Tawerna RPG numer 133

The Cape

The Cape

Recenzja serialu na podstawie pierwszych odcinków

Niektórzy z nas wychowali się na komiksach. Dwa wiodące na międzynarodowym rynku, amerykańskie giganty - Marvel i DC Comics – przez lata przyzwyczaiły nas do różnych wizji (super)bohaterstwa. Pomijając tych, którzy swoje moce zawdzięczają siłom wyższym, mutacjom, pozaziemskiemu rodowodowi, promieniowaniu, ukąszeniom i innym wypaczeniom, są cztery jednostki na które chciałbym zwrócić szczególną uwagę: Batman (DC, dziedzic fortuny Wayne'ów, stosujący nabyte na dalekim wschodzie umiejętności walki i własne wynalazki), Green Arrow (DC, milioner, który rozbił się niczym Tom Hanks w Cast Away na bezludnej wyspie i by przeżyć nauczył się używać łuku, a po powrocie do cywilizacji walczy z przestępczością, używając zmyślnych strzał-gadżetów), Iron Man (Marvel, Tony Stark – milioner, wynalazca, ekscentryk, walczy używając swojego mechanicznego kombinezonu), Punisher (Marvel, żadnych tajnych mocy, po prostu bardzo wkurzony facet z dużą ilością arsenału i awersją do mafii). Po co ja właściwie o tym piszę? Dla kontekstu. Tak się składa, że główny bohater serialu jest właśnie superbohaterem pokroju tych czterech wymienionych panów – zwykły człowiek z krwi i kości, żadnych mutacji, żadnych mocy. Ponadto, pojawią się różne odniesienia do kultury komiksowej, porównania i odwołania – a ponieważ nie wszyscy znają te pozycje, pozwoliłem sobie na jednozdaniowe podsumowanie.

The Cape

The Cape jest serialem komiksowym. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że jest ekranizacją komiksu o tym samym tytule (fikcyjna seria, wymyślona na potrzeby fabuły pojawiająca się w pierwszej scenie, kiedy ojciec czyta komiks synowi – poszczególne zeszyty stają się motywami przewodnimi odcinków). Jak serial może być komiksowy? Nie mam pojęcia. To się po prostu czuje: w tematyce, w sposobie prowadzenia narracji, w tym że każdy czterdziestominutowy odcinek podzielony jest na epizody z osobnymi tytułami.

Główny wątek fabularny rozwija się wokół policjanta Vincenta Faradaya, który od tajemniczego hakera o pseudonimie Orwell otrzymuje wiadomość o skorumpowanych glinach i przemycie niebezpiecznej substancji wybuchowej. Przez omyłkę Faraday zostaje wzięty za groźnego przestępcę znanego jako Szachista (Chess). Telewizja na żywo relacjonuje jak z maską na twarzy ucieka przez zajezdnię kolejową, by zginąć w malowniczym wybuchu ostrzelanej cysterny... Albo i nie. Okazuje się bowiem, iż udało mu się skryć w betonowym kanale serwisowym pod wagonami i w porę nakryć się kawałem stalowej blachy.

The Cape

Odnajdują go cyrkowcy, którym chwilowo odpowiada pałająca w policjancie żądza zemsty i dzielą się z nim swoimi umiejętnościami. To jest jeden z najciekawszych wątków w całym serialu. Wspomniałem wcześniej jak niektórzy bohaterowie uzyskali swoje zdolności – poprzez szkolenie, ekstremalne sytuacje, instynkt przetrwania. Tutaj natomiast każdy z nowych kolegów głównego bohatera uczy go jakiejś pojedynczej, przydatnej umiejętności (swoją drogą, przerażająca, psychodeliczna i ponura sceneria zakurzonego, opustoszałego, podupadającego obozu cyrkowców – maestria w budowaniu klimatu). Vincent uczy się hipnozy, wyzwalania się i ucieczek, nieczystej walki (postać lekceważonego Rolo w roli mentora, który wszystkich pokonuje w walce wręcz stosując ciosy poniżej pasa) i w końcu używania nietypowego artefaktu – peleryny utkanej z pajęczej nici (trwałej niczym kevlar, elastycznej niczym guma i lekkiej niczym jedwab). Ostatecznie przyjmuje imię bohatera z komiksów jego syna – Peleryna (The Cape) – i wypowiada walkę przestępczości.

The Cape

Autorzy serialu postawili na lekkie poczucie humoru i wartką akcję. Drugiego tłumaczyć nie trzeba (zdaje się, że w poprzednim akapicie wspominałem coś o eksplodującej cysternie, czyż nie?) więc przejdę do pierwszego. Dowcip polega na pewnym realizmie i zdystansowanym podejściu do tematu zamaskowanego mściciela. Często objawia się to w dialogach. Weźmy dowolnego superbohatera – kiedy pojawia się na miejscu zbrodni łapiąc złoczyńców, dają się słyszeć słowa: Och nie! To Batman! albo Och, ratuj nas wspaniały Batmanie! czy też Och, dziękujemy ci Batmanie! Innymi słowy – och i ach, złoczyńcy wymiękają, a panny omdlewają. Tutaj doświadczymy rzeczy zupełnie odmiennej – kiedy bohater zdradza swój pseudonim wyratowanemu z opresji obywatelowi, ten z kwaśną miną mówi mu, by popracował nad ksywką... Podczas pojedynku z pewną młodą damą, Vincent mówi: Co ty? Masz dwanaście lat, czy co? by usłyszeć w odpowiedzi: I to mówi facet w pelerynie... Pozbawienie patosu i zdystansowane podejście do absurdu sytuacji, obciążenie rzeczywistością, cięte riposty, dowcip słowny i sytuacyjny to subtelne poczucie humoru, z którym możemy się spotkać oglądając The Cape. Bądźmy ze sobą szczerzy – jak każdy z nas zareagowałby, gdyby z pomocą przyszedł mu facet w pelerynie?

The Cape

Peleryna pomaga sobie wynalazkami... Oj, moment... Czy ja przypadkiem nie wspomniałem, że cały świat ma go za martwego? Z oczywistych przyczyn nie może pójść do pracy, nie ma ubezpieczenia zdrowotnego, ani tym bardziej funduszy. Pelerynę z pajęczej nici dostał od cyrkowców, ale nad każdym kolejnym gadżetem pracuje sam. Zagnieździł się w jakiejś piwnicy, a potrzebne przedmioty konstruuje ze śmieci i złomu wyszperanego na targowisku w szemranej okolicy. W ten sposób na przykład z czapki pilotki powstaje maska, a ze starego generatora i maszyny do miotania piłkami baseballowymi – urządzenie do szkolenia w unikaniu noży.

Wspominałem o poczuciu humoru, polegającym na realistycznym podejściu do tematu (o ile da się realistycznie podejść do samotnego mściciela w pelerynie). Tak się składa, że na początku odcinka Vincent dostaje zazwyczaj porządny łomot, musi się szkolić i trenować by pokonać przeciwnika. Niczym dochodzenia w CSI, treningi są jedną z ciekawszych stron opowieści. Peleryna nie jest najsilniejszą jednostką we wszechświecie, z zawsze gotowym planem i najbardziej przydatnym gadżetem przy pasku. Po raz kolejny przejawia się tendencja autorów do lekkiego parodiowania najbardziej oklepanych komiksowych motywów.

The Cape

Sidekick – to taka postać drugoplanowa. Słabszy heros stojący u boku głównego bohatera by czasem dopomóc mu w walce czy żeby dodać malowniczości pojedynkom plecy-w-plecy. Batman miał Robina (momentami pojawiała się także Batgirl), w ekranizacji Iron Mana Tony Stark funduje swojemu ochroniarzowi kostium, Punisher mógł liczyć na lojalność Dziaranego Dave'a. Jednym słowem wysyłamy komunikat – nie jesteś sam w tej walce. A żeby było estetyczniej, komunikat ten wybrzmiewa kobiecym głosem. Tony Stark otaczał się kobietami, James Bond... dobra, wystarczy tej wymienianki – chodzi o to, że pojawia się piękna kobieta, znająca tożsamość Vincenta i pomagająca mu jak potrafi (a potrafi całkiem sporo). Jest ozdobą na ekranie i początkowo przypuszczałem, że to kolejny żart twórców – czyż jest coś bardziej oklepanego niż pojawiająca się na ekranie atrakcyjna niewiasta, która sprawia iż nie musimy nieustannie oglądać spoconych, bijących się po twarzach facetów? Okazuje się jednak, że ma ona swoją tajemnicę, która rozwija się w całkiem ciekawy wątek fabularny (co jednak nie wyklucza mojej pierwszej hipotezy, zwłaszcza, że bohaterkę wprowadzono ewidentnie dla widza, skoro Vincent wciąż pozostaje wierny żonie – która swoją drogą nie wie, że mąż żyje). W tę rolę wciela się Summer Glau znana między innymi z roli Terminatora w serialu Sarah Connor Chronicles.

The Cape

Powiedziałem już kilka rzeczy o tym co dzieje się na ekranie, czas powiedzieć jak się dzieje. Wejdźmy za kulisy. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to oczywiście czołówka, która sama w sobie definiuje serial jako komiksopochodny – są to bowiem kadry ze wspomnianego wcześniej komiksu The Cape, które powoli przechodzą w urywki serialu w formie ciekawie zrealizowanego przenikania. Bohaterowie pokazani są na przemian w postaci obrazkowej i aktorskiej. No i muzyka w czołówce... Ciężko ją zdefiniować – to coś jak muzyka z Batmana... Grana na dudach. Trochę pompatyczna, trochę mroczna i bardzo klimatyczna.

Efekty specjalne stoją na bardzo wysokim poziomie – jak na serial. Służą pokazaniu tego wszystkiego, czego aktor nie potrafi zrobić (jako że nie jest mistrzem ucieczek i nie potrafi znikać w kłębie dymu) i tworzą artefakt jakim jest peleryna (szczerze wątpię w istnienie płaszcza, który jest skutecznym narzędziem walki o zasięgu do dziewięciu metrów). Znawcy, oglądający filmy kinowe na zwolnionym tempie by wyłapywać błędy, nie będą może zachwyceni, ale The Cape to serial, który otrzymujemy co tydzień, a nie rozdmuchana produkcja kinowa. Każdy epizod odcinka składa się z budujących klimat ujęć. Kiedy Vincent spaceruje po cyrku przez ekran, można poczuć ciężar tych wszystkich grubych, starych, mocno zakurzonych kurtyn. Chwilę potem są zestawione z ujęciami biura na wyższych piętrach wieżowca – wnętrzem kompletnie sterylnym, szpitalnym.

The Cape

Przez większość czasu ekranowego jest ciemno – akcja dzieje się w nocy, w podziemiach, w deszczu i zaułkach szemranej dzielnicy, na parkingach. To sprawa, że zdajemy sobie sprawę, iż śledzimy losy przygnębionego, mrocznego mściciela (czyżby kolejne nawiązanie do Batmana – Dark Knight?). Żebyśmy jednak sami nie odeszli od ekranu przygnębieni, twórcy serwują nam subtelne poczucie humoru i budującą postawę Tripa Faradaya (syna głównego bohatera), który nigdy nie zwątpił w niewinność ojca, wykazując niezwykłą niezłomność i siłę charakteru.

Mógłbym napisać cały elaborat na temat akcentów komiksowych w serialu, przytoczyć każdy dowcip, rozwodzić się nad kreacją postaci głównego złego, w nieskończoność porównywać go do każdego możliwego istniejącego komiksu (chyba najwięcej podobieństw jest, mimo wszystko, do Batmana). Tyle, że i tak dużo już napisałem, a nie chcę czytelnikowi psuć zabawy. Serialu nie ma jeszcze w polskiej telewizji, a gdy się wreszcie pojawi, stanowczo doradzam obejrzenie.

Tytuł: The Cape
Reżyseria: Deran Sarafian
Scenariusz: Craig Titley, Bill Wheeler, Tom Wheeler
Obsada: David Lyons, Jennifer Ferrin, Summer Glau, Martin Klebba, James Frain, Keith David
Rok: 2011
Czas odcinka: ok. 45 min.
Ocena: 5+

Autor: V.

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.