaki. Naszego sposobu myślenia nie możemy zmieniać na siłę. Stałeś się wilkołakiem, ale nie oznacza to, że musisz od razu myśleć w takich kategoriach jak one. Możesz pozostać dalej człowiekiem tutaj - Amber stuknęła się palcem w skroń. - A Matka Natura sama zdecyduje czy ten sposób myślenia będzie miał dla wilkołaczej społeczności wystarczającą wartość - dodała. Pokiwała do swoich myśli głową.
Aleks uśmiechnął się.
- Zmieniłem formę, więc powinienem móc też zmienić treść - odparł Aleks. - Nie aż tak, by być jak reszta wilkołaków w zupełności, to co się ukształtowało wewnątrz mnie może już nie dać się zmienić, ale nie tyczy się to wszystkiego. Różnorodność to jedno, a niewłaściwość to drugie. Nie mogłem sobie pozwolić na brak jakichkolwiek zmian - stwierdził chłopak.
- Nie mogłeś sobie pozwolić tylko na brak wiedzy. Nic więcej. Z wiedzą przychodzi naturalna zmiana sposobu myślenia - odparła.
- No tak - Aleks skinął głową twierdząco, po czym westchnął.
- Dobra, pogadamy o tym, gdy spełnimy obowiązki które na nas spadły wraz z podjęciem odpowiedzialności za istoty Milgasii...
- Milgasii a poza tym Anayi i Ronach. Pewnie znajdą się ludzie, którzy będą chcieli się tam przemieścić i osiedlić - mruknęła. - A ich dzieci, które się tam urodzą będą już rodowitymi mieszkańcami tamtych lądów - mruknęła z uśmiechem.
- Ta też przydadzą się wilkołaki.... - zauważył Aleks.
- Zwierzaki już tam są, teraz trzeba przerzucić tam jakieś watahy....
- I innych zmiennokształtnych. Zobaczymy jakie tam naturalnie wytworzą się warunki klimatyczne i dowiemy się jakich innych zmiennokształtnych należy tam dodać. Przez ostatnie lata bardzo nas ubyło, ale teraz mamy niepowtarzalną okazję by urosnąć w siłę - powiedziała. - Nie zmarnujmy jej - pokiwała do siebie głową.
- Nie zmarnujemy - zapewnił Aleks, obejmując znów Amber.
Amber bez sprzeciwów pozwoliła Aleksowi na to. Zamknęła oczy. Po krótkiej chwili okazało się, że Amber rozluźniła się do tego stopnia, że zasnęła oparta o chłopaka.
Aleks uniósł brew i spojrzał na nią. Uśmiechnął się lekko. Od kiedy wzmacniał ciało energią mógł tak długo stać, więc pozwolił jej spać...
Amber pół godziny spała całkowicie spokojnie. W końcu się ocknęła. - Hmmmf - bąknęła. - Spać mi się chce... - nie zarejestrowała faktu, że spała przez kilkadziesiąt ostatnich minut.
- Nie wystarczy ci to co już przespałaś? - zaśmiał się Aleks.
- Chodź, pokażę ci gdzie możesz się położyć – zaproponował.
- To co już przespałam? - bąknęła przecierając oczy. Westchnęła. - Pokaż... - dodała ziewając.
Aleks zaprowadził ją do jej komnaty z wielkim łóżkiem.
- Kładź się, posiedzę z tobą - powiedział. - Jutro dadzą nam śniadanie - zaproponował.
- Cała wataha się na tym łóżku zmieści - skomentowała Amber, widząc rozmiar posłania. Odwołała kombinezon by się zakopać w pościeli.
Aleks siadł koło Amber i pogładził ja po włosach.
- Śliczna jesteś - powiedział.
- Hm? - Amber otworzyła jedno oko i zerknęła na Aleksa. Nie była pewna o co mu chodzi.
Tylko patrzył na nią i gładził ją po włosach.
Wilkołaczyca zamknęła więc oko nie doczekawszy się odpowiedzi i wykorzystała fakt, że Aleks był blisko niej. Wykorzystała jego udo jako poduszkę... i zasnęła.
Aleks uśmiechnął się i oparł i zagłówek łózka, odchylił głowę do tyłu i zapadł w drzemkę.
Amber spała 12 godzin. W końcu zaczęła się budzić. Rozejrzała się wokół na wpół przytomnie.
Aleks siedział dalej w tej samej pozycji i czytał książkę.
- Mówiłeś, że kiedy będzie to śniadanie? - bąknęła zaspana wilkołaczyca.
- Zaraz - odparł Aleks i pocałował Amber w usta na dzień dobry.
Amber odwzajemniła pocałunek i zaraz po nim przetarła zaspane oczy. Westchnęła.
Wkrótce Aleks wstał i przyniósł Amber śniadanie do łózka, dosiadając się do niej.
- No to smacznego - powiedział.
Dziewczyna usiadła, oparła się o zagłówek łóżka i zajęła się jedzeniem. Po wczorajszym dniu była głodna, więc pożarła wszystko co znalazło się w jej zasięgu. Niczym się nie przejmowała.
Aleks zjadł swoją część i odetchnął. Wstał po chwili po herbatę i przyniósł ją do Amber.
- żeby popić - powiedział.
- Dzięki - Amber pozbyła się także zawartości kubka herbaty na rzecz swojego gardła i żołądka. Po śniadaniu odetchnęła zadowolona. - O wiele lepiej - bąknęła.
Alek się uśmiechnął i objął Amber, by cmoknąć ją w policzek.
- Ostatni dzień męki - zaśmiała się Amber. - Jutro wracamy do obowiązków - dodała.
- Mhm - odparł Aleks.
Amber zrobiła sobie z Aleksa posłanie, po czym zapadła w drzemkę. Nie miała pomysłu na spędzenie tego dnia, więc równie dobrze mogła go przespać... A miała taką możliwość skoro Aleks siedział tutaj z nią.
[---]
Amber w końcu miała dość. Zrobiła się głodna. Po prostu wstała z łóżka i przeciągając się przywołała kombinezon. Przepuściła też energię przez swoje ciało, bo nie chciało jej się bawić z prysznicami czy kąpielą.
Aleks opadł na łózko i odetchnął.
Podniósł się po chwili.
- Co robimy przez resztę dnia? - zapytał, też przywołując ubranie.
- Muszę coś zjeść. Źle mi się myśli gdy jestem głodna - mruknęła. - Tutaj jest też chyba jakaś jadalnia, nie? - spytała.
- Jest główna sala, ale mogą nam teleportować jedzenie tutaj - odparł Aleks.
- Tym sposobem nigdy nie nauczę się co gdzie jest w tym miejscu, a tak mam okazję się nauczyć - powiedziała.
Aleks skinął głową.
- No to chodźmy - powiedział, ruszając.
Tym sposobem ostatni dzień wolnego wilkołaczyca spędziła wpierw na lenistwie, a potem na zwiedzaniu wybudowanej przez Aleksa twierdzy. Amber z jednej strony dumna była z Aleksa, że chłopak potrafił doprowadzić do tego, że niezauważenie pod jej nosem powstało coś tak wielkiego i imponującego... Z drugiej strony było jej nieco żal wysiłku jaki w to włożył. Jako wilkołak nie była w stanie w pełni tego docenić. Przede wszystkim w kamiennych murach zimnej twierdzy czuła się jeszcze bardziej jak zwierze zamknięte w klatce niż w Azylu. Przestronny pokój w gospodzie znacznie bardziej kojarzył jej się z jamą wilkołaków niż olbrzymia w jej pojęciu komnata. Chłód kamienia, dziwne echo... Tęsknota za dziczą w tym miejscu obudziła się z nową energią. Amber szybko traciła tu koncentrację i odpływała myślami daleko...
Amber zaczęła się śmiać. Wbrew temu co krzyczał Keth, prawdopodobnie rozgoryczony tym, że to nie oni posłali Skazę na wieczny spoczynek, wilkołaczyca triumfowała. Skaza w ostatnich momentach swojej egzystencji się bał. Co za ironia... A przez ironię często dokonuje się najokrutniejsza zemsta. Ten, który siał strach wszędzie, gdzie się pojawił i nigdy miał nie poznać tego uczucia, bał się w swych ostatnich chwilach bardziej niż wilkołacze szczenięta, gdy były mordowane przez sługi tego wynaturzenia.
Nie przejmowała się odniesionymi obrażeniami - nie były groźne dla życia. Blizny będą jej przypominać tę chwilę, gdy Skaza sam stał się dla niej źródłem mocy. Będzie je nosić z dumą. Śmiech wilkołaczycy niósł się daleko. Wyrażał wszystkie jej emocje. A może właśnie ich brak? Śmiech był pusty, nie było w nim radości. Był triumf, była ironia. Amber pozbierała się na ile mogła, gdy tylko się uspokoiła. Wiedziała, że to nie koniec. Wierzyła w złe przeczucia Carmen, należało się przygotować na cokolwiek co jeszcze mogło chcieć zagrozić temu światu. Pewnie Podróżnik, z którym bił się Keth, i który obserwował ją podczas oczyszczania pozostałych kontynentów poza Milgasią, obserwował także dzisiejszy spektakl. Rozorana promieniem Skazy twarz zaliczała się w skali wilkołaczycy do draśnięć. Ani nie uniemożliwiało to chodzenia, ani walki...
Amanda wykrzywiła twarz w grymasie bólu i podniosła się z podłogi, aby doskoczyć do wyświetlaczy i zobaczyć co się dzieje. Mogła się spodziewać wszystkiego, więc bardzo się ucieszyła, gdy zobaczyła koniec istnienia skazy. Obecność Dekantropian jednak ją zaskoczyła. Podobno mieli się wycofać. Czyżby tylko udawali, aby udało im się zaskoczyć przeciwnika? Trzeba przyznać, że wybrali na to dobry moment... z pewnością dobry dla siebie. Tak, czy inaczej skaza został ostatecznie pokonany i to się teraz liczyło najbardziej.
Wywołany zwycięstwem uśmiech nie schodził z twarzy Amandy, mimo iż miała ranę szarpaną na prawej ręce, sięgająca od nadgarstka aż po bark. Bolało i krwawiło, ale nie było groźne. Podejrzewała, że promień którym oberwała zranił i innych po drodze, więc nie spieszyło jej się z otrzymywaniem pomocy.
“Enkelio, zajrzyj do mnie w wolnej chwili” przekazała, bo mimo wszystko rana krwawiła i bolała.
Rozdarty na ręce kostium od Sotora też wymagał naprawy. Amanda spróbowała nakazać mu zmienić kształt, aby zatamował krwawienie i udało się. Kostium sam zaczął się naprawiać i dobrze opatrzył ranne ramię Amandy.
Smok był zaskoczony, to prawda, z drugiej strony wolał stracić szpony pozbywając się Skazy i patrzeć jak Darkning z zarimami wykańcza paskudztwo, niż zginąć.
Vermon został już teleportowany na miejsca, gdzie byli ranni, ale okazało się, że ran po promieniu nie da się nijak usunąć. Blizny nigdy nie będą wyglądać ładnie, nie zagoją się jak powinny. Amber miała o tyle szczęście, że otrzymała ranę w postaci potwora, więc w ludzkiej postaci nie było śladów po ciosie.
Najbardziej niepocieszony był młodszy behemot, który w wyniku ataku promieniami stracił rękę. Vermon jednak stwierdził, że ucięta kończyna może zostać przytwierdzona. Będzie z tym niezły problem, ale po dłuższym czasie powinno dać radę coś z tym zrobić.
Gdy Amber przyjęła ludzką formę szczerze zdumiało ją to, że nie pozostał ślad po ciosie. Przywykła do tego, że wszelkie blizny pozostawały na ciele wilkołaka bez względu na formę jaką przyjmie. Skrzywiła się do swoich myśli. Albo nie była już w ogóle wilkołakiem, albo postać potwora rządziła się jakimiś swoimi, niezrozumiałymi dla Amber zasadami. W każdym razie na pewno mogła zapomnieć w takim wypadku o pamiątce ze starcia. Postać potwora wykorzystywała tylko w walce. Westchnęła ciężko. Zabrała swój miecz, który w tej bitwie przysłużył jej się bardziej niż mogła się tego po nim spodziewać i zamocowała go ponownie na swoich plecach.
Nawiązała łączność z pozostałymi wybrańcami: “No to po wszystkim” odezwała się.
“Ładnie nam szła współpraca, dobra robota” przekazała Amanda do wszystkich.
“A jakże” zaśmiała się Shalya. “Wszyscy cali, nie?” zapytała.
“Cali, cali” odparł Keth. “Wszystkim się tylko trochę oberwało” dodał. “Odetchnąłem z ulgą, wierzcie mi”
“Keth, wszystko w porządku?” spytała Amanda mężczyzny, wysyłając myśl już indywidualnie, tylko do niego.
“Taa, tylko to zakończenie było... zaskakujące” odparł mężczyzna.
“Pamiętajcie o Podróżniku. Trzeba będzie drania dorwać. Mam nadzieję, że uda się to zrobić zanim sprawi, że spadnie nam na głowy coś nowego” mruknęła Amber do wszystkich. Od dawna, od kiedy tylko Darkning i Keth podzielili się z nią informacjami na jego temat, drań był na jej liście pod numerem drugim. Właśnie awansował na pierwsze, kiedy tylko zniknął z niej Skaza.
“Trzeba będzie się zań zabrać” mruknął Keth. Wtedy do konwersacji wtrącił się nie kto inny jak Darkning.
“Macie jakieś 3 tygodnie spokoju” poinformował. “Coś umożliwiło Skazie podpięcie się do Czwartej Bariery. Podtrzymujemy ją, ale nie damy rady tego robić długo. Po upadku tej bariery dostęp do naszego świata otrzymają wszyscy, którzy znają jego lokalizację, więc alternatywni bożkowie, upiory, dżiny i inne mniej lub bardziej magiczne tałatajstwo, które uważa, że ma prawa do przebywania i rządzenia tym wymiarem”.
“Jak można tę barierę naprawić? O ile można” spytała Amber krzywiąc się. Trzy tygodnie to było mało czasu... Ale może starczy na wyszukanie kolejnych artefaktów i źródeł mocy, by przygotować się na nowe niebezpieczeństwa. A na pewno by móc wreszcie zabić Podróżnika.
“Co to w ogóle za bariery?... Może uda się otworzyć drogę naszym bogom, zanim te padną?” wtrąciła Amanda.
“Nie da się jej tak po prostu naprawić. Ona dopasuje się do wszystkich istot będących w tym świecie przez następne parę miesięcy i powstanie ponownie. Kłopot polega na tym, że ilość mieszkańców wtedy się zwiększy o ile czegoś z tym nie zrobicie” stwierdził Darkning. “Co do bogów wróćcie do świątyń i skontaktujcie się z nimi. Chwila dialogu nie zaszkodzi” mruknął Darkning.
“Kto się założy, że będę w swojej Świątyni prędzej niż wy w swoich?” Amanda nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Darkning miał rację, bogowie ich poinstruują i będą wiedzieć z czym przyjdzie się zmierzyć ich wybrańcom.
“To jak zatrzymać te istoty przed napływem do naszego świata? Jest na to jakiś sposób?” spytała Amber. Już Skaza był takim nadprogramowym i niechcianym bytem.
“Ty już jesteś w swojej” Amber w ogóle nie załapała żartu.
“Ano właśnie” odparła zadowolona Amanda. “Ale odkładając żarty. Nasi bogowie chyba najlepiej powiedzą nam co powinniśmy zrobić, jak i na co się przygotować i w ogóle” dodała.
“Poniekąd. Nie przeceniajcie ich. Po upadku czwartej bariery będą zmuszeni kroczyć wśród śmiertelników. Sugeruję uważać ich za bardzo cennych sojuszników” polecił Darkning. “Jeśli chcieliby od was przejąć ster, to byłby to z ich strony błąd taktyczny. A jakby dało się powstrzymać nadprogramowe istoty przed przybyciem to bym powiedział wam jak to zrobić” Darkning westchnął. “Faktycznie byłoby to o wiele łatwiejsze...”
“Jak to? Dlaczego?” Amanda nie rozumiała jak bogowie, którzy obdarzyli ich taką mocą mogą być... przeceniani.
“Bogowie nie zrobią za ciebie wszystkiego, moja droga” mruknęła Amber. Bogowie w końcu dali wybrańcom narzędzia. I Amber miała nadzieję, że wykorzystała je w tej walce jak najlepiej. Dowie się tego podczas rozmowy z Azariel.
“Bo nie będą w stanie zrobić wszystkiego tego co kiedyś. Bedą w nowej sytuacji...” mruknął Darkning.
“No dobrze... Skoro nie możemy tego zrobić tak by było łatwo i przyjemnie to musimy się za to zabrać jak zwykle. Nauczyliśmy się teraz jak walczyć z przeciwnościami. To teraz wykorzystajmy to doświadczenie” mruknęła Amber do wszystkich. “Wracam do siebie. Musimy się przygotować na zalew nieproszonych gości” dodała. Postawiła sobie i Revenantom portal powrotny na Milgasię. Poza tym upewniła się, że wszystkie jej istoty może spokojnie zebrać i zabrać ze sobą do Azylu... Gorzej jeśli jakiś mocno rozczłonkowany Revenant się jeszcze składał... Wtedy będzie musiała wspomóc go swoją aurą.
Kaisstrom przysłuchiwał się wszystkiemu, jeśli miał zaledwie trzy tygodnie spokoju, musiał się ostro wziąć do roboty i wszystko umocnić oraz uporządkować, kilka stałych ustaleń też by się przydało, nie tylko odnośnie archipelagu.
- Adelajdo, mogę zamienić z tobą później słówko? - mruknął, nadszedł czas omówić wszystko, porządkowanie terenów i wszystkiego co było w zasięgu sił Kaisstroma w pobliżu archipelagu w tym momencie nie wymagało jego uwagi aż do tego stopnia. Sprawdził również jak z żywiołakami, miał zamiar przywrócić do życia wszystkie poległe.
“Tym razem bez pomnika?” zagadała lekko zmartwiona Amanda. Poprzednio odnieśli nieco mniejsze, choć ważne zwycięstwo i postanowili je upamiętnić, jako że była to pierwsza wspólna walka wybrańców. A teraz, gdy pokonali Skazę, po prostu się rozejdą?
“No to wszyscy wracajmy” mruknęła Diana. Keth westchnął. “Porozstawiam odpowiednie portale” zapewnił. “Musimy się przygotować na nadejście kolejnych gości...” skwitował.
“Może umówimy się na jakieś spotkanie? Powiedzmy za dwa tygodnie. Tak, aby przygotować się wspólnie na nadchodzące walki? Ładnie nam dzisiaj poszło, ale zawsze warto popracować nad współpracą na polu bitwy” przekazała Amanda.
„Pomyślimy o tym jak odpoczniemy po walce” odparł Keth.
Wszyscy powoli wracali do siebie, zbierając rannych.
Amber; Azyl
Amber wróciła do Azylu. Na miejscu przyjrzała się jeszcze nowej odmianie Revenantów. Stuknęła jednego z nich palcem.
Revenant obejrzał się i uniósł brew.
- Hmm? - mruknął. Miał niski, lekko wibrujący głos.
- Chwilę mi zajmie przyzwyczajenie się do waszych nowych facjat - powiedziała. Potem zwróciła się do wszystkich Revenantów biorących udział w bitwie - Wszyscy się świetnie sprawiliście. Będziemy teraz mieli niebawem kolejne kłopoty, którymi trzeba się zająć, ale dziś odpoczywajcie - powiedziała. - Bez was to by się nie udało - dodała z uśmiechem.
Revenanci uśmiechali się, ale byli zmęczeni. Wrócili do domów wśród wiwatów i krzyków "widowni". Na kontynentach władanych przez Amber zaczęło się święto...
Amber skierowała się do świątyni Azariel. Po drodze obserwowała ludzi, których mijała. Bitwa ją zmęczyła. Niekoniecznie fizycznie... W końcu ten aspekt jej istoty został udoskonalony przez Carmen i wilkołaczyca nie odczuwała fizycznego zmęczenia. Ale mimo wszystko czuła się nieco ociężała.
Wokół świątyni tłum powoli topniał. Amber jednak specjalnie tego nie czuła. W sumie niósł ją tłum...
Amber pilnowała tylko by tłum nie wyniósł jej na zewnątrz. Nie to przecież było jej celem. Chciała się dostać do środka.
I dostała się. W świątyni było już cicho. Amber stanęła wreszcie na posadzce. Trójka kapłanów skłoniła się jej.
Na twarzy wilkołaczycy pojawił się nieco zmęczony uśmiech. Skinęła kapłanom głową.
- Udało się... - powiedziała cicho. Ruszyła głębiej do wnętrza świątyni słuchając odgłosu swoich kroków.
Niósł się echem... świątynia była dobrze wytłumiona, na zewnątrz mógłby kończyć się świat, a tu byłoby cicho...
Amber stanęła dopiero w okolicach ołtarza.
- Udało się... - powtórzyła nieco głośniej niż poprzednio. - Skaza wreszcie zniknął z tego świata... Nie ma już Skazy... - bąknęła. Sama wydawała się ledwo wierzyć w swoje słowa, mimo że kilka chwil wcześniej zadawała Skazie ciosy mieczem, który teraz ciążył jej na plecach.
- Ano. Czas najwyższy był usunąć to paskudztwo - mruknęła Azariel, stojąca koło Amber. Skrzyżowała ręce na piersiach. - Psuł widoki...
Amber zmieniła postać. Stanęła przed boginią w formie bestii. Uszy miała położone płasko przy czaszce, a łeb trzymała nisko. Jak zrobiłby każdy wilkołak przed kimś, kto stoi wyżej w hierarchii.
- Najwyższy czas... - mruknęła w zamyśleniu. - Jak Skaza dostał się do tego świata? - spytała. Słowa Darkninga mówiące, że ktoś dał Skazie dostęp do Czwartej Bariery zrodziły w Amber przypuszczenie, że Skaza nie pojawił się tutaj samoczynnie...
- Zjawił się, tak jak płomień pojawia się gdy coś rozgrzejesz - odparła Azariel. - Obawiam się jednak, że ktoś mu pomógł. Skaza pełni w Wymiarach ważną funkcję. Nie unicestwiliśmy go zupełnie, może pojawić się gdzie indziej, ale tu już nie da rady... Pojawił się tu niepotrzebnie - mruknęła bogini, poklepując bestię po głowie. - Pamiętaj, by nie okazywać uległości wobec mnie, gdy inni są w pobliżu. Masz moją moc, jesteś moim przedstawicielem wśród ludzi i ich przedstawicielem przede mną. Pełnisz bardzo ważną funkcję i inni nie powinni dostrzegać takich gestów z twojej strony wobec kogokolwiek - dodała i podrapała Amber za uchem. - Tak lubisz, nie? - zapytała.
- Zawdzięczam ci życie. Zawdzięczam ci wszystko. Jesteś jedyna, przed którą odsłonię gardło - powiedziała poważnie. Drapanie za uchem wywołało mruczenie. Wilkołaczyca aż przekrzywiła łeb. Z trudem przyszło jej sformułowanie kolejnej myśli.
- Podróżnik... Spotkałam tu jakiś czas temu Podróżnika. Darkning wspominał, że ta istota lubi tworzyć spektakle, które potem ogląda. Takim spektaklem była dla niego nasza walka ze Skazą... - myśl stojąca za tymi słowami była łatwa do odgadnięcia. Wilkołaczyca podejrzewała, że to ów Podróżnik stoi za całym bałaganem. Także tym, który właśnie nadchodził.
- Podróżnika jest trudno dorwać. Darkning ze swoimi psami gończymi i zasobami nie był w stanie ostatecznie go zabić, a to już coś znaczy - mruknęła bogini, krzywiąc się.
Słowa bogini przywołały u Amber pewne skojarzenie. Na wilczym pysku pojawiło się coś na kształt półuśmiechu.
- Wśród wilkołaków zwykliśmy żartować, że człowiek by dorównać wilkołakowi oswoił sobie wilka i wyhodował w ten sposób psa. Ale nawet najlepiej współpracujący pies i człowiek nie są w stanie się tak zgrać by działać równie skutecznie co wilkołak. Może więc zamiast psów, należało posłać wilkołaki - rzuciła żartem. Westchnęła. - Nie po to walczyliśmy ze Skazą by oddać nasze lądy i naszych ludzi we władanie temu co przylezie po upadku Czwartej Bariery. Będziemy walczyć dalej - mruknęła.
Azariel spojrzała na Amber. Kobieta miała czarne oczy ze złotymi tęczówkami.
- Odpocznij chociaż przez tydzień. Ja potrafię łatwiej przejmować domeny. Czekałam na powrót bardzo długo... czas, bym zabrała się do roboty. Ty z kolei pracowałaś za długo... zarządzam urlop dla ciebie - uśmiechnęła się lekko i mrugnęła do Amber. - Mam też pomysł na pewne usprawnienia u arcyrevenantów. Zabiorę ich ze sobą na "spacerek".
Amber unikała patrzenia prosto w oczy bogini. Patrząc na twarz Azariel raczej skupiała spojrzenie na jej ustach. Nie planowała mimo wszystko sprzeciwiać się bogini. Choć jako przywódca tych wszystkich istot, które podlegały jej przez ostatnie miesiące czuła się odpowiedzialna za ich bezpieczeństwo i chciała zminimalizować straty jakie przyniesie pojawienie się nadprogramowych istot w tym świecie.
- Tydzień... - bąknęła i skinęła łbem. - Revenanci udali się teraz na odpoczynek. Wszyscy walczyli dziś na granicy swoich sił - powiedziała poczuwając się też do informowania Azariel o tym co się działo i o czym ona sama wcześniej zdecydowała.
Azariel skinęła głową.
- Ci którzy powstali na nowo chcą sprawdzić swoje możliwości, więc dlatego biorę tylko ich - powiedziała. - Nie muszę ich pytać... czuję - zaśmiała się. - Sama też chcę coś zrobić. Jeśli to wszystko, to ruszam.
Amber odezwała się dopiero po chwili. Powiedziała tylko jedno słowo:
- Dziękuję - skinęła powoli wielkim czarnym łbem. Rozmowa z boginią zapewniła jej nieco spokoju.
Azariel uśmiechnęła się.
- Pamiętaj, że spłaciłaś już swój dług, przywracając mnie tutaj. Po tygodniu będę cię potrzebować silnej, zwartej, gotowej i ze spokojnym umysłem - powiedziała, odchodząc i zamieniając się w cień.
Uśmiech zaplątał się na wilkołaczym pysku. Amber po chwili stania w ciszy udała się wreszcie do wyjścia ze świątyni. Zamierzała teraz po prostu położyć się spać. W tej chwili nawet niespecjalnie była głodna - ot zmęczona po wielu miesiącach napięcia. Skierowała się w stronę gospody. Nowe zagrożenia, które już pojawiły się na horyzoncie nie za bardzo pozwalały wilkołaczycy postąpić wedle swojego widzi-mi-się i powrócić do dziczy. Amber się z tym pogodziła, dlatego kolejny raz będzie spała tam gdzie zwykle...
W tawernie w głównej sali było dość pusto. Otwarta została sala bankietowa i tam trwała zabawa. W pomieszczeniu siedział Aleks i konsumował w spokoju obiad. Obejrzał się na Amber i uśmiechnął do niej. Napięcie opuściło go, jego oczy odzyskały dawny beztroski, żywy wyraz.
- Padam na pysk... Dosłownie - mruknęła wilkołaczyca. W postaci bestii rzeczywiście było to całkiem dosłowne. - Słyszałeś już, że to wciąż nie jest koniec? - spytała. Po oczach wilkołaczycy dość mocno widać było zmęczenie. Nie zdołała tego ukryć w żaden sposób, zresztą już jej się nie za bardzo nawet teraz chciało to ukrywać.
- Taa... - Aleks westchnął. - Planuję skorzystać ze spokoju póki trwa.
- Potrwa pewnie ze trzy tygodnie - bąknęła. Zaśmiała się cicho. - Bogini Azariel kazała mi przez tydzień zbierać siły. Zdziwię się, jeśli przez ten tydzień nie uda mi się odespać ostatnich dni - dodała. - Po tygodniu czeka mnie znowu rajd zorganizowany prawdopodobnie przez Podróżnika. Będę musiała znaleźć właściwy sposób na to by mu podziękować za jego wysiłki w zorganizowanie mi czasu wolnego - w głos bestii wkradło się warczenie mimo że mówiła dość swobodnym tonem.
- No wypadałoby - potwierdził Aleks i westchnął.
- Ja planuję spać przez następne trzy dni – zaśmiał się.
- Nie wiem ile ja będę spała, ale jak mnie ktoś obudzi bez powodu to go chyba zjem - bąknęła. - Miłych snów - dodała i skierowała się po schodach do pokoju, który zajmowała przez większość ostatnich dni, podczas walki ze Skazą i jego sługami. Pewnie jeszcze długo przyjdzie jej tam pomieszkiwać.
- A, Amber... czekaj. Mam dla ciebie niespodziankę - zaśmiał się chłopak.
- Ostatnio nad tym pracowałem - powiedział, dojadając posiłek, po czym wstał i skinął na nią głową. - Chodź - powiedział, otwierając portal.
Z pewnym oporem Amber zawróciła ze swojej ścieżki do krainy snu... Poszła za Aleksem, oglądając się jeszcze na schody. No trudno. Kilka minut jeszcze bez snu jej przecież raczej nie zbawią...
Pojawili się w Salo Czaszki i Aleks wyszedł na zewnątrz, by pokazać Amber coś na lewo od siebie. Uśmiechnął się szeroko.
Amber wyszła za nim i skierowała łeb we wskazaną stronę.
W zboczu góry wykuta została świątynia o charakterze obronnym. Potężna, imponująca struktura.
- Ta-da! - rzucił Aleks. - Zrobiłem nam siedzibę - powiedział.
Wilkołaczyca nie kryła zdziwienia.
- Kiedy ty znalazłeś na to czas? - bąknęła.
- Przy okazji... korzystałem z faktu, że nigdy nie wychodzisz głównym wyjściem i wchodzisz portalem do środka Sali i wychodzisz z niej portalem... stworzyłem nowy typ istot. Na razie nie potrafię ich jeszcze dostosować do szybkich działań, ale do procesów twórczych nadają się idealnie. Są powolne, precyzyjne i nie wymagają wiele energii - odparł Aleks. - Energii, której ja nie potrzebowałem by spełniać swoją funkcję - dodał.
- Istoty? - zdziwienie Amber wciąż rosło.
- Chodź do środka - powiedział Aleks.
Wilkołaczyca ruszyła do środka za Aleksem.
Weszli do sal zewnętrznych. Były to lokacje dobre do obrony, gdyby przeciwnikom udało się sforsować bramę. Dopiero ciąg dalszy nadawał się do mieszkania. Aleks skręcił do schodów do podziemia, otworzywszy je mocą zła.
Tam pracowały istoty przypominające nieco skarłowaciałych ludzi. Mieli potężne mięsnie, aczkolwiek wzrostem ledwo przekraczali metr. Myśleli nad każdym ruchem przed jego wykonaniem i powoli, metodycznie rzeźbili kolejną salę.
Wilkołaczyca obwąchała jedną z istot. Była ciekawa czym ona jest.
Byłą organizmem działającym na negatywnej energii. Przypominała ssaka pod względem biologicznym.
- One myślą jak ludzie? - spytała Aleksa. Tknęła ostrożnie wąchaną wcześniej istotę łapą.
- Mniej-więcej - odparł Aleks.
Skóra istoty byłą miękka, ale dość chłodna.
- Muszą jeść i pić? Mówią? - dopytywała się jeszcze. Najwyraźniej ciekawiły ją niezmiernie.
- Nie muszą jeść ani pić. Mówią, ale myślą długo nad tym co powiedzą. Efekt uboczny energooszczędności - odparł Aleks. - Ale za to nie popełniają błędów w sztuce - poklepał rzeźbioną skałę.
- Hmm, więc mają swoje wady i zalety jak każde istoty - skinęła łbem do swoich myśli. - Nie znam się zupełnie na skałach i na budowaniu w nich siedzib... Wilkołaki nigdy niczego nie budowały. Za nasze domy służyły nam jamy, jaskinie i wykroty, gdy było zimno. Gdy było ciepło mieszkaliśmy nawet wśród krzewów. Zadziwia mnie zawsze jak skomplikowane konstrukcje stawiają ludzie... - westchnęła. - Ale teraz ja naprawdę muszę się już położyć spać - mruknęła ziewając.
Aleks otworzył kolejny portal.
- Oszczędzę ci korzystania ze schodów. Jak wszystko będzie gotowe to będzie można przemieszczać się stałymi portalami - dodał, po czym wskazał zachęcającym gestem otwarty portal.
Amber przeszła przez portal. Chciała się wreszcie znaleźć w swoim łóżku... Albo pod nim...
Znalazła się naprzeciw niego. Jej pokój był większy, wygodniejszy... i łóżko też było większe i miękkie. W pokoju stało też spore biurko. Aleks przy nim usiadł.
- No to możesz spokojnie iść spać. Ja mam pokój obok - wskazał kciukiem otwarte drzwi. - Na razie posiedzę nad planami chwilę, potem pójdę spać. W siedzibie jest paręnaście gargulców, więc w razie czego nas przypilnują.
Zmęczona wilkołaczyca parsknęła zdziwiona. To był dla niej nieznany teren. Udało jej się jakimś cudem zapanować nad instynktem i w miarę oprzytomnieć.
- Aleks... To jest dla mnie zupełnie nowy i nieznany teren... Gdy po raz pierwszy trafiłam do Azylu byłam bardzo słaba i całkowicie pozbawiona sił, poza tym ledwo co zaleczyły się wtedy moje rany... Teraz nie odniosłam ran, sił mam sporo i nie umieram z fizycznego wyczerpania... Nie zasnę w nowym miejscu - powiedziała z westchnieniem. - Nie przygotowałeś mnie na to w żaden sposób, więc tym razem wrócę spać do gospody - dodała.
- A... no dobra - powiedział Aleks otwierając portal. - Siedziba będzie w pełni gotowa za niecały tydzień - powiedział.
Amber schyliła łeb i liznęła Aleksa w ucho. Jęzorem zahaczyła przy tym o połowę twarzy chłopaka.
Aleks się zaśmiał i podrapał Amber za uchem w odpowiedzi.
- Posiedzieć z tobą? - zapytał.
- Ty też musisz odpocząć Aleks, a to niestety siedzenie wyklucza - zamruczała. - Zostaw na dzisiaj plany, mapy i inne takie. Revenanci mają wolne, ja mam wolne, ty tym bardziej - znów go liznęła i przeszła przez portal.
- Mhm... - mruknął Aleks i zmienił postać na wilczą, by ułożyć się na dywanie i zasnąć natychmiast.
W pokoju w gospodzie Amber rozejrzała się. Chciała sobie przygotować w miarę wygodne legowisko.
Usłyszała głos Carmen.
"Hej, i jak tam po wielkim zwycięstwie?" zapytała.
"Bogini Azariel chciała bym wypoczęła przez najbliższy tydzień... Co prawda głupio mi pewne rzeczy tak zostawiać... Ale chce mi się spać" bąknęła.
"Wpadnij do Darkkeep, nie będziesz musiała spać pod łóżkiem" Carmen się zaśmiała.
Wilkołaczyca otworzyła portal dość odruchowo. Bardziej się przez ten portal przetoczyła niż przeszła.
Carmen siedziała u siebie na łóżku i skorygowała ruch Amber by ta padła na pościel.
- No. Śpij dobrze, a ja trochę poćwiczę - powiedziała.
Amber już spała. Znany zapach i znana okolica podziałały na nią jak kołysanka.
Wpierw otworzyło się jedno oko. Zaraz się zamknęło... Amber podjęła próbę przekręcenia się na drugi bok, niestety powracająca do uśpionego umysłu świadomość sporo psuła zamysł, który w uśpieniu wychodził całkiem sprawnie. W końcu niezdarnie bo niezdarnie ale się udało. Otworzyło się drugie oko. Pozostało otwarte przez chwilę, zamknęło się i Amber ziewnęła szeroko.
Carmen siedziała metr od krawędzi pokoju, mając widok na Darkkeep. Przed nią latała energia krwi, którą kobieta kontrolowała, ćwicząc skupienie.
Wilkołaczyca przystąpiła do obserwowania kobiety. Uruchomiła swój nos węsząc co też tu się działo. Ciekawy pokaz rozbudził ją skuteczniej niż wiadro zimnej wody.
Kobieta zdawała się w pełni skoncentrowana na energii. Ilość iskier i płomieni byłą wielka i rozświetlała niebo nad Darkkeep.
Większość walorów tego pokazu związana była ze zmysłem wzroku, Amber leżała więc na łóżku w ludzkiej postaci i obserwowała uważnie Carmen zafascynowana tym jak małe dziecko, które pierwszy raz w życiu zobaczyło fajerwerki. Przegapiła nawet fakt, że jej żołądek zaczął głośno wołać o śniadanie.
Pokaz powolutku wygasł i Carmen obejrzała się.
- Czyli mówisz, że idziemy na obiad? - mrugnęła do Amber.
- Obiad? - bąknęła Amber nieco zdezorientowana i zagubiona. Pokaz ją zachwycił do tego stopnia, że nie zwróciła na nic więcej uwagi.
- Burczenie w twoim brzuchu było tak głośne, że je usłyszałam stąd - mruknęła kobieta.
- O... No trochę - bąknęła. Zaśmiała się. Była zaspana i jeszcze do niej nie dotarło, że jest głodna. - Zawsze to tak wygląda? - spytała wracając tematem na to co widziała nim jej własny żołądek zawołał o sprawiedliwość.
- Tak - odparła Carmen wstając. - Gdy ćwiczę kontrolę energii to tak - sprecyzowała.
Wspomnienie tego widoku było na tyle świeże, że Amber zamruczała maślanym wzrokiem śledząc Carmen.
- Co, podobało się? - kobieta zachichotała. - Ćwierci mieszkańców tego miasta kojarzę się z pokazem świateł... - mruknęła.
- Dobrze jest być kojarzonym z czymś pięknym - powiedziała.
Carmen zaśmiała się. Uspokoiła się dopiero po chwili.
- Tak, w sumie - powiedziała, dalej uśmiechając się.
Amber się przeciągnęła i znów ziewnęła. Skoro pokaz się skończył to mogła równie dobrze rozbudzić się do końca... I wreszcie zdać sobie sprawę z tego jak bardzo jest głodna.
- Oh, jej... - bąknęła.
- No to chodźmy na obiad - powiedziała kobieta. - Do Wraku? - zapytała.
- Może być... Inaczej zjem własny ogon - bąknęła. Ledwo się podniosła ze swojego miejsca.
Ruszyły więc do Wraku, gdzie Amber dostała pieczeń z jakiejś gigantycznej ryby. Filet miał średnicę półtorej metra..
Amber zmieniła więc postać na bestię i zajęła się pożeraniem ryby. Zostały tylko części z natury rzeczy niejadalne...
Po nażarciu się Amber ledwo mogła się ruszyć. Odwrotna sytuacja do tej tuż po przebudzeniu. Wtedy zwyczajnie była bardzo głodna i brakło jej sił. Teraz była najedzona i jej się nie chciało.
- Dobre było - zamruczała.
- No ja myślę - Carmen się zaśmiała. Też zjadła trochę. - Zażarłaś większość porcji, a to miała być uczta dla dziesięciu osób.
- Prawdziwa uczta dla jednego wilkołaka - powiedziała Amber szczerząc się w wilczym uśmiechu.
- Ano - odparła Carmen. - Hm... spałaś trzy dni, co teraz planujesz? - zapytała.
- Trzy dni? - wilkołaczyca poskrobała się po łbie. - No to zostały mi 4 dni wolnego - ziewnęła. - Nie mam żadnych planów. Gdyby nie to, że to niestety nie jest pora na wygrzewanie się na słońcu, bo za zimno na to to właśnie bym się na słońcu walnęła - mruknęła. Amber w sumie znała głównie wilcze sposoby na odpoczywanie... Czyli radośnie leniuchowała.
- Pogadaj z innymi Wybrańcami. U kogoś w tym czasie na pewno jest lato - odparła Carmen.
- No w sumie - ziewnęła zbierając nieco zmącone obżarstwem myśli w słowa. "Hmmm, któreś z was ma u siebie lato i ładną pogodę?" palnęła do wybrańców prosto z mostu.
"Tutaj" odparł Abel. "Polecam pobyt na Weronie" dodał.
"Na Septrannie lato jest zawsze... mamy tylko porę suchą i mokrą" odparł Keth. "Teraz jest pora sucha"
"Abel, będziesz miał coś przeciw jeśli wygrzeję sobie zad na Weronie? U mnie zima, a ja jestem obżarta jak dzika świnia i mam ochotę się wygrzać na dokładkę" mruknęła.
Rozległ się śmiech.
"Stawiaj portal na moją lokację" powiedziała Shalya. "Keth, szykuj jej drinka, a nie gadasz" dodała. "Zapraszaliśmy cię wcześniej, ale spałaś"
"Hmm... No dobra..." bąknęła.
- Chyba coś przespałam... - bąknęła do Carmen stawiając sobie portal.
- Możliwe - odparła Carmen.
Amber przelazła przez portal. "Jak się dowiem co to ci opowiem..." dodała. Rozejrzała się po miejscu, w którym się znalazła.
Amber trafiła na plażę. Leżał tu Victor i Shalya oraz parę istot nieznanych Amber. Keth instruował właśnie jakąś elfkę jak robić drinka.
- Łap Aleksa i też go tu ściągnij - rzuciła Shalya. - Zrobiliśmy małą imprezkę - dodała. - Keth wpadł dziś do nas, zademonstrować na czym polega harmonia w smaku - zaśmiała się.
Amber dopiero po chwili załapała dowcip. Parsknęła śmiechem.
- Taaa - mruknęła patrząc na wybrańca Harmony rozbawiona.
"Aleks. Dwa hasła: plaża, słońce" rzuciła Amber. Wilkołaczyca już zaczęła się wyciągać na słonku. Czarne futro idealnie nadawało się do łapania ciepłych promieni słońca.
W łapy Amber trafił wydrążony ananas ze słomką...
"Jedno hasło: gdzie?" odparł Aleks.
"Tu gdzie jestem" padła odpowiedź. Wilkołaczyca zaczęła niuchać zawartość wydrążonego ananasa.
- Do czego to coś służy? - spytała wskazując słomkę.
"Patrz na mnie, włochata" rzuciła Shalya, a gdy Amber się obejrzała ta użyła słomki.
Amber przez chwilę na nią patrzyła po czym sama spróbowała w ten sposób się napić. Maleńka słomka przy wielkim pysku wilkołaka robiła dość zabawne wrażenie.
- Wygodniej ci będzie w ludzkiej postaci - zapewniła elfka. - I przerób swój ciuch na takie coś - wskazała swój strój kąpielowy. - Może się ładnie opalisz? - zapytała.
Wtedy na plaży pojawił się Aleks. Miała na sobie same krótkie spodenki... i też dostał drinka.
- Zawsze mi było wygodnie w tym kombinezonie tak jak był - zdziwiła się Amber. - I o co chodzi z tym... ładnie opalisz? - spytała podejrzliwie.
Shalya zaczęła się śmiać.
- Zmienisz kolor skóry na brąz - sprecyzował w tym czasie Victor.
- To ludzka skóra zmienia kolor jak u kameleona? - bąknęła Amber.
- Nie - odparł Aleks. - Pod wpływem słońca brązowieje.
Amber wyglądała na nieprzekonaną. Wróciła do siorbania swojego drinka przez słomkę rozważając to co właśnie usłyszała. Obserwowała uważnie Shalyę. Odczuwała poważny dysonans poznawczy związany z tym, że w większości przypadków ludzie jednak chodzili w pełni ubrani, a tutaj nawet Aleks pojawił się w samych gaciach...
Wszyscy tu byli bardzo skąpo ubrani. Rozmawiali, siorbali drinka. Victor pilnował grilla.
Aleks rozwalił się na leżaku z drinkiem i leżał tak.
Amber z kolei zauważyła, że część osób jest lekko brązowawa.
Wilkołaczyca stwierdziła, że przebada tę sprawę bliżej. Ze względu na fakt, że sama była wilkołaczycą wybrała jakąś osobę płci żeńskiej do swoich badań. Odstawiła drinka i poszła zwyczajnie w świecie obwąchać sobie dokładnie swoją upatrzoną ofiarę... Wiedzę najlepiej zdobywać przez obserwację i empirycznie. Amber zaczęła więc od obserwacji.
Efektem była masa pisków i śmiechu i rechot ogółu.
- Eeee, niczym to się nie różni - mruknęła na koniec, przedstawiając swoje bardzo wnikliwe wnioski. Potem spojrzała z błyskiem rozbawienia w oku na swoją "ofiarę". - A piszczy jak myszka - dodała.
- Zmień postać i ja cię połaskoczę, zobaczymy, jak ty będziesz brzmieć - ofuknęła ja kobieta. Dalej była rozbawiona.
W oczach Amber znów pojawił się błysk. Zmieniła postać ale na wilka i znów potraktowała kobietę zimnym nochalem.
Kobieta chwyciła Amber w pasie i ruszyła z nią do wody.
Wilkołaczyca zmieniła znów formę, tym razem na człowieka bo dzięki temu mogła się wyśliznąć kobiecie z rąk.
Nie dała rady utrzymać Amber w dłoniach, ale i tak rzuciła się do niej, chcąc ją łaskotać.
Amber po wyślizgnięciu się odtoczyła się. Korzystała tylko ze swojej naturalnej prędkości poruszania się i zwinności. Była dzikim zwierzęciem w ciele człowieka, więc taka zabawa w łowcę i ofiarę nie była jej obca. Za to była niezłym przyczynkiem do śmiechu.
Elfka nie miała szans dotrzymać jej kroku. Burknęła coś i odeszła nadąsana w przerysowany wręcz sposób.
- Drinka proszę - rzuciła.
- Żeby osłodzić gorycz porażki? - zapytała Shalya.
- Cicho - ofuknęła ją kobieta.
- Jestem drapieżnikiem, moja droga - odparła z równie przerysowaną dumą Amber. - Ale jak na dwunoga było nieźle - powiedziała.
- Jak na dwunoga, też mi coś - parskała w odpowiedzi kobieta. Amber potrafiła wyczytać rozbawienie z jej oczu.
Amber wyszczerzyła się drapieżnie.
- Gdybym powiedziała, że nieźle jak na zająca to niestety nie byłaby to prawda... Choć to by oznaczało też pyszny obiad - powiedziała oblizując się.
- Ych... gdzie ten drink? - mruknęła kobieta, po czym dostała do ręki wydrążonego ananasa.
Amber wzruszyła ramionami i pacnęła się na piasek. Cieszyła się ciepłem. Czarny kombinezon spełniał pod tym względem swoje zadanie - pochłaniał ciepło. Nie znalazła ani jednej przyczyny, dla której grzanie się na słońcu bez czarnego kombinezonu miało być lepsze od tego z... Za to z doświadczenia wiedziała, że kolor czarny doskonale zgarnia ciepło.
Po chwili pojawiła się propozycja gry w piłkę plażową.
Chętni się powoli zbierali. Aleks też się dołączył.
- Tylko żadnej magii - zastrzegł ktoś.
- Ojjjj - Shalya wyglądała na załamaną.
- Hm? O co chodzi? - bąknęła dziewczyna. Zaczynała już przysypiać na słońcu, więc poruszenie ją rozbudziło.
- Zagraj z nami w piłkę plażową - rzucił Aleks.
- A co to? - spytała podnosząc się i przecierając oczy,
- Odbija się piłkę przez siatkę. Nie może dotknąć terenu po twojej stronie siatki wewnątrz linii - odparł Aleks. - Proste, zobaczysz.
- Hmm, no dobra - mruknęła. Przez kilka pierwszych chwil planowała przyglądać się jak wygląda gra.
Wszyscy zabrali się za grę. "Boisko" było dość spore więc było dużo ruchu, biegania i skakania.
Amber spodobała się rozgrywka. Przyłączyła się do gry. Jak to wilkołak uwielbiała takie ganianie, a na kondycje nie mogła w najmniejszym choćby stopniu narzekać. No i nie bała się w razie czego rzucić się na piasek by odbić upadającą piłkę.
Grali przez ponad godzinę, aż wreszcie grillowane mięso był gotowe do jedzenia. Każdy dostał porcję.
Gdy tylko mięsko przydzielone Amber schłodziło się na tyle, że nie parzyło zostało pożarte. Na koniec wilkołaczyca tylko palce oblizała.
Wszyscy leżeli po posiłku i gadali o głupotach. Ogólnie dzień powoli miał się ku końcowi.
Amber ziewnęła. Nie była jakoś specjalnie zmęczona, ale nastawiona na lenistwo miała ochotę podjąć znów spanie. Tym bardziej, że nie zapowiadało się by coś jeszcze miało się dziać...
I tak właśnie było. Następny dzień był równie ciepły i słoneczny.
Jak na zwierzę o sporej ciekawości świata Amber była jednak średnio zainteresowana powtórką z poprzedniego dnia. Zdecydowanie kolejnego dnia wolała znaleźć sobie inną rozrywkę niż gra w piłkę. No i wygrzała się tak jak planowała, więc poprzedni dzień można było uznać za sukces. Kolejnego dnia jednak należało rozejrzeć się za czymś nowym.
Zobaczyła, że Victor płynie na kawałku drewna z żaglem doczepionym do niego. Ślizgał się po powierzchni wody bardzo szybko i podskakiwał na falach...
Obserwowała go przez chwile.
- Co to? - spytała nieco zdezorientowana.
Zaraz za nim płynął Aleks na podobnym.
- Nie wiem skąd to wziął - mruknęła Shalya, patrząc jak Aleks wpada do wody.
- Jak go znam pewnie stworzył - mruknęła. - Ale co to jest? - zdziwiła się.
- Nie mam pojęcia, Aleksowi się spodobała i uczy go... może do nich dołącz? Ja się polenię jeszcze... - stwierdziła Shalya.
- Na pewno nie chcesz się rozruszać? - spytała Amber. Zmierzyła Shalyę uważnym spojrzeniem.
- Już pływałam - odparła Shalya.
Amber tknęła ją palcem. Namyślała się przez chwilę.
Białą wilgotna skórę.
Amber niuchnęła elfkę szukając śladów soli.
Została jej nawet na palcu. Na włosach Shalyi były drobne okruszki soli.
Amber liznęła ją w skroń i zamlaskała. - Słone - mruknęła.
- No a co? - mruknęła Shalya.
- Lepiej się spłucz - powiedziała Amber. Przyglądała się chwilę Shalyi - Sól jest całkiem smaczna - mruknęła.
Shalya skinęła głową.
- Taa - mruknęła.
- Ano jest... - dodała.
Amber znów ją liznęła. Oblizała się i wróciła do śledzenia poczynań Victora i Aleksa. Zastanawiała się czy ona chce się moczyć w słonej wodzie.
"Chcesz też spróbować?" zapytał Aleks telepatycznie
"Nie wiem czy chcę smakować jak Shalya..." mruknęła. "Zresztą co wy właściwie robicie?" spytała.
"Victor tego nie nazwał jeszcze. Mówił coś o "ślizgu" ale nie słyszałem go dokładnie" odparł Aleks. "Spłuczesz się to będziesz smakować normalnie" dodał.
"Hmm, nie jestem przekonana..." bąknęła. Przez chwilę się namyślała "Daruję sobie, skoro nie jestem przekonana, to nie warto" przekazała.
"Jak tam chcesz" mruknął Aleks.
"Ja generalnie zajrzę do Azylu. Jestem głodna, a słońce mi się znudziło" powiedziała otwierając sobie portal.
"Dobra, ja tam wrócę pewnie jutro" odparł Aleks.
"Milej zabawy. Mam jeszcze 3 dni obijania się" mruknęła po czym przeszła przez portal do gospody. Jej żołądek mówił za nią...
"Jasne" odparł Aleks.
Wilkołaczyca podeszła do baru. Nie udało jej się niestety zagłuszyć własnego żołądka który znów się odezwał. Kaszlnęła.
- Jest szansa na jakieś dobre śniadanie? - bąknęła.
Barman spojrzał na nią pytająco.
- O, dawno cię nie widziałem - powiedział.
- Spałam 3 dni u Carmen - bąknęła. - A potem grałam w piłkę... - bąknęła. - Ale jeszcze sobie tutaj pomieszkam - mruknęła. - To jeszcze nie koniec zabawy - westchnęła, ziewając sobie.
- Taa - mruknął barman. - Siadaj, śniadanie zaraz będzie - powiedział.
- Życie mi ratujesz - uśmiechnęła się szeroko.
Wkrótce Amber dostała chleba z serem, szynę i pomidory.
Zaczęła wcinać swoje śniadanie. Przy okazji śledziła swoimi rozwiniętymi przez negatywną energię zmysłami co się działo w Azylu w chwili obecnej.
Festyn się skończył i życie wracało do normy,
Wilkołaczyca uporała się w końcu ze śniadaniem. Chciała obejrzeć sobie jak wyglądają wszystkie trzy kontynenty, które zdobyła dla bogini Azariel w tej chwili.
Wszędzie panowała cisza i spokój. Powoli powstawały nowe mury i linie obrony przed tym, co miało nadejść.
Wilkołaczyca była zadowolona z tego co się działo. Westchnęła, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że zamiast wypoczywać znów bierze się do pracy... Przypomniało jej się kilka rzeczy, które poprawiły jej nastrój. Postanowiła sprawdzić jak radzi sobie Edna - bojąca się psowatych elfka, której Amber oddała pod opiekę wilkołacze szczenię.
Edna właśnie chodziła ze swoim wilkołaczym towarzyszem po mieście. Polubili się bardzo.
Amber pomachała do elfki. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem.
Edna uśmiechnęła się. Podeszłą do niej.
- Witaj, patrzyłam jak walczyłaś ze Skazą - powiedziała.
Amber skinęła głową. - Cieszę się - powiedziała. - Jak tam... hmm... twój terapeuta? - spytała.
- Całkiem nieźle - zaśmiała się kobieta.
- Czyli mówisz, że już nie boisz się psowatych? - spytała uśmiechnięta Amber.
- No.. nie - odparła kobieta. - Poskutkowało - zaśmiała się.
- O to chodziło - Amber skinęła głową, bardzo zadowolona z efektów. - Dbajcie o siebie nawzajem. Jakby co to przeważnie wciąż mieszkam w gospodzie... Poza tym czasem, gdy z różnych powodów mnie nie ma - zaśmiała się. - Więc jak co to możecie mnie tam łapać - dodała.
- To dziwne, że wybraniec bóstw mieszka w tawernie - zauważyła Edna.
- Moim prawdziwym domem jest tak naprawdę las - westchnęła. - Więc w mieście jestem tu w sumie tylko gościnnie. Ma to więc swoje uzasadnienie - uśmiechnęła się. - Aleks wybudował coś większego w górach, ale nie wiem czy będę w stanie tam w najbliższym czasie spać jak we własnej jamie - powiedziała. - My wilkołaki bardzo mocno przywiązujemy się do pewnych terenów. Miejsc, gdzie jest dużo jedzenia... Gospoda w której pomieszkuję spełnia te wymagania - uśmiechnęła się.
Edna zaczęła się śmiać.
- Gdzie jedzenie tam twój dom?
- Świetne jedzenie, ciepło, gorąca kąpiel oraz ciepłe łóżko, pod którym w razie czego można sobie uwić w miarę wygodne posłanie - powiedziała z rozmarzonym wyrazem twarzy.
Edna śmiałą się dalej.
- Jesteś istotą małych potrzeb - skwitowała.
- Na duże nie mogę sobie już pozwolić - westchnęła. Na krótką chwilę zwykle żywe oczy wilkołaczycy straciły swój blask.
- Chcesz wrócić któregoś dnia do lasu? - zapytała elfka.
- To czego chcę lub nie generalnie straciło znaczenie dawno temu - mruknęła. - Dopóki wszelkie zagrożenia nie zostaną wyeliminowane dopóty muszę mieć bardzo małe i proste potrzeby - powiedziała.
- Cena jaka się płaci za tak wysoką pozycję - stwierdziła Edna. - Ale inni na twoim miejscu mogliby sobie nie poradzić...
- Tego się nie dowiemy czy ktoś inny poradziłby sobie lepiej czy gorzej - powiedziała z delikatnym uśmiechem. - W tej chwili chcę by więcej było takich jak ty i Vargr - powiedziała. - Pamiętaj, nie osiągnęłabyś tego co osiągnęłaś, gdybyś nie uwierzyła w to, że jest to możliwe. Dostałaś ode mnie tylko narzędzia - Amber mrugnęła do Edny okiem.
Edna skinęła głową.
- No często tak bywa... a ludzie z reguły nie zauważają "narzędzi" które maja pod ręką...
Amber klepnęła delikatnie Ednę w ramię. - Więc moim celem jest nauczyć ich je dostrzegać. Bogowie też dają nam narzędzia i do nas należy ich wykorzystanie. Póki co wygląda na to, że idzie nam nieźle - powiedziała.
Edna milczała. Pokiwała po chwili głową, nie odzywając się. Uśmiechnęła się, oglądając się na Vargra
Wilkołak spojrzał na nią skoro ona skierowała swoje spojrzenie na niego. Przekrzywił łeb. Rósł jak na drożdżach na domowym wikcie. Widać było po nim, że wyrośnie na naprawdę sporego i barczystego wilkołaka.
Edna pogłaskała go po kłębie i szczęce.
- Idziemy na obiad zaraz, chcesz wpaść? - zapytała elfka, oglądając się na Amber..
- Mogę wpaść. Mam chwilowo wolne - powiedziała Amber.
- No to chodź... nie jestem najlepszą kucharką, ale zawsze się staram - powiedziała elfka.
- Jesteś o wiele lepszą kucharką niż ja będę kiedykolwiek - zaśmiała się. - No chyba, że ktoś lubi surowe mięso - dodała z uśmiechem.
- Kwestia gustu - stwierdziła elfka.
- Albo jego braku - zachichotała.
- Ja tam lubię surowe mięso... Ale pierwszy mój prawdziwy posiłek w życiu się z niego składał - westchnęła. - Gdy siedzisz w jamie, w brzuchu ci burczy i ląduje wreszcie przed tobą wielki kawał krwistego mięsa to masz do wyboru albo pokochać ten posiłek nad życie, albo zdechnąć z głodu. Instynkt sprawia, że dla wilkołaka jest to najbardziej podstawowa forma pożywienia. Reszta, czyli całe to gotowanie, to luksus - powiedziała. Uśmiechnęła się. - I ten luksus sprawi, że jeśli zdarzy mi się wrócić do dziczy będę tęsknić za Azylem - zachichotała.
Edna uśmiechnęła się tylko, prowadząc wilkołaczycę w stronę swego domu.
Vargr ruszył pół kroku za nimi. W przeciwieństwie do psów doskonale wszystko rozumiał, więc nigdy nie trzeba było stosować takich narzędzi jak smycz by nad nim zapanować. No i poznawanie świata z perspektywy dwunoga poprzez życie z takowym pod jednym dachem fascynowało go i mobilizowało do tego by nie komplikować Ednie egzystencji. Przywiązał się do niej i na swój sposób uczył się o nią dbać. Amber widziała to i uśmiechnęła się pod nosem. - Hmm... Pierwsza przemiana każdego wilkołaka nadchodzi zawsze... prędzej czy później... Może przebiec w kontrolowanych warunkach pod nadzorem opiekuna szczeniąt lub pod wpływem emocji w różnych okolicznościach - odezwała się do Edny po drodze.
- Kiedy miałaby nastąpić przemiana Vargra? - zapytała kobieta.
- Fizycznie jest na nią gotowy. Więc mogę albo mu z tym pomóc, tak jak pomógł mi z tym mój alfa, albo pozwolić mu przejść ją we właściwym dla niego czasie - powiedziała. - Ten czas może nadejść jutro, za tydzień, albo za dwa lub trzy lata - dodała.
- Może lepiej mu pomóż - zaproponowała Edna.
- W porządku. No to zaraz po obiedzie, co ty na to? - rzuciła do Edny i Vargra, który aż przyspieszył kroku oglądając się to na elfkę to na Amber z ciekawością.
- Jestem za.. co ty na to, Vargr? - spojrzała na wilkołaka.
Vargr wyraźnie nie mógł się już doczekać. Aż prawie się potknął bo nie patrzył gdzie idzie przenosząc ciągle spojrzenie z Edny na Amber i z powrotem. Mieszkał z elfką już jakiś czas i perspektywa zobaczenia świata tak jak ona go widzi fascynowała go i pociągała.
Elfka uśmiechnęła się.
Wreszcie dotarli do domu i kobieta poszła do kuchni.
- Rozgość się - rzuciła do Amber.
Wilkołaczyca znalazła jakąś przestrzeń gdzie mogłaby usiąść. I najlepiej widzieć elfkę, bo szczerze mówiąc nie miała za wielu okazji do oglądania jak ludzie kucharzą. O życiu z ludźmi młody Vargr wiedział już więcej od samej Amber. Wilkołak ułożył się wygodnie na dywaniku i śledził spojrzeniem obie kobiety.
Edna po prostu mieszała coś w garnku, sięgała po małe, gliniane pojemniczki. W powietrzu było czuć gotowanym mięsem, warzywami i ziołami...
Amber skorzystała ze swoich zmysłów by dla zabawy próbować rozpoznawać co za warzywa i zioła dodawane są do garnka. Vargr przyłączył się do tej zabawy po chwili. Prychał i parskał, gdy nie zgadzał się z tym co Amber podawała jako kolejny dodany składnik.
Edna byłą zaabsorbowana gotowaniem, krojeniem, zaglądaniem do garnka. Wygalało to jakby gotowała trzy rzeczy na raz...
- Zaraz będzie gotowe - zaanonsowała.
- Oboje się cieszymy - powiedziała Amber. Vargr niuchał intensywnie. Amber uśmiechnęła się do niego.
Kobieta wkrótce dostarczyła na stół potrawy. Gulasz, gotowany groszek i marchew oraz ziemniaki.
Amber spojrzała na to co wylądowało na stole. - Wiesz co... Może jednak pomogę mu już teraz. Będzie okazja do poćwiczenia z tym - Amber obróciła w palcach widelec.
Edna zamrugała oczami, po czym skinęła głową.
- Dobra... to ja to zostawię w kuchni, bo wystygnie - powiedziała.
- Nie trzeba. To nie potrwa długo. Akurat zrobi się wystarczająco ciepłe, ale nie gorące - powiedziała Amber. Przyklękła przy szczeniaku, który się w pierwszej chwili cofnął. Wilkołaczyca chwyciła go za łeb uniemożliwiając mu ucieczkę. Zaczęła mówić do niego monotonnym głosem. Słowa się zlewały, utrudniając zrozumienie treści. Wbiła spojrzenie swoich czarnych oczu w oczy Vargra. Ten w pierwszej chwili zaskomlił nie chcąc patrzeć alfie w oczy. Gdy młodziak się wreszcie uspokoił i wsłuchał w słowa Amber powoli zaczęła następować przemiana. Po kilku minutach na podłodze przed Amber siedział chłopak na oko w wieku około 13 lat.
- Y... muszę skoczyć po jakieś ubrania dla niego - bąknęła kobieta. Siedziała cztery kroki od Amber przez całość trwania przemiany. Wyglądała na zaskoczoną efektem ostatecznym.
Vargr niezgrabnie poruszał palcami. Nigdy wcześniej ich nie używał. Dotknął swojej twarzy. Był mocno zdezorientowany co się właściwie stało. - Masz wolny ręcznik w domu? - spytała za to Amber, puszczając w końcu chłopca. Ten w milczeniu nie mógł wyjść z podziwu, testował palce. Zaśmiał się w końcu i zdziwił brzmieniem własnego głosu.
Edna przyniosła szybko puszysty ręcznik o dużej powierzchni
Amber sprawnie podniosła chłopaka i zanim ten złapał równowagę owinęła go w pasie ręcznikiem, złapała nim upadł i posadziła na krześle.
- Rozwiązanie tymczasowe. Bardziej, żebyś ty się nie denerwowała. Możemy spokojnie zjeść, a potem zająć się ubraniami - uśmiechnęła się do elfki.
- Ed-na! - odezwał się za to do elfki Vargr i uniósł dłonie demonstrując je elfce w pełnej okazałości. Uśmiechał się szeroko.
Elfka przytuliła chłopaka, uśmiechając się. Trzymała go tak chwilę.
Bardzo niezgrabnie objął ją. Zaśmiał się dźwięcznie. Uczył się dopiero jak ruszać się w tym niezwykłym dla niego ciele.
- Teraz będzie się uczył chodzić na dwóch nogach i przyzwyczaić się musi do braku ogona. Pierwsze samodzielne przemiany mogą wychodzić mu nieco niezgrabnie, ale teraz będzie z górki. Wie jak to robić - powiedziała Amber z uśmiechem.
- Mhm - powiedziała tylko Edna. Przyciskała do siebie chłopca. Po policzku pociekło jej parę łez. Byłą najwyraźniej bardzo szczęśliwa... i nie do końca potrafiła to okazać.
Vargr zrobił to co wydało mu się całkiem naturalne i najwłaściwsze w tej sytuacji - polizał elfkę po policzku.
Edna zaśmiała się cicho.
- Będziesz musiał pamiętać, że zachowanie w ludzkiej formie trzeba lekko dostosować - pogładziła chłopca po włosach... jakoś nie mogła się nacieszyć...
- Nauczy się szybko - powiedziała Amber. - W jego wieku będzie chłonął wszystko co nowe jak gąbka - dodała. Vargr z kolei zaczął stroić miny. Starał się przyzwyczaić do zupełnie innej budowy własnej twarzy. Wyzezował na swój nos. - Pokaż mu jak trzymać widelec, to go zajmie na chwilę - rzuciła wilkołaczyca.
Kobieta skinęła głową i przystąpiła do nauki jedzenia młodego wilkołaka.
Przez czas trwania obiadu Amber obserwowała poczynania Vargra i Edny. Młody wilkołak uczył się bardzo szybko i już poza imieniem swojej opiekunki starał się wypowiadać inne słowa. Mowę znał, to była tylko kwestia przyzwyczajenia aparatu mowy do jego używania. To samo z chodzeniem. Najdalej jutro chłopiec powinien być w stanie biegać jak każdy zdrowy ludzki dzieciak. Amber w końcu pożegnała się z nimi i wyszła odprowadzana śmiechem Vargra. Wilkołaczycę zastanawiało czy w ciężkich dla wilkołaków czasach nie dałoby się okresowo organizować właśnie tego rodzaju adopcji, dla tych szczeniąt, których watahy nie byłyby w stanie utrzymać w dziczy... Oczywiście nie bez wzajemności - wilkołaki też musiałyby coś zaoferować. Tak jak było w przypadku Vargra i Edny - on pomógł jej pozbyć się lęku, ona dała mu kochający dom.
Zamyślona Amber skierowała się w stronę gospody. Zastanawiała się gdzie znajdzie Rikę, Wiktorię i Elisę. Albo chociaż jedną z tych pań.
Wiktoria byłą na boisku do gry. Towarzyszyła podopiecznym i dopingowała ich z trybunów podczas zawodów międzyszkolnych.
Amber postanowiła więc zagadać do Wiktorii. Po pierwsze ona w tej chwili najlepiej była zorientowana w sprawach związanych z aklimatyzacją wilkołaczych szczeniąt w ludzkiej społeczności, a po drugie... Może będzie wiedziała gdzie podziewała się jej siostra i Elisa.
- No co tam? - rzuciła Amber, gdy znalazła się w zasięgu głosu.
- O, hej - Wiktoria skinęła jej głową i zeszła z trybun, by podejść do Amber.
- No moi podopieczni zdobywają właśnie puchar - zaśmiała się.
- Żebym ja jeszcze wiedziała o czym mowa - zaśmiała się Amber. - Nie wiem nawet co to jest ten puchar i co trzeba zrobić by go zdobyć - przyznała się.
- Wygrać z resztą szkół - Wiktoria wskazała kciukiem na boisko.
Amber spojrzała na boisko przyglądając się temu co tam się działo. - Cokolwiek oni tam robią, mam nadzieję, że dadzą radę - bąknęła. - Właśnie odwiedziłam elfkę, której oddałam jakiś czas temu pod opiekę jedno w wilkołacząt, które nie załapało się na twoją opiekę. Dziś przeszedł pierwszą przemianę i wygląda na to, że mieszka mu się tam dobrze. A w każdym razie oboje są bardzo szczęśliwi - powiedziała. - Jak myślisz... W przyszłości będzie dalej sens organizować takie adopcje? - spytała.
- Wszystkie wilkołaki które widzisz na polu już takowe domy mają... - odparła Wiktoria.
- Chodzi mi o bardziej odległą przyszłość - powiedziała Amber. - Zimy bywają bardzo srogie, czasem watahy nie mogą utrzymać wszystkich szczeniąt. Nawet ja pamiętam jak jednego lata nasza beta musiała zabić wszystkie swoje szczenięta z powodu braku zwierzyny łownej - mruknęła.
- Powinno dać radę. W miastach jest zapotrzebowanie na szczenięta wilkołaków. Są szybsze i silniejsze niż ludzie. Byliby z nich dobrzy strażnicy, kowale, budowniczy... - demmianka wzruszyła ramionami.
- O to mi właśnie chodziło, dziękuję - uśmiechnęła się wilkołaczyca. Ulżyło jej, po słowach Wiktorii. - Hmm, po bitwie ze Skazą nie jestem w stanie znaleźć twojej siostry, Riki - bąknęła. - Elisa też nie wiem gdzie się podziewa... Orientujesz się może gdzie je znajdę? - spytała.
- Pewnie jest ze swoim partnerem - odparła Wiktoria. - Ma wilkołaczego narzeczonego...
- O, Rika wreszcie sobie kogoś znalazła - ucieszyła się Amber. - Któryś z naszych ocalonych, uchodźca z innego świata czy jakiś przemieniony wilkołak? - spytała ciekawie.
- Przemieniony - odparła demmianka.
- Hmm, to mnie zaskoczyłaś przyznam. Cóż, jak ją spotkasz, to przekaż jej moje życzenia szczęścia - powiedziała uśmiechając się. - A Elisa? Ta anielica... Odkąd poprosiłam Rikę by ją oprowadziła po Azylu i opowiedziała co i jak, nie widziałam jej ani razu - mruknęła.
- Ych... nie wiem, nie miałam z nią kontaktu w sumie, tylko o niej słyszałam - odparła Wiktoria.
- No nic... Będę dalej szukać. Jeszcze Diana mnie udusi, że zgubiłam jednego z jej aniołów i dopiero będzie śmiesznie - mruknęła.
Demmianka uśmiechnęła się szeroko.
- To ja wracam na trybuny
- Miłego oglądania - uśmiechnęła się. - Mam nadzieję, że wygrają - zaśmiała się wesoło. - Zresztą nawet jeśli nie, to masz chyba i tak milion powodów by być z nich dumna - dodała.
- Co najmniej - odparła Wiktoria.
Amber pomachała jej dłonią i podjęła próbę namierzenia Elisy. Gdzieś tu musiała być... Amber pamiętała doskonale stan w jakim była Elisa, gdy Amber znalazła ją po raz pierwszy i miała nadzieję, że nic złego jej się nie przytrafiło.
Namierzyła ja kantynie w barakach...
Amber udała się w tamtą stronę. Szczerze mówiąc wydawało jej się to dziwne, że Elisa mogłaby przebywać właśnie w kantynie.
Amber słyszała jej głos z daleka... śpiewała i było to niesamowite...
Wilkołaczyca aż uniosła brwi, ale przyspieszyła kroku. Wilkołaki umiały docenić piękny śpiew... Amber nie była wyjątkiem. Chciała posłuchać.
Zobaczyła jak anielica siedzi w sukni wieczorowej na fortepianie, na którym gra Revenant. Reszta siedzi przy stolikach z alkoholem i słucha jej śpiewu...
Amber znalazła sobie jakiś wolny stolik przy którym mogłaby usiąść. Nie zamawiała nic, bo nigdy nie nosiła ze sobą pieniędzy.
I tak dostała niskoprocentowy drink.
Zdziwienie na twarzy Amber było aż nadto widoczne. Spojrzała zdezorientowana na osobę, która jej przyniosła drinka.
Kelnerka wróciła za szynkwas. Też była Revenantem.
Amber zaczęła się cicho i wesoło śmiać. No tak... Przecież walczyła z Revenantami ramię w ramię w ciągu ostatnich miesięcy. Zasłuchała się w śpiewaną przez anielicę piosenkę, wykorzystała też ten czas by przyjrzeć się miejscu i odwiedzającym go istotom.
Byli tu sami Revenanci. Co ciekawe nie było żadnych zwykłych dowódców. To oznaczało albo, ze Revenanci awansowali szybko na dowódców... albo ze Skaza przy każdej okazji ich eliminował.
A że każdy żołnierz który szedł do walki z Amber został obdarzony mocą zła, to każdy dowódca, który zginął stał się Revenantem. Gdy Amber zdała sobie z tego sprawę znów zaczęła się śmiać. Tym razem odrobinę głośniej niż wcześniej. Wyglądało na to, że zupełnie przy okazji wszelkie dowództwo na Milgasii zastąpione zostało jej ludźmi... Istotami, które były z nią bardzo silnie związane.
Elisa skończyła śpiewać i wszyscy zaczęli bić brawo. Anielica skłoniła się lekko i rozesłała parę pocałunków, po czym zeszłą ze sceny i kantyna wróciła powolutku do normy.
Amber zaczepiła Elisę, gdy ta zeszła ze sceny. - Świetny występ - powiedziała.
- Dzięki... chyba znalazłam powołanie - zaśmiała się.
- Ważne jest by starać się w życiu robić to co się naprawdę lubi - westchnęła wilkołaczyca. Dobrze wiedziała, że nie zawsze się tak da. - Jeśli śpiew sprawia ci taką radość... bo twoim słuchaczom na pewno sprawia... to mogę tylko życzyć ci powodzenia w tym co robisz - powiedziała Amber, uśmiechając się delikatnie.
Elfka też się uśmiechnęła.
- Możesz zawsze liczyć na miejsce w pierwszym rzędzie jak będę śpiewać - zaręczyła anielica.
- Na pewno skorzystam w wolnej chwili. Tylko daj znać kiedy i gdzie - zaśmiała się. - Wilkołaki nie zawsze umieją śpiewać... Powiem wręcz, że jestem tego doskonałym przykładem. Umiem tylko wyć i nic więcej... Ale piękny głos i śpiew doceni każdy wilkołak. Także byłabym głupia, gdybym nie korzystała z twoich zaproszeń na twoje występy - powiedziała.
Elisa skinęła głową.
- Na razie zobaczę czy się da coś wykombinować w tę stronę, jak będę coś wiedziała to dam znać - zaręczyła.
- Dzięki - powiedziała Amber. Westchnęła. - To jest piąty dzień mojego wolnego. Jeszcze dwa dni i trzeba będzie wracać do roboty - mruknęła. Zrobiła głupią minę - Jeszcze dwa dni...
- Co, nie masz pojęcia co robić? - anielica się zaśmiała.
- Trzy dni spałam, jeden dzień się obijałam, dzisiaj za to pozaglądałam jak się mają różni ludzie i nieludzie... I na dwa dni brakuje mi pomysłu - bąknęła. - Alternatywą jest spanie - dodała.
- Żal tracić czas na spanie - odparła anielica.
- Masz lepszy pomysł? - spytała Amber.
- Nie mam pojęcia co uważasz za ciekawe... a to właśnie do tego zależy. Osobiście planuje poszukać tego jedynego - anielica wyglądała na rozmarzoną.
- No to w Azylu masz w kim przebierać. Wilkołaki, Revenanci, dzikołaki jeśli dobrze poszukasz, smoki, ludzie, elfy i tak dalej - uśmiechnęła się Amber. Potem zrobiła głupią minę. - I może lepiej się już zamknę, bo znowu będę się starała zeswatać jakiegoś wilkołaka - bąknęła.
- No właśnie, a co tam miedzy tobą i Aleksem? - zapytała anielica.
Amber siadła z powrotem na swoje miejsce. Dość ciężko. Przez dłuższą chwilę milczała.
- Miotam się w te i z powrotem w ostatnim czasie, bo nie jestem w stanie wykrzesać z siebie jakichś bardziej skomplikowanych emocji... Skaza nie zdołał zostawić na moim ciele żadnej blizny, a mimo to ta wojna zebrała swoje żniwa. Boję się stanąć przed Aleksem z tym co ze mnie zostało - bąknęła cicho.
- Sądzisz, ze nie jest gotów? - zapytała Elisa. - Czy raczej ty nie jesteś?
- Problem nie tkwi w Aleksie. Wydoroślał i dojrzał w trakcie naszej walki ze Skazą. Mogę się cieszyć, mogę się śmiać, mogę czuć żal... Ale na krótko, płytko... Czuję w znacznej mierze pustkę - westchnęła. - Aleks nie zasługuje na to by traktować go tak powierzchownie - dodała.
Anielica westchnęła.
- Może spędź z nim trochę czasu? Pozwól sobie na trochę czułości... i jemu też. Jeśli chcesz by zapełnił choć część tej pustki to nie możesz traktować go z dystansem, a nie widziałam, byś dawała mu podejść do siebie bliżej...
- Nie chcę go skrzywdzić... - bąknęła. - Rzucałam się w wir pracy odpychając od siebie wszystko co wymagałoby ode mnie głębszego zaangażowania - westchnęła.
- Może niepotrzebnie? - zapytała anielica.
- Wiesz... niektórzy Wybrańcy mają z tego co widziałam małżonków...
- Diana ma chyba męża - mruknęła Amber. - Ja miałam marzenie by założyć własną watahę. Ale nie mogę jednocześnie zajmować się watahą i dbaniem o wszystko, więc to marzenie jest już martwe. Porzuciłam je, by móc zająć się tym wszystkim czym muszę się zajmować jako wybraniec Azariel. Zresztą i tak... Po tych wszystkich zmianach, jakie wprowadziłam u siebie w swoim organizmie by móc walczyć ze Skazą raczej nie znajdzie się ani jeden wilkołak, który zaakceptowałby w wataże moje potomstwo - mruknęła.
- Tego nie wiesz. Poza tym możesz założyć watahę... tylko nieco inną. Można się spodziewać, że potomstwo Wybrańców jest w jakiś sposób wyjątkowe. Nie będzie takie jak inne... będzie lepsze. Silniejsze, szybsze... potężniejsze. Możesz stworzyć jakąś nową funkcję... jakiejś watahy opiekunów? Nie wiem, stworzyłaś w Azylu warunki, w których ludzie żyją obok wilkołaków. Nie dasz rady wymyślić zastosowania takiej watahy jak ta, którą chciałabyś założyć?
- Nawet nie wiem jakie to może być potomstwo, czy ma szanse urodzić się zdrowe - bąknęła. - Jeśli na przykład moje szczenięta nie będą mogły w żaden sposób mieć własnych szczeniąt, to tylko zrobię im krzywdę - westchnęła.
- Nie można tego sprawdzić? - zapytała anielica.,
- Nie wiem... Nie znam się na tym - mruknęła. - Nie wiem czy w ogóle jest ktokolwiek na tym świecie kto się takimi rzeczami mógłby interesować - dodała.
- na pewno znajdzie się jakiś dziwak, który sporo eksperymentował ze zmianami genetycznymi i innymi wariactwami... - zapewniła Elisa.
- Dziwaka jednego znam - mruknęła. - Nawet całkiem dobrze - dodała z dziwną miną.
- Wiec się do niego o to zwróć - anielica wzruszyła ramionami.
- Zawsze niby jakiś start - bąknęła. - O ile wreszcie skończą się nasze problemy w tym świecie - bąknęła.
- Mhm - Anielcia skinęła głową.
- Widzisz już, że nie jest tak źle jak myślisz - poklepała Amber po ramieniu.
- Thaaa... Może kiedyś będzie czas na to by założyć watahę - westchnęła. - No dobra, zobaczę czy osoba, o której myślę będzie wiedziała coś na ten temat - mruknęła. Wypiła duszkiem drinka, którego dostała na początku jak tu przyszła.
Na szczęście był słaby i Amber nie poczuła go specjalnie.
- No dobra, ja idę do domu. Trzymaj się - powiedziała anielica.
- Powodzenia - rzuciła za nią Amber. Sama też wyszła z kantyny. Nie potrzebowała tutaj przebywać już, skoro jej interlokutorka się stąd oddaliła. Nawiązała kontakt z Darkningiem. "Masz chwilę?" spytała.
"Owszem. Masz sprawę?" zapytał Darkning.
"Tak. Podejrzewam, że możesz się w jakimś tam stopniu orientować w tej kwestii..." zaczęła. "Chodzi o to, że chciałabym wiedzieć co by się stało, gdybym chciała mieć szczenięta" przekazała.
"Miałyby moc zła, byłyby cholernie potężne... nie tak jak ty, ale miałyby około połowę tej mocy. Poza tym normalne szczeniaki" odparł Darkning.
"Połowę tej mocy?" bąknęła. "To mam nadzieję nie stanowi dla nikogo ani niczego zagrożenia?" bąknęła.
"Nie" odparł Darkning.
"Uhm, dobra, dzięki wielkie" przekazała.
"Żadne problem" odparł Darkning.
Amber skierowała się do gospody. Chciała coś zjeść i napić się piwa. I przemyśleć sobie parę ważnych spraw.
W gospodzie był już normalny ruch. Barman skinął Amber głową na powitanie.
Amber zamówiła sobie jakiś prosty posiłek. Poprosiła też o piwo. Rzadko o to prosiła.
- Piwo, mówisz? To widzę, że nad wielkimi rzeczami będziesz myśleć – powiedział Barman.
- Nie sądzę by były wielkie. Na pewno są ciężkie - bąknęła. - Przyda mi się do nich lżejsza głowa - dodała.
Dostała więc kufel piwa i dość lekka strawę.
Zajęła się jedzeniem, na koniec po prostu popijała swoje piwo. Siedziała tak głęboko zamyślona do późna.
Wilkołaczyca po wielu godzinach siedzenia w jednym miejscu udała się wreszcie do swojego pokoju w gospodzie. Chciała sobie pospać. Ale tym razem zamierzała wykorzystać poduszkę przy moszczeniu sobie posłania pod łóżkiem.
Kolejny dzień był piękny i słoneczny... ale dość zimny.
- Uroki zimy... - bąknęła gdy się wreszcie wyczołgała spod łóżka i zmieniła postać. Czuła się dość sztywno. Zdecydowanie średnio jej się tego dnia spało. Mimo że długo. Zrobiła sobie gorącą kąpiel po czym zlazła na dół chcąc zamówić sobie coś do jedzenia. Zastanawiała się czy nie warto by było odwiedzić rodzinnych stron... Może jakaś wataha zajęła już tamte tereny... Zwykle były bogate w zwierzynę, ale wiele mogło się zmienić podczas wojny ze Skazą.
Dostała śniadanie. Jajecznica na grzybach i boczku.
Zjadła całą, podziękowała po czym otworzyła sobie portal w rejony, które kiedyś należały do jej watahy. Chciała zobaczyć jak wyglądają teraz.
Las rósł tu znowu. Po pogorzelisku nie został nawet ślad. Wilkołaki już zdołały zaopiekować się tymi terenami.
Amber westchnęła. Niestety nie przypominało już to za bardzo znanych jej miejsc. W końcu była tu zupełna ruina, gdy ona stąd uciekała. A teraz zupełnie inne drzewa, inne zapachy... Zupełny brak śladu po wataże Grisa. A teraz to miejsce i tak było zajęte przez jakąś inną watahę. Wilkołaczyca postanowiła do Azylu przejść się na piechotę. W wilczej postaci. I tak nie miała w sumie nic innego do roboty, a może wreszcie jej umysł oczyści się z dręczących ją myśli.
Amber w wilczej formie przekroczyła bramy miasta i skierowała się do gospody. Chciała już tylko iść spać. 4 do 5 dni wolnego jeszcze dawało radę, ale 7 to było dla niej stanowczo za dużo. Nie miała co zrobić z nadmiarowym czasem. Była podirytowana i przez to unikała kontaktu z ludźmi, by czasem nie zareagować na nich agresywnie.
Gospoda była otwarta. Po drodze Amber usłyszała przekaz od Aleksa.
"Siedziba jest skończona. Może wpadniesz tu i się zorientujesz?" zaproponował.
Wilczyca westchnęła. Zmieniła postać na bestię i postawiła sobie portal. Przeszła przezeń by dotrzeć do Aleksa.
Aleks stał na balkonie w górnej sekcji twierdzy. - O, ogólnie miejsce jest gotowe by stać się twierdzą. Potrzebujemy tylko mieszkańców. Chcesz zaprosić tu kogoś konkretnego? - zapytał Aleks.
- Po pokonaniu Skazy większość istot, które sprowadziłam do Azylu znalazło już swoje miejsce w życiu. Wilkołaki opuściły w większości miasto, Rika znalazła sobie partnera, Wiktoria planowała przenieść się do Darkkeep jak tylko skończy opiekować się wilkołaczymi szczeniętami, Elisa też zajęła się czymś innym. Pozostają tylko Ahghor, Ezbaar, Demetrion, Sheala, Hezz... No i Czarnopióry oraz ich towarzysze, o ile oni sobie też już nie znaleźli gdzieś miejsca. No i Theram - dodała.
- No to można im zaproponować miejsce tutaj - powiedział Aleks. - Zawsze można zrobić siedziby drążąc dalej w głąb - zauważył.
- Jak z jedzeniem tutaj? - spytała.
- Jest kuchnia i spiżarnia, są już pełne i mamy tu kucharzy - odparł Aleks.
- Mhm... Pokaż to miejsce - mruknęła. Starała się nie być opryskliwa, ale miała zły humor i generalnie chciała już wracać do pracy... Pewnie tego będzie żałowała za jakiś czas, ale nie miała już po prostu pomysłu na to co zrobić z wolnym czasem...
Aleks pokazał jej sporą kuchnię. W tym miejscu już było trochę mieszkańców. Trochę Revenantów, kilku ludzi, parę wilkołaków. Spełniali różnorakie funkcje.
- Chcesz coś zjeść? - zapytał Aleks. Chyba poczuł, ze Amber ma kiepski humor.
- Nie, dziękuję - mruknęła. - Biegłam przez cały dzień - dodała.
- Hm... no dobra, chcesz się temu przyjrzeć, gdy będziesz miała lepszy humor? - zapytał.
- Przyszłam tu bo chcę obejrzeć to miejsce, jesteś tu więc możesz mnie oprowadzić - mruknęła. - Nie wiem kiedy może być najbliższa okazja na to. Pewnie już takiej nie będzie - dodała.
Aleks spojrzał na Amber smutno.
- Dobra, chodźmy - wymusił uśmiech i skinął na nią głową.
Amber ruszyła za nim. Oglądając twierdze mimo wszystko nieco się uspokoiła. W końcu się odezwała - Byłam dzisiaj na terenach, które kiedyś należały do mojej watahy - powiedziała cicho.
Aleks się zatrzymał, obrócił i przytulił Amber.
- Nie mogło być to lekkie przeżycie.... - powiedział.
Oparła głowę o jego ramię. - Nie zostało nic... Żaden ślad po nich - mówiła bardzo cicho. Po krótkiej chwili chłopak poczuł jej łzy na ramieniu.
- Jedynym śladem jesteś ty - powiedział Aleks, gładząc ją po włosach.
- Mieszka tam teraz jakaś wataha... Nie wiem kim są, nie pokazywałam się im... Kiedyś dziwiłam się ludzkiej potrzebie posiadania pamiątek... Ale teraz chciałabym mieć coś co by mi przypominało o tych, których już nie ma - bąknęła. - Nie ma nic... Zupełnie - westchnęła. W głosie Amber słychać było pustkę.
- Po takim czasie nic nie mogło tam już zostać... - powiedział Aleks, gładząc ja dalej.
- Masz dobre wspomnienia. To najlepsza pamiątka jaką możesz mieć. Spędzone razem chwile, przetrwane trudne i dobre czasy.
- Wiem... Najbardziej bym chciała by mogli korzystać z tego co udało mi się osiągnąć... By mogli zobaczyć to co tu zrobiliśmy. By mogli żyć w świecie gdzie ludzie i wilkołaki nie polują na siebie nawzajem - westchnęła. Amber powoli się rozluźniła. Trochę z rezygnacją.
- Gris byłby z ciebie dumny - zapewnił Aleks.
Amber zaśmiała się nieco słabo.
- A uczył mnie na opiekuna szczeniąt, nie na alfę - bąknęła.
- Więc tym bardziej miałaś przed sobą zadanie, do którego nie byłaś przygotowana, a poradziłaś sobie o wiele lepiej niż większość Wybrańców - zauważył Aleks.
- No tu już chyba przesadziłeś - bąknęła nieco weselej.
- No.. nie. Jeśli chodzi o domeny to ty i Keth stanowicie czołówkę... - powiedział chłopak.
- Heh, przy czym jedną z nich dostałam od Ketha - bąknęła. - Pokaż mi resztę tej twierdzy... Dziwnie będzie tu mieszkać... - dodała.
Aleks ją oprowadził. Pokazał salę narad, salę kontroli, gdzie Amber widziała wszystkie świątynie i mogła oglądać przez wizję brzegi kontynentów. Mogła też stamtąd przemawiać do osób w świątyniach.
Na koniec wycieczki Amber chwyciła się za głowę. - Wilkołaki stworzono do prostszych rzeczy - bąknęła. - Aleks, gdybyś urodził się wilkołakiem kilkaset lat wcześniej, to do tej pory budowalibyśmy miasta wspanialsze niż te, które budują ludzie - dodała.
Aleks do niej mrugnął.
- Chciałem byśmy mieli dom... - powiedział.
Amber pogładziła go po policzku.
- Dom jest tam gdzie są twoi bliscy, bez względu na to czy jest to budowla z kamienia czy szałas - powiedziała Amber. Odezwała się znów po chwili namysłu - W takich miejscach jak to czy Azyl jestem w stanie mieszkać tylko tak długo jak trzyma mnie tu obowiązek. Znaczna większość wilkołaków opuściła miasta na rzecz powrotu do dziczy - moja dusza też rwie się do lasów. Dasz radę porzucić wszystko co tutaj wybudowałeś by zostać ze mną, gdy już nie będziemy potrzebni w tym miejscu? - spytała.
Aleks obejrzał się i spojrzał po murach.
- Tak, ale zastrzegłbym sobie możliwość wizyty tutaj - powiedział.
- Nie musisz niczego zastrzegać. Wilkołak może robić to co chce póki nie szkodzi swoimi działaniami innym. Problem z odwiedzinami byłby wtedy gdyby ludzie i wilkołaki wciąż zachowywali się wobec siebie wrogo. Wtedy takie odwiedziny mogłyby sprowadzić niebezpieczeństwo na watahę. Ale teraz już nie ma takiego niebezpieczeństwa - powiedziała. - Zresztą sama zamierzam czasem zajrzeć do Darkkeep albo do Azylu. Jakby nie patrzeć jest tu cała masa istot, które na różne sposoby stały mi się bliskie - mruknęła.
Aleks pokiwał głową i się uśmiechnął, wzdychając.
- Hmm? - Amber nieco odpłynęła myślami, więc westchnienie Aleksa sprowadziło ją na chwilę na ziemię. Ale nie była pewna o co chodzi.
- Gdy zostawimy to wszystko za sobą to odetchnę wreszcie spokojnie - mruknął chłopak.
- Trzeba zająć się Podróżnikiem. Ten typ może być bardziej niebezpieczny niż nam się wydaje. Już w chwili, gdy go spotkałam wydawał mi się dziwny, ale po tym co usłyszałam od Ketha, Darkninga i Azariel mam pewność, że musimy się go pozbyć. Mam nadzieję, że cokolwiek wkroczy do naszego świata nie będzie tak upierdliwe jak Skaza - skrzywiła się. - Mieszkańcy tego świata już zapracowali sobie na święty spokój na najbliższych kilkaset lat... - westchnęła.
- Zobaczymy co będzie dalej - skwitował Aleks.
- Trzeba być gotowym na wszystko -
Amber oparła się plecami o najbliższą ścianę. - Nie mogę się już doczekać powrotu do normalnego trybu pracy... Trzy albo cztery dni wolnego dla wilkołaka to wystarczająco. Nie umiem się tak relaksować jak ludzie, gdy poczucie obowiązku mówi mi, że jest jeszcze tyle pracy - skrzywiła się ponownie. - Bycie alfą to nie stanowisko, z którego można być zwolnionym. Zwykle jest się nim aż do śmierci, albo gdy jest się jej na tyle blisko, że to i tak nie ma już znaczenia... Mieszkając z ludźmi nauczyłam się ich sposobu myślenia, nauczyłam się wielu mniej i bardziej przydatnych rzeczy. Ale najcenniejsza lekcja jakiej się nauczyłam to fakt, że to co najbardziej się liczy to różnorodność. Carmen starała się nauczyć mnie jak być człowiekiem, a ja ciebie starałam się nauczyć jak być wilkołakiem. To były nasze słodkie błędy. Nie wolno ujednolicać. Ale nauczyłam się jacy są ludzie i jak z nimi rozmawiać, a ty dowiedziałeś się jakie są wilkołaki. Naszego sposobu myślenia nie możemy zmieniać na siłę. Stałeś się wilkołakiem, ale nie oznacza to, że musisz od razu myśleć w takich kategoriach jak one. Możesz pozostać dalej człowiekiem tutaj - Amber stuknęła się palcem w skroń. - A Matka Natura sama zdecyduje czy ten sposób myślenia będzie miał dla wilkołaczej społeczności wystarczającą wartość - dodała. Pokiwała do swoich myśli głową.
Aleks uśmiechnął się.
- Zmieniłem formę, więc powinienem móc też zmienić treść - odparł Aleks. - Nie aż tak, by być jak reszta wilkołaków w zupełności, to co się ukształtowało wewnątrz mnie może już nie dać się zmienić, ale nie tyczy się to wszystkiego. Różnorodność to jedno, a niewłaściwość to drugie. Nie mogłem sobie pozwolić na brak jakichkolwiek zmian - stwierdził chłopak.
- Nie mogłeś sobie pozwolić tylko na brak wiedzy. Nic więcej. Z wiedzą przychodzi naturalna zmiana sposobu myślenia - odparła.
- No tak - Aleks skinął głową twierdząco, po czym westchnął.
- Dobra, pogadamy o tym, gdy spełnimy obowiązki które na nas spadły wraz z podjęciem odpowiedzialności za istoty Milgasii...
- Milgasii a poza tym Anayi i Ronach. Pewnie znajdą się ludzie, którzy będą chcieli się tam przemieścić i osiedlić - mruknęła. - A ich dzieci, które się tam urodzą będą już rodowitymi mieszkańcami tamtych lądów - mruknęła z uśmiechem.
- Ta też przydadzą się wilkołaki.... - zauważył Aleks.
- Zwierzaki już tam są, teraz trzeba przerzucić tam jakieś watahy....
- I innych zmiennokształtnych. Zobaczymy jakie tam naturalnie wytworzą się warunki klimatyczne i dowiemy się jakich innych zmiennokształtnych należy tam dodać. Przez ostatnie lata bardzo nas ubyło, ale teraz mamy niepowtarzalną okazję by urosnąć w siłę - powiedziała. - Nie zmarnujmy jej - pokiwała do siebie głową.
- Nie zmarnujemy - zapewnił Aleks, obejmując znów Amber.
Amber bez sprzeciwów pozwoliła Aleksowi na to. Zamknęła oczy. Po krótkiej chwili okazało się, że Amber rozluźniła się do tego stopnia, że zasnęła oparta o chłopaka.
Aleks uniósł brew i spojrzał na nią. Uśmiechnął się lekko. Od kiedy wzmacniał ciało energią mógł tak długo stać, więc pozwolił jej spać...
Amber pół godziny spała całkowicie spokojnie. W końcu się ocknęła. - Hmmmf - bąknęła. - Spać mi się chce... - nie zarejestrowała faktu, że spała przez kilkadziesiąt ostatnich minut.
- Nie wystarczy ci to co już przespałaś? - zaśmiał się Aleks.
- Chodź, pokażę ci gdzie możesz się położyć – zaproponował.
- To co już przespałam? - bąknęła przecierając oczy. Westchnęła. - Pokaż... - dodała ziewając.
Aleks zaprowadził ją do jej komnaty z wielkim łóżkiem.
- Kładź się, posiedzę z tobą - powiedział. - Jutro dadzą nam śniadanie - zaproponował.
- Cała wataha się na tym łóżku zmieści - skomentowała Amber, widząc rozmiar posłania. Odwołała kombinezon by się zakopać w pościeli.
Aleks siadł koło Amber i pogładził ja po włosach.
- Śliczna jesteś - powiedział.
- Hm? - Amber otworzyła jedno oko i zerknęła na Aleksa. Nie była pewna o co mu chodzi.
Tylko patrzył na nią i gładził ją po włosach.
Wilkołaczyca zamknęła więc oko nie doczekawszy się odpowiedzi i wykorzystała fakt, że Aleks był blisko niej. Wykorzystała jego udo jako poduszkę... i zasnęła.
Aleks uśmiechnął się i oparł i zagłówek łózka, odchylił głowę do tyłu i zapadł w drzemkę.
Amber spała 12 godzin. W końcu zaczęła się budzić. Rozejrzała się wokół na wpół przytomnie.
Aleks siedział dalej w tej samej pozycji i czytał książkę.
- Mówiłeś, że kiedy będzie to śniadanie? - bąknęła zaspana wilkołaczyca.
- Zaraz - odparł Aleks i pocałował Amber w usta na dzień dobry.
Amber odwzajemniła pocałunek i zaraz po nim przetarła zaspane oczy. Westchnęła.
Wkrótce Aleks wstał i przyniósł Amber śniadanie do łózka, dosiadając się do niej.
- No to smacznego - powiedział.
Dziewczyna usiadła, oparła się o zagłówek łóżka i zajęła się jedzeniem. Po wczorajszym dniu była głodna, więc pożarła wszystko co znalazło się w jej zasięgu. Niczym się nie przejmowała.
Aleks zjadł swoją część i odetchnął. Wstał po chwili po herbatę i przyniósł ją do Amber.
- żeby popić - powiedział.
- Dzięki - Amber pozbyła się także zawartości kubka herbaty na rzecz swojego gardła i żołądka. Po śniadaniu odetchnęła zadowolona. - O wiele lepiej - bąknęła.
Alek się uśmiechnął i objął Amber, by cmoknąć ją w policzek.
- Ostatni dzień męki - zaśmiała się Amber. - Jutro wracamy do obowiązków - dodała.
- Mhm - odparł Aleks.
Amber zrobiła sobie z Aleksa posłanie, po czym zapadła w drzemkę. Nie miała pomysłu na spędzenie tego dnia, więc równie dobrze mogła go przespać... A miała taką możliwość skoro Aleks siedział tutaj z nią.
[---]
Amber w końcu miała dość. Zrobiła się głodna. Po prostu wstała z łóżka i przeciągając się przywołała kombinezon. Przepuściła też energię przez swoje ciało, bo nie chciało jej się bawić z prysznicami czy kąpielą.
Aleks opadł na łózko i odetchnął.
Podniósł się po chwili.
- Co robimy przez resztę dnia? - zapytał, też przywołując ubranie.
- Muszę coś zjeść. Źle mi się myśli gdy jestem głodna - mruknęła. - Tutaj jest też chyba jakaś jadalnia, nie? - spytała.
- Jest główna sala, ale mogą nam teleportować jedzenie tutaj - odparł Aleks.
- Tym sposobem nigdy nie nauczę się co gdzie jest w tym miejscu, a tak mam okazję się nauczyć - powiedziała.
Aleks skinął głową.
- No to chodźmy - powiedział, ruszając.
Tym sposobem ostatni dzień wolnego wilkołaczyca spędziła wpierw na lenistwie, a potem na zwiedzaniu wybudowanej przez Aleksa twierdzy. Amber z jednej strony dumna była z Aleksa, że chłopak potrafił doprowadzić do tego, że niezauważenie pod jej nosem powstało coś tak wielkiego i imponującego... Z drugiej strony było jej nieco żal wysiłku jaki w to włożył. Jako wilkołak nie była w stanie w pełni tego docenić. Przede wszystkim w kamiennych murach zimnej twierdzy czuła się jeszcze bardziej jak zwierze zamknięte w klatce niż w Azylu. Przestronny pokój w gospodzie znacznie bardziej kojarzył jej się z jamą wilkołaków niż olbrzymia w jej pojęciu komnata. Chłód kamienia, dziwne echo... Tęsknota za dziczą w tym miejscu obudziła się z nową energią. Amber szybko traciła tu koncentrację i odpływała myślami daleko...
-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Amanda Jones
Amanda poprosiła Ketha, aby ten utworzył portal wyjściowy nad zachodnimi ziemiami Cesarstwa Ing. Chciała od razu przystąpić do oczyszczania nowych kontynentów... zakładając, że po ich zwycięstwie będzie tam jeszcze co robić.
Keth skończył tworzyć portal. Gdy Amanda wróciła do sterowni Siedział tam Aramon. Szczerzył się szeroko.
Był to postawnie zbudowany meżczyzna, z krótką brodą. Wygladał na jakies 25 lat i ubrany był w skórzany pancerz.
Pierwsze co zaświtało w jej głowie, to to, że ktoś siedzi na jej stanowisku... a podobno to tylko ona kwalifikowała się na sterowanie Świątynią. Zanim jednak coś powiedziała, w ułamku sekundy zrozumiała z kim ma do czynienia.
- Aramonie - wyrwało jej się cicho z gardła i stanęła jak słup soli, z rękami zwieszonymi wzdłóż ciała.
Dopiero po chwili uklęknęła ne lewe kolano i pochyliła głowę spogladając na podłogę.
- Witaj. Panie mój - powiedziała cicho z pełnym wyrazem szacunku w głosie.
- No nie przesadzaj - mruknął Aramon, przeciagajać się.
- Wreszcie mnie tu wpuscilłaś - dodał. - Trzeb sie brać za robotę...
Amanda podniosła głowę spoglądając na swojego boga. Na jej twarzy zagościł szczery uśmiech.
- Miałam właśnie zamiar zająć sąsiadujące z Astarią kontynenty - zdradziła.
- Hej.. nie. Masz wolne. Koniecznie. Tydzień spokoju - powiedział.
Amanda była co najmniej zdziwiona.
- Nie rozumiem - powiedziała cicho.
- Za długo pracuejsz bez przerwy. Powinnaś meić czas odpocząć. Ja zajmę siew tym czasie odzyskiwaniem domen. Nie poradziłaś sobei z tym specjalnei dorbze, ale sadzę, ze dam radętemu zaradzić - odparł bóg i mrugnłą do Amandy.
Amanda nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć. Aramon nie miał jej nic za złe, ale mimo to odczuła potrzebę wytłumaczenia się.
- Najpierw skupiłam się na uczniach, a potem zanim mieliśmy Świątynię, to nie byłam dostatecznie silna i wolałam na nią poczekać zanim ruszę dalej... - zaczęła się tłumaczyć.
- No i dobrze - odparł Aramon, kiwajac głową.
- Tak czy inaczje masz wolne - skwitował.
- Dziękuję - odpowiedziała Amanda ze szczerym uśmiechem. Jeśli sam Aramon ją zastąpi przy zdobywaniu nowych kontynentów, to będzie z tego bardzo zadowolona.
- Jestem pewna, że moi uczniowie i dowódcy chętnie cię poznają - powiedziała cicho z delikatym uśmiechem i po chwili namysłu wstała na obie nogi.
- Pogadam z Aine i wezme sie za zbieranie domen na razie. Musimy odbudować moją moc szybko - powiedział.
Amanda pokiwała głową, zgadzając się z jego wolą. Jeśli chciał się spotkać tylko z Aine, to należało się podporządkować.
- A o jakie domeny chodzi? Chyba nie rozumiem wszystkiego - zdradziła niepewnym głosem.
- Domeny to dla bóśtw podstawa mocy. Przejmujemy je w zależności od dokonań. Gdy pokażemy, ze jesteśmy w czymśdorbzy, lub nad tym panujemy to ten aspekt dopasowuje sie wdo naszej woli.
- Na przykłąd ja idę zdobyć domene obrony i domenę odpornosci - powiedział.
Amanda spojrzała na Aramona zastanawiając się chwilę nad tym co odpowiedzieć.
- Czyli... - zaczęła nieśmiało. - To coś jak uczenie się zaklęć przez czarodzieja? - spytała. Nadal nie do końca rozumiała co to są wspomniane przez Aramona domeny.
- Nie... na przykąłd jednocząc wszystkie istoty na tym koentynencie do walki ze Skazą pozyskałaś Domene Porozumienia - wyjaśnił. - Czarodziej wie czego sie uczy, a my moemy pzyskiwać domeny po prostu postępujac w dany sposób -
Amanda zastanowiła się przez moment nad słowami Aramona.
- Aha - odpowiedziała po chwili. - Przepraszam, że nie zdobyłam ich dużo... A jakie właściwie mi się udało? Co dokładnie one dają? - spytała uprzejmie wiedziona wrodzoną ciekawością.
- Jednadostałaś oe mnei azem z mocą, a druga to domena porozumienia - doaprł Aramon. - Tyle - wzruszyłramionami.
- Nie chcę cie porównywać do reszty wybrańców, wiec na tym poprzestanę. Mam trochę do roboty. Ty bierz sieza odpoczynek, a ja wezmę sieza robotę. Mam dosć bezczynności...
- Tak mój panie - odpowiedziała Amanda z szacunkiem w głosie i uśmiechnęła się zadowolona. Wiedziała dobrze, że potrzebuje odpoczynku i że bardzo on się jej przyda. - Zaprosić Aine? - spytała jeszcze, choć spodziewała się, że Aramon może już to zrobił.
- Nie... i tytuł "panie" pozostaw innym. My mozemy być "na ty" - powiedział bóg.
Amanda uśmiechnęła się przyjaźnie do mężczyzny.
- Dziękuję - odpowiedziała.
- To może ja już pójdę - dodała po krótkiej chwili, ale stała dalej w miejscu czekając na odpowiedź.
- No leć, leć... ja lecę pogadać z Aine - poweidział.
Amanda z uśmiechem na twarzy skinęła tylko głową, a następnie udała się do wyjścia.
Aramon z kolei zniknął.
Amanda była tym dość zaskoczona, ale przyjęła ze spokojem. Ogólnie okazało się, że Aramon był bardziej... ludzki, niż się tego spodziewała. Choć oczywiście miała już przykład pod postacią pomniejszych bogów, że różnica między bogiem a człowiekiem jest mniejsza niż by się mogło wydawać.
Wypadało by pogadać z dowódcami, ale nie udało jej się zgromadzić wszystkich. Aine zniknęła gdzieś z Aramonem, a inni byli nadal "na służbie", oczywiście ochotniczej. O północy obowiązki te miały być przejęte przez inne siły.
Nie mniej jednak wielu uczniów i dowódców było wolnych, a niemały tłumek pytał ją o szczegóły bitwy ze skazą.
Tymczasem Aramon porozmawiał z Aine
Aramon po prostu pojawił sie koło Aine.
- Aine. Potzrzebne mi informacje - przeszedł do rzeczy do razu. Magia wokół zastygła w miejscu, a meżczyna skrzyzował ręce na piersi. - Niezamieszkałę pasmo górskie. Potrezebujeparunastu tysiecy ton skały, która moze zniknać na jakiś czas. Potem zajmesieregeneracją usunietych gór. Planuję onsttawić wybrzeze moimi golemami.
- Góry w Wąwozie Goryczy powinny być obecnie niezamieszkałe. Można też pożyczyć jakieś z dwóch nowych kontynentów, one też prawdopodobnie są dostępne - odpowiedziała Aine.
- Chciałbyś przejąć dowodzenie nad armią Astarii i zająć nowe ziemie? - spytała.
- Nie. Armia bedzie potrzebna tutaj. Zajmę się podbojem osobiście, gdy zabezpieczę ten teren - odparł bóg.
- Wiemy przed czym się ubezpieczamy? - spytała Aine. Jak było wiadomo Skaza został pokonany, ale miały przyjść inne zagrożenia, jak na przykład Podróżnik.
- Uzurpatorami. Pseudobogami. Demonami. Bytami spoza naszej rzeczywistości - wymieniłAramon.
- Rozumiem. Wydaje mi się, że pewien przeciek już nastąpił. Miały miejsce dwa zamachy na Amandę, przez istoty, które najprawdopodobniej nie pochodziły z tej rzeczywistości. Na to przynajmniej wskazuje śledztwo w tej sprawie.
- Macie zwłki tych istot? - zapytałAramon.
- Tak. Trzymamy je zamrożone w tajnym miejscu - odpowiedziała Aine. - Chciałbyś ich zobaczyć? - spytała wyciągając ku niemu dłoń, do wspólnej teleportacji.
Aramon skinełą głową.
- Teleportuj się, namierzę cię bez trudu - powiedział. Bosma moc miałą swoje zalety.
Aine skinęła głową i zniknęła w blasku pioruna.
Znalazła się w niewielkim pomieszczeniu, gdzie było troszkę chłodno, a straż pełniło czworo śnieżnych elfów. Dwie pary małżeńskie, jedna zajęta tkaniem nemantyhaletu i druga czuwająca przy pokaźnych drzwiach, na widok gościa stanęły na baczność.
Aramon pojawił sie tuż po Aine. Spojrzał na nią wyczekujaco.
- Tutaj - powiedziała Aine i odpowiednim zaklęciem rozsunęła jedną za ścian na boki. Drugie pomieszczenie również było niewielkie, a w jego zdawało by się zrobionej z przezroczystego lodu ścianie znajdowały się ciała czterorękich istot.
Aramon spojrzłą na istoty.
- Słudzy Midry. Pseudobóg Dyplomacji - mruknłą ponuro.
- Nic mi nie wiadomo o tym, aby atakowały innych wybrańców. Masz jakies podejrzenia, dlaczego akurat Amanda? - rzekła spokojnie.
- Mozliwe, że Midra znalazł sobie wyznawców... i Amanda podebrałą mu domenę - stwierdził Aramon.
Aine kiwnęła głową na znak zrozumienia.
- Dobra... pozbadźcie sietego ścierwa. Nei wyciagneiicie z niego ncizego, czego bym już ne iwiedział... ale daje m ito pewne informacje, które ułątwia mi obstawienie Astarii. Czas brac siedo pracy - Aramon westchnął.
- Gdy ukonczę golemy bedziesz mogła zarządzić wycofanei siłzbrojnych. Demilitaryzację, jesli uznasz to za stosowne. Nie mozęmy sobei pozwolić na tracenie wiernych w walce.
- Rozumiem. Sugeruję zostawić obsługę dział Świątyni, nasze golemy. Statki wojenne Floty Powietrznej mogą eskortować transporty - zasugerowała, gdy razem opuścili pomieszczenie. - Kiedy twoje golemy będą gotowe? - spytała.
- Rozumiem. Sugeruję zostawić obsługę dział Świątyni i wybranych ochotników na nią. Część naszych golemów. Statki wojenne Floty Powietrznej mogą eskortować transporty - zasugerowała, gdy razem opuścili pomieszczenie. - Kiedy twoje golemy będą gotowe? - spytała.
- Do północy - odparł Aramon. na jego rmaionach zaiskrzyła moc.
- Biorę sieza robotę. Znajdź mnie, gdybyśczegospotrzebowała - powiedział, po cyzm zniknął.
Aine skinęła głową.
Amanda Jones
Przyjęcie na część zwycięstwa
Amanda miała wolne. Tydzień urlopu po tym jak od kilku tygodni była codziennie zajęta, dawało jej dokładnie to czego potrzebowała. Oczywiście urlop ten zaczęła od przyjęcie. Przyjęcia na cześć unicestwienia Skazy... ale najpierw trzeba było ustalić listę gości.
"Sotor, słyszysz mnie?" - przekazała Amanda.
"Ta" odparł Sotor.
"Co tam?"
"Urządzam przyjęcie na cześć pokonania Skazy. Miałam nadzieję, że się pojawisz" - przekazała.
"Jasne, kiedy?" zapytałSotor.
"Dziś wieczorem. Jeśli zjawisz się jakieś cztery godziny przed zachodem słońca, będzie fajnie".
"Wiec tak się zjawię. Strój wieczorowy, czy jakiś luźny.. czy bal maskowy?" zapytał Sotor i się zaśmiał.
Amanda uśmiechnęła się rozbawiona.
"Wieczorowy, ale jednocześnie taki wygodny. Niektórzy goście zjawią się później, może nawet dopiero przed północą, ale przyjęcie zaczynamy tak jak mówiłam" - przekazała Amanda.
"Jasne" odparł Sotor.
"Zatem do zobaczenia" - dodała Amanda.
"Ano do zobaczenia" odparł Sotor.
Przyjęcie było przygotowywane przez dziesiątki, jeśli nie setki osób. Na lokację wybrano duży plac Amaraturi - niewielkiego miasteczka na południu Amaraziliji, gdzie mimo pory roku było ciepło.
Jedni zajmowali się dekoracjami, inni "umeblowaniem", kolejnie potrawami i napojami, a jeszcze inni czymś zupełnie innym.
Amanda, oprócz dopisywania dodatkowych osób do listy gości, mówiła tylko co i jak miało być.
Sotor zjawił się neico przed czasem. Poza elegancką koszulą i spodniami miałan sobie kamizelkę. PodałAmandzie różę... któa była wykuta z zbiałęgo złota.
Amanda miała na sobie swój kostium. Z tym, że zmienił on krój i kolor. Strój uformował się w długą, ale nie krępującą ruchów białą suknię z lekkim dekoltem i rękawami. Suknia zdawała się być haftowane w białe kwiaty, a oprócz tego tu i tam znajdowały się zdobnicze falbanki.
Gdy Sotor wręczył jej prezent, Amanda aż otworzyła usta ze zdumienia. Była naprawdę zaskoczona, oczywiście w pozytywnym sensie.
- Dziękuję - odpowiedziała z uśmiechem. - Zaraz wstawię do wody, aby nie zwiędła - dodała i zaśmiała się rozbawiona.
- Raczej do rteci w jej wypadku - odparł sotor i mrugnął do niej.
Amanda uśmiechnęła się rozbawiona.
- Co sądzisz o dekoracjach? - spytała.
Te były dość ciekawo zrobione i cały plac, na którym odbywał sie bal był przepełniony zawieszonymi wysoko nad głowami gości ozdobami. Pióra, taśmy delikatnego kolorowych materiałów i barwiony cienki papier, w towarzystwie kolorowych kryształów i szkle odbijających mieniący się wieloma barwami blask, a wszystko dzięki prostemu źródłowi promieni słońca.
- Później zapalone zostaną kolorowe lampiony, a te kryształy też będą dawały światło - powiedziała Amanda z uśmiechem.
Oprócz tego po jednej stronie placu był wielki, co najmniej dwudziesto metrowej długości szeroki stół, z przygotowanymi potrawami i napojami, oraz mniejsze stoliki, przy których można było usiąść. Wszędzie zadbano o odpowiednie ozdoby.
Po drugiej stronie placu, znajdował się natomiast około metrowej wysokości podest, na którym miała zasiadać orkiestra.
Gościom najwyraźniej sie sopodobało. Powolutku rozeszli się po placu i zaczęli gawędzić, podjadajac i popijajac.
- Hm... zaplanowałąś jakiś podkład muzyczny? - zapytał Sotor.
- To właściwie nie moja część, ale tak, ktoś się tym zajął. Będą grały chyba trzy orkiestry, każda przez inny okres czasu oczywiście - odpowiedziała Amanda.
- Miło - powiedział Sotor.
- Ha.. Darknign ci się nie przyzna, ale on też potrafi grać na instrumentach.. w tym na jednym bardzo ciekawym - powiedział. - Ja tam kiedys tłukłem w bębny jak znudziło mi się walenie w kowadło - zaśmiał się.
Amanda uśmiechnęła się rozbawiona.
- Bębny są, jak chcesz to się możesz przyłączyć - powiedziała i puściła do niego oczko. - to jeden z głównych instrumentów w Amaraziliji - dodała.
- Niby mogę - powiedział Sotor, śmiejac się.
- A propo Darkinga. Co zamierza zrobić ze zdobytą energią? Obawiam się, że mimo pokonania skazy wojna się jeszcze nie skończyła - zagadała Amanda.
Jej kostium utworzył nową, podłużną kieszeń na boku rzeber, a kobieta schowała do niej różę, która w uroczy sposób wystawiała poza nią.
- Wiem, ze uzył jej do badań nad tym jak ulepszyc moc Mroku - odparł Sotor. - No i do odepchniecia was przed atakiem Skazy -
- Mhm - mruknęła Amanda.
Wtedy to orkiestra składająca się głównie z khajitów zaczęła grać spokojną melodię.
- Chodź - powiedziała Amanda i nie tracąc czasu złapała Sotora za ramię kierując go w głąb placu, bliżej orkiestry.
Sotor szedł za nią.
- Zatańczymy? - zapytał.
- Dokładnie - odpowiedziała na pytanie, mimo iż prawdopodobnie było ono retoryczne.
Gdy uznała, ze dotarli na miejsce, zatrzymała się i położyła dłonie na karku mężczyzny opierając ręce o jego ramiona. Uśmiechnęła się przy tym do niego.
Meżczyna ułożył dłonie na talii Amandy. Rozumiał, że będzie jakiś psokojniejszy kawalek...
I taki właśnie był. Lekka, powolna muzyka, grana na bębnach i bębenkach, w towarzystwie instrumentów dentych.
- To co teraz będzie robić Darkantropia? - spytała Amanda, gdy oboje zaczeli obracać się wokół własnej osi.
- Hm... co ty taka ciekawa? - Sotor mrugnął do neij, szczerząc się.
- Zastanawiam się tylko - odparła z uśmiechem. - Tak bardzo pomagaliście wybrańcom, dzięki czemu udało się uratować świat, a teraz co? Chyba podpiszemy jakiś pakt? - powiedziała. - Chyba, że Aine już dawno temu się tym zajęła - dodała po krótkiej chwili.
- Raczej nie... - Sotor pokręcił głową.
- Darkantropia to neizleżna organizacja, działajaca w pewnym rpzymierzu z Harmoną od dłuzszego czasu. Nie wchodzimy jej w drogę i pomagamy, gdy mamy z tego jakąś korzysć. Poza tym zajmujemy się głównie sobą.
- Mhm - mruknęła nieco smutniejszym głosem Amanda. Rozumiała, że pomoc wybrańcom była wręcz konieczna, aby utrzymać zarówno kontynenty, jak i Darkantropię. - Może pakt o nieagresji? Aine nie rozmawiała o tym z Darkingiem? - spytała delikatnie, uśmiechając się lekko.
Sotor uśmiechnął się.
- Darkantropia to nie państwo. To organizacja. Działania militarne to nie jestnasza metoda działania. Robisz z nami interesy albo ich nie robisz. Nie wypowiadamy wojen, nie trujemy studni i nie rzcuamy nikomu kłód pod nogi póki nie zostaneimy sprowokowani -
Amanda uśmiechnęła się szczerze i przytuliła się do mężczyzny, nieco opierając głowę na ramieniu mężczyzny. Tańczyli przez krótką chwilę w milczeniu.
- Aramon zidentyfikował te istoty, które mnie chciały zabić jak byłam osłabiona. Okazało się, że pochodzą z innego wymiaru - powiedziała spokojnym głosem.
- Mhm... jeśli bedziesz potrzebowała to mogę zaaranżować atak na ich krainę - powiedizał Sotor.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. - Dziękuję - powiedziała radośnie.
- Póki co Aramon przejął pałeczkę, dając mi kilka dni wolnego... A właśnie. Wiesz może o co chodzi z tymi domenami? - spytała.
- Tak... jak by to ci wtłumaczyć. Tak jak mag uczy sie szkół magii, by posiaść wiekszą moc, tak bóstwo przyswaja sobie domeny - odparł Sotor.
- Aine potrafi rzucać aklecia z róznych dziedzin magii, a bóśtwo działa różnymi darami i błogosławieństwami które posiada dzieki domenom.
- Aha. Domeny są jak rodzaje magii, a wierni jak moc? - spytała.
- Raczej jak źródło mocy. Bóstwa nei maja górnego limitu mocy - odparł Sotor.
- Rozumiem - odpowiedziała Amanda. - A wiesz. Nie sądziłam, że Aramon będzie... tak ludzki - zdradziła.
- Ma to po matce - odparł Sotor. - Jest bardziej rzeczowy i zorganizwoany - dodał.
- I nawet sama postać jaką przyjął... Prawie jak człowiek - powiedziała Amanda z szacunkiem, może nawet podziwem do Aramona w głosie.
- Bóstwa majaludzkieformy. Kiedys byli istotami podobnymi do ludzi - odparł Sotor.
- O, nie wiedziałam - odparła Amanda i tańczyli przez chwilę w milczeniu. - A wiesz ile i jakie domeny zdobyli inni wybrańcy? - spytała z ciekawości.
- Wiem, sporo, by wymieniać - odparł. - Spokojnie, zostąło ich od groma...
Amanda zmarszczyła brwii. - Jak to "zostało"? - spytała.
- Domen jest niseamowita ilość.. ale bostwa robiaco mogą by agarnać wszystkie. Teraz działają w kierunku podporządkowanai sobei domen. Ustalaja kto beirze jakie, negocjują...
- Dlaczego nie mogą mieć tych samych? - spytała zdziwiona.
Domena podzielona na dwoje daje ćwierć mozliwosci całej domeny - odparłSotor. - Podzielona na trzy ma jedna ósmą mocy - Sotor wzruszył ramionami.
- Jak podzielisz na dziesięć... no cóż... - usmiechnął się bezradnie.
- Aha - mruknęła Amanda i zastanowiła się przez chwilę. - Chyba nadal nie wiem co to jest ta domena. Ale wiem jak działa. No już dobrze - powiedziała.
Wtedy to muzyka się skończyła.
Sotor westchnął.
- Wiesz, czym się różni bóg od pomniejszego boga? - zapytał.
- Mocą, potęgą, terytorium, no i oczywiście nieporównywalnym wiekiem co niesie za sobą wiele konsekwencji. Ale generalnie chyba raczej chodzi o samo pochodzenie, prawda? - spytała.
- Nic z tych rzeczy. Pomniejszy bóg moze meić tylko jednadomene. Wiec masz boga rzemiosła, boga lasu i tak dalej. Bogowie mogą miec wiele domen. Powiedzmy, ze Aramon przejąłby domenę rzemiosła. Wtedy mógłby wysłuchać modłów powiedzmy... kowala i sprawić, by ten stworzył dzieło swego życia w kuźni. Lub by jego narzędzia sięnei niszczyły, lub by wszystko szło mu bezbłędnie w trakcie pracy. Tak długo jak bóstwo kontroluje domene, potrafi dawać wiernym to, co sobie wymodlą - powiedizałSotor.
- Aha, teraz rozumiem - powiedziała Amanda zastanawiając sie nad tym aspektem.
Tymczasem orkiestra zaczęła grać inną, choć podobną do poprzedniej muzykę.
- Zatańczymy jeszcze, czy... siadamy? - spytała.
- Usiądźmy, przekąśmy coś, a potem zatańczymy jeszcze raz hm? - zaproponowałSotor.
- Naturalnie - odpowiedziała Amanda. A następnie oboje udali się do jednego ze stolików.
Sotor zgarnął po drodze dwa drinki ipodał jeden Amandzie. - No to twoje zdrowie - podniósł kieliszek.
Amanda uśmiechnęła się w odpowiedzi i wypiła zawartość kieliszka. Napój dość słodki, choć z pewnością nie ndły i nie bezalkoholowy.
Mieli zasiąść przy jednym ze zwykłych stolików. Nie przewidziano miejsc chonorowych dla innych gości niż Aramon, a i nikt się o nie nie dopraszał. Zanim jednak zasiedli, podeszli do jednego z ustawionych dookoła stołów z rżnego rodzaju naczyniami i sztućcami, oraz jedzeniem i piciem.
Amanda wzięła nieco winogron i mieszankę z owoców leśnych. A do tego kawałek sernika.
Sotor zgarnął szarlotkę.
- Dano nie jadłem - powiedział. - Coś, o co chciałęm zapytać - jak sie czujesz po pokonaniu Skazy? - zapytał.
- Dobrze. Komfortowo tak, jak po ciężkim egzaminie w Akademii. Nie sądziłam... Wszystko roztrzygnęło się w tej jednej wielkiej bitwie - odpowiedziała z uśmiechem. - Choć mam pamiętnę na ramieniu... no ale to nic - dodała.
Sotor skinłą łową.
- Właśnie, jak to wygląda? - zapytał.
- Szczerze mówiąc, to paskudnie - powiedziała Amanda krzywiąc się. - Mam taką... lukę w ciele. Nie rozumiem dlaczego nie udało mi się tego wyleczyć, skoro przywracałam innym całe kończyny - dodała nieco zmartwiona.
Sotor się uśmiechnął.
- Ponieważ zgarnęliśmy moc Skazy... to moze bedę w stanei cośz tym zrobić - mrugnął do Amandy.
- Naprawdę? - rozpromieniła się Amanda.
- Tak. Jak skonczy się impreza to możemy sie tym zająć - obiecał rycerz.
Sotor się uśmiechnął.
- Ponieważ zgarnęliśmy moc Skazy... to może będę w stanie coś z tym zrobić - mrugnął do Amandy.
- Naprawdę? - rozpromieniła się Amanda.
- Tak. Jak skonczt się impreza to możemy sietym zająć - obiecał rycerz.
- Z przyjemnością - odpowiedziała Amanda. - Jakie mam szanse na powodzenie? - spytała z wyraźnym entuzjazmem.
- Stuprocentowe na to ze bedzie wyglądać lepiej. Możloiwe, że blizna zotanie, ale bedzie gładka. Musimy sprawdzić później jak daleko sięga porażenie energią - wyjaśnił.
- Rana się nie goi bo jej przyczyny dalej są zagrzebane w twoim ciele - wyjaśnił.
- Chyba rozumiem - odpowiedziała Amanda podjadając winogron.
Sotor skinął głową.
- Znów bedę cię musiał trochę podotykać... nie powiem, że nie z przyjemnością - mrugnął do niej.
Amanda uśmiechnęła się rozbawiona i zadowolona, a zaraz potem przygryzła dolną wargę.
- No dobra, jeśli musisz - powiedziała nietypowym tonem głosu, a szczery uśmiech nie znikał z jej twarzy.
Sotor zaśmiał się cicho.
- Zatańczymy następny taniec? - zapytał.
- Oczywiście - odpowiedziała Amanda.
Tańczyli, rozmawiali, jedli i pili, czyli krótko mówiąc dobrze się bawili.
Amanda rozmawiała chyba z setką osób, do których zaliczali się władcy poszczególnych państw i organizacji, rodzice Amandy, oraz niektórzy jej uczniowie i liczni znajomi.
Amber Amber wystroiła się nadzwyczaj uroczo i uwodzicielsko i dość usilnie polowała na Sotora.
Sama Amandę podobno widziano jak się całowała z Reto, ale ponieważ ani ona jak i on tego nie potwierdzali, to nikt nie drążył tematu.
Zbliżała się północ, o czym świadczyły nie tylko zegary, ale także przybycie nowych gości, którzy czuwali nad bezpieczeństwem do czasu aż Golemy Aramona miały być gotowe.
Na czele listy nowych gości, znalazła się Aine w niezwykle lekkiej i skromnej białej sukni, Argena w czarnej znacznie bardziej wyzywającej i odpowiednio dużym do jej rozmiarów rozpiętym białym futrze, Enkelia w zdobionej złotem todze, oraz liczni uczniowie Amandy.
Aramon wpadł na meijsce w kurtce z jasnobrązowej skóry. Gdzieniegdize miał małe, metalowe ornamenty. Skinął głową ludźmi, któzy się mu kłaniali i rusyzł w strone centrum placu.
Amanda należała do tych, którzy nie spuszczali z niego oka. Stała spokojnie, z kielichem w dłoni, w towarzystwie Sotora, Amber Amber i Reto.
Zastanawiała się, czy Aramon wygłosi jakieś przemówienie, czy może wzniesie toast i zniknie, na podobnej zasadzie jak ona nie tak dawno na podobnym przyjeciu.
Aramon przeszedł przez całą długość placu zgrniając po dordze drink i wszedł z nim na scenę, gdzie grała orkiestra. Ruchem ręki uciszył muzykę.
- Przemowy nigdy mi nie szły. Nie jestem bóśtwem retoryki, wieć powiem krótko - zaczął.
- Skaza odszedł, ale zagrożeniu nei dało sie położyc kresu. W naszym poblizu jst kontynent zasiedlony juz przez wrogie bóstwo. Skonczyłem właśnei rozstawiać moje golemy na wybrzeżu, teraz zjamę sie nad ich wzmacnianiem, by każdy wyznawca mógł spać spokojnie. Gdy uewnie się, ze Astaria jest bezpieczna, ruszę na podbój. Nasi sąsiedzi nie są godni zaufania i bedą dla nas zagrozeniem tak długo jak w piersi chociaż jednego z nich bije serce.
Na razie jednak są za słaby by atakować inaczej niż porpzez skrytobójców, których potrafię juz wyczuwać z dystansu i elimnować nim dostanasie na teren kontynentu.
Możecie wiec zrobic tak jak ja - powiedizął, podnosząc swój kielich. - Wznieść toast za wolną, zjednoczoną Astarię - powiedział, po czym wypił całą zawartość kielicha na raz.
Podczas krótkiej przemowy Aramona, chyba każdy na przyjeciu zadbał, aby mieć czym wznieść toast. Amanda oczywiście także miała już naszykowanego drinka i w odpowiednim momencie, po wzniesieniu go do góry w geście toastu, wypiła jego zawartość... inni zrobili tak samo.
Jeśli chodziło o sytuacje ogólną to Amanda, oraz chyba nie tylko ona, miała nadzieję, że po pokonaniu Skazy sąsiadujące z Astarią kontynenty będą zwyczajnie puste. Jeśli w ciągu tego jednego dnia, zaczęły je zasiedlać jakieś czterorękie kreatury, to nie wróżyło dobrze.
Sotor też wypił i wyszczerzył sie, gapiąc się bezczelnie na boga. Aramon dostrzegł go.
- O, a ty cu ro porabiasz, kosciaku? - zaśmiał się. - Znów robisz na złość świetlistym? Przecież wrzodów dostaną, jak się dowiedzą, ze jesteś jeszcze na Astarii - zarechotał głosno.
- Meh, zostałem zaproszony - rycerz wzruszył ramionami. - Mogą mi co najwyyżej pięścią pogrozić -
- I to też z daleka i nieśmiało - bóg wygladał na rozbawionego.
- Skoro i tak tu jesteś to mozę byś ruszył leniwy tyłek i mi pomógł? - zapytał. Sotor westchnął.
- Nie, to byłoby juz jawne łamanie umowy. Jak dociśniesz Thelię to spusci z tonu i jestem do dyspozycji - zapewnił Sotor.
- Świetnie - powiedział Aramon. - Bywaj - rzucił, idąc w stronę drzwi. Sotor skłonił się lekko w odpowiedzi.
Wielu osobom, w zasadzie większości, którzy słyszeli niecodzienną rozmowę, najzwyczajniej opadła szczęka.
Amanda jeszcze jakoś się pod tym względem trzymała, ale i tak nieźle ją zatkało.
- Wygląda na to, że już się poznaliście... pochwal się - szepnęła Sotorowi na ucho.
- Mozna tak powiedzieć - odparł Sotor, odprowadzajać boga spojrzeniem. "Jestem o połowę starszy niż on. Gdybym się nie mieszał wraz z Darknigniem, Carmen i paroma innymi osobami w sprawy bóśtw to Aramon by nie żył" dodał telepatycznie.
"O rany" - odpowiedziała Amanda. "Opowiesz mi o tym?" - spytała z ciekawości.
"Sądzę, że Aramon chętnie by ci opowiedział osobiście, ale jak chcesz... opowiem ci jak wyjdziemy juzz przyjecia, hm?" zaproponował rycerz.
"On jest teraz bardzo zajęty, a ja mam urlop... Czyli jutro, dobrze" - odparła Amanda.
Tymczasem dostrzegła, skoro tak stali w milczeniu, jak Amber zakradła się stając za plecami Sotora, który z pewnością wyczuł jej perfumy.
"Twoja wielbicielka" - przekazała Amanda z tajemniczym uśmiechem.
- Zatańczy pan ze swoją byłą sekretarką? - powiedziała Amber, swym uwodzicielskim tonem głosu.
"Wiem... zatańczę sobie z nią. Jak będziesz miała dość imprezy to daj znać, dobrze?" zapytał.
- Czemu nie - uśmiechnłą sie do kobiety. - jedentaniec na pewno nie zaboli - zaśmiał się.
"Myślisz, że jeden taniec jej wystarczy? Ona chce ci rodzić dzieci" - przekazała Amanda, zanim ci znikneli w tłumie.
Sama Amanda też nie stała sama i dość szybko została poproszona do tańca. Raknor był bardzo przystojnym czarnym elfem, ubierającym się na czarno, który był jednym z jej raczej wcześniej mianowanych i z pewnością bardziej utalentowanych uczniów.
"Dziekuję, postoję. W kobietach pociąga mnie inteligencja" powiedział Sotor.
Amanda aż się zaśmiała, odebrawszy jego przekaz. Wiedziała, że AA, mimo iż pochodzi z Unii, ma w sobie tyle rozumu co przeciętny ork... choć wygladem, a w szczególności figurą przebijała większość kobiet.
"Dlatego uczyłem cię z nieskrywaną przyjemnoscią" zaśmiał się.
"Dziękuję" - odpowiedziała Amanda. Może nie odniosła aż tylu sukcesów co inni wybrańcy, ale zawsze miała głowę na karku.
Sotor ujął Amber za dłon i poszedł z nią na parkiet spokojie. Zastanawiał się, co zagra orkiestra...
Tym razem, grała orkiestra składająca się głównie z elfów, a dominowały instrumenty smyczkowe i mniejsze instrumenty dęte. Muzyka była spokojna, w sam raz do tańca przy którym para mogła się do siebie przytulić.
Sotor westchnął cicho i zaczłą tańczyc z Amber.
Amanda bawiła się dalej, tańcząc z tym i tamtym, śmiejąc się i rozmawiając chyba ze wszystkimi gośćmi i słuchając różnych rodzajów muzyki, jakie prezentowały zmieniające się średnio co godzina orkiestry.
Rozbawiła ja Argena, która usiadła przy jednym ze stolików gromadząc wokół siebie kilku przystojniaków: rycerzy i czarodziejów, ludzi i elfy, wśród których był także Raknor. Zabawne też było to, że usiadła tam biorąc cały duży półmisek pieczeni na ostro jako swój talerz i drugi taki sam z mango, które obierał jej jeden z wielbicieli. Rozsiadła się jak król podczas uczty, za dawnych lat... choć później widać ją też było jak tańczyła na placu.
Enkelia też się dobrze bawiła. I oryginalnie, za pośrednictwem skrzydeł przenosząc sztukę tańca w trzeci wymiar, co spotykało się z burzą oklasków, do których przyłączała się i Amanda. Na szczęście było miejsce, gdzie wiszące dekoracje pozwalały na ten iście unikalny pokaz.
Ogólnie wszyscy się dobrze bawili.
Nawet Amber Amber, której Sotor w niecałą godzinę wyjaśnił kilka rzeczy i ta bez żalu przestała się ślinić na jego widok, chcąc zaciągnąć go do łóżka... Zapewne zaciągnęła kogoś innego, ale kogo tego Amanda już nie wiedziała.
Było już w połowie nocy, gdy Amanda usiadła przy jednym ze stolików i już nawet nie wiedziała czy były to ich wcześniejsze miejsca. Wszystko sie pomieszało, choć nikt nie robił z tego afery.
Czuła wyraźnie swoje stopy. Przedobrzyła nieco z ruchem, mimo wygodnego obuwia, które było częścią jej kostiumu.
Sotor sie dosiadł.
- Uff... no... dość na dziś? - zapytał.
Amanda podniosła opuszczoną wcześniej głowę i spojrzała na niego półprzytomnym wzrokiem.
- Co? - spytała cicho. - A tak... Zmęczona już jestem - odpowiedziała, z trudem powstrzymując ziewnięcie.
- Obiecałem ci ze opowiem jak to wyglądało z Aramonem... i ze zrobięci porządek z reką. A masż też nei zaszkodzi, jak mniemam? - mrugnłą do Amandy.
- Chyab wreszcie wybiłem Amber te pomysły z próbami uwiedzeniam nie - zaśmiał się.
- Tak, ja chętnie. I ręka jak najbardziej. A to teraz? - odpowiedziała Amanda mrugając powoli oczami. - Ech... zmęczona juz jestem. Wezmę kawałek pieczeni na ostro to mnie rozbudzi, ufam, że Argena nie zarzarła wszystkiego - dodała od razu.
- Chyba nie, musi dbać o linię - Sotor zaśmiał sie cicho.
- Taa, ma tłusty tyłek - odparła Amanda i zaśmiała się rozbawiona. I sięgnęła po szklankę soku na bazie pomarańczy.
- Zaraz wstanę po jedzenie, tylko odzyskam czucie w stopach - powiedziała.
- Ja skoczę. Nie meczę się... - stwierdił rycerz i poszedł do jednego ze stołów. Zgarnął dwie porcje pieczeni na ostro i przyniósł do stolika.
- Też coś zjem...
- Fajnie masz, że się nie męczysz... No to smacznego - powiedziała Amanda z uśmiechem, gdy sotor wrócił. Nie tracąc czasu zabrała się do jedzenia.
- Smacznego - odparł rycerz i wziął się za jedzenie.
Sok był lekko kwaśny, zaś pieczeń dość pikantna, ale naprawdę przepyszna. Krótko mówiąc, jedzenie było wyborne.
Może i stan stóp Amandy nie pozwalał jej biegać, ale z pewnością jej umysł już się obudził.
Sotor odetchnłą, zjadłszy pieczeń.
- Faktyczneidobre - powiedział. - To co, idziemy? - zapytał.
Amanda pokiwała głową i przełknęła ostatni kęs. Popiła jeszcze słodkim sokiem z melonów.
- Tak, jak dla mnie czas już kończyć przyjęcie - odpowiedziała i rozejrzała się dookoła. Połowy gości już nie było, a i pewna część z obecnych już odpadła, lub odpoczywała przy stolikach tak jak oni teraz.
- No to znikajmy - powiedizał Sotor i przeciagnął się.
Amanda uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła ku niemu dłoń.
Sotor ujął ją deliaktnie i pomógł kobiecie wstać.
Amanda wstała z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie potrzebowała niczego zabierać, więc była gotowa do drogi tak jak stała.
Poszli wiec do domu przeznaczonego dla Amandy. - Od czego zacnziemy? - zapytał Sotor po drodze.
- Może od stóp? - zasugerowała Amanda. - Powinny pójść szybko, bo to tylko zmęczenie. I ręka zaraz potem, proszę - dodała..
- Dobra, wskocz pod prysznic u siebie, a ja skorzystam z oczyszczenia energią - zaproponował Sotor. - Wypadałoby się przy okazji odświeżyć.
Amanda zaśmiała się wyraźnie czymś rozbawiona.
- Dobrze, zaraz wrócę - powiedziała i chichocząc udała się do łazienki.
- Powiedziałmem coś zabawnego? - zapytałSotor.
- Nie, nie - odpowiedziała głośno z łazienki. - Tylko wyobraziłam sobie jak odświerzamy się w fontannie na placu - dodała rozbawionym głosem.
- Godne rozważenia - rzucił sotor.
Pośród odgłosów prysznica, dawało się wyraźnie usłyszeć rozbawiony śmiech Amandy.
Sotor strzepnął dłonie przepuscił przez ciało i ubranie impuls, który usunłą niepożądane rzeczy. Następnie przysiadł w salonie i czekał na Amandę.
Która pojawiła się dość szybko, z lekko pokrymi włosami, ubrana w puchate kapcie i jasnoniebieski bawełniany szlafroczek, który okrywał ją od szyji do połowy ud.
- Już jestem - oznajmiła. - Trochę mnie to odświerzyło nie powiem - dodała uśmiechając sie szczerze.
Sotor usmiechnął sie i wstał. - Dobra. To gdzie się ułożysz? - zapytał.
- Nie wiem... Myślę, że łóżko będzie najlepsze. Bo chyba nie będę krwawić? To nie takie leczenie - odparła Amanda.
- Nic z tych rzeczy- odparł Sotor.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona i usiadła na łóżku.
- Stopy już mnie tak nie bolą, prysznic pomógł - wyjaśniła, wyciągając lewą rękę spod sztafroka. Przez moment dało się zauważyć, że włożyła pod niego białą dwuczęściową bieliznę.
Naszykowawszy rękę do wyleczenia położyła się na plecach i uniosła głowę spoglądając na Sotora.
- Jak będzie wyglądał proces leczenia? - spytała
- Najpierw usuniemy z twojego ciała resztki energii Skazy. Potem zregeneruje to, co owa energia znisczyła, aż wreszcie przejdę do usuwania samej rany - odparł Sotor. - Pokaż ramię - powiedział, siadajac koło niej.
Amanda miała już rozpięty szlafroczek i była w połowie odkryta. Wyciągnęła ramię w kierunku mężczyzny.
- Resztki energi skazy? Coś jak odłamki po kluli, tylko z energii? - spytała.
- COś jakby - odparł Sotor. - Ale jest to o tyle groźniejsze, ze mogło wbic się daleko.. a to tyle bezpieczniejsze, że jest neiskzodliwe poaza blokadą części twej zdolnosci regeneracji ran - wyjaśnił.
Ujął ją dekilatnei za dłoń i przejechał wnetrzem wolnej dłoni wzdłuż paskudnej blizny. Sotor sie skrzywił.
- Cztery odłamki. Nie jest źle, mogło byc sporo wiecej, ale liczyłem na mniej - westchnął. - Muszę sprawdzić gdzie przeszły, poczujesz w tych miejscach chłód... gotowa? - zapytał.
- Ta blizna ani trochę mi się nie podoba - odpowiedziała Amanda. - Jeśli ma zaboleć, to niech boli. Jestem troche pod wpływem drinków, więc... najlepiej teraz - dodała.
Sotor nacisnął na jej dłoń. Kobieta poczuła chłód koło prawej łopatki, na szyi, brzuchu i na prawym udzie.
Sotor psorjzał na nią i uniósł brew. - Dobra. Gdzie poczułąś chłód? - zapytał.
- Nie w ręce - powiedziała lekko zaskoczona i uniosła głowę, aby następnie pokazać dokładnie gdzie. - Tu, tu, tutaj i tutaj tak na wzduż - powiedziała pokazując odpowiednie miejsca, a następnie spojrzała zaniepokojona na Sotora.
Sotor uniósł brwi.
- Niezły rozrzut.. dobra, zsuń szlafrok z pleców najpierw - polecił.
- Ale dasza sobie radę? - spytała, przekładając sie na brzuch i całkowicie zdejmując szlafroczek.
Sotor tylko sie uśmeichnłą. Przyłożył obei dłonei do pleców Amandy. Kobieta zaczęła czuć jak powolutku sie rozgrzewa. Wreszcieciś jakby stuknęło i po jej ciele rozeszłą sie fala ulgi.
- Pierwszy puntk załatwiony.
- Przyjemne uczucie, ciężar spada mi z serca - odpowiedziała zadowolona Amanda.
- Mhm.. teraz następny punkt - powiedział Sotor. - Teraz szyja - przysunął dłon do szyi koiety.
Amanda znó poczułą ciepło, któe przyjemnie rozchodziło sie po całym ciele goracymi falami.
Kolejne stukniecie spowodowało, ze jej mieśnie jakby rozluźniły się. Teraz dopeiro Amanda zorzumiała, zę były lekko napiete od czasu gdy otrzymałą tę ranę.
- O rany - mruknęła. Była nieco zaskoczona, że nie odczuwała tego wszystkiego wcześniej.
- Dobra, teraz daj nogę - Sotor się uśmiechnął.
Amanda przesunęła się nieco w górę łóżka.
Sotor ujął jej udo. - Hm.. tu bedzie troche cieżej - powiedizał.
Tym razem ciepł pełzało od kolana aż po brzuch Amandy, deliaktnie łaskocząc. Sotor przymknął oczy i ucuzcie neici wzmocniło się, by po chwili przynieść uczucie ulgi. Tym razem jednak ciepło pozostało.
Amanda spojrzała na Sotora.
- Wszystko poszło dobrze? - spytała. - Nadal czuję jak mnie rozgrzewa - zdradziła.
- Tak, miałaś neico niższą temperature ciała. Wrazenie minie za jakiś czas. Pokaż brzuch - powiedział rycerz.
Amanda przełożyła się na plecy, zastanawiając się nad tym wszystkim. Bardzo się cieszyła, że Sotor był tam teraz i usuwał z jej ciała odłamki energii skazy.
Meżczyna przyłożył obie dłonei do rzucha i rpzesunął nimi pare razy, krzywic się lekko.
- A, wreszcie - mruknłą. Ciepło nzó rozchodziło sie promieniście. Tym razem Amanda poczuął się wręcz.. rozpalona... Sotor nie ruszał sie. Trwał w skupieniu.
Amanda jęknęła podczas tego procesu. Po tych trzech usunietych "odłamkach" nie spodziewała się, że tak to może wygladać.
Sotor skrzywił się lekko. przesunał dłonie wpierw wyżej, a potem nizej. fekt nieco siewzmógł.
Amanda oddychała głęboko, z lekkim trudem łapiąc oddech, czuła się jakby ją przypiekano, rozgrzewano od środka. Ponownie jęknęła, wydając z siebie dość długi stłumiony odgłos bólu.
Sotor wreszcie skonczył. Ciepo rozeszłosię po całym cieel Amandy, rozgrzewajac ją przyjemnie. Z wnetrza ciała kobiety ustąpiło coś w rodzaju.. zmeczenia. akby jej organizm do tej pory ciagle pracował nad czymś, z czym nei ptorafił sobei proadzić.
- Uff... tyle jeśli chodzi io znsizczenia w środku - powiedział meżczyzna.
Amanda nie tracąc ani chwili usiadła na łóżku i objęła Sotora, przytulając się do niego z wdzięczności. Pozbyła się tego wszystkiego i bardzo jej się to podobało.
Sotor usmiechnął sie i też je objął, gładzącp o włosach.
Kobieta poczuła od niego delitkatny zapach prfumy.
- Teraz już uproszczona sprawa - meżczyna puścił ja jedną ręką i powiódł delikatnei wzdłuz ż blizny, któa wygłądziła się dosć szybko. Sotor powiódł łonią wzdłuż ramienia Amandy i przesunłą dłonią po jej policzku.
Amanda wyciągnęła rękę, aby zobaczeć jak sie ona teraz prezentuje.
Skora tam byłą odrobinę jaśniejsza i gładsza niz na reszcie ciała.
Targały nią sprzeczne emocje. Ostatecznie jednak była wdzięczna Sotorowi za pomoc. Ale dlaczego...
- Aramon nic mi nie powiedział - zdziwiła sie po chwili.
- Skaza to nie bóg, ani nawet żywa istota. To inteligentne zjawisko, któe uczy siestopniowo coraz szybciej. Gdyby konflikt trwał jeszcz dwa dni Skaza dopracowałby sotatczny atak i zabiłby was wszystkich. Przez ostatni tydzień poczynił większe psotępy niz przez czas odp oczątku swego istnienia w tym swiecie... Aramon nie podejrzewał, ze Skaza mógł w tak krótki mczasiep ozostawic w was jakieś długotrwałe efekty. Sądzę, zę dostrzegłby to, gdy wróciłabyś do pracy. Obniżona wydajność, mozlwie bóle.. zorientowałby się, ale nie sądzę, by ptorafiłtemu zaradzić - Sotor westchnął.
Amanda skrzywiła się niezadowolona. Nie powinna, nie wolno jej było tracić wiary w Aramona... I nie zamierzała.
- Czyli juz po wszystkim? - spytała.
- Tak - odparł Sotor.
- Chyba dane mi bedzie pzosotać twoim "aniołem stróżem" ejszcze rpzez jakisczas... - mrugnął do niej.
Amanda uśmiechnęła sie do niego, równie rozbawiona, co zadowolona.
- Dziękuję za pomoc - powiedziała z uśmiechem na twarzy.
- Cóz mogę rzec? było miło - zaśmiał się Sotor.
- Hm.. w sumei juz rpzestałem byctwoim nauczycielem... czyż nie? - zapytał.
- Eee tam, jeszcze mnie nauczysz tego i owego - powiedziała Amanda kładąc sie z powrotem na plecach. - Chyba byliśmy na cos umówieni, dobrze pamiętam? - spytała.
- Hmmm... umawialiśmy się an wiele rzeczy - zauważył Sotor, gładząc kobietę po brzuchu.
Amanda leżała rozgrzana, jak by miała gorączkę, ale nie do końca. Było jej tak przyjemnie ciepło, może nawet gorąco.
- Dobrze jest - poinformowała o stanie swojedo zdrowia.
- Masz mi jeszcze pokazać swoją kuźnię - zauważyła i usmiechem.
- Mmmhm - meżczyna uniósł brew.
- Chcesz isć tam teraz? - zapytał.
Kobieta uśmiechnęła się wyraźnie rozbawiona. - Nie, nie teraz - odpowiedziała dość szybko. - Jestem zbyt zmęczona jak na dziś.
- Będzie wiec jeszcze na pewno okazja - powiedizał Sotor, nachylajac sie nad Amandą. przesunął dłoniawyżej, prześlizgujac się miedzy piersiami kobiety. Przesunął dłonią po jej policzku i pocałował w usta.
Uśmiech zadowolenia nie znikał z jej twarzy, a oddech miała gorący i przyspieszony.
- Z pewnością - odpowiedziała podekscytowana.
Koszula meżczyzny powoli rozpłynęła się w powietrzu i objął Amandę w talii jedna ręką, by przycisnać do siebie delikatnie i pocałować ponownie. Druga dłoniawodził po jje udzie i talii.
- Moze jutro? - zaproponował, gdy pocałunek się skończył.
Kobieta położyła błonie na jego ramionach, przez chwilę dotykając mięśni jego rąk.
- Tak. Jutro - powiedziała cicho i powłóczyła rękami wyżej, na plecy mężczyzny, obejmując go tym samym.
"Rankiem" po przyjęciu
Amanda obudziła się, ale ruszyła się dopiero po dłuższej chwili. Wyczuła, że ktoś leży obok niej i otworzyła leniwie oczy podnosząc nieznacznie głowę.
- Sotor? - powiedziała cicho. Dopóki go nie zobaczyła, nie miała pewności z kim spędziła noc... sama nie wiedziała co o tym myśleć, więc padła głową na poduszkę i dalej leżała sobie spokojnie, jak by chciała wrócić do błogiego snu.
- Hmm? - dobiegło z okolic poduszki z lewej od kobiety.
- Nie nie, nic takiego - odparła zaspanym głosem kobieta, starając sie przypomnieć sobie co się działo poprzedniej nocy.
- Wczoraj... dość nietypowo się to skończyło - powiedziała, sama nie wiedząc co o tym myśleć.
- Na pewno inaczej niz zwykle - meżczyna zaśmiał sie cicho.
- Na pewno... - zgodziła się Amanda. - Jakich zaklęć użyłeś? - spytała.
- Zaklęć? - bąknął Sotor.
- Gdybym chciał użyć zakleć by zaciagnać ciedo łózka, to zapewne sypialibyśmy ze sobą juz od dawna... - zaśmiał się.
Amanda również się zaśmiała.
- To ciekawe znasz zaklęcia, bardzo przydatne - podsumowała chichocząc rozbawiona.
- Chodziło mi o usunięcie odłamków energii - wyjaśniła po chwili.
- Takich zakleć to musiałbym sienauczyc, a uczę sieszybko - powiedizał Sotor.
- Wyciaganie energii było bardziej skomplikowane. Korzsytaem głównei z mocy chaosu i tworzyłem antyenergię. Musiałem wypierać moc Skazy z twojego ciała we właściwą stronę i usuwać jej skutki na bieżąco - meżczyna obrócił się na plecy i objerzał na Amandę.
- To była głownie kotnrola energii... na wielu poziomach i w wielu aspektach na raz.
Amanda spojrzała na niego.
- Nieźle mnie to rozgrzało - przyznała.
- Efekt uboczny - odparl meżczyzna. Siegnął pod kołdra ręką i przytulił do siebie kobietę.
- Spałąś dobrze? - zapytał.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona.
- Tak. Od razu czuję się lepiej - odpowiedziała, była nie tylko wyspana, ale czuła się... jakby wyzdrowiała.
Wyciągnęła spod kołdry rękę i przyjrzała się pozostawionej na niej bliźnie.
Byłą gładka i neico jaśneijsza nizreszta ciała. Chyba już taka zostanie.
- Hmmf... masz dalej wolne dzis, nie? - zapytał Sotor, gładząc ją po policzku.
Amanda spojrzała na niego lekko zaskoczona.
- Tak - odpowiedziała po chwili. - Mam tydzień wolnego - dodała.
- To moze runda druga przed śniadaniem? - mrugnął do niej.
Amanda uśmiechnęła się szczerze, była zarówno zadowolona jak i mocno rozbawiona propozycją Sotora.
- Dzięki. Może innym razem - odpowiedziała z uśmiechem.
- Jak chesz - Meżczyna przeciagnął sie i przywołał ubranie, które szybko się na nim pojawiło. Mężczyzna podniusł się powoli.
Amanda przyglądała mu się z zaciekawieniem.
Mężczyna obejrzał się.
- Hmm? - uniósł brew.
- Nic nie mówiłam - odparła z uśmiechem Amanda, leżąc sobie wygodnie pod kołderką.
- Hrm.. powinienem sie zmywać... ale w dalszym ciagu jestes zaprosozna na dalsze zwiedzanei Darkkeep... i zoabczysz jak wygląda moja kuźnia - mrugnął do kobiety.
- Oczywiście. Właśnie się zastanawiałam kiedy będę ją mogła zobaczyć - odpowiedziała podpierając się na ręce i podnosząc się do pozycji półsiedzącej.
Sotor przyjrzał sie jej jeszcze raz, korzystajac z tego, że kołdra opadła odsłaniajac więcej ciała, a konkretnie piersi kobiety.
- Kiedy - to zależy od ciebie. Po śniadaniu jeśli chcesz...
- Czyli mogę zwyczajnie dać znać i otworzysz dla mnie portal? - spytała.
Sotor skinął głową twierdząco.
- Bedę jeszcze chciał z tobą porozmawiać, ale to jak sie dobudzisz do końca...
- Oczywiście, też mam kilka spraw do omówienia z tobą - odparła Amanda i uśmiechnęła się do niego delikatnie.
Sotor skinał głową.
- Dobra, no to czekam aż dasz mi znać - powiedział, otwierajac sobie pomarańczowy, pulsujacy portal i znikajac w nim.
Amanda skrzywiła się nieznacznie w grymasie, gdy Sotor poszedł. Zaraz potem jednak położyła się ponownie, kładąc głowę na poduszce i uśmiechnęła się zadowolona.
Amanda i Enkelia
Amanda przeszła przez biały portal i pojawiła się wraz z Enkelią na plarzy na południu Doliny Zieleni.
Obie kobiety rozejrzały się, za Golemami Aramona.
Trudno było ich nie widzieć. Czterokilometrowe, masywne istoty stały przodem do morza z rmaionami skrzyżowanymi na kamiennych piersiach. Wyglądały topornie, masywnie imajestatycznie. Na ich plecach i głowach zalegał śnieg.
Golemy stały na piasku, a Amanda wyczuła, że były aktywne. Nie miały z kim walczyć, więc się nie ruszały.
Zapoznawszy się z postawionymi na warcie obrońcami Aramona, Amanda i Enkelia przenisoły się na Krabi Grzbiet. A konkretniej na szczyt wieży obserwacyjnej miasta.
Niebo nie miało chmur, a widocznosć byłą świetna, wiec rozciagał siestad piękny widok.
Stały w dużej mierze tak samo jak na pierwszej, odwiedzonej przez nie plarzy. Jedynie przy miastach, stały na oko sto metrów od niego, w wodzie sięgającej im po kolana. Tym jednak razem widok, był ciekawszy o tyle, że cała olbrzymia wyspa była otoczona Golemami. A co ciekawe, Amanda widziała je bardzo dobrze, niewątpliwie dzięki swoim mocom.
Na sam koniec zwiedzania i podziwiania Golemów Aramona. Obie kobiety przeniosły się na szczyt Zigguratu, aby zobaczyć jak broniony jest Archipelag Sierpu.
Golemy stały równo co 40 km i wyglądały niemal identycznie. Ale widok był niesamowity.
Wszystkie Golemy stały po kolana w wodzie dookoła archipelagu i pilnowały także tej pływającej części państwa Jaszczuroludzi.
Amanda i Sotor
Wczesnym popołudniem Amanda postanowiła odwiedzić Sotora. Jesli i on do niej miał sprawę, to nie warto było zwlekać ze spotkaniem.
"Sotor, masz teraz czas?" - przekazała.
"Dla ciebie zawsze się znajdzie" odparł Sotor i się zaśmiał.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona, czekając na portal.
Portal otworzył się przed nią, a ona przeszła przez niego z uśmiechem na twarzy.
Stanęła na na oko dwustu-piędziesiecimoetrowej wysokosci skale, która wyrastała z jeziora lawy ulokowanego w gigantycznej pieczarze. Kowadła różnyh rozmiarów ciagnęły się linią wzdłuż szczytu, który zsotał wyrówanany na idealny poziom, tworząc plac o powierzchni około dziewieciuset metrów kwadratowych, a dokładniej ujmując piętnaście na sześćdziesiąt. Wokół tego placu ustawoione były piece. Zmyślny system kanałów i maszyn zatłączał do nich lawę.
Wokół portalu, którym weszła Amanda było neiweilkie pomarńczowe pole ochronne.
Powietrze wibrowało od gorąca.
- Witam - powiedział Sotor, obracając młotem w dłoni.
- Witaj. No proszę, jak tu... oryginalnie - powiedziała ze szczerym uśmiechem rozglądając się dookoła. - A co to za pomarańczowy poblask? - spytała delikatnie.
- Temperatura w mojej kuźni jest za wysoka, by normalna istotażywa w niej przetrwała - odparł Sotor.
- Ahaa - mruknęła Amanda. Sotor nie był przecież tym na kogo wyglądał. Widziała go w jego naturalnej postaci.
- A te odporne na ogień? - spytała z uśmiechem.
- Zależy jak bardzo - poweidizał Sotor. - Woda tu nei sitnieje.. paruje natychmiast - zauważył.
Meżczyzna pstryknął amulet, któy wisiał na jego szyi, po czym pdoał Amandzie taki sam.
Amanda spojrzała na leżący na jej piersiach amulet, domyślając sie jak on działa.
- Teraz jestem bezpieczna i będzie działał cały czas? - spytała.
- Ta, myślisz, zę czemu ja żyje? - zapytał Sotor i do niej mrugnął.
- Aha - mruknęła z uśmiechem. Więc jednak chodziło nie o to, że był... nie człowiekiem.
- Zatem oprowadź mnie i pokaż mi wszystko - zasugerowała z uśmiechem. - Sam to wszystko zbudowałeś? - spytała od razu.
- Tak, wykułe mw surowej skale - odparłSotor, wskazujac wymyślnie ozdobione piece.
Amanda zauważyłą ze kowadła w tylnej częsci placu miały idiotycznie duży rozmiar. (3m wysokosci )
- Na tych pracujesz w swojej naturalnej postaci? - spytała wskazując trzymetrowej wysokości kowadła. - Broń pewnie też wychodzi z tego odpowiednio duża.
- Nie. W moje naturalnej psotaci widzisz mnei teraz. Od tego się zaczęło - odparł Sotor.
- W mojej faktycznej psotaci jestem nieco wiekszy, ale żaby uzywać tych kowadełz tyłu muszę siepowiększyć dodatkowo.
- Rozumiem - odpowiedziała Amanda i kiwnęła głową. - Przepraszam za błąd - mrukneła delikatnie.
- I co tu wykuwasz? - spytała.
- Co mi fantazja na myśl przyiesie - odparł Sotor. - Miedzy innymi woją różę - powiedział
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. - Czyli jesteś także rzeźbiarzem - powiedziała z uśmiechem.
- Tak. Lubię prace wymagające bezośredneigo zaangażowania tworzącgo w proces. Malarstwo nigdy mi nei szło, ale kowalstwo i rzeźba jak najbardziej.
- A zaklinanie? - spytała z uśmiechem. - Tworzysz chyba także przedmioty magiczne? - dodała od razu.
- Tak, ale to tu - wskazał niewielką klapew podłodze.
- Pokażesz mi? - spytała.
Sotor otwrzył klapę i zsunłą sie w dół po drabince.
- Zapraszam - dobiegło z dołu.
Amanda z gracją i zwinnością zeszła po drabinie za mężczyzną. Od razu dokładnie rozejrzała się dookoła.
Byli w pomieszczeniu, prze które przepływała cześć pompowanej w górę lawy. Była tu masa dziwnych znaków, ołtarzy i lokacji, umieszconcyh an paru poziomach. W powietrzu czyć było magię.
Amanda przyglądała się wszystkiemu co tylko było do zobaczenia. Każdy znak, każy przedmiot, każdy ołtarz. I przy wszystkim zadawała zarówno różne, jak i te same pytania.
Sotor wyjaśniałszystko. Aparatura do umgiczniania mocam iognai i chaosu różniłą si znacznie pdo wzgledami technicznymi.
- A jakie magiczne właściwości najczęściej nadajesz przedmiotom? - spytała.
w pewnym momencie, gdy już w zasadzie skończyli obchód.
- Na prawdę różne - odparł Sotor i zaśmiał się.
- Regeneracja, efekty dodatkowe, porażenei eenrgią, mutacja... za dużo by wymieniać.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona i rozbawiona.
- Nauczysz mnie zaklinania przedmiotów? - spytała.
- Masz inną moc, wiec bedzie to dla mnie wyzwanie.. ale spróbować można - odparł Sotor.
Amanda uśmiechnęła się delikatnie.
- Aramon jest zajęty. Poza tym, nie wiem czy to jego specjalność... W ogóle prawie nic o nim nie wiem - powiedziała marszcząć brwi.
- Hm.. mam ci o nim poopowiadać? - zapytał Sotor.
- Jeśli możesz - odpowiedziała Amanda siadając na... czymś, o czym mogła powiedzieć tylko tyle, że nie było gorące. - Znałeś go już wcześniej i on zna ciebie... Chętnie sie dowiem o nim wszystkiego.
Sotor westchnłą.
- Nie siadaj na tym elemencie ołtarza - poprosił.
- Możemy się przejsć po Pajeczej Sieci i tam ci poopowiadam...
- O rany - wyrwało się Amandzie gdy gwałtownie wstała z miejsca. Na jej twarzy pojawiło się zaniepokojenie i spojrzała na Sotora wystraszonym wzrokiem.
- Nic sie nei stało, nie był aktywny - zauważyłSotor.
Amanda odetchnęła z ulgą.
- To dokąd idziemy? - spytała po dłuższej chwili.
- Na pajeczą sieć.. chyba zechcesz cośzjeść? - zapytał meżćzyna.
- Możemy zjeść - powiedziała Amanda kiwajac potwierdzająco głową.
- No to chodźmy - powiedział Sotor.
Przez dwa kolejne dni, Amanda spotykała się z Sotorem, który opowiadał jej o Aramonie.
Spędzała też nieco czasu z rodzicami i dowódcami, z którymi miała naprawdę dużo do obgadania.
Nie trzeba było się zbytnio zastanawiać nad tym co zrobić z ostatnimi trzema dniami wolnego.
Amanda poprosiła Sotora, aby nauczył ją teleportacji. Gdyż teraz jak już nie było go przyniej przez cały czas, wypadało jej się tego nauczyć.
Przy okazji wyraziła też swoje obawy, bo bardzo lubiła podróżowac w tradycyjny sposób... ale to nie miało już aż takiego znaczenia, wszak jedno nie przeczyło drugiemu.
Po tej nauce miała jeszcze jeden dzień wolnego, na który to zaplanowała spokojną herbatkę z przyjaciółkami i matką.
Amanda poprosiła Ketha, aby ten utworzył portal wyjściowy nad zachodnimi ziemiami Cesarstwa Ing. Chciała od razu przystąpić do oczyszczania nowych kontynentów... zakładając, że po ich zwycięstwie będzie tam jeszcze co robić.
Keth skończył tworzyć portal. Gdy Amanda wróciła do sterowni Siedział tam Aramon. Szczerzył się szeroko.
Był to postawnie zbudowany meżczyzna, z krótką brodą. Wygladał na jakies 25 lat i ubrany był w skórzany pancerz.
Pierwsze co zaświtało w jej głowie, to to, że ktoś siedzi na jej stanowisku... a podobno to tylko ona kwalifikowała się na sterowanie Świątynią. Zanim jednak coś powiedziała, w ułamku sekundy zrozumiała z kim ma do czynienia.
- Aramonie - wyrwało jej się cicho z gardła i stanęła jak słup soli, z rękami zwieszonymi wzdłóż ciała.
Dopiero po chwili uklęknęła ne lewe kolano i pochyliła głowę spogladając na podłogę.
- Witaj. Panie mój - powiedziała cicho z pełnym wyrazem szacunku w głosie.
- No nie przesadzaj - mruknął Aramon, przeciagajać się.
- Wreszcie mnie tu wpuscilłaś - dodał. - Trzeb sie brać za robotę...
Amanda podniosła głowę spoglądając na swojego boga. Na jej twarzy zagościł szczery uśmiech.
- Miałam właśnie zamiar zająć sąsiadujące z Astarią kontynenty - zdradziła.
- Hej.. nie. Masz wolne. Koniecznie. Tydzień spokoju - powiedział.
Amanda była co najmniej zdziwiona.
- Nie rozumiem - powiedziała cicho.
- Za długo pracuejsz bez przerwy. Powinnaś meić czas odpocząć. Ja zajmę siew tym czasie odzyskiwaniem domen. Nie poradziłaś sobei z tym specjalnei dorbze, ale sadzę, ze dam radętemu zaradzić - odparł bóg i mrugnłą do Amandy.
Amanda nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć. Aramon nie miał jej nic za złe, ale mimo to odczuła potrzebę wytłumaczenia się.
- Najpierw skupiłam się na uczniach, a potem zanim mieliśmy Świątynię, to nie byłam dostatecznie silna i wolałam na nią poczekać zanim ruszę dalej... - zaczęła się tłumaczyć.
- No i dobrze - odparł Aramon, kiwajac głową.
- Tak czy inaczje masz wolne - skwitował.
- Dziękuję - odpowiedziała Amanda ze szczerym uśmiechem. Jeśli sam Aramon ją zastąpi przy zdobywaniu nowych kontynentów, to będzie z tego bardzo zadowolona.
- Jestem pewna, że moi uczniowie i dowódcy chętnie cię poznają - powiedziała cicho z delikatym uśmiechem i po chwili namysłu wstała na obie nogi.
- Pogadam z Aine i wezme sie za zbieranie domen na razie. Musimy odbudować moją moc szybko - powiedział.
Amanda pokiwała głową, zgadzając się z jego wolą. Jeśli chciał się spotkać tylko z Aine, to należało się podporządkować.
- A o jakie domeny chodzi? Chyba nie rozumiem wszystkiego - zdradziła niepewnym głosem.
- Domeny to dla bóśtw podstawa mocy. Przejmujemy je w zależności od dokonań. Gdy pokażemy, ze jesteśmy w czymśdorbzy, lub nad tym panujemy to ten aspekt dopasowuje sie wdo naszej woli.
- Na przykłąd ja idę zdobyć domene obrony i domenę odpornosci - powiedział.
Amanda spojrzała na Aramona zastanawiając się chwilę nad tym co odpowiedzieć.
- Czyli... - zaczęła nieśmiało. - To coś jak uczenie się zaklęć przez czarodzieja? - spytała. Nadal nie do końca rozumiała co to są wspomniane przez Aramona domeny.
- Nie... na przykąłd jednocząc wszystkie istoty na tym koentynencie do walki ze Skazą pozyskałaś Domene Porozumienia - wyjaśnił. - Czarodziej wie czego sie uczy, a my moemy pzyskiwać domeny po prostu postępujac w dany sposób -
Amanda zastanowiła się przez moment nad słowami Aramona.
- Aha - odpowiedziała po chwili. - Przepraszam, że nie zdobyłam ich dużo... A jakie właściwie mi się udało? Co dokładnie one dają? - spytała uprzejmie wiedziona wrodzoną ciekawością.
- Jednadostałaś oe mnei azem z mocą, a druga to domena porozumienia - doaprł Aramon. - Tyle - wzruszyłramionami.
- Nie chcę cie porównywać do reszty wybrańców, wiec na tym poprzestanę. Mam trochę do roboty. Ty bierz sieza odpoczynek, a ja wezmę sieza robotę. Mam dosć bezczynności...
- Tak mój panie - odpowiedziała Amanda z szacunkiem w głosie i uśmiechnęła się zadowolona. Wiedziała dobrze, że potrzebuje odpoczynku i że bardzo on się jej przyda. - Zaprosić Aine? - spytała jeszcze, choć spodziewała się, że Aramon może już to zrobił.
- Nie... i tytuł "panie" pozostaw innym. My mozemy być "na ty" - powiedział bóg.
Amanda uśmiechnęła się przyjaźnie do mężczyzny.
- Dziękuję - odpowiedziała.
- To może ja już pójdę - dodała po krótkiej chwili, ale stała dalej w miejscu czekając na odpowiedź.
- No leć, leć... ja lecę pogadać z Aine - poweidział.
Amanda z uśmiechem na twarzy skinęła tylko głową, a następnie udała się do wyjścia.
Aramon z kolei zniknął.
Amanda była tym dość zaskoczona, ale przyjęła ze spokojem. Ogólnie okazało się, że Aramon był bardziej... ludzki, niż się tego spodziewała. Choć oczywiście miała już przykład pod postacią pomniejszych bogów, że różnica między bogiem a człowiekiem jest mniejsza niż by się mogło wydawać.
Wypadało by pogadać z dowódcami, ale nie udało jej się zgromadzić wszystkich. Aine zniknęła gdzieś z Aramonem, a inni byli nadal "na służbie", oczywiście ochotniczej. O północy obowiązki te miały być przejęte przez inne siły.
Nie mniej jednak wielu uczniów i dowódców było wolnych, a niemały tłumek pytał ją o szczegóły bitwy ze skazą.
Tymczasem Aramon porozmawiał z Aine
Aramon po prostu pojawił sie koło Aine.
- Aine. Potzrzebne mi informacje - przeszedł do rzeczy do razu. Magia wokół zastygła w miejscu, a meżczyna skrzyzował ręce na piersi. - Niezamieszkałę pasmo górskie. Potrezebujeparunastu tysiecy ton skały, która moze zniknać na jakiś czas. Potem zajmesieregeneracją usunietych gór. Planuję onsttawić wybrzeze moimi golemami.
- Góry w Wąwozie Goryczy powinny być obecnie niezamieszkałe. Można też pożyczyć jakieś z dwóch nowych kontynentów, one też prawdopodobnie są dostępne - odpowiedziała Aine.
- Chciałbyś przejąć dowodzenie nad armią Astarii i zająć nowe ziemie? - spytała.
- Nie. Armia bedzie potrzebna tutaj. Zajmę się podbojem osobiście, gdy zabezpieczę ten teren - odparł bóg.
- Wiemy przed czym się ubezpieczamy? - spytała Aine. Jak było wiadomo Skaza został pokonany, ale miały przyjść inne zagrożenia, jak na przykład Podróżnik.
- Uzurpatorami. Pseudobogami. Demonami. Bytami spoza naszej rzeczywistości - wymieniłAramon.
- Rozumiem. Wydaje mi się, że pewien przeciek już nastąpił. Miały miejsce dwa zamachy na Amandę, przez istoty, które najprawdopodobniej nie pochodziły z tej rzeczywistości. Na to przynajmniej wskazuje śledztwo w tej sprawie.
- Macie zwłki tych istot? - zapytałAramon.
- Tak. Trzymamy je zamrożone w tajnym miejscu - odpowiedziała Aine. - Chciałbyś ich zobaczyć? - spytała wyciągając ku niemu dłoń, do wspólnej teleportacji.
Aramon skinełą głową.
- Teleportuj się, namierzę cię bez trudu - powiedział. Bosma moc miałą swoje zalety.
Aine skinęła głową i zniknęła w blasku pioruna.
Znalazła się w niewielkim pomieszczeniu, gdzie było troszkę chłodno, a straż pełniło czworo śnieżnych elfów. Dwie pary małżeńskie, jedna zajęta tkaniem nemantyhaletu i druga czuwająca przy pokaźnych drzwiach, na widok gościa stanęły na baczność.
Aramon pojawił sie tuż po Aine. Spojrzał na nią wyczekujaco.
- Tutaj - powiedziała Aine i odpowiednim zaklęciem rozsunęła jedną za ścian na boki. Drugie pomieszczenie również było niewielkie, a w jego zdawało by się zrobionej z przezroczystego lodu ścianie znajdowały się ciała czterorękich istot.
Aramon spojrzłą na istoty.
- Słudzy Midry. Pseudobóg Dyplomacji - mruknłą ponuro.
- Nic mi nie wiadomo o tym, aby atakowały innych wybrańców. Masz jakies podejrzenia, dlaczego akurat Amanda? - rzekła spokojnie.
- Mozliwe, że Midra znalazł sobie wyznawców... i Amanda podebrałą mu domenę - stwierdził Aramon.
Aine kiwnęła głową na znak zrozumienia.
- Dobra... pozbadźcie sietego ścierwa. Nei wyciagneiicie z niego ncizego, czego bym już ne iwiedział... ale daje m ito pewne informacje, które ułątwia mi obstawienie Astarii. Czas brac siedo pracy - Aramon westchnął.
- Gdy ukonczę golemy bedziesz mogła zarządzić wycofanei siłzbrojnych. Demilitaryzację, jesli uznasz to za stosowne. Nie mozęmy sobei pozwolić na tracenie wiernych w walce.
- Rozumiem. Sugeruję zostawić obsługę dział Świątyni, nasze golemy. Statki wojenne Floty Powietrznej mogą eskortować transporty - zasugerowała, gdy razem opuścili pomieszczenie. - Kiedy twoje golemy będą gotowe? - spytała.
- Rozumiem. Sugeruję zostawić obsługę dział Świątyni i wybranych ochotników na nią. Część naszych golemów. Statki wojenne Floty Powietrznej mogą eskortować transporty - zasugerowała, gdy razem opuścili pomieszczenie. - Kiedy twoje golemy będą gotowe? - spytała.
- Do północy - odparł Aramon. na jego rmaionach zaiskrzyła moc.
- Biorę sieza robotę. Znajdź mnie, gdybyśczegospotrzebowała - powiedział, po cyzm zniknął.
Aine skinęła głową.
Amanda Jones
Przyjęcie na część zwycięstwa
Amanda miała wolne. Tydzień urlopu po tym jak od kilku tygodni była codziennie zajęta, dawało jej dokładnie to czego potrzebowała. Oczywiście urlop ten zaczęła od przyjęcie. Przyjęcia na cześć unicestwienia Skazy... ale najpierw trzeba było ustalić listę gości.
"Sotor, słyszysz mnie?" - przekazała Amanda.
"Ta" odparł Sotor.
"Co tam?"
"Urządzam przyjęcie na cześć pokonania Skazy. Miałam nadzieję, że się pojawisz" - przekazała.
"Jasne, kiedy?" zapytałSotor.
"Dziś wieczorem. Jeśli zjawisz się jakieś cztery godziny przed zachodem słońca, będzie fajnie".
"Wiec tak się zjawię. Strój wieczorowy, czy jakiś luźny.. czy bal maskowy?" zapytał Sotor i się zaśmiał.
Amanda uśmiechnęła się rozbawiona.
"Wieczorowy, ale jednocześnie taki wygodny. Niektórzy goście zjawią się później, może nawet dopiero przed północą, ale przyjęcie zaczynamy tak jak mówiłam" - przekazała Amanda.
"Jasne" odparł Sotor.
"Zatem do zobaczenia" - dodała Amanda.
"Ano do zobaczenia" odparł Sotor.
Przyjęcie było przygotowywane przez dziesiątki, jeśli nie setki osób. Na lokację wybrano duży plac Amaraturi - niewielkiego miasteczka na południu Amaraziliji, gdzie mimo pory roku było ciepło.
Jedni zajmowali się dekoracjami, inni "umeblowaniem", kolejnie potrawami i napojami, a jeszcze inni czymś zupełnie innym.
Amanda, oprócz dopisywania dodatkowych osób do listy gości, mówiła tylko co i jak miało być.
Sotor zjawił się neico przed czasem. Poza elegancką koszulą i spodniami miałan sobie kamizelkę. PodałAmandzie różę... któa była wykuta z zbiałęgo złota.
Amanda miała na sobie swój kostium. Z tym, że zmienił on krój i kolor. Strój uformował się w długą, ale nie krępującą ruchów białą suknię z lekkim dekoltem i rękawami. Suknia zdawała się być haftowane w białe kwiaty, a oprócz tego tu i tam znajdowały się zdobnicze falbanki.
Gdy Sotor wręczył jej prezent, Amanda aż otworzyła usta ze zdumienia. Była naprawdę zaskoczona, oczywiście w pozytywnym sensie.
- Dziękuję - odpowiedziała z uśmiechem. - Zaraz wstawię do wody, aby nie zwiędła - dodała i zaśmiała się rozbawiona.
- Raczej do rteci w jej wypadku - odparł sotor i mrugnął do niej.
Amanda uśmiechnęła się rozbawiona.
- Co sądzisz o dekoracjach? - spytała.
Te były dość ciekawo zrobione i cały plac, na którym odbywał sie bal był przepełniony zawieszonymi wysoko nad głowami gości ozdobami. Pióra, taśmy delikatnego kolorowych materiałów i barwiony cienki papier, w towarzystwie kolorowych kryształów i szkle odbijających mieniący się wieloma barwami blask, a wszystko dzięki prostemu źródłowi promieni słońca.
- Później zapalone zostaną kolorowe lampiony, a te kryształy też będą dawały światło - powiedziała Amanda z uśmiechem.
Oprócz tego po jednej stronie placu był wielki, co najmniej dwudziesto metrowej długości szeroki stół, z przygotowanymi potrawami i napojami, oraz mniejsze stoliki, przy których można było usiąść. Wszędzie zadbano o odpowiednie ozdoby.
Po drugiej stronie placu, znajdował się natomiast około metrowej wysokości podest, na którym miała zasiadać orkiestra.
Gościom najwyraźniej sie sopodobało. Powolutku rozeszli się po placu i zaczęli gawędzić, podjadajac i popijajac.
- Hm... zaplanowałąś jakiś podkład muzyczny? - zapytał Sotor.
- To właściwie nie moja część, ale tak, ktoś się tym zajął. Będą grały chyba trzy orkiestry, każda przez inny okres czasu oczywiście - odpowiedziała Amanda.
- Miło - powiedział Sotor.
- Ha.. Darknign ci się nie przyzna, ale on też potrafi grać na instrumentach.. w tym na jednym bardzo ciekawym - powiedział. - Ja tam kiedys tłukłem w bębny jak znudziło mi się walenie w kowadło - zaśmiał się.
Amanda uśmiechnęła się rozbawiona.
- Bębny są, jak chcesz to się możesz przyłączyć - powiedziała i puściła do niego oczko. - to jeden z głównych instrumentów w Amaraziliji - dodała.
- Niby mogę - powiedział Sotor, śmiejac się.
- A propo Darkinga. Co zamierza zrobić ze zdobytą energią? Obawiam się, że mimo pokonania skazy wojna się jeszcze nie skończyła - zagadała Amanda.
Jej kostium utworzył nową, podłużną kieszeń na boku rzeber, a kobieta schowała do niej różę, która w uroczy sposób wystawiała poza nią.
- Wiem, ze uzył jej do badań nad tym jak ulepszyc moc Mroku - odparł Sotor. - No i do odepchniecia was przed atakiem Skazy -
- Mhm - mruknęła Amanda.
Wtedy to orkiestra składająca się głównie z khajitów zaczęła grać spokojną melodię.
- Chodź - powiedziała Amanda i nie tracąc czasu złapała Sotora za ramię kierując go w głąb placu, bliżej orkiestry.
Sotor szedł za nią.
- Zatańczymy? - zapytał.
- Dokładnie - odpowiedziała na pytanie, mimo iż prawdopodobnie było ono retoryczne.
Gdy uznała, ze dotarli na miejsce, zatrzymała się i położyła dłonie na karku mężczyzny opierając ręce o jego ramiona. Uśmiechnęła się przy tym do niego.
Meżczyna ułożył dłonie na talii Amandy. Rozumiał, że będzie jakiś psokojniejszy kawalek...
I taki właśnie był. Lekka, powolna muzyka, grana na bębnach i bębenkach, w towarzystwie instrumentów dentych.
- To co teraz będzie robić Darkantropia? - spytała Amanda, gdy oboje zaczeli obracać się wokół własnej osi.
- Hm... co ty taka ciekawa? - Sotor mrugnął do neij, szczerząc się.
- Zastanawiam się tylko - odparła z uśmiechem. - Tak bardzo pomagaliście wybrańcom, dzięki czemu udało się uratować świat, a teraz co? Chyba podpiszemy jakiś pakt? - powiedziała. - Chyba, że Aine już dawno temu się tym zajęła - dodała po krótkiej chwili.
- Raczej nie... - Sotor pokręcił głową.
- Darkantropia to neizleżna organizacja, działajaca w pewnym rpzymierzu z Harmoną od dłuzszego czasu. Nie wchodzimy jej w drogę i pomagamy, gdy mamy z tego jakąś korzysć. Poza tym zajmujemy się głównie sobą.
- Mhm - mruknęła nieco smutniejszym głosem Amanda. Rozumiała, że pomoc wybrańcom była wręcz konieczna, aby utrzymać zarówno kontynenty, jak i Darkantropię. - Może pakt o nieagresji? Aine nie rozmawiała o tym z Darkingiem? - spytała delikatnie, uśmiechając się lekko.
Sotor uśmiechnął się.
- Darkantropia to nie państwo. To organizacja. Działania militarne to nie jestnasza metoda działania. Robisz z nami interesy albo ich nie robisz. Nie wypowiadamy wojen, nie trujemy studni i nie rzcuamy nikomu kłód pod nogi póki nie zostaneimy sprowokowani -
Amanda uśmiechnęła się szczerze i przytuliła się do mężczyzny, nieco opierając głowę na ramieniu mężczyzny. Tańczyli przez krótką chwilę w milczeniu.
- Aramon zidentyfikował te istoty, które mnie chciały zabić jak byłam osłabiona. Okazało się, że pochodzą z innego wymiaru - powiedziała spokojnym głosem.
- Mhm... jeśli bedziesz potrzebowała to mogę zaaranżować atak na ich krainę - powiedizał Sotor.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. - Dziękuję - powiedziała radośnie.
- Póki co Aramon przejął pałeczkę, dając mi kilka dni wolnego... A właśnie. Wiesz może o co chodzi z tymi domenami? - spytała.
- Tak... jak by to ci wtłumaczyć. Tak jak mag uczy sie szkół magii, by posiaść wiekszą moc, tak bóstwo przyswaja sobie domeny - odparł Sotor.
- Aine potrafi rzucać aklecia z róznych dziedzin magii, a bóśtwo działa różnymi darami i błogosławieństwami które posiada dzieki domenom.
- Aha. Domeny są jak rodzaje magii, a wierni jak moc? - spytała.
- Raczej jak źródło mocy. Bóstwa nei maja górnego limitu mocy - odparł Sotor.
- Rozumiem - odpowiedziała Amanda. - A wiesz. Nie sądziłam, że Aramon będzie... tak ludzki - zdradziła.
- Ma to po matce - odparł Sotor. - Jest bardziej rzeczowy i zorganizwoany - dodał.
- I nawet sama postać jaką przyjął... Prawie jak człowiek - powiedziała Amanda z szacunkiem, może nawet podziwem do Aramona w głosie.
- Bóstwa majaludzkieformy. Kiedys byli istotami podobnymi do ludzi - odparł Sotor.
- O, nie wiedziałam - odparła Amanda i tańczyli przez chwilę w milczeniu. - A wiesz ile i jakie domeny zdobyli inni wybrańcy? - spytała z ciekawości.
- Wiem, sporo, by wymieniać - odparł. - Spokojnie, zostąło ich od groma...
Amanda zmarszczyła brwii. - Jak to "zostało"? - spytała.
- Domen jest niseamowita ilość.. ale bostwa robiaco mogą by agarnać wszystkie. Teraz działają w kierunku podporządkowanai sobei domen. Ustalaja kto beirze jakie, negocjują...
- Dlaczego nie mogą mieć tych samych? - spytała zdziwiona.
Domena podzielona na dwoje daje ćwierć mozliwosci całej domeny - odparłSotor. - Podzielona na trzy ma jedna ósmą mocy - Sotor wzruszył ramionami.
- Jak podzielisz na dziesięć... no cóż... - usmiechnął się bezradnie.
- Aha - mruknęła Amanda i zastanowiła się przez chwilę. - Chyba nadal nie wiem co to jest ta domena. Ale wiem jak działa. No już dobrze - powiedziała.
Wtedy to muzyka się skończyła.
Sotor westchnął.
- Wiesz, czym się różni bóg od pomniejszego boga? - zapytał.
- Mocą, potęgą, terytorium, no i oczywiście nieporównywalnym wiekiem co niesie za sobą wiele konsekwencji. Ale generalnie chyba raczej chodzi o samo pochodzenie, prawda? - spytała.
- Nic z tych rzeczy. Pomniejszy bóg moze meić tylko jednadomene. Wiec masz boga rzemiosła, boga lasu i tak dalej. Bogowie mogą miec wiele domen. Powiedzmy, ze Aramon przejąłby domenę rzemiosła. Wtedy mógłby wysłuchać modłów powiedzmy... kowala i sprawić, by ten stworzył dzieło swego życia w kuźni. Lub by jego narzędzia sięnei niszczyły, lub by wszystko szło mu bezbłędnie w trakcie pracy. Tak długo jak bóstwo kontroluje domene, potrafi dawać wiernym to, co sobie wymodlą - powiedizałSotor.
- Aha, teraz rozumiem - powiedziała Amanda zastanawiając sie nad tym aspektem.
Tymczasem orkiestra zaczęła grać inną, choć podobną do poprzedniej muzykę.
- Zatańczymy jeszcze, czy... siadamy? - spytała.
- Usiądźmy, przekąśmy coś, a potem zatańczymy jeszcze raz hm? - zaproponowałSotor.
- Naturalnie - odpowiedziała Amanda. A następnie oboje udali się do jednego ze stolików.
Sotor zgarnął po drodze dwa drinki ipodał jeden Amandzie. - No to twoje zdrowie - podniósł kieliszek.
Amanda uśmiechnęła się w odpowiedzi i wypiła zawartość kieliszka. Napój dość słodki, choć z pewnością nie ndły i nie bezalkoholowy.
Mieli zasiąść przy jednym ze zwykłych stolików. Nie przewidziano miejsc chonorowych dla innych gości niż Aramon, a i nikt się o nie nie dopraszał. Zanim jednak zasiedli, podeszli do jednego z ustawionych dookoła stołów z rżnego rodzaju naczyniami i sztućcami, oraz jedzeniem i piciem.
Amanda wzięła nieco winogron i mieszankę z owoców leśnych. A do tego kawałek sernika.
Sotor zgarnął szarlotkę.
- Dano nie jadłem - powiedział. - Coś, o co chciałęm zapytać - jak sie czujesz po pokonaniu Skazy? - zapytał.
- Dobrze. Komfortowo tak, jak po ciężkim egzaminie w Akademii. Nie sądziłam... Wszystko roztrzygnęło się w tej jednej wielkiej bitwie - odpowiedziała z uśmiechem. - Choć mam pamiętnę na ramieniu... no ale to nic - dodała.
Sotor skinłą łową.
- Właśnie, jak to wygląda? - zapytał.
- Szczerze mówiąc, to paskudnie - powiedziała Amanda krzywiąc się. - Mam taką... lukę w ciele. Nie rozumiem dlaczego nie udało mi się tego wyleczyć, skoro przywracałam innym całe kończyny - dodała nieco zmartwiona.
Sotor się uśmiechnął.
- Ponieważ zgarnęliśmy moc Skazy... to moze bedę w stanei cośz tym zrobić - mrugnął do Amandy.
- Naprawdę? - rozpromieniła się Amanda.
- Tak. Jak skonczy się impreza to możemy sie tym zająć - obiecał rycerz.
Sotor się uśmiechnął.
- Ponieważ zgarnęliśmy moc Skazy... to może będę w stanie coś z tym zrobić - mrugnął do Amandy.
- Naprawdę? - rozpromieniła się Amanda.
- Tak. Jak skonczt się impreza to możemy sietym zająć - obiecał rycerz.
- Z przyjemnością - odpowiedziała Amanda. - Jakie mam szanse na powodzenie? - spytała z wyraźnym entuzjazmem.
- Stuprocentowe na to ze bedzie wyglądać lepiej. Możloiwe, że blizna zotanie, ale bedzie gładka. Musimy sprawdzić później jak daleko sięga porażenie energią - wyjaśnił.
- Rana się nie goi bo jej przyczyny dalej są zagrzebane w twoim ciele - wyjaśnił.
- Chyba rozumiem - odpowiedziała Amanda podjadając winogron.
Sotor skinął głową.
- Znów bedę cię musiał trochę podotykać... nie powiem, że nie z przyjemnością - mrugnął do niej.
Amanda uśmiechnęła się rozbawiona i zadowolona, a zaraz potem przygryzła dolną wargę.
- No dobra, jeśli musisz - powiedziała nietypowym tonem głosu, a szczery uśmiech nie znikał z jej twarzy.
Sotor zaśmiał się cicho.
- Zatańczymy następny taniec? - zapytał.
- Oczywiście - odpowiedziała Amanda.
Tańczyli, rozmawiali, jedli i pili, czyli krótko mówiąc dobrze się bawili.
Amanda rozmawiała chyba z setką osób, do których zaliczali się władcy poszczególnych państw i organizacji, rodzice Amandy, oraz niektórzy jej uczniowie i liczni znajomi.
Amber Amber wystroiła się nadzwyczaj uroczo i uwodzicielsko i dość usilnie polowała na Sotora.
Sama Amandę podobno widziano jak się całowała z Reto, ale ponieważ ani ona jak i on tego nie potwierdzali, to nikt nie drążył tematu.
Zbliżała się północ, o czym świadczyły nie tylko zegary, ale także przybycie nowych gości, którzy czuwali nad bezpieczeństwem do czasu aż Golemy Aramona miały być gotowe.
Na czele listy nowych gości, znalazła się Aine w niezwykle lekkiej i skromnej białej sukni, Argena w czarnej znacznie bardziej wyzywającej i odpowiednio dużym do jej rozmiarów rozpiętym białym futrze, Enkelia w zdobionej złotem todze, oraz liczni uczniowie Amandy.
Aramon wpadł na meijsce w kurtce z jasnobrązowej skóry. Gdzieniegdize miał małe, metalowe ornamenty. Skinął głową ludźmi, któzy się mu kłaniali i rusyzł w strone centrum placu.
Amanda należała do tych, którzy nie spuszczali z niego oka. Stała spokojnie, z kielichem w dłoni, w towarzystwie Sotora, Amber Amber i Reto.
Zastanawiała się, czy Aramon wygłosi jakieś przemówienie, czy może wzniesie toast i zniknie, na podobnej zasadzie jak ona nie tak dawno na podobnym przyjeciu.
Aramon przeszedł przez całą długość placu zgrniając po dordze drink i wszedł z nim na scenę, gdzie grała orkiestra. Ruchem ręki uciszył muzykę.
- Przemowy nigdy mi nie szły. Nie jestem bóśtwem retoryki, wieć powiem krótko - zaczął.
- Skaza odszedł, ale zagrożeniu nei dało sie położyc kresu. W naszym poblizu jst kontynent zasiedlony juz przez wrogie bóstwo. Skonczyłem właśnei rozstawiać moje golemy na wybrzeżu, teraz zjamę sie nad ich wzmacnianiem, by każdy wyznawca mógł spać spokojnie. Gdy uewnie się, ze Astaria jest bezpieczna, ruszę na podbój. Nasi sąsiedzi nie są godni zaufania i bedą dla nas zagrozeniem tak długo jak w piersi chociaż jednego z nich bije serce.
Na razie jednak są za słaby by atakować inaczej niż porpzez skrytobójców, których potrafię juz wyczuwać z dystansu i elimnować nim dostanasie na teren kontynentu.
Możecie wiec zrobic tak jak ja - powiedizął, podnosząc swój kielich. - Wznieść toast za wolną, zjednoczoną Astarię - powiedział, po czym wypił całą zawartość kielicha na raz.
Podczas krótkiej przemowy Aramona, chyba każdy na przyjeciu zadbał, aby mieć czym wznieść toast. Amanda oczywiście także miała już naszykowanego drinka i w odpowiednim momencie, po wzniesieniu go do góry w geście toastu, wypiła jego zawartość... inni zrobili tak samo.
Jeśli chodziło o sytuacje ogólną to Amanda, oraz chyba nie tylko ona, miała nadzieję, że po pokonaniu Skazy sąsiadujące z Astarią kontynenty będą zwyczajnie puste. Jeśli w ciągu tego jednego dnia, zaczęły je zasiedlać jakieś czterorękie kreatury, to nie wróżyło dobrze.
Sotor też wypił i wyszczerzył sie, gapiąc się bezczelnie na boga. Aramon dostrzegł go.
- O, a ty cu ro porabiasz, kosciaku? - zaśmiał się. - Znów robisz na złość świetlistym? Przecież wrzodów dostaną, jak się dowiedzą, ze jesteś jeszcze na Astarii - zarechotał głosno.
- Meh, zostałem zaproszony - rycerz wzruszył ramionami. - Mogą mi co najwyyżej pięścią pogrozić -
- I to też z daleka i nieśmiało - bóg wygladał na rozbawionego.
- Skoro i tak tu jesteś to mozę byś ruszył leniwy tyłek i mi pomógł? - zapytał. Sotor westchnął.
- Nie, to byłoby juz jawne łamanie umowy. Jak dociśniesz Thelię to spusci z tonu i jestem do dyspozycji - zapewnił Sotor.
- Świetnie - powiedział Aramon. - Bywaj - rzucił, idąc w stronę drzwi. Sotor skłonił się lekko w odpowiedzi.
Wielu osobom, w zasadzie większości, którzy słyszeli niecodzienną rozmowę, najzwyczajniej opadła szczęka.
Amanda jeszcze jakoś się pod tym względem trzymała, ale i tak nieźle ją zatkało.
- Wygląda na to, że już się poznaliście... pochwal się - szepnęła Sotorowi na ucho.
- Mozna tak powiedzieć - odparł Sotor, odprowadzajać boga spojrzeniem. "Jestem o połowę starszy niż on. Gdybym się nie mieszał wraz z Darknigniem, Carmen i paroma innymi osobami w sprawy bóśtw to Aramon by nie żył" dodał telepatycznie.
"O rany" - odpowiedziała Amanda. "Opowiesz mi o tym?" - spytała z ciekawości.
"Sądzę, że Aramon chętnie by ci opowiedział osobiście, ale jak chcesz... opowiem ci jak wyjdziemy juzz przyjecia, hm?" zaproponował rycerz.
"On jest teraz bardzo zajęty, a ja mam urlop... Czyli jutro, dobrze" - odparła Amanda.
Tymczasem dostrzegła, skoro tak stali w milczeniu, jak Amber zakradła się stając za plecami Sotora, który z pewnością wyczuł jej perfumy.
"Twoja wielbicielka" - przekazała Amanda z tajemniczym uśmiechem.
- Zatańczy pan ze swoją byłą sekretarką? - powiedziała Amber, swym uwodzicielskim tonem głosu.
"Wiem... zatańczę sobie z nią. Jak będziesz miała dość imprezy to daj znać, dobrze?" zapytał.
- Czemu nie - uśmiechnłą sie do kobiety. - jedentaniec na pewno nie zaboli - zaśmiał się.
"Myślisz, że jeden taniec jej wystarczy? Ona chce ci rodzić dzieci" - przekazała Amanda, zanim ci znikneli w tłumie.
Sama Amanda też nie stała sama i dość szybko została poproszona do tańca. Raknor był bardzo przystojnym czarnym elfem, ubierającym się na czarno, który był jednym z jej raczej wcześniej mianowanych i z pewnością bardziej utalentowanych uczniów.
"Dziekuję, postoję. W kobietach pociąga mnie inteligencja" powiedział Sotor.
Amanda aż się zaśmiała, odebrawszy jego przekaz. Wiedziała, że AA, mimo iż pochodzi z Unii, ma w sobie tyle rozumu co przeciętny ork... choć wygladem, a w szczególności figurą przebijała większość kobiet.
"Dlatego uczyłem cię z nieskrywaną przyjemnoscią" zaśmiał się.
"Dziękuję" - odpowiedziała Amanda. Może nie odniosła aż tylu sukcesów co inni wybrańcy, ale zawsze miała głowę na karku.
Sotor ujął Amber za dłon i poszedł z nią na parkiet spokojie. Zastanawiał się, co zagra orkiestra...
Tym razem, grała orkiestra składająca się głównie z elfów, a dominowały instrumenty smyczkowe i mniejsze instrumenty dęte. Muzyka była spokojna, w sam raz do tańca przy którym para mogła się do siebie przytulić.
Sotor westchnął cicho i zaczłą tańczyc z Amber.
Amanda bawiła się dalej, tańcząc z tym i tamtym, śmiejąc się i rozmawiając chyba ze wszystkimi gośćmi i słuchając różnych rodzajów muzyki, jakie prezentowały zmieniające się średnio co godzina orkiestry.
Rozbawiła ja Argena, która usiadła przy jednym ze stolików gromadząc wokół siebie kilku przystojniaków: rycerzy i czarodziejów, ludzi i elfy, wśród których był także Raknor. Zabawne też było to, że usiadła tam biorąc cały duży półmisek pieczeni na ostro jako swój talerz i drugi taki sam z mango, które obierał jej jeden z wielbicieli. Rozsiadła się jak król podczas uczty, za dawnych lat... choć później widać ją też było jak tańczyła na placu.
Enkelia też się dobrze bawiła. I oryginalnie, za pośrednictwem skrzydeł przenosząc sztukę tańca w trzeci wymiar, co spotykało się z burzą oklasków, do których przyłączała się i Amanda. Na szczęście było miejsce, gdzie wiszące dekoracje pozwalały na ten iście unikalny pokaz.
Ogólnie wszyscy się dobrze bawili.
Nawet Amber Amber, której Sotor w niecałą godzinę wyjaśnił kilka rzeczy i ta bez żalu przestała się ślinić na jego widok, chcąc zaciągnąć go do łóżka... Zapewne zaciągnęła kogoś innego, ale kogo tego Amanda już nie wiedziała.
Było już w połowie nocy, gdy Amanda usiadła przy jednym ze stolików i już nawet nie wiedziała czy były to ich wcześniejsze miejsca. Wszystko sie pomieszało, choć nikt nie robił z tego afery.
Czuła wyraźnie swoje stopy. Przedobrzyła nieco z ruchem, mimo wygodnego obuwia, które było częścią jej kostiumu.
Sotor sie dosiadł.
- Uff... no... dość na dziś? - zapytał.
Amanda podniosła opuszczoną wcześniej głowę i spojrzała na niego półprzytomnym wzrokiem.
- Co? - spytała cicho. - A tak... Zmęczona już jestem - odpowiedziała, z trudem powstrzymując ziewnięcie.
- Obiecałem ci ze opowiem jak to wyglądało z Aramonem... i ze zrobięci porządek z reką. A masż też nei zaszkodzi, jak mniemam? - mrugnłą do Amandy.
- Chyab wreszcie wybiłem Amber te pomysły z próbami uwiedzeniam nie - zaśmiał się.
- Tak, ja chętnie. I ręka jak najbardziej. A to teraz? - odpowiedziała Amanda mrugając powoli oczami. - Ech... zmęczona juz jestem. Wezmę kawałek pieczeni na ostro to mnie rozbudzi, ufam, że Argena nie zarzarła wszystkiego - dodała od razu.
- Chyba nie, musi dbać o linię - Sotor zaśmiał sie cicho.
- Taa, ma tłusty tyłek - odparła Amanda i zaśmiała się rozbawiona. I sięgnęła po szklankę soku na bazie pomarańczy.
- Zaraz wstanę po jedzenie, tylko odzyskam czucie w stopach - powiedziała.
- Ja skoczę. Nie meczę się... - stwierdił rycerz i poszedł do jednego ze stołów. Zgarnął dwie porcje pieczeni na ostro i przyniósł do stolika.
- Też coś zjem...
- Fajnie masz, że się nie męczysz... No to smacznego - powiedziała Amanda z uśmiechem, gdy sotor wrócił. Nie tracąc czasu zabrała się do jedzenia.
- Smacznego - odparł rycerz i wziął się za jedzenie.
Sok był lekko kwaśny, zaś pieczeń dość pikantna, ale naprawdę przepyszna. Krótko mówiąc, jedzenie było wyborne.
Może i stan stóp Amandy nie pozwalał jej biegać, ale z pewnością jej umysł już się obudził.
Sotor odetchnłą, zjadłszy pieczeń.
- Faktyczneidobre - powiedział. - To co, idziemy? - zapytał.
Amanda pokiwała głową i przełknęła ostatni kęs. Popiła jeszcze słodkim sokiem z melonów.
- Tak, jak dla mnie czas już kończyć przyjęcie - odpowiedziała i rozejrzała się dookoła. Połowy gości już nie było, a i pewna część z obecnych już odpadła, lub odpoczywała przy stolikach tak jak oni teraz.
- No to znikajmy - powiedizał Sotor i przeciagnął się.
Amanda uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła ku niemu dłoń.
Sotor ujął ją deliaktnie i pomógł kobiecie wstać.
Amanda wstała z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie potrzebowała niczego zabierać, więc była gotowa do drogi tak jak stała.
Poszli wiec do domu przeznaczonego dla Amandy. - Od czego zacnziemy? - zapytał Sotor po drodze.
- Może od stóp? - zasugerowała Amanda. - Powinny pójść szybko, bo to tylko zmęczenie. I ręka zaraz potem, proszę - dodała..
- Dobra, wskocz pod prysznic u siebie, a ja skorzystam z oczyszczenia energią - zaproponował Sotor. - Wypadałoby się przy okazji odświeżyć.
Amanda zaśmiała się wyraźnie czymś rozbawiona.
- Dobrze, zaraz wrócę - powiedziała i chichocząc udała się do łazienki.
- Powiedziałmem coś zabawnego? - zapytałSotor.
- Nie, nie - odpowiedziała głośno z łazienki. - Tylko wyobraziłam sobie jak odświerzamy się w fontannie na placu - dodała rozbawionym głosem.
- Godne rozważenia - rzucił sotor.
Pośród odgłosów prysznica, dawało się wyraźnie usłyszeć rozbawiony śmiech Amandy.
Sotor strzepnął dłonie przepuscił przez ciało i ubranie impuls, który usunłą niepożądane rzeczy. Następnie przysiadł w salonie i czekał na Amandę.
Która pojawiła się dość szybko, z lekko pokrymi włosami, ubrana w puchate kapcie i jasnoniebieski bawełniany szlafroczek, który okrywał ją od szyji do połowy ud.
- Już jestem - oznajmiła. - Trochę mnie to odświerzyło nie powiem - dodała uśmiechając sie szczerze.
Sotor usmiechnął sie i wstał. - Dobra. To gdzie się ułożysz? - zapytał.
- Nie wiem... Myślę, że łóżko będzie najlepsze. Bo chyba nie będę krwawić? To nie takie leczenie - odparła Amanda.
- Nic z tych rzeczy- odparł Sotor.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona i usiadła na łóżku.
- Stopy już mnie tak nie bolą, prysznic pomógł - wyjaśniła, wyciągając lewą rękę spod sztafroka. Przez moment dało się zauważyć, że włożyła pod niego białą dwuczęściową bieliznę.
Naszykowawszy rękę do wyleczenia położyła się na plecach i uniosła głowę spoglądając na Sotora.
- Jak będzie wyglądał proces leczenia? - spytała
- Najpierw usuniemy z twojego ciała resztki energii Skazy. Potem zregeneruje to, co owa energia znisczyła, aż wreszcie przejdę do usuwania samej rany - odparł Sotor. - Pokaż ramię - powiedział, siadajac koło niej.
Amanda miała już rozpięty szlafroczek i była w połowie odkryta. Wyciągnęła ramię w kierunku mężczyzny.
- Resztki energi skazy? Coś jak odłamki po kluli, tylko z energii? - spytała.
- COś jakby - odparł Sotor. - Ale jest to o tyle groźniejsze, ze mogło wbic się daleko.. a to tyle bezpieczniejsze, że jest neiskzodliwe poaza blokadą części twej zdolnosci regeneracji ran - wyjaśnił.
Ujął ją dekilatnei za dłoń i przejechał wnetrzem wolnej dłoni wzdłuż paskudnej blizny. Sotor sie skrzywił.
- Cztery odłamki. Nie jest źle, mogło byc sporo wiecej, ale liczyłem na mniej - westchnął. - Muszę sprawdzić gdzie przeszły, poczujesz w tych miejscach chłód... gotowa? - zapytał.
- Ta blizna ani trochę mi się nie podoba - odpowiedziała Amanda. - Jeśli ma zaboleć, to niech boli. Jestem troche pod wpływem drinków, więc... najlepiej teraz - dodała.
Sotor nacisnął na jej dłoń. Kobieta poczuła chłód koło prawej łopatki, na szyi, brzuchu i na prawym udzie.
Sotor psorjzał na nią i uniósł brew. - Dobra. Gdzie poczułąś chłód? - zapytał.
- Nie w ręce - powiedziała lekko zaskoczona i uniosła głowę, aby następnie pokazać dokładnie gdzie. - Tu, tu, tutaj i tutaj tak na wzduż - powiedziała pokazując odpowiednie miejsca, a następnie spojrzała zaniepokojona na Sotora.
Sotor uniósł brwi.
- Niezły rozrzut.. dobra, zsuń szlafrok z pleców najpierw - polecił.
- Ale dasza sobie radę? - spytała, przekładając sie na brzuch i całkowicie zdejmując szlafroczek.
Sotor tylko sie uśmeichnłą. Przyłożył obei dłonei do pleców Amandy. Kobieta zaczęła czuć jak powolutku sie rozgrzewa. Wreszcieciś jakby stuknęło i po jej ciele rozeszłą sie fala ulgi.
- Pierwszy puntk załatwiony.
- Przyjemne uczucie, ciężar spada mi z serca - odpowiedziała zadowolona Amanda.
- Mhm.. teraz następny punkt - powiedział Sotor. - Teraz szyja - przysunął dłon do szyi koiety.
Amanda znó poczułą ciepło, któe przyjemnie rozchodziło sie po całym ciele goracymi falami.
Kolejne stukniecie spowodowało, ze jej mieśnie jakby rozluźniły się. Teraz dopeiro Amanda zorzumiała, zę były lekko napiete od czasu gdy otrzymałą tę ranę.
- O rany - mruknęła. Była nieco zaskoczona, że nie odczuwała tego wszystkiego wcześniej.
- Dobra, teraz daj nogę - Sotor się uśmiechnął.
Amanda przesunęła się nieco w górę łóżka.
Sotor ujął jej udo. - Hm.. tu bedzie troche cieżej - powiedizał.
Tym razem ciepł pełzało od kolana aż po brzuch Amandy, deliaktnie łaskocząc. Sotor przymknął oczy i ucuzcie neici wzmocniło się, by po chwili przynieść uczucie ulgi. Tym razem jednak ciepło pozostało.
Amanda spojrzała na Sotora.
- Wszystko poszło dobrze? - spytała. - Nadal czuję jak mnie rozgrzewa - zdradziła.
- Tak, miałaś neico niższą temperature ciała. Wrazenie minie za jakiś czas. Pokaż brzuch - powiedział rycerz.
Amanda przełożyła się na plecy, zastanawiając się nad tym wszystkim. Bardzo się cieszyła, że Sotor był tam teraz i usuwał z jej ciała odłamki energii skazy.
Meżczyna przyłożył obie dłonei do rzucha i rpzesunął nimi pare razy, krzywic się lekko.
- A, wreszcie - mruknłą. Ciepło nzó rozchodziło sie promieniście. Tym razem Amanda poczuął się wręcz.. rozpalona... Sotor nie ruszał sie. Trwał w skupieniu.
Amanda jęknęła podczas tego procesu. Po tych trzech usunietych "odłamkach" nie spodziewała się, że tak to może wygladać.
Sotor skrzywił się lekko. przesunał dłonie wpierw wyżej, a potem nizej. fekt nieco siewzmógł.
Amanda oddychała głęboko, z lekkim trudem łapiąc oddech, czuła się jakby ją przypiekano, rozgrzewano od środka. Ponownie jęknęła, wydając z siebie dość długi stłumiony odgłos bólu.
Sotor wreszcie skonczył. Ciepo rozeszłosię po całym cieel Amandy, rozgrzewajac ją przyjemnie. Z wnetrza ciała kobiety ustąpiło coś w rodzaju.. zmeczenia. akby jej organizm do tej pory ciagle pracował nad czymś, z czym nei ptorafił sobei proadzić.
- Uff... tyle jeśli chodzi io znsizczenia w środku - powiedział meżczyzna.
Amanda nie tracąc ani chwili usiadła na łóżku i objęła Sotora, przytulając się do niego z wdzięczności. Pozbyła się tego wszystkiego i bardzo jej się to podobało.
Sotor usmiechnął sie i też je objął, gładzącp o włosach.
Kobieta poczuła od niego delitkatny zapach prfumy.
- Teraz już uproszczona sprawa - meżczyna puścił ja jedną ręką i powiódł delikatnei wzdłuz ż blizny, któa wygłądziła się dosć szybko. Sotor powiódł łonią wzdłuż ramienia Amandy i przesunłą dłonią po jej policzku.
Amanda wyciągnęła rękę, aby zobaczeć jak sie ona teraz prezentuje.
Skora tam byłą odrobinę jaśniejsza i gładsza niz na reszcie ciała.
Targały nią sprzeczne emocje. Ostatecznie jednak była wdzięczna Sotorowi za pomoc. Ale dlaczego...
- Aramon nic mi nie powiedział - zdziwiła sie po chwili.
- Skaza to nie bóg, ani nawet żywa istota. To inteligentne zjawisko, któe uczy siestopniowo coraz szybciej. Gdyby konflikt trwał jeszcz dwa dni Skaza dopracowałby sotatczny atak i zabiłby was wszystkich. Przez ostatni tydzień poczynił większe psotępy niz przez czas odp oczątku swego istnienia w tym swiecie... Aramon nie podejrzewał, ze Skaza mógł w tak krótki mczasiep ozostawic w was jakieś długotrwałe efekty. Sądzę, zę dostrzegłby to, gdy wróciłabyś do pracy. Obniżona wydajność, mozlwie bóle.. zorientowałby się, ale nie sądzę, by ptorafiłtemu zaradzić - Sotor westchnął.
Amanda skrzywiła się niezadowolona. Nie powinna, nie wolno jej było tracić wiary w Aramona... I nie zamierzała.
- Czyli juz po wszystkim? - spytała.
- Tak - odparł Sotor.
- Chyba dane mi bedzie pzosotać twoim "aniołem stróżem" ejszcze rpzez jakisczas... - mrugnął do niej.
Amanda uśmiechnęła sie do niego, równie rozbawiona, co zadowolona.
- Dziękuję za pomoc - powiedziała z uśmiechem na twarzy.
- Cóz mogę rzec? było miło - zaśmiał się Sotor.
- Hm.. w sumei juz rpzestałem byctwoim nauczycielem... czyż nie? - zapytał.
- Eee tam, jeszcze mnie nauczysz tego i owego - powiedziała Amanda kładąc sie z powrotem na plecach. - Chyba byliśmy na cos umówieni, dobrze pamiętam? - spytała.
- Hmmm... umawialiśmy się an wiele rzeczy - zauważył Sotor, gładząc kobietę po brzuchu.
Amanda leżała rozgrzana, jak by miała gorączkę, ale nie do końca. Było jej tak przyjemnie ciepło, może nawet gorąco.
- Dobrze jest - poinformowała o stanie swojedo zdrowia.
- Masz mi jeszcze pokazać swoją kuźnię - zauważyła i usmiechem.
- Mmmhm - meżczyna uniósł brew.
- Chcesz isć tam teraz? - zapytał.
Kobieta uśmiechnęła się wyraźnie rozbawiona. - Nie, nie teraz - odpowiedziała dość szybko. - Jestem zbyt zmęczona jak na dziś.
- Będzie wiec jeszcze na pewno okazja - powiedizał Sotor, nachylajac sie nad Amandą. przesunął dłoniawyżej, prześlizgujac się miedzy piersiami kobiety. Przesunął dłonią po jej policzku i pocałował w usta.
Uśmiech zadowolenia nie znikał z jej twarzy, a oddech miała gorący i przyspieszony.
- Z pewnością - odpowiedziała podekscytowana.
Koszula meżczyzny powoli rozpłynęła się w powietrzu i objął Amandę w talii jedna ręką, by przycisnać do siebie delikatnie i pocałować ponownie. Druga dłoniawodził po jje udzie i talii.
- Moze jutro? - zaproponował, gdy pocałunek się skończył.
Kobieta położyła błonie na jego ramionach, przez chwilę dotykając mięśni jego rąk.
- Tak. Jutro - powiedziała cicho i powłóczyła rękami wyżej, na plecy mężczyzny, obejmując go tym samym.
"Rankiem" po przyjęciu
Amanda obudziła się, ale ruszyła się dopiero po dłuższej chwili. Wyczuła, że ktoś leży obok niej i otworzyła leniwie oczy podnosząc nieznacznie głowę.
- Sotor? - powiedziała cicho. Dopóki go nie zobaczyła, nie miała pewności z kim spędziła noc... sama nie wiedziała co o tym myśleć, więc padła głową na poduszkę i dalej leżała sobie spokojnie, jak by chciała wrócić do błogiego snu.
- Hmm? - dobiegło z okolic poduszki z lewej od kobiety.
- Nie nie, nic takiego - odparła zaspanym głosem kobieta, starając sie przypomnieć sobie co się działo poprzedniej nocy.
- Wczoraj... dość nietypowo się to skończyło - powiedziała, sama nie wiedząc co o tym myśleć.
- Na pewno inaczej niz zwykle - meżczyna zaśmiał sie cicho.
- Na pewno... - zgodziła się Amanda. - Jakich zaklęć użyłeś? - spytała.
- Zaklęć? - bąknął Sotor.
- Gdybym chciał użyć zakleć by zaciagnać ciedo łózka, to zapewne sypialibyśmy ze sobą juz od dawna... - zaśmiał się.
Amanda również się zaśmiała.
- To ciekawe znasz zaklęcia, bardzo przydatne - podsumowała chichocząc rozbawiona.
- Chodziło mi o usunięcie odłamków energii - wyjaśniła po chwili.
- Takich zakleć to musiałbym sienauczyc, a uczę sieszybko - powiedizał Sotor.
- Wyciaganie energii było bardziej skomplikowane. Korzsytaem głównei z mocy chaosu i tworzyłem antyenergię. Musiałem wypierać moc Skazy z twojego ciała we właściwą stronę i usuwać jej skutki na bieżąco - meżczyna obrócił się na plecy i objerzał na Amandę.
- To była głownie kotnrola energii... na wielu poziomach i w wielu aspektach na raz.
Amanda spojrzała na niego.
- Nieźle mnie to rozgrzało - przyznała.
- Efekt uboczny - odparl meżczyzna. Siegnął pod kołdra ręką i przytulił do siebie kobietę.
- Spałąś dobrze? - zapytał.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona.
- Tak. Od razu czuję się lepiej - odpowiedziała, była nie tylko wyspana, ale czuła się... jakby wyzdrowiała.
Wyciągnęła spod kołdry rękę i przyjrzała się pozostawionej na niej bliźnie.
Byłą gładka i neico jaśneijsza nizreszta ciała. Chyba już taka zostanie.
- Hmmf... masz dalej wolne dzis, nie? - zapytał Sotor, gładząc ją po policzku.
Amanda spojrzała na niego lekko zaskoczona.
- Tak - odpowiedziała po chwili. - Mam tydzień wolnego - dodała.
- To moze runda druga przed śniadaniem? - mrugnął do niej.
Amanda uśmiechnęła się szczerze, była zarówno zadowolona jak i mocno rozbawiona propozycją Sotora.
- Dzięki. Może innym razem - odpowiedziała z uśmiechem.
- Jak chesz - Meżczyna przeciagnął sie i przywołał ubranie, które szybko się na nim pojawiło. Mężczyzna podniusł się powoli.
Amanda przyglądała mu się z zaciekawieniem.
Mężczyna obejrzał się.
- Hmm? - uniósł brew.
- Nic nie mówiłam - odparła z uśmiechem Amanda, leżąc sobie wygodnie pod kołderką.
- Hrm.. powinienem sie zmywać... ale w dalszym ciagu jestes zaprosozna na dalsze zwiedzanei Darkkeep... i zoabczysz jak wygląda moja kuźnia - mrugnął do kobiety.
- Oczywiście. Właśnie się zastanawiałam kiedy będę ją mogła zobaczyć - odpowiedziała podpierając się na ręce i podnosząc się do pozycji półsiedzącej.
Sotor przyjrzał sie jej jeszcze raz, korzystajac z tego, że kołdra opadła odsłaniajac więcej ciała, a konkretnie piersi kobiety.
- Kiedy - to zależy od ciebie. Po śniadaniu jeśli chcesz...
- Czyli mogę zwyczajnie dać znać i otworzysz dla mnie portal? - spytała.
Sotor skinął głową twierdząco.
- Bedę jeszcze chciał z tobą porozmawiać, ale to jak sie dobudzisz do końca...
- Oczywiście, też mam kilka spraw do omówienia z tobą - odparła Amanda i uśmiechnęła się do niego delikatnie.
Sotor skinał głową.
- Dobra, no to czekam aż dasz mi znać - powiedział, otwierajac sobie pomarańczowy, pulsujacy portal i znikajac w nim.
Amanda skrzywiła się nieznacznie w grymasie, gdy Sotor poszedł. Zaraz potem jednak położyła się ponownie, kładąc głowę na poduszce i uśmiechnęła się zadowolona.
Amanda i Enkelia
Amanda przeszła przez biały portal i pojawiła się wraz z Enkelią na plarzy na południu Doliny Zieleni.
Obie kobiety rozejrzały się, za Golemami Aramona.
Trudno było ich nie widzieć. Czterokilometrowe, masywne istoty stały przodem do morza z rmaionami skrzyżowanymi na kamiennych piersiach. Wyglądały topornie, masywnie imajestatycznie. Na ich plecach i głowach zalegał śnieg.
Golemy stały na piasku, a Amanda wyczuła, że były aktywne. Nie miały z kim walczyć, więc się nie ruszały.
Zapoznawszy się z postawionymi na warcie obrońcami Aramona, Amanda i Enkelia przenisoły się na Krabi Grzbiet. A konkretniej na szczyt wieży obserwacyjnej miasta.
Niebo nie miało chmur, a widocznosć byłą świetna, wiec rozciagał siestad piękny widok.
Stały w dużej mierze tak samo jak na pierwszej, odwiedzonej przez nie plarzy. Jedynie przy miastach, stały na oko sto metrów od niego, w wodzie sięgającej im po kolana. Tym jednak razem widok, był ciekawszy o tyle, że cała olbrzymia wyspa była otoczona Golemami. A co ciekawe, Amanda widziała je bardzo dobrze, niewątpliwie dzięki swoim mocom.
Na sam koniec zwiedzania i podziwiania Golemów Aramona. Obie kobiety przeniosły się na szczyt Zigguratu, aby zobaczyć jak broniony jest Archipelag Sierpu.
Golemy stały równo co 40 km i wyglądały niemal identycznie. Ale widok był niesamowity.
Wszystkie Golemy stały po kolana w wodzie dookoła archipelagu i pilnowały także tej pływającej części państwa Jaszczuroludzi.
Amanda i Sotor
Wczesnym popołudniem Amanda postanowiła odwiedzić Sotora. Jesli i on do niej miał sprawę, to nie warto było zwlekać ze spotkaniem.
"Sotor, masz teraz czas?" - przekazała.
"Dla ciebie zawsze się znajdzie" odparł Sotor i się zaśmiał.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona, czekając na portal.
Portal otworzył się przed nią, a ona przeszła przez niego z uśmiechem na twarzy.
Stanęła na na oko dwustu-piędziesiecimoetrowej wysokosci skale, która wyrastała z jeziora lawy ulokowanego w gigantycznej pieczarze. Kowadła różnyh rozmiarów ciagnęły się linią wzdłuż szczytu, który zsotał wyrówanany na idealny poziom, tworząc plac o powierzchni około dziewieciuset metrów kwadratowych, a dokładniej ujmując piętnaście na sześćdziesiąt. Wokół tego placu ustawoione były piece. Zmyślny system kanałów i maszyn zatłączał do nich lawę.
Wokół portalu, którym weszła Amanda było neiweilkie pomarńczowe pole ochronne.
Powietrze wibrowało od gorąca.
- Witam - powiedział Sotor, obracając młotem w dłoni.
- Witaj. No proszę, jak tu... oryginalnie - powiedziała ze szczerym uśmiechem rozglądając się dookoła. - A co to za pomarańczowy poblask? - spytała delikatnie.
- Temperatura w mojej kuźni jest za wysoka, by normalna istotażywa w niej przetrwała - odparł Sotor.
- Ahaa - mruknęła Amanda. Sotor nie był przecież tym na kogo wyglądał. Widziała go w jego naturalnej postaci.
- A te odporne na ogień? - spytała z uśmiechem.
- Zależy jak bardzo - poweidizał Sotor. - Woda tu nei sitnieje.. paruje natychmiast - zauważył.
Meżczyzna pstryknął amulet, któy wisiał na jego szyi, po czym pdoał Amandzie taki sam.
Amanda spojrzała na leżący na jej piersiach amulet, domyślając sie jak on działa.
- Teraz jestem bezpieczna i będzie działał cały czas? - spytała.
- Ta, myślisz, zę czemu ja żyje? - zapytał Sotor i do niej mrugnął.
- Aha - mruknęła z uśmiechem. Więc jednak chodziło nie o to, że był... nie człowiekiem.
- Zatem oprowadź mnie i pokaż mi wszystko - zasugerowała z uśmiechem. - Sam to wszystko zbudowałeś? - spytała od razu.
- Tak, wykułe mw surowej skale - odparłSotor, wskazujac wymyślnie ozdobione piece.
Amanda zauważyłą ze kowadła w tylnej częsci placu miały idiotycznie duży rozmiar. (3m wysokosci )
- Na tych pracujesz w swojej naturalnej postaci? - spytała wskazując trzymetrowej wysokości kowadła. - Broń pewnie też wychodzi z tego odpowiednio duża.
- Nie. W moje naturalnej psotaci widzisz mnei teraz. Od tego się zaczęło - odparł Sotor.
- W mojej faktycznej psotaci jestem nieco wiekszy, ale żaby uzywać tych kowadełz tyłu muszę siepowiększyć dodatkowo.
- Rozumiem - odpowiedziała Amanda i kiwnęła głową. - Przepraszam za błąd - mrukneła delikatnie.
- I co tu wykuwasz? - spytała.
- Co mi fantazja na myśl przyiesie - odparł Sotor. - Miedzy innymi woją różę - powiedział
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. - Czyli jesteś także rzeźbiarzem - powiedziała z uśmiechem.
- Tak. Lubię prace wymagające bezośredneigo zaangażowania tworzącgo w proces. Malarstwo nigdy mi nei szło, ale kowalstwo i rzeźba jak najbardziej.
- A zaklinanie? - spytała z uśmiechem. - Tworzysz chyba także przedmioty magiczne? - dodała od razu.
- Tak, ale to tu - wskazał niewielką klapew podłodze.
- Pokażesz mi? - spytała.
Sotor otwrzył klapę i zsunłą sie w dół po drabince.
- Zapraszam - dobiegło z dołu.
Amanda z gracją i zwinnością zeszła po drabinie za mężczyzną. Od razu dokładnie rozejrzała się dookoła.
Byli w pomieszczeniu, prze które przepływała cześć pompowanej w górę lawy. Była tu masa dziwnych znaków, ołtarzy i lokacji, umieszconcyh an paru poziomach. W powietrzu czyć było magię.
Amanda przyglądała się wszystkiemu co tylko było do zobaczenia. Każdy znak, każy przedmiot, każdy ołtarz. I przy wszystkim zadawała zarówno różne, jak i te same pytania.
Sotor wyjaśniałszystko. Aparatura do umgiczniania mocam iognai i chaosu różniłą si znacznie pdo wzgledami technicznymi.
- A jakie magiczne właściwości najczęściej nadajesz przedmiotom? - spytała.
w pewnym momencie, gdy już w zasadzie skończyli obchód.
- Na prawdę różne - odparł Sotor i zaśmiał się.
- Regeneracja, efekty dodatkowe, porażenei eenrgią, mutacja... za dużo by wymieniać.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona i rozbawiona.
- Nauczysz mnie zaklinania przedmiotów? - spytała.
- Masz inną moc, wiec bedzie to dla mnie wyzwanie.. ale spróbować można - odparł Sotor.
Amanda uśmiechnęła się delikatnie.
- Aramon jest zajęty. Poza tym, nie wiem czy to jego specjalność... W ogóle prawie nic o nim nie wiem - powiedziała marszcząć brwi.
- Hm.. mam ci o nim poopowiadać? - zapytał Sotor.
- Jeśli możesz - odpowiedziała Amanda siadając na... czymś, o czym mogła powiedzieć tylko tyle, że nie było gorące. - Znałeś go już wcześniej i on zna ciebie... Chętnie sie dowiem o nim wszystkiego.
Sotor westchnłą.
- Nie siadaj na tym elemencie ołtarza - poprosił.
- Możemy się przejsć po Pajeczej Sieci i tam ci poopowiadam...
- O rany - wyrwało się Amandzie gdy gwałtownie wstała z miejsca. Na jej twarzy pojawiło się zaniepokojenie i spojrzała na Sotora wystraszonym wzrokiem.
- Nic sie nei stało, nie był aktywny - zauważyłSotor.
Amanda odetchnęła z ulgą.
- To dokąd idziemy? - spytała po dłuższej chwili.
- Na pajeczą sieć.. chyba zechcesz cośzjeść? - zapytał meżćzyna.
- Możemy zjeść - powiedziała Amanda kiwajac potwierdzająco głową.
- No to chodźmy - powiedział Sotor.
Przez dwa kolejne dni, Amanda spotykała się z Sotorem, który opowiadał jej o Aramonie.
Spędzała też nieco czasu z rodzicami i dowódcami, z którymi miała naprawdę dużo do obgadania.
Nie trzeba było się zbytnio zastanawiać nad tym co zrobić z ostatnimi trzema dniami wolnego.
Amanda poprosiła Sotora, aby nauczył ją teleportacji. Gdyż teraz jak już nie było go przyniej przez cały czas, wypadało jej się tego nauczyć.
Przy okazji wyraziła też swoje obawy, bo bardzo lubiła podróżowac w tradycyjny sposób... ale to nie miało już aż takiego znaczenia, wszak jedno nie przeczyło drugiemu.
Po tej nauce miała jeszcze jeden dzień wolnego, na który to zaplanowała spokojną herbatkę z przyjaciółkami i matką.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Wyspa świątynna:
Nauka szła dość gładko. Kaisstrom dokończył wreszcie książkę od Darkninga i pożyczywszy trzy nowe mógł powrócić do lektury, obżerania się i spania. W głowie smoka powoli rodziły się pomysły na nowe zaklęcia, których opracowanie jednak wymagało czasu.
Tymczasem cały Archipelag się zbroił. Zakon zaczął stawiać umocnienia z pomocą wzmocnionych przez Uranosa żywiołaków. Bóg latał przy murach i wzmacniał już gotowe sekcje mocą. Wkrótce nad wszystkimi wyspami miała pojawić się ochronna bariera…
Kaisstrom miał, jak się okazało, pomóc właśnie z tym ostatnim.
Gdy jego urlop się zakończył, smok został oddelegowany do prac przy ustawianiu barier. Najwyraźniej Uranos nie wysłał go tam bez powodu… była to jedna z ostatnich wysp. Jedna została nazwana Wschodnią, a druga Zachodnią Gwiazdą. Na obu miały stanąć potężne wieże, które ułatwiałyby nawigacje między wyspami archipelagu.
Drugiego dnia podczas prac w jednej sekcji murów pojawiły się komplikacje i smok został tam wezwany przez telepatę.
Milgasia:
Kwatera
Do potężnego zamczyska powoli przybywało więcej istot. Aleks zorganizował zakwaterowanie dla Demmianek, Revenantów, alternatywnych istot, które Amber pozyskała dawno temu w tym dla Czarnopiórów, które zamieszkały w górnej kondygnacji wewnętrznej sekcji. Kilkanaście z pozoru delikatnych kolumien podtrzymywało potężny dach. Między kolumnami zrobiono drewniane „mosty”, na których Czarnopióry mogły spokojnie siedzieć.
Pretor był zachwycony. Przechadzał się korytarzami i śmiał często. Demetrion też szybko się rozgościł. Spośród nieumartych tylko Sheala wydawała się dalej ponura. Snuła się po korytarzach, jakby czegoś szukając.
Rika i Wikoria zdawały się być wniebowzięte. Ich pokoje ulokowane na wieżach posiadały świetny widok i były przytulnie urządzone. Górowało nad nimi tylko nowe legowisko Amber, które Aleks kazał wyrzeźbić w najwyższym ze szczytów po krótkiej rozmowie z wilkołaczycą.
Azariel przyjrzała się robotnikom stworzonym przez Aleksa i dała magowi parę wskazówek, nim przybyła do Amber i nakazała jej się udać wraz z nią. Miała ponoć sprawę, którą musiały omówić w cztery oczy.
Astaria:
Gdy Amanda zapytała Sotora o teleportację ten skinął głową.
- W twoim wypadku będzie to dość czasochłonne… sądzę, że dalej będziesz preferowała konwencjonalne środki transportu – powiedział.
Wyszło na to, że Amanda potrzebowała wpierw odnaleźć punkt środkowy pomiędzy jej lokacją, a lokacją docelową i sięgnąć doń energią. Wtedy została przenoszona na zasadzie inwersji. Sotor pokazał jej jak zmodyfikować strumień wyjściowy, by nie pojawiała się na miejscu do góry nogami. Teleportacja nie była natychmiastowa, a czas jej trwania zależał w znacznej mierze od odległości, jaką Amanda miałaby przebyć. Proces teleportacji o parędziesiąt metrów trwał niecałą sekundę, ale wraz z dystansem wydłużał się i czas skupiania energii. Na szczęście golemy Aramona pełniły świetnie funkcję punktów odniesienia i tak długo jak cel Amandy znajdował się na Astarii teleportacja zachodził łatwo i nie była specjalnie kosztowna energetycznie.
Gdy zakończył się „urlop” Amandy Aramon przywołał ją do siebie. Ponoć miał pewną palącą sprawę, którą nie chciał zajmować się osobiście…
Nauka szła dość gładko. Kaisstrom dokończył wreszcie książkę od Darkninga i pożyczywszy trzy nowe mógł powrócić do lektury, obżerania się i spania. W głowie smoka powoli rodziły się pomysły na nowe zaklęcia, których opracowanie jednak wymagało czasu.
Tymczasem cały Archipelag się zbroił. Zakon zaczął stawiać umocnienia z pomocą wzmocnionych przez Uranosa żywiołaków. Bóg latał przy murach i wzmacniał już gotowe sekcje mocą. Wkrótce nad wszystkimi wyspami miała pojawić się ochronna bariera…
Kaisstrom miał, jak się okazało, pomóc właśnie z tym ostatnim.
Gdy jego urlop się zakończył, smok został oddelegowany do prac przy ustawianiu barier. Najwyraźniej Uranos nie wysłał go tam bez powodu… była to jedna z ostatnich wysp. Jedna została nazwana Wschodnią, a druga Zachodnią Gwiazdą. Na obu miały stanąć potężne wieże, które ułatwiałyby nawigacje między wyspami archipelagu.
Drugiego dnia podczas prac w jednej sekcji murów pojawiły się komplikacje i smok został tam wezwany przez telepatę.
Milgasia:
Kwatera
Do potężnego zamczyska powoli przybywało więcej istot. Aleks zorganizował zakwaterowanie dla Demmianek, Revenantów, alternatywnych istot, które Amber pozyskała dawno temu w tym dla Czarnopiórów, które zamieszkały w górnej kondygnacji wewnętrznej sekcji. Kilkanaście z pozoru delikatnych kolumien podtrzymywało potężny dach. Między kolumnami zrobiono drewniane „mosty”, na których Czarnopióry mogły spokojnie siedzieć.
Pretor był zachwycony. Przechadzał się korytarzami i śmiał często. Demetrion też szybko się rozgościł. Spośród nieumartych tylko Sheala wydawała się dalej ponura. Snuła się po korytarzach, jakby czegoś szukając.
Rika i Wikoria zdawały się być wniebowzięte. Ich pokoje ulokowane na wieżach posiadały świetny widok i były przytulnie urządzone. Górowało nad nimi tylko nowe legowisko Amber, które Aleks kazał wyrzeźbić w najwyższym ze szczytów po krótkiej rozmowie z wilkołaczycą.
Azariel przyjrzała się robotnikom stworzonym przez Aleksa i dała magowi parę wskazówek, nim przybyła do Amber i nakazała jej się udać wraz z nią. Miała ponoć sprawę, którą musiały omówić w cztery oczy.
Astaria:
Gdy Amanda zapytała Sotora o teleportację ten skinął głową.
- W twoim wypadku będzie to dość czasochłonne… sądzę, że dalej będziesz preferowała konwencjonalne środki transportu – powiedział.
Wyszło na to, że Amanda potrzebowała wpierw odnaleźć punkt środkowy pomiędzy jej lokacją, a lokacją docelową i sięgnąć doń energią. Wtedy została przenoszona na zasadzie inwersji. Sotor pokazał jej jak zmodyfikować strumień wyjściowy, by nie pojawiała się na miejscu do góry nogami. Teleportacja nie była natychmiastowa, a czas jej trwania zależał w znacznej mierze od odległości, jaką Amanda miałaby przebyć. Proces teleportacji o parędziesiąt metrów trwał niecałą sekundę, ale wraz z dystansem wydłużał się i czas skupiania energii. Na szczęście golemy Aramona pełniły świetnie funkcję punktów odniesienia i tak długo jak cel Amandy znajdował się na Astarii teleportacja zachodził łatwo i nie była specjalnie kosztowna energetycznie.
Gdy zakończył się „urlop” Amandy Aramon przywołał ją do siebie. Ponoć miał pewną palącą sprawę, którą nie chciał zajmować się osobiście…
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta
Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta
Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Kaisstrom - Archipelag
Kaisstrom szybko zjawił się na miejscu, gdzie wezwał go telepata,wolał żeby wszystko poszło bez komplikacji, więc eliminacja ewentualnych miała wysoki priorytet. Pod ziemią znaleziono olbrzymią metalową kulę... Smok przyjrzał się kuli ze wszystkich stron ostrożnie, następnie zbadał ją pod kątem energii, zanim w ogóle ją ruszył. Kula była szczelna. Nie przepuszczała energii na zewnątrz. Po okolicy kuli smok stwierdził, ze kiedyś była ulokowana w kamiennym pokoju zamkniętym ze wszystkich stron, dopiero teraz budowniczy przebili się przezeń. Kula była idealna z każdej strony,
"Znaleźliśmy kulę, na pewno pamiątkę po czymś, ale nie mam pojęcia po czym." - przesłał do Uranosa zanim dotknął kuli, taka stara niespodzianka mogla się okazać wszystkim. Dotknął ostrożnie powierzchni pazurem. Nie zarysował jej. Kula była ciepła...
- Ktoś może mi powiedzieć co było w okolicy, zanim dokopaliście się do tej kuli? - wyglądało na pokój, ale jeśli był pokój, to prawdopodobnie był częścią jakiegoś większego kompleksu.
- Tylko zasypana ziemią komora - odparł archeolog zawołany na miejsce, gdy znaleźli komnatę.
- Co ciekawe, sama sala zdaje się być starsza niż ziemia, co świadczyłoby o tym, ze została tu teleportowana
- Dziwne, zobaczymy czy uda mi się coś z tego wyciągnąć. - przyjrzał się jeszcze raz wzorom energii, ewentualna teleportacja zapewne odbyła się nad wyraz dawno, ale może były chociaż jakieś jej ślady a jeśli nie, to może chociaz inne wskazówki. Jakakolwiek energia przeniosła ten obiekt - dawno już zniknęła. Kula świetnie izolowała zawartość od wszystkiego na zewnątrz. Idealna skrytka... albo wiezienie.
"Wybacz Kaiss, ale jestem w trakcie narady w tym momencie, powiedzmy, ze rezygnacja negatywnie odbiłaby się na naszych sprawach"
przekazał Uranos. Kaisstrom zastanowił się nad opcjami. Spróbował opleść kule mocą jak siatka i spróbować ją podnieść. Można było znaleźć bezpieczniejsze miejsce, gdzie ewentualny wypadek nie przeszkadzałby zbytnio a prace mogłyby być dalej kontynuowane. Dał radę ją unieść. Kula była ciężka, ale nie za ciężka dla smoka. Wyszukał skalistą wysepkę, z dala od wszystkiego. Nie wiedział co tam może być. Zanim zaczął jakiekolwiek prace, ustawił wokół siebie barierę energii. Następnie spróbował wlać do środka kuli odrobinę mocy wiatru. Energia odbijała się od zewnętrznej warstwy. Obiekt trzeba by otworzyć mechanicznie. Nie widząc innej alternatywy, zaczął szukać mechanizmu, który mógłby otwierać kule. W ostateczności zostawała brutalna siła, ale tego wolał uniknąć. Zaczął przeszukiwać wspomnienia demonicy, czy może ona widziała coś podobnego, skontaktował się tez z Eferą, nie wyglądała na swoje lata, ale trochę ich już miała.
"Efero, widziałaś już kiedyś coś takiego?" - podesłał jej pełen obraz kuli, miejsce jej znalezienia oraz swoja obecna pozycje. Przymierzał się do rozbicia kuli jak pies do jeża. Z nieba uderzył piorun. Efera stanęła koło Kaisstroma.
- Więzienie - mruknęła. - W środku kogoś przymknięto -
- Właśnie nie bylem pewien, zastanawiam się tylko czy je otwierać, czy to rozsądne, z wiezieniami różnie bywa. Wiesz może kto to? - Kaiss przysiadł spokojnie niedaleko kuli. Chwilowo cieszył się ze nie rozbił obiektu.
"Nie mam pojęcia" odparła Efera. "Zapytaj świetlistych" dodała. - Znaczy no.. zapytaj świetlistych - pokręciła głową.- Ja wracam spać
- Sądzisz że to ich sprawka? No dobrze, zapytam co ciekawego mają na ten temat do powodzenia, przyjemnych snów śpiochu. Chodziło ci o bogów lub wybrańców światłości, jak Diana, czy raczej trójcę? - puścił kobiecie oczko.
- Trójcę. Ble - mruknęła Efera. - Daj mi się oddalić nim ich zawołasz...
- Ostatnio jak rozmawiałem z Rezzem, życzył mi powodzenia i się ulotnił, aż tak mi się nie spieszy. Daj znać jak uznasz że jesteś wystarczająco daleko. - smok uśmiechnął się do Efery. - Widzę że nie trawisz ich za specjalnie. - poczekał aż Córka Sztormów da mu znać, zanim skontaktował się z Rezzem.
"Tak?" zapytał Rezznafen.
"Mam chyba coś, na czego temat możesz wiedzieć coś więcej, konkretnie więzienie, takie." - przesłał świetlistemu obraz kuli.
"Momencik... zaraz chyba będę mógł tam przybyć" powiedział Rezz.
Po chwili faktycznie się pojawił. Poklepał Kaisstroma po ramieniu, gdy się zjawił.
- Dobra... musiałem się upewnić, że Gwardia Wszechchaosu się wycofała. Jak na chaośników strasznie przywiązują uwagę do dekretów... - westchnął. - Nie miałem okazji przeprosić za reakcję gdy się "rozstaliśmy" trochę mnie poniosło... demianki to pozostałość ze zniszczonego wymiaru. Są jedyne w swoim rodzaju i... no jako istota z innego zniszczonego wymiaru troszkę przesadziłem - westchnął. - No nic, mam nadzieję, że mogę liczyć na przebaczenie, tymczasem pozwól, że przyjrzę się kuli.
- Było, minęło, ważne że i tak udało się odwalić robotę a do tego przywrócić Victorię do życia. Proszę, o tej kuli mówiłem, pewien ptaszek podszepnął mi że możesz coś na jej temat wiedzieć. - mruknął smok, tak naprawdę nigdy nie miał Rezzowi aż tak za złe jego reakcji, chociaż niewątpliwie nieco osłabiła Kaisstromowi pozycję w walce ze Skazą... ale Skazy już nie było, więc nie było sensu tego rozpamiętywać za bardzo w tym momencie.
- Więzienie które jest tu od dawna... zapytam Thelii... - Rezz zamilkł na chwilę. - O, idealnie. Tu jest szalony duch Zimnego Wichru - powiedział.
- Szalony powiadasz? Myślę że jeśli posiedzi w środku jeszcze dzień czy dwa, nic mu się nie stanie, a potem się dogadam z Uranosem, czy da radę go nieco uspokoić. Słyszałeś coś o tym duchu kiedyś? - zapytał z zaciekawieniem smok.
- Może powinieneś porozmawiać z Thelią lub z Drenem.. oni go zamykali - powiedział Rezz. - Moim zdaniem możesz podołać sam...
- Mogę spróbować, ale zrobię to na odosobnionej wyspie, tam przynajmniej nie narobimy szkód jeśli coś się nie uda, mógłbyś mnie skontaktować z Thelią? Myślę że jeśli będę wiedział o nim nieco więcej, łatwiej pójdzie. - odparł Kaisstrom.
- Może tu podejść - odparł Rezznafen. - Ja się zawinę za pozwoleniem - dodał.
- Byłoby najlepiej, lub ja się gdzieś przeniosę jeśli trzeba. - odparł smok. - Spokojnego dnia.
- Sądzę, że jeśli ja życzę ci tego samego to będzie to niemiarodajne - zaśmiał się Rez.
- Powodzenia - powiedział i zniknął. Thelia pojawiła się po chwili i skinęła głową.
- Kaisstromie. Potrzebujesz mojej pomocy?
- Prawdopodobnie tak, chodzi mi głównie o informacje odnośnie pewnego twojego więźnia, duch Zimnego Wichru, podobno szalony. Chciałbym spróbować go ujarzmić lub uleczyć, a jednocześnie ograniczyć zniszczenia i straty. - uśmiechnął się smok Thelai skinęła głową.
- Jesteś w stanie kontrolować jego moc, wiec strat nie będzie - powiedziała Thelia.
- Rozumiem, czyli ta część jest najłatwiejsza, wiesz czemu oszalał? Z jakiegoś powodu go zamknęliście chyba.- mruknął smok.
- Ingerencja arcydemonów go zepsuła - odparła Thelia. - Jego umysł uległ częściowemu rozpadowi -
- W takim razie spróbuję, mam nadzieję że się uda. Chcesz być przy tym? Powiem szczerze że wolałbym to zrobić sam. - rzucił smok do świetlistej.
- Też sądzę ze powinieneś się tym zająć sam. Powodzenia - powiedziała Thelia i ulotniła się.
Smok ruszył wraz z kulą na wyspę Furii, gdzie pod osłoną bariery, mógłby się spokojnie zająć sprawą. Dopiero gdy już był na miejscu, zaczął otwierać kulę brutalnymi środkami. Smoczy ogień powoli dał radę roztapiać metal i rozgrzewać go na tyle, by dało się go rozerwać, ale przydałaby się szybsza metoda. Smok wzniósł się wraz z kulą w górę, miał zamiar spuścić ją z dość wysoka, może impakt by tu nieco pomógł. Niestety taki czynnik mechaniczny był wielokrotnie słabszy niż siła smoczego ognia i nie dał prawi nic. Kula zarysowała siei rozmiażdżyła skały an które spadła. Zaczął zmieniać temperaturę z gorąca na czysty mróz, tak żeby różnica temperatur szybciej zmęczyła materiał. Wreszie na kuli pojawiło się pęknięcie. Niewielka szczelina, którą można było jakoś wykorzystać. Kaiss naładował pazury i wepchnął je w szparę, starając się rozewrzeć materiał na boki. Rozległa się seria stuknięć i materiał zaczął pękać bardziej, ale Kaisstrom musiał w to włożyć jeszcze wiele wysiłku. Kaisstrom nie przerywał rozrywania kuli, chyba musiał zacząć ćwiczyć pompki ze skałami na plecach jeśli miał się takimi materiałami zajmować. Kaisstrom pracował nad rozszerzeniem szczeliny i rozerwaniem kuli, działając na przemian szponami, ogniem i lodem. Naprzemienne działanie ogniem i lodem nie pomagało. Metal stawał się bardziej plastyczny pod wpływem ciepła, więc smok musiał ograniczyć się do działania ciepłem.
Wreszcie ze środka kuli zaczął z sykiem wydobywać się biały dym. Smok odsunął się nieco i poczekał aż dym wydostanie się na zewnątrz całkowicie, domyślał się że jest to postać ducha wichru. Dym płożył się po ziemi. Po chwili uformował się z niego podłużny kształt z jednym świetlistym punktem u szczytu. Kaiss przyjrzał się istocie.
- Witaj z powrotem, jestem Kaisstrom. - rzucił.
Istota skierowała świecący punkt w stronę smoka i zastygła w bezruchu.
- Pamiętasz cokolwiek? - zapytał. - Trochę się pozmieniało. - gdyby nie uzyskał odpowiedzi, miał zamiar odezwać się do niego w myślach. Istota powodziła punktem na prawo i lewo i znów skierowała go na Kaisstroma. Nie wyglądało to dobrze, zupełnie jakby nie mógł mówić. Smok postanowił zajrzeć duchowi do umysłu, nie wydawało się żeby miał zamiar być agresywny. Na smoka runęła lawina głosów. Coraz słabszych i wyższych, aż wreszcie niesłyszalnych. Kaisstrom postarał się częściowo odseparować usłyszane głosy i rozdzielić kakofonię na pojedyncze, ale niewiele to dało, zajrzał do umysłu wiatru. Umysł istoty był teraz zupełnie pusty.. jakby Kaiss wypuscił wszystkie myśli na zewnątrz... Tego nie było w planach, sięgnął zmysłami dookoła, niejako szukając myśli, które nieopatrznie wypuścił. Gdyby mu się nie udał, miał zamiar wrzucić do umysłu wiatru kilka nowych, niejako kształtując go nieco na nowo. Druga operacja przyniosła skutki. Istota powoli zaczęła się formować, ale nie wyglądało to an szybki proces. Nie musiał być szybki, ważne że się zaczął. Jakkolwiek to miejsce do tego akurat celu nie było aż tak dobre, podszedł do wichru i teleportował ich oboje do świątyni Uranosa. Tutaj na spokojnie powrócił do procesu odbudowywania umysłu. Możliwe że znajome miejsce i jego aura przyspieszą proces, a jeśli nie, to przynajmniej sam Uranos co jakiś czas tu zaglądał. Faktycznie miejsce przyspieszyło odnowę umysłu istoty. Zmieniała ona powoli kształt.... na smoczy. Zastanowił się nad tym efektem, nie miał zamiaru tworzyć swojej kopii ani wtłaczać w jego umysł swoje podobieństwo, a na to wskazywałoby zewnętrzne podobieństwo. O ile oczywiście duch nie miał wcześniej takiego kształtu. Wstrzymał się z pomaganiem w regeneracji i opuścił umysł istoty. Zastawiał się czy proces będzie kontynuował się bez jego ingerencji. Forma nieco zmieniła się. Dalej posiadała skrzydła, ale reszta kończyn zaczynała się zmieniać. Najwyraźniej nieco przesadził z zalążkiem do regeneracji. Miał jednak nadzieję że wszystko się ułoży, czekał na efekty. Póki co zostawił ducha pod opieką żywiołaków i wrócił na wyspy do stawiania barier. Potrwało to jeszcze całe sześć dni. Smok w tym czasie nauczył się nowych metod blokowania energii i ataków fizycznych za pomocą własnej mocy. Potrafił stworzyć nie tylko barierę wokół siebie ale i wokół dowolnego widocznego celu. To było przydatne, nie dość że mógł chronić siebie i innych, to na dodatek zawsze mógł zwrócić ataki przeciwko agresorowi zwyczajnie stawiając odpowiednią barierę. Przynajmniej w teorii. Był najwyższy czas porozmawiać z wyzwolonym duchem. Przeniósł się na wyspę świątynną w poszukiwaniu byłego więźnia.
Duch siedział koło brzegu. Wyglądał dość dziwnie. Gładka skóra nieprzypominająca papier, pierzaste skrzydła, długie, dość rachityczne kończyny, których naliczył sześć, dziwna paszcza... i jedno, świecące jasno oko. Smok przysiadł się niedaleko ducha.
- Czujesz się już nieco lepiej? - zapytał Kaiss patrząc bezpośrednio na rozmówcę. Duch podniósł się.
- Tak, panie. Znacznie - odparł.
- Jesteś wolny, nie musisz mnie nazywać Panem, jestem Kaisstrom, Uranos może być naszym Panem, ale myślę że nie zależy mu na tym aż tak bardzo. - smok uśmiechnął się ciepło do istoty. - Przepraszam jeśli w procesie regeneracji nieco cię zdeformowałem, ale nie mam w tym zbytniej wprawy. - mruknął dalej
- Nie pamiętam już jak wyglądałem - odparła istota i westchnęła. Kaiss położył łapę na jednej z kończyn ducha i poklepał lekko.
- Nie szkodzi, myślę że Uranos może pamiętać, jak znajdzie czas, to coś temu zaradzi. Póki co zdaje się przeprowadza jakieś rozmowy dyplomatyczne. Dopiero niedawno udało się wyzwolić ten świat od Skazy, ale myślę że to akurat dobrze że cię ominęło. Możliwe że niedługo znowu będziemy musieli bronić tego świata, ale póki co odpoczywaj sobie, przyda ci się odwiedzenie starych kątów. Może nawet odwiedziny w kanionie wichrów... tamtejszy kryształ może coś pamiętać. - smok dalej się ciepło uśmiechał. Istota skinęła głową.
- Nie wiem czy chcę pamiętać... uczucie pustki minie, gdy zapełnię myśli nowymi wspomnieniami - stwierdziła istota, podnosząc się. - Tymczasem jestem do twej dyspozycji Synu Nieba i Wichru.
- Co potrafisz? Obawiam się że musimy się przygotować na kolejne starcia mimo wszystko. Jeśli zupełnie nic nie pamiętasz, myślę że możemy razem poćwiczyć, lub wspólnie z magami. - powiedział smok.
- Potrafię kontrolować zimny wiatr... mrozić.. walczyć - powiedziała istota. - Leży to w mojej naturze...
- Hmm może się przydać, poćwiczymy i zobaczymy co z tego wyjdzie. - mruknął smok.
Istota podniosła się powoli i spojrzała na smoka wyczekująco.
- Przeniesiemy się na poligon, gdzie trenują magowie, tam przynajmniej są dość dobre warunki. - przeniósł obu niedaleko wąwozu.
- Pokaż mi co potrafisz, spokojnie, myślę że krzywdy mi przy tym nie zrobisz, ale sam się czegoś od ciebie nauczę i może przyspieszymy twój powrót do formy. - powiedział smok dalej się uśmiechając. Istota skinęła głową. Potem było już tylko ciekawiej. Niebo szybko pociemniało i powiało śniegiem, zaraz po tym runął grad. Z tym akurat smok był zaznajomiony, bo sam potrafił tworzyć podobne zjawiska, dopiero następny manewr ducha nieco go zaskoczył, kiedy wypuścił lodowe tornada, modyfikację zwykłych, które dodatkowo siekły lodem, a temperatura w ich okolicy dla normalnych istot była zabójcza. Na dokładkę do tornad, w stronę smoka pomknęły pioruny. Tyle że w przeciwieństwie do tych zazwyczaj stosowanych przez Kaissa, te nadleciały chmarą, nie były zbyt potężne, ale musiał się przed nimi osłonić barierą, gdyż ciężko je było skontrować. Duch głównie atakował a smok kontrował lub odbijał ataki wysyłane przez niedawnego więźnia. Obaj się uczyli, jeden wracał do formy, drugi podpatrywał nowe ataki. Za to magowie mieli niezłe widowisko. Najbardziej widowiskowe były jednak kajdany gromu, te akurat ćwiczyli na blokach skalnych, oplatali je żywymi piorunami i ciągnęli za sobą jak na linie, po drodze smażąc je i topiąc.
Nieco zmęczony treningiem smok pozostawił ducha w towarzystwie magów i żywiołaków, sam zaś skontaktował się z Terą.
"Jak tam idzie kopanie tuneli, czujesz się już jak w domu?" - zagadnął.
"Już od jakiegoś czasu, ale miałeś ważniejsze rzeczy do roboty" odparła kopaczka.
"Ważne że wszystko się całkiem nieźle na chwile obecną układa. Udało ci się odnowić kontakty towarzyskie, czy umówić jakieś spotkanie z twoimi pobratymcami?" - wspominała coś że sama poszuka swoich, ale gdyby tego nie zrobiła, mógł w tym nieco pomóc.
"Są za daleko" bąknęła Tera.
"To fakt, jest kawałek, dlatego myślę że mógłbym się zapytać, czy nie zmarszczą czoła, jeśli cię przetransportuje, lub któregoś z pozostałych tutaj. Co ty na to?" - zapytał, Amber wcześniej wspominała o czymś takim, więc raczej nie wycofała propozycji, ale co dalej miał zrobić smok, zależało od kopaczki.
"Mmmmhm" bąknęła Tera. Chyba była nieco nieśmiała.
"Nie stresuj się, zaraz się zajmę załatwianiem wszystkiego." - w myślach które przesyłał dało się wyczuć nutkę otuchy.
"Amber, mam nadzieje ze nie przeszkadzam. Thera, kopaczka, która mieszka na moich terenach skończyła z siecią tuneli, masz coś przeciwko zaaranżowaniu spotkania? Mogę ją przenieść do ciebie, lub twojego tutaj, ewentualnie w jakieś neutralne miejsce" - przekazał wilkołaczycy.
"Skontaktuję się z moim kopaczem i dowiem się jak będzie mu pasowało" powiedziała krótko.
"Nie ma sprawy, powiem Therze co i jak." - odparł smok.
"Skontaktowałem się z Amber, na której terenach jest jeden z kopaczy, skontaktuje się z nim i da mi znać jak będzie pasować, u nas, u niej, czy gdzies na neutralnym terenie, ale zdaje się że niedługo będziesz miała możliwość spotkać kogoś ze swoich." przekazał kopaczce.
"M...może lepiej jeśli ja go ugoszczę?" zapytała Tera.
"Postaram się go przekonać żeby tak właśnie było." - wyglądało na to że to będzie bardzo ciekawe spotkanie.
"Dobra" bąknęła Tera
"Hmm to znowu ja, Kaisstrom, Thera ma małą prośbę, jeśli byłoby to możliwe, chciałaby go ugościć u siebie, mam nadzieję że nie będziesz miała ty ani kopacz nic przeciwko." przekazał smok.
"Mój kopacz stwierdził, że chętnie ją odwiedzi, także jeśli możesz mu załatwić wygodny transport to proszę bardzo" powiedziała.
"Jeśli teleportacja mu nie przeszkadza i mogę się pojawić na Miglasi, to chętnie sam go nawet przeniosę." - odparł smok.
"Umożliwię ci bezpieczną teleportację także proszę bardzo. Uprzedzam na przyszłość, że teleportacja bez mojej wiedzy może się skończyć tragicznie, a wolę nie mieć wybrańca Uranosa na sumieniu z tak błahego powodu" powiedziała.
"Dlatego najpierw zapytałem, myślę że dostanie się na Archipelag jak skończymy zabezpieczanie będzie tak samo utrudniona. Już się przenoszę do Ciebie." - odparł Kaisstrom.
Po chwili pojawił się na kontynencie. Obierając jako punkt orientacyjny Amber, ciężko było pomylić to skupisko mocy.
- No dobrze, gdzie jest ten młodzian, który ma niedługo randkę? - rzucił ze śmiechem w głosie. Amber otworzyła portal z którego wyłonił się kopacz w ciemnych okularach na pysku. Kaisstrom mógł teleportować go do Thery.
- Witam, przeniesiemy się w dwóch skokach, najpierw na archipelag, potem do niej. To będzie interesujące. - mruknął i zniknął wraz z kopaczem, pojawiając się na archipelagu.
"Thera, masz gościa, gdzie go zaprowadzić? Przeniosę go tam po prostu." -zapytał.
"No do mnie" bąknęła Thera. Chwilę później już był u kopaczki wraz z drugim futrzakiem.
- Proszę poznajcie się, ja nie będę przeszkadzał, gdybyście czegoś potrzebowali, dajcie znać. - smok skłonił się lekko.
- Jasne - odbąknęły kopacze. Smok uśmiechnął się i zniknął, trzeba było sprawdzić jak stoi konstrukcja wież nawigacyjnych i barier. Wieże już były prawie gotowe, ale na bariery trzeba było jeszcze paru dni. Nie były to proste rzeczy do postawienia. Miał zamiar poświęcić się pomaganiu w stawianiu barier, ale miał jeszcze jedną rzecz do zrobienia, jakby nie patrzeć, na archipelagu było miejsce, które było zabezpieczane przez siły wszechchaosu.
"Darkning, udało wam się znaleźć coś ciekawego na wyspie, czy jedynie część waszej domeny?" - zapytał czarnoksiężnika.
"Część naszej domeny i pare artefaktów, które zostawiliśmy na miejscu. Zejdziesz na dół to będziesz mógł je zgarnąć" odparł Darkning.
"Chodziło mi o te pozostałe rzeczy, skoro już można tam spokojnie schodzić, to się tam zaraz pojawię." - smok przeniósł się do wieży Filos, której wcześniej nie dane mu było zwiedzić. Wejscie było znacznie większe i smok teraz faktycznie mógłby przez nie przejść. W środku było sporo jaśniej... ale i tak nie widać było dna wieży. Kaiss zmienił się w wiatr i sfrunął w dół. Znalazł się w... mieści ulokowanym za barierą pod morzem. Rozejrzał się dookoła, tego akurat nie spodziewał się zobaczyć. Przybrał formę człowieka.
"Zdaje się że jestem, to wasze miasto?" - zapytał zaciekawiony, nie miał pojęcia co to za miejsce tak właściwie.
"Kiedyś owszem" odparł Darkning. Miasto było dość rozległe, ale wyglądało jakby zatrzymało się w czasie.
"Rozumiem, zbiorę to co zostawiliście i wracam do swojej roboty w takim razie, ale ciekawe to miejsce muszę przyznać." - odparł smok i zaczął poszukiwać zmysłami artefaktów. Leżały tu i tam... parę dziwnych obiektów. Miecz, tarcza i rękawica. Zebrał wszystkie razem, najpierw sprawdził z jaką mocą są kompatybilne i do czego w ogóle mogą służyć, zanim zdecydował się je założyć. Poznał tyko jeden typ magii - ognia. Dwa pozostałe były dziwne... Podrapał się po głowie i założył rękawicę, nie był pewien czy to aż tak dobry pomysł, ale czarodziej miał zostawić teren i zabezpieczony a artefakty oczyszczone, więc raczej nie powinno go to zabić. Energia rękawicy zebrała siei rozproszyła, jakby nie mogła już nic zrobić... Smok nie rozpoznawał tej energii w ogóle. Zdjął ją i przyjrzał się wszystkim przedmiotom dokładnie.
"Co to za cacuszka tak właściwie? Rozpoznaję tylko energię ognia, co do reszty, nie bardzo mam pojęcie co to w ogóle może być." - zapytał Darkninga.
"Bardzo stare artefakty. Zanieś je Uranosowi.. nie będę wam ułatwiał zadania, bo Świetlisci się zirytują, ze pomagam któremuś bóstwu" odparł Darkning.
"Nie ma sprawy, ostatnio coraz więcej polityki, dzięki za te znaleziska i powodzenia."
Kaisstrom przeniósł się do głównej świątyni, miał nadzieję znaleźć tam Uranosa. Nie znalazł go. Uranos najwyraźniej był gdzieś indziej.
"Uranosie, masz chwilkę czasu? Mam trzy artefakty, podobno stare, z czego w dwóch z nich nie jestem w stanie nawet zidentyfikować energii." - może tym razem bóg był nieco mniej zajęty.
"Pewnie... zaraz będę w świątyni... rozglądałem się trochei dopracowałem bariery... będziemy potrzebować jakichś konkretnych mocy by bronic naszych ziem..." stwierdził Uranos.
"Możemy podyskutować nad opcjami, udało mi się w międzyczasie odnaleźć Ducha Zimnego Wichru, no i nieco odbudować jego umysł." - mruknął smok w odpowiedzi.
"Porozmawiajmy z dala od świadków najlepiej... chcę móc mówić swobodnie bez patosu" mruknął Uranos.
"Nie ma sprawy, wybierz miejsce i zaraz się tam pojawię, ewentualnie możemy spotkać się na pewnej wysepce." - Kaiss przekazał lokacje wyspy chronionej bariera.
"Można i na wysepce" odparł Uranos. Po krótkiej chwili Kaiss pojawił się na wysepce razem z artefaktami i zdeaktywował barierę, nie sądził żeby Uranos miał z nią problem, ale nie było sensu sprawdzać. Uranos zjawił się od razu.
- Hmm pokaz co tam ciekawego złapałeś, a ja powiem ci co to - zapewnił bóg.
- To akurat od Darkninga, obiecał przekazać nam to co znajdzie w zamian za dostęp do domeny mroku. Oto one. - smok pokazał rękawicę, miecz i tarcze.
- Uhu... tarcza to konkretny artefakt ognia. Możemy wymienić się za coś użytecznego z Vistenesem, jeśli przyjdzie nam a na to kaprys... zawiera domenę Żaru... ale te dwa... - podniósł miecz i rękawice. - To relikty z zamierzchłych czasów. Posiadają moc piachu i lodu. Magia lodu zniknęła dawno, to z czego korzystasz to zmodyfikowana magia wiatru i wody... to jest starodawna moc, która straciła rację bytu.. a jednak tu jest. Jeśli skupię się, możliwe, że dam rade wskrzesić tę moc...
- No to by akurat było użyteczne, jakby nie patrzeć, jakaś większa niespodzianka, co do lodu, w labiryncie gdzie była zamknięta domena wyzwolenia zdaje się że było widać jej ślady. Do tego jako ze niby już nieobecna, to zdaje się nikt nie będzie zgłaszał do niej pretensji. Nie wiem co ciekawego może mieć Vistenes, domena póki co może spokojnie czekać u nas. Zaś co do obrony, to poza barierami, można pomyśleć nad permanentnym sztormem, stacjonującym w jednym miejscu, z którego można by w dowolnej chwili czerpać energię, gdyby była potrzebna do ataku. Duch zimnego wiatru tez swoje potrafi, do tego dochodzą wiatry czterech stron świata. To można by powiedzieć opcje permanentne. - zadumał się smok jednocześnie przedstawiając opcje.
- Hmm.. w takim układzie musimy zadecydować które domeny oddamy Thirel, a które zatrzymamy. Może porozmawiaj z Adelajdą gdy ja będę siedział nad tymi artefaktami? - zaproponował Uranos.
- Nie ma sprawy, zatrzymanie wszystkich związanych z tymi mocami byłoby nieco zachłanne i niewskazane? - smok uśmiechnął się szeroko. - Jeśli tak, to zaraz się z nią skontaktuje i spróbuje porozmawiać.
-Mamy moc piasku... wiec możemy jej odstąpić lód za inne domeny, ona chyba potrzebuje lodu, bo bez niego nie ma za bardzo aspektów agresywnych - powiedział Uranos. - Co wiąże się z brakiem zdolności ofensywnych i czarów zadających obrażenia.
- W takim razie sprawdzę co dokładnie Adelajda ma do zaproponowania, coś leczniczego, lub wspomagającego wzrost roślin by się przydało, zmieniłem jedna z wysp na uprawna, ale i tak może się to przydać. Jakieś inne preferencje? - zapytał bóstwo, jednocześnie kontaktując się z Adelajda.
"Witaj, jesteś bardzo zajęta? Mam chyba coś, co mogłoby cię zainteresować. Może spotkanie w jakimś neutralnym miejscu?" - zapytał wybrankę Thirel.
- Raczej nie damy rady utrzymać niczego związanego ze wzrostem i ułatwianiem upraw... może poza zapylaniem wiatropylnych roślinek - zauważył Uranos.
- Bierz to, co by do nas pasowało - polecił.
- No dobrze, postaram się. - mruknął smok czekając na odpowiedz Adelajdy.
"Dobrze... gdzie konkretnie? znów ta twierdza Darkantropii? Tam gdzie były narady?" zapytała Adelajda.
"Możemy tam, albo możesz wybrać dowolne inne miejsce, powiedzmy że mam małe znalezisko na wymianę, Thirel raczej będzie zainteresowana." - przekazał smok.
"No to niech bezie tam" powiedziała Adelajda.
Niedługo później smok już był w sali, w której wcześniej odbywały się narady, przeszedł od razu do konkretów.
"Kojarzysz moc lodu? Nie mówię o obecnej jej wersji jako modyfikacji wody i wiatru... Moc lodu, ta antyczna... jak bardzo byłabyś zainteresowana jej pozyskaniem? Nadmienię że Uranos właśnie zajmuje się jej wskrzeszaniem z jednego ze znalezisk. Myślę że się dogadamy..." - smok przymknął oczy do połowy i czekał na ofertę.
Niedługo po rozmowach z Adelajdą, Kaisstrom został odesłany do tworzenia armii, którą dałoby się łatwo przywołać do istnienia w Sercu. Permanentny sztorm nie był aż tak dobrym pomysłem, za to mogło się sprawdzić coś innego, z jednej z książek, które niedawno dostał, zaczerpnął nawet częściowo inspirację. Zaczął przyzywać trzy typy istot, Chmurniki, przez niektórych zwane Płanetnikami. Ci mieli się zajmować doraźną i bardzo szybką kontrolą pogody, czy to spuszczaniem gradu na niespodziewających się przeciwników, czy dostarczaniem piorunów i naładowanego wiatrem deszczu w konieczne miejsca. W bezpośrednim starciu nie aż tak przydatne, ale mieli być wsparciem taktycznym. Większość z nich wyglądała jak obłoki o rozmazanych konturach w kształcie starców, zakrytych bardzo długą brodą. Dalej były gromokoty, ożywione błyskawice, które w normalnych warunkach nie były większe od geparda. Mogły razić błyskawicami, ogłuszać donośnym hukiem i atakować wręcz, chociaż najlepiej działały w połączeniu z błyskawicami zsyłanymi przez Chmurniki, zasilone taką porcją energii, potrafiły się rozrosnąć nawet dwudziestokrotnie, o ile cały czas miały dostęp do świeżych piorunów. Bez nich mogły utrzymać się w tej formie przez pewien czas zanim zaczynały maleć do swoich naturalnych rozmiarów. Nie przeszkadzało im za to gdzie walczą, czy mają pod stopami stały grunt, czy jedynie powietrze. Trzecim rodzajem istot jakie przyzywał Kaisstrom, były żywiołaki wiatru powiązane z chłodnym jego aspektem, słabsze o wiele od Ducha Zimnego Wichru, ale mogące łączyć swoje ataki grupowo i wykorzystywać otaczający je grad. Ich ciała przypominały ludzkie, jakby wyciosane z kryształu, z pleców wyrastały im spore skrzydła, pozwalające na walkę również na dużych wysokościach, gdzie ze względu na panujące temperatury miały o wiele większe pole manewru. Czas o jakim mówił Darkning zaraz po zabiciu Skazy mijał dość szybko, wyglądało na to że niedługo bariera otaczająca ten świat upadnie i trzeba będzie mocno zakasać rękawy żeby wszystko co do tej pory wypracowali nie poszło w diabły.
Kaisstrom szybko zjawił się na miejscu, gdzie wezwał go telepata,wolał żeby wszystko poszło bez komplikacji, więc eliminacja ewentualnych miała wysoki priorytet. Pod ziemią znaleziono olbrzymią metalową kulę... Smok przyjrzał się kuli ze wszystkich stron ostrożnie, następnie zbadał ją pod kątem energii, zanim w ogóle ją ruszył. Kula była szczelna. Nie przepuszczała energii na zewnątrz. Po okolicy kuli smok stwierdził, ze kiedyś była ulokowana w kamiennym pokoju zamkniętym ze wszystkich stron, dopiero teraz budowniczy przebili się przezeń. Kula była idealna z każdej strony,
"Znaleźliśmy kulę, na pewno pamiątkę po czymś, ale nie mam pojęcia po czym." - przesłał do Uranosa zanim dotknął kuli, taka stara niespodzianka mogla się okazać wszystkim. Dotknął ostrożnie powierzchni pazurem. Nie zarysował jej. Kula była ciepła...
- Ktoś może mi powiedzieć co było w okolicy, zanim dokopaliście się do tej kuli? - wyglądało na pokój, ale jeśli był pokój, to prawdopodobnie był częścią jakiegoś większego kompleksu.
- Tylko zasypana ziemią komora - odparł archeolog zawołany na miejsce, gdy znaleźli komnatę.
- Co ciekawe, sama sala zdaje się być starsza niż ziemia, co świadczyłoby o tym, ze została tu teleportowana
- Dziwne, zobaczymy czy uda mi się coś z tego wyciągnąć. - przyjrzał się jeszcze raz wzorom energii, ewentualna teleportacja zapewne odbyła się nad wyraz dawno, ale może były chociaż jakieś jej ślady a jeśli nie, to może chociaz inne wskazówki. Jakakolwiek energia przeniosła ten obiekt - dawno już zniknęła. Kula świetnie izolowała zawartość od wszystkiego na zewnątrz. Idealna skrytka... albo wiezienie.
"Wybacz Kaiss, ale jestem w trakcie narady w tym momencie, powiedzmy, ze rezygnacja negatywnie odbiłaby się na naszych sprawach"
przekazał Uranos. Kaisstrom zastanowił się nad opcjami. Spróbował opleść kule mocą jak siatka i spróbować ją podnieść. Można było znaleźć bezpieczniejsze miejsce, gdzie ewentualny wypadek nie przeszkadzałby zbytnio a prace mogłyby być dalej kontynuowane. Dał radę ją unieść. Kula była ciężka, ale nie za ciężka dla smoka. Wyszukał skalistą wysepkę, z dala od wszystkiego. Nie wiedział co tam może być. Zanim zaczął jakiekolwiek prace, ustawił wokół siebie barierę energii. Następnie spróbował wlać do środka kuli odrobinę mocy wiatru. Energia odbijała się od zewnętrznej warstwy. Obiekt trzeba by otworzyć mechanicznie. Nie widząc innej alternatywy, zaczął szukać mechanizmu, który mógłby otwierać kule. W ostateczności zostawała brutalna siła, ale tego wolał uniknąć. Zaczął przeszukiwać wspomnienia demonicy, czy może ona widziała coś podobnego, skontaktował się tez z Eferą, nie wyglądała na swoje lata, ale trochę ich już miała.
"Efero, widziałaś już kiedyś coś takiego?" - podesłał jej pełen obraz kuli, miejsce jej znalezienia oraz swoja obecna pozycje. Przymierzał się do rozbicia kuli jak pies do jeża. Z nieba uderzył piorun. Efera stanęła koło Kaisstroma.
- Więzienie - mruknęła. - W środku kogoś przymknięto -
- Właśnie nie bylem pewien, zastanawiam się tylko czy je otwierać, czy to rozsądne, z wiezieniami różnie bywa. Wiesz może kto to? - Kaiss przysiadł spokojnie niedaleko kuli. Chwilowo cieszył się ze nie rozbił obiektu.
"Nie mam pojęcia" odparła Efera. "Zapytaj świetlistych" dodała. - Znaczy no.. zapytaj świetlistych - pokręciła głową.- Ja wracam spać
- Sądzisz że to ich sprawka? No dobrze, zapytam co ciekawego mają na ten temat do powodzenia, przyjemnych snów śpiochu. Chodziło ci o bogów lub wybrańców światłości, jak Diana, czy raczej trójcę? - puścił kobiecie oczko.
- Trójcę. Ble - mruknęła Efera. - Daj mi się oddalić nim ich zawołasz...
- Ostatnio jak rozmawiałem z Rezzem, życzył mi powodzenia i się ulotnił, aż tak mi się nie spieszy. Daj znać jak uznasz że jesteś wystarczająco daleko. - smok uśmiechnął się do Efery. - Widzę że nie trawisz ich za specjalnie. - poczekał aż Córka Sztormów da mu znać, zanim skontaktował się z Rezzem.
"Tak?" zapytał Rezznafen.
"Mam chyba coś, na czego temat możesz wiedzieć coś więcej, konkretnie więzienie, takie." - przesłał świetlistemu obraz kuli.
"Momencik... zaraz chyba będę mógł tam przybyć" powiedział Rezz.
Po chwili faktycznie się pojawił. Poklepał Kaisstroma po ramieniu, gdy się zjawił.
- Dobra... musiałem się upewnić, że Gwardia Wszechchaosu się wycofała. Jak na chaośników strasznie przywiązują uwagę do dekretów... - westchnął. - Nie miałem okazji przeprosić za reakcję gdy się "rozstaliśmy" trochę mnie poniosło... demianki to pozostałość ze zniszczonego wymiaru. Są jedyne w swoim rodzaju i... no jako istota z innego zniszczonego wymiaru troszkę przesadziłem - westchnął. - No nic, mam nadzieję, że mogę liczyć na przebaczenie, tymczasem pozwól, że przyjrzę się kuli.
- Było, minęło, ważne że i tak udało się odwalić robotę a do tego przywrócić Victorię do życia. Proszę, o tej kuli mówiłem, pewien ptaszek podszepnął mi że możesz coś na jej temat wiedzieć. - mruknął smok, tak naprawdę nigdy nie miał Rezzowi aż tak za złe jego reakcji, chociaż niewątpliwie nieco osłabiła Kaisstromowi pozycję w walce ze Skazą... ale Skazy już nie było, więc nie było sensu tego rozpamiętywać za bardzo w tym momencie.
- Więzienie które jest tu od dawna... zapytam Thelii... - Rezz zamilkł na chwilę. - O, idealnie. Tu jest szalony duch Zimnego Wichru - powiedział.
- Szalony powiadasz? Myślę że jeśli posiedzi w środku jeszcze dzień czy dwa, nic mu się nie stanie, a potem się dogadam z Uranosem, czy da radę go nieco uspokoić. Słyszałeś coś o tym duchu kiedyś? - zapytał z zaciekawieniem smok.
- Może powinieneś porozmawiać z Thelią lub z Drenem.. oni go zamykali - powiedział Rezz. - Moim zdaniem możesz podołać sam...
- Mogę spróbować, ale zrobię to na odosobnionej wyspie, tam przynajmniej nie narobimy szkód jeśli coś się nie uda, mógłbyś mnie skontaktować z Thelią? Myślę że jeśli będę wiedział o nim nieco więcej, łatwiej pójdzie. - odparł Kaisstrom.
- Może tu podejść - odparł Rezznafen. - Ja się zawinę za pozwoleniem - dodał.
- Byłoby najlepiej, lub ja się gdzieś przeniosę jeśli trzeba. - odparł smok. - Spokojnego dnia.
- Sądzę, że jeśli ja życzę ci tego samego to będzie to niemiarodajne - zaśmiał się Rez.
- Powodzenia - powiedział i zniknął. Thelia pojawiła się po chwili i skinęła głową.
- Kaisstromie. Potrzebujesz mojej pomocy?
- Prawdopodobnie tak, chodzi mi głównie o informacje odnośnie pewnego twojego więźnia, duch Zimnego Wichru, podobno szalony. Chciałbym spróbować go ujarzmić lub uleczyć, a jednocześnie ograniczyć zniszczenia i straty. - uśmiechnął się smok Thelai skinęła głową.
- Jesteś w stanie kontrolować jego moc, wiec strat nie będzie - powiedziała Thelia.
- Rozumiem, czyli ta część jest najłatwiejsza, wiesz czemu oszalał? Z jakiegoś powodu go zamknęliście chyba.- mruknął smok.
- Ingerencja arcydemonów go zepsuła - odparła Thelia. - Jego umysł uległ częściowemu rozpadowi -
- W takim razie spróbuję, mam nadzieję że się uda. Chcesz być przy tym? Powiem szczerze że wolałbym to zrobić sam. - rzucił smok do świetlistej.
- Też sądzę ze powinieneś się tym zająć sam. Powodzenia - powiedziała Thelia i ulotniła się.
Smok ruszył wraz z kulą na wyspę Furii, gdzie pod osłoną bariery, mógłby się spokojnie zająć sprawą. Dopiero gdy już był na miejscu, zaczął otwierać kulę brutalnymi środkami. Smoczy ogień powoli dał radę roztapiać metal i rozgrzewać go na tyle, by dało się go rozerwać, ale przydałaby się szybsza metoda. Smok wzniósł się wraz z kulą w górę, miał zamiar spuścić ją z dość wysoka, może impakt by tu nieco pomógł. Niestety taki czynnik mechaniczny był wielokrotnie słabszy niż siła smoczego ognia i nie dał prawi nic. Kula zarysowała siei rozmiażdżyła skały an które spadła. Zaczął zmieniać temperaturę z gorąca na czysty mróz, tak żeby różnica temperatur szybciej zmęczyła materiał. Wreszie na kuli pojawiło się pęknięcie. Niewielka szczelina, którą można było jakoś wykorzystać. Kaiss naładował pazury i wepchnął je w szparę, starając się rozewrzeć materiał na boki. Rozległa się seria stuknięć i materiał zaczął pękać bardziej, ale Kaisstrom musiał w to włożyć jeszcze wiele wysiłku. Kaisstrom nie przerywał rozrywania kuli, chyba musiał zacząć ćwiczyć pompki ze skałami na plecach jeśli miał się takimi materiałami zajmować. Kaisstrom pracował nad rozszerzeniem szczeliny i rozerwaniem kuli, działając na przemian szponami, ogniem i lodem. Naprzemienne działanie ogniem i lodem nie pomagało. Metal stawał się bardziej plastyczny pod wpływem ciepła, więc smok musiał ograniczyć się do działania ciepłem.
Wreszcie ze środka kuli zaczął z sykiem wydobywać się biały dym. Smok odsunął się nieco i poczekał aż dym wydostanie się na zewnątrz całkowicie, domyślał się że jest to postać ducha wichru. Dym płożył się po ziemi. Po chwili uformował się z niego podłużny kształt z jednym świetlistym punktem u szczytu. Kaiss przyjrzał się istocie.
- Witaj z powrotem, jestem Kaisstrom. - rzucił.
Istota skierowała świecący punkt w stronę smoka i zastygła w bezruchu.
- Pamiętasz cokolwiek? - zapytał. - Trochę się pozmieniało. - gdyby nie uzyskał odpowiedzi, miał zamiar odezwać się do niego w myślach. Istota powodziła punktem na prawo i lewo i znów skierowała go na Kaisstroma. Nie wyglądało to dobrze, zupełnie jakby nie mógł mówić. Smok postanowił zajrzeć duchowi do umysłu, nie wydawało się żeby miał zamiar być agresywny. Na smoka runęła lawina głosów. Coraz słabszych i wyższych, aż wreszcie niesłyszalnych. Kaisstrom postarał się częściowo odseparować usłyszane głosy i rozdzielić kakofonię na pojedyncze, ale niewiele to dało, zajrzał do umysłu wiatru. Umysł istoty był teraz zupełnie pusty.. jakby Kaiss wypuscił wszystkie myśli na zewnątrz... Tego nie było w planach, sięgnął zmysłami dookoła, niejako szukając myśli, które nieopatrznie wypuścił. Gdyby mu się nie udał, miał zamiar wrzucić do umysłu wiatru kilka nowych, niejako kształtując go nieco na nowo. Druga operacja przyniosła skutki. Istota powoli zaczęła się formować, ale nie wyglądało to an szybki proces. Nie musiał być szybki, ważne że się zaczął. Jakkolwiek to miejsce do tego akurat celu nie było aż tak dobre, podszedł do wichru i teleportował ich oboje do świątyni Uranosa. Tutaj na spokojnie powrócił do procesu odbudowywania umysłu. Możliwe że znajome miejsce i jego aura przyspieszą proces, a jeśli nie, to przynajmniej sam Uranos co jakiś czas tu zaglądał. Faktycznie miejsce przyspieszyło odnowę umysłu istoty. Zmieniała ona powoli kształt.... na smoczy. Zastanowił się nad tym efektem, nie miał zamiaru tworzyć swojej kopii ani wtłaczać w jego umysł swoje podobieństwo, a na to wskazywałoby zewnętrzne podobieństwo. O ile oczywiście duch nie miał wcześniej takiego kształtu. Wstrzymał się z pomaganiem w regeneracji i opuścił umysł istoty. Zastawiał się czy proces będzie kontynuował się bez jego ingerencji. Forma nieco zmieniła się. Dalej posiadała skrzydła, ale reszta kończyn zaczynała się zmieniać. Najwyraźniej nieco przesadził z zalążkiem do regeneracji. Miał jednak nadzieję że wszystko się ułoży, czekał na efekty. Póki co zostawił ducha pod opieką żywiołaków i wrócił na wyspy do stawiania barier. Potrwało to jeszcze całe sześć dni. Smok w tym czasie nauczył się nowych metod blokowania energii i ataków fizycznych za pomocą własnej mocy. Potrafił stworzyć nie tylko barierę wokół siebie ale i wokół dowolnego widocznego celu. To było przydatne, nie dość że mógł chronić siebie i innych, to na dodatek zawsze mógł zwrócić ataki przeciwko agresorowi zwyczajnie stawiając odpowiednią barierę. Przynajmniej w teorii. Był najwyższy czas porozmawiać z wyzwolonym duchem. Przeniósł się na wyspę świątynną w poszukiwaniu byłego więźnia.
Duch siedział koło brzegu. Wyglądał dość dziwnie. Gładka skóra nieprzypominająca papier, pierzaste skrzydła, długie, dość rachityczne kończyny, których naliczył sześć, dziwna paszcza... i jedno, świecące jasno oko. Smok przysiadł się niedaleko ducha.
- Czujesz się już nieco lepiej? - zapytał Kaiss patrząc bezpośrednio na rozmówcę. Duch podniósł się.
- Tak, panie. Znacznie - odparł.
- Jesteś wolny, nie musisz mnie nazywać Panem, jestem Kaisstrom, Uranos może być naszym Panem, ale myślę że nie zależy mu na tym aż tak bardzo. - smok uśmiechnął się ciepło do istoty. - Przepraszam jeśli w procesie regeneracji nieco cię zdeformowałem, ale nie mam w tym zbytniej wprawy. - mruknął dalej
- Nie pamiętam już jak wyglądałem - odparła istota i westchnęła. Kaiss położył łapę na jednej z kończyn ducha i poklepał lekko.
- Nie szkodzi, myślę że Uranos może pamiętać, jak znajdzie czas, to coś temu zaradzi. Póki co zdaje się przeprowadza jakieś rozmowy dyplomatyczne. Dopiero niedawno udało się wyzwolić ten świat od Skazy, ale myślę że to akurat dobrze że cię ominęło. Możliwe że niedługo znowu będziemy musieli bronić tego świata, ale póki co odpoczywaj sobie, przyda ci się odwiedzenie starych kątów. Może nawet odwiedziny w kanionie wichrów... tamtejszy kryształ może coś pamiętać. - smok dalej się ciepło uśmiechał. Istota skinęła głową.
- Nie wiem czy chcę pamiętać... uczucie pustki minie, gdy zapełnię myśli nowymi wspomnieniami - stwierdziła istota, podnosząc się. - Tymczasem jestem do twej dyspozycji Synu Nieba i Wichru.
- Co potrafisz? Obawiam się że musimy się przygotować na kolejne starcia mimo wszystko. Jeśli zupełnie nic nie pamiętasz, myślę że możemy razem poćwiczyć, lub wspólnie z magami. - powiedział smok.
- Potrafię kontrolować zimny wiatr... mrozić.. walczyć - powiedziała istota. - Leży to w mojej naturze...
- Hmm może się przydać, poćwiczymy i zobaczymy co z tego wyjdzie. - mruknął smok.
Istota podniosła się powoli i spojrzała na smoka wyczekująco.
- Przeniesiemy się na poligon, gdzie trenują magowie, tam przynajmniej są dość dobre warunki. - przeniósł obu niedaleko wąwozu.
- Pokaż mi co potrafisz, spokojnie, myślę że krzywdy mi przy tym nie zrobisz, ale sam się czegoś od ciebie nauczę i może przyspieszymy twój powrót do formy. - powiedział smok dalej się uśmiechając. Istota skinęła głową. Potem było już tylko ciekawiej. Niebo szybko pociemniało i powiało śniegiem, zaraz po tym runął grad. Z tym akurat smok był zaznajomiony, bo sam potrafił tworzyć podobne zjawiska, dopiero następny manewr ducha nieco go zaskoczył, kiedy wypuścił lodowe tornada, modyfikację zwykłych, które dodatkowo siekły lodem, a temperatura w ich okolicy dla normalnych istot była zabójcza. Na dokładkę do tornad, w stronę smoka pomknęły pioruny. Tyle że w przeciwieństwie do tych zazwyczaj stosowanych przez Kaissa, te nadleciały chmarą, nie były zbyt potężne, ale musiał się przed nimi osłonić barierą, gdyż ciężko je było skontrować. Duch głównie atakował a smok kontrował lub odbijał ataki wysyłane przez niedawnego więźnia. Obaj się uczyli, jeden wracał do formy, drugi podpatrywał nowe ataki. Za to magowie mieli niezłe widowisko. Najbardziej widowiskowe były jednak kajdany gromu, te akurat ćwiczyli na blokach skalnych, oplatali je żywymi piorunami i ciągnęli za sobą jak na linie, po drodze smażąc je i topiąc.
Nieco zmęczony treningiem smok pozostawił ducha w towarzystwie magów i żywiołaków, sam zaś skontaktował się z Terą.
"Jak tam idzie kopanie tuneli, czujesz się już jak w domu?" - zagadnął.
"Już od jakiegoś czasu, ale miałeś ważniejsze rzeczy do roboty" odparła kopaczka.
"Ważne że wszystko się całkiem nieźle na chwile obecną układa. Udało ci się odnowić kontakty towarzyskie, czy umówić jakieś spotkanie z twoimi pobratymcami?" - wspominała coś że sama poszuka swoich, ale gdyby tego nie zrobiła, mógł w tym nieco pomóc.
"Są za daleko" bąknęła Tera.
"To fakt, jest kawałek, dlatego myślę że mógłbym się zapytać, czy nie zmarszczą czoła, jeśli cię przetransportuje, lub któregoś z pozostałych tutaj. Co ty na to?" - zapytał, Amber wcześniej wspominała o czymś takim, więc raczej nie wycofała propozycji, ale co dalej miał zrobić smok, zależało od kopaczki.
"Mmmmhm" bąknęła Tera. Chyba była nieco nieśmiała.
"Nie stresuj się, zaraz się zajmę załatwianiem wszystkiego." - w myślach które przesyłał dało się wyczuć nutkę otuchy.
"Amber, mam nadzieje ze nie przeszkadzam. Thera, kopaczka, która mieszka na moich terenach skończyła z siecią tuneli, masz coś przeciwko zaaranżowaniu spotkania? Mogę ją przenieść do ciebie, lub twojego tutaj, ewentualnie w jakieś neutralne miejsce" - przekazał wilkołaczycy.
"Skontaktuję się z moim kopaczem i dowiem się jak będzie mu pasowało" powiedziała krótko.
"Nie ma sprawy, powiem Therze co i jak." - odparł smok.
"Skontaktowałem się z Amber, na której terenach jest jeden z kopaczy, skontaktuje się z nim i da mi znać jak będzie pasować, u nas, u niej, czy gdzies na neutralnym terenie, ale zdaje się że niedługo będziesz miała możliwość spotkać kogoś ze swoich." przekazał kopaczce.
"M...może lepiej jeśli ja go ugoszczę?" zapytała Tera.
"Postaram się go przekonać żeby tak właśnie było." - wyglądało na to że to będzie bardzo ciekawe spotkanie.
"Dobra" bąknęła Tera
"Hmm to znowu ja, Kaisstrom, Thera ma małą prośbę, jeśli byłoby to możliwe, chciałaby go ugościć u siebie, mam nadzieję że nie będziesz miała ty ani kopacz nic przeciwko." przekazał smok.
"Mój kopacz stwierdził, że chętnie ją odwiedzi, także jeśli możesz mu załatwić wygodny transport to proszę bardzo" powiedziała.
"Jeśli teleportacja mu nie przeszkadza i mogę się pojawić na Miglasi, to chętnie sam go nawet przeniosę." - odparł smok.
"Umożliwię ci bezpieczną teleportację także proszę bardzo. Uprzedzam na przyszłość, że teleportacja bez mojej wiedzy może się skończyć tragicznie, a wolę nie mieć wybrańca Uranosa na sumieniu z tak błahego powodu" powiedziała.
"Dlatego najpierw zapytałem, myślę że dostanie się na Archipelag jak skończymy zabezpieczanie będzie tak samo utrudniona. Już się przenoszę do Ciebie." - odparł Kaisstrom.
Po chwili pojawił się na kontynencie. Obierając jako punkt orientacyjny Amber, ciężko było pomylić to skupisko mocy.
- No dobrze, gdzie jest ten młodzian, który ma niedługo randkę? - rzucił ze śmiechem w głosie. Amber otworzyła portal z którego wyłonił się kopacz w ciemnych okularach na pysku. Kaisstrom mógł teleportować go do Thery.
- Witam, przeniesiemy się w dwóch skokach, najpierw na archipelag, potem do niej. To będzie interesujące. - mruknął i zniknął wraz z kopaczem, pojawiając się na archipelagu.
"Thera, masz gościa, gdzie go zaprowadzić? Przeniosę go tam po prostu." -zapytał.
"No do mnie" bąknęła Thera. Chwilę później już był u kopaczki wraz z drugim futrzakiem.
- Proszę poznajcie się, ja nie będę przeszkadzał, gdybyście czegoś potrzebowali, dajcie znać. - smok skłonił się lekko.
- Jasne - odbąknęły kopacze. Smok uśmiechnął się i zniknął, trzeba było sprawdzić jak stoi konstrukcja wież nawigacyjnych i barier. Wieże już były prawie gotowe, ale na bariery trzeba było jeszcze paru dni. Nie były to proste rzeczy do postawienia. Miał zamiar poświęcić się pomaganiu w stawianiu barier, ale miał jeszcze jedną rzecz do zrobienia, jakby nie patrzeć, na archipelagu było miejsce, które było zabezpieczane przez siły wszechchaosu.
"Darkning, udało wam się znaleźć coś ciekawego na wyspie, czy jedynie część waszej domeny?" - zapytał czarnoksiężnika.
"Część naszej domeny i pare artefaktów, które zostawiliśmy na miejscu. Zejdziesz na dół to będziesz mógł je zgarnąć" odparł Darkning.
"Chodziło mi o te pozostałe rzeczy, skoro już można tam spokojnie schodzić, to się tam zaraz pojawię." - smok przeniósł się do wieży Filos, której wcześniej nie dane mu było zwiedzić. Wejscie było znacznie większe i smok teraz faktycznie mógłby przez nie przejść. W środku było sporo jaśniej... ale i tak nie widać było dna wieży. Kaiss zmienił się w wiatr i sfrunął w dół. Znalazł się w... mieści ulokowanym za barierą pod morzem. Rozejrzał się dookoła, tego akurat nie spodziewał się zobaczyć. Przybrał formę człowieka.
"Zdaje się że jestem, to wasze miasto?" - zapytał zaciekawiony, nie miał pojęcia co to za miejsce tak właściwie.
"Kiedyś owszem" odparł Darkning. Miasto było dość rozległe, ale wyglądało jakby zatrzymało się w czasie.
"Rozumiem, zbiorę to co zostawiliście i wracam do swojej roboty w takim razie, ale ciekawe to miejsce muszę przyznać." - odparł smok i zaczął poszukiwać zmysłami artefaktów. Leżały tu i tam... parę dziwnych obiektów. Miecz, tarcza i rękawica. Zebrał wszystkie razem, najpierw sprawdził z jaką mocą są kompatybilne i do czego w ogóle mogą służyć, zanim zdecydował się je założyć. Poznał tyko jeden typ magii - ognia. Dwa pozostałe były dziwne... Podrapał się po głowie i założył rękawicę, nie był pewien czy to aż tak dobry pomysł, ale czarodziej miał zostawić teren i zabezpieczony a artefakty oczyszczone, więc raczej nie powinno go to zabić. Energia rękawicy zebrała siei rozproszyła, jakby nie mogła już nic zrobić... Smok nie rozpoznawał tej energii w ogóle. Zdjął ją i przyjrzał się wszystkim przedmiotom dokładnie.
"Co to za cacuszka tak właściwie? Rozpoznaję tylko energię ognia, co do reszty, nie bardzo mam pojęcie co to w ogóle może być." - zapytał Darkninga.
"Bardzo stare artefakty. Zanieś je Uranosowi.. nie będę wam ułatwiał zadania, bo Świetlisci się zirytują, ze pomagam któremuś bóstwu" odparł Darkning.
"Nie ma sprawy, ostatnio coraz więcej polityki, dzięki za te znaleziska i powodzenia."
Kaisstrom przeniósł się do głównej świątyni, miał nadzieję znaleźć tam Uranosa. Nie znalazł go. Uranos najwyraźniej był gdzieś indziej.
"Uranosie, masz chwilkę czasu? Mam trzy artefakty, podobno stare, z czego w dwóch z nich nie jestem w stanie nawet zidentyfikować energii." - może tym razem bóg był nieco mniej zajęty.
"Pewnie... zaraz będę w świątyni... rozglądałem się trochei dopracowałem bariery... będziemy potrzebować jakichś konkretnych mocy by bronic naszych ziem..." stwierdził Uranos.
"Możemy podyskutować nad opcjami, udało mi się w międzyczasie odnaleźć Ducha Zimnego Wichru, no i nieco odbudować jego umysł." - mruknął smok w odpowiedzi.
"Porozmawiajmy z dala od świadków najlepiej... chcę móc mówić swobodnie bez patosu" mruknął Uranos.
"Nie ma sprawy, wybierz miejsce i zaraz się tam pojawię, ewentualnie możemy spotkać się na pewnej wysepce." - Kaiss przekazał lokacje wyspy chronionej bariera.
"Można i na wysepce" odparł Uranos. Po krótkiej chwili Kaiss pojawił się na wysepce razem z artefaktami i zdeaktywował barierę, nie sądził żeby Uranos miał z nią problem, ale nie było sensu sprawdzać. Uranos zjawił się od razu.
- Hmm pokaz co tam ciekawego złapałeś, a ja powiem ci co to - zapewnił bóg.
- To akurat od Darkninga, obiecał przekazać nam to co znajdzie w zamian za dostęp do domeny mroku. Oto one. - smok pokazał rękawicę, miecz i tarcze.
- Uhu... tarcza to konkretny artefakt ognia. Możemy wymienić się za coś użytecznego z Vistenesem, jeśli przyjdzie nam a na to kaprys... zawiera domenę Żaru... ale te dwa... - podniósł miecz i rękawice. - To relikty z zamierzchłych czasów. Posiadają moc piachu i lodu. Magia lodu zniknęła dawno, to z czego korzystasz to zmodyfikowana magia wiatru i wody... to jest starodawna moc, która straciła rację bytu.. a jednak tu jest. Jeśli skupię się, możliwe, że dam rade wskrzesić tę moc...
- No to by akurat było użyteczne, jakby nie patrzeć, jakaś większa niespodzianka, co do lodu, w labiryncie gdzie była zamknięta domena wyzwolenia zdaje się że było widać jej ślady. Do tego jako ze niby już nieobecna, to zdaje się nikt nie będzie zgłaszał do niej pretensji. Nie wiem co ciekawego może mieć Vistenes, domena póki co może spokojnie czekać u nas. Zaś co do obrony, to poza barierami, można pomyśleć nad permanentnym sztormem, stacjonującym w jednym miejscu, z którego można by w dowolnej chwili czerpać energię, gdyby była potrzebna do ataku. Duch zimnego wiatru tez swoje potrafi, do tego dochodzą wiatry czterech stron świata. To można by powiedzieć opcje permanentne. - zadumał się smok jednocześnie przedstawiając opcje.
- Hmm.. w takim układzie musimy zadecydować które domeny oddamy Thirel, a które zatrzymamy. Może porozmawiaj z Adelajdą gdy ja będę siedział nad tymi artefaktami? - zaproponował Uranos.
- Nie ma sprawy, zatrzymanie wszystkich związanych z tymi mocami byłoby nieco zachłanne i niewskazane? - smok uśmiechnął się szeroko. - Jeśli tak, to zaraz się z nią skontaktuje i spróbuje porozmawiać.
-Mamy moc piasku... wiec możemy jej odstąpić lód za inne domeny, ona chyba potrzebuje lodu, bo bez niego nie ma za bardzo aspektów agresywnych - powiedział Uranos. - Co wiąże się z brakiem zdolności ofensywnych i czarów zadających obrażenia.
- W takim razie sprawdzę co dokładnie Adelajda ma do zaproponowania, coś leczniczego, lub wspomagającego wzrost roślin by się przydało, zmieniłem jedna z wysp na uprawna, ale i tak może się to przydać. Jakieś inne preferencje? - zapytał bóstwo, jednocześnie kontaktując się z Adelajda.
"Witaj, jesteś bardzo zajęta? Mam chyba coś, co mogłoby cię zainteresować. Może spotkanie w jakimś neutralnym miejscu?" - zapytał wybrankę Thirel.
- Raczej nie damy rady utrzymać niczego związanego ze wzrostem i ułatwianiem upraw... może poza zapylaniem wiatropylnych roślinek - zauważył Uranos.
- Bierz to, co by do nas pasowało - polecił.
- No dobrze, postaram się. - mruknął smok czekając na odpowiedz Adelajdy.
"Dobrze... gdzie konkretnie? znów ta twierdza Darkantropii? Tam gdzie były narady?" zapytała Adelajda.
"Możemy tam, albo możesz wybrać dowolne inne miejsce, powiedzmy że mam małe znalezisko na wymianę, Thirel raczej będzie zainteresowana." - przekazał smok.
"No to niech bezie tam" powiedziała Adelajda.
Niedługo później smok już był w sali, w której wcześniej odbywały się narady, przeszedł od razu do konkretów.
"Kojarzysz moc lodu? Nie mówię o obecnej jej wersji jako modyfikacji wody i wiatru... Moc lodu, ta antyczna... jak bardzo byłabyś zainteresowana jej pozyskaniem? Nadmienię że Uranos właśnie zajmuje się jej wskrzeszaniem z jednego ze znalezisk. Myślę że się dogadamy..." - smok przymknął oczy do połowy i czekał na ofertę.
Niedługo po rozmowach z Adelajdą, Kaisstrom został odesłany do tworzenia armii, którą dałoby się łatwo przywołać do istnienia w Sercu. Permanentny sztorm nie był aż tak dobrym pomysłem, za to mogło się sprawdzić coś innego, z jednej z książek, które niedawno dostał, zaczerpnął nawet częściowo inspirację. Zaczął przyzywać trzy typy istot, Chmurniki, przez niektórych zwane Płanetnikami. Ci mieli się zajmować doraźną i bardzo szybką kontrolą pogody, czy to spuszczaniem gradu na niespodziewających się przeciwników, czy dostarczaniem piorunów i naładowanego wiatrem deszczu w konieczne miejsca. W bezpośrednim starciu nie aż tak przydatne, ale mieli być wsparciem taktycznym. Większość z nich wyglądała jak obłoki o rozmazanych konturach w kształcie starców, zakrytych bardzo długą brodą. Dalej były gromokoty, ożywione błyskawice, które w normalnych warunkach nie były większe od geparda. Mogły razić błyskawicami, ogłuszać donośnym hukiem i atakować wręcz, chociaż najlepiej działały w połączeniu z błyskawicami zsyłanymi przez Chmurniki, zasilone taką porcją energii, potrafiły się rozrosnąć nawet dwudziestokrotnie, o ile cały czas miały dostęp do świeżych piorunów. Bez nich mogły utrzymać się w tej formie przez pewien czas zanim zaczynały maleć do swoich naturalnych rozmiarów. Nie przeszkadzało im za to gdzie walczą, czy mają pod stopami stały grunt, czy jedynie powietrze. Trzecim rodzajem istot jakie przyzywał Kaisstrom, były żywiołaki wiatru powiązane z chłodnym jego aspektem, słabsze o wiele od Ducha Zimnego Wichru, ale mogące łączyć swoje ataki grupowo i wykorzystywać otaczający je grad. Ich ciała przypominały ludzkie, jakby wyciosane z kryształu, z pleców wyrastały im spore skrzydła, pozwalające na walkę również na dużych wysokościach, gdzie ze względu na panujące temperatury miały o wiele większe pole manewru. Czas o jakim mówił Darkning zaraz po zabiciu Skazy mijał dość szybko, wyglądało na to że niedługo bariera otaczająca ten świat upadnie i trzeba będzie mocno zakasać rękawy żeby wszystko co do tej pory wypracowali nie poszło w diabły.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Amber
Wilkołaczyca ruszyła za boginią. W sumie szczęśliwa była, że już nie musi wypoczywać. Gdyby światu nic nie groziło nie miałaby nic przeciwko lenistwu, ale jako wilkołak miała bardzo silne poczucie obowiązku i odpowiedzialności... Zakończenie tygodniowego odpoczynku przywitała niemalże z radością.
- Jest ciekawa sprawa - powiedziała Azariel, gdy były same.
- Dusza Aarona nie chce opuścić moje domeny, zgaduj czego się domaga...
- Dusza Aarona? - zdziwiła się Amber. Fakt, zabiła go, ale wbrew pierwotnym planom całkowicie uczciwie... Poza tym w owym czasie był silniejszy od niej... A to, że był również głupszy to już nie było zmartwienie Amber... - Zemsty? - spytała unosząc brew.
- Ta... zastanawiam się jak wykorzystać ten fakt na naszą korzyść - powiedziała bogini.
- Aaron był ode mnie silniejszy, miał więcej mocy, poza tym z radością przystał na pojedynek. Nienawidził mnie być może nawet bardziej niż ja jego - mruknęła Amber. - Pragnienie zemsty tutaj jest nieadekwatne, bo jedyną istotą, która doprowadziła do jego upadku był on sam - dodała namyślając się nad tym zagadnieniem.
- Otóż to - mruknęła Azariel.
- Mogę go jednorazowo wykorzystać do walki z czymkolwiek, jeśli omamię go jakimiś iluzjami...
Amber myślała intensywnie.
- Aaron w sumie doprowadził swoimi działaniami do wielu szkód. Wolałabym żeby nie wymknął się w żaden sposób spod kontroli - mruknęła. Westchnęła. - Mam wrażenie jakby był marionetką w czyichś rękach - wzruszyła ramionami. - Jeśli nie wymknie się z iluzji może się przydać. Gdyby miał się obrócić przeciw nam... Wolę wtedy spróbować innego rozwiązania - namyślając się potarła palcem mostek nosa. - Może jestem nadmiernie ostrożna, ale chcę ograniczać straty - dodała.
- Czyli sądzisz, że lepiej go wyeliminować? - zapytała bogini.
- Jeszcze tego nie wiem - mruknęła. - Zależy w jakiej będziemy sytuacji. Z jednej strony może okazać się przydatny, z drugiej niebezpieczny. Na pewno nie warto go używać w chwili, gdybyśmy znaleźli się w sytuacji podbramkowej... Zbyt duże ryzyko - mruknęła. - Chyba... Chyba, że udałoby się przekierować jego chęć zemsty - Amber wciąż myślała. - Aaron był jedynym wybrańcem, o którym wiem, że poddał się wpływowi Skazy. Wszystkie jego sługi natychmiast po jego śmierci zostały przejęte przez Skazę. Był zbyt dumny by poddać się temu tak ot - powiedziała.
- Hm... coś pomyślę. Dobrze więc, czy masz do mnie jakaś sprawę? - zapytała. Widać miał coś jeszcze do powiedzenia, ale nie było to specjalnie ważne.
Amber przez chwilę jeszcze zastanawiała się co prócz śmierci brata Aarona mogło doprowadzić do tego, że poddał się wpływom Skazy. Sama Amber straciła przecież wszystkich bliskich... I ani przez chwilę nie myślała o tym by się poddać. Mogła bywać zmęczona walką, ale Skazie nie zamierzała nigdy odpuszczać. Podejrzewała, że Aaron został jakoś zmanipulowany.
Spojrzała na boginię.
- Chwilowo jedyne co bym chciała zrobić to wrócić do normalnej pracy... Może uda się zminimalizować straty związane z przenikaniem obcych istot do tego świata. A na pewno wypadałoby dopaść Podróżnika - powiedziała. - Wspominałaś, że Darkning kiedyś na niego polował. Może ma jakieś przydatne informacje, które pozwoliłyby go wytropić i dopaść - dodała.
- Musimy najpierw zająć się sprawdzaniem, czy na kontynentach nie ma jakichś niedoskonałości, które mogłyby zostać wykorzystane przez naszych nowych... sąsiadów - mruknęła Azariel.
- Niedoskonałości? - spytała. Nie była pewna o co chodzi. Kaszlnęła w pewnej chwili nieco zawstydzona. Miała pewne skojarzenie... - Ehm... Ronach ma obniżony poziom gruntu o parę metrów - bąknęła patrząc gdzieś w bok zmieszana.
- Nieistotne... - Azariel machnęła ręką.
- Chodzi o obronę raczej... to że jest niżej... a właśnie, czemu jest niżej? - zapytała.
Amber spiekła raka - Podczas odbijania kontynentu z łap Skazy użyłam żarłocznej energii... Ładunku, który pożarł wszystko włącznie z kilkoma metrami gruntu - bąknęła.
Azariel uśmiechnęła się szeroko.
- Bywa - powiedziała.
Amber kaszlnęła w pięść - No przynajmniej było to najszybsze odbijanie kontynentu jakie widziałam - bąknęła. Wciąż z tym samym rumieńcem na twarzy. Jakoś bardzo głupio jej było, że tak dopuściła do tego. - Wtedy się dowiedziałam, że żarłoczna energia zwyczajnie w świecie pożera wszystko na co napotka - dodała.
Azariel uśmiechała się szeroko, patrząc na Amber.
- Zrobiłaś co było konieczne by działać efektywnie. Jak dla mnie to się świetnie spisałaś. Pogadałabym z Aramonem o regeneracji, ale jeśli już są tam osady to... - machnęła ręką.
- No są. I lasy... W sumie traktuję to jak porządną nauczkę na przyszłość... Postaram się więcej nie stosować ataków, których działania nie poznałam na tyle by być pewną, że są bezpieczne dla moich sojuszników - mruknęła.
- No tam chyba nie było żadnych sojuszników. Kilka ton kamieni i ziemia to nie sojusznicy - zauważyła Azariel.
- Taa... Tylko, że wcześniej używałam tego samego ataku podczas zbrojnego starcia z siłami Skazy... W miejscu gdzie byli też nasi żołnierze... - bąknęła. - Byłam błędnie przekonana, że nic im nie grozi. A zwyczajnie w świecie miałam szczęście, że nie znaleźli się w zasięgu tej energii - bąknęła.
Azariel pokręciła głową.
- Naładowałaś ich negatywną energią przed walką? - zapytała.
- Zawsze wszyscy idący do boju ładowani byli przeze mnie energią. Dlatego każdy, kto zginął w walce wracał jako Revenant - powiedziała. - Bez wyjątków.
- I byli nie do zdarcia dla energii - dodała Azariel
- Hmm? Aleks twierdził, że żarłoczna energia pożera wszystko co jest mniej energetyczne od niej - bąknęła. - W tym mogła pożreć nasze wojska - powiedziała.
- Teoretycznie tak, ale żarłoczna energia właściwie stworzona nie będzie próbowała pożerać istot naładowanych negatywną energią, postrzegając je jako cześć siebie - zauważyła Azariel.
- Hmm... Ale to w takim razie musiałabym wiedzieć czy tworzę ją właściwie - powiedziała. Nie była magiem.
- No to możemy nad tym na razie popracować.. - powiedziała Azariel.
- Dobrze. To jest potężny atak... A nie chciałabym by ucierpiał ktoś kto staje do walki po mojej stronie - bąknęła.
- No to udajmy się gdzieś na jakaś małą wysepkę na oceanie - zaproponowała Azariel.
Amber się chwilę namyślała - Znam taką. Niezamieszkała zupełnie - powiedziała stawiając portal.
Azariel skinęła głową i zniknęła.
"No to chodź" poleciła.
Wilkołaczyca przeszła przez swój portal by wyjść na wspomnianej wysepce.
Azariel stała już na niej.
- Dobra zademonstruj - poleciła.
Amber wytworzyła ładunek głodnej energii. Standardowy, taki jakiego używała najczęściej.
Azariel przyglądała się przez chwilę.
- Wygląda na to, że jest wszystko w porządku.
- Czyli to nie stanowi zagrożenia dla moich sojuszników? - dopytała. - Bo ładunek użyty na Ronach był wielokrotnie większy - mruknęła.
- Tak długo jak energia postrzega ich jako część siebie to nie jest dla nich zagrożenie - odparła Azariel.
- Jeśli twoja armia jest naładowana energią negatywną to żarłoczna energia jej nie ruszy.
Amber skinęła głową. Odetchnęła z ulgą. - Lubiłam stosować ten atak. Zawsze niskim kosztem siał spustoszenie wśród istot Skazy - mruknęła. Uśmiechnęła się do swojego wspomnienia. Przypomniała sobie taniec jaki razem z Aleksem urządzili sobie kosztem kilku stworów Skazy z wielotysięcznej armii jaką przysłał Skaza pod mury Azylu.
Azariel uśmiechnęła się.
- Dobrze więc teraz już wiesz jak chronić swoich przed tą energią... - powiedziała.
Amber rozproszyła energię. Skinęła głową. Zamyśliła się.
- Czy jest coś co chcesz bym teraz zrobiła? - spytała wprost. Była wilkołakiem, więc nie owijała w bawełnę.
- Tak. poszukaj innych metod na zabezpieczenie terenu - powiedziała Azariel.
- Mam szukać zabezpieczenia przed energią czy przed istotami, które mogą jakiś obszar zająć? - spytała.
- Teleportacją, lub bezpośrednim wtargnięciem na razie - odparła Azariel.
- Może dałoby się ustawić jakiś rodzaj niskoenergetycznej bariery, który zniekształcał by nieautoryzowane teleportacje? Osoby upoważnione wiedziałyby jak się do nich dostroić by teleportacja była bezpieczna, osoby nieupoważnione, albo by zrobiły sobie krzywdę, albo nas zaalarmowały, naruszając pole energetyczne - rzuciła. - Mielibyśmy wtedy czas na reakcję i usunięcie istot które wtargnęły - Amber myślała na głos. Nie wiedziała na ile coś takiego może być możliwe, ale wydało jej się to najprostsze.
- Interesujący pomysł. Popracuj nad tym, ja będę się skupiać nad barierą która uniemożliwiłaby manipulację - powiedziała Azariel.
- To będą nasze cele na nadchodzące dni, lub godziny, zależy jak sprawnie pójdzie. Gdy uporasz się z tym to pomyśl nad innymi metodami ochrony. Jeśli nie będziesz mieć pomysłów to powróć do mnie. Musimy być gotowe - dodała poważnie.
Amber skinęła głową. Traktowała to bardzo poważnie. - Porozmawiam z Aleksem. Zobaczymy czy uda nam się to zorganizować i w razie czego jak tego dokonać - powiedziała otwierając sobie portal. Już nawiązała łączność z Aleksem. "Mam pewien pomysł na to jak chronić nasze lądy przed teleportacjami. Potrzebuję jednak twojej wiedzy i pomysłowości" rzuciła do chłopaka.
- No to bierzemy się do pracy - powiedziała Azariel i zniknęła.
"Zawsze gotów" odparł Aleks. "Gdzie się spotykamy?"
"Chwycę coś na ząb i spotkajmy się w moim leżu. Tam będzie mi się lepiej myślało" mruknęła. Przeszła przez portal do spiżarni skąd zgarnęła pierwsze co jej wpadło w łapy i było jadalne. Potem przeniosła się do swojego leża.
Aleks właśnie wchodził po schodach ze swojej siedziby. - Dobra - powiedział.
- Od czego zaczynamy? - zapytał.
Amber właśnie pożerała to co porwała ze spiżarni dlatego dialog podjęła spektropatycznie. "Jak sądzisz, jakie szanse są na realizację czegoś takiego..." zaczęła po czym opisała chłopakowi swój pomysł tak samo jak przy bogini Azariel. Na koniec dorzuciła "Czy jest możliwość postawienia takiej bariery? Może należałoby rozstawić jakieś obiekty na wybrzeżach by bariera rozpościerała się między nimi..." dorzuciła na koniec.
- Na początek potrzebujemy przekaźników, które umożliwiłyby rozszerzenie bariery... obiekty lub istoty. Trzeba je właściwie zakląć, potem musimy je dostosować do charakteru bariery - powiedział Aleks.
- Dwa-trzy dni roboty jak na moje oko, jeśli się zabierzemy za to natychmiast.
- Czy przekaźnikami muszą być przedmioty o jakichś konkretnych właściwościach czy może być cokolwiek? - spytała. - Bo moglibyśmy wykorzystać naturalne elementy ukształtowania terenu jeśli nie ma konkretnych zaleceń - powiedziała. Przełknęła już ostatnie resztki zwiniętego jedzenia i teraz oblizywała palce.
- Możemy spróbować wyrzeźbić odpowiednie punkty ,ale sądzę, że właściwie umagiczniony metal byłby lepszy. kamienne struktury można łatwo zniszczyć, a metal można zakopać, lub ukryć w fortecach - powiedział Aleks.
- W sumie... No dobra, to bierzmy się do roboty - powiedziała.
Aleks skinął głową. - Możemy się w sumie przenieść gdzieś na wybrzeże - powiedział.
- Otwieraj portal. Zobaczymy wszystko już w terenie - powiedziała.
Aleks otworzył portal na wybrzeże i poczekała aż Amber przejdzie przezeń.
- No to zacznijmy od próby stworzenia stabilnej bariery - powiedział. - Najpierw musimy spróbować osiągnąć zamierzony efekt...
Amber skinęła głową. - Jak musiałaby być skonstruowana bariera by zniekształcała teleportację osób które nie wiedzą że bariera tam jest? - spytała. Wiedziała co chce osiągnąć. Aleks za to miał większe predyspozycje do tego by móc powiedzieć jak to osiągnąć. W końcu to on ją uczył stawiania portali.
- Hmm.. na początek musimy prześledzić metody transportu energii w różnych typach teleportacji - powiedział chłopak.
Amber razem z Aleksem analizowała i dawała pomysły na rozwiązania. Urządziła sobie z nim burzę mózgów. Zjadła wcześniej, więc nie burczało jej w brzuchu i mogła się skoncentrować na tym.
Po trzech dniach roboty dali radę opracować metodę na ochronę przed niepożądanymi teleportacjami i zaklęciami dalekiego dystansu.
- No, to powinno działać, nie? - rzuciła Amber. Na tyle na ile to rozumiała wnioskowała, że przynajmniej do pewnego stopnia powinno to być skuteczne.
- Aaaano - odparł Aleks.
- Wezmę się za przygotowania - powiedział.
- Trzeba to jak najszybciej zastosować.
- Dobra. Ja się zorientuję czy czegoś jeszcze nie ma do zrobienia... Może uda mi się od Darkninga wyciągnąć jakieś informacje o Podróżniku - poskrobała się po głowie.
- Mhm - odparł Aleks, otwierając portal. - Ja bee zajęty wdrażaniem bariery przez następny dzień co najmniej, jeśli by miało potrwać dłużej to dam znać.
- Dobra. Powodzenia. Jakbyś potrzebował pomocy to też daj znać - Amber nawiązała łączność z boginią. "Aleks zajął się wdrażaniem tego co już zdołaliśmy wymyślić. Teoretycznie powinno mu to zająć jeden dzień" przekazała. "Miasta na pozostałych kontynentach, zostały założone w strategicznych punktach... Ale czasu na budowanie dodatkowych strażnic może nie być" dodała.
"Możemy dorzucić do ekip budowlanych kolejne istoty wymyślone przez Aleksa..." powiedziała Azariel.
"W sumie... Strażnice należałoby ustawić w miejscach gdzie mogą śledzić wydarzenia na dużym obszarze. Na Milgasii już mamy trochę strażnic i mury, ale Ronach i Anaya nie są tak obwarowane. Bariera chronić będzie nasze lądy, ale istoty z innych światów mogą pojawić się w innych miejscach i chcieć dostać się do nas tradycyjnie" Amber myślała 'głośno'.
"Konwencjonalne metody pozostawiam tobie i wiernym. Pracuje nad innym typem Bariery. Będę musiała ich trochę ponakładać na każdy kontynent" Azariel westchnęła.
"Dowiem się może jak się dogadać z tymi istotami Aleksa" bąknęła. "Wierci mnie w nosie, gdy jestem w ich pobliżu" wymsknęło jej się.
Azariel odpowiedziała śmiechem.
"O, a to czemu?" zapytała.
"Nie wiem, trochę jakby za dużo było kurzu w ich pobliżu?" zastanowiła się.
"Teraz poruszają się szybciej" powiedziała Azariel.
"Wiec się nie kurzą.
"No dobrze, muszę i tak przeszkodzić Aleksowi i dowiedzieć się kto zajmuje się organizacją budowy... Poza nim" bąknęła.
"Rób co uznasz za konieczne" powiedziała bogini.
"Biorę się do pracy" rzuciła po czym spektropatycznie tknęła Aleksa. "Potrzebuje te twoje istotki do postawienia strażnic na Anayi i Ronach. Poza tym gdzie się załatwia sprawy z budową?" oznajmiła.
"Skocz do dolnej partii Kwatery. Tam są moi budowniczy" odparł Aleks.
"No tak, ale oni sami zbudują strażnice w miejscach które im wskażę?" spytała.
"Owszem, uzgodnią z tobą co i jak i przystąpią do pracy" odparł Aleks.
"Dobra, dzięki" rzuciła i przeniosła się we wskazane przez Aleksa miejsce. Wcześniej jednak zgarnęła mapy obu kontynentów. Znała te lądy więc dzięki mapom mogła wskazać miejsca gdzie chciała by były strażnice.
Na dole siedziały istoty stworzone przez Aleksa. Spojrzały na Amber ciekawie, gdy się pojawiła.
- Będziecie mi potrzebni. Musimy obwarować dwa kontynenty: Anayę i Ronach - zaczęła, rozkładając mapy.
Istoty podniosły się. nie były już takie przygarbione. Przypominały trochę mroczniaki, a teraz zaczęły się szczerzyć.
Jeden wysunął się naprzód.
- Wyzwanie... lubimy wyzwania. Co trzeba zrobić? Mamy materiały, czy musimy je wydobyć? - zapytał.
- Niestety obawiam się, że trzeba wydobyć. Nie znam się w ogóle na budownictwie, więc nie wiem nawet jakich materiałów i w jakich ilościach potrzebujecie - powiedziała.
- Potrzebujemy więc złóż... nie mamy map geologicznych, musiałabyś nam takowe załatwić. Weźmiemy się do pracy bezzwłocznie gdy tylko będziemy wiedzieć na czym stoimy.
Amber przez chwilę się namyślała. "Aleks, ktoś robił jakieś... mapy geologiczne na Anayi i Ronach?" spytała.
"Hmm... nie, ale możesz do tego zatrudnić któreś ze swoich alternatywnych podopiecznych... wiesz tych uchodźców, których zgarnęłaś razem z Czarnopiórami" odparł wilkołak.
"Oni się znają na robieniu takich map? Bo domyślam się, że to nie są takie zwykłe mapy" westchnęła.
"Nie, muszą wykrywać zmiany w podłożu. Można im dać próbki skał z rezerw i niech sobie porównają do tego co jest w ziemi" odparł Aleks.
"Ta dwójka z dobrze rozwinięta telepatią i innymi talentami mentalnymi by się nadała do tego celu"
"Dobra, a te próbki skał to gdzie znajdę?" spytała.
"Ratusz Azylu" odparł Aleks.
"Dzięki" rzuciła. Znów zwróciła się do istot. - Załatwię wpierw wam mapy geologiczne. Trochę to potrwa, bo trzeba je wpierw stworzyć. Już mam trop od czego zacząć - mruknęła otwierając sobie portal do Ratusza w Azylu.
Istoty skinęły głowami.
W ratuszu szybko pokierowano Amber do właściwego miejsca. Trochę tych skał było, lepiej było dostarczyć istoty tu, niż skały do nich...
Amber namierzyła więc te istoty. Naiwnie miała nadzieję, że próbka skał będzie w postaci łatwej do transportu... Rzeczywistość zweryfikowała jej wyobrażenia.
Siedziały w Kwaterze. Jakiś urzędnik podszedł do Amber.
- Aleks poinformował mnie, że potrzebne są tylko małe fragmenty skał. Jeśli zechcesz poczekać to odłupiemy ich trochę od całości...
- No byłoby miło - powiedziała. - Potrzebne są niewielkie próbki mające pomóc w stworzeniu mapy geologicznej - powiedziała.
- Yym... tak - bąknął mężczyzna idąc do niewielkiego pokoiku. wyszedł zeń w ubraniu roboczym z magicznym dłutem. Po paru minutach Amber miała woreczek kamyków różnego koloru.
Amber uśmiechnęła się do niego wesoło. - Dziękuję - powiedziała. Otworzyła sobie portal gotowa 'dopaść' istoty, które udało jej się już na szczęście namierzyć.
Siedziały w jedne z sal wśród gór książek. Czytały bezustannie i była to jedyna czynność poza jedzeniem która zajmowała je od czasu przybycia do Azylu... i transportu do Kwatery.
- Mam do was prośbę - odezwała się do nich Amber.
Istoty spojrzały na nią. Ciekawość w ich oczach wydawała się wręcz próbować wedrzeć do wnętrza Amber i wyciągnąć z niej to co ma do powiedzenia.
- Potrzebuję mapy geologicznej dwóch kontynentów: Anayi i Ronach. Mam próbki skał ze sobą. Potrzebne jest to po to by móc pozyskać materiały do budowy strażnic i fortec na tych kontynentach - powiedziała.
- Wrzuć nas na miejsce - powiedziały jednocześnie obie istoty.
- Zakładam, że obaj chcecie znaleźć się razem na jednym kontynencie? - spytała. - No i jakich narzędzi potrzebujecie by stworzyć mapy? - spytała.
- Pióra - powiedział ten z lewej
- Papieru - dodał ten z prawej
- Inkaustu - uzupełnił ten z lewej.
Obaj wyszczerzyli się i wskazali woreczek w dłoni Amber.
- I kamyczków - dodali jednocześnie.
- Dobra, to kamyki dla was - podała im je - a ja lecę załatwić wam pozostałe narzędzia - rzuciła. "Aleks, mamy tutaj papier, pióra i inkaust?" spytała. Nie wiedziała gdzie się takie rzeczy tu trzyma.
"Zgarnij z kancelarii" polecił Aleks.
Amber postawiła sobie portal we wskazane miejsce, by zabrać rzeczy i dostarczyć dwóm przedziwnym istotom.
- No to teraz już tylko dostarcz nas na miejsce - powiedziała istota z lewej, biorąc papier.
- A my się zajmiemy czym trzeba - dodała ta z prawej.
Amber otworzyła kolejny portal, tym razem na Anayę. - W razie gdybyście skończyli na jednym kontynencie to dajcie mi znać, a przeniosę was na drugi. Jakby wam czegoś zabrakło to też dajcie znać, a załatwi się materiały czy co tam będziecie potrzebować - powiedziała.
- Jasne - odparły istoty, przekraczając portal.
Amber znów nawiązała kontakt z Aleksem. "Wysłałam tych dwóch już na Anayę, twoje istoty są powiadomione i jak dostaną mapę geologiczną to wezmą się do pracy, kolonizację Anayi i Ronach zaczęliśmy już jakiś czas temu... Chyba w kwestii budownictwa to na razie tyle, nie?" spytała. "Nie znam się na tym jak ludzie stawiają swoje konstrukcje" westchnęła. "Wilkołaki korzystają z naturalnych jam" dodała.
"Mhm, możemy trochę popracować nad tym jak wzmacniasz energią wojska..." zaproponował Aleks.
"Ale to jutro, jeszcze jestem zajęty"
"Mhm... W sumie dochodzę do wniosku, że można by jeszcze poprosić watahy wilkołaków o uważniejsze patrolowanie dziczy niż w normalnych warunkach" dodała. "W razie gdyby napotkali coś co się mogło przedrzeć powiadomią nas o tym" mruknęła. Zmysły wilkołaków oraz ich obycie z dziczą mogły być bardzo pomocne
"Szczególnie jeśli mamy Revenantów-wilkołaki" dodał Aleks.
"A szczerze mówiąc to nie wiem czy mamy... Nie jestem w stanie ogarnąć kto przeszedł przemianę w Revenanta. Wiem, że była masa ludzi i jeden smok" mruknęła.
"Spróbuj się dowiedzieć. Daj mi znać jutro jak będziesz mogła ze mną popracować nad tym o czym mówiliśmy" powiedział Aleks.
"Dobra... Ja zajrzę do Revenantów" mruknęła.
Faktycznie było parunastu Revenantów - wilkołaków. Mieszkało tu tylko czterech, reszta dalej przebywała w Leżu.
- Jest sprawa - powiedziała. - Potrzebuję patroli w dziczy. Nad naszymi kontynentami rozstawiamy właśnie bariery, które będą nas chronić przed teleportacją niepożądanych istot z innych światów - zaczęła. - Ale oni mogą też teleportować się gdzie indziej, a do nas przybyć tradycyjnie. Potrzebne będą w dziczy wilkołacze patrole - mruknęła.
- Da radę - stwierdził Revenantowilkołak. - Dam znać reszcie -
- W miarę możliwości trzeba to będzie rozszerzyć na wszystkie nasze kontynenty - dodała jeszcze Amber. - Wy się zajmijcie zorganizowaniem tego. W razie gdybyście potrzebowali jakiejś pomocy dajcie mi znać, to postaram się zrobić co w mojej mocy, by ułatwić wam pracę - rzuciła.
Wilkołaki skinęły głowami twierdząco.
- Dobra, ja wracam do szukania innych jeszcze sposobów na zabezpieczenie Milgasii i dwóch pozostałych lądów. Powodzenia - powiedziała otwierając sobie portal do swojego leża. Musiała chwilę pomyśleć i rozejrzeć się po okolicy z wysokiego punktu by nieco odświeżyć myśli.
Wkrótce znów stała w swoim leżu, skąd miała świetny widok. Najlepszy w Milgasii.
Amber się namyślała. Bariery przeciw teleportacji, mury wokół Milgasii, strażnice na wybrzeżach i wilkołacze patrole w dziczy. Nie chciała by jej zabezpieczenia były zbyt kłopotliwe dla mieszkańców jej kontynentów. Jutro z Aleksem miała przećwiczyć i udoskonalić proces wzmacniania armii. To było dobre na wypadek, gdyby znów wszyscy musieli wyruszyć na wojnę. Amber miała jeszcze jeden przebłysk. Skontaktowała się z boginią. "Po sporządzeniu map geologicznych i wydobyciu materiałów koniecznych do budowy, zostaną postawione strażnice. Na mapach oznaczyłam już w których miejscach mają one być. Wilkołaki będą patrolowały dzicz... Sądzę, że można jeszcze do tego zaangażować pozostałych zmiennokształtnych by objąć wszystkie ekosystemy na naszych ziemiach... Ale tak mi jeszcze jedna rzecz się przypomniała. Mieszkańcom tych ziem trzeba stale pewne rzeczy przypominać..." zaczęła myśl.
"Jakie konkretnie?" zapytała Azariel.
"Na przykład, że nikt nie wygra ich walk za nich. I że pewien ktoś dostarcza im narzędzi i roztacza nad nimi opiekę" powiedziała.
"Pomniki działają dobrze. Powinnaś dać się wyrzeźbić w paru miejscach. Ja z resztą też - powiedziała Azariel.
"Duże, szczegółowe, ściągające oko. Dzieci powinny się pytać rodziców kto to i czemu ma tu pomnik.. rozumiesz?" zapytała bogini. "Jest to jakiś start, ale wypadałoby wymyśleć coś jeszcze"
"Pomniki..." Amber przez chwilę przypominała sobie czym jest pomnik. Westchnęła. "Robotnicy Aleksa powinni nadawać się do takiej pracy. Mówił, że są bardzo dokładni" mruknęła. Uśmiechnęła się do siebie "Mam jeszcze kilka pomysłów... Ale wymagają długiej realizacji, końca zimy i rozmowy z ludźmi i watahami wilkołaków. Mieszkańcy tych ziem będą musieli na co dzień widzieć zmiany jakie zaszły wobec tego co było przed atakiem Skazy" mruknęła.
"Można załatwić wizję tego co było kiedyś w niektórych miejscach. Punkt widokowy z iluzją pokazującą jak wyglądały niegdyś te ziemie" zaproponowała Azariel.
"Hmm, trzeba wybrać takie ziemie, które były najbardziej zniszczone przez Skazę. To chyba najdobitniej przypomni to co udało się osiągnąć" mruknęła.
"Owszem" potwierdziła Azariel.
"Jutro z Aleksem planujemy ćwiczyć wzmacnianie wojsk. Sprawdzić czy da się to usprawnić" dodała jeszcze. "Na wypadek, gdybyśmy znów potrzebowali armii do walki z tym co nadejdzie..." westchnęła.
"Dobry pomysł" odparła Azariel.
"Jeśli to wszystko oto wracam do prac nad barierą. Sprawdzę, czy mogę skorzystać z tego co już postawiliście"
"Tak, to wszystko. Zorientuję się teraz czy mamy magów, którzy będą w stanie stworzyć odpowiednie iluzje w odpowiednich miejscach" przekazała.
"Doskonale" odparła Azariel. "Trzymaj tak dalej Amber. Wewnętrzna spójność to podstawa"
"Coś czuję, że dziś będę spać jak kamień" bąknęła. W ciągu ostatnich kilku dni wysiłek umysłowy znacznie przekraczał to co znała do tej pory. Już teraz powoli zbierało jej się na ziewanie.
"Jeśli będzie to konieczne" odparła Azariel.
Amber nie dała rady powstrzymać ziewnięcia. "Nie przeszkadzam już" bąknęła. Jej myśli powoli robiły się nieco mętne. Szukała magów, których mogłaby obarczyć zadaniem stworzenia odpowiednich iluzji.
Nie było to trudne. W Kwaterze była gildia magów.
Szybko znalazło się paru, którzy byliby w stanie podołać takiemu zadaniu.
Wilkołaczyca zebrała wszystkich tych magów do kupy po czym krótko przedstawiła czego potrzebuje. - Chcę, żebyście w różnych miejscach na Milgasii, tych które były najbardziej zniszczone, a teraz zostały odbudowane i zregenerowane stworzyli iluzje, które będą przypominały ludziom ostatnie wydarzenia. Takie... Magiczne pomniki tego co wspólnie dokonaliśmy - powiedziała do nich.
Magowie skinęli głowami i spojrzeli na siebie.
- Czyli spektrum? - zapytał jeden.
- Nie, za dużo roboty. Redukcja chronologiczna? - zapytał inny. Rozgadali się...
Amber przez chwilę ich słuchała nie wiedząc o czym mówią. Miała dziwną minę. - Jakbyście czegoś potrzebowali to... wiecie gdzie i jak mnie znaleźć - mruknęła. Zostawiła im mapę z propozycjami miejsc gdzie można by takie iluzje umieścić.
Magowie skinęli głowami, wzięli mapy i udali się do górnych pomieszczeń.
Amber ponownie ziewnęła. Fizycznie się nie męczyła, ale intensywny wysiłek umysłowy sprawił, że czuła się ciężka. Wtoczyła się przez portal do swojego leża zastanawiając się gdzie i jak zorganizować postawienie pomników... Szczerze mówiąc nie znała się na tym. Na wpół już śpiąc nawiązała łączność z Carmen... Myśli Amber były nieco stłumione mgłą senności.
"Co tam, moja droga?" zapytała Carmen.
Pierwsze myśli Amber były mocno niezrozumiałe. Dopiero po chwili otrząsnęła się i spytała sennie: "Jak się stawia pomniki?"
"Najpierw trzeb się porządnie wyspać" odparła Carmen.
Amber była zbyt senna by zrozumieć związek tego o co pytała z odpowiedzią Carmen. "Hm?" bąknęła.
"Idź spać!" poleciła kobieta.
Amber westchnęła. "Wiem, wiem..." bąknęła. "Chciałam skończyć co zaczęłam..." dodała. Poza słowami Carmen dostała jakieś urywki sennych obrazów.
"Jak teraz się tym zajmiesz to coś ci się może pomylić" stwierdziła Carmen. "Wyśpij się wpierw.
Amber zmieniła się w wilka i przystosowała sobie legowisko do swoich potrzeb... Zrobiła to już właściwie przez sen... Schroniła się tak, że nie było jej widać.
Wystarczyło zaciągnąć magiczne kotary, tak jak pokazywał Aleks i już miała swoją klitkę.
Amber się wygrzebała z legowiska. Ziewała i przeciągała się. Widząc śnieg zjeżyła się niezbyt przychylnie patrząc na biały puch. Owszem, zima może i była potrzebna, ale Amber aż nadto dobrze wiedziała co to znaczy cierpieć zimą głód. Śnieg naturalnie wywoływał niemiłe skojarzenia. Podrapała się tylną łapą za uchem zastanawiając się co może teraz zjeść...
Musiała posłać po jedzenie do kuchni... albo pójść do sali jadalnej.
Amber stwierdziła, że wyjątkowo odwiedzi salę jadalną. Zgarnąć chciała stamtąd co się tylko dało.
Dostała szybko pieczeń od kuchty. Zawsze coś tam było gotowe i świeże. Chętnych na posiłek nie brakowało o żadnej porze.
Amber zgarnęła to i przeniosła się z powrotem do siebie. Tam pożarła wszystko. Najedzona poskrobała się po głowie nie mogąc sobie przypomnieć rozmowy z Carmen. Nie była pewna na czym stanęło...
Nie wyglądało na to by latające poza leżem Amber płatki śniegu miały zamiar jej przypomnieć. Na dworze wszystko wydawało się takie spokojne. Dźwięki dochodzące z reszty kwatery były mocno przytłumione. Słuchać było głównie wiatr...
"Carmen... Na czym skończyłyśmy wczorajszą rozmowę?" bąknęła zdezorientowana.
"na tym, ze chciałaś stawiać jakiś pomnik" odparła Carmen.
"Uhm..." Amber się namyślała. "Jak się stawia pomniki? Co trzeba zrobić?" spytała.
"Chcesz postawić pomnik czego lub kogo?" zapytała Carmen.
"Chcę postawić pomnik, który przypominałby mieszkańcom Milgasii ostatnie wydarzenia. Mówiłaś mi kiedyś o wierze w bogów. No i wspominał też ktoś, że z innych światów mogą przyjść jacyś inni bogowie, którzy sobie będą uzurpować prawo do wiernych tutaj... Ale to Azariel dała mi moc, nie jacyś inni bogowie... Chcę by ludzie o tym pamiętali" mruknęła.
"No to najlepiej pomnik ciebie i Azariel. Znajdź osoby zdolne kuć i znające się na tym, potem będziesz musiała zapewne pozować, a on będzie kuł" odparła kobieta.
"Dziś porozmawiam o tym z Aleksem... Może on będzie wiedział kto może takie coś zrobić" mruknęła.
"Dobra, jakby co my tu w Darkkeep mamy porządnych rzeźbiarzy" zauważyła Carmen.
"Ja nawet jeszcze nie wiem jak i gdzie się takie rzeczy załatwia..." bąknęła. "Nigdy się w żadne pomniki żaden wilkołak chyba nie bawił" dodała.
"No idziesz do rzeźbiarza i mówisz mu że chcesz pomnik" stwierdziła Carmen. "Mówisz co ma przedstawiać i z jakiego ma być materiału... Chcesz to załatwić sama, czy czekasz na Aleksa?"
"Sama nie ma mowy... Nie wiem jak to się robi, więc pewnie coś źle powiem... Jestem wilkołakiem. Najbardziej zaawansowana rzecz o której procesie budowy mam pojęcie to zaostrzony kij" odparła.
"On wie co trzeba zrobić, a jak nie wie to wie gdzie się dowiedzieć" zauważyła Carmen. "Ciekawi mnie więc, czemu mnie pytasz o te rzeczy hmm?"
"Dopiero podczas rozmowy z tobą wpadłam na pomysł by spytać o to Aleksa jak będziemy dziś opracowywać metody na ulepszone wzmacnianie armii" mruknęła.
Carmen zaśmiała się w odpowiedzi.
"Dobra, to chcesz ode mnie coś jeszcze?"
"Nie, chyba nie... Idę poszukać Aleksa. To ja miałam go dziś znaleźć" westchnęła.
"Powodzenia" zabrzmiała odpowiedź.
"Dzięki" mruknęła. Namierzyła Aleksa by się do niego przenieść.
Aleks leżał u siebie w łóżku i spał smacznie.
Amber spojrzała na niego. Tknęła go palcem.
- Mmmf? - mruknął Aleks.
- Mieliśmy opracować nową metodę wzmacniania wojsk - mruknęła.
- Mhmmm... mff... mhmfm - odparł Aleks, po czym obrócił się na plecy.
- Moment, zbieram się.. skończyłem stawianie bariery jakieś cztery godziny temu - bąknął.
- To ja poczekam na zewnątrz - powiedziała.
- Mm... już wstaję - Aleks zwlókł się z łóżka, przywołując ubranie. Kiwał się lekko na nogach.
- Wciąż jeszcze nie przestawiłeś się na bycie wilkołakiem, co? - mruknęła.
- Pierwsze słyszę, żeby wilkołaki nie musiały spać po intensywnym wysiłku - mruknął Aleks.
- Nie o to mi chodzi. Wilkołak jest znacznie wytrzymalszy od człowieka. Mam wrażenie, że jeszcze nie dotarło to do twojego organizmu - mruknęła.
- Wilkołaki nie rzucają zaklęć i nie władają negatywną energią - mruknął Aleks. - Jest to męczące...
- Owszem. Ale nie znaczy to, że nie mogą się nauczyć - mruknęła.
- Nie chcę nic mówić, ale z tego co pamiętam ty po naszej burzy mózgów poszłaś spać... ja wziąłem się do roboty - zauważył Aleks.
- Nie spałam kilka dni i nie regenerowałam się inaczej - odparła.
- A widziałaś, bym ja spał? – zapytał Aleks.
- Podjęliśmy ten sam rodzaj wysiłku podczas gdy ja jestem od walki wręcz, a ty od myślenia - mruknęła.
- Tyle, że ja muszę spać... - zauważył Aleks.
- Ja też, jeśli się nie regeneruję. Nie przypominam sobie bym uruchamiała moją aurę - powiedziała.
Aleks spojrzał na Amber półprzytomnie.
- Ach, czyli chcesz mi powiedzieć, że jak nie masz włączonej aury to nie regenerujesz się w ogóle? Naturalna regeneracja została z jakiegoś powodu zablokowana? - zapytał.
- Naturalna regeneracja regeneruje rany. Nie męczę się fizycznie, ale psychicznie owszem. I ponieważ nigdy nie było mi przeznaczone być szczególnie bystrym myślicielem, to takie rzeczy wymagają ode mnie więcej wysiłku niż od istot, które lepiej sobie radzą z myśleniem - powiedziała.
- I sądzisz, że wykonywanie tego co wymyśliliśmy nie było zupełnie męczące po dwóch nieprzespanych nocach... wiesz, miło, że masz o mnie tak wysokie mniemanie, ale jest za wysokie - Aleks uśmiechnął się półgębkiem.
- Powiedziałam to dlatego, że chwiałeś się na nogach po wstaniu jakby ktoś ci przylał w głowę - mruknęła Amber.
- Śniły mi się jakieś głupoty – mruknął Aleks. - I zakręciło mi się w głowie po gwałtownym wstawaniu.
- Dlatego powiedziałam, że poczekam na zewnątrz - Amber obróciła się na pięcie by skierować się do wyjścia.
- Na co planujesz czekać? - Aleks wyszedł za nią.
- Teraz na to aż zjesz - mruknęła.
- Ja jadam na dole w głównej sali - odparł Aleks.
- A ja idę na zewnątrz - powiedziała.
- Dobra - odparł Aleks. - Zgarnę kanapki i będę - zaręczył.
Amber wyszła na zewnątrz i tam westchnęła. Miała nieprzyjemny posmak w ustach. Zirytowała się.
Aleks wyszedł po chwili.
- Dobra - powiedział, pogryzając ostatnia kanapkę.
- Bierzmy się za robotę? - zapytał.
- Tak, przy okazji póki jesz powiedz gdzie załatwia się postawienie pomnika. Rozmawiałam z boginią Azariel i wpadłam na pomysł by w jakiś trwały sposób przypominać stale ludziom o ostatnich wydarzeniach. Większość rzeczy już załatwiłam z tych co wymyśliłam, ale zostaje sprawa pomnika - mruknęła.
- Hm... zależy gdzie chcesz go postawić. Jak w Azylu to trzeba porozmawiać z burmistrzem - powiedział Aleks.
- Carmen mówiła jeszcze coś o jakichś rzeźbiarzach, ale o tym chyba już burmistrz będzie coś wiedział, nie? - spytała.
- Pomnik musi ktoś wykuć. Burmistrz da lokację, potem trzeba załatwić tworzywo i ludzi, którzy zrobią z niego pomnik - powiedział Aleks. - Mam się tym zająć?
- Nie znam się na załatwianiu takich rzeczy. Już mówiłam Carmen, że najbardziej zaawansowana rzecz na której budowie się znam to zaostrzony kij - mruknęła.
- Heh... zajmę się tym jeśli chcesz - powiedział Aleks.
Amber skinęła głową.
- Było by dobrze - powiedziała.
- Teraz? To trochę mi potrwa - ostrzegł Aleks.
- Nie, jak skończymy - powiedziała.
- Jasne - powiedział Aleks. - Dobra, chodźmy spróbować przyjrzeć się dokładnie żołnierzom i energii wewnątrz nich - zaproponował,
Skinęła głową. Mogła ruszać zająć się sprawą żołnierzy.
Aleks wpierw podjął się analizy dokładnych wzmocnień.
- Hmm... troszkę łopatologiczne to wzmocnienie...polega na przekazie mocy we właściwe miejsca automatycznie... znaczy wedle uznania organizmu, wzmaga więc czasem rzeczy, które nie są nam potrzebne.
- A czy organizm czasem nie wie najlepiej gdzie w danej chwili potrzebuje energii? - spytała.
- Wzmaganie systemu wydalniczego? Redukcja swędzenia? Połysk na włosach? - wymieniał Aleks.
Amber spojrzała na niego dziwnie. - To jest nielogiczne - powiedziała krótko.
- Efekt uboczny dostawy "darmowej energii". Część mózgu odpowiedzialna za dysponowanie energią jest u większości istot wręcz niedorozwinięta. Zachłystuje się więc ilością mocy i panicznie szuka danych w podręcznej świadomości... więc jeśli kogoś powiedzmy dwa dni temu coś bardzo swędziało i nie mógł się podrapać, to energia idzie jako środek zaradczy na to.
- Gdyby wilkołaki miały tak funkcjonować to dawno byśmy wyginęli - mruknęła krzywiąc się.
- Rozumiem, ze bardzo często awatar bóstwa daj wam dodatkową energie? - zapytał Aleks.
- Nie, chodzi o sensowne dysponowanie zasobami... To co opisałeś jest skrajnie bezsensowne - skrzywiła się. - Dlatego mnie to dziwi.
- Jak by ci to wytłumaczyć... - Aleks zadumał się.
- Lubisz ciepło? - zapytał.
- Lubię - skinęła głową. - Ale nie w nadmiarze. Inaczej robi się nieprzyjemnie jeśli jest za ciepło - mruknęła.
- Dokładnie. Powiedzmy, ze odstajesz malutki ładunek ciepła... ale tak wielkiego, że w pierwszych pięciu sekundach posiadania go przepaliłoby cię na wylot. Musisz szybko rozłożyć to ciepło ręcznie po całym ciele. Byleby nie tam gdzie jest, bo zacznie palić. Więc rozkładasz je gdzie popadnie, lokując to co zostanie i co nie jest groźne już jakoś sensownie. Tak to mniej-więcej działa.
- Dlatego energię dawałam powoli i stopniowo, nie chciałam zrobić im krzywdy - powiedziała.
- Nie potrafię tłumaczyć - bąknął Aleks.
- Zdarzyło ci się kiedyś spanikować? - zapytał.
- Tak, zdarzyło mi się - wzruszyła ramionami.
- CO wtedy zrobiłaś? - ciągnął Aleks.
- Schowałam się w ukryciu - powiedziała.
- Dobra, teraz załóżmy, że żeby dotrzeć do ukrycia musiałabyś rozwiązać po drodze jakaś łamigłówkę, wykonać jakaś sekwencję czynności... cokolwiek wymagające logicznego myślenia. Jak sądzisz, podołałabyś?
- Nie, ale panika nie trwa wiecznie, a energia nie jest przytwierdzona na stałe. Panika w końcu minęła i wtedy mogłabym rozwiązać łamigłówki - powiedziała.
- Umysły żołnierzy są inne niż umysły magów. Nie potrafią przemieścić raz przytwierdzonej energii. Muszą zrobić to teraz, natychmiast, od razu. Człowieka możesz przygotować na przyjęcie energii. Jego organizmu - nie. Nie bez paru miesięcy treningu – powiedział Aleks.
Amber westchnęła ciężko. - Jak naprawić tę nielogiczną bzdurę? - spytała.
- Rozlokowując energie wedle własnego uznania - odparł Aleks.
- U każdego żołnierza z osobna... U 20 tysięcy istot... - mruknęła Amber.
- Nie, musimy stworzyć wzór, który da podświadomości wytyczne jak ulokować energię - zaprzeczył Aleks.
- Jak ten wzór przedstawić ich organizmom? - spytała.
- wraz z energią, właśnie to musimy teraz opracować - wyjaśnił Aleks.
- No dobra, to bierzmy się do pracy - powiedziała.
Amber pracowała nad tym intensywnie. Sam fakt pojawienia się takiej nielogiczności ją mierził więc z radością podjęła pracę nad zaradzeniem temu. Gdy się z tym uporali westchnęła.
- W końcu - mruknęła.
- Ta, ale teraz to ja potrzebuje snu, a ty możesz się zabrać za ponowne naładowanie żołnierzy energią - powiedział Aleks.
- Osiem godzin co najmniej - ziewnął. - A potem wezmę się za ten pomnik tylko co to ma być?
- Coś co ma przypominać o tym, że to Azariel przebiła się przez barierę i przekazała mi moc byśmy mogli walczyć ze Skazą. Carmen mówiła, że w takim razie powinnam to być ja i Azariel. Ja się nie znam, więc nie wiem co ludziom najlepiej o tym przypomni - mruknęła. - Wiem, że ludziom trzeba przypominać, bo zauważyłam, że bardzo lubią zapominać... Odsuwać od siebie nawet bieżące problemy jakby ich nie było - powiedziała.
- Dobra, no to ja wszystko zaaranżuję, ale będziesz usiała pozować - powiedział Aleks.
Amber wzruszyła ramionami.
- Trudno - mruknęła. - Zajmę się tą energią - dodała gotowa przystąpić do dzieła.
Powodzenia - Aleks ziewnął i teleportował się do siebie.
Amber przystąpiła więc do dzieła. Starannie, sumiennie i według tego co ustalili w ciągu ostatnich trzech dni.
Po ośmiu godzinach Aleks przybył ją wspomóc... lub raczej zmienić. Teraz to wilkołaczyca potrzebowała się zregenerować.
Amber przede wszystkich chciała zjeść. W przeciwnym wypadku pierwsza osoba, która by ją zaczepiła ryzykowała ugryzienie. A zmęczenie tylko potęgowało agresję.
Dostała jeść w swoim leżu. Było to dużo porządnego żarcia.
Zniknęło niemalże natychmiast. Potem mogła położyć się spać.
Po dziesięciu godzinach wreszcie się obudziła. Dzień był zimny, ale słoneczny.
Zeszła po jedzenie. Dopiero po śniadaniu mogła stwierdzić, że jest w pełni gotowa do dalszej pracy. Ale wpierw musiała się zorientować na czym stanęły prace.
- Czuję, że się obudziłaś - Aleks odezwał się do niej.
- Owszem. I chcę wiedzieć na czym stanęło. Jeśli wszystko jest zrobione to można zabrać się za kolejne rzeczy - powiedziała.
"Trzeba się brać za pomnik. W ratuszu jest niejaki Finneas. Jest majstrem rzeźbiarzy. Porozmawiaj z nim na temat tego pomnika" powiedział Aleks.
Amber otworzyła portal do ratusza. Zamierzała znaleźć rzeczonego majstra... Kimkolwiek był.
Finneas był, jak się okazało, elfem. I jak na elfa był dobrze zbudowany. Skłonił się Amber, gdy ja ujrzał.
- Witaj. Aleks powiedział, ze potrzebujesz by ktoś wykonał dla ciebie posąg.
Skinęła głową potwierdzając. - Aleks mówił o jaki posąg chodzi? - spytała.
Elf skinął twierdząco głową.
- Myślałem o olbrzymim posągu wyglądającym mniej więcej tak - pokazał Amber szkic. Pomnik był wysoki. Azariel była na samej górze i zsyłała w dół jakiś strumień, który lawirował między istotami Skazy i trafiał w ręce, lub raczej łapy Amber.
Amber przyjrzała się szkicowi. - Jestem wilkołakiem, a my nie stawiamy pomników, więc zdam się na ciebie - mruknęła. - Jeśli tak powinien wyglądać pomnik no to dobra - mruknęła.
- Pomnik może przedstawiać cokolwiek chcesz - powiedział elf. - Jeśli masz lepszy pomysł na wizualizację skąd pochodzi moc która usunęła Skazę to jestem otwarty na propozycje.
- Moc pochodzi od bogini Azariel. Więc tu jest tylko prawda, a mi tylko o prawdę chodzi. Nie wiem kiedy dostałam moc, bo prawdopodobnie zdychałam wtedy z powodu ran gdzieś w lesie - mruknęła. - Ale to chyba nie było by dobre, gdyby pokazać to tak dosłownie, nie? - rzuciła.
- No niekoniecznie - powiedział elf, skinąwszy głową.
- No to co mam robić by to co narysowałeś zmieniło się w pomnik? - spytała.
- Nie zmieni się... musimy wykuć to z bloku skały - odparł Elf.
- No to mniej więcej wiem - machnęła ręką. - Ale nie zrobi się samo, więc co ja mam zrobić? - powtórzyła.
- mam szkic, ale muszę oddać dobrze szczegóły. Będziesz musiała ułożyć się w tej pozycji i pozwolić nam cię wyrzeźbić - powiedział elf.
- Kiedy i gdzie? - spytała.
- Jutro około południa - powiedział elf.
- Dobra. Mam pojawić się tutaj czy gdzie? - spytała.
- Na placu blisko wschodniej bramy - odparł elf.
- Dobrze. To do zobaczenia tam jutro w południe - powiedziała.
Elf skłonił się głęboko i odmaszerował.
Amber wyszła stamtąd. "Aleks, uporałeś się z mocą dla żołnierzy, czy jeszcze jestem tam potrzebna?" spytała.
"Już skończyłem" odparł Aleks.
"Dobra. Jutro w południe mam się widzieć z tym od pomnika. To w takim razie spytam jeszcze boginię czy do jutra południa ma coś dla mnie" powiedziała.
"Jej pomniki maja wszędzie, nie powinno być problemu z odwzorowywaniem" zauważył Aleks. "Chyba, że nie chodzi ci o pomnik"
"No nie o pomnik. Chodziło mi o to czy ma dla mnie jakieś zadanie do tego czasu. Bo ja nie mam już pomysłów co i jak można by ulepszyć, zabezpieczyć czy poprawić" mruknęła. "Zastanawia mnie tylko kiedy będą gotowe mapy geologiczne i kiedy twoje istoty będą się mogły wziąć za wydobycie i budowę strażnic" dodała.
"Już wzięły" odparł Aleks.
"No to świetnie" mruknęła. "Jak się dowiem czegoś więcej to dam ci znać" przekazała. Potem nawiązała łączność z boginią.
"Słucham?" zapytała Azariel.
Amber uruchomiła więc słowotok: "Istoty Aleksa dostały mapy geologiczne i zajęły się wydobyciem materiałów i budową strażnic. W strażnicach będzie można nadzorować zbliżanie się niepożądanych sił z mórz lub drogą powietrzną. Magowie zajęli się opracowaniem i umieszczeniem iluzji we wskazanych przeze mnie miejscach. Wilkołaczy Revenanci zostali przydzieleni do nadzorowania wilkołaczych patroli w dziczy. Na spółkę z Aleksem ulepszyliśmy wzmocnienie żołnierzy w armii i po opracowaniu bariery Aleks ją rozstawił, więc nie powinno być już problemów z nieautoryzowanymi teleportacjami na naszych ziemiach. Poza tym na jutro jestem umówiona w sprawie pomnika... W południe" skończyła.
- Bardzo konkretne wyniki - powiedziała bogini stajać koło Amber.
- Ja stworzyłam parę barier, które uniemożliwiają teleportację, manipulację, zbiorową iluzję, dalekodystansowe zaklęcia o aspekcie niszczącym, bliskodystansowe z reszta też, zaklęcia mentalne, nacisk psychofizyczny... nieważne, za długo by wymieniać.
- A ja i tak nie wiem co to jest połowa z tych rzeczy - westchnęła Amber. - Nie mam w sumie pomysłów co można by jeszcze zrobić - mruknęła. Wyglądała na poważnie zafrasowaną.
- Amber.. czas zacząć tworzyć dodatkowe sługi które w razie potrzeby mogą zostać poświęceni... coś jak istoty Aleksa, ale silniejsze i zdolne do walki - powiedziała Azariel.
- Jak się tworzy nowe istoty? - spytała. - Bo do tej pory każdy żołnierz, który został zabity w walce wstawał jako Revenant... No i są mroczniaki, które w aurze odtwarzają się tak szybko, że właściwie nie zauważa się ich braku... - mruknęła.
- Potrzebujemy potężniejszych istot, musimy wymyśleć jak mogłyby działać, wyglądać i walczyć... - odparła Azariel.
- Mają być tylko do walki? - spytała.
- Tak - bogini skinęła głową.
- No to muszą to być drapieżniki idealne... - dla Amber to było proste.
- Nie do końca. Drapieżniki nie idą na wojnę... a oni będą musieli - powiedziała Azariel.
- No to się ich zmodyfikuje zgodnie z potrzebami. Widziałam jak wyglądają armie. Kluczem do ich sukcesu jest różnorodność - mruknęła.
- Wiec wymyślimy parę wyspecjalizowanych typów istot i będziemy korzystać z nich jako z sił które można poświecić w kryzysowym momencie - Azariel skinęła głową.
- Mozę nam to długo potrwać.
- Wszelkie niezbędne przygotowania mamy za sobą. Możemy teraz pomyśleć nad tym jakich jednostek potrzebujemy dokładnie. Chwilowo obecne zabezpieczenia powinny nam wystarczyć na pierwsze... hmm... fale najeźdźców - powiedziała.
- To jak będziesz w stanie poświecić na to parę dni. Daj mi znać - poleciła Azariel.
- Dziś mam spokój... No a jutro mam pozować. Nie wiem jak długo - mruknęła skrobiąc się po głowie. - Chyba opracowanie tego nie będzie ode mnie wymagało wiele ruszania się, nie? - spytała.
- Noe będzie, możemy pozostawać w kontakcie spektropatycznym - stwierdziła Azariel.
Amber westchnęła. - Mieszkam z ludźmi już tyle czasu, a wciąż wiele rzeczy, które robią wydaje mi się dziwne - mruknęła ni z tego ni z owego.
- Nie musisz ich rozumieć, by ich chronić... - odparła Azariel.
- Racja - skinęła głową. - Ale dziwi mnie jak bardzo lubią zapamiętywać rzeczy, które są w jakiś sposób istotne dla ich przetrwania...
- Ludzie żyją szybko. Jeśli coś ich nie boli to zapominają o lekach zapobiegających bólowi - powiedziała Azariel.
Amber się zamyśliła. - Przyda im się nieco sposobu myślenia wilkołaka... - mruknęła na koniec swoich intensywnych rozważań. - Możemy się już zająć opracowaniem tych istot? - spytała. - Bo w przeciwnym razie nie mam co robić do jutrzejszego południa - bąknęła.
- Tak, bierzmy się do roboty, tylko znajdźmy jakieś odosobnione miejsce - zaproponowała Azariel.
- Znam takie miejsce kawałek za Azylem... Drugie ciche i spokojne niegdyś miejsce niestety takie przestało być - westchnęła.
- Ruszajmy bez zwłocznie - powiedziała bogini.
Amber otworzyła więc portal w odpowiednie miejsce. Było ono opodal Azylu... Cicha polanka.
Pojawiły się tam obie.
- Dobra - powiedziała Azariel. - Musimy zacząć od tego, co będzie je napędzać... polegamy wyłącznie na naszej mocy ,czy damy im alternatywne źródło, by w razie potrzeby mogły z niego skorzystać? -
- Alternatywne źródło uważam za konieczność. Coś może zablokować moc... - powiedziała. Niezbyt była takim czymś zachwycona, ale widziała już jak istoty, które żywią się jednym rodzajem pożywienia ginęły z głodu z powodu jego braku.
- Właśnie chcemy im dać dodatkową metodę regeneracji - powiedziała Azariel. - Coś z czego będą mogły korzystać, jeśli zostaną odcięte od nas.
- Może w ciemnościach? - spytała. Zastanawiała się czy nie byłoby to zbyt oczywiste.
- Mozę być, łatwe do wypracowania - stwierdziła Azariel.
- W sumie uważam też, że powinni jeść. Żeby nie marnowali energii potrzebnej do walki na normalne funkcjonowanie - mruknęła. - Chyba, że są jakieś przeciwwskazania... Istoty Aleksa nie muszą jeść z tego co pamiętam... - mruknęła.
- Tak, ale jeśli zrobimy im normalny system to będą "aktywne" cały czas. Warto móc je "wyłączyć" na jakiś czas - odparła Azariel,
- Czyli coś w sumie jak golemy... A może... Na czas gdy nie są potrzebni niech siedzą gdzieś w cieniu - będą tam zbierać i magazynować energię, a gdy staną się potrzebni będzie można im wywołać - powiedziała.
- Niezły pomysł - powiedziała Azariel. - Musimy zacząć to powoli tworzyć...
- No i czy tworzymy jeden rodzaj istot czy kilka zależnie od tego co mają robić? - spytała.
- Na razie zróbmy podstawową istotę, potem będziemy ja modyfikować w zależności od zastosowania - powiedziała Azariel.
- Ona ma walczyć bronią czy mieć już jakąś broń w ciele? - spytała.
- Wedle uznania - odparła Azariel.
- Ja zauważyłam, że jeśli nauczyć się odpowiednio władać bronią może być silniejsza od łap. Ale trzeba się nauczyć nią władać. No i jej utrata istoty bez pazurów pozostawia bezbronnymi... Możemy oszczędzić sobie kwestii szkolenia ich i rozbrojenia przez stworzenie im jakiejś broni naturalnej, będącej częściami ich ciał - mruknęła. - Walka tym będzie dla nich naturalna, no i nie da się ich rozbroić - mruknęła.
- No to zacznijmy proces tworzenia. Damy jej metodę pozyskiwania mocy przejdziemy dalej - powiedziała Azariel.
- Dobrze - Amber była gotowa do pracy nad istotami.
Na koniec ciężkiej pracy Amber była zmęczona, ale zadowolona. Robota dla niej była niemalże tytaniczna... Ale satysfakcja z jej wykonania była bezcenna. Amber była z siebie dumna... Problem polegał na tym, że wiele by w tej chwili dała za to by zagiąć czasoprzestrzeń i z tego tygodnia gdy miała wolne przenieść sobie trzy dni... By odespać i obeżreć się za 10 wilkołaków...
Azariel spojrzała na istoty, które stworzyły.
- Zajmę się powiększaniem ich liczebności. Masz dzień odpoczynku... Jutro pęka bariera, musimy być gotowe do walki... - powiedziała.
- Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z naszymi planami - westchnęła Amber. - Ja muszę zjeść... Bo nawet trawa zaczęła wyglądać apetycznie - mruknęła.
Azariel zaśmiała się.
- Jesteśmy przygotowane do podjęcia walki - zapewniła.
Amber otworzyła sobie portal wprost do spiżarni. Nie zamierzała czekać na jedzenie... Chyba że osoba która jej zaproponuje czekanie sama chce być zjedzona...
Stanęła przed spiżarnią... i poczuła zapachy z kuchni...
Zapach jedzenia sprawił, że bez udziału woli przeszła przemianę w bestię... I ruszyła się najeść.
Ludzie w kuchni spojrzeli na to.
- Róbmy więcej – zaproponował główny kucharz. Amber miała stałą dostawę żarcia...
Amber pożarła ile była w stanie w siebie zmieścić w postaci bestii. Później otworzyła portal do swojego leża i warknąwszy profilaktycznie na wypadek, gdyby ktoś się tu zabłąkał poszła spać.
W kuchni wszyscy zaczęli się śmiać.
- Spieszmy się z obiadami - główny kucharz zagonił wreszcie wszystkich do roboty, po czym poszedł wyjaśnić czemu nastąpiła przerwa w wydawaniu posiłków.
A Amber w tym czasie spała jak kamień zamierzając w ten sposób odbić sobie ostatnie dni bardzo intensywnego wysiłku.
Wilkołaczyca ruszyła za boginią. W sumie szczęśliwa była, że już nie musi wypoczywać. Gdyby światu nic nie groziło nie miałaby nic przeciwko lenistwu, ale jako wilkołak miała bardzo silne poczucie obowiązku i odpowiedzialności... Zakończenie tygodniowego odpoczynku przywitała niemalże z radością.
- Jest ciekawa sprawa - powiedziała Azariel, gdy były same.
- Dusza Aarona nie chce opuścić moje domeny, zgaduj czego się domaga...
- Dusza Aarona? - zdziwiła się Amber. Fakt, zabiła go, ale wbrew pierwotnym planom całkowicie uczciwie... Poza tym w owym czasie był silniejszy od niej... A to, że był również głupszy to już nie było zmartwienie Amber... - Zemsty? - spytała unosząc brew.
- Ta... zastanawiam się jak wykorzystać ten fakt na naszą korzyść - powiedziała bogini.
- Aaron był ode mnie silniejszy, miał więcej mocy, poza tym z radością przystał na pojedynek. Nienawidził mnie być może nawet bardziej niż ja jego - mruknęła Amber. - Pragnienie zemsty tutaj jest nieadekwatne, bo jedyną istotą, która doprowadziła do jego upadku był on sam - dodała namyślając się nad tym zagadnieniem.
- Otóż to - mruknęła Azariel.
- Mogę go jednorazowo wykorzystać do walki z czymkolwiek, jeśli omamię go jakimiś iluzjami...
Amber myślała intensywnie.
- Aaron w sumie doprowadził swoimi działaniami do wielu szkód. Wolałabym żeby nie wymknął się w żaden sposób spod kontroli - mruknęła. Westchnęła. - Mam wrażenie jakby był marionetką w czyichś rękach - wzruszyła ramionami. - Jeśli nie wymknie się z iluzji może się przydać. Gdyby miał się obrócić przeciw nam... Wolę wtedy spróbować innego rozwiązania - namyślając się potarła palcem mostek nosa. - Może jestem nadmiernie ostrożna, ale chcę ograniczać straty - dodała.
- Czyli sądzisz, że lepiej go wyeliminować? - zapytała bogini.
- Jeszcze tego nie wiem - mruknęła. - Zależy w jakiej będziemy sytuacji. Z jednej strony może okazać się przydatny, z drugiej niebezpieczny. Na pewno nie warto go używać w chwili, gdybyśmy znaleźli się w sytuacji podbramkowej... Zbyt duże ryzyko - mruknęła. - Chyba... Chyba, że udałoby się przekierować jego chęć zemsty - Amber wciąż myślała. - Aaron był jedynym wybrańcem, o którym wiem, że poddał się wpływowi Skazy. Wszystkie jego sługi natychmiast po jego śmierci zostały przejęte przez Skazę. Był zbyt dumny by poddać się temu tak ot - powiedziała.
- Hm... coś pomyślę. Dobrze więc, czy masz do mnie jakaś sprawę? - zapytała. Widać miał coś jeszcze do powiedzenia, ale nie było to specjalnie ważne.
Amber przez chwilę jeszcze zastanawiała się co prócz śmierci brata Aarona mogło doprowadzić do tego, że poddał się wpływom Skazy. Sama Amber straciła przecież wszystkich bliskich... I ani przez chwilę nie myślała o tym by się poddać. Mogła bywać zmęczona walką, ale Skazie nie zamierzała nigdy odpuszczać. Podejrzewała, że Aaron został jakoś zmanipulowany.
Spojrzała na boginię.
- Chwilowo jedyne co bym chciała zrobić to wrócić do normalnej pracy... Może uda się zminimalizować straty związane z przenikaniem obcych istot do tego świata. A na pewno wypadałoby dopaść Podróżnika - powiedziała. - Wspominałaś, że Darkning kiedyś na niego polował. Może ma jakieś przydatne informacje, które pozwoliłyby go wytropić i dopaść - dodała.
- Musimy najpierw zająć się sprawdzaniem, czy na kontynentach nie ma jakichś niedoskonałości, które mogłyby zostać wykorzystane przez naszych nowych... sąsiadów - mruknęła Azariel.
- Niedoskonałości? - spytała. Nie była pewna o co chodzi. Kaszlnęła w pewnej chwili nieco zawstydzona. Miała pewne skojarzenie... - Ehm... Ronach ma obniżony poziom gruntu o parę metrów - bąknęła patrząc gdzieś w bok zmieszana.
- Nieistotne... - Azariel machnęła ręką.
- Chodzi o obronę raczej... to że jest niżej... a właśnie, czemu jest niżej? - zapytała.
Amber spiekła raka - Podczas odbijania kontynentu z łap Skazy użyłam żarłocznej energii... Ładunku, który pożarł wszystko włącznie z kilkoma metrami gruntu - bąknęła.
Azariel uśmiechnęła się szeroko.
- Bywa - powiedziała.
Amber kaszlnęła w pięść - No przynajmniej było to najszybsze odbijanie kontynentu jakie widziałam - bąknęła. Wciąż z tym samym rumieńcem na twarzy. Jakoś bardzo głupio jej było, że tak dopuściła do tego. - Wtedy się dowiedziałam, że żarłoczna energia zwyczajnie w świecie pożera wszystko na co napotka - dodała.
Azariel uśmiechała się szeroko, patrząc na Amber.
- Zrobiłaś co było konieczne by działać efektywnie. Jak dla mnie to się świetnie spisałaś. Pogadałabym z Aramonem o regeneracji, ale jeśli już są tam osady to... - machnęła ręką.
- No są. I lasy... W sumie traktuję to jak porządną nauczkę na przyszłość... Postaram się więcej nie stosować ataków, których działania nie poznałam na tyle by być pewną, że są bezpieczne dla moich sojuszników - mruknęła.
- No tam chyba nie było żadnych sojuszników. Kilka ton kamieni i ziemia to nie sojusznicy - zauważyła Azariel.
- Taa... Tylko, że wcześniej używałam tego samego ataku podczas zbrojnego starcia z siłami Skazy... W miejscu gdzie byli też nasi żołnierze... - bąknęła. - Byłam błędnie przekonana, że nic im nie grozi. A zwyczajnie w świecie miałam szczęście, że nie znaleźli się w zasięgu tej energii - bąknęła.
Azariel pokręciła głową.
- Naładowałaś ich negatywną energią przed walką? - zapytała.
- Zawsze wszyscy idący do boju ładowani byli przeze mnie energią. Dlatego każdy, kto zginął w walce wracał jako Revenant - powiedziała. - Bez wyjątków.
- I byli nie do zdarcia dla energii - dodała Azariel
- Hmm? Aleks twierdził, że żarłoczna energia pożera wszystko co jest mniej energetyczne od niej - bąknęła. - W tym mogła pożreć nasze wojska - powiedziała.
- Teoretycznie tak, ale żarłoczna energia właściwie stworzona nie będzie próbowała pożerać istot naładowanych negatywną energią, postrzegając je jako cześć siebie - zauważyła Azariel.
- Hmm... Ale to w takim razie musiałabym wiedzieć czy tworzę ją właściwie - powiedziała. Nie była magiem.
- No to możemy nad tym na razie popracować.. - powiedziała Azariel.
- Dobrze. To jest potężny atak... A nie chciałabym by ucierpiał ktoś kto staje do walki po mojej stronie - bąknęła.
- No to udajmy się gdzieś na jakaś małą wysepkę na oceanie - zaproponowała Azariel.
Amber się chwilę namyślała - Znam taką. Niezamieszkała zupełnie - powiedziała stawiając portal.
Azariel skinęła głową i zniknęła.
"No to chodź" poleciła.
Wilkołaczyca przeszła przez swój portal by wyjść na wspomnianej wysepce.
Azariel stała już na niej.
- Dobra zademonstruj - poleciła.
Amber wytworzyła ładunek głodnej energii. Standardowy, taki jakiego używała najczęściej.
Azariel przyglądała się przez chwilę.
- Wygląda na to, że jest wszystko w porządku.
- Czyli to nie stanowi zagrożenia dla moich sojuszników? - dopytała. - Bo ładunek użyty na Ronach był wielokrotnie większy - mruknęła.
- Tak długo jak energia postrzega ich jako część siebie to nie jest dla nich zagrożenie - odparła Azariel.
- Jeśli twoja armia jest naładowana energią negatywną to żarłoczna energia jej nie ruszy.
Amber skinęła głową. Odetchnęła z ulgą. - Lubiłam stosować ten atak. Zawsze niskim kosztem siał spustoszenie wśród istot Skazy - mruknęła. Uśmiechnęła się do swojego wspomnienia. Przypomniała sobie taniec jaki razem z Aleksem urządzili sobie kosztem kilku stworów Skazy z wielotysięcznej armii jaką przysłał Skaza pod mury Azylu.
Azariel uśmiechnęła się.
- Dobrze więc teraz już wiesz jak chronić swoich przed tą energią... - powiedziała.
Amber rozproszyła energię. Skinęła głową. Zamyśliła się.
- Czy jest coś co chcesz bym teraz zrobiła? - spytała wprost. Była wilkołakiem, więc nie owijała w bawełnę.
- Tak. poszukaj innych metod na zabezpieczenie terenu - powiedziała Azariel.
- Mam szukać zabezpieczenia przed energią czy przed istotami, które mogą jakiś obszar zająć? - spytała.
- Teleportacją, lub bezpośrednim wtargnięciem na razie - odparła Azariel.
- Może dałoby się ustawić jakiś rodzaj niskoenergetycznej bariery, który zniekształcał by nieautoryzowane teleportacje? Osoby upoważnione wiedziałyby jak się do nich dostroić by teleportacja była bezpieczna, osoby nieupoważnione, albo by zrobiły sobie krzywdę, albo nas zaalarmowały, naruszając pole energetyczne - rzuciła. - Mielibyśmy wtedy czas na reakcję i usunięcie istot które wtargnęły - Amber myślała na głos. Nie wiedziała na ile coś takiego może być możliwe, ale wydało jej się to najprostsze.
- Interesujący pomysł. Popracuj nad tym, ja będę się skupiać nad barierą która uniemożliwiłaby manipulację - powiedziała Azariel.
- To będą nasze cele na nadchodzące dni, lub godziny, zależy jak sprawnie pójdzie. Gdy uporasz się z tym to pomyśl nad innymi metodami ochrony. Jeśli nie będziesz mieć pomysłów to powróć do mnie. Musimy być gotowe - dodała poważnie.
Amber skinęła głową. Traktowała to bardzo poważnie. - Porozmawiam z Aleksem. Zobaczymy czy uda nam się to zorganizować i w razie czego jak tego dokonać - powiedziała otwierając sobie portal. Już nawiązała łączność z Aleksem. "Mam pewien pomysł na to jak chronić nasze lądy przed teleportacjami. Potrzebuję jednak twojej wiedzy i pomysłowości" rzuciła do chłopaka.
- No to bierzemy się do pracy - powiedziała Azariel i zniknęła.
"Zawsze gotów" odparł Aleks. "Gdzie się spotykamy?"
"Chwycę coś na ząb i spotkajmy się w moim leżu. Tam będzie mi się lepiej myślało" mruknęła. Przeszła przez portal do spiżarni skąd zgarnęła pierwsze co jej wpadło w łapy i było jadalne. Potem przeniosła się do swojego leża.
Aleks właśnie wchodził po schodach ze swojej siedziby. - Dobra - powiedział.
- Od czego zaczynamy? - zapytał.
Amber właśnie pożerała to co porwała ze spiżarni dlatego dialog podjęła spektropatycznie. "Jak sądzisz, jakie szanse są na realizację czegoś takiego..." zaczęła po czym opisała chłopakowi swój pomysł tak samo jak przy bogini Azariel. Na koniec dorzuciła "Czy jest możliwość postawienia takiej bariery? Może należałoby rozstawić jakieś obiekty na wybrzeżach by bariera rozpościerała się między nimi..." dorzuciła na koniec.
- Na początek potrzebujemy przekaźników, które umożliwiłyby rozszerzenie bariery... obiekty lub istoty. Trzeba je właściwie zakląć, potem musimy je dostosować do charakteru bariery - powiedział Aleks.
- Dwa-trzy dni roboty jak na moje oko, jeśli się zabierzemy za to natychmiast.
- Czy przekaźnikami muszą być przedmioty o jakichś konkretnych właściwościach czy może być cokolwiek? - spytała. - Bo moglibyśmy wykorzystać naturalne elementy ukształtowania terenu jeśli nie ma konkretnych zaleceń - powiedziała. Przełknęła już ostatnie resztki zwiniętego jedzenia i teraz oblizywała palce.
- Możemy spróbować wyrzeźbić odpowiednie punkty ,ale sądzę, że właściwie umagiczniony metal byłby lepszy. kamienne struktury można łatwo zniszczyć, a metal można zakopać, lub ukryć w fortecach - powiedział Aleks.
- W sumie... No dobra, to bierzmy się do roboty - powiedziała.
Aleks skinął głową. - Możemy się w sumie przenieść gdzieś na wybrzeże - powiedział.
- Otwieraj portal. Zobaczymy wszystko już w terenie - powiedziała.
Aleks otworzył portal na wybrzeże i poczekała aż Amber przejdzie przezeń.
- No to zacznijmy od próby stworzenia stabilnej bariery - powiedział. - Najpierw musimy spróbować osiągnąć zamierzony efekt...
Amber skinęła głową. - Jak musiałaby być skonstruowana bariera by zniekształcała teleportację osób które nie wiedzą że bariera tam jest? - spytała. Wiedziała co chce osiągnąć. Aleks za to miał większe predyspozycje do tego by móc powiedzieć jak to osiągnąć. W końcu to on ją uczył stawiania portali.
- Hmm.. na początek musimy prześledzić metody transportu energii w różnych typach teleportacji - powiedział chłopak.
Amber razem z Aleksem analizowała i dawała pomysły na rozwiązania. Urządziła sobie z nim burzę mózgów. Zjadła wcześniej, więc nie burczało jej w brzuchu i mogła się skoncentrować na tym.
Po trzech dniach roboty dali radę opracować metodę na ochronę przed niepożądanymi teleportacjami i zaklęciami dalekiego dystansu.
- No, to powinno działać, nie? - rzuciła Amber. Na tyle na ile to rozumiała wnioskowała, że przynajmniej do pewnego stopnia powinno to być skuteczne.
- Aaaano - odparł Aleks.
- Wezmę się za przygotowania - powiedział.
- Trzeba to jak najszybciej zastosować.
- Dobra. Ja się zorientuję czy czegoś jeszcze nie ma do zrobienia... Może uda mi się od Darkninga wyciągnąć jakieś informacje o Podróżniku - poskrobała się po głowie.
- Mhm - odparł Aleks, otwierając portal. - Ja bee zajęty wdrażaniem bariery przez następny dzień co najmniej, jeśli by miało potrwać dłużej to dam znać.
- Dobra. Powodzenia. Jakbyś potrzebował pomocy to też daj znać - Amber nawiązała łączność z boginią. "Aleks zajął się wdrażaniem tego co już zdołaliśmy wymyślić. Teoretycznie powinno mu to zająć jeden dzień" przekazała. "Miasta na pozostałych kontynentach, zostały założone w strategicznych punktach... Ale czasu na budowanie dodatkowych strażnic może nie być" dodała.
"Możemy dorzucić do ekip budowlanych kolejne istoty wymyślone przez Aleksa..." powiedziała Azariel.
"W sumie... Strażnice należałoby ustawić w miejscach gdzie mogą śledzić wydarzenia na dużym obszarze. Na Milgasii już mamy trochę strażnic i mury, ale Ronach i Anaya nie są tak obwarowane. Bariera chronić będzie nasze lądy, ale istoty z innych światów mogą pojawić się w innych miejscach i chcieć dostać się do nas tradycyjnie" Amber myślała 'głośno'.
"Konwencjonalne metody pozostawiam tobie i wiernym. Pracuje nad innym typem Bariery. Będę musiała ich trochę ponakładać na każdy kontynent" Azariel westchnęła.
"Dowiem się może jak się dogadać z tymi istotami Aleksa" bąknęła. "Wierci mnie w nosie, gdy jestem w ich pobliżu" wymsknęło jej się.
Azariel odpowiedziała śmiechem.
"O, a to czemu?" zapytała.
"Nie wiem, trochę jakby za dużo było kurzu w ich pobliżu?" zastanowiła się.
"Teraz poruszają się szybciej" powiedziała Azariel.
"Wiec się nie kurzą.
"No dobrze, muszę i tak przeszkodzić Aleksowi i dowiedzieć się kto zajmuje się organizacją budowy... Poza nim" bąknęła.
"Rób co uznasz za konieczne" powiedziała bogini.
"Biorę się do pracy" rzuciła po czym spektropatycznie tknęła Aleksa. "Potrzebuje te twoje istotki do postawienia strażnic na Anayi i Ronach. Poza tym gdzie się załatwia sprawy z budową?" oznajmiła.
"Skocz do dolnej partii Kwatery. Tam są moi budowniczy" odparł Aleks.
"No tak, ale oni sami zbudują strażnice w miejscach które im wskażę?" spytała.
"Owszem, uzgodnią z tobą co i jak i przystąpią do pracy" odparł Aleks.
"Dobra, dzięki" rzuciła i przeniosła się we wskazane przez Aleksa miejsce. Wcześniej jednak zgarnęła mapy obu kontynentów. Znała te lądy więc dzięki mapom mogła wskazać miejsca gdzie chciała by były strażnice.
Na dole siedziały istoty stworzone przez Aleksa. Spojrzały na Amber ciekawie, gdy się pojawiła.
- Będziecie mi potrzebni. Musimy obwarować dwa kontynenty: Anayę i Ronach - zaczęła, rozkładając mapy.
Istoty podniosły się. nie były już takie przygarbione. Przypominały trochę mroczniaki, a teraz zaczęły się szczerzyć.
Jeden wysunął się naprzód.
- Wyzwanie... lubimy wyzwania. Co trzeba zrobić? Mamy materiały, czy musimy je wydobyć? - zapytał.
- Niestety obawiam się, że trzeba wydobyć. Nie znam się w ogóle na budownictwie, więc nie wiem nawet jakich materiałów i w jakich ilościach potrzebujecie - powiedziała.
- Potrzebujemy więc złóż... nie mamy map geologicznych, musiałabyś nam takowe załatwić. Weźmiemy się do pracy bezzwłocznie gdy tylko będziemy wiedzieć na czym stoimy.
Amber przez chwilę się namyślała. "Aleks, ktoś robił jakieś... mapy geologiczne na Anayi i Ronach?" spytała.
"Hmm... nie, ale możesz do tego zatrudnić któreś ze swoich alternatywnych podopiecznych... wiesz tych uchodźców, których zgarnęłaś razem z Czarnopiórami" odparł wilkołak.
"Oni się znają na robieniu takich map? Bo domyślam się, że to nie są takie zwykłe mapy" westchnęła.
"Nie, muszą wykrywać zmiany w podłożu. Można im dać próbki skał z rezerw i niech sobie porównają do tego co jest w ziemi" odparł Aleks.
"Ta dwójka z dobrze rozwinięta telepatią i innymi talentami mentalnymi by się nadała do tego celu"
"Dobra, a te próbki skał to gdzie znajdę?" spytała.
"Ratusz Azylu" odparł Aleks.
"Dzięki" rzuciła. Znów zwróciła się do istot. - Załatwię wpierw wam mapy geologiczne. Trochę to potrwa, bo trzeba je wpierw stworzyć. Już mam trop od czego zacząć - mruknęła otwierając sobie portal do Ratusza w Azylu.
Istoty skinęły głowami.
W ratuszu szybko pokierowano Amber do właściwego miejsca. Trochę tych skał było, lepiej było dostarczyć istoty tu, niż skały do nich...
Amber namierzyła więc te istoty. Naiwnie miała nadzieję, że próbka skał będzie w postaci łatwej do transportu... Rzeczywistość zweryfikowała jej wyobrażenia.
Siedziały w Kwaterze. Jakiś urzędnik podszedł do Amber.
- Aleks poinformował mnie, że potrzebne są tylko małe fragmenty skał. Jeśli zechcesz poczekać to odłupiemy ich trochę od całości...
- No byłoby miło - powiedziała. - Potrzebne są niewielkie próbki mające pomóc w stworzeniu mapy geologicznej - powiedziała.
- Yym... tak - bąknął mężczyzna idąc do niewielkiego pokoiku. wyszedł zeń w ubraniu roboczym z magicznym dłutem. Po paru minutach Amber miała woreczek kamyków różnego koloru.
Amber uśmiechnęła się do niego wesoło. - Dziękuję - powiedziała. Otworzyła sobie portal gotowa 'dopaść' istoty, które udało jej się już na szczęście namierzyć.
Siedziały w jedne z sal wśród gór książek. Czytały bezustannie i była to jedyna czynność poza jedzeniem która zajmowała je od czasu przybycia do Azylu... i transportu do Kwatery.
- Mam do was prośbę - odezwała się do nich Amber.
Istoty spojrzały na nią. Ciekawość w ich oczach wydawała się wręcz próbować wedrzeć do wnętrza Amber i wyciągnąć z niej to co ma do powiedzenia.
- Potrzebuję mapy geologicznej dwóch kontynentów: Anayi i Ronach. Mam próbki skał ze sobą. Potrzebne jest to po to by móc pozyskać materiały do budowy strażnic i fortec na tych kontynentach - powiedziała.
- Wrzuć nas na miejsce - powiedziały jednocześnie obie istoty.
- Zakładam, że obaj chcecie znaleźć się razem na jednym kontynencie? - spytała. - No i jakich narzędzi potrzebujecie by stworzyć mapy? - spytała.
- Pióra - powiedział ten z lewej
- Papieru - dodał ten z prawej
- Inkaustu - uzupełnił ten z lewej.
Obaj wyszczerzyli się i wskazali woreczek w dłoni Amber.
- I kamyczków - dodali jednocześnie.
- Dobra, to kamyki dla was - podała im je - a ja lecę załatwić wam pozostałe narzędzia - rzuciła. "Aleks, mamy tutaj papier, pióra i inkaust?" spytała. Nie wiedziała gdzie się takie rzeczy tu trzyma.
"Zgarnij z kancelarii" polecił Aleks.
Amber postawiła sobie portal we wskazane miejsce, by zabrać rzeczy i dostarczyć dwóm przedziwnym istotom.
- No to teraz już tylko dostarcz nas na miejsce - powiedziała istota z lewej, biorąc papier.
- A my się zajmiemy czym trzeba - dodała ta z prawej.
Amber otworzyła kolejny portal, tym razem na Anayę. - W razie gdybyście skończyli na jednym kontynencie to dajcie mi znać, a przeniosę was na drugi. Jakby wam czegoś zabrakło to też dajcie znać, a załatwi się materiały czy co tam będziecie potrzebować - powiedziała.
- Jasne - odparły istoty, przekraczając portal.
Amber znów nawiązała kontakt z Aleksem. "Wysłałam tych dwóch już na Anayę, twoje istoty są powiadomione i jak dostaną mapę geologiczną to wezmą się do pracy, kolonizację Anayi i Ronach zaczęliśmy już jakiś czas temu... Chyba w kwestii budownictwa to na razie tyle, nie?" spytała. "Nie znam się na tym jak ludzie stawiają swoje konstrukcje" westchnęła. "Wilkołaki korzystają z naturalnych jam" dodała.
"Mhm, możemy trochę popracować nad tym jak wzmacniasz energią wojska..." zaproponował Aleks.
"Ale to jutro, jeszcze jestem zajęty"
"Mhm... W sumie dochodzę do wniosku, że można by jeszcze poprosić watahy wilkołaków o uważniejsze patrolowanie dziczy niż w normalnych warunkach" dodała. "W razie gdyby napotkali coś co się mogło przedrzeć powiadomią nas o tym" mruknęła. Zmysły wilkołaków oraz ich obycie z dziczą mogły być bardzo pomocne
"Szczególnie jeśli mamy Revenantów-wilkołaki" dodał Aleks.
"A szczerze mówiąc to nie wiem czy mamy... Nie jestem w stanie ogarnąć kto przeszedł przemianę w Revenanta. Wiem, że była masa ludzi i jeden smok" mruknęła.
"Spróbuj się dowiedzieć. Daj mi znać jutro jak będziesz mogła ze mną popracować nad tym o czym mówiliśmy" powiedział Aleks.
"Dobra... Ja zajrzę do Revenantów" mruknęła.
Faktycznie było parunastu Revenantów - wilkołaków. Mieszkało tu tylko czterech, reszta dalej przebywała w Leżu.
- Jest sprawa - powiedziała. - Potrzebuję patroli w dziczy. Nad naszymi kontynentami rozstawiamy właśnie bariery, które będą nas chronić przed teleportacją niepożądanych istot z innych światów - zaczęła. - Ale oni mogą też teleportować się gdzie indziej, a do nas przybyć tradycyjnie. Potrzebne będą w dziczy wilkołacze patrole - mruknęła.
- Da radę - stwierdził Revenantowilkołak. - Dam znać reszcie -
- W miarę możliwości trzeba to będzie rozszerzyć na wszystkie nasze kontynenty - dodała jeszcze Amber. - Wy się zajmijcie zorganizowaniem tego. W razie gdybyście potrzebowali jakiejś pomocy dajcie mi znać, to postaram się zrobić co w mojej mocy, by ułatwić wam pracę - rzuciła.
Wilkołaki skinęły głowami twierdząco.
- Dobra, ja wracam do szukania innych jeszcze sposobów na zabezpieczenie Milgasii i dwóch pozostałych lądów. Powodzenia - powiedziała otwierając sobie portal do swojego leża. Musiała chwilę pomyśleć i rozejrzeć się po okolicy z wysokiego punktu by nieco odświeżyć myśli.
Wkrótce znów stała w swoim leżu, skąd miała świetny widok. Najlepszy w Milgasii.
Amber się namyślała. Bariery przeciw teleportacji, mury wokół Milgasii, strażnice na wybrzeżach i wilkołacze patrole w dziczy. Nie chciała by jej zabezpieczenia były zbyt kłopotliwe dla mieszkańców jej kontynentów. Jutro z Aleksem miała przećwiczyć i udoskonalić proces wzmacniania armii. To było dobre na wypadek, gdyby znów wszyscy musieli wyruszyć na wojnę. Amber miała jeszcze jeden przebłysk. Skontaktowała się z boginią. "Po sporządzeniu map geologicznych i wydobyciu materiałów koniecznych do budowy, zostaną postawione strażnice. Na mapach oznaczyłam już w których miejscach mają one być. Wilkołaki będą patrolowały dzicz... Sądzę, że można jeszcze do tego zaangażować pozostałych zmiennokształtnych by objąć wszystkie ekosystemy na naszych ziemiach... Ale tak mi jeszcze jedna rzecz się przypomniała. Mieszkańcom tych ziem trzeba stale pewne rzeczy przypominać..." zaczęła myśl.
"Jakie konkretnie?" zapytała Azariel.
"Na przykład, że nikt nie wygra ich walk za nich. I że pewien ktoś dostarcza im narzędzi i roztacza nad nimi opiekę" powiedziała.
"Pomniki działają dobrze. Powinnaś dać się wyrzeźbić w paru miejscach. Ja z resztą też - powiedziała Azariel.
"Duże, szczegółowe, ściągające oko. Dzieci powinny się pytać rodziców kto to i czemu ma tu pomnik.. rozumiesz?" zapytała bogini. "Jest to jakiś start, ale wypadałoby wymyśleć coś jeszcze"
"Pomniki..." Amber przez chwilę przypominała sobie czym jest pomnik. Westchnęła. "Robotnicy Aleksa powinni nadawać się do takiej pracy. Mówił, że są bardzo dokładni" mruknęła. Uśmiechnęła się do siebie "Mam jeszcze kilka pomysłów... Ale wymagają długiej realizacji, końca zimy i rozmowy z ludźmi i watahami wilkołaków. Mieszkańcy tych ziem będą musieli na co dzień widzieć zmiany jakie zaszły wobec tego co było przed atakiem Skazy" mruknęła.
"Można załatwić wizję tego co było kiedyś w niektórych miejscach. Punkt widokowy z iluzją pokazującą jak wyglądały niegdyś te ziemie" zaproponowała Azariel.
"Hmm, trzeba wybrać takie ziemie, które były najbardziej zniszczone przez Skazę. To chyba najdobitniej przypomni to co udało się osiągnąć" mruknęła.
"Owszem" potwierdziła Azariel.
"Jutro z Aleksem planujemy ćwiczyć wzmacnianie wojsk. Sprawdzić czy da się to usprawnić" dodała jeszcze. "Na wypadek, gdybyśmy znów potrzebowali armii do walki z tym co nadejdzie..." westchnęła.
"Dobry pomysł" odparła Azariel.
"Jeśli to wszystko oto wracam do prac nad barierą. Sprawdzę, czy mogę skorzystać z tego co już postawiliście"
"Tak, to wszystko. Zorientuję się teraz czy mamy magów, którzy będą w stanie stworzyć odpowiednie iluzje w odpowiednich miejscach" przekazała.
"Doskonale" odparła Azariel. "Trzymaj tak dalej Amber. Wewnętrzna spójność to podstawa"
"Coś czuję, że dziś będę spać jak kamień" bąknęła. W ciągu ostatnich kilku dni wysiłek umysłowy znacznie przekraczał to co znała do tej pory. Już teraz powoli zbierało jej się na ziewanie.
"Jeśli będzie to konieczne" odparła Azariel.
Amber nie dała rady powstrzymać ziewnięcia. "Nie przeszkadzam już" bąknęła. Jej myśli powoli robiły się nieco mętne. Szukała magów, których mogłaby obarczyć zadaniem stworzenia odpowiednich iluzji.
Nie było to trudne. W Kwaterze była gildia magów.
Szybko znalazło się paru, którzy byliby w stanie podołać takiemu zadaniu.
Wilkołaczyca zebrała wszystkich tych magów do kupy po czym krótko przedstawiła czego potrzebuje. - Chcę, żebyście w różnych miejscach na Milgasii, tych które były najbardziej zniszczone, a teraz zostały odbudowane i zregenerowane stworzyli iluzje, które będą przypominały ludziom ostatnie wydarzenia. Takie... Magiczne pomniki tego co wspólnie dokonaliśmy - powiedziała do nich.
Magowie skinęli głowami i spojrzeli na siebie.
- Czyli spektrum? - zapytał jeden.
- Nie, za dużo roboty. Redukcja chronologiczna? - zapytał inny. Rozgadali się...
Amber przez chwilę ich słuchała nie wiedząc o czym mówią. Miała dziwną minę. - Jakbyście czegoś potrzebowali to... wiecie gdzie i jak mnie znaleźć - mruknęła. Zostawiła im mapę z propozycjami miejsc gdzie można by takie iluzje umieścić.
Magowie skinęli głowami, wzięli mapy i udali się do górnych pomieszczeń.
Amber ponownie ziewnęła. Fizycznie się nie męczyła, ale intensywny wysiłek umysłowy sprawił, że czuła się ciężka. Wtoczyła się przez portal do swojego leża zastanawiając się gdzie i jak zorganizować postawienie pomników... Szczerze mówiąc nie znała się na tym. Na wpół już śpiąc nawiązała łączność z Carmen... Myśli Amber były nieco stłumione mgłą senności.
"Co tam, moja droga?" zapytała Carmen.
Pierwsze myśli Amber były mocno niezrozumiałe. Dopiero po chwili otrząsnęła się i spytała sennie: "Jak się stawia pomniki?"
"Najpierw trzeb się porządnie wyspać" odparła Carmen.
Amber była zbyt senna by zrozumieć związek tego o co pytała z odpowiedzią Carmen. "Hm?" bąknęła.
"Idź spać!" poleciła kobieta.
Amber westchnęła. "Wiem, wiem..." bąknęła. "Chciałam skończyć co zaczęłam..." dodała. Poza słowami Carmen dostała jakieś urywki sennych obrazów.
"Jak teraz się tym zajmiesz to coś ci się może pomylić" stwierdziła Carmen. "Wyśpij się wpierw.
Amber zmieniła się w wilka i przystosowała sobie legowisko do swoich potrzeb... Zrobiła to już właściwie przez sen... Schroniła się tak, że nie było jej widać.
Wystarczyło zaciągnąć magiczne kotary, tak jak pokazywał Aleks i już miała swoją klitkę.
Amber się wygrzebała z legowiska. Ziewała i przeciągała się. Widząc śnieg zjeżyła się niezbyt przychylnie patrząc na biały puch. Owszem, zima może i była potrzebna, ale Amber aż nadto dobrze wiedziała co to znaczy cierpieć zimą głód. Śnieg naturalnie wywoływał niemiłe skojarzenia. Podrapała się tylną łapą za uchem zastanawiając się co może teraz zjeść...
Musiała posłać po jedzenie do kuchni... albo pójść do sali jadalnej.
Amber stwierdziła, że wyjątkowo odwiedzi salę jadalną. Zgarnąć chciała stamtąd co się tylko dało.
Dostała szybko pieczeń od kuchty. Zawsze coś tam było gotowe i świeże. Chętnych na posiłek nie brakowało o żadnej porze.
Amber zgarnęła to i przeniosła się z powrotem do siebie. Tam pożarła wszystko. Najedzona poskrobała się po głowie nie mogąc sobie przypomnieć rozmowy z Carmen. Nie była pewna na czym stanęło...
Nie wyglądało na to by latające poza leżem Amber płatki śniegu miały zamiar jej przypomnieć. Na dworze wszystko wydawało się takie spokojne. Dźwięki dochodzące z reszty kwatery były mocno przytłumione. Słuchać było głównie wiatr...
"Carmen... Na czym skończyłyśmy wczorajszą rozmowę?" bąknęła zdezorientowana.
"na tym, ze chciałaś stawiać jakiś pomnik" odparła Carmen.
"Uhm..." Amber się namyślała. "Jak się stawia pomniki? Co trzeba zrobić?" spytała.
"Chcesz postawić pomnik czego lub kogo?" zapytała Carmen.
"Chcę postawić pomnik, który przypominałby mieszkańcom Milgasii ostatnie wydarzenia. Mówiłaś mi kiedyś o wierze w bogów. No i wspominał też ktoś, że z innych światów mogą przyjść jacyś inni bogowie, którzy sobie będą uzurpować prawo do wiernych tutaj... Ale to Azariel dała mi moc, nie jacyś inni bogowie... Chcę by ludzie o tym pamiętali" mruknęła.
"No to najlepiej pomnik ciebie i Azariel. Znajdź osoby zdolne kuć i znające się na tym, potem będziesz musiała zapewne pozować, a on będzie kuł" odparła kobieta.
"Dziś porozmawiam o tym z Aleksem... Może on będzie wiedział kto może takie coś zrobić" mruknęła.
"Dobra, jakby co my tu w Darkkeep mamy porządnych rzeźbiarzy" zauważyła Carmen.
"Ja nawet jeszcze nie wiem jak i gdzie się takie rzeczy załatwia..." bąknęła. "Nigdy się w żadne pomniki żaden wilkołak chyba nie bawił" dodała.
"No idziesz do rzeźbiarza i mówisz mu że chcesz pomnik" stwierdziła Carmen. "Mówisz co ma przedstawiać i z jakiego ma być materiału... Chcesz to załatwić sama, czy czekasz na Aleksa?"
"Sama nie ma mowy... Nie wiem jak to się robi, więc pewnie coś źle powiem... Jestem wilkołakiem. Najbardziej zaawansowana rzecz o której procesie budowy mam pojęcie to zaostrzony kij" odparła.
"On wie co trzeba zrobić, a jak nie wie to wie gdzie się dowiedzieć" zauważyła Carmen. "Ciekawi mnie więc, czemu mnie pytasz o te rzeczy hmm?"
"Dopiero podczas rozmowy z tobą wpadłam na pomysł by spytać o to Aleksa jak będziemy dziś opracowywać metody na ulepszone wzmacnianie armii" mruknęła.
Carmen zaśmiała się w odpowiedzi.
"Dobra, to chcesz ode mnie coś jeszcze?"
"Nie, chyba nie... Idę poszukać Aleksa. To ja miałam go dziś znaleźć" westchnęła.
"Powodzenia" zabrzmiała odpowiedź.
"Dzięki" mruknęła. Namierzyła Aleksa by się do niego przenieść.
Aleks leżał u siebie w łóżku i spał smacznie.
Amber spojrzała na niego. Tknęła go palcem.
- Mmmf? - mruknął Aleks.
- Mieliśmy opracować nową metodę wzmacniania wojsk - mruknęła.
- Mhmmm... mff... mhmfm - odparł Aleks, po czym obrócił się na plecy.
- Moment, zbieram się.. skończyłem stawianie bariery jakieś cztery godziny temu - bąknął.
- To ja poczekam na zewnątrz - powiedziała.
- Mm... już wstaję - Aleks zwlókł się z łóżka, przywołując ubranie. Kiwał się lekko na nogach.
- Wciąż jeszcze nie przestawiłeś się na bycie wilkołakiem, co? - mruknęła.
- Pierwsze słyszę, żeby wilkołaki nie musiały spać po intensywnym wysiłku - mruknął Aleks.
- Nie o to mi chodzi. Wilkołak jest znacznie wytrzymalszy od człowieka. Mam wrażenie, że jeszcze nie dotarło to do twojego organizmu - mruknęła.
- Wilkołaki nie rzucają zaklęć i nie władają negatywną energią - mruknął Aleks. - Jest to męczące...
- Owszem. Ale nie znaczy to, że nie mogą się nauczyć - mruknęła.
- Nie chcę nic mówić, ale z tego co pamiętam ty po naszej burzy mózgów poszłaś spać... ja wziąłem się do roboty - zauważył Aleks.
- Nie spałam kilka dni i nie regenerowałam się inaczej - odparła.
- A widziałaś, bym ja spał? – zapytał Aleks.
- Podjęliśmy ten sam rodzaj wysiłku podczas gdy ja jestem od walki wręcz, a ty od myślenia - mruknęła.
- Tyle, że ja muszę spać... - zauważył Aleks.
- Ja też, jeśli się nie regeneruję. Nie przypominam sobie bym uruchamiała moją aurę - powiedziała.
Aleks spojrzał na Amber półprzytomnie.
- Ach, czyli chcesz mi powiedzieć, że jak nie masz włączonej aury to nie regenerujesz się w ogóle? Naturalna regeneracja została z jakiegoś powodu zablokowana? - zapytał.
- Naturalna regeneracja regeneruje rany. Nie męczę się fizycznie, ale psychicznie owszem. I ponieważ nigdy nie było mi przeznaczone być szczególnie bystrym myślicielem, to takie rzeczy wymagają ode mnie więcej wysiłku niż od istot, które lepiej sobie radzą z myśleniem - powiedziała.
- I sądzisz, że wykonywanie tego co wymyśliliśmy nie było zupełnie męczące po dwóch nieprzespanych nocach... wiesz, miło, że masz o mnie tak wysokie mniemanie, ale jest za wysokie - Aleks uśmiechnął się półgębkiem.
- Powiedziałam to dlatego, że chwiałeś się na nogach po wstaniu jakby ktoś ci przylał w głowę - mruknęła Amber.
- Śniły mi się jakieś głupoty – mruknął Aleks. - I zakręciło mi się w głowie po gwałtownym wstawaniu.
- Dlatego powiedziałam, że poczekam na zewnątrz - Amber obróciła się na pięcie by skierować się do wyjścia.
- Na co planujesz czekać? - Aleks wyszedł za nią.
- Teraz na to aż zjesz - mruknęła.
- Ja jadam na dole w głównej sali - odparł Aleks.
- A ja idę na zewnątrz - powiedziała.
- Dobra - odparł Aleks. - Zgarnę kanapki i będę - zaręczył.
Amber wyszła na zewnątrz i tam westchnęła. Miała nieprzyjemny posmak w ustach. Zirytowała się.
Aleks wyszedł po chwili.
- Dobra - powiedział, pogryzając ostatnia kanapkę.
- Bierzmy się za robotę? - zapytał.
- Tak, przy okazji póki jesz powiedz gdzie załatwia się postawienie pomnika. Rozmawiałam z boginią Azariel i wpadłam na pomysł by w jakiś trwały sposób przypominać stale ludziom o ostatnich wydarzeniach. Większość rzeczy już załatwiłam z tych co wymyśliłam, ale zostaje sprawa pomnika - mruknęła.
- Hm... zależy gdzie chcesz go postawić. Jak w Azylu to trzeba porozmawiać z burmistrzem - powiedział Aleks.
- Carmen mówiła jeszcze coś o jakichś rzeźbiarzach, ale o tym chyba już burmistrz będzie coś wiedział, nie? - spytała.
- Pomnik musi ktoś wykuć. Burmistrz da lokację, potem trzeba załatwić tworzywo i ludzi, którzy zrobią z niego pomnik - powiedział Aleks. - Mam się tym zająć?
- Nie znam się na załatwianiu takich rzeczy. Już mówiłam Carmen, że najbardziej zaawansowana rzecz na której budowie się znam to zaostrzony kij - mruknęła.
- Heh... zajmę się tym jeśli chcesz - powiedział Aleks.
Amber skinęła głową.
- Było by dobrze - powiedziała.
- Teraz? To trochę mi potrwa - ostrzegł Aleks.
- Nie, jak skończymy - powiedziała.
- Jasne - powiedział Aleks. - Dobra, chodźmy spróbować przyjrzeć się dokładnie żołnierzom i energii wewnątrz nich - zaproponował,
Skinęła głową. Mogła ruszać zająć się sprawą żołnierzy.
Aleks wpierw podjął się analizy dokładnych wzmocnień.
- Hmm... troszkę łopatologiczne to wzmocnienie...polega na przekazie mocy we właściwe miejsca automatycznie... znaczy wedle uznania organizmu, wzmaga więc czasem rzeczy, które nie są nam potrzebne.
- A czy organizm czasem nie wie najlepiej gdzie w danej chwili potrzebuje energii? - spytała.
- Wzmaganie systemu wydalniczego? Redukcja swędzenia? Połysk na włosach? - wymieniał Aleks.
Amber spojrzała na niego dziwnie. - To jest nielogiczne - powiedziała krótko.
- Efekt uboczny dostawy "darmowej energii". Część mózgu odpowiedzialna za dysponowanie energią jest u większości istot wręcz niedorozwinięta. Zachłystuje się więc ilością mocy i panicznie szuka danych w podręcznej świadomości... więc jeśli kogoś powiedzmy dwa dni temu coś bardzo swędziało i nie mógł się podrapać, to energia idzie jako środek zaradczy na to.
- Gdyby wilkołaki miały tak funkcjonować to dawno byśmy wyginęli - mruknęła krzywiąc się.
- Rozumiem, ze bardzo często awatar bóstwa daj wam dodatkową energie? - zapytał Aleks.
- Nie, chodzi o sensowne dysponowanie zasobami... To co opisałeś jest skrajnie bezsensowne - skrzywiła się. - Dlatego mnie to dziwi.
- Jak by ci to wytłumaczyć... - Aleks zadumał się.
- Lubisz ciepło? - zapytał.
- Lubię - skinęła głową. - Ale nie w nadmiarze. Inaczej robi się nieprzyjemnie jeśli jest za ciepło - mruknęła.
- Dokładnie. Powiedzmy, ze odstajesz malutki ładunek ciepła... ale tak wielkiego, że w pierwszych pięciu sekundach posiadania go przepaliłoby cię na wylot. Musisz szybko rozłożyć to ciepło ręcznie po całym ciele. Byleby nie tam gdzie jest, bo zacznie palić. Więc rozkładasz je gdzie popadnie, lokując to co zostanie i co nie jest groźne już jakoś sensownie. Tak to mniej-więcej działa.
- Dlatego energię dawałam powoli i stopniowo, nie chciałam zrobić im krzywdy - powiedziała.
- Nie potrafię tłumaczyć - bąknął Aleks.
- Zdarzyło ci się kiedyś spanikować? - zapytał.
- Tak, zdarzyło mi się - wzruszyła ramionami.
- CO wtedy zrobiłaś? - ciągnął Aleks.
- Schowałam się w ukryciu - powiedziała.
- Dobra, teraz załóżmy, że żeby dotrzeć do ukrycia musiałabyś rozwiązać po drodze jakaś łamigłówkę, wykonać jakaś sekwencję czynności... cokolwiek wymagające logicznego myślenia. Jak sądzisz, podołałabyś?
- Nie, ale panika nie trwa wiecznie, a energia nie jest przytwierdzona na stałe. Panika w końcu minęła i wtedy mogłabym rozwiązać łamigłówki - powiedziała.
- Umysły żołnierzy są inne niż umysły magów. Nie potrafią przemieścić raz przytwierdzonej energii. Muszą zrobić to teraz, natychmiast, od razu. Człowieka możesz przygotować na przyjęcie energii. Jego organizmu - nie. Nie bez paru miesięcy treningu – powiedział Aleks.
Amber westchnęła ciężko. - Jak naprawić tę nielogiczną bzdurę? - spytała.
- Rozlokowując energie wedle własnego uznania - odparł Aleks.
- U każdego żołnierza z osobna... U 20 tysięcy istot... - mruknęła Amber.
- Nie, musimy stworzyć wzór, który da podświadomości wytyczne jak ulokować energię - zaprzeczył Aleks.
- Jak ten wzór przedstawić ich organizmom? - spytała.
- wraz z energią, właśnie to musimy teraz opracować - wyjaśnił Aleks.
- No dobra, to bierzmy się do pracy - powiedziała.
Amber pracowała nad tym intensywnie. Sam fakt pojawienia się takiej nielogiczności ją mierził więc z radością podjęła pracę nad zaradzeniem temu. Gdy się z tym uporali westchnęła.
- W końcu - mruknęła.
- Ta, ale teraz to ja potrzebuje snu, a ty możesz się zabrać za ponowne naładowanie żołnierzy energią - powiedział Aleks.
- Osiem godzin co najmniej - ziewnął. - A potem wezmę się za ten pomnik tylko co to ma być?
- Coś co ma przypominać o tym, że to Azariel przebiła się przez barierę i przekazała mi moc byśmy mogli walczyć ze Skazą. Carmen mówiła, że w takim razie powinnam to być ja i Azariel. Ja się nie znam, więc nie wiem co ludziom najlepiej o tym przypomni - mruknęła. - Wiem, że ludziom trzeba przypominać, bo zauważyłam, że bardzo lubią zapominać... Odsuwać od siebie nawet bieżące problemy jakby ich nie było - powiedziała.
- Dobra, no to ja wszystko zaaranżuję, ale będziesz usiała pozować - powiedział Aleks.
Amber wzruszyła ramionami.
- Trudno - mruknęła. - Zajmę się tą energią - dodała gotowa przystąpić do dzieła.
Powodzenia - Aleks ziewnął i teleportował się do siebie.
Amber przystąpiła więc do dzieła. Starannie, sumiennie i według tego co ustalili w ciągu ostatnich trzech dni.
Po ośmiu godzinach Aleks przybył ją wspomóc... lub raczej zmienić. Teraz to wilkołaczyca potrzebowała się zregenerować.
Amber przede wszystkich chciała zjeść. W przeciwnym wypadku pierwsza osoba, która by ją zaczepiła ryzykowała ugryzienie. A zmęczenie tylko potęgowało agresję.
Dostała jeść w swoim leżu. Było to dużo porządnego żarcia.
Zniknęło niemalże natychmiast. Potem mogła położyć się spać.
Po dziesięciu godzinach wreszcie się obudziła. Dzień był zimny, ale słoneczny.
Zeszła po jedzenie. Dopiero po śniadaniu mogła stwierdzić, że jest w pełni gotowa do dalszej pracy. Ale wpierw musiała się zorientować na czym stanęły prace.
- Czuję, że się obudziłaś - Aleks odezwał się do niej.
- Owszem. I chcę wiedzieć na czym stanęło. Jeśli wszystko jest zrobione to można zabrać się za kolejne rzeczy - powiedziała.
"Trzeba się brać za pomnik. W ratuszu jest niejaki Finneas. Jest majstrem rzeźbiarzy. Porozmawiaj z nim na temat tego pomnika" powiedział Aleks.
Amber otworzyła portal do ratusza. Zamierzała znaleźć rzeczonego majstra... Kimkolwiek był.
Finneas był, jak się okazało, elfem. I jak na elfa był dobrze zbudowany. Skłonił się Amber, gdy ja ujrzał.
- Witaj. Aleks powiedział, ze potrzebujesz by ktoś wykonał dla ciebie posąg.
Skinęła głową potwierdzając. - Aleks mówił o jaki posąg chodzi? - spytała.
Elf skinął twierdząco głową.
- Myślałem o olbrzymim posągu wyglądającym mniej więcej tak - pokazał Amber szkic. Pomnik był wysoki. Azariel była na samej górze i zsyłała w dół jakiś strumień, który lawirował między istotami Skazy i trafiał w ręce, lub raczej łapy Amber.
Amber przyjrzała się szkicowi. - Jestem wilkołakiem, a my nie stawiamy pomników, więc zdam się na ciebie - mruknęła. - Jeśli tak powinien wyglądać pomnik no to dobra - mruknęła.
- Pomnik może przedstawiać cokolwiek chcesz - powiedział elf. - Jeśli masz lepszy pomysł na wizualizację skąd pochodzi moc która usunęła Skazę to jestem otwarty na propozycje.
- Moc pochodzi od bogini Azariel. Więc tu jest tylko prawda, a mi tylko o prawdę chodzi. Nie wiem kiedy dostałam moc, bo prawdopodobnie zdychałam wtedy z powodu ran gdzieś w lesie - mruknęła. - Ale to chyba nie było by dobre, gdyby pokazać to tak dosłownie, nie? - rzuciła.
- No niekoniecznie - powiedział elf, skinąwszy głową.
- No to co mam robić by to co narysowałeś zmieniło się w pomnik? - spytała.
- Nie zmieni się... musimy wykuć to z bloku skały - odparł Elf.
- No to mniej więcej wiem - machnęła ręką. - Ale nie zrobi się samo, więc co ja mam zrobić? - powtórzyła.
- mam szkic, ale muszę oddać dobrze szczegóły. Będziesz musiała ułożyć się w tej pozycji i pozwolić nam cię wyrzeźbić - powiedział elf.
- Kiedy i gdzie? - spytała.
- Jutro około południa - powiedział elf.
- Dobra. Mam pojawić się tutaj czy gdzie? - spytała.
- Na placu blisko wschodniej bramy - odparł elf.
- Dobrze. To do zobaczenia tam jutro w południe - powiedziała.
Elf skłonił się głęboko i odmaszerował.
Amber wyszła stamtąd. "Aleks, uporałeś się z mocą dla żołnierzy, czy jeszcze jestem tam potrzebna?" spytała.
"Już skończyłem" odparł Aleks.
"Dobra. Jutro w południe mam się widzieć z tym od pomnika. To w takim razie spytam jeszcze boginię czy do jutra południa ma coś dla mnie" powiedziała.
"Jej pomniki maja wszędzie, nie powinno być problemu z odwzorowywaniem" zauważył Aleks. "Chyba, że nie chodzi ci o pomnik"
"No nie o pomnik. Chodziło mi o to czy ma dla mnie jakieś zadanie do tego czasu. Bo ja nie mam już pomysłów co i jak można by ulepszyć, zabezpieczyć czy poprawić" mruknęła. "Zastanawia mnie tylko kiedy będą gotowe mapy geologiczne i kiedy twoje istoty będą się mogły wziąć za wydobycie i budowę strażnic" dodała.
"Już wzięły" odparł Aleks.
"No to świetnie" mruknęła. "Jak się dowiem czegoś więcej to dam ci znać" przekazała. Potem nawiązała łączność z boginią.
"Słucham?" zapytała Azariel.
Amber uruchomiła więc słowotok: "Istoty Aleksa dostały mapy geologiczne i zajęły się wydobyciem materiałów i budową strażnic. W strażnicach będzie można nadzorować zbliżanie się niepożądanych sił z mórz lub drogą powietrzną. Magowie zajęli się opracowaniem i umieszczeniem iluzji we wskazanych przeze mnie miejscach. Wilkołaczy Revenanci zostali przydzieleni do nadzorowania wilkołaczych patroli w dziczy. Na spółkę z Aleksem ulepszyliśmy wzmocnienie żołnierzy w armii i po opracowaniu bariery Aleks ją rozstawił, więc nie powinno być już problemów z nieautoryzowanymi teleportacjami na naszych ziemiach. Poza tym na jutro jestem umówiona w sprawie pomnika... W południe" skończyła.
- Bardzo konkretne wyniki - powiedziała bogini stajać koło Amber.
- Ja stworzyłam parę barier, które uniemożliwiają teleportację, manipulację, zbiorową iluzję, dalekodystansowe zaklęcia o aspekcie niszczącym, bliskodystansowe z reszta też, zaklęcia mentalne, nacisk psychofizyczny... nieważne, za długo by wymieniać.
- A ja i tak nie wiem co to jest połowa z tych rzeczy - westchnęła Amber. - Nie mam w sumie pomysłów co można by jeszcze zrobić - mruknęła. Wyglądała na poważnie zafrasowaną.
- Amber.. czas zacząć tworzyć dodatkowe sługi które w razie potrzeby mogą zostać poświęceni... coś jak istoty Aleksa, ale silniejsze i zdolne do walki - powiedziała Azariel.
- Jak się tworzy nowe istoty? - spytała. - Bo do tej pory każdy żołnierz, który został zabity w walce wstawał jako Revenant... No i są mroczniaki, które w aurze odtwarzają się tak szybko, że właściwie nie zauważa się ich braku... - mruknęła.
- Potrzebujemy potężniejszych istot, musimy wymyśleć jak mogłyby działać, wyglądać i walczyć... - odparła Azariel.
- Mają być tylko do walki? - spytała.
- Tak - bogini skinęła głową.
- No to muszą to być drapieżniki idealne... - dla Amber to było proste.
- Nie do końca. Drapieżniki nie idą na wojnę... a oni będą musieli - powiedziała Azariel.
- No to się ich zmodyfikuje zgodnie z potrzebami. Widziałam jak wyglądają armie. Kluczem do ich sukcesu jest różnorodność - mruknęła.
- Wiec wymyślimy parę wyspecjalizowanych typów istot i będziemy korzystać z nich jako z sił które można poświecić w kryzysowym momencie - Azariel skinęła głową.
- Mozę nam to długo potrwać.
- Wszelkie niezbędne przygotowania mamy za sobą. Możemy teraz pomyśleć nad tym jakich jednostek potrzebujemy dokładnie. Chwilowo obecne zabezpieczenia powinny nam wystarczyć na pierwsze... hmm... fale najeźdźców - powiedziała.
- To jak będziesz w stanie poświecić na to parę dni. Daj mi znać - poleciła Azariel.
- Dziś mam spokój... No a jutro mam pozować. Nie wiem jak długo - mruknęła skrobiąc się po głowie. - Chyba opracowanie tego nie będzie ode mnie wymagało wiele ruszania się, nie? - spytała.
- Noe będzie, możemy pozostawać w kontakcie spektropatycznym - stwierdziła Azariel.
Amber westchnęła. - Mieszkam z ludźmi już tyle czasu, a wciąż wiele rzeczy, które robią wydaje mi się dziwne - mruknęła ni z tego ni z owego.
- Nie musisz ich rozumieć, by ich chronić... - odparła Azariel.
- Racja - skinęła głową. - Ale dziwi mnie jak bardzo lubią zapamiętywać rzeczy, które są w jakiś sposób istotne dla ich przetrwania...
- Ludzie żyją szybko. Jeśli coś ich nie boli to zapominają o lekach zapobiegających bólowi - powiedziała Azariel.
Amber się zamyśliła. - Przyda im się nieco sposobu myślenia wilkołaka... - mruknęła na koniec swoich intensywnych rozważań. - Możemy się już zająć opracowaniem tych istot? - spytała. - Bo w przeciwnym razie nie mam co robić do jutrzejszego południa - bąknęła.
- Tak, bierzmy się do roboty, tylko znajdźmy jakieś odosobnione miejsce - zaproponowała Azariel.
- Znam takie miejsce kawałek za Azylem... Drugie ciche i spokojne niegdyś miejsce niestety takie przestało być - westchnęła.
- Ruszajmy bez zwłocznie - powiedziała bogini.
Amber otworzyła więc portal w odpowiednie miejsce. Było ono opodal Azylu... Cicha polanka.
Pojawiły się tam obie.
- Dobra - powiedziała Azariel. - Musimy zacząć od tego, co będzie je napędzać... polegamy wyłącznie na naszej mocy ,czy damy im alternatywne źródło, by w razie potrzeby mogły z niego skorzystać? -
- Alternatywne źródło uważam za konieczność. Coś może zablokować moc... - powiedziała. Niezbyt była takim czymś zachwycona, ale widziała już jak istoty, które żywią się jednym rodzajem pożywienia ginęły z głodu z powodu jego braku.
- Właśnie chcemy im dać dodatkową metodę regeneracji - powiedziała Azariel. - Coś z czego będą mogły korzystać, jeśli zostaną odcięte od nas.
- Może w ciemnościach? - spytała. Zastanawiała się czy nie byłoby to zbyt oczywiste.
- Mozę być, łatwe do wypracowania - stwierdziła Azariel.
- W sumie uważam też, że powinni jeść. Żeby nie marnowali energii potrzebnej do walki na normalne funkcjonowanie - mruknęła. - Chyba, że są jakieś przeciwwskazania... Istoty Aleksa nie muszą jeść z tego co pamiętam... - mruknęła.
- Tak, ale jeśli zrobimy im normalny system to będą "aktywne" cały czas. Warto móc je "wyłączyć" na jakiś czas - odparła Azariel,
- Czyli coś w sumie jak golemy... A może... Na czas gdy nie są potrzebni niech siedzą gdzieś w cieniu - będą tam zbierać i magazynować energię, a gdy staną się potrzebni będzie można im wywołać - powiedziała.
- Niezły pomysł - powiedziała Azariel. - Musimy zacząć to powoli tworzyć...
- No i czy tworzymy jeden rodzaj istot czy kilka zależnie od tego co mają robić? - spytała.
- Na razie zróbmy podstawową istotę, potem będziemy ja modyfikować w zależności od zastosowania - powiedziała Azariel.
- Ona ma walczyć bronią czy mieć już jakąś broń w ciele? - spytała.
- Wedle uznania - odparła Azariel.
- Ja zauważyłam, że jeśli nauczyć się odpowiednio władać bronią może być silniejsza od łap. Ale trzeba się nauczyć nią władać. No i jej utrata istoty bez pazurów pozostawia bezbronnymi... Możemy oszczędzić sobie kwestii szkolenia ich i rozbrojenia przez stworzenie im jakiejś broni naturalnej, będącej częściami ich ciał - mruknęła. - Walka tym będzie dla nich naturalna, no i nie da się ich rozbroić - mruknęła.
- No to zacznijmy proces tworzenia. Damy jej metodę pozyskiwania mocy przejdziemy dalej - powiedziała Azariel.
- Dobrze - Amber była gotowa do pracy nad istotami.
Na koniec ciężkiej pracy Amber była zmęczona, ale zadowolona. Robota dla niej była niemalże tytaniczna... Ale satysfakcja z jej wykonania była bezcenna. Amber była z siebie dumna... Problem polegał na tym, że wiele by w tej chwili dała za to by zagiąć czasoprzestrzeń i z tego tygodnia gdy miała wolne przenieść sobie trzy dni... By odespać i obeżreć się za 10 wilkołaków...
Azariel spojrzała na istoty, które stworzyły.
- Zajmę się powiększaniem ich liczebności. Masz dzień odpoczynku... Jutro pęka bariera, musimy być gotowe do walki... - powiedziała.
- Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z naszymi planami - westchnęła Amber. - Ja muszę zjeść... Bo nawet trawa zaczęła wyglądać apetycznie - mruknęła.
Azariel zaśmiała się.
- Jesteśmy przygotowane do podjęcia walki - zapewniła.
Amber otworzyła sobie portal wprost do spiżarni. Nie zamierzała czekać na jedzenie... Chyba że osoba która jej zaproponuje czekanie sama chce być zjedzona...
Stanęła przed spiżarnią... i poczuła zapachy z kuchni...
Zapach jedzenia sprawił, że bez udziału woli przeszła przemianę w bestię... I ruszyła się najeść.
Ludzie w kuchni spojrzeli na to.
- Róbmy więcej – zaproponował główny kucharz. Amber miała stałą dostawę żarcia...
Amber pożarła ile była w stanie w siebie zmieścić w postaci bestii. Później otworzyła portal do swojego leża i warknąwszy profilaktycznie na wypadek, gdyby ktoś się tu zabłąkał poszła spać.
W kuchni wszyscy zaczęli się śmiać.
- Spieszmy się z obiadami - główny kucharz zagonił wreszcie wszystkich do roboty, po czym poszedł wyjaśnić czemu nastąpiła przerwa w wydawaniu posiłków.
A Amber w tym czasie spała jak kamień zamierzając w ten sposób odbić sobie ostatnie dni bardzo intensywnego wysiłku.
-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Amanda Jones
Sala Aramona, Świątynia Aramona
Amanda zjawiła się w jednej sali w Świątyni. Tam gdzie Aramon ją wezwał.
- Witaj - powiedziała Amanda, gdy tylko zobaczyła swojego boga. Miała już całą listę spraw do niego, ale oczywiście postanowiła najpierw wysłuchać tego co on miał jej do powiedzenia.
- Będę chciał twojej pomocy w związku z polowaniem na nasze pseudo-boskie utrapienie - powiedział Aramon.- Jeśli masz jakieś sprawy do załatwienia to załatw je teraz, potem będę potrzebował twojego pełnego zaangażowania... lub będę mógł potrzebować, zależnie od sytuacji.
Amanda zastanowiła się przez chwilę.
- Jest kilka spraw. Wewnętrznych. W których mieszkańcy Astarii zdają się na twoją decyzję. W zasadzie nie są one moje, ale zwrócono się do mnie w kilku sprawach, aby zwróciła się do ciebie - powiedziała spokojnie, nie chcąc przedkładać jednych spraw nad drugimi.
- Dawaj - powiedział Aramon, zakładając ręce za plecami.
Amanda zastanowiła się krótką chwilę, nie wiedząc od czego zacząć.
- No więc, wielu zastanawia się jak będzie wyglądał podział nowych ziem. Dwa nowe kontynenty to duża przestrzeń i... zazwyczaj w takich sytuacjach bywa, że kto co zdobędzie to wstępnie jest jego, a potem ustala się pertraktuje dokładnie. No ale skoro to ty zdobędziesz oba kontynenty, to wszyscy zapytują o podział - zaczęła Amanda.
- Moim zdaniem podział jest zbędny, aczkolwiek wskażę które ziemie powinny być najwłaściwsze dla kogo. Tereny ze złożami kryształów zapewne przypadną magom, jaskinie minotaurom i arachnoidom, i tak dalej - odparł.
- Ale najpierw trzeba te kontynenty zająć, po zniknięciu Skazy pewnie częściowo wróciło do normy - dodał od razu.
- Rozumiem - odpowiedziała Amanda z lekkim uśmiechem. Po czym przeszła do kolejnego punktu.
- Flota piracka chciała już na nie ruszać i zdobywać, skoro byli blisko, ale po twoim zakazie wracają na Mieliznę... Nie mniej jednak mają pytania odnośnie Golemów.... Ale one będą bronić Astarii przed inwazją, a nie ingerować w wewnętrzne sprawy, prawda? - powiedziała.
- To golemy, a nie ekipy dyplomatów - Aramon się zaśmiał. - Niech traktują je jak element krajobrazu - machnął ręką.
Amanda uśmiechnęła się rozbawiona reakcją Aramona. Była nią naprawdę mile zaskoczona, gdyż sądziła, że będzie chciał zabronić piratom ich działalności.
- Zarówno Zakon, jak i inni ludzie pytają o praktykowanie wiary - powiedziała po chwili. - Jakieś symbole, budowa ołtarzu, czy specjalne modlitwy? - wymieniła, zastanawiając się jednocześnie nad różnymi możliwościami.
- Modlitwy, najlepsze są te własne - odparł Aramon. - Świątynie nie są niezbędne póki ktoś nie potrzebuje wsparcia medycznego lub duchowego. Kapłani nigdy nie są wyłącznie kapłanami. Mają normalne prace i gdy nie pracują zajmują się wiarą. Zawsze mam wielu kapłanów, którzy działają na ćwierć etatu - powiedział i się zaśmiał.
Amanda kiwała nieznacznie głową na znak przyjmowania informacji. Aramon zaś mówił dalej.
- Obrządków jest siedem. Są proste - rozpoczął. - Pierwszy to nadanie imienia. Nakłada się na noworodka dwa zaklęcia ochronne i jeśli jest problem z jego rozwojem, to trzeba mu nieco pomóc. Jedna z trzech magii zdolnych usunąć niedorozwoje to właśnie moc Ziemi. Gdy dziecko dorasta i osiągnie pełnoletność wybiera ścieżkę. Może ją zmienić, ale nie jest to oficjalne. Otrzymuje parę zaklęć stałych, które umożliwią mu łatwiejsze wykonywanie swoich zadań. Są cztery różne tego typu obrzędy, do wyboru spośród czterech różnych zaklęć-błogosławieństw: dar Odporności, Wytrwałości, Spokoju, albo Stałości... Ostatnie obrzędy to małżeństwo i Pożegnanie. Tego pierwszego chyba nie muszę tłumaczyć? - zapytał.
- Nie trzeba, chyba wszystko rozumiem... Gdybyś jednak mógł opowiedzieć o tym Zakonowi, to byli by bardzo szczęśliwi - odpowiedziała Amanda. Ci ludzie i oczywiście także nie ludzie, pół dnia spędzali na modlitwach.
- Jasne, dam im szczegóły - doparł Aramon.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona.
- Jest jeszcze sprawa morza, a raczej dziury po morzu. Wydobyto już dość soli, ale napełnia się ona bardzo powoli, no i nie ma w tej wodzie życia. Kalamies zasugerował stworzenie rowu od oceanu do dziury po morzu, którędy woda przepłynie niczym wielka słona rzeka, a wraz z nią życie morskie.
- Nie jest to dobry pomysł. Lepiej by poprosić Thirel o pokaźne opady i potem Tyris o regenerację życia tam - odparł Aramon.
- To był tylko pomysł - powiedziała Amanda uśmiechając się lekko. - A dlaczego zły? - spytała.
- Słone morze wewnętrzne to inny ekosystem, są tam inne formy życia i nie warto usuwać tej różnorodności - odparł Aramon
- Więc... ze strony mieszkańców Astarii to chyba wszystko - powiedziała Amanda z uśmiechem.
- Świetnie. Im szybciej przystąpią do obrządków tym lepiej - powiedział.
Amanda pokiwała potwierdzająco głową.
- A co ja mogę zrobić dla ciebie? - spytała.
Aramon podniósł dłoń z wystawionym palcem.
- Err... - zamilkł i potarł brwi. - A, już pamiętam - powiedział niemal natychmiast. - Udało mi się wynegocjować trochę domen. Trzeba będzie je odzyskać. Musimy podzielić się zadaniami. Ja wziąłbym się za przejmowanie nowych terenów, a ty skoczyłabyś po domeny.. albo na odwrót. jak wolisz?
Amanda zamrugała oczami nie do końca rozumiejąc. - A co mogę spotkać na nowych kontynentach? I jak zdobywać domeny? i gdzie? - pytania same cisnęły się na usta.
- Na nowych kontynentach, pewnie cieci od tego tam... - Aramon machnął ręką. - No pseudo-bóstwa, które próbowało cię zabić. Jak on tam się zwał? Jestem ostatnio strasznie roztargniony - westchnął.
- Dobrze się czujesz? - spytała Amanda przyglądając się Aramonowi. Była zaniepokojona i zaskoczona widząc boga w takim stanie.
- Tak, zmęczenie - odparł Aramon, machnąwszy ręką.
- Potrzebuje więcej domen, by móc swobodnie działać jak kiedyś, mam kłopoty z adaptacją do nowej sytuacji - westchnął ciężko.
- Spośród obecnych bogów jestem najmłodszy. Musiałem bardzo szybo nauczyć się tego, co jest ode mnie wymagane i co muszę robić... moja matka była boginią ognia i ziemi, Vistenes ja zabił i przywłaszczył sobie domenę ognia. Chciałem go zabić, ale zbiegł. Wtedy zawiodłem... ilekroć coś mi nie idzie jak trzeba to moje myśli wracają do tamtego momentu... - bóg skrzywił się. - Rozbija mnie to -
Amanda jak wbita w ziemię stała z lekko otwartymi ustami, nie mając bladego pojęcia co odpowiedzieć, na tak nietypowe wyznanie.
- No więc wyimaginuj sobie jak to wspomnienie na mnie działa - Aramon wzruszył ramionami. - Cóż... wiec co wybierasz? - zapytał.
Amanda przełknęła ślinę.
- A jak miało by wyglądać zdobywanie domen? - spytała jeszcze. Wolała wiedzieć co miała by robić w obu przypadkach.
- Z reguły łażenie po podziemiach i odgadywanie o co chodzi w rozmaitych zagadkach... - odparł Aramon.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. - To ja się zajmę domenami - odpowiedziała dziarsko.
- Świetnie, ja idę podbijać wobec tego. Dawaj znać jak coś znajdziesz - polecił Aramon.
- Oczywiście - odpowiedziała Amanda i kiwnęła głową. - A szukać mam na nowych kontynentach? - spytała.
- Gdziekolwiek chcesz, tylko nie zwracaj uwagi gdy będziesz na innym kontynencie - polecił Aramon.
- To może zacznę od Astarii. Jak zdobędziesz jakieś ziemie, to i tam wówczas poszukam, dobrze? - powiedziała Amanda.
- Dobry pomysł - odparł Aramon.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona.
- A ziemie będziesz podbijał sam? - spytała, gdyż ciężko jej było to obie wyobrazić. - Bo jest kilka tysięcy ochotników - dodała z uśmiechem. - A niektórzy wręcz się do tego garną.
- Wyślij ich w okolice Mielizny, jest tam nowa wyspa.. moja wyspa. Tam zobaczę z kim mam do czynienia i zobaczę jak mogę skorzystać z ich usług - powiedział bóg.
- O - mruknęła Amanda pozytywnie zaskoczona. - A gdzie konkretniej? - spytała. Jak była na Krabim Grzbiecie nie zauważyła nic konkretnego.
- Hm... nauczę cię zaklęcia które ułatwi ci sprawę, dobrze? - zapytał Aramon.
- Mhm - mruknęła zadowolona Amanda kiwając potwierdzająco głową.
- Sprawa wygląda tak, jesteś w stanie wysłać impuls, który poczujesz, w jakiej odległości jest obiekt domeny. Jak trochę się poruszasz po terenie to namierzysz miejsce, w którym trzeba by się kopać. Ty nie musisz, po prostu zmień się w energię i przeniknij wgłąb do miejsca, gdzie jest zamknięty Obiekt Domeny. Potem musisz się jakoś dobrać do energii wewnątrz obiektu.
- Mhm - mruknęła. - Rozumiem, że same obiekty będą różne, ale i tak je rozpoznam - rzekła z uśmiechem.
- Bez wątpienia - odparł Aramon.
Zaraz potem rozpoczęli naukę nowego dla Amandy zaklęcia. Nie zajęło to długo, gdyż Amanda była pojętnym uczniem i zaklęcie nie było w jej mniemaniu skomplikowane.
Amanda mogła już wysłać falę i wykryć domenę. Teoretycznie fala ta, określała tylko dystans do celu, pomijając kierunek, ale dla niej to nie stanowiło problemu. Ot prosta geometria.
Najpierw Amanda zajęła się organizacją wojska, tak jak prosił Aramon. Nie musiała w tej sprawie dużo robić. Za pomocą telepatii wezwała Aine, Argene i Enkelię, a następnie całą czwórką przeniosły się na wyznaczoną przez Aramona wysepkę. Zebranie tu chętnych do walki i zdobywania nowych terenów, było dobrym zadaniem dla demonicznej bogini wojny, bogini miłości i patronce Zakonu oraz Czterystu, oraz założycielce Unii i przywódczyni Astarii.
Zostawiwszy im zebranie chętnych, Amanda mogła zająć się poszukiwaniem domen. Świątynia Aramona znajdowała się głęboko pod ziemią, więc tam należało szukać... Najpierw jednak Amanda zapragnęła sprawdzić dawne świątynie Astarii, w których mogło się wiele kryć.
Nie tracąc czasu obliczyła punkt środkowy i przeniosła się do Zigura, w okolice Zigguratu... taki przynajmniej miała zamiar.
Zigura, Archipelag Sierpa
Teleportacja poszła bezbłędnie i kobieta pojawiła się na miejscu po paru sekundach.
Odetchnęła z ulgą. Wolała nie myśleć jak by się skończyło gdyby pojawiła się w ścianie, drzewie, albo na wysokości stu metrów. Wiedziała, że jeszcze dużo czasu minie, zanim przyzwyczai się do tego sposobu przemieszczania się.
Nie tracąc czasu wysłała falę sprawdzającą obecność domeny.
Wyczuła coś w dużej odległości. Co najmniej 50 km od niej.
Nie mogła jednak wiedzieć, czy jest to zlokalizowane pod ziemią, czy bardziej w północnej części archipelagu. Przeniosła się więc na jedną z jej północnych wysp, aby powtórzyć wykrycie domen.
Cel był zdecydowanie dalej.
Gdy Amanda przeniosła się parę razy wokół Zigguratu stwierdziła, że domena musi być pod nim...
Tak wynikało z jej obliczeń, których dokonywała w pamięci. Prosta sprawa z wyznaczeniem punktu wspólnego kilku sfer.
Nie tracąc czasu stanęła przed starą świątynią i... zjechała pod ziemię, niczym przedmiot znikający pod wodą. Znała przybliżona lokalizację domeny, więc w odpowiednim momencie z pewnością namierzy jakąś jaskinię, czy tunel.
Po dłuższym czasie wpadła do tunelu, którym bez trudu mogła przejechać kolej. I do wody w nim obecnej, która zajmowała połowę tunelu.
Amanda po chwili wynurzyła się spod wody i z wyraźnym jękiem niezadowolenia odetchnęła znajdującym się tam powietrzem. Nie chodziło o to, że całkowicie przemokła, ale raczej o to iż woda była naprawdę zimna. Do tego dość silny nurt niósł ją dalej, a ona nie wiedziała nawet gdzie jest.
Podpłynęła do "ściany" tunelu i wbiła w niego rękę, aż po samo ramię. Woda nie ciągnęła ją dalej, choć nadal wyziębiała jej ciało przepływając przez nią. Nie tracąc czasu Amanda ponownie użyła zaklęcia sprawdzającego odległość do domeny.
Była bardzo blisko... Niewiele pod nią znajdowała się domena, ale możliwe, że dotarcie do niej przez ścianę jest nierozsądne... trzeba było zorientować się w okolicy.
Warto było się rozejrzeć i Amanda była do tego przygotowana... jednak teraz, kiedy cały jej ekwipunek zapewne przemókł wraz z nią, próby rozpalania ognia mijały się z celem... I tak mogła być zadowolona, że coś widzi, zapewne dzięki swojej mocy wybrańca.
Nurt był silny co oznaczało, że tunel wiódł w dół. Najwidoczniej z bliska potrafiła także określić kierunek, gdzie znajduje się domena, a ten wskazywał właśnie na miejsce pod nią. Nie tracąc czasu Amanda puściła ścianę i zdała się na łaskę podziemnej rzeki. Aby jednak zapewnić sobie bezpieczeństwo, opatrzyła się pancerzem, jaki to trenowała z Sotorem.
Słusznie zrobiła. Nurt obił ją o skały parę razy, jednak dzięki pancerzowi to właśnie skały ucierpiały.
Wkrótce nurt wciągnął kobietę pod wodę... Rzeka płynęła w dół pionowo... i potem zakręcała bez żadnej widocznej przyczyny, wyrzucając kobietę na spory brukowany plac.
Amanda wylądowała na posadzce z głośnym łoskotem i chrupnięciem pękających brukowych kostek, by się podnieść.
Sala byłą oświetlona prze cztery znicze. Między nimi były pętle świecących znaków... a na środku zagłębienie.
Łapiąc oddech, wzdrygnęła się po całej "podwodnej wycieczce". W innych okolicznościach, gdyby miała pewność bezpieczeństwa a woda była cieplejsza, może i by się to nawet podobało, ale tak jak teraz... miała naprawdę mieszane uczucia.
Gdy już doszła do siebie, podeszła bliżej zagłębienia. Miała przeczucie, że znalazła to czego szukała.
Zagłębienie było przeznaczone an coś konkretnego. W jego dnie był delikatny wzorek.
Amanda zmarszczyła brwi i przyjrzała się dokładniej obrazkowi. Mogło to wszak być jakieś stare pismo.
Nie było to pismo. Amanda poczuła energię z wnętrza. Miała wrażenie, że czuła kiedyś podobną energię... w Unii.
Zmarszczyła brwi, starając sobie przypomnieć kiedy to było i w jakich okolicznościach. Widziała jakiś pomnik, który z pewnością tu pasował. Było to gdzieś w Unii, w muzeum albo w prywatnej kolekcji.
Czy to posąg był domeną? Nie... raczej kluczem otwierającym... cokolwiek tu miała.
Nie tracą jednak czasu na rozmyślania, ponownie rzuciła zaklęcie ich wykrywania. Domena była bardzo bardzo blisko. W tej sali, zapieczętowana. Aramon mówił, że domeny są zabezpieczone często zagadkami lub zadaniami do wykonania, więc z pewnością to musiało być to.
Zanim jednak opuści to miejsce udając się do Unii po "klucz", musiała się dowiedzieć więcej, aby nie szukać igły w stogu siana.
Na początek przyjrzała się świecącym znakom, ustawionym w czterech pętlach.
Znaki były dość charakterystyczne. Po chwili namysłów Amanda stwierdziła, że to język ożywieńców.
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, które rzeźby w Unii miały coś wspólnego z ożywieńcom, lub nekromantom... nadal było tego jednak dużo... Jakieś zdobycze po Wojnach Nekromanckich...
Amanda wyciągnęła pergamin, aby przepisać znajdujące się na posadzce znaki. Później je przetłumaczy. Papier musiał jednak najpierw trochę wyschnąć, a Amanda nie potrafiła tego przyspieszyć. Rozłożyła kilka pergaminów w suchych miejscach pomieszczenia.
Następne co zrobiła, to przyjrzała się samemu zagłębieniu. Nie tracąc czasu zmieniła niecko kształt kostiumu i z jej rękawa odłączyła się dodatkowa wstążka z zaznaczoną na niej miarką.
Amanda zmierzyła wielkość zagłębienia. Rozstaw i głębokość zmierzyła bardzo dokładnie, zapamiętała także kształt.
Podeszła i z bliska przyjrzała się jeszcze zniczom. Fakt, że nadal się paliły musiał oznaczać iż były one magiczne.
Wyczuła od nich wyraźnie moc ziemi... a znaki na nich były nieco inne niż na posadzce.
Przyłożyła dłonie bliżej płomienia, aby ogrzać sobie palce. Zaraz będą jej potrzebne sprawne dłonie, bo tymi trzęsącymi się za dokładnie znaków nie przepisze. Zarówno tych z kręgu, jak tych ze zniczy.
Ciepło szybko się rozeszło po jej ciele. Wkrótce mogła już brać się za robotę.
Wysuszenie pergaminów tym samym sposobem, raczej nie wchodziło w grę. Jeszcze by się spaliły.
Amanda wzięła swoje magiczne pióro i zaczęła od przerysowania znaków ułożonych w kręgach. Dbała o każdy szczegół i dość szybko zapełniła sześć pergaminów.
Potem zajęła się znakami na zniczach.
Zabrało jej to parę godzin, ale wreszcie udało się przepiać wszystkie symbole... Miała tylko nadzieję, że się nie przeziębi.
Wiedziała, że będzie mogla się teleportować tam bez problemu. Mając już wszystko co mogła potrzebować przeniosła się na powierzchnię. Najpierw po prostu na górę, a zaraz potem do swojego starego pokoju w Akademii Aramona, w Niebiańskich Wichrach.
Akademia Aramona, Niebiańskie Wichry, Unia
Miejsce było mocno zakurzone, ale nikt nic nie zmieniał, wiec kobieta wiedziała czego gdzie szukać.
Przede wszystkim rozłożyła pergaminy, aby się czasem nie posklejały. Zaraz potem zrzuciła z siebie mokry kostium i złapała solidny ręcznik kąpielowy.
Wytarła się dokładnie i zarzuciła jakieś czyste i przede wszystkim ciepłe ciuchy. Kremowo-biały strój z nemantyhaletu w pełni spełniał swoje zadanie.
Kostium musiał wyschnąć, ale nie powinno to zająć długo, gdyż budynek nadal był ogrzewany magicznymi źródłami ciepła. Dość szybko Amanda zabrała się za rewolwery, które też nie powinny były leżeć mokre. Gdy już zadbała o wszystko, opuściła pokój udając się na stołówkę, aby zjeść coś ciepłego... choć zdawała sobie sprawę, że może tam być nieczynne.
Miejsce od czasu zniknięcia Amandy i jej uczniów zmieniło swą funkcję i stało się swego rodzaju tawerną, lub raczej hotelem. Miała większe powodzenie niż kiedyś, ale w dalszym ciągu nie było tam takiego tłoku jak za czasów, gdy byłą tu Akademia.
Ludzie dostrzegli Amandę od razu. Niektórzy się kłaniali, inni pozdrawiali znakiem oddania. Schodzili jej z drogi.
Kobieta uśmiechała się i odpowiadała na powitania skinieniami głowy. W końcu dotarła do kontuaru, gdzie nawiązała kontakt wzrokowy z młodym, nastoletnim wręcz człowiekiem, zapewne czarodziejem.
- Dzień dobry. Czy mogłabym dostać coś ciepłego? - spytała uprzejmie i uśmiechnęła się.
- Oczywiście - chłopak skinął głową. Amanda po chwili miała przed sobą ciepłą strawę, na którą składały się zupa ogórkowa, schabowy faszerowany z pieczonymi, ziemniakami z ziołami, oraz surówka z kilku gatunków kapusty ze śmietana i szczypiorem.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. Nadal było jej zimno i musiała zjeść coś ciepłego.
- Dziękuję - odpowiedziała z uśmiechem.
- E..no.. prosz - bąknął chłopak.
Amanda wzięła tacę i podeszła do jednego z wolnych stolików, gdzie zajęła miejsce i bez krępacji zaczęła zajadać, począwszy od zupy... Podczas posiłku nikt jej nie przeszkadzał, choć sporo osób się jej przyglądało, a ilość gości zwiększyła się dwukrotnie odkąd ona tu przyszła.
Gdy Amanda już zjadła, wstała i raz jeszcze skinęła głową młodzieńcowi, a następnie udała się z powrotem do swojego pokoju. Ciekawa była czy pergaminy już wyschły.
Ludzie odprowadzili ją spojrzeniami. Pergaminy były już suche i Amanda mogła zrobić z nich użytek.
Na początek przyjrzała im się, aby sprawdzić czy pismo ze zniczy odpowiada w jakiś sposób pismu z kręgów. Może znalazła by wspólne słowa, a raczej znaki, które musiały być słowami.
Znaki różniły się znacznie. Po dłuższym czasie Amanda stwierdziła, że to inne języki.
Zmarszczyła brwi zastanawiając się nad tym fenomenem. Czy mogły to być różne dialekty ożywieńców?
Nie tracąc czasu zaczęła zgarniać, całkiem już suche kartki, aby następnie wraz z nimi przenieść się do Nekropolu.
Nekropol, Pustkowia Mroku
Amanda pojawiła się tuż przed zamkiem. Nie było tam wiele cieplej niż w Wichrach, a całe niebo zakryte było czarną chmurą.
Krata była podniesiona, a brama otwarta. Stojące po obu stronach wejścia Liche nie zareagowały na jej pojawienie się i stały jak by były martwe. Tylko świecące na czerwono ślepia świadczyły o ich "aktywności".
Kobieta ruszyła w stronę bramy i zauważyła, że Liche przyglądały jej się gdy je mijała. Weszła na dziedziniec, gdzie dostrzegła kilku zombie czyszczące jakiś pomnik, oraz człowieka w ciemno fioletowej szacie, który wyglądając za okno oglądał coś przez lunetę.
- Witamy pani Amando. Nie spodziewaliśmy się tu pani - powiedział mężczyzna odwracając się do niej i odkładając lunetę. Miał chropowaty głos, oraz nieprzyjemny wyraz twarzy i rozbiegane oczy.
- To nieoficjalna wizyta. Chcę się widzieć z kimś ze starszyzny - odparła Amanda.
Mężczyzna zaprowadził ją do jednej z sali, znajdującej się kilka pięter wyżej. Gdzie spotkała się z innym mężczyzną. Przystojnym na twarzy, choć strasznie bladym, a do tego wysokim i chudym co pasowało do siebie najwyżej jak na elfa, ale zupełnie nie jak na człowieka.
Amanda powiedziała co ją sprowadza i nekromanta od razu zabrał się za pergaminy. Długo mu to jednak nie zajęło.
Nieomal od razu dowiedziała się, że na zniczach były inskrypcje w jakimś innym języku w ogóle i nie ma on nic wspólnego z nieumarłymi.
- Jest to albo stary język wampirów, albo smoków - stwierdził nekromanta.
Jednak pismo z posadzki, które w czterech kręgach otaczało miejsce na posąg rozpoznała dobrze, twierdząc, że był to język nekromantów.
- Ten mogę przetłumaczyć - oznajmił mężczyzna pisząc już tłumaczenie.
Okazało się, że znaki na posadzce to stara litania. Modlitwa, która mimo odpowiedniego rodzaju znaków, nie pochodziła jednak z wiary ożywieńców. Amanda dostała jej tłumaczenie na piśmie.
- Dzięki, to na pewno pomoże obronić Astarię, przed najazdami z innych wymiarów - powiedziała Amanda, po otrzymaniu tłumaczenia. - Chciałabym się spotkać teraz z jakimś starszym wampirem - powiedziała od razu.
- Naprawdę niewielu przetrwało najazdy Skazy. To nie były wyrównane walki - powiedział nekromanta, jednak zrobił to bez wyrazu emocji. - Z oryginalnego składu wampirzej starszyzny przetrwała tylko Mei-gui - powiedział.
Spotkanie zorganizowano od razu i Amanda była zadowolona, że nie traci czasu.
Wampirzyca, ta którą już spotkała w Unii, o tekście mogła jedynie powiedzieć, że jest to smoczy język. Sama też miała do Amandy sprawę, chcąc poszukiwać wśród ludzi "towarzyszy na wieczność", na co Aine póki co nie zezwoliła, ograniczając przyrost populacji wampirów, do podsyłania im ochotników... których było naprawdę niewielu.
Przemienianie ludzi w wampiry jednak nie budziło zachwytu Amandy i stwierdziła jasno, że nic w tej sprawie nie może zrobić.
Po tej krótkiej rozmowie, Amanda przeniosła się do Świątyni Aramona.
Świątynia Aramona, nad południową częścią Amaraziliji
Amanda zjawiła się w swoim pokoju. Widać oprócz zasady teleportacji jakie poznała, mogą łatwiej namierzyć miejsca które znała i w których przebywała.
Wyszła na zewnątrz i po krótkiej rozmowie z czarodziejami z obsługi dział, udała się w odpowiednie miejsce, aby złapać jednego ze smoków.
Smok, który był pod postacią przystojnego i doskonale zbudowanego ciemnego blondyna, szybko spojrzał na znaki.
- Staro-smoczy... nie... znaki są bardzo podobne, ale gdybym starał się to odczytać, to wychodzi bełkot - mruknął, krzywiąc się.
Amanda starała się skupić na słowach mężczyzny, a nie na jego rozgrzewającym ją ciele.
- Czyli jest na przykład zaszyfrowany? - Amanda bardziej oznajmiła niż spytała.
- Jest to możliwe, ale szyfr... - zaczął smok, ale Amanda odpłynęła na chwilę spoglądając w oczy mężczyzny i słowa, choć je słyszała, jakoś umknęły jej uwadze. - ... raczej inny język - zakończył Smok.
- Aha - mruknęła Amanda i zastanowiła się chwilę. Nie mogła sobie przypomnieć o czym dokładnie mówił... Choć ostatnie stwierdzenie wyłapała, a to ono było najważniejsze - No cóż, dziękuję. A mogę spytać jak masz na imię? - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Najetamalenihaint - odpowiedział mężczyzna uśmiechając się szczerze.
- Yyy dzięki - odpowiedziała nieco zdumiona Amanda. - Postaram się zapamiętać... Najetama leni hant - powiedziała niepewnym głosem.
Smok uśmiechnął się uwodzicielsko w odpowiedzi.
Amanda wiedziała już, że nikt na Astarii nie przeczyta tego tekstu ze zniczy. Modlitwa do boga ziemi też nie zdradzała w swych słowach żadnych sekretów.
- Dziękuję - powiedziała raz jeszcze. - To ja muszę znikać - pożegnała się z nim z uśmiechem.
- Do zobaczenia, Amando - mężczyzna odpowiedział z uśmiechem i skłonił się lekko. Amanda westchnęła.
"Sotor, mogę wpaść na chwilę?" - przekazała swojemu nauczycielowi. Przyglądając się smokowi, który odchodził wracając do swoich spraw.
"Jasne" odparł Sotor.
"Otworzysz mi portal?" - spytała.
Przed Amandą otworzył się portal, przez który od razu przeszła.
Darkantropia
Sotor był w niewielkiej sali, gdzie siedział nad jakąś biżuteria...
- Ładna kolekcja - powiedziała Amanda z uśmiechem. - Ten ci pasuje do oczu - dodała od razu pokazując na jakiś typowo damski naszyjnik.
- To nie moje - odparł. Tylko to nad czym pracuję - pokazał bransoletę, po czym podał ją Amandzie. - Masz - powiedział.
Amanda zdziwiła się lekko gdy otrzymała niespodziewany prezent. Przyjrzała się bransolecie dokładniej.
Metal miał kolor jasnego srebra i wczepione wen były dziwne klejnoty barwy bursztynu. Wewnątrz nich kłębiła się pomarańczowo-złota chmura...
Bransoleta przedstawiała chmarę przeplatających się smoków, wykonana byłą niezwykle pieczołowicie i szczegółowo.
- Jest piękna - powiedziała z zachwytem Amanda i założyła bransoletę na lewą dłoń.
Zaraz potem wyprostowała rękę, aby zobaczyć jak bransoleta wygląda na jej dłoni... albo odwrotnie.
Srebro kontrastowało z jej skórą, a klejnoty pasowały idealnie, przez co bransoleta wydawała się ciekawym dodatkiem.
Amanda spojrzała na Sotora. - Dziękuję - powiedziała z uśmiechem.
- A nad czym pracujesz? - spytała po chwili, podchodząc bliżej i nadal uśmiechając się lekko.
- Już niczym... dostałaś owoc mojej pracy... akurat zdołałem skończyć...
Amanda uśmiechnęła się do Sotora. Wiedziała, że zajmował się kowalstwem, ale nie, że jubilerstwem. Ale że zrobił coś specjalnie dla niej... Westchnęła.
- A ja mam tekst, którego nie udało nam się przetłumaczyć - powiedziała po chwili, pokazując trzymane w ręku przyniesione zwoje.
Szybko je rozłożyli i Sotor rzucił okiem.
- Dialekt żywiołaków ziemi - mruknął.
- Krótki opis starego obrzędu. Składanie w ofierze trudu każdego dnia...
- Hmm - mruknęła Amanda zastanawiając się nad tym aspektem. - Możesz mi to przetłumaczyć słowo w słowo? - poprosiła.
- Tak, tylko nie mam na czym i czym pisać... - odparł Sotor. - Musimy iść do mojego pokoju.
- Oczywiście - odparła Amanda.
Sotor otworzył kolejny portal.
Trafili do porządnego biura w stylu retro. Sotor zmienił pancerz na wygodna i elegancka koszule i spodnie, po czym odłożył zwój na bok i wyciągnął czystą kartę, a następnie zaczął pisać magicznym piórem, oglądając się na pergaminy od Amandy... Która od razu podkładała mu kolejne, łącznie cztery kartki, po jednej na każdy znicz.
- Na każdym jest kolejna zwrotka. Zmieści się na jednej kartce - powiedział Sotor, uśmiechając się.
- Aha - odparła Amanda. Widać było pismo wspólne, bardziej oszczędzało papier niż to którym posługiwały się żywiołaki.
Nie chcąc przeszkadzać w tłumaczeniu, spokojnie czekała aż Sotor skończy.
Po chwili mężczyzna dał jej kartkę papieru. Była po prostu zapisana mniejszymi literami.
- Po ludzku - zapewnił.
Amanda odpowiedziała z uśmiechem i jak zahipnotyzowana zaczytała się w przetłumaczonym tekście.
Z treści wynikało, ze nie był to obrządek ku czci Aramona... a Gai.
Była to modlitwa i przekazanie czary z wodą. Symbolizowało to ofiarowanie swej ciężkiej pracy. Gdy kielich dostawał się, na miejsce modlący się otrzymywał siłę, która miała mu pomóc z kolejnymi dniami, tygodniami lub miesiącami życia, w zależności od trudów które ofiarował.
Amanda była zadowolona, że odkryła tajemnicę i poznała ciekawy obrządek, ale mimo to była nieco zdezorientowana. Spodziewała się czegoś bardziej... konkretnego.
- No cóż... dziękuję - odpowiedziała. - Czeka mnie jeszcze dużo pracy - marudziła wzdychając.
- A gdzie to znalazłaś? może będę mógł pomóc? - zapytał Sotor.
- Głęboko pod ziemią, pod Archipelagiem Sierpa. Chyba w pozostałościach jakiejś świątyni - odpowiedziała Amanda. - Teraz muszę znaleźć posąg-klucz. Myślałam, że tekst mnie naprowadzi, czego powinnam szukać.
- Posągu Gai - odparł Sotor. Dla niego to było najwyraźniej jasne. - Musi trzymać jakiś kielich lub amforę w dłoniach, żeby było gdzie wlewać wodę - dodał.
Amanda westchnęła. Sama nie wiedziała, czy cieszyła się z rozwiązania zagadki i z przyjścia z nią do osoby, która posiadała odpowiednią wiedzę i znajomość tamtych czasów, czy też była zła na siebie, że sama tego nie rozwikłała.
W pełni szczęśliwa to jednak nie była.
- Dzięki, przynajmniej wiem czego mniej więcej szukać... A masz może jakiś jej wizerunek? To by mi jeszcze bardziej pomogło - powiedziała Amanda uśmiechając się delikatnie.
Sotor zabrał Amandzie kartkę i zaczął szkicować coś po drugiej stornie. Po chwili podał jej gotowy obrazek. Była to urokliwa, ciemnoskóra kobieta o długich, kręconych złotych lokach i dzikim spojrzeniu. Miała na sobie białą, zwiewną szatę i wiele złotych ozdób różnego rodzaju. Bransolety, kolię, kolczyki... pomimo tego wszystkiego wyglądała pięknie.. ale nie uwodzicielsko. Uśmiechała się wręcz niewinnie, co kontrastowało z jej wzrokiem.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona.
- Ładnie rysujesz - powiedziała delikatnie i obdarzyła Sotora uśmiechem.
- Jak będziesz miała chwilę to narysuje ciebie - mrugnął do niej. - Lub wyrzeźbię - powiedział.
Amandzie uśmiech nie schodził z twarzy, która to zarumieniła się nieznacznie, po słowach mężczyzny.
- Było by mi miło - odpowiedziała. - Ale teraz muszę iść poszukać posągu - dodała i podeszła do biurka Sotora aby pozbierać swoje papiery.
- Poczekam - Sotor do niej mrugnął, przyglądając się.
Ta pozbierała pergaminy i spojrzała na mężczyznę. Uśmiechnęła się zadowolona.
- Dziękuję za pomoc - powiedziała. - Dam znać jak mi poszło, albo gdybym potrzebowała jeszcze pomocy. Mogę? - dodała od razu.
- Kiedy chcesz - odparł Sotor.
Amanda z lekkim uśmiechem na twarzy, skinęła mu głową.
- I dziękuję za bransoletę, jest piękna - powiedziała szczerze.
- Gdyby nie była to nie pasowałaby do właścicielki - Sotor zrobił bezradny gest i uśmiechnął się.
Amanda uśmiechnęła się lekko i zarumieniła się na twarzy trochę zawstydzona. Kto jak kto, ale Sotor...
- Została bym na dłużej, ale obowiązki wzywają - powiedziała po chwili. - Otworzysz mi portal? - spytała uprzejmie. - Do Niebiańskich Wichrów - dodała nieomal od razu, tym samym tonem głosu.
Amanda dostała portal powrotny tak jak o to poprosiła.
Niebiańskie Wichry, Unia
Amanda w pierwszej kolejności udała się do największego muzeum w Unii i być może w całej Astarii. Muzeum Sztuki i Starej Magii, było już całkowicie odrestaurowane przez gremliny, po tym jak smołowy smok wyszedł z lustra komunikacyjnego i podniszczył miasto. Amanda musiała przyznać, że była z tego zadowolona.
Nie znalazła tam odpowiedniego posągu, ale kustosz dał jej listę osób, które mogły by go mieć.
Amanda przenosiła się z miejsca na miejsce. Także poza granice stolicy, która jak zauważyła kobieta, już prawie została odbudowana i odzyskała swoją dawną świetność.
Za piątym razem, trafiła na siwego już czarodzieja, który widział dokładnie taki posąg w gabinecie jednego biznesmena, ale w żadnym wypadku nie chciał nawet rozmawiać o sprzedaniu go.
Udała się do niego niezwłocznie. Złoty golem stojący w holu, oraz srebrne w różnych miejscach jego budynku, świadczyły o zamożności prywatnego posiadacza posągu.
W końcu Amanda dotarła do odpowiedniego pomieszczenia. Właściciel, Karl Noorett okazał się niewysokim dojrzałym czarodziejem, który choć wyłysiał już na głowie, nadal miał czarną, przystrzyżoną brodę.
Rozmawiając z nim Amanda widziała posąg. Stał on pod ścianą w jego prywatnym biurze, gdzie nie był wystawiony na widok publiczny.
Amanda otwarcie przedstawiła sytuację, tłumacząc, że chodzi o obronę Astarii i pozycję Aramona. Ale mimo to, mężczyzna stanowczo odmawiał wydania posągu i twierdził, że ten przynosi mu szczęście.
Amanda dała by radę teleportować się z posągiem, ale nie miała ochoty go kraść. Wiedziała, że mężczyzna musi go oddać tak czy siak i należało po prostu znaleźć sposób.
Amanda starała się wytłumaczyć, odwołując się do kodeksu moralnego i dobra Astarii, ale Karl strasznie się stawiał i denerwował coraz bardziej, aż w końcu wezwał swoją straż.
Amanda nie chciała robić mu przykrości i pacyfikować, a wręcz niszczyć jego golemy. Opuściła gabinet w spokoju, a następnie za pomocą telepatii wezwała Aine.
Dżin zjawiła się nieomal od razu, a Amanda od razu wyjaśniła jej sytuację.
Baz zbędnych dyskusji obie wróciły do gabinetu biznesmena, któremu na widok Aine mina stanowczo zrzedła.
Aine sama już załatwiła sprawę, cytując kilka praw, które odnosiły się do stanu wojny i potrzebnych środków dla dobra Unii.
- Oddałem trzy tuziny żelaznych golemów - tłumaczył się mężczyzna.
- Otrzymując ulgi podatkowe, dzięki którym kupiłeś lepsze, srebrne - odparła spokojnie Aine i spokojnie wygłosiła krótkie przemówienie moralne, no koniec którego odniosła się do jej praw jako władczyni Unii, porównując jednocześnie stan zagrożenia Unii, z panującym obecnie stanem zagrożenia, wykraczającym nawet poza Astarię.
Mężczyzna nie miał zamiaru kłócić się z Aine Amirą i szybko sobie odpuścił. Nadal jednak, gdy zabierały posąg zaręczył, że tego tak nie zostawi i to jeszcze nie koniec... choć powiedział to już nie podnosząc głosu.
Komnata pod powierzchnią Archipelag Sierpa
Amanda i Aine wróciły do podziemnej komnaty, gdzie dżin za pomocą telekinezy ustawiła posąg w odpowiednim miejscu.
Posadzka otworzyła się i spod niej wypłynęła energia, która wyglądała jak płynne złoto. Domena Determinacji została przejęta przez Amandę.
- No, to pierwsza domena załatwiona - podsumowała zadowolona z siebie Amanda. Niestety nie mogły oddać nikomu posągu, gdyż ten rozpuścił się w trakcie wyzwalania energii.
- Zrobisz coś z tym Noorettem? - spytała spoglądając na stojącą obok niej Aine.
- Tak, mimo wszystko zapłacę mu za ten posąg ile będzie chciał... albo odmłodzę go o trzydzieści lat - odpowiedziała dżin. - Ufam, że ekonomia Unii wytrzyma kolejne trzy dekady z tego rodzaju człowiekiem, na takiej pozycji społecznej - powiedziała Aine.
Obie kobiety spojrzały na siebie.
- No, może lepiej dwadzieścia, choć nawet na tyle nie zasłużył. Najpierw jednak dokładnie sprawdzę, jak wszedł w posiadanie tego pomnika - stwierdziła Aine, a Amanda zmarszczyła brwi.
- Jeśli nielegalnie to sprawa jest załatwiona - wyjaśniła dżin, a Amanda uśmiechnęła się do niej.
Potem pożegnały się i rozeszły.
Amanda kontynuowała poszukiwania domen. W tym celu przeniosła się do paru kopalń na terenie Wielkich Gór Wschodnich, gdzie systematycznie rzucała zaklęcia lokalizujące, czy raczej określające obecność w danej odległości, domeny.
Niestety niczego nie znalazła.
Następny na jej liście był Zamek Sayler'ów. Sądziła, że pewnie były jakieś zdobyczne stare łupy od smoków i mogło się tam coś kryć. Rzuciła zaklęcie wykrywania i z zadowoleniem stwierdziła, że coś znalazła.
Na szczęście zamek nadal był opuszczony, co znacznie ułatwiało jej sprawę... choć dziwnie się czuła. Oczywiście nigdy tu nie była i nie wiedziała co kryje się za kolejnymi drzwiami. Było niesamowicie i Amanda była zachwycona wycieczką. Nawet znajdywane kości smoków jej tego nie zepsuły.
Poszukiwania zaprowadziły ją do jednego z pokojów w niższych lochach. Znalazła tam sekretne przejście, które było wrażliwe na energię ziemi. Wyszło na to, że zamek jest zbudowany na czymś o wiele starszym... ciekawe czy Sayler o tym wiedział.
Amanda otworzyła przejście, o którego istnieniu zwykły człowiek nie miałby pojęcia. Zeszła dość stromymi schodami na dół i weszła do niewielkiej jaskini.
Dostrzegła coś przed sobą. Istota wyglądała jak wielka zwała głazów bez formy. Amanda wyczuła umieszczoną weń domenę, wykryła ją, choć wiedziała tylko, że jest to jakaś domena należna ziemi, nie wiedziała jaka dokładnie.
Istota chyba w ogóle nie mówiła, ale wysłała jej przekaz telepatyczny.
Była to cholernie stara istota, która pamiętała jeszcze czasy przed bóstwami. Jakby był znacznie silniejszą i znacznie mądrzejszą formą skalnego żywiołaka.
Przysiągł posłuszność Amandzie pod warunkiem, że ta zabierze od niego moc, która doprowadza go do szaleństwa. Jego ciało nie było od niej przystosowane.
Zadowolona Amanda zgodziła się na tą wymianę bez zastanowienia i spytała telepatycznego rozmówcę o imię.
Zwał się Korgan i był Siłą Ziemi.
Nie tracąc czasu Amanda przejęła energię, otrzymując domenę Regeneracji i uwalniając nowego kolegę z ciężaru, który go trapił.
Opuścili Zamek Sayler'ów i porozmawiali, poznając się trochę lepiej, a Amanda wprowadziła go ogólnie w sytuację i przedstawiła sprawę ataków z innych wymiarów.
Później, Aramon wezwał Amandę telepatycznie. Pogratulował jej osiągnięć i powiedział, że muszą wymyślić istoty, które będą pełniły funkcję regularnej armii.
Jednostki do Armii Aramona, miały to być istoty w pełni stworzone z energii. Oczywiście mogły to być kamienne, metalowe lub ziemne istoty. Wszystko co podlegało jurysdykcji boga ziemi.
Amanda pomyślała o żelaznych golemach z Unii. Te bojowe i te tradycyjne były dobrymi żołnierzami, a gdyby jeszcze wzmocnić je mocą.
Aramon wyjaśnił jej jednak, że te istoty mają być tworzone z pochodzącej od niego energii. Nie mogą być skądś rekrutowane, że muszą być w pełni niezależne i słuchać tylko jego i Amandy.
Amanda przyjęła przekaz. Nie była przyzwyczajona do tego typu "rozmów". Nawet jak z Sotorem używała telepatii, to przekazywali sobie myśli bazujące na słowach. Tutaj, podobnie jak w przypadku Krogana, były to raczej obrazy i słowa... pełne przekazu myśli.
Amanda miała wymyślić parę jednostek, a resztę Aramon.
Amanda myślała dość długo, przerywając co jakiś czas wymianą myśli z Kroganem.
Wymyśliła, że byłyby to istoty energii, z wyglądu zewnętrznego świecącej jasnym blaskiem. Niematerialne, ale mogące ciskać magicznymi pociskami. Mogłyby też wpływać na materię pochodzącą od ziemi, przechwytując ziemię, skały, kamienie i nie tylko. Tworzyły by "ziemskie golemy"... i kamienne, i w pełni skalne, ale całość połączona była by tą energią. Dla zwykłej broni, łap, macek, czy czegokolwiek co nie jest pochodzenia boskiego z codzienną magią włącznie, taki golem po padnięciu by się rozpadał - ale tylko jego powłoka,energia którą on tak naprawdę jest znów by zbierała ziemię, kamienie, czy z czego się składała i stała gotowa do walki.
Przez myśli przebiegł jej skalny golem wysoki jak wieża, z jednej z zasłyszanych dawno opowieści.
Porównała też swój wymysł z człowiekiem. Takie golemy miałyby skały i kamienie zamiast kości i zbroi, oraz ziemię zamiast mięśni. Ale i tak całością sterowała by energia, którą nie byłoby tak łatwo zniszczyć... dusza, która ciągle jest na miejscu i tworzy sobie nowe ciało... coś w tym stylu.
Oprócz tego, z uwagi, że siedziała na dużym kamieniu. Wymyśliła też szpiegów i żołnierzy działających z ukrycia. Istota ta wyglądała by jak zwykły kamień, ale mogła by słyszeć co się dzieje wokół niej i przekazywać te informacje. Mogły by dokonywać jakiegoś sabotażu, czy choćby wskakiwać pod nogi przeciwnika, przewracając go, lub unieruchamiając.
Z tymi pomysłami, wraz z Kroganem przeniosła się do Świątyni Aramona, na spotkanie z nim.
Sala Aramona, Świątynia Aramona
Amanda zjawiła się w jednej sali w Świątyni. Tam gdzie Aramon ją wezwał.
- Witaj - powiedziała Amanda, gdy tylko zobaczyła swojego boga. Miała już całą listę spraw do niego, ale oczywiście postanowiła najpierw wysłuchać tego co on miał jej do powiedzenia.
- Będę chciał twojej pomocy w związku z polowaniem na nasze pseudo-boskie utrapienie - powiedział Aramon.- Jeśli masz jakieś sprawy do załatwienia to załatw je teraz, potem będę potrzebował twojego pełnego zaangażowania... lub będę mógł potrzebować, zależnie od sytuacji.
Amanda zastanowiła się przez chwilę.
- Jest kilka spraw. Wewnętrznych. W których mieszkańcy Astarii zdają się na twoją decyzję. W zasadzie nie są one moje, ale zwrócono się do mnie w kilku sprawach, aby zwróciła się do ciebie - powiedziała spokojnie, nie chcąc przedkładać jednych spraw nad drugimi.
- Dawaj - powiedział Aramon, zakładając ręce za plecami.
Amanda zastanowiła się krótką chwilę, nie wiedząc od czego zacząć.
- No więc, wielu zastanawia się jak będzie wyglądał podział nowych ziem. Dwa nowe kontynenty to duża przestrzeń i... zazwyczaj w takich sytuacjach bywa, że kto co zdobędzie to wstępnie jest jego, a potem ustala się pertraktuje dokładnie. No ale skoro to ty zdobędziesz oba kontynenty, to wszyscy zapytują o podział - zaczęła Amanda.
- Moim zdaniem podział jest zbędny, aczkolwiek wskażę które ziemie powinny być najwłaściwsze dla kogo. Tereny ze złożami kryształów zapewne przypadną magom, jaskinie minotaurom i arachnoidom, i tak dalej - odparł.
- Ale najpierw trzeba te kontynenty zająć, po zniknięciu Skazy pewnie częściowo wróciło do normy - dodał od razu.
- Rozumiem - odpowiedziała Amanda z lekkim uśmiechem. Po czym przeszła do kolejnego punktu.
- Flota piracka chciała już na nie ruszać i zdobywać, skoro byli blisko, ale po twoim zakazie wracają na Mieliznę... Nie mniej jednak mają pytania odnośnie Golemów.... Ale one będą bronić Astarii przed inwazją, a nie ingerować w wewnętrzne sprawy, prawda? - powiedziała.
- To golemy, a nie ekipy dyplomatów - Aramon się zaśmiał. - Niech traktują je jak element krajobrazu - machnął ręką.
Amanda uśmiechnęła się rozbawiona reakcją Aramona. Była nią naprawdę mile zaskoczona, gdyż sądziła, że będzie chciał zabronić piratom ich działalności.
- Zarówno Zakon, jak i inni ludzie pytają o praktykowanie wiary - powiedziała po chwili. - Jakieś symbole, budowa ołtarzu, czy specjalne modlitwy? - wymieniła, zastanawiając się jednocześnie nad różnymi możliwościami.
- Modlitwy, najlepsze są te własne - odparł Aramon. - Świątynie nie są niezbędne póki ktoś nie potrzebuje wsparcia medycznego lub duchowego. Kapłani nigdy nie są wyłącznie kapłanami. Mają normalne prace i gdy nie pracują zajmują się wiarą. Zawsze mam wielu kapłanów, którzy działają na ćwierć etatu - powiedział i się zaśmiał.
Amanda kiwała nieznacznie głową na znak przyjmowania informacji. Aramon zaś mówił dalej.
- Obrządków jest siedem. Są proste - rozpoczął. - Pierwszy to nadanie imienia. Nakłada się na noworodka dwa zaklęcia ochronne i jeśli jest problem z jego rozwojem, to trzeba mu nieco pomóc. Jedna z trzech magii zdolnych usunąć niedorozwoje to właśnie moc Ziemi. Gdy dziecko dorasta i osiągnie pełnoletność wybiera ścieżkę. Może ją zmienić, ale nie jest to oficjalne. Otrzymuje parę zaklęć stałych, które umożliwią mu łatwiejsze wykonywanie swoich zadań. Są cztery różne tego typu obrzędy, do wyboru spośród czterech różnych zaklęć-błogosławieństw: dar Odporności, Wytrwałości, Spokoju, albo Stałości... Ostatnie obrzędy to małżeństwo i Pożegnanie. Tego pierwszego chyba nie muszę tłumaczyć? - zapytał.
- Nie trzeba, chyba wszystko rozumiem... Gdybyś jednak mógł opowiedzieć o tym Zakonowi, to byli by bardzo szczęśliwi - odpowiedziała Amanda. Ci ludzie i oczywiście także nie ludzie, pół dnia spędzali na modlitwach.
- Jasne, dam im szczegóły - doparł Aramon.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona.
- Jest jeszcze sprawa morza, a raczej dziury po morzu. Wydobyto już dość soli, ale napełnia się ona bardzo powoli, no i nie ma w tej wodzie życia. Kalamies zasugerował stworzenie rowu od oceanu do dziury po morzu, którędy woda przepłynie niczym wielka słona rzeka, a wraz z nią życie morskie.
- Nie jest to dobry pomysł. Lepiej by poprosić Thirel o pokaźne opady i potem Tyris o regenerację życia tam - odparł Aramon.
- To był tylko pomysł - powiedziała Amanda uśmiechając się lekko. - A dlaczego zły? - spytała.
- Słone morze wewnętrzne to inny ekosystem, są tam inne formy życia i nie warto usuwać tej różnorodności - odparł Aramon
- Więc... ze strony mieszkańców Astarii to chyba wszystko - powiedziała Amanda z uśmiechem.
- Świetnie. Im szybciej przystąpią do obrządków tym lepiej - powiedział.
Amanda pokiwała potwierdzająco głową.
- A co ja mogę zrobić dla ciebie? - spytała.
Aramon podniósł dłoń z wystawionym palcem.
- Err... - zamilkł i potarł brwi. - A, już pamiętam - powiedział niemal natychmiast. - Udało mi się wynegocjować trochę domen. Trzeba będzie je odzyskać. Musimy podzielić się zadaniami. Ja wziąłbym się za przejmowanie nowych terenów, a ty skoczyłabyś po domeny.. albo na odwrót. jak wolisz?
Amanda zamrugała oczami nie do końca rozumiejąc. - A co mogę spotkać na nowych kontynentach? I jak zdobywać domeny? i gdzie? - pytania same cisnęły się na usta.
- Na nowych kontynentach, pewnie cieci od tego tam... - Aramon machnął ręką. - No pseudo-bóstwa, które próbowało cię zabić. Jak on tam się zwał? Jestem ostatnio strasznie roztargniony - westchnął.
- Dobrze się czujesz? - spytała Amanda przyglądając się Aramonowi. Była zaniepokojona i zaskoczona widząc boga w takim stanie.
- Tak, zmęczenie - odparł Aramon, machnąwszy ręką.
- Potrzebuje więcej domen, by móc swobodnie działać jak kiedyś, mam kłopoty z adaptacją do nowej sytuacji - westchnął ciężko.
- Spośród obecnych bogów jestem najmłodszy. Musiałem bardzo szybo nauczyć się tego, co jest ode mnie wymagane i co muszę robić... moja matka była boginią ognia i ziemi, Vistenes ja zabił i przywłaszczył sobie domenę ognia. Chciałem go zabić, ale zbiegł. Wtedy zawiodłem... ilekroć coś mi nie idzie jak trzeba to moje myśli wracają do tamtego momentu... - bóg skrzywił się. - Rozbija mnie to -
Amanda jak wbita w ziemię stała z lekko otwartymi ustami, nie mając bladego pojęcia co odpowiedzieć, na tak nietypowe wyznanie.
- No więc wyimaginuj sobie jak to wspomnienie na mnie działa - Aramon wzruszył ramionami. - Cóż... wiec co wybierasz? - zapytał.
Amanda przełknęła ślinę.
- A jak miało by wyglądać zdobywanie domen? - spytała jeszcze. Wolała wiedzieć co miała by robić w obu przypadkach.
- Z reguły łażenie po podziemiach i odgadywanie o co chodzi w rozmaitych zagadkach... - odparł Aramon.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. - To ja się zajmę domenami - odpowiedziała dziarsko.
- Świetnie, ja idę podbijać wobec tego. Dawaj znać jak coś znajdziesz - polecił Aramon.
- Oczywiście - odpowiedziała Amanda i kiwnęła głową. - A szukać mam na nowych kontynentach? - spytała.
- Gdziekolwiek chcesz, tylko nie zwracaj uwagi gdy będziesz na innym kontynencie - polecił Aramon.
- To może zacznę od Astarii. Jak zdobędziesz jakieś ziemie, to i tam wówczas poszukam, dobrze? - powiedziała Amanda.
- Dobry pomysł - odparł Aramon.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona.
- A ziemie będziesz podbijał sam? - spytała, gdyż ciężko jej było to obie wyobrazić. - Bo jest kilka tysięcy ochotników - dodała z uśmiechem. - A niektórzy wręcz się do tego garną.
- Wyślij ich w okolice Mielizny, jest tam nowa wyspa.. moja wyspa. Tam zobaczę z kim mam do czynienia i zobaczę jak mogę skorzystać z ich usług - powiedział bóg.
- O - mruknęła Amanda pozytywnie zaskoczona. - A gdzie konkretniej? - spytała. Jak była na Krabim Grzbiecie nie zauważyła nic konkretnego.
- Hm... nauczę cię zaklęcia które ułatwi ci sprawę, dobrze? - zapytał Aramon.
- Mhm - mruknęła zadowolona Amanda kiwając potwierdzająco głową.
- Sprawa wygląda tak, jesteś w stanie wysłać impuls, który poczujesz, w jakiej odległości jest obiekt domeny. Jak trochę się poruszasz po terenie to namierzysz miejsce, w którym trzeba by się kopać. Ty nie musisz, po prostu zmień się w energię i przeniknij wgłąb do miejsca, gdzie jest zamknięty Obiekt Domeny. Potem musisz się jakoś dobrać do energii wewnątrz obiektu.
- Mhm - mruknęła. - Rozumiem, że same obiekty będą różne, ale i tak je rozpoznam - rzekła z uśmiechem.
- Bez wątpienia - odparł Aramon.
Zaraz potem rozpoczęli naukę nowego dla Amandy zaklęcia. Nie zajęło to długo, gdyż Amanda była pojętnym uczniem i zaklęcie nie było w jej mniemaniu skomplikowane.
Amanda mogła już wysłać falę i wykryć domenę. Teoretycznie fala ta, określała tylko dystans do celu, pomijając kierunek, ale dla niej to nie stanowiło problemu. Ot prosta geometria.
Najpierw Amanda zajęła się organizacją wojska, tak jak prosił Aramon. Nie musiała w tej sprawie dużo robić. Za pomocą telepatii wezwała Aine, Argene i Enkelię, a następnie całą czwórką przeniosły się na wyznaczoną przez Aramona wysepkę. Zebranie tu chętnych do walki i zdobywania nowych terenów, było dobrym zadaniem dla demonicznej bogini wojny, bogini miłości i patronce Zakonu oraz Czterystu, oraz założycielce Unii i przywódczyni Astarii.
Zostawiwszy im zebranie chętnych, Amanda mogła zająć się poszukiwaniem domen. Świątynia Aramona znajdowała się głęboko pod ziemią, więc tam należało szukać... Najpierw jednak Amanda zapragnęła sprawdzić dawne świątynie Astarii, w których mogło się wiele kryć.
Nie tracąc czasu obliczyła punkt środkowy i przeniosła się do Zigura, w okolice Zigguratu... taki przynajmniej miała zamiar.
Zigura, Archipelag Sierpa
Teleportacja poszła bezbłędnie i kobieta pojawiła się na miejscu po paru sekundach.
Odetchnęła z ulgą. Wolała nie myśleć jak by się skończyło gdyby pojawiła się w ścianie, drzewie, albo na wysokości stu metrów. Wiedziała, że jeszcze dużo czasu minie, zanim przyzwyczai się do tego sposobu przemieszczania się.
Nie tracąc czasu wysłała falę sprawdzającą obecność domeny.
Wyczuła coś w dużej odległości. Co najmniej 50 km od niej.
Nie mogła jednak wiedzieć, czy jest to zlokalizowane pod ziemią, czy bardziej w północnej części archipelagu. Przeniosła się więc na jedną z jej północnych wysp, aby powtórzyć wykrycie domen.
Cel był zdecydowanie dalej.
Gdy Amanda przeniosła się parę razy wokół Zigguratu stwierdziła, że domena musi być pod nim...
Tak wynikało z jej obliczeń, których dokonywała w pamięci. Prosta sprawa z wyznaczeniem punktu wspólnego kilku sfer.
Nie tracąc czasu stanęła przed starą świątynią i... zjechała pod ziemię, niczym przedmiot znikający pod wodą. Znała przybliżona lokalizację domeny, więc w odpowiednim momencie z pewnością namierzy jakąś jaskinię, czy tunel.
Po dłuższym czasie wpadła do tunelu, którym bez trudu mogła przejechać kolej. I do wody w nim obecnej, która zajmowała połowę tunelu.
Amanda po chwili wynurzyła się spod wody i z wyraźnym jękiem niezadowolenia odetchnęła znajdującym się tam powietrzem. Nie chodziło o to, że całkowicie przemokła, ale raczej o to iż woda była naprawdę zimna. Do tego dość silny nurt niósł ją dalej, a ona nie wiedziała nawet gdzie jest.
Podpłynęła do "ściany" tunelu i wbiła w niego rękę, aż po samo ramię. Woda nie ciągnęła ją dalej, choć nadal wyziębiała jej ciało przepływając przez nią. Nie tracąc czasu Amanda ponownie użyła zaklęcia sprawdzającego odległość do domeny.
Była bardzo blisko... Niewiele pod nią znajdowała się domena, ale możliwe, że dotarcie do niej przez ścianę jest nierozsądne... trzeba było zorientować się w okolicy.
Warto było się rozejrzeć i Amanda była do tego przygotowana... jednak teraz, kiedy cały jej ekwipunek zapewne przemókł wraz z nią, próby rozpalania ognia mijały się z celem... I tak mogła być zadowolona, że coś widzi, zapewne dzięki swojej mocy wybrańca.
Nurt był silny co oznaczało, że tunel wiódł w dół. Najwidoczniej z bliska potrafiła także określić kierunek, gdzie znajduje się domena, a ten wskazywał właśnie na miejsce pod nią. Nie tracąc czasu Amanda puściła ścianę i zdała się na łaskę podziemnej rzeki. Aby jednak zapewnić sobie bezpieczeństwo, opatrzyła się pancerzem, jaki to trenowała z Sotorem.
Słusznie zrobiła. Nurt obił ją o skały parę razy, jednak dzięki pancerzowi to właśnie skały ucierpiały.
Wkrótce nurt wciągnął kobietę pod wodę... Rzeka płynęła w dół pionowo... i potem zakręcała bez żadnej widocznej przyczyny, wyrzucając kobietę na spory brukowany plac.
Amanda wylądowała na posadzce z głośnym łoskotem i chrupnięciem pękających brukowych kostek, by się podnieść.
Sala byłą oświetlona prze cztery znicze. Między nimi były pętle świecących znaków... a na środku zagłębienie.
Łapiąc oddech, wzdrygnęła się po całej "podwodnej wycieczce". W innych okolicznościach, gdyby miała pewność bezpieczeństwa a woda była cieplejsza, może i by się to nawet podobało, ale tak jak teraz... miała naprawdę mieszane uczucia.
Gdy już doszła do siebie, podeszła bliżej zagłębienia. Miała przeczucie, że znalazła to czego szukała.
Zagłębienie było przeznaczone an coś konkretnego. W jego dnie był delikatny wzorek.
Amanda zmarszczyła brwi i przyjrzała się dokładniej obrazkowi. Mogło to wszak być jakieś stare pismo.
Nie było to pismo. Amanda poczuła energię z wnętrza. Miała wrażenie, że czuła kiedyś podobną energię... w Unii.
Zmarszczyła brwi, starając sobie przypomnieć kiedy to było i w jakich okolicznościach. Widziała jakiś pomnik, który z pewnością tu pasował. Było to gdzieś w Unii, w muzeum albo w prywatnej kolekcji.
Czy to posąg był domeną? Nie... raczej kluczem otwierającym... cokolwiek tu miała.
Nie tracą jednak czasu na rozmyślania, ponownie rzuciła zaklęcie ich wykrywania. Domena była bardzo bardzo blisko. W tej sali, zapieczętowana. Aramon mówił, że domeny są zabezpieczone często zagadkami lub zadaniami do wykonania, więc z pewnością to musiało być to.
Zanim jednak opuści to miejsce udając się do Unii po "klucz", musiała się dowiedzieć więcej, aby nie szukać igły w stogu siana.
Na początek przyjrzała się świecącym znakom, ustawionym w czterech pętlach.
Znaki były dość charakterystyczne. Po chwili namysłów Amanda stwierdziła, że to język ożywieńców.
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, które rzeźby w Unii miały coś wspólnego z ożywieńcom, lub nekromantom... nadal było tego jednak dużo... Jakieś zdobycze po Wojnach Nekromanckich...
Amanda wyciągnęła pergamin, aby przepisać znajdujące się na posadzce znaki. Później je przetłumaczy. Papier musiał jednak najpierw trochę wyschnąć, a Amanda nie potrafiła tego przyspieszyć. Rozłożyła kilka pergaminów w suchych miejscach pomieszczenia.
Następne co zrobiła, to przyjrzała się samemu zagłębieniu. Nie tracąc czasu zmieniła niecko kształt kostiumu i z jej rękawa odłączyła się dodatkowa wstążka z zaznaczoną na niej miarką.
Amanda zmierzyła wielkość zagłębienia. Rozstaw i głębokość zmierzyła bardzo dokładnie, zapamiętała także kształt.
Podeszła i z bliska przyjrzała się jeszcze zniczom. Fakt, że nadal się paliły musiał oznaczać iż były one magiczne.
Wyczuła od nich wyraźnie moc ziemi... a znaki na nich były nieco inne niż na posadzce.
Przyłożyła dłonie bliżej płomienia, aby ogrzać sobie palce. Zaraz będą jej potrzebne sprawne dłonie, bo tymi trzęsącymi się za dokładnie znaków nie przepisze. Zarówno tych z kręgu, jak tych ze zniczy.
Ciepło szybko się rozeszło po jej ciele. Wkrótce mogła już brać się za robotę.
Wysuszenie pergaminów tym samym sposobem, raczej nie wchodziło w grę. Jeszcze by się spaliły.
Amanda wzięła swoje magiczne pióro i zaczęła od przerysowania znaków ułożonych w kręgach. Dbała o każdy szczegół i dość szybko zapełniła sześć pergaminów.
Potem zajęła się znakami na zniczach.
Zabrało jej to parę godzin, ale wreszcie udało się przepiać wszystkie symbole... Miała tylko nadzieję, że się nie przeziębi.
Wiedziała, że będzie mogla się teleportować tam bez problemu. Mając już wszystko co mogła potrzebować przeniosła się na powierzchnię. Najpierw po prostu na górę, a zaraz potem do swojego starego pokoju w Akademii Aramona, w Niebiańskich Wichrach.
Akademia Aramona, Niebiańskie Wichry, Unia
Miejsce było mocno zakurzone, ale nikt nic nie zmieniał, wiec kobieta wiedziała czego gdzie szukać.
Przede wszystkim rozłożyła pergaminy, aby się czasem nie posklejały. Zaraz potem zrzuciła z siebie mokry kostium i złapała solidny ręcznik kąpielowy.
Wytarła się dokładnie i zarzuciła jakieś czyste i przede wszystkim ciepłe ciuchy. Kremowo-biały strój z nemantyhaletu w pełni spełniał swoje zadanie.
Kostium musiał wyschnąć, ale nie powinno to zająć długo, gdyż budynek nadal był ogrzewany magicznymi źródłami ciepła. Dość szybko Amanda zabrała się za rewolwery, które też nie powinny były leżeć mokre. Gdy już zadbała o wszystko, opuściła pokój udając się na stołówkę, aby zjeść coś ciepłego... choć zdawała sobie sprawę, że może tam być nieczynne.
Miejsce od czasu zniknięcia Amandy i jej uczniów zmieniło swą funkcję i stało się swego rodzaju tawerną, lub raczej hotelem. Miała większe powodzenie niż kiedyś, ale w dalszym ciągu nie było tam takiego tłoku jak za czasów, gdy byłą tu Akademia.
Ludzie dostrzegli Amandę od razu. Niektórzy się kłaniali, inni pozdrawiali znakiem oddania. Schodzili jej z drogi.
Kobieta uśmiechała się i odpowiadała na powitania skinieniami głowy. W końcu dotarła do kontuaru, gdzie nawiązała kontakt wzrokowy z młodym, nastoletnim wręcz człowiekiem, zapewne czarodziejem.
- Dzień dobry. Czy mogłabym dostać coś ciepłego? - spytała uprzejmie i uśmiechnęła się.
- Oczywiście - chłopak skinął głową. Amanda po chwili miała przed sobą ciepłą strawę, na którą składały się zupa ogórkowa, schabowy faszerowany z pieczonymi, ziemniakami z ziołami, oraz surówka z kilku gatunków kapusty ze śmietana i szczypiorem.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona. Nadal było jej zimno i musiała zjeść coś ciepłego.
- Dziękuję - odpowiedziała z uśmiechem.
- E..no.. prosz - bąknął chłopak.
Amanda wzięła tacę i podeszła do jednego z wolnych stolików, gdzie zajęła miejsce i bez krępacji zaczęła zajadać, począwszy od zupy... Podczas posiłku nikt jej nie przeszkadzał, choć sporo osób się jej przyglądało, a ilość gości zwiększyła się dwukrotnie odkąd ona tu przyszła.
Gdy Amanda już zjadła, wstała i raz jeszcze skinęła głową młodzieńcowi, a następnie udała się z powrotem do swojego pokoju. Ciekawa była czy pergaminy już wyschły.
Ludzie odprowadzili ją spojrzeniami. Pergaminy były już suche i Amanda mogła zrobić z nich użytek.
Na początek przyjrzała im się, aby sprawdzić czy pismo ze zniczy odpowiada w jakiś sposób pismu z kręgów. Może znalazła by wspólne słowa, a raczej znaki, które musiały być słowami.
Znaki różniły się znacznie. Po dłuższym czasie Amanda stwierdziła, że to inne języki.
Zmarszczyła brwi zastanawiając się nad tym fenomenem. Czy mogły to być różne dialekty ożywieńców?
Nie tracąc czasu zaczęła zgarniać, całkiem już suche kartki, aby następnie wraz z nimi przenieść się do Nekropolu.
Nekropol, Pustkowia Mroku
Amanda pojawiła się tuż przed zamkiem. Nie było tam wiele cieplej niż w Wichrach, a całe niebo zakryte było czarną chmurą.
Krata była podniesiona, a brama otwarta. Stojące po obu stronach wejścia Liche nie zareagowały na jej pojawienie się i stały jak by były martwe. Tylko świecące na czerwono ślepia świadczyły o ich "aktywności".
Kobieta ruszyła w stronę bramy i zauważyła, że Liche przyglądały jej się gdy je mijała. Weszła na dziedziniec, gdzie dostrzegła kilku zombie czyszczące jakiś pomnik, oraz człowieka w ciemno fioletowej szacie, który wyglądając za okno oglądał coś przez lunetę.
- Witamy pani Amando. Nie spodziewaliśmy się tu pani - powiedział mężczyzna odwracając się do niej i odkładając lunetę. Miał chropowaty głos, oraz nieprzyjemny wyraz twarzy i rozbiegane oczy.
- To nieoficjalna wizyta. Chcę się widzieć z kimś ze starszyzny - odparła Amanda.
Mężczyzna zaprowadził ją do jednej z sali, znajdującej się kilka pięter wyżej. Gdzie spotkała się z innym mężczyzną. Przystojnym na twarzy, choć strasznie bladym, a do tego wysokim i chudym co pasowało do siebie najwyżej jak na elfa, ale zupełnie nie jak na człowieka.
Amanda powiedziała co ją sprowadza i nekromanta od razu zabrał się za pergaminy. Długo mu to jednak nie zajęło.
Nieomal od razu dowiedziała się, że na zniczach były inskrypcje w jakimś innym języku w ogóle i nie ma on nic wspólnego z nieumarłymi.
- Jest to albo stary język wampirów, albo smoków - stwierdził nekromanta.
Jednak pismo z posadzki, które w czterech kręgach otaczało miejsce na posąg rozpoznała dobrze, twierdząc, że był to język nekromantów.
- Ten mogę przetłumaczyć - oznajmił mężczyzna pisząc już tłumaczenie.
Okazało się, że znaki na posadzce to stara litania. Modlitwa, która mimo odpowiedniego rodzaju znaków, nie pochodziła jednak z wiary ożywieńców. Amanda dostała jej tłumaczenie na piśmie.
- Dzięki, to na pewno pomoże obronić Astarię, przed najazdami z innych wymiarów - powiedziała Amanda, po otrzymaniu tłumaczenia. - Chciałabym się spotkać teraz z jakimś starszym wampirem - powiedziała od razu.
- Naprawdę niewielu przetrwało najazdy Skazy. To nie były wyrównane walki - powiedział nekromanta, jednak zrobił to bez wyrazu emocji. - Z oryginalnego składu wampirzej starszyzny przetrwała tylko Mei-gui - powiedział.
Spotkanie zorganizowano od razu i Amanda była zadowolona, że nie traci czasu.
Wampirzyca, ta którą już spotkała w Unii, o tekście mogła jedynie powiedzieć, że jest to smoczy język. Sama też miała do Amandy sprawę, chcąc poszukiwać wśród ludzi "towarzyszy na wieczność", na co Aine póki co nie zezwoliła, ograniczając przyrost populacji wampirów, do podsyłania im ochotników... których było naprawdę niewielu.
Przemienianie ludzi w wampiry jednak nie budziło zachwytu Amandy i stwierdziła jasno, że nic w tej sprawie nie może zrobić.
Po tej krótkiej rozmowie, Amanda przeniosła się do Świątyni Aramona.
Świątynia Aramona, nad południową częścią Amaraziliji
Amanda zjawiła się w swoim pokoju. Widać oprócz zasady teleportacji jakie poznała, mogą łatwiej namierzyć miejsca które znała i w których przebywała.
Wyszła na zewnątrz i po krótkiej rozmowie z czarodziejami z obsługi dział, udała się w odpowiednie miejsce, aby złapać jednego ze smoków.
Smok, który był pod postacią przystojnego i doskonale zbudowanego ciemnego blondyna, szybko spojrzał na znaki.
- Staro-smoczy... nie... znaki są bardzo podobne, ale gdybym starał się to odczytać, to wychodzi bełkot - mruknął, krzywiąc się.
Amanda starała się skupić na słowach mężczyzny, a nie na jego rozgrzewającym ją ciele.
- Czyli jest na przykład zaszyfrowany? - Amanda bardziej oznajmiła niż spytała.
- Jest to możliwe, ale szyfr... - zaczął smok, ale Amanda odpłynęła na chwilę spoglądając w oczy mężczyzny i słowa, choć je słyszała, jakoś umknęły jej uwadze. - ... raczej inny język - zakończył Smok.
- Aha - mruknęła Amanda i zastanowiła się chwilę. Nie mogła sobie przypomnieć o czym dokładnie mówił... Choć ostatnie stwierdzenie wyłapała, a to ono było najważniejsze - No cóż, dziękuję. A mogę spytać jak masz na imię? - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Najetamalenihaint - odpowiedział mężczyzna uśmiechając się szczerze.
- Yyy dzięki - odpowiedziała nieco zdumiona Amanda. - Postaram się zapamiętać... Najetama leni hant - powiedziała niepewnym głosem.
Smok uśmiechnął się uwodzicielsko w odpowiedzi.
Amanda wiedziała już, że nikt na Astarii nie przeczyta tego tekstu ze zniczy. Modlitwa do boga ziemi też nie zdradzała w swych słowach żadnych sekretów.
- Dziękuję - powiedziała raz jeszcze. - To ja muszę znikać - pożegnała się z nim z uśmiechem.
- Do zobaczenia, Amando - mężczyzna odpowiedział z uśmiechem i skłonił się lekko. Amanda westchnęła.
"Sotor, mogę wpaść na chwilę?" - przekazała swojemu nauczycielowi. Przyglądając się smokowi, który odchodził wracając do swoich spraw.
"Jasne" odparł Sotor.
"Otworzysz mi portal?" - spytała.
Przed Amandą otworzył się portal, przez który od razu przeszła.
Darkantropia
Sotor był w niewielkiej sali, gdzie siedział nad jakąś biżuteria...
- Ładna kolekcja - powiedziała Amanda z uśmiechem. - Ten ci pasuje do oczu - dodała od razu pokazując na jakiś typowo damski naszyjnik.
- To nie moje - odparł. Tylko to nad czym pracuję - pokazał bransoletę, po czym podał ją Amandzie. - Masz - powiedział.
Amanda zdziwiła się lekko gdy otrzymała niespodziewany prezent. Przyjrzała się bransolecie dokładniej.
Metal miał kolor jasnego srebra i wczepione wen były dziwne klejnoty barwy bursztynu. Wewnątrz nich kłębiła się pomarańczowo-złota chmura...
Bransoleta przedstawiała chmarę przeplatających się smoków, wykonana byłą niezwykle pieczołowicie i szczegółowo.
- Jest piękna - powiedziała z zachwytem Amanda i założyła bransoletę na lewą dłoń.
Zaraz potem wyprostowała rękę, aby zobaczyć jak bransoleta wygląda na jej dłoni... albo odwrotnie.
Srebro kontrastowało z jej skórą, a klejnoty pasowały idealnie, przez co bransoleta wydawała się ciekawym dodatkiem.
Amanda spojrzała na Sotora. - Dziękuję - powiedziała z uśmiechem.
- A nad czym pracujesz? - spytała po chwili, podchodząc bliżej i nadal uśmiechając się lekko.
- Już niczym... dostałaś owoc mojej pracy... akurat zdołałem skończyć...
Amanda uśmiechnęła się do Sotora. Wiedziała, że zajmował się kowalstwem, ale nie, że jubilerstwem. Ale że zrobił coś specjalnie dla niej... Westchnęła.
- A ja mam tekst, którego nie udało nam się przetłumaczyć - powiedziała po chwili, pokazując trzymane w ręku przyniesione zwoje.
Szybko je rozłożyli i Sotor rzucił okiem.
- Dialekt żywiołaków ziemi - mruknął.
- Krótki opis starego obrzędu. Składanie w ofierze trudu każdego dnia...
- Hmm - mruknęła Amanda zastanawiając się nad tym aspektem. - Możesz mi to przetłumaczyć słowo w słowo? - poprosiła.
- Tak, tylko nie mam na czym i czym pisać... - odparł Sotor. - Musimy iść do mojego pokoju.
- Oczywiście - odparła Amanda.
Sotor otworzył kolejny portal.
Trafili do porządnego biura w stylu retro. Sotor zmienił pancerz na wygodna i elegancka koszule i spodnie, po czym odłożył zwój na bok i wyciągnął czystą kartę, a następnie zaczął pisać magicznym piórem, oglądając się na pergaminy od Amandy... Która od razu podkładała mu kolejne, łącznie cztery kartki, po jednej na każdy znicz.
- Na każdym jest kolejna zwrotka. Zmieści się na jednej kartce - powiedział Sotor, uśmiechając się.
- Aha - odparła Amanda. Widać było pismo wspólne, bardziej oszczędzało papier niż to którym posługiwały się żywiołaki.
Nie chcąc przeszkadzać w tłumaczeniu, spokojnie czekała aż Sotor skończy.
Po chwili mężczyzna dał jej kartkę papieru. Była po prostu zapisana mniejszymi literami.
- Po ludzku - zapewnił.
Amanda odpowiedziała z uśmiechem i jak zahipnotyzowana zaczytała się w przetłumaczonym tekście.
Z treści wynikało, ze nie był to obrządek ku czci Aramona... a Gai.
Była to modlitwa i przekazanie czary z wodą. Symbolizowało to ofiarowanie swej ciężkiej pracy. Gdy kielich dostawał się, na miejsce modlący się otrzymywał siłę, która miała mu pomóc z kolejnymi dniami, tygodniami lub miesiącami życia, w zależności od trudów które ofiarował.
Amanda była zadowolona, że odkryła tajemnicę i poznała ciekawy obrządek, ale mimo to była nieco zdezorientowana. Spodziewała się czegoś bardziej... konkretnego.
- No cóż... dziękuję - odpowiedziała. - Czeka mnie jeszcze dużo pracy - marudziła wzdychając.
- A gdzie to znalazłaś? może będę mógł pomóc? - zapytał Sotor.
- Głęboko pod ziemią, pod Archipelagiem Sierpa. Chyba w pozostałościach jakiejś świątyni - odpowiedziała Amanda. - Teraz muszę znaleźć posąg-klucz. Myślałam, że tekst mnie naprowadzi, czego powinnam szukać.
- Posągu Gai - odparł Sotor. Dla niego to było najwyraźniej jasne. - Musi trzymać jakiś kielich lub amforę w dłoniach, żeby było gdzie wlewać wodę - dodał.
Amanda westchnęła. Sama nie wiedziała, czy cieszyła się z rozwiązania zagadki i z przyjścia z nią do osoby, która posiadała odpowiednią wiedzę i znajomość tamtych czasów, czy też była zła na siebie, że sama tego nie rozwikłała.
W pełni szczęśliwa to jednak nie była.
- Dzięki, przynajmniej wiem czego mniej więcej szukać... A masz może jakiś jej wizerunek? To by mi jeszcze bardziej pomogło - powiedziała Amanda uśmiechając się delikatnie.
Sotor zabrał Amandzie kartkę i zaczął szkicować coś po drugiej stornie. Po chwili podał jej gotowy obrazek. Była to urokliwa, ciemnoskóra kobieta o długich, kręconych złotych lokach i dzikim spojrzeniu. Miała na sobie białą, zwiewną szatę i wiele złotych ozdób różnego rodzaju. Bransolety, kolię, kolczyki... pomimo tego wszystkiego wyglądała pięknie.. ale nie uwodzicielsko. Uśmiechała się wręcz niewinnie, co kontrastowało z jej wzrokiem.
Amanda uśmiechnęła się zadowolona.
- Ładnie rysujesz - powiedziała delikatnie i obdarzyła Sotora uśmiechem.
- Jak będziesz miała chwilę to narysuje ciebie - mrugnął do niej. - Lub wyrzeźbię - powiedział.
Amandzie uśmiech nie schodził z twarzy, która to zarumieniła się nieznacznie, po słowach mężczyzny.
- Było by mi miło - odpowiedziała. - Ale teraz muszę iść poszukać posągu - dodała i podeszła do biurka Sotora aby pozbierać swoje papiery.
- Poczekam - Sotor do niej mrugnął, przyglądając się.
Ta pozbierała pergaminy i spojrzała na mężczyznę. Uśmiechnęła się zadowolona.
- Dziękuję za pomoc - powiedziała. - Dam znać jak mi poszło, albo gdybym potrzebowała jeszcze pomocy. Mogę? - dodała od razu.
- Kiedy chcesz - odparł Sotor.
Amanda z lekkim uśmiechem na twarzy, skinęła mu głową.
- I dziękuję za bransoletę, jest piękna - powiedziała szczerze.
- Gdyby nie była to nie pasowałaby do właścicielki - Sotor zrobił bezradny gest i uśmiechnął się.
Amanda uśmiechnęła się lekko i zarumieniła się na twarzy trochę zawstydzona. Kto jak kto, ale Sotor...
- Została bym na dłużej, ale obowiązki wzywają - powiedziała po chwili. - Otworzysz mi portal? - spytała uprzejmie. - Do Niebiańskich Wichrów - dodała nieomal od razu, tym samym tonem głosu.
Amanda dostała portal powrotny tak jak o to poprosiła.
Niebiańskie Wichry, Unia
Amanda w pierwszej kolejności udała się do największego muzeum w Unii i być może w całej Astarii. Muzeum Sztuki i Starej Magii, było już całkowicie odrestaurowane przez gremliny, po tym jak smołowy smok wyszedł z lustra komunikacyjnego i podniszczył miasto. Amanda musiała przyznać, że była z tego zadowolona.
Nie znalazła tam odpowiedniego posągu, ale kustosz dał jej listę osób, które mogły by go mieć.
Amanda przenosiła się z miejsca na miejsce. Także poza granice stolicy, która jak zauważyła kobieta, już prawie została odbudowana i odzyskała swoją dawną świetność.
Za piątym razem, trafiła na siwego już czarodzieja, który widział dokładnie taki posąg w gabinecie jednego biznesmena, ale w żadnym wypadku nie chciał nawet rozmawiać o sprzedaniu go.
Udała się do niego niezwłocznie. Złoty golem stojący w holu, oraz srebrne w różnych miejscach jego budynku, świadczyły o zamożności prywatnego posiadacza posągu.
W końcu Amanda dotarła do odpowiedniego pomieszczenia. Właściciel, Karl Noorett okazał się niewysokim dojrzałym czarodziejem, który choć wyłysiał już na głowie, nadal miał czarną, przystrzyżoną brodę.
Rozmawiając z nim Amanda widziała posąg. Stał on pod ścianą w jego prywatnym biurze, gdzie nie był wystawiony na widok publiczny.
Amanda otwarcie przedstawiła sytuację, tłumacząc, że chodzi o obronę Astarii i pozycję Aramona. Ale mimo to, mężczyzna stanowczo odmawiał wydania posągu i twierdził, że ten przynosi mu szczęście.
Amanda dała by radę teleportować się z posągiem, ale nie miała ochoty go kraść. Wiedziała, że mężczyzna musi go oddać tak czy siak i należało po prostu znaleźć sposób.
Amanda starała się wytłumaczyć, odwołując się do kodeksu moralnego i dobra Astarii, ale Karl strasznie się stawiał i denerwował coraz bardziej, aż w końcu wezwał swoją straż.
Amanda nie chciała robić mu przykrości i pacyfikować, a wręcz niszczyć jego golemy. Opuściła gabinet w spokoju, a następnie za pomocą telepatii wezwała Aine.
Dżin zjawiła się nieomal od razu, a Amanda od razu wyjaśniła jej sytuację.
Baz zbędnych dyskusji obie wróciły do gabinetu biznesmena, któremu na widok Aine mina stanowczo zrzedła.
Aine sama już załatwiła sprawę, cytując kilka praw, które odnosiły się do stanu wojny i potrzebnych środków dla dobra Unii.
- Oddałem trzy tuziny żelaznych golemów - tłumaczył się mężczyzna.
- Otrzymując ulgi podatkowe, dzięki którym kupiłeś lepsze, srebrne - odparła spokojnie Aine i spokojnie wygłosiła krótkie przemówienie moralne, no koniec którego odniosła się do jej praw jako władczyni Unii, porównując jednocześnie stan zagrożenia Unii, z panującym obecnie stanem zagrożenia, wykraczającym nawet poza Astarię.
Mężczyzna nie miał zamiaru kłócić się z Aine Amirą i szybko sobie odpuścił. Nadal jednak, gdy zabierały posąg zaręczył, że tego tak nie zostawi i to jeszcze nie koniec... choć powiedział to już nie podnosząc głosu.
Komnata pod powierzchnią Archipelag Sierpa
Amanda i Aine wróciły do podziemnej komnaty, gdzie dżin za pomocą telekinezy ustawiła posąg w odpowiednim miejscu.
Posadzka otworzyła się i spod niej wypłynęła energia, która wyglądała jak płynne złoto. Domena Determinacji została przejęta przez Amandę.
- No, to pierwsza domena załatwiona - podsumowała zadowolona z siebie Amanda. Niestety nie mogły oddać nikomu posągu, gdyż ten rozpuścił się w trakcie wyzwalania energii.
- Zrobisz coś z tym Noorettem? - spytała spoglądając na stojącą obok niej Aine.
- Tak, mimo wszystko zapłacę mu za ten posąg ile będzie chciał... albo odmłodzę go o trzydzieści lat - odpowiedziała dżin. - Ufam, że ekonomia Unii wytrzyma kolejne trzy dekady z tego rodzaju człowiekiem, na takiej pozycji społecznej - powiedziała Aine.
Obie kobiety spojrzały na siebie.
- No, może lepiej dwadzieścia, choć nawet na tyle nie zasłużył. Najpierw jednak dokładnie sprawdzę, jak wszedł w posiadanie tego pomnika - stwierdziła Aine, a Amanda zmarszczyła brwi.
- Jeśli nielegalnie to sprawa jest załatwiona - wyjaśniła dżin, a Amanda uśmiechnęła się do niej.
Potem pożegnały się i rozeszły.
Amanda kontynuowała poszukiwania domen. W tym celu przeniosła się do paru kopalń na terenie Wielkich Gór Wschodnich, gdzie systematycznie rzucała zaklęcia lokalizujące, czy raczej określające obecność w danej odległości, domeny.
Niestety niczego nie znalazła.
Następny na jej liście był Zamek Sayler'ów. Sądziła, że pewnie były jakieś zdobyczne stare łupy od smoków i mogło się tam coś kryć. Rzuciła zaklęcie wykrywania i z zadowoleniem stwierdziła, że coś znalazła.
Na szczęście zamek nadal był opuszczony, co znacznie ułatwiało jej sprawę... choć dziwnie się czuła. Oczywiście nigdy tu nie była i nie wiedziała co kryje się za kolejnymi drzwiami. Było niesamowicie i Amanda była zachwycona wycieczką. Nawet znajdywane kości smoków jej tego nie zepsuły.
Poszukiwania zaprowadziły ją do jednego z pokojów w niższych lochach. Znalazła tam sekretne przejście, które było wrażliwe na energię ziemi. Wyszło na to, że zamek jest zbudowany na czymś o wiele starszym... ciekawe czy Sayler o tym wiedział.
Amanda otworzyła przejście, o którego istnieniu zwykły człowiek nie miałby pojęcia. Zeszła dość stromymi schodami na dół i weszła do niewielkiej jaskini.
Dostrzegła coś przed sobą. Istota wyglądała jak wielka zwała głazów bez formy. Amanda wyczuła umieszczoną weń domenę, wykryła ją, choć wiedziała tylko, że jest to jakaś domena należna ziemi, nie wiedziała jaka dokładnie.
Istota chyba w ogóle nie mówiła, ale wysłała jej przekaz telepatyczny.
Była to cholernie stara istota, która pamiętała jeszcze czasy przed bóstwami. Jakby był znacznie silniejszą i znacznie mądrzejszą formą skalnego żywiołaka.
Przysiągł posłuszność Amandzie pod warunkiem, że ta zabierze od niego moc, która doprowadza go do szaleństwa. Jego ciało nie było od niej przystosowane.
Zadowolona Amanda zgodziła się na tą wymianę bez zastanowienia i spytała telepatycznego rozmówcę o imię.
Zwał się Korgan i był Siłą Ziemi.
Nie tracąc czasu Amanda przejęła energię, otrzymując domenę Regeneracji i uwalniając nowego kolegę z ciężaru, który go trapił.
Opuścili Zamek Sayler'ów i porozmawiali, poznając się trochę lepiej, a Amanda wprowadziła go ogólnie w sytuację i przedstawiła sprawę ataków z innych wymiarów.
Później, Aramon wezwał Amandę telepatycznie. Pogratulował jej osiągnięć i powiedział, że muszą wymyślić istoty, które będą pełniły funkcję regularnej armii.
Jednostki do Armii Aramona, miały to być istoty w pełni stworzone z energii. Oczywiście mogły to być kamienne, metalowe lub ziemne istoty. Wszystko co podlegało jurysdykcji boga ziemi.
Amanda pomyślała o żelaznych golemach z Unii. Te bojowe i te tradycyjne były dobrymi żołnierzami, a gdyby jeszcze wzmocnić je mocą.
Aramon wyjaśnił jej jednak, że te istoty mają być tworzone z pochodzącej od niego energii. Nie mogą być skądś rekrutowane, że muszą być w pełni niezależne i słuchać tylko jego i Amandy.
Amanda przyjęła przekaz. Nie była przyzwyczajona do tego typu "rozmów". Nawet jak z Sotorem używała telepatii, to przekazywali sobie myśli bazujące na słowach. Tutaj, podobnie jak w przypadku Krogana, były to raczej obrazy i słowa... pełne przekazu myśli.
Amanda miała wymyślić parę jednostek, a resztę Aramon.
Amanda myślała dość długo, przerywając co jakiś czas wymianą myśli z Kroganem.
Wymyśliła, że byłyby to istoty energii, z wyglądu zewnętrznego świecącej jasnym blaskiem. Niematerialne, ale mogące ciskać magicznymi pociskami. Mogłyby też wpływać na materię pochodzącą od ziemi, przechwytując ziemię, skały, kamienie i nie tylko. Tworzyły by "ziemskie golemy"... i kamienne, i w pełni skalne, ale całość połączona była by tą energią. Dla zwykłej broni, łap, macek, czy czegokolwiek co nie jest pochodzenia boskiego z codzienną magią włącznie, taki golem po padnięciu by się rozpadał - ale tylko jego powłoka,energia którą on tak naprawdę jest znów by zbierała ziemię, kamienie, czy z czego się składała i stała gotowa do walki.
Przez myśli przebiegł jej skalny golem wysoki jak wieża, z jednej z zasłyszanych dawno opowieści.
Porównała też swój wymysł z człowiekiem. Takie golemy miałyby skały i kamienie zamiast kości i zbroi, oraz ziemię zamiast mięśni. Ale i tak całością sterowała by energia, którą nie byłoby tak łatwo zniszczyć... dusza, która ciągle jest na miejscu i tworzy sobie nowe ciało... coś w tym stylu.
Oprócz tego, z uwagi, że siedziała na dużym kamieniu. Wymyśliła też szpiegów i żołnierzy działających z ukrycia. Istota ta wyglądała by jak zwykły kamień, ale mogła by słyszeć co się dzieje wokół niej i przekazywać te informacje. Mogły by dokonywać jakiegoś sabotażu, czy choćby wskakiwać pod nogi przeciwnika, przewracając go, lub unieruchamiając.
Z tymi pomysłami, wraz z Kroganem przeniosła się do Świątyni Aramona, na spotkanie z nim.
Ostatnio zmieniony niedziela, 29 kwietnia 2012, 22:24 przez Mekow, łącznie zmieniany 1 raz.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: Świat Pasem: Czas Orłów i Kruków
Warownia Darkantropii:
Dialog trwał jakiś czas. Adelajda faktycznie byłą zainteresowana przejęciem na własność domeny Lodu i była gotowa odstąpić domeny związane ze zmianami pogodowymi, nie licząc domeny deszczu, która była jej najwyraźniej potrzebna. I tak Kaisstrom zdobył wyłączność na wszelkiego rodzaju wichury, grad, śnieg, burze, trąby powietrzne i tym podobne. Dodatkowo okazało się, ze Adelajda posiada jeszcze jeden obiekt, który zawierał w sobie domenę Suszy. Za radą Uranosa Kaisstrom przehandlował ów obiekt za wyłączność na domenę Fal.
Tworzenie nowych istot poszło nadzwyczaj gładko. Uranos nie miał zastrzeżeń, aczkolwiek dodał pewne pomniejsze usprawnienia do dzieł smoka i powołał sam istotę zwana Energetyzerem. Dzięki posiadaniu domeny burz był w stanie powołać istotę zdolną ponownie ładować inne sługi… nawet je wskrzeszając w razie potrzeby.
Astaria:
Aramon zdecydował się wziąć istotę stworzoną przez Amandę i dać jej trzy formy, uznając ją za mało wyspecjalizowaną.
W pierwszej formie istota miał żelazne płyty okrążające centrum. Służyła jako mobilna ściana, za którą mogły kryć się inne jednostki. Była wtedy większa i pozbawiona zdolności magicznych.
W drugiej formie istota była wyposażona w lekki kamienny pancerz i metalowe ostrza. Potrafiła zadać konkretne obrażenia z bliska, a na dystans strzelała metalowymi pociskami z dział wewnątrz ramion.
Ostatnia forma była okrążona przez orbitujące wokół meteory. Ta istota potrafiła naładować dowolną inną, lecząc ją lub wzmacniając. Sama potrafiła też ciskać ładunkami energii i chronić innych meteorami.. lub wysyłać je jako pociski w pobliskich wrogów.
Cały świat:
Rozległ się głośny trzask. Trochę jak grom, ale głębszy i przenikający przez wszelką materie i energię, wibrując i trzeszcząc. Jakby woltaż sączył się z nieba i schodził w dół, rażąc wszystko i wszystkich. Każdy do tego zdolny wstrzymał oddech, gdy energia naciskała na jego świadomość. Na ten krótki moment poczuł sie jakby nagi… i zupełnie sam.
To runęła bariera chroniąca świat przed zalewem istot z innych rzeczywistości. Morza zabulgotały, a spod nich wyłoniły się nowe ziemie, zasiedlone już przez różne istoty… populacja tego świata wzrosła dziesięciokrotnie w ciągu parunastu sekund. Międzywymiarowi uchodźcy, uciekinierzy ze zniszczonych światów, tyrani, półbóstwa, pseudobogowie, szukający nieśmiertelności, więźniowie z wyrw między wymiarami, międzypasmowi turyści, bandyci i pasożyty. Wszyscy czekali tylko na okazję, by zmienić miejsce pobytu… oto okazja stała wreszcie przed nimi.
Feria barw rozeszła się po niebie gdy tylko dźwięk umilkł. Chmury o różnych barwach wypluwały z siebie strumienie energii i chmary istot. Łuny powstałe w wyniku masowych teleportacji rozświetlały świat, znacząc przybycie nieproszonych gości.
Zaczęło się.
Koło Milgasii wzniosły się dwa nowe kontynenty. Jeden łączył Milgasię i Anyę, a drugi Anyę i Ronach.
Około 500 kilometrów od Astarii powstał olbrzymi ląd, którego powierzchnia przewyższała powierzchnię Astarii trzykrotnie. Była to kraina pokryta głównie dżunglą i dzięki temu, że przecinał ja równik taka zapewnie pozostanie.
Olbrzymi wulkan na jej środku dymił złowrogo…
Na północ od Ranety spod lodów przykrywających biegun wyrósł kamienny ląd najeżony ostrymi górskimi szczytami, zaś na południe powstał kolejny, pustynny.
Każdy miał nowych sąsiadów… i większość z nich zapewne wkrótce już miała „zapukać” do wrót zamków Wybrańców.
Dialog trwał jakiś czas. Adelajda faktycznie byłą zainteresowana przejęciem na własność domeny Lodu i była gotowa odstąpić domeny związane ze zmianami pogodowymi, nie licząc domeny deszczu, która była jej najwyraźniej potrzebna. I tak Kaisstrom zdobył wyłączność na wszelkiego rodzaju wichury, grad, śnieg, burze, trąby powietrzne i tym podobne. Dodatkowo okazało się, ze Adelajda posiada jeszcze jeden obiekt, który zawierał w sobie domenę Suszy. Za radą Uranosa Kaisstrom przehandlował ów obiekt za wyłączność na domenę Fal.
Tworzenie nowych istot poszło nadzwyczaj gładko. Uranos nie miał zastrzeżeń, aczkolwiek dodał pewne pomniejsze usprawnienia do dzieł smoka i powołał sam istotę zwana Energetyzerem. Dzięki posiadaniu domeny burz był w stanie powołać istotę zdolną ponownie ładować inne sługi… nawet je wskrzeszając w razie potrzeby.
Astaria:
Aramon zdecydował się wziąć istotę stworzoną przez Amandę i dać jej trzy formy, uznając ją za mało wyspecjalizowaną.
W pierwszej formie istota miał żelazne płyty okrążające centrum. Służyła jako mobilna ściana, za którą mogły kryć się inne jednostki. Była wtedy większa i pozbawiona zdolności magicznych.
W drugiej formie istota była wyposażona w lekki kamienny pancerz i metalowe ostrza. Potrafiła zadać konkretne obrażenia z bliska, a na dystans strzelała metalowymi pociskami z dział wewnątrz ramion.
Ostatnia forma była okrążona przez orbitujące wokół meteory. Ta istota potrafiła naładować dowolną inną, lecząc ją lub wzmacniając. Sama potrafiła też ciskać ładunkami energii i chronić innych meteorami.. lub wysyłać je jako pociski w pobliskich wrogów.
Cały świat:
Rozległ się głośny trzask. Trochę jak grom, ale głębszy i przenikający przez wszelką materie i energię, wibrując i trzeszcząc. Jakby woltaż sączył się z nieba i schodził w dół, rażąc wszystko i wszystkich. Każdy do tego zdolny wstrzymał oddech, gdy energia naciskała na jego świadomość. Na ten krótki moment poczuł sie jakby nagi… i zupełnie sam.
To runęła bariera chroniąca świat przed zalewem istot z innych rzeczywistości. Morza zabulgotały, a spod nich wyłoniły się nowe ziemie, zasiedlone już przez różne istoty… populacja tego świata wzrosła dziesięciokrotnie w ciągu parunastu sekund. Międzywymiarowi uchodźcy, uciekinierzy ze zniszczonych światów, tyrani, półbóstwa, pseudobogowie, szukający nieśmiertelności, więźniowie z wyrw między wymiarami, międzypasmowi turyści, bandyci i pasożyty. Wszyscy czekali tylko na okazję, by zmienić miejsce pobytu… oto okazja stała wreszcie przed nimi.
Feria barw rozeszła się po niebie gdy tylko dźwięk umilkł. Chmury o różnych barwach wypluwały z siebie strumienie energii i chmary istot. Łuny powstałe w wyniku masowych teleportacji rozświetlały świat, znacząc przybycie nieproszonych gości.
Zaczęło się.
Koło Milgasii wzniosły się dwa nowe kontynenty. Jeden łączył Milgasię i Anyę, a drugi Anyę i Ronach.
Około 500 kilometrów od Astarii powstał olbrzymi ląd, którego powierzchnia przewyższała powierzchnię Astarii trzykrotnie. Była to kraina pokryta głównie dżunglą i dzięki temu, że przecinał ja równik taka zapewnie pozostanie.
Olbrzymi wulkan na jej środku dymił złowrogo…
Na północ od Ranety spod lodów przykrywających biegun wyrósł kamienny ląd najeżony ostrymi górskimi szczytami, zaś na południe powstał kolejny, pustynny.
Każdy miał nowych sąsiadów… i większość z nich zapewne wkrótce już miała „zapukać” do wrót zamków Wybrańców.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta
Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta
Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!