Prolog.
Północne rejony Schwarzwaldu jesienią wyglądały naprawdę cudownie. Żółtawe liście pokryły całą połać lasu i wędrującym, a było ich wielu, wydawało się, że stąpają po złoconym tarasie. Amatorów leśnych wycieczek było o tej porze roku wyjątkowo wielu. A wszyscy po pieszych eskapadach musieli przecież coś zjeść i się przespać, choćby przez chwilę. I tu na turystyczną arenę wkraczał "Zajazd u Adry". Imię właścicielki zdobiło brązowawy szyld. Knajpo-noclegownia znana była każdemu amatorowi górskich wycieczek. Powszechnie wiadomo było, że to właśnie tam po przystępnych cenach rozlewano najlepsze grzane piwo, podawano dziczyznę a poranna jajecznica poprawiała humor nawet najbardziej wybrednym piechurom. Adra uwijała się tego dnia jak szalona - ludzie dopisali, pieniądze wręcz wlewały się w kasę wartkim strumieniem. Wspaniały dzień. NIc dziwnego więc, że o pierwszej w nocy, padając z nóg, młoda niemka położyła się w swoim pokoju i zamknęła noclegownię na cztery spusty. Ten, kto nie zdążył miał pecha.
Noc 14 października 1965 roku nie różniła się od innych. Adra spała jak niemowlę. Do czasu. O trzeciej rano obudziła się ze snu i odczuwając dziwny niepokój postanowiła sprawdzić, czy aby na pewno zamknęła wszystkie drzwi. O kradzież przecież nietrudno. Chwyciwszy latarkę w dłoń dzielna kobieta ruszyła po schodach na parter. Drzwi były zamknięte. Przez okno jednak wlewało się do pomieszczenia intensywne światło. "Zaś jakiś ciul wpieprza się terenówką i będzie prosił o nocleg" - pomyślała i wyjrzała przez okno...
Czterdzieści lat później Koehler, młody psychiatra wzdychając słuchał tej historii po raz setny w życiu. Adra nie mówiła praktyczni nic innego. Od lat powtarzała jak to jesień była dobrym sezonem, jak to wstałą, jak to podeszła do okna i... no właśnie i nic. Wtedy kobieta zaczynała wrzeszczeć, podawano jej środki uspokajające. Następnego dnia sytuacja się powtarzała.
-Podeszłaś do okna, tak?
-Tak. I wtedy zauważyłam... nie pamiętam... - Adra spojrzałą na lekarza kierującego zdziwiona. Jej oczy wyrażały lęk - Ja naprawdę nie pamiętam... ja nie... jaa... AAAAAAA! Nie! Nieeeeeeee! - chwyciła się za głowę i zaczęła się trząść. Koehler westchnął. Sanitariusze wiedzieli co robić. Sprawa o kant dupy rozbić. Nikt nie widział, żeby wychodziła z domku. No, ale w końcu było po trzeciej. Znalazł ją turysta - leżała przed drzwiami totalnie poroniona. Nie dało się z nią zamienić słowa. Potem policja, media, psychiatryk, regularne sesje i kretyni od UFO i teorii spiskowych. Burdel na sto dwa.
Ale wróćmy do 1965 roku. Bo zbyt dużo urwanych wątków, nieukończonych śledztw miało miejsce dwadzieścia lat po zakończeniu wojny. Zbyt wiele historii podobnych do tamtej. Zbyt wiele zaginionych, obłąkanych, zapomnianych przez bliskich. odrzuconych. Pomylonych...
O co kaman?
No właśnie. Do tego jesteście mi włąśnie potrzebni wy - gracze. Szukam 0d 2 do 4 graczy, którzy rozwiążą tajemnicę licznych zbiegów okoliczności. Raz na tydzień (to jest minimum) spodziewam się odpisu. Wszelkie opóźnienia konsultować na PW. To samo obiecuję. Karta także na PW. Gramy w ZSRR - każda postać jest dobra, byleby miała motywacją do poszukiwania odpowiedzi na tyle pytań, kombinowania jakby tu poskładać te puzzle. Rok 1956
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Dane osobowe, historia, wygląd... pytania w temacie. Daję wam wielką dowolność. O dostaniu się decyduje konkurs kart, nie szybkość, więc bez pośpiechu.
Do zobaczenia - mam nadzieję