Dla nikogo nie jest nowością, że w USA króluje moda na ekranizacje komiksów czy starych seriali animowanych. Ktoś mógłby się zastanawiać, dlaczego teraz udaje się filmowcom to, co wcześniej wychodziło im różnie – raz lepiej, raz gorzej. Zapewne wszystkim nasuną się od razu komputery i efekty specjalne, ale mnie to nie przekonuje. Nie przekonuje, bo mam własną teorię.
To, co obecnie znajdujemy na kinowych ekranach, to nic innego, jak kreskówki czy komiksy z lat młodości ludzi, którzy niedawno przekroczyli próg dorosłości. Oglądanie Spider-mana, Transformersów czy choćby opisywanego w tym numerze Mrocznego Rycerza, to nic innego, jak powrót do korzeni, do czasów naszej młodości. Bo tak naprawdę kto nie chciałby wrócić do swoich młodszych lat?
Rynek amerykański różni się jednak od rynku polskiego. Banał, ale potrzebuję go, aby uzmysłowić wszystkim, że tak naprawdę z naszym przemysłem filmowym, nie możemy oczekiwać podobnej kultury przenoszenia ikon naszej młodości na szerokie ekrany. No, chyba że zależy nam na hitach miary Wiedźmina.
Ostatnio w mediach pojawiła się wiadomość, że Amerykanie będą ekranizować Funky Kovala. Fajnie, ale czy to jest dla nas szansa? Może nie powinienem już teraz wydawać wyroku, ale może być jak z amerykańską ekranizacją lemowskiego Solaris. Niby to samo, a jednak…
Autor: BAZYL