Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
-
- Marynarz
- Posty: 346
- Rejestracja: piątek, 7 grudnia 2007, 09:48
- Numer GG: 0
Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Straaaasznie was przepraszam za to opóźnienie, bo cały wczorajszy dzień miałem naprawdę zajęty od 8 rano do 19 wieczorem więc NAPRAWDĘ przepraszam. Ale w końcu jest! Sesja rusza! Mam nadzieję, że prolog przypadnie wam do gustu.
Kolumbia na której się znajdujecie zawiera kolejno:
Kajutę kapitańską
Mostek
Kwatery załogi + łazienki (a co! Też są! )
Ambulatorium
Układy podtrzymywania życia
Kapsuły ratunkowe
Maszynownię
Magazyn
Kuchnię
Mesę
Pokój Nawigacyjny (wraz z Mapa Galaktyki itd.)
Zbrojownię
Salę konferencyjną
Wieżyczki strzelnicze
Układ Rdzenia Pamięci
Salę Odpraw
Strzelnicę
Salę Symulacyjną i Sparingową
Woda kapała z otwartej śluzy komory chłodniczej bulgocząc w niej wesoło. Mechaniczka poprawiła skórzany pasek podtrzymujący opuszczona na jej twarz maskę spawalnicza.
- Długo, to to nie pociągnie – stwierdziła po krótkich oględzinach opuszczając pokrywę z głośnym trzaskiem.
- Ma być sprawne – warknął potężny, barczysty kroganin uderzając ją w twarz osłoniętą szczęśliwie maską.
Turianin westchnął i pokręcił z niezadowoleniem głową. Nie zależało mu na przemocy. Cóż, Garsh nie słynął z subtelności, ale był dobrym ochroniarzem. Nie można mieć wszystkiego.
- Sillier! Skończyłeś się pastwić nad moja mechaniczką!? – krzyknął gniewnie drugi turianin wchodząc na pokład.
- Witaj kuzynie – powiedział gładko dając ręką znak ochroniarzowi by ten się wycofał. Ten rzucił jeszcze krótkie spojrzenie batariance i założywszy ręce obrócił się bokiem do pracodawcy.
Kapitan kipiał wściekłością. Spuścił kuzyna na chwilę z oczu, a ten już wykorzystywał jego specjalistów do swoich celów.
- To, że jesteś moim kuzynem nie znaczy, że masz prawo znęcać się nad moimi ludźmi! - ryknął przystępując do niego z uniesionymi rękami zwiniętymi w pięści. - Rasha miała tylko sprawdzić ten twój cholerny ścigacz!
- Będzie działał - niemal wypluła batarianka podnosząc maskę nad drugą parę oczu odsłaniając paskudnie wypalony znak Błękitnych Słońc widniejący na jej policzku. - Silnik jest w fatalnym stanie, paliwo musiało zawierać nielegalne domieszki.
Turianin milczał choć jego płytki żuchwowe uniosły się nieznacznie. Ścigał się nie od dziś, wprawdzie pojazdy wykorzystujące paliwa tradycyjne były o niebo wolniejsze od standardowych silników wykorzystujących efekt masy, ale ich oglądanie miało chociaż sens, bo pojazdy nie zmieniały się w rozmyte plamy. Umożliwiało to wprowadzanie na trasie wielu przeszkód, dzięki którym wyścig nabierał smaku. Był zawodowcem, ale nawet jemu zdarzało się oszukiwać. Ruszyli do kajuty Kapitana zostawiając za sobą rozwścieczoną batariankę, która ponownie oparła się na klapie ścigacza i posłała im paskudne spojrzenie zmrużonych oczu zanim pneumatyczne drzwi windy się za nimi zamknęły
- Zadowolony?
- Oczywiście – odparł z powagą. – Jestem ci niezwykle wdzięczny, że pozwoliłeś mi się zabrać, żaden prom nie dowiózł by mnie na czas wyścigu.
- Wyrzucę cię zaraz przy Omedze, masz szczęście, że lecimy do Terminusa.
- Zdradzisz mi w końcu co to za misja? Tyle wojska się tu kręci, że musi się tu święcić coś dużego.
- Mówiłem. Ściśle tajne. Procedury Wojskowe, czwarty stopień utajnienia. I tak byś nie zrozumiał.
Sillier wzruszył ramionami. Wiedział, że nie zdoła wyciągnąć z kuzynka niczego treściwego, gdy ten tylko wpadał w wojskowy żargon. Drzwi kapitańskiej kajuty otworzyły się przed nimi.
- Rozumiem.
- Gówno rozumiesz. Nigdy nie interesowały cię interesy wojskowe.
- Może i nie – odparł siadając na krześle ustawionym przed biurkiem kapitana zakładając elegancko nogi. – Skoro już o wojsku mówimy... Ty też zebrałeś tu całkiem niezłą armię.
- To tylko jeden oddział szturmowy. Zresztą pamiętasz chyba co stało się z ostatnim.
- Hm – parsknął Sillier – nie posłużyli za długo. – Widzę że wciąż masz sentyment do ludzi – zauważył przeglądając walające się na biurku notatki. - Mówiłem ci żebyś inwestował w krogan. To pewny wydatek. Nikt nie ochroni cię lepiej niż oni – poklepał Garsha po płytce naramiennika. Kroganin przybrał dumną minę unosząc swoją strzelbę.
- Ludzie są elastyczni – zauważył kapitan siadając za biurkiem w wygodnym fotelu i zaczął bawić się rytualnym nożem obracając 15-centymetrowe ostrze w palcach.
- Taa... kogo tu mamy?... April Heyes...”Ace”...Najemniczka...Służyła w Błękitnych Słońcach... Snajper? – jego łuki brwiowe uniosły się nieznacznie. - Po cholerę ci snajper na statku? Nie przeczę jej zdolnościom, ale do ochrony statku chyba potrzeba ci kogoś kto walczy na nieco krótszym dystansie? Poza tym w ferworze walki chyba nie miałaby czasu na dokładne wycelowanie.
- Strzela perfekcyjnie. Uwierz. Poza tym nie wolno zapominać o jej kamuflażu. Do tego uczestniczymy też w misjach polowych – zauważył cierpko kapitan. – Mam ci przypominać co działo się z moim ostatnim oddziałem w którym tak się składa, że nie przydzielono żadnego snajpera?
- Nieszczęśliwy wypadek.
- Wdepnięcie w zasadzkę pełną sond bojowych i wieżyczek obronnych z pewnością można tak nazwać.
Sillier nie komentował. Niezrażony czytał dalej.
- O! A jednak czasem się mnie słuchasz! Gareth Ga’nelth! Kroganin! Potężny! Krwiożerczy! Bezlitosny. Zabójczy!
- Zaczynam odnosić wrażenie, że masz jakieś dziwne upodobania w stosunku do krogan...
- Ech, zamknij się. Długoletnie doświadczenie. – urwał, gdy zobaczył rozbawiona twarz kuzyna – Mówię o tym kroganinie! – krzyknął ze złością – żołnierz z karierą najemnika.
- Nie on jeden ma doświadczenie – odparł wciąż rozbawiony kapitan.
- Zaraz... Jak mu tam... Stillwell? Ten człowiek? A w ogóle to co to za imię?
- Pseudonim. To eksperyment Rady. Wybitnie uzdolniony żołnierz. Nie wiem czy istnieje w ogóle broń, którą nie potrafiłby się skutecznie posługiwać w bitwie. Do tego również ma zdolności snajperskie.
- Eksperyment? – powtórzył zaintrygowany.
- Musiałeś słyszeć o Programie resocjalizacji Więźniów.
Sillier milczał przez chwilę. Zastanawiał się. Jego wzrok padł na jedną z kart którą najwidoczniej przeoczył, bo była dołączona zaraz pod kartą April.
- Zarkan Strott... Zarkan? Zaraz... chyba o nim słyszałem...
- Były oficer jednej z Kabał.
- Nie mów! Mamy tu nawet turiańskiego biotyka! Ale... hmm... Z tego co słyszałem nie sprawdzał się zbyt dobrze... Ponoć wykopali go na zbity pysk.
- Nie. Po prostu odszedł, jak zwykle masz fałszywe informacje.
- No nie wiem... – po chwili uśmiechnął się spoglądając na kolejna kartę. – No, no... widzę, że na brak snajperów to nie możesz narzekać... Kolejny...
- Samanta Conor – pseudonim „Kobra”– westchnął – może masz rację, chyba po tej ostatniej misji uznali, że tym razem moja ekipa musi wykrywać wroga na 100 kilometrów zanim się do niego w ogóle zbliży.
- Coś interesującego?
- Niee... jeśli chodzi o umiejętności nie wybija się ponad przeciętną. Standardowe szkolenie. Na domiar złego mam wrażenie, że chyba nigdy nie widziała obcych. Kiedy pierwszy raz ją spotkałem patrzyła się na mnie tak, że poczułem się jak zwierzę w zoo. Nie znam się na ludziach, ale ona jest jakaś... dziwna... Wiesz co to są łyżwy?
- Pojęcia nie mam.
- Ponoć umie na nich jeździć. Może to jakiś rodzaj pojazdu bojowego, ja wiem?
Turianie zamilkli na chwile starając się sobie wyobrazić terroryzujący pole bitwy pojazd o niepokojącej nazwie „łyżwy”.
- Komandor Asari – prosi o audiencję – zakomunikowała nagle WI statku.
- Niech wejdzie – odparł Kapitan wciskają potwierdzający przycisk na wyświetlonym panelu. Do kajuty wkroczyła obwieszona ekwipunkiem asari w lekkim pancerzu oddziałów0. Zasalutowała krótko.
- Komandor Arleena Selay. Oddział komandosów asari w Służbie Ochrony Cytadeli.
- O co chodzi?
Asari wskazała na stojące pod ścianą krzesełko.
- Mogę?
- Proszę się nie krępować.
Asari przyciągnęła sobie krzesło i usiadła na nim ciężko składając ręce na podołku i wzdychając z ulgą.
„Niezła...” Pomyślał niemal automatycznie Sillier patrząc na kształty asari, ale niemal natychmiast zreflektował się, że asari jest przecież żołnierzem... Nie jego liga... Mimo to była ładna. Jak każda asari wyglądem najbardziej przypominała błękitną turiankę.
- Przepraszam za to – westchnęła – ale na dole nie idzie wytrzymać, tyle tam ludu...
- Kolumbia nigdy nie była tak zatłoczona, mogę zaręczyć, że chyba każdy westchnie z ulgą, gdy w końcu wylądujemy.
Arleena skinęła apatycznie głową. Lot trwał zaledwie kilkanaście godzin, ale ona miała już dość... Ostatnio jedna komandoska z jej oddziału ustawicznie sprawiała problemy. Non stop węszyła po pokładzie i zagadywała do ludzi z innych oddziałów i załogi. Takie to już były asari w stadium Panny. Gdyby nie jej uzdolnienia biotyczne pewnie nie dostałaby się się do oddziałów komandosów, które uzupełniały głównie asari, mające etap nadmiernej ciekawości już za sobą, skupiając się na likwidacji przeciwników. Jak tam jej było? Nadia? Nawet nie używała rodzimego imienia tylko terrańskiego, kolejna fascynatka ludzi... Niemal tęskniła za czasami gdy 90% jej populacji stanowiły czystokrwiste, ech, te głupie zabobony...
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – zakomunikowała WI. - Zbliżamy się do statku patrolowego. Nadają sygnał.
- Połącz.
- Służby Graniczne Terminusa – Kapitan SSV Shuriken Arnold Sugar – przedstawił się odpychający żołnierz w pancerzu Błekitnych Słońc pojawiając się na ekranie rzutnika - podaj cel lotu zanim twój statek zostanie zestrzelony.
- Kapitan Gren Savarren – SSV Kolumbia. Misja archeologiczna. Jesteśmy tu z upoważnienia Rady Cytadeli.
- Musimy przeprowadzić inspekcję. Zna pan procedury.
- Udzielam zezwolenia – odparł niechętnie turianin. - Proszę o podejście do kabiny dokowej nr 3 na pokładzie drugim.
Człowiek skinął głową i rozłączył się pozostawiając pusty ekran.
- Terminus nie będzie robił problemów naszym oddziałom? – spytała komandor asari prostując się na krześle.
- Niech tylko spróbują
Ace
Podniosłaś broń do oddania kolejnego strzału. Po załadowaniu się na Kolumbię wraz z Zarkanem i odkryciu na jej pokładzie profesjonalnej strzelnicy spędzałaś na niej większość czasu, skracając sobie oczekiwanie dokowania na Einganie. Kolejna tarcza odjechała z trzaskiem uderzając w odległą ścianę z parującą dziurą w samym środku wymalowanej głowy pozostawioną przez ukochaną Cobrę.
Nieopodal ciebie siedział wygolony elegancki, żylasty mężczyzna z przepaską na prawym oku i włosami zaczesanymi w schludny przedziałek. Przed chwilą skończył długą sesję strzelania testując chyba każdą broń jaka była dostępna na wyposażeniu strzelnicy. W jego sposobie strzelania dało się zauważyć, że podobnie jak i ty zdawał się preferować broń snajperską. Strzelał jak automat, trafiając bezbłędnie. Jednak dzięki swoim cybernetycznym oczom dostrzegałaś minimalne odchylenia o dosłowne dziesiąte części milimetra. Czasem taki właśnie dystans decydował o czyimś życiu lub śmierci. Pamiętałaś go z odprawy. Stał wtedy ubrany w kombinezon Przymierza z intrygującym hełmem z potrójnym układem wspomagania wzroku. Ciekawe, skoro miał tylko jedno oko, nie mówiąc już o tym, że taki hełm musiał kosztować niezłą sumkę. Zachowywał się w sposób ujmująco uprzejmy pozostając jednocześnie w dziwny sposób irytującym. Na odprawie dowiedziałaś się, że zostałaś przydzielona razem z Zarkanem do oddziału szturmowego, zajmującego się obroną statku i działaniami infiltrującymi. Oprócz wspomnianego już mężczyzny na odprawie poznałaś jeszcze parę osób. Krogański najemnik – jak to kroganin, właściwie chyba niczym nie różnił się od innych przedstawicieli swojego gatunku, poza dość nietypowym ubarwieniem grzebienia kostnego przechodzącej od ognisto-czerwonej barwy na czubku, mieszającej się ze srebrem, do smolistej czerni, podobnie jak i jego pysk. W każdym razie nie należał do zbyt rozmownych.
Poznałaś jeszcze jedną kobietę – niejaką Samantę. Zdawała się być nieco zagubiona całą sytuacją, najwidoczniej nieczęsto zdarzało się jej przebywać w kosmosie. Stała na dalszym stanowisku strzelając do tarczy ze Żmii. Niespecjalnie przypominała żołnierza, zadbana aż do przesady z długimi, rozpuszczonymi ciemnymi włosami, które jak wiadomo idealnie nadają się do zakrywania celu w wizjerze w ferworze walki. Miała też spore sztuczne cycki. Nic wulgarnego, ale jaki żołnierz myśli o tego typu „ulepszeniach”? Stojące niedaleko w boksach oddziały asari ćwiczyły swoje zdolności biotyczne miotając niestabilnością i podnosząc ciężkie obiekty polem biotyki. W między czasie poznałaś jedną z nich, niejaką Nadję. Stała sobie oparta o ścianę pogryzając rację żywnościową przeznaczoną dla biotyków. W niewielkich ustach asari znikały ogromne ilości jedzenia. Tak, biotycy musieli wiele jeść. A skoro niemal każda asari była biotykiem... To pewnie tłumaczyło czemu nigdy nie widziała otyłej asari, wystarczyło wyjść na chwilkę, porzucać tym czy tamtym biotycznie i voila – dieta cud. Asari skończyła posiłek i odwróciła głowę. Zdałaś sobie sprawę ze swojej pomyłki, pomimo podobieństwa asari do Nadii, ta nie posiadała charakterystycznego dla niej kolczyka wbitego tuż nad prawą brwią, a jej skóra nie była aż tak ciemna. Odwróciłaś głowę. Od dłuższego czasu przyglądała ci się jedna asari obserwując twój trening strzelniczy. Była chyba jedną z niewielu, która nie chybiała nawet o setne części milimetra.
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Przygotować się na przyjęcie statku patrolowego.
Komunikat WI wzbudził krótką konsternację załogi. W końcu! Niedługo opuszczą ta ściśniętą puszkę.
Gareth
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Przygotować się na przyjęcie statku patrolowego.
Obwieściła WI. Ludzie w mesie westchnęli z ulgą.
- Kolejka dla wszystkich! – krzyknął jakiś wyjątkowo rozradowany komandos Przymierza z czego skwapliwie skorzystałeś. Niestety ludzki alkohol nie umywał się do prawdziwej, ostrej jak diabli krogańskiej wódzi. Cała reszta oddziału, do którego cię przydzielono siedziała już na strzelnicy poza tym całym turianinem. Pomimo, że misja miała charakter wielogatunkowy nie dało się nie zauważyć, że najwięcej na pokładzie było właśnie ludzi. Taaak... W przeciągu tego ostatniego roku od ataku na Cytadelę bardzo zyskali na znaczeniu. Co gorsza, ludzie przydzieleni do twojego oddziału nie byli nawet żołnierzami. W przeważającej części byli to snajperzy. Od razu było wiadomo na kogo spadnie przytłaczająca ilość ognia nieprzyjaciela. Poza jednym facetem z opaską na oku dwie kobiety nie zdawały się być specjalnie dostosowane do walki, choć ta ruda... miała coś niepokojącego w tych lodowato-niebieskich oczach... Ostatni członek oddziału, turianin z zielonymi tatuażami nie zwrócił jakoś specjalnie twojej uwagi. Ot, kolejny turianin, jakich tysiące. Przypałętała się nawet do ciebie jakaś asari, też nic ciekawego, wszystkie takie same wyglądem przypominające błękitne kroganki z tymi śmiesznymi mackami na głowie... Z każdym kolejnym drinkiem kucharze patrzyli na ciebie coraz bardziej krzywo. Cóż oprócz ochroniarza kuzyna kapitana statku byłeś tu jedynym kroganinem. A każdy kroganin ma swoje potrzeby. W końcu elkorski kucharz zauważył głośno:
- * Lekko poirytowany ton* *Karcąca sugestia* Ten kroganin wypił chyba już dość dużo...
Zarkan
Po zabunkrowaniu się na Kolumbię zauważyłeś, że nie ma właściwie żadnego miejsca gdzie można by się przespać, a zarówno ładownia, jak i wszelkie inne przestrzenie statku, zbrojownie w to wliczając, są zapchane maksymalnie, także nie było gdzie podziać swojego sprzętu. Ace gdy tylko dowiedziała się o strzelnicy na statku pognała tam ćwiczyć.
Na odprawie poznaliście jeszcze kilku członków nowego oddziału. Niejakiego Stillwella, eleganckiego mężczyznę z opaską na prawym oku i atrakcyjną (jak na ludzkie standardy) Samantę. Snajpera Przymierza. Nieco zaskakujące było to że jak na misje międzygatunkową na statku było aż tylu ludzi... Jedynym „obcym” dosłownie i w przenośni był krogański najemnik Gareth. Cóż, ich rasy raczej nie pałały do siebie miłością, więc nie można powiedzieć żebyś w swoim oddziale mógł liczyć na zrozumienie w kwestii bycia „odmieńcem”. Czyszcząc broń zauważyłeś podchodząca do ciebie asari z nietypowo ciemnym jak na asari ciemnogranatowym odcieniem skóry i niespecjalnie popularną w tych czasach ozdoba zwaną kolczykiem wbitą tuż nad jej prawym okiem. Ubrana była w elegancki obcisły mundur komandosek asari. Pamiętałeś ją, cały czas kręciła się po statku zaglądając niemal w każdy możliwy kąt. Rozglądała się ciekawie po zbrojowni oglądając broń, nie omieszkując rzucić także okiem na twoją strzelbę.
Stillwell
Siedziałeś wygodnie nieopodal stanowiska strzelniczego dając chwilę odpocząć swojej siedemdziesiątce siódemce po ciężkiej sesji treningowej. Przetestowałeś niemal każdą broń dostępną w arsenale strzelniczym i na tę chwilę miałeś dość. Strzelająca opodal drobna, ruda dziewczyna z modyfikowanymi cybernetycznie oczami o niepokojąco zimnej barwie strzelała zapamiętale do kolejnych celów ze swojej Cobry. Na jej piersi, w miejscu gdzie na mundurze Przymierza powinien znajdować się znak reprezentujący klasę jej zadań świecił się przypięty znaczek Smiley. Z łatwością zauważyłeś że broń była silnie modyfikowana i wielokrotnie składana. Dobrze pamiętałeś, że gdy tylko weszła na statek niemal w ostatniej chwili cały czas ciągnęła za sobą turianina z charakterystycznym barkiem i ramieniem wzmocnionym o dodatkowe mechaniczne elementy i zielonymi tatuażami pokrywającymi jego twarz i płytki żuchwowe. Oboje zakwalifikowali się razem z tobą i jeszcze jedną dziewczyną z Przymierza w roli oddziału uderzeniowego. Samanta, drugi snajper stała obok strzelając do tarcz ze swojej Żmii. Przymknąłeś na chwilę lewe oko odsłaniając prawe. Po krótkiej chwili opaska wróciła na swoje miejsce. Zwykłym okiem nie dostrzegłbyś tego, ale teraz widziałeś wyraźnie. Ruda nie chybiała nawet o dziesiąta część milimetra, każdy jej strzał był perfekcyjny. Oprócz turianina w oddziale znajdował się jeszcze jeden obcy. Kroganin Gareth. Cóż, typowy czołg, który ostatnio siedział w mesie opróżniając alkoholowe zapasy kuchni. Cóż chyba nikt nie był w stanie wypić tyle co kroganie, trzeba by było być chyba jakimś cyborgiem.
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Przygotować się na przyjęcie statku patrolowego.
Padło z pokładowych głośników. Załoga zareagowała z widoczną ulgą, każdy miał już dość tego lotu.
Samanta
Pomimo niezbyt zręcznego powitania z Kapitanem statku udało ci się dostać w szeregi oddziału. Ćwiczyłaś teraz strzelanie do tarcz strzelniczych ze swojej zaufanej Żmii. Reszta oddziału okazała się całkiem interesująca. Szczególnie zaciekawili cię obcy najemnicy: Kroganin Gareth, oraz Turianin Zarkan. Kroganin posiadał niezwykłe ubarwienie, przechodzący od jaskrawej czerwieni w ciemną czerń grzebień i tegoż koloru skórę. Turianin oprócz charakterystycznych zielonych tatuaży na twarzy i w okolicach płytek żuchwowych posiadał rozbudowane o dodatkowe mechaniczne elementy bark i ramię. Obaj zniknęli gdzieś na statku choć prawdopodobnie kroganin siedział jak zwykle w mesie. Opodal siedział elegancki i wygolony acz, nieco żylasty mężczyzna z ciemnymi włosami zaczesanymi do tyłu w schludny przedziałek. Na jego prawym oku spoczywała charakterystyczna czarna przepaska. Strzelająca z Cobry stojąca opodal drobna, gibka ruda dziewczyna z rudymi krótko ściętymi włosami sterczącymi na wszystkie strony i przenikliwymi, błyszczącymi oczami o mrożącej błękitnej barwie trafiała z przerażającą celnością nie popełniając najmniejszego błędu. Miałaś okazję oglądać jak strzelał mężczyzna bez najmniejszego problemu przebierając we wszystkich dostępnych w zbrojowni broniach z iście automatyczną precyzją, ale nawet on nie dorównywał w celności drobnej rudej snajperce. Podniosłaś broń do prawego policzka i oddałaś perfekcyjny strzał w sam środek tarczy. No, nie można powiedzieć żeby tobie czegoś brakowało...
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Przygotować się na przyjęcie statku patrolowego.
Obwieściła WI statku, a załoga przyjęła to z ulgą. Ty również miałaś już dość lotu ciągnącego się długimi godzinami. Na szczęście koniec był już bliski.
Nadia
Od samego początku nie układało ci się z Dowódca twojego oddziału. Asari nie była zbyt wyrozumiała i karciła za nawet najlżejsze przewinienie, ale co złego jest w ciekawości? Szybko po wprowadzeniu na Kolumbię poznałaś niemal całą załogę, od Quariańskiej medyczki, po Batariańską mechaniczkę. Nie wszyscy byli skorzy do rozmów, ale statek był piękny. Ogromny z wielką siłą rażenia wypełniony po brzegi zaprawionymi w boju komandosami. No właśnie. Wypełniony po brzegi. Nie dało się nie zauważyć, że na statku panował niemożliwy tłok. Szukając jakiegoś bardziej ustronnego miejsca trafiłaś do zbrojowni. Stojąc do ciebie tyłem turianin należący do załogi oddziału ofensywnego Kolumbii czyścił swoją strzelbę. Claymor, wiedziałaś, że tobie strzelba złamałaby rękę gdybyś spróbowała z niej strzelić, a i turianin najwidoczniej przygotował się na tę możliwość usprawniając swoje ramię i bark o nowe elementy. Pamiętałaś dobrze całą drużynę. Wielki kroganin z charakterystycznym grzebieniem w nietypowym kolorze jaskrawej czerwieni przechodzącej w ciemną czerń przeplataną ze srebrem i całkowicie czarny pysk. Atrakcyjna Samanta i drobna ruda najemniczka April – obie były snajperami. No i ostatni – żylasty żołnierz przymierza z charakterystyczną opaską na prawym oku – Stillwell.
Turianin odwrócił się na chwilę, a jego wzrok padł na ciebie, światło zagrało na jego zielonych tatuażach pokrywających twarz i płytki żuchwowe. Na prawym naramienniku turianina błyszczał jakiś napis... „Screw ERCS” odczytałaś.
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Przygotować się na przyjęcie statku patrolowego.
Zakomunikowała WI.
Kolumbia na której się znajdujecie zawiera kolejno:
Kajutę kapitańską
Mostek
Kwatery załogi + łazienki (a co! Też są! )
Ambulatorium
Układy podtrzymywania życia
Kapsuły ratunkowe
Maszynownię
Magazyn
Kuchnię
Mesę
Pokój Nawigacyjny (wraz z Mapa Galaktyki itd.)
Zbrojownię
Salę konferencyjną
Wieżyczki strzelnicze
Układ Rdzenia Pamięci
Salę Odpraw
Strzelnicę
Salę Symulacyjną i Sparingową
Woda kapała z otwartej śluzy komory chłodniczej bulgocząc w niej wesoło. Mechaniczka poprawiła skórzany pasek podtrzymujący opuszczona na jej twarz maskę spawalnicza.
- Długo, to to nie pociągnie – stwierdziła po krótkich oględzinach opuszczając pokrywę z głośnym trzaskiem.
- Ma być sprawne – warknął potężny, barczysty kroganin uderzając ją w twarz osłoniętą szczęśliwie maską.
Turianin westchnął i pokręcił z niezadowoleniem głową. Nie zależało mu na przemocy. Cóż, Garsh nie słynął z subtelności, ale był dobrym ochroniarzem. Nie można mieć wszystkiego.
- Sillier! Skończyłeś się pastwić nad moja mechaniczką!? – krzyknął gniewnie drugi turianin wchodząc na pokład.
- Witaj kuzynie – powiedział gładko dając ręką znak ochroniarzowi by ten się wycofał. Ten rzucił jeszcze krótkie spojrzenie batariance i założywszy ręce obrócił się bokiem do pracodawcy.
Kapitan kipiał wściekłością. Spuścił kuzyna na chwilę z oczu, a ten już wykorzystywał jego specjalistów do swoich celów.
- To, że jesteś moim kuzynem nie znaczy, że masz prawo znęcać się nad moimi ludźmi! - ryknął przystępując do niego z uniesionymi rękami zwiniętymi w pięści. - Rasha miała tylko sprawdzić ten twój cholerny ścigacz!
- Będzie działał - niemal wypluła batarianka podnosząc maskę nad drugą parę oczu odsłaniając paskudnie wypalony znak Błękitnych Słońc widniejący na jej policzku. - Silnik jest w fatalnym stanie, paliwo musiało zawierać nielegalne domieszki.
Turianin milczał choć jego płytki żuchwowe uniosły się nieznacznie. Ścigał się nie od dziś, wprawdzie pojazdy wykorzystujące paliwa tradycyjne były o niebo wolniejsze od standardowych silników wykorzystujących efekt masy, ale ich oglądanie miało chociaż sens, bo pojazdy nie zmieniały się w rozmyte plamy. Umożliwiało to wprowadzanie na trasie wielu przeszkód, dzięki którym wyścig nabierał smaku. Był zawodowcem, ale nawet jemu zdarzało się oszukiwać. Ruszyli do kajuty Kapitana zostawiając za sobą rozwścieczoną batariankę, która ponownie oparła się na klapie ścigacza i posłała im paskudne spojrzenie zmrużonych oczu zanim pneumatyczne drzwi windy się za nimi zamknęły
- Zadowolony?
- Oczywiście – odparł z powagą. – Jestem ci niezwykle wdzięczny, że pozwoliłeś mi się zabrać, żaden prom nie dowiózł by mnie na czas wyścigu.
- Wyrzucę cię zaraz przy Omedze, masz szczęście, że lecimy do Terminusa.
- Zdradzisz mi w końcu co to za misja? Tyle wojska się tu kręci, że musi się tu święcić coś dużego.
- Mówiłem. Ściśle tajne. Procedury Wojskowe, czwarty stopień utajnienia. I tak byś nie zrozumiał.
Sillier wzruszył ramionami. Wiedział, że nie zdoła wyciągnąć z kuzynka niczego treściwego, gdy ten tylko wpadał w wojskowy żargon. Drzwi kapitańskiej kajuty otworzyły się przed nimi.
- Rozumiem.
- Gówno rozumiesz. Nigdy nie interesowały cię interesy wojskowe.
- Może i nie – odparł siadając na krześle ustawionym przed biurkiem kapitana zakładając elegancko nogi. – Skoro już o wojsku mówimy... Ty też zebrałeś tu całkiem niezłą armię.
- To tylko jeden oddział szturmowy. Zresztą pamiętasz chyba co stało się z ostatnim.
- Hm – parsknął Sillier – nie posłużyli za długo. – Widzę że wciąż masz sentyment do ludzi – zauważył przeglądając walające się na biurku notatki. - Mówiłem ci żebyś inwestował w krogan. To pewny wydatek. Nikt nie ochroni cię lepiej niż oni – poklepał Garsha po płytce naramiennika. Kroganin przybrał dumną minę unosząc swoją strzelbę.
- Ludzie są elastyczni – zauważył kapitan siadając za biurkiem w wygodnym fotelu i zaczął bawić się rytualnym nożem obracając 15-centymetrowe ostrze w palcach.
- Taa... kogo tu mamy?... April Heyes...”Ace”...Najemniczka...Służyła w Błękitnych Słońcach... Snajper? – jego łuki brwiowe uniosły się nieznacznie. - Po cholerę ci snajper na statku? Nie przeczę jej zdolnościom, ale do ochrony statku chyba potrzeba ci kogoś kto walczy na nieco krótszym dystansie? Poza tym w ferworze walki chyba nie miałaby czasu na dokładne wycelowanie.
- Strzela perfekcyjnie. Uwierz. Poza tym nie wolno zapominać o jej kamuflażu. Do tego uczestniczymy też w misjach polowych – zauważył cierpko kapitan. – Mam ci przypominać co działo się z moim ostatnim oddziałem w którym tak się składa, że nie przydzielono żadnego snajpera?
- Nieszczęśliwy wypadek.
- Wdepnięcie w zasadzkę pełną sond bojowych i wieżyczek obronnych z pewnością można tak nazwać.
Sillier nie komentował. Niezrażony czytał dalej.
- O! A jednak czasem się mnie słuchasz! Gareth Ga’nelth! Kroganin! Potężny! Krwiożerczy! Bezlitosny. Zabójczy!
- Zaczynam odnosić wrażenie, że masz jakieś dziwne upodobania w stosunku do krogan...
- Ech, zamknij się. Długoletnie doświadczenie. – urwał, gdy zobaczył rozbawiona twarz kuzyna – Mówię o tym kroganinie! – krzyknął ze złością – żołnierz z karierą najemnika.
- Nie on jeden ma doświadczenie – odparł wciąż rozbawiony kapitan.
- Zaraz... Jak mu tam... Stillwell? Ten człowiek? A w ogóle to co to za imię?
- Pseudonim. To eksperyment Rady. Wybitnie uzdolniony żołnierz. Nie wiem czy istnieje w ogóle broń, którą nie potrafiłby się skutecznie posługiwać w bitwie. Do tego również ma zdolności snajperskie.
- Eksperyment? – powtórzył zaintrygowany.
- Musiałeś słyszeć o Programie resocjalizacji Więźniów.
Sillier milczał przez chwilę. Zastanawiał się. Jego wzrok padł na jedną z kart którą najwidoczniej przeoczył, bo była dołączona zaraz pod kartą April.
- Zarkan Strott... Zarkan? Zaraz... chyba o nim słyszałem...
- Były oficer jednej z Kabał.
- Nie mów! Mamy tu nawet turiańskiego biotyka! Ale... hmm... Z tego co słyszałem nie sprawdzał się zbyt dobrze... Ponoć wykopali go na zbity pysk.
- Nie. Po prostu odszedł, jak zwykle masz fałszywe informacje.
- No nie wiem... – po chwili uśmiechnął się spoglądając na kolejna kartę. – No, no... widzę, że na brak snajperów to nie możesz narzekać... Kolejny...
- Samanta Conor – pseudonim „Kobra”– westchnął – może masz rację, chyba po tej ostatniej misji uznali, że tym razem moja ekipa musi wykrywać wroga na 100 kilometrów zanim się do niego w ogóle zbliży.
- Coś interesującego?
- Niee... jeśli chodzi o umiejętności nie wybija się ponad przeciętną. Standardowe szkolenie. Na domiar złego mam wrażenie, że chyba nigdy nie widziała obcych. Kiedy pierwszy raz ją spotkałem patrzyła się na mnie tak, że poczułem się jak zwierzę w zoo. Nie znam się na ludziach, ale ona jest jakaś... dziwna... Wiesz co to są łyżwy?
- Pojęcia nie mam.
- Ponoć umie na nich jeździć. Może to jakiś rodzaj pojazdu bojowego, ja wiem?
Turianie zamilkli na chwile starając się sobie wyobrazić terroryzujący pole bitwy pojazd o niepokojącej nazwie „łyżwy”.
- Komandor Asari – prosi o audiencję – zakomunikowała nagle WI statku.
- Niech wejdzie – odparł Kapitan wciskają potwierdzający przycisk na wyświetlonym panelu. Do kajuty wkroczyła obwieszona ekwipunkiem asari w lekkim pancerzu oddziałów0. Zasalutowała krótko.
- Komandor Arleena Selay. Oddział komandosów asari w Służbie Ochrony Cytadeli.
- O co chodzi?
Asari wskazała na stojące pod ścianą krzesełko.
- Mogę?
- Proszę się nie krępować.
Asari przyciągnęła sobie krzesło i usiadła na nim ciężko składając ręce na podołku i wzdychając z ulgą.
„Niezła...” Pomyślał niemal automatycznie Sillier patrząc na kształty asari, ale niemal natychmiast zreflektował się, że asari jest przecież żołnierzem... Nie jego liga... Mimo to była ładna. Jak każda asari wyglądem najbardziej przypominała błękitną turiankę.
- Przepraszam za to – westchnęła – ale na dole nie idzie wytrzymać, tyle tam ludu...
- Kolumbia nigdy nie była tak zatłoczona, mogę zaręczyć, że chyba każdy westchnie z ulgą, gdy w końcu wylądujemy.
Arleena skinęła apatycznie głową. Lot trwał zaledwie kilkanaście godzin, ale ona miała już dość... Ostatnio jedna komandoska z jej oddziału ustawicznie sprawiała problemy. Non stop węszyła po pokładzie i zagadywała do ludzi z innych oddziałów i załogi. Takie to już były asari w stadium Panny. Gdyby nie jej uzdolnienia biotyczne pewnie nie dostałaby się się do oddziałów komandosów, które uzupełniały głównie asari, mające etap nadmiernej ciekawości już za sobą, skupiając się na likwidacji przeciwników. Jak tam jej było? Nadia? Nawet nie używała rodzimego imienia tylko terrańskiego, kolejna fascynatka ludzi... Niemal tęskniła za czasami gdy 90% jej populacji stanowiły czystokrwiste, ech, te głupie zabobony...
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – zakomunikowała WI. - Zbliżamy się do statku patrolowego. Nadają sygnał.
- Połącz.
- Służby Graniczne Terminusa – Kapitan SSV Shuriken Arnold Sugar – przedstawił się odpychający żołnierz w pancerzu Błekitnych Słońc pojawiając się na ekranie rzutnika - podaj cel lotu zanim twój statek zostanie zestrzelony.
- Kapitan Gren Savarren – SSV Kolumbia. Misja archeologiczna. Jesteśmy tu z upoważnienia Rady Cytadeli.
- Musimy przeprowadzić inspekcję. Zna pan procedury.
- Udzielam zezwolenia – odparł niechętnie turianin. - Proszę o podejście do kabiny dokowej nr 3 na pokładzie drugim.
Człowiek skinął głową i rozłączył się pozostawiając pusty ekran.
- Terminus nie będzie robił problemów naszym oddziałom? – spytała komandor asari prostując się na krześle.
- Niech tylko spróbują
Ace
Podniosłaś broń do oddania kolejnego strzału. Po załadowaniu się na Kolumbię wraz z Zarkanem i odkryciu na jej pokładzie profesjonalnej strzelnicy spędzałaś na niej większość czasu, skracając sobie oczekiwanie dokowania na Einganie. Kolejna tarcza odjechała z trzaskiem uderzając w odległą ścianę z parującą dziurą w samym środku wymalowanej głowy pozostawioną przez ukochaną Cobrę.
Nieopodal ciebie siedział wygolony elegancki, żylasty mężczyzna z przepaską na prawym oku i włosami zaczesanymi w schludny przedziałek. Przed chwilą skończył długą sesję strzelania testując chyba każdą broń jaka była dostępna na wyposażeniu strzelnicy. W jego sposobie strzelania dało się zauważyć, że podobnie jak i ty zdawał się preferować broń snajperską. Strzelał jak automat, trafiając bezbłędnie. Jednak dzięki swoim cybernetycznym oczom dostrzegałaś minimalne odchylenia o dosłowne dziesiąte części milimetra. Czasem taki właśnie dystans decydował o czyimś życiu lub śmierci. Pamiętałaś go z odprawy. Stał wtedy ubrany w kombinezon Przymierza z intrygującym hełmem z potrójnym układem wspomagania wzroku. Ciekawe, skoro miał tylko jedno oko, nie mówiąc już o tym, że taki hełm musiał kosztować niezłą sumkę. Zachowywał się w sposób ujmująco uprzejmy pozostając jednocześnie w dziwny sposób irytującym. Na odprawie dowiedziałaś się, że zostałaś przydzielona razem z Zarkanem do oddziału szturmowego, zajmującego się obroną statku i działaniami infiltrującymi. Oprócz wspomnianego już mężczyzny na odprawie poznałaś jeszcze parę osób. Krogański najemnik – jak to kroganin, właściwie chyba niczym nie różnił się od innych przedstawicieli swojego gatunku, poza dość nietypowym ubarwieniem grzebienia kostnego przechodzącej od ognisto-czerwonej barwy na czubku, mieszającej się ze srebrem, do smolistej czerni, podobnie jak i jego pysk. W każdym razie nie należał do zbyt rozmownych.
Poznałaś jeszcze jedną kobietę – niejaką Samantę. Zdawała się być nieco zagubiona całą sytuacją, najwidoczniej nieczęsto zdarzało się jej przebywać w kosmosie. Stała na dalszym stanowisku strzelając do tarczy ze Żmii. Niespecjalnie przypominała żołnierza, zadbana aż do przesady z długimi, rozpuszczonymi ciemnymi włosami, które jak wiadomo idealnie nadają się do zakrywania celu w wizjerze w ferworze walki. Miała też spore sztuczne cycki. Nic wulgarnego, ale jaki żołnierz myśli o tego typu „ulepszeniach”? Stojące niedaleko w boksach oddziały asari ćwiczyły swoje zdolności biotyczne miotając niestabilnością i podnosząc ciężkie obiekty polem biotyki. W między czasie poznałaś jedną z nich, niejaką Nadję. Stała sobie oparta o ścianę pogryzając rację żywnościową przeznaczoną dla biotyków. W niewielkich ustach asari znikały ogromne ilości jedzenia. Tak, biotycy musieli wiele jeść. A skoro niemal każda asari była biotykiem... To pewnie tłumaczyło czemu nigdy nie widziała otyłej asari, wystarczyło wyjść na chwilkę, porzucać tym czy tamtym biotycznie i voila – dieta cud. Asari skończyła posiłek i odwróciła głowę. Zdałaś sobie sprawę ze swojej pomyłki, pomimo podobieństwa asari do Nadii, ta nie posiadała charakterystycznego dla niej kolczyka wbitego tuż nad prawą brwią, a jej skóra nie była aż tak ciemna. Odwróciłaś głowę. Od dłuższego czasu przyglądała ci się jedna asari obserwując twój trening strzelniczy. Była chyba jedną z niewielu, która nie chybiała nawet o setne części milimetra.
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Przygotować się na przyjęcie statku patrolowego.
Komunikat WI wzbudził krótką konsternację załogi. W końcu! Niedługo opuszczą ta ściśniętą puszkę.
Gareth
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Przygotować się na przyjęcie statku patrolowego.
Obwieściła WI. Ludzie w mesie westchnęli z ulgą.
- Kolejka dla wszystkich! – krzyknął jakiś wyjątkowo rozradowany komandos Przymierza z czego skwapliwie skorzystałeś. Niestety ludzki alkohol nie umywał się do prawdziwej, ostrej jak diabli krogańskiej wódzi. Cała reszta oddziału, do którego cię przydzielono siedziała już na strzelnicy poza tym całym turianinem. Pomimo, że misja miała charakter wielogatunkowy nie dało się nie zauważyć, że najwięcej na pokładzie było właśnie ludzi. Taaak... W przeciągu tego ostatniego roku od ataku na Cytadelę bardzo zyskali na znaczeniu. Co gorsza, ludzie przydzieleni do twojego oddziału nie byli nawet żołnierzami. W przeważającej części byli to snajperzy. Od razu było wiadomo na kogo spadnie przytłaczająca ilość ognia nieprzyjaciela. Poza jednym facetem z opaską na oku dwie kobiety nie zdawały się być specjalnie dostosowane do walki, choć ta ruda... miała coś niepokojącego w tych lodowato-niebieskich oczach... Ostatni członek oddziału, turianin z zielonymi tatuażami nie zwrócił jakoś specjalnie twojej uwagi. Ot, kolejny turianin, jakich tysiące. Przypałętała się nawet do ciebie jakaś asari, też nic ciekawego, wszystkie takie same wyglądem przypominające błękitne kroganki z tymi śmiesznymi mackami na głowie... Z każdym kolejnym drinkiem kucharze patrzyli na ciebie coraz bardziej krzywo. Cóż oprócz ochroniarza kuzyna kapitana statku byłeś tu jedynym kroganinem. A każdy kroganin ma swoje potrzeby. W końcu elkorski kucharz zauważył głośno:
- * Lekko poirytowany ton* *Karcąca sugestia* Ten kroganin wypił chyba już dość dużo...
Zarkan
Po zabunkrowaniu się na Kolumbię zauważyłeś, że nie ma właściwie żadnego miejsca gdzie można by się przespać, a zarówno ładownia, jak i wszelkie inne przestrzenie statku, zbrojownie w to wliczając, są zapchane maksymalnie, także nie było gdzie podziać swojego sprzętu. Ace gdy tylko dowiedziała się o strzelnicy na statku pognała tam ćwiczyć.
Na odprawie poznaliście jeszcze kilku członków nowego oddziału. Niejakiego Stillwella, eleganckiego mężczyznę z opaską na prawym oku i atrakcyjną (jak na ludzkie standardy) Samantę. Snajpera Przymierza. Nieco zaskakujące było to że jak na misje międzygatunkową na statku było aż tylu ludzi... Jedynym „obcym” dosłownie i w przenośni był krogański najemnik Gareth. Cóż, ich rasy raczej nie pałały do siebie miłością, więc nie można powiedzieć żebyś w swoim oddziale mógł liczyć na zrozumienie w kwestii bycia „odmieńcem”. Czyszcząc broń zauważyłeś podchodząca do ciebie asari z nietypowo ciemnym jak na asari ciemnogranatowym odcieniem skóry i niespecjalnie popularną w tych czasach ozdoba zwaną kolczykiem wbitą tuż nad jej prawym okiem. Ubrana była w elegancki obcisły mundur komandosek asari. Pamiętałeś ją, cały czas kręciła się po statku zaglądając niemal w każdy możliwy kąt. Rozglądała się ciekawie po zbrojowni oglądając broń, nie omieszkując rzucić także okiem na twoją strzelbę.
Stillwell
Siedziałeś wygodnie nieopodal stanowiska strzelniczego dając chwilę odpocząć swojej siedemdziesiątce siódemce po ciężkiej sesji treningowej. Przetestowałeś niemal każdą broń dostępną w arsenale strzelniczym i na tę chwilę miałeś dość. Strzelająca opodal drobna, ruda dziewczyna z modyfikowanymi cybernetycznie oczami o niepokojąco zimnej barwie strzelała zapamiętale do kolejnych celów ze swojej Cobry. Na jej piersi, w miejscu gdzie na mundurze Przymierza powinien znajdować się znak reprezentujący klasę jej zadań świecił się przypięty znaczek Smiley. Z łatwością zauważyłeś że broń była silnie modyfikowana i wielokrotnie składana. Dobrze pamiętałeś, że gdy tylko weszła na statek niemal w ostatniej chwili cały czas ciągnęła za sobą turianina z charakterystycznym barkiem i ramieniem wzmocnionym o dodatkowe mechaniczne elementy i zielonymi tatuażami pokrywającymi jego twarz i płytki żuchwowe. Oboje zakwalifikowali się razem z tobą i jeszcze jedną dziewczyną z Przymierza w roli oddziału uderzeniowego. Samanta, drugi snajper stała obok strzelając do tarcz ze swojej Żmii. Przymknąłeś na chwilę lewe oko odsłaniając prawe. Po krótkiej chwili opaska wróciła na swoje miejsce. Zwykłym okiem nie dostrzegłbyś tego, ale teraz widziałeś wyraźnie. Ruda nie chybiała nawet o dziesiąta część milimetra, każdy jej strzał był perfekcyjny. Oprócz turianina w oddziale znajdował się jeszcze jeden obcy. Kroganin Gareth. Cóż, typowy czołg, który ostatnio siedział w mesie opróżniając alkoholowe zapasy kuchni. Cóż chyba nikt nie był w stanie wypić tyle co kroganie, trzeba by było być chyba jakimś cyborgiem.
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Przygotować się na przyjęcie statku patrolowego.
Padło z pokładowych głośników. Załoga zareagowała z widoczną ulgą, każdy miał już dość tego lotu.
Samanta
Pomimo niezbyt zręcznego powitania z Kapitanem statku udało ci się dostać w szeregi oddziału. Ćwiczyłaś teraz strzelanie do tarcz strzelniczych ze swojej zaufanej Żmii. Reszta oddziału okazała się całkiem interesująca. Szczególnie zaciekawili cię obcy najemnicy: Kroganin Gareth, oraz Turianin Zarkan. Kroganin posiadał niezwykłe ubarwienie, przechodzący od jaskrawej czerwieni w ciemną czerń grzebień i tegoż koloru skórę. Turianin oprócz charakterystycznych zielonych tatuaży na twarzy i w okolicach płytek żuchwowych posiadał rozbudowane o dodatkowe mechaniczne elementy bark i ramię. Obaj zniknęli gdzieś na statku choć prawdopodobnie kroganin siedział jak zwykle w mesie. Opodal siedział elegancki i wygolony acz, nieco żylasty mężczyzna z ciemnymi włosami zaczesanymi do tyłu w schludny przedziałek. Na jego prawym oku spoczywała charakterystyczna czarna przepaska. Strzelająca z Cobry stojąca opodal drobna, gibka ruda dziewczyna z rudymi krótko ściętymi włosami sterczącymi na wszystkie strony i przenikliwymi, błyszczącymi oczami o mrożącej błękitnej barwie trafiała z przerażającą celnością nie popełniając najmniejszego błędu. Miałaś okazję oglądać jak strzelał mężczyzna bez najmniejszego problemu przebierając we wszystkich dostępnych w zbrojowni broniach z iście automatyczną precyzją, ale nawet on nie dorównywał w celności drobnej rudej snajperce. Podniosłaś broń do prawego policzka i oddałaś perfekcyjny strzał w sam środek tarczy. No, nie można powiedzieć żeby tobie czegoś brakowało...
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Przygotować się na przyjęcie statku patrolowego.
Obwieściła WI statku, a załoga przyjęła to z ulgą. Ty również miałaś już dość lotu ciągnącego się długimi godzinami. Na szczęście koniec był już bliski.
Nadia
Od samego początku nie układało ci się z Dowódca twojego oddziału. Asari nie była zbyt wyrozumiała i karciła za nawet najlżejsze przewinienie, ale co złego jest w ciekawości? Szybko po wprowadzeniu na Kolumbię poznałaś niemal całą załogę, od Quariańskiej medyczki, po Batariańską mechaniczkę. Nie wszyscy byli skorzy do rozmów, ale statek był piękny. Ogromny z wielką siłą rażenia wypełniony po brzegi zaprawionymi w boju komandosami. No właśnie. Wypełniony po brzegi. Nie dało się nie zauważyć, że na statku panował niemożliwy tłok. Szukając jakiegoś bardziej ustronnego miejsca trafiłaś do zbrojowni. Stojąc do ciebie tyłem turianin należący do załogi oddziału ofensywnego Kolumbii czyścił swoją strzelbę. Claymor, wiedziałaś, że tobie strzelba złamałaby rękę gdybyś spróbowała z niej strzelić, a i turianin najwidoczniej przygotował się na tę możliwość usprawniając swoje ramię i bark o nowe elementy. Pamiętałaś dobrze całą drużynę. Wielki kroganin z charakterystycznym grzebieniem w nietypowym kolorze jaskrawej czerwieni przechodzącej w ciemną czerń przeplataną ze srebrem i całkowicie czarny pysk. Atrakcyjna Samanta i drobna ruda najemniczka April – obie były snajperami. No i ostatni – żylasty żołnierz przymierza z charakterystyczną opaską na prawym oku – Stillwell.
Turianin odwrócił się na chwilę, a jego wzrok padł na ciebie, światło zagrało na jego zielonych tatuażach pokrywających twarz i płytki żuchwowe. Na prawym naramienniku turianina błyszczał jakiś napis... „Screw ERCS” odczytałaś.
- Wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Przygotować się na przyjęcie statku patrolowego.
Zakomunikowała WI.
For Honor & BIG Money!
-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Ace, Sam i Zar
Ace skończyła strzelać. Wymieniła pochłaniacz ciepła w swojej Cobrze, zabezpieczyła broń i umieściła w uchwycie na plecach. Zaczęła grzebać po kieszeniach kierując się w stronę najbliższego krzesła. Które, co ciekawe, znajdowało się opodal poznanej wcześniej na odprawie Samanty. Ace nim usiadła wsadziła papierosa w zęby i wciąż szukała czegoś po kieszeniach. - Psia krew... Masz ognia? - rzuciła do najbliżej stojącej osoby... Czyli właśnie do Samanty.
Ta nacisnęła na spust, trafiając w sam środek dość daleko oddalonej tarczy. Opuszczając nieco broń, która w dalszym ciągu skierowana była w stronę tarcz, odwróciła głowę i nieco zimnym wzrokiem spojrzała na kobietę. - Nie palę - odpowiedziała krótko, głosem pozbawionym większych emocji.
- Diabli... No nic, pewnie zapalniczkę wziął Zar - mruknęła zakładając papierosa za ucho i rozsiadając się na stołku. Przyjrzała się broni, z której strzelała rozmówczyni – M-97 Żmija ruskiej firmy Rosenkov Materials. 12 nabojów na jeden pochłaniacz ciepła. Ulepszana czy fabryczna? - spytała.
Samanta zabezpieczyła broń. Teraz nie będzie z niej strzelać, tylko zajmie się rozmową, więc musiała postąpić zgodnie z regulaminem. - Ulepszona. Szczegóły są długie do wyjaśniania, w skrócie to Żmija X-175C+ - odpowiedziała siadając na sąsiednim krześle. - Nie powinnaś palić. To ogranicza pracę płuc - zauważyła Samanta i założyła jedną nogę na drugą, opierając kostkę prawej nogi na kolanie lewej.
- Lepsza przebijalność pancerza i zesmartowane celowanie. Do tego usprawniony generator pola efektu masy – mruknęła najemniczka. - Nie wiem tylko co oznacza 175 i plus na koniec. To chyba jakieś nieoficjalne oznaczenia - powiedziała. Wysłuchała wzmianki o paleniu. - Nie biegam za wiele i nie palę dużo. A zakładanie nogi na nogę wywołuje żylaki. Każdy ma swoje bolączki - wzruszyła ramionami.
Choć Samanta nie spodziewała się tego po sobie, to uśmiechnęła się do rozmówczyni. Ta rozmowa jakoś jej nie drażniła, a nawet przeciwnie. - Nieoficjalne i niestandardowe, tak samo jak jej dodatki. Ace? Dobrze pamiętam? - powiedziała.
- Tak, Ace. Hmm... Nie sądziłam, że spotkam żołnierza Przymierza, który stosuje niestandardowe ulepszenia - mruknęła. - Wolę sprawdzone technologie, bo nie lubię, gdy mi własna broń eksploduje w twarz - mruknęła.
- Ta jest sprawdzona, używam jej od lat - odpowiedziała siadając w lekkim rozkroku, kładąc broń na kolanach i poklepując ją przyjaźnie. - Nie ma prawa wybuchnąć - rzekła z uśmiechem i przyjrzała się Ace badawczo. - A ty czego używasz? - spytała.
- X-96e Cobra firmy Rosenkov Materials. Nie ma wielu egzemplarzy tej broni. Wciąż wyszukuję i montuję nowe rozwiązania, także nie jest to wersja ostateczna. To jeśli chodzi o snajperkę. Poza tym SMG X-9e Nawałnica i pistolet S-3c Predator - mruknęła.
Samanta mruknęła tylko, nieznacznie przytakując głową na znak zrozumienia. Dziewczyna, z którą rozmawiała wyglądała na doświadczoną w walce... i zabijaniu. - Wyglądasz na osobę doświadczoną w walce. Długo służysz? Jaki masz stopień? - spytała.
Ace zaśmiała się - Nie jestem już żołnierzem Przymierza. Po dwóch latach służby i uzyskaniu stopnia starszego szeregowca pożegnałam się z drylem i smrodem baraków na rzecz pracy na własny rachunek. Znacznie lepsze zarobki i żaden zafajdany sierżant nie drze mi się do ucha. Żadnego stacjonowania miesiącami na zadupiach i merdania ogonem na każde skinienie jaśnie oświeconego dowódcy. Robię co chcę i gdzie chcę. I co najważniejsze, kiedy chcę - powiedziała szczerząc się przy tym.
Samanta uśmiechnęła się połowicznie. Ona nie musiała tego wszystkiego znosić. Odkąd oficjalnie dołączyła do sił zbrojnych Przymierza, nie miała już takiej swobody jak wcześniej, mniej-więcej takiej o jakiej wspomniała Ace, ale nie było powodów do marudzenia... Może poza oczekiwaniem na przepustkę. - Nie dziwie ci się - odpowiedziała.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że w ogóle nie wyglądasz na żołnierza? - spytała nagle Ace wyciągając się swobodnie na krześle. Odchyliła głowę do tyłu i podparła ją rękami nie patrząc na swoją rozmówczynię.
- Wyciągam więcej niż ważę - powiedziała zdziwiona lekko Samanta i jeśli ktoś przyjrzał by się jej muskulaturze, uznałby to za wielce prawdopodobne - kobieta była nie tylko ładna i wysoka, ale także dobrze umięśniona. - A może chodzi Ci o to, że nie mam blizn i - nachyliła się lekko do rozmówczyni i znacznie zniżyła głos - komplet oczu - rzekła spokojnie i wyprostowała się.
- Prócz jednego jegomościa na całym statku wszyscy chyba tutaj mają komplet oczu. Nie przypominam sobie też bym miała jakieś blizny, a żołnierzem byłam - mruknęła. - Jeśli miałabym obstawiać twoją robotę w wojsku po samym wyglądzie powiedziałabym, że służysz raczej na ludzkich polach bitew odciągając uwagę przeciwników albo do pokazywania publicznie - mruknęła. Nie zmieniła pozycji. Zachowała swój beztroski ton.
- Przecież obie dobrze wiemy, że nie wszyscy żołnierze są szturmowcami, czy też oddziałami regularnymi - powiedziała spokojnie Samanta, sprawdzając swoją broń pod względem technicznym. Nie mogła więcej zdradzić, gdyż były to tajne informacje, zatem postanowiła zmienić temat na inny, a w ostateczności na kończący rozmowę. - Po wylądowaniu możemy się chyba spodziewać odprawy. Powinniśmy się dowiedzieć czegoś więcej o naszej misji - rzekła obojętnie.
- Trochę minie nim wylądujemy. Dopiero wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Ace wyszczerzyła się paskudnie. - Zacznie się robić ciekawie - chwyciła pistolet i ze swojego miejsca wymierzyła w przestrzeń przed sobą. Pistolet kliknął, gdy nacisnęła spust. Ace jeszcze nie wkładała doń na statku pochłaniacza ciepła, dlatego broń odmówiła wystrzału. Najemniczka wciąż się szczerzyła. - Tam gdzie ktoś znajduje proteański nadajnik tam zawsze się dzieje - powiedziała.
Samanta uśmiechnęła się znacząco. Po tak długiej i nudnej podróży chyba wszyscy palili się do akcji. Było to raczej dziełem samoistnym, niż czyimś planem, ale dawało do myślenia. - Z pewnością będzie zabawnie - powiedziała, odnosząc się do strzelaniny i zabijania, które zapewne ich czekało.
- Ciekawe czy trafimy na gethy... Albo na rachni. Albo batariańskich piratów z varrenami... Miażdżypaszczy wolałabym jednak uniknąć – mruknęła Ace. Ją interesował dreszczyk emocji i rywalizacja. - No i muszę zdobyć sobie nową zapalniczkę - mruknęła chowając pistolet.
- Miażdżypaszczy? Z tymi się nie spotkałam - stwierdziła Samanta, a ciężko było powiedzieć czy mówiła do siebie, czy do rozmówczyni. - Slang - oznajmiła.
- Jak mi powiesz o co chodziło ci ze slangiem to opowiem o Miażdzypaszczach – powiedziała Ace.
- Odniosłam wrażenie, że użyłaś jakiegoś slangu. Widać błędne - wytłumaczyła - To kim są miażdżypyski?
- Miażdżypaszcze. To żyjące pod ziemią wyjątkowo odporne bestie. Cholerstwo wystawia swój obrzydliwy łeb nad ziemię i atakuje co tylko się rusza w jego zasięgu. Żarłoczne, odporne. Zasiedliło całe mnóstwo światów... Widziałam kiedyś z daleka atak Miażdżypaszczy. Straszny widok - mruknęła.
- Mhmm - mruknęła dość głośno Samanta. Nie brzmiało to jak coś co chciała spotkać. Stworzenia żyjące pod ziemią były szczególnie trudne do ustrzelenia ze snajperki.
- Słyszałam historię pierwszego spotkania Przymierza z Miażdżypaszczami. To było na Akuze. Cały oddział został zmieciony z powierzchni planety. Ocalała chyba tylko jedna osoba z ataku Miażdżypaszcz - mruknęła. - A to była grupa ratunkowa... - zamyśliła się. - Rachni zresztą też wyskakują spod ziemi, ale robią to na szczęście całe - dodała.
- Brzmi nieciekawie, ale nie martwmy się na zapas. Nie będą nas wysyłać na rzeź, jeszcze nie jesteśmy na straty - rzekła.
- Zapominasz o paru szczegółach. Ci z góry mogą nie wiedzieć o Miażdżypaszczach. A przed nimi nie ochroni cię pojazd - powiedziała. - Nie wiem nawet czy uchroniłby mnie kamuflaż - mruknęła. - A Rachni są zabawne... - skomentowała.
- Cokolwiek by to nie było, damy sobie radę - powiedziała Samanta, choć o niektórych wspomnianych przez rudą rasach tylko słyszała, ale nie miała jeszcze okazji ich zabić. - W końcu nie jesteśmy nowicjuszkami - dodała.
- Poza tym będziemy mieć kroganina w ekipie - zarechotała dziewczyna. - Żywy czołg. Szkoda tylko, że nie został mi już żaden granatnik, ani wyrzutnia rakiet - westchnęła zawiedziona.
- Może on jakieś ma - powiedziała z lekkim, szelmowskim uśmiechem Sam.
- Może. Ale to w takim razie oznacza fruwające wszędzie poodrywane kończyny i rozerwane flaki. Widziałam już krogan na polu bitwy - mruknęła.
- Ja też. Przyjemny widok... Oczywiście pod warunkiem, że walczy się po tej samej stronie, ale to zazwyczaj prawda.
- Zapasowe organy i układ nerwowy robią swoje. Ciężko takiego zabić. Ale jak dobrze wycelujesz... Cóż, jeden strzał, jeden trup - mruknęła wzruszając ramionami. - Ale nie mam nic do krogan. Niektórzy są naprawdę w porządku. Hmm... Chyba zaraz powinniśmy mieć tu jakąś kontrolę - mruknęła zmieniając temat.
- Każdy ma jakiś słaby punkt - podsumowała jeszcze Samanta. - Chyba tak. Ciekawe, czy będą robić jakieś problemy - dodała odnosząc się do wspomnianej kontroli.
- Niech spróbują - zaśmiała się Ace. W mniej niż sekundę wbiła pochłaniacz ciepła do swojego pistoletu. Ten z kliknięciem zajął swoje miejsce i pistolet był gotów do strzału.
Samanta uśmiechnęła się do rozmówczyni. Podobało jej się podejście rudej - okazało się, że obie kobiety były do siebie bardzo podobne.
Niczym rewolwerowiec na filmach z dwudziestego wieku obróciła pistoletem w dłoni i jednym ruchem zaczepiła go ponownie na biodrze. Wstała ze swojego miejsca. - Ale na serio chcę już zapalić. Szykuje się niezła zabawa - mruknęła. Znów wsadziła papierosa w zęby i grzebiąc po kieszeniach skierowała się ku wyjściu ze strzelnicy. - Idziesz? - odwróciła się jeszcze. - Chcę Zarowi zabrać zapalniczkę. Może po drodze trafimy na coś zabawnego - mruknęła.
- Dziwię się, że to mówię, ale znudziło mi się już strzelanie do tarcz - powiedziała wstając. Ruszając w stronę wyjścia, umieściła broń na plecach i powiedziała: - Chyba dobrze znasz tego Zara?
- Od paru lat pracujemy razem. Razem wyrwaliśmy się z Niebieskich Słońc. Zgraliśmy się - mruknęła.
- Słynna praca zespołowa - mruknęła Samanta. Obie panie, swobodnie szły sobie korytarzem i choć było tak kilku innych "przechodniów", to nie ograniczało to ich tempa przemieszczania się, zresztą po ostatnich godzinach zdążyły się już przyzwyczaić, a kontroli póki co jeszcze nie było widać. - Ale nie jesteście parą? - Samanta walnęła prosto z mostu.
- Nie, nie jesteśmy. Zgodnie uważamy, że ludzie i turianie średnio do siebie pasują. Łączy nas praca i koleżeństwo - powiedziała. - Jak Flip i Flap - dodała.
- Flip i Flap?... Coś kojarzę. To ty pewnie będziesz tym drobniejszym, a on tym grubszym? - zażartowała po czym szybko sprostowała swoją wypowiedź na coś poważniejszego. - Ale na poważnie. Rozumiem i raczej zgadzam się z Twoim podejściem... - Samanta spojrzała na rozmówczynię - Chyba nie tylko w tej kwestii - dodała cicho, patrząc już przed siebie.
- Hm? Wiesz, nie twierdzę, że między ludźmi i turianami nie może się wywiązać uczucie. Słyszałam o różnych związkach między różnymi rasami i mi to nie przeszkadza. Po prostu my do siebie aż tak bardzo nie pasujemy. Kropka - wzruszyła ramionami. - Asari mają fajnie - mruknęła nagle.
- Pewnie. Jak coś, to nie ma przeciwwskazań. Serce nie sługa - powiedziała Samanta, nieco filozofując. - To powiedz mi coś o nim, bo chyba będziemy w tej samej drużynie.
- Szturmowiec. W sumie można by powiedzieć, że to turiański biotyk. Walczy Claymorem głównie. Kiedyś miał pewne kłopoty z ręką, więc dorobił sobie pewne usprawnienia. Dzięki temu Claymore nie urywa mu teraz rąk przy każdym strzale - mruknęła. - Też planuję zrobić taki numer. Wzmocnię sobie prawy bark jak uzbieram wystarczająco kredytów i będę mogła zwiększyć o 100% kopa jakiego daje moja Cobra - mruknęła.
- Ja może jestem staromodna, ale nie lubię takich implantów. Wolę polegać na własnych umiejętnościach i doświadczeniu, niż na technologii - powiedziała spokojnie. - Choć wiem, że takie coś zwiększa skuteczność w walce.
- Obecnie doświadczenie i umiejętności to już za mało by być najlepszym - wzruszyła ramionami. - A ja mam zamiar być najlepsza - powiedziała.
- Ambitnie - powiedziała. - Mnie póki co wystarczy, że jestem lepsza od przeciwników - rzekła z uśmiechem.
Ace odszukała wzrokiem Zarkana. Obracając w zębach papierosem skierowała się w stronę Zarkana. - Powiedz, że wziąłeś moją zapalniczkę - powiedziała z nadzieją wypisaną na twarzy.
Towarzyszyła jej, poznana na odprawie Samanta.
- Nie... Ale dalej noszę tę, którą zgarnąłem od "piratów" z transportu na Cytadelę - odparł turianin i podał dziewczynie zapalniczkę. - Jak poszło na strzelnicy?
Dziewczyna z radością odpaliła papierosa. Oddała Zarkanowi zapalniczkę - Dupsko mi ratujesz - westchnęła ucieszona. - Nie wiem gdzie upchnęłam swoją. Pewnie gdzieś na dnie którejś kieszeni, psia jej mać - mruknęła. - Na strzelnicy świetnie. Ale zasięg mają niewielki. Szkoda. Nie sposób chybić - powiedziała.
- To strzelaj będąc plecami do celu i używając lusterka - odparł turianin. - Cwaniaro. Jak wypalisz to proponuję pójść coś zjeść. Mój Claymore już się błyszczy - stwierdził, kończąc składać broń. Zahaczył strzelbę na właściwe miejsce i otrzepał ręce.
Samanta uśmiechnęła się dziwnie, na myśl o strzelaniu z użyciem lusterka.
Turianin spojrzał na Samantę. Wstał. - O, widzę, że Ace przytaszczyła cię z nami. Ss... - turianin podrapał sie po głowie. - Samanta? -uniósł jedną brew. "Ludzkie imiona są dziwne" pomyślał.
- Uciekłeś mi to nie miałam do kogo gęby otworzyć - mruknęła wydmuchując nosem biały dym.
Samanta uśmiechnęła się lekko. - Znalazłyśmy wspólny temat, Flapie - powiedziała
- To ty pobiegłaś jak za bezpańskim PDA na strzelnicę - odparł turianin towarzyszce. Spojrzał następnie na Samantę. - A myślałem, że to ja mam kiepską pamięć do imion - mruknął.
- To był żart - odparła Sam nadal lekko się uśmiechając.
Odpowiedziało jej pytające spojrzenie turianina.
- Kiedyś pokażę ci o co chodzi, Zar. Tego nie da się wytłumaczyć słowami - powiedziała
Turianin wzruszył ramionami. - Nnnnodoobra. Idziemy wrzucić coś na ruszt? Jedna asari chciała się sprawdzić z "pierwszym turiańskim biotykiem, którego widzi na oczy" - mruknął Zarkan, przedrzeźniając jakąś pompatyczną asari. - Wylała ze mnie siódme poty, dostała w dupę i stwierdziła, że "nieźle mi idzie". Myślałem, że padnę trupem...
Ace dopaliła papierosa. Zgasiła go i wydmuchując biały dym ruszyła w stronę mesy. Miała ochotę na coś dobrego do jedzenia. Kto tam kucharzył? Elkor? Ace zrobiła wielkie oczy słuchając Zarkana. - Skopałeś dupsko asari? - zapytała i zaśmiała się w głos.
Samanta przyglądała się Zrkanowi, nie wyglądał na pobitego. - A w jakiej dziedzinie się mierzyliście? - zagadała.
- Tak. Ale nie było powodów do dumy. To nie była żadna z komando, tylko jakiś niemilitarny pasażer. Z tego co się zorientowałem starała się udowodnić, że potrafi sobie poradzić... wiesz, udowodnić coś koleżankom. Żyją długo i dorośleją długo - mruknął Zarkan. - Nasze "starcie" przypominało trochę siłowanie się na rękę... ale biotyczne. To rodzaj... hm... to napieranie falą na drugiego przeciwnika... ee... - turianin podrapał się po potylicy. - No kiedyś wam pokażę. To trochę trudne do wytłumaczenia. Mała miała większą moc niż ja, ale słaby refleks i zero doświadczenia w praktyce... no... chyba, że trafiała do tej pory na jakiś "ściery". Tak nazywacie chyba takie indywidua... - spojrzał na Ace.
- Szmaty, mój drogi. Ale to zwykle odnosi się do nieco innego typu ludzi. Raczej cieniasy powinno być. Tak mi się wydaje – mruknęła.
- Nieważne - turianin machnął ręką. - Chodźmy - ruszył w stronę mesy.
Ace, Gareth i Zar, a później jeszcze Nadia
Gareth spojrzał na elkora zdziwiony. Rzeczywiście, wciągał drinki jeden po drugim, a nawet nie zaczynał odczuwać ciepła w ciele. "Ehh te ludzkie drinki, zero kopa". - Chyba nie do końca, skoro nic nie czuję no nie? Nie moja wina, że same szczyny sprzedajesz za taką kasę.
- *Mocno poirytowany ton* *Pytanie* Mogę poprosić mechaników żeby przynieśli paliwo do tego starego ścigacza w magazynie. Czy będzie ci odpowiadać? - odpowiedział elkor. "Niesamowite, po raz pierwszy widzę elkora, który drwi i naśmiewa się z klienta". - Hmm, ciekawa propozycja, lecz dzięki, nie skorzystam. Może zdołasz zakupić coś mocnego w jakiejś stacji? - Ludzie wokół popatrywali zdumieni na niego. Nic dziwnego. Kroganie słyną ze swego temperamentu i wybuchowości. Lecz on przyzwyczaił się. Cierpliwość to podstawa u wojskowego jak to powtarzał. -Opuszczam twój skromny przybytek, w poszukiwaniu paliwa! - orzekł, podnosząc się z krzesła i kierując się do drzwi...
W momencie, gdy przestąpił próg wpakował się prosto na turianina, który odbił się od kroganina jak piłka od muru. Zarkan "usiadł" przed kroganinem. Uniósł brew, patrząc na Garetha, skrzyżował nogi i wzruszył ramionami. - Myślałem, że oberwałem drzwiami - mruknął. - Gdyby nie to, że chowają się na boki... - mruknął, wstając.
- Też się cieszę, że cię widzę. Mam nadzieję, że nic ci nie jest? Nie dobrze byłoby uszkodzić członka zespołu, czyż nie?- kroganin otaksował go wzrokiem. Widać, że nie jest żołnierzem. Prawdopodobnie technik, co jest podobne do tej rasy, lub biotyk.
- Efekt tarana - skomentowała Ace. - Dobrze się czujesz, Zar? Ciebie nie pytam kroganinie, bo pewnie nawet nie poczułeś - skomentowała.
- Ej, aż taki delikatny to ja nie jestem, przeżyję "przyjacielskie klepnięcie" - mruknął turianin. Spojrzał na kroganina. - Aaa, Garoth, tak? - zapytał. - Pamiętam cię z odprawy. Ty wychodzisz, a my wchodzimy. Jakieś doświadczenia z tutejszą kuchnią? - zapytał.
- Z krogańskim organizmem obawiam się, że to może być nierozważne pytanie – mruknęła Ace.
- Kuchnia? Kiepska, jak na każdym statku. A picie jeszcze gorsze, najgorsze z najgorszych! - to wypowiedział specjalnie głośno, żeby elkor usłyszał.
- O, czyli może przeżyjemy ten posiłek... - mruknął turianin.
- To znaczy, że nie mają paliwa do rakiet na stanie - bąknęła.
- Ach, słynny ludzki humor, jak mi go brakowało. Niech zgadnę: Ace? Burza rudych włosów, pyskata, niebieskie oczy.
- Bingo. Trafiłeś w dziesiątkę. To ja - wyszczerzyła się.
Pokręcił głową. - Może pogadamy siedząc? Najlepiej nad posiłkiem... – turzanin wykonał gest ręką w stronę wejścia.
- Coś czuję, że nie będę się w waszym towarzystwie nudził. A co do jedzenia, pewnie siadajmy - zakończył Gareth, patrząc wyczekująco na resztę.
Turianin poszedł do baru i zgarnął żarcie od razu dla siebie i Ace. Jeśli dziewczyna pamiętała tym razem była jego kolej. Podał jej tackę, siadając przy stole.
Ace przejęła tackę z "apetycznym" jedzonkiem z rąk turianina. - Bomba. Nic się nie zmieniło od czasu gdy opuściłam wojsko Przymierza - mruknęła. - Nie zmienia tego nawet fakt, że kucharz jest inny - mruknęła. Ace zaczęła grzebać w jedzeniu szukając czegoś jadalnego. - To jak na Cytadeli. Kogo nie stać na normalne żarcie dostaje takie przetworzone coś. Pożywne i zdrowe, ale smaku nie ma za grosz - marudziła.
Zarkan wzruszył ramionami. - Same shit, different day - mruknął i zaczął jeść. - Rany, nie sądziłem, że jestem aż tak głodny - mruknął. Pochłaniał jedzenie nie przejmując się zupełnie tym, że było paskudne w smaku.
- Bogu dzięki, że coś nie jestem głodny, jak się temu przyglądam, zaczynam wątpić w naszych pracodawców – tu kroganin ściszył głos - takie pytanie poza tematem: czy macie jakie takie pojęcie do czego oni nas chcą wykorzystać?
- Jak mniemam ty również najemnik. Wobec czego nasze w tym głowy by zadbać o nasze własne bezpieczeństwo. Pewnie będziemy tak zwanym mięsem armatnim - mruknęła. - Tak jest zawsze - dodała. - Lecimy w sprawie nadajnika Protean. Pewnie masa luda już się zwiedziała i zechcą nam go odebrać - wzruszyła ramionami.
Turianin przełknął. - No i tyle wiemy na pewno. Jest to mało, ale czy spekulacje mają jakikolwiek sens? - zapytał. - Nie mam żadnych pewnych informacji na ten temat, ale liczę na jakaś miłą rozwałkę. Jak zwykle pewnie plany wezmą w łeb i zrobi się burdel.
- Ahhh jak ja marzę o porządnej, krwawej wojence... Daaaawno nie miałem kiedy postrzelać... - rozmarzona mina kroganina mówiła wszystko.
- I tu pięknie wpasowuje się nasza ekipa - powiedziała unosząc dłonie jakby oglądała kadr do zdjęcia. - Tylko zostaw coś nam na deser - zaśmiała się. - W razie czego będziemy trzymać zbyt głupich by szybko zginąć z daleka od twojego quada - rzuciła do kroganina.
- Nie masz co się martwić, przyjaciołom zawsze zostawiam coś do zabicia - szczery uśmiech, wskazywał, że nie miał zamiaru nikogo obrazić.
- Po co od razu wojna - bąknął turianin. - Akcja... jest jak ciepło. Dodaj go trochę - jest miło, dodaj go za dużo, a się ugotujesz - uniósł jakiś gotowany kawałek rośliny, popatrzył nań chwilę i ponowił pochłanianie posiłku.
- Jakże poetyckie stwierdzenie, my kroganie nie znamy pojęcia "zbyt gorąco". Ale co tam, umiar też jest ważny.
- Właśnie, a propos. Ciekawe kiedy zjawią się tutaj ci tam co dokowali do Kolumbii - powiedziała. - O ile nie uduszą się po drodze, to w końcu ich zobaczymy – wykrzywiła się.
- Widziałem kiedyś w jednej ludzkiej restauracji prasowane wodorosty. Daje mi to pewien obraz naszych "gości" po przeciśnięciu się przez airlock... i dwa pokłady? - turianin spojrzał pytająco na Ace.
- Chyba jeden pokład mi się wydaje - powiedziała dziewczyna. - Nie zwracałam uwagi. Interesowało mnie tylko by znaleźć strzelnicę - wyszczerzyła się.
- Taa... - mruknął Zarkan. Odłożył pustą tackę na bok. - Idę po drugą porcję. To chyba była porcja dla technika, a nie biotyka - podniósł znów tackę i spojrzał na nią z dezaprobatą, po czym wstał i ruszył do elkora-kucharza.
- Może po prostu poszedł w jakość, nie ilość - zauważyła wchodząca właśnie Nadia, słysząc ostatnie słowa Zarkana - Wysokokaloryczne, małe porcje, które przy okazji nie idą w biodra - dodała i uśmiechnęła się pod nosem - Coś dla mnie.
- Ah, wścibstwo asari jest wręcz legendarne, nic się u was widzę nie zmieniło.
- Niektórzy nazywają to wścibstwem, inni ciekawością, cechującą każdy inteligentny gatunek - odparła Nadia z uśmiechem.
- Przeczy to obrazkom, które widuję co chwila na tym statku. Biotyczki asari wcinają trzy razy tyle ile ja, Zarkan i Gareth razem wzięci - powiedziała olewając wcięcie się asari do rozmowy. - I jeszcze nie widziałam grubej asari, więc... - parsknęła.
Turianin obejrzał się na asari, potem spojrzał na swoje biodra. - Wiem tylko, że jestem głodny - stwierdził w odpowiedzi, obracając się w stronę rozmówczyni. - Więc najwyraźniej jedzenie nie było dostatecznie kalorycznie lub nie zawierało wymaganych przez mój organizm wartości. Konkluzja jest jedna - dawać więcej żarcia - powiedział, po czym obrócił się na pięcie i ruszył do baru.
- To wojskowy wikt... Wojskowe żarcie zawsze jest gówniane - mruknęła pod nosem.
Kroganin odprowadził Zarkana wzrokiem, po czym popatrzył na asari. -Powinnaś uważać, a nuż wojskowe żarcie pójdzie ci w boczki, już widać lekkie niedoskonałości - uśmiechnął się po czym podniósł się. -Idę wyłudzić coś do picia, co nie przypomina szczyn, zostawiamy cię samą Ace - po czym kroganin ruszył do baru.
- Turianie powinni żałować, że nie mogą jeść ludzkiego jedzenia, jest cudowne - dodała pogodnie Nadia, nie przejmując się chłodnym przyjęciem - Oczywiście odpowiednio przyrządzone, a nie jakieś wojskowe ochłapy. Ambrozja...
- Przynieś mi też, Gareth. Ale nic mocniejszego od wódki. Nie lubię kaca w robocie - rzuciła za kroganinem. - Nie jadłaś żarcia mojej matki. Bywało gorsze niż wojskowy wikt – skwitowała Ace.
- Nie ma to jak wspomnienia z domowego zacisza, nie? - mruknął Zarkan, siadając. Podsunął krzesło Nadii. - Pamiętam cię z odprawy, ale twojego imienia już nie - powiedział do Asari.
Nadia spojrzała za odchodzącym kroganinem z, a jakże by inaczej, ciekawością - Ciekawe czy znajdzie coś dla siebie. Wątpię, żeby na statku Przymierza mieli krogański alkohol, a zwyczajny przepłynie przez niego jak woda. - Nic dziwnego, bo go nie podawałam - odparła Nadia Zarkanowi z uśmiechem - Mów mi Nadia. I tak, to terrańskie imię.
- Przez krogan wszystko przepływa jak woda. Czego chcesz od istot, które dały radę przetrwać zimę nuklearną na już niegościnnej planecie - parsknęła.
Gareth skinął głową, że przyjął do wiadomości, po czym skierował się do baru.
- *Nieszczęśliwy ton* *Westchnienie* Znowu ty. Co potrzebujesz?- zaczął jak zawsze przyjaźnie elkor.
- Też się cieszę że cię widzę, rozumiem, że nie masz paliwa? - widząc powolny, przeczący ruch głową, kontynuował - W takim razie butelka wódki, i jeden drink dla damy przy stoliku, tu machnął w kierunku Ace.
- Na odprawie twoje imię podali, złociutka. Ty podawać go nie musisz. To Zar ma krótką pamięć - mruknęła kończąc jeść,
- Mmhm - mruknął Zar, zatrzymując sie w połowie porcji. - Dopiero teraz do mnie dotarło jakie to jest paskudne - mruknął turianin, po czym kontynuował posiłek.
Gareth ruszył do stolika, potrącając przechodzącego członka załogi. Odbił się od niego jak od ściany. W jednej ręce niósł butelkę 1 l czystej i 3 szklanki, a w drugiej delikatnie niósł szklankę z drinkiem. Usiadł przy stoliku stawiając zdobycz na stół.
- Zapamiętać: widząc kroganina na horyzoncie zejść mu z drogi. Kroganie nie zbaczają z wytyczonej trasy - mruknęła obserwując podnoszącego się z posadzki załoganta. To musiało boleć.
- Na Ziemi mówią, że "nic" to inaczej "pół litra na dwóch" - mruknęła Nadia, patrząc na kroganina - Ale "litr na kroganina" byłoby lepszą definicją.
- Hahaha, bardzo śmieszne, napatoczył się jak niosę alkohol, samobójca jak nic. Po drugie nic mu nie jest. Co do picia: wziąłem TRZY szklanki żeby nie wyjść na egoistę.
- Skąd wiesz co mówią na Ziemi? - spytała unosząc brew.
Zarkan skończył jeść i pokiwał głową. Miał dość. Też spojrzał pytająco na Nadię.
- Wie się to i owo, o Ziemi też - odparła Nadia - Niektórzy ludzie lubią mówić o swoich kulturach.
- Ja wiem tylko tyle ile rodzice opowiadali. Jestem z Elizjum - wzruszyła ramionami.
- Nie wiem czy nazwałbym to elementem kultury - mruknłą turianin, patrząc na Ace. - Raczej zachowania na codzień.
- Elizjum... Skylliański Blitz... słyszałam - Nadia posmutniała nagle - Znałam kiedyś kogoś, kto wtedy zginął.
- Ktoś chce? - tu wskazał na butelkę. - A jak jest na Elizjum? Warto odwiedzić? – spytał Gareth.
- Wygląda ładnie jak popatrzysz w wideosfery - mruknął Zarkan bez przekonania.
- Znałam sporo z tych, którzy zginęli na Elizjum - wzruszyła ramionami. - Jeśli lubisz spokój to warto. Od Blitzu batarianie trzymają swoje zawszone tyłki z daleka - wyszczerzyła się paskudnie
- Może kiedyś odwiedzę, Ace pij tego swojego drinka - Gareth w tym czasie nalał sobie do szklanki i wypił haustem.
- Orientujesz się na czym tego drina zrobiono? - spytała sprawdzając jak to to smakuje.
- Może lepiej nie wiedzieć? - zapytał turianin.
- Nie mam pojęcia, ale jak jest nie dobre, to po raz pierwszy walnę elkora.
- Sądzę, że nie trzeba - uśmiechnęła się. - Smakuje dobrze - powiedziała.
- To dobrze, naprawdę dobrze - po czym zaczął samotnie opróżniać butelkę.
- Jak na kroganina masz bardzo... Refleksyjny charakter - powiedziała.
- Co masz na myśli?
- Kroganie nie grzeszą z reguły ani taktem ani wrażliwością. Bez urazy - powiedział Zarkan.
- Widziałam już kilku krogan w swoim krótkim życiu. Większość rwała się do bitki przy byle okazji. Z tego żołnierzyka, który wpadł pod ciebie pewnie zrobiliby masło orzechowe - powiedziała.
- Cóż, mówią, że wyjątek potwierdza regułę - wtrąciła Nadia. - Widać mamy do czynienia z takim właśnie wyjątkiem.
- Maszło orzechowe? - zapytał Zarkan, patrząc na Ace. - Z jego... orzechów?
- No cóż, mogę naprawić błąd jak chcesz - przy tych słowach spojrzał przeciągle po żołnierzu, który nagle ulotnił się z pomieszczenia. - Ale wiecie, nie jara mnie to. Muszę być cierpliwy bo inaczej ciężko mi się potem uspokoić - tu spuścił wzrok, jakby wstydząc się swojej wady.
- Cierpliwość... Także rzadka cecha u krogan. Co nie znaczy, że niespotykana - dodała, uśmiechając się Nadia.
- Nieee... Masło orzechowe to takie śliskie i tłuste smarowidło do żarcia - powiedziała. - Przypomina te breję wojskową tylko w smaku lepsze - powiedziała. - No to masz chyba przewagę nad innymi kroganami - mruknęła.
- On ma chyba te ludzkie robaki... Jak im było... Owsiaki? Owsiki? Ciągle chodzi w tą i z powrotem.
- Zauważ, że krótkowieczne rasy inaczej rozumieją cierpliwość, niż my. Mają mniej czasu, więc i cierpliwość wydaje im się inna.
Zarkan wrócił. - Jakie owsiaki? - rzucił, siadając ze szklanką brudnozielonej cieczy.
- To takie robactwo co się lęgnie komuś w dupie - wyjaśniła rzeczowo Ace.
- To to samo, co tasiemce, tak? - spytała Nadia, zawsze chętna pogłębić wiedzę o Ziemi, nieważne na jaki temat.
Turianin uniósł brew. - Wątpię by u mnie przeżyły jakieś ludzkie robaki - rzucił do kroganina.
- A kto cię tam wie, w końcu dużo przebywasz w towarzystwie człowieka.
- Nie... Tasiemiec to co innego – mruknęła Ace. - Nie pytaj mnie o biologię. Przeczytaj sobie książkę – rzuciła zniecierpliwiona rozmową o pasożytach.
- Tak, moje aminokwasy zmieniły się przez długotrwałe pożyczanie jej zapalniczki - powiedział turianin i pociągnął parę łyków ze szklanki.
Ekipa siedziała spokojnie przy stole w mesie, jedząc, pijąc i czekając na rozwój wydarzeń.
Ace skończyła strzelać. Wymieniła pochłaniacz ciepła w swojej Cobrze, zabezpieczyła broń i umieściła w uchwycie na plecach. Zaczęła grzebać po kieszeniach kierując się w stronę najbliższego krzesła. Które, co ciekawe, znajdowało się opodal poznanej wcześniej na odprawie Samanty. Ace nim usiadła wsadziła papierosa w zęby i wciąż szukała czegoś po kieszeniach. - Psia krew... Masz ognia? - rzuciła do najbliżej stojącej osoby... Czyli właśnie do Samanty.
Ta nacisnęła na spust, trafiając w sam środek dość daleko oddalonej tarczy. Opuszczając nieco broń, która w dalszym ciągu skierowana była w stronę tarcz, odwróciła głowę i nieco zimnym wzrokiem spojrzała na kobietę. - Nie palę - odpowiedziała krótko, głosem pozbawionym większych emocji.
- Diabli... No nic, pewnie zapalniczkę wziął Zar - mruknęła zakładając papierosa za ucho i rozsiadając się na stołku. Przyjrzała się broni, z której strzelała rozmówczyni – M-97 Żmija ruskiej firmy Rosenkov Materials. 12 nabojów na jeden pochłaniacz ciepła. Ulepszana czy fabryczna? - spytała.
Samanta zabezpieczyła broń. Teraz nie będzie z niej strzelać, tylko zajmie się rozmową, więc musiała postąpić zgodnie z regulaminem. - Ulepszona. Szczegóły są długie do wyjaśniania, w skrócie to Żmija X-175C+ - odpowiedziała siadając na sąsiednim krześle. - Nie powinnaś palić. To ogranicza pracę płuc - zauważyła Samanta i założyła jedną nogę na drugą, opierając kostkę prawej nogi na kolanie lewej.
- Lepsza przebijalność pancerza i zesmartowane celowanie. Do tego usprawniony generator pola efektu masy – mruknęła najemniczka. - Nie wiem tylko co oznacza 175 i plus na koniec. To chyba jakieś nieoficjalne oznaczenia - powiedziała. Wysłuchała wzmianki o paleniu. - Nie biegam za wiele i nie palę dużo. A zakładanie nogi na nogę wywołuje żylaki. Każdy ma swoje bolączki - wzruszyła ramionami.
Choć Samanta nie spodziewała się tego po sobie, to uśmiechnęła się do rozmówczyni. Ta rozmowa jakoś jej nie drażniła, a nawet przeciwnie. - Nieoficjalne i niestandardowe, tak samo jak jej dodatki. Ace? Dobrze pamiętam? - powiedziała.
- Tak, Ace. Hmm... Nie sądziłam, że spotkam żołnierza Przymierza, który stosuje niestandardowe ulepszenia - mruknęła. - Wolę sprawdzone technologie, bo nie lubię, gdy mi własna broń eksploduje w twarz - mruknęła.
- Ta jest sprawdzona, używam jej od lat - odpowiedziała siadając w lekkim rozkroku, kładąc broń na kolanach i poklepując ją przyjaźnie. - Nie ma prawa wybuchnąć - rzekła z uśmiechem i przyjrzała się Ace badawczo. - A ty czego używasz? - spytała.
- X-96e Cobra firmy Rosenkov Materials. Nie ma wielu egzemplarzy tej broni. Wciąż wyszukuję i montuję nowe rozwiązania, także nie jest to wersja ostateczna. To jeśli chodzi o snajperkę. Poza tym SMG X-9e Nawałnica i pistolet S-3c Predator - mruknęła.
Samanta mruknęła tylko, nieznacznie przytakując głową na znak zrozumienia. Dziewczyna, z którą rozmawiała wyglądała na doświadczoną w walce... i zabijaniu. - Wyglądasz na osobę doświadczoną w walce. Długo służysz? Jaki masz stopień? - spytała.
Ace zaśmiała się - Nie jestem już żołnierzem Przymierza. Po dwóch latach służby i uzyskaniu stopnia starszego szeregowca pożegnałam się z drylem i smrodem baraków na rzecz pracy na własny rachunek. Znacznie lepsze zarobki i żaden zafajdany sierżant nie drze mi się do ucha. Żadnego stacjonowania miesiącami na zadupiach i merdania ogonem na każde skinienie jaśnie oświeconego dowódcy. Robię co chcę i gdzie chcę. I co najważniejsze, kiedy chcę - powiedziała szczerząc się przy tym.
Samanta uśmiechnęła się połowicznie. Ona nie musiała tego wszystkiego znosić. Odkąd oficjalnie dołączyła do sił zbrojnych Przymierza, nie miała już takiej swobody jak wcześniej, mniej-więcej takiej o jakiej wspomniała Ace, ale nie było powodów do marudzenia... Może poza oczekiwaniem na przepustkę. - Nie dziwie ci się - odpowiedziała.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że w ogóle nie wyglądasz na żołnierza? - spytała nagle Ace wyciągając się swobodnie na krześle. Odchyliła głowę do tyłu i podparła ją rękami nie patrząc na swoją rozmówczynię.
- Wyciągam więcej niż ważę - powiedziała zdziwiona lekko Samanta i jeśli ktoś przyjrzał by się jej muskulaturze, uznałby to za wielce prawdopodobne - kobieta była nie tylko ładna i wysoka, ale także dobrze umięśniona. - A może chodzi Ci o to, że nie mam blizn i - nachyliła się lekko do rozmówczyni i znacznie zniżyła głos - komplet oczu - rzekła spokojnie i wyprostowała się.
- Prócz jednego jegomościa na całym statku wszyscy chyba tutaj mają komplet oczu. Nie przypominam sobie też bym miała jakieś blizny, a żołnierzem byłam - mruknęła. - Jeśli miałabym obstawiać twoją robotę w wojsku po samym wyglądzie powiedziałabym, że służysz raczej na ludzkich polach bitew odciągając uwagę przeciwników albo do pokazywania publicznie - mruknęła. Nie zmieniła pozycji. Zachowała swój beztroski ton.
- Przecież obie dobrze wiemy, że nie wszyscy żołnierze są szturmowcami, czy też oddziałami regularnymi - powiedziała spokojnie Samanta, sprawdzając swoją broń pod względem technicznym. Nie mogła więcej zdradzić, gdyż były to tajne informacje, zatem postanowiła zmienić temat na inny, a w ostateczności na kończący rozmowę. - Po wylądowaniu możemy się chyba spodziewać odprawy. Powinniśmy się dowiedzieć czegoś więcej o naszej misji - rzekła obojętnie.
- Trochę minie nim wylądujemy. Dopiero wkraczamy w przestrzeń Terminusa – Ace wyszczerzyła się paskudnie. - Zacznie się robić ciekawie - chwyciła pistolet i ze swojego miejsca wymierzyła w przestrzeń przed sobą. Pistolet kliknął, gdy nacisnęła spust. Ace jeszcze nie wkładała doń na statku pochłaniacza ciepła, dlatego broń odmówiła wystrzału. Najemniczka wciąż się szczerzyła. - Tam gdzie ktoś znajduje proteański nadajnik tam zawsze się dzieje - powiedziała.
Samanta uśmiechnęła się znacząco. Po tak długiej i nudnej podróży chyba wszyscy palili się do akcji. Było to raczej dziełem samoistnym, niż czyimś planem, ale dawało do myślenia. - Z pewnością będzie zabawnie - powiedziała, odnosząc się do strzelaniny i zabijania, które zapewne ich czekało.
- Ciekawe czy trafimy na gethy... Albo na rachni. Albo batariańskich piratów z varrenami... Miażdżypaszczy wolałabym jednak uniknąć – mruknęła Ace. Ją interesował dreszczyk emocji i rywalizacja. - No i muszę zdobyć sobie nową zapalniczkę - mruknęła chowając pistolet.
- Miażdżypaszczy? Z tymi się nie spotkałam - stwierdziła Samanta, a ciężko było powiedzieć czy mówiła do siebie, czy do rozmówczyni. - Slang - oznajmiła.
- Jak mi powiesz o co chodziło ci ze slangiem to opowiem o Miażdzypaszczach – powiedziała Ace.
- Odniosłam wrażenie, że użyłaś jakiegoś slangu. Widać błędne - wytłumaczyła - To kim są miażdżypyski?
- Miażdżypaszcze. To żyjące pod ziemią wyjątkowo odporne bestie. Cholerstwo wystawia swój obrzydliwy łeb nad ziemię i atakuje co tylko się rusza w jego zasięgu. Żarłoczne, odporne. Zasiedliło całe mnóstwo światów... Widziałam kiedyś z daleka atak Miażdżypaszczy. Straszny widok - mruknęła.
- Mhmm - mruknęła dość głośno Samanta. Nie brzmiało to jak coś co chciała spotkać. Stworzenia żyjące pod ziemią były szczególnie trudne do ustrzelenia ze snajperki.
- Słyszałam historię pierwszego spotkania Przymierza z Miażdżypaszczami. To było na Akuze. Cały oddział został zmieciony z powierzchni planety. Ocalała chyba tylko jedna osoba z ataku Miażdżypaszcz - mruknęła. - A to była grupa ratunkowa... - zamyśliła się. - Rachni zresztą też wyskakują spod ziemi, ale robią to na szczęście całe - dodała.
- Brzmi nieciekawie, ale nie martwmy się na zapas. Nie będą nas wysyłać na rzeź, jeszcze nie jesteśmy na straty - rzekła.
- Zapominasz o paru szczegółach. Ci z góry mogą nie wiedzieć o Miażdżypaszczach. A przed nimi nie ochroni cię pojazd - powiedziała. - Nie wiem nawet czy uchroniłby mnie kamuflaż - mruknęła. - A Rachni są zabawne... - skomentowała.
- Cokolwiek by to nie było, damy sobie radę - powiedziała Samanta, choć o niektórych wspomnianych przez rudą rasach tylko słyszała, ale nie miała jeszcze okazji ich zabić. - W końcu nie jesteśmy nowicjuszkami - dodała.
- Poza tym będziemy mieć kroganina w ekipie - zarechotała dziewczyna. - Żywy czołg. Szkoda tylko, że nie został mi już żaden granatnik, ani wyrzutnia rakiet - westchnęła zawiedziona.
- Może on jakieś ma - powiedziała z lekkim, szelmowskim uśmiechem Sam.
- Może. Ale to w takim razie oznacza fruwające wszędzie poodrywane kończyny i rozerwane flaki. Widziałam już krogan na polu bitwy - mruknęła.
- Ja też. Przyjemny widok... Oczywiście pod warunkiem, że walczy się po tej samej stronie, ale to zazwyczaj prawda.
- Zapasowe organy i układ nerwowy robią swoje. Ciężko takiego zabić. Ale jak dobrze wycelujesz... Cóż, jeden strzał, jeden trup - mruknęła wzruszając ramionami. - Ale nie mam nic do krogan. Niektórzy są naprawdę w porządku. Hmm... Chyba zaraz powinniśmy mieć tu jakąś kontrolę - mruknęła zmieniając temat.
- Każdy ma jakiś słaby punkt - podsumowała jeszcze Samanta. - Chyba tak. Ciekawe, czy będą robić jakieś problemy - dodała odnosząc się do wspomnianej kontroli.
- Niech spróbują - zaśmiała się Ace. W mniej niż sekundę wbiła pochłaniacz ciepła do swojego pistoletu. Ten z kliknięciem zajął swoje miejsce i pistolet był gotów do strzału.
Samanta uśmiechnęła się do rozmówczyni. Podobało jej się podejście rudej - okazało się, że obie kobiety były do siebie bardzo podobne.
Niczym rewolwerowiec na filmach z dwudziestego wieku obróciła pistoletem w dłoni i jednym ruchem zaczepiła go ponownie na biodrze. Wstała ze swojego miejsca. - Ale na serio chcę już zapalić. Szykuje się niezła zabawa - mruknęła. Znów wsadziła papierosa w zęby i grzebiąc po kieszeniach skierowała się ku wyjściu ze strzelnicy. - Idziesz? - odwróciła się jeszcze. - Chcę Zarowi zabrać zapalniczkę. Może po drodze trafimy na coś zabawnego - mruknęła.
- Dziwię się, że to mówię, ale znudziło mi się już strzelanie do tarcz - powiedziała wstając. Ruszając w stronę wyjścia, umieściła broń na plecach i powiedziała: - Chyba dobrze znasz tego Zara?
- Od paru lat pracujemy razem. Razem wyrwaliśmy się z Niebieskich Słońc. Zgraliśmy się - mruknęła.
- Słynna praca zespołowa - mruknęła Samanta. Obie panie, swobodnie szły sobie korytarzem i choć było tak kilku innych "przechodniów", to nie ograniczało to ich tempa przemieszczania się, zresztą po ostatnich godzinach zdążyły się już przyzwyczaić, a kontroli póki co jeszcze nie było widać. - Ale nie jesteście parą? - Samanta walnęła prosto z mostu.
- Nie, nie jesteśmy. Zgodnie uważamy, że ludzie i turianie średnio do siebie pasują. Łączy nas praca i koleżeństwo - powiedziała. - Jak Flip i Flap - dodała.
- Flip i Flap?... Coś kojarzę. To ty pewnie będziesz tym drobniejszym, a on tym grubszym? - zażartowała po czym szybko sprostowała swoją wypowiedź na coś poważniejszego. - Ale na poważnie. Rozumiem i raczej zgadzam się z Twoim podejściem... - Samanta spojrzała na rozmówczynię - Chyba nie tylko w tej kwestii - dodała cicho, patrząc już przed siebie.
- Hm? Wiesz, nie twierdzę, że między ludźmi i turianami nie może się wywiązać uczucie. Słyszałam o różnych związkach między różnymi rasami i mi to nie przeszkadza. Po prostu my do siebie aż tak bardzo nie pasujemy. Kropka - wzruszyła ramionami. - Asari mają fajnie - mruknęła nagle.
- Pewnie. Jak coś, to nie ma przeciwwskazań. Serce nie sługa - powiedziała Samanta, nieco filozofując. - To powiedz mi coś o nim, bo chyba będziemy w tej samej drużynie.
- Szturmowiec. W sumie można by powiedzieć, że to turiański biotyk. Walczy Claymorem głównie. Kiedyś miał pewne kłopoty z ręką, więc dorobił sobie pewne usprawnienia. Dzięki temu Claymore nie urywa mu teraz rąk przy każdym strzale - mruknęła. - Też planuję zrobić taki numer. Wzmocnię sobie prawy bark jak uzbieram wystarczająco kredytów i będę mogła zwiększyć o 100% kopa jakiego daje moja Cobra - mruknęła.
- Ja może jestem staromodna, ale nie lubię takich implantów. Wolę polegać na własnych umiejętnościach i doświadczeniu, niż na technologii - powiedziała spokojnie. - Choć wiem, że takie coś zwiększa skuteczność w walce.
- Obecnie doświadczenie i umiejętności to już za mało by być najlepszym - wzruszyła ramionami. - A ja mam zamiar być najlepsza - powiedziała.
- Ambitnie - powiedziała. - Mnie póki co wystarczy, że jestem lepsza od przeciwników - rzekła z uśmiechem.
Ace odszukała wzrokiem Zarkana. Obracając w zębach papierosem skierowała się w stronę Zarkana. - Powiedz, że wziąłeś moją zapalniczkę - powiedziała z nadzieją wypisaną na twarzy.
Towarzyszyła jej, poznana na odprawie Samanta.
- Nie... Ale dalej noszę tę, którą zgarnąłem od "piratów" z transportu na Cytadelę - odparł turianin i podał dziewczynie zapalniczkę. - Jak poszło na strzelnicy?
Dziewczyna z radością odpaliła papierosa. Oddała Zarkanowi zapalniczkę - Dupsko mi ratujesz - westchnęła ucieszona. - Nie wiem gdzie upchnęłam swoją. Pewnie gdzieś na dnie którejś kieszeni, psia jej mać - mruknęła. - Na strzelnicy świetnie. Ale zasięg mają niewielki. Szkoda. Nie sposób chybić - powiedziała.
- To strzelaj będąc plecami do celu i używając lusterka - odparł turianin. - Cwaniaro. Jak wypalisz to proponuję pójść coś zjeść. Mój Claymore już się błyszczy - stwierdził, kończąc składać broń. Zahaczył strzelbę na właściwe miejsce i otrzepał ręce.
Samanta uśmiechnęła się dziwnie, na myśl o strzelaniu z użyciem lusterka.
Turianin spojrzał na Samantę. Wstał. - O, widzę, że Ace przytaszczyła cię z nami. Ss... - turianin podrapał sie po głowie. - Samanta? -uniósł jedną brew. "Ludzkie imiona są dziwne" pomyślał.
- Uciekłeś mi to nie miałam do kogo gęby otworzyć - mruknęła wydmuchując nosem biały dym.
Samanta uśmiechnęła się lekko. - Znalazłyśmy wspólny temat, Flapie - powiedziała
- To ty pobiegłaś jak za bezpańskim PDA na strzelnicę - odparł turianin towarzyszce. Spojrzał następnie na Samantę. - A myślałem, że to ja mam kiepską pamięć do imion - mruknął.
- To był żart - odparła Sam nadal lekko się uśmiechając.
Odpowiedziało jej pytające spojrzenie turianina.
- Kiedyś pokażę ci o co chodzi, Zar. Tego nie da się wytłumaczyć słowami - powiedziała
Turianin wzruszył ramionami. - Nnnnodoobra. Idziemy wrzucić coś na ruszt? Jedna asari chciała się sprawdzić z "pierwszym turiańskim biotykiem, którego widzi na oczy" - mruknął Zarkan, przedrzeźniając jakąś pompatyczną asari. - Wylała ze mnie siódme poty, dostała w dupę i stwierdziła, że "nieźle mi idzie". Myślałem, że padnę trupem...
Ace dopaliła papierosa. Zgasiła go i wydmuchując biały dym ruszyła w stronę mesy. Miała ochotę na coś dobrego do jedzenia. Kto tam kucharzył? Elkor? Ace zrobiła wielkie oczy słuchając Zarkana. - Skopałeś dupsko asari? - zapytała i zaśmiała się w głos.
Samanta przyglądała się Zrkanowi, nie wyglądał na pobitego. - A w jakiej dziedzinie się mierzyliście? - zagadała.
- Tak. Ale nie było powodów do dumy. To nie była żadna z komando, tylko jakiś niemilitarny pasażer. Z tego co się zorientowałem starała się udowodnić, że potrafi sobie poradzić... wiesz, udowodnić coś koleżankom. Żyją długo i dorośleją długo - mruknął Zarkan. - Nasze "starcie" przypominało trochę siłowanie się na rękę... ale biotyczne. To rodzaj... hm... to napieranie falą na drugiego przeciwnika... ee... - turianin podrapał się po potylicy. - No kiedyś wam pokażę. To trochę trudne do wytłumaczenia. Mała miała większą moc niż ja, ale słaby refleks i zero doświadczenia w praktyce... no... chyba, że trafiała do tej pory na jakiś "ściery". Tak nazywacie chyba takie indywidua... - spojrzał na Ace.
- Szmaty, mój drogi. Ale to zwykle odnosi się do nieco innego typu ludzi. Raczej cieniasy powinno być. Tak mi się wydaje – mruknęła.
- Nieważne - turianin machnął ręką. - Chodźmy - ruszył w stronę mesy.
Ace, Gareth i Zar, a później jeszcze Nadia
Gareth spojrzał na elkora zdziwiony. Rzeczywiście, wciągał drinki jeden po drugim, a nawet nie zaczynał odczuwać ciepła w ciele. "Ehh te ludzkie drinki, zero kopa". - Chyba nie do końca, skoro nic nie czuję no nie? Nie moja wina, że same szczyny sprzedajesz za taką kasę.
- *Mocno poirytowany ton* *Pytanie* Mogę poprosić mechaników żeby przynieśli paliwo do tego starego ścigacza w magazynie. Czy będzie ci odpowiadać? - odpowiedział elkor. "Niesamowite, po raz pierwszy widzę elkora, który drwi i naśmiewa się z klienta". - Hmm, ciekawa propozycja, lecz dzięki, nie skorzystam. Może zdołasz zakupić coś mocnego w jakiejś stacji? - Ludzie wokół popatrywali zdumieni na niego. Nic dziwnego. Kroganie słyną ze swego temperamentu i wybuchowości. Lecz on przyzwyczaił się. Cierpliwość to podstawa u wojskowego jak to powtarzał. -Opuszczam twój skromny przybytek, w poszukiwaniu paliwa! - orzekł, podnosząc się z krzesła i kierując się do drzwi...
W momencie, gdy przestąpił próg wpakował się prosto na turianina, który odbił się od kroganina jak piłka od muru. Zarkan "usiadł" przed kroganinem. Uniósł brew, patrząc na Garetha, skrzyżował nogi i wzruszył ramionami. - Myślałem, że oberwałem drzwiami - mruknął. - Gdyby nie to, że chowają się na boki... - mruknął, wstając.
- Też się cieszę, że cię widzę. Mam nadzieję, że nic ci nie jest? Nie dobrze byłoby uszkodzić członka zespołu, czyż nie?- kroganin otaksował go wzrokiem. Widać, że nie jest żołnierzem. Prawdopodobnie technik, co jest podobne do tej rasy, lub biotyk.
- Efekt tarana - skomentowała Ace. - Dobrze się czujesz, Zar? Ciebie nie pytam kroganinie, bo pewnie nawet nie poczułeś - skomentowała.
- Ej, aż taki delikatny to ja nie jestem, przeżyję "przyjacielskie klepnięcie" - mruknął turianin. Spojrzał na kroganina. - Aaa, Garoth, tak? - zapytał. - Pamiętam cię z odprawy. Ty wychodzisz, a my wchodzimy. Jakieś doświadczenia z tutejszą kuchnią? - zapytał.
- Z krogańskim organizmem obawiam się, że to może być nierozważne pytanie – mruknęła Ace.
- Kuchnia? Kiepska, jak na każdym statku. A picie jeszcze gorsze, najgorsze z najgorszych! - to wypowiedział specjalnie głośno, żeby elkor usłyszał.
- O, czyli może przeżyjemy ten posiłek... - mruknął turianin.
- To znaczy, że nie mają paliwa do rakiet na stanie - bąknęła.
- Ach, słynny ludzki humor, jak mi go brakowało. Niech zgadnę: Ace? Burza rudych włosów, pyskata, niebieskie oczy.
- Bingo. Trafiłeś w dziesiątkę. To ja - wyszczerzyła się.
Pokręcił głową. - Może pogadamy siedząc? Najlepiej nad posiłkiem... – turzanin wykonał gest ręką w stronę wejścia.
- Coś czuję, że nie będę się w waszym towarzystwie nudził. A co do jedzenia, pewnie siadajmy - zakończył Gareth, patrząc wyczekująco na resztę.
Turianin poszedł do baru i zgarnął żarcie od razu dla siebie i Ace. Jeśli dziewczyna pamiętała tym razem była jego kolej. Podał jej tackę, siadając przy stole.
Ace przejęła tackę z "apetycznym" jedzonkiem z rąk turianina. - Bomba. Nic się nie zmieniło od czasu gdy opuściłam wojsko Przymierza - mruknęła. - Nie zmienia tego nawet fakt, że kucharz jest inny - mruknęła. Ace zaczęła grzebać w jedzeniu szukając czegoś jadalnego. - To jak na Cytadeli. Kogo nie stać na normalne żarcie dostaje takie przetworzone coś. Pożywne i zdrowe, ale smaku nie ma za grosz - marudziła.
Zarkan wzruszył ramionami. - Same shit, different day - mruknął i zaczął jeść. - Rany, nie sądziłem, że jestem aż tak głodny - mruknął. Pochłaniał jedzenie nie przejmując się zupełnie tym, że było paskudne w smaku.
- Bogu dzięki, że coś nie jestem głodny, jak się temu przyglądam, zaczynam wątpić w naszych pracodawców – tu kroganin ściszył głos - takie pytanie poza tematem: czy macie jakie takie pojęcie do czego oni nas chcą wykorzystać?
- Jak mniemam ty również najemnik. Wobec czego nasze w tym głowy by zadbać o nasze własne bezpieczeństwo. Pewnie będziemy tak zwanym mięsem armatnim - mruknęła. - Tak jest zawsze - dodała. - Lecimy w sprawie nadajnika Protean. Pewnie masa luda już się zwiedziała i zechcą nam go odebrać - wzruszyła ramionami.
Turianin przełknął. - No i tyle wiemy na pewno. Jest to mało, ale czy spekulacje mają jakikolwiek sens? - zapytał. - Nie mam żadnych pewnych informacji na ten temat, ale liczę na jakaś miłą rozwałkę. Jak zwykle pewnie plany wezmą w łeb i zrobi się burdel.
- Ahhh jak ja marzę o porządnej, krwawej wojence... Daaaawno nie miałem kiedy postrzelać... - rozmarzona mina kroganina mówiła wszystko.
- I tu pięknie wpasowuje się nasza ekipa - powiedziała unosząc dłonie jakby oglądała kadr do zdjęcia. - Tylko zostaw coś nam na deser - zaśmiała się. - W razie czego będziemy trzymać zbyt głupich by szybko zginąć z daleka od twojego quada - rzuciła do kroganina.
- Nie masz co się martwić, przyjaciołom zawsze zostawiam coś do zabicia - szczery uśmiech, wskazywał, że nie miał zamiaru nikogo obrazić.
- Po co od razu wojna - bąknął turianin. - Akcja... jest jak ciepło. Dodaj go trochę - jest miło, dodaj go za dużo, a się ugotujesz - uniósł jakiś gotowany kawałek rośliny, popatrzył nań chwilę i ponowił pochłanianie posiłku.
- Jakże poetyckie stwierdzenie, my kroganie nie znamy pojęcia "zbyt gorąco". Ale co tam, umiar też jest ważny.
- Właśnie, a propos. Ciekawe kiedy zjawią się tutaj ci tam co dokowali do Kolumbii - powiedziała. - O ile nie uduszą się po drodze, to w końcu ich zobaczymy – wykrzywiła się.
- Widziałem kiedyś w jednej ludzkiej restauracji prasowane wodorosty. Daje mi to pewien obraz naszych "gości" po przeciśnięciu się przez airlock... i dwa pokłady? - turianin spojrzał pytająco na Ace.
- Chyba jeden pokład mi się wydaje - powiedziała dziewczyna. - Nie zwracałam uwagi. Interesowało mnie tylko by znaleźć strzelnicę - wyszczerzyła się.
- Taa... - mruknął Zarkan. Odłożył pustą tackę na bok. - Idę po drugą porcję. To chyba była porcja dla technika, a nie biotyka - podniósł znów tackę i spojrzał na nią z dezaprobatą, po czym wstał i ruszył do elkora-kucharza.
- Może po prostu poszedł w jakość, nie ilość - zauważyła wchodząca właśnie Nadia, słysząc ostatnie słowa Zarkana - Wysokokaloryczne, małe porcje, które przy okazji nie idą w biodra - dodała i uśmiechnęła się pod nosem - Coś dla mnie.
- Ah, wścibstwo asari jest wręcz legendarne, nic się u was widzę nie zmieniło.
- Niektórzy nazywają to wścibstwem, inni ciekawością, cechującą każdy inteligentny gatunek - odparła Nadia z uśmiechem.
- Przeczy to obrazkom, które widuję co chwila na tym statku. Biotyczki asari wcinają trzy razy tyle ile ja, Zarkan i Gareth razem wzięci - powiedziała olewając wcięcie się asari do rozmowy. - I jeszcze nie widziałam grubej asari, więc... - parsknęła.
Turianin obejrzał się na asari, potem spojrzał na swoje biodra. - Wiem tylko, że jestem głodny - stwierdził w odpowiedzi, obracając się w stronę rozmówczyni. - Więc najwyraźniej jedzenie nie było dostatecznie kalorycznie lub nie zawierało wymaganych przez mój organizm wartości. Konkluzja jest jedna - dawać więcej żarcia - powiedział, po czym obrócił się na pięcie i ruszył do baru.
- To wojskowy wikt... Wojskowe żarcie zawsze jest gówniane - mruknęła pod nosem.
Kroganin odprowadził Zarkana wzrokiem, po czym popatrzył na asari. -Powinnaś uważać, a nuż wojskowe żarcie pójdzie ci w boczki, już widać lekkie niedoskonałości - uśmiechnął się po czym podniósł się. -Idę wyłudzić coś do picia, co nie przypomina szczyn, zostawiamy cię samą Ace - po czym kroganin ruszył do baru.
- Turianie powinni żałować, że nie mogą jeść ludzkiego jedzenia, jest cudowne - dodała pogodnie Nadia, nie przejmując się chłodnym przyjęciem - Oczywiście odpowiednio przyrządzone, a nie jakieś wojskowe ochłapy. Ambrozja...
- Przynieś mi też, Gareth. Ale nic mocniejszego od wódki. Nie lubię kaca w robocie - rzuciła za kroganinem. - Nie jadłaś żarcia mojej matki. Bywało gorsze niż wojskowy wikt – skwitowała Ace.
- Nie ma to jak wspomnienia z domowego zacisza, nie? - mruknął Zarkan, siadając. Podsunął krzesło Nadii. - Pamiętam cię z odprawy, ale twojego imienia już nie - powiedział do Asari.
Nadia spojrzała za odchodzącym kroganinem z, a jakże by inaczej, ciekawością - Ciekawe czy znajdzie coś dla siebie. Wątpię, żeby na statku Przymierza mieli krogański alkohol, a zwyczajny przepłynie przez niego jak woda. - Nic dziwnego, bo go nie podawałam - odparła Nadia Zarkanowi z uśmiechem - Mów mi Nadia. I tak, to terrańskie imię.
- Przez krogan wszystko przepływa jak woda. Czego chcesz od istot, które dały radę przetrwać zimę nuklearną na już niegościnnej planecie - parsknęła.
Gareth skinął głową, że przyjął do wiadomości, po czym skierował się do baru.
- *Nieszczęśliwy ton* *Westchnienie* Znowu ty. Co potrzebujesz?- zaczął jak zawsze przyjaźnie elkor.
- Też się cieszę że cię widzę, rozumiem, że nie masz paliwa? - widząc powolny, przeczący ruch głową, kontynuował - W takim razie butelka wódki, i jeden drink dla damy przy stoliku, tu machnął w kierunku Ace.
- Na odprawie twoje imię podali, złociutka. Ty podawać go nie musisz. To Zar ma krótką pamięć - mruknęła kończąc jeść,
- Mmhm - mruknął Zar, zatrzymując sie w połowie porcji. - Dopiero teraz do mnie dotarło jakie to jest paskudne - mruknął turianin, po czym kontynuował posiłek.
Gareth ruszył do stolika, potrącając przechodzącego członka załogi. Odbił się od niego jak od ściany. W jednej ręce niósł butelkę 1 l czystej i 3 szklanki, a w drugiej delikatnie niósł szklankę z drinkiem. Usiadł przy stoliku stawiając zdobycz na stół.
- Zapamiętać: widząc kroganina na horyzoncie zejść mu z drogi. Kroganie nie zbaczają z wytyczonej trasy - mruknęła obserwując podnoszącego się z posadzki załoganta. To musiało boleć.
- Na Ziemi mówią, że "nic" to inaczej "pół litra na dwóch" - mruknęła Nadia, patrząc na kroganina - Ale "litr na kroganina" byłoby lepszą definicją.
- Hahaha, bardzo śmieszne, napatoczył się jak niosę alkohol, samobójca jak nic. Po drugie nic mu nie jest. Co do picia: wziąłem TRZY szklanki żeby nie wyjść na egoistę.
- Skąd wiesz co mówią na Ziemi? - spytała unosząc brew.
Zarkan skończył jeść i pokiwał głową. Miał dość. Też spojrzał pytająco na Nadię.
- Wie się to i owo, o Ziemi też - odparła Nadia - Niektórzy ludzie lubią mówić o swoich kulturach.
- Ja wiem tylko tyle ile rodzice opowiadali. Jestem z Elizjum - wzruszyła ramionami.
- Nie wiem czy nazwałbym to elementem kultury - mruknłą turianin, patrząc na Ace. - Raczej zachowania na codzień.
- Elizjum... Skylliański Blitz... słyszałam - Nadia posmutniała nagle - Znałam kiedyś kogoś, kto wtedy zginął.
- Ktoś chce? - tu wskazał na butelkę. - A jak jest na Elizjum? Warto odwiedzić? – spytał Gareth.
- Wygląda ładnie jak popatrzysz w wideosfery - mruknął Zarkan bez przekonania.
- Znałam sporo z tych, którzy zginęli na Elizjum - wzruszyła ramionami. - Jeśli lubisz spokój to warto. Od Blitzu batarianie trzymają swoje zawszone tyłki z daleka - wyszczerzyła się paskudnie
- Może kiedyś odwiedzę, Ace pij tego swojego drinka - Gareth w tym czasie nalał sobie do szklanki i wypił haustem.
- Orientujesz się na czym tego drina zrobiono? - spytała sprawdzając jak to to smakuje.
- Może lepiej nie wiedzieć? - zapytał turianin.
- Nie mam pojęcia, ale jak jest nie dobre, to po raz pierwszy walnę elkora.
- Sądzę, że nie trzeba - uśmiechnęła się. - Smakuje dobrze - powiedziała.
- To dobrze, naprawdę dobrze - po czym zaczął samotnie opróżniać butelkę.
- Jak na kroganina masz bardzo... Refleksyjny charakter - powiedziała.
- Co masz na myśli?
- Kroganie nie grzeszą z reguły ani taktem ani wrażliwością. Bez urazy - powiedział Zarkan.
- Widziałam już kilku krogan w swoim krótkim życiu. Większość rwała się do bitki przy byle okazji. Z tego żołnierzyka, który wpadł pod ciebie pewnie zrobiliby masło orzechowe - powiedziała.
- Cóż, mówią, że wyjątek potwierdza regułę - wtrąciła Nadia. - Widać mamy do czynienia z takim właśnie wyjątkiem.
- Maszło orzechowe? - zapytał Zarkan, patrząc na Ace. - Z jego... orzechów?
- No cóż, mogę naprawić błąd jak chcesz - przy tych słowach spojrzał przeciągle po żołnierzu, który nagle ulotnił się z pomieszczenia. - Ale wiecie, nie jara mnie to. Muszę być cierpliwy bo inaczej ciężko mi się potem uspokoić - tu spuścił wzrok, jakby wstydząc się swojej wady.
- Cierpliwość... Także rzadka cecha u krogan. Co nie znaczy, że niespotykana - dodała, uśmiechając się Nadia.
- Nieee... Masło orzechowe to takie śliskie i tłuste smarowidło do żarcia - powiedziała. - Przypomina te breję wojskową tylko w smaku lepsze - powiedziała. - No to masz chyba przewagę nad innymi kroganami - mruknęła.
- On ma chyba te ludzkie robaki... Jak im było... Owsiaki? Owsiki? Ciągle chodzi w tą i z powrotem.
- Zauważ, że krótkowieczne rasy inaczej rozumieją cierpliwość, niż my. Mają mniej czasu, więc i cierpliwość wydaje im się inna.
Zarkan wrócił. - Jakie owsiaki? - rzucił, siadając ze szklanką brudnozielonej cieczy.
- To takie robactwo co się lęgnie komuś w dupie - wyjaśniła rzeczowo Ace.
- To to samo, co tasiemce, tak? - spytała Nadia, zawsze chętna pogłębić wiedzę o Ziemi, nieważne na jaki temat.
Turianin uniósł brew. - Wątpię by u mnie przeżyły jakieś ludzkie robaki - rzucił do kroganina.
- A kto cię tam wie, w końcu dużo przebywasz w towarzystwie człowieka.
- Nie... Tasiemiec to co innego – mruknęła Ace. - Nie pytaj mnie o biologię. Przeczytaj sobie książkę – rzuciła zniecierpliwiona rozmową o pasożytach.
- Tak, moje aminokwasy zmieniły się przez długotrwałe pożyczanie jej zapalniczki - powiedział turianin i pociągnął parę łyków ze szklanki.
Ekipa siedziała spokojnie przy stole w mesie, jedząc, pijąc i czekając na rozwój wydarzeń.
-
- Mat
- Posty: 407
- Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
- Numer GG: 6271014
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Stillwell
Dym papierosowy wypełniał całą niewielką kwaterę nieznajomych Stillwellowi załogantów, ale żadne z czwórki ludzi nie zwracało zupełnie na to uwagi. Takie widoki - tak samo jak cenniejsze gadżety, półpuste szklanki po whisky i pełne popielniczki to typowy widok podczas przedłużającego się rejsu na jednostce z ludzkimi żołnierzami. To po prostu typowe.
- Trzy. - rzucił ogolony na łyso mechanik w bojówkach i podkoszulku.
- Jedna... - zażądał apatycznie Stillwell.
Kobieta z załogi w granatowym mundurze, ale o bliżej nieokreślonym stanowisku podmieniła z talii podane przez graczy karty. Sama wzięła dwie i podała zamówione trzy ostatniemu z graczy.
- Od razu odkrywam. - dodała.
- Kurwa... dość! - rzucił kręcąc głową z niesmakiem potężnie zbudowany mulat siedzący po jej przeciwnej stronie stołu. Wstał, odłożywszy karty i zarzucił na ramię marynarkę wojskową. - Idę coś żreć, ktoś się zabiera ze mną?
- Nie stresuj się, nie gramy na pieniądze.
Istotnie, szkoda. pomyślał Stillwell, wzdychając.
- Dziękujemy za twoją rezygnację... Na trójkę proponuję tysiąca. A ty jako przegrany, skoro i tak tam idziesz, przynieś nam coś do picia. Nie dostarczyłeś porządnej rozrywki, więc przydaj się na coś. - powiedział zamiast tego, przeciągając się. Liczył na to, że kontakt z szerszym gronem będzie ciekawszy. Może istotnie był, ale on sam większość podróży się izolował i dopiero pod koniec znudzenie wygrało z posłuszeństwem... i szybko odkrył, że nic to nie zmienia.
Wychodzący uśmiał się tylko nerwowo, wszyscy byli zmęczeni marazmem, który akceptowany był tylko przez jednookiego.
Zaczął zastanawiać się, co jeszcze można robić w wolnym czasie na wojskowym okręcie, poza rzucaniem docinków niektórym przedstawicielom załogi - głównie tym nie grającym w karty, aby nie zamykać sobie drogi do tej opcji zabijania czasu. Strzelnica nie wchodziła w grę, nie miało to nic wspólnego z treningiem walki.
Pomieszczenie sparingowe było ciekawe, ale nie mógł się wyzbyć obaw co do reakcji Parkera gdyby cokolwiek się stało, a urazy mogły być... prawdopodobne. Może czas zapytać kogoś z grupy. Może tę Asari, dawno nie miał do czynienia z biotykami, może kroganina. Albo w grupie wykorzystać salę symulacyjną.
Decyzja została szybko podjęta. Dziwił się sam sobie, że wcześniej na to się nie zdecydował.
Ale najpierw przyjrzy się kontroli. Niemal liczył, że Błękitne Słońca przypieprzą się do czegoś, ale to tylko ciche życzenia. Odłożył karty i wstał.
- Hej, dokąd idziesz? - usłyszał zapytanie z wyraźnym wyrzutem w głosie. I pretensjami.
- Nudzicie mnie. Pograjcie w wojnę, jeżeli jesteście dostatecznie zdesperowani. - z tymi słowy wyminął mechanika, zgarniając swoją szklankę z niedopitym alkoholem, i ruszając na spacer w stronę przejścia przez śluzę do dokowania. Usłyszał jeszcze przekleństwo wyrażające protest wobec takiego zachowania ale zupełnie to zignorował.
Nie miał koncepcji na spędzenie najbliższych godzin, a pyskaci najemnicy w słownej konfrontacji z oficerami okrętu Cytadeli znacznie wpłyną na zmianę atmosfery panującej pośród załogi, może pozytywnie. Tymczasem jednak ruszył na obchód, rozejrzeć się za częścią osób przydzielonych wraz z nim do jednej i tej samej grupy.
Dym papierosowy wypełniał całą niewielką kwaterę nieznajomych Stillwellowi załogantów, ale żadne z czwórki ludzi nie zwracało zupełnie na to uwagi. Takie widoki - tak samo jak cenniejsze gadżety, półpuste szklanki po whisky i pełne popielniczki to typowy widok podczas przedłużającego się rejsu na jednostce z ludzkimi żołnierzami. To po prostu typowe.
- Trzy. - rzucił ogolony na łyso mechanik w bojówkach i podkoszulku.
- Jedna... - zażądał apatycznie Stillwell.
Kobieta z załogi w granatowym mundurze, ale o bliżej nieokreślonym stanowisku podmieniła z talii podane przez graczy karty. Sama wzięła dwie i podała zamówione trzy ostatniemu z graczy.
- Od razu odkrywam. - dodała.
- Kurwa... dość! - rzucił kręcąc głową z niesmakiem potężnie zbudowany mulat siedzący po jej przeciwnej stronie stołu. Wstał, odłożywszy karty i zarzucił na ramię marynarkę wojskową. - Idę coś żreć, ktoś się zabiera ze mną?
- Nie stresuj się, nie gramy na pieniądze.
Istotnie, szkoda. pomyślał Stillwell, wzdychając.
- Dziękujemy za twoją rezygnację... Na trójkę proponuję tysiąca. A ty jako przegrany, skoro i tak tam idziesz, przynieś nam coś do picia. Nie dostarczyłeś porządnej rozrywki, więc przydaj się na coś. - powiedział zamiast tego, przeciągając się. Liczył na to, że kontakt z szerszym gronem będzie ciekawszy. Może istotnie był, ale on sam większość podróży się izolował i dopiero pod koniec znudzenie wygrało z posłuszeństwem... i szybko odkrył, że nic to nie zmienia.
Wychodzący uśmiał się tylko nerwowo, wszyscy byli zmęczeni marazmem, który akceptowany był tylko przez jednookiego.
Zaczął zastanawiać się, co jeszcze można robić w wolnym czasie na wojskowym okręcie, poza rzucaniem docinków niektórym przedstawicielom załogi - głównie tym nie grającym w karty, aby nie zamykać sobie drogi do tej opcji zabijania czasu. Strzelnica nie wchodziła w grę, nie miało to nic wspólnego z treningiem walki.
Pomieszczenie sparingowe było ciekawe, ale nie mógł się wyzbyć obaw co do reakcji Parkera gdyby cokolwiek się stało, a urazy mogły być... prawdopodobne. Może czas zapytać kogoś z grupy. Może tę Asari, dawno nie miał do czynienia z biotykami, może kroganina. Albo w grupie wykorzystać salę symulacyjną.
Decyzja została szybko podjęta. Dziwił się sam sobie, że wcześniej na to się nie zdecydował.
Ale najpierw przyjrzy się kontroli. Niemal liczył, że Błękitne Słońca przypieprzą się do czegoś, ale to tylko ciche życzenia. Odłożył karty i wstał.
- Hej, dokąd idziesz? - usłyszał zapytanie z wyraźnym wyrzutem w głosie. I pretensjami.
- Nudzicie mnie. Pograjcie w wojnę, jeżeli jesteście dostatecznie zdesperowani. - z tymi słowy wyminął mechanika, zgarniając swoją szklankę z niedopitym alkoholem, i ruszając na spacer w stronę przejścia przez śluzę do dokowania. Usłyszał jeszcze przekleństwo wyrażające protest wobec takiego zachowania ale zupełnie to zignorował.
Nie miał koncepcji na spędzenie najbliższych godzin, a pyskaci najemnicy w słownej konfrontacji z oficerami okrętu Cytadeli znacznie wpłyną na zmianę atmosfery panującej pośród załogi, może pozytywnie. Tymczasem jednak ruszył na obchód, rozejrzeć się za częścią osób przydzielonych wraz z nim do jednej i tej samej grupy.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
-
- Marynarz
- Posty: 346
- Rejestracja: piątek, 7 grudnia 2007, 09:48
- Numer GG: 0
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Stillwell
Dekompresja w toku – obwieściła WI.
Szedłeś niespiesznie korytarzem zbliżając się do dekontaminacyjnego grodzia. Niedaleko stała już drobna grupka żołnierzy z wyczekującym na przedzie reprezentacyjnie ubranym turianinem – asystentem kapitana. Żołnierze stanowili oddział grupy defensywnej, drugiego oddziału odpowiedzialnego za bezpośrednie bezpieczeństwo statku. Z cichym sykiem wrota otwarły się na pełną szerokość. Oddział rozpierzchł się zachowując wojskowy szyk by zrobić miejsce przybyszom. Nie spodziewano się tak licznej kontroli. Na pokład wysypały się niemal dwa tuziny odzianych w ciężkie pancerze komandosów Błękitnych Słońc. Wśród najemników przeważali postawni batarianie wyposażeni w ciężkie strzelby. Bardziej przypominali grupę abordażową niż inspekcyjną.
- Kaler Tedoniss –zastępca głownodowodzącego statkiem kapitana Grena Savarrena Turiańskich Sił Zbrojnych ramienia Cytadeli – przedstawił się zręcznie turianin skłaniając głowę.
- Kar’chan Chess – niemal wypluł batarianin po chwili niezręcznego milczenia – najemne siły obronne systemów Terminusa – Oddziały Inspekcyjne Błękitnych Słońc pod dowództwem kapitana Arnolda Sugar’a.
- Miło mi powitać na Kolum...
- Do rzeczy! – przerwał mu batarianin odpychając silnie turianina tak że ten niemal się przewrócił.
Wyminął go i ruszył korytarzem, idąc wolniej by zdążył do niego dobiec, po czym narzucił ostre tempo marszu. Rozmowa szybko zeszła na kwestie techniczne statku a wielki oddział najemników znikł w drugim końcu korytarza odprowadzany przez towarzyszący żołnierzom oddział ze statku. Przy ich rozmiarach i sile uzbrojenia wyglądali jak szczenięta biegnące za wilkami. Po chwili zorientowałeś się że zmierzają w kierunku mesy więc ruszyłeś ich śladem. Najemnicy kroczyli pewnie korytarzami statku nie ustępując miejsca nikomu i zajmując niemal całą jego szerokość.
- Patrz jak leziesz! – ryknął jeden z batarian gdy mijający go technik odbił się od jego ramienia jak piłka lądując ciężko na podłodze. Jeden z ludzkich członków oddziału podał technikowi ramię podnosząc go z podłogi.
- Chyba to upuściłeś – stwierdził wciskając mu do ręki kilka holodsyków, po czym ruszył dalej.
Idąc za nimi wkroczyłeś do zapchanej mesy. Pozostali członkowie oddziału już tam siedzieli zajmując jeden ze stolików pogrążeni w rozmowie która umilkła gdy do sali wkroczyły Błękitne Słońca.
Ace, Sam, Zar, Gareth, Nadia
Gwar swobodnych rozmów i niezadowolone pojękiwania elkorskiego kucharza umilkły.
Do mesy wkroczyła ekipa inspekcyjna. Niepiękny widok. Banda pozerskich twardzielów z twarzami skrzywionymi w gniewnych grymasach w formie wizytówki. Większość ekipy stanowili batarianie, co dawało jeszcze paskudniejszy efekt. Ostre szpiczaste zęby lekko szczękały przy każdym wypowiadanym przez batariańskiego najemnika słowie gdy ten kierował techniczne pytania do współrozmówcy. Wszyscy zakuci w ciężkie pancerze Błękitnych Słońc omiatali spojrzeniem zmrużonych oczu salę mesy. Krzątający się wokół nich turiański asystent kapitana, zacierał nerwowo ręce oprowadzając ich po statku. Kroczyli pewnie, jakby statek wypełniony po brzegi wojskami Rady był ich własnością. Obnosili się ze swoją bronią i było widać że zabijali często i sprawiało im to dużą przyjemność. Kilku batariańskich najemników dzierżyło w rękach charakterystyczne strzelby Clayomor’y i było po nich widać że nie poprzestali tylko na „poprawionych” rękach, implantując co tylko było możliwe. Niemal ociekali elektroniką. Oprowadzający ich oddział defensywny wyglądał przy nich prawie śmiesznie. Dwa tuziny najemników robiły wrażenie nie tylko pancerzami i uzbrojeniem ale przede wszystkim ilością. Po chwili oddział inspekcyjny ruszył dalej ciągnąc za sobą członków oddziału defensywnego jak psy na spacerze z dreptającym na przedzie turianinem który co chwila musiał podbiegać do maszerującego w ostrym tempie batariańskiego dowódcy. Gdy żołnierze zniknęli, w drzwiach ukazał się ostatni członek oddziału uderzeniowego. Ponura gęba żylastego żołnierza jak zwykle wprost zachęcała do rozmowy.
Dekompresja w toku – obwieściła WI.
Szedłeś niespiesznie korytarzem zbliżając się do dekontaminacyjnego grodzia. Niedaleko stała już drobna grupka żołnierzy z wyczekującym na przedzie reprezentacyjnie ubranym turianinem – asystentem kapitana. Żołnierze stanowili oddział grupy defensywnej, drugiego oddziału odpowiedzialnego za bezpośrednie bezpieczeństwo statku. Z cichym sykiem wrota otwarły się na pełną szerokość. Oddział rozpierzchł się zachowując wojskowy szyk by zrobić miejsce przybyszom. Nie spodziewano się tak licznej kontroli. Na pokład wysypały się niemal dwa tuziny odzianych w ciężkie pancerze komandosów Błękitnych Słońc. Wśród najemników przeważali postawni batarianie wyposażeni w ciężkie strzelby. Bardziej przypominali grupę abordażową niż inspekcyjną.
- Kaler Tedoniss –zastępca głownodowodzącego statkiem kapitana Grena Savarrena Turiańskich Sił Zbrojnych ramienia Cytadeli – przedstawił się zręcznie turianin skłaniając głowę.
- Kar’chan Chess – niemal wypluł batarianin po chwili niezręcznego milczenia – najemne siły obronne systemów Terminusa – Oddziały Inspekcyjne Błękitnych Słońc pod dowództwem kapitana Arnolda Sugar’a.
- Miło mi powitać na Kolum...
- Do rzeczy! – przerwał mu batarianin odpychając silnie turianina tak że ten niemal się przewrócił.
Wyminął go i ruszył korytarzem, idąc wolniej by zdążył do niego dobiec, po czym narzucił ostre tempo marszu. Rozmowa szybko zeszła na kwestie techniczne statku a wielki oddział najemników znikł w drugim końcu korytarza odprowadzany przez towarzyszący żołnierzom oddział ze statku. Przy ich rozmiarach i sile uzbrojenia wyglądali jak szczenięta biegnące za wilkami. Po chwili zorientowałeś się że zmierzają w kierunku mesy więc ruszyłeś ich śladem. Najemnicy kroczyli pewnie korytarzami statku nie ustępując miejsca nikomu i zajmując niemal całą jego szerokość.
- Patrz jak leziesz! – ryknął jeden z batarian gdy mijający go technik odbił się od jego ramienia jak piłka lądując ciężko na podłodze. Jeden z ludzkich członków oddziału podał technikowi ramię podnosząc go z podłogi.
- Chyba to upuściłeś – stwierdził wciskając mu do ręki kilka holodsyków, po czym ruszył dalej.
Idąc za nimi wkroczyłeś do zapchanej mesy. Pozostali członkowie oddziału już tam siedzieli zajmując jeden ze stolików pogrążeni w rozmowie która umilkła gdy do sali wkroczyły Błękitne Słońca.
Ace, Sam, Zar, Gareth, Nadia
Gwar swobodnych rozmów i niezadowolone pojękiwania elkorskiego kucharza umilkły.
Do mesy wkroczyła ekipa inspekcyjna. Niepiękny widok. Banda pozerskich twardzielów z twarzami skrzywionymi w gniewnych grymasach w formie wizytówki. Większość ekipy stanowili batarianie, co dawało jeszcze paskudniejszy efekt. Ostre szpiczaste zęby lekko szczękały przy każdym wypowiadanym przez batariańskiego najemnika słowie gdy ten kierował techniczne pytania do współrozmówcy. Wszyscy zakuci w ciężkie pancerze Błękitnych Słońc omiatali spojrzeniem zmrużonych oczu salę mesy. Krzątający się wokół nich turiański asystent kapitana, zacierał nerwowo ręce oprowadzając ich po statku. Kroczyli pewnie, jakby statek wypełniony po brzegi wojskami Rady był ich własnością. Obnosili się ze swoją bronią i było widać że zabijali często i sprawiało im to dużą przyjemność. Kilku batariańskich najemników dzierżyło w rękach charakterystyczne strzelby Clayomor’y i było po nich widać że nie poprzestali tylko na „poprawionych” rękach, implantując co tylko było możliwe. Niemal ociekali elektroniką. Oprowadzający ich oddział defensywny wyglądał przy nich prawie śmiesznie. Dwa tuziny najemników robiły wrażenie nie tylko pancerzami i uzbrojeniem ale przede wszystkim ilością. Po chwili oddział inspekcyjny ruszył dalej ciągnąc za sobą członków oddziału defensywnego jak psy na spacerze z dreptającym na przedzie turianinem który co chwila musiał podbiegać do maszerującego w ostrym tempie batariańskiego dowódcy. Gdy żołnierze zniknęli, w drzwiach ukazał się ostatni członek oddziału uderzeniowego. Ponura gęba żylastego żołnierza jak zwykle wprost zachęcała do rozmowy.
For Honor & BIG Money!
-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Wszyscy
Ace zamilkła natychmiast, gdy w zasięgu jej wzroku pojawili się batarianie. Jej dłoń powędrowała do biodra. Pistolet znalazł się w ręce. Nie wyciągała go spod stołu by nie wywoływać awantury, ale miała go w pogotowiu. Odcień błękitnych, cybernetycznych oczu zmienił się, gdy dziewczyna namierzała batarian w grupie. W razie potrzeby była gotowa do strzału. Predator da radę wypluć z siebie aż 12 pocisków nim będzie musiała wymienić pochłaniacz ciepła. Nienawidziła batarian z całego serca i tę antypatię wyczuli wszyscy zebrani przy stoliku...
... zwłaszcza Nadia, która czuła do nich dokładnie to samo. Tyle tylko, że bardziej. Nie starała się nawet ukrywać swojej nienawiści: cała zesztywniała, zacisnęła pięści z całej siły, a na jej twarzy pojawił się grymas nienawiści, jakiego nie miał jeszcze okazji zaobserwować nikt z załogi. Nie wyciągnęła pistoletu, nawet go nie dotknęła; podświadomie bała się, że mogłaby zrobić z niego użytek. Niekoniecznie w obronie własnej. - Czterookie ścierwa - wyszeptała zza zaciśniętych zębów - Pieprzone zwierzaki...
- Mam szron na naramienniku - stwierdził siedzący koło Ace turianin. Jego batarianie nie interesowali. Nie oglądał się za każdym dupkiem, który pojawiał się w zasięgu wzroku. Sączył drinka. - No no, spokojnie... To oni mają tu tymczasem przewagę... - rzucił w charakterze komentarza do słów Nadii.
- Tymczasem - odparła Nadia - Ale tak nie będzie zawsze. A wtedy niech każdy pilnuje swojej dupy.
Ace zerknęła na Nadię - Będziemy musiały pogadać na temat naszych specjalności. Podzielimy się robotą. Też chcę ich głowy nad kominkiem - mruknęła.
- Przecież to musi niesamowicie śmierdzieć - mruknął Zarkan, krzywiąc się na pomysł Ace. Aż odstawił drinka.
Stillwell rzucił przelotne spojrzenie na resztę jego grupy, po czym ruszył do ich stolika dostrzegłszy coś bardziej interesującego niż Błękitne Słońca. Podszedł do reszty grupy, odsuwając sobie krzesło i siadając, jak gdyby nigdy nic, przypatrując się pierwszej, widzianej w życiu Asari o twarzy wykrzywionej nienawistnym grymasem. Nic nie powiedział jednak do nikogo, tak jak wcześniej się nie przedstawił.
Samanta siedziała spokojnie i popijając swojego drinka przyglądała się poczynaniom pozostałych. Część z nich wyglądała na porywczą i skorą do rozrób.
- No to mamy sprzeczność interesów. Ja mam zamiar rozwalić im te głowy - odmruknęła.
- Tak już lepiej - mruknął cicho turianin.
- Czy powiedziałam, że chcę je całe? - spytała Ace, szczerząc się.
Zarkan westchnął. - Cholera...
Samanta uśmiechnęła się lekko.
- Teraz to jest rozmowa - odparła Nadia, w końcu się uśmiechając. Był to jej typowy, promienny uśmiech, nijak niepasujący do tematu i sprawiający nieco groteskowe wrażenie.
- Sugeruję głośniej, jeżeli macie dość odwagi - powiedział w sposób, sugerujący, że zaraz zacznie ziewać. - Wtedy będziecie miały okazję spróbować - skomentował Stillwell, jako że pierwsze co usłyszał to była uwaga o głowach.
- Cyklop. Siedź cicho z łaski swojej - mruknął turianin.
- Cierpliwości, podróż dopiero się zaczyna - odparła Nadia - Mamy jeszcze dużo czasu, aby słowo stało się ciałem. Martwym ciałem.
- Więc mamy umowę - powiedziała Ace. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Grupa batarian będzie w końcu kiedyś przechodzić tędy ponownie. - Snajperzy walczą po swojemu - powiedziała do Stillwella. - Nie mam zamiaru im pozwolić się odgryźć. Ale nie chcę też robić kłopotu kapitanowi - dodała.
- To grupa porządkowa systemów Terminusa... Jeżeli któremukolwiek którekolwiek oko spuchnie, kapitan już będzie miał problemy... - westchnął jednooki, ignorując Turianina.
- Niech mówią swoje, ja tam wiem, że słowa "batarianin" i "porządek" wykluczają się - odpowiedziała Nadia, nie siląc się już na ściszony ton.
- Owszem. Dlatego czekam na pierwszy ich ruch. Jeśli zaczną robić problemy... - Ace wykonała dobrze znany ruch dłonią w okolicy szyi.
Zarkan tylko pokręcił głową i westchnął. Piękny początek.
Samanta zaś tylko obserwowała denerwującą się, jej zdaniem bez większego powodu, młodzież.
- No, no, bez teatralnych gestów proszę - Nadii zaczynał wracać dobry humor - Jesteśmy ponoć jedną drużyną, nie możemy mieć przed sobą tajemnic – zażartowała.
- Istotnie... - przeciągnął żołnierz przypatrując się obcej, jakby pierwszy pierwszy raz na oczy widział jej gatunek.
Ace rozsiadła się wygodniej - Czym ci dopiekli? Ja miałam 16 lat, gdy złożyli nam wizytę na Elizjum - mruknęła, patrząc pytająco na Nadię.
- Właśnie wtedy zabili kogoś, kogo kochałam - odpowiedziała bez ogródek Nadia. - Tyle wystarczy. Nie jestem nawet w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo ty musisz ich nienawidzić, gdy zginęło tyle bliskich ci osób.
- Radzę sobie – mruknęła Ace. Rozwijać tematu nie chciała. Spojrzała pytająco po pozostałych.
- ...i to sprawiło, że chwyciłaś za spluwę i zaczęłaś strzelać do każdego batariańskiego łba w zasięgu wzroku, a potem pomyślałaś, że skoro już to umiesz, to można by na tym zrobić pieniądze? Lubię takie rozumowanie - stwierdził, przeciągając się Stillwell.
- Macie taki talent do trywializowania... - zamyśliła się głośno Nadia
- Pominąłeś moją służbę w Przymierzu - powiedziała Ace uśmiechając się szeroko. - To ludzka forma radzenia sobie ze stresem. Strywializuj problem i zacznij się z niego śmiać - skomentowała.
- Żyjemy krócej, słońce. Jak ma się tyle lat na różne rzeczy, pewnie możecie więcej wygospodarować na takie głupstwa, jak dekady nienawiści - dodał Stillwell. - Jeżeli o służbę w Przymierzu chodzi... Wszyscy wiemy, że to tylko legitymizacja naszych perfidnych postępków...
- Wszyscy też wiemy, że praca w wojskach Przymierza jest nudna i nieopłacalna finansowo – powiedziała Ace.
- To zależy - zauważyła enigmatycznie Samanta.
Stillwell na słowa Ace po raz pierwszy od wejścia na pokład szeroko się uśmiechnął, ale nie drążył tematu.
- No jeśli umiesz gładko wejść komuś wysoko postawionemu w tyłek to rzeczywiście może się zacząć opłacać - zamyśliła się dziewczyna, stwierdzając przy okazji, że w jej szklance powoli zaczyna wyzierać dno.
Samanta uśmiechnęła się, rozbawiona stwierdzeniem koleżanki. Spokojnie upiła swojego drinka nie drążąc dalej podjętego tematu.
- Myślę, moja droga, że to anatomicznie niemożliwe. Za to w drugą stronę... - zaczął jednooki.
Nadia tylko siedziała spokojnie, przysłuchując się dyskusji z uśmiechem.
- W drugą stronę? Zamierzasz kogoś zjeść? - spytała.
- Ja tylko mówię na poziomie relacji naszej... Towarzyszki... - przeciągnął, nie pamiętając imienia... Nie dbał w końcu o to, aby je zapamiętać - z wysoko postawioną osobą. Znaczy, wystarczy, że czynność pozostanie ta sama, a role się odwrócą - wyjaśnił, nie przejmując się koniecznością stwierdzania oczywistości.
- O ile o asari można mówić w kontekście płci... To są tu trzy kobiety. Ace - ruda podniosła rękę. - Samanta - wskazała kobietę. - I Nadia - skinęła głową na asari. - Także... Może sprecyzuj. Byłabym wdzięczna - mruknęła.
- Tylko jedna z was potwierdza opłacalność służby w Przymierzu, tylko jednej odpowiedziałaś. Masz czas na rozwiązanie tej zagadki logicznej dopóki nie wrócę z drinkiem - z tymi słowy wstał i ruszył do elkorskiego barmana, starając się wyminąć panoszących się po mesie najemników.
- Co nie zmienia faktu, że wciąż nie rozumiem o co mu chodziło z zamianą ról - bąknęła.
- To jest nas dwie - rzekła spokojnie Samanta. Istotnie nie miała pojęcia o co chodziło.
- Wiecie co, nawet ja! Kroganin! Zrozumiałem o co chodzi... Damski sposób myślenia zawodzi... A może jego brak? - powiedział Gareth, dokańczając butelkę z alkoholem.
- Ja też rozumiem i uważam to za arealne - mruknął turianin.
- Widać, że mężczyźni są mądrzejsi... – zarechotał kroganin.
- To nie reguła - stwierdził turianin i dopił drinka.
- To wytłumacz z łaski swojej - burknęła Ace do turianina. - Jedyna opcja zastępcza jaka przychodzi mi do głowy wymaga zastosowania wulgaryzmu - powiedziała.
Po krótkiej wymianie zdań z Elkorem Stillwell powrócił ze szklanką wody i usiadł na poprzednim miejscu.
- Zarkan, może i nie, ale coraz częściej spotykane – odpowiedział.
Dostrzegł także wrogie spojrzenie Samanty. - Mów o co ci chodziło! - powiedziała.
- Niech cyklop wytłumaczy i uargumentuje, bo dla mnie taka możliwość nie trzyma się kupy... - mruknął turianin. - Jak planujesz odwrócić, role, Stillwell, hm? - rzucił do najemnika.
- ...słucham? - spytał niewinnie, nieco zdziwiony, wypijając przynajmniej połowę zawartości szklanki na raz. - To wymaga znajomości ludzkiej anatomii... i zastosowanej, wulgarnej przenośni. Twoje zdrowie, Turianinie.
- Ja pierdziele, tak jak myślałam... Co za idioci. Jedyna opcja, to motyw kobiety dającej dupy za awans – warknęła Ace.
- Ach, twoja prędkość mnie powala po prostu – parsknął kroganin.
- Nie bądź zbyt okrutny, ona jest od strzelania - rzucił szybko Stillwell.
- Dobra. Ja tutaj wysiadam! Chodź Ace, nie będziemy gadać z idiotami! - powiedziała Samanta wstając od stołu.
Ace na słowa Stilla wyszczerzyła się półgębkiem. - Masz gadane. Pewnie już nie masz co stracić, co? Ktoś już ci odstrzelił jaja to brykasz... - rzuciła.
-Pamiętaj, że idioci będą wam towarzyszyć przez caaaałą podróż kochaniutka – kroganin wyszczerzył zęby do Samanty. - Ach Ace, skąd tyle złości. Zachowujesz się, jakby to nie było na porządku dziennym.
- Myślałem, że podstawowym kryterium doboru do trudniejszych misji jest odporność psychiczna. Głównie na stres, nie tylko bojowy. Cóż... U najemników rozumiem, ale u nas? Standardy idą w dół. Co do ciebie... - zwrócił się do Ace. - Jeżeli o mnie chodzi, brykam, bo taki jestem. Możesz spekulować, ale dopóki nie sprawdzisz, nie wiesz na pewno...
- Dopóki ktoś ich nie zabije - rzekła w odpowiedzi Samanta i skierowała swe kroki w stronę wyjścia.
- Ja się nie złoszczę. Gdybym się złościła to pochłaniacz ciepła w moim pistolecie starczyłby mi na jeszcze 4 wystrzały – mruknęła Ace.
- A kto będzie chronił twój krągły tyłeczek, jak nie ja? - odkrzyknął kroganin i skupił się na interesującej wymianie zdań Ace i Stillwella. "Trafił swój na swego".
- To ci się ceni. Patrz na to pozytywnie, prowadzisz pierwszą interesującą konwersację od początku tej podróży... No chyba, że ktoś umilkł i nie miałem okazji nigdy poznać... - tutaj skierował wzrok na pozostałą poza kroganinem dwójkę obcych, Turianina i Asari.
- Rozważyłam już zyski i straty. To, że faceci myślą tylko o jednym to niestety kwestia krwi - mruknęła. - Jeśli czegoś nie zmienię, to po co mam marnować energię na złość? - mruknęła.
- Dobrze mówisz, jest tyle innych rzeczy, na które możesz poświęcić czas i energię – zarechotał kroganin.
Nie uzyskawszy odpowiedzi od Turianina, Stillwell skinął tylko głową i wrócił do przypatrywania się zgromadzonym.
Samanta odwróciła się jeszcze przy drzwiach, aby sprawdzić czy Ace poszła z nią. Nie nastąpiło to jednak. Samanta wyszła znikając za drzwiami, które się za nią zamknęły.
Turianin potrząsnął głową. - Mówiłeś coś? - zapytał Stillwella. - Zamyśliłem się...
- Narzekałem tylko, że nie dane mi było znać imienia... i nie wiem w ogóle, jak się do ciebie zwracać.
- Nie słuchałeś tego co mówili na odprawie, co nie? – mruknęła Ace patrząc na Stillwella.
- Jestem Zarkan. Ja twoje imię znam ze spisu, do którego nie omieszkałem zajrzeć - odparł turianin. - Idę po drinka... Ace chcesz coś?
Ace spojrzała na Zarkana - Kończę jeszcze ten od Garetha - wskazała resztkę drinka.
- Odprawie? To my mieliśmy jakąś odprawę? Chyba wyszedłem z wprawy, bo nie zauważyłem – westchnął Stillwell.
Turianin westchnął słysząc tekst Stillwella i spojrzał wyczekująco na Ace.
- Ech. Przydzielili nas do wspólnej ekipy przecież - mruknęła. Przybrała ton pod tytułem: "tłumaczymy małemu dziecku dlaczego jest tak, a nie inaczej".
- Rany. To ci dopiero nowina. Że niby mamy... Współpracować? Może istotnie nie powinienem był obrażać tamtej... No... Cóż, i tak za późno.
- Przyznaj się, że wtedy spałeś w najlepsze - bąknęła.
- Nie, nie, ja po prostu rozmyślałem. Sama wiesz najlepiej, że mężczyźni tylko o jednym myślą... - skwitował, z przejaskrawioną pokorą zniżając wzrok.
- Hmm... Wiedziałam, że Samanta jest tutaj od kreciej roboty... Od odwracania męskiej uwagi - mruknęła. - Po co w innym wypadku Przymierzu wojskowa o sztucznych cyckach i włosach zasłaniających widok w czasie strzelania... - powiedziała przybierając sztucznie poważny ton.
-Czyżby zazdrość? To nie przystoi - roześmiał się przy tym Gareth.
- Widzę, że szybko się uczysz, w tym wieku zaczynając z wyostrzonym poczuciem humoru daleko zajdziesz. Wypiłbym toast za twoje wyostrzone poczucie humoru, ale zabrakło mi... wody - skończył Stillwell po dramatycznej przerwie. - Szczerze, jaki jest cel naszej misji?
- Gareth, stać mnie było na cybernetyczne oczy i całą masę usprawnień w Cobrze. Życie najemnika to pasmo spełniania marzeń przeplatanych wystrzałami z karabinu - mruknęła. - Co do misji to wiem, że lecimy w sprawie proteańskiego nadajnika. Takiego o jaki właściwie wciąż toczy się wojna z gethami... Mimo, że nadajnik już na samym początku szlag trafił - powiedziała. - Ale co nas dokładnie czeka na miejscu nie wiem. Gdybym miała dostęp do jakiegoś podłączonego do sieci na statku komputera, to być może bym się dowiedziała...
- W takim razie twoja pomyłka niemal kosztowała mnie resztki godności poszarpanej wyrzutami sumienia przez obrażenie tamtej, co wyszła. Pomyliłaś odprawę z wieczorkiem zapoznawczym. Jak dobrze znasz Turianina? - rzucił ni stąd, ni z owąd.
Ace spojrzała na niego dziwnie – Słowo odprawa ma różne znaczenia. Radzę zajrzeć do słownika – parsknęła. - Od paru lat nawzajem wyciągamy się z tarapatów na polu bitwy. Razem opuściliśmy Słońca na rzecz nadstawiania się na własny rachunek - powiedziała. - Znamy się wystarczająco dobrze by wiedzieć w czym jesteśmy dobrzy i wystarczająco słabo by nie przybrało to zbyt osobistego charakteru - mruknęła.
- Dziękuję, za pełną odpowiedź, ale w zasadzie interesuje mnie, czy wyjdzie śmiertelnie obrażony jeżeli skorzystam z okazji jaką jest zdobywanie twojego drinka i poproszę go, aby przyniósł mi wody - odparł lekko rozbawiony Stillwell.
- A to się jego pytaj, a poza tym on nie niesie mi drinka. Sądzę, że jeśli i tak poszedł w tamtą stronę to przyniesienie jednej szklanki więcej nie zrobi mu różnicy...
Zarkan wrócił z drinkiem i usiadł, wzdychając. - Chyba to dopiję i pójdę na strzelnicę - mruknął do Ace.
- …Ale z tego co wnioskuję, że właśnie wrócił, sam musisz po tę wodę iść – mruknęła, kończąc swoją wypowiedź. Zarkanowi skinęła tylko głową w odpowiedzi. Nie była jego niańką.
- Jestem oportunistą. Okazja przepadła – westchnął jednooki.
- Pech. Będą inne - powiedziała Ace. Czekała w spokoju na rozwój wypadków. Sprawdziła stan SMG. Jeśli te batariańskie śmiecie ze Słońc będą coś knuły, może się tu za moment zrobić ciekawie. Przesiadła się tak by w zasięgu wzroku mieć drzwi, za którymi zniknęli najemnicy Błękitnych Słońc.
Ace zamilkła natychmiast, gdy w zasięgu jej wzroku pojawili się batarianie. Jej dłoń powędrowała do biodra. Pistolet znalazł się w ręce. Nie wyciągała go spod stołu by nie wywoływać awantury, ale miała go w pogotowiu. Odcień błękitnych, cybernetycznych oczu zmienił się, gdy dziewczyna namierzała batarian w grupie. W razie potrzeby była gotowa do strzału. Predator da radę wypluć z siebie aż 12 pocisków nim będzie musiała wymienić pochłaniacz ciepła. Nienawidziła batarian z całego serca i tę antypatię wyczuli wszyscy zebrani przy stoliku...
... zwłaszcza Nadia, która czuła do nich dokładnie to samo. Tyle tylko, że bardziej. Nie starała się nawet ukrywać swojej nienawiści: cała zesztywniała, zacisnęła pięści z całej siły, a na jej twarzy pojawił się grymas nienawiści, jakiego nie miał jeszcze okazji zaobserwować nikt z załogi. Nie wyciągnęła pistoletu, nawet go nie dotknęła; podświadomie bała się, że mogłaby zrobić z niego użytek. Niekoniecznie w obronie własnej. - Czterookie ścierwa - wyszeptała zza zaciśniętych zębów - Pieprzone zwierzaki...
- Mam szron na naramienniku - stwierdził siedzący koło Ace turianin. Jego batarianie nie interesowali. Nie oglądał się za każdym dupkiem, który pojawiał się w zasięgu wzroku. Sączył drinka. - No no, spokojnie... To oni mają tu tymczasem przewagę... - rzucił w charakterze komentarza do słów Nadii.
- Tymczasem - odparła Nadia - Ale tak nie będzie zawsze. A wtedy niech każdy pilnuje swojej dupy.
Ace zerknęła na Nadię - Będziemy musiały pogadać na temat naszych specjalności. Podzielimy się robotą. Też chcę ich głowy nad kominkiem - mruknęła.
- Przecież to musi niesamowicie śmierdzieć - mruknął Zarkan, krzywiąc się na pomysł Ace. Aż odstawił drinka.
Stillwell rzucił przelotne spojrzenie na resztę jego grupy, po czym ruszył do ich stolika dostrzegłszy coś bardziej interesującego niż Błękitne Słońca. Podszedł do reszty grupy, odsuwając sobie krzesło i siadając, jak gdyby nigdy nic, przypatrując się pierwszej, widzianej w życiu Asari o twarzy wykrzywionej nienawistnym grymasem. Nic nie powiedział jednak do nikogo, tak jak wcześniej się nie przedstawił.
Samanta siedziała spokojnie i popijając swojego drinka przyglądała się poczynaniom pozostałych. Część z nich wyglądała na porywczą i skorą do rozrób.
- No to mamy sprzeczność interesów. Ja mam zamiar rozwalić im te głowy - odmruknęła.
- Tak już lepiej - mruknął cicho turianin.
- Czy powiedziałam, że chcę je całe? - spytała Ace, szczerząc się.
Zarkan westchnął. - Cholera...
Samanta uśmiechnęła się lekko.
- Teraz to jest rozmowa - odparła Nadia, w końcu się uśmiechając. Był to jej typowy, promienny uśmiech, nijak niepasujący do tematu i sprawiający nieco groteskowe wrażenie.
- Sugeruję głośniej, jeżeli macie dość odwagi - powiedział w sposób, sugerujący, że zaraz zacznie ziewać. - Wtedy będziecie miały okazję spróbować - skomentował Stillwell, jako że pierwsze co usłyszał to była uwaga o głowach.
- Cyklop. Siedź cicho z łaski swojej - mruknął turianin.
- Cierpliwości, podróż dopiero się zaczyna - odparła Nadia - Mamy jeszcze dużo czasu, aby słowo stało się ciałem. Martwym ciałem.
- Więc mamy umowę - powiedziała Ace. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Grupa batarian będzie w końcu kiedyś przechodzić tędy ponownie. - Snajperzy walczą po swojemu - powiedziała do Stillwella. - Nie mam zamiaru im pozwolić się odgryźć. Ale nie chcę też robić kłopotu kapitanowi - dodała.
- To grupa porządkowa systemów Terminusa... Jeżeli któremukolwiek którekolwiek oko spuchnie, kapitan już będzie miał problemy... - westchnął jednooki, ignorując Turianina.
- Niech mówią swoje, ja tam wiem, że słowa "batarianin" i "porządek" wykluczają się - odpowiedziała Nadia, nie siląc się już na ściszony ton.
- Owszem. Dlatego czekam na pierwszy ich ruch. Jeśli zaczną robić problemy... - Ace wykonała dobrze znany ruch dłonią w okolicy szyi.
Zarkan tylko pokręcił głową i westchnął. Piękny początek.
Samanta zaś tylko obserwowała denerwującą się, jej zdaniem bez większego powodu, młodzież.
- No, no, bez teatralnych gestów proszę - Nadii zaczynał wracać dobry humor - Jesteśmy ponoć jedną drużyną, nie możemy mieć przed sobą tajemnic – zażartowała.
- Istotnie... - przeciągnął żołnierz przypatrując się obcej, jakby pierwszy pierwszy raz na oczy widział jej gatunek.
Ace rozsiadła się wygodniej - Czym ci dopiekli? Ja miałam 16 lat, gdy złożyli nam wizytę na Elizjum - mruknęła, patrząc pytająco na Nadię.
- Właśnie wtedy zabili kogoś, kogo kochałam - odpowiedziała bez ogródek Nadia. - Tyle wystarczy. Nie jestem nawet w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo ty musisz ich nienawidzić, gdy zginęło tyle bliskich ci osób.
- Radzę sobie – mruknęła Ace. Rozwijać tematu nie chciała. Spojrzała pytająco po pozostałych.
- ...i to sprawiło, że chwyciłaś za spluwę i zaczęłaś strzelać do każdego batariańskiego łba w zasięgu wzroku, a potem pomyślałaś, że skoro już to umiesz, to można by na tym zrobić pieniądze? Lubię takie rozumowanie - stwierdził, przeciągając się Stillwell.
- Macie taki talent do trywializowania... - zamyśliła się głośno Nadia
- Pominąłeś moją służbę w Przymierzu - powiedziała Ace uśmiechając się szeroko. - To ludzka forma radzenia sobie ze stresem. Strywializuj problem i zacznij się z niego śmiać - skomentowała.
- Żyjemy krócej, słońce. Jak ma się tyle lat na różne rzeczy, pewnie możecie więcej wygospodarować na takie głupstwa, jak dekady nienawiści - dodał Stillwell. - Jeżeli o służbę w Przymierzu chodzi... Wszyscy wiemy, że to tylko legitymizacja naszych perfidnych postępków...
- Wszyscy też wiemy, że praca w wojskach Przymierza jest nudna i nieopłacalna finansowo – powiedziała Ace.
- To zależy - zauważyła enigmatycznie Samanta.
Stillwell na słowa Ace po raz pierwszy od wejścia na pokład szeroko się uśmiechnął, ale nie drążył tematu.
- No jeśli umiesz gładko wejść komuś wysoko postawionemu w tyłek to rzeczywiście może się zacząć opłacać - zamyśliła się dziewczyna, stwierdzając przy okazji, że w jej szklance powoli zaczyna wyzierać dno.
Samanta uśmiechnęła się, rozbawiona stwierdzeniem koleżanki. Spokojnie upiła swojego drinka nie drążąc dalej podjętego tematu.
- Myślę, moja droga, że to anatomicznie niemożliwe. Za to w drugą stronę... - zaczął jednooki.
Nadia tylko siedziała spokojnie, przysłuchując się dyskusji z uśmiechem.
- W drugą stronę? Zamierzasz kogoś zjeść? - spytała.
- Ja tylko mówię na poziomie relacji naszej... Towarzyszki... - przeciągnął, nie pamiętając imienia... Nie dbał w końcu o to, aby je zapamiętać - z wysoko postawioną osobą. Znaczy, wystarczy, że czynność pozostanie ta sama, a role się odwrócą - wyjaśnił, nie przejmując się koniecznością stwierdzania oczywistości.
- O ile o asari można mówić w kontekście płci... To są tu trzy kobiety. Ace - ruda podniosła rękę. - Samanta - wskazała kobietę. - I Nadia - skinęła głową na asari. - Także... Może sprecyzuj. Byłabym wdzięczna - mruknęła.
- Tylko jedna z was potwierdza opłacalność służby w Przymierzu, tylko jednej odpowiedziałaś. Masz czas na rozwiązanie tej zagadki logicznej dopóki nie wrócę z drinkiem - z tymi słowy wstał i ruszył do elkorskiego barmana, starając się wyminąć panoszących się po mesie najemników.
- Co nie zmienia faktu, że wciąż nie rozumiem o co mu chodziło z zamianą ról - bąknęła.
- To jest nas dwie - rzekła spokojnie Samanta. Istotnie nie miała pojęcia o co chodziło.
- Wiecie co, nawet ja! Kroganin! Zrozumiałem o co chodzi... Damski sposób myślenia zawodzi... A może jego brak? - powiedział Gareth, dokańczając butelkę z alkoholem.
- Ja też rozumiem i uważam to za arealne - mruknął turianin.
- Widać, że mężczyźni są mądrzejsi... – zarechotał kroganin.
- To nie reguła - stwierdził turianin i dopił drinka.
- To wytłumacz z łaski swojej - burknęła Ace do turianina. - Jedyna opcja zastępcza jaka przychodzi mi do głowy wymaga zastosowania wulgaryzmu - powiedziała.
Po krótkiej wymianie zdań z Elkorem Stillwell powrócił ze szklanką wody i usiadł na poprzednim miejscu.
- Zarkan, może i nie, ale coraz częściej spotykane – odpowiedział.
Dostrzegł także wrogie spojrzenie Samanty. - Mów o co ci chodziło! - powiedziała.
- Niech cyklop wytłumaczy i uargumentuje, bo dla mnie taka możliwość nie trzyma się kupy... - mruknął turianin. - Jak planujesz odwrócić, role, Stillwell, hm? - rzucił do najemnika.
- ...słucham? - spytał niewinnie, nieco zdziwiony, wypijając przynajmniej połowę zawartości szklanki na raz. - To wymaga znajomości ludzkiej anatomii... i zastosowanej, wulgarnej przenośni. Twoje zdrowie, Turianinie.
- Ja pierdziele, tak jak myślałam... Co za idioci. Jedyna opcja, to motyw kobiety dającej dupy za awans – warknęła Ace.
- Ach, twoja prędkość mnie powala po prostu – parsknął kroganin.
- Nie bądź zbyt okrutny, ona jest od strzelania - rzucił szybko Stillwell.
- Dobra. Ja tutaj wysiadam! Chodź Ace, nie będziemy gadać z idiotami! - powiedziała Samanta wstając od stołu.
Ace na słowa Stilla wyszczerzyła się półgębkiem. - Masz gadane. Pewnie już nie masz co stracić, co? Ktoś już ci odstrzelił jaja to brykasz... - rzuciła.
-Pamiętaj, że idioci będą wam towarzyszyć przez caaaałą podróż kochaniutka – kroganin wyszczerzył zęby do Samanty. - Ach Ace, skąd tyle złości. Zachowujesz się, jakby to nie było na porządku dziennym.
- Myślałem, że podstawowym kryterium doboru do trudniejszych misji jest odporność psychiczna. Głównie na stres, nie tylko bojowy. Cóż... U najemników rozumiem, ale u nas? Standardy idą w dół. Co do ciebie... - zwrócił się do Ace. - Jeżeli o mnie chodzi, brykam, bo taki jestem. Możesz spekulować, ale dopóki nie sprawdzisz, nie wiesz na pewno...
- Dopóki ktoś ich nie zabije - rzekła w odpowiedzi Samanta i skierowała swe kroki w stronę wyjścia.
- Ja się nie złoszczę. Gdybym się złościła to pochłaniacz ciepła w moim pistolecie starczyłby mi na jeszcze 4 wystrzały – mruknęła Ace.
- A kto będzie chronił twój krągły tyłeczek, jak nie ja? - odkrzyknął kroganin i skupił się na interesującej wymianie zdań Ace i Stillwella. "Trafił swój na swego".
- To ci się ceni. Patrz na to pozytywnie, prowadzisz pierwszą interesującą konwersację od początku tej podróży... No chyba, że ktoś umilkł i nie miałem okazji nigdy poznać... - tutaj skierował wzrok na pozostałą poza kroganinem dwójkę obcych, Turianina i Asari.
- Rozważyłam już zyski i straty. To, że faceci myślą tylko o jednym to niestety kwestia krwi - mruknęła. - Jeśli czegoś nie zmienię, to po co mam marnować energię na złość? - mruknęła.
- Dobrze mówisz, jest tyle innych rzeczy, na które możesz poświęcić czas i energię – zarechotał kroganin.
Nie uzyskawszy odpowiedzi od Turianina, Stillwell skinął tylko głową i wrócił do przypatrywania się zgromadzonym.
Samanta odwróciła się jeszcze przy drzwiach, aby sprawdzić czy Ace poszła z nią. Nie nastąpiło to jednak. Samanta wyszła znikając za drzwiami, które się za nią zamknęły.
Turianin potrząsnął głową. - Mówiłeś coś? - zapytał Stillwella. - Zamyśliłem się...
- Narzekałem tylko, że nie dane mi było znać imienia... i nie wiem w ogóle, jak się do ciebie zwracać.
- Nie słuchałeś tego co mówili na odprawie, co nie? – mruknęła Ace patrząc na Stillwella.
- Jestem Zarkan. Ja twoje imię znam ze spisu, do którego nie omieszkałem zajrzeć - odparł turianin. - Idę po drinka... Ace chcesz coś?
Ace spojrzała na Zarkana - Kończę jeszcze ten od Garetha - wskazała resztkę drinka.
- Odprawie? To my mieliśmy jakąś odprawę? Chyba wyszedłem z wprawy, bo nie zauważyłem – westchnął Stillwell.
Turianin westchnął słysząc tekst Stillwella i spojrzał wyczekująco na Ace.
- Ech. Przydzielili nas do wspólnej ekipy przecież - mruknęła. Przybrała ton pod tytułem: "tłumaczymy małemu dziecku dlaczego jest tak, a nie inaczej".
- Rany. To ci dopiero nowina. Że niby mamy... Współpracować? Może istotnie nie powinienem był obrażać tamtej... No... Cóż, i tak za późno.
- Przyznaj się, że wtedy spałeś w najlepsze - bąknęła.
- Nie, nie, ja po prostu rozmyślałem. Sama wiesz najlepiej, że mężczyźni tylko o jednym myślą... - skwitował, z przejaskrawioną pokorą zniżając wzrok.
- Hmm... Wiedziałam, że Samanta jest tutaj od kreciej roboty... Od odwracania męskiej uwagi - mruknęła. - Po co w innym wypadku Przymierzu wojskowa o sztucznych cyckach i włosach zasłaniających widok w czasie strzelania... - powiedziała przybierając sztucznie poważny ton.
-Czyżby zazdrość? To nie przystoi - roześmiał się przy tym Gareth.
- Widzę, że szybko się uczysz, w tym wieku zaczynając z wyostrzonym poczuciem humoru daleko zajdziesz. Wypiłbym toast za twoje wyostrzone poczucie humoru, ale zabrakło mi... wody - skończył Stillwell po dramatycznej przerwie. - Szczerze, jaki jest cel naszej misji?
- Gareth, stać mnie było na cybernetyczne oczy i całą masę usprawnień w Cobrze. Życie najemnika to pasmo spełniania marzeń przeplatanych wystrzałami z karabinu - mruknęła. - Co do misji to wiem, że lecimy w sprawie proteańskiego nadajnika. Takiego o jaki właściwie wciąż toczy się wojna z gethami... Mimo, że nadajnik już na samym początku szlag trafił - powiedziała. - Ale co nas dokładnie czeka na miejscu nie wiem. Gdybym miała dostęp do jakiegoś podłączonego do sieci na statku komputera, to być może bym się dowiedziała...
- W takim razie twoja pomyłka niemal kosztowała mnie resztki godności poszarpanej wyrzutami sumienia przez obrażenie tamtej, co wyszła. Pomyliłaś odprawę z wieczorkiem zapoznawczym. Jak dobrze znasz Turianina? - rzucił ni stąd, ni z owąd.
Ace spojrzała na niego dziwnie – Słowo odprawa ma różne znaczenia. Radzę zajrzeć do słownika – parsknęła. - Od paru lat nawzajem wyciągamy się z tarapatów na polu bitwy. Razem opuściliśmy Słońca na rzecz nadstawiania się na własny rachunek - powiedziała. - Znamy się wystarczająco dobrze by wiedzieć w czym jesteśmy dobrzy i wystarczająco słabo by nie przybrało to zbyt osobistego charakteru - mruknęła.
- Dziękuję, za pełną odpowiedź, ale w zasadzie interesuje mnie, czy wyjdzie śmiertelnie obrażony jeżeli skorzystam z okazji jaką jest zdobywanie twojego drinka i poproszę go, aby przyniósł mi wody - odparł lekko rozbawiony Stillwell.
- A to się jego pytaj, a poza tym on nie niesie mi drinka. Sądzę, że jeśli i tak poszedł w tamtą stronę to przyniesienie jednej szklanki więcej nie zrobi mu różnicy...
Zarkan wrócił z drinkiem i usiadł, wzdychając. - Chyba to dopiję i pójdę na strzelnicę - mruknął do Ace.
- …Ale z tego co wnioskuję, że właśnie wrócił, sam musisz po tę wodę iść – mruknęła, kończąc swoją wypowiedź. Zarkanowi skinęła tylko głową w odpowiedzi. Nie była jego niańką.
- Jestem oportunistą. Okazja przepadła – westchnął jednooki.
- Pech. Będą inne - powiedziała Ace. Czekała w spokoju na rozwój wypadków. Sprawdziła stan SMG. Jeśli te batariańskie śmiecie ze Słońc będą coś knuły, może się tu za moment zrobić ciekawie. Przesiadła się tak by w zasięgu wzroku mieć drzwi, za którymi zniknęli najemnicy Błękitnych Słońc.
-
- Marynarz
- Posty: 346
- Rejestracja: piątek, 7 grudnia 2007, 09:48
- Numer GG: 0
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Czas obecny...
Zar, Ace, Nadia, Gareth, Stillwell
Błysk. Huk. Drgające powietrze orane przez wirujące w nim rozedrgane pociski. Jęki rannych i paraliżowanych żołnierzy, bijące echem dudniące wystrzały strzelb i jazgotliwe dźwięki wydawane przez sondy strażnicze. Przygwożdżeni zmasowanym ogniem Zar, Gareth, Ace, Stillwell i Nadia kryli się za przewróconym masywnym stołem. Systemy ostrzegawcze statku wyły przeciągle a czerwone światło awaryjnego zasilania tańczyło po ścianach. Żołnierze Cytadeli nie mieli większych szans, w większości pozbawieni uzbrojenia i pancerzy pozostawionych w zbrojowni. Nikt nie spodziewał się że atak przyjdzie tak nagle. Przez północne drzwi wlatywały sondy strzelając pociskami obezwładniającymi i zakrywając żołnierzy siecią która szczelnie do nich przylegała krepując ruchy. Między sondami kręcili się batarianie aplikując środki obezwładniające przytomnym żołnierzom. Grupka kilkunastu weteranów którzy nie rozstawali się z bronią skryła się w odleglejszej części mesy, ostrzeliwując się rozpaczliwie. I pomyśleć że całe to piekło rozpętało się w zaledwie parę chwil....
Kilka minut wcześniej...
Samanta
Wciąż czując urazę do Stillwella wyszłaś energicznie z mesy. Wulgarne uwagi cyklopa łatwo wyprowadziły cię z równowagi. Ace niestety nie zachowała się solidarnie i nie ruszyła za tobą. Odwróciłaś się twarzą do drzwi mesy, a twoje wściekłe spojrzenie byłoby w stanie roztopić tytanowe drzwi. Kipiące w tobie złość z wolna wietrzała, ustępując innemu uczuciu. Po karku osłoniętym długimi włosami przebiegły cię zimne ciarki. Niemal podświadomie wyczuwałaś na karku obcy, chłodny oddech. Twoje oczy zamrugały, z wolna ogarniało cię uczucie paniki, irracjonalna, pierwotna emocja, od której napinają się mięśnie a kończyny sztywnieją...
Silne pchnięcie rzuciło tobą wprost w czeluście otwartej kabiny mieszkalnej załogi. Twoje długie włosy wzbudzone impetem zasłoniły ci kompletnie widok, tak że ostatnim co ujrzałaś był sufit i eksplodująca biel mieniąca się setkami blaknących gwiazdek. Ostatnim dźwiękiem jaki usłyszałaś był głuchy stukot twojej głowy uderzającej o posadzkę. Kontury pokoju zamazały się w jednolitą rozmytą bryłę, niknącą w rozlewającej się plamie czerni.
Gareth
W czasie rozmowy czułeś wzrastające nieprzyjemne uczucie. Towarzyszyło ci od zawsze, tępe, pulsujące przytłumione dudnienie, gdzieś u podstawy grubej czaszki.. Na Tuchance nie było dnia by to dziwne mrowienie ustawało choćby na chwilę, a od dnia w którym otrzymałeś swoje implanty wzmacniające sprawność, jego „brzmienie” jeszcze się nasiliło. Jedno wiedziałeś na pewno. Kiedy cholerstwo zaczynało wariować zawsze działo się coś BARDZO złego.
W twojej głowie niczym wybuch ostrego światła dudnienie narosło do rozdzierająco głośnego łomotu ścigającego się z biciem twoich serc.
Ciało zareagowało instynktownie ciągnąc w dół towarzyszy i przewracając silnym pchnięciem stojący przed tobą stół....
Kieliszki i resztki jedzenia zawirowały w powietrzu. Wirujący w powietrzu kieliszek zdawał ci się obracać nieznośnie, niemal wręcz boleśnie wolno.
Ułamek sekundy później silny wstrząs zakołysał statkiem a wpadające do środka granaty błyskowe wybuchły zalewając skoncentrowanym światłem zaskoczonych Żołnierzy i techników.
Nastała ciemność. Przez niespełna sekundę w mesie zalegała niemal idealna cisza.
A potem rozpętało się piekło.
Samanta
Z twojego gardła wyrwało się ciche, bolesne jęknięcie. Sklejone powieki uniosły się z wolna, a świat niespiesznie nabierał ostrości. Zebrałaś się w sobie i podniosłaś na łokciach. Z ust wydarł ci się bolesny krzyk. Strup zlepił twoja głowę z podłogą wyrywając ci boleśnie kilka długich włosów gdy podniosłaś głowę, krew popłynęła ponownie, sącząc się powoli, leniwym strumyczkiem. Głowa bolała cię dość mocno, a w uszach nieprzyjemnie szumiało, ale o ile się orientowałaś nie miałaś chyba wstrząśnienia mózgu.
Rozejrzałaś się niepewnie po kabinie.
Szlag.
Lampka kontrolna w drzwiach paliła się spokojną czerwienią.
Byłaś zamknięta!
Okazało się że wylądowałaś niemal tuż przed samym łóżkiem, jakby napastnik złośliwie wycelował w podłogę. Pozbierałaś się i wstałaś rozglądając po kabinie.
Kabina musiała należeć do grupy technicznej, zaśmiecona przez zużyte opakowania po omni-żelu a na niewielkim blacie leżało kilka holodysków z pootwieranymi kartami czasopism technicznych na extranecie.
Szum w twoich uszach powoli ustępował. Coraz silniej odczuwałaś wstrząsające całym statkiem silne wibracje. Lampy migotały czerwienią a głośniki zawodziły jękliwie. Wszędzie słychać było drażniący dźwięk pokładowego alarmu.
Zar, Ace, Nadia, Gareth, Stillwell
Błysk. Huk. Drgające powietrze orane przez wirujące w nim rozedrgane pociski. Jęki rannych i paraliżowanych żołnierzy, bijące echem dudniące wystrzały strzelb i jazgotliwe dźwięki wydawane przez sondy strażnicze. Przygwożdżeni zmasowanym ogniem Zar, Gareth, Ace, Stillwell i Nadia kryli się za przewróconym masywnym stołem. Systemy ostrzegawcze statku wyły przeciągle a czerwone światło awaryjnego zasilania tańczyło po ścianach. Żołnierze Cytadeli nie mieli większych szans, w większości pozbawieni uzbrojenia i pancerzy pozostawionych w zbrojowni. Nikt nie spodziewał się że atak przyjdzie tak nagle. Przez północne drzwi wlatywały sondy strzelając pociskami obezwładniającymi i zakrywając żołnierzy siecią która szczelnie do nich przylegała krepując ruchy. Między sondami kręcili się batarianie aplikując środki obezwładniające przytomnym żołnierzom. Grupka kilkunastu weteranów którzy nie rozstawali się z bronią skryła się w odleglejszej części mesy, ostrzeliwując się rozpaczliwie. I pomyśleć że całe to piekło rozpętało się w zaledwie parę chwil....
Kilka minut wcześniej...
Samanta
Wciąż czując urazę do Stillwella wyszłaś energicznie z mesy. Wulgarne uwagi cyklopa łatwo wyprowadziły cię z równowagi. Ace niestety nie zachowała się solidarnie i nie ruszyła za tobą. Odwróciłaś się twarzą do drzwi mesy, a twoje wściekłe spojrzenie byłoby w stanie roztopić tytanowe drzwi. Kipiące w tobie złość z wolna wietrzała, ustępując innemu uczuciu. Po karku osłoniętym długimi włosami przebiegły cię zimne ciarki. Niemal podświadomie wyczuwałaś na karku obcy, chłodny oddech. Twoje oczy zamrugały, z wolna ogarniało cię uczucie paniki, irracjonalna, pierwotna emocja, od której napinają się mięśnie a kończyny sztywnieją...
Silne pchnięcie rzuciło tobą wprost w czeluście otwartej kabiny mieszkalnej załogi. Twoje długie włosy wzbudzone impetem zasłoniły ci kompletnie widok, tak że ostatnim co ujrzałaś był sufit i eksplodująca biel mieniąca się setkami blaknących gwiazdek. Ostatnim dźwiękiem jaki usłyszałaś był głuchy stukot twojej głowy uderzającej o posadzkę. Kontury pokoju zamazały się w jednolitą rozmytą bryłę, niknącą w rozlewającej się plamie czerni.
Gareth
W czasie rozmowy czułeś wzrastające nieprzyjemne uczucie. Towarzyszyło ci od zawsze, tępe, pulsujące przytłumione dudnienie, gdzieś u podstawy grubej czaszki.. Na Tuchance nie było dnia by to dziwne mrowienie ustawało choćby na chwilę, a od dnia w którym otrzymałeś swoje implanty wzmacniające sprawność, jego „brzmienie” jeszcze się nasiliło. Jedno wiedziałeś na pewno. Kiedy cholerstwo zaczynało wariować zawsze działo się coś BARDZO złego.
W twojej głowie niczym wybuch ostrego światła dudnienie narosło do rozdzierająco głośnego łomotu ścigającego się z biciem twoich serc.
Ciało zareagowało instynktownie ciągnąc w dół towarzyszy i przewracając silnym pchnięciem stojący przed tobą stół....
Kieliszki i resztki jedzenia zawirowały w powietrzu. Wirujący w powietrzu kieliszek zdawał ci się obracać nieznośnie, niemal wręcz boleśnie wolno.
Ułamek sekundy później silny wstrząs zakołysał statkiem a wpadające do środka granaty błyskowe wybuchły zalewając skoncentrowanym światłem zaskoczonych Żołnierzy i techników.
Nastała ciemność. Przez niespełna sekundę w mesie zalegała niemal idealna cisza.
A potem rozpętało się piekło.
Samanta
Z twojego gardła wyrwało się ciche, bolesne jęknięcie. Sklejone powieki uniosły się z wolna, a świat niespiesznie nabierał ostrości. Zebrałaś się w sobie i podniosłaś na łokciach. Z ust wydarł ci się bolesny krzyk. Strup zlepił twoja głowę z podłogą wyrywając ci boleśnie kilka długich włosów gdy podniosłaś głowę, krew popłynęła ponownie, sącząc się powoli, leniwym strumyczkiem. Głowa bolała cię dość mocno, a w uszach nieprzyjemnie szumiało, ale o ile się orientowałaś nie miałaś chyba wstrząśnienia mózgu.
Rozejrzałaś się niepewnie po kabinie.
Szlag.
Lampka kontrolna w drzwiach paliła się spokojną czerwienią.
Byłaś zamknięta!
Okazało się że wylądowałaś niemal tuż przed samym łóżkiem, jakby napastnik złośliwie wycelował w podłogę. Pozbierałaś się i wstałaś rozglądając po kabinie.
Kabina musiała należeć do grupy technicznej, zaśmiecona przez zużyte opakowania po omni-żelu a na niewielkim blacie leżało kilka holodysków z pootwieranymi kartami czasopism technicznych na extranecie.
Szum w twoich uszach powoli ustępował. Coraz silniej odczuwałaś wstrząsające całym statkiem silne wibracje. Lampy migotały czerwienią a głośniki zawodziły jękliwie. Wszędzie słychać było drażniący dźwięk pokładowego alarmu.
For Honor & BIG Money!
-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Samanta
Pomimo odniesionych obrażeń i promieniującego bólu, Samanta nie traciła trzeźwości umysłu. Nie mogła się wydostać z kajuty - trudno, ale jednocześnie nikt jej tu nie wejdzie.
Krwawiąca rana głowy nie wróżyła nic dobrego i kobieta właśnie tym musiała sie teraz zająć. Najpierw, w miarę możliwości odgarnęła z rany nadmiar włosów, nie mogła pozwolić, aby zbytnio przeszkadzały. Rana zlokalizowana była po środku głowy, więc warkocz, czy typowe spięcie ich w kok, nie były dobrym rozwiązaniem. Przewaga praktyki nad modą sprawiła, ze już po chwili włosy Samanty spięte były w dwa kucyki - może troszkę kiczowate, ale praktyczne w obecnej sytuacji.
Kobieta nadal krwawiła, więc konieczny był opatrunek. W pomieszczeniu oczywiście nie było zestawu pierwszej pomocy, więc jeśli chodziło o opatrunek Samanta musiała improwizować. Najlepszym kandydatem do zastąpienia opatrunku i bandaża, były czyste fragmenty pościeli. Samanta bez większego trudu porwała go na długie paski i owinęła wokół głowy tamując krwawiącą ranę. Z przodu wyglądała jakby nosiła przepaskę, co było akceptowalne, choć oczywiście w kwestii trzymania włosów z daleka od twarzy, nie było konieczne.
Gdy Samanta doprowadziła się już do stanu używalności mogła podjąć konkretne działania. Drzwi były zamknięte - co poznała nie tylko po czerwonej lampce, a także po tym, że nie chciały się otworzyć... ciekawe dlaczego. Samanta rozejrzała się dokładnie po pomieszczeniu - ściany nie zawierały innego wyjścia, ale musiał tam być szyb wentylacyjny - ten był w suficie. Samanta natychmiast podjęła decyzję, aby wyjść tą właśnie drogą. W celu ułatwienia sobie pierwszego kroku na tej drodze postanowiła przesunąć biurko. Podczas tego małego przemeblowania, zauważyła pewną intrygującą rzecz - wśród walających się na nim holodysków dostrzegła, że kilka z nich ma jakby silniej rozbudowany spód. Po dokładniejszym przyjrzeniu się, wykryła coś w rodzaju ukrytych przegródek w których można było zmieścić mały, płaski przedmiot. Trochę ją to zaciekawiło - na tyle, aby zabrać ze sobą dwa holodyski.
Zaraz potem weszła na biurko i otworzyła kratkę szybu wentylacyjnego - o dziwo przytrzymujące ją śruby były już wykręcone. Sufit nie był zbyt wysoko, więc stojąc na biurku, musiała się porządnie schylić, aby o niego nie zawadzić. Droga ewakuacji była w pełni dostępna.
Samanta wsadziła do niego głowę i rozejrzała się. Szyb prowadził równolegle do korytarza, co mogło oznaczać, że łączył ze sobą wszystkie kajuty... które niestety zapewne też będą zamknięte, ale prędzej czy później gdzieś nim dojdzie.
Wybrała jeden z kierunków. Oczywiście szyb był dość ciasny i nie zmieściła by się do niego z bronią na plecach. Zdjęła ją i trzymając przed sobą wgramoliła się do ciasnego tunelu. Było tam niezwykle ciemno, więc Samanta włączyła swój omni-klucz. Nie chciała nic z nim robić, ale włączony zapewniał jej odrobinę światła... wystarczającą odrobinę.
Samanta nigdy nie miała nawet drobnej namiastki klaustrofobii, za to z dzieciństwa została jej pewna praktyka z czołgania się w trudnych warunkach. Dzielnie przemieszczała się do przodu.
Pomimo odniesionych obrażeń i promieniującego bólu, Samanta nie traciła trzeźwości umysłu. Nie mogła się wydostać z kajuty - trudno, ale jednocześnie nikt jej tu nie wejdzie.
Krwawiąca rana głowy nie wróżyła nic dobrego i kobieta właśnie tym musiała sie teraz zająć. Najpierw, w miarę możliwości odgarnęła z rany nadmiar włosów, nie mogła pozwolić, aby zbytnio przeszkadzały. Rana zlokalizowana była po środku głowy, więc warkocz, czy typowe spięcie ich w kok, nie były dobrym rozwiązaniem. Przewaga praktyki nad modą sprawiła, ze już po chwili włosy Samanty spięte były w dwa kucyki - może troszkę kiczowate, ale praktyczne w obecnej sytuacji.
Kobieta nadal krwawiła, więc konieczny był opatrunek. W pomieszczeniu oczywiście nie było zestawu pierwszej pomocy, więc jeśli chodziło o opatrunek Samanta musiała improwizować. Najlepszym kandydatem do zastąpienia opatrunku i bandaża, były czyste fragmenty pościeli. Samanta bez większego trudu porwała go na długie paski i owinęła wokół głowy tamując krwawiącą ranę. Z przodu wyglądała jakby nosiła przepaskę, co było akceptowalne, choć oczywiście w kwestii trzymania włosów z daleka od twarzy, nie było konieczne.
Gdy Samanta doprowadziła się już do stanu używalności mogła podjąć konkretne działania. Drzwi były zamknięte - co poznała nie tylko po czerwonej lampce, a także po tym, że nie chciały się otworzyć... ciekawe dlaczego. Samanta rozejrzała się dokładnie po pomieszczeniu - ściany nie zawierały innego wyjścia, ale musiał tam być szyb wentylacyjny - ten był w suficie. Samanta natychmiast podjęła decyzję, aby wyjść tą właśnie drogą. W celu ułatwienia sobie pierwszego kroku na tej drodze postanowiła przesunąć biurko. Podczas tego małego przemeblowania, zauważyła pewną intrygującą rzecz - wśród walających się na nim holodysków dostrzegła, że kilka z nich ma jakby silniej rozbudowany spód. Po dokładniejszym przyjrzeniu się, wykryła coś w rodzaju ukrytych przegródek w których można było zmieścić mały, płaski przedmiot. Trochę ją to zaciekawiło - na tyle, aby zabrać ze sobą dwa holodyski.
Zaraz potem weszła na biurko i otworzyła kratkę szybu wentylacyjnego - o dziwo przytrzymujące ją śruby były już wykręcone. Sufit nie był zbyt wysoko, więc stojąc na biurku, musiała się porządnie schylić, aby o niego nie zawadzić. Droga ewakuacji była w pełni dostępna.
Samanta wsadziła do niego głowę i rozejrzała się. Szyb prowadził równolegle do korytarza, co mogło oznaczać, że łączył ze sobą wszystkie kajuty... które niestety zapewne też będą zamknięte, ale prędzej czy później gdzieś nim dojdzie.
Wybrała jeden z kierunków. Oczywiście szyb był dość ciasny i nie zmieściła by się do niego z bronią na plecach. Zdjęła ją i trzymając przed sobą wgramoliła się do ciasnego tunelu. Było tam niezwykle ciemno, więc Samanta włączyła swój omni-klucz. Nie chciała nic z nim robić, ale włączony zapewniał jej odrobinę światła... wystarczającą odrobinę.
Samanta nigdy nie miała nawet drobnej namiastki klaustrofobii, za to z dzieciństwa została jej pewna praktyka z czołgania się w trudnych warunkach. Dzielnie przemieszczała się do przodu.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
-
- Mat
- Posty: 407
- Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
- Numer GG: 6271014
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Drużyna szturmowa - Ace, Gareth, Stillwell, Zarkan, Nadia
Ace w pierwszej chwili spojrzała w stronę kroganina mało nie rzucając mu jakiejś złośliwej uwagi... Gdy dotarło do niej co się dzieje. Oparła się plecami o stół, mając nadzieję, że draństwo wytrzyma... - It's show time! - rzuciła Ace. - Nadia! Ja spalę im tarcze. Potem ty postaraj się wyrzucić ich w powietrze i wystawić reszcie na strzał - rzuciła uruchamiając Omni-klucz i wstukując jakąś szybką kombinację. Włączyła kamuflaż i uniosła się nieznacznie ponad krawędź przewróconego stołu. Posłała w najgęstszą grupę przeciwników pocisk spalający. Podjęła też próbę pospiesznego zhakowania jednej z dron, zanim kamuflaż przestanie działać.
W stronę Ace niemal natychmiast wystrzeliły 3 sondy. Ledwo zdołała ukryć głowę przed pociskami obezwładniającymi które zostawiły głębokie dziury w stole.
Wystrzał z glosnym wybuchem wdarł się w niemal sam środek grupy batarian osłabiając ich tarcze. Jednak było ich tak wielu że nie przyniosło to wielkiego pozytku.
Doświadczenie w walce z maszynami mówiło wam że sondy wyposażone mogą być w czujniki cieplne.
- Oh great - mruknął Zarkan, siadając za stołem. Dopił jednym haustem drinka i odstawił szkło na bok. Wyciągnął strzelbę i włączył tryb amunicji zapalajacej. Schował strzelbę i dobył pistoletu. Też włączył tryb amunicji zapalającej. Na razie nie podejmował żadnych działań.
-Tuż za tobą, Ace! - głos Nadii był lekko drżący. Skupiła się z całych sił na sondach ostrzeliwujących Ace, z zamiarem wyprowadzenia w ich stronę biotycznego uderzenia.
- Jeśli zdejmiecie im tarcze to mogę posłać im falę uderzeniową - powiedział turianin.
- Psia krew... - zaklęła Ace. Będąc już za stołem wyłączyła kamuflaż by nie marnować energii. - Nadia, Zarkan, rzućcie w nich czymś! Mogą być stoły, cokolwiek! - dodała sięgając po SMG.
- Widzę że sobie świetnie radzicie, to co Stillwell, szybka partyjka w karty? - powiedział kroganin opierając się ciężko o stół.
- Bez tarcz. Zdaje się potwierdzać moja teza... - wymamrotał Stillwell, siedząc nieruchomo za stołem. Specyficzny bo specyficzny, a może bo czarny, mundur sił Przymierza nie był zbyt dobrą ochroną przeciw pociskom. - Pod ostrzałem? Dawno tego nie robiłem... - odparł Stillwell, z szalonym błyskiem w oku wyjmując talię, poruszając tylko ręką.
-To w co gramy? Taka szybko rundka, żeby nam się nie nudziło. Dziewczyny i Zarkan sobie poradzą.
- Głosuję za tym by użyć kroganina jako osłony gdy stół się rozleci - mruknął Zarkan, wychylając się z boku na moment, by podciągnąć stół do rzutu dla Nadii.
-Masz kurwa jakiś problem do naszej gry w karty? Z chęcią go rozwiąże- mruknął Gareth patrząc spod łba.
- Urocze. Turianie posiadają ujmujące poczucie wdzięczności. - skomentował jednooki. - Macie nadwyżkową broń, więc... proszę? - zwrócił się do Ace.
Widząc, że jej starania nie przyniosły skutków, Nadia zmieniła taktykę - Zarkan, czekaj! Osłaniajcie mnie przez chwilę, ja spróbuję postawić jakąś barierę, czy coś.
Ace sięgnęła po pistolet - Proszę - mruknęła podając broń Stillwellowi. - Po walce pamiętaj oddać - powiedziała. Żadnej innej broni by nikomu nie pożyczyła. Ale to był tylko Predator... Obecnie jedyna poza SMG broń nadająca się do walki w tych warunkach.
Stół zawirował w powietrzu zbliżając się niebezpiecznie do was niebezpiecznie. Nadia wrzuciła szybką wiązkę biotyczna posyłając pocisk w batarian. Siła uderzenia roztrzaskała dwie sondy i powaliła 3 batarian.
7 batarian zwróciło swoje czterookie pyski w waszą stronę, wysyłając przodem 3 sondy bojowe. Kilku pozostałych pomogło podnieść się powalonym. Nie zostali jeszcze wyeliminowani z gry.
- Hura! Udało się wam zwrócić ich uwagę - stwierdził kroganin patrząc na zbliżających się batarian.
Do stołu przykeiły sie z głosnym piskiem dwa płaskie przedmioty.
- O, nawet granat jest...
Jeden z batarian z mściwym uśmieszkiem wcisnął mocno przycisk na swoim omni-kluczu. Głośna eksplozja wyrwała wielką dziurę w stole i rzuciła wami w dalszy kąt mesy zerując wam tarcze.
Ace włączyła ponownie kamuflaż. I nie zdążyła nic zrobić... - O kurwa... - bąknęła słysząc pisk. Z włączonym kamuflażem pod osłoną stołu rzuciła się w stronę następnego stołu bliżej kuchni, przewracając go.
Zarkan obejrzał się na Nadię która nie wyglądała najlepiej. Chwycił ją w talii i przeniósł się wraz z nią szarżą biotyczną za jakaś zasłonę.
Kroganin, podniósł się szybko z ziemi, podnosząc Ace i Stillwella i rzucając nimi za stół. Jednocześnie samemu, przeskakując za najbliższą osłonę.
Nadia, na wpół przytomna, szarpnęła się niemrawo w uścisku Zarkana - Ciągle... mogę zrobić tą tarczę... tylko osłaniajcie mnie przez parę sekund...
Ace wskoczyła za ladę z nałożonym jeszcze kamuflażem. Sięgnęła po Cobrę. Przestawiła na strzelanie dwoma pociskami. Teraz już nie żartowała!
- To je stawiaj - mruknął Zarkan, chwiejąc się wraz z Nadią za barem.
Kroganin usiadł po turecku po drugiej stronie przewróconego stołu, patrząc na rozwijającą się akcję. W tym momencie zobaczył kulących się żołnierzy. Krzyknął do nich:
-Ej wy! Te kutafony schowane! Macie jakąś broń?
Odpowiedziały mu zimne spojrzenia ludzi Przymierza.
W sam raz by batariańskie ścierwa zdążyły rzucić kolejne granaty, tym razem w pozycje ludzi, których zdradził im Gareth.
Nadia zebrała w sobie. Wykorzystała swoje biotyczne moce osłaniając oddział tarczą biotyczną. Rychło w czas. Batarianie posłali w was kolejną celną serię która poszatkowałaby Ace gdyby nie jej interwencja
Ace skinęła Nadii w podzięce za reakcję. W końcu... Wychyliła się i zaczęła ostrzał ze snajperki!
Zarkan wepchnął w rękę kroganina swój claymore. - Nie zarysuj - mruknął.
Kolejna eksplozja wstrząsnęła statkiem rozrzucając Ludzi Przymierza jak szmaciane lalki.
- I oddaj jeśli przeżyję - dodał.
Kroganin po otrzymaniu broni od Zarkana, rozpoczął ostrzał za swojego stołu.
Stillwell czekał. Po słowach Ace o tym, jak walczą "snajperzy", wierzył, że za jej pancerzem i kamuflażem taktycznym idzie uzbrojenie. Na razie znowu kucał oparty o ścianę, starając się zignorować szumienie w prawym uchu i ból na poparzonej twarzy. Rzucił okiem na bok, na kroganina obok, akurat by przez jego ramię zobaczyć masakrę grupy żołnierzy. To nie była opcja, zamierzał przeskoczyć ladę i cofać się w stronę wyjścia z pomieszczenia i czekać tam na okazję. Na razie jednak była mu potrzebna i tutaj - spodziewał się, że będzie to zamieszanie spowodowane wystrzałem snajperskim znikąd.
Batarianie nie byli już tak pewni siebie. Drużyna ukryta za blatem baru miała dużo pewniejsza osłone niż ledwie parę chwil temu. Przewaga zaczęła się przechylać na waszą stronę. Kilka silnych biotycznych pocisków Zarkana i Nadii roztrąciło przeciwników a strzały snajperskie Ace skutecznie ich eliminowały .
Po paru chwilach wszystkie drony były wyeliminowane. Batarianie zaczęli w końcu szukac osłon. Walający się w około nieprzytomni żołnierze i członkowie personelu utrudniali wam walkę. Ace widząc, że nie ma już dron zaczęła celować w głowy batarian. Przestawiła snajperkę na pojedyncze, potężne pociski. Celowała bardzo uważnie. Jednooki żołnierz na to właśnie czekał. Przy pierwszym strzale Ace przeturlał się przez kontuar. Wykorzystując praktyczny brak tarcz batarian Nadia zastosowała Podniesienie. Po chwili fruwający batarianie zostali praktycznie poszatkowani pod zmasowanym ogniem waszej ekipy.
Ace rozejrzała się po polu bitwy. Szukała najmniejszego ruchu jakiegokolwiek batarianina. Tudzież innego Błękitnego Słońca w zasięgu. Przestawiła swoje cybernetyczne oczy namierzając. Szukała i nasłuchiwała... Czy to na pewno wszyscy?
Nadia, z wyrazem tryumfu na twarzy, rozejrzała się dookoła, gotowa zareagować na najmniejszy ruch wszystkiego, co ma więcej niż dwoje oczu.
Pomieszczenie wypełnione ciężkim duszącym smrodem dobywającym się z szczątków batarian wyglądało na kompletnie pozbawione życia. Na podłodze leżeli oszołomieni ludzie pozbawieni świadomości, najgorzej prezentowali się żolnierze Przymierza, kilku oberwało śmiertelnie.
Zarkan odebrał kroganinowi swojego Claymore i zahaczył na miejsce. Wstał i rozejrzał się chwilę. - Pieczony batarianin, nowa specjalność zakładu - mruknął.
Ace rozejrzała się za jakimś terminalem komputerowym za pomocą którego mogłaby się włamać do systemów statku i znaleźć widok z kamer na całym statku.
ompletnie wyczerpana Nadia oparła się ciężko o jeden ze stołów, rozglądając się dookoła. Widok martwych batarian był dla niej wystarczającą nagrodą.
- Oddział szturmowy, zgłoś się! – padło nagle z waszych komunkatorów. – natychmiast poznaliście głos kapitana.
Jednooki wyprostował się z trudem wynikającym z miotnięcia granatem czy rzutem kroganina, nie poparzeń. Zawiesił pistolet na wyprostowanym palcu wskazującym, podając go Ace i już się rozglądał za porzuconym egzemplarzem broni o większej sile ognia.
- Ehm... Kapitanie? Batarianie upieczeni. Kilku naszych także - bąknęła Ace. Miała swobodne podejście do etykiety ale meldunek należało złożyć. - Kilku poparzonych, kilka naszych trupów - powiedziała. - Poza tym chyba już czysto - dodała. Odebrała przy tym swoją broń od Stilla.
Kroganin wstał i ruszył w kierunku elkora. - To jak będzie z tym alkoholem? Mam szansę na coś mocnego?
- Dobra robota - padło po chwili milczenia. - Sytuacja nie wygląda jednak ciekawie. - tu jego Głos na chwilę zamarł.
Nadia poderwała się, słysząc głos kapitana. Cieszyła się, że nie jest na miejscu Ace i nie musi składać raportu. Po chwili jednak pomyślała o konieczności rozmowy z dowódcą jej oddziału. Nie była to w tej chwili miła perspektywa.
-Kolumbia... Cóż, zostaliśmy zaatakowani. Najprawdopodobniej to łowcy niewolników. Nie rozumiem tylko jednego. Skąd mieli sygnatury i kody Służb Inspekcyjnych? Z resztą nie ma to teraz znaczenia. Oddział który odparliście to tylko niewielka cześć ich sił które panoszą się teraz po statku.
- To batarianie i do tego Niebieskie Słońca. Mogli działać na dwa fronty - powiedziała dziwnie spokojnie. - Kapitanie, gdzie w pobliżu mesy jest terminal komputerowy? Chciałabym zobaczyć obraz z kamer... O ile jakieś jeszcze działają - powiedziała.
-...rwa mać, no to pięknie - wyrwało się Nadii, słysząc rozmowę Ace z kapitanem - Więcej czterookich.
- Dobrego nigdy za wiele. Niektórzy jeszcze się ruszają. - rzucił jednooki.
- Przykro mi... Dostęp do kamer mam tylko ja. Drugi terminal jest na mostku pilota.
Ace zaklęła pod nosem. Świetnie... - W takim razie proszę o informacje na temat stanu załogi? Jest na pokładzie ktoś poza nami zdolny do walki? - spytała.
- Samanta właśnie się zgłosiła. Niestety... Wygląda na to że nie.
- Kto mnie słyszy? - odezwał się głos Samanty. Według naszej pani mechanik tuzin zbirów zajęło maszynownię.
- Oddział defensywny jest rozgromiony. Mój asystent nie żyje. Zraportuj sytuacje na 4 pokładzie. - rozkazał kapitan.
- Wszyscy - mruknęła dziewczyna pod nosem. - Odwiedzimy w takim razie zbrojownię i zbierzemy co się da z trupów batarian... Potem postaramy się oczyścić statek z karaluchów - powiedziała.
- Świetnie. Jeden wypad łowców niewolników i statek w rozsypce. - rzuciła Nadia, nadal opierając się o stół - Nie ma to jak przygotowanie do wyprawy do Terminusa.
- Tak, dobrze się składa, zostawiłem coś w zbrojowni. - mruknął Stillwell, nagle ciskając podniesioną batariańską strzelbą na bok. - Cel misji? Poza znajdź i zniszcz?
- Według poglądu nie wygląda to za dobrze - wtrącił kapitan. Wygląda na to że próbują odciąc zasilanie. Udało nam się zablokować śluzę powietrzną więc chyba nie spodziewamy się w najbliższym czasie ich posiłków.
Jednak druga grupa kieruje się do rdzenia WI. Jesli uda im się przejąc jej układy, wkrótce zaroi się tu od batarian.
Zarkan machnął ręka an rozmówców i poszedł rozejrzeć się za rannymi którzy mogliby potrzebować pomocy medyka. Stan załogi wyglądał stabilnie. Głównie drobne oparzenia które łatwo załatwi medi - żel.
Ace skierowała się do zbrojowni. - Kapitanie, póki się da proszę o informacje z kamer. Poszukam w zbrojowni noktowizorów. Bierzemy się do roboty. Z tego co widziałam, przez mesę przechodziło około 24 Błękitnych słońc. Zastrzelę każdego sukinsyna z tym ich śmiesznym tatuażykiem - mruknęła już do siebie pod nosem.
-Za mało mi płacą... - westchnęła Nadia, podnosząc się ciężko i kierując się za Ace.
W magazynie kuchni siedział roztrzęsiony elkor i jego pomocnicy
* trwożna nadzieja * poszli sobie?
Kroganin podniósł karabin jednego z batarian, w jednej ręce trzymając drinka, ruszył nieśpiesznie za resztą.
- Poszli do diabła - mruknął turianin w odpowiedzi elkorowi.
Zarkan ruszył za Ace, gdy tylko upewnił się, że ci którzy przeżyli pozostaną przy życiu bez jego pomocy.
* Ulga * Dziękuję. * radosna propozcycja* Jeśli kroganin zechce dam mu mój najlepszy alkohol.
- Do piekła - wyszczerzyła się Ace pod nosem. Wyszła z kuchni do mesy i wyjrzała do przejścia do zbrojowni sprawdzając czy droga wolna. Jeśli wolna.. poszła dalej. Chciała znaleźć noktowizory i jakieś ciekawe zabawki na batarian. Może będą jakieś granaty ogłuszające lub inne zabawne przedmioty.
- Gareth? Gdybym dzięki za pomoc, ale gdybym miał latać, miałbym skrzydła. - rzucił w stronę kroganina Stillwell, wychodząc za resztą grupy.
- Still kochaniutki, latać każdy może, trochę lepiej ale też trochę gorzej. Ale ty masz talent! - wyszczerzył zęby kroganin, nie przejmując się jego słowami.
- Kapitanie, czy ma pan podgląd z warsztatu? - zapytała Samanta.
- Mam dostęp do wszystkich kamer.
Ruszyli do zbrojowni nie napotykając oporu. Szybko odnaleźli swoje wyposażenie. Ku swojej radości odnaleźli też 6 granatników i zapas amunicji.
- Jaka jest sytuacja? W maszynowni? - spytała Sam.
- Ich mechanicy dobierają się do układów... Obawiam się że może to...
- Conor, czekaj na resztę. Spotkajcie się przy windzie. Powiem ci kiedy będą na miejscu.
Miejmy nadzieję że posiedza jeszcze w maszynowni.
Silny wstrząs rzucił całym statkiem.
Ace wzięła sprzęt i rozdzieliła po ludziach. - Zar, ilu tamtych szczeniaków będzie zdolnych do walki? - spytała turianina. Miała na myśli żołnierzy. Zaklęła gdy statek się zatrząsł. Nałożyła hełm i sprawdziła stan tarcz.
- Chyba nam się śpieszy? Niech asari zostanie ze zbierającymi się żołnierzami, reszta chyba nie jest ranna i wszyscy są gotowi?
Nadia, i tak osłabiona po walce, na skutek wstrząsu uderzyła ciężko w ścian i upadła. Zaraz podniosła się. - Co to było?
Stillwell nie przejął się za bardzo. Podszedł do najbliższego stojaka zbierając swoją M77 i ruszył do wyjścia, rzucając do reszty:
- Chyba nam się śpieszy? Niech asari zostanie ze zbierającymi się żołnierzami, reszta chyba nie jest ranna i wszyscy są gotowi?
- Z przyjemnością - odpowiedziała Stillwellowi.
- Nikt nie da rady nawet stać - mruknął Zarkan do Ace. Dziewczyna już podsumowała wstrząs. On nie musiał.
- Rozumiem. Panią mechanik zostawię tu w warsztacie, bo jeszcze Ace odstrzeli jej głowę. - powiedziała Sam.
Zarkan parsknął śmiechem, słysząc uwagę Sam.
- Jeśli jest batarianką albo ma tatuaż Słońc w widocznym miejscu to niech trzyma swoją dupę z daleka - warknęła Ace. - Bo wpierw będę strzelać, a potem pytać - dodała. Ruszyła za Stillem czym prędzej. Musieli się spieszyć.
Całym statkiem potężnie rzuciło a on sam przechylił się o jakieś 35 stopni.
Zarkan odzyskał równowagę. - Ej, jest coraz śmieszniej... - mruknął Zarkan. Przerzucił się na Claymore i ruszył szybko za Stillwellem i Ace.
Kroganin nie przejmując się zbytnio falowaniem podłoża, dopił drinka i ruszył na pędzącą Ace i Stillwellem.
- Kurwa, uszkodzili stabilizator! - krzyknął kapitan - jeśli ich hakowanie będzie dalej tak wyglądać niedługo stopi się rdzeń!
- Do Słońc zaczęli brać idiotów - warknęła dziewczyna. Pędziła do windy. Musieli się dostać do warsztatu nim ci kretyni rozpierdzielą rdzeń i wyślą wszystko i wszystkich do diabła...
Nadia miała już serdecznie dosyć całego zamieszania. Pomimo zmęczenia, rzuciła się biegiem za Ace.
Winda ruszyła powoli na dół. Jak każda winda. Było to zastawiające, że w epoce takiego zaawansowania technicznego nie umieli robić szybkich wind...
Ace zaczęła gwizdać pod nosem wlazł Kotek na płotek zastanawiając się ile zwrotek wygwiżdże w tym czasie.
Drzwi windy rozsunęły się. Byliście na 4 pokładzie.
Z zacienionego kąta wysunęła się Samanta
Gdy winda stanęła dziewczyna skończyła gwizdać. - Żołnierze i szturmowcy przodem. Lżejsi z nas zajmą się wsparciem - wzięła SMG. - Jeśli Nadia zdoła utworzyć dobrą barierę jak ostatnio wezmę Cobrę - powiedziała.
-Jeśli zdoła... - wyszeptała do siebie Nadia - Powinno mi się udać - powiedziała do Ace
Kroganin ruszył przodem witając się z Samantą. - Miło cię widzieć. Co ci się stało w baniak?
- Jeśli będzie z tym problem to daj znać - skinęła głową do asari. Dzieliły tę samą antypatię... A wiadomo, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem...
- Ściana na mnie wpadła. - odpowiedziała krótko Sam.
- Wytrzymam. - odparła Nadia
- Nie dobrze. Inżynierowie powinni się wstydzić. Żeby ściany atakowały... Do czego to doszło. Dobra ruszać dupy, nudzi mi się takie czekanie - orzekł Gareth patrząc wyczekująco.
- Ma, nadzieje, że ja zastrzeliłaś - mruknął Turianin, przechodząc obok Sam. Przeszedł na czoło "pochodu" idąc koło kroganina.
- Pan przodem - uśmiechnęła się Ace. Trzymała broń w pogotowiu. - Nadia we właściwej chwili rozstawi nad nami barierę. Sam, wskaż nam drogę - mruknęła.
-Im szybciej się uwiniemy tym lepiej - mruknęła Nadia, idąc za całą ekipą - Głupio byłoby zasnąć w czasie bitwy.
Ace ruszyła za pozostałymi gotowa ich osłaniać.
- Tędy - powiedziała konkretnie kobieta, pomijając resztę zbędnej jej zdaniem dyskusji, a następnie sama ruszyła we wskazanym kierunku.
- Eh, a miałem nadzieję na dłuższą rozmowę.
- Tak, kroganie to naprawdę interesujący dyskutanci - Nadia uśmiechnęła się blado.
Stillwell ułożył broń w dłoniach, zastanawiając się, czy decyzji o pośpiechu nie przypłaci życiem - wciąż nie miał pancerza. Zdecydował, że dysponując taką a nie inną bronią będzie trzymał się blisko Ace i biotyczki, zamykając pochód.
Maszynownia nie była zamknięta. Jednak zdecydowanie wbijanie tam bez żadnego planu nie było dobrym pomysłem. Upewnienie się w sytuacji wydawało się wskazane.
- Wchodzimy? Czy stosujecie jakąś strategię? - zapytał Gareth uruchamiając broń po zmarłym batarianinie.
- Poczekaj Gareth. Byli tak uzbrojeni, że potrzebny nam plan - mruknęła do kroganina.- Kapitanie... Potrzebny obraz z kamer - rzuciła cicho Ace.
- O ile ich nie rozwalili... - skwitowała Nadia.
W twoim komunikatorze zaszumiało delikatnie po czym na twoim omni kluczu wyświetlił się rzut izometryczny pomieszczenia.
Ace obejrzała je dokładnie. Szukała wrażliwych punktów w które nie powinni strzelać, batarian i osłon.
- A jednak Błękitni to faktycznie kretyni.
- Propozycja jest prosta. Ace ma kamuflaż, ja niestety nie, ale mogę najszybciej po Turianinie zająć pozycję. Ty sobie poradzisz. - wzruszył ramionami, odpowiadając kroganinowi. Celowo pominął i zmęczoną asari, i Samantę. - Ktoś ma inny koncept...?
- Wpierw obejrzyjmy obraz z kamer. - Ace pokazała obraz z omni-klucza.
- Ja mogę prowadzić ostrzał z daleka. Przy odrobinie szczęścia nie trafię Stillwella - rzekła Sam.
- Nie krępuj sie, na pewno się nie obrazi. - rzucił Gareth.
Rzut z kamery nie prezentował się korzystnie. Sufit był pokryty plątanina kabli które utrudniały nieco widoczność. Jednak i tak zauważyliście spora grupę batarian stojąca niecierpliwie przy panelu zasilającym. Jeden z roślejszych wydzierał się krzykliwie na mechaników – Stillwell poznał w nim Kar’chana Chess’a – kapitana sił batarian. Było ich sporo. Conajmniej 18.
- Stoją w kupie - powiedziała Nadia - Mogłabym w nich strzelić biotyką, powywracaliby się jak kręgle.
- Em przypominam że mamy granatnik...
- Czy granaty bardzo uszkodzą wyposażenie statku? - Samanta zastanowiła się na głos.
Migocząca elektronika świadczyła o licznych ulepszeniach.
- Nie ma dron, sprawdźcie jakie mamy granaty - poprosiła Ace. - Jeśli są ogłuszające da nam to przewagę i nie zniszczy elektroniki - powiedziała.
- Nie zabijamy najbrzydszego. - stwierdził Stillwell, wyraźnie wskazując batariańskiego kapitana, bardziej informując, niż proponując.
- Czyli granatnik odpada? - zapytał zawiedziony - kurna ja chcę na otwartą przestrzeń - mruknął rozżalony Gareth.
Ace zaklęła pod nosem. Wzięła Cobrę. - To zadanie wymagające chirurgicznej precyzji - mruknęła. Przestawiła ją na najwyższą siłę rażenia. - Nadia... Dasz radę tarczą biotyczną osłonić... rdzeń? - spytała.
Nadia zamyśliła się...
- Nie...Odparła po chwili
- Kapitanie, czy możemy załatwić wroga niekonwencjonalnie? Na przykład rozhermetyzować maszynownie i wyrzucić ich w przestrzeń. - zaproponowała Samanta.
- Chwileczkę – zakomunikował kapitan. - Niestety nie mam wpływu na to pomieszczenie. Ale... Czekajcie! Jest pewne rozwiązanie. Mój kuzyn... właśnie mi powiedział. W jego ścigaczu zamontowana była pewna technologia... Dość niekonwencjonalne zastosowanie przyznam... To emiter soniczny. Był wmontowany w pobliżu silnika... Ponoć jakieś wzbudzanie drgań i przyspieszanie spalania...nic z tego nie rozumiem, może Rasha wam to wyjaśni. W każdym razie zakładam że może się przydać? Wiem tylko tyle że ma dość krótki zasięg więc trzeba go podłożyć i zwiać. To delikatny sprzęt więc nie ma mowy o rzucaniu.
- Pokażcie mi ten ścigacz - Ace zrobiła w tył zwrot i natychmiast poszła obejrzeć to to.
- Ktoś wspominał o posiadaniu kamuflażu? - powiedziała Sam, spoglądając na Ace.
- Tak. Ja. - Stillwell odparł Samancie.
- Dzięki wszystkim bogom galaktyki... przynajmniej nie będę musiała produkować się z tarczą na rdzeniu - wyszeptała Nadia.
Zarkan westchnął i ruszył za Ace. - Nie spiesz się tak.
- Zaraz za zakrętem - powiedziała Sam i poprowadziła koleżankę.
- Jak wydobędziemy to, to będę to mogła podłożyć z kamuflażem. Jeśli nie mają wykrywaczy ciepła dam radę - powiedziała Ace.
W warsztacie Ace, Zar i Samanta odebrali emiter od batarianki. Był dość duży...
Ace tym razem wpierw "zadawała pytania"... Sytuacja sprawiła, że Ace spojrzała tylko na batariankę jakby mówiła, że ma ją na oku. - Jaki to to będzie miało zasięg? - spytała sucho.
- Kilka metrów - wypluła pogardliwie mechanik.
- Czemu wszyscy batarianie robią się uprzejmi dopiero po tym, jak dostaną w ryj? Ciekawa rasa. - powiedział Gareth.
Ace raz jeszcze spojrzała na obraz przesłany z kamery. Sprawdziła czy da radę unieść urządzenie i sprawnie się przemieszczać. - Jak to uruchomić? - spytała.
Batarianka wzruszyła ramionami i otarła ukradkiem wypalone znamię.
Nadia wraz z pozostałymi, oczekiwała na powrót Ace. Kilkukrotnie mało nie usnęła - głowa jej się chwiała, a oczy same zamykały.
- Nie powinnaś być z innymi asari... czy coś? - zagadnął Stillwell, sprawdzając czy nitki celownika nie były uszkodzone. Nie miał zaufania do celowników wykorzystujących coś innego niż twardy metal i jego własne oko.
- Powinnam, wolałabym, chciałabym. Ale jestem tutaj - odparła Nadia - A gdzie reszta mojego oddziału, sama jestem ciekawa.
W tym czasie batarianka udzieliła Ace niezbędnych instrukcji. Urządzenie trzeba było ustawić ręcznie czasowo. Nie posiadało osobnego "detonatora".
Ace... Podziękowała. Raz jeden. Wyjątek... Cóż, trwała wojna. Musiała korzystać ze wszelkich zasobów... Nawet z pomocy nieprzychylnej batariańskiej mechaniczki. Ace wzięła urządzenie i zabrała je w stronę drzwi. Przyjrzała się mapie szukając drogi którą będzie mogła się dostać jak najbliżej. Trzeba ustawić czas na kilka sekund by batarianie nie zdążyli nic zrobić i żeby Ace zdążyła uciec.
Po krótkiej dyskusji plan jednak się zmienił. W końcu kamuflaż nie objąłby urządzenia. Za to Zarkan mógłby spróbować biotycznej szarży...
Ace powiedziała Zarkanowi co ma robić. Włożyła mu urządzenie w ręce. Ustawiła urządzenie na kilka sekund i otworzyła drzwi. Nadia zebrała w sobie resztki sił, gotowa wspomóc Zarkana, w razie gdyby temu coś się nie udało.
Zarkan wypruł naprzód szarżą, odłożył obiekt na posadzkę, pakując go miedzy kable, po czym wykonał natychmiastową szarżę z powrotem za drzwi.
Samanta czekała w pogotowiu ze swoją Żmiją w dłoniach. Ace chwyciła Cobrę i przygotowała się do ewentualnego ostrzału batarian. Stillwell ziewnął.
Ruch drzwi natychmiast zwrócił uwagę batarian. Jednak nawet oni nie byli tak szybcy by zareagować na rozpędzonego biotyczną szarżą Zara. Fala udeżeniowa zachwiała nimi dając mu dość czasu by ten zdażył wrócić. Bezgłośna eksplozja emitera wstrząsnęła pomieszczeniem. Zasięg okazał się być większy niż przypuszczała mechaniczk. Zwijający się z bólu batarianie padli na pyski a rozchodząca się wibracja pulsowała w pomieszczeniu. Czuliście niemal drganie zębów w waszych ustach. PO chwili urządzenie zamilkło. Pozostał tylko niewyraźny szum w waszych uszach....
- No to idziemy. Rezerwuję tego, którego pokazywałem. - stwierdził Stillwell, wchodząc do pomieszczenia i powoli ruszając w stronę wybranego batarianina, rozdzielając strzały w głowę tych, którym mijał.
Zarkan wpakował się do pomieszczenia biegiem, chcąc zagrać batarianom kołysankę na swoim Claymore. Samanta wbiegła do maszynowni i szybko rozpoczęła celny ostrzał leżących wrogów.
- Zostawcie mi jednego! - Nadia na widok zwijających się z bólu batarian odzyskała siły. Podeszła do najbliższego i kopnęła go z całej siły.
Nie było jednak celu. Niewidzialna eksplozja zniszczyła sporą część nerwów w okolicy nerwu słuchowego każdego z batarian. W obecnej chwili były to wijące się z bólu warzywa.
- Hej... chyba żadnego nie przepytamy - mruknął Zarkan, przyglądając się jednemu z leżących.
- Na szczęście rozmowa, to ostatnia rzecz, którą chciałabym zrobić z batarianinem - uśmiechnęła się Nadia - No, może przedostatnia...
Ace gdy zorientowała się w sytuacji nawiązała łączność z kapitanem - Batarianie unieszkodliwieni. Ten emiterek był mocniejszy niż sądziliśmy. Założyliśmy plantację warzyw - mruknęła.
- Na statku moze ich by więcej - powiedziała Sam zabijając jednego z delikwentów.
- To trzeba zrobic zwiad i poszukać jakichś frajerów - turianin wzruszył ramionami.
- I naprawić to co zepsuli... Tylko wpierw posprzątamy tu, by nie śmierdziało - bąknęła Ace. - Nie lubię łazić po pokładzie, po którym się ślizgam - mruknęła.
Nadia pochyliła się nad batarianinem którego kopnęła - Byłeś na Elizjum, gnido? Byłeś - kopnęła go ponownie - Pewnie nie, ale co z tego. Miłego umierania - powiedziała, po czym strzeliła mu w brzuch.
- Nadia, on i tak nic już nie czuje - mruknęła Ace.
- Nie psuj jej zabawy - rzekła Sam.
- Masz rację, niestety - odparła Nadia - Następnym razem trzeba by wziąć jednego żywcem.
Zarkan bez słowa strzelił w głowę batarianina którym "zaopiekowała się" asari.
- Wiesz... Nie mam nic przeciwko zabijaniu batarian. Ale tortury to zniżanie się do ich poziomu - ciągnęła Ace.
- Nie. Zniżanie się do ich poziomu to wybijanie całych planet. Albo niewolenie ludzi. To jedynie słuszna kara, zresztą i tak za mała.
- Dobra, wyluzujcie. Mamy resztę statku do przeczesania. To jeszcze nie koniec imprezy - oznajmiła Samanta.
- Słusznie. - odparła krótko Nadia.
Stillwell stał oparty o ścianę z wyraźnym rozbawieniem obserwując całą sytuację.
- No... od czego zaczynamy? - zapytał Zarkan, upewniwszy się, że wszyscy batarianie gryzą glebę.
- Wiesz... Pierwszy raz widzę okrutną asari - bąknęła Ace pod nosem. - Nie lubię batarian. Nienawidzę ich. Ale, to nie jest powód do tego, żeby się nad nimi znęcać. Teraz się znęcasz tak, następnego dnia poświęcisz życie kogoś postronnego bo tak ci będzie łatwiej. Później będzie jeszcze gorzej - westchnęła. Dlatego opuściła Słońca... Z powodu skrajnego relatywizmu. Nadia była powtórką z rozrywki...
Ace w pierwszej chwili spojrzała w stronę kroganina mało nie rzucając mu jakiejś złośliwej uwagi... Gdy dotarło do niej co się dzieje. Oparła się plecami o stół, mając nadzieję, że draństwo wytrzyma... - It's show time! - rzuciła Ace. - Nadia! Ja spalę im tarcze. Potem ty postaraj się wyrzucić ich w powietrze i wystawić reszcie na strzał - rzuciła uruchamiając Omni-klucz i wstukując jakąś szybką kombinację. Włączyła kamuflaż i uniosła się nieznacznie ponad krawędź przewróconego stołu. Posłała w najgęstszą grupę przeciwników pocisk spalający. Podjęła też próbę pospiesznego zhakowania jednej z dron, zanim kamuflaż przestanie działać.
W stronę Ace niemal natychmiast wystrzeliły 3 sondy. Ledwo zdołała ukryć głowę przed pociskami obezwładniającymi które zostawiły głębokie dziury w stole.
Wystrzał z glosnym wybuchem wdarł się w niemal sam środek grupy batarian osłabiając ich tarcze. Jednak było ich tak wielu że nie przyniosło to wielkiego pozytku.
Doświadczenie w walce z maszynami mówiło wam że sondy wyposażone mogą być w czujniki cieplne.
- Oh great - mruknął Zarkan, siadając za stołem. Dopił jednym haustem drinka i odstawił szkło na bok. Wyciągnął strzelbę i włączył tryb amunicji zapalajacej. Schował strzelbę i dobył pistoletu. Też włączył tryb amunicji zapalającej. Na razie nie podejmował żadnych działań.
-Tuż za tobą, Ace! - głos Nadii był lekko drżący. Skupiła się z całych sił na sondach ostrzeliwujących Ace, z zamiarem wyprowadzenia w ich stronę biotycznego uderzenia.
- Jeśli zdejmiecie im tarcze to mogę posłać im falę uderzeniową - powiedział turianin.
- Psia krew... - zaklęła Ace. Będąc już za stołem wyłączyła kamuflaż by nie marnować energii. - Nadia, Zarkan, rzućcie w nich czymś! Mogą być stoły, cokolwiek! - dodała sięgając po SMG.
- Widzę że sobie świetnie radzicie, to co Stillwell, szybka partyjka w karty? - powiedział kroganin opierając się ciężko o stół.
- Bez tarcz. Zdaje się potwierdzać moja teza... - wymamrotał Stillwell, siedząc nieruchomo za stołem. Specyficzny bo specyficzny, a może bo czarny, mundur sił Przymierza nie był zbyt dobrą ochroną przeciw pociskom. - Pod ostrzałem? Dawno tego nie robiłem... - odparł Stillwell, z szalonym błyskiem w oku wyjmując talię, poruszając tylko ręką.
-To w co gramy? Taka szybko rundka, żeby nam się nie nudziło. Dziewczyny i Zarkan sobie poradzą.
- Głosuję za tym by użyć kroganina jako osłony gdy stół się rozleci - mruknął Zarkan, wychylając się z boku na moment, by podciągnąć stół do rzutu dla Nadii.
-Masz kurwa jakiś problem do naszej gry w karty? Z chęcią go rozwiąże- mruknął Gareth patrząc spod łba.
- Urocze. Turianie posiadają ujmujące poczucie wdzięczności. - skomentował jednooki. - Macie nadwyżkową broń, więc... proszę? - zwrócił się do Ace.
Widząc, że jej starania nie przyniosły skutków, Nadia zmieniła taktykę - Zarkan, czekaj! Osłaniajcie mnie przez chwilę, ja spróbuję postawić jakąś barierę, czy coś.
Ace sięgnęła po pistolet - Proszę - mruknęła podając broń Stillwellowi. - Po walce pamiętaj oddać - powiedziała. Żadnej innej broni by nikomu nie pożyczyła. Ale to był tylko Predator... Obecnie jedyna poza SMG broń nadająca się do walki w tych warunkach.
Stół zawirował w powietrzu zbliżając się niebezpiecznie do was niebezpiecznie. Nadia wrzuciła szybką wiązkę biotyczna posyłając pocisk w batarian. Siła uderzenia roztrzaskała dwie sondy i powaliła 3 batarian.
7 batarian zwróciło swoje czterookie pyski w waszą stronę, wysyłając przodem 3 sondy bojowe. Kilku pozostałych pomogło podnieść się powalonym. Nie zostali jeszcze wyeliminowani z gry.
- Hura! Udało się wam zwrócić ich uwagę - stwierdził kroganin patrząc na zbliżających się batarian.
Do stołu przykeiły sie z głosnym piskiem dwa płaskie przedmioty.
- O, nawet granat jest...
Jeden z batarian z mściwym uśmieszkiem wcisnął mocno przycisk na swoim omni-kluczu. Głośna eksplozja wyrwała wielką dziurę w stole i rzuciła wami w dalszy kąt mesy zerując wam tarcze.
Ace włączyła ponownie kamuflaż. I nie zdążyła nic zrobić... - O kurwa... - bąknęła słysząc pisk. Z włączonym kamuflażem pod osłoną stołu rzuciła się w stronę następnego stołu bliżej kuchni, przewracając go.
Zarkan obejrzał się na Nadię która nie wyglądała najlepiej. Chwycił ją w talii i przeniósł się wraz z nią szarżą biotyczną za jakaś zasłonę.
Kroganin, podniósł się szybko z ziemi, podnosząc Ace i Stillwella i rzucając nimi za stół. Jednocześnie samemu, przeskakując za najbliższą osłonę.
Nadia, na wpół przytomna, szarpnęła się niemrawo w uścisku Zarkana - Ciągle... mogę zrobić tą tarczę... tylko osłaniajcie mnie przez parę sekund...
Ace wskoczyła za ladę z nałożonym jeszcze kamuflażem. Sięgnęła po Cobrę. Przestawiła na strzelanie dwoma pociskami. Teraz już nie żartowała!
- To je stawiaj - mruknął Zarkan, chwiejąc się wraz z Nadią za barem.
Kroganin usiadł po turecku po drugiej stronie przewróconego stołu, patrząc na rozwijającą się akcję. W tym momencie zobaczył kulących się żołnierzy. Krzyknął do nich:
-Ej wy! Te kutafony schowane! Macie jakąś broń?
Odpowiedziały mu zimne spojrzenia ludzi Przymierza.
W sam raz by batariańskie ścierwa zdążyły rzucić kolejne granaty, tym razem w pozycje ludzi, których zdradził im Gareth.
Nadia zebrała w sobie. Wykorzystała swoje biotyczne moce osłaniając oddział tarczą biotyczną. Rychło w czas. Batarianie posłali w was kolejną celną serię która poszatkowałaby Ace gdyby nie jej interwencja
Ace skinęła Nadii w podzięce za reakcję. W końcu... Wychyliła się i zaczęła ostrzał ze snajperki!
Zarkan wepchnął w rękę kroganina swój claymore. - Nie zarysuj - mruknął.
Kolejna eksplozja wstrząsnęła statkiem rozrzucając Ludzi Przymierza jak szmaciane lalki.
- I oddaj jeśli przeżyję - dodał.
Kroganin po otrzymaniu broni od Zarkana, rozpoczął ostrzał za swojego stołu.
Stillwell czekał. Po słowach Ace o tym, jak walczą "snajperzy", wierzył, że za jej pancerzem i kamuflażem taktycznym idzie uzbrojenie. Na razie znowu kucał oparty o ścianę, starając się zignorować szumienie w prawym uchu i ból na poparzonej twarzy. Rzucił okiem na bok, na kroganina obok, akurat by przez jego ramię zobaczyć masakrę grupy żołnierzy. To nie była opcja, zamierzał przeskoczyć ladę i cofać się w stronę wyjścia z pomieszczenia i czekać tam na okazję. Na razie jednak była mu potrzebna i tutaj - spodziewał się, że będzie to zamieszanie spowodowane wystrzałem snajperskim znikąd.
Batarianie nie byli już tak pewni siebie. Drużyna ukryta za blatem baru miała dużo pewniejsza osłone niż ledwie parę chwil temu. Przewaga zaczęła się przechylać na waszą stronę. Kilka silnych biotycznych pocisków Zarkana i Nadii roztrąciło przeciwników a strzały snajperskie Ace skutecznie ich eliminowały .
Po paru chwilach wszystkie drony były wyeliminowane. Batarianie zaczęli w końcu szukac osłon. Walający się w około nieprzytomni żołnierze i członkowie personelu utrudniali wam walkę. Ace widząc, że nie ma już dron zaczęła celować w głowy batarian. Przestawiła snajperkę na pojedyncze, potężne pociski. Celowała bardzo uważnie. Jednooki żołnierz na to właśnie czekał. Przy pierwszym strzale Ace przeturlał się przez kontuar. Wykorzystując praktyczny brak tarcz batarian Nadia zastosowała Podniesienie. Po chwili fruwający batarianie zostali praktycznie poszatkowani pod zmasowanym ogniem waszej ekipy.
Ace rozejrzała się po polu bitwy. Szukała najmniejszego ruchu jakiegokolwiek batarianina. Tudzież innego Błękitnego Słońca w zasięgu. Przestawiła swoje cybernetyczne oczy namierzając. Szukała i nasłuchiwała... Czy to na pewno wszyscy?
Nadia, z wyrazem tryumfu na twarzy, rozejrzała się dookoła, gotowa zareagować na najmniejszy ruch wszystkiego, co ma więcej niż dwoje oczu.
Pomieszczenie wypełnione ciężkim duszącym smrodem dobywającym się z szczątków batarian wyglądało na kompletnie pozbawione życia. Na podłodze leżeli oszołomieni ludzie pozbawieni świadomości, najgorzej prezentowali się żolnierze Przymierza, kilku oberwało śmiertelnie.
Zarkan odebrał kroganinowi swojego Claymore i zahaczył na miejsce. Wstał i rozejrzał się chwilę. - Pieczony batarianin, nowa specjalność zakładu - mruknął.
Ace rozejrzała się za jakimś terminalem komputerowym za pomocą którego mogłaby się włamać do systemów statku i znaleźć widok z kamer na całym statku.
ompletnie wyczerpana Nadia oparła się ciężko o jeden ze stołów, rozglądając się dookoła. Widok martwych batarian był dla niej wystarczającą nagrodą.
- Oddział szturmowy, zgłoś się! – padło nagle z waszych komunkatorów. – natychmiast poznaliście głos kapitana.
Jednooki wyprostował się z trudem wynikającym z miotnięcia granatem czy rzutem kroganina, nie poparzeń. Zawiesił pistolet na wyprostowanym palcu wskazującym, podając go Ace i już się rozglądał za porzuconym egzemplarzem broni o większej sile ognia.
- Ehm... Kapitanie? Batarianie upieczeni. Kilku naszych także - bąknęła Ace. Miała swobodne podejście do etykiety ale meldunek należało złożyć. - Kilku poparzonych, kilka naszych trupów - powiedziała. - Poza tym chyba już czysto - dodała. Odebrała przy tym swoją broń od Stilla.
Kroganin wstał i ruszył w kierunku elkora. - To jak będzie z tym alkoholem? Mam szansę na coś mocnego?
- Dobra robota - padło po chwili milczenia. - Sytuacja nie wygląda jednak ciekawie. - tu jego Głos na chwilę zamarł.
Nadia poderwała się, słysząc głos kapitana. Cieszyła się, że nie jest na miejscu Ace i nie musi składać raportu. Po chwili jednak pomyślała o konieczności rozmowy z dowódcą jej oddziału. Nie była to w tej chwili miła perspektywa.
-Kolumbia... Cóż, zostaliśmy zaatakowani. Najprawdopodobniej to łowcy niewolników. Nie rozumiem tylko jednego. Skąd mieli sygnatury i kody Służb Inspekcyjnych? Z resztą nie ma to teraz znaczenia. Oddział który odparliście to tylko niewielka cześć ich sił które panoszą się teraz po statku.
- To batarianie i do tego Niebieskie Słońca. Mogli działać na dwa fronty - powiedziała dziwnie spokojnie. - Kapitanie, gdzie w pobliżu mesy jest terminal komputerowy? Chciałabym zobaczyć obraz z kamer... O ile jakieś jeszcze działają - powiedziała.
-...rwa mać, no to pięknie - wyrwało się Nadii, słysząc rozmowę Ace z kapitanem - Więcej czterookich.
- Dobrego nigdy za wiele. Niektórzy jeszcze się ruszają. - rzucił jednooki.
- Przykro mi... Dostęp do kamer mam tylko ja. Drugi terminal jest na mostku pilota.
Ace zaklęła pod nosem. Świetnie... - W takim razie proszę o informacje na temat stanu załogi? Jest na pokładzie ktoś poza nami zdolny do walki? - spytała.
- Samanta właśnie się zgłosiła. Niestety... Wygląda na to że nie.
- Kto mnie słyszy? - odezwał się głos Samanty. Według naszej pani mechanik tuzin zbirów zajęło maszynownię.
- Oddział defensywny jest rozgromiony. Mój asystent nie żyje. Zraportuj sytuacje na 4 pokładzie. - rozkazał kapitan.
- Wszyscy - mruknęła dziewczyna pod nosem. - Odwiedzimy w takim razie zbrojownię i zbierzemy co się da z trupów batarian... Potem postaramy się oczyścić statek z karaluchów - powiedziała.
- Świetnie. Jeden wypad łowców niewolników i statek w rozsypce. - rzuciła Nadia, nadal opierając się o stół - Nie ma to jak przygotowanie do wyprawy do Terminusa.
- Tak, dobrze się składa, zostawiłem coś w zbrojowni. - mruknął Stillwell, nagle ciskając podniesioną batariańską strzelbą na bok. - Cel misji? Poza znajdź i zniszcz?
- Według poglądu nie wygląda to za dobrze - wtrącił kapitan. Wygląda na to że próbują odciąc zasilanie. Udało nam się zablokować śluzę powietrzną więc chyba nie spodziewamy się w najbliższym czasie ich posiłków.
Jednak druga grupa kieruje się do rdzenia WI. Jesli uda im się przejąc jej układy, wkrótce zaroi się tu od batarian.
Zarkan machnął ręka an rozmówców i poszedł rozejrzeć się za rannymi którzy mogliby potrzebować pomocy medyka. Stan załogi wyglądał stabilnie. Głównie drobne oparzenia które łatwo załatwi medi - żel.
Ace skierowała się do zbrojowni. - Kapitanie, póki się da proszę o informacje z kamer. Poszukam w zbrojowni noktowizorów. Bierzemy się do roboty. Z tego co widziałam, przez mesę przechodziło około 24 Błękitnych słońc. Zastrzelę każdego sukinsyna z tym ich śmiesznym tatuażykiem - mruknęła już do siebie pod nosem.
-Za mało mi płacą... - westchnęła Nadia, podnosząc się ciężko i kierując się za Ace.
W magazynie kuchni siedział roztrzęsiony elkor i jego pomocnicy
* trwożna nadzieja * poszli sobie?
Kroganin podniósł karabin jednego z batarian, w jednej ręce trzymając drinka, ruszył nieśpiesznie za resztą.
- Poszli do diabła - mruknął turianin w odpowiedzi elkorowi.
Zarkan ruszył za Ace, gdy tylko upewnił się, że ci którzy przeżyli pozostaną przy życiu bez jego pomocy.
* Ulga * Dziękuję. * radosna propozcycja* Jeśli kroganin zechce dam mu mój najlepszy alkohol.
- Do piekła - wyszczerzyła się Ace pod nosem. Wyszła z kuchni do mesy i wyjrzała do przejścia do zbrojowni sprawdzając czy droga wolna. Jeśli wolna.. poszła dalej. Chciała znaleźć noktowizory i jakieś ciekawe zabawki na batarian. Może będą jakieś granaty ogłuszające lub inne zabawne przedmioty.
- Gareth? Gdybym dzięki za pomoc, ale gdybym miał latać, miałbym skrzydła. - rzucił w stronę kroganina Stillwell, wychodząc za resztą grupy.
- Still kochaniutki, latać każdy może, trochę lepiej ale też trochę gorzej. Ale ty masz talent! - wyszczerzył zęby kroganin, nie przejmując się jego słowami.
- Kapitanie, czy ma pan podgląd z warsztatu? - zapytała Samanta.
- Mam dostęp do wszystkich kamer.
Ruszyli do zbrojowni nie napotykając oporu. Szybko odnaleźli swoje wyposażenie. Ku swojej radości odnaleźli też 6 granatników i zapas amunicji.
- Jaka jest sytuacja? W maszynowni? - spytała Sam.
- Ich mechanicy dobierają się do układów... Obawiam się że może to...
- Conor, czekaj na resztę. Spotkajcie się przy windzie. Powiem ci kiedy będą na miejscu.
Miejmy nadzieję że posiedza jeszcze w maszynowni.
Silny wstrząs rzucił całym statkiem.
Ace wzięła sprzęt i rozdzieliła po ludziach. - Zar, ilu tamtych szczeniaków będzie zdolnych do walki? - spytała turianina. Miała na myśli żołnierzy. Zaklęła gdy statek się zatrząsł. Nałożyła hełm i sprawdziła stan tarcz.
- Chyba nam się śpieszy? Niech asari zostanie ze zbierającymi się żołnierzami, reszta chyba nie jest ranna i wszyscy są gotowi?
Nadia, i tak osłabiona po walce, na skutek wstrząsu uderzyła ciężko w ścian i upadła. Zaraz podniosła się. - Co to było?
Stillwell nie przejął się za bardzo. Podszedł do najbliższego stojaka zbierając swoją M77 i ruszył do wyjścia, rzucając do reszty:
- Chyba nam się śpieszy? Niech asari zostanie ze zbierającymi się żołnierzami, reszta chyba nie jest ranna i wszyscy są gotowi?
- Z przyjemnością - odpowiedziała Stillwellowi.
- Nikt nie da rady nawet stać - mruknął Zarkan do Ace. Dziewczyna już podsumowała wstrząs. On nie musiał.
- Rozumiem. Panią mechanik zostawię tu w warsztacie, bo jeszcze Ace odstrzeli jej głowę. - powiedziała Sam.
Zarkan parsknął śmiechem, słysząc uwagę Sam.
- Jeśli jest batarianką albo ma tatuaż Słońc w widocznym miejscu to niech trzyma swoją dupę z daleka - warknęła Ace. - Bo wpierw będę strzelać, a potem pytać - dodała. Ruszyła za Stillem czym prędzej. Musieli się spieszyć.
Całym statkiem potężnie rzuciło a on sam przechylił się o jakieś 35 stopni.
Zarkan odzyskał równowagę. - Ej, jest coraz śmieszniej... - mruknął Zarkan. Przerzucił się na Claymore i ruszył szybko za Stillwellem i Ace.
Kroganin nie przejmując się zbytnio falowaniem podłoża, dopił drinka i ruszył na pędzącą Ace i Stillwellem.
- Kurwa, uszkodzili stabilizator! - krzyknął kapitan - jeśli ich hakowanie będzie dalej tak wyglądać niedługo stopi się rdzeń!
- Do Słońc zaczęli brać idiotów - warknęła dziewczyna. Pędziła do windy. Musieli się dostać do warsztatu nim ci kretyni rozpierdzielą rdzeń i wyślą wszystko i wszystkich do diabła...
Nadia miała już serdecznie dosyć całego zamieszania. Pomimo zmęczenia, rzuciła się biegiem za Ace.
Winda ruszyła powoli na dół. Jak każda winda. Było to zastawiające, że w epoce takiego zaawansowania technicznego nie umieli robić szybkich wind...
Ace zaczęła gwizdać pod nosem wlazł Kotek na płotek zastanawiając się ile zwrotek wygwiżdże w tym czasie.
Drzwi windy rozsunęły się. Byliście na 4 pokładzie.
Z zacienionego kąta wysunęła się Samanta
Gdy winda stanęła dziewczyna skończyła gwizdać. - Żołnierze i szturmowcy przodem. Lżejsi z nas zajmą się wsparciem - wzięła SMG. - Jeśli Nadia zdoła utworzyć dobrą barierę jak ostatnio wezmę Cobrę - powiedziała.
-Jeśli zdoła... - wyszeptała do siebie Nadia - Powinno mi się udać - powiedziała do Ace
Kroganin ruszył przodem witając się z Samantą. - Miło cię widzieć. Co ci się stało w baniak?
- Jeśli będzie z tym problem to daj znać - skinęła głową do asari. Dzieliły tę samą antypatię... A wiadomo, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem...
- Ściana na mnie wpadła. - odpowiedziała krótko Sam.
- Wytrzymam. - odparła Nadia
- Nie dobrze. Inżynierowie powinni się wstydzić. Żeby ściany atakowały... Do czego to doszło. Dobra ruszać dupy, nudzi mi się takie czekanie - orzekł Gareth patrząc wyczekująco.
- Ma, nadzieje, że ja zastrzeliłaś - mruknął Turianin, przechodząc obok Sam. Przeszedł na czoło "pochodu" idąc koło kroganina.
- Pan przodem - uśmiechnęła się Ace. Trzymała broń w pogotowiu. - Nadia we właściwej chwili rozstawi nad nami barierę. Sam, wskaż nam drogę - mruknęła.
-Im szybciej się uwiniemy tym lepiej - mruknęła Nadia, idąc za całą ekipą - Głupio byłoby zasnąć w czasie bitwy.
Ace ruszyła za pozostałymi gotowa ich osłaniać.
- Tędy - powiedziała konkretnie kobieta, pomijając resztę zbędnej jej zdaniem dyskusji, a następnie sama ruszyła we wskazanym kierunku.
- Eh, a miałem nadzieję na dłuższą rozmowę.
- Tak, kroganie to naprawdę interesujący dyskutanci - Nadia uśmiechnęła się blado.
Stillwell ułożył broń w dłoniach, zastanawiając się, czy decyzji o pośpiechu nie przypłaci życiem - wciąż nie miał pancerza. Zdecydował, że dysponując taką a nie inną bronią będzie trzymał się blisko Ace i biotyczki, zamykając pochód.
Maszynownia nie była zamknięta. Jednak zdecydowanie wbijanie tam bez żadnego planu nie było dobrym pomysłem. Upewnienie się w sytuacji wydawało się wskazane.
- Wchodzimy? Czy stosujecie jakąś strategię? - zapytał Gareth uruchamiając broń po zmarłym batarianinie.
- Poczekaj Gareth. Byli tak uzbrojeni, że potrzebny nam plan - mruknęła do kroganina.- Kapitanie... Potrzebny obraz z kamer - rzuciła cicho Ace.
- O ile ich nie rozwalili... - skwitowała Nadia.
W twoim komunikatorze zaszumiało delikatnie po czym na twoim omni kluczu wyświetlił się rzut izometryczny pomieszczenia.
Ace obejrzała je dokładnie. Szukała wrażliwych punktów w które nie powinni strzelać, batarian i osłon.
- A jednak Błękitni to faktycznie kretyni.
- Propozycja jest prosta. Ace ma kamuflaż, ja niestety nie, ale mogę najszybciej po Turianinie zająć pozycję. Ty sobie poradzisz. - wzruszył ramionami, odpowiadając kroganinowi. Celowo pominął i zmęczoną asari, i Samantę. - Ktoś ma inny koncept...?
- Wpierw obejrzyjmy obraz z kamer. - Ace pokazała obraz z omni-klucza.
- Ja mogę prowadzić ostrzał z daleka. Przy odrobinie szczęścia nie trafię Stillwella - rzekła Sam.
- Nie krępuj sie, na pewno się nie obrazi. - rzucił Gareth.
Rzut z kamery nie prezentował się korzystnie. Sufit był pokryty plątanina kabli które utrudniały nieco widoczność. Jednak i tak zauważyliście spora grupę batarian stojąca niecierpliwie przy panelu zasilającym. Jeden z roślejszych wydzierał się krzykliwie na mechaników – Stillwell poznał w nim Kar’chana Chess’a – kapitana sił batarian. Było ich sporo. Conajmniej 18.
- Stoją w kupie - powiedziała Nadia - Mogłabym w nich strzelić biotyką, powywracaliby się jak kręgle.
- Em przypominam że mamy granatnik...
- Czy granaty bardzo uszkodzą wyposażenie statku? - Samanta zastanowiła się na głos.
Migocząca elektronika świadczyła o licznych ulepszeniach.
- Nie ma dron, sprawdźcie jakie mamy granaty - poprosiła Ace. - Jeśli są ogłuszające da nam to przewagę i nie zniszczy elektroniki - powiedziała.
- Nie zabijamy najbrzydszego. - stwierdził Stillwell, wyraźnie wskazując batariańskiego kapitana, bardziej informując, niż proponując.
- Czyli granatnik odpada? - zapytał zawiedziony - kurna ja chcę na otwartą przestrzeń - mruknął rozżalony Gareth.
Ace zaklęła pod nosem. Wzięła Cobrę. - To zadanie wymagające chirurgicznej precyzji - mruknęła. Przestawiła ją na najwyższą siłę rażenia. - Nadia... Dasz radę tarczą biotyczną osłonić... rdzeń? - spytała.
Nadia zamyśliła się...
- Nie...Odparła po chwili
- Kapitanie, czy możemy załatwić wroga niekonwencjonalnie? Na przykład rozhermetyzować maszynownie i wyrzucić ich w przestrzeń. - zaproponowała Samanta.
- Chwileczkę – zakomunikował kapitan. - Niestety nie mam wpływu na to pomieszczenie. Ale... Czekajcie! Jest pewne rozwiązanie. Mój kuzyn... właśnie mi powiedział. W jego ścigaczu zamontowana była pewna technologia... Dość niekonwencjonalne zastosowanie przyznam... To emiter soniczny. Był wmontowany w pobliżu silnika... Ponoć jakieś wzbudzanie drgań i przyspieszanie spalania...nic z tego nie rozumiem, może Rasha wam to wyjaśni. W każdym razie zakładam że może się przydać? Wiem tylko tyle że ma dość krótki zasięg więc trzeba go podłożyć i zwiać. To delikatny sprzęt więc nie ma mowy o rzucaniu.
- Pokażcie mi ten ścigacz - Ace zrobiła w tył zwrot i natychmiast poszła obejrzeć to to.
- Ktoś wspominał o posiadaniu kamuflażu? - powiedziała Sam, spoglądając na Ace.
- Tak. Ja. - Stillwell odparł Samancie.
- Dzięki wszystkim bogom galaktyki... przynajmniej nie będę musiała produkować się z tarczą na rdzeniu - wyszeptała Nadia.
Zarkan westchnął i ruszył za Ace. - Nie spiesz się tak.
- Zaraz za zakrętem - powiedziała Sam i poprowadziła koleżankę.
- Jak wydobędziemy to, to będę to mogła podłożyć z kamuflażem. Jeśli nie mają wykrywaczy ciepła dam radę - powiedziała Ace.
W warsztacie Ace, Zar i Samanta odebrali emiter od batarianki. Był dość duży...
Ace tym razem wpierw "zadawała pytania"... Sytuacja sprawiła, że Ace spojrzała tylko na batariankę jakby mówiła, że ma ją na oku. - Jaki to to będzie miało zasięg? - spytała sucho.
- Kilka metrów - wypluła pogardliwie mechanik.
- Czemu wszyscy batarianie robią się uprzejmi dopiero po tym, jak dostaną w ryj? Ciekawa rasa. - powiedział Gareth.
Ace raz jeszcze spojrzała na obraz przesłany z kamery. Sprawdziła czy da radę unieść urządzenie i sprawnie się przemieszczać. - Jak to uruchomić? - spytała.
Batarianka wzruszyła ramionami i otarła ukradkiem wypalone znamię.
Nadia wraz z pozostałymi, oczekiwała na powrót Ace. Kilkukrotnie mało nie usnęła - głowa jej się chwiała, a oczy same zamykały.
- Nie powinnaś być z innymi asari... czy coś? - zagadnął Stillwell, sprawdzając czy nitki celownika nie były uszkodzone. Nie miał zaufania do celowników wykorzystujących coś innego niż twardy metal i jego własne oko.
- Powinnam, wolałabym, chciałabym. Ale jestem tutaj - odparła Nadia - A gdzie reszta mojego oddziału, sama jestem ciekawa.
W tym czasie batarianka udzieliła Ace niezbędnych instrukcji. Urządzenie trzeba było ustawić ręcznie czasowo. Nie posiadało osobnego "detonatora".
Ace... Podziękowała. Raz jeden. Wyjątek... Cóż, trwała wojna. Musiała korzystać ze wszelkich zasobów... Nawet z pomocy nieprzychylnej batariańskiej mechaniczki. Ace wzięła urządzenie i zabrała je w stronę drzwi. Przyjrzała się mapie szukając drogi którą będzie mogła się dostać jak najbliżej. Trzeba ustawić czas na kilka sekund by batarianie nie zdążyli nic zrobić i żeby Ace zdążyła uciec.
Po krótkiej dyskusji plan jednak się zmienił. W końcu kamuflaż nie objąłby urządzenia. Za to Zarkan mógłby spróbować biotycznej szarży...
Ace powiedziała Zarkanowi co ma robić. Włożyła mu urządzenie w ręce. Ustawiła urządzenie na kilka sekund i otworzyła drzwi. Nadia zebrała w sobie resztki sił, gotowa wspomóc Zarkana, w razie gdyby temu coś się nie udało.
Zarkan wypruł naprzód szarżą, odłożył obiekt na posadzkę, pakując go miedzy kable, po czym wykonał natychmiastową szarżę z powrotem za drzwi.
Samanta czekała w pogotowiu ze swoją Żmiją w dłoniach. Ace chwyciła Cobrę i przygotowała się do ewentualnego ostrzału batarian. Stillwell ziewnął.
Ruch drzwi natychmiast zwrócił uwagę batarian. Jednak nawet oni nie byli tak szybcy by zareagować na rozpędzonego biotyczną szarżą Zara. Fala udeżeniowa zachwiała nimi dając mu dość czasu by ten zdażył wrócić. Bezgłośna eksplozja emitera wstrząsnęła pomieszczeniem. Zasięg okazał się być większy niż przypuszczała mechaniczk. Zwijający się z bólu batarianie padli na pyski a rozchodząca się wibracja pulsowała w pomieszczeniu. Czuliście niemal drganie zębów w waszych ustach. PO chwili urządzenie zamilkło. Pozostał tylko niewyraźny szum w waszych uszach....
- No to idziemy. Rezerwuję tego, którego pokazywałem. - stwierdził Stillwell, wchodząc do pomieszczenia i powoli ruszając w stronę wybranego batarianina, rozdzielając strzały w głowę tych, którym mijał.
Zarkan wpakował się do pomieszczenia biegiem, chcąc zagrać batarianom kołysankę na swoim Claymore. Samanta wbiegła do maszynowni i szybko rozpoczęła celny ostrzał leżących wrogów.
- Zostawcie mi jednego! - Nadia na widok zwijających się z bólu batarian odzyskała siły. Podeszła do najbliższego i kopnęła go z całej siły.
Nie było jednak celu. Niewidzialna eksplozja zniszczyła sporą część nerwów w okolicy nerwu słuchowego każdego z batarian. W obecnej chwili były to wijące się z bólu warzywa.
- Hej... chyba żadnego nie przepytamy - mruknął Zarkan, przyglądając się jednemu z leżących.
- Na szczęście rozmowa, to ostatnia rzecz, którą chciałabym zrobić z batarianinem - uśmiechnęła się Nadia - No, może przedostatnia...
Ace gdy zorientowała się w sytuacji nawiązała łączność z kapitanem - Batarianie unieszkodliwieni. Ten emiterek był mocniejszy niż sądziliśmy. Założyliśmy plantację warzyw - mruknęła.
- Na statku moze ich by więcej - powiedziała Sam zabijając jednego z delikwentów.
- To trzeba zrobic zwiad i poszukać jakichś frajerów - turianin wzruszył ramionami.
- I naprawić to co zepsuli... Tylko wpierw posprzątamy tu, by nie śmierdziało - bąknęła Ace. - Nie lubię łazić po pokładzie, po którym się ślizgam - mruknęła.
Nadia pochyliła się nad batarianinem którego kopnęła - Byłeś na Elizjum, gnido? Byłeś - kopnęła go ponownie - Pewnie nie, ale co z tego. Miłego umierania - powiedziała, po czym strzeliła mu w brzuch.
- Nadia, on i tak nic już nie czuje - mruknęła Ace.
- Nie psuj jej zabawy - rzekła Sam.
- Masz rację, niestety - odparła Nadia - Następnym razem trzeba by wziąć jednego żywcem.
Zarkan bez słowa strzelił w głowę batarianina którym "zaopiekowała się" asari.
- Wiesz... Nie mam nic przeciwko zabijaniu batarian. Ale tortury to zniżanie się do ich poziomu - ciągnęła Ace.
- Nie. Zniżanie się do ich poziomu to wybijanie całych planet. Albo niewolenie ludzi. To jedynie słuszna kara, zresztą i tak za mała.
- Dobra, wyluzujcie. Mamy resztę statku do przeczesania. To jeszcze nie koniec imprezy - oznajmiła Samanta.
- Słusznie. - odparła krótko Nadia.
Stillwell stał oparty o ścianę z wyraźnym rozbawieniem obserwując całą sytuację.
- No... od czego zaczynamy? - zapytał Zarkan, upewniwszy się, że wszyscy batarianie gryzą glebę.
- Wiesz... Pierwszy raz widzę okrutną asari - bąknęła Ace pod nosem. - Nie lubię batarian. Nienawidzę ich. Ale, to nie jest powód do tego, żeby się nad nimi znęcać. Teraz się znęcasz tak, następnego dnia poświęcisz życie kogoś postronnego bo tak ci będzie łatwiej. Później będzie jeszcze gorzej - westchnęła. Dlatego opuściła Słońca... Z powodu skrajnego relatywizmu. Nadia była powtórką z rozrywki...
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Wszyscy (?)
- Oddział uderzeniowy, zgłosić się! – zagrzmiało z komunikatora Ace. – Dobra robota z tymi batarianami. Niestety nie mamy czasu świętować. Komando asari zajęło drugi pokład i odpierają batarian. Udało im się ich odeprzeć, ale nie potrwa to długo. Wysyłam was w charakterze posiłków
- Hmm... Ci tam są tak samo mocno opancerzeni jak ci tutaj? - spytała Ace. - Widać ich może na kamerach? - spytała jeszcze.
Samanta przeładowała broń. Była gotowa do drogi tak jak stała.
Twoje słuchawki na krótko wypełniły trzaski.
- Tak... Oddział jest niemal równie liczny, to chyba druga połowa tego samego składu... Zabili już wiele asari, obecnie zabarykadowały się w ambulatorium
- Są jakieś inne polecenia? Skoro Asari zabarykadowały się, są w miarę bezpiecznie. Mogą kupić nam czas na realizację ważniejszego celu, niż ratowanie ich. - stwierdził Stillwell, jak gdyby nie dodając oczywistości - za cenę życia Asari.
- No to na co czekamy? - mruknął Zarkan, przeładowując Claymore. Ruszył w stronę ambulatorium.
- Najkrótsza droga wiedzie którędy? Nie chciałabym też wpaść w zasadzkę. Kapitanie? Jeśli widzi pan obrazy z kamer to czy przy windach są jacyś batarianie? - spytała.
- Ochrona rdzenia Wi jest w tej chwili najważniejsza. Nie obchodzi mnie co o tym myślisz żołnierzu. - warknął kapitan do Stilla.
- Wróćcie korytarzem odchodzącym od maszynowni do windy. Batarianie chwilowo zajmują tylko drugi pokład, dostali się tam zanim zablokowaliśmy drugi szyb windy.
- Kapitanie, jeśli po drodze do rdzenia WI zginiemy to go nie obronimy - mruknęła spokojnie. Ace dała znak głową do ruszenia się z miejsca.
Samanta bez wahania ruszyła we wskazanym przez kapitana kierunku.
Zarkan szedł przodem, ściskając w rękach Claymore. - Hey Ace... przejęłaś w sumie dowodzenie, nie? - rzucił do dziewczyny.
- Tak, Zar... To znaczy, że nie musisz myśleć - powiedziała kręcąc głową.
- Yay! - rzucił turianin.
Ace popędziła wszystkich do windy, która dowiezie ich na właściwy pokład. - Kapitanie? Czy możemy bezpiecznie używać w tamtym miejscu granatów? - spytała jeszcze.
Ruszyliście wszyscy w kierunku windy. Po drodze minęła was batariańska mechanik obwieszona sprzętem naprawczym powłócząc nogami z niewyraźna miną. Gdy padło pytanie Ace kapitan odezwał się z krótkim trzaskiem komunikatora
- Dopóki nie wjedziecie do oddziały szpitalnego nic wam nie grozi, bo wzmocniliśmy ten przedział. Jednak zdecydowanie nie życzę sobie na rozwalanie aparatury medycznej, poza tym moglibyście jakoś uszkodzić rdzeń i w tedy cały statek pójdzie się... cóż...
- Zrozumiano - powiedziała Sam, dając znak na przyjęcie wytycznych.
- Zrozumiano. Przed częścią medyczną możemy sobie pofolgować. Później czas na precyzyjną robotę - przełożyła na swoje. Sprawdziła jak się ma SMG. Nie było aż tak poprzerabiane jak jej Cobra, ale też chowało w sobie kilka nieprzyjemnych niespodzianek dla batarian.
- No to gramy ostro, pani dowódco? - zapytał Zarkan, zdejmując z pleców granatnik, a odkładając Claymore.
- Tylko poza częścią medyczną. I celuj dobrze... I nie nazywaj mnie tak - parsknęła do Zarkana.
Turianin udał wielce zasmuconego.
Winda ruszyła ze zgrzytem. Krótka chwila ciszy w kabinie została nagle przerwana przez krzyk kapitana
- Kurwa, wdarli się do rdzenia!!!!!!
- Powiało niekompetencją. Taka strata. - rzucił Stillwell, oczekując windy.
- Czy prowadzi tam jakaś kratka wentylacyjna? Do miejsca, z którego można prowadzić ostrzał zza zasłony? - spytała.
W komunikatorze brzmiały podniesione głosy kapitana i kilku innych osób, których nie poznawaliście. Kapitan nie odpowiadał, gdy nagle kabina wstrząsnęło mocarne szarpnięcie. Lampki zamigotały i zgasły z trzaskiem.
Winda z cichym zgrzytem zatrzymała się w połowie drogi, a drzwi się rozsunęły.
- Cholera... Musimy się dostać na drugi pokład do batarian - warknęła Ace. Sprawdziła czy uda im się wyleźć przez nie do końca "zajechaną" windę na pokład. Zawsze z trzeciego całkiem blisko do drugiego...
Szczelina była dość szeroka...jak dla ludzi. Niestety wyglądało na to że kroganin się przez nią nie przeciśnie a i dla Zara było to trudne
Ace przecisnęła się przez szczelinę i rozejrzała wokół. W razie czego gotowa była uruchomić noktowizor zabrany ze zbrojowni. Potem gdy upewniła się w sytuacji na zewnątrz była gotowa pomóc innym się wydostać.
- Czołgać się za tobą? - mruknął Zarkan, patrząc za dziewczyną. - Jakoś się zmieszczę...
- Podaj mi wpierw sprzęt, który ci będzie zawadzał - mruknęła.
- Jak ty się zmieścisz to większość powinna. Ale raczej nie wszyscy - Zauważyła Sam, spoglądając na kroganina, który najwidoczniej będzie musiał tu zostać.
- Przynajmniej każdy kto zbliży się do windy straci wszystko czym mógłby komukolwiek zaszkodzić - bąknęła Ace.
Zarkan podał granatnik Ace. - W sumie tylko to, claymore się ładnie składa i nie powinno przeszkadzać - mruknął, po czym wcisnął się do szybu.
Przecisnęliście się z niemałym trudem zostawiając kroganina zupełnie samego. Wyglądał jak najsmutniejszy kroganin na świecie
Korytarz nie był już oświetlony awaryjnymi lampkami. Korytarze odchodzące do kwater załogi wyglądały najnormalniej w świecie. Jednak nie zgadzał się jeden szczegół. Grupa batarian z kolejna "porcją" dron wchodziła właśnie na pokład przez otwartą na pełną szerokość śluzę powietrzną
Zarkan westchnął. Ace miała jego granatnik...
- Zestrzel każdego batarianina, który nie jest naszą mechaniczką... Sądzę, że jeśli tu się pojawią to pożałują - mruknęła do kroganina. - Cholera... Więcej ich matka nie miała - jęknęła Ace. A miała nadzieję, na koniec batarian w tej okolicy.
Dziewczyna bez namysłu użyła granatnika. Strzeliła w środek grupy tak by uszkodzić jak najwięcej jednostek.
Zarkan wzruszył ramionami i przygotował claymore.
Sam przyjęła pozycję strzelecką klękając na jedno kolano i wycelowała.
Stillwell był przy ścianie obok windy jeszcze zanim zaczął rozglądać się za osłoną, z braku czasu jednak i dzięki ich pełnej liczbie (jako wielu celów) od razu podniósł Żmiję bez lunetki do oka, prowadząc intuicyjnie ostrzał w mniejsze grupki tych, którzy ustali na nogach po eksplozji granatu.
Wystrzał granatnika wysadził batarian w powietrze osmalając ściany. Siła rozrywającego pocisku rozrzuciła batarian na boki. Ostrzał pozostałych członków załogi szybko usunął półżywych batarian ze świata żywych. Wasza grupa ustawiła się w pozycjach prowadząc ciągły ostrzał. Ciała podrygiwały faszerowane ołowiem a ściany spłynęły ich brunatną krwią
Po paru chwilach było po wszystkim...granatnik Ace dymił lekko a wężowata wstążka dymu unosiła się pod sufit
- Mogę dostać z powrotem moją zabawkę, skoro się już pobawiłaś? - rzucił Zarkan, chowając claymore.
Ace oddała granatnik Zarkanowi po czym przybliżyła obraz w swoich oczach badając uważnie okolicę śluzy. - Trzeba to gówno zamknąć ręcznie - powiedziała.
- Prowadź, Turianinie. - rzucił jednooki nie opuszczając broni. - Mamy mało czasu.
Zarkan zahaczył granatnik za uchwyt na plecach, przeładował claymore i ruszył przodem szukając jakiejś konsoli sterowniczej do śluzy. Rozglądał się za ewentualnymi przeciwnikami.
Zbliżyliście się do śluzy... panel zamykający śluzę skrzył się mocno... Siła eksplozji najwidoczniej go uszkodziła... Nie wiadomo czy próba włączenia urządzenia nie spowoduje nieszczęścia. Korytarz prowadzący do drugiego statku był otwarty
- Dwóch z granatnikami zostaje, reszta idzie dalej? - zapytał Zarkan.
- Snajper i osoba z granatnikiem w windzie lub jej okolicy powinny trzymać batarian z daleka od statku - mruknęła Ace.
- Jacyś chętni? - mruknął turianin.
Kiedy inni sobie gadali Samanta zabezpieczała teren uważnie się rozglądając.
Ace spojrzała na Samantę. - Masz celne oko i jesteś czujna. Wspomożesz Kroganina swoimi oczami? - spytała.
- Jedna osoba musi wystarczyć, nie mamy ani czasu ani efektu zaskoczenia, a batarian przed nami sporo. Poza tym, nie żebym się przejmował, ale z każdą przegadaną chwilę.... wiecie. - Stillwell oparł się o ścianę, opuszczając broń.
- Trzymaj broń w pogotowiu, cyklopie. - warknęła Sam. - Tak, mogę się tym zająć. Będę dalej od tego - odpowiedziała na pytanie Ace.
Samanta rozglądając się po statku spostrzegła że na pokładzie mesy nie został już niemal żaden ranny członek załogi. Na podłodze leżało jeszcze tylko kilku martwych członków Oddziałów Przymierza
- Trzymam broń w pogotowiu, gdy widzę wrogów. Przynajmniej tych spoza własnej jednostki. - Stillwell wzruszył ramionami. - Idziemy? - rzucił do Zara.
- Wyjście ze statku widać jeszcze z jednego miejsca. Przy drugiej windzie. Czy ktoś wie jak stąd, poza windą oczywiście, dostać się na drugi pokład? - spytała. - Jeśli tak, to chodźmy - dodała.
Ace westchnęła - Skoro nikt, to idziemy przez wentylację. Sam, ustaw się tak by cię nie zestrzelili i nie daj im wejść na ten cholerny statek. Gareth, w windzie nie będą mieli cię jak ruszyć. Zestrzel każdego sukinkota z batariańską gębą lub w stroju Słońc... My idziemy przez wentylację. Musimy znaleźć przejście na niższy pokład - mruknęła.
- Wiem co robić. Miłej zabawy - pożegnała się Sam.
Drużyna rozdzieliła się. Stillwell, Zar i Ace ruszyli w kierunku szybów wentylacyjnych pozostawiając Nadię i Sam na posterunku przy śluzie powietrznej. Po krótkich poszukiwaniach natrafiliście na otwarty przewód tuż przy otwartych drzwiach prowadzących do mesy, która jak sie okazało była kompletnie pusta, nie licząc kilku martwych żołnierzy przymierza
Nadia i Zarkan pozostali przy śluzie chowając się we wnękach po obu stronach ściany
Drużyna rodzieliła się. Stillwell, Zarkan i Ace ruszyli w kierunku szybów wentylacyjnych pozostawiając Nadię i Samantę na posterunku przy śluzie powietrznej. PO krótkich poszukiwaniach natrafiliście na otwarty przewód tuż przy otwartych drzwiach prowadzących do mesy, która jak sie okazało była kompletnie pusta, nie licząc kilku martwych żołnierzy przymierza
- Zar... Musisz mi się pomóc tam dostać. Natura poskąpiła mi wzrostu - mruknęła Ace. Chwyciła broń tak by mogła jej szybko użyć i by nie przeszkadzała jej w wentylacji.
- Idę pierwszy. Tam tarcze nie będą potrzebne. - rzucił Stillwell i zmniejszywszy broń i zaczepiwszy o pas podszedł do szybu, chwytając brzeg i podciągając się.
Zarkan westchnął, widząc jak Stilwell pcha sierpzodem i podsadził Ace. Podał jej później swój granatnik i ruszył ostatni.
Ace przejęła broń Zara i oddała mu ją zaraz po tym jak wdrapał się za nią. Wymagało to nieco gimnastyki, ale była dużo drobniejsza niż pozostali... Zalety bycia małym... - I którędy teraz? - mruknęła do siebie pod nosem
- Nadi masz jakieś granaty? - spytała Sam.
Asari poprawiła granatnik w dłoniach.
- Wzięłam tylko to maleństwo. I mam nadzieję rozwalić nim jak najwięcej batariańskich ścierw jakie się tu pojawią - powiedziała mrużąc gniewnie oczy i opierając sie przeciwległą ścianę
Samanta uśmiechnęła się delikatnie. - Znakomicie - odpowiedziała.
Ace, Zarkan i StillWell wcisneli sie do szybu posuwając sie powoli w oświetlonym rozłożonymi regularnie małymi świetlikami szybie, aż dotarli do spadu z drabinką. Wdrapali się szybko posuwając sie ku górze aż dotarli do następnego szybu. Stłoczyliście sie razem za kratką obserwując grupe kilkunastu batarian wiążących nieprzytomne asari i sanitariuszy oddziału medycznego statku. Było ich koło 6-ściu. klinike wypełniały liczne specjalistyczne spRzety które łatwo było uszkodzić. Kilka z nich było juz powaznie uszkodzonych przy szturmie batarian. Drzwi prowadzące do ambulatorium były wysadzone i ziała z nich wielka osmalona czarna dziura w której szkyły się uszkodzone łacza. Usłyszeliście głośny wybuch. Głowy batarian zwróciły się w stronę otwartych drzwi. Na pokładzie dłao sie słyszeć mordercze ryknięcia. Zdawały się brzmieć dość znajomo.
Ace westchnęła cicho pod nosem. Miała nadzieję, że batarianie skierują się w tamtą stronę, co pozwoliłoby im zajść batarian od tyłu... Dała znak pozostałym by zachowali ciszę. Rozejrzała się po wentylacji by rozeznać się z której strony będzie najlepiej zaatakować.
Zarkan przygotował amunicję zapalającą w Claymore. Skinął głową Ace i czekał. Nie planował się pchać przodem nieproszony.
Zarkan wyjrzał zza węgła. Uniósł brwi i skinął głową na Ace, a potem w stronę batarian.
Zauwazyliście jak przez wyrwę w drzwiach z głośnym rykiem przetacza się masywna sylwetka Garetha ciągnąca za sobą dwóch batarian niczym byk na corridzie
Batarianie zamarli na chwilę po czym zerwali sie wyciągając broń i pędząc w kierunku drzwi.
Ace wyczekała na chwilę gdy batarianie zwrócili się w tamtą stronę. Dała znak do wyrwania kraty wspólnymi siłami. Od razu użyła kamuflarzu i zaczęła strzelać z SMG uważnie celując w batarian. Pospiesznie szukała sobie osłony.
Na sygnał Ace Stillwell bezceremonialnie odstrzelił wszystkie mocowania kraty w narożnikach zdając się na siłę Predatora po czym ruszył, w zależności od jej decyzji, przed lub po niej, najpierw starając się znaleźć osłonę tak, aby mieć batarian między sobą a kroganinem.
Zarkan wybrał na cel najbardziej wysuniętego batarianina i uderzył weń z szarży. Chciał poprrawić mu strzałem z Claymore, po czym zanurkować za jeden ze stołów laboratoryjnych celem przeładowania.
Ace korzystając z kamuflarza znalazła sobie osłonę i zza niej prowadziła dalszy ostrzał. Teraz ich celem było unieszkodliwienie jak największej liczby batarian w jak najkrótszym czasie.
Szybki wypad Zarkana powalił na brzuch odwróconego doń tyłem batarianina. Czestując go wystrzałem ze strzelby z tak bliskiej odległości nie miał szans spudłować. POdłogę splamiła kolejna czerowna kałuża. Zarkan przeskoczył przez stół laboratoryjny kryjąc się za nim i z trzaskie przeładował strzelbę. Still well pruł z SMG do odsłoniętych batarian celnymi seriami celując w glowy. Bł jednak zbyt daleko i ich ciezki pancerz nie przepuścił pocisków. Ace wskoczyła cicho do pomieszczenia przemieszczając sie z gracją. Biegnący niecały metr od niej batarianin zdązyl jeszcze poczuc zimna lufe jej snajperki nim jego głowa zmieniła się w krwawą dzirę. Ace wślizgneła się za koleny stół.
3 batarian obróciło się z zaskocoznymi minami a jeden wypadł już na korytarz
- Kurwa ! - jeknął
Ace nie mogła się nie uśmiechnąć. Przygotowała się do kolejnego strzału. Zmieniła tryb ognia. Planowała ściągnąć strzałami w głowę dwóch batarian, zanim oni przeładują.
Zarkan ruszył szarżą na ucieczkowicza. Chciał go sprzątnać i schować się nim reszta skonczy przeładowywać.
Stillwell schował się w pełni za stołem medycznym, odkładając Predatora, aby mieć go pod ręką. To potrwa jeszcze chwilę, więc przygotował karabin. Wiedział, że na razie jego przydatność będzie ograniczona, a Ace zdawała się w najgorszym wypadku dobrze bawić.
Zarkan wystrzelił do przodzu mijając w pędzie pozostałych batarian i wypadając na korytarz. Błyskawicznie wystrzelił w jego łeb. A truchło upadło na korytarz. Zarkan schował się za załomem korytarza. Przez jego ciało przeszedł ostry ból. W końcu korytarza stał Gareth z uniesioną strzelbą. Jego czy były dziwnie zamglone i otaczała je czerwona mgiełka.
Ace przestawiła broń z cichym poszumem. Wystrzał zdzielił bataruian z mocą, mocno obniżając ich poziom tarcz. Stilwell tylko na to czekał zdezorientowani batarianie szybko zostali naspzikowani łowiem którym pluł jego Predator. Tarvcze nie wytrzymały zbyt długo. Najprostsza fucha jaką do tej pory miał Stillwell
Ace przez chwilę nasłuchiwała i wyjrzała zza stołu. - Still, Zar? Jesteście cali? - rzuciła (zakładam, że Ace nie widzi Garetha ze swojego miejsca)
Na podłodze leżały nieprzytomne asari i sanitariusze oddziału medycznego. około 10 sanitariuszy wliczając w to Quariańską medyczke która zdawała sie przejwiac jeszcze przsytomnośc i okolo 30 asari. Kilka z nich nie miało tego szcześcia głowy niebieskich kosmitek wygladały na rozbite a z dziur w czaszkach sączyła sie krew.
- Potwierdzam. - rzucił tylko na pytanie Ace, chowając Predatora i podnosząc M77.
- Oh shit - mruknął Zarkan i wpakował się z powrotem do pokoju gotów improwizować. Na szczęście batarianie byli już martwi. - Ace... Gareth jest w trybie szału czy coś - mruknął turianin i wpakował się za jakąś osłonę. - Weźcie go ogłuszcie, przecieżnie będę do niego strzelał amunicją zapalającą! -
Gareth powoli się uspokajał. Wciąż miałeś ochote pozabijac wszystko co się rusza. Z twojego gardła wydarl się morderczy ryk. Było ci mało!
Zarkan krwawił. Z jego pancerza sączyła się granatowa krew plamiąc podłoge i przeciekając przez palce turianina. Quariańska medyczka poruszyła głową i chwiejnie usiadła.
- Zar, weź użyj cholernego medi-żelu - rzuciła Ace. Wyraźnie krew turianina plamiąca podłogę sprawiła, że zbladła. - Gareth! - rzuciła bez wychylania się.
Stillwell widząc wpadającego Turianina i słysząc jego słowa uniósł brew i bardzo, bardzo szybko był z powrotem za osłoną.
- To jeszcze nie koniec i, o ile się nie mylę, śpieszy nam się!
Zarkanowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wziął się za łatanie swych ran. Wcześniej jeszcze obawiał się, że kroganin zdąży go dogonić i "poprawić" podczas aplikowania medi-żelu. Nie była to zachecająca perspektywa.
- Gareth, jeśli jesteś ranny to trzeba ci pomóc! - rzuciła jeszcze. - Batarianie już nie żyją! - dodała jeszcze.
Usłyszałes krzyk. Wysoki głos. Samica. Też się nada. Ruszyłeś do pomieszczenia w które zwiał turianin. Odsłoniłeś kły w radosnym grymasie. Kolejni wrogowie!
Zauważyliście wpadającego do sali kroganina. W jego oczach płonął szał. Jego łapy sięgnęły po strzelbę. „ O kur....” przemkneło wam przez mysl gdy kroganin zaczal prowadzić metodyczny ostrzal do wszystkiego co się ruszało postrzelając przy okazji kilku sanitariuszy i asari.
Grim, szybko, wyjście w stronę przeciwną niż jest kroganin, wiem że tam są batarianie
Ace zaklęła. Włączyła ponownie kamuflarz. Wychyliła się chcąc strzałem wytrącić broń z łap kroganina.
Po chwili do kroganina cos jakby dotarło. Niemal z namaszczeniem jego łapsko sięgneło po spoczywający na plecach granatnik...
Stillwell wiedział, że trzeba ratować co się da - poczynając od najcenniejszego. Chwilę, której jego towarzysze będą potrzebowali do dojrzenia do myśli o zabiciu kroganina wykorzystał podcza szmiany broni przez tego ostatniego do skoku naprzód i po chwyceniu quarianki siłą wciągnięcie jej za osłonę, bez względu na to czy jej stan pozwalał chodzić.
Zarkan przerwał na chwilę aplikacjęmediżelu, wychylił się i przywalił w kroganina falą uderzeniową, po czym schował się i dalej się łatał.
Wystrzał z broni Ace wytrącił strzelbe z praweł łapy kroganina, ale to go tylko bardziej rozwścieczyło. Zaszarzował w kierunku kryjówki Ace rzucając nią i stołem jednocześnie druga ręką wyszarpując granatnik. Minał w biegu zaskocoznego Zara, ktróry nie zdazyl nic zrobić.
Stillwell przetoczył się w bezpieczne miejsce z Quarianką która jęknęła głośno. Leżeliścioe chwile w ciszy patrząc na siebie oddychając w przyspieszonym rytmie...
- Zejdź ze mnie, nie mogę oddychać – jękneła - boleśnie
- Nigdy bym siebie nie podejrzewał o taki wpływ na kobiety... przecież do niczego jeszcze nie doszło. - rzucił. - Musisz wstrzymać oddech aż kroganin się uspokoi, albo i tak zginiesz. - mówiąc to wyszarpnął Predatora i bezceremonialnie zaczął oddawać strzał za strzałem w nogi kroganina.
Ace rozpłaszczyła się na ścianie jak szmaciana lalka. Gruchnęłaś z głośnym trzaskiem, przygryzając sobie język. Osunełas się cięzko na ścianę a z twoich ust popłynął strumyczek krwi. Twoje ciało było bardzo cięzkie, zastanawiałas się ospale czy ten trzask wydały twoje żebra...
Barwa maski Quarianki wydała sięnieco zmienić jakby zarumieniła się mocno. Ostrzał nie robił wrażenia na kroganinie ale dostrzegłeś że strząły odbijają się od pancerza a nie od barier, najwyraxniej tych ostatnich był już pozbawionych. Była to szansa dla Zara...
Zarkan przywalił w kroganina falą uderzeniową.
Tymczasem Sam, i Nadia czekały niecierpliwie przy śluzie. Cąłym pokładem wsztrąsały wybuchy i wrzaski. PO pewnym czasie usłyszałyście rozrywające ryki kroganina.
- Dziwne...wygląda że nieźle się tam bawią... – mrukneła Nadia
- Zapewne - odpowiedziała Sam. - Potem nam opowiedzą, przy drinku. - dodała.
Siła biotycznego ataku rzuciła kroganinem o ściane przygniatając Ace... Niewątpliwie kroganin miał talent do wpadania na innych... Siła zamroczyła go na chwile ale granatnik wypadł z jego łap. Powoli dochodziłes do siebie. Zdałes sobie sprawę że lezysz na rannej Ace z krtórej ust sączy się strużka krwi. Dzinwe... ostatnie co pamiętałes to kliku batarian którcyh zabiłeś przy wyjściu windy...
Zarkan zaczął kustykać w stronę Ace i kroganina z Claymore w rękach. Przeładował. Jeśli ta zwała mieśni jeszcze jest w trybie szału to będzie to ostatni szał w jego życiu...
- Ace? Co ty robisz pode mną? I czemu tak dziwnie na mnie patrzycie? Zar po co ci ta strzelba? Chcesz zabic Ace?
- Spierdalaj ze mnie - zdołała słabo syknąć Ace, resztką powietrza w płucach.
Stillwell cały czas klęcząc przy osłonie z jednorącz wycelowanym w nogi kroganina Predatorem i drugą ręką przyciskającą quariankę do ziemi milczał, czekając aż Ace znajdzie się dość daleko od kroganina by można było bezpiecznie wznowić ostrzał.
- Złaź z niej i siedź cicho, narobiłeś bigosu - warknął turianin.
- A co to jest bigos?
- Złaź! - warknął turnain, chowajac claymore i łapiać za medizel.
- Rozumiem że tylko niektórzy mogą leżeć na Ace, ok rozumiem - powiedział Gareth podnosząc się delikatnie z Ace. Nie wyglądała za dobrze.
- Mało żeś jej nie zabił więc stul ryj - kretyństwo kroganina nie wpływało pozytywnie na stan nerwowy turianina. Zabrał się za analizę i łatanie ran Ace. W razie potrzeby używając Złączenia
Stillwell nie przejmując się stanem kobiety podszedł z opuszczonym wzdłuż boku ramieniem z Predatorem i wyciągnął rękę.
- Komunikator. Zdam raport kapitanowi.
- Ta widzę, że coś zjebałem, choć nie wiem jeszcze co. Ktoś streści? Jak się teleportowałem z windy?
- Czekaj - mruknął turianin. - Ace nie ruszaj się - polecił dziewczynie. - Poskładam ją to pogadamy.
- Medi-żelu nie mam, to nie pomogę, może sobie siąde- po czym klapnął na ziemię, patrząc na miejsce skąd przyszedł Still. Coś się tam ruszało.
Ace splunęła już nie słuchając co się wokół niej mówi. Ciężko się oddychało z krwią w ustach. Adrenalina po walce opadała. Ace doszła do wniosku, że to nie był jej najszczęśliwszy dzień w życiu. A zapowiadał się tak miło...
- Eem... – Pozwolisz że ja się tym sajmę? Wiesz przeszkolony profesjonalista ma większe szanse na sałatanie tej dziewczyny, tak mi się wydaje – powiedziała quarianka podnosząc się na nogi świadoma że niebezpieczeństwo już minęło. Odsunęła delikatnie Zara przyglądając się jego ranie fachowym okiem. – Tss.... – zasyczała – nie wygląda to najlepiej, zaras się tobą sajme kochany. Ale poczekaj chwilkę.
Stillwell spojrzał tylko na Zara po czym klęknął obok Ace. Jeżeli dostrzegł komunikator, sięgnął po niego natychmiast. Nie zamierzał czekać...
Zarkan westchnął i usiadł obok, pozwalajac quariance zajać się Ace. Mógł sam sięprzyjrzeć swoim ranom.. ale skoro była tu medyczka z wykształcenia, to...
- Nie wiem jak się tu dostałeś, ale byłeś w jakimś szale... no i najpierw postrzeliłeś mnie ,a potem ruszyłeś na Ace - rzucił do kroganina, po czym spojrzał na poczynania Stillwella. - Masz tyle cierpliwości co pięcioletnie dziecko. Gratuluję.
Quarianka Usiadła przy rannej Ace i szybko zaczeła ją monitorować. Jej omni klucz zabłysł a ona szybko przeskanowała dziewczynę. - 3 żebra poszły - mruczała do siebie przesuwając ręką nad raną, jak nic medi -żel nie wystarczy. Wygląda na to że posiedzisz sobie w ambulatorium kochana, przynajmnie parę godzin taa... O jakie paskudne - paplała niemal radosnym tonem przyglądając się skanowi. - tutaj mamy podwójne rozpeknięcie kości musiało peknąć naprawdę ładnie. Hej! Odłamki kości, super! Trzeba będzie to chirurgicznie wyjmować! - zarzuciła Ace techincznym belkotem którego najemniczka kompletnie nie rzoumiała. Pojmowała tylko jedno. Brzmiało to obrzydliwie.
Stillwell sięgnął po komunikator . Z głośniczka ciągle sypały się tylko niewyraxne trzaski, trzeba było zająć się schakowanym rdzeniem...
Zarkan klepnął quariankę w ramię. - Oszczędź sobie wymieniana jej obrażeń, jeśli łaska - mruknął. - Chyba nie miałaś za wielu pacjentów, co? - zapytał, wnioskując po jej zachowaniu.
- A ty jesteś prawdziwym twardzielem, jak przystąło. - odparł Stillwell Zarowi, łącząc się z dowódtwem. - Kapitanie?
- Nie? Szkoda. - wyłączył komunikator i podszedł do krogaina. - Biegnij po Samantę.
Quarianka zwróciła głowę ku Zarowi.- Niee, no miałam już wielu... Ale wiesz, jakoś tak zawsze... po prostu musze jakoś to odreagować, wiesz wpadają tu batarianie, niemal nas mordują, potem zabijają kilka asari, no a potem wpadacie wy i ich masakrujecie, no a potem jeszcze ten kroganin, nie żebym narzekała ale to trochę streesujące rozumiesz, musze jakoś odreagować. Nie żebym nie miała szacunku dla pacjetnów, ale pewnie wiesz lepiej, prawda? - przez cały czas nie przestawała operować Ace robiąc to niemal na ślepo, co mogło sie xle skończyc dla Ace.
- Jakimiż to anegdotami uraczyło cię dowództwo, ze wysyłasz rannego po Sam... i Nadię w sumie chyba też, nie? - mruknął Zarkan do Stillwella.
- Rozumiem, Skup się - mruknął Zarkan do quarianki wskazujac Ace.
- Dowództwo przy pomocy sugestywnej onomatopei rozkazało zająć się zhackowanym rdzeniem.
Wolisz, aby Ace się tym zajęła? To jeszcze nie koniec na dziś. - westchnął.
- Za mało nam płacą - mruknął turianin. (kto jest cieżej ranny? Gareth czy Zarkan?)
- Gareth, chodź tutaj - Zarkan usiadł prosto. - Załatam cię i zasuwasz -
Stillwell spojrzał tylko z udawanym niedowierzaniem na Turianina, przekrzywił głowę po czym z tę samą beznamiętną miną ruszył tam, skąd zapewne przybył kroganin.
- Ja mam biegać? Mam w druzynie 3 kurewskich snajperów, a ma biegać szturmowiec... O! Widzę że Still idzie.
- Medi żel masz w szafce - mrukneła quarianka machając ręką w nieokreślonym kierunku nie odstępując od Ace i cały czas mrucząc pod ones jakies uwagi które niewyraźnie docierały do Ace.
- Still, jak trafnie zauważyłeś tylko dwie osoby mogą się zajać rdzeniem, a jedna z nich jest aktualnie operowana - rzucił turianin za odchodzącym mężczyzną. - Jestem ciężej ranny niż Gareth, więc załatam go szybko i może ruszać...
POczuliście sie dziwnie a żołądki podjechały wam do gardeł. Ze zdziwieniem spostrzegliście że statek wrócil do normalnego poziomu.
Znudzona Sam wyczekiwała jakiegoś zwrotu akcji już od dłuższej chwili i za cholerę się nie doczekała. Po paru chiwlach dostrzegły jednak biegnącego korytarzem Stillwella który mamrotał pod nosem ciche przekleństwa, lecz nikt nie towarzyszył już cyklopowi.
Zauważywszy zbliżającego się... wycelowała do niego natychmiast. Nikt by się nie zorientował co zaszło, gdyby go teraz zastrzeliła... no może oprócz obecnej tam Nadii, która niestety zwróciła uwagę na to co zrobiła Samanta.
- Ech... To tylko Still. - powiedziała niezadowolona.
Samanta i Nadia czatowały przy śluzie. Nic się specjalnie nie działo, do momentu aż pojawił się sk.... Still.
Stillwell widząc wszystko co się stało dookoła, nagłę odżycie wielu systemów okrętu przystanął, milknąć w pół słowa skierowanego do Samanty. Obejrzał się na lampki nieco niepewnie.
Nadia, nadal potwornie zmęczona, nagle oprzytomniała, widząc reaktywację systemów. Spojrzała pytająco na Samanthę - Co się dzieje? Może ty wiesz - dodała, patrząc na Stillwella
- Chyba odzyskaliśmy moc - rzekła niepewnie kobieta.
Ignorując obie kobiety, Stillwell wzruszył ramionami, odwrócił się na pięcie i ruszył żwawym krokiem z powrotem, nie zdając ani słowem relacji z tego co się stało w ambulatorium, czy asari żyją, czy batarianie żyją.
-Hej, a ty gdzie? - zawołała za nim Nadia
- Zostaw gnoja, niepotrzebnie tu przypełzł. Niech spierdala - powiedziała spokojnie Samanta.
- Przyszedł, postał i poszedł. Tylko mnie wydaje się to dziwne?
- On cały jest dziwny, olej go i tak długo nie pożyje.
- Sam, czy to tylko moje wrażenie, czy stoimy tu kompletnie bez celu? - zagaiła Nadia
- Pilnujemy śluzy, co by batarianie jej nie sforsowali - powiedziała beznamiętnie Sam. Widać też uważała to za bezcelowe. - Też nie przepadam za nie robieniem niczego, ale głowa mnie boli i... Obecnie wolę to niż strzelaninę i tropienie intruzów.
- Aha... musiałam przysnąć jak nam to mówili. - odparła Nadia, uśmiechając się lekko - No to pilnujmy.
Gareth patrzył na quariankę zastanawiając się skąd ona się wzięła. - Zar skad wytrzasnęliscie lekarza? Kiedy mi wytłumaczycie co się działo?
Zarkan spojrzał na kroganina. - Od kiedy zostałeś w windzie nei wiem co siez tobą działo. My ruszyliśmy dalej naprzód. Wiem tylko tyle, że jakośsietu dostałeś od przeciwnej strony i byłeś w jakimś szale. O ile batarianie mnie nawet nie tknęli o tyle ty rozwaliłeś mi bok i mało nie zabiłeś Ace. Tyle - mruknął Zarkan.
- Ach jak miło. Choć i tak miałeś szczęście że nie trafiłem więcej razy.
- Ty masz szczęście, że nie mogłem tu użyć granatnika - warknął turianin.
- Wątpie żebyś użył, masz za dużo skrupułów. Po drugie zabiłbyś resztę zespołu. Still moze, ty: nie - odpowiedział z uśmiechem.
- Noż mówię, że nei mogłem... - mruknął turianin. - Daj mi się uspokoić dobrze? - dodał zniecierpliwiony. Jak na kroganina to ten gość jest jakoś strasznie rozmowny...
Z korytarza słychać było kroki odpowiadające rytmem wiecznej apatii Stillwella przejawiającej się we wszystkich czynnościach życiowych. Można było po tym rozpoznać że wraca... sam.
Zarkan spojrzał na nadchodzącego mężczyznę. - A Samanta i Nadia gdzie? - skinął głową.
Tam gdzie były, zabezpieczają śluzę. - odparł spokojnie Stillwell. - Chciałem tylko zapytać Samantę, czy może coś poradzić na usterkę, ale jak widać - zatoczył ręką krąg wskazując kilka losowo ujętych aktywnych świateł i urządzeń - nie trzeba.
Zarkan skinął powoli głową. - Szkoda, ze mamy tylko jedną techniczkę i aktualnie jest operowana - turianin westchnął.
- Niestety. Jak z nią? - zapytał skinąwszy głową w kierunku Ace, kierując pytanie cicho do Zara, by nie przeszkadzać obcej w badaniu.
- Ma "nieco" kiepską sytuację, ale nic czego nie poskładałaby dzisiejsza medycyna, z tego co słyszałem ze słów quarianki... - stwierdził turianin i podrapał się po potylicy.
- Dobra, widzę ze dziewczyn nie przyprowadziłeś, to sam się po nie przejdę. Zar dziwnie na mnie patrzy - powiedział Gareth podnosząc się i kierując się tam, skąd przyszedł Still, po drodze klepiąc go w ramię.
Turianin spojrzał za odchodzącym kroganinem bez zrozumienia. Chwilę po jego zniknięciu za zakrętem odezwał się do Stillwella. - Inni kroganie nie byli tacy ciemni - skwitował.
Nadia wzdrygnęła się i spojrzała lekko nieprzytomnie na kroganina - Co, jak? Wybacz, przysnęło mi się. Nie nadaję się na wartowniczkę - uśmiechnęła się zawstydzona - Zbieramy się? Świetnie.
Stillwell zarechotał tylko.
- Wypadałoby ją jednak ostrzec... Sam też - stwierdził Zarkan. - Wiesz... ku przestrodze na przyszłość -
Nie minęła chwila i zobaczył dwie "strażniczki". - Coś mizernie wyglądacie, chodźcie, zbieramy się.
- Przejmujesz stanowisko strażnika? - Samanta spytała Korganina.
- Myślę, że nie powinniśmy mówić Nadii, kto strzelał tu z jakiej broni w jakim szale. Może mieć obiekcje. - wyszczerzył zęby w pokazie głównie cynicznego humoru.
- Nie, przestajemy pilnować.Jednym słowem: wali nas to wejśie, windy działają, to jedziemy..doo. noo...ten tego.... tam gdzie jechać mieliśmy - wyszczerzył zęby kroganin machając na nie ręką.
Nadia z ulgą przyjęła zejście z warty.
- Jak wygląda sytuacja? - zagadała Sam podnosząc się do pionu.
- Ogólnie było fajnie, zabiłem 6, reszta kolejnych, potem pobiłem Ace, strzeliłem do Zara, ogólnie mnóstwo śmiechu. Chodźcie.
- Widzisz, a my się wynudziłyśmy. - odparła Nadia.
- szkoda, że Slitowi nie przywaliłeś. w oko. - rzekła Samanta.
Sam Nadia i Gareth dołączyli do pozostałych w ambulatorium.
Gdy wszyscy znaleźli się wreszcie w grupie Ace korzystając z chwili wytchnienia od działań quarianki puściła w lot jakiś drobny przedmiot. Nieszczęsna zapalniczka, której szukała przez cały dzisiejszy dzień nagle się znalazła i trafiła turianina w potylicę. To zawsze zwracało uwagę... - R..apors... - wykrztusiła niewyraźnie. Reszta komunikatu brzmiała jak obcy język...
- Still ujeżdżał quariankę, był zajęty. Po drugie zbytnio go lubię - powiedział na głos w ambulatorium, jednocześnie podchodząc do Ace. - Lepiej jej? - zapytał "lekarza".
- Ace! - Nadia przypadła do niej - Co z nią? W jakim jest stanie?
Zarkan wolny czas poświęcił na łatanie swoich ran medi-żelem i uzupełnienie zapasu. Gdy wszyscy dotarli na miejsce "usłyszał głos" Ace. Podniósł zapalniczkę, podszedł do dziewczyny i nachylił się na chwilę nad nią, słuchajac co ma do powiedzenia. Westchnął i wstał. - Idę zdać raport kapitanowi, bo komunikacja zdechła - zakomunikował. - Ktoś ze mną się ruszy na wypadek, gdyby były tam jeszcze jakieś niedobitki? Znaczy batarianie - zapytał.
- Ja z wielką chęcią. Still wytrzymasz z 4 babami?
Nadia tylko pokręciła głową, nadal wpatrując się w Ace
Ace skrzywiła się sięgając po swoją zapalniczkę. Co jak co, ale cenny przedmiot...
- Nie wytrzyma. Chodźmy - powiedział turianin i zaśmiał sie cicho. Podszedł jeszcze na chwilę do Ace i delikatnie odsunął Nadię. - Pozwól medyczce pracować w spokoju. Ace jest w dość ciężkim stanie - spojrzałna Ace. - Jak wrócę masz dalej żyć i ma ci się poprawić! - powiedział do Ace i ruszył wraz z Garethem do kapitana.
W odpowiedzi Ace skrzywiła się i raz jeszcze tego dnia sążnie splunęła. Diabli wiedzą co gorsze: połamane żebra, czy przygryziony, krwawiący język...
- Idę z wami. Tylko dajcie mi chwilę. - powiedziała Samanta, mająca nadzieję być szybko opatrzoną przez quariankę
Główny medyk nie miał jednak czasu by z osoby ciężko polamanej, zająć sie osoba o rozbitej glowie. Był zajety, mając tu niestety swoje priorytety. Samanta w tej sytuacji uznała, że pierdzieli medyka i tak jak stała ruszyła z innymi do kapitana.
- Oddział uderzeniowy, zgłosić się! – zagrzmiało z komunikatora Ace. – Dobra robota z tymi batarianami. Niestety nie mamy czasu świętować. Komando asari zajęło drugi pokład i odpierają batarian. Udało im się ich odeprzeć, ale nie potrwa to długo. Wysyłam was w charakterze posiłków
- Hmm... Ci tam są tak samo mocno opancerzeni jak ci tutaj? - spytała Ace. - Widać ich może na kamerach? - spytała jeszcze.
Samanta przeładowała broń. Była gotowa do drogi tak jak stała.
Twoje słuchawki na krótko wypełniły trzaski.
- Tak... Oddział jest niemal równie liczny, to chyba druga połowa tego samego składu... Zabili już wiele asari, obecnie zabarykadowały się w ambulatorium
- Są jakieś inne polecenia? Skoro Asari zabarykadowały się, są w miarę bezpiecznie. Mogą kupić nam czas na realizację ważniejszego celu, niż ratowanie ich. - stwierdził Stillwell, jak gdyby nie dodając oczywistości - za cenę życia Asari.
- No to na co czekamy? - mruknął Zarkan, przeładowując Claymore. Ruszył w stronę ambulatorium.
- Najkrótsza droga wiedzie którędy? Nie chciałabym też wpaść w zasadzkę. Kapitanie? Jeśli widzi pan obrazy z kamer to czy przy windach są jacyś batarianie? - spytała.
- Ochrona rdzenia Wi jest w tej chwili najważniejsza. Nie obchodzi mnie co o tym myślisz żołnierzu. - warknął kapitan do Stilla.
- Wróćcie korytarzem odchodzącym od maszynowni do windy. Batarianie chwilowo zajmują tylko drugi pokład, dostali się tam zanim zablokowaliśmy drugi szyb windy.
- Kapitanie, jeśli po drodze do rdzenia WI zginiemy to go nie obronimy - mruknęła spokojnie. Ace dała znak głową do ruszenia się z miejsca.
Samanta bez wahania ruszyła we wskazanym przez kapitana kierunku.
Zarkan szedł przodem, ściskając w rękach Claymore. - Hey Ace... przejęłaś w sumie dowodzenie, nie? - rzucił do dziewczyny.
- Tak, Zar... To znaczy, że nie musisz myśleć - powiedziała kręcąc głową.
- Yay! - rzucił turianin.
Ace popędziła wszystkich do windy, która dowiezie ich na właściwy pokład. - Kapitanie? Czy możemy bezpiecznie używać w tamtym miejscu granatów? - spytała jeszcze.
Ruszyliście wszyscy w kierunku windy. Po drodze minęła was batariańska mechanik obwieszona sprzętem naprawczym powłócząc nogami z niewyraźna miną. Gdy padło pytanie Ace kapitan odezwał się z krótkim trzaskiem komunikatora
- Dopóki nie wjedziecie do oddziały szpitalnego nic wam nie grozi, bo wzmocniliśmy ten przedział. Jednak zdecydowanie nie życzę sobie na rozwalanie aparatury medycznej, poza tym moglibyście jakoś uszkodzić rdzeń i w tedy cały statek pójdzie się... cóż...
- Zrozumiano - powiedziała Sam, dając znak na przyjęcie wytycznych.
- Zrozumiano. Przed częścią medyczną możemy sobie pofolgować. Później czas na precyzyjną robotę - przełożyła na swoje. Sprawdziła jak się ma SMG. Nie było aż tak poprzerabiane jak jej Cobra, ale też chowało w sobie kilka nieprzyjemnych niespodzianek dla batarian.
- No to gramy ostro, pani dowódco? - zapytał Zarkan, zdejmując z pleców granatnik, a odkładając Claymore.
- Tylko poza częścią medyczną. I celuj dobrze... I nie nazywaj mnie tak - parsknęła do Zarkana.
Turianin udał wielce zasmuconego.
Winda ruszyła ze zgrzytem. Krótka chwila ciszy w kabinie została nagle przerwana przez krzyk kapitana
- Kurwa, wdarli się do rdzenia!!!!!!
- Powiało niekompetencją. Taka strata. - rzucił Stillwell, oczekując windy.
- Czy prowadzi tam jakaś kratka wentylacyjna? Do miejsca, z którego można prowadzić ostrzał zza zasłony? - spytała.
W komunikatorze brzmiały podniesione głosy kapitana i kilku innych osób, których nie poznawaliście. Kapitan nie odpowiadał, gdy nagle kabina wstrząsnęło mocarne szarpnięcie. Lampki zamigotały i zgasły z trzaskiem.
Winda z cichym zgrzytem zatrzymała się w połowie drogi, a drzwi się rozsunęły.
- Cholera... Musimy się dostać na drugi pokład do batarian - warknęła Ace. Sprawdziła czy uda im się wyleźć przez nie do końca "zajechaną" windę na pokład. Zawsze z trzeciego całkiem blisko do drugiego...
Szczelina była dość szeroka...jak dla ludzi. Niestety wyglądało na to że kroganin się przez nią nie przeciśnie a i dla Zara było to trudne
Ace przecisnęła się przez szczelinę i rozejrzała wokół. W razie czego gotowa była uruchomić noktowizor zabrany ze zbrojowni. Potem gdy upewniła się w sytuacji na zewnątrz była gotowa pomóc innym się wydostać.
- Czołgać się za tobą? - mruknął Zarkan, patrząc za dziewczyną. - Jakoś się zmieszczę...
- Podaj mi wpierw sprzęt, który ci będzie zawadzał - mruknęła.
- Jak ty się zmieścisz to większość powinna. Ale raczej nie wszyscy - Zauważyła Sam, spoglądając na kroganina, który najwidoczniej będzie musiał tu zostać.
- Przynajmniej każdy kto zbliży się do windy straci wszystko czym mógłby komukolwiek zaszkodzić - bąknęła Ace.
Zarkan podał granatnik Ace. - W sumie tylko to, claymore się ładnie składa i nie powinno przeszkadzać - mruknął, po czym wcisnął się do szybu.
Przecisnęliście się z niemałym trudem zostawiając kroganina zupełnie samego. Wyglądał jak najsmutniejszy kroganin na świecie
Korytarz nie był już oświetlony awaryjnymi lampkami. Korytarze odchodzące do kwater załogi wyglądały najnormalniej w świecie. Jednak nie zgadzał się jeden szczegół. Grupa batarian z kolejna "porcją" dron wchodziła właśnie na pokład przez otwartą na pełną szerokość śluzę powietrzną
Zarkan westchnął. Ace miała jego granatnik...
- Zestrzel każdego batarianina, który nie jest naszą mechaniczką... Sądzę, że jeśli tu się pojawią to pożałują - mruknęła do kroganina. - Cholera... Więcej ich matka nie miała - jęknęła Ace. A miała nadzieję, na koniec batarian w tej okolicy.
Dziewczyna bez namysłu użyła granatnika. Strzeliła w środek grupy tak by uszkodzić jak najwięcej jednostek.
Zarkan wzruszył ramionami i przygotował claymore.
Sam przyjęła pozycję strzelecką klękając na jedno kolano i wycelowała.
Stillwell był przy ścianie obok windy jeszcze zanim zaczął rozglądać się za osłoną, z braku czasu jednak i dzięki ich pełnej liczbie (jako wielu celów) od razu podniósł Żmiję bez lunetki do oka, prowadząc intuicyjnie ostrzał w mniejsze grupki tych, którzy ustali na nogach po eksplozji granatu.
Wystrzał granatnika wysadził batarian w powietrze osmalając ściany. Siła rozrywającego pocisku rozrzuciła batarian na boki. Ostrzał pozostałych członków załogi szybko usunął półżywych batarian ze świata żywych. Wasza grupa ustawiła się w pozycjach prowadząc ciągły ostrzał. Ciała podrygiwały faszerowane ołowiem a ściany spłynęły ich brunatną krwią
Po paru chwilach było po wszystkim...granatnik Ace dymił lekko a wężowata wstążka dymu unosiła się pod sufit
- Mogę dostać z powrotem moją zabawkę, skoro się już pobawiłaś? - rzucił Zarkan, chowając claymore.
Ace oddała granatnik Zarkanowi po czym przybliżyła obraz w swoich oczach badając uważnie okolicę śluzy. - Trzeba to gówno zamknąć ręcznie - powiedziała.
- Prowadź, Turianinie. - rzucił jednooki nie opuszczając broni. - Mamy mało czasu.
Zarkan zahaczył granatnik za uchwyt na plecach, przeładował claymore i ruszył przodem szukając jakiejś konsoli sterowniczej do śluzy. Rozglądał się za ewentualnymi przeciwnikami.
Zbliżyliście się do śluzy... panel zamykający śluzę skrzył się mocno... Siła eksplozji najwidoczniej go uszkodziła... Nie wiadomo czy próba włączenia urządzenia nie spowoduje nieszczęścia. Korytarz prowadzący do drugiego statku był otwarty
- Dwóch z granatnikami zostaje, reszta idzie dalej? - zapytał Zarkan.
- Snajper i osoba z granatnikiem w windzie lub jej okolicy powinny trzymać batarian z daleka od statku - mruknęła Ace.
- Jacyś chętni? - mruknął turianin.
Kiedy inni sobie gadali Samanta zabezpieczała teren uważnie się rozglądając.
Ace spojrzała na Samantę. - Masz celne oko i jesteś czujna. Wspomożesz Kroganina swoimi oczami? - spytała.
- Jedna osoba musi wystarczyć, nie mamy ani czasu ani efektu zaskoczenia, a batarian przed nami sporo. Poza tym, nie żebym się przejmował, ale z każdą przegadaną chwilę.... wiecie. - Stillwell oparł się o ścianę, opuszczając broń.
- Trzymaj broń w pogotowiu, cyklopie. - warknęła Sam. - Tak, mogę się tym zająć. Będę dalej od tego - odpowiedziała na pytanie Ace.
Samanta rozglądając się po statku spostrzegła że na pokładzie mesy nie został już niemal żaden ranny członek załogi. Na podłodze leżało jeszcze tylko kilku martwych członków Oddziałów Przymierza
- Trzymam broń w pogotowiu, gdy widzę wrogów. Przynajmniej tych spoza własnej jednostki. - Stillwell wzruszył ramionami. - Idziemy? - rzucił do Zara.
- Wyjście ze statku widać jeszcze z jednego miejsca. Przy drugiej windzie. Czy ktoś wie jak stąd, poza windą oczywiście, dostać się na drugi pokład? - spytała. - Jeśli tak, to chodźmy - dodała.
Ace westchnęła - Skoro nikt, to idziemy przez wentylację. Sam, ustaw się tak by cię nie zestrzelili i nie daj im wejść na ten cholerny statek. Gareth, w windzie nie będą mieli cię jak ruszyć. Zestrzel każdego sukinkota z batariańską gębą lub w stroju Słońc... My idziemy przez wentylację. Musimy znaleźć przejście na niższy pokład - mruknęła.
- Wiem co robić. Miłej zabawy - pożegnała się Sam.
Drużyna rozdzieliła się. Stillwell, Zar i Ace ruszyli w kierunku szybów wentylacyjnych pozostawiając Nadię i Sam na posterunku przy śluzie powietrznej. Po krótkich poszukiwaniach natrafiliście na otwarty przewód tuż przy otwartych drzwiach prowadzących do mesy, która jak sie okazało była kompletnie pusta, nie licząc kilku martwych żołnierzy przymierza
Nadia i Zarkan pozostali przy śluzie chowając się we wnękach po obu stronach ściany
Drużyna rodzieliła się. Stillwell, Zarkan i Ace ruszyli w kierunku szybów wentylacyjnych pozostawiając Nadię i Samantę na posterunku przy śluzie powietrznej. PO krótkich poszukiwaniach natrafiliście na otwarty przewód tuż przy otwartych drzwiach prowadzących do mesy, która jak sie okazało była kompletnie pusta, nie licząc kilku martwych żołnierzy przymierza
- Zar... Musisz mi się pomóc tam dostać. Natura poskąpiła mi wzrostu - mruknęła Ace. Chwyciła broń tak by mogła jej szybko użyć i by nie przeszkadzała jej w wentylacji.
- Idę pierwszy. Tam tarcze nie będą potrzebne. - rzucił Stillwell i zmniejszywszy broń i zaczepiwszy o pas podszedł do szybu, chwytając brzeg i podciągając się.
Zarkan westchnął, widząc jak Stilwell pcha sierpzodem i podsadził Ace. Podał jej później swój granatnik i ruszył ostatni.
Ace przejęła broń Zara i oddała mu ją zaraz po tym jak wdrapał się za nią. Wymagało to nieco gimnastyki, ale była dużo drobniejsza niż pozostali... Zalety bycia małym... - I którędy teraz? - mruknęła do siebie pod nosem
- Nadi masz jakieś granaty? - spytała Sam.
Asari poprawiła granatnik w dłoniach.
- Wzięłam tylko to maleństwo. I mam nadzieję rozwalić nim jak najwięcej batariańskich ścierw jakie się tu pojawią - powiedziała mrużąc gniewnie oczy i opierając sie przeciwległą ścianę
Samanta uśmiechnęła się delikatnie. - Znakomicie - odpowiedziała.
Ace, Zarkan i StillWell wcisneli sie do szybu posuwając sie powoli w oświetlonym rozłożonymi regularnie małymi świetlikami szybie, aż dotarli do spadu z drabinką. Wdrapali się szybko posuwając sie ku górze aż dotarli do następnego szybu. Stłoczyliście sie razem za kratką obserwując grupe kilkunastu batarian wiążących nieprzytomne asari i sanitariuszy oddziału medycznego statku. Było ich koło 6-ściu. klinike wypełniały liczne specjalistyczne spRzety które łatwo było uszkodzić. Kilka z nich było juz powaznie uszkodzonych przy szturmie batarian. Drzwi prowadzące do ambulatorium były wysadzone i ziała z nich wielka osmalona czarna dziura w której szkyły się uszkodzone łacza. Usłyszeliście głośny wybuch. Głowy batarian zwróciły się w stronę otwartych drzwi. Na pokładzie dłao sie słyszeć mordercze ryknięcia. Zdawały się brzmieć dość znajomo.
Ace westchnęła cicho pod nosem. Miała nadzieję, że batarianie skierują się w tamtą stronę, co pozwoliłoby im zajść batarian od tyłu... Dała znak pozostałym by zachowali ciszę. Rozejrzała się po wentylacji by rozeznać się z której strony będzie najlepiej zaatakować.
Zarkan przygotował amunicję zapalającą w Claymore. Skinął głową Ace i czekał. Nie planował się pchać przodem nieproszony.
Zarkan wyjrzał zza węgła. Uniósł brwi i skinął głową na Ace, a potem w stronę batarian.
Zauwazyliście jak przez wyrwę w drzwiach z głośnym rykiem przetacza się masywna sylwetka Garetha ciągnąca za sobą dwóch batarian niczym byk na corridzie
Batarianie zamarli na chwilę po czym zerwali sie wyciągając broń i pędząc w kierunku drzwi.
Ace wyczekała na chwilę gdy batarianie zwrócili się w tamtą stronę. Dała znak do wyrwania kraty wspólnymi siłami. Od razu użyła kamuflarzu i zaczęła strzelać z SMG uważnie celując w batarian. Pospiesznie szukała sobie osłony.
Na sygnał Ace Stillwell bezceremonialnie odstrzelił wszystkie mocowania kraty w narożnikach zdając się na siłę Predatora po czym ruszył, w zależności od jej decyzji, przed lub po niej, najpierw starając się znaleźć osłonę tak, aby mieć batarian między sobą a kroganinem.
Zarkan wybrał na cel najbardziej wysuniętego batarianina i uderzył weń z szarży. Chciał poprrawić mu strzałem z Claymore, po czym zanurkować za jeden ze stołów laboratoryjnych celem przeładowania.
Ace korzystając z kamuflarza znalazła sobie osłonę i zza niej prowadziła dalszy ostrzał. Teraz ich celem było unieszkodliwienie jak największej liczby batarian w jak najkrótszym czasie.
Szybki wypad Zarkana powalił na brzuch odwróconego doń tyłem batarianina. Czestując go wystrzałem ze strzelby z tak bliskiej odległości nie miał szans spudłować. POdłogę splamiła kolejna czerowna kałuża. Zarkan przeskoczył przez stół laboratoryjny kryjąc się za nim i z trzaskie przeładował strzelbę. Still well pruł z SMG do odsłoniętych batarian celnymi seriami celując w glowy. Bł jednak zbyt daleko i ich ciezki pancerz nie przepuścił pocisków. Ace wskoczyła cicho do pomieszczenia przemieszczając sie z gracją. Biegnący niecały metr od niej batarianin zdązyl jeszcze poczuc zimna lufe jej snajperki nim jego głowa zmieniła się w krwawą dzirę. Ace wślizgneła się za koleny stół.
3 batarian obróciło się z zaskocoznymi minami a jeden wypadł już na korytarz
- Kurwa ! - jeknął
Ace nie mogła się nie uśmiechnąć. Przygotowała się do kolejnego strzału. Zmieniła tryb ognia. Planowała ściągnąć strzałami w głowę dwóch batarian, zanim oni przeładują.
Zarkan ruszył szarżą na ucieczkowicza. Chciał go sprzątnać i schować się nim reszta skonczy przeładowywać.
Stillwell schował się w pełni za stołem medycznym, odkładając Predatora, aby mieć go pod ręką. To potrwa jeszcze chwilę, więc przygotował karabin. Wiedział, że na razie jego przydatność będzie ograniczona, a Ace zdawała się w najgorszym wypadku dobrze bawić.
Zarkan wystrzelił do przodzu mijając w pędzie pozostałych batarian i wypadając na korytarz. Błyskawicznie wystrzelił w jego łeb. A truchło upadło na korytarz. Zarkan schował się za załomem korytarza. Przez jego ciało przeszedł ostry ból. W końcu korytarza stał Gareth z uniesioną strzelbą. Jego czy były dziwnie zamglone i otaczała je czerwona mgiełka.
Ace przestawiła broń z cichym poszumem. Wystrzał zdzielił bataruian z mocą, mocno obniżając ich poziom tarcz. Stilwell tylko na to czekał zdezorientowani batarianie szybko zostali naspzikowani łowiem którym pluł jego Predator. Tarvcze nie wytrzymały zbyt długo. Najprostsza fucha jaką do tej pory miał Stillwell
Ace przez chwilę nasłuchiwała i wyjrzała zza stołu. - Still, Zar? Jesteście cali? - rzuciła (zakładam, że Ace nie widzi Garetha ze swojego miejsca)
Na podłodze leżały nieprzytomne asari i sanitariusze oddziału medycznego. około 10 sanitariuszy wliczając w to Quariańską medyczke która zdawała sie przejwiac jeszcze przsytomnośc i okolo 30 asari. Kilka z nich nie miało tego szcześcia głowy niebieskich kosmitek wygladały na rozbite a z dziur w czaszkach sączyła sie krew.
- Potwierdzam. - rzucił tylko na pytanie Ace, chowając Predatora i podnosząc M77.
- Oh shit - mruknął Zarkan i wpakował się z powrotem do pokoju gotów improwizować. Na szczęście batarianie byli już martwi. - Ace... Gareth jest w trybie szału czy coś - mruknął turianin i wpakował się za jakąś osłonę. - Weźcie go ogłuszcie, przecieżnie będę do niego strzelał amunicją zapalającą! -
Gareth powoli się uspokajał. Wciąż miałeś ochote pozabijac wszystko co się rusza. Z twojego gardła wydarl się morderczy ryk. Było ci mało!
Zarkan krwawił. Z jego pancerza sączyła się granatowa krew plamiąc podłoge i przeciekając przez palce turianina. Quariańska medyczka poruszyła głową i chwiejnie usiadła.
- Zar, weź użyj cholernego medi-żelu - rzuciła Ace. Wyraźnie krew turianina plamiąca podłogę sprawiła, że zbladła. - Gareth! - rzuciła bez wychylania się.
Stillwell widząc wpadającego Turianina i słysząc jego słowa uniósł brew i bardzo, bardzo szybko był z powrotem za osłoną.
- To jeszcze nie koniec i, o ile się nie mylę, śpieszy nam się!
Zarkanowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wziął się za łatanie swych ran. Wcześniej jeszcze obawiał się, że kroganin zdąży go dogonić i "poprawić" podczas aplikowania medi-żelu. Nie była to zachecająca perspektywa.
- Gareth, jeśli jesteś ranny to trzeba ci pomóc! - rzuciła jeszcze. - Batarianie już nie żyją! - dodała jeszcze.
Usłyszałes krzyk. Wysoki głos. Samica. Też się nada. Ruszyłeś do pomieszczenia w które zwiał turianin. Odsłoniłeś kły w radosnym grymasie. Kolejni wrogowie!
Zauważyliście wpadającego do sali kroganina. W jego oczach płonął szał. Jego łapy sięgnęły po strzelbę. „ O kur....” przemkneło wam przez mysl gdy kroganin zaczal prowadzić metodyczny ostrzal do wszystkiego co się ruszało postrzelając przy okazji kilku sanitariuszy i asari.
Grim, szybko, wyjście w stronę przeciwną niż jest kroganin, wiem że tam są batarianie
Ace zaklęła. Włączyła ponownie kamuflarz. Wychyliła się chcąc strzałem wytrącić broń z łap kroganina.
Po chwili do kroganina cos jakby dotarło. Niemal z namaszczeniem jego łapsko sięgneło po spoczywający na plecach granatnik...
Stillwell wiedział, że trzeba ratować co się da - poczynając od najcenniejszego. Chwilę, której jego towarzysze będą potrzebowali do dojrzenia do myśli o zabiciu kroganina wykorzystał podcza szmiany broni przez tego ostatniego do skoku naprzód i po chwyceniu quarianki siłą wciągnięcie jej za osłonę, bez względu na to czy jej stan pozwalał chodzić.
Zarkan przerwał na chwilę aplikacjęmediżelu, wychylił się i przywalił w kroganina falą uderzeniową, po czym schował się i dalej się łatał.
Wystrzał z broni Ace wytrącił strzelbe z praweł łapy kroganina, ale to go tylko bardziej rozwścieczyło. Zaszarzował w kierunku kryjówki Ace rzucając nią i stołem jednocześnie druga ręką wyszarpując granatnik. Minał w biegu zaskocoznego Zara, ktróry nie zdazyl nic zrobić.
Stillwell przetoczył się w bezpieczne miejsce z Quarianką która jęknęła głośno. Leżeliścioe chwile w ciszy patrząc na siebie oddychając w przyspieszonym rytmie...
- Zejdź ze mnie, nie mogę oddychać – jękneła - boleśnie
- Nigdy bym siebie nie podejrzewał o taki wpływ na kobiety... przecież do niczego jeszcze nie doszło. - rzucił. - Musisz wstrzymać oddech aż kroganin się uspokoi, albo i tak zginiesz. - mówiąc to wyszarpnął Predatora i bezceremonialnie zaczął oddawać strzał za strzałem w nogi kroganina.
Ace rozpłaszczyła się na ścianie jak szmaciana lalka. Gruchnęłaś z głośnym trzaskiem, przygryzając sobie język. Osunełas się cięzko na ścianę a z twoich ust popłynął strumyczek krwi. Twoje ciało było bardzo cięzkie, zastanawiałas się ospale czy ten trzask wydały twoje żebra...
Barwa maski Quarianki wydała sięnieco zmienić jakby zarumieniła się mocno. Ostrzał nie robił wrażenia na kroganinie ale dostrzegłeś że strząły odbijają się od pancerza a nie od barier, najwyraxniej tych ostatnich był już pozbawionych. Była to szansa dla Zara...
Zarkan przywalił w kroganina falą uderzeniową.
Tymczasem Sam, i Nadia czekały niecierpliwie przy śluzie. Cąłym pokładem wsztrąsały wybuchy i wrzaski. PO pewnym czasie usłyszałyście rozrywające ryki kroganina.
- Dziwne...wygląda że nieźle się tam bawią... – mrukneła Nadia
- Zapewne - odpowiedziała Sam. - Potem nam opowiedzą, przy drinku. - dodała.
Siła biotycznego ataku rzuciła kroganinem o ściane przygniatając Ace... Niewątpliwie kroganin miał talent do wpadania na innych... Siła zamroczyła go na chwile ale granatnik wypadł z jego łap. Powoli dochodziłes do siebie. Zdałes sobie sprawę że lezysz na rannej Ace z krtórej ust sączy się strużka krwi. Dzinwe... ostatnie co pamiętałes to kliku batarian którcyh zabiłeś przy wyjściu windy...
Zarkan zaczął kustykać w stronę Ace i kroganina z Claymore w rękach. Przeładował. Jeśli ta zwała mieśni jeszcze jest w trybie szału to będzie to ostatni szał w jego życiu...
- Ace? Co ty robisz pode mną? I czemu tak dziwnie na mnie patrzycie? Zar po co ci ta strzelba? Chcesz zabic Ace?
- Spierdalaj ze mnie - zdołała słabo syknąć Ace, resztką powietrza w płucach.
Stillwell cały czas klęcząc przy osłonie z jednorącz wycelowanym w nogi kroganina Predatorem i drugą ręką przyciskającą quariankę do ziemi milczał, czekając aż Ace znajdzie się dość daleko od kroganina by można było bezpiecznie wznowić ostrzał.
- Złaź z niej i siedź cicho, narobiłeś bigosu - warknął turianin.
- A co to jest bigos?
- Złaź! - warknął turnain, chowajac claymore i łapiać za medizel.
- Rozumiem że tylko niektórzy mogą leżeć na Ace, ok rozumiem - powiedział Gareth podnosząc się delikatnie z Ace. Nie wyglądała za dobrze.
- Mało żeś jej nie zabił więc stul ryj - kretyństwo kroganina nie wpływało pozytywnie na stan nerwowy turianina. Zabrał się za analizę i łatanie ran Ace. W razie potrzeby używając Złączenia
Stillwell nie przejmując się stanem kobiety podszedł z opuszczonym wzdłuż boku ramieniem z Predatorem i wyciągnął rękę.
- Komunikator. Zdam raport kapitanowi.
- Ta widzę, że coś zjebałem, choć nie wiem jeszcze co. Ktoś streści? Jak się teleportowałem z windy?
- Czekaj - mruknął turianin. - Ace nie ruszaj się - polecił dziewczynie. - Poskładam ją to pogadamy.
- Medi-żelu nie mam, to nie pomogę, może sobie siąde- po czym klapnął na ziemię, patrząc na miejsce skąd przyszedł Still. Coś się tam ruszało.
Ace splunęła już nie słuchając co się wokół niej mówi. Ciężko się oddychało z krwią w ustach. Adrenalina po walce opadała. Ace doszła do wniosku, że to nie był jej najszczęśliwszy dzień w życiu. A zapowiadał się tak miło...
- Eem... – Pozwolisz że ja się tym sajmę? Wiesz przeszkolony profesjonalista ma większe szanse na sałatanie tej dziewczyny, tak mi się wydaje – powiedziała quarianka podnosząc się na nogi świadoma że niebezpieczeństwo już minęło. Odsunęła delikatnie Zara przyglądając się jego ranie fachowym okiem. – Tss.... – zasyczała – nie wygląda to najlepiej, zaras się tobą sajme kochany. Ale poczekaj chwilkę.
Stillwell spojrzał tylko na Zara po czym klęknął obok Ace. Jeżeli dostrzegł komunikator, sięgnął po niego natychmiast. Nie zamierzał czekać...
Zarkan westchnął i usiadł obok, pozwalajac quariance zajać się Ace. Mógł sam sięprzyjrzeć swoim ranom.. ale skoro była tu medyczka z wykształcenia, to...
- Nie wiem jak się tu dostałeś, ale byłeś w jakimś szale... no i najpierw postrzeliłeś mnie ,a potem ruszyłeś na Ace - rzucił do kroganina, po czym spojrzał na poczynania Stillwella. - Masz tyle cierpliwości co pięcioletnie dziecko. Gratuluję.
Quarianka Usiadła przy rannej Ace i szybko zaczeła ją monitorować. Jej omni klucz zabłysł a ona szybko przeskanowała dziewczynę. - 3 żebra poszły - mruczała do siebie przesuwając ręką nad raną, jak nic medi -żel nie wystarczy. Wygląda na to że posiedzisz sobie w ambulatorium kochana, przynajmnie parę godzin taa... O jakie paskudne - paplała niemal radosnym tonem przyglądając się skanowi. - tutaj mamy podwójne rozpeknięcie kości musiało peknąć naprawdę ładnie. Hej! Odłamki kości, super! Trzeba będzie to chirurgicznie wyjmować! - zarzuciła Ace techincznym belkotem którego najemniczka kompletnie nie rzoumiała. Pojmowała tylko jedno. Brzmiało to obrzydliwie.
Stillwell sięgnął po komunikator . Z głośniczka ciągle sypały się tylko niewyraxne trzaski, trzeba było zająć się schakowanym rdzeniem...
Zarkan klepnął quariankę w ramię. - Oszczędź sobie wymieniana jej obrażeń, jeśli łaska - mruknął. - Chyba nie miałaś za wielu pacjentów, co? - zapytał, wnioskując po jej zachowaniu.
- A ty jesteś prawdziwym twardzielem, jak przystąło. - odparł Stillwell Zarowi, łącząc się z dowódtwem. - Kapitanie?
- Nie? Szkoda. - wyłączył komunikator i podszedł do krogaina. - Biegnij po Samantę.
Quarianka zwróciła głowę ku Zarowi.- Niee, no miałam już wielu... Ale wiesz, jakoś tak zawsze... po prostu musze jakoś to odreagować, wiesz wpadają tu batarianie, niemal nas mordują, potem zabijają kilka asari, no a potem wpadacie wy i ich masakrujecie, no a potem jeszcze ten kroganin, nie żebym narzekała ale to trochę streesujące rozumiesz, musze jakoś odreagować. Nie żebym nie miała szacunku dla pacjetnów, ale pewnie wiesz lepiej, prawda? - przez cały czas nie przestawała operować Ace robiąc to niemal na ślepo, co mogło sie xle skończyc dla Ace.
- Jakimiż to anegdotami uraczyło cię dowództwo, ze wysyłasz rannego po Sam... i Nadię w sumie chyba też, nie? - mruknął Zarkan do Stillwella.
- Rozumiem, Skup się - mruknął Zarkan do quarianki wskazujac Ace.
- Dowództwo przy pomocy sugestywnej onomatopei rozkazało zająć się zhackowanym rdzeniem.
Wolisz, aby Ace się tym zajęła? To jeszcze nie koniec na dziś. - westchnął.
- Za mało nam płacą - mruknął turianin. (kto jest cieżej ranny? Gareth czy Zarkan?)
- Gareth, chodź tutaj - Zarkan usiadł prosto. - Załatam cię i zasuwasz -
Stillwell spojrzał tylko z udawanym niedowierzaniem na Turianina, przekrzywił głowę po czym z tę samą beznamiętną miną ruszył tam, skąd zapewne przybył kroganin.
- Ja mam biegać? Mam w druzynie 3 kurewskich snajperów, a ma biegać szturmowiec... O! Widzę że Still idzie.
- Medi żel masz w szafce - mrukneła quarianka machając ręką w nieokreślonym kierunku nie odstępując od Ace i cały czas mrucząc pod ones jakies uwagi które niewyraźnie docierały do Ace.
- Still, jak trafnie zauważyłeś tylko dwie osoby mogą się zajać rdzeniem, a jedna z nich jest aktualnie operowana - rzucił turianin za odchodzącym mężczyzną. - Jestem ciężej ranny niż Gareth, więc załatam go szybko i może ruszać...
POczuliście sie dziwnie a żołądki podjechały wam do gardeł. Ze zdziwieniem spostrzegliście że statek wrócil do normalnego poziomu.
Znudzona Sam wyczekiwała jakiegoś zwrotu akcji już od dłuższej chwili i za cholerę się nie doczekała. Po paru chiwlach dostrzegły jednak biegnącego korytarzem Stillwella który mamrotał pod nosem ciche przekleństwa, lecz nikt nie towarzyszył już cyklopowi.
Zauważywszy zbliżającego się... wycelowała do niego natychmiast. Nikt by się nie zorientował co zaszło, gdyby go teraz zastrzeliła... no może oprócz obecnej tam Nadii, która niestety zwróciła uwagę na to co zrobiła Samanta.
- Ech... To tylko Still. - powiedziała niezadowolona.
Samanta i Nadia czatowały przy śluzie. Nic się specjalnie nie działo, do momentu aż pojawił się sk.... Still.
Stillwell widząc wszystko co się stało dookoła, nagłę odżycie wielu systemów okrętu przystanął, milknąć w pół słowa skierowanego do Samanty. Obejrzał się na lampki nieco niepewnie.
Nadia, nadal potwornie zmęczona, nagle oprzytomniała, widząc reaktywację systemów. Spojrzała pytająco na Samanthę - Co się dzieje? Może ty wiesz - dodała, patrząc na Stillwella
- Chyba odzyskaliśmy moc - rzekła niepewnie kobieta.
Ignorując obie kobiety, Stillwell wzruszył ramionami, odwrócił się na pięcie i ruszył żwawym krokiem z powrotem, nie zdając ani słowem relacji z tego co się stało w ambulatorium, czy asari żyją, czy batarianie żyją.
-Hej, a ty gdzie? - zawołała za nim Nadia
- Zostaw gnoja, niepotrzebnie tu przypełzł. Niech spierdala - powiedziała spokojnie Samanta.
- Przyszedł, postał i poszedł. Tylko mnie wydaje się to dziwne?
- On cały jest dziwny, olej go i tak długo nie pożyje.
- Sam, czy to tylko moje wrażenie, czy stoimy tu kompletnie bez celu? - zagaiła Nadia
- Pilnujemy śluzy, co by batarianie jej nie sforsowali - powiedziała beznamiętnie Sam. Widać też uważała to za bezcelowe. - Też nie przepadam za nie robieniem niczego, ale głowa mnie boli i... Obecnie wolę to niż strzelaninę i tropienie intruzów.
- Aha... musiałam przysnąć jak nam to mówili. - odparła Nadia, uśmiechając się lekko - No to pilnujmy.
Gareth patrzył na quariankę zastanawiając się skąd ona się wzięła. - Zar skad wytrzasnęliscie lekarza? Kiedy mi wytłumaczycie co się działo?
Zarkan spojrzał na kroganina. - Od kiedy zostałeś w windzie nei wiem co siez tobą działo. My ruszyliśmy dalej naprzód. Wiem tylko tyle, że jakośsietu dostałeś od przeciwnej strony i byłeś w jakimś szale. O ile batarianie mnie nawet nie tknęli o tyle ty rozwaliłeś mi bok i mało nie zabiłeś Ace. Tyle - mruknął Zarkan.
- Ach jak miło. Choć i tak miałeś szczęście że nie trafiłem więcej razy.
- Ty masz szczęście, że nie mogłem tu użyć granatnika - warknął turianin.
- Wątpie żebyś użył, masz za dużo skrupułów. Po drugie zabiłbyś resztę zespołu. Still moze, ty: nie - odpowiedział z uśmiechem.
- Noż mówię, że nei mogłem... - mruknął turianin. - Daj mi się uspokoić dobrze? - dodał zniecierpliwiony. Jak na kroganina to ten gość jest jakoś strasznie rozmowny...
Z korytarza słychać było kroki odpowiadające rytmem wiecznej apatii Stillwella przejawiającej się we wszystkich czynnościach życiowych. Można było po tym rozpoznać że wraca... sam.
Zarkan spojrzał na nadchodzącego mężczyznę. - A Samanta i Nadia gdzie? - skinął głową.
Tam gdzie były, zabezpieczają śluzę. - odparł spokojnie Stillwell. - Chciałem tylko zapytać Samantę, czy może coś poradzić na usterkę, ale jak widać - zatoczył ręką krąg wskazując kilka losowo ujętych aktywnych świateł i urządzeń - nie trzeba.
Zarkan skinął powoli głową. - Szkoda, ze mamy tylko jedną techniczkę i aktualnie jest operowana - turianin westchnął.
- Niestety. Jak z nią? - zapytał skinąwszy głową w kierunku Ace, kierując pytanie cicho do Zara, by nie przeszkadzać obcej w badaniu.
- Ma "nieco" kiepską sytuację, ale nic czego nie poskładałaby dzisiejsza medycyna, z tego co słyszałem ze słów quarianki... - stwierdził turianin i podrapał się po potylicy.
- Dobra, widzę ze dziewczyn nie przyprowadziłeś, to sam się po nie przejdę. Zar dziwnie na mnie patrzy - powiedział Gareth podnosząc się i kierując się tam, skąd przyszedł Still, po drodze klepiąc go w ramię.
Turianin spojrzał za odchodzącym kroganinem bez zrozumienia. Chwilę po jego zniknięciu za zakrętem odezwał się do Stillwella. - Inni kroganie nie byli tacy ciemni - skwitował.
Nadia wzdrygnęła się i spojrzała lekko nieprzytomnie na kroganina - Co, jak? Wybacz, przysnęło mi się. Nie nadaję się na wartowniczkę - uśmiechnęła się zawstydzona - Zbieramy się? Świetnie.
Stillwell zarechotał tylko.
- Wypadałoby ją jednak ostrzec... Sam też - stwierdził Zarkan. - Wiesz... ku przestrodze na przyszłość -
Nie minęła chwila i zobaczył dwie "strażniczki". - Coś mizernie wyglądacie, chodźcie, zbieramy się.
- Przejmujesz stanowisko strażnika? - Samanta spytała Korganina.
- Myślę, że nie powinniśmy mówić Nadii, kto strzelał tu z jakiej broni w jakim szale. Może mieć obiekcje. - wyszczerzył zęby w pokazie głównie cynicznego humoru.
- Nie, przestajemy pilnować.Jednym słowem: wali nas to wejśie, windy działają, to jedziemy..doo. noo...ten tego.... tam gdzie jechać mieliśmy - wyszczerzył zęby kroganin machając na nie ręką.
Nadia z ulgą przyjęła zejście z warty.
- Jak wygląda sytuacja? - zagadała Sam podnosząc się do pionu.
- Ogólnie było fajnie, zabiłem 6, reszta kolejnych, potem pobiłem Ace, strzeliłem do Zara, ogólnie mnóstwo śmiechu. Chodźcie.
- Widzisz, a my się wynudziłyśmy. - odparła Nadia.
- szkoda, że Slitowi nie przywaliłeś. w oko. - rzekła Samanta.
Sam Nadia i Gareth dołączyli do pozostałych w ambulatorium.
Gdy wszyscy znaleźli się wreszcie w grupie Ace korzystając z chwili wytchnienia od działań quarianki puściła w lot jakiś drobny przedmiot. Nieszczęsna zapalniczka, której szukała przez cały dzisiejszy dzień nagle się znalazła i trafiła turianina w potylicę. To zawsze zwracało uwagę... - R..apors... - wykrztusiła niewyraźnie. Reszta komunikatu brzmiała jak obcy język...
- Still ujeżdżał quariankę, był zajęty. Po drugie zbytnio go lubię - powiedział na głos w ambulatorium, jednocześnie podchodząc do Ace. - Lepiej jej? - zapytał "lekarza".
- Ace! - Nadia przypadła do niej - Co z nią? W jakim jest stanie?
Zarkan wolny czas poświęcił na łatanie swoich ran medi-żelem i uzupełnienie zapasu. Gdy wszyscy dotarli na miejsce "usłyszał głos" Ace. Podniósł zapalniczkę, podszedł do dziewczyny i nachylił się na chwilę nad nią, słuchajac co ma do powiedzenia. Westchnął i wstał. - Idę zdać raport kapitanowi, bo komunikacja zdechła - zakomunikował. - Ktoś ze mną się ruszy na wypadek, gdyby były tam jeszcze jakieś niedobitki? Znaczy batarianie - zapytał.
- Ja z wielką chęcią. Still wytrzymasz z 4 babami?
Nadia tylko pokręciła głową, nadal wpatrując się w Ace
Ace skrzywiła się sięgając po swoją zapalniczkę. Co jak co, ale cenny przedmiot...
- Nie wytrzyma. Chodźmy - powiedział turianin i zaśmiał sie cicho. Podszedł jeszcze na chwilę do Ace i delikatnie odsunął Nadię. - Pozwól medyczce pracować w spokoju. Ace jest w dość ciężkim stanie - spojrzałna Ace. - Jak wrócę masz dalej żyć i ma ci się poprawić! - powiedział do Ace i ruszył wraz z Garethem do kapitana.
W odpowiedzi Ace skrzywiła się i raz jeszcze tego dnia sążnie splunęła. Diabli wiedzą co gorsze: połamane żebra, czy przygryziony, krwawiący język...
- Idę z wami. Tylko dajcie mi chwilę. - powiedziała Samanta, mająca nadzieję być szybko opatrzoną przez quariankę
Główny medyk nie miał jednak czasu by z osoby ciężko polamanej, zająć sie osoba o rozbitej glowie. Był zajety, mając tu niestety swoje priorytety. Samanta w tej sytuacji uznała, że pierdzieli medyka i tak jak stała ruszyła z innymi do kapitana.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Wszyscy (:P)
Quarianka manipulowała skomplikowanymi urządzeniami przy ciele Ace, prześwietlając jej tors laserowym wskaźnikiem. Jej żebra były wyraźnie widoczne przez pancerz i skórę, a całość pulsowała w niezdrowym rytmie. Pęknięcia jarzyły się ogniście. Ace jęczała boleśnie, gdy Quarianka wstrzykiwała jej nano-boty, które przedostawały się wraz z krwioobiegiem do uszkodzonych miejsc. Po paru chwilach quarianka odetchnęła.
- Gotowe - powiedziała - stan stabilny, rozumiem, że każdy człowiek się wam przyda, więc połatałam ją na razie prowizorycznie - nie ma mowy o bieganiu i innych takich. Ale da radę, nie? - skierowała pytanie bezpośrednio do Ace, gdy ta mogła już normalnie mówić.
- Chyba musi - stęknęła najemniczka. Ostrożnie usiadła. - Dzięki - mruknęła. Odszukała spojrzeniem swoją broń. Sprawdziła Cobrę. Póki dało się oddychać, póty było znośnie...
Gareth, Sam i Zarkan ruszyli korytarzem do wind. Winda ruszyła w ślimaczym tempie z cichym zgrzytem. Gdy zatrzymała się ich oczom ukazały się gęby wyszczerzonych batarian. Chyba dużo. Nie wiedzieli, bo ich głowy uderzyły z ciężkim łoskotem o podłogę, a ich ciała przesyciły środki nasenne. *No nie, znowu?!* Przewinęło się przez myśl Sam, gdy jej głowa rozbiła się już po raz drugi tego dnia.
Pozostali zebrali się w końcu do kupy - mogli ruszać. Quarianka zaaplikowała każdemu po porcji medi-żelu.
Ace czekała na wieści od Zarkana lub powrót łączności. Póki co nie było wiadomo co dalej.
Po kilku minutach bezowocowych prób połączenia zrozumieliście, że z Zarem, Sam i Garethem musiało się coś stać.
- Kurwa... No nic... Pieprzony statek... W ogóle kto był takim idiotą, by wpuścić na pokład batarian? - mamrotała do siebie. Czekała dłuższy czas... Nikt nie wracał. - No nieee... - jęknęła. Nie miała ochoty na to, by jej przypuszczenia okazały się prawdziwe. - Still, Nadia... Wydaje mi się, że będziemy mieli do odwalenia gównianą robotę... Batarianie chyba nadal tu są - powiedziała.
- Gorzej niż karaluchy, w życiu się ich nie pozbędziesz do końca - westchnęła Nadia - No dobra, idziemy zobaczyć, co się stało. Pewnie kroganin się potknął i przygniótł pozostałych - zażartowała.
Stillwell tylko skinął głową, podnosząc opieszale broń. Dał znak gestem reszcie, by ruszali za nim korytarzem prowadzącym do wind.
- Jaki mamy plan jeżeli rzeczywiście coś poszło nie tak? - zapytał, ruszając, zupełnie ignorując quariańską medyczkę.
- Nie jedziemy windą przede wszystkim... Może uda się przejść szybem windy... Ale nie mam zamiaru nią jechać... – mruknęła najemniczka. - To zbyt oczywisty środek transportu - mruknęła.
- Jeżeli przyszykowali zasadzkę, to zapewne ustawili się na piętrze przed windą z gotowymi broniami, nie słychać było strzałów więc mogą żyć. Mają zakładników, więc musimy to zrobić... niekonwencjonalnie - zaczął rozmyślać po drodze Still.
Nadia, będąc ignorantką w dziedzinie taktyki, nie wtrącała się do rozmowy, ograniczając się do słuchania.
- Ktoś ma jakiś ładunek? – spytała Ace. - Może wyślemy im taki prezent w windzie? - zastanawiała się.
- Zacznijmy od tego, jak się tam dostaniemy. Nie wydajesz się być w kondycji, by wspinać się w szybie i od razu potem iść do walki - stwierdził Stillwell. - Co do ładunku, pomysł jest niezły, ale najchętniej załatwiłbym to cicho, albo chytrze. Sporo batariańskich ciał jest relatywnie nienaruszonych. Możemy na pewno podesłać im je z ładunkiem, ale żeby się dostać, musielibyśmy się wspiąć w szybie innej windy równolegle, to odwróciłoby ich uwagę na dostatecznie długo, a kamuflaż taktyczny kupiłby cenne sekundy już na górze.
- Dobry pomysł, choć obawiam się, że mogli obstawić wszystkie windy - powiedziała. - Mogę strzelać, ale muszę zostać w jednym miejscu. Jeśli w windzie jest takie śmieszne wejście w jej górnej części to mogę jechać na windzie - mruknęła.
- Można zostawić ciała batarian, niewielki ładunek, jechać na windzie i wykorzystać odpowiedni moment by zeskoczyć. Inna osoba może w tym momencie wyjść z samego szybu innej windy, myślę, że z pomocą ładunku nie byłby to problem, ale windy można otworzyć z szybu bez pomocy w przypadkach ewakuacyjnych... Myślę, że wybuch odwróci ich uwagę, nawet jeżeli obstawią windę. Kamuflaż też by pomógł. Moim zdaniem warto się rozdzielić, ale decyzja jest twoja - wzruszył ramionami Still.
- Z racji mojego braku mobilności ty i Nadia musielibyście iść od strony bomby... Ja bym mogła postarać się zajść ich od tyłu. Tylko sprawdzę czy gdzieś tu są jakieś krótkofalówki... Skoro okrętowa komunikacja siadła - bąknęła.
- Czasami trzeba obejść się bez technologii, ustalić znak i liczyć na to, że towarzysze broni wyrobią się na czas.
- Wybuch na pewno będzie dobrym znakiem - powiedziała. - Jednak komunikacja daje nieco większe pole do popisu - Ace zaczęła grzebać w swoim omni-kluczu. Sprawdziła na jak długo uda jej się utrzymać kamuflaż taktyczny. - Damn... Przypomniało mi się. Ma ktoś flary? Drony batarian reagują na ciepło - powiedziała.
- Musimy liczyć na sufit windy - Stillwell wzruszył ramionami. - Tylko proszę, zrób solidny burdel, zważywszy na to, że ani ja, ani nasza podopieczna nie jesteśmy kuloodporni.
- Tylko, że jeśli drony nakierują się na moje ciepło to w dupę mogę sobie wsadzić kamuflaż - mruknęła. - Od tyłu byłabym w stanie rozwalić ich granatnikiem i potem tyrać snajperką. Wtedy moglibyście zająć się nimi, by nie przerwali mojego ostrzału - powiedziała.
- Poza tym Nadia barierą biotyczną powinna was osłonić od wybuchu - dodała po namyśle.
- Nie będzie z tym problemu - odparła Nadia, wreszcie wchodząc na pewny grunt - Bariera w zupełności wytrzyma impet eksplozji.
Ace wstała ze swojego miejsca. Zaczęła sprawdzać trupy batarian i asari szukając jakicholwiek przydatnych rzeczy. - Szukajcie flar, granatów dymnych, ładunków wybuchowych... czegokolwiek co można wykorzystać. Ostatecznie można zdetonować granat strzałem z pistoletu, ale wolałabym coś bezpieczniejszego - mruknęła.
Nadia zaczęła obszukiwać zwłoki, ograniczając się jednak do tych batariańskich. Nie chciała ograbiać swoich, było nie było, towarzyszek, jakkolwiek naiwne by to nie było.
- Ładunek może być równie dobrze dotykowy. Mina zbliżeniowa by nie zaszkodziła, ale musielibyśmy wracać do zbrojowni, a nie wiem czy mamy... czy nasi... przyjaciele no i kapitan mają tyle czasu.
- Tam były tylko granatniki i noktowizory. No i podstawowy sprzęt załogi. Przymierze musi wreszcie zacząć łożyć na swoich żołnierzy, bo to co odstawili na tym pokładzie to żenada - mruknęła.
- Sama załoga to żenada. Poza wami nie widziałem nikogo, kto umie walczyć, nie licząc batarian - Stillwell pokręcił głową z udawanym niedowierzaniem.
Przeszukując ciała nie natknęliście się na wiele przydatnego ekwipunku. Batarianie większość zużyli podczas szturmu, co było widać po odniesionych ranach Asari. Dobrze by było zanieść je do ambulatorium, ale nie było na to obecnie czasu. Po paru chwilach udało wam się na szczęście natknąć na trochę użytecznego sprzętu wśród zwłok batariańskich techników. Nadawał się na sporządzenie prowizorycznego zapalnika, którym mogła się zająć Ace.
- Zgaduję, że wstępny plan ustaliliśmy. - zaczął Stillwell, podnosząc broń i rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu przydatnego sprzętu, głównie granatów. Szczególnie błyskowych.
- Zanim zajmie nas zupełnie szabrowanie, może powtórzymy całość szybko? Nie jest to misterna kombinacja a nas nie jest tak wiele, ale nie chciałbym aby podczas wymiany ognia doszło do jakichś nieporozumień.
Ace natychmiast przystąpiła do sporządzania zapalnika. Miała naprawdę wielkie nadzieje co do ich pospiesznie skleconego planu ratunkowego... Jeśli od czasu ataku na Elizjum Batarianie się nie zmienili, to była szansa na powodzenie. Zapalnik zrobiła starannie, przygotowała Stillowi i Nadii wszystko najlepiej jak umiała. W duchu miała nadzieję, że mechaniczka na tym cholernym statku wreszcie przywróci mu pełne działanie.
- Plan jest taki, że jedziemy na windach z dwóch stron. Trzeba otworzyć w nich włazy na górze. W waszej windzie zamontujemy ładunek i wypchamy go ciałami Batarian. Pojedziecie pierwsi, żebyście mogli swoją windą ściągnąć uwagę. Gdy wasza winda się otworzy i zdetonujecie ładunki Batarianom w twarz, ja zakradnę się od tyłu w kamuflażu i postaram się spalić im tarcze i ostrzelać ich od tyłu. Nie mogę biegać i skakać, więc zapomnijcie z mojej strony o karkołomnych wyczynach - skrzywiła się boleśnie, gdy gwałtowniejszy ruch przypomniał jej o żebrach. - Mam nadzieję, że nie zwrócą jakiejś szczególnej uwagi na moją windę... W razie czego wezmę ze sobą jakieś granaty...
Ace, Still i Nadia rozdzielili się. Naprędce zmontowany ładunek nie wyglądał co prawda zbytnio estetycznie, ale powinien spełnić swoje zadanie. Nadia i Still zajęli się wypychaniem zwłok poległych Batarian granatami. Niestety, nie mieli co liczyć na “mniej inwazyjne” granaty, skazani na amunicję do granatnikow.
Ace uśmiechnęła się pod nosem widząc efekty wspólnej pracy. Nawet jeśli wybuch nie sięgnie Batarian, to przynajmniej na chwilę ich zatrzyma. Terapia szokowa! Żebra wystarczająco mocno jej dokuczały, by była zdecydowana na radykalne działania. - A żeby ich poskręcało po tym wybuchu - warknęła. Pokazała Stillwellowi jak uruchomić ładunek w odpowiedniej chwili.
Ace, Still i Nadia rozdzielili się. Najemniczka powędrowała do przeciwległej windy powłócząc nogami. Jej oddech był ciężki i chrapliwy, a chodzenie sprawiało jej niemałe trudności. Przystanęła parę razy opierając się o ściany i ścierając z ust kropelki śliny. Splunęła siarczyście pozbywając się zalegającej w krtani krwistej wydzieliny. W głowie czuła tępe pulsowanie. I tak było nieźle, biorąc pod uwagę, że jeszcze parę minut temu nie była w stanie nawet otworzyć ust nie ryzykując zadławienia się własną krwią. Wymacała ukryte pod ubraniem dwie wybuchowe niespodzianki, które zamierzała zgotować Batarianom, gdy tylko otworzą się drzwi. Jeśli plan wypali Batarianie nie zdążą się nawet zorientować co wysłało ich na tamten świat.
Dziewczyna wtoczyła się do kabiny windy trzymając się za bok w miejscu, gdzie pęknięte żebro doskwierało najbardziej. Włączyła kamuflaż i cicho osunęła się po ścianie trzymając karabin w garści. Nawet gdyby chciała, nie miała najmniejszych szans na dostanie się na dach windy.
Stillwell ułożył wszystkie ładunki i przez chwilę kontemplował wielkość windy. Oparł się o ścianę wewnątrz, po czym patrząc na kratkę ewakuacyjną w suficie wpadł na pewien pomysł...
- Nadia... jesteś pewna, że nadajesz się do walki? Wprawdzie Zar ci pomógł, ale wydaje mi się, że brakuje ci odpowiedniej broni...
- Uwierz mi, nie potrzebuję broni, aby przydać się w walce - odparła lekko urażona Nadia. - Nie znam się na taktyce, ale to nie znaczy, że jestem bezużyteczna. Po prostu jedźmy tam i skopmy im dupska. Działamy według planu Ace, tak?
Nie bezużyteczna? Akurat...
- Mam lepszy pomysł, który nie wpłynie na działania, ani bezpieczeństwo Ace. - sprawdził kaburę, w której nosił swoją prymitywną broń stanowiącą ostatnią deskę ratunku, wyjął ją, magazynek, zaczął wyjmować po kolei pociski. W czasie sprawdzania broni kontynuował. - Wydaje mi się, że nie powinniśmy nawiązywać bezpośredniej wymiany ogniowej z Batarianami. Ty nie masz broni, ja mam tylko ulepszonego repetiera, nie mamy tarcz. Za to mam pomysł. Ale musiałabyś raczej zostać.
- Kontynuuj, zamieniam się w słuch.
- Ze zbrojowni przynieśliśmy sporo śmiecia, który został, ja też mam to przy sobie. Sporo jest u martwych Batarian. Ace zrobiła ładunek do zabicia ich, ale zostawiając tam odpowiednie granaty możemy znacznie zwiększyć siłę wybuchu. Ja zostałbym na górze windy, nad nią, i gdy tylko dojedzie do odpowiedniego miejsca wspiąłbym się dość wysoko i odpalił detonatorem ładunek, gdy Batarianie będą tam. Ale ładunek, który nie pozostawi po windzie śladu, ani po tych w środku. Będę czekał na drabince konserwacyjnej, gdy winda wybuchnie. Batarianie jak tylko zobaczą windę zrobią się podejrzliwi, oczywiście przejrzą zwłoki, ale jak po wybuchu ktoś się tam pojawi albo padną strzały, nie pozwolą nam przeżyć. Tak raczej nie będą oczekiwali dodatkowej zasadzki. Z doświadczenia wiem, że ludzie... istoty myślące nie patrzą się w górę. Poczekam aż przycichnie i wejdę tam, gdy już niewidoczna Ace wprawi ich w konsternację gdzie indziej. Pomyślą, że wybuch odwrócił uwagę. Albo miał. Ace też odwróci uwagę, ale będzie bezpieczna. W miarę - dodał po sekundzie z przekonaniem. - Ja wejdę tam, rozejrzę się i albo pomogę Ace, albo poszukam ich. Lub tego, co z nich zostało - dokończył, w międzyczasie oglądając każdy pocisk i ładując z powrotem do komory magazynka.
- Ciekawy pomysł. Jesteś pewien, że chcesz załatwić to wszystko sam? - upewniła się Nadia - Jeśli tak, to do roboty.
- Zazwyczaj pracuję sam, za pozwoleniem oczywiście. Dziękuję w takim razie. Skoro Ace i tak czeka na sygnał, pozwolę sobie pójść do Batarian po więcej ładunków. - schował pistolet do kabury i ruszył z powrotem szybkim krokiem. - Znacznie więcej...
Still wcisnął ostatni z ładunków i otarł rękawem spocone czoło. Po TAKIM wybuchu raczej mało co zostanie z tej windy...
Później, gdy wszystko było gotowe i wszedł do windy, rzucił tylko:
- Czekajcie razem z Quarianką z przygotowanym medi-żelem. Dużo medi-żelu. Najlepiej w tym holu przy windach. Jeżeli zjedziemy my, będą od razu wymagający pomocy ranni. Jeżeli zjadą Batarianie, przynajmniej zginiecie szybko.
Sprawnie wdrapał się przez właz windy na jej dach i pokazał Nadii kciukiem, by włączała sprzęt.
Zatrzasnął właz i czekał. Po chwili winda ruszyła ślamazarnie z cichym zgrzytem. Still wcisnął detonator do kieszeni, gotując się na wspinaczkę.
Gdy winda stanęła usłyszał jak z cichym szumem rozsuwają się jej drzwi. Niemal natychmiast rozległa się prawdziwa kanonada, od której wibrowały ściany. Still wykorzystał ten moment na szybkie przeskoczenie na przeciwległą drabinkę. Dysząc wciągnął się jak najwyżej. Czekał. W końcu nastąpiła cisza. Still odczekał chwilę, ściskając w jednej ręce detonator i patrząc na znajdujący się paręnaście metrów niżej dach windy. Zmysł żołnierza odliczał w jego głowie sekundy, czas, który musi upłynąć do momentu, gdy Batarianie władują się do windy. Mięśnie na jego karku napięły się, a oddech nieznacznie przyspieszył. Uwielbiał te chwile, gdy od prawdziwej masakry dzieliły ledwie sekundy i zawieszony nad przyciskiem detonatora palec.
Winda Ace stanęła. Zmrużyła oczy omiatając pomieszczenie. Zgodnie z oczekiwaniami wszyscy Batarianie zwrócili się w kierunku ostatnio używanej windy, strzelając do batariańskich zwłok. Pomieszczenie wyglądało na nieźle zdemolowane. Tu i ówdzie walały się ciała Batarian, a ściany pochlapane były krwią. Nie można powiedzieć, by kapitan oddał swoją kabinę bez walki. Dowódczyni Asari i kuzyn kapitana leżeli skrępowani w wielkiej kałuży krwi sączącej się powoli z krogańskiego ochroniarza. Nieopodal, pod ścianą uwiązani leżeli Gareth, Zar i Samanta. Wyglądali na nieprzytomnych, ale Ace nie umknął fakt nieznacznych drgań powiek Turianina. Tuż obok niego pochylał się dowódca Batarian trzymając za fraki obitego niemal do nieprzytomności kapitana. Cóż, typowy dla Batarian styl przesłuchań. Przy odrobinie szczęścia uda się wyeliminować gnoja bez ryzyka utraty kapitana...
Ostrzał ustał. Batarianie dopiero teraz zaczęli dokładniej się przyglądać co podziurawili. Z ich gardeł wydarły się zaskoczone okrzyki. Świetnie, jeśli są na tyle głupi na jakich wyglądają powinni zaraz władować się prosto w pułapkę. Oby tylko kabina windy wytrzymała... Nagle Ace przeszedl zimny dreszcz. Spojrzenie cybernetycznych oczu omiatających ponownie wnętrze kabiny pozwoliło jej dostrzec coś co wcześniej przeoczyła. Zwłoki wyładowane były nie kilkoma granatami. Wypychał je chyba cały zapas magazynu! Jeśli je wysadzą, zmiecie co najmniej połowę pomieszczenia o windzie nie wspominając! Rozejrzała się szybko. Wyglądało na to że kapitan znajduje się w polu rażenia, a przy jego kondycji mało prawdopodobne, by przeżył falę uderzeniową...
Ace zmełła przekleństwo w zębach. Co za idiota zmienił plan?! Komunikacji nie było, nie miała szans na odwołanie wybuchu... Miała nadzieję, że jej ocena sytuacji jest właściwa i wybuch nie dotrze do skrępowanych towarzyszy. Przestawiła Cobrę na najsilniejszy ogień - będzie musiała zabić jednym strzałem. Widziała jak wiercił się Zar - był przytomny. Znała go dobrze... Całe szczęście, że ten batariański sukinkot pochyla się nad kapitanem...
Zarkan powoli dochodził do siebie. Uniósł nieznacznie powieki. Szumiało mu w głowie, a całe ciało zdawało się być nieznośnie ciężkie. Obudziła go istna kanonada, od której mało nie poderwał się na nogi. Rzucił krótkie spojrzenie spod na wpół spuszczonych powiek. Banda Batarian strzelała zapalczywie w drzwi ledwo przybyłej windy. Czyżby Ace i reszta...?
Jego uwagę zwrócił nieznaczny ruch w drugim końcu pomieszczenia. Nadjechała druga winda. Z łatwością rozpoznał ruch nieregularnie załamanego powietrza charakterystycznego dla włączonego kamuflażu Ace. Wyszczerzył się lekko i obejrzał się na bok nieznacznie. Tuż obok niego wydzierał się Batariański dowódca przesłuchując brutalnie kapitana. Zar spróbował się poruszyć. Nie mógł za wiele, ale przy odrobinie wysiłku mógł wyrzucić przed siebie stopy i poczęstować kopniakiem to batariańskie ścierwo. Turianin odetchnął cicho, powstrzymując się przed wyrzuceniem z siebie lawiny przekleństw, po czym wpierw sprawdził, czy będzie miał jeszcze jakieś opcje po wymierzeniu kopniaka. “Pojedynczy kopniak” to trochę mało i warto dalej poudawać nieprzytomnego, póki nikt się nie kapnął. Może wykorzystać to jako atut, gdy zajdzie taka potrzeba.
Według planu bomba miała zostać zdetonowana, gdy batarianie się zbliżą, ale w tym wypadku nie miało to już znaczenia. Z tych batarian nie będzie co zbierać... Najemniczka liczyła na to, że zebrani w kupie w jednym miejscu, zaskoczeni batarianie oglądający rozstrzelane przez siebie zwłoki swoich towarzyszy dodatkowo przytłumią nieco wybuch. Dziewczyna wycelowała Cobrę prosto w batarianina, który przesłuchiwał kapitana. Jeśli uda się go zestrzelić tak by osłonił kapitana posłuży za tarczę, która teoretycznie uchroni kapitana przed śmiercią. Z pomocą cybernetycznych oczu, obliczyła kąt pod jakim musiała strzelić by batarianin przesłonił kapitana. W razie czego była gotowa poprawić strzał lub zacząć strzelać do tych batarian, którzy przeżyją wybuch... Oby kamuflaż chronił ją przed niechcianymi oczami, tarcze przed wybuchem i fruwającymi śmieciami, a winda wytrzymała drgania.
- Ka-boom. - naciskając w optymalnym, jego zdaniem, momencie, Stilwell w charakterystyczny dla swojej nacji sposób zaakcentował w wyrazie pierwszą, nie drugą sylabę, stosując ulubioną onomatopeję instruktora sprzed wielu, wielu lat...
Ace wystrzeliła błyskawicznie kalkulując trajektorię. Pocisk uderzył celnie tuż pod łopatką batarianina obracając nim jak w piruecie. Dokładnie w chwili, gdy jego ciało zakryło półleżącego kapitana do ukrytego w zwłokach batarian zapalnika dotarł sygnał detonacyjny.
Siła wybuchu była zatrważająca. W jednym ułamku sekundy wybuch pożarł batarian dosłownie wyparowywując ich ciała. Potężna eksplozja wstrząsnęła statkiem wygryzając w szybie windy oraz części pokładu pokaźnych rozmiarów wyrwę. Fala uderzeniowa rzuciła ciałami skrępowanych więźniów. Na szczęście ciało batarianina osłoniło kapitana przed siłą eksplozji, ale fala uderzeniowa i tak mocno nim rzuciła. Metalowe szczątki szkieletu podłoża rozprysnęły się we wszystkich kierunkach wbijając się w ściany i raniąc nieszczęsnych więźniów - nawet kroganin by to poczuł. Wraz z falą uderzeniową i odłamkami do kajuty wdarło się rozgrzane powietrze. Twarz Ace piekła jak przypalana żywym ogniem, a do płuc wdzierało się piekło. Podświadomie osłoniła się ramieniem dzięki czemu uniknęła odłamków, które powbijały się w pancerz.
Stillwell obserwował z góry eksplozję z dziką satysfakcją. Kolumna ognia pomknęła w górę szybu wygaszając się w locie. Jednak nie przewidział jednego. Fala gorącego powietrza ogarnęła jego ciało przypalając go jak żywy ogień. Still zacisnął desperacko zęby starając się nie dopuścić powietrza do dróg oddechowych. Cudem utrzymał się na szczeblach drabiny przeklinając w duchu, że nie wziął termoizolacyjnego pancerza.
Wybuch ocucił w końcu Samantę i Garetha. Nie można powiedzieć, by była to przyjemna pobudka. Samanta leżała przygnieciona pod ścianą cieżkim cielskiem kroganina, co uchroniło ją przed poparzeniami i większymi odłamkami, jednak kroganin nie miał aż tyle szczęścia. Cały pancerz był podziurawiony przez ostre odłamki, a twarda skóra piekła i trzeszczała jak przypieczona na grillu. Na całe szczeście Gareth był kroganinem, nie z takich obrażeń wychodził już cało. Zamrugał oczami i spostrzegł pod sobą Samantę. No tak. Te ludzkie kobiety mają chyba tendencję do lądowania pod nim...
Zarkan jęczał boleśnie. Jego rasa wyrastała pod ognistym spojrzeniem turiańskiego słońca tak więc nie miał problemów z oparzeniami jednak nawet jego pancerna skóra ucierpiała przy kontakcie z ostrymi odłamkami. Leżał na brzuchu ze skrępowanymi rękami, nie będąc w stanie nawet podrapać się po nadwyrężonych plecach.
Kapitan leżał nieopodal Ace ciężko oddychając. O ile mogła to ocenić nie wyglądało na to by eksplozja wyrządziła mu większą krzywdę, choć stracił przytomność. Znacznie gorzej wyglądało to w przypadku poranionej i niemożebnie poparzonej dowódczyni asari. A kuzyn kapitana... Cóż... tego co po nim zostało na pewno nie można było już nazwać turianinem.
Nadia stała przy wejściu do szybu windy i czekała. Eksplozja, która wstrząsnęła statkiem zdecydowanie “uprzątnęła” wszystkich batarian, którzy mogli jeszcze na nim pozostać. Pozostawalo tylko dostać się na górę i pomóc rannym. Quarianka stała przy niej przebierając w sprzęcie medycznym.
- Jedziemy? - spytała, gdy nastała cisza.
- Jasne - odparła Nadia - Cholery dostaję od tego czekania tutaj. Mam nadzieję, że zostawili mi kogoś do ubicia - westchnęła - Chociaż sądząc po tym, co słyszałyśmy przed chwilą to raczej mało prawdopodobne... Mam nadzieję, że to odsuwanie mnie w odstawkę nie wejdzie im w krew, bo inaczej nie ręczę za siebie.
Gdy uspokoiło się po eksplozji, Ace rozejrzała się wokół ostrożnie. Szukała śladów batariańskiego ścierwa. Ostrożnie się poruszyła. Jeśli sytuacja wyglądała w miarę bezpiecznie postarała się rozwiązać kapitana i towarzyszy... Albo pomóc im jakkolwiek inaczej mogła w swoim obecnym stanie. Podejrzewała kto odpowiadał za zmianę planu... Miała dziką ochotę sprawdzić jak dużą zawartość ołowiu wytrzyma ludzki organizm jeśli strzelać do niego nieprzerwanie z pistoletu...
Zarkan oglądnął się przez ramię, krzywiąc się.- Niezłe wejście - rzucił, widząc Ace, po czym wrócił do syczenia z bólu. - Pier***one sk***ele, noż k**wa mać, ja pier***... - zamilkł wreszcie. Jeszcze nie pogodził się z tym, że dał się tak łatwo złapać... jak amator.
- Nie żeby mi takie odzywki specjalnie przeszkadzały, ale z twoich ust... Niespotykane - mruknęła najemniczka słysząc wiązanki Zarkana. - Wisisz mi porządne piwo za to, że mając połamane żebra musiałam wyciągać twój gruboskórny tyłek z tarapatów - powiedziała uwalniając skrępowanego turianina.
Samanta ocknęła się, z trudem podnosząc powieki. Natychmiast tego pożałowała. Takiego kaca chyba jeszcze nie miała - wyraźnie czuła jak coś rozsadzało jej czaszkę, a na dodatek nie była w stanie się ruszyć, ponieważ została przygnieciona. Nie wiedziała, czy to sufit się zawalił, czy może ktoś zaparkował na niej pojazd. Wiedziała, że dopóki nie zabiorą z niej tego strasznie ciężkiego czegoś, nie będzie mogła nic zrobić... jedynie cierpieć z bólu uwięziona przez przytłaczającą ją masę.
“Ale mi tu dobrze, jak wygodnie, czy ja muszę się ruszać?” myślał Gareth, przecierając wielką łapą oczy próbując skupić się na ludziach wokół. “Wszyscy wyglądają tak nieszczęśliwie, ciekawe co się stało. znów coś przeskrobałem... Je*ać to, przynajmniej się wyspałem.” Nagle poczuł niewielki ruch pod sobą. Kroganin znieruchomiał zdziwiony, po czym zerwał się, stając i patrząc na swoje siedlisko.
- O k**wa... Mam przeje**ne - jeknął Gareth po czym przykucnął przyglądając się Samancie, która leżała i starała się złapać oddech.
- Mogę cię pocieszyć, że ostatnio schudłem... - cisza która zapadła była dojmująca - choć chyba mało cię to obchodzi.
Samanta poczuła ogromną ulgę, gdy słoń który na niej leżał postanowił wstać, uwalniając ją z ogromnego ciężaru. Kobieta nadal jednak nie odzyskała pełni sił i pozostała na podłodze. Ktoś się do niej odezwał. Z trudem odwróciła głowę i z lekkim zdziwieniem zauważyła kto na niej leżał - był to ich znajomy Kroganin. Samanta nie dosłyszała, jego pierwszych słów, ale potem stwierdził, że schudł.
- Zrzuć jeszcze, z tonę. - powiedziała z trudem. Ciągle leżała na podłodze, bardzo słabo się czuła, ale przynajmniej złapała już oddech.
Pomyślała, że może ktoś pomoże jej wstać, ale nie doczekała się tego, więc sama podniosła się do pionu... ustała całą sekundę, zanim zakręciło jej się w bolącej nie do wytrzymania głowie i w dość gwałtowny sposób ponownie usiadła na podłodze. Nie próbowała już wstawać i zaczekała na pomoc medyczną.
Ace szybko się uwinęła i po chwili Zar, Samanta i Gareth stali już na nogach pojękując z bólu od piekących ran, poza względnie nienaruszoną Samantą. Gareth nie przejmował się zbytnio obrażeniami. Krogańska regeneracja już zaczynała działać, potrzebował tylko ustronnego miejsca do wydłubania odłamków i butelki obiecanego przez elkora alkoholu, by osiągnąć pełnię szczęścia. Nadia wraz z Quarianką pojawiła się akurat w chwili, gdy Ace zabrała się za rozwiązywanie kapitana. Quarianka wydała z siebie przyduszony okrzyk i szybko pochyliła się nad nim grzechocząc sprzętem. Znała priorytety. Poinstruowała Ace, by ta przeniosła ostrożnie dowódczynię asari, by mogła się nią zająć, gdy stan kapitana będzie już stabilny.
Nadia rozejrzała się po pokładzie kapitańskim. “Rozpierdol”, to delikatnie określenie tego co tam zastała. Połowa wnętrza niemal wyparowała wraz z wybuchem. Kratka podłoża stopiła się w jednolitą masę, a wkoło walały się nieregularne odłamki. Po windzie nie zostało niemal nic, nie licząc może kołyszących się jeszcze kabli podtrzymujących ją uprzednio. Batarianie praktycznie wyparowali, na podłodze dało się zauważyć gdzieniegdzie zwęglone szczątki i jedno żałosne truchło batariańskiego dowódcy poszatkowane odłamkami i z wielką dziurą w plecach.
Przez wyrwę dostrzegła wiszącego na drabince Stilla. Całe jego ciało było dotkliwie poparzone, ale stary żołnierz jakoś się utrzymał. Nie wyglądało jednak na to żeby miał wisieć tak zbyt długo, nawet taki twardziel jak on, był już na skraju. Niestety drabinka, na której wisiał nie pozwalała mu na drogę powrotną. Metal, z którego po części zbudowano szczeble zwyczajnie wtopił się w ściany.
Gdy Quarianka zbadała kapitana zwróciła się do Ace.
- Wszystko w porządku - powiedziała zwijając dwa palce i unosząc w górę kciuk. - Stan stabilny, w sumie liczne, choć lekkie obrażenia. Świadomość odzyska pewnie w przeciągu paru godzin. Poza tym, że wygląda to paskudnie nie jest to nic groźnego. Spodziewałam się chociaż wstrząśnienia mózgu, ale miał facet szczęście - wcisnęła w dłoń Ace parę dozowników z medi-żelem i przysiadła przy ciele dowódczyni asari prowadząc szybkie badanie diagnostyczne.
- Postawcie się jakoś na nogi, muszę teraz jakoś przywrócić ją do funkcjonowania - mruknęła. - Po wszystkim widzę was wszystkich w ambulatorium!
Nadia gwizdnęła z uznaniem, patrząc na to, co dawniej było pokładem kapitańskim. - Niezłe pierdolnięcie tu było, jak wi... Komandor Selay! - dopiero teraz zauważyła swoją dowódczynię, rzucając się w jej stronę. Widok krytycznie, być może śmiertelnie rannej Selay mocno nią wstrząsnął. - Przeżyje? - zwróciła się do quariańskiej medyczki.
- Keelah, paskudne oparzenia, część trzeciego stopnia - relacjonowała Quarianka, badając asari. - Na szczęście miała na sobie pancerz więc unikniemy wtopienia się włókien kombinezonu w skórę. Ale twarz to już zupełnie inna sprawa. Wątpie by medi-żel sobie z tym poradził, możliwe że potrzebny będzie przeszczep skóry. Najbardziej narażone były oczy i drogi oddechowe. Hm... W sumie miała szczęście, że była nieprzytomna. Kto wie jakie szkody gorąco mogło by wyrządzić jej drogom oddechowym, była bardzo blisko epicentrum wybuchu.
Ace spokojnie, niemal flegmatycznie zajęła się medi-żelem i towarzyszami. Starannie rozdzieliła dawki wedle poniesionych obrażeń. Nie była medykiem, więc robiła to nieco na oko i po uważaniu, a nie z pomocą wiedzy... Przynajmniej ich obrażenia nie były poważne. Dopiero po dłuższej chwili, bez odwracania głowy się odezwała:
- Stillwell, skurwielu... Co ci do tego pustego łba pierdolnęło by zmieniać plan bez ostrzeżenia?! Domyślam się, że nie zostało już wiele granatów... Pozbawiłeś nas amunicji, całego pionu windy, mało nie zabiłeś kapitana i pozostałych - warczała wściekła, pomagając przy tym Zarkanowi.
I dobrego czasem za wiele. Cóż... Wprawdzie sądził, że energia wybuchu zostanie skierowana głównie do pomieszczenia przez otwarte drzwi windy, ale było tego chyba troszkę zbyt wiele. Lekcja zapamiętana. Człowiek uczy się przez całe życie.
Najpierw wziął oddech przez poparzone górne drogi oddechowe. Poparzone tylko lekko. Oddech bolał. Tak naprawdę nie czuł wiele bólu, ale wiedział, że za moment to się zmieni, poza tym w szybie było wciąż bardzo gorąco. I tak dobrze, że większość ładunków musiała być termiczna i nic się nie zapaliło.
Otworzył oczy, czując na gałkach ocznych uderzenie gorąca, do którego skóra przywykła na ile mogła. Spróbował poruszyć palcami.
Było nieźle. Ale o podciągnięciu się nie było mowy. Z trudem pochylił głowę i spojrzał w dół.
To daleka droga. Ale w dół jest zawsze łatwiej niż w górę.
Szkoda tylko, że na wysokości windy drabinka się zajebiście wtopiła w ścianę. Bywa i tak.
Czuł potworne zmęczenie i wiedział, że niedługo dojdzie ból. Nie było opcji, żeby uchwycić liny od urwanej siłą wybuchu windy (Czy coś mnie trzasnęło jak z potężnego bicza w plecy kiedy nie patrzyłem?), ani tym bardziej nie miał siły po opuszczeniu się odepchnąć nogami od przeciwległej ściany, żeby wskoczyć tutaj.
Nagle zdał sobie sprawę, jaka cisza panuje. A właściwie już nie cisza, tylko rozmowy jego towarzyszy.
W sumie nieźle, bo gdyby musiał tam wejść i jeszcze napierać do Batarian, to chyba rozważyłby szybką śmierć poprzez natychmiastowe puszczenie drabinki.
Przerywając suchy kaszel stwierdził, że zaraz spadnie, jeżeli czegoś nie zrobi. Nie miał jednak na razie głowy do pomysłów. Zdecydował więc, że najpierw się zabezpieczy. Z pewnym trudem, na oślep macając butem znalazł położony nieco niżej szczebel drabinki. Ostrożnie stawiając stopę, odszukał go drugą stopą i spróbował podciągnąć nogę. Ile się da, choćby jeden szczebel wzwyż, dwa. Gdy poczuł, że nie może dalej, wsunął nogę za szczebel, lekko siadając na niej, uginając ciało. Potem przełożył przeciwległą rękę w szczebel na wysokości piersi i wsunął ją w dół za szczeblem, zahaczając. Z drugą uczynił podobnie i oparł podbródek szczebel wyżej. Usłyszał, że Ace coś mówi, wyłapał nawet, że do niego, ale nie bardzo chciało mu się odpowiadać. Skupił się na tym, by nie wypaść z pozycji, która nie męczy go aż tak bardzo.
Gareth patrzył na wszystkich zebranych nieprzytomnie. Od dawna tak dobrze mu się nie spało, był wypoczęty, ale rozespany. Wszyscy wyglądali jakby dostali miotaczem ognia, pomieszczenie również “A ledwo minutkę pospałem, a ci już rozpierd*l robią”. Próbował się skupić na zespole, powoli ich podliczając. Kogoś mu brakowało... Mamrotanie Ace podpowiedział mu kogo.
- Gdzie jest Still?
- Jeśli jeszcze żyje po tym co tu zrobił to pewnie gdzieś dynda w szybie windy - burknęła Ace. - Mało nas wszystkich nie pozabijał... Nie wiem co mu do łba strzeliło, ale takiego idioty jak on jeszcze nie spotkałam! Specjalnie nie ładowałam do tej bomby więcej ładunków, to nieee... Pewien bezmózg musiał stworzyć sobie złudzenie, że ma jaja i władował co znalazł - warczała wściekła. - Wybacz, że nie pobiegnę go ratować, ale raz, że wciąż bolą mnie moje połamane żebra, a dwa, że jeśli go teraz zobaczę, to nie ręczę za siebie - powiedziała już spokojniej. Odetchnęła tak głęboko na ile pozwoliły jej bolące żebra. Jeśli już nikt nie wymagał jej pomocy... usiadła szorując plecami po jednej z ocalałych ścian. Musiała odpocząć. Złapać oddech. Splunęła po raz któryś już tego dnia. Pocieszała się, że po zakończonej misji będzie mogła odpocząć za uczciwie zarobioną forsę.
- No dobra, w kwestii update'u wiadomości... to przez Still'a tak mocno grzmotnęło? - zapytał Zarkan, gdy zakończył łatanie się medi-żelem i podszedł do Ace.
- Taa, ciołek wisi właśnie w szybie windy. Szczerze mówiąc mam go w nosie. Wciąż mnie piecze twarz - burknęła. Nie miała już siły kląć.
Turianin uśmiechnął się na chwilę. - Może pójdziemy i porobimy zakłady ile będzie dyndał? - zaśmiał się cicho.
- Jeśli spadnie to się zabije – mruknęła Ace. - Z tego co widziałam ledwo dycha – dodała, krzywiąc się. Żebra jej mocno dokuczały. - Cholera, nie wiem kto wpuścił tych batarian, nie wiem skąd Przymierze bierze takie cioty na misje i nie wiem skąd ci batarianie mieli tak dobry sprzęt - warczała.
- Zabije się, mówisz? Mało nas w sumie nie zabił... dobra, skoczę go zdjąć... - mruknął Zarkan. - Zaraz tu wrócę...
- Możesz nie sięgnąć – mruknęła Ace.
- Wezmę kogoś do pomocy - stwierdził turianin. - Nie ma sensu gadać tu jak on może zaraz spaść i zdechnąć...
Turianin ruszył do batariańskiej mechaniczki, może będzie miała jakieś pomocne narzędzia, lub ustrojstwa.
- Zar, poczekaj, z chęcią pomogę. Chcę zobaczyć jak wygląda - powiedział Gareth, po czym ruszył za turianinem. Musiał pogratulować Stillowi, piękny wybuch.
Samanta tymczasem dalej sobie siedziała z lekko opuszczoną głową opartą o rękę, która z kolei opierała się łokciem o jakieś urządzenie, które teraz z pewnością było złomem. Wyglądało na to, że bluźnierczy Still podpadł ponownie - tym razem także innym i to nie słowami, a postępowaniem. Trochę się z tego powodu cieszyła, ale z uwagi na okoliczności, nie było to w stanie wprawić ją w dobry nastrój - za dużo było tu minusów, aby jeden plus pomógł.
- Jak wygląda sytuacja? - spytała cicho.
- Rozjebany szyb windy, prawdopodobnie skończyły się nam granaty, nieprzytomny kapitan, z tego drugiego turianina właściwie nic nie zostało, widzę też jakiś zewłok kroganina... Nie wiem czy żyje, nie chce mi się sprawdzać szczerze mówiąc. Dowódczyni asari chyba się ciut spiekła. Poza tym nie mam pojęcia co się na tym jebanym statku wyprawia - bąknęła Ace. - Nie wiem kto dobierał załogę, nie wiem kto wpuścił tych sukinsynów ze Słońc, nie wiem po kiego grzyba batarianie robili tu taką rozpierduchę. Do tej pory wszystko skutecznie opierało się wszelkim zasadom logiki - mruknęła. - Jak na wojska najemne mieli za dobry sprzęt... I zbyt jednolity. Jeśli najemnik ma porządny ekwipunek to tylko dlatego, że sam na to zarobił... Żeby sprawdzić jak bardzo jednolita była technologia, którą się tutaj bawili będę musiała wrócić do miejsca gdzie te czterookie pokraki upolowały komando asari... Ale szczerze mówiąc nie chce mi się - burknęła. Bolały ją żebra. Nie chciało jej się. Dzień się ledwo zaczął, a już był upierdliwy... Ace pociągnęła nosem, kichnęła i zdała sobie sprawę z tego, że nie wie gdzie podział się oddział turiański. W końcu asari i turianie także należeli do Rady... Zwłok turian w większej ilości sobie nie przypominała...
- Gdzie wcięło naszych turiańskich przyjaciół? - odezwała się nagle na głos, komunikując pozostałym swoje wątpliwości.
Quarianka manipulowała skomplikowanymi urządzeniami przy ciele Ace, prześwietlając jej tors laserowym wskaźnikiem. Jej żebra były wyraźnie widoczne przez pancerz i skórę, a całość pulsowała w niezdrowym rytmie. Pęknięcia jarzyły się ogniście. Ace jęczała boleśnie, gdy Quarianka wstrzykiwała jej nano-boty, które przedostawały się wraz z krwioobiegiem do uszkodzonych miejsc. Po paru chwilach quarianka odetchnęła.
- Gotowe - powiedziała - stan stabilny, rozumiem, że każdy człowiek się wam przyda, więc połatałam ją na razie prowizorycznie - nie ma mowy o bieganiu i innych takich. Ale da radę, nie? - skierowała pytanie bezpośrednio do Ace, gdy ta mogła już normalnie mówić.
- Chyba musi - stęknęła najemniczka. Ostrożnie usiadła. - Dzięki - mruknęła. Odszukała spojrzeniem swoją broń. Sprawdziła Cobrę. Póki dało się oddychać, póty było znośnie...
Gareth, Sam i Zarkan ruszyli korytarzem do wind. Winda ruszyła w ślimaczym tempie z cichym zgrzytem. Gdy zatrzymała się ich oczom ukazały się gęby wyszczerzonych batarian. Chyba dużo. Nie wiedzieli, bo ich głowy uderzyły z ciężkim łoskotem o podłogę, a ich ciała przesyciły środki nasenne. *No nie, znowu?!* Przewinęło się przez myśl Sam, gdy jej głowa rozbiła się już po raz drugi tego dnia.
Pozostali zebrali się w końcu do kupy - mogli ruszać. Quarianka zaaplikowała każdemu po porcji medi-żelu.
Ace czekała na wieści od Zarkana lub powrót łączności. Póki co nie było wiadomo co dalej.
Po kilku minutach bezowocowych prób połączenia zrozumieliście, że z Zarem, Sam i Garethem musiało się coś stać.
- Kurwa... No nic... Pieprzony statek... W ogóle kto był takim idiotą, by wpuścić na pokład batarian? - mamrotała do siebie. Czekała dłuższy czas... Nikt nie wracał. - No nieee... - jęknęła. Nie miała ochoty na to, by jej przypuszczenia okazały się prawdziwe. - Still, Nadia... Wydaje mi się, że będziemy mieli do odwalenia gównianą robotę... Batarianie chyba nadal tu są - powiedziała.
- Gorzej niż karaluchy, w życiu się ich nie pozbędziesz do końca - westchnęła Nadia - No dobra, idziemy zobaczyć, co się stało. Pewnie kroganin się potknął i przygniótł pozostałych - zażartowała.
Stillwell tylko skinął głową, podnosząc opieszale broń. Dał znak gestem reszcie, by ruszali za nim korytarzem prowadzącym do wind.
- Jaki mamy plan jeżeli rzeczywiście coś poszło nie tak? - zapytał, ruszając, zupełnie ignorując quariańską medyczkę.
- Nie jedziemy windą przede wszystkim... Może uda się przejść szybem windy... Ale nie mam zamiaru nią jechać... – mruknęła najemniczka. - To zbyt oczywisty środek transportu - mruknęła.
- Jeżeli przyszykowali zasadzkę, to zapewne ustawili się na piętrze przed windą z gotowymi broniami, nie słychać było strzałów więc mogą żyć. Mają zakładników, więc musimy to zrobić... niekonwencjonalnie - zaczął rozmyślać po drodze Still.
Nadia, będąc ignorantką w dziedzinie taktyki, nie wtrącała się do rozmowy, ograniczając się do słuchania.
- Ktoś ma jakiś ładunek? – spytała Ace. - Może wyślemy im taki prezent w windzie? - zastanawiała się.
- Zacznijmy od tego, jak się tam dostaniemy. Nie wydajesz się być w kondycji, by wspinać się w szybie i od razu potem iść do walki - stwierdził Stillwell. - Co do ładunku, pomysł jest niezły, ale najchętniej załatwiłbym to cicho, albo chytrze. Sporo batariańskich ciał jest relatywnie nienaruszonych. Możemy na pewno podesłać im je z ładunkiem, ale żeby się dostać, musielibyśmy się wspiąć w szybie innej windy równolegle, to odwróciłoby ich uwagę na dostatecznie długo, a kamuflaż taktyczny kupiłby cenne sekundy już na górze.
- Dobry pomysł, choć obawiam się, że mogli obstawić wszystkie windy - powiedziała. - Mogę strzelać, ale muszę zostać w jednym miejscu. Jeśli w windzie jest takie śmieszne wejście w jej górnej części to mogę jechać na windzie - mruknęła.
- Można zostawić ciała batarian, niewielki ładunek, jechać na windzie i wykorzystać odpowiedni moment by zeskoczyć. Inna osoba może w tym momencie wyjść z samego szybu innej windy, myślę, że z pomocą ładunku nie byłby to problem, ale windy można otworzyć z szybu bez pomocy w przypadkach ewakuacyjnych... Myślę, że wybuch odwróci ich uwagę, nawet jeżeli obstawią windę. Kamuflaż też by pomógł. Moim zdaniem warto się rozdzielić, ale decyzja jest twoja - wzruszył ramionami Still.
- Z racji mojego braku mobilności ty i Nadia musielibyście iść od strony bomby... Ja bym mogła postarać się zajść ich od tyłu. Tylko sprawdzę czy gdzieś tu są jakieś krótkofalówki... Skoro okrętowa komunikacja siadła - bąknęła.
- Czasami trzeba obejść się bez technologii, ustalić znak i liczyć na to, że towarzysze broni wyrobią się na czas.
- Wybuch na pewno będzie dobrym znakiem - powiedziała. - Jednak komunikacja daje nieco większe pole do popisu - Ace zaczęła grzebać w swoim omni-kluczu. Sprawdziła na jak długo uda jej się utrzymać kamuflaż taktyczny. - Damn... Przypomniało mi się. Ma ktoś flary? Drony batarian reagują na ciepło - powiedziała.
- Musimy liczyć na sufit windy - Stillwell wzruszył ramionami. - Tylko proszę, zrób solidny burdel, zważywszy na to, że ani ja, ani nasza podopieczna nie jesteśmy kuloodporni.
- Tylko, że jeśli drony nakierują się na moje ciepło to w dupę mogę sobie wsadzić kamuflaż - mruknęła. - Od tyłu byłabym w stanie rozwalić ich granatnikiem i potem tyrać snajperką. Wtedy moglibyście zająć się nimi, by nie przerwali mojego ostrzału - powiedziała.
- Poza tym Nadia barierą biotyczną powinna was osłonić od wybuchu - dodała po namyśle.
- Nie będzie z tym problemu - odparła Nadia, wreszcie wchodząc na pewny grunt - Bariera w zupełności wytrzyma impet eksplozji.
Ace wstała ze swojego miejsca. Zaczęła sprawdzać trupy batarian i asari szukając jakicholwiek przydatnych rzeczy. - Szukajcie flar, granatów dymnych, ładunków wybuchowych... czegokolwiek co można wykorzystać. Ostatecznie można zdetonować granat strzałem z pistoletu, ale wolałabym coś bezpieczniejszego - mruknęła.
Nadia zaczęła obszukiwać zwłoki, ograniczając się jednak do tych batariańskich. Nie chciała ograbiać swoich, było nie było, towarzyszek, jakkolwiek naiwne by to nie było.
- Ładunek może być równie dobrze dotykowy. Mina zbliżeniowa by nie zaszkodziła, ale musielibyśmy wracać do zbrojowni, a nie wiem czy mamy... czy nasi... przyjaciele no i kapitan mają tyle czasu.
- Tam były tylko granatniki i noktowizory. No i podstawowy sprzęt załogi. Przymierze musi wreszcie zacząć łożyć na swoich żołnierzy, bo to co odstawili na tym pokładzie to żenada - mruknęła.
- Sama załoga to żenada. Poza wami nie widziałem nikogo, kto umie walczyć, nie licząc batarian - Stillwell pokręcił głową z udawanym niedowierzaniem.
Przeszukując ciała nie natknęliście się na wiele przydatnego ekwipunku. Batarianie większość zużyli podczas szturmu, co było widać po odniesionych ranach Asari. Dobrze by było zanieść je do ambulatorium, ale nie było na to obecnie czasu. Po paru chwilach udało wam się na szczęście natknąć na trochę użytecznego sprzętu wśród zwłok batariańskich techników. Nadawał się na sporządzenie prowizorycznego zapalnika, którym mogła się zająć Ace.
- Zgaduję, że wstępny plan ustaliliśmy. - zaczął Stillwell, podnosząc broń i rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu przydatnego sprzętu, głównie granatów. Szczególnie błyskowych.
- Zanim zajmie nas zupełnie szabrowanie, może powtórzymy całość szybko? Nie jest to misterna kombinacja a nas nie jest tak wiele, ale nie chciałbym aby podczas wymiany ognia doszło do jakichś nieporozumień.
Ace natychmiast przystąpiła do sporządzania zapalnika. Miała naprawdę wielkie nadzieje co do ich pospiesznie skleconego planu ratunkowego... Jeśli od czasu ataku na Elizjum Batarianie się nie zmienili, to była szansa na powodzenie. Zapalnik zrobiła starannie, przygotowała Stillowi i Nadii wszystko najlepiej jak umiała. W duchu miała nadzieję, że mechaniczka na tym cholernym statku wreszcie przywróci mu pełne działanie.
- Plan jest taki, że jedziemy na windach z dwóch stron. Trzeba otworzyć w nich włazy na górze. W waszej windzie zamontujemy ładunek i wypchamy go ciałami Batarian. Pojedziecie pierwsi, żebyście mogli swoją windą ściągnąć uwagę. Gdy wasza winda się otworzy i zdetonujecie ładunki Batarianom w twarz, ja zakradnę się od tyłu w kamuflażu i postaram się spalić im tarcze i ostrzelać ich od tyłu. Nie mogę biegać i skakać, więc zapomnijcie z mojej strony o karkołomnych wyczynach - skrzywiła się boleśnie, gdy gwałtowniejszy ruch przypomniał jej o żebrach. - Mam nadzieję, że nie zwrócą jakiejś szczególnej uwagi na moją windę... W razie czego wezmę ze sobą jakieś granaty...
Ace, Still i Nadia rozdzielili się. Naprędce zmontowany ładunek nie wyglądał co prawda zbytnio estetycznie, ale powinien spełnić swoje zadanie. Nadia i Still zajęli się wypychaniem zwłok poległych Batarian granatami. Niestety, nie mieli co liczyć na “mniej inwazyjne” granaty, skazani na amunicję do granatnikow.
Ace uśmiechnęła się pod nosem widząc efekty wspólnej pracy. Nawet jeśli wybuch nie sięgnie Batarian, to przynajmniej na chwilę ich zatrzyma. Terapia szokowa! Żebra wystarczająco mocno jej dokuczały, by była zdecydowana na radykalne działania. - A żeby ich poskręcało po tym wybuchu - warknęła. Pokazała Stillwellowi jak uruchomić ładunek w odpowiedniej chwili.
Ace, Still i Nadia rozdzielili się. Najemniczka powędrowała do przeciwległej windy powłócząc nogami. Jej oddech był ciężki i chrapliwy, a chodzenie sprawiało jej niemałe trudności. Przystanęła parę razy opierając się o ściany i ścierając z ust kropelki śliny. Splunęła siarczyście pozbywając się zalegającej w krtani krwistej wydzieliny. W głowie czuła tępe pulsowanie. I tak było nieźle, biorąc pod uwagę, że jeszcze parę minut temu nie była w stanie nawet otworzyć ust nie ryzykując zadławienia się własną krwią. Wymacała ukryte pod ubraniem dwie wybuchowe niespodzianki, które zamierzała zgotować Batarianom, gdy tylko otworzą się drzwi. Jeśli plan wypali Batarianie nie zdążą się nawet zorientować co wysłało ich na tamten świat.
Dziewczyna wtoczyła się do kabiny windy trzymając się za bok w miejscu, gdzie pęknięte żebro doskwierało najbardziej. Włączyła kamuflaż i cicho osunęła się po ścianie trzymając karabin w garści. Nawet gdyby chciała, nie miała najmniejszych szans na dostanie się na dach windy.
Stillwell ułożył wszystkie ładunki i przez chwilę kontemplował wielkość windy. Oparł się o ścianę wewnątrz, po czym patrząc na kratkę ewakuacyjną w suficie wpadł na pewien pomysł...
- Nadia... jesteś pewna, że nadajesz się do walki? Wprawdzie Zar ci pomógł, ale wydaje mi się, że brakuje ci odpowiedniej broni...
- Uwierz mi, nie potrzebuję broni, aby przydać się w walce - odparła lekko urażona Nadia. - Nie znam się na taktyce, ale to nie znaczy, że jestem bezużyteczna. Po prostu jedźmy tam i skopmy im dupska. Działamy według planu Ace, tak?
Nie bezużyteczna? Akurat...
- Mam lepszy pomysł, który nie wpłynie na działania, ani bezpieczeństwo Ace. - sprawdził kaburę, w której nosił swoją prymitywną broń stanowiącą ostatnią deskę ratunku, wyjął ją, magazynek, zaczął wyjmować po kolei pociski. W czasie sprawdzania broni kontynuował. - Wydaje mi się, że nie powinniśmy nawiązywać bezpośredniej wymiany ogniowej z Batarianami. Ty nie masz broni, ja mam tylko ulepszonego repetiera, nie mamy tarcz. Za to mam pomysł. Ale musiałabyś raczej zostać.
- Kontynuuj, zamieniam się w słuch.
- Ze zbrojowni przynieśliśmy sporo śmiecia, który został, ja też mam to przy sobie. Sporo jest u martwych Batarian. Ace zrobiła ładunek do zabicia ich, ale zostawiając tam odpowiednie granaty możemy znacznie zwiększyć siłę wybuchu. Ja zostałbym na górze windy, nad nią, i gdy tylko dojedzie do odpowiedniego miejsca wspiąłbym się dość wysoko i odpalił detonatorem ładunek, gdy Batarianie będą tam. Ale ładunek, który nie pozostawi po windzie śladu, ani po tych w środku. Będę czekał na drabince konserwacyjnej, gdy winda wybuchnie. Batarianie jak tylko zobaczą windę zrobią się podejrzliwi, oczywiście przejrzą zwłoki, ale jak po wybuchu ktoś się tam pojawi albo padną strzały, nie pozwolą nam przeżyć. Tak raczej nie będą oczekiwali dodatkowej zasadzki. Z doświadczenia wiem, że ludzie... istoty myślące nie patrzą się w górę. Poczekam aż przycichnie i wejdę tam, gdy już niewidoczna Ace wprawi ich w konsternację gdzie indziej. Pomyślą, że wybuch odwrócił uwagę. Albo miał. Ace też odwróci uwagę, ale będzie bezpieczna. W miarę - dodał po sekundzie z przekonaniem. - Ja wejdę tam, rozejrzę się i albo pomogę Ace, albo poszukam ich. Lub tego, co z nich zostało - dokończył, w międzyczasie oglądając każdy pocisk i ładując z powrotem do komory magazynka.
- Ciekawy pomysł. Jesteś pewien, że chcesz załatwić to wszystko sam? - upewniła się Nadia - Jeśli tak, to do roboty.
- Zazwyczaj pracuję sam, za pozwoleniem oczywiście. Dziękuję w takim razie. Skoro Ace i tak czeka na sygnał, pozwolę sobie pójść do Batarian po więcej ładunków. - schował pistolet do kabury i ruszył z powrotem szybkim krokiem. - Znacznie więcej...
Still wcisnął ostatni z ładunków i otarł rękawem spocone czoło. Po TAKIM wybuchu raczej mało co zostanie z tej windy...
Później, gdy wszystko było gotowe i wszedł do windy, rzucił tylko:
- Czekajcie razem z Quarianką z przygotowanym medi-żelem. Dużo medi-żelu. Najlepiej w tym holu przy windach. Jeżeli zjedziemy my, będą od razu wymagający pomocy ranni. Jeżeli zjadą Batarianie, przynajmniej zginiecie szybko.
Sprawnie wdrapał się przez właz windy na jej dach i pokazał Nadii kciukiem, by włączała sprzęt.
Zatrzasnął właz i czekał. Po chwili winda ruszyła ślamazarnie z cichym zgrzytem. Still wcisnął detonator do kieszeni, gotując się na wspinaczkę.
Gdy winda stanęła usłyszał jak z cichym szumem rozsuwają się jej drzwi. Niemal natychmiast rozległa się prawdziwa kanonada, od której wibrowały ściany. Still wykorzystał ten moment na szybkie przeskoczenie na przeciwległą drabinkę. Dysząc wciągnął się jak najwyżej. Czekał. W końcu nastąpiła cisza. Still odczekał chwilę, ściskając w jednej ręce detonator i patrząc na znajdujący się paręnaście metrów niżej dach windy. Zmysł żołnierza odliczał w jego głowie sekundy, czas, który musi upłynąć do momentu, gdy Batarianie władują się do windy. Mięśnie na jego karku napięły się, a oddech nieznacznie przyspieszył. Uwielbiał te chwile, gdy od prawdziwej masakry dzieliły ledwie sekundy i zawieszony nad przyciskiem detonatora palec.
Winda Ace stanęła. Zmrużyła oczy omiatając pomieszczenie. Zgodnie z oczekiwaniami wszyscy Batarianie zwrócili się w kierunku ostatnio używanej windy, strzelając do batariańskich zwłok. Pomieszczenie wyglądało na nieźle zdemolowane. Tu i ówdzie walały się ciała Batarian, a ściany pochlapane były krwią. Nie można powiedzieć, by kapitan oddał swoją kabinę bez walki. Dowódczyni Asari i kuzyn kapitana leżeli skrępowani w wielkiej kałuży krwi sączącej się powoli z krogańskiego ochroniarza. Nieopodal, pod ścianą uwiązani leżeli Gareth, Zar i Samanta. Wyglądali na nieprzytomnych, ale Ace nie umknął fakt nieznacznych drgań powiek Turianina. Tuż obok niego pochylał się dowódca Batarian trzymając za fraki obitego niemal do nieprzytomności kapitana. Cóż, typowy dla Batarian styl przesłuchań. Przy odrobinie szczęścia uda się wyeliminować gnoja bez ryzyka utraty kapitana...
Ostrzał ustał. Batarianie dopiero teraz zaczęli dokładniej się przyglądać co podziurawili. Z ich gardeł wydarły się zaskoczone okrzyki. Świetnie, jeśli są na tyle głupi na jakich wyglądają powinni zaraz władować się prosto w pułapkę. Oby tylko kabina windy wytrzymała... Nagle Ace przeszedl zimny dreszcz. Spojrzenie cybernetycznych oczu omiatających ponownie wnętrze kabiny pozwoliło jej dostrzec coś co wcześniej przeoczyła. Zwłoki wyładowane były nie kilkoma granatami. Wypychał je chyba cały zapas magazynu! Jeśli je wysadzą, zmiecie co najmniej połowę pomieszczenia o windzie nie wspominając! Rozejrzała się szybko. Wyglądało na to że kapitan znajduje się w polu rażenia, a przy jego kondycji mało prawdopodobne, by przeżył falę uderzeniową...
Ace zmełła przekleństwo w zębach. Co za idiota zmienił plan?! Komunikacji nie było, nie miała szans na odwołanie wybuchu... Miała nadzieję, że jej ocena sytuacji jest właściwa i wybuch nie dotrze do skrępowanych towarzyszy. Przestawiła Cobrę na najsilniejszy ogień - będzie musiała zabić jednym strzałem. Widziała jak wiercił się Zar - był przytomny. Znała go dobrze... Całe szczęście, że ten batariański sukinkot pochyla się nad kapitanem...
Zarkan powoli dochodził do siebie. Uniósł nieznacznie powieki. Szumiało mu w głowie, a całe ciało zdawało się być nieznośnie ciężkie. Obudziła go istna kanonada, od której mało nie poderwał się na nogi. Rzucił krótkie spojrzenie spod na wpół spuszczonych powiek. Banda Batarian strzelała zapalczywie w drzwi ledwo przybyłej windy. Czyżby Ace i reszta...?
Jego uwagę zwrócił nieznaczny ruch w drugim końcu pomieszczenia. Nadjechała druga winda. Z łatwością rozpoznał ruch nieregularnie załamanego powietrza charakterystycznego dla włączonego kamuflażu Ace. Wyszczerzył się lekko i obejrzał się na bok nieznacznie. Tuż obok niego wydzierał się Batariański dowódca przesłuchując brutalnie kapitana. Zar spróbował się poruszyć. Nie mógł za wiele, ale przy odrobinie wysiłku mógł wyrzucić przed siebie stopy i poczęstować kopniakiem to batariańskie ścierwo. Turianin odetchnął cicho, powstrzymując się przed wyrzuceniem z siebie lawiny przekleństw, po czym wpierw sprawdził, czy będzie miał jeszcze jakieś opcje po wymierzeniu kopniaka. “Pojedynczy kopniak” to trochę mało i warto dalej poudawać nieprzytomnego, póki nikt się nie kapnął. Może wykorzystać to jako atut, gdy zajdzie taka potrzeba.
Według planu bomba miała zostać zdetonowana, gdy batarianie się zbliżą, ale w tym wypadku nie miało to już znaczenia. Z tych batarian nie będzie co zbierać... Najemniczka liczyła na to, że zebrani w kupie w jednym miejscu, zaskoczeni batarianie oglądający rozstrzelane przez siebie zwłoki swoich towarzyszy dodatkowo przytłumią nieco wybuch. Dziewczyna wycelowała Cobrę prosto w batarianina, który przesłuchiwał kapitana. Jeśli uda się go zestrzelić tak by osłonił kapitana posłuży za tarczę, która teoretycznie uchroni kapitana przed śmiercią. Z pomocą cybernetycznych oczu, obliczyła kąt pod jakim musiała strzelić by batarianin przesłonił kapitana. W razie czego była gotowa poprawić strzał lub zacząć strzelać do tych batarian, którzy przeżyją wybuch... Oby kamuflaż chronił ją przed niechcianymi oczami, tarcze przed wybuchem i fruwającymi śmieciami, a winda wytrzymała drgania.
- Ka-boom. - naciskając w optymalnym, jego zdaniem, momencie, Stilwell w charakterystyczny dla swojej nacji sposób zaakcentował w wyrazie pierwszą, nie drugą sylabę, stosując ulubioną onomatopeję instruktora sprzed wielu, wielu lat...
Ace wystrzeliła błyskawicznie kalkulując trajektorię. Pocisk uderzył celnie tuż pod łopatką batarianina obracając nim jak w piruecie. Dokładnie w chwili, gdy jego ciało zakryło półleżącego kapitana do ukrytego w zwłokach batarian zapalnika dotarł sygnał detonacyjny.
Siła wybuchu była zatrważająca. W jednym ułamku sekundy wybuch pożarł batarian dosłownie wyparowywując ich ciała. Potężna eksplozja wstrząsnęła statkiem wygryzając w szybie windy oraz części pokładu pokaźnych rozmiarów wyrwę. Fala uderzeniowa rzuciła ciałami skrępowanych więźniów. Na szczęście ciało batarianina osłoniło kapitana przed siłą eksplozji, ale fala uderzeniowa i tak mocno nim rzuciła. Metalowe szczątki szkieletu podłoża rozprysnęły się we wszystkich kierunkach wbijając się w ściany i raniąc nieszczęsnych więźniów - nawet kroganin by to poczuł. Wraz z falą uderzeniową i odłamkami do kajuty wdarło się rozgrzane powietrze. Twarz Ace piekła jak przypalana żywym ogniem, a do płuc wdzierało się piekło. Podświadomie osłoniła się ramieniem dzięki czemu uniknęła odłamków, które powbijały się w pancerz.
Stillwell obserwował z góry eksplozję z dziką satysfakcją. Kolumna ognia pomknęła w górę szybu wygaszając się w locie. Jednak nie przewidział jednego. Fala gorącego powietrza ogarnęła jego ciało przypalając go jak żywy ogień. Still zacisnął desperacko zęby starając się nie dopuścić powietrza do dróg oddechowych. Cudem utrzymał się na szczeblach drabiny przeklinając w duchu, że nie wziął termoizolacyjnego pancerza.
Wybuch ocucił w końcu Samantę i Garetha. Nie można powiedzieć, by była to przyjemna pobudka. Samanta leżała przygnieciona pod ścianą cieżkim cielskiem kroganina, co uchroniło ją przed poparzeniami i większymi odłamkami, jednak kroganin nie miał aż tyle szczęścia. Cały pancerz był podziurawiony przez ostre odłamki, a twarda skóra piekła i trzeszczała jak przypieczona na grillu. Na całe szczeście Gareth był kroganinem, nie z takich obrażeń wychodził już cało. Zamrugał oczami i spostrzegł pod sobą Samantę. No tak. Te ludzkie kobiety mają chyba tendencję do lądowania pod nim...
Zarkan jęczał boleśnie. Jego rasa wyrastała pod ognistym spojrzeniem turiańskiego słońca tak więc nie miał problemów z oparzeniami jednak nawet jego pancerna skóra ucierpiała przy kontakcie z ostrymi odłamkami. Leżał na brzuchu ze skrępowanymi rękami, nie będąc w stanie nawet podrapać się po nadwyrężonych plecach.
Kapitan leżał nieopodal Ace ciężko oddychając. O ile mogła to ocenić nie wyglądało na to by eksplozja wyrządziła mu większą krzywdę, choć stracił przytomność. Znacznie gorzej wyglądało to w przypadku poranionej i niemożebnie poparzonej dowódczyni asari. A kuzyn kapitana... Cóż... tego co po nim zostało na pewno nie można było już nazwać turianinem.
Nadia stała przy wejściu do szybu windy i czekała. Eksplozja, która wstrząsnęła statkiem zdecydowanie “uprzątnęła” wszystkich batarian, którzy mogli jeszcze na nim pozostać. Pozostawalo tylko dostać się na górę i pomóc rannym. Quarianka stała przy niej przebierając w sprzęcie medycznym.
- Jedziemy? - spytała, gdy nastała cisza.
- Jasne - odparła Nadia - Cholery dostaję od tego czekania tutaj. Mam nadzieję, że zostawili mi kogoś do ubicia - westchnęła - Chociaż sądząc po tym, co słyszałyśmy przed chwilą to raczej mało prawdopodobne... Mam nadzieję, że to odsuwanie mnie w odstawkę nie wejdzie im w krew, bo inaczej nie ręczę za siebie.
Gdy uspokoiło się po eksplozji, Ace rozejrzała się wokół ostrożnie. Szukała śladów batariańskiego ścierwa. Ostrożnie się poruszyła. Jeśli sytuacja wyglądała w miarę bezpiecznie postarała się rozwiązać kapitana i towarzyszy... Albo pomóc im jakkolwiek inaczej mogła w swoim obecnym stanie. Podejrzewała kto odpowiadał za zmianę planu... Miała dziką ochotę sprawdzić jak dużą zawartość ołowiu wytrzyma ludzki organizm jeśli strzelać do niego nieprzerwanie z pistoletu...
Zarkan oglądnął się przez ramię, krzywiąc się.- Niezłe wejście - rzucił, widząc Ace, po czym wrócił do syczenia z bólu. - Pier***one sk***ele, noż k**wa mać, ja pier***... - zamilkł wreszcie. Jeszcze nie pogodził się z tym, że dał się tak łatwo złapać... jak amator.
- Nie żeby mi takie odzywki specjalnie przeszkadzały, ale z twoich ust... Niespotykane - mruknęła najemniczka słysząc wiązanki Zarkana. - Wisisz mi porządne piwo za to, że mając połamane żebra musiałam wyciągać twój gruboskórny tyłek z tarapatów - powiedziała uwalniając skrępowanego turianina.
Samanta ocknęła się, z trudem podnosząc powieki. Natychmiast tego pożałowała. Takiego kaca chyba jeszcze nie miała - wyraźnie czuła jak coś rozsadzało jej czaszkę, a na dodatek nie była w stanie się ruszyć, ponieważ została przygnieciona. Nie wiedziała, czy to sufit się zawalił, czy może ktoś zaparkował na niej pojazd. Wiedziała, że dopóki nie zabiorą z niej tego strasznie ciężkiego czegoś, nie będzie mogła nic zrobić... jedynie cierpieć z bólu uwięziona przez przytłaczającą ją masę.
“Ale mi tu dobrze, jak wygodnie, czy ja muszę się ruszać?” myślał Gareth, przecierając wielką łapą oczy próbując skupić się na ludziach wokół. “Wszyscy wyglądają tak nieszczęśliwie, ciekawe co się stało. znów coś przeskrobałem... Je*ać to, przynajmniej się wyspałem.” Nagle poczuł niewielki ruch pod sobą. Kroganin znieruchomiał zdziwiony, po czym zerwał się, stając i patrząc na swoje siedlisko.
- O k**wa... Mam przeje**ne - jeknął Gareth po czym przykucnął przyglądając się Samancie, która leżała i starała się złapać oddech.
- Mogę cię pocieszyć, że ostatnio schudłem... - cisza która zapadła była dojmująca - choć chyba mało cię to obchodzi.
Samanta poczuła ogromną ulgę, gdy słoń który na niej leżał postanowił wstać, uwalniając ją z ogromnego ciężaru. Kobieta nadal jednak nie odzyskała pełni sił i pozostała na podłodze. Ktoś się do niej odezwał. Z trudem odwróciła głowę i z lekkim zdziwieniem zauważyła kto na niej leżał - był to ich znajomy Kroganin. Samanta nie dosłyszała, jego pierwszych słów, ale potem stwierdził, że schudł.
- Zrzuć jeszcze, z tonę. - powiedziała z trudem. Ciągle leżała na podłodze, bardzo słabo się czuła, ale przynajmniej złapała już oddech.
Pomyślała, że może ktoś pomoże jej wstać, ale nie doczekała się tego, więc sama podniosła się do pionu... ustała całą sekundę, zanim zakręciło jej się w bolącej nie do wytrzymania głowie i w dość gwałtowny sposób ponownie usiadła na podłodze. Nie próbowała już wstawać i zaczekała na pomoc medyczną.
Ace szybko się uwinęła i po chwili Zar, Samanta i Gareth stali już na nogach pojękując z bólu od piekących ran, poza względnie nienaruszoną Samantą. Gareth nie przejmował się zbytnio obrażeniami. Krogańska regeneracja już zaczynała działać, potrzebował tylko ustronnego miejsca do wydłubania odłamków i butelki obiecanego przez elkora alkoholu, by osiągnąć pełnię szczęścia. Nadia wraz z Quarianką pojawiła się akurat w chwili, gdy Ace zabrała się za rozwiązywanie kapitana. Quarianka wydała z siebie przyduszony okrzyk i szybko pochyliła się nad nim grzechocząc sprzętem. Znała priorytety. Poinstruowała Ace, by ta przeniosła ostrożnie dowódczynię asari, by mogła się nią zająć, gdy stan kapitana będzie już stabilny.
Nadia rozejrzała się po pokładzie kapitańskim. “Rozpierdol”, to delikatnie określenie tego co tam zastała. Połowa wnętrza niemal wyparowała wraz z wybuchem. Kratka podłoża stopiła się w jednolitą masę, a wkoło walały się nieregularne odłamki. Po windzie nie zostało niemal nic, nie licząc może kołyszących się jeszcze kabli podtrzymujących ją uprzednio. Batarianie praktycznie wyparowali, na podłodze dało się zauważyć gdzieniegdzie zwęglone szczątki i jedno żałosne truchło batariańskiego dowódcy poszatkowane odłamkami i z wielką dziurą w plecach.
Przez wyrwę dostrzegła wiszącego na drabince Stilla. Całe jego ciało było dotkliwie poparzone, ale stary żołnierz jakoś się utrzymał. Nie wyglądało jednak na to żeby miał wisieć tak zbyt długo, nawet taki twardziel jak on, był już na skraju. Niestety drabinka, na której wisiał nie pozwalała mu na drogę powrotną. Metal, z którego po części zbudowano szczeble zwyczajnie wtopił się w ściany.
Gdy Quarianka zbadała kapitana zwróciła się do Ace.
- Wszystko w porządku - powiedziała zwijając dwa palce i unosząc w górę kciuk. - Stan stabilny, w sumie liczne, choć lekkie obrażenia. Świadomość odzyska pewnie w przeciągu paru godzin. Poza tym, że wygląda to paskudnie nie jest to nic groźnego. Spodziewałam się chociaż wstrząśnienia mózgu, ale miał facet szczęście - wcisnęła w dłoń Ace parę dozowników z medi-żelem i przysiadła przy ciele dowódczyni asari prowadząc szybkie badanie diagnostyczne.
- Postawcie się jakoś na nogi, muszę teraz jakoś przywrócić ją do funkcjonowania - mruknęła. - Po wszystkim widzę was wszystkich w ambulatorium!
Nadia gwizdnęła z uznaniem, patrząc na to, co dawniej było pokładem kapitańskim. - Niezłe pierdolnięcie tu było, jak wi... Komandor Selay! - dopiero teraz zauważyła swoją dowódczynię, rzucając się w jej stronę. Widok krytycznie, być może śmiertelnie rannej Selay mocno nią wstrząsnął. - Przeżyje? - zwróciła się do quariańskiej medyczki.
- Keelah, paskudne oparzenia, część trzeciego stopnia - relacjonowała Quarianka, badając asari. - Na szczęście miała na sobie pancerz więc unikniemy wtopienia się włókien kombinezonu w skórę. Ale twarz to już zupełnie inna sprawa. Wątpie by medi-żel sobie z tym poradził, możliwe że potrzebny będzie przeszczep skóry. Najbardziej narażone były oczy i drogi oddechowe. Hm... W sumie miała szczęście, że była nieprzytomna. Kto wie jakie szkody gorąco mogło by wyrządzić jej drogom oddechowym, była bardzo blisko epicentrum wybuchu.
Ace spokojnie, niemal flegmatycznie zajęła się medi-żelem i towarzyszami. Starannie rozdzieliła dawki wedle poniesionych obrażeń. Nie była medykiem, więc robiła to nieco na oko i po uważaniu, a nie z pomocą wiedzy... Przynajmniej ich obrażenia nie były poważne. Dopiero po dłuższej chwili, bez odwracania głowy się odezwała:
- Stillwell, skurwielu... Co ci do tego pustego łba pierdolnęło by zmieniać plan bez ostrzeżenia?! Domyślam się, że nie zostało już wiele granatów... Pozbawiłeś nas amunicji, całego pionu windy, mało nie zabiłeś kapitana i pozostałych - warczała wściekła, pomagając przy tym Zarkanowi.
I dobrego czasem za wiele. Cóż... Wprawdzie sądził, że energia wybuchu zostanie skierowana głównie do pomieszczenia przez otwarte drzwi windy, ale było tego chyba troszkę zbyt wiele. Lekcja zapamiętana. Człowiek uczy się przez całe życie.
Najpierw wziął oddech przez poparzone górne drogi oddechowe. Poparzone tylko lekko. Oddech bolał. Tak naprawdę nie czuł wiele bólu, ale wiedział, że za moment to się zmieni, poza tym w szybie było wciąż bardzo gorąco. I tak dobrze, że większość ładunków musiała być termiczna i nic się nie zapaliło.
Otworzył oczy, czując na gałkach ocznych uderzenie gorąca, do którego skóra przywykła na ile mogła. Spróbował poruszyć palcami.
Było nieźle. Ale o podciągnięciu się nie było mowy. Z trudem pochylił głowę i spojrzał w dół.
To daleka droga. Ale w dół jest zawsze łatwiej niż w górę.
Szkoda tylko, że na wysokości windy drabinka się zajebiście wtopiła w ścianę. Bywa i tak.
Czuł potworne zmęczenie i wiedział, że niedługo dojdzie ból. Nie było opcji, żeby uchwycić liny od urwanej siłą wybuchu windy (Czy coś mnie trzasnęło jak z potężnego bicza w plecy kiedy nie patrzyłem?), ani tym bardziej nie miał siły po opuszczeniu się odepchnąć nogami od przeciwległej ściany, żeby wskoczyć tutaj.
Nagle zdał sobie sprawę, jaka cisza panuje. A właściwie już nie cisza, tylko rozmowy jego towarzyszy.
W sumie nieźle, bo gdyby musiał tam wejść i jeszcze napierać do Batarian, to chyba rozważyłby szybką śmierć poprzez natychmiastowe puszczenie drabinki.
Przerywając suchy kaszel stwierdził, że zaraz spadnie, jeżeli czegoś nie zrobi. Nie miał jednak na razie głowy do pomysłów. Zdecydował więc, że najpierw się zabezpieczy. Z pewnym trudem, na oślep macając butem znalazł położony nieco niżej szczebel drabinki. Ostrożnie stawiając stopę, odszukał go drugą stopą i spróbował podciągnąć nogę. Ile się da, choćby jeden szczebel wzwyż, dwa. Gdy poczuł, że nie może dalej, wsunął nogę za szczebel, lekko siadając na niej, uginając ciało. Potem przełożył przeciwległą rękę w szczebel na wysokości piersi i wsunął ją w dół za szczeblem, zahaczając. Z drugą uczynił podobnie i oparł podbródek szczebel wyżej. Usłyszał, że Ace coś mówi, wyłapał nawet, że do niego, ale nie bardzo chciało mu się odpowiadać. Skupił się na tym, by nie wypaść z pozycji, która nie męczy go aż tak bardzo.
Gareth patrzył na wszystkich zebranych nieprzytomnie. Od dawna tak dobrze mu się nie spało, był wypoczęty, ale rozespany. Wszyscy wyglądali jakby dostali miotaczem ognia, pomieszczenie również “A ledwo minutkę pospałem, a ci już rozpierd*l robią”. Próbował się skupić na zespole, powoli ich podliczając. Kogoś mu brakowało... Mamrotanie Ace podpowiedział mu kogo.
- Gdzie jest Still?
- Jeśli jeszcze żyje po tym co tu zrobił to pewnie gdzieś dynda w szybie windy - burknęła Ace. - Mało nas wszystkich nie pozabijał... Nie wiem co mu do łba strzeliło, ale takiego idioty jak on jeszcze nie spotkałam! Specjalnie nie ładowałam do tej bomby więcej ładunków, to nieee... Pewien bezmózg musiał stworzyć sobie złudzenie, że ma jaja i władował co znalazł - warczała wściekła. - Wybacz, że nie pobiegnę go ratować, ale raz, że wciąż bolą mnie moje połamane żebra, a dwa, że jeśli go teraz zobaczę, to nie ręczę za siebie - powiedziała już spokojniej. Odetchnęła tak głęboko na ile pozwoliły jej bolące żebra. Jeśli już nikt nie wymagał jej pomocy... usiadła szorując plecami po jednej z ocalałych ścian. Musiała odpocząć. Złapać oddech. Splunęła po raz któryś już tego dnia. Pocieszała się, że po zakończonej misji będzie mogła odpocząć za uczciwie zarobioną forsę.
- No dobra, w kwestii update'u wiadomości... to przez Still'a tak mocno grzmotnęło? - zapytał Zarkan, gdy zakończył łatanie się medi-żelem i podszedł do Ace.
- Taa, ciołek wisi właśnie w szybie windy. Szczerze mówiąc mam go w nosie. Wciąż mnie piecze twarz - burknęła. Nie miała już siły kląć.
Turianin uśmiechnął się na chwilę. - Może pójdziemy i porobimy zakłady ile będzie dyndał? - zaśmiał się cicho.
- Jeśli spadnie to się zabije – mruknęła Ace. - Z tego co widziałam ledwo dycha – dodała, krzywiąc się. Żebra jej mocno dokuczały. - Cholera, nie wiem kto wpuścił tych batarian, nie wiem skąd Przymierze bierze takie cioty na misje i nie wiem skąd ci batarianie mieli tak dobry sprzęt - warczała.
- Zabije się, mówisz? Mało nas w sumie nie zabił... dobra, skoczę go zdjąć... - mruknął Zarkan. - Zaraz tu wrócę...
- Możesz nie sięgnąć – mruknęła Ace.
- Wezmę kogoś do pomocy - stwierdził turianin. - Nie ma sensu gadać tu jak on może zaraz spaść i zdechnąć...
Turianin ruszył do batariańskiej mechaniczki, może będzie miała jakieś pomocne narzędzia, lub ustrojstwa.
- Zar, poczekaj, z chęcią pomogę. Chcę zobaczyć jak wygląda - powiedział Gareth, po czym ruszył za turianinem. Musiał pogratulować Stillowi, piękny wybuch.
Samanta tymczasem dalej sobie siedziała z lekko opuszczoną głową opartą o rękę, która z kolei opierała się łokciem o jakieś urządzenie, które teraz z pewnością było złomem. Wyglądało na to, że bluźnierczy Still podpadł ponownie - tym razem także innym i to nie słowami, a postępowaniem. Trochę się z tego powodu cieszyła, ale z uwagi na okoliczności, nie było to w stanie wprawić ją w dobry nastrój - za dużo było tu minusów, aby jeden plus pomógł.
- Jak wygląda sytuacja? - spytała cicho.
- Rozjebany szyb windy, prawdopodobnie skończyły się nam granaty, nieprzytomny kapitan, z tego drugiego turianina właściwie nic nie zostało, widzę też jakiś zewłok kroganina... Nie wiem czy żyje, nie chce mi się sprawdzać szczerze mówiąc. Dowódczyni asari chyba się ciut spiekła. Poza tym nie mam pojęcia co się na tym jebanym statku wyprawia - bąknęła Ace. - Nie wiem kto dobierał załogę, nie wiem kto wpuścił tych sukinsynów ze Słońc, nie wiem po kiego grzyba batarianie robili tu taką rozpierduchę. Do tej pory wszystko skutecznie opierało się wszelkim zasadom logiki - mruknęła. - Jak na wojska najemne mieli za dobry sprzęt... I zbyt jednolity. Jeśli najemnik ma porządny ekwipunek to tylko dlatego, że sam na to zarobił... Żeby sprawdzić jak bardzo jednolita była technologia, którą się tutaj bawili będę musiała wrócić do miejsca gdzie te czterookie pokraki upolowały komando asari... Ale szczerze mówiąc nie chce mi się - burknęła. Bolały ją żebra. Nie chciało jej się. Dzień się ledwo zaczął, a już był upierdliwy... Ace pociągnęła nosem, kichnęła i zdała sobie sprawę z tego, że nie wie gdzie podział się oddział turiański. W końcu asari i turianie także należeli do Rady... Zwłok turian w większej ilości sobie nie przypominała...
- Gdzie wcięło naszych turiańskich przyjaciół? - odezwała się nagle na głos, komunikując pozostałym swoje wątpliwości.
-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Wszyscy
Kolumbia – dzień pierwszy. Parę godzin przed atakiem.
Dziennik kapitański – 23 dzień Roku 2184 według kalendarza Rady Cytadeli. 32 misja na pokładzie Kolumbii. Oddział grupy uderzeniowej zrekonstruowany po dotkliwych stratach w załodze podczas abordażu fregaty batariańskich piratów. Zwiększono zabezpieczenia statku, obecnie testujemy sprawniejszy radar. Sprowadzono nowego medyka naczelnego po zdradzie ostatniego który rozpylił na pokładzie broń biologiczną umożliwiając piratom wtargnięcie. Kapitan Gren Savarren z drugiego pułku oddziału „Grot”. Dane utajnione czwarty stopień szyfrowania. Misja – transport oddziałów bojowych Rady Cytadeli - eksorta proteańskiego nadajnika i ochrona grupy wydobywczej salarian. W skład nowego oddziału uderzeniowego wchodzą sprawni najemnicy. Dane osobowe – utajnione. Zwrócić uwagę na...
Kapitan Gren przerwał wpis i zwrócił oczy w kierunku monitorów. Jego zastępca oprowadzał Batariański oddział graniczny po statku nerwowo drobiąc za rosłym dowódcą czterookich. Kapitan zmrużył oczy. Coś mu tu cholernie nie pasowało. Przeczucia rzadko go myliły w takich wypadkach... Jednak jakie mógł mieć podstawy do obaw? Wszystkie sygnatury i kody były w porządku, a kontrole tego typu nie były niczym niezwykłym. Sam już wielokrotnie musiał się legitymować przed tymi parszywymi barbarzyńcami... Nie miał jednak wyboru... To Błękitne Słońca pełniły w tym rejonie funkcje „administracyjne”. W sumie mogło być gorzej... Co by było gdyby tego „obowiązku” podjęła się Krwawa Horda? Pokręcił głową próbując przegnać niepokój emanujący z jakiegoś bliżej nieokreślonego miejsca z tyłu jego głowy. Jednak irracjonalny niepokój obudził w nim pytania. Czemu byli tak dobrze uzbrojeni? Na co zwykłej kontroli granicznej tak dobry sprzęt? Kapitan Gren był wojskowym. Potrafił ocenić jakiego rodzaju uzbrojenie nosi żołnierz i do czego jest przeznaczone. Ciężkie pancerze? Karabiny szturmowe? Rozbudowane omni-klucze? To wszystko było idealnym wyposażeniem dla wkraczającej grupy abordażowej... Jego spojrzenie spoczęło na jednym z monitorów. Po chwili jego źrenice rozszerzyły się a z twarzy znikły resztki kolorów. Jego płytki skroniowe lekko zadrżały. Tak... instynkt nigdy nie mylił...
- Co tam kuzynie? Wzdychasz i wiercisz się przed tym dziennikiem jakbyś... – zamarł widząc grobową minę kuzyna. – Coś się stało?
- ...Lepiej żeby ten twój krogański najemnik faktycznie był tak dobry jak mówisz. - rzekł odwracając się plecami od monitorów. Zamknął oczy starając się wymazać z pamięci obrazy. Te jednak wracały do jego świadomości z irytującą natarczywością zmuszając go do oglądania raz po raz jak jego zastępca osuwa się na podłogę a jego reprezentacyjny mundur barwi się granatowo od wyciekającej zeń krwi. Jak jego żołnierze padają jak muchy od bezpośrednich strzałów z przerabianych wojskowych strzelb. Batarianie nie tracili czasu. Mieli przewagę zaskoczenia i wykorzystali ją w pełni. Szóstka... szóstka wspaniałych żołnierzy... Przełknął gorzką ślinę. Jego szczęki się zacisnęły. Trzeba było ogłosić alarm...nie było czasu na rozpamiętywanie.
- Pani Komandor – proszę zebrać swoich żołnierzy – warknął nie racząc asari nawet spojrzeniem - Potrzebujemy ludzi. Natychmiast! Zabunkrujcie się w okolicy rdzenia WI. Musimy go chronić jeśli zawiodą ostatnie linie obrony.
Asari zasalutowała krótko i puściła się biegiem ku drzwiom windy wykrzykując rozkazy do swojego podręcznego komunikatora Nagle komputery pokładowe zazgrzytały i zabzyczały głośno. Lampy pokładowe migotały szaleńczo by w końcu zgasnąć na dobre.
- Kurwa! – rozległo się siarczyste przekleństwo kroganskiego najemnika który wpadł w mroku na pracodawcę. Światło lamp awaryjnych zamigotało i w końcu kabinę wypełniła czerwona łuna jednostajnie mrygających świateł. Rozszalała się syrena wypełniając statek drażniącym uszy rwącym, wysokim dźwiękiem.
- Szlag by to! – warknął kapitan przyklejając się do zapalających się na nowo monitorów po których biegały rzędy turiańskich znaków. Gdy na jednym z monitorów dostrzegł wbiegającą do mesy grupę uzbrojonych łowców pacyfikujących niczego nieświadomych żołnierzy Przymierza zaklął jeszcze szpetniej. Ścisnął w dłoni mikrofon i wydzierał się do niego. Bezskutecznie. Coś blokowało chwilowo łączność, prawdopodobnie jakiś chrzaniony błąd systemu. Walnął wściekle pięścią o klawiaturę z której posypały się iskry. Na kolejnym z ładujących się monitorów dostrzegł Komandora Darkena Nautiliana, rosłęgo dowódcę turiańskiego oddziału ramienia Rady. Jego oddział kręcił się po mostku pilota nerwowo sprawdzając broń i tłocząc się przy swoim dowódcy.
- Nautilian! – krzyknął Kapitan modląc się by chociaż w tej części statku system nagłaśniający był w tej chwili sprawny. Brązowa głowa komandora zwróciła się w stronę jednej z kamer a migoczące światło zagrało na zdobiących jego twarz białych wzorach.
- Jestem sir.
- Całe szczęście. – westchnął z widoczną ulgą kapitan. – Sytuacja wygląda beznadziejnie. Batarianie dostali się na pokład trzeci i niemal zdziesiątkowali żołnierzy Przymierza w mesie .
- Oddział defensywny? – spytał rzeczowo Darken sprawnym ruchem ładując pochłaniacz ciepła do wnętrza karabinu szturmowego.
- Nie żyje – odparł z trudem kapitan.
- Rozumiem... Kapitanie. W tej chwili udam się wraz z moim oddziałem na trzeci pokład i odbijemy mesę.
Kapitan milczał. Gdy w końcu się odezwał po raz pierwszy od dłuższej chwili w jego glosie pojawiła się nutka radości.
- To chyba nie będzie konieczne.
Z rosnącym zachwytem obserwował jak jego ludzie z oddziału ofensywnego bez większego trudu radzą sobie z łowcami, którzy niemal zdziesiątkowali wyćwiczonych komandosów Przymierza, a uśmiech na jego twarzy rozszerzał się coraz bardziej. Lepiej nie mógł trafić. Gdy ostatni batarianin padł kapitan otworzył w końcu kanał głosowy łączący go z trzecim pokładem. Westchnął z ulgą. Może ten statek da się jeszcze uratować...
***
Komandor Darken ruszył wojskowym truchtem w otoczeniu swoich żołnierzy. Instrukcje były jasne. Odbić przechwycony oddział Przymierza i zinfiltrować statek batarian. Gdyby nie ten uszkodzony stabilizator i zaniki energetyczne już dawno studzili by lufy opierając je na zwłokach tych batariańskich psów. Przyparł plecami do ściany śluzy wysyłając przodem kilku żołnierzy paroma ruchami dłonią. Szlag... Jak by wszystkiego było mało nie było też właściwie komunikacji. Wyglądało na to, że Błękitne Słońca dysponują jakimś sprzętem zakłócającym. Całe szczęście, że w tej chwili nie musieli się przejmować już batarianami, którymi zajął się ten oddział ofensywny. Pewno przewodził im ten turianin, którego zauważył gdy ten wciskał się zbrojowni. Na ludziach zwyczajnie nie ma co polegać...
Kilku żołnierzy wróciło gmerając przy magazynkach i wyrzucając syczące pochłaniacze ciepła na ziemię. Było już czysto. Komandor razem z resztą oddziału wsypał się na pokład batarianskiego frachtowca. Był zaskoczony jego rozmiarami. Z zewnątrz stateczek nie wydawał się tak przestronny. Od jego myśli oderwał go pojedyńczy strzał jakiegoś mało roztropnego batarianina. Zastanawiać się przyjdzie czas później.
***
Komandor wysunął szczękę do przodu w bolesnym grymasie. Jego boczne płytki odsłoniły ostre zęby zaciskające się kurczowo. Łapał krótki urywany oddech opierając się ciężko o ścianę. Czoło zraszał pot ściekąjący po jego twarzy. Zacisnął szczęki. Szybkim zrywem wyrwał się zza prowizorycznej osłony framugi rozsuwanych drzwi. Z gardła wyrwał się rozdzierający okrzyk. Z lufy Predatora posypał się deszcz pocisków. Jeden. Seria dosięgła w głowę batariańskiego łowcę przerzucając jego ciało przez barierki o piętro niżej do niemal pustej ładowni. Dwa. Zdezorientowany batarianin poczuł jak jego brzuch miażdży silny cios kolanem, a następnie jego czterooką twarz rozsmarowała kolejna seria. Komandor obrócił się w kierunku ostatniego ścierwa i rzucił w niego jeszcze ciepłymi zwłokami wspomagając atak wiązką biotyczną. Siła odrzuciła oba ciała na koniec pomieszczenia prosto między butle z chłodziwem które wybuchły pod wpływem uderzenia zamrażając zwłoki w nienaturalnie wygiętej pozie. Komandor nie tracił czasu. Szybko wydusił magazynek pochłaniacza zastępując go kolejnym z cichym sykiem.
- Komandorze!
Darken odwrócił się gwałtownie, automatycznie przyciskając karabin do spoconego policzka.
- Ach Reeley, to tylko ty. – westchnął z ulgą dostrzegając podkomendnego – jak wygląda sytuacja?
- Usunęliśmy batarian z pokładów oraz mostka. Mieliśmy pewne trudności z oddziałami na statku przybocznym, który zakamuflował się i wspomógł batarian posiłkami, ale poradziliśmy sobie bez większych strat. Parę ran postrzałowych i obrażenia od kwasu. Udało się nam też znaleźć transmiter zakłócający. Bardzo wysokiej jakości. W życiu nie widziałem takiej technologii.
Darken zaniepokoił się. Drony bojowe i specjalistyczny sprzęt był w stanie zrozumieć. Nawet w śród Łowców Niewolników zdarzały się jednostki wyjątkowo dobrze wyposażone. Ale transmiter? Nie mówiąc już o tym drugim statku. Jakim cudem Kolumbia go nie wykryła?
- Dobrze się spisaliście Chorąży.
- Dziękuję komandorze. Jest jeszcze coś...
- To może poczekać – przerwał mu ostro poprawiając chwyt broni. – W tej chwili najważniejsza jest nasza misja.
- Tak jest.
- Odnaleźliście pojmanych członków Przymierza?
- Co do jednego.
- Stan?
- Wszyscy cali. Trochę poparzeń, ale nic czym trzeba by się było naprawdę martwić.
- Medycy się nimi zajmą. – splunął pogardliwie - Jak wygląda sytuacja na Kolumbii? Kiedy ostatnio tam byliśmy ponoć wszystkim zajmował się oddział ofensywny?
- Tak jest.
Darken skinął głową. Nie miał okazji zapoznać się z ludźmi z oddziału defensywnego, ale z całego tego tałajajstwa na pokładzie jedynie oni nie sprawiali wrażenia totalnych oferm, nie wliczając w to jego oddziału rzecz jasna. Pomysleć, że cała ta sytuacja zdawała się być taka niewinna. Standardowy oddział patrolowy Obrzeży systemów Omegi wchodzi na statek załadowany po brzegi dobrze wyszkolonymi oddziałami wojskowych ze standardową procedurą, a następnie atakuje. Nawet najgłupsi najemnicy nie porwali by się z motyką na słońce. Chyba że bezgranicznie wierzyliby w zwycięstwo, lub dostali by ogromną zapłatę za tego typu misję. Do tego jeszcze ta ich technologia. Żołnierzy było zbyt wielu co tłumaczył dok do kolejnego podpiętego statku, ale jakim cudem zwykli Łowcy mogliby dysponować tak zaawansowaną technologią Stealth? Komandor pokręcił głową. Nie miał czasu na tego typu rozważania, wszystkim zajmie się gdy będzie mógł skonsultować się z kapitanem.
- Reeley. Zbierz ludzi. Wracamy na Kolumbię.
- Tak jest... A co z transmiterem?
- Nie mamy teraz na to czasu. Wprawdzie tuż po ataku zabezpieczyliśmy śluzę więc nie wiem czy nie lepiej... – urwał. – Zresztą to nieistotne. Wracajmy na statek. Muszę złożyć raport kapitanowi.
- Tak jest.
Zerknął jeszcze na skaner cieplny zamontowany w jego wizjerze założonym za grzebień kostny i omiótł nim pomieszczenie. Widniały na nim jedynie stygnące korpusy batarian. Choć nie przyznałby tego nawet przed samym sobą czuł wielka ulgę, że było już po wszystkim.
***
Zar i Gareth niespiesznie przemierzali korytarz prowadzący do warsztatu batarianki. Jeszcze na korytarzu niósł się jej głos. Nieopodal warsztatu stał spory oddział truiańskich żołnierzy z widocznymi śladami po walkach. Kilku z nich wyglądało niewiele lepiej niż Ace po akcji kroganina na pokładzie medycznym. Jeden z nich wylegitymował się krótko.
- Chorąży Reeley. Komandor Darken Nautilian czeka na raport sytuacyjny. – wskazał na stojącego w glębi warsztatu turianina rozmawiającego z przejętą mechaniczką.
- Dziwne że kapitan nie odpowiada na wezwania – mruknął pod nosem zstępując wam z drogi.
- ...planów. Wydało mi się to dziwne zupełnie jakby sprzeczał się ze swoim dowódcą. – mówiła batarianka żywo gestykulując do umazanego krwią rosłego turianina z białymi wzorami zdobiącymi jego wyniosłą twarz.
- To chyba normalne wśród batarian – odparł sarkastycznie turianin. – coś mi się nie chce wierzyć, nawet jeśli mówimy tu o batarianach by ten mógł być tak głupi by próbować przejąć cały statek, musiało ci się coś pomylić.
- Tak...sir... – zasyczała gniewnie.
- Myślę że nie mamy najmniejszych powodów do... Ach! To wy jesteście z tego oddziału ofensywnego! Sprawne poprowadzenie akcji, gratuluję – zwrócił się do Zara z szerokim uśmiechem.
- Jednak gratulacje zostawmy na później. Rozumiem że sytuacja jest opanowana a kapitan w dobrej formie? – powiedział dziarsko.
Gareth popatrzył na turianina zastanawiając się czy wybić go z przekonania że to nie Zar prowadził grupkę. W myślach jednak machnął ręką i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nic szczególnego, ot warsztat. - O widzę że mechanik jest cały i zdrów - widząc jej gniewną minę dodał: - Czym ci podpadli?
- Kapitan zapewne bywał w lepszej, ale nic czego nie da się wyleczyć - odparł Zarkan uśmiechając się lekko. Słyszał słowa mechaniczki, zapamiętał je, ale nie skomentował. Wspomni o tym Ace przy sposobności, może ona znajdzie później jakieś dane w omni-kluczach czy coś...
- Ogólnie nieco się spieszymy, zagrożone jest życie jednego z naszych, więc przeproszę na chwilę - turianin zasalutował szybko i minął komandora, by położyć dłoń na ramieniu batarianki celem zwrócenia jej uwagi na siebie. Gdy tylko się obróciła wyłożył kawę na ławę. - Jeden z naszych zwisa sobie wesoło w rozerwanym szybie windy - wskazał kciukiem korytarz, z którego przyszli. - Musimy go czymś zdjąć, bo poleci w cholerę. Nie płakałbym, bo sam się tak urządził przez nie trzymanie się planu, ale żołnierz z niego dobry, żal by się zmarnował... - mruknął ni to do komandora, ni to do batarianki.
Batarianka westchnęła z frustracją na pytanie Garetha i pokręciła tylko z rezygnacją głową. Gdy Zar położył rękę na jej ramieniu zwróciła spojrzenie w jego kierunku i zamrugała po czym na jej twarz wrócił znajomy grymas wiecznej irytacji.
- Szyb? Tak właśnie myślałam że po tym wybuchu czeka mnie sporo łatania... – westchnęła z frustracją. – W porządku. Mam na składzie drabiny pneumatyczne. Jeżeli poskładam je do kupy powinny mieć odpowiedni zasięg. Klepnęła mocno w napierśnik Garetha i wskazała mu swój warsztat trzymanym kluczem.
- Skocz po drabiny duży. Będę cię potrzebować tu na dole. Sama nie dam rady ściągnąć tego pajaca.
Batarianka odprawiła Zara wraz z Darkenem i zabrała się do pracy. Wcisnęła się do otwartej komory szybu ciągnąc za sobą kroganina i przytwierdziła drabinę do podłoża.
- Wskakuj duży. Kiedy wleziesz wysoko może się zacząć chybotać, ale nie przejmuj się tym. Co najwyżej będziesz uboższy o jeden kręgosłup czy co wy tam macie.
Posłała Garetha w górę po automatycznie rozsuwającej się drabince ładując na szerokie plecy kroganina kilka dodatkowych drabin.
- Kiedy drabina się skończy przyciśnij do ściany kolejną i zwolnij ten duży czerwony przycisk. Robota głupiego. Bez obrazy.
Gdy kroganin zaczął się wspinać w górę szybu usłyszał jeszcze krzyk batarianki.
- Ej! Duży! Jak już tam dotrzesz to skop ode mnie dupsko temu palantowi!
Gareth posuwał się sprawnie w górę szybu. Silne dłonie zaciskały się na nieco przymałych szczeblach drabiny podciągając ciężkie cielsko. Na horyzoncie zamigotał Still. Zniszczenia które spowodował rzucały się w oczy. Niemal całe piętro pokrywała sadza, wszędzie unosił się odór spalenizny. Drabinka stanowiąca wcześniej część szybu zwyczajnie stopiła się ze ścianą pozostawiając długi metalowy zaciek. Największe zniszczenia przejęła jednak kabina windy z której zostały jedynie drobne odłamki pokrywające szczodrze wszystkie przyległe ściany. Metalowe rusztowanie stanowiące niegdyś podłogę pokładu kapitańskiego zwisało smętnie a metalowe pręty sterczały powyginane we wszystkie strony w większości mocno nadtopione. W wielkiej wyrwie mignęły mu twarze towarzyszy rozmawiających z turiańskim komandorem. W końcu Still znalazł się w zasięgu jego łapy. Stary żołnierz wisiał wczepiony rękami i nogami w ostatki metalowych szczebelków a jego mięśnie drżały napięte z ogromnego wysiłku. Całe ciało żołnierza było niemiłosiernie poparzone a on dyszał ze zmęczenia. W końcu i on dostrzegł kroganina.
Zarkan oraz turiański komandor wraz z cześcią jego oddziału który rozdzielił posyłając go na wszelki wypadek ku śluzie wjechali windą na pokład kapitański. Komandor Darken postanowił chwilowo odłożyć wszystkie pytania dopóki nie zobaczy kapitana więc w windzie panowało milczenie. Gdy drzwi windy rozsunęły się a oczom komandora ukazał się cały ogrom zniszczeń spowodowanych przez Stilla z gardła Nautiliana wydarło się głośne przekleństwo.
- Który kretyn...!? – urwał i dyszał przez chwilę dochodząc do siebie.
- Widzę że sytuacja jednak wymknęła się spod kontroli – mruknął gniewnie mrużąc oczy.
Możesz mi to wyjaśnić? – zasyczał odwracając się do Zarkana chyba nie dostrzegając pozostałych członków oddziału ofensywnego.
- Sprawca zniszczeń z tego co widzę właśnie dynda sobie smętnie w łapach naszego krogańskiego przyjaciela. Still zaraz tu będzie, będziesz mógł sobie z nim porozmawiać, szefie - mruknęła Ace wystarczająco głośno by turiański dowódca ją słyszał. Spokojnie paliła swojego papierosa pozwalając sobie na odpoczynek. Zbyt wiele kości ją bolało by się teraz miała spinać. - Zar nie jest ci w stanie za wiele wyjaśnić. W czasie, gdy to wszystko się działo leżał sobie tutaj związany i nieprzytomny, jak sądzę... Całe szczęście, że wy turianie jesteście tacy gruboskórni, inaczej ten wybuch przyfajczyłby go mocniej. Kapitan żyje, nasza medyczka właśnie go łata - powiedziała spokojnie. Irytowało ją troszkę, że komandor turiańskiego oddziału rzuca się jak wesz na grzebieniu do jej kumpla. Ale starała się nie okazać irytacji. Nie chciała potęgować negatywnych emocji. A na formalności nie miała siły.
Zarkan uśmiechnął się lekko. - Tak jest w istocie. Miałem nieszczęscie wpaść w pułapkę batarian przed tym jak to wszystko się stało - wskazał kciukiem szyb. - Zaczyna mi się wydawać, że Still jeszcze będzie żałował, że wybuch go nie ubił... - mruknął ni to do Ace, ni to do komandora. Podrapał się po potylicy i wzruszył ramionami. Turianin ostatecznie się uspokoił i ogarnęła go fala przyjemnej bierności... Nawet nie chciałoby mu się kopnąć Stilla w tyłek, gdyby stał tu przed nim.
Gareth schodził powoli po drabinie starając się nie spaść, ani uszkodzić Stilla. Odetchnął z ulgą dotykając ziemi. “Kroganie nie nadają się do wspinaczek rekreacyjnych”. Podszedł do Ace, ignorując komandora i zapytał:
- Gdzie go położyć?
- Zanieś go medyczce. Tej quariance. Może jej uda się go poskładać do kupy na tyle bym mogła skopać mu dupsko bez obawy, że go zabiję - mruknęła Ace patrząc na Stillwella, jakby ten śmierdział zgniłymi jajami. - Chociaż w sumie to za nieposłuchanie mojego rozkazu już chyba dostał wystarczająco - dodała jeszcze zastanawiając się czy pozwolić tym razem zwyciężyć tej jej lepszej, bardziej współczującej części osobowości.
Zar poklepal Ace po ramieniu. - W razie czego wpakujemy go z powrotem do szybu... - uśmiechnął się.
- Mam lepszy koncept. Wyrzucimy go przez śluzę, jeśli znów coś tak spierdoli swoim ego - mruknęła.
- Swoim ego? - Zar uniósł brew i spojrzał na Ace pytająco..
- Co innego można powiedzieć o mężczyźnie, który władował w mój ładunek wybuchowy wszystko co wywołuje eksplozję i co znalazł w pobliżu? Władował wszystkie cholerne granaty jakie znalazł... Po prostu nie ma siły by ten gość był normalny... Dam głowę, że kastrat - parsknęła.
- A jak nie, to niedługo będzie - mruknęła cicho Samanta, której ten osobnik już wcześniej zaszedł za skórę.
Zar wzruszył ramionami. - Ja bym, powiedział, ze jest dzieciak i tyle - stwierdził lakonicznie. - Wsadzić do piaskownicy, niech buduje zamek i go rozwala w kółko...
- Z tym by sobie poradził i nie wyrządzał więcej szkód. Popieram, ale to najwyżej po karze dyscyplinarnej - rzekła cicho Sam.
Ace dopaliła papierosa, westchnęła ciężko, skrzywiła się i wbrew swojemu zwyczajowi natychmiast wydobyła z paczki jeszcze jednego papierosa - Bolą mnie żebra, windę szlag trafił, ciężki dzień - skomentowała marudnie i ponownie tego dnia zaczęła przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki. Naprawdę dzień jej dopiekł skoro paliła pod rząd już któregoś szluga z rzędu. Zwykle była znacznie bardziej oszczędna...
Zar pokręcił głową i podał jej zapalniczkę. - Nie zapomnij oddać... - mruknął.
- Thanks! Co ja bym bez ciebie zrobiła? - mruknęła, odpaliła papierosa i oddała zapalniczkę. Pewnie dalej szukała by jej po kieszeniach, a tak miała zawsze pewność, że ta się znajdzie we właściwym momencie... U Zara.
- Przymusowo rzuciła palenie - mruknął Zar i zaczął się śmiać.
- Jeśli kapitan jest nieprzytomny, to kto przejął dowodzenie? - spytała Samanta.
- Według quarianki kapitan niebawem się ocknie. Poza drobnymi zakłóceniami ze strony Stilla, najemnicy póki co słuchali tego co ja mówiłam. Gdy kapitan dojdzie do siebie z radością oddam mu dowództwo - mruknęła spokojnie do Samanty. - Jesteśmy najemnikami, więc odpowiadamy bezpośrednio przed pracodawcą i wyznaczonymi przez niego osobami. Wewnątrz organizujemy się sami, byle działanie było sprawne. Także nie bądź taka pochopna z karą dyscyplinarną dla Stilla. Przestrzelę kolana każdemu kto będzie dokonywał samosądów - mruknęła ostro. - Jego głupota już wymierzyła mu kopniaka. Był najbliżej wybuchu. Cud, że przeżył - dodała. Wygrała ta lepsza strona jej charakteru. Teraz chciała tu po prostu utrzymać porządek. By się ekipa nie rozłaziła. W sumie prócz Stilla nikt nie sprawiał większych problemów. Oby tylko Samancie nie odbiło nagle. Ace miała już dość kłopotów z osobami o przeroście ego...
Gareth, starając się być delikatnym, położył Stilla naprzeciwko quarianki. - Napraw go jak najszybciej, nie mogę się doczekać aż zaczną na niego wrzeszczeć - powiedział z radością w głosie, popierając swoje słowa szerokim uśmiechem. - Ace niszczysz sobie płuca tymi fajkami, zapytaj naszą p. doktor.-
Słysząc słowa Garetha, Samanta z lekkim trudem zdobyła się na uśmiech.
- Nikt nie mówił nic o samosądzie - odpowiedziała na słowa Ace. Wstała powoli, gotowa ruszyć swoje zgrabne cztery litery i... no właśnie, i co? Iść na patrol, szukać i pomagać rannym?
- Warto zorientować się w sytuacji. W centrum dowodzenia powinien być podgląd wszystkich pomieszczeń. Oddziały słońca, ranni żołnierze czekający na pomoc - powiedziała. Mimo wszystko nie odpowiadało jej siedzenie w spokoju, podczas gdy gdzieś tam na statku mogła odbywać się właśnie wymiana ognia.
Położony na łóżku medycznym Stillwell skinął Garethowi głową w podziękowaniu i chciał cicho zarechotać, zachrypiał tylko więc uśmiechnął się zamiast tego.
- Podaj... podaj proszę jakieś znieczulacze. - szepnął do quarianki, walcząc z przemożną chęcią zamknięcia oczu i odpłynięcia.
Quarianka pokręciła współczująco głową i zaaplikowała Stillowi jakis środek prosto w jego odsłonięte ramię. Stary żołnierz natychmiast poczuł przypływ ulgi a rwący ból zamienił się w głuchy łomot który po chwili gdzieś odpłynął wraz ze świadomością Stilla.
- Musiałam go uśpić, w takim stanie tylko by sobie szkodził. W większości przypadków sen jest najlepszym lekarstwem.
Pokręciła ze znużeniem głową i podpięła zręcznie Stilla pod kroplówkę manewrując przy jego niemiłosiernie poparzonym ciele i udzielając mu pierwszej niezbędnej pomocy.
Komandor Darken westchnął z irytacją spoglądając na uśpionego żołnierza który oddychał ciężko pojękując w swojej komorze i na kręcącą się przy nim quariankę. Zerknął jeszcze krótko na kapitana i widząc że ten żyje skinął lekko głową a na jego okrwawionej twarzy odmalował się dziwaczny grymas w którym Zar zdawał się odczytywać coś na kształt ponurej satysfakcji.
- Będziesz mieć jeszcze sporo roboty z rannymi z Przymierza – mruknął odwracając się od niej i ruszając ku drzwiom windy. – Mam nadzieję że kapitan szybko dojdzie do siebie. Podeślę ci twój personel jak tylko dojdą do siebie. I powiadom mnie kiedy się obudzi. – rzucił jeszcze na odchodnym znikając w drzwiach windy.
Samanta zrobiła sobie mały spacer po ambulatorium. Nie po to, aby rozprostowywać nogi, wszak dodatkowy ruch nie był jej teraz potrzebny. Rozglądała się za jakimś środkiem na ból głowy... choćby mediżelem. Nie oberwała mocno, ale tam gdzie ból był naprawdę dokuczliwy.
W końcu medyczka zatrzasnęła z cichym stęknięciem pleksiglasową klapę komory regeneracyjnej umieszczając Stillwela przy leżącej opodal komandor asari która wyglądała jedynie odrobinę lepiej od niego.
- Coś mi się zdaje że będę was jeszcze łatać dość często – powiedziała zwracając się do otaczających ją członków oddziału ofensywnego, a w jej głosie brzmiała nietypowa mieszanka rozbawienia i smutku.
- Ishia’Kael Vas Kolumbia – przedstawiła się wyciągając rękę do niewątpliwej przywódczyni jaką stała się silą rzeczy Ace. – Medyk Naczelny na Kolumbii. – Ace nie była tego do końca pewna ale zdało się jej że dostrzega przez powierzchnię maski coś na kształt szerokiego, szczerego uśmiechu.
- April “Ace” Heyes - najemniczka uścisnęła dłoń quarianki uśmiechając się z papierosem w zębach. Nie dała po sobie poznać, że zwróciła uwagę na to jak przedstawia się quarianka. Wyglądało na to, że była tu na stałe. Nietypowe... - Po prostu Ace. Przynajmniej wiadomo wtedy, o kogo chodzi - dodała. Medyczka ciężko sobie zapracowała na uznanie dziewczyny. To był naprawdę cholernie upierdliwy dzień... W sumie warto by wszystkich przedstawić... - Ten turianin tam to Zarkan, ten przypieczony gość to Stillwell. Samanta gdzieś się tutaj włóczy. God... Ona ma z nas najwięcej szczęścia - mruknęła do siebie. - Gareth, nasz Heavy Krogg - przedstawiła kroganina. - Nadię chyba już znasz - wskazała Asari.
Kosmiczną ciszę dominująca na mocno przetrzebionym z załogi i personelu statku rozdarł nagle głośny wybuch a wszyscy zatoczyli się w miejscu odrzuceni silnym wstrząsem. Na jednym z monitorów migał obraz z kamery przy śluzie otwartej na kosmiczną pustkę i zasysającej gwałtownie wszystko z pokładu dopóki WI jej nie zablokowała. Przez otwarte wyjście na próżnię widniały płynące w czarnej przestrzeni poszarpane szczątki statku batarian.
- Crap! - pojedyncze przekleństwo Ace masującej sobie żebra musiało wystarczyć jako komentarz.
- Xtreeme cleaning. Czasami też miałem ochotę tak zrobić ze swoim pokojem - stwierdził Zarkan, obserwując wirujacą batariańską głowę.
- Nie wiem, czy nie lepiej było dobrać się do ich komputera pokładowego. Może by się coś wyjaśniło - mruknęła cicho Samanta, zerkając wraz z innymi na monitor.
W ciszy, która zaległa w kabinie po rozdzierającym wybuchu dało się usłyszeć głośny chrapliwy kaszel. Wszyscy zwrócili oczy w kierunku komory w której leżał kapitan mrugając szybko oczami i trąc twarz, najprawdopodobniej przebudzony przez ostry wstrząs. Uniósł się lekko na łokciu próbując usiąść.
- Kapitanie! – krzyknęła quarianka podbiegając do niego spiesznie i kładąc mu dłoń na torsie delikatnie przyciskając go do wyściełającej komorę pianki. – Proszę się nie nadwyrężać!
- Ishia – kapitan odkaszlnął i odsunął jej dłoń – Dam sobie radę. – Savarren ostrożnie podniósł się na łokciu i omiótł wzrokiem pomieszczenie. Gdy zobaczył zniszczenia które dotknęły jego pokład mina wyraźnie mu zrzedła. W końcu dostrzegł też swoich załogantów. Skinał na nich palcem i odkaszlnął w dłoń. – Muszę z wami pomówić. Rozumiem, że to wszystko – tu rozejrzał się i zatoczył wymowny krąg dłonią zatrzymując przez chwilę wzrok na wciąż leżących na podłodze okrwawionych szczątkach – było absolutnie konieczne prawda? – pokręcił smutno głową.
- Poniekąd - mruknął cicho Zarkan.
- Tak jest! - powiedziała, stojąca teraz obok innych Samanta, tłumacząc przy okazji wypowiedź kolegi na “język wojskowy”.
- Musze wam jednak pogratulować. Spisaliście się wyśmienicie. Lepiej wybrać nie mogłem – kapitan zachrypiał cicho, nie mogąc się wysilić na porządny śmiech. Po chwili jednak spoważniał – zdajcie raport sytuacyjny. Nasze straty? Bo rozumiem że batarian odparliście już na dobre. Trzeba będzie zbadać ten ich statek, mieli stanowczo zbyt dobre uzbrojenie jak na tego typu służby – mruknął bardziej do siebie niż do was.
- Spore straty w ludziach - zaczął Zarkan. - Komando Asari z tego co widziałem zostało rozbite, albo są w kiepskim stanie albo są martwe. Wśród naszej ekipy ciężko ranny jest Stillwell, reszta jakoś się trzyma w mniejszym lub większym stopniu. Co do reszty załogi - nie jestem w stanie określić - spojrzał pytająco na Ace. - Co do strat w sprzęcie to na pewno straciliśmy jedną windę - mruknął. - Na reszcie statku jeszcze nie było okazji wszystkiego dokładnie sprawdzić. Byliśmy zajęci krwawieniem - uśmiechnął się lekko. - Możemy się przejść na obchód. Znaczy ja i Sam na przykład. Ace lepiej niech sobie posiedzi jeszcze - poklepał delikatnie towarzyszkę po ramieniu.
Ace stała koło monitora i obserwowała krążące koło śluzy śmieci, które pozostały po statku batarian.
- Przykro mi to mówić, ale niczego nie zbadamy, kapitanie. Właśnie szlag trafił statek batarian. Komandor Darken, o ile się nie mylę, był wcześniej na pokładzie tamtego statku, więc pewnie będzie coś na ten temat wiedział - mruknęła. - Co do reszty spraw to Zarkan ma rację. Dostaliśmy ostro po dupach. Turianie się trzymają i wygląda na to, że odzyskali większość naszych zabranych przez te czterookie ścierwa. Asari chyba zostały najmocniej przetrzebione. Nasza najemnicza brać cierpi z powodu złamań, stłuczeń i mniejszych lub większych dziur w ciele. Stillwell ciężko poparzony - podsumowała. Ace westchnęła. - Że komando asari oberwało jestem w stanie zrozumieć... Nie są przystosowane do takich akcji. Nie rozumiem tylko kto dobierał naszych... Znaczy żołnierzy Przymierza. To zupełnie nie w ich stylu. Zachowywali się jak nowicjusze - bąknęła. - W całym tym zamieszaniu udało nam się coś osiągnąć, bo batarianie nie spodziewali się zdecydowanego oporu i zaskoczyliśmy ich. Argh... To nie ma sensu - odwróciła się od monitora. - Zachowywali się jakby znali plany statku i wiedzieli gdzie uderzać. Kolumbia jest przecież fregatą w typie Normandii... Musieli mieć cynk jakiś - wygaśnięty papieros błagał o litość. - Wybaczcie. Głośno myślę. Jestem zmęczona i bolą mnie żebra - zreflektowała się.
- Potwierdzam kapitanie. Straty są ciężkie, jak najszybciej postaramy się o dokładne statystyki. Pragnę też dodać, że Ace ma racje. Cały atak batarian, był... niemożliwy. Mieliśmy na pokładzie zdrajcę, lub nadal mamy! - dodała Samanta zdecydowanym głosem.
- Proszę o pozwolenie udania się wraz z Zarkanem - spojrzała na stojącego obok kolegę, aby uniknąć niedopowiedzenia - na patrol, w celu dokładnego oszacowania strat.
Kobieta była gotowa ruszyć tak jak stała. Jej głowa mogła poczekać, skoro było coś do zrobienia.
Kolumbia – dzień pierwszy. Parę godzin przed atakiem.
Dziennik kapitański – 23 dzień Roku 2184 według kalendarza Rady Cytadeli. 32 misja na pokładzie Kolumbii. Oddział grupy uderzeniowej zrekonstruowany po dotkliwych stratach w załodze podczas abordażu fregaty batariańskich piratów. Zwiększono zabezpieczenia statku, obecnie testujemy sprawniejszy radar. Sprowadzono nowego medyka naczelnego po zdradzie ostatniego który rozpylił na pokładzie broń biologiczną umożliwiając piratom wtargnięcie. Kapitan Gren Savarren z drugiego pułku oddziału „Grot”. Dane utajnione czwarty stopień szyfrowania. Misja – transport oddziałów bojowych Rady Cytadeli - eksorta proteańskiego nadajnika i ochrona grupy wydobywczej salarian. W skład nowego oddziału uderzeniowego wchodzą sprawni najemnicy. Dane osobowe – utajnione. Zwrócić uwagę na...
Kapitan Gren przerwał wpis i zwrócił oczy w kierunku monitorów. Jego zastępca oprowadzał Batariański oddział graniczny po statku nerwowo drobiąc za rosłym dowódcą czterookich. Kapitan zmrużył oczy. Coś mu tu cholernie nie pasowało. Przeczucia rzadko go myliły w takich wypadkach... Jednak jakie mógł mieć podstawy do obaw? Wszystkie sygnatury i kody były w porządku, a kontrole tego typu nie były niczym niezwykłym. Sam już wielokrotnie musiał się legitymować przed tymi parszywymi barbarzyńcami... Nie miał jednak wyboru... To Błękitne Słońca pełniły w tym rejonie funkcje „administracyjne”. W sumie mogło być gorzej... Co by było gdyby tego „obowiązku” podjęła się Krwawa Horda? Pokręcił głową próbując przegnać niepokój emanujący z jakiegoś bliżej nieokreślonego miejsca z tyłu jego głowy. Jednak irracjonalny niepokój obudził w nim pytania. Czemu byli tak dobrze uzbrojeni? Na co zwykłej kontroli granicznej tak dobry sprzęt? Kapitan Gren był wojskowym. Potrafił ocenić jakiego rodzaju uzbrojenie nosi żołnierz i do czego jest przeznaczone. Ciężkie pancerze? Karabiny szturmowe? Rozbudowane omni-klucze? To wszystko było idealnym wyposażeniem dla wkraczającej grupy abordażowej... Jego spojrzenie spoczęło na jednym z monitorów. Po chwili jego źrenice rozszerzyły się a z twarzy znikły resztki kolorów. Jego płytki skroniowe lekko zadrżały. Tak... instynkt nigdy nie mylił...
- Co tam kuzynie? Wzdychasz i wiercisz się przed tym dziennikiem jakbyś... – zamarł widząc grobową minę kuzyna. – Coś się stało?
- ...Lepiej żeby ten twój krogański najemnik faktycznie był tak dobry jak mówisz. - rzekł odwracając się plecami od monitorów. Zamknął oczy starając się wymazać z pamięci obrazy. Te jednak wracały do jego świadomości z irytującą natarczywością zmuszając go do oglądania raz po raz jak jego zastępca osuwa się na podłogę a jego reprezentacyjny mundur barwi się granatowo od wyciekającej zeń krwi. Jak jego żołnierze padają jak muchy od bezpośrednich strzałów z przerabianych wojskowych strzelb. Batarianie nie tracili czasu. Mieli przewagę zaskoczenia i wykorzystali ją w pełni. Szóstka... szóstka wspaniałych żołnierzy... Przełknął gorzką ślinę. Jego szczęki się zacisnęły. Trzeba było ogłosić alarm...nie było czasu na rozpamiętywanie.
- Pani Komandor – proszę zebrać swoich żołnierzy – warknął nie racząc asari nawet spojrzeniem - Potrzebujemy ludzi. Natychmiast! Zabunkrujcie się w okolicy rdzenia WI. Musimy go chronić jeśli zawiodą ostatnie linie obrony.
Asari zasalutowała krótko i puściła się biegiem ku drzwiom windy wykrzykując rozkazy do swojego podręcznego komunikatora Nagle komputery pokładowe zazgrzytały i zabzyczały głośno. Lampy pokładowe migotały szaleńczo by w końcu zgasnąć na dobre.
- Kurwa! – rozległo się siarczyste przekleństwo kroganskiego najemnika który wpadł w mroku na pracodawcę. Światło lamp awaryjnych zamigotało i w końcu kabinę wypełniła czerwona łuna jednostajnie mrygających świateł. Rozszalała się syrena wypełniając statek drażniącym uszy rwącym, wysokim dźwiękiem.
- Szlag by to! – warknął kapitan przyklejając się do zapalających się na nowo monitorów po których biegały rzędy turiańskich znaków. Gdy na jednym z monitorów dostrzegł wbiegającą do mesy grupę uzbrojonych łowców pacyfikujących niczego nieświadomych żołnierzy Przymierza zaklął jeszcze szpetniej. Ścisnął w dłoni mikrofon i wydzierał się do niego. Bezskutecznie. Coś blokowało chwilowo łączność, prawdopodobnie jakiś chrzaniony błąd systemu. Walnął wściekle pięścią o klawiaturę z której posypały się iskry. Na kolejnym z ładujących się monitorów dostrzegł Komandora Darkena Nautiliana, rosłęgo dowódcę turiańskiego oddziału ramienia Rady. Jego oddział kręcił się po mostku pilota nerwowo sprawdzając broń i tłocząc się przy swoim dowódcy.
- Nautilian! – krzyknął Kapitan modląc się by chociaż w tej części statku system nagłaśniający był w tej chwili sprawny. Brązowa głowa komandora zwróciła się w stronę jednej z kamer a migoczące światło zagrało na zdobiących jego twarz białych wzorach.
- Jestem sir.
- Całe szczęście. – westchnął z widoczną ulgą kapitan. – Sytuacja wygląda beznadziejnie. Batarianie dostali się na pokład trzeci i niemal zdziesiątkowali żołnierzy Przymierza w mesie .
- Oddział defensywny? – spytał rzeczowo Darken sprawnym ruchem ładując pochłaniacz ciepła do wnętrza karabinu szturmowego.
- Nie żyje – odparł z trudem kapitan.
- Rozumiem... Kapitanie. W tej chwili udam się wraz z moim oddziałem na trzeci pokład i odbijemy mesę.
Kapitan milczał. Gdy w końcu się odezwał po raz pierwszy od dłuższej chwili w jego glosie pojawiła się nutka radości.
- To chyba nie będzie konieczne.
Z rosnącym zachwytem obserwował jak jego ludzie z oddziału ofensywnego bez większego trudu radzą sobie z łowcami, którzy niemal zdziesiątkowali wyćwiczonych komandosów Przymierza, a uśmiech na jego twarzy rozszerzał się coraz bardziej. Lepiej nie mógł trafić. Gdy ostatni batarianin padł kapitan otworzył w końcu kanał głosowy łączący go z trzecim pokładem. Westchnął z ulgą. Może ten statek da się jeszcze uratować...
***
Komandor Darken ruszył wojskowym truchtem w otoczeniu swoich żołnierzy. Instrukcje były jasne. Odbić przechwycony oddział Przymierza i zinfiltrować statek batarian. Gdyby nie ten uszkodzony stabilizator i zaniki energetyczne już dawno studzili by lufy opierając je na zwłokach tych batariańskich psów. Przyparł plecami do ściany śluzy wysyłając przodem kilku żołnierzy paroma ruchami dłonią. Szlag... Jak by wszystkiego było mało nie było też właściwie komunikacji. Wyglądało na to, że Błękitne Słońca dysponują jakimś sprzętem zakłócającym. Całe szczęście, że w tej chwili nie musieli się przejmować już batarianami, którymi zajął się ten oddział ofensywny. Pewno przewodził im ten turianin, którego zauważył gdy ten wciskał się zbrojowni. Na ludziach zwyczajnie nie ma co polegać...
Kilku żołnierzy wróciło gmerając przy magazynkach i wyrzucając syczące pochłaniacze ciepła na ziemię. Było już czysto. Komandor razem z resztą oddziału wsypał się na pokład batarianskiego frachtowca. Był zaskoczony jego rozmiarami. Z zewnątrz stateczek nie wydawał się tak przestronny. Od jego myśli oderwał go pojedyńczy strzał jakiegoś mało roztropnego batarianina. Zastanawiać się przyjdzie czas później.
***
Komandor wysunął szczękę do przodu w bolesnym grymasie. Jego boczne płytki odsłoniły ostre zęby zaciskające się kurczowo. Łapał krótki urywany oddech opierając się ciężko o ścianę. Czoło zraszał pot ściekąjący po jego twarzy. Zacisnął szczęki. Szybkim zrywem wyrwał się zza prowizorycznej osłony framugi rozsuwanych drzwi. Z gardła wyrwał się rozdzierający okrzyk. Z lufy Predatora posypał się deszcz pocisków. Jeden. Seria dosięgła w głowę batariańskiego łowcę przerzucając jego ciało przez barierki o piętro niżej do niemal pustej ładowni. Dwa. Zdezorientowany batarianin poczuł jak jego brzuch miażdży silny cios kolanem, a następnie jego czterooką twarz rozsmarowała kolejna seria. Komandor obrócił się w kierunku ostatniego ścierwa i rzucił w niego jeszcze ciepłymi zwłokami wspomagając atak wiązką biotyczną. Siła odrzuciła oba ciała na koniec pomieszczenia prosto między butle z chłodziwem które wybuchły pod wpływem uderzenia zamrażając zwłoki w nienaturalnie wygiętej pozie. Komandor nie tracił czasu. Szybko wydusił magazynek pochłaniacza zastępując go kolejnym z cichym sykiem.
- Komandorze!
Darken odwrócił się gwałtownie, automatycznie przyciskając karabin do spoconego policzka.
- Ach Reeley, to tylko ty. – westchnął z ulgą dostrzegając podkomendnego – jak wygląda sytuacja?
- Usunęliśmy batarian z pokładów oraz mostka. Mieliśmy pewne trudności z oddziałami na statku przybocznym, który zakamuflował się i wspomógł batarian posiłkami, ale poradziliśmy sobie bez większych strat. Parę ran postrzałowych i obrażenia od kwasu. Udało się nam też znaleźć transmiter zakłócający. Bardzo wysokiej jakości. W życiu nie widziałem takiej technologii.
Darken zaniepokoił się. Drony bojowe i specjalistyczny sprzęt był w stanie zrozumieć. Nawet w śród Łowców Niewolników zdarzały się jednostki wyjątkowo dobrze wyposażone. Ale transmiter? Nie mówiąc już o tym drugim statku. Jakim cudem Kolumbia go nie wykryła?
- Dobrze się spisaliście Chorąży.
- Dziękuję komandorze. Jest jeszcze coś...
- To może poczekać – przerwał mu ostro poprawiając chwyt broni. – W tej chwili najważniejsza jest nasza misja.
- Tak jest.
- Odnaleźliście pojmanych członków Przymierza?
- Co do jednego.
- Stan?
- Wszyscy cali. Trochę poparzeń, ale nic czym trzeba by się było naprawdę martwić.
- Medycy się nimi zajmą. – splunął pogardliwie - Jak wygląda sytuacja na Kolumbii? Kiedy ostatnio tam byliśmy ponoć wszystkim zajmował się oddział ofensywny?
- Tak jest.
Darken skinął głową. Nie miał okazji zapoznać się z ludźmi z oddziału defensywnego, ale z całego tego tałajajstwa na pokładzie jedynie oni nie sprawiali wrażenia totalnych oferm, nie wliczając w to jego oddziału rzecz jasna. Pomysleć, że cała ta sytuacja zdawała się być taka niewinna. Standardowy oddział patrolowy Obrzeży systemów Omegi wchodzi na statek załadowany po brzegi dobrze wyszkolonymi oddziałami wojskowych ze standardową procedurą, a następnie atakuje. Nawet najgłupsi najemnicy nie porwali by się z motyką na słońce. Chyba że bezgranicznie wierzyliby w zwycięstwo, lub dostali by ogromną zapłatę za tego typu misję. Do tego jeszcze ta ich technologia. Żołnierzy było zbyt wielu co tłumaczył dok do kolejnego podpiętego statku, ale jakim cudem zwykli Łowcy mogliby dysponować tak zaawansowaną technologią Stealth? Komandor pokręcił głową. Nie miał czasu na tego typu rozważania, wszystkim zajmie się gdy będzie mógł skonsultować się z kapitanem.
- Reeley. Zbierz ludzi. Wracamy na Kolumbię.
- Tak jest... A co z transmiterem?
- Nie mamy teraz na to czasu. Wprawdzie tuż po ataku zabezpieczyliśmy śluzę więc nie wiem czy nie lepiej... – urwał. – Zresztą to nieistotne. Wracajmy na statek. Muszę złożyć raport kapitanowi.
- Tak jest.
Zerknął jeszcze na skaner cieplny zamontowany w jego wizjerze założonym za grzebień kostny i omiótł nim pomieszczenie. Widniały na nim jedynie stygnące korpusy batarian. Choć nie przyznałby tego nawet przed samym sobą czuł wielka ulgę, że było już po wszystkim.
***
Zar i Gareth niespiesznie przemierzali korytarz prowadzący do warsztatu batarianki. Jeszcze na korytarzu niósł się jej głos. Nieopodal warsztatu stał spory oddział truiańskich żołnierzy z widocznymi śladami po walkach. Kilku z nich wyglądało niewiele lepiej niż Ace po akcji kroganina na pokładzie medycznym. Jeden z nich wylegitymował się krótko.
- Chorąży Reeley. Komandor Darken Nautilian czeka na raport sytuacyjny. – wskazał na stojącego w glębi warsztatu turianina rozmawiającego z przejętą mechaniczką.
- Dziwne że kapitan nie odpowiada na wezwania – mruknął pod nosem zstępując wam z drogi.
- ...planów. Wydało mi się to dziwne zupełnie jakby sprzeczał się ze swoim dowódcą. – mówiła batarianka żywo gestykulując do umazanego krwią rosłego turianina z białymi wzorami zdobiącymi jego wyniosłą twarz.
- To chyba normalne wśród batarian – odparł sarkastycznie turianin. – coś mi się nie chce wierzyć, nawet jeśli mówimy tu o batarianach by ten mógł być tak głupi by próbować przejąć cały statek, musiało ci się coś pomylić.
- Tak...sir... – zasyczała gniewnie.
- Myślę że nie mamy najmniejszych powodów do... Ach! To wy jesteście z tego oddziału ofensywnego! Sprawne poprowadzenie akcji, gratuluję – zwrócił się do Zara z szerokim uśmiechem.
- Jednak gratulacje zostawmy na później. Rozumiem że sytuacja jest opanowana a kapitan w dobrej formie? – powiedział dziarsko.
Gareth popatrzył na turianina zastanawiając się czy wybić go z przekonania że to nie Zar prowadził grupkę. W myślach jednak machnął ręką i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nic szczególnego, ot warsztat. - O widzę że mechanik jest cały i zdrów - widząc jej gniewną minę dodał: - Czym ci podpadli?
- Kapitan zapewne bywał w lepszej, ale nic czego nie da się wyleczyć - odparł Zarkan uśmiechając się lekko. Słyszał słowa mechaniczki, zapamiętał je, ale nie skomentował. Wspomni o tym Ace przy sposobności, może ona znajdzie później jakieś dane w omni-kluczach czy coś...
- Ogólnie nieco się spieszymy, zagrożone jest życie jednego z naszych, więc przeproszę na chwilę - turianin zasalutował szybko i minął komandora, by położyć dłoń na ramieniu batarianki celem zwrócenia jej uwagi na siebie. Gdy tylko się obróciła wyłożył kawę na ławę. - Jeden z naszych zwisa sobie wesoło w rozerwanym szybie windy - wskazał kciukiem korytarz, z którego przyszli. - Musimy go czymś zdjąć, bo poleci w cholerę. Nie płakałbym, bo sam się tak urządził przez nie trzymanie się planu, ale żołnierz z niego dobry, żal by się zmarnował... - mruknął ni to do komandora, ni to do batarianki.
Batarianka westchnęła z frustracją na pytanie Garetha i pokręciła tylko z rezygnacją głową. Gdy Zar położył rękę na jej ramieniu zwróciła spojrzenie w jego kierunku i zamrugała po czym na jej twarz wrócił znajomy grymas wiecznej irytacji.
- Szyb? Tak właśnie myślałam że po tym wybuchu czeka mnie sporo łatania... – westchnęła z frustracją. – W porządku. Mam na składzie drabiny pneumatyczne. Jeżeli poskładam je do kupy powinny mieć odpowiedni zasięg. Klepnęła mocno w napierśnik Garetha i wskazała mu swój warsztat trzymanym kluczem.
- Skocz po drabiny duży. Będę cię potrzebować tu na dole. Sama nie dam rady ściągnąć tego pajaca.
Batarianka odprawiła Zara wraz z Darkenem i zabrała się do pracy. Wcisnęła się do otwartej komory szybu ciągnąc za sobą kroganina i przytwierdziła drabinę do podłoża.
- Wskakuj duży. Kiedy wleziesz wysoko może się zacząć chybotać, ale nie przejmuj się tym. Co najwyżej będziesz uboższy o jeden kręgosłup czy co wy tam macie.
Posłała Garetha w górę po automatycznie rozsuwającej się drabince ładując na szerokie plecy kroganina kilka dodatkowych drabin.
- Kiedy drabina się skończy przyciśnij do ściany kolejną i zwolnij ten duży czerwony przycisk. Robota głupiego. Bez obrazy.
Gdy kroganin zaczął się wspinać w górę szybu usłyszał jeszcze krzyk batarianki.
- Ej! Duży! Jak już tam dotrzesz to skop ode mnie dupsko temu palantowi!
Gareth posuwał się sprawnie w górę szybu. Silne dłonie zaciskały się na nieco przymałych szczeblach drabiny podciągając ciężkie cielsko. Na horyzoncie zamigotał Still. Zniszczenia które spowodował rzucały się w oczy. Niemal całe piętro pokrywała sadza, wszędzie unosił się odór spalenizny. Drabinka stanowiąca wcześniej część szybu zwyczajnie stopiła się ze ścianą pozostawiając długi metalowy zaciek. Największe zniszczenia przejęła jednak kabina windy z której zostały jedynie drobne odłamki pokrywające szczodrze wszystkie przyległe ściany. Metalowe rusztowanie stanowiące niegdyś podłogę pokładu kapitańskiego zwisało smętnie a metalowe pręty sterczały powyginane we wszystkie strony w większości mocno nadtopione. W wielkiej wyrwie mignęły mu twarze towarzyszy rozmawiających z turiańskim komandorem. W końcu Still znalazł się w zasięgu jego łapy. Stary żołnierz wisiał wczepiony rękami i nogami w ostatki metalowych szczebelków a jego mięśnie drżały napięte z ogromnego wysiłku. Całe ciało żołnierza było niemiłosiernie poparzone a on dyszał ze zmęczenia. W końcu i on dostrzegł kroganina.
Zarkan oraz turiański komandor wraz z cześcią jego oddziału który rozdzielił posyłając go na wszelki wypadek ku śluzie wjechali windą na pokład kapitański. Komandor Darken postanowił chwilowo odłożyć wszystkie pytania dopóki nie zobaczy kapitana więc w windzie panowało milczenie. Gdy drzwi windy rozsunęły się a oczom komandora ukazał się cały ogrom zniszczeń spowodowanych przez Stilla z gardła Nautiliana wydarło się głośne przekleństwo.
- Który kretyn...!? – urwał i dyszał przez chwilę dochodząc do siebie.
- Widzę że sytuacja jednak wymknęła się spod kontroli – mruknął gniewnie mrużąc oczy.
Możesz mi to wyjaśnić? – zasyczał odwracając się do Zarkana chyba nie dostrzegając pozostałych członków oddziału ofensywnego.
- Sprawca zniszczeń z tego co widzę właśnie dynda sobie smętnie w łapach naszego krogańskiego przyjaciela. Still zaraz tu będzie, będziesz mógł sobie z nim porozmawiać, szefie - mruknęła Ace wystarczająco głośno by turiański dowódca ją słyszał. Spokojnie paliła swojego papierosa pozwalając sobie na odpoczynek. Zbyt wiele kości ją bolało by się teraz miała spinać. - Zar nie jest ci w stanie za wiele wyjaśnić. W czasie, gdy to wszystko się działo leżał sobie tutaj związany i nieprzytomny, jak sądzę... Całe szczęście, że wy turianie jesteście tacy gruboskórni, inaczej ten wybuch przyfajczyłby go mocniej. Kapitan żyje, nasza medyczka właśnie go łata - powiedziała spokojnie. Irytowało ją troszkę, że komandor turiańskiego oddziału rzuca się jak wesz na grzebieniu do jej kumpla. Ale starała się nie okazać irytacji. Nie chciała potęgować negatywnych emocji. A na formalności nie miała siły.
Zarkan uśmiechnął się lekko. - Tak jest w istocie. Miałem nieszczęscie wpaść w pułapkę batarian przed tym jak to wszystko się stało - wskazał kciukiem szyb. - Zaczyna mi się wydawać, że Still jeszcze będzie żałował, że wybuch go nie ubił... - mruknął ni to do Ace, ni to do komandora. Podrapał się po potylicy i wzruszył ramionami. Turianin ostatecznie się uspokoił i ogarnęła go fala przyjemnej bierności... Nawet nie chciałoby mu się kopnąć Stilla w tyłek, gdyby stał tu przed nim.
Gareth schodził powoli po drabinie starając się nie spaść, ani uszkodzić Stilla. Odetchnął z ulgą dotykając ziemi. “Kroganie nie nadają się do wspinaczek rekreacyjnych”. Podszedł do Ace, ignorując komandora i zapytał:
- Gdzie go położyć?
- Zanieś go medyczce. Tej quariance. Może jej uda się go poskładać do kupy na tyle bym mogła skopać mu dupsko bez obawy, że go zabiję - mruknęła Ace patrząc na Stillwella, jakby ten śmierdział zgniłymi jajami. - Chociaż w sumie to za nieposłuchanie mojego rozkazu już chyba dostał wystarczająco - dodała jeszcze zastanawiając się czy pozwolić tym razem zwyciężyć tej jej lepszej, bardziej współczującej części osobowości.
Zar poklepal Ace po ramieniu. - W razie czego wpakujemy go z powrotem do szybu... - uśmiechnął się.
- Mam lepszy koncept. Wyrzucimy go przez śluzę, jeśli znów coś tak spierdoli swoim ego - mruknęła.
- Swoim ego? - Zar uniósł brew i spojrzał na Ace pytająco..
- Co innego można powiedzieć o mężczyźnie, który władował w mój ładunek wybuchowy wszystko co wywołuje eksplozję i co znalazł w pobliżu? Władował wszystkie cholerne granaty jakie znalazł... Po prostu nie ma siły by ten gość był normalny... Dam głowę, że kastrat - parsknęła.
- A jak nie, to niedługo będzie - mruknęła cicho Samanta, której ten osobnik już wcześniej zaszedł za skórę.
Zar wzruszył ramionami. - Ja bym, powiedział, ze jest dzieciak i tyle - stwierdził lakonicznie. - Wsadzić do piaskownicy, niech buduje zamek i go rozwala w kółko...
- Z tym by sobie poradził i nie wyrządzał więcej szkód. Popieram, ale to najwyżej po karze dyscyplinarnej - rzekła cicho Sam.
Ace dopaliła papierosa, westchnęła ciężko, skrzywiła się i wbrew swojemu zwyczajowi natychmiast wydobyła z paczki jeszcze jednego papierosa - Bolą mnie żebra, windę szlag trafił, ciężki dzień - skomentowała marudnie i ponownie tego dnia zaczęła przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki. Naprawdę dzień jej dopiekł skoro paliła pod rząd już któregoś szluga z rzędu. Zwykle była znacznie bardziej oszczędna...
Zar pokręcił głową i podał jej zapalniczkę. - Nie zapomnij oddać... - mruknął.
- Thanks! Co ja bym bez ciebie zrobiła? - mruknęła, odpaliła papierosa i oddała zapalniczkę. Pewnie dalej szukała by jej po kieszeniach, a tak miała zawsze pewność, że ta się znajdzie we właściwym momencie... U Zara.
- Przymusowo rzuciła palenie - mruknął Zar i zaczął się śmiać.
- Jeśli kapitan jest nieprzytomny, to kto przejął dowodzenie? - spytała Samanta.
- Według quarianki kapitan niebawem się ocknie. Poza drobnymi zakłóceniami ze strony Stilla, najemnicy póki co słuchali tego co ja mówiłam. Gdy kapitan dojdzie do siebie z radością oddam mu dowództwo - mruknęła spokojnie do Samanty. - Jesteśmy najemnikami, więc odpowiadamy bezpośrednio przed pracodawcą i wyznaczonymi przez niego osobami. Wewnątrz organizujemy się sami, byle działanie było sprawne. Także nie bądź taka pochopna z karą dyscyplinarną dla Stilla. Przestrzelę kolana każdemu kto będzie dokonywał samosądów - mruknęła ostro. - Jego głupota już wymierzyła mu kopniaka. Był najbliżej wybuchu. Cud, że przeżył - dodała. Wygrała ta lepsza strona jej charakteru. Teraz chciała tu po prostu utrzymać porządek. By się ekipa nie rozłaziła. W sumie prócz Stilla nikt nie sprawiał większych problemów. Oby tylko Samancie nie odbiło nagle. Ace miała już dość kłopotów z osobami o przeroście ego...
Gareth, starając się być delikatnym, położył Stilla naprzeciwko quarianki. - Napraw go jak najszybciej, nie mogę się doczekać aż zaczną na niego wrzeszczeć - powiedział z radością w głosie, popierając swoje słowa szerokim uśmiechem. - Ace niszczysz sobie płuca tymi fajkami, zapytaj naszą p. doktor.-
Słysząc słowa Garetha, Samanta z lekkim trudem zdobyła się na uśmiech.
- Nikt nie mówił nic o samosądzie - odpowiedziała na słowa Ace. Wstała powoli, gotowa ruszyć swoje zgrabne cztery litery i... no właśnie, i co? Iść na patrol, szukać i pomagać rannym?
- Warto zorientować się w sytuacji. W centrum dowodzenia powinien być podgląd wszystkich pomieszczeń. Oddziały słońca, ranni żołnierze czekający na pomoc - powiedziała. Mimo wszystko nie odpowiadało jej siedzenie w spokoju, podczas gdy gdzieś tam na statku mogła odbywać się właśnie wymiana ognia.
Położony na łóżku medycznym Stillwell skinął Garethowi głową w podziękowaniu i chciał cicho zarechotać, zachrypiał tylko więc uśmiechnął się zamiast tego.
- Podaj... podaj proszę jakieś znieczulacze. - szepnął do quarianki, walcząc z przemożną chęcią zamknięcia oczu i odpłynięcia.
Quarianka pokręciła współczująco głową i zaaplikowała Stillowi jakis środek prosto w jego odsłonięte ramię. Stary żołnierz natychmiast poczuł przypływ ulgi a rwący ból zamienił się w głuchy łomot który po chwili gdzieś odpłynął wraz ze świadomością Stilla.
- Musiałam go uśpić, w takim stanie tylko by sobie szkodził. W większości przypadków sen jest najlepszym lekarstwem.
Pokręciła ze znużeniem głową i podpięła zręcznie Stilla pod kroplówkę manewrując przy jego niemiłosiernie poparzonym ciele i udzielając mu pierwszej niezbędnej pomocy.
Komandor Darken westchnął z irytacją spoglądając na uśpionego żołnierza który oddychał ciężko pojękując w swojej komorze i na kręcącą się przy nim quariankę. Zerknął jeszcze krótko na kapitana i widząc że ten żyje skinął lekko głową a na jego okrwawionej twarzy odmalował się dziwaczny grymas w którym Zar zdawał się odczytywać coś na kształt ponurej satysfakcji.
- Będziesz mieć jeszcze sporo roboty z rannymi z Przymierza – mruknął odwracając się od niej i ruszając ku drzwiom windy. – Mam nadzieję że kapitan szybko dojdzie do siebie. Podeślę ci twój personel jak tylko dojdą do siebie. I powiadom mnie kiedy się obudzi. – rzucił jeszcze na odchodnym znikając w drzwiach windy.
Samanta zrobiła sobie mały spacer po ambulatorium. Nie po to, aby rozprostowywać nogi, wszak dodatkowy ruch nie był jej teraz potrzebny. Rozglądała się za jakimś środkiem na ból głowy... choćby mediżelem. Nie oberwała mocno, ale tam gdzie ból był naprawdę dokuczliwy.
W końcu medyczka zatrzasnęła z cichym stęknięciem pleksiglasową klapę komory regeneracyjnej umieszczając Stillwela przy leżącej opodal komandor asari która wyglądała jedynie odrobinę lepiej od niego.
- Coś mi się zdaje że będę was jeszcze łatać dość często – powiedziała zwracając się do otaczających ją członków oddziału ofensywnego, a w jej głosie brzmiała nietypowa mieszanka rozbawienia i smutku.
- Ishia’Kael Vas Kolumbia – przedstawiła się wyciągając rękę do niewątpliwej przywódczyni jaką stała się silą rzeczy Ace. – Medyk Naczelny na Kolumbii. – Ace nie była tego do końca pewna ale zdało się jej że dostrzega przez powierzchnię maski coś na kształt szerokiego, szczerego uśmiechu.
- April “Ace” Heyes - najemniczka uścisnęła dłoń quarianki uśmiechając się z papierosem w zębach. Nie dała po sobie poznać, że zwróciła uwagę na to jak przedstawia się quarianka. Wyglądało na to, że była tu na stałe. Nietypowe... - Po prostu Ace. Przynajmniej wiadomo wtedy, o kogo chodzi - dodała. Medyczka ciężko sobie zapracowała na uznanie dziewczyny. To był naprawdę cholernie upierdliwy dzień... W sumie warto by wszystkich przedstawić... - Ten turianin tam to Zarkan, ten przypieczony gość to Stillwell. Samanta gdzieś się tutaj włóczy. God... Ona ma z nas najwięcej szczęścia - mruknęła do siebie. - Gareth, nasz Heavy Krogg - przedstawiła kroganina. - Nadię chyba już znasz - wskazała Asari.
Kosmiczną ciszę dominująca na mocno przetrzebionym z załogi i personelu statku rozdarł nagle głośny wybuch a wszyscy zatoczyli się w miejscu odrzuceni silnym wstrząsem. Na jednym z monitorów migał obraz z kamery przy śluzie otwartej na kosmiczną pustkę i zasysającej gwałtownie wszystko z pokładu dopóki WI jej nie zablokowała. Przez otwarte wyjście na próżnię widniały płynące w czarnej przestrzeni poszarpane szczątki statku batarian.
- Crap! - pojedyncze przekleństwo Ace masującej sobie żebra musiało wystarczyć jako komentarz.
- Xtreeme cleaning. Czasami też miałem ochotę tak zrobić ze swoim pokojem - stwierdził Zarkan, obserwując wirujacą batariańską głowę.
- Nie wiem, czy nie lepiej było dobrać się do ich komputera pokładowego. Może by się coś wyjaśniło - mruknęła cicho Samanta, zerkając wraz z innymi na monitor.
W ciszy, która zaległa w kabinie po rozdzierającym wybuchu dało się usłyszeć głośny chrapliwy kaszel. Wszyscy zwrócili oczy w kierunku komory w której leżał kapitan mrugając szybko oczami i trąc twarz, najprawdopodobniej przebudzony przez ostry wstrząs. Uniósł się lekko na łokciu próbując usiąść.
- Kapitanie! – krzyknęła quarianka podbiegając do niego spiesznie i kładąc mu dłoń na torsie delikatnie przyciskając go do wyściełającej komorę pianki. – Proszę się nie nadwyrężać!
- Ishia – kapitan odkaszlnął i odsunął jej dłoń – Dam sobie radę. – Savarren ostrożnie podniósł się na łokciu i omiótł wzrokiem pomieszczenie. Gdy zobaczył zniszczenia które dotknęły jego pokład mina wyraźnie mu zrzedła. W końcu dostrzegł też swoich załogantów. Skinał na nich palcem i odkaszlnął w dłoń. – Muszę z wami pomówić. Rozumiem, że to wszystko – tu rozejrzał się i zatoczył wymowny krąg dłonią zatrzymując przez chwilę wzrok na wciąż leżących na podłodze okrwawionych szczątkach – było absolutnie konieczne prawda? – pokręcił smutno głową.
- Poniekąd - mruknął cicho Zarkan.
- Tak jest! - powiedziała, stojąca teraz obok innych Samanta, tłumacząc przy okazji wypowiedź kolegi na “język wojskowy”.
- Musze wam jednak pogratulować. Spisaliście się wyśmienicie. Lepiej wybrać nie mogłem – kapitan zachrypiał cicho, nie mogąc się wysilić na porządny śmiech. Po chwili jednak spoważniał – zdajcie raport sytuacyjny. Nasze straty? Bo rozumiem że batarian odparliście już na dobre. Trzeba będzie zbadać ten ich statek, mieli stanowczo zbyt dobre uzbrojenie jak na tego typu służby – mruknął bardziej do siebie niż do was.
- Spore straty w ludziach - zaczął Zarkan. - Komando Asari z tego co widziałem zostało rozbite, albo są w kiepskim stanie albo są martwe. Wśród naszej ekipy ciężko ranny jest Stillwell, reszta jakoś się trzyma w mniejszym lub większym stopniu. Co do reszty załogi - nie jestem w stanie określić - spojrzał pytająco na Ace. - Co do strat w sprzęcie to na pewno straciliśmy jedną windę - mruknął. - Na reszcie statku jeszcze nie było okazji wszystkiego dokładnie sprawdzić. Byliśmy zajęci krwawieniem - uśmiechnął się lekko. - Możemy się przejść na obchód. Znaczy ja i Sam na przykład. Ace lepiej niech sobie posiedzi jeszcze - poklepał delikatnie towarzyszkę po ramieniu.
Ace stała koło monitora i obserwowała krążące koło śluzy śmieci, które pozostały po statku batarian.
- Przykro mi to mówić, ale niczego nie zbadamy, kapitanie. Właśnie szlag trafił statek batarian. Komandor Darken, o ile się nie mylę, był wcześniej na pokładzie tamtego statku, więc pewnie będzie coś na ten temat wiedział - mruknęła. - Co do reszty spraw to Zarkan ma rację. Dostaliśmy ostro po dupach. Turianie się trzymają i wygląda na to, że odzyskali większość naszych zabranych przez te czterookie ścierwa. Asari chyba zostały najmocniej przetrzebione. Nasza najemnicza brać cierpi z powodu złamań, stłuczeń i mniejszych lub większych dziur w ciele. Stillwell ciężko poparzony - podsumowała. Ace westchnęła. - Że komando asari oberwało jestem w stanie zrozumieć... Nie są przystosowane do takich akcji. Nie rozumiem tylko kto dobierał naszych... Znaczy żołnierzy Przymierza. To zupełnie nie w ich stylu. Zachowywali się jak nowicjusze - bąknęła. - W całym tym zamieszaniu udało nam się coś osiągnąć, bo batarianie nie spodziewali się zdecydowanego oporu i zaskoczyliśmy ich. Argh... To nie ma sensu - odwróciła się od monitora. - Zachowywali się jakby znali plany statku i wiedzieli gdzie uderzać. Kolumbia jest przecież fregatą w typie Normandii... Musieli mieć cynk jakiś - wygaśnięty papieros błagał o litość. - Wybaczcie. Głośno myślę. Jestem zmęczona i bolą mnie żebra - zreflektowała się.
- Potwierdzam kapitanie. Straty są ciężkie, jak najszybciej postaramy się o dokładne statystyki. Pragnę też dodać, że Ace ma racje. Cały atak batarian, był... niemożliwy. Mieliśmy na pokładzie zdrajcę, lub nadal mamy! - dodała Samanta zdecydowanym głosem.
- Proszę o pozwolenie udania się wraz z Zarkanem - spojrzała na stojącego obok kolegę, aby uniknąć niedopowiedzenia - na patrol, w celu dokładnego oszacowania strat.
Kobieta była gotowa ruszyć tak jak stała. Jej głowa mogła poczekać, skoro było coś do zrobienia.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Samanta i Zarkan
Kapitan skinął tylko przyzwalająco głową i opadł z powrotem na poduszki z cichym jękiem.
Sprawy w ambulatorium ruszyły własnym torem, a Samanta w towarzystwie Zarkana, ruszyli na obchód statku. Patrol okazał się być przyjemniejszy niż początkowo można się było spodziewać. Straty były znacznie mniejsze, na całe szczęście batariańscy łowcy używali głównie sprzętu obezwładniającego, jednak mimo wszystko znaleźć można było nieco trupów.
Przechadzając się korytarzami można było natknąć się na sporo nosz grawitacyjnych, na których leżały asari nierzadko z poważnymi ranami postrzałowymi. W przeciwieństwie do wciąż zamroczonych członków oddziałów Przymierza, te musiały stawiać twardy opór. Medycy i sanitariusze uwijali się wokół nich jak w ukropie podsyłając poważniej zranionych do ambulatorium, a ciężko rannym udzielając niezbędnej pomocy. Wśród tego wszystkiego kręciło się kilku hipochondryków z Przymierza, których przemykając między rannymi Ishia częstowała łokciami i kopniakami. Co Samanta skomentowała w niemy sposób, nieznacznie kręcąc głową na boki ze zrezygnowaniem.
- Zostaw, szkoda nerwów. To, że dali d**y i spie*rzyli swoją robotę, nie oznacza, że teraz wy macie zawalić swoją - powiedziała spokojnie. Przez tą nędzną zbieraninę szeregowców, Przymierze miało nie najlepszą opinię i Sam ani trochę nie była z tego zadowolona..
Zarkan poklepał ją po ramieniu. - Pozwól, że zademonstruję - złapał jednego typa jęczącego coś o ranie postrzałowej za frak i przyciągnął do siebie gwałtownie. Wskazał leżącą obok asari. - TO jest rana postrzałowa. Ona potrzebuje pomocy. Ty nie. Rozpraszasz sanitariuszy - dobył pistoletu. - Narzekasz na postrzał. Dać ci powód? - burknął i odepchnął gościa z powrotem. Skinął głową sanitariuszce. Może będzie miała chwilę spokoju...
Samanta nie bardzo wiedziała jak się zachować. Z jednej strony powinna bronić żołnierza... żołnierzyka, z drugiej zaś nie podobało jej się jego zachowanie, które stawiało Przymierze w złym świetle.
- Zoostaw go - mruknęła od niechcenia i gestem ręki zachęciła do dalszego patrolu.
Personel medyczny doszedł do siebie i mogli udzielać niezbędnej pomocy.
Dopiero chwilę potem, gdy byli nieco dalej, ponownie podjęła temat.
- To był jeszcze dzieciak, z nowych uzupełnień. Widziałeś, że prawie się posikał ze strachu, gdy przyłożyłeś mu broń do głowy - mruknęła cicho. Kogoś jej przypominał. - Jeszcze wyjdzie na ludzi, może nawet na prawdziwego żołnierza Przymierza, jeśli nie da się zabić - dodała. Zwolniła na chwilę, aby przyjrzeć się nietypowej plamie krwi na ścianie i podłodze, po czym ruszyła dalej.
- Jesteście zbyt pobłażliwi, to jest wojsko, a nie przedszkole. Jeśli taki ledwo draśnięty żółtodziób będzie zajmował cenny czas personelu medycznego to ci, którzy nie otrzymają pomocy na czas, ucierpią bardziej. Dzieciak czy nie musi znać pewne podstawy. On i jemu podobni, którzy zajście widzieli dali sobie spokój, teraz nasza quarianka może jakiś czas pracować bez przeszkód - stwierdził Zarkan. Osobników, którzy robią coś nie tak lub zachowują się nienależycie, należy pouczyć tak, by pouczenie zapamiętali, a nie olali. Za mało dyscypliny jak na mój gust, ale to tylko moja opinia - machnął ręką. Trzeba było dokończyć patrol.
- Zgadzam się z tym - odpowiedziała Sam. - Muszę powiedzieć, że jestem zdegustowana. Zwykle żołnierze przymierza więcej sobą reprezentują - dodała po chwili patrząc przed siebie.
Zarkan wzruszył ramionami. Nie chciało mu się ciągnąć tematu. Najwyraźniej jednak jemu zdarzało się częściej spotykać niemoty niż prawdziwych żołnierzy.
Po statku kręcili się również technicy sprowadzeni z mostka pilota. Najintensywniej pracowali w sektorze śluzy, którą odcięli polem masy. Pozostałości po windzie na pokładzie kapitańskim zostały zastąpione hydrauliczną platformą zmontowaną przez Rashę i jej pomocników. Większość techników została przydzielona do napraw rdzenia i układów pokładowych starając się znaleźć przyczyny awarii. Całym tym chaosem zarządzał Komandor Nautilian rozsyłając swoich ludzi do pomocy w przenoszeniu rannych i w najbardziej podstawowych naprawach. Turianie nieśli nieocenioną pomoc.
Zarkan i Sam stwierdzili, że nie jest tak źle jak początkowo sądzili. Parę trupów wśród ludzi z Przymierza, głównie ofiar eksplozji granatu w mesie. Kilka martwych asari, które zginęły od ran postrzałowych nim zdążyli zanieść im pomoc i wiele ciężko rannych. Jednakże wyjdą z tego. Turianie właściwie nie odnieśli strat. Członkowie załogi Kolumbii byli co prawda jeszcze zamroczeni, ale efekty środków obezwładniających powinny niedługo ustąpić.
Zarkan uśmiechnął się lekko. Wreszcie mogli zanieść dobre wieści i nie tracąc czasu zameldowali odpowiedniej osobie o stanie załogi oraz statku. Wszelkie ślady wskazywały na to, że było już po wszystkim.
Krótko po opuszczeniu mostka, Samanta i Zarkan szli korytarzem. Oni wykonali już swoją robotę - teraz zajęte były ekipy remontowe. Walczący mieli trochę czasu na odpoczynek.
- Patrzcie, “Przymierze” - z kpiną w głosie powiedział jakiś zagradzający Samancie drogę Turianin. Obok stali dwaj jego znajomi. - Założę się, że ty także nie masz jaj.
- Nikt się z tobą o to nie założy idioto! Jestem kobietą ślepaku! - odparła Sam i szybko wyminęła Turianina, z miny którego, jego dwaj znajomi oraz Zarkan mieli teraz mały ubaw.
Sam musiała to wszystko jakoś odreagować. Sam Still od którego się zaczęło nie był taki straszny, rana w głowę nie była aż tak ciężka, strzelanina też była w miarę ok, samą opinię Przymierza jaka zapanowała na statku też jakoś dawało jej się znieść. Ale wszystko to na raz, było straszną mieszanką fatalnie zaczynającego się dnia, pełnym paskudnych przeżyć. Musiała odreagować i miała kilka swoich sposobów. W obecnej sytuacji, jeden mógł nie wystarczyć, ale kolejność wydawała się nieomal oczywistym wyborem... Sam udała się na strzelnicę.
Zarkan z wierzchu jak zwykle był spokojny, ale zawiódł się na jakości mózgowej ludzi z którymi przyjdzie mu pracować. Strzelnica była świetnym miejscem na wyładowanie agresji...
Gdy tylko turianin wszedł an strzelnicę zorientował się, ze nie jest jedynym który o tym pomyślał. - Cześć Sam - rzucił, pochodząc do kobiety.
Ta nacisnęła jeszcze na spust, posyłając pocisk w środek tarczy.
- Cześć Zarkan - powiedziała spokojnie, spoglądając na niego. Nie trzymała już palca na spuście, a broń skierowana była w podłogę. - Sorka, że zniknęłam bez słowa.
- Ano. Wystrzeliłaś stamtąd tak szybko, ze nawet nie zdążyłem zapytać czy nie przyda ci się towarzystwo - mruknął turianin. Ustawił się na stanowisku obok zajmowanego przez Sam i dobył pistoletu. - Mały zakład? - zapytał.
- Ciężki dzień. Najpierw był ten cyklop myślący fiutem! Potem cały ten atak i na koniec jeszcze żołnierze Przymierza nieźle dali ciała - powiedziała i z rezygnacją potrząsnęła głową. - Lepiej będzie, jeśli postrzelam sobie do tarcz niż do kogoś kto mnie wkurzył... - dodała i zastanowiła się chwilę. - O jakim zakładzie mowa? - spytała, groźnie mrużąc oczy. To słowo jakoś średnio jej się teraz podobało.
- Dostajemy parę ruchomych tarcz. Każdy próbuje je strącić jak najszybciej. Osoba która przegra stawia wygranej drinka - turianin wzruszył ramionami.
- Jak dla mnie może być - odpowiedziała zadowolona Sam. Wszak zaraz i tak miała iść na drinka... zakładając, że bar będzie czynny - Broń krótka? - zagadała. Uważała, że powinni strzelać tą samą bronią.
Turianin pokazał pistolet. - No ze strzelby tu łoił nie będę - zaśmiał się.
Zarkan poszedł na chwilę do kontroli i męczył się z nimi chwilę. Wreszcie wrócił i przycelował. - Mamy 30 sekund do rozpoczęcia... - powiedział.
Po 30 sekundach wyjechały tarcze. Kobieta i turianin zaczęli strzelać. O ile na początku szli łeb w łeb. Tarcze padały niemal w tym samym czasie.. o tyle pod koniec Zarkan chybił dwa razy pod rząd... i zorientował się, że nie ma już po co strzelać.
- No... - przeładował i odłożył pistolet na miejsce. Podał kobiecie rękę. - Gratuluję wygranej... odbiór nagrody natychmiast? - wskazał kciukiem na wyjście.
Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. - Dobre strzały. - powiedziała, choć ciężko było określić, czy mówiła o swoich strzałach, o jego, czy też o ich obojgu.
- Jak najbardziej natychmiast. Zaraz miałam i tak tam iść, więc - powiedziała spokojnie, zabezpieczając swoją broń.
- Ta - mruknął turianin. - Chodźmy - skinął głową na wyjście upewniwszy się, że Sam jest gotowa ruszył do jadłodajni.
Szli razem w milczeniu...
Droga ze strzelnicy do mesy nie zajęła im dużo czasu. Oba pomieszczenia nie były od siebie zbyt oddalone - choć oczywiście kontrolowano, aby nikt nie strzelał w stanie... co najmniej wskazującym.
Gdy weszli do pomieszczenia, a turianin puścił ją przodem w drzwiach, Sam nie rozglądała się zbytnie, tylko od razu ruszyła w stronę baru. Podłoga nadal lepiła się nieco od krwi, ale ciała i ich części już wcześniej stąd wyniesiono. Mesa była otwarta i wyglądało na to, że parę osób także potrzebowało się czegoś napić.
Zarkan ruszył za Sam i szybko dotarli do baru.
- No to wybieraj - Turianin zwrócił się do kobiety.
Samanta przyjrzała się dostępnym napojom. - Podwójny Jack Daniel's, bez lodu. - zamówiła, niezbyt wyszukany drink z ziemi, o umiarkowanej cenie.
- Dla mnie kolejnego "Korsarza" mruknął turianin i zapłacił za oba napoje. - No... jak tu trafiłaś, Samanta? - zapytał.
- W skrócie, Przymierze uzupełniało załogi po stratach podczas ataku na Cytadelę. Potrzebowali kogoś dobrego i jednocześnie nowego, więc wybrali mnie. A niedawno przenieśli mnie tutaj - powiedziała w naprawdę dużym skrócie, siadając jednocześnie na wysokim krześle bez oparcia, tuż przy barze. - Czy pytasz tak głębiej, o połowę mojego życia? - rzekła i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.
Klapki z boku twarzy turianina odchyliły się i uniosły nieco do góry. Sam nie miała do czynienia z turianami za wiele, ale jeśli się nie myliła, to jej rozmówca się uśmiechnął... pewności jednak nie miała.
- Jak masz ochotę to pół życia... jak nie to starczy - powiedział.
Samanta upiła pokaźny łyk swojego drinka.
- Tak w krótszej wersji... Mój ojciec był doświadczonym wojskowym i wychował mnie na wzorowego żołnierza. Od początku przejawiałam pewien talent... do zabijania. I tym się zajęłam zawodowo, szło mi znakomicie, ale prędzej czy później Przymierze mnie namierzyło... choć nadal zastanawiam się jak... - Samanta upiła nieco whisky. - No, a że byłam dobra, to mnie zwerbowano. Oni już nie płacili tak dobrze, ale nadal mogłam robić swoje. Z czasem zaczęłam brać udział w misjach, takich jak ta na, którą teraz się wybieramy. Choć nie taką jaką mamy za sobą - rzekła i upiła nieco drinka. Zarkan także napił się swojego, a Sam mówiła dalej.
- Nie ukrywam, że wolę pracować sama. Zwykle wystarczyła mi informacja o tym kto ma zginąć, to kiedy i gdzie mam go szukać, nie zawsze było mi potrzebne. I tutaj dodam, że to właśnie dzięki licznym sukcesom w pracy, zrobiłam karierę, strzelając z mojej Żmii i nie tylko. A nie rozchylając nogi dla jakichś oficerków, jak zasugerował ten półślepy pajac - powiedziała spokojnie, wskazując małym palcem na miejsce, gdzie jeszcze kilka godzin temu siedział Still.
- A jaka jest Wasza historia? Twoja, znaczy się - zagadała i z lekkim uśmiechem upiła drinka.
- Heh... U nas jest taki bajer, że jak masz 15 lat to idziesz na szkolenie. Trwa ono z reguły standardowy rok galaktyczny. No jak się okazało, że mam talent biotyczny to mnie wpakowali do oddziałów dla naszych biotyków, ale zwinąłem się stamtąd. Nie pasowałem tam.... i zająłem się robotą najemnika. Byłem w Błękitnych Słońcach jakiś czas i tam spotkałem Ace. Razem zwinęliśmy się z Błękitków i staliśmy wolnymi strzelcami. Od tego czasu pracujemy razem... i wreszcie trafiliśmy tu - wzruszył ramionami. Upił łyk drinka. - Tak w ogóle.. rozumiem talent do posługiwania się konkretnym rodzajem broni, ale do zabijania... brzmi dość ponuro, chyba, że nie znam jakiegoś waszego ludzkiego sformułowania... Co swoją drogą jest bardzo prawdopodobne, heh...
- Zasadniczo chodzi o dowolność metody. Na przykład... czasem, łatwiej jest uszkodzić pojazd i spowodować śmiertelną katastrofę, niż przedzierać się przez setkę ochroniarzy. W grę wchodzi oczywiście broń i infiltracja, ale są różne sposoby na osiągnięcie celu. Materiały wybuchowe, trucizny... Jak dziś z tymi batarianami w maszynowni. Pamiętasz? Kombinowaliśmy jak ich powystrzelać, a ja zaproponowałam inne równie skuteczne działanie. - powiedziała spokojnie popijając drinka.
Kapitan skinął tylko przyzwalająco głową i opadł z powrotem na poduszki z cichym jękiem.
Sprawy w ambulatorium ruszyły własnym torem, a Samanta w towarzystwie Zarkana, ruszyli na obchód statku. Patrol okazał się być przyjemniejszy niż początkowo można się było spodziewać. Straty były znacznie mniejsze, na całe szczęście batariańscy łowcy używali głównie sprzętu obezwładniającego, jednak mimo wszystko znaleźć można było nieco trupów.
Przechadzając się korytarzami można było natknąć się na sporo nosz grawitacyjnych, na których leżały asari nierzadko z poważnymi ranami postrzałowymi. W przeciwieństwie do wciąż zamroczonych członków oddziałów Przymierza, te musiały stawiać twardy opór. Medycy i sanitariusze uwijali się wokół nich jak w ukropie podsyłając poważniej zranionych do ambulatorium, a ciężko rannym udzielając niezbędnej pomocy. Wśród tego wszystkiego kręciło się kilku hipochondryków z Przymierza, których przemykając między rannymi Ishia częstowała łokciami i kopniakami. Co Samanta skomentowała w niemy sposób, nieznacznie kręcąc głową na boki ze zrezygnowaniem.
- Zostaw, szkoda nerwów. To, że dali d**y i spie*rzyli swoją robotę, nie oznacza, że teraz wy macie zawalić swoją - powiedziała spokojnie. Przez tą nędzną zbieraninę szeregowców, Przymierze miało nie najlepszą opinię i Sam ani trochę nie była z tego zadowolona..
Zarkan poklepał ją po ramieniu. - Pozwól, że zademonstruję - złapał jednego typa jęczącego coś o ranie postrzałowej za frak i przyciągnął do siebie gwałtownie. Wskazał leżącą obok asari. - TO jest rana postrzałowa. Ona potrzebuje pomocy. Ty nie. Rozpraszasz sanitariuszy - dobył pistoletu. - Narzekasz na postrzał. Dać ci powód? - burknął i odepchnął gościa z powrotem. Skinął głową sanitariuszce. Może będzie miała chwilę spokoju...
Samanta nie bardzo wiedziała jak się zachować. Z jednej strony powinna bronić żołnierza... żołnierzyka, z drugiej zaś nie podobało jej się jego zachowanie, które stawiało Przymierze w złym świetle.
- Zoostaw go - mruknęła od niechcenia i gestem ręki zachęciła do dalszego patrolu.
Personel medyczny doszedł do siebie i mogli udzielać niezbędnej pomocy.
Dopiero chwilę potem, gdy byli nieco dalej, ponownie podjęła temat.
- To był jeszcze dzieciak, z nowych uzupełnień. Widziałeś, że prawie się posikał ze strachu, gdy przyłożyłeś mu broń do głowy - mruknęła cicho. Kogoś jej przypominał. - Jeszcze wyjdzie na ludzi, może nawet na prawdziwego żołnierza Przymierza, jeśli nie da się zabić - dodała. Zwolniła na chwilę, aby przyjrzeć się nietypowej plamie krwi na ścianie i podłodze, po czym ruszyła dalej.
- Jesteście zbyt pobłażliwi, to jest wojsko, a nie przedszkole. Jeśli taki ledwo draśnięty żółtodziób będzie zajmował cenny czas personelu medycznego to ci, którzy nie otrzymają pomocy na czas, ucierpią bardziej. Dzieciak czy nie musi znać pewne podstawy. On i jemu podobni, którzy zajście widzieli dali sobie spokój, teraz nasza quarianka może jakiś czas pracować bez przeszkód - stwierdził Zarkan. Osobników, którzy robią coś nie tak lub zachowują się nienależycie, należy pouczyć tak, by pouczenie zapamiętali, a nie olali. Za mało dyscypliny jak na mój gust, ale to tylko moja opinia - machnął ręką. Trzeba było dokończyć patrol.
- Zgadzam się z tym - odpowiedziała Sam. - Muszę powiedzieć, że jestem zdegustowana. Zwykle żołnierze przymierza więcej sobą reprezentują - dodała po chwili patrząc przed siebie.
Zarkan wzruszył ramionami. Nie chciało mu się ciągnąć tematu. Najwyraźniej jednak jemu zdarzało się częściej spotykać niemoty niż prawdziwych żołnierzy.
Po statku kręcili się również technicy sprowadzeni z mostka pilota. Najintensywniej pracowali w sektorze śluzy, którą odcięli polem masy. Pozostałości po windzie na pokładzie kapitańskim zostały zastąpione hydrauliczną platformą zmontowaną przez Rashę i jej pomocników. Większość techników została przydzielona do napraw rdzenia i układów pokładowych starając się znaleźć przyczyny awarii. Całym tym chaosem zarządzał Komandor Nautilian rozsyłając swoich ludzi do pomocy w przenoszeniu rannych i w najbardziej podstawowych naprawach. Turianie nieśli nieocenioną pomoc.
Zarkan i Sam stwierdzili, że nie jest tak źle jak początkowo sądzili. Parę trupów wśród ludzi z Przymierza, głównie ofiar eksplozji granatu w mesie. Kilka martwych asari, które zginęły od ran postrzałowych nim zdążyli zanieść im pomoc i wiele ciężko rannych. Jednakże wyjdą z tego. Turianie właściwie nie odnieśli strat. Członkowie załogi Kolumbii byli co prawda jeszcze zamroczeni, ale efekty środków obezwładniających powinny niedługo ustąpić.
Zarkan uśmiechnął się lekko. Wreszcie mogli zanieść dobre wieści i nie tracąc czasu zameldowali odpowiedniej osobie o stanie załogi oraz statku. Wszelkie ślady wskazywały na to, że było już po wszystkim.
Krótko po opuszczeniu mostka, Samanta i Zarkan szli korytarzem. Oni wykonali już swoją robotę - teraz zajęte były ekipy remontowe. Walczący mieli trochę czasu na odpoczynek.
- Patrzcie, “Przymierze” - z kpiną w głosie powiedział jakiś zagradzający Samancie drogę Turianin. Obok stali dwaj jego znajomi. - Założę się, że ty także nie masz jaj.
- Nikt się z tobą o to nie założy idioto! Jestem kobietą ślepaku! - odparła Sam i szybko wyminęła Turianina, z miny którego, jego dwaj znajomi oraz Zarkan mieli teraz mały ubaw.
Sam musiała to wszystko jakoś odreagować. Sam Still od którego się zaczęło nie był taki straszny, rana w głowę nie była aż tak ciężka, strzelanina też była w miarę ok, samą opinię Przymierza jaka zapanowała na statku też jakoś dawało jej się znieść. Ale wszystko to na raz, było straszną mieszanką fatalnie zaczynającego się dnia, pełnym paskudnych przeżyć. Musiała odreagować i miała kilka swoich sposobów. W obecnej sytuacji, jeden mógł nie wystarczyć, ale kolejność wydawała się nieomal oczywistym wyborem... Sam udała się na strzelnicę.
Zarkan z wierzchu jak zwykle był spokojny, ale zawiódł się na jakości mózgowej ludzi z którymi przyjdzie mu pracować. Strzelnica była świetnym miejscem na wyładowanie agresji...
Gdy tylko turianin wszedł an strzelnicę zorientował się, ze nie jest jedynym który o tym pomyślał. - Cześć Sam - rzucił, pochodząc do kobiety.
Ta nacisnęła jeszcze na spust, posyłając pocisk w środek tarczy.
- Cześć Zarkan - powiedziała spokojnie, spoglądając na niego. Nie trzymała już palca na spuście, a broń skierowana była w podłogę. - Sorka, że zniknęłam bez słowa.
- Ano. Wystrzeliłaś stamtąd tak szybko, ze nawet nie zdążyłem zapytać czy nie przyda ci się towarzystwo - mruknął turianin. Ustawił się na stanowisku obok zajmowanego przez Sam i dobył pistoletu. - Mały zakład? - zapytał.
- Ciężki dzień. Najpierw był ten cyklop myślący fiutem! Potem cały ten atak i na koniec jeszcze żołnierze Przymierza nieźle dali ciała - powiedziała i z rezygnacją potrząsnęła głową. - Lepiej będzie, jeśli postrzelam sobie do tarcz niż do kogoś kto mnie wkurzył... - dodała i zastanowiła się chwilę. - O jakim zakładzie mowa? - spytała, groźnie mrużąc oczy. To słowo jakoś średnio jej się teraz podobało.
- Dostajemy parę ruchomych tarcz. Każdy próbuje je strącić jak najszybciej. Osoba która przegra stawia wygranej drinka - turianin wzruszył ramionami.
- Jak dla mnie może być - odpowiedziała zadowolona Sam. Wszak zaraz i tak miała iść na drinka... zakładając, że bar będzie czynny - Broń krótka? - zagadała. Uważała, że powinni strzelać tą samą bronią.
Turianin pokazał pistolet. - No ze strzelby tu łoił nie będę - zaśmiał się.
Zarkan poszedł na chwilę do kontroli i męczył się z nimi chwilę. Wreszcie wrócił i przycelował. - Mamy 30 sekund do rozpoczęcia... - powiedział.
Po 30 sekundach wyjechały tarcze. Kobieta i turianin zaczęli strzelać. O ile na początku szli łeb w łeb. Tarcze padały niemal w tym samym czasie.. o tyle pod koniec Zarkan chybił dwa razy pod rząd... i zorientował się, że nie ma już po co strzelać.
- No... - przeładował i odłożył pistolet na miejsce. Podał kobiecie rękę. - Gratuluję wygranej... odbiór nagrody natychmiast? - wskazał kciukiem na wyjście.
Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. - Dobre strzały. - powiedziała, choć ciężko było określić, czy mówiła o swoich strzałach, o jego, czy też o ich obojgu.
- Jak najbardziej natychmiast. Zaraz miałam i tak tam iść, więc - powiedziała spokojnie, zabezpieczając swoją broń.
- Ta - mruknął turianin. - Chodźmy - skinął głową na wyjście upewniwszy się, że Sam jest gotowa ruszył do jadłodajni.
Szli razem w milczeniu...
Droga ze strzelnicy do mesy nie zajęła im dużo czasu. Oba pomieszczenia nie były od siebie zbyt oddalone - choć oczywiście kontrolowano, aby nikt nie strzelał w stanie... co najmniej wskazującym.
Gdy weszli do pomieszczenia, a turianin puścił ją przodem w drzwiach, Sam nie rozglądała się zbytnie, tylko od razu ruszyła w stronę baru. Podłoga nadal lepiła się nieco od krwi, ale ciała i ich części już wcześniej stąd wyniesiono. Mesa była otwarta i wyglądało na to, że parę osób także potrzebowało się czegoś napić.
Zarkan ruszył za Sam i szybko dotarli do baru.
- No to wybieraj - Turianin zwrócił się do kobiety.
Samanta przyjrzała się dostępnym napojom. - Podwójny Jack Daniel's, bez lodu. - zamówiła, niezbyt wyszukany drink z ziemi, o umiarkowanej cenie.
- Dla mnie kolejnego "Korsarza" mruknął turianin i zapłacił za oba napoje. - No... jak tu trafiłaś, Samanta? - zapytał.
- W skrócie, Przymierze uzupełniało załogi po stratach podczas ataku na Cytadelę. Potrzebowali kogoś dobrego i jednocześnie nowego, więc wybrali mnie. A niedawno przenieśli mnie tutaj - powiedziała w naprawdę dużym skrócie, siadając jednocześnie na wysokim krześle bez oparcia, tuż przy barze. - Czy pytasz tak głębiej, o połowę mojego życia? - rzekła i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.
Klapki z boku twarzy turianina odchyliły się i uniosły nieco do góry. Sam nie miała do czynienia z turianami za wiele, ale jeśli się nie myliła, to jej rozmówca się uśmiechnął... pewności jednak nie miała.
- Jak masz ochotę to pół życia... jak nie to starczy - powiedział.
Samanta upiła pokaźny łyk swojego drinka.
- Tak w krótszej wersji... Mój ojciec był doświadczonym wojskowym i wychował mnie na wzorowego żołnierza. Od początku przejawiałam pewien talent... do zabijania. I tym się zajęłam zawodowo, szło mi znakomicie, ale prędzej czy później Przymierze mnie namierzyło... choć nadal zastanawiam się jak... - Samanta upiła nieco whisky. - No, a że byłam dobra, to mnie zwerbowano. Oni już nie płacili tak dobrze, ale nadal mogłam robić swoje. Z czasem zaczęłam brać udział w misjach, takich jak ta na, którą teraz się wybieramy. Choć nie taką jaką mamy za sobą - rzekła i upiła nieco drinka. Zarkan także napił się swojego, a Sam mówiła dalej.
- Nie ukrywam, że wolę pracować sama. Zwykle wystarczyła mi informacja o tym kto ma zginąć, to kiedy i gdzie mam go szukać, nie zawsze było mi potrzebne. I tutaj dodam, że to właśnie dzięki licznym sukcesom w pracy, zrobiłam karierę, strzelając z mojej Żmii i nie tylko. A nie rozchylając nogi dla jakichś oficerków, jak zasugerował ten półślepy pajac - powiedziała spokojnie, wskazując małym palcem na miejsce, gdzie jeszcze kilka godzin temu siedział Still.
- A jaka jest Wasza historia? Twoja, znaczy się - zagadała i z lekkim uśmiechem upiła drinka.
- Heh... U nas jest taki bajer, że jak masz 15 lat to idziesz na szkolenie. Trwa ono z reguły standardowy rok galaktyczny. No jak się okazało, że mam talent biotyczny to mnie wpakowali do oddziałów dla naszych biotyków, ale zwinąłem się stamtąd. Nie pasowałem tam.... i zająłem się robotą najemnika. Byłem w Błękitnych Słońcach jakiś czas i tam spotkałem Ace. Razem zwinęliśmy się z Błękitków i staliśmy wolnymi strzelcami. Od tego czasu pracujemy razem... i wreszcie trafiliśmy tu - wzruszył ramionami. Upił łyk drinka. - Tak w ogóle.. rozumiem talent do posługiwania się konkretnym rodzajem broni, ale do zabijania... brzmi dość ponuro, chyba, że nie znam jakiegoś waszego ludzkiego sformułowania... Co swoją drogą jest bardzo prawdopodobne, heh...
- Zasadniczo chodzi o dowolność metody. Na przykład... czasem, łatwiej jest uszkodzić pojazd i spowodować śmiertelną katastrofę, niż przedzierać się przez setkę ochroniarzy. W grę wchodzi oczywiście broń i infiltracja, ale są różne sposoby na osiągnięcie celu. Materiały wybuchowe, trucizny... Jak dziś z tymi batarianami w maszynowni. Pamiętasz? Kombinowaliśmy jak ich powystrzelać, a ja zaproponowałam inne równie skuteczne działanie. - powiedziała spokojnie popijając drinka.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Ace i Gareth (Heavy Krogg XD)
Kapitan skinął tylko przyzwalająco głową i opadł z powrotem na poduszki z cichym jękiem. Quarianka pokręciła głową i zamknęła klapę zostawiając kapitana z sączącym się leniwie przez kroplówkę preparatem medycznym.
- Komandor Nautilian będzie musiał zaczekać ze swoimi raportami – stwierdziła biorąc się pod boki i zarzucając torbę ze sprzętem medycznym na ramię. – Jeśli byście mnie potrzebowali będę z rannymi asari w komorze rdzenia WI. Mam tylko nadzieję, że jest lepiej niż wynika z waszych raportów i jednak jakoś się trzymają...
- Lepiej przedstawić bardzo czarny raport i się mylić, niż zbyt optymistyczny i załamać się ogromem strat - skwitowała to wszystko Ace. Tak po prawdzie działali dość szybko i nie mieli czasu sprawdzić jak mają się inni załoganci. Ace i jej ekipa po prostu odwalali swoją robotę.
Ishia wymaszerowała pośpiesznie z kajuty przeglądając podręczne medykamenty wciśnięte do torby.
Ace Gareth i Nadia mieli w końcu chwilę spokoju. Choć dla kroganina każda ‘chwila spokoju’ to chwila stracona, nawet Gareth odczuwał, że w całej tej sytuacji coś jest bardzo nie tak...
Ace opadła na to co zostało z łóżka Kapitana wydmuchując dym nozdrzami. Quarianka zostawiła im na zapas trochę środków medycznych, ale to nie rany tak jej dokuczały. W końcu dopadało ją zmęczenie. Ten dzień był cholernie długi...
Znad wciąż sypiącego się pulpitu komputerowego Ace usłyszała sygnał wychodzącej rozmowy.
- Kolumbia? Tu SSV Shuriken, Przestrzeń Systemów Terminusa, zgłoście się. Przepraszamy za zwłokę, mieliśmy pewne...opóźnienie. Kolumbia, odbiór, tu SSV Shuriken, zgłoście się...
Ace westchnęła ciężko. A już miała nadzieję na krótką drzemkę. Taką chociaż by zebrać nieco sił. Zresztą zabawnie by to było wyspać się w kapitańskiej kajucie, na kapitańskim łóżku. Westchnęła ponownie i wydmuchując dym poruszyła się na swoim miejscu. Pożałowała, że nie zainwestowała wcześniej w wojskowe ulepszenia w organizmie. Te jej nieszczęsne żebra zrosłyby się w kilka dni, a nie tygodni. Pech...
Ace przewaliła się ociężale na bok by sięgnąć ręką do biurka i konsoli. Całe szczęście, że wojskowe jednostki miały tak ciasne pomieszczenia. Nawet kajutę kapitana... Wystarczyło wyciągnąć dłoń...
Ace wdusiła przycisk odpowiedzialny za wysłanie odpowiedzi - Shuriken, tu Kolumbia. Wasza zwłoka kosztowała nas kilka zwłok, kilka dziur i jedną windę - mruknęła. - Czy wasze opóźnienie ma jakiś związek z batarianami? - spytała. A nuż się czegoś dowie nim się zbierze za powiadomienie Nautiliana o tym. Jakby nie patrzeć po kapitanie to chyba on tu dowodził. Reszta dowództwa leżała na noszach i kozetkach w ambulatorium.
Gareth przyglądał się Ace gdy uwijała się wokół administracji. “ Dobrze, że ja nie muszę się babrać tym gównem. Wygląda to na strasznie męczące.” Widząc, że reszta nie przygotowuje się do odejścia, majestatycznie padł na ścianę i zsunął się po niej. Czas na krótki postój.
- Ktoś kojarzy czy barman żyje?
Ace zwolniła przycisk pozwalający na przekazywanie jej słów na Shuriken i odezwała się do Garetha. - Żył gdy strzelaliśmy do batarian w mesie. Przeżył wybuch batariańskiego granatu o ile pamiętam... Sprawdź w mesie. - Ona sobie jednak daruje alkohol. Jeśli znów im się ktoś pojawi na statku będzie musiała być gotowa, by w razie czego odstrzelić mu jaja i przyległości. A to wymaga nie tylko celnego oka, ale i pewnej ręki. Szczególnie, że już była zmęczona.
- No dobra, ktoś chętny? Mogę przynieść jakby co - zapytał, podnosząc się z ziemi. “Trzeba rozładować atmosferę. A nic tak nie rozluźnia jak alkohol”.
- Nie dzięki. Chcę mieć pewne ręce... Na wszelki wypadek. Cała ta historyjka śmierdzi mi niczym trup miażdżypaszczy - mruknęła do kroganina. - Ludzie nie mają zapasowych organów jak kroganie. Jak się nawalę to skutecznie - dodała.
- W takim razie sam idę. Wy tutaj dogorywajcie - nie marnując czasu wyminął kolegów i ruszył żwawym krokiem w stronę baru. Nie zwracał uwagi na leżących wokół i biegający wokół nich personel. Miał jeden cel: alkohol.
Po dotarciu do celu rozejrzał się w koło, jako tako posprzątano, przy barze siedzieli Zarkan i Sam. A obok stał jego ukochany barman.
- Czemu nie mówiliście, że idziecie na drinka? Poczułem się opuszczony - powiedział ze smutną miną.
Ace westchnęła tylko do siebie po wyjściu kroganina. Sięgnęła ponownie do konsoli i przejrzała dostępne opcje. Postarała się namierzyć komandora Nautiliana i albo nawiązać bezpośredni kontakt, albo posłużyć się głośnikami pokładowymi. W końcu w czasie niedyspozycji kapitana w sumie Nautilian był najwyższy stopniem. A może nawet był XO na pokładzie. Crap... Mogła bardziej uważać na odprawie.
- Komandorze Nautilian? Nadszedł komunikat ze statku legitymującego się jako Shuriken z Przestrzeni Systemów Terminusa. Sądzę, że powinien pan z nimi porozmawiać. Coś mi tu śmierdzi i nie są to trupy batarian z okolic rozwalonej windy - rzuciła.
Kapitan skinął tylko przyzwalająco głową i opadł z powrotem na poduszki z cichym jękiem. Quarianka pokręciła głową i zamknęła klapę zostawiając kapitana z sączącym się leniwie przez kroplówkę preparatem medycznym.
- Komandor Nautilian będzie musiał zaczekać ze swoimi raportami – stwierdziła biorąc się pod boki i zarzucając torbę ze sprzętem medycznym na ramię. – Jeśli byście mnie potrzebowali będę z rannymi asari w komorze rdzenia WI. Mam tylko nadzieję, że jest lepiej niż wynika z waszych raportów i jednak jakoś się trzymają...
- Lepiej przedstawić bardzo czarny raport i się mylić, niż zbyt optymistyczny i załamać się ogromem strat - skwitowała to wszystko Ace. Tak po prawdzie działali dość szybko i nie mieli czasu sprawdzić jak mają się inni załoganci. Ace i jej ekipa po prostu odwalali swoją robotę.
Ishia wymaszerowała pośpiesznie z kajuty przeglądając podręczne medykamenty wciśnięte do torby.
Ace Gareth i Nadia mieli w końcu chwilę spokoju. Choć dla kroganina każda ‘chwila spokoju’ to chwila stracona, nawet Gareth odczuwał, że w całej tej sytuacji coś jest bardzo nie tak...
Ace opadła na to co zostało z łóżka Kapitana wydmuchując dym nozdrzami. Quarianka zostawiła im na zapas trochę środków medycznych, ale to nie rany tak jej dokuczały. W końcu dopadało ją zmęczenie. Ten dzień był cholernie długi...
Znad wciąż sypiącego się pulpitu komputerowego Ace usłyszała sygnał wychodzącej rozmowy.
- Kolumbia? Tu SSV Shuriken, Przestrzeń Systemów Terminusa, zgłoście się. Przepraszamy za zwłokę, mieliśmy pewne...opóźnienie. Kolumbia, odbiór, tu SSV Shuriken, zgłoście się...
Ace westchnęła ciężko. A już miała nadzieję na krótką drzemkę. Taką chociaż by zebrać nieco sił. Zresztą zabawnie by to było wyspać się w kapitańskiej kajucie, na kapitańskim łóżku. Westchnęła ponownie i wydmuchując dym poruszyła się na swoim miejscu. Pożałowała, że nie zainwestowała wcześniej w wojskowe ulepszenia w organizmie. Te jej nieszczęsne żebra zrosłyby się w kilka dni, a nie tygodni. Pech...
Ace przewaliła się ociężale na bok by sięgnąć ręką do biurka i konsoli. Całe szczęście, że wojskowe jednostki miały tak ciasne pomieszczenia. Nawet kajutę kapitana... Wystarczyło wyciągnąć dłoń...
Ace wdusiła przycisk odpowiedzialny za wysłanie odpowiedzi - Shuriken, tu Kolumbia. Wasza zwłoka kosztowała nas kilka zwłok, kilka dziur i jedną windę - mruknęła. - Czy wasze opóźnienie ma jakiś związek z batarianami? - spytała. A nuż się czegoś dowie nim się zbierze za powiadomienie Nautiliana o tym. Jakby nie patrzeć po kapitanie to chyba on tu dowodził. Reszta dowództwa leżała na noszach i kozetkach w ambulatorium.
Gareth przyglądał się Ace gdy uwijała się wokół administracji. “ Dobrze, że ja nie muszę się babrać tym gównem. Wygląda to na strasznie męczące.” Widząc, że reszta nie przygotowuje się do odejścia, majestatycznie padł na ścianę i zsunął się po niej. Czas na krótki postój.
- Ktoś kojarzy czy barman żyje?
Ace zwolniła przycisk pozwalający na przekazywanie jej słów na Shuriken i odezwała się do Garetha. - Żył gdy strzelaliśmy do batarian w mesie. Przeżył wybuch batariańskiego granatu o ile pamiętam... Sprawdź w mesie. - Ona sobie jednak daruje alkohol. Jeśli znów im się ktoś pojawi na statku będzie musiała być gotowa, by w razie czego odstrzelić mu jaja i przyległości. A to wymaga nie tylko celnego oka, ale i pewnej ręki. Szczególnie, że już była zmęczona.
- No dobra, ktoś chętny? Mogę przynieść jakby co - zapytał, podnosząc się z ziemi. “Trzeba rozładować atmosferę. A nic tak nie rozluźnia jak alkohol”.
- Nie dzięki. Chcę mieć pewne ręce... Na wszelki wypadek. Cała ta historyjka śmierdzi mi niczym trup miażdżypaszczy - mruknęła do kroganina. - Ludzie nie mają zapasowych organów jak kroganie. Jak się nawalę to skutecznie - dodała.
- W takim razie sam idę. Wy tutaj dogorywajcie - nie marnując czasu wyminął kolegów i ruszył żwawym krokiem w stronę baru. Nie zwracał uwagi na leżących wokół i biegający wokół nich personel. Miał jeden cel: alkohol.
Po dotarciu do celu rozejrzał się w koło, jako tako posprzątano, przy barze siedzieli Zarkan i Sam. A obok stał jego ukochany barman.
- Czemu nie mówiliście, że idziecie na drinka? Poczułem się opuszczony - powiedział ze smutną miną.
Ace westchnęła tylko do siebie po wyjściu kroganina. Sięgnęła ponownie do konsoli i przejrzała dostępne opcje. Postarała się namierzyć komandora Nautiliana i albo nawiązać bezpośredni kontakt, albo posłużyć się głośnikami pokładowymi. W końcu w czasie niedyspozycji kapitana w sumie Nautilian był najwyższy stopniem. A może nawet był XO na pokładzie. Crap... Mogła bardziej uważać na odprawie.
- Komandorze Nautilian? Nadszedł komunikat ze statku legitymującego się jako Shuriken z Przestrzeni Systemów Terminusa. Sądzę, że powinien pan z nimi porozmawiać. Coś mi tu śmierdzi i nie są to trupy batarian z okolic rozwalonej windy - rzuciła.
-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: Mass Effect (storrytelling) Rubieże Terminusa
Wszyscy (chyba)
- Chcielibyśmy zamienić słówko z dowódcą jednostki - rzekł rozmówca Ace. Niestety, konsola nawalała i na interkomie nie wyświetlała się jego twarz. Dziewczyna była jednak przekonana, że w głośnikach słyszy ludzki głos.
W głośnikach Kolumbii zatrzeszczał głos komandora, a Ace zauważyła jego rosłą sylwetkę na jednym z monitorów.
- Nautilian, zgłaszam się. W tej chwili udam się na mostek kapitański.
Po krótkiej chwili Darken wbiegł lekkim truchtem do kajuty i zawisł nad ramieniem Ace wstukując kilka komend do konsoli.
- Hmm... Interesujące... według rejestru, sygnatury i kody tego statku ostatni raz przesłane były tuż przed atakiem batarian... - mruknął pod nosem turianin po czym wcisnął przycisk połączenia.
- Komandor Darken Nautilian, przedstawiciel i chwilowy zastępca kapitana SSV Kolumbii.
Podaj cel zanim rozpoczniemy ostrzał...
- Arnold Sugar, SSV Shuriken - Najemne Siły Ochronne Systemów Terminusa, pańska podkomendna poinformowała nas o pewnych trudnościach na Kolumbii. Cóż, mimo to, mamy obowiązek przeprowadzić inspekcję...
- Myślę że nie dojdziemy do porozumienia. Jeżeli wasz statek w przeciągu pół minuty nie zejdzie z linii ognia wydam rozkaz zestrzelenia.
- Co takiego?! Ale procedury...
- Przed kilkoma godzinami napadła nas banda batariańskich łowców wysyłająca nam wasze sygnatury i kody. Czy wyglądam na idiotę, który powtórzy błąd kapitana i wpuści na pokład armię uzbrojonych sukinsynów tylko dlatego, że tak mówią "procedury"!? - wykrzyknął wściekle komandor uderzając pięścią w pulpit, z którego poszło kilka iskier.
Na kanale komunikacyjnym zapadła cisza...
- Rozumiem...sir... W takim wypadku... wystarczy mi tylko raport sytuacyjny... My również mieliśmy spore trudności... Wygląda na to, że kontrola wylotów była przekupna i ten cały zator nie był tylko zbiegiem okoliczności... Moje kondolencje komandorze...
Nautilian milczał z zaciętą miną.
- Służby Graniczne nie będą wam robić problemów. Proszę tylko o szczegółowy raport i kopie rejestru sygnatur. Firma musi rozpocząć dochodzenie. Nasz sojusz jest teraz na bardzo niepewnej pozycji, ale to już pewnie pan wie... Postaramy się o jak najszybsze zebranie i przekazanie danych komórkom wywiadu Cytadeli. Bez odbioru komandorze.
Nautilian dźgnął gniewnie przycisk kończąc rozmowę i odprowadził wzrokiem statek kontroli granicznej oddalający się pospiesznie na jednym z ekranów.
Turianin odwrócił się powoli od monitorów i oparł sztywno o konsolę schylając nieco głowę. Jego spojrzenie spoczęło na Ace. Dziewczynie zdało się, że w jego zimnych oczach dostrzega coś na kształt uznania.
- Porucznik Hayes... Dobrze mówię? Z tego co słyszałem to ty poprowadziłaś oddział ofensywny Kolumbii... Jestem zaskoczony. Człowiek, który coś potrafi? W porównaniu do tych oferm w mundurach Przymierza, nie może to być zbyt trudne, rzecz jasna. - mruknął z kpiną. - Z tego co widzę, nasz nieszczęsny kapitan jak do tej pory, podjął jedynie jedną, nie zakrawającą na skrajną głupotę decyzję, decydując się zwerbować takich, a nie innych członków swojego oddziału. Ale zapewne i to ktoś mu narzucił.
Jego spojrzenie prześliznęło się po zmaltretowanym kapitanie widocznym przez przezroczystą płytę komory regeneracyjnej i spoczęło na poparzonym Stillwellu.
- Jeśli mogę poruczniku... Może nie leży to w mojej jurysdykcji... Jednakże po mojemu ten facet jest chodzącym trupem. Nasza rasa nie toleruje takich przypadków... Niepohamowana agresja i brak rozsądku to skaza, wada która może wyeliminować cały szwadron wojska przez jeden idiotyczny wybryk. Jeżeli jego niepełnosprawność umysłowa dalej będzie zagrażać przebiegowi misji, to macie go odstrzelić. To nie jest prośba. To rozkaz.
- Heyes, owszem. Nie jestem jednakże porucznikiem. Z wojsk Przymierza wyniosłam się parę lat temu, nigdy nie osiągnęłam stopnia wyższego niż starszy szeregowy, ale znam większość procedur - westchnęła. Wolała postawić na szczerość i uczciwość. W końcu jakby na to nie patrzeć ten turianin był teraz jej dowódcą i do tego sam miał teraz wiele na głowie. - Stillwell - powiedziała, gdy Nautilian wspomniał poparzonego towarzysza. - Jeśli narazi po raz kolejny życie pozostałych członków załogi osobiście wyrzucę go w kosmos by nie marnować amunicji - powiedziała zmęczonym głosem.
Turianin uśmiechnął się nieznacznie unosząc płytki osłaniające jego zęby.
- Cieszę się, że to rozumiesz... - po chwili jednak spoważniał. - Dziwię się, że w Przymierzu nie osiągnęłas wyższego stopnia. Biorąc pod uwagę tę bandę łamag można by cię przy nich uznać za komandora - mruknął niechętnie
- Ktoś pechowo dobrał załogę. Obawiam się, że posłano nowicjuszy. Ja mam za sobą pełne przeszkolenie wojskowe i doświadczenie w pracy na własny rachunek. Nie wiem czy to przez zmęczenie czy mam zaczątki paranoi, ale cała sytuacja od chwili wejścia batarian na nasz pokład śmierdzi mi czymś paskudnym - powiedziała wyrażając na głos swój niepokój.
Nautilian prychnął krzyżując ręce.
- Nie przesadzajmy. Jedna banda lepiej uzbrojonych łowców niewolników to jeszcze nie powód by wpadać w panikę. Jednak masz trochę racji. Przede wszystkim niepokoi mnie kwestia kodów... - pokręcił z niezdecydowaniem głową.
- No i jeszcze kwestia rozkazów batarian... Ta cała techniczka opowiadała jakoby dowódca oddziału który wkroczył na statek zmienił plany i chciał go całego wziąć siłą. Nie powiem bym coś z tego rozumiał, brzmi to niedorzecznie. Nawet tak durne stworzenia powinny zdawać sobie sprawę że nie podołają czemuś takiemu tymczasem oni...zdawali się czuć tu całkiem pewnie... - obnażył nieznacznie zęby i potarł brodę w zadumie
- Właśnie naszła mnie myśl, że nieudaczność żołnierzy Przymierza, kłopoty Shurikena, fałszywy statek... Że to wszystko jest częścią większej całości. Czy jest możliwe, że na statku, a także wcześniej w Cytadeli mieliśmy, bądź wciąż mamy, kukułcze jajo? - bąknęła. Skrzywiła się czując ból w żebrach.
- Jajo? Zdziwił się turianin marszcząc brwi. - Rozumiem że to jakaś ludzka przenośnia?
- Przepraszam komandorze. Przywykłam do Zarkana, a on już poznał kilka naszych dziwniejszych wyrażeń. Kukułki to zwierzęta, które podrzucają swoje jaja innym zwierzętom. Gdy wyklują się pisklęta kukułcze pisklę jest zwykle większe i silniejsze od drobnych piskląd gospodarzy i wyrzuca je z gniazda. Podrzucić komuś kukułcze jajo to umieścić szpiega lub sabotażystę - powiedziala.
Nautilian skinął ze zrozumieniem głową.
- Byłem przy załadunku i odprawie. Przeskanowaliśmy wszystko. Prędzej stawiałbym na szpiega, czy też kreta, jak mówicie. No chyba że sprzęt szpiegowski jest naprawdę wysokiej jakości. A w tedy mielibyśmy naprawdę duże kłopoty. – milczał przez chwilę trąc szczękę w skupieniu...
- Cóż, w każdym razie ostrożności nigdy za wiele prawda? Wyślę kilku ludzi żeby sprawdzili to i owo. Niestety nadajniki szpiegowskie mają to do siebie że są zbudowane tak by ich nie znaleźć... – westchnął przeciągle opierając twarz na dłoni i trąc zmęczone oczy. Hayes...wszyscy jesteśmy zmęczeni. Nie ma sensu się nad tym zastanawiać teraz gdy logiczne myślenie jest równie trudne jak nauczenie kroganina gry na skrzypcach. Odpocznijcie żołnierzu, widzę jak chwiejecie się na nogach. Zdaje się że nim dolecimy do Eingany czeka nas okres względnego spokoju. Możesz zluzować swoich ludzi, podwoję wachtę moich żołnierzy. Drobna musztra im się przyda. Ach...i jeszcze jedno. – komandor zasalutował jej formalnie odchodząc od pulpitu i odwracając się w kierunku windy – dobra robota. Jak na człowieka.
Ace uśmiechnęła się krzywo, po swojemu. Ten uśmiech zawsze doprowadzał do szewskiej pasji jej dowódców, którzy nosili dupę wyżej niż głowę, ale Ace po prostu nie potrafiła inaczej. Wyprostowała się na ile pozwoliły połamane żebra i oddała salut. Nautilian wydawał się być osobą w porządku. Czas pokaże jak dalej potoczą się relacje z turiańskim komandorem, ale Ace miała do niego sporo szacunku. - Dziękuję komandorze. Dodam, że Ace jest krócej i w razie czego wszyscy wiedzą o kogo chodzi. Nie każdy kojarzy moje nazwisko - powiedziała. Nie przejęła się frazą "jak na człowieka". Ludzie jeszcze nie raz zasłużą sobie na uznanie, Nautilian będzie miał dużo czasu na to by zmienić swoje zdanie o gatunku homo sapiens.
Ace, zwolniona obecnie przez Nautiliana, poszła w stronę baru. Nie chciała alkoholu. Chciała się napić czegoś bez procentów i odpocząć, dać opaść emocjom by później łatwiej się zasnęło. Szybko dostrzegła towarzyszy. Akurat Samanta wstała, prawdopodobnie po drinka lub coś w tym stylu. - Heh, bar. Miejsce do którego żołnierze ciągną po bitwie - parsknęła Ace, czekając na realizację zamówienia.
Samanta zauważyła ją wówczas... ciężko było przegapić Ace, skoro stała ona tuż obok.
- Ano, tak bywa - odpowiedziała spokojnie Sam. - Jak tam żebra? - spytała spokojnie. Sama nadal miała opaskę zrobioną z pokaźnego kawałka prześcieradła, czy czegoś w tym stylu.
Ace się skrzywiła. - Kilka tygodni mogę zapomnieć o intensywnym wysiłku - mruknęła niechętnie. - Jakoś 3 tygodnie się będą zrastać. Nie mam niestety mikrowłókien w skórze, nie mam ulepszonych mięśni i kości. Szkoda... - mruknęła już chyba planując na co w najbliższej przyszłości pójdzie jej forsa. - W ogóle porąbana sprawa z tymi batarianami - parsknęła nagle zmieniając temat.
- Teraz już nic na to nie poradzimy. Możemy być co najwyżej ostrożniejsi na przyszłość - rzekła spokojnie Sam, niespecjalnie przykładając swoją uwagę do wypowiadanych słów.
- Dosiądziesz się? Mamy z Zarkanem stolik - zaprosiła koleżankę.
- Wiesz, że właśnie zgłosił się drugi Shuriken? - rzuciła nagle Ace. Chyba coś ją poważnie niepokoiło, bo prawie nie słuchała słów Sam. Albo była aż tak bardzo zmęczona... - Statek, który nas zaatakował przedstawił się jako Shuriken. Identyfikował się wszystkimi wymaganymi danymi Shurikena. Teraz, po wysadzeniu tamtego pudła w powietrze pojawił się drugi Shuriken. Nautilian nie wpuścił ich na pokład i zagroził im naszymi Thanixami. Ponoć ten Shuriken miał problem z wyjściem z portu... Ale nic mi tu nie pasuje - burknęła. W końcu dotarło do niej, że Sam coś do niej powiedziała. - Uch... Chyba obecnie średnio nadaję się do towarzystwa przy kielichu - bąknęła.
- Może nie wszystko jest takie chaotyczne. Ktoś dostał się do tajnych danych, skopiował je i dzięki temu podał się za SSV Shuriken'a. A żeby lepiej się zakamuflować, szpieg zaklinował oryginał w porcie - Samanta przedstawiła jedną z możliwych wersji wydarzeń.
- Albo ten drugi też jest lewy, teraz nie można mieć pewności i lepiej będzie dmuchać na zimne - dodała.
- Dlatego nie zostali wpuszczeni na pokład i się zmyli - mruknęła Ace. - Niepokoi mnie to jednak. Batarianie byli zbyt dobrze uzbrojeni, byli zbyt pewni siebie i zbyt wiele wiedzieli o naszej zalodze. Chyba mamy gdzieś kreta na pokładzie... Kukułcze jajo - mruknęła namyślając się nad tym. - Ktoś mógł poznać nasze plany jeszcze na Cytadeli i jakoś przekazać je fałszywemu Shurikenowi. Bo że tamten jest fałszywy to nie ma wątpliwości. Z prawdziwym Shurikenem mieliśmy się przecież spotkać - bąknęła.
Samanta uniosła jedną brew do góry. - Dlaczego nie ma wątpliwości? Skąd pomysł, że ten drugi statek także był koniem trojańskim, w którym czaili się grecy? - spytała. Dla niej brakowało na to podstaw.
- Oj? Wybacz. Mówię jak potłuczona. Chodził mi o ten zniszczony statek - bąknęła Ace. - Ten z którego nasi wrogowie wyleźli - bąknęła.
- Jesteś trochę potłuczona, więc spokojnie - powiedziała Samanta i uśmiechnęła się lekko. Najemniczka potarła czoło. Spojrzała na Samantę swoimi cybernetycznymi oczami. Spojrzenie lodowatobłękitnych oczu robiło nieprzyjemne wrażenie. Kobieta poczuła się dość dziwnie, jakby prześwietlano ją jakimiś promieniami, których nie daje się wyczuć.
- Jak znajdę kreta postaram się zastrzelić go osobiście - powiedziała Ace zaciskając przy tym szczęki.
- Nie tak szybko, najpierw musi nam wszystko wyśpiewać - mruknęła Samanta. - Sopranem, zakładając że to facet - kobieta od razu zakładała najgorszą z możliwych tortur jaką mogła wymyślić dla tej drugiej, gorszej płci.
- Może, połóż się i odpocznij, zanim go poszukamy - zasugerowała. Ace nie wyglądała teraz w formie... zresztą nie ona jedyna, do stwierdzenia czego wystarczyło spojrzeć w lustro.
- Nie będzie łatwo znaleźć takiego kogoś - mruknęła. Piła to co dostała do picia już kilka minut temu. - Nie wystarczy zwykłe szukanie. Całkiem możliwe, że wszystko planowano na Cytadeli i krecika może nie być tu wśród nas. Zwróć uwagę na to jak beznadziejną załogę mieliśmy z Przymierza przydzieloną. Ledwo wiedzieli którą stroną trzymać karabin - bąknęła.
- Też mnie to zastanawia, a nawet wkurza. To nie było normalne - mruknęła cicho Sam. - Pogadam o tym z moim dowódcą, gdy ten wydobrzeje. Może dowiem się czegoś - dodała.
- Jeśli masz na myśli kapitana statku, to trochę mu zajmie... - bąknęła zniechęcona. - Musimy być ostrożni - mruknęła.
- Chodziło mi akurat o dowódcę sił Przymierza - sprostowała Sam. - Zwykle sami dobierają sobie ludzi, albo przynajmniej biorą w tym udział. Dlaczego więc ten wybrał samych patałachów? - Samanta zastanowiła się na głos.
- Ludzie to ludzie. Po szeregowcach nie ma się czego spodziewać. Wy jesteście naprawdę dobre, ale tylko dlatego że już nie jesteście jednymi z linii - mruknął kroganin popijając bliżej nie określonym drinkiem. Cała sprawa mu tu śmierdziała, ludzie byli do dupy, ale nie aż tak.
- W ogóle dziwne, że wasza rasa nie postarała się pokazać z lepszej strony. Wstyd sobie tylko zrobiliście. Ale za to nasz oddział nadrabia - ciągnął dalej, kończąc śmiechem. Podobał mu się jego nowy zespół.
Samanta spojrzała na kroganina. Wiedziała, że do nich zmierzał, wszak skradanie się nie było specjalnością jego rasy i oczywiście nawet się on o to nie starał. Fakt, że dołączył do rozmowy trochę zmieniał podjęty przez kobiety temat... chociaż nie aż tak, jak się zdawało.
- Właśnie. To dość dziwne... wręcz podejrzane - rzekła kobieta.
Kroganin chwilę przyglądał się Sam zastanawiając się nad czymś.
- A myślałaś może nad tym, że to było tylko pokazowy oddział, a prawdziwa ekipa leci swoją drogą? To by tłumaczyło dlatego ci są tacy beznadziejni - odpowiedział, samemu opróżniając do końca szklankę. - Kelner, jeszcze jedną tutaj! - warknął w stronę baru.
Sam zastanowiła się przez chwilę. Dla niej nie miało by to sensu; dlaczego mieli by być podstawką na wabia? Statki nie tak łatwo wyśledzić, więc taka osłona jest zwyczajnie zbędna... zresztą, jeśli ktoś mógł to wiedzieć, to na pewno nie Sam. Nie w tym momencie.
- Nie wiem. Może - mruknęła pod nosem. Ból głowy, choć niezbyt silny, nie ustępował i utrudniał kobiecie skupienie się.
Ace westchnęła ciężko. Do tej pory wysłuchała krótką wymianę zdań Sam i kroganina. Gareth zauważył kolejną potencjalnie ważną rzecz. Rzeczywiście mogli być tylko przynętą do odwrócenia uwagi... Zdumiewająco łatwo Zarkan dotarł do informacji o Kolumbii i jej misji. - Tak czy inaczej nie podoba mi się cała ta chryja. Bez względu na to czy jesteśmy przynętą na sznurku czy też mamy kreta to sprawa śmierdzi na kilometr. Nie raz nadstawiałam karku za kasę. Ale go grobu mi się nie spieszy - burknęła.
- Żeby chociaż płacili lepiej - mruknęła Samanta i upiła nieco swojego drinka. - Mam nadzieje, ze dowodzący pozbierają to wszystko do kupy i łaskawie podziela sie informacja, o tym co tu sie właściwie stało - dodała. Cala ta sytuacja wcale jej nie odpowiadała. Zostać mięsem armatnim na polu walki, mogło być zrozumiale, ale przy napadzie na statek jeden na jeden? To nie miało sensu.
- Kapitan jeszcze sobie poleży... Sądzę, że nasze zadanie się nieco opóźni jak tak dalej pójdzie - Ace pomasowała przez pancerz swoje żebra. W tej chwili nie była pewna jak dużo kredytów jej zostało. Zbyt często tego dnia obrywała po głowie i żebrach i teraz to pamiętać. Ale z radością zainwestuje każdy jeden kredyt na poprawienie wydajności tarcz w pancerzu i wzmocnienie jego struktury. Kontakt bezpośredni z ciężkim kroganinem był szkodliwy dla jej zdrowia...
- Za wiele na to nie poradzimy - rzekła Sam. - Dobrze sie czujesz? Może się już położysz? - zagadała do Ace, widząc jej wyraz twarzy.
- Marzę o prysznicu... Nie pamiętam czy na tym statku mają coś takiego i nie wiem czy po tym wszystkim to to działa - mruknęła.
- Zdawało mi sie, że widziałam prysznice - rzekła Sam, przez opaskę pocierając czoło palcami prawej dłoni. W obecnym jej stanie sama nie była juz pewna, czy było to na tym statku, czy na jej poprzednim. - Jestem prawie pewna... Ale w obecnej sytuacji nie liczyłabym na ciepłą wodę - rzekła spokojnie... osobiście tez chętnie wzięłaby prysznic, jak tylko zajrzy do ambulatorium po odrobinę medi-żelu na głowę.
- Sprawdzę czy mają coś normalnego do jedzenia na statku - mruknęła w zamian Ace, która nagle doszła do wniosku, że przed ewentualnym szukaniem łazienek na statku lepiej coś zjeść. Potem sobie w spokoju odpocznie...
- Spytaj barmana - mruknęła cicho i wskazała kciukiem na osobnika za ladą... Choć nie sprawdziła, czy nadal tam był. Samancie wystarczyło coś wyskokowego do picia. Dzień był naprawdę ciężki, a siedzieli w większym gronie, wiec spokojnie mogła sobie na to pozwolić... nawet w większej dawce niż się zdecydowała.
Zarkan przetarł oczy. Obudził się po parunastu godzinach snu. Jego organizm zawsze reagował tak na przemęczenie lub nadmiar wrażeń. Turianin przeciągnął się i po doprowadzeniu się do porządku ruszył rozprostować kości i oglądnąć jeszcze raz “na świeżo” uszkodzenia statku.
Samotny spacer dawał też okazje na myślenie... i wysłuchanie plotek krążących po statku. Turianin powstrzymał się przed daniem w łeb żołnierzom, którzy powinni skupiać się na patrolu a szli przez statek jak przez park, gawędząc. Zacisnął pięść, ale darował sobie. W końcu ci ludzie musieli jakoś rozładować stres.
Turianin zatrzymał sie koło sporego okna i zaczął wpatrywać się w gwiazdy. Westchnął cicho i zaczął stukać palcami po swoim omni-tool’u zapsiując po kolei poznane fakty. Pogapił się jeszcze chwilę na pustkę rozjarzoną tysiącami gwiazd, by Po chwili ruszyć dalej i potrącić nogą jakiś lekki obiekt.
Turianin spojrzał w dół i zauważył jakiś dziwny przedmiot. - Co do...? - bąknął do siebie i podniósł “to”. Nigdy czegoś w tym stylu nie widział... było dość miękkie, miało futrzastą powierzchnię, ale nie było to wypchane zwierzę. - Zabawka? Talizman? - mruknął do siebie turianin, oglądając znalezisko ze wszystkich stron. Koło miejsca gdzie znalazł to “coś” walało się parę elementów pancerza. Ktoś też niezbyt starannie zmył plamy krwi...
Akurat wtedy przechodziła tamtędy Samanta.
- Cześć Zar, co tam masz? - zagadała, widząc jak turianin poświęca całą swoją uwagę na analizowanie jakiejś zabawki.
Zarkan obejrzał się na Samantę i pokazał jej trzymany przedmiot. - Znalazłem walające się po podłodze. Wiesz może co to jest? - zapytał, drapiąc się po potylicy.
Sam przyjrzała się przedmiotowi. - To jest... Mały pluszowy misiek - stwierdziła. W zasadzie był to ostatni przedmiot, jaki spodziewała się, że można znaleźć, więc lekko się zdziwiła. Skoro tu był, to można się było spodziewać, że należał do jakiegoś człowieka. - W normalnym wydaniu to zabawka dla dzieci. Ten jest jednak za mały, to jest taka... maskotka. Można to powiesić przy kokpicie pojazdu żeby się bujał, albo nosić przy sobie jako osobisty amulet - powiedziała kobieta. - Kiedyś nosiło się to razem z podręcznym sprzętem jako ozdobę. Możliwe, że była to pamiątka po przodku.
Zarkan spojrzał na to. - Misiek? Ace mnie tak kiedyś nazwala.. chyba gdy czegoś nie zrozumiałem - mruknął Zarkan. - Porównała mnie do czegoś... takiego? - wskazał palcem malutką przytulankę. Samanta zaś dojrzała na czubku głowy misia urwane metalowe kółeczko. Coś, jakby pęknięty łańcuszek na którym miś niegdyś wisiał.
Mimo braku sił i bólu głowy, Sam uśmiechnęła się szczerze. - To już w innym znaczeniu. “Misiek”, to też takie określenie. Pieszczotliwe. Sama tak mówię do narzeczonego. Można się tak zwrócić do męża, kochanka, albo do wieloletniego kumpla - przy tej ostatniej opcji wskazała na niego ręką. Jej wzrok padł następnie na bryloczyk. - A ta zabawka, nie ma z tym wiele wspólnego... no, może trochę. Obie są do poprawienia nastroju i odnoszą się do tego samego zwierzęcia, stąd nazwa... Małe dzieci śpią z pluszowymi misiami, to już jest większa zabawka - pokazała dłońmi rozpiętość 40cm - Łatwiej zasypiają, bo czują się bezpieczne... czy jakoś tak - machnęła ręką. Obecnie nie miała siły tłumaczyć ludzkiego zwrotu.
- Muszę się przejść do ambulatorium - powiedziała łapiąc się palcami za czoło. Wokół głowy nadal miała opaskę - prymitywny opatrunek, polowej roboty.
Ace skierowała się wpierw do łazienki. Jedyna znana jej łazienka na całym statku mieściła się obok mesy. Wyglądało na to, że są prysznice. Ace zastanawiała się ile gimnastykowania się będzie ją kosztowało zdjęcie pancerza, potem zdjęcie ubrania, by móc się umyć. I ciekawe czy jest ciepła woda... I ręcznik... Z ciężkim westchnieniem cierpiętnika rozejrzała się po damskiej części łazienki by znaleźć kabinę na tyle przestronną by się nie zabić i na tyle wąską by można się wygodnie o coś oprzeć. Była zmęczona, zmaltretowana, obolała, a po głowie krążyły jej całe setki prawdopodobnych teorii spiskowych. Bardzo złe połączenie. Sięgnęła na plecy po Cobrę, a potem po kolei po SMG i pistolet. Ułożyła cały ten złom tak by był pod ręką. Nawet pod prysznicem wolała nie pozostawać bezbronna. Wyłączyła w pancerzu całą elektronikę. Zaczęła żmudny proces wyszukiwania zapięć i odpinania ich o ile do nich sięgnęła. To będzie dłuuugi koniec dnia...
Samanta skierowała się natomiast do ambulatorium, gdzie na szczeście znaleźli już wolną chwilę, aby się nią zająć. Rana nie była poważna i wystarczyło trochę mediżelu i profesjonalny opatrunek na noc.
Potem kobieta udała się do kajuty swojej ekipy. Była zmęczona po całym dniu, jednak nie mogła przegapić faktu, że Ace leżała w swoim łóżeczku z jakąś Asari. Obie spały sobie spokojnie.
Samanta przypomniała sobie swego chłoptasia i delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Ani przez moment nie zamierzała im przeszkadzać w śnie. Po cichu zdjęła buty i pancerz, a natychmiast potem położyła się na swoim łóżku - plecami do góry, aby nie kisić rany w poduszce. Po tak ciężkim dniu, nie miała absolutnie żadnych kłopotów z zaśnięciem... zresztą pewnie nie tylko ona.
Następnego ranka, gdy pobudka obudziła ją o 6:00, Samanta zaczęła dzień od zdjęcia opatrunku i leniwego udania się pod prysznic. Rana zagoiła się dobrze i nie pozostawiła po sobie śladów... no może odrobinę, ale za kilka dni nie będzie już nic widać. Inną kwestią były jej włosy, ale te same odrosną, choć zapewne wcześniej sprawę załatwi jedna wizyta u fryzjera.
Po prysznicu i przygotowaniu do służby, Sam musiała zająć się "papierkową robotą". Spisała dokładny typowo wojskowy raport, opisujący jak z jej punktu widzenia przebiegł cały atak i co ona w tym czasie robiła. Oczywiście nie omieszkała wspomnieć o nietypowych schowkach oraz załączyć dowód rzeczowy.
Po złożeniu raportu, mogła dalej pełnić służbę i zgodnie z grafikiem udała się na patrol... Przechadzając się po statku, Samanta przygotowywała się emocjonalnie na nadchodzący, zbiorowy pogrzeb.
- Chcielibyśmy zamienić słówko z dowódcą jednostki - rzekł rozmówca Ace. Niestety, konsola nawalała i na interkomie nie wyświetlała się jego twarz. Dziewczyna była jednak przekonana, że w głośnikach słyszy ludzki głos.
W głośnikach Kolumbii zatrzeszczał głos komandora, a Ace zauważyła jego rosłą sylwetkę na jednym z monitorów.
- Nautilian, zgłaszam się. W tej chwili udam się na mostek kapitański.
Po krótkiej chwili Darken wbiegł lekkim truchtem do kajuty i zawisł nad ramieniem Ace wstukując kilka komend do konsoli.
- Hmm... Interesujące... według rejestru, sygnatury i kody tego statku ostatni raz przesłane były tuż przed atakiem batarian... - mruknął pod nosem turianin po czym wcisnął przycisk połączenia.
- Komandor Darken Nautilian, przedstawiciel i chwilowy zastępca kapitana SSV Kolumbii.
Podaj cel zanim rozpoczniemy ostrzał...
- Arnold Sugar, SSV Shuriken - Najemne Siły Ochronne Systemów Terminusa, pańska podkomendna poinformowała nas o pewnych trudnościach na Kolumbii. Cóż, mimo to, mamy obowiązek przeprowadzić inspekcję...
- Myślę że nie dojdziemy do porozumienia. Jeżeli wasz statek w przeciągu pół minuty nie zejdzie z linii ognia wydam rozkaz zestrzelenia.
- Co takiego?! Ale procedury...
- Przed kilkoma godzinami napadła nas banda batariańskich łowców wysyłająca nam wasze sygnatury i kody. Czy wyglądam na idiotę, który powtórzy błąd kapitana i wpuści na pokład armię uzbrojonych sukinsynów tylko dlatego, że tak mówią "procedury"!? - wykrzyknął wściekle komandor uderzając pięścią w pulpit, z którego poszło kilka iskier.
Na kanale komunikacyjnym zapadła cisza...
- Rozumiem...sir... W takim wypadku... wystarczy mi tylko raport sytuacyjny... My również mieliśmy spore trudności... Wygląda na to, że kontrola wylotów była przekupna i ten cały zator nie był tylko zbiegiem okoliczności... Moje kondolencje komandorze...
Nautilian milczał z zaciętą miną.
- Służby Graniczne nie będą wam robić problemów. Proszę tylko o szczegółowy raport i kopie rejestru sygnatur. Firma musi rozpocząć dochodzenie. Nasz sojusz jest teraz na bardzo niepewnej pozycji, ale to już pewnie pan wie... Postaramy się o jak najszybsze zebranie i przekazanie danych komórkom wywiadu Cytadeli. Bez odbioru komandorze.
Nautilian dźgnął gniewnie przycisk kończąc rozmowę i odprowadził wzrokiem statek kontroli granicznej oddalający się pospiesznie na jednym z ekranów.
Turianin odwrócił się powoli od monitorów i oparł sztywno o konsolę schylając nieco głowę. Jego spojrzenie spoczęło na Ace. Dziewczynie zdało się, że w jego zimnych oczach dostrzega coś na kształt uznania.
- Porucznik Hayes... Dobrze mówię? Z tego co słyszałem to ty poprowadziłaś oddział ofensywny Kolumbii... Jestem zaskoczony. Człowiek, który coś potrafi? W porównaniu do tych oferm w mundurach Przymierza, nie może to być zbyt trudne, rzecz jasna. - mruknął z kpiną. - Z tego co widzę, nasz nieszczęsny kapitan jak do tej pory, podjął jedynie jedną, nie zakrawającą na skrajną głupotę decyzję, decydując się zwerbować takich, a nie innych członków swojego oddziału. Ale zapewne i to ktoś mu narzucił.
Jego spojrzenie prześliznęło się po zmaltretowanym kapitanie widocznym przez przezroczystą płytę komory regeneracyjnej i spoczęło na poparzonym Stillwellu.
- Jeśli mogę poruczniku... Może nie leży to w mojej jurysdykcji... Jednakże po mojemu ten facet jest chodzącym trupem. Nasza rasa nie toleruje takich przypadków... Niepohamowana agresja i brak rozsądku to skaza, wada która może wyeliminować cały szwadron wojska przez jeden idiotyczny wybryk. Jeżeli jego niepełnosprawność umysłowa dalej będzie zagrażać przebiegowi misji, to macie go odstrzelić. To nie jest prośba. To rozkaz.
- Heyes, owszem. Nie jestem jednakże porucznikiem. Z wojsk Przymierza wyniosłam się parę lat temu, nigdy nie osiągnęłam stopnia wyższego niż starszy szeregowy, ale znam większość procedur - westchnęła. Wolała postawić na szczerość i uczciwość. W końcu jakby na to nie patrzeć ten turianin był teraz jej dowódcą i do tego sam miał teraz wiele na głowie. - Stillwell - powiedziała, gdy Nautilian wspomniał poparzonego towarzysza. - Jeśli narazi po raz kolejny życie pozostałych członków załogi osobiście wyrzucę go w kosmos by nie marnować amunicji - powiedziała zmęczonym głosem.
Turianin uśmiechnął się nieznacznie unosząc płytki osłaniające jego zęby.
- Cieszę się, że to rozumiesz... - po chwili jednak spoważniał. - Dziwię się, że w Przymierzu nie osiągnęłas wyższego stopnia. Biorąc pod uwagę tę bandę łamag można by cię przy nich uznać za komandora - mruknął niechętnie
- Ktoś pechowo dobrał załogę. Obawiam się, że posłano nowicjuszy. Ja mam za sobą pełne przeszkolenie wojskowe i doświadczenie w pracy na własny rachunek. Nie wiem czy to przez zmęczenie czy mam zaczątki paranoi, ale cała sytuacja od chwili wejścia batarian na nasz pokład śmierdzi mi czymś paskudnym - powiedziała wyrażając na głos swój niepokój.
Nautilian prychnął krzyżując ręce.
- Nie przesadzajmy. Jedna banda lepiej uzbrojonych łowców niewolników to jeszcze nie powód by wpadać w panikę. Jednak masz trochę racji. Przede wszystkim niepokoi mnie kwestia kodów... - pokręcił z niezdecydowaniem głową.
- No i jeszcze kwestia rozkazów batarian... Ta cała techniczka opowiadała jakoby dowódca oddziału który wkroczył na statek zmienił plany i chciał go całego wziąć siłą. Nie powiem bym coś z tego rozumiał, brzmi to niedorzecznie. Nawet tak durne stworzenia powinny zdawać sobie sprawę że nie podołają czemuś takiemu tymczasem oni...zdawali się czuć tu całkiem pewnie... - obnażył nieznacznie zęby i potarł brodę w zadumie
- Właśnie naszła mnie myśl, że nieudaczność żołnierzy Przymierza, kłopoty Shurikena, fałszywy statek... Że to wszystko jest częścią większej całości. Czy jest możliwe, że na statku, a także wcześniej w Cytadeli mieliśmy, bądź wciąż mamy, kukułcze jajo? - bąknęła. Skrzywiła się czując ból w żebrach.
- Jajo? Zdziwił się turianin marszcząc brwi. - Rozumiem że to jakaś ludzka przenośnia?
- Przepraszam komandorze. Przywykłam do Zarkana, a on już poznał kilka naszych dziwniejszych wyrażeń. Kukułki to zwierzęta, które podrzucają swoje jaja innym zwierzętom. Gdy wyklują się pisklęta kukułcze pisklę jest zwykle większe i silniejsze od drobnych piskląd gospodarzy i wyrzuca je z gniazda. Podrzucić komuś kukułcze jajo to umieścić szpiega lub sabotażystę - powiedziala.
Nautilian skinął ze zrozumieniem głową.
- Byłem przy załadunku i odprawie. Przeskanowaliśmy wszystko. Prędzej stawiałbym na szpiega, czy też kreta, jak mówicie. No chyba że sprzęt szpiegowski jest naprawdę wysokiej jakości. A w tedy mielibyśmy naprawdę duże kłopoty. – milczał przez chwilę trąc szczękę w skupieniu...
- Cóż, w każdym razie ostrożności nigdy za wiele prawda? Wyślę kilku ludzi żeby sprawdzili to i owo. Niestety nadajniki szpiegowskie mają to do siebie że są zbudowane tak by ich nie znaleźć... – westchnął przeciągle opierając twarz na dłoni i trąc zmęczone oczy. Hayes...wszyscy jesteśmy zmęczeni. Nie ma sensu się nad tym zastanawiać teraz gdy logiczne myślenie jest równie trudne jak nauczenie kroganina gry na skrzypcach. Odpocznijcie żołnierzu, widzę jak chwiejecie się na nogach. Zdaje się że nim dolecimy do Eingany czeka nas okres względnego spokoju. Możesz zluzować swoich ludzi, podwoję wachtę moich żołnierzy. Drobna musztra im się przyda. Ach...i jeszcze jedno. – komandor zasalutował jej formalnie odchodząc od pulpitu i odwracając się w kierunku windy – dobra robota. Jak na człowieka.
Ace uśmiechnęła się krzywo, po swojemu. Ten uśmiech zawsze doprowadzał do szewskiej pasji jej dowódców, którzy nosili dupę wyżej niż głowę, ale Ace po prostu nie potrafiła inaczej. Wyprostowała się na ile pozwoliły połamane żebra i oddała salut. Nautilian wydawał się być osobą w porządku. Czas pokaże jak dalej potoczą się relacje z turiańskim komandorem, ale Ace miała do niego sporo szacunku. - Dziękuję komandorze. Dodam, że Ace jest krócej i w razie czego wszyscy wiedzą o kogo chodzi. Nie każdy kojarzy moje nazwisko - powiedziała. Nie przejęła się frazą "jak na człowieka". Ludzie jeszcze nie raz zasłużą sobie na uznanie, Nautilian będzie miał dużo czasu na to by zmienić swoje zdanie o gatunku homo sapiens.
Ace, zwolniona obecnie przez Nautiliana, poszła w stronę baru. Nie chciała alkoholu. Chciała się napić czegoś bez procentów i odpocząć, dać opaść emocjom by później łatwiej się zasnęło. Szybko dostrzegła towarzyszy. Akurat Samanta wstała, prawdopodobnie po drinka lub coś w tym stylu. - Heh, bar. Miejsce do którego żołnierze ciągną po bitwie - parsknęła Ace, czekając na realizację zamówienia.
Samanta zauważyła ją wówczas... ciężko było przegapić Ace, skoro stała ona tuż obok.
- Ano, tak bywa - odpowiedziała spokojnie Sam. - Jak tam żebra? - spytała spokojnie. Sama nadal miała opaskę zrobioną z pokaźnego kawałka prześcieradła, czy czegoś w tym stylu.
Ace się skrzywiła. - Kilka tygodni mogę zapomnieć o intensywnym wysiłku - mruknęła niechętnie. - Jakoś 3 tygodnie się będą zrastać. Nie mam niestety mikrowłókien w skórze, nie mam ulepszonych mięśni i kości. Szkoda... - mruknęła już chyba planując na co w najbliższej przyszłości pójdzie jej forsa. - W ogóle porąbana sprawa z tymi batarianami - parsknęła nagle zmieniając temat.
- Teraz już nic na to nie poradzimy. Możemy być co najwyżej ostrożniejsi na przyszłość - rzekła spokojnie Sam, niespecjalnie przykładając swoją uwagę do wypowiadanych słów.
- Dosiądziesz się? Mamy z Zarkanem stolik - zaprosiła koleżankę.
- Wiesz, że właśnie zgłosił się drugi Shuriken? - rzuciła nagle Ace. Chyba coś ją poważnie niepokoiło, bo prawie nie słuchała słów Sam. Albo była aż tak bardzo zmęczona... - Statek, który nas zaatakował przedstawił się jako Shuriken. Identyfikował się wszystkimi wymaganymi danymi Shurikena. Teraz, po wysadzeniu tamtego pudła w powietrze pojawił się drugi Shuriken. Nautilian nie wpuścił ich na pokład i zagroził im naszymi Thanixami. Ponoć ten Shuriken miał problem z wyjściem z portu... Ale nic mi tu nie pasuje - burknęła. W końcu dotarło do niej, że Sam coś do niej powiedziała. - Uch... Chyba obecnie średnio nadaję się do towarzystwa przy kielichu - bąknęła.
- Może nie wszystko jest takie chaotyczne. Ktoś dostał się do tajnych danych, skopiował je i dzięki temu podał się za SSV Shuriken'a. A żeby lepiej się zakamuflować, szpieg zaklinował oryginał w porcie - Samanta przedstawiła jedną z możliwych wersji wydarzeń.
- Albo ten drugi też jest lewy, teraz nie można mieć pewności i lepiej będzie dmuchać na zimne - dodała.
- Dlatego nie zostali wpuszczeni na pokład i się zmyli - mruknęła Ace. - Niepokoi mnie to jednak. Batarianie byli zbyt dobrze uzbrojeni, byli zbyt pewni siebie i zbyt wiele wiedzieli o naszej zalodze. Chyba mamy gdzieś kreta na pokładzie... Kukułcze jajo - mruknęła namyślając się nad tym. - Ktoś mógł poznać nasze plany jeszcze na Cytadeli i jakoś przekazać je fałszywemu Shurikenowi. Bo że tamten jest fałszywy to nie ma wątpliwości. Z prawdziwym Shurikenem mieliśmy się przecież spotkać - bąknęła.
Samanta uniosła jedną brew do góry. - Dlaczego nie ma wątpliwości? Skąd pomysł, że ten drugi statek także był koniem trojańskim, w którym czaili się grecy? - spytała. Dla niej brakowało na to podstaw.
- Oj? Wybacz. Mówię jak potłuczona. Chodził mi o ten zniszczony statek - bąknęła Ace. - Ten z którego nasi wrogowie wyleźli - bąknęła.
- Jesteś trochę potłuczona, więc spokojnie - powiedziała Samanta i uśmiechnęła się lekko. Najemniczka potarła czoło. Spojrzała na Samantę swoimi cybernetycznymi oczami. Spojrzenie lodowatobłękitnych oczu robiło nieprzyjemne wrażenie. Kobieta poczuła się dość dziwnie, jakby prześwietlano ją jakimiś promieniami, których nie daje się wyczuć.
- Jak znajdę kreta postaram się zastrzelić go osobiście - powiedziała Ace zaciskając przy tym szczęki.
- Nie tak szybko, najpierw musi nam wszystko wyśpiewać - mruknęła Samanta. - Sopranem, zakładając że to facet - kobieta od razu zakładała najgorszą z możliwych tortur jaką mogła wymyślić dla tej drugiej, gorszej płci.
- Może, połóż się i odpocznij, zanim go poszukamy - zasugerowała. Ace nie wyglądała teraz w formie... zresztą nie ona jedyna, do stwierdzenia czego wystarczyło spojrzeć w lustro.
- Nie będzie łatwo znaleźć takiego kogoś - mruknęła. Piła to co dostała do picia już kilka minut temu. - Nie wystarczy zwykłe szukanie. Całkiem możliwe, że wszystko planowano na Cytadeli i krecika może nie być tu wśród nas. Zwróć uwagę na to jak beznadziejną załogę mieliśmy z Przymierza przydzieloną. Ledwo wiedzieli którą stroną trzymać karabin - bąknęła.
- Też mnie to zastanawia, a nawet wkurza. To nie było normalne - mruknęła cicho Sam. - Pogadam o tym z moim dowódcą, gdy ten wydobrzeje. Może dowiem się czegoś - dodała.
- Jeśli masz na myśli kapitana statku, to trochę mu zajmie... - bąknęła zniechęcona. - Musimy być ostrożni - mruknęła.
- Chodziło mi akurat o dowódcę sił Przymierza - sprostowała Sam. - Zwykle sami dobierają sobie ludzi, albo przynajmniej biorą w tym udział. Dlaczego więc ten wybrał samych patałachów? - Samanta zastanowiła się na głos.
- Ludzie to ludzie. Po szeregowcach nie ma się czego spodziewać. Wy jesteście naprawdę dobre, ale tylko dlatego że już nie jesteście jednymi z linii - mruknął kroganin popijając bliżej nie określonym drinkiem. Cała sprawa mu tu śmierdziała, ludzie byli do dupy, ale nie aż tak.
- W ogóle dziwne, że wasza rasa nie postarała się pokazać z lepszej strony. Wstyd sobie tylko zrobiliście. Ale za to nasz oddział nadrabia - ciągnął dalej, kończąc śmiechem. Podobał mu się jego nowy zespół.
Samanta spojrzała na kroganina. Wiedziała, że do nich zmierzał, wszak skradanie się nie było specjalnością jego rasy i oczywiście nawet się on o to nie starał. Fakt, że dołączył do rozmowy trochę zmieniał podjęty przez kobiety temat... chociaż nie aż tak, jak się zdawało.
- Właśnie. To dość dziwne... wręcz podejrzane - rzekła kobieta.
Kroganin chwilę przyglądał się Sam zastanawiając się nad czymś.
- A myślałaś może nad tym, że to było tylko pokazowy oddział, a prawdziwa ekipa leci swoją drogą? To by tłumaczyło dlatego ci są tacy beznadziejni - odpowiedział, samemu opróżniając do końca szklankę. - Kelner, jeszcze jedną tutaj! - warknął w stronę baru.
Sam zastanowiła się przez chwilę. Dla niej nie miało by to sensu; dlaczego mieli by być podstawką na wabia? Statki nie tak łatwo wyśledzić, więc taka osłona jest zwyczajnie zbędna... zresztą, jeśli ktoś mógł to wiedzieć, to na pewno nie Sam. Nie w tym momencie.
- Nie wiem. Może - mruknęła pod nosem. Ból głowy, choć niezbyt silny, nie ustępował i utrudniał kobiecie skupienie się.
Ace westchnęła ciężko. Do tej pory wysłuchała krótką wymianę zdań Sam i kroganina. Gareth zauważył kolejną potencjalnie ważną rzecz. Rzeczywiście mogli być tylko przynętą do odwrócenia uwagi... Zdumiewająco łatwo Zarkan dotarł do informacji o Kolumbii i jej misji. - Tak czy inaczej nie podoba mi się cała ta chryja. Bez względu na to czy jesteśmy przynętą na sznurku czy też mamy kreta to sprawa śmierdzi na kilometr. Nie raz nadstawiałam karku za kasę. Ale go grobu mi się nie spieszy - burknęła.
- Żeby chociaż płacili lepiej - mruknęła Samanta i upiła nieco swojego drinka. - Mam nadzieje, ze dowodzący pozbierają to wszystko do kupy i łaskawie podziela sie informacja, o tym co tu sie właściwie stało - dodała. Cala ta sytuacja wcale jej nie odpowiadała. Zostać mięsem armatnim na polu walki, mogło być zrozumiale, ale przy napadzie na statek jeden na jeden? To nie miało sensu.
- Kapitan jeszcze sobie poleży... Sądzę, że nasze zadanie się nieco opóźni jak tak dalej pójdzie - Ace pomasowała przez pancerz swoje żebra. W tej chwili nie była pewna jak dużo kredytów jej zostało. Zbyt często tego dnia obrywała po głowie i żebrach i teraz to pamiętać. Ale z radością zainwestuje każdy jeden kredyt na poprawienie wydajności tarcz w pancerzu i wzmocnienie jego struktury. Kontakt bezpośredni z ciężkim kroganinem był szkodliwy dla jej zdrowia...
- Za wiele na to nie poradzimy - rzekła Sam. - Dobrze sie czujesz? Może się już położysz? - zagadała do Ace, widząc jej wyraz twarzy.
- Marzę o prysznicu... Nie pamiętam czy na tym statku mają coś takiego i nie wiem czy po tym wszystkim to to działa - mruknęła.
- Zdawało mi sie, że widziałam prysznice - rzekła Sam, przez opaskę pocierając czoło palcami prawej dłoni. W obecnym jej stanie sama nie była juz pewna, czy było to na tym statku, czy na jej poprzednim. - Jestem prawie pewna... Ale w obecnej sytuacji nie liczyłabym na ciepłą wodę - rzekła spokojnie... osobiście tez chętnie wzięłaby prysznic, jak tylko zajrzy do ambulatorium po odrobinę medi-żelu na głowę.
- Sprawdzę czy mają coś normalnego do jedzenia na statku - mruknęła w zamian Ace, która nagle doszła do wniosku, że przed ewentualnym szukaniem łazienek na statku lepiej coś zjeść. Potem sobie w spokoju odpocznie...
- Spytaj barmana - mruknęła cicho i wskazała kciukiem na osobnika za ladą... Choć nie sprawdziła, czy nadal tam był. Samancie wystarczyło coś wyskokowego do picia. Dzień był naprawdę ciężki, a siedzieli w większym gronie, wiec spokojnie mogła sobie na to pozwolić... nawet w większej dawce niż się zdecydowała.
Zarkan przetarł oczy. Obudził się po parunastu godzinach snu. Jego organizm zawsze reagował tak na przemęczenie lub nadmiar wrażeń. Turianin przeciągnął się i po doprowadzeniu się do porządku ruszył rozprostować kości i oglądnąć jeszcze raz “na świeżo” uszkodzenia statku.
Samotny spacer dawał też okazje na myślenie... i wysłuchanie plotek krążących po statku. Turianin powstrzymał się przed daniem w łeb żołnierzom, którzy powinni skupiać się na patrolu a szli przez statek jak przez park, gawędząc. Zacisnął pięść, ale darował sobie. W końcu ci ludzie musieli jakoś rozładować stres.
Turianin zatrzymał sie koło sporego okna i zaczął wpatrywać się w gwiazdy. Westchnął cicho i zaczął stukać palcami po swoim omni-tool’u zapsiując po kolei poznane fakty. Pogapił się jeszcze chwilę na pustkę rozjarzoną tysiącami gwiazd, by Po chwili ruszyć dalej i potrącić nogą jakiś lekki obiekt.
Turianin spojrzał w dół i zauważył jakiś dziwny przedmiot. - Co do...? - bąknął do siebie i podniósł “to”. Nigdy czegoś w tym stylu nie widział... było dość miękkie, miało futrzastą powierzchnię, ale nie było to wypchane zwierzę. - Zabawka? Talizman? - mruknął do siebie turianin, oglądając znalezisko ze wszystkich stron. Koło miejsca gdzie znalazł to “coś” walało się parę elementów pancerza. Ktoś też niezbyt starannie zmył plamy krwi...
Akurat wtedy przechodziła tamtędy Samanta.
- Cześć Zar, co tam masz? - zagadała, widząc jak turianin poświęca całą swoją uwagę na analizowanie jakiejś zabawki.
Zarkan obejrzał się na Samantę i pokazał jej trzymany przedmiot. - Znalazłem walające się po podłodze. Wiesz może co to jest? - zapytał, drapiąc się po potylicy.
Sam przyjrzała się przedmiotowi. - To jest... Mały pluszowy misiek - stwierdziła. W zasadzie był to ostatni przedmiot, jaki spodziewała się, że można znaleźć, więc lekko się zdziwiła. Skoro tu był, to można się było spodziewać, że należał do jakiegoś człowieka. - W normalnym wydaniu to zabawka dla dzieci. Ten jest jednak za mały, to jest taka... maskotka. Można to powiesić przy kokpicie pojazdu żeby się bujał, albo nosić przy sobie jako osobisty amulet - powiedziała kobieta. - Kiedyś nosiło się to razem z podręcznym sprzętem jako ozdobę. Możliwe, że była to pamiątka po przodku.
Zarkan spojrzał na to. - Misiek? Ace mnie tak kiedyś nazwala.. chyba gdy czegoś nie zrozumiałem - mruknął Zarkan. - Porównała mnie do czegoś... takiego? - wskazał palcem malutką przytulankę. Samanta zaś dojrzała na czubku głowy misia urwane metalowe kółeczko. Coś, jakby pęknięty łańcuszek na którym miś niegdyś wisiał.
Mimo braku sił i bólu głowy, Sam uśmiechnęła się szczerze. - To już w innym znaczeniu. “Misiek”, to też takie określenie. Pieszczotliwe. Sama tak mówię do narzeczonego. Można się tak zwrócić do męża, kochanka, albo do wieloletniego kumpla - przy tej ostatniej opcji wskazała na niego ręką. Jej wzrok padł następnie na bryloczyk. - A ta zabawka, nie ma z tym wiele wspólnego... no, może trochę. Obie są do poprawienia nastroju i odnoszą się do tego samego zwierzęcia, stąd nazwa... Małe dzieci śpią z pluszowymi misiami, to już jest większa zabawka - pokazała dłońmi rozpiętość 40cm - Łatwiej zasypiają, bo czują się bezpieczne... czy jakoś tak - machnęła ręką. Obecnie nie miała siły tłumaczyć ludzkiego zwrotu.
- Muszę się przejść do ambulatorium - powiedziała łapiąc się palcami za czoło. Wokół głowy nadal miała opaskę - prymitywny opatrunek, polowej roboty.
Ace skierowała się wpierw do łazienki. Jedyna znana jej łazienka na całym statku mieściła się obok mesy. Wyglądało na to, że są prysznice. Ace zastanawiała się ile gimnastykowania się będzie ją kosztowało zdjęcie pancerza, potem zdjęcie ubrania, by móc się umyć. I ciekawe czy jest ciepła woda... I ręcznik... Z ciężkim westchnieniem cierpiętnika rozejrzała się po damskiej części łazienki by znaleźć kabinę na tyle przestronną by się nie zabić i na tyle wąską by można się wygodnie o coś oprzeć. Była zmęczona, zmaltretowana, obolała, a po głowie krążyły jej całe setki prawdopodobnych teorii spiskowych. Bardzo złe połączenie. Sięgnęła na plecy po Cobrę, a potem po kolei po SMG i pistolet. Ułożyła cały ten złom tak by był pod ręką. Nawet pod prysznicem wolała nie pozostawać bezbronna. Wyłączyła w pancerzu całą elektronikę. Zaczęła żmudny proces wyszukiwania zapięć i odpinania ich o ile do nich sięgnęła. To będzie dłuuugi koniec dnia...
Samanta skierowała się natomiast do ambulatorium, gdzie na szczeście znaleźli już wolną chwilę, aby się nią zająć. Rana nie była poważna i wystarczyło trochę mediżelu i profesjonalny opatrunek na noc.
Potem kobieta udała się do kajuty swojej ekipy. Była zmęczona po całym dniu, jednak nie mogła przegapić faktu, że Ace leżała w swoim łóżeczku z jakąś Asari. Obie spały sobie spokojnie.
Samanta przypomniała sobie swego chłoptasia i delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Ani przez moment nie zamierzała im przeszkadzać w śnie. Po cichu zdjęła buty i pancerz, a natychmiast potem położyła się na swoim łóżku - plecami do góry, aby nie kisić rany w poduszce. Po tak ciężkim dniu, nie miała absolutnie żadnych kłopotów z zaśnięciem... zresztą pewnie nie tylko ona.
Następnego ranka, gdy pobudka obudziła ją o 6:00, Samanta zaczęła dzień od zdjęcia opatrunku i leniwego udania się pod prysznic. Rana zagoiła się dobrze i nie pozostawiła po sobie śladów... no może odrobinę, ale za kilka dni nie będzie już nic widać. Inną kwestią były jej włosy, ale te same odrosną, choć zapewne wcześniej sprawę załatwi jedna wizyta u fryzjera.
Po prysznicu i przygotowaniu do służby, Sam musiała zająć się "papierkową robotą". Spisała dokładny typowo wojskowy raport, opisujący jak z jej punktu widzenia przebiegł cały atak i co ona w tym czasie robiła. Oczywiście nie omieszkała wspomnieć o nietypowych schowkach oraz załączyć dowód rzeczowy.
Po złożeniu raportu, mogła dalej pełnić służbę i zgodnie z grafikiem udała się na patrol... Przechadzając się po statku, Samanta przygotowywała się emocjonalnie na nadchodzący, zbiorowy pogrzeb.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy