Dawno, dawno temu, w magicznej krainie animacji pojawił się zły zielony ogr. Nie miał on szacunku dla nikogo i spowodował powolne wymieranie klasycznych filmów familijnych. Bardzo szybko dołączyły do niego rzesze podobnych mu, tworzonych komputerowo stworów. Wydawałoby się, że dla krainy nie ma już ratunku. Ale oto pojawiła się wyzwolicielka. Zaczarowana jest promykiem nadziei, którego animacja tak bardzo potrzebowała. Pokazuje, że klasyczne metody jeszcze nie zniknęły i wciąż mogą bawić. Ta piękna istota ujęła me serce. Dlatego też, jako jej samozwańczy kronikarz, postaram się przedstawić choć marne odbicie jej urody. Całego nie zdołam, gdyż nie istnieją w ludzkim języku słowa zdolne to wyrazić.
Od samego początku widać, że ten film odbiega od prezentowanych ostatnio. Mamy oto księżniczkę Giselle, żyjącą w leśnej chatce i marzącą o swoim księciu z bajki. Po chwili pojawia się również książę Edward, mieszkający w zamku, polujący na trolle i poszukujący miłości swego życia. Klasyka. Ta dwójka szybko na siebie wpada, zakochują się i już ma dojść do ślubu, gdy zazdrosna macocha bohatera wrzuca Giselle do magicznej studni. Wydarzenia toczą się w iście rakietowym tempie, ale szybko się okazuje, że był to tylko wstęp do prawdziwej historii. W tym momencie film staje się aktorski. Studnia przenosi Giselle do kompletnie obcego, niezbyt bajkowego miejsca, jakim jest współczesny Nowy Jork. Dziewczyna ma spore kłopoty z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości, ale na szczęście trafia na Roberta, nieco zbyt poważnego prawnika, który wyciągnie pomocną dłoń i pomoże jej zaaklimatyzować się do czasu, aż Edward przybędzie z pomocą.
Zaczarowana to przede wszystkim bajka. Jest księżniczka, książę i zła macocha. Ważną rolę grają zatrute jabłka i Pocałunek Prawdziwej Miłości™. Nie da się uniknąć radosnych pioseneczek i gadającego, pociesznego zwierzaka (wiewiórka Pip). Miejscami jest cukierkowo, ale taka konwencja w żaden sposób nie przeszkadza. Głównie dlatego, że ten film to również swoisty rozrachunek z klasycznymi baśniami. Przykłady można by mnożyć: Giselle wzywająca pomocników do sprzątania i mocno zaskoczona pojawieniem się szkodników (szczurów, karaluchów) zamiast spodziewanych leśnych zwierzątek, czy też zmęczona życiem kobieta z trójką dzieci na widok Edwarda w drzwiach rzucająca krótkie Spóźniłeś się
. Samo wyłapywanie takich smaczków daje sporo zabawy dla trochę starszych widzów. Młodsi będą śmiać się z zachowania Edwarda i Pipa, którzy są źródłem niewymuszonego humoru.
Im bliżej końca, tym bardziej całość dryfuje w kierunku romansu, a scena balu to wręcz melodramat. Chyba nawet twórcy uznali, że zrobiło się zbyt poważnie i w samym finale z macochą Edwarda znów serwują kilka dowcipnych dialogów i trawestują popularne baśniowe schematy. Mimo to nawet te romantyczne momenty wcale nie wydają się nie na miejscu, bo od samego początku wiadomo, że Zaczarowana to opowieść o uczuciach. Dwoje krańcowo różniących się ludzi przez cały dzień przebywania ze sobą odkrywa, że doskonale się uzupełniają i tak naprawdę marzą o tym samym, choć każde po swojemu. Konkluzja jest niby prosta, ale w żaden sposób nie umniejsza to wartości filmu.
Najbardziej urzekła mnie w nim właśnie ta bezpośredniość w mówieniu o uczuciach. Nie ma niedomówień czy ironii. Absolutna szczerość, nieco łopatologiczna, co jednak nie raziło. Cały film aż ocieka optymizmem, a główna bohaterka to takie duże dziecko. Wielkie brawa należą się Amy Adams za znakomite wczucie się w rolę. Patrząc na nią, można naprawdę odnieść wrażenie, że urwała się z kreskówki. Głos też ma odpowiedni do śpiewania słodkich popowych piosenek. James Mardsen jako Edward dzielnie jej sekunduje demonstrując, że myślenie nie jest warunkiem wymaganym dla zostania księciem, a wystarczy tylko dobry głos. Nie gorzej wypadł Patrick Dempsey, który co prawda zbyt wiele kwestii śpiewanych nie otrzymał, ale Robert w jego wykonaniu jest modelowym przykładem realisty, który nie oczekuje od życia taryfy ulgowej. Osobne słowa uznania należą się też animowanemu Pipowi. Nie jest to może postać na miarę wiewióra z Epoki lodowcowej, ale ma swój charakterek. Trochę szkoda, że pełni właściwie identyczną funkcję rozbawiania widzów.
Nawiązując do wspomnianego wcześniej głosu, mam na myśli oczywiście wersję angielską. Nie uznaję dubbingów, ale z obowiązku sprawdziłem też, jak się spisali polscy aktorzy. Ogólnie wypadło znacznie lepiej, niż się spodziewałem, choć parę dowcipów jednak zarżnięto. Głosy podłożono dobrze. Może tylko Jamajczyk z parku brzmi trochę głupawo i trudno było mi się przyzwyczaić do Artura Żmijewskiego w roli Roberta, ale stopniowo przywykłem. Również niektóre linie dialogowe są znacznie głośniejsze niż powinny być (kiedy na przykład ktoś mówi głęboko w tle słychać go jakby był tuż obok). Dużym plusem dla najmłodszych jest także to, że przetłumaczono, a właściwie napisano od nowa, nawet piosenki. Co ciekawe, w wersji polskiej kto inny podkłada głos Giselle, a kto inny śpiewa, ale gdybym nie sprawdził, nawet bym się nie zorientował.
I tak oto historia dobiegła końca. Walka o koronę krainy animacji nie przebiegała bez problemów. Miejscami było cukierkowo, czasem nielogicznie. Ale to nieważne, bo zetknięcie z Zaczarowaną zmienia człowieka na zawsze. Jest ona prawdziwie magiczną istotą. Bawi dorosłych i dzieci, świetnie leczy chandrę, a i na randkę warto spróbować ją zabrać. Minęło sporo czasu odkąd na nią po raz pierwszy spojrzałem, a mimo to wciąż jestem zachwycony i nucę pod nosem piosenkę z parku. Powiem więcej: wiem, że będę jeszcze nie raz dążył do spotkania z nią. Cóż więcej rzec... Księżniczka odnalazła swojego księcia, pobrali się i żyli długo i szczęśliwie. A ja na ich ślubie byłem i dobrze się bawiłem. Wy też spróbujcie.
Tytuł: | Zaczarowana [Enchanted] |
---|---|
Reżyseria: | Kevin Lima |
Scenariusz: | Bill Kelly |
Obsada: | Amy Adams, Patrick Dempsey, James Mardsen, Timothy Spall, Susan Sarandon |
Rok wydania: | 2007 |
Czas: | 107 minut |
Ocena: | 5+ |
Autor: Paweł "Oso" Czykwin