[Bez Systemu] W cieniu Anubisa

To jest miejsce, w którym przeprowadza się wcześniej umówione sesje.
Wilkojapko
Marynarz
Marynarz
Posty: 222
Rejestracja: piątek, 12 listopada 2010, 00:30
Numer GG: 10499479

Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa

Post autor: Wilkojapko »

Jakub

Jakub jednak nie miał racji.
"To cholerstwo" nie było wszędzie takie same...
Widząc tak ciężki przypadek, łaskawiej spojrzał nawet na Niemkę i jej mrożące krew w żyłach groźby.

Było na co patrzeć. I angol mniej lub bardziej zdawał sobie z tego sprawę, ale najprawdopodobniej miał głęboko w swojej zmanieryzowanej dupie jakąkolwiek wartość eksponatów, poza wzbudzaniem podziwu i budowaniem jego własnej pozycji.
Wiedział, że rozglądając się z rodziawioną paszczą po pomieszczeniu, połechtałby ego bufona.
Zamiast tego, obrzucił pobieżnie oczami pomieszczenie, po czym wlepił zimny, nieprzejednany wzrok prosto w oczy Angola.
Miał nadzieję chociaż trochę wybić to podłe paskudztwo z rytmu.

Chociaż Gentleman zgrywał hardego, to mapkę wręczył całkiem grzecznie.
Ostatecznie podniósł z blatu karteluszkę z mapą, po czym odpowiedział, ze uśmiechem tak szczerym, jak jego chęć przebicia buca jego własnym, absurdalnie drogim piórem i sprawdzenia czy pęknie.
-Dziękuję Serdecznie. Oby Pan skapiał Sir.- W języku polskim, skłaniając pogodnie głowę.
Ta obelga nic nie dała, ale wyraźnie poprawiła humor Jakubowi.

Gdy już skierowali się do drzwi, przemówił do pozostałych po angielsku.
-Przydałoby się znaleźć jakąś knajpkę. Napić się dobrej kawy, a potem udać się do profesorka.
Przy okazji wypadałoby popytać miejscowych o tutejsze prawa i ewentualne potrzebne dokumenty. Ale nie jego.
Ten fajfus byłby nawet zabawny, gdybym był chociaż wypoczęty.
"I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim"

H.P.Lovecraft - Nemesis
Szary Kocur
Majtek
Majtek
Posty: 117
Rejestracja: poniedziałek, 16 lutego 2009, 21:13
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa

Post autor: Szary Kocur »

Kiedy wychodzicie z budynku dogania was urzędnik, który poprowadził was do holu.
-Mam nadzieję, że nie pozwolili się państwo sprowokować?-pyta z dużą wyrozumiałością.
Kiedy w kilku dość żołnierskich zdaniach streszczacie mu przebieg rozmowy, jego twarz wydaje się obliczem małego dziecka, które właśnie otrzymało konia na biegunach.
-Teraz pewnie chcieli by państwo coś zjeść. - mówi. -Przy okazji pomogę państwu spisać skargę. I to taką skargę, jakiej świat nie widział!

Kiedy po kilkunastu minutach znajdujecie się w niewielkiej, acz czystej i urządzonej w stylu europejskim restauracji, kelner pyta was o wasze preferencje żywieniowe.

W odpowiedzi na siedem kolejnych, grzecznych ,,Nie ma, sir" pytacie: ,,A co jest?". Okazuje się, że trochę kiepskiego alkoholu i kurczak. Trudno, niech będzie i kurczak.

Tymczasem urzędnik wyciąga ze swojej aktówki kartkę i zaczyna spisywać protokół. Zarzuca on Arturowi Cheley'owi chamstwo, obrazę damy oraz znanego i poważanego angielskiego gentlemana, Profesora Hallmayera w sposób niżej zacytowany. Obraza Niemca mogła by zostać uznana za okoliczność łagodzącą, więc nie zostaje ujęta.
Gdy wasz rozmówca pisze macie czas na przyjrzenie się jego fizjonomii. Jego twarz jest pociągła, i gładka z niedużymi, czarnymi wąsami. Jednak w jego obliczu jest coś niepokojącego, jakby... Szatańskiego?

Tymczasem wyżej wspomniany kończy i podaje wam pióro wieczne, prostą, acz bardzo drogą konstrukcją Parkera. Widzicie, że ma ona tylko jeden prosty grawerunek: Coś jak kilka splecionych liter. O coś takiego.(patrz zał. aaaaaaa)

Podpisujecie dokument. Urzędnik obserwuje waszą reakcję, tak jakby czekał na to, że odpowiecie na jakiś umówiony sygnał. Nie stwierdziwszy jednak żadnej reakcji chowa zarówno pióro, jak i kartkę.

Tymczasem przynoszą wam kurczaka, który okazuje się być zbyt mocno przyprawiony, co najwidoczniej ma ukryć to, że jest chudy i stary. Alkohol jest miejscowy, a w okolicy nie ma pewnie żadnych Koptów, więc w sposób oczywisty nie spełnia, najskromniejszych nawet, oczekiwań.

Urzędnik nie je, tylko próbuje was zabawić opowieścią o tym skąd wrogość zapasionego Cheley'a wobec profesora Lawrence'a.
-Nie znam szczegółów, aczkolwiek podejrzewam, że chodzi o nieuszanowanie miejscowego zwyczaju . Mam na myśli oczywiście bakszysz, czyli pospolitą łapówkę. Ot zabawne, jak to nasze wspaniałe imperium włącza w swoje struktury elementy lokalne, nieprawdaż?

Na podobnych anegdotach i pośpiesznym przełykaniu przemija wam około pół godziny.
-A może zostali by państwo na naszym raucie? Profesor też będzie. Mogli by państwo wrócić razem z nim. Raut odbędzie się za około dwie godziny. W tym czasie można zrobić wiele rzeczy, a plan miasta przecież państwo mają.-tu wskazuje na świstek leżący na stole (patrz zał.e1).

Kiedy pytacie go o potrzebne formalności obiecuje się wszystkim zająć i wychodzi.

Sabine, kiedy już napełniłaś żołądek, pojawia się silne wrażenie innego, głębszego głodu. Uczucie to jest ci dość dobrze znane, choć nigdy nie pozwoliłaś mu trwać długo. Butelka którą troskliwie przechowujesz w apteczce przyzywa cię swoim nieodpartym wdziękiem. Zagryzasz wargi i zaczynasz się zastanawiać, czy ostatnio głód nie zaczyna pojawiać się w coraz krótszych odstępach czasu.

Jonas, spoglądasz na dziwnym trafem nie tknięty kieliszek. Wiesz, że może uczynić ten dzień bardzo wesołym. Ale jeśli go wypijesz to rozweselanie się zajmie ci resztę wspomnianego dnia. Z drugiej strony, co może ci się przydarzyć na raucie?
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Sporne jest nie to, czy świat materialny zmienia się za sprawą naszych idei, lecz czy na dłuższą metę zmienia się za sprawą czegokolwiek innego.
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa

Post autor: the_weird_one »

Jonas Schneider

Wyszedł bez słowa, niemalże odgryzłszy sobie język. Domyślał się, co może zrobić urzędnik gdyby choćby mu odwarknął - początkowo chciał także powstrzymać Niemkę zanim napyta sobie biedy, ale biorąc pod uwagę jej wypowiedź umiała o siebie zadbać, a nie chciał się stać kolejnym celem pełnego szczerze szlacheckiej i godnej nienawiści słowotoku. Przyjął to tak, jak przyjmował dość dawno temu wcielony do armii, mając do czynienia z agresywniejszymi i bardziej motywującymi obelgami wprawionych Gefrauterów, mających zamienić bandę poborowych w żołnierzy, którzy dadzą sobie radę w okopach, a ze szkoleniowcami nie było żartów. Jeżeli chodzi zaś o szlachetnie urodzonych pruskich oficerów, ten tutaj nie dorastał im do pięt.
Efektem ubocznym była godna gadzich elementów fauny południowej Afryki gadów. Mimo zachowywanego pewnego siebie i szyderczego uśmieszku, poczerwieniał w stopniu, w którym John mógłby go z powodzeniem pomylić z jedynym na świecie blondwłosym niebieskookim Indianinem. Niezwykłe było to, że zarazem ze zmianą karnacji jego wyraz twarzy z pobłażliwego "Mam Cię in dem Po" zmienił się na "Do zobaczenia w ciemnym zaułku".
Wyjść postanowił na końcu, i nawet mile podbudowany słowami Polaka, których rozumiał tylko znaczenie ogólne wsparte kontekstem, chciał dodać także w kontekście umeblowania i zbrodniczej nacji, że złodzieje tak jak cała reszta powinni bać się morderców, ale sobie odpuścił. Zwłaszcza, że za mordercę się nie uważał i zastrz... strzeliłby w dziób tego kto by tak nazwał dowolnego żołnierza z frontu Wojny.

Na zewnątrz nieco ochłonął, skinął głową na propozycję Polaka, ale wciąż nie był do końca w stanie się wysłowić bez wspominania urzędnika. Nic to, restauracja na pewno pomoże, może nie tyle posiłek, ile raczej jakiś napitek na poprawienie humoru.

Urzędnik, który im towarzyszył, w niczym, ale to niczym nie pomagał, ale przynajmniej nie narzucał się w spokój mącący myśli.

I nagle pojawiła się cudowna propozycja Rautu. Jonas nie był ich fanem, nie bardziej niż sączenia butelki po trochu przez sześć godzin, leżąc nieruchomo w zamaskowanej kryjówce z lunetą przy oku i naładowanym Mauserem. Nie był jednak wybredny pod tym względem, i wiedział, że zdoła się przystosować. Nawet brak adekwatnego stroju nie będzie przeszkodą - myśliwi docenią, dlaczego tu jest, wedle relacji profesor Hallmayer ma takie rzeczy w równym poważaniu, co on, jego dwaj nowi... Kameraden... przynajmniej Amerykanin, zdawali się być równie tolerancyjny, panienka Schnarrenberger (Bóg mu świadkiem, że tego dnia słyszał to nazwisko zbyt wiele razy) zyska kolejny powód by uznać go za prostackiego gbura z pruskiego zadupia, które już nawet nie jest pruskie więc nic w tej materii się nie zmieni.
Komischerweise, reszta obecnych na raucie najpewniej nie będzie w perspektywie pociągającymi znajomościami.
Decyzja była oczywista.

- Doskonały pomysł, dziękujemy za zaproszenie. - z tymi słowy sięgnął po butelkę? Alkoholu, spojrzał najpierw pytająco na Sabine aby dowiedzieć się, czy życzy sobie (maniery mimo wszystko muszą zostać zachowane) i zasadniczo znając odpowiedź nalał sobie i zaproponował pozostałej dwójce mężczyzn, zwłaszcza ciekaw Polaka w tej materii. - Nie sądzę wprawdzie, aby w okolicy znajdowało się wielu krawców u których mógłbym zaopatrzyć się we frak, ale na pewno ten drobny fakt nie przeszkodzi mi się dobrze bawić. Miasteczko nie jest ciekawe i wiem, że nam się śpieszy, ale mam propozycję... skoro profesor Hallmayer i tak będzie tym zajęty, również przyjmijmy zaproszenie. Proponuję też zaczekać tutaj, miasto nie wygląda ani trochę bardziej obiecująco niż ostatnio kiedy tutaj byłem, tylko nie ja załatwiałem formalności stąd nie byłem nawet świadom, że należało do urzędu wejść z obnażoną bronią i przygotowanymi ripostami.
Upił solidnie, stwierdzając, że dość ma czekania, ale to zdecydowanie uprzyjemni mu dzień.
- Zdrowie pani, panowie, skoro jedna z nas trzech potrafiła zastraszyć urzędowego łachudrę. Proponuję dać upust znużeniu i na spokojnie porozmawiać, byle nie o celach przyjazdu tutaj i nie o tej parszywej wojnie, niech Bałkany skisną.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
nache
Pomywacz
Posty: 51
Rejestracja: niedziela, 17 kwietnia 2011, 16:21
Numer GG: 5303286
Kontakt:

Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa

Post autor: nache »

Sabine

Sabine wyszła na zewnątrz, chociaż okazało się być tam nie mniej duszno niż u tego gburowatego urzędnika. Względem obcego urzędnika, który podszedł do niej, starała się być bardzo sceptyczna. Wcale nie zrobil na niej dobrego wrażenia. To, co miał na sobie było niechlujne jej zdaniem, a to fatalnie świadczy o człowieku. Poza tym wydawało jej się, że mężczyzna w jakiś sposób chciał wkupić się w jej łaski, a to godne pożałowania… Po pewnym czasie doszło do tego, że w ogóle nie zwracała uwagi na to, co do niej mówił. Nie siliła się też na uśmiech, zwłaszcza, że… zaczęła odczuwać to nieprzyjemne ssanie…
Dziewczyna wyciągnęła srebrną papierośnicę, najpierw poczęstowała resztę mężczyzn, nie mówiąc, że jest to marihuana, po czym wyciągnęła jednego dla siebie. Osadziła go na długiej fifce i zaczęła gorączkowo przeszukiwać torbę w poszukiwaniu zapałek.
Dyskretnie rozejrzała się po restauracji, raczej w obawie tego, że ktoś z wyższych sfer, mógłby ją zauważyć z tą bandą.
- A czym mnie Pan częstuje? – zapytała, widząc, jak jeden z mężczyzn podsuwa jej jakiś trunek. Potem zastanowiła się dokładnie.- Mogę Panu pomóc w wyborze garderoby- powiedziała. Przecież skoro musi być w towarzystwie tego Pana, lepiej, żeby sama zadbała o jego wygląd.
No Name
Bombardier
Bombardier
Posty: 676
Rejestracja: środa, 26 marca 2008, 20:41
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków, Bielsko w weekendy i święta. :)

Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa

Post autor: No Name »

John

Cale szczęście John miał już swoje lata. Gdyby cala sytuacja zaszła kilka lat temu, najpewniej bez większej fatygi przywaliłby grubasowi, co pociągałoby za sobą łańcuch nieszczęść, szkodzących nie tyle samemu Amerykaninowi, co wszystkim dookoła niego. Jednak po tylu latach takich napiętych sytuacji w końcu nauczył się panować nad emocjami, i nie zabijać każdego przypadkowego dupka. Rzucił, jak i pozostali, groźne spojrzenie, po czym po prostu wyszedł.

W restauracji rozsiadł się wygodnie i czekał na jedzenie. Kiedy w końcu znalazło się na stoliku, przypatrywał mu się podejrzliwie ze wszystkich stron. Jako podróżnik, wiedział że miejscowa żywność niekoniecznie musi przynieść ulgę dla żołądka, a ta którą serwowali tutaj, nawet nie wyglądała na jadalną. Wywodów urzędnika nie słuchał niemal w ogóle. Czasem potakiwał dla niepoznaki, ale tak na prawdę miał w poważaniu co do niego mówił wąsaty dziadyga.
W końcu Niemka zwróciła jego uwagę. Nareszcie jakiś pozytywny ruch z jej strony, gdyż akurat zapalić to John teraz miał ochotę najbardziej.
- Dzięki panienko, um... - Zastanowił się czy aby nie powinien powiedzieć czegoś w stylu "madam", lecz jednak zrezygnował i po prostu sięgnął po papierosa. - Dobry tytoń to to, czego teraz potrzebuję.
Po tym, zwrócił się do Jonasa:
- Jeśli to doprowadzi nas w końcu do profesora, cokolwiek powiesz. Z początku myślałem, że jest to całkiem przyjazne miejsce, ale teraz zaczyna mnie męczyć ta mieścina. Jeśli zaś idzie o toast, to muszę poprzeć koleżankę. Co prawda alkohol powinien zabić wszelakie cholerstwo pływające w tym sikaczu, jednak wolałbym nie testować na sobie miejscowych specjałów. Skoro najpierw przywitali nas atakami na temat naszej narodowości, to nie zdziwiłbym się nawet, gdyby teraz próbowali nas otruć. Tą kolejkę postawię ja. - Przerwał na chwilkę by wygrzebać z torby butelkę swego ulubionego alkoholu. - Whiskey, prosto z Arizony. To będzie odpowiedniejszy wybór.
John nie czekał na jakiekolwiek reakcje towarzyszy. Po prostu powstał i wszystkim polał solidną porcję. Nie przejmował się również resztkami miejscowego sikacza w naczyniach. Bez większej fatygi powylewał ich zawartość do flakonika z kwiatami.
"Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!"

May the Phone be with you!
Szary Kocur
Majtek
Majtek
Posty: 117
Rejestracja: poniedziałek, 16 lutego 2009, 21:13
Lokalizacja: Warszawa

Re: [Bez Systemu] W cieniu Anubisa

Post autor: Szary Kocur »

Jonas, wypijasz całą swoją porcję jednym haustem i zaczynasz pragnąć więcej. Powoli zaczynasz czuć, że twój zgubny nałóg zaczyna przejmować kontrolę.

Sabine, po pewnym czasie ocierasz sobie usta chusteczką. Jest na niej nieco krwi. Przegryzłaś sobie wargę... Landaum nie powinno dłużej czekać.

Siedzicie i jecie w milczeniu, jedząc to co wam przyniesiono. Jonas, po wysuszeniu butelki, w którym miałeś udział o wiele większy niż wypada, zamawiasz jeszcze ,,cokolwiek byle zagranicznego" i nawt nie mrugasz, gdy kelner ciągnie z ciebie dwanaście szylingów za coś, co wygląda identycznie jak poprzedni napój, tyle że na etykiecie ma napis, który jednoznacznie stwierdza, że wyprodukowano go w Niemieckiej Afryce Wschodniej. Wydaje się to dość wątpliwe w świetle tego, że cały papierek wypisany jest w mowie Szekspira, a klej pod nim jeszcze nie wysechł .*

Kiedy kończycie kelner zabiera talerze (deseru wam widać nie podadzą) i liczy was na całe dwadzieścia funtów. Wydaje się to dość odważnym posunięciem, szczególnie w świetle tego, że jeszcze kilka dekad temu brytyjski szeregowy otrzymywał nieco ponad pięć funtów na rok. I pamiętajmy, że robota w armii uznawana była nieodmiennie za złotą fuchę.

Rachunek zostaje, jak to was poinformował kelner, automatycznie przepisany na konto Profesora. Tymczasem goście zaczynają się schodzić. Spostrzegacie, że jest tu niewiele kobiet i dominują ludzie młodzi o złamanych karierach, co skazało ich na rozstanie ze starą dobrą Inglaterrą oraz ludzie w średnim wieku, też o złamanych karierach, za to o wiele bardziej nalanych twarzach.

Wytoczono już zimny (i niesmaczny) bufet, a na salę wkroczyli (no dobra wkroczył, bo mają tu tylko jednego kelnera, który jest chyba również kierownikiem sali i sądząc po jego umorusanej i popalonej kamizelce, również szefem kuchni) kelner z tacą pełną kieliszków. Nie muszę chyba dodawać, że stałeś się dlań (wraz z dwoma młodymi podoficerami) drugim cieniem, panie Schneider.

Nie pojawia się tu, żadna postać, którą widzieliście wcześniej, a jedynym urozmaiceniem od opisanego wyżej schematu są wspomniani wyżej podoficerowie, z którymi od razu łączy cię Johanie, szczera więż duchowego pokrewieństwa, oraz stary, zadbany oficer, który je właśnie obiad (nieco tylko wystawniejszy od waszego) razem z kobietą która musi być jego małżonką, bo nie wygląda jakby istniał inny powód dla którego miałby ją przy sobie trzymać.

Co robicie? I nanieście zmiany na karty. Johan, bez szaleństw w deklaracjach, bo niestety utraciłeś chwilową kontrolę nad swoią postacią.
Przepraszam za masakryczne spóżnienie. No cóż. Jak MG mówi, że nie zrobi, to nie zrobi. A jak mówi, że zrobi, to mówi.

*Dodam dla ułatwienia, że Niemcy stracili swe kolonie po Wielkiej Wojnie.

EDIT: Zauważacie jeszcze, że stary oficer zaraz skończy i chyba wstanie od stołu.
Sporne jest nie to, czy świat materialny zmienia się za sprawą naszych idei, lecz czy na dłuższą metę zmienia się za sprawą czegokolwiek innego.
Tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań.-Gilbert Keith Chesterton
ODPOWIEDZ