Tawerna RPG numer 123

Księga bez tytułu

Księga bez tytułu

Lubię filmy Tarantino. Może to i w większości zwykła wyżynka, ale zrealizowana w świetnym stylu. Przyjemnie od czasu do czasu puścić sobie dla odstresowania masakrę yakuzy z Kill Billa czy jatkę w barze z Od zmierzchu do świtu. Warto jednak zauważyć, że pomimo pozornej płytkości, nie są to filmy bezmyślne i fabuła też jest w nich dosyć ciekawa. Ale dlaczego wspominam o nich teraz? Księga bez tytułu anonimowego autora to najczystszej krwi Tarantino.

Fabuła jest zapętlona jak węzeł gordyjski. Łowca nagród zostaje najęty, aby ukraść z pewnego klasztoru klejnot zwany Okiem Księżyca. Udaje mu się wykonać zadanie, w wyniku czego para mnichów rusza za nim, aby odzyskać świecidełko. Kroki tej trójki skrzyżują się w mieście Santa Mondega, w którym Władca Ciemności chce wykorzystać rzeczony klejnot i nadchodzące zaćmienie, aby pogrążyć miasteczko w wiecznym cieniu. Niestety, błyskotka ma też inne właściwości, więc ludzi, którzy się nią interesują, jest coraz więcej. Oko Księżyca przechodzi z rąk do rąk, ludzie giną, policja nie może wpaść na żaden trop, a do zaćmienia coraz bliżej. W dodatku gdzieś w cieniu czai się widmo Bourbon Kida, który pięć lat wcześniej wymordował prawie całe miasteczko, a teraz powrócił, aby dokończyć pewne sprawy.

Absurdalne? Trochę tak. Tej książki nie można brać na serio. Liczba trupów idzie w setki, bohaterowie są herosami (i giną po paru stronach), a większa część akcji rozgrywa się w barach. Księga bez tytułu jest strasznie groteskowa i przez to tak wciągająca. Wygląda, jakby anonimowy autor wrzucił do jednego kotła najlepsze filmy i seriale, zamieszał i odcedził samą esencję. Po prostu perfekcja w każdym calu. Wyszukiwanie rozmaitych aluzji to zadanie na długie godziny. Już bohaterowie stanowią niezłe zbiorowisko: mnisi, Elvis, bezwzględny łowca nagród, glina ogarnięty manią na punkcie jednego bandziora, glina od zjawisk paranormalnych, kobieta z amnezją... Wymieniać dalej, czy już wiadomo, o co chodzi? Postacie są archetypiczne, ale potrafią zaskoczyć, podobnie jak wydarzenia. Zwrotów akcji tu cała masa, a intryga trzyma w napięciu i nie pozwala się oderwać. Rozdziały są króciutkie, czcionka duża, więc co chwila łapałem się na powtarzaniu, że jeszcze ten jeden rozdział i idę zająć się czymś pożytecznym. Miodność w najczystszej postaci aż wylewa się z kart tej książki. Podobnie jak krew. Całość napisana jest żywym, miejscami bardzo dosadnym językiem. Warto mieć to na uwadze w czasie czytania.

Wszystko inne w tym momencie schodzi na dalszy plan. Czytelnik przestaje się przejmować fabułą i logiką (które i tak są o klasę lepsze niż w innych tego typu książkach) i po prostu pędzi razem z bohaterami. Miejscami jest zabawnie, miejscami strasznie, ale emocji w żadnym momencie nie brakuje. Co chwila wydaje się, że rozwiązanie jest tuż tuż, w zasięgu ręki, a ono znowu się wymyka. Przyznaję, czytając przedmowę autora, uśmiechnąłem się z politowaniem pewien, że to zwykłe ględzenie nazbyt pewnego siebie gościa. Coś w tym jednak jest, bo pochłonięty akcją bez problemu dałem się złapać na finałowy szok. I bawiłem się przy tym świetnie. Nie znalazłem niczego, co by mi jakoś bardzo nie przypadło do gustu.

Krótko: jeśli lubisz Tarantino, tę książkę przeczytać po prostu musisz. Jeśli lubisz sprawną zabawę konwencjami, również powinna ci się spodobać. Coraz częściej mówi się, że nie powstaje już nic nowego, że wszyscy powielają te same schematy. Warto więc zajrzeć do Księgi bez tytułu by przekonać się, że nawet posługując się schematami można stworzyć tytuł, który przyciągnie do siebie czytelnika.

I nie przejmujcie się ostrzeżeniem na okładce. Ja przeczytałem tę książkę, a mimo to jeszcze żyję...

Tytuł: Księga bez tytułu [The Book With No Name]
Autor: Anonim
Wydawca: Świat Książki
Rok: 2009
Stron: 448
Ocena: 5

Autor: Paweł "Oso" Czykwin

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.