Tawerna RPG numer 108

Constantine

Constantine

Do filmu Constantine w reżyserii Francisa Lawrence’a podchodziłem praktycznie bez żadnych oczekiwań. Raz, że to film już niezbyt nowy. Dwa, że słyszałem różne opinie na jego temat – jedne pozytywne, inne niespecjalnie (tych było więcej). O samej fabule jednak wiedzy nie miałem żadnej. Niestety, wystarczyło ten film obejrzeć, by się przekonać, że w jego przypadku brak wiedzy, o co tak naprawdę chodzi, prawdopodobnie nie jest przypadłością jedynie widzów. Powiedziałbym nawet, że nie spodziewałem się niczego konkretnego i to właśnie dostałem. Ale po kolei.

Bohaterem filmu jest John Constantine. Już na wstępie pozwolę sobie po­gra­tu­lo­wać scenarzyście inwencji. O ile zrozumiałbym, gdyby Constantine było imieniem, bo brzmiałoby to całkiem klimatyczne, tak w chwili, gdy pojawia się Keanu Reeves i przedstawia się Jestem John Constantine cały nastrój pryska. Po prostu nie pasuje. A potem wcale nie jest lepiej. O naszym bohaterze wiemy… hmm… niewiele. Poznajemy go, gdy odsyła do piekła demona, który z pomocą małej dziewczynki próbuje się przebić do naszego wymiaru. Potem dowiadujemy się, że zajmuje się tym na co dzień, ale po jego rozmowie z Gabriel (znany archanioł w postaci jakże innej od powszechnego wyobrażenia) już nie do końca wiadomo, czego chce i co tak naprawdę może w ten sposób osiągnąć. W międzyczasie prosi go o pomoc Angela, młoda kobieta, której siostra-bliźniaczka Isabel popełniła samobójstwo. Przynajmniej tak twierdzą policyjni eksperci… Angela zaś wierzy, że jej siostra nie mogła tego zrobić (w końcu za to trafia się od razu do piekła) i uważa, że tylko John może jej pomóc. Następnie Constantine, przy okazji, odsyła kolejnego demona, po czym trafia do baru pełnego różnej maści mieszańców (czyli połączenia istot żywych i tych z innych wymiarów) i piekielnych pomiotów. Potem akcja pędzi na złamanie karku aż do finału i spotkania z samym Lucyferem.

Constantine

Podstawowym mankamentem Constantine’a jest fabuła. Na początku kompletnie nie wiadomo, o co chodzi, a choć w miarę rozwoju wydarzeń jest trochę lepiej, to nadużywanie montażowych sztuczek utrudnia ogarnięcie tego wszystkiego. Niby John odsyła demony, by odpracować swoje grzechy (szczegółów nie zdradzę), ale po drodze pojawia się jeszcze tajemniczy artefakt i intryga zawiązana przez samego Szatana… Przy czym fabuła robi się też dość przewidywalna, a uśmiech na mojej twarzy wywołał fakt, że mój złośliwie rzucony komentarz po chwili okazał się prawdą. Przede wszystkim boli jednak brak sensu. Dość liczne wpadki montażystów bledną jednak przy kwiatkach takich jak moczenie nóg w wodzie przy przenoszeniu się do Piekła (rozumiem podłoże tego pomysłu, ale wygląda to dość komicznie), czy Angeli strzelającej około 30 razy ze zwykłego pistoletu, oczywiście bez przeładowywania. W samym finale też zdarzyła się wpadka, którą wychwycili nawet znajomi podczas sylwestrowej nocy. Powiem tylko tyle, że scenarzyści chyba nie byli do końca zdecydowani, od czego miałby zginąć ich bohater...

Constantine

Ponarzekać można też na grę aktorów. O ile Gabriel i Lucyfer (nawet ze swoją dziwną mimiką) jeszcze ujdą w tłoku, to Constantine w wykonaniu Reevesa jest płaski i bezbarwny. Gdyby nie nieodłączny papieros w ustach, to pewnie niczym by się nie wyróżniał. No, chyba że okropnie nienaturalnym i nieprzekonującym kaszlem. Poza tym jeśli film ma za główną postać mrocznego bohatera, to aż się prosi o cięte i pełne ironii dialogi. Tymczasem ich też się tutaj nie uświadczy. Jedyne, co broni ten film, to wartka akcja (abstrahując już od tego, że nie zawsze wiadomo, o co chodzi) i efekty specjalne. Choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że reżyser postawił tutaj na efekciarstwo, bo w pewnym momencie czuje się już przesyt latających odłamków szkła, zatrzymań i spowolnień akcji. Taka wizualna czkawka po Matrixie.

Chciałbym napisać coś naprawdę pozytywnego o tym filmie, ale niestety nie mogę. Jest słabo zagrany, kuleją rozwiązania fabularne i boli brak logiki. Właściwie nadaje się tylko jako film do obejrzenia z nudów, naprawdę podobać może się tylko fanom (i fankom) Keanu Reevesa i tym, dla których najważniejsza w filmie jest wartka akcja i często latające w powietrzu kule. Nadaje się w sam raz na bezsenną noc albo poimprezowy poranek, ale niestety do niczego więcej.

Tytuł: Constantine
Reżyseria: Francis Lawrence
Obsada: Keanu Reeves, Rachel Weisz, Shia LeBeouf, Djimon Hounsou
Czas: 121 minut
Rok: 2005
Ocena: 3

Autor: Kamil „Ravandil” Gala

Pewne prawa zastrzeżone. Tekst na licencji Creative Commons.