Tawerna RPG numer 133

Idealny dzień

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że trudno w to uwierzyć, ale daleko mi do zmyśleń i opowiadania bajek.

Niektórzy nazwą to cudem, inni – zapewne z powodu odmienności światopoglądu – magią. Bo czyż nie jest prawdopodobne, że zaistniała sytuacja jest wynikiem krótkiej, altruistycznej myśli sprzed zdmuchnięcia świeczek na urodzinowym torcie? A może po prostu reakcją siły nadprzyrodzonej na skutek nagłej prośby, którą wywołał widok spadającej gwiazdy? Aż można by uwierzyć w zdanie uważaj, czego sobie życzysz, bo nigdy nie wiadomo, kto słucha.

Jakakolwiek nie byłaby geneza obecnej sytuacji, fakt pozostawał faktem: pewnego dnia wszyscy ludzie na świecie postanowili być dla siebie mili i uprzejmi.

Muszę przyznać, że ciekawym doświadczeniem było obudzić się rano z powodu zapachu świeżo parzonej kawy, dolatującego do mnie z małego, nocnego stoliczka. Prócz olbrzymiego kubka tego życiodajnego płynu, znajdowała się tam także tacka ze śniadaniem – chrupiącymi grzankami i jajkiem na twardo. Taca zastawiała cały nocny stoliczek, tak że ledwo znalazło się tam jeszcze miejsce na maleńki liścik o treści: Wieczorem szykuj się na niespodziankę.

Poczułem się jak świeżo po ślubie. Zanotowałem w pamięci, by wracając z pracy kupić Ani jakieś kwiaty, najlepiej dużo. Dużo, dużo czerwonych róż. Albo frezji, frezje też lubiła. Ale dawno nie kupowałem jej prezentów, może więc lepiej coś z biżuterii?

Moje rozmyślania przerwał budzik, który donośnym piknięciem zawiadomił mnie, że właśnie wybiła siódma. A to znaczyło, że jeśli jeszcze trochę poleniuchuję, znowu się spóźnię. I choć w głębi serca czułem, że dziś zostałoby mi to wybaczone, to jednak wiedziałem, że akurat tego dnia byłoby to… niewłaściwe. Dlatego wyskoczyłem spod kołdry i udałem się do łazienki. Tam – w ciągu niecałych dziesięciu minut – wykonałem wszystkie czynności, jakie rano, przed wyjściem z domu, wypełniają czas prawdziwego mężczyzny. Uznałem to za całkiem niezłe tempo, dlatego pozwoliłem sobie na wysłuchanie serwisu informacyjnego w radiu, leniwie popijając przy tym kawę.

Bez zdziwienia przyjąłem do wiadomości, że w Poznaniu jakiś młodzieniec w kominiarce, zamiast obrabować kasę sklepu, pomógł rano w wyładunku towaru oraz że taki a taki polityk postanowił jednak spotkać się ze swoim rywalem dziś o dziesiątej, co spikerka uznała za przełom w sprawie nowej ustawy. To dobrze, pomyślałem i wyłączyłem odbiornik. Zbliżało się wpół do ósmej, czyli najwyższy czas by wyjść z domu. Autobus przecież czekać nie będzie, a dziś może nawet okazać się nad wyraz punktualny.

Szybko wskoczyłem w buty i kurtkę, dogryzając ostatnią grzankę. Jeszcze tylko teczka i już, w znakomitym zresztą humorze, zamykałem mieszkanie. Przy windzie natknąłem się jednak na pana Nowickiego, mojego ukochanego sąsiada, którego zazwyczaj nazywałem nieco innym epitetem. Robiłem to pod nosem, z obawy przed jego reakcją. Nie byłoby oczywiście problemu, gdyby nie jego uroczy (w tym miejscu wczoraj także użyłbym innego określenia) piesek, który codziennie rano ze złośliwą satysfakcją załatwiał swoje naturalne potrzeby wprost na moją wycieraczkę. Jest taki młodziutki, mawiał pan Nowicki, trzeba być wyrozumiałym. Trzeba, trzeba. Dlatego wyrozumiale zaklejałem plasteliną jego dziurkę od klucza i przyklejałem mu gumę do żucia do klamki. W końcu badań DNA mi nie zrobi.

Ale dziś pan Nowicki był w wybornym humorze.

– Aaa… witam sąsiada! – powiedział z nieukrywaną radością. – Dobrze, że się spotykamy, bo mam dla pana pewien drobiazg.

Popatrzyłem na niego trochę nieufnie, ale już po chwili nie mogłem uwierzyć własnym oczom.

– Nowa wycieraczka – zaanonsował, nieco wstydliwie, wyjmując z reklamówki chińskie cudo z wielkim napisem WELCOME. – Tak sobie pomyślałem, że może się przyda.

– Faktycznie – stwierdziłem, nie mogąc wyjść z podziwu dla tempa, w jakim postanowił naprawić swe dotychczasowe winy. Była ósma rano…

– Widzę, że pan się spieszy, więc nie zatrzymuję – rzucił jeszcze. – Położę ją koło pańskich drzwi – pokiwałem głową. – I cóż za szkoda, że nie wiedziałem, że pan już wychodzi, bo przytrzymałbym dla pana windę… – to mówiąc, energicznie wcisnął przycisk. Gdzieś na dole, kilka pięter pod nami, coś zaszumiało. – No i z chęcią poczekam z panem. Stanowczo zbyt mało się znamy, a mieszkamy ściana w ścianę już tyle lat!

Tak, tak. Przetrzymałem to i muszę przyznać, nie było nawet tak źle. Żeby nie pozostać dłużnym, zaprosiłem sąsiada do siebie na sobotni mecz. Ucieszył się niczym dziecko i zapowiedział, że jego małżonka przygotuje jakieś danie dla prawdziwych kibiców. Dzięki Bogu, winda przyjechała szybko, bo nie wiadomo, do czego mogłoby jeszcze dojść.

Po opuszczeniu budynku dziarskim krokiem ruszyłem w stronę przystanku. Pogoda była wspaniała, ale czegóż innego można by się spodziewać po tym wyjątkowym dniu? Późnowiosenne słońce o tak wczesnej porze nie miało jeszcze swego rozleniwiającego wpływu na ludzi, wręcz przeciwnie, dodawało im energii. Ja także poczułem się dziwnie rześko i wesoło pozdrawiałem ludzi mijanych po drodze. Wszystkich, bez wyjątku.

Autobus przybył punktualnie, ktoś w zarządzie komunikacji miejskiej wpadł nawet na pomysł, by w porze, gdy ludzie spieszą do pracy czy szkoły, wypuścić przegubowca. Dla większości z nas niemal nieznanym był komfort jazdy bez ścisku i bezradnego poszukiwania łapki lub rurki, której można by się chwycić dla zachowania równowagi. Poziom dobrego humoru wśród podróżnych poszybował w górę, niczym mały, wypuszczony przez dziecko balonik z helem.

Podróż także zapowiadała się przyjemnie. Zająłem miejsce w środku, przy oknie, nie zawracając sobie głowy znalezieniem wolnego siedzenia, w końcu to tylko kilka przystanków. Z radia kierowcy płynęła pogodna muzyka. Nawet korków jakoś nie było.

Na pierwszym postoju, pod starą biblioteką, do autobusu wgramolił się starszy pan z olbrzymim tobołem. W milczeniu obserwowałem, jak natychmiast ze swego siedzenia poderwała się młodziutka kobieta.

– Proszę, proszę, niech pan siada – powiedziała wesoło, wskazując mu miejsce. Staruszek uśmiechnął się z wdzięcznością i skorzystał z propozycji.

– Och nie – zagrzmiał jakiś tubalny głos z tyłu. – Tak nie może być! – stojący i siedzący najbliżej zerknęli w stronę olbrzymiego mężczyzny zajmującego miejsce przy oknie. – Dobry uczynek musi zostać nagrodzony! – stwierdził, po czym wstał i wskazał kobiece własne krzesełko.

– Dziękuję – szepnęła, czerwieniejąc lekko. – Ale to naprawdę drobiazg…


Przewróciłem oczami. Jeszcze odrobina słodyczy i będzie można dostać mdłości. No ale może tak właśnie powinno być? Radośnie i przyjacielsko?

Mimo wszystko, kłopoty wisiały w powietrzu. Wyczuwałem to niczym rekin krew swojej ofiary. Choć z drugiej strony, czyż mój niezawodny dotąd instynkt samozachowawczy, który zawsze nakazywał wycofywanie się z miejsc potencjalnie niebezpiecznych, tym razem nie był zbyt przeczulony? Cóż złego mogłoby wydarzyć się w tak pięknym dniu?

Staruszka, oto co. Miła, sędziwa pani o białych włosach i pogodnym wyrazie twarzy. Na pierwszy rzut oka z tych, co to zawsze mają dla dzieci czekoladę, a dla starszych dobre słowo.

Kobiecina z trudem wgramoliła się po schodkach na kolejnym przystanku. Lekko sapiąc, oparła się ciężko o balustradkę oddzielającą siedzenia od schodów i, chyba trochę znudzona, wlepiła wzrok w okno. No i właśnie wtedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.

Siedzący najbliżej, szpakowaty jegomość zerwał się momentalnie z miejsca i delikatnie, kładąc kobiecie rękę na ramieniu, obrócił ją w stronę zwolnionego przez siebie krzesełka. Jednoczenie drugi, dużo młodszy, ogolony kawaler w dresie wstał i zaoferował swoje miejsce, mówiąc:

– Może zechce pani usiąść?

Zapadła niezręczna cisza. Kobiecina uśmiechnęła się uprzejmie, wyraźnie pragnąc coś powiedzieć, lecz nie zdążyła, gdyż starszy mężczyzna, niemal siłą pociągnął ją w swoją stronę.

– Pani wybaczy, ale ja byłem pierwszy, proszę spocząć – powiedział uprzejmie.

– Nie, nie, nie, myli się pan – stwierdził młodzieniec – to ja byłem pierwszy! – zatrzymał staruszkę, zanim zdążyła usiąść.

– Cóż za bzdura – stwierdził szpakowaty nieco ostrzej. – Pani już prawie siedziała, po co ty się, synu, wtrącasz?

– To pan się wtrąca! – burknął chłopak. – Ja pierwszy wstałem i zaoferowałem miejsce, pani powinna usiąść tam!

Kobieta patrzyła bezradnie to na jednego, to na drugiego, najwyraźniej bojąc się wygłosić przysługującą jej w tym dramacie kwestię.

– Niedorzeczność – parsknął szpakowaty. – Było równo, a starszym i tak się ustępuje, więc mi ustąp!

– Chyba pan kpi! – młodzian spojrzał na niego groźnie. Przeszło mi przez myśl, ilu też ludzi zobaczyło w swoim życiu to spojrzenie, by później obudzić się bez telefonu i portfela. Choć, rzeczywiście, mogłem być niesprawiedliwy. Przecież on chciał tylko być miły. – Pani siada na moim miejscu, bo zadzwonię po kolegów i będą czekać na kolejnym przystanku!

A jednak...

– Nie waż się mi grozić, młodzieńcze!

– Jeszcze nie zacząłem – prychnął. Autobus wszedł w ostry zakręt, więc obaj, zmuszeni okolicznością, chwycili najbliższą rurkę. – I to ja mam pierwszeństwo – dodał szybko chłopak, jak gdyby nagle dopadło go olśnienie. – Ja wsiadłem wcześniej, więc mam prawo ustąpić miejsca jako pierwszy!

– Taki jesteś cwany? Przecież to ja wsiadłem pierwszy, jeszcze na Lipowej!

– Nieprawda, chłopak ma rację! – wtrąciła jakaś kobieta w czerwonej bluzie, siedząca z boku. – Wsiadał razem ze mną koło kościoła.

– Co też pani mówi! – włączył się gimnazjalista z olbrzymim plecakiem. – Widziałem, że wsiadał na Lipowej...

Do dyskusji włączył się jeszcze jeden młodzieniec, starszy, wyraźnie bardziej rozgarnięty, może student. Po krótkiej wymianie zdań ustalono, że chłopak w dresie wsiadł koło kościoła. Tymczasem autobus zatrzymał się na kolejnym przystanku.

Nieszczęsna kobiecina próbowała rozpaczliwie wydostać się z troskliwego i dobroczynnego zarazem uścisku mocarnej dłoni szpakowatego, ale nie dała rady. Zaczynałem jej współczuć, bałem się jednak odezwać, by w tak pełnym życzliwości dniu nie być posądzonym o bycie nieuprzejmym.

– Skoro ustaliliśmy już gdzie wsiadł – stwierdziła ta w czerwieni – chłopak powinien ustąpić miejsca, był tu w końcu wcześniej.

– Ale pani głupoty opowiada! – szpakowaty się zaperzył. – Skąd takie prawo? Tak mówi statut komunikacji miejskiej albo regulamin korzystania z autobusów?

– Chwilę, chwilę – przerwał mu student. – Ale zasady jakieś muszą być. Bez zasad wszyscy zginiemy.

– Prawdę mówi – wokół rozległo się kilka szmerów aprobaty.

– Nie zgadzam się – burknęła dziewczyna z fioletową grzywką. – Pan jest starszy, to on powinien ustąpić miejsca.

– Dokładnie na odwrót – powiedziała szybko wzburzona siostra zakonna. – miejsca ustępuje młodszy...

– A nie powinien ustąpić starszemu, żeby ten mógł ustąpić? – rzucił filozoficznie student.

– Dość gadania – przerwała kobieta w czerwonym. – Głosujmy. Kto jest za tym, żeby miejsca ustąpił ten, co wsiadł pierwszy...

– Chwileczkę, a kto przeliczy głosy? – spytał student. – Może ja?

– Licz pan – stwierdziła. – Byle szybko, wysiadam na następnym. – Kto jest za tym, aby miejsca ustąpił chłopak, niech podniesie rękę.

Kilka dłoni poszybowało w górę.

– Kto przeciw? Kto się wstrzymał? Dziękuję – kobieta w czerwieni spojrzała na studenta. – Jaki wynik?

- Dwanaście do sześciu dla chłopaka.

– Jak to? – zawołał krępy mężczyzna siedzący z tyłu. – Przecież nas jest tu tylko szesnaście osób!

– Kto oszukuje? – spytał gimnazjalista.

– Nikt, ten frajer nie umie liczyć...

– Sam, pan, jesteś frajer. Ja jestem na czwartym roku ekonomii...

– Mógłbyś być samym Bogiem, nie zmienia to faktu...

– Co z tego? Staruszka powinna usiąść...

– To może pani zajmie moje miejsce?

– Ja mam wrażenie, że ona chciała wysiąść już na poprzednim przystanku...

– Co pani za bzdury wygaduje...

Autobus stanął. Wysiadłem. Z chodnika na przystanku obserwowałem jeszcze udręczoną twarz staruszki, uwięzionej między szpakowatym jegomościem, a młodzieńcem w dresie. Smutna ofiara ludzkiej uprzejmości.

Wolnym krokiem ruszyłem w kierunku centrum miasta. To nie był mój przystanek, powinienem przejechać jeszcze trzy, wiedziałem więc, że nie zdążę do pracy. Z ulgą powitałem jednak ciszę i spokój mało ruchliwej ulicy, a gdzieś w środku mnie zakwitła nadzieja, że może jutro rano nie powita mnie zapach świeżej kawy.

Autor: Arkana

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.