Tawerna RPG numer 109

Katechizm dla blokersów

Katechizm dla blokersów

Od czego zacząć...

Błędy Jakuba Małeckiego pokazują świat, po którym Aniołowie chodzą w dresach, a Szatan sprzedaje na Allegro przeklęte gadżety. Zło przemienia wodę w wódkę, chłopcy z bloków kradną lusterka w maluchach, a bywalcy siłowni umierają od sterydów.

Fantastyczne? Niestety jakiś szablon w strukturze głębokiej utworu cicho podpowiada, że to nic innego jak nieco przerysowana polska rzeczywistość, poprzeplatana prostą metafizyką i masą brutalnych (w gruncie rzeczy głupich) wizji, bo wyżej wymienione sytuacje są bardzo przyziemne w porównaniu z ludzkimi językami podawanymi w hot-dogach, gadającym Misiem Yogi, pająkiem oddającym mocz do toalety i wielkim Smerfem grającym na gitarze.

Moja wyliczanka jest celowa, bowiem takiego wrażenia chaosu doznaje czytelnik rozpoczynający pierwszą część zatytułowaną Opętania. Książka początkowo odrzuca. Po pierwszych kilku stronach przeszła mi przez głowę myśl, czy aby nie wpakowałem się w czytelniczą męczarnię, ale było coraz lepiej. Choć jednocześnie zadawałem sobie pytanie, z jakim tempem musiałby rosnąć poziom, jeśli startuje z takiej pozycji. Przyznam szczerze – jak na bardzo kiepski start i przeciętny środek biegu, finisz wypadł znakomicie, ale o tym pod koniec. Zacznijmy od tworzywa literatury...

Językowe potyczki

Jeśli przyzwyczaimy się do literatury pięknej, to przedzieranie się przez język Błędów (dosłownie i w przenośni) może sprawiać pewne przykre niespodzianki. Nie chcąc być posądzonym o chorobliwy puryzm i lingwistyczną pruderyjność dopowiem, że pisząc o literaturze pięknej, nie mam na myśli tylko oświeceniowych dzieł, ale i literaturę współczesną także pełną wulgaryzmów czy ostrego języka. W moich zarzutach nie chodzi więc o samą brutalizację, lecz o jakość, która przyświeca takiej stylizacji.

O ile do dialogów trudno się przyczepić, bo są wypowiedziami bohaterów, którzy nie muszą świecić elokwencją, o tyle fragmenty narracyjne typu: Drzewa i żule stali obok siebie, Judasz powiesił się na suchej, która się nagle pojawiła, gałęzi i inne błędy gramatyczne, logiczne czy też po prostu stylistyczne zatrzymują w trakcie czytania i wybijają z rytmu. Wychodzę przy tym z założenia, że jeśli język utworu w sposób negatywny odciąga uwagę od treści, to traci niestety całość dzieła.

Można też natknąć się na proste schematy gramatyczne: nadużywanie w jednym zdaniu epitetów, które polega na ciągłym tworzeniu par wyrazów określających z każdym rzeczownikiem czy też powtarzanie schematu składni.

Jednak nie chciałbym, żeby wyszło na to, że książki nie da się czytać, powiem – da się i to bardzo szybko. Rażących błędów nie jest tak wiele, a z czasem czytelnik przyzwyczaja się do niezbyt zgrabnych zdań. Pytanie tylko, czy to dobrze? Zdarzają się też perełki, za które chwaliłem w myśli autora. Małecki oprócz przebłysków, posiada także świetną zdolność syntetycznej wypowiedzi. Innymi słowy to, co ktoś inny próbowałby opisywać w kilku zdaniach, narrator wyjaśnia krótkim stwierdzeniem. Zawsze ceniłem u pisarzy wysoko rozwiniętą intuicję skojarzeń.

Przy tych wszystkich niedociągnięciach widać także, że autor stara się zmieniać narrację. Język nieco się zmienia, kiedy czyta w myślach bohaterów i kiedy mówi sam – jednak mogło to być zrobione dużo lepiej.

Niespójności, niespójności

Oprócz językowych można natrafić też na błędy rzeczowe. Ot, Łukasz na 54 stronie nagle zostaje nazwany Kamilem, a Judasz używa związku frazeologicznego biedny jak kościelna mysz, który jest ze wszech miar bezsensowny w jego ustach, choćby ze względów historycznych.

Irytować może też brak konsekwencji. Główny bohater, po całej masie nierealnych wydarzeń, w końcowej fazie książki ciągle wydaje się zupełnie zdziwiony. Kiedy dzieje się coś nierealnego, pyta: jak to możliwe? Właściwie nie wiedziałem za bardzo, jak ująć w słowa ten zarzut, aż nagle po kilku stronach sam autor przyszedł mi z pomocą pisząc, że po tym wszystkim już nic nie powinno Iksa dziwić.

Horror – gatunek niski

W tym miejscu chciałbym poświęcić kilka gorzkich zdań ewolucji, a raczej regresji gatunku, jakim jest horror.

Istnieje pewne szanowana klasyka, czy to literacka, czy to filmowa, która niestety wiele traci przez modę na gnioty typu survival, których płaski scenariusz opiera się w gruncie rzeczy zawsze na tym samym – trzeba przeżyć w miejscu, gdzie grasuje szaleniec, potwór czy zgraja zombie. Problematyka zazwyczaj jest żadna, a efekt strachu wywołuje się okrucieństwem lub przeplataniem ciszy i głośnych dźwięków.

Rozmawiając o książkach i czytając recenzje, spotkałem się kilka razy ze stwierdzeniem, że dana książka ma bardzo filmowe sceny. Podobnie jest w przypadku błędów. Momentami można odnieść wrażenie, iż czytamy scenariusz filmowy w formie narracyjnej. Często w Błędach daje to bardzo pozytywny efekt, jednak bardzo krytycznie odnoszę się do tych epizodów, które wydają się żywcem wyjęte z horrorów klasy C – rąbanie ludzi siekierą, tryskającą krew itp.

Pragnę mocno zaznaczyć, że nie jestem przeciwnikiem przemocy, twardej poetyki itp. Uwielbiam momentami naturalistyczną prozę Hrabala, turpizm i wiersze poetów przeklętych. Jestem natomiast przeciwnikiem przemocy, która nie ma uzasadnienia i nie odgrywa żadnej wyższej roli. Podobnie z przekleństwami – należy dopuścić ich stosowanie w literaturze w dwóch przypadkach: pierwszy to chęć realnego przedstawiania rzeczywistego języka bohaterów, drugi to wulgaryzmy pełne dramatyzmu i emocjonalnego ładunku, poparte wydarzeniami, które mogą być budulcem sytuacji w utworze. W Błędach przekleństw jest sporo, w większości ich istnienie jest uzasadnione pierwszym przykładem. Niestety, jeśli chodzi o przemoc, z taką masą bezsensownego ścierwa trudno się pogodzić. Świadczy to niestety o promowaniu tych elementów horroru, które sprowadzają ten gatunek na psy.

Świat przedstawiony, świat znajomy

Wielkim plusem jest lokalizacja akcji. Poza kilkoma bliżej nieokreślonymi miejscami (piekło, koszmarne sny, pomieszczenia w innych wymiarach?), mamy (nie)przyjemność poruszać się po brudnych zaułkach Poznania. Pojawiają się znajome nazwy sklepów (Żabka, kiosk Ruchu), gazet (Super Ekspres, Fakt) czy faktycznie istniejące ulice. Nawet nazwisko ministra Dobro pobrzmiewa jakoś znajomo. Nadaje to pewnego rodzaju realizmu. Pochwała należy się także za całkiem sprawne budowanie tzw. klimatu tych miejsc. Cała książka wręcz tapla się w brudzie, odpadających tynkach i gruzie niszczejącego miasta.

Małecki mityzuje współczesną rzeczywistość ludzi z marginesu społecznego czy, jak to kiedyś pięknie określił Marek Koterski, betonowych podludzi. Co za tym idzie, oprócz wybujałej fantazji i zupełnie bezsensownie drastycznych scen, Małecki próbuje także zapisać problemy i egzystencjalne rozterki młodych ludzi spod blokowej ławki, którzy w oczach społeczeństwa tworzą niebezpieczną grupę agresorów, pijaków, narkomanów i złodziei. W istocie nimi są. Czytelnik poznaje ich motywy, czasem brak motywów, sposób myślenia, problemy i marzenia. Poznajemy chłopaków ze wszystkich stron – dobrych i złych. Poznajemy także konsekwencje ich poczynań.

Szlachetne przesłanie

Powiem szczerze, że ostatnie rozdziały sporo zmieniły moją ocenę Błędów. Nie chcę wchodzić w rolę dobrej siostry, która opowiada zakończenie filmu, więc ograniczę się do ogółu. Nie spodziewałem się, że po idiotycznie schizofrenicznych epizodach, masie nieuzasadnionej przemocy, serii rzygów, latających kończyn, mózgu na podłodze i nekro-zoofilskich stosunków seksualnych (nieświadomych, bo nieświadomych, ale zawsze) doczekam się moralnego nawrócenia, nauki o Bożej Miłości i pięknego, prostego, ale prawdziwego Wyznania Wiary.

Mimo że wygląda to trochę banalnie i powiewa (zresztą jak cała powieść) kiczem, wiele bym dał za takie kazania w kościele.

Kwestie czysto etyczne oczywiście nie są wyznacznikiem jakości literackiej, ale w tym wypadku szczerze doceniam wartość dydaktyczną, może i niezbyt złożoną, aczkolwiek skuteczną. Sądzę, że (niewiele przesadzając) książkę możnaby określić pozytywistycznym mianem utylitarnej. Wątpię, czy aby na pewno taki był cel autora, ja jednak jako czytelnik widzę takie wartości. Książka po prostu wychodzi naprzeciw potrzebom.

Dlatego i tylko dlatego, pomimo kiepskiej warstwy formalnej, masy bzdur w treści i ogólnie niskiego poziomu, książka dostaje wyższą ocenę i moją rekomendację – dla nieco starszych czytelników, jedynie jako ciekawostka, a dla młodszych brutalna bajka z morałem.

Idąc dalej nieco asekuracyjnym tokiem myślenia (wystawienie wysokiej noty), pozwolę sobie zacytować sąd z kabaretu...

Ten wyrok może i nie jest sprawiedliwy, ale – kurwa – potrzebny!

A to słownictwo niech będzie wprowadzeniem w klimat książki.

Tytuł: Błędy
Autor: Jakub Małecki
Wydawca: Red Horse
Stron: 304
Rok wydania: 2008
Ocena: 4=

Dziękujemy Wydawnicwu Red Horse za egzemplarz książki do recenzji.

Autor: Narmo

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.