Kiedy przeczytałem Miasto szaleńców i świętych Jeffa VanderMeera, byłem pewien, że po kolejną książkę tego autora sięgnę bez wahania. Dlatego też, po schwyceniu w moje łapki Podziemi Veniss, zacząłem warczeć na każdego, kto choćby przelotnie na mnie spojrzał i czym prędzej popędziłem do kasy, a następnie do domu, aby w spokoju delektować się czytaniem. Moje oczekiwania nie zostały do końca zaspokojone, ale i płakać nad wydanymi pieniędzmi nie mam zamiaru.
Podziemia i Miasto łączy zresztą nie tylko osoba autora. W obu książkach centralnym punktem fabuły jest wielka, nie do końca poznana przez jej mieszkańców, metropolia. O ile jednak Ambergris było wyraźnie głównym bohaterem, o tyle Veniss jest tylko dodatkiem do postaci, przez które będziemy je poznawać. Są nimi: rodzeństwo Nick i Nicola oraz były facet Nicoli - Shadrach. Przedstawiają oni czytelnikowi trzy zazębiające się historie, których spiritus movens stanowi Quinn, genialny, acz ukrywający swą tożsamość twórca genetycznie zmodyfikowanych zwierząt. Pierwszy w jego łapy wpada Nick, potem próbująca odszukać brata Nicola, a ostatecznie Shadrach, który dla kobiety swego życia zstąpiłby do samego piekła. A biorąc pod uwagę wygląd tytułowych podziemi, nie jest to bynajmniej przenośnia.
Podziemia Veniss, to historia wędrówki przez najbardziej szalone z krajobrazów. W tytułowym miejscu wszystko jest wynaturzone i miejscami obrzydliwe. Nie znaczy to, że na górze jest lepiej, ale światło dnia ma tendencje do skrywania pewnych rzeczy. Ciemność zaś ukazuje je w ich pełnej, paskudnej krasie. Wyobraźnia VanderMeera miejscami rzuca na kolana. To jednak tylko tło dla opowieści. Motorem napędowym są zaś wymienieni powyżej ludzie. Każda z tych osób jest inna, ma swoje plany i spojrzenie na świat. To ostatnie przejawia się w genialnym pomyśle, by różnili się nawet stylem narracji. Najciekawiej wypada pod tym względem Nicola z narratorem drugoosobowym. Rozdziały jej poświęcone czyta się jak wspomnienia kogoś bliskiego, przemawiającego do fotografii. Pierwszy raz spotykam się z taką formą, ale VanderMeer pokazuje, że można z niej wycisnąć naprawdę wiele. Dzięki niej czytelnik zbliża się do postaci, wciąż pozostając tylko obserwatorem.
Samym bohaterom też należy się słówko. Dziewczyna jest zagubiona, źle się czuje wyrwana z rytmu codziennej egzystencji, zaginięcie brata nie do końca do niej dociera. Nick, przedstawiający wydarzenia ze swojej perspektywy, to niespełniony artysta, który właściwie przegrał życie. Shadrach wreszcie, którego poznajemy przez osobę trzecią, to twardziel, który byle czego się nie wystraszy. Zamknięty w sobie, cwany, ale z jednym czułym punktem, jakim jest Nicola. Obserwowanie, w jaki sposb ta trójka zmaga się z miastem i owym tajemniczym Quinnem, sprawiło mi nielichą satysfakcję. Jednocześnie trochę się zawiodłem, bo po odarciu książki z dziwadeł i miejsc rodem z chorej wyobraźni, pozostaje nam w rękach mocno średnia historia zemsty człowieka, który stracił ukochaną osobę. W dodatku krótka. Czytając Podziemia Veniss ma się wrażenie, że to tylko przymiarki do Miasta szaleńców i świętych. Autor usiłuje tutaj stworzyć zagadkową, niechętną ludziom, metropolię, ale odsłania przy tym za dużo kart. Veniss nie ma przez to magnetyzmu Ambergris i doprawdy szkoda, że te dwie książki nie zostały wydane w odwrotnej kolejności.
Jako przeżycie artystyczne, Podziemia bronią się całkiem nieźle. Jako powieść beletrystyczna spisują się już tylko średnio. Prawdę powiedziawszy, wolę wrócić do wciąż fascynującego Ambergris, niż znów schodzić z Shadrachem do podziemi. Dlatego daję książce solidną czwórkę i odkładam na półkę na widoczne, ale nie wyeksponowane miejsce.
Tytuł: | Podziemia Veniss [Veniss Underground] |
---|---|
Autor: | Jeff VanderMeer |
Wydawca: | MAG |
Rok wydania: | 2009 |
Stron: | 240 |
Ocena: | 4 |
Autor: Paweł 'Oso' Czykwin