Kusiło mnie początkowo, aby ograniczyć wstęp tej recenzji do parafrazy słów Benedykta Chmielowskiego – Jaki jest Terry Pratchett, każdy widzi
. Bo cóż jest niezwykłego w fakcie, że kolejna część cyklu powieści osadzonych w Świecie Dysku zawitała na półki polskich sklepów? Nic. Ale trzeba jej oddać należny honor, bo jest po prostu dobra. Tak więc – witajcie w piekle. Pocztowym.
Dla tych, którzy w tym momencie zastanawiają się Jakie, do cholery, Piekło pocztowe?
wyjaśniam – pod takim właśnie tytułem wydawnictwo Prószyński i S-ka zdecydowało się wydać trzydziestą trzecią (jeśli liczyć książki wydane po angielsku, łącznie z tymi nie należącymi do głównej serii) dyskową powieść. Gdy poznałem polski tytuł, miałem wątpliwości – w końcu oryginalne Going postal było subtelną grą słów (angielskie go postal
znaczy tyle, co oszaleć, a samo postal
– pocztowy), a rodzima wersja… Cóż, zdecydowanie brakuje w naszym języku satysfakcjonującego odpowiednika. Do lektury przystąpiłem więc z lekką obawą, czy pozostałe żarty słowne nie zostaną w tłumaczeniu zarżnięte. Co do samego wydania nie mam zastrzeżeń – okładka jest ładna (autorstwa Paula Kidby’ego) i nawiązująca do treści utworu, podobna w stylistyce do Potwornego Regimentu. Ciekawą rzeczą są… rozdziały. Nieczęsto trafia się na nie u tego autora. Na dodatek zostały one okraszone krótkimi, hasłowymi zapowiedziami nadchodzących wydarzeń.
Jak nietrudno się domyślić, motywem przewodnim jest tym razem poczta i szeroko pojęte przesyłanie informacji. A co zazwyczaj kojarzy się z pocztą? Stereotypowo są to stosy niedoręczonych listów, zagubione paczki i listonosze pogryzieni przez psy. I to wszystko znajdziecie w tej książce. Głównym bohaterem jest Moist von Lipwig, zawodowy oszust, dla którego to debiut w serii Świata Dysku. Debiut dość niefortunny, bo już na pierwszych stronach zostaje… powieszony. Prawie. Ocalony z rąk Śmierci przez Lorda Vetinariego dostaje ekstremalnie trudne zadanie – postawić z powrotem na nogi Urząd Pocztowy. Mimo woli będzie musiał wziąć się do roboty, a przy okazji odkryje tajne Stowarzyszenie Pocztowców, wymyśli znaczki i filatelistykę, a także zostanie wciągnięty w niebezpieczną grę o wysoką stawkę. Na brak atrakcji nie można narzekać.
Ogólnie rzecz biorąc Piekło pocztowe czyta się bardzo dobrze. Akcji jest sporo, a doprawiona jest ona porządną dawką ironii i czarnego humoru. Nie brakuje żartów z pocztowców, świata podejrzanych interesów, a nawet mistycyzmu z przymrużeniem oka.
Dowcip w Piekle pocztowym stoi na przyzwoitym poziomie – nie brakuje gier słownych (wbrew moim wcześniejszym obawom nie straciły one na uroku w przekładzie), a najważniejszą rolę odgrywają ciekawa narracja i dialogi, a nie prostackie gagi. Z ulgą odnotowałem, że jest znacznie lepiej niż w Potwornym regimencie, którego koszarowy (choć zamierzony i adekwatny do tematyki) humor nie do końca mi odpowiadał. W końcu po Terrym Pratchetcie możemy spodziewać się czegoś więcej niż żartów o zjadaniu kończyn.
Według tego, co napisałem powyżej, można by sądzić, że mamy do czynienia ze świetną książką, ale… No właśnie, ale
. Pod koniec lektury zorientowałem się, że w gruncie rzeczy schemat akcji jest bardzo podobny do tego, co widzieliśmy we wcześniejszej Prawdzie. Nie jest to oczywiście kalka, ale między karierą Williama De Worde i Moista von Lipwiga doszukać się można wielu analogii. Mimo to Piekło pocztowe przypadło mi do gustu bardziej niż Prawda i – choć lekka wtórność odbije się na końcowej ocenie – mogę tę książkę z czystym sercem polecić każdemu, kto choć trochę ceni sobie dyskowe klimaty.
Tytuł: | Piekło pocztowe [Going postal] |
---|---|
Autor: | Terry Pratchett |
Wydawca: | Prószyński i S-ka |
Stron: | 360 |
Rok wydania: | 2008 |
Ocena: | 4+ |
Autor: Kamil „Ravandil” Gala