Tawerna RPG numer 129

Kroki w nieznane 2009

Kroki w nieznane 2009

Kolejny rok, kolejne Kroki w nieznane. Nie trzeba było mnie zachęcać do ich przeczytania. Tym razem jednak przez całą lekturę miałem w ustach gorzki posmak od rzucanych przekleństw. Już w poprzednim wydaniu zauważyłem, że zmiana selekcjonera tekstów nie wpłynęła pozytywnie na zawartość antologii. Teraz jest jeszcze gorzej.

W każdej kolejnej recenzji Kroków zachwycałem się opowiadaniem otwierającym. Niestety, Tony Ballantyne napisał Nowy rozdział tychże zachwytów. Jego tekst jest mdły, bez wyrazu i poważniejszego znaczenia. Opowieść o dwojgu ludzi zarażających się chorobami obcych niczym nie zaskakuje i zostawia czytelnika znudzonego raczej, niż chętnego do podążania dalej.

Nie lepiej radzą sobie Gustavo Nielsen i Marvin. Historia iluzjonisty wyciągającego z ludzi ukryty potencjał ma jednak tę zaletę, że jest przemyślana kompozycyjnie. Od początku kreuje spokojny, nieco refleksyjny nastrój, by zakończyć się przewrotną pointą. W efekcie tekst jest niby o niczym, ale nieporównywalnie bardziej oddziałuje na odbiorcę niż poprzednik.

Dom Maga jako pierwszy naprawdę zachwycił mnie architekturą, choć to bardziej psychologia niż fantastyka. Meghan McCarron, pod płaszczykiem nauki magii, przemyca trochę ciekawych przemyśleń na temat toksycznych związków międzyludzkich. Robi to przy tym w nienachalny sposób, a historię prowadzi tak sprawnie, że ciężko oderwać się od czytania.

Mała bogini wprawiła mnie w konsternację. Z jednej strony prowadzi do tak oczywistego wniosku, że za Chiny Ludowe bym się go nie domyślił (za co jej chwała), a z drugiej, ciągnie się jak guma i już w połowie zaczyna przynudzać. Ian MacDonald zostawił w swoim opowiadaniu za dużo rzeczy, które są mało istotne, przez co sztucznie wydłużają akcję i zniechęcają do lektury. Szkoda, bo bohaterka wyszła mu nawet fajna.

Ludzie piasku i popiołu mnie zniesmaczyli. Są ohydni, obleśni i mają w sobie takie wewnętrzne fuj. Paradoksalnie, to najlepsze opowiadanie zbioru. Dzięki bardzo naturalistycznej wizji, ta opowieść o utracie człowieczeństwa bardzo mocno oddziałuje na czytelnika. Początek zapowiada co prawda wygrzew z dużą ilością strzelania i trupów, ale kiedy się już przez niego przebrnie, jest zdecydowanie lepiej. Paolo Bacigalupi, to nazwisko warte zapamiętania.

Z kolei Howard Waldrop, posyłający swojego bohatera na poszukiwania Szkaradnych kuraków, popełnił sztukę dla sztuki, czego bardzo nie lubię. Nie wiem, czemu miało służyć to opowiadanie, poza przedstawieniem kilku faktów o ptakach dodo. Niby jest to w pewien sposób historia detektywistyczna, ale prosta, z chaotyczną narracją i mało ciekawą fabułą. Mnie nie porwało, a wręcz w pewnym momencie zacząłem pragnąć, by się wreszcie skończyło.

Nancy Kress zesłała na Ziemię Zbawiciela pod postacią dużego metalowego jaja, otoczonego polem siłowym. Obiekt okazał się jednak być kawałkiem złomu, z którego ani nic nie wysiadło, ani nie były emitowane żadne sygnały. Kress pozwoliła sobie pokazać w ten sposób, jak łatwo człowiek dorabia ideologię do rzeczy bez znaczenia. Wyszło mocno średnio, ale nie krzywiłem się podczas czytania.

W przeciwieństwie do poznawania losów Proroka z wyspy Flores. Ted Kosmatka, podobnie jak Waldrop, nie bardzo umie przedstawić pseudorealistyczną historię. Kiepski tekst, odnoszący się do ewolucjonizmu, jest spartańsko skonstruowany, nie wciąga czytelnika i bardzo szybko zaczyna nudzić.

Biblijną opowieść o wskrzeszaniu znają chyba wszyscy. Aleksiej Kaługin przedstawia jednak Syndrom Łazarza w diametralnie innym świetle. Według niego to, co miało być największym pokazem boskiej mocy, stało się źródłem cierpienia dla wskrzeszonego. Ponura wizja, chwytająca od pierwszych stron i nie wypuszczająca ze swych objęć aż do końca.

John Kessel, opowiadający o Dumie i Prometeuszu, nawiązuje nieco do klasycznej powieści Jane Austen. Jego historia to nastrojowa opowieść o miłości i jej różnych przejawach, w której jedną z głównych ról gra doktor Wiktor Frankenstein. Opowiadanie jest zaskakująco liryczne, biorąc pod uwagę, że napisał je mężczyzna, ale przyjemnie się je czyta. Zakończenie ma jakieś takie bez wyrazu, ale i tak cieszy.

Greg Egan w typowy dla siebie, bardzo hard i bardzo science, sposób opowiada o Glorii odkrywania nieznanego. Zawiły fizyczny żargon i pozorny brak celu prowadzą czytelnika do zastanawiającego zakończenia. Niezbyt odkrywcze, niemniej bardzo wciągające, dzięki interesującej wizji kontaktu z obcą cywilizacją.

Stygmaty, czyli krwawiące rany ciała, to znak firmowy bohatera tekstu Julii Ostapienko. Człowiek ten, będący więźniem nieumarłej czarownicy, prowadzi filozoficzne rozważania o wolności. Pozwala spojrzeć na własny los z zupełnie innej perspektywy, a ciągłe posuwanie akcji do przodu nie pozwala się nudzić, co przy historii składającej się głównie z przemyśleń, jest niebagatelnym atutem.

Z Connie Willis miałem styczność w poprzednich Krokach i tam kompletnie do mnie nie trafiła. Z tym większym zaskoczeniem przekonałem się, że potrafi ona stworzyć fenomenalną historię. Zaskoczenie było tym większe, że jej opowiadanie, to w dużej mierze przerzucanie się tytułami piosenek (a przy okazji można się dowiedzieć, że Usiądźcie wszyscy wraz..., to jedno z najniewinniejszych zdań, jakie można znaleźć w kolędach). Bardzo jasny punkt zbioru i jedna z najoryginalniejszych, znanych mi, wizji pierwszego kontaktu. Nieco hermetyczna, bo ściśle związana z amerykańskimi szlagierami muzycznymi, których tytuły w dodatku przetłumaczono, ale daje radę.

Zaślubiny ze Słońcem początkowo wyglądały na niezłą komedię. Niby dla panny młodej wesele nie było zbyt udane, ale Rachel Swirsky opisała to tak, że nie dało się nie uśmiechnąć. I gdyby tym samym stylem poleciała do końca, mogłoby być nieźle. A jest do bani, bo wszystko oprócz pierwszego segmentu, to stereotypowe ujęcie relacji damsko-męskich (i, trochę na dalszym tle, rodzicielskich). Nudne, sztampowe, z kiepskim zakończeniem.

Eric Brown, który wyprawia Przyjęcie pożegnalne, to raz jeszcze wizja kosmitów i pierwszego kontaktu. Tym razem na szczęśliwie, bo dzięki przybyszom ludzie zyskują niesamowite możliwości. Nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo czemu ma to służyć, wiadomo tylko, że jest lepiej. Sama koncepcja mnie od siebie odrzuciła, bo jest cokolwiek bezsensowna. Niemniej tekst jest dobrze napisany, nie nudzi za bardzo, a choć zakończenie jest łatwe do przewidzenia, to jednak nie wygląda tak źle, jak by mogło.

Na zakończenie pozostała już tylko rozmowa Imperatora i Mauli. Robert Silverberg to znana i utytułowana osobistość, więc nic dziwnego, że choć narracja jest fatalna (koncepcyjnie - te długie monologi mnie dobijały), to i tak nie sposób się od tekstu oderwać, a i pomyśleć jest nad czym.

Co zatem napisać w podsumowaniu? Nie podoba mi się nowy selekcjoner tekstów. Kroki w nieznane pod redakcją Konrada Walewskiego z każdym tomem faktycznie niosły mnie w nieznane. Pokazywały niestandardowe pomysły, starały się uniknąć sztampy i pokazać, jak szerokim pojęciem jest fantastyka. Mirek Obarski to już Kroki w znane. Za dużo w tym zbiorze obcych, którzy już dawno obcy być przestali, za dużo tekstów nudnych i słabych, a za mało perełek, które przechyliłyby szalę na korzyść almanachu. No i jeszcze ta paskudna okładka. Czyżby odzwierciedlenie zawartości? Oceniając antologię samą z siebie pewnie dałbym 3, ale biorąc pod uwagę całą serię, tego tomu nie polecam nawet znudzonym.

Tytuł: Kroki w nieznane 2009
Autor: Antologia
Wydawca: Solaris
Rok: 2009
Stron: 606
Ocena: 2

Autor: Paweł 'Oso' Czykwin

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.